- Opowiadanie: Jastek Telica - Przełom w ewolucji

Przełom w ewolucji

No, prezent sobie robię w taki dzień.

Rzecz oczywista.

Humoreska o wrodzonej miłości do biurokracji.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Irka_Luz, Krokus, Finkla

Oceny

Przełom w ewolucji

– A ty coś taki zadowolony, Erwinku, kiedy spać pora?

– Spać? Przeciwnie, do pracy wybierać.

– Co? – tak się zdziwiła, że jej oczy zaokrągliły się jak pieniążki.

Wzruszył ramionami.

Przesadzała z ekspresją i próbowała hipnotyzować. Niepohamowana natura.

Przyjrzała mu się.

– Ejże, nie mów, że przyjąłeś tę niedorzeczną propozycję!

Obejrzał się przez ramię. Gapiła się, a on czuł swe gorące lica. Czyżby spiekł raka? Zdołała go zawstydzić? I czym? Co w tym złego, że chce pracować?

– Czemu zaraz niedorzeczną? – spytał.

– Bo nam niepotrzebną. Dajemy sobie radę.

Zamruczał.

– Mów wyraźniej! – zażądała.

– Lubię to.

– Biurokrację?

– Oczywiście.

Prychnęła.

– Nie wierzę!

– A to pierwszy raz może?

– Spalisz się, głupku. Nie myśl, że będę twoje prochy później zbierać. A niech je wiatr porwie. Nie spoczniesz w ziemi przodków, wyrodku.

– Nic takiego się nie stanie. Kremy z filtrami zapewniają ochronę stuprocentową. Z gwarancją skuteczności.

– Ale się wyrażasz.

– Współcześnie. Trzeba z żywymi naprzód iść.

Przewróciła oczyma. Białka olśniewały.

– Chyba tobie jednemu taka ochrona pisana.

Ponownie wzruszył ramionami.

– Kolejny krok w nieuchronnej ewolucji. My też jej podlegamy.

– Ale okulary przeciwsłoneczne zakładasz – zauważyła ze złośliwą satysfakcją.

Zaśmiał się.

– Szkła kontaktowe jeszcze niegotowe. Złożyłem zamówienie na specjalne.

Prychnęła jak dzika kotka. A na kolejne jego poczynania patrzyła jak Lenin na burżuazję.

– Co to? – wreszcie spytała.

– Zwis męski – wymruczał, kręcąc akcentem potęgującym elegancję.

– Co?

– No, krawat, przecież.

– Masz zamiar się nim udusić? Popieram, choć nie przepowiadam sukcesu. Ten sposób zawiedzie. W zasadzie to nie oddychasz.

Wyprężył pierś, że niby nabiera tchu.

Warknęła.

– Po co udajesz?

– Wprawiam się – odparł.

– Błazen! – orzekła. – A tak naprawdę to po co ci ta niedorzeczna dekoracja? – wskazała krawat.

– Do pracy bym założył. Ale chyba nie wypada.

– Taka bezbarwna chudzina. Jak najbardziej wypada, będziesz się prezentował jak kompletny biuralista. I zadzierzgnij mocno ów powróz, a nuż w twoim przypadku ta metoda zadziała. Tyś jedyny w swoim rodzaju.

– Nie uchodzi jednak. W krawatach tylko kierownictwo. Ja szara myszka.

Ślubna spojrzała na małżonka.

– Mimo wszystko ty nie jesteś ekscentryk – oświadczyła. – Wariat, czysty wariat! – uznała.

– Przesadzasz, jak zwykle. Ale zmykaj lepiej, bo zaraz słonko zacznie cię przypiekać i zarumieniejesz jak młódka, której absztyfikant słodkie słówka szepce do uszka.

Już nic nie powiedziała, po prostu pokręciła głową i poszła. A on krem nałożył grubo na twarz i okulary na oczy. Mimo oczywistego postępu ewolucyjnego jednak nie przepadał za dziennym światłem. Preferował dni mgliste i pochmurne.

I ruszył.

W marszu wyciągał nogi, jakby mu się spieszyło, choć w istocie zmierzał tylko na przystanek autobusowy, gdzie zwyczajowo czekał na transport.

Ludzie tu się ciskali. Goniły ich codzienne obowiązki, za jakimi nie przepadali. Widzieli się w innych rolach, a przede wszystkim marzył im się odpoczynek i zabawa. Wieczny urlop od pracy. Gniewy prawie się czuło, iskra by wystarczyła, by wybuchli. Zaś później w autobusie szukali wolnego miejsca, a skoro takiego nie znajdowali, złość w nich się umacniała. Całą wychwytywał. Rósł.

Do pracy dotarł zwyczajowy kwadrans przed rozpoczęciem urzędowania. Ściśle przestrzegał tego zwyczaju, by móc wcześniej odwiedzić łazienkę. Musiał. Należało na nowo rozprowadzić filtry, poprawić okulary i mankiety.

Uwielbiał takie przygotowania.

Petenci już czekali i od razu rzucało się w oczy ich rozemocjonowanie, narastające przez dłużące się minuty. Urząd rozpoczynał pracę w punkt, oni oczywiście, łamiąc procedurę, woleliby wcześniej. W żadnym wypadku nie uchodziło na to przystać. Rytuał podstawa.

Ochroniarz trzymał wartę w wejściu.

Gniewali się wyczuwalnie.

Buzujące emocje sprawiały, że powietrze się skrzyło. No, prawie. Na pewno jednak wywoływało reakcję pracowników i interesantów. Zantagonizowane grupy wyraźnie patrzyły na siebie wilkiem.

A później poszło.

Nerwy!

Erwin ich nie miał. Zaprosił pierwszego delikwenta. Spoconego, tak mnącego papiery w dłoniach, że wyglądały na cokolwiek zużyte.

Biuralista na chwilę z wrażenia przestał udawać, że oddycha.

– Proszę położyć – zaproponował.

Tamten spojrzał czujnie, po chwili podejrzliwie.

– Wygodniej panu będzie – dodał urzędnik. – Może kawy? – zaproponował.

– Za gorąco – burknął petent.

– To w czym mogę pomóc?

– Dokumenty przyniosłem.

– Widzę. Mogę przejrzeć?

Nerwus spojrzał jeszcze bardziej podejrzliwie, ale podał.

– To chwilę potrwa – zamruczał biurokrata, wygładzając papierzyska, bo samym widokiem oczy kłuły. – Może tymczasem herbaty, łagodzi nerwy?

– Nie pijam! – zaburczał interesant. I wyraźnie zdenerwował się bardziej.

A po chwili spojrzał tak podejrzliwie, jak nigdy dotąd. Skąd tu takie niespotykane grzeczności? Pewnie podstęp.

– No, trzeba tu poprawić co nieco – zauważył Erwin.

Delikwent w pierwszej chwili rozluźnił się, skoro był wcześniej spięty. Zaczęło iść typowo, czyli urzędnicze trudności. Normalne uspokajały. By po chwili wkurzyć bardziej, bo spiął się ponownie, przecież szło mu o własne, bardzo ważne życiowe sprawy.

– Co niby? – zawarczał.

Ale go nosiło.

– Ano nic, drobiażdżek taki, łaskawy pan tu się pomylił.

– To poprawię.

– Oczywiście, ale brak też dokumentów.

– Że co? Do listy się zastosowałem.

– A, nic nie poradzę. Doniesie pan i wszystko pójdzie jak z płatka.

– Pan sobie ze mnie jaja robi. Ja… ja… na skargę!

– Przykro mi – odrzekł Erwin i uśmiechnął się od ucha do ucha, ukazując olśniewająco białe kły. Lodowiec na ocienionym północnym zboczu by zawstydziły.

Tamten zerwał się. Ale dyszał. Mniej więcej jak ryba wyrzucona na brzeg.

I mamrotał, groźby przede wszystkim, od gryzipiórków wyzywając.

Ale wyszedł, choć drzwiami trzasnął.

Do kierownictwa pobiegł, aż stukot na korytarzu się rozległ.

Stale te nerwy.

Erwin cieszył się niezmiernie.

 

* * *

 

Kierownikowi zebrało się na gadkę, podczas papieroska, zwyczajowo odprawianego przy bocznym wejściu, by dyrektorowi nie rzucać się w oczy. Niby nic niedozwolonego, a jednak bezpieczniej. Erwin wyszedł w teorii po to, by zaczerpnąć świeżego powietrza, pamiętał, że takie rzeczy należy praktykować na ludzkich oczach. Uprawiał mimikrę, choć koniecznie w cieniu. Za słonkiem mało przepadał.

– A co tam, petenci się na ciebie skarżą? – zagadnął szef, krzywiąc się odruchowo. Oj, temat działał nań alergicznie.

– Dokumenty niekompletne. Pomagałem, jak umiałem. Ale co można zrobić? – podwładny rozłożył ręce.

– Nic. Pieklił się, że z siebie mało nie wyszedłem. Co drugie słowo gryzipiórek. Gdzie on to podłapał? Już nikt tak nie mówi. Wsteczniak! Dopóki ciebie nie poznałem, nie wierzyłem, że ktokolwiek może w tej robocie pozostać przy zdrowiu. A ty bez nerwów, jak ty sobie radzisz z tymi klientami?

Erwin uśmiechnął się.

– Tradycyjnie, czyli powolutku – odparł.

– A tak, zarzuty stawiał, że kpinki sobie z niego robiłeś. Zemstą groził i koneksjami – kierownik podrapał się na wspomnienie natręta. W istocie alergia.

– Naprawdę?

– Nie przejmuj się wcale. To nygus, nie zna nikogo. Dlatego się ciska.

– Starałem się zażegnać napiętą sytuację. Ale się nie dało. Procedury, co ja mogę?

– Nic, jak każdy tu – szef zaśmiał się i poklepał pracownika po ramieniu. – I pluj na to, a ten szczurek może nam co najwyżej podskoczyć.

Erwin uśmiechał się od ucha do ucha.

 

* * *

 

Wrócił do domu, nie zwlekając za bardzo, więc za dnia, dlatego żony nie miał co się spodziewać napotkać.

Spała zgodnie z naturą.

To się zdrzemnął, bo może był kolejnym ogniwem ewolucji, ale także potrzebował pokrzepić się zdrowym snem.

Spał, jak Pan Bóg przykazał, do zmierzchu.

 

* * *

 

Obudził się w anielskim humorze.

Żona podchodziła do niego jak do jeża. Jednak niecodzienny widok, choć odsłonięte bielutkie kły to nic złego, a wręcz przeciwnie. A później ze swej strony to się wręcz lepił. Do niej.

– A tobie co? – fuknęła.

– Och, ty moja różo, piękna i kolczasta.

Prychnęła.

– Coś ty taki szczęśliwy?

– Zawsze taki jestem, czyż nie tym cię podbiłem?

– Prędzej ja ciebie. Byłeś taki zagubiony.

– Bynajmniej, jak zawsze na swoim miejscu i w swojej skórze.

– A dziś to ona czym się objawiła? Nie drocz się jak panienka.

Westchnął.

– Wszystkie przepadły, gdzie taką znajdziesz?

Warknęła.

– Mów! – zażądała.

Opowiedział o swoim dniu.

Zamyśliła się.

– Wreszcie wiem co z tobą – oznajmiła triumfalnie.

– Toś mnie przejrzała?

– Do dna duszy.

– Duszy? – podpytał.

– Nie czepiaj się. To chcesz usłyszeć, czy wolisz się przekomarzać?

Rozsiadł się.

– No, słucham.

– Ty jesteś wampir nowoczesny, zatem nie ssiesz po prostu krwi. Poszedłeś krok naprzód. Jak się czujesz?

– Świetnie – odpowiedział.

– Otóż to. Najadłeś się. Ssiesz emocje. Wywołałeś je u tego biedaka, sam o tym nie wiedząc, doprowadzając go do rozpaczy przestrzeganiem urzędniczych procedur. Później pozbierałeś, co zasiałeś. Choć nie wiem jak.

– No właśnie – zauważył Erwin. – Bardzo słaby punkt w hipotezie.

– Ale to przecież działa. Co, nie?

Popił krwisty koktajl i uśmiechnął się od ucha do ucha.

 

* * *

 

Przed pracą przymierzył krawat.

Bardzo ładny i kuszący. Wprost piekielnie.

Ale nie wypadało szaremu pracownikowi w zwykły dzień urzędowania okraszać się podobnymi ozdobami.

Zbytki.

Westchnął.

W pracy poświęcił kilka minut na zwyczajowe zabiegi. Zdążył ze wszystkimi, kierat rozpoczynając punktualnie. Na samym początku pojawił się wczorajszy awanturnik.

Sapał, a akurat ciepło nie było.

Ściskał papiery, na które żal było patrzeć, bo wymięte, oczyma łyskał wrogo i nawet z „dzień dobry” nie pospieszył. Olał obyczaje.

Znaczące.

– O, tu trzeba poprawić – wskazał Erwin.

Delikwent od razu się zjeżył.

– A co nie tak? – naburmuszył się.

– Drobiazg – urzędnik wskazał. – I tu – zaraz dodał.

Interesant zmierzchł i równocześnie pobielał, bardzo interesujące zjawisko. Ale pokornie wprowadził poprawki.

Wargi zaciskał. Cieniutkie szparki, oczy mrużył, jakby słońce mu wadziło, a światło ogólnie.

Mroczne stworzenie.

– No, ale ogólnie może być – stwierdził Erwin, skończywszy przegląd dokumentów.

Petent gębę otworzył.

– Jak to?

– No, w porządku. Rozumiem, że składa pan wniosek?

– No tak, oczywiście. Jakżeby nie? – interesant zaśmiał się nieco histerycznie. – Naprawdę żadnych braków?

– A co pana dziwi? – Erwin podstemplował papiery, nadając im moc urzędową.

– Ano tak, ogólnie. Petent przepędzany jak pies.

– To nie w moim stylu. I choć nie czuję się winny, to w imieniu winnych wyrażam skruchę. Choć poprawy nie obiecam – pracownik dodał z uśmiechem.

I spotkał się z odzewem, bo tamten się rozluźnił.

– To kiedy decyzja?

– Już w przyszłym kwartale.

– Dopiero? – sapnął interesant.

– Niestety – Erwin rozłożył ręce. – Nie zależy to od nas. Zbierze się komisja, rozpatrzy wnioski, podejmie decyzje. Dowie się pan o nich, wyniki wywieszamy na tablicy.

– Dokładnie kiedy?

– Trudno powiedzieć. My tu nie mamy nic do gadania, bo tylko przyjmujemy dokumenty, pilnując, by zostały poprawnie wypełnione.

– Trochę mi czasu brakuje. Mogę zadzwonić?

– Oczywiście, chętnie udzielę informacji.

Petent się podniósł.

– Do widzenia – powiedział u drzwi. – Z pana to jednak jest bardzo uczynny człowiek – dodał. – To takie, takie…

Urzędnik chwilę odczekał, ale interesant słów wciąż nie znajdował. Godzina mogłaby upłynąć, niektórzy tak skupiają się na znalezieniu akuratnych słów, że zawsze odlegli od porozumienia.

– Jakie? – spytał, by tamtemu dopomóc.

– Niedzisiejsze.

– Ja zawsze dzisiejszy.

– Zazdroszczę, też bym tak chciał. Że tak powiem górnolotnie, pan przywraca wiarę w ludzkość!

Urzędnik machnął ręką. Niby niedbale, a jak doskonale.

– Nic nadzwyczajnego. To stąd, że pracę wykonuję najlepiej, jak się da. Mam nadzieję, że pańskie podanie zostanie rozpatrzony pozytywnie. Miłego dnia.

Tamten wyszedł, a Erwin uśmiechnął się promiennie.

 

* * *

 

Kierownik zaciągnął się tak dymem, jakby to było samo życie.

– Cześć, Erwin – mruknął. – Przylazł do ciebie ten krzykacz gryzipiórkowy?

– Owszem.

– Widziałem. Natręt. Skąd tacy się biorą?

– Obyło się bez ekscesów. A rzekłbym, że sprawy potoczyły się sprawnie. I kulturalnie.

– No wiesz, pozytywny jesteś. Podziwiam.

– Nic nadzwyczajnego.

– Zazdroszczę cierpliwości. Ja bym się stąd najchętniej wyrwał. W sumie nienawidzę tej roboty – kierownik zaciągnął się ponownie, a po chwili tak się drapał, jakby zamierzał skórę żywcem zedrzeć. – Jedyne co w niej dobre, to etat. A poza tym nadskakiwanie dyrektorowi, przekładanie stosów papierów, durne szkolenia, które do niczego nie prowadzą, a odbębnić mus. Co za pieskie życie! Nie o takim marzyłem, wierz mi!

Erwin poklepał współczująco zwierzchnika po ramieniu. Łamał się biedaczyna, obowiązkom niezdolny podołać. Do innego życia czuł powołanie.

Właśnie mu przeciekało przez palce.

 

* * *

 

– Ty prawie nic nie jesz – zauważyła ślubna.

Nie potrzebował. Jeden łyk i nasycony na cały dzień. Znaczy noc. Słońce zaszło.

– Rozgryzę cię, możesz być pewien – oświadczyła.

Zaśmiał się.

– Tylko ząbków nie połam.

Zawarczała.

Wściekła.

I żądna odkrycia tajemnicy. Za grosz wstrzemięźliwości.

– Opowiadaj! – zażądała.

Ostatnio tego przede wszystkim od niego oczekiwała.

– Rozumiem – sapnęła, kiedy dokończył. – Tam sami nieszczęśnicy, straumatyzowani znienawidzoną robotą. Biedne urzędniczyny, toż to upadek. Wiedzą, że nikomu nie pomagają, że system wadliwy, petenci to natręci, uwidaczniający bezproduktywne działania. Ależ frustracja! Cudne miejsce, sami je sobie stworzyli, bez naszego udziału. Chyba lubią cierpieć, a wniosek taki, że masz się czym pożywić – podsumowała.

– To też – przytaknął. – Sam doszedłem do podobnych wniosków.

– A co jeszcze odkryłeś?

– Że z nich nie lada dziwacy. Trują się, czym mogą, nawet robotą. Wiecznie niezrealizowani i pogubieni. Żyją jutrzejszym dniem i niespełnialnymi marzeniami.

– Słusznie, dziwacy, jest tylko dziś.

– Właśnie – potwierdził. – Ale nawet jeśli ktoś się urodził z chaosem w środku, to taka praca wdraża do dyscypliny. Uspokaja i uczy porządku.

– Porządku?

– A nie? – strzelił oczyma. – Czy chcą, czy nie, daję go wszystkim, ile zdołam.

Za bardzo się cieszył, widziała entuzjazm, a to nie dawało jej spokoju. Musiała dobrać się do najtajniejszych sekretów.

Opowiedział o zadowoleniu klienta. Jaśniejąc.

– I to ci się spodobało?

– Jasne!

– Czemu, przecież to pozytywne?

– No i co?

Zrozumiała.

– Żywisz się wszystkim! – wykrzyknęła. – Nie tylko nieszczęściem, szczęściem też. O ja cię nie mogę!

– A ja mogę?

– Widać tak. Naprawdę jesteś kolejnym krokiem w ewolucji naszego gatunku. Przyszłością! Tyś pierwszy, a mój mąż, korzystasz ze wszystkich energii.

– Chyba deko przesadzasz – mruknął.

Dopadła do niego.

Przycisnęła.

– Mam ochotę cię zjeść – zamruczała.

Wyglądało na to, że całkiem dosłownie.

 

* * *

 

Przytruchtała sekretarka, wyciągając długie nogi na chybotliwych szpilkach. I wyeksponowane przez mikroskopijną spódniczkę.

Lecz cokolwiek za chude. Patyczki.

– Panie Erwinku – zaszczebiotała pieszczotliwie, co od biedy byłoby do przyjęcia u emerytki. Irytujące u dwudziestokilkulatki. Niedojrzała, raczej wkurzająco niż uroczo – dyrektor wzywa. Pozwoli pan?

Pracownicy popatrzyli po sobie porozumiewawczo.

I ze współczuciem.

Jak nic dywanik.

– Oczywiście – odrzekł Erwin, niby nic nie dając po sobie poznać.

„Ale zbladł” – oceniali jego współpracownicy.

Dyrektor wstał na powitanie przybyłego, wyciągnął rękę. Z ulgą uścisnął, rad że chłodna. W taki upalny dzień właściwość godna zazdrości. Pod tym względem ten podwładny był nieoceniony i stuprocentowo pewny.

– Proszę usiąść – zaproponował.

Erwin zajął miejsce z nieludzką elegancją. Dyrektor westchnął z wrażenia. „Doskonały pracownik, bardzo akuratny. Znający swoje miejsce i zadowalający się tym. Dziwne cokolwiek, ale skarb niespotykany” – ocenił kolejny raz.

– Pan się sprawdza, panie Erwinie – ciągnął szef. – Razem z pańskim kierownikiem – zwrócił się do wymienionego – chcielibyśmy zaproponować panu stanowisko zastępcy działu. Co pan na to?

– Oczywiście – bez namysłu odparł pytany.

– Świetnie! Przejdźmy na ty. Romek jestem.

– Czuję się zaszczycony, panie dyrektorze – zapewnił Erwin.

Dyrektor się roześmiał, pogroził palcem. Ale żartobliwie.

– Nie przesadzaj. Dobrze sobie radzisz, to trzeba cię wykorzystać. Roboty dowalimy więcej.

– Zapewniam, że…

Szef machnął ręką.

– Od razu cię wkręcę w Stefana. Truje nieustannie o przetargu. Myśli, że nas żadne procedury nie obowiązują. Pomóż mu, oczywiście w granicach prawa.

– Oczywiście – gorliwie przytaknął podwładny.

– To po maluchu, jednym oczywiście – dodał dyrektor, wyciągając koniaczek i kieliszki. – W końcu my w pracy – skrzywił się. – Koniec miesiąca, urwanie głowy.

– Tak, jak i na początku – dodał kierownik.

– Tradycyjnie – podsumował szef urzędu, polewając na drugą nóżkę. – Ech, na żagle bym skoczył, a najchętniej na pełnomorskie. Tak fajnie byłoby mieć to wszystko w dupie. Choćby przez rok. Mało, ale ja skromny, to bym się zadowolił.

Rozmarzyli się.

Oj, kolejni niespełnieni i nienawidzący wykonywanej roboty. Żaden za nią nie tęsknił, choć nie porzucał, lekka i pewna, oby bez petentów natrętów, wtedy najlepiej idąca.

I wszyscy tu tacy, stworzeni do lepszego życia.

 

* * *

 

Przystawił krawat do koszuli.

Pomachał nim.

Wzór elegancji.

– Za szykowny – ocenił.

– Co tam gadasz? – zawołała małżonka. Słuch to miała jak nietoperz.

– A nic, słonko wstaje. Lepiej się kładź.

– To sama wiem – prychnęła. Osa, cięła bez powodu.

Przymierzył kolejny.

Szarawy, nie rzucający się w oczy i wąski. Ale odprasowany. Strząsnął osiadły na nim niewidoczny pyłek. Mniejsze detale nie uchodziły jego nadludzkiej uwadze.

– Idealny – ocenił.

 

* * *

 

Ustawił datownik.

Próba sygnatury na papierze.

Nawet na oko widać, że krzywo.

Więc poprawił.

Otworzył poduszkę do nasączania stempla, chuchnął na nią i zakroplił odrobiną tuszu. Ależ piękny, krwawy kolor. Zakochać się można.

Przybił pieczątkę.

Uniósł kartkę.

– Właśnie tak – mruknął.

Wszystko w należytym porządku. Dla pewności to jeszcze poprawił druczki, by leżały w równych stosikach, wyprostował się w krześle. Wyglądał, jak trzeba, to wiedział.

I spokojny. Harmonia nieludzka.

Emocje, czy nie. Ludzie zadowoleni, czy wściekli. Ruch diabelski, czy żółwi. Właściwie wszystko jedno.

Realizować siebie można na tysiąc i jeden sposobów.

A on na dodatek urodził się do tej roboty.

Koniec

Komentarze

 Połączenie wampira energetycznego z klasycznym krwiopijcą w ramach ewolucji – sympatyczne, sprytne. Podobało mi się. :D

On miał być nawet dziwniejszy.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

– Czuję się zaszczycony, panie dyrektorze – zapewnił. Erwin.

Coś tu jest nie tak. Albo: – Czuję się zaszczycony, panie dyrektorze – zapewnił Erwin.

Albo: – Czuję się zaszczycony, panie dyrektorze – zapewnił. – Erwin.

W zależności od tego, o co Ci chodziło.

 

– Od razu cię wkręcę w Stefana.

Hmmm… wkręcić – 3. pot. «umieścić kogoś na jakimś stanowisku, zabiegając o to u kogoś»

Może w team Stefana.

 

No, lekko poszło, uśmiechnęło mi się parę razy. Pewnie na długo w głowie nie zostanie, ale czytało się przyjemnie.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć, Jastek Telica.

Czytało się przyjemnie, lecz tekst naprawdę zainteresował mnie dopiero od tego momentu:

– No, słucham.

– Ty jestem wampir nowoczesny, zatem nie ssiesz po prostu krwi. Poszedłeś krok naprzód. Jak się czujesz?

– Świetnie – odpowiedział.

– Otóż to. Najadłeś się. Ssiesz emocje. Wywołałeś je u tego biedaka, sam o tym nie wiedząc, doprowadzając go do rozpaczy przestrzeganiem urzędniczych procedur. Później pozbierałeś, co zasiałeś. Choć nie wiem jak.

Mimo wszystko zazdroszczę warsztatu, budowa zdań na najwyższym poziomie. Świetne ukazanie biurokracji. Postać też wyrazista, relacje między bohaterami są autentyczne. 

Pozdrawiam. 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Irka_Luz

 

Zbędna kropka się wdarła.

Wiesz, z tym Stefanem… Polska kupuje jakiś sprzęt W Korei, nie pamiętam nazwy, jakieś liczby, bo chodzi tu nie o czołg, ale wóz pancerny. Kiedy mamy swego lepszego, Borsuka. I tak, można oficjalnie, że zaangażowaliśmy się w zakup bojowego wozu piechoty, czy też inaczej, a że idzie o: i tu walnąć nazwą. Chcę kolokwialności, a na dodatek sama nazwa: Stefan, brzmi nieco bardziej podejrzanie niż dookreślanie jako team czy sprawa. Można by się zastanawiać nad wyrażeniem: wkręcać, ale ono mi pasuje. Tu ma być legalnie, a wiadomo, że ustawka.

 

Ja sądzę, że zostawanie tego opowiadanie w głowie jest wątpliwe. Ono w sobie tak wiele nie ma, no może poza spojrzeniem na biurokrację. Bo przecież wampiryzm energetyczny opisany. Pamiętam takie opowiadanie gdy wampir rozbija cierpliwie sklejaną wazę przez jakiegoś pasjonata, by wyssać te jego negatywne emocje. Nie robię tu wiele nowego, pewne rzeczy popycham dalej, ale tu przecież szło, by z wampira zrobić biurwę i pójść konsekwentnie tą ścieżką.

 

Dzięki.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Młody pisarz

 

Dziękuję ci bardzo.

Staram się, a nie posiadając naturalnego daru składania ładnych zdań, pracuję nad tym. Zwracam uwagę przede wszystkim na sprzeczności, by po powiązaniu ze sobą stanowiły jedność. Jak zobaczę taką okazję, to nawet przesadnie z niej skorzystam.

 

Pozdrawiam.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Cześć, Jastku!

 

To ja, Twój piątkowy dyżurny!

Lekko i z humorem. Zabrakło mi jeszcze kawy i herbatki popijanej przez wampierza podczas obsługi petenta. Toć przecież podstawowe napoje urzędnicze i insygnia władzy biurokratycznej :P

Ja myślę, że sam urząd energię pobiera z petentów – zawsze jak tam wchodzę, to jestem zmęczony krok za progiem :)

Momentami nieco się potykałem na dość specyficznej stylizacji, ale była spójna na przestrzeni tekstu, więc nie poczytam tego za wadę.

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Nikt nie będący urzędnikiem nie lubi urzędników. Pomysł, że urzędnik może być wampirem energetycznym, jako produkt ewolucji, przedni. Zaczyna się myśleć, ile już takich mamy.

Kłaniam się nisko, mój Piątkowy Szafarzu Opinii!

 

Kawka i herbatka chyba tylko na zimno, to darowałem sobie.

Ten pomysł z pobieraniem energii od petentów, przedni. Wyobrażam sobie maszynerię w podziemiach, a wokoło plastikowe trumienki-wanny z podłączoną aparaturą, w letargu spoczywają w nich uśmiechnięte wampiry. Tylko że ten pomysł to zarazem puenta i nic do dodania.

Uważam, że każdy tekst potrzebuje własnego języka.

 

Pozdrawiam.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Koala75

 

Kto wie.

Ale akurat ten wampir, to lubi swą robotę, więc nie taki najgorszy. Ludzie mają trochę inaczej, nie cierpią. Co prawda jednostka. Społeczność może być inna.

Trudne kwestie.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Spodobał mi się pomysł na opowiastkę o wampirze żywiącym się wszelkimi emocjami, zwłaszcza że przy okazji pokazałeś, że tak to nazwę, biurokratyczną stronę biurokracji. ;)

 

wska­za­ła na kra­wat. → …wska­za­ła kra­wat.

 

Biu­ra­li­sta nie prze­pa­dał. → Czy dobrze rozumiem, że nie znikał?

 

Ja… ja.. na skar­gę! → Drugiemu wielokropkowi brakuje jednej kropki.

 

pod­czas pa­pie­ro­ska, zwy­cza­jo­wo od­pra­wia­ne­go przy bocz­nym wej­ściu… → Wiem, że papieroski się wypala, ale na czy polega odprawianie papieroska? Czy odprawia się go z kwitkiem?

 

To nygus, nie zna ni­ko­go. Temu się ciska. → Któremu się ciska?

A może miało być: To nygus, nie zna ni­ko­go. Dlatego się ciska.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy

 

Wampir biurokrata jest nad miarę ludzki. Podobają mi się takie inne perspektywy.

Nie ruszyłem odprawiania papieroska, bo to ma być rytuał. Powinno się odprawiać rytuały.

Trochę mi żal: Temu się ciska, bo temu takie uroczo dawne, że od razu mi pasuje. Ale, rzeczywiście, może wprowadzać w błąd.

 

Dzięki za uwagi.

Dużo zdrowia.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Bardzo proszę, Jastku. Miło mi, że mogłam się przydać.

 

Nie ru­szy­łem od­pra­wia­nia pa­pie­ro­ska, bo to ma być ry­tu­ał. Po­win­no się od­pra­wiać ry­tu­ały.

Owszem, rytuały się odprawia i chyba rozumiem, co chciałeś napisać, tyle że papierosek jest rzeczą, a te rytuałem nie są. Rytuałem może być jego palenie.

Dlatego słowa odprawianie papieroska brzmią dla mnie mało zrozumiale. Jednakowoż to Twoje opowiadanie i będzie napisane słowami, które uznasz za najwłaściwsze.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Sympatyczna opowiastka i dający się lubić bohater.

Podobało mi się w nim wiele: podejście do pracy, relacje ze ślubną, nietypowa dieta…

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka