- Opowiadanie: Jagiellon - Prawdziwe życie

Prawdziwe życie

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Prawdziwe życie

W kilka chwil przenieśliśmy się na inny kontynent. Jechaliśmy Via Casilina, obserwując ciemne kształty potężnych bloków. Ich wierzchołki kryły się gdzieś wysoko, za chmurami. Wszechobecne neonowe szyldy rzucały jaskrawe światła, wydobywając z mroku sylwetki bezdomnych i zalegające na chodnikach śmieci.

Limuzyna zatrzymała się. Dalej mieliśmy iść pieszo. Podążaliśmy wąskim zaułkiem cuchnącym rybami. Co chwila musiałem pochylać głowę, aby nie zahaczyć o rozwieszone w poprzek uliczki pranie. Niebywałe, jak zmieniła się dzielnica Pigneto. Gdy byłem tu trzydzieści lat temu, nie przyszło mi nawet do głowy, że Chińczycy stworzą w Rzymie miejsce, gdzie każdy poza nimi poczuje się obco.

– Proszę o jeszcze chwilę cierpliwości – powiedział nienaganną polszczyzną Wang, wyrywając mnie z zamyślenia. – Niebawem dotrzemy na miejsce.

Dłonie schował w kieszeniach marynarki. Emanował spokojem i pewnością siebie, podczas gdy ja zerkałem nerwowo na wlepione w okna twarze. Gdybym wiedział, że wzbudzę taką sensację, darowałbym sobie garnitur.

Uliczka kończyła się przed starym budynkiem z elewacją pobazgraną jak brudnopis. Nad metalowymi drzwiami wisiał niewielki prostokątny szyld z chińskimi znakami. Niżej dostrzegłem zapisaną mniejszą czcionką łacińską transkrypcję – „Penglai”.

Wang otworzył i szerokim gestem zachęcił, aby wejść do środka.

– Goście przodem – zaprosił, kłaniając się.

Przestąpiłem próg, wkraczając w spowite mrokiem wnętrze. Drzwi zatrzasnęły się i zapanowała całkowita ciemność. Słyszałem stukanie obcasów pantofli Wanga. Po chwili stare lampy zajaśniały, brzęcząc przy tym jak rój trzmieli. Zdziwiło mnie, że w pomieszczeniu znajdowała się tylko jedna metalowa szafka.

– Niezły kamuflaż – rzuciłem lekko, próbując ukryć narastający niepokój. – W ogóle nie widać przejścia.

Wang rozciągnął usta w uśmiechu. Oczy zwęziły mu się w dwie cieniutkie szparki.

– Dokładamy wszelkich starań, aby nikt nie naruszał prywatności naszych klientów.

Otworzył szafkę i wyjął z niej dziwaczny kask z czarnymi goglami.

– Muszę poprosić o włożenie tego. Do momentu zalegalizowania naszej działalności w Europie, nie możemy ryzykować utraty anonimowości, rozumie pan. Proszę go zdjąć, gdy poczuje pan trzykrotne klepnięcie.

Wang pochylił głowę i podał mi to dziwaczne nakrycie głowy na wyciągniętych dłoniach.

Wahałem się. Odkąd pamiętam nigdy nikomu nie zaufałem na słowo. Inaczej zamiast dwunastu zer na koncie, miałbym co najwyżej dwa. Pamiętałem jednak po co tu przyszedłem. Musiałem zaryzykować.

Chwyciłem kask i nałożyłem go. Przez gogle nie widziałem niczego, w uszach rozbrzmiewała cicho tęskna melodia. Niezły chwyt marketingowy, pomyślałem z przekąsem.

Wang złapał mnie pod ramię. Przeszliśmy kilkanaście kroków i zatrzymaliśmy się. Odniosłem wrażenie, że zjeżdżamy w dół.

Kilka minut później znowu ruszyliśmy. Tym razem spacer potrwał dłużej. Skręcaliśmy to w jedną, to w drugą stronę, wspinaliśmy się schodami i ostrożnie schodziliśmy pochyłością. Wreszcie zakończyliśmy marsz. Wang trzykrotnie klepnął mnie w bark.

Odzyskawszy wzrok i słuch, poczułem się pewniej.

– Jesteśmy na miejscu – rzekł mój przewodnik, odkładając kask na podłogę. – Proszę za mną.

Stałem w pustym pokoiku, z którego jedyne wyjście prowadziło na oświetlony zimnym blaskiem, sterylnie biały korytarz. W zaoblonych ścianach znajdowały się drzwi z czytnikiem tęczówek. Zastanawiałem się, jak tu trafiliśmy. Za nami nie było żadnego przejścia.

– Tu jest serwerownia, kolejne pomieszczenia to pokoje z komorami – wyjaśnił Wang.

– A te drzwi na końcu korytarza?

– To przejście do niższych partii kompleksu. Życzy pan sobie pozwiedzać, czy od razu przejdziemy do gabinetu?

– Przejdźmy, przejdźmy. Chcę jak najszybciej poznać ofertę.

Wang najwyraźniej był miłośnikiem roślin, bowiem cały gabinet zajmowały egzotyczne gatunki, które wyrastały wprost z podłogi. Usiedliśmy przy okrągłym drewnianym stoliku. Otoczony zielenią czułem się jak w amazońskiej dżungli.

– Coś do picia? – zaproponował Wang.

– Podziękuję. Czy to przypadkiem nie jest trujące? – zapytałem, wskazując rozłożystą difenbachię, której nazwę poznałem dawno temu, przy okazji podróży do Brazylii.

Wang, z wciąż przyklejonym uśmiechem, wyjął telefon i nacisnął coś na wyświetlaczu. Nagle znaleźliśmy się w głębi oceanu. Za przeszklonymi ścianami pływały delfiny i kolorowe ryby. Miejsce roślin zajęły pojedyncze białe kolumny pulsujące niebieskim światłem.

Pokiwałem z uznaniem głową.

– Niezła sztuczka.

– Taka mała próbka. Motywy można zmieniać w dowolnej chwili. A nasza symulacja oferuje dużo więcej funkcji: dotyk, smak, węch…

– Racja, przejdźmy do rzeczy – zachęciłem, widząc do czego zmierza mój rozmówca.

Wang tylko na to czekał.

– Jeżeli zdecyduje się pan skorzystać z naszych usług, gwarantujemy wieczne wsparcie oprogramowania – zaczął, podsuwając mi grubą broszurę wypełnioną reklamowym bełkotem. – Będziemy nie tylko udoskonalać system, ale także implementować nowe szablony lokalizacji. W każdej symulacji umieszczamy też BOT-y pełniące funkcję administratorów. Zawsze usłużą pomocą.

Przewracałem kolorowe kartki, udając, że nie dostrzegam, jak Wang świdruje mnie wzrokiem.

– Zapewniamy także opiekę psychologa, jeżeli z przebywania w wirtualnej rzeczywistości wynikłyby problemy zdrowotne. Oczywiście jest to tylko dodatkowe zabezpieczenie, z którego jak dotąd nie przyszło nikomu skorzystać.

– A co z ciałami? – zapytałem, odrywając spojrzenie od broszury. – Rozumiem, że używacie komór kriogenicznych?

– Zgadza się. Wprowadzamy klientów w letarg przy użyciu ekstraktu ze sztucznie wyhodowanego ziela, który spowalnia procesy życiowe, zapewniając tym samym długowieczność. Szczegóły opisane są na stronie szesnastej. – Wskazał leżącą na stoliku książeczkę. – Aby wzmocnić efekt, umieszczamy ciało w komorze i „doładowujemy” je poprzez iniekcję mieszanin odżywczych. Dodam, że ten proces jest już w pełni zautomatyzowany. Ponadto umowa obliguje nas do zapewnienia klientom niezależnej egzystencji przez co najmniej czterdzieści lat na wypadek globalnej katastrofy. Poza zapasem składników do utrzymania funkcji życiowych, uniezależniliśmy się również w kwestii pozyskiwania energii. Jesteśmy w posiadaniu sześciu reaktorów wraz z całą infrastrukturą oraz czterech punktów wydobycia uranu. Słowem, stanie się pan niemal nieśmiertelny.

Roztoczona przede mną wizja była interesująca i bardzo optymistyczna, ale wciąż nie czułem się przekonany. Głupio byłoby oddać dorobek życia za trochę ulepszoną grę VR.

– Będę z panem szczery – zacząłem. – Mam poważne wątpliwości, czy nawet najlepsza symulacja może zastąpić rzeczywistość. Gdzieś z tyłu głowy zawsze pozostanie myśl, że wszystko wokół mnie jest nieprawdziwe.

– Bez obaw, kiedy tylko znajdzie się pan w nowym świecie, natychmiast uzna go za własny – odparował Wang, najwyraźniej przygotowany na zbicie moich wątpliwości. – Zresztą dlaczego miałby on być mniej wartościowy? Bo usuniemy wszystko, co czyni ludzką egzystencję tak gorzką? Dajemy panu wymarzone życie w raju, u boku ukochanej osoby. Z całym szacunkiem, ale nie widzę tu haczyka. Poza tym, zawsze pozostaje możliwość rezygnacji z naszych usług. W takim przypadku gwarantujemy zwrot w wysokości siedemdziesięciu procent wniesionej opłaty. Nieskromnie dodam, że taka sytuacja nie miała nigdy miejsca, a niektórzy klienci są z nami już od ponad stu lat.

Rozciągnął usta w jeszcze szerszym uśmiechu. Irytowała mnie bijąca od niego pewność siebie. Chciałem podważyć sens jego słów, znaleźć jakiś kontrargument. Nie potrafiłem. Musiałem jednak wyjaśnić jeszcze jedną, najważniejszą kwestię.

– No dobrze, a co z odtwarzaniem osobowości? Nie ukrywam, że na tym zależy mi najbardziej.

Wang wstał.

– Przygotowaliśmy demo – powiedział, gestem wskazując drzwi, których jeszcze przed chwilą nie było. – Zapraszam do pokoju. Oczywiście prezentacja będzie krótka, częściowo oskryptowana i jako hologram stanowi jedynie namiastkę tego, co proponujemy w pełnej symulacji.

Serce zaczęło mi szybciej bić. Nie chcąc zdradzić zdenerwowania, skinąłem głową po czym bez słowa przeszedłem do wskazanego pomieszczenia. Było puste, z sufitu wystawał okular holoskopu.

– Proszę się przygotować. Zaraz zaczynamy. – Głos Wanga dobiegał z głośników.

Bałem się. Miałem świadomość, że to nie będzie prawdziwe, jednak po tylu latach rozłąki…

– Cześć, kochanie.

Patrzyła na mnie orzechowymi oczami. Wyglądała jak wyjęta prosto z moich wspomnień. Młoda, piękna i pełna życia. Stała niczym nimfa na tle zielonych łąk porośniętych polnymi kwiatami.

– Postarzałeś się, misiu – stwierdziła z czułym uśmiechem.

Spróbowałem ją dotknąć, ale dłoń przeszyła ciało jak powietrze. Tłumiona latami tęsknota uderzyła ze zdwojoną siłą. Łzy popłynęły mi po policzkach.

– Coś taki milczący? Nie tęskniłeś?

– Słońce… – wykrztusiłem. – Wciąż tęsknię.

– Ja też. Żałuję, że nie mogę poczuć twojego dotyku.

Pochyliła się, by zerwać kwiat maku. Wplątała go sobie we włosy. Nad naszymi głowami zawisł skowronek, świergocząc radośnie.

– Cieszę się, że o mnie nie zapomniałeś, wiesz?

– Nie mógłbym.

Tak bardzo chciałem ją przytulić…

– Szkoda, że muszę iść – powiedziała ze smutkiem. – Kocham cię, misiu.

– Też cię kocham, słońce.

Zniknęła, a wraz z nią cała reszta. Znowu zostałem sam.

Spędziłem w pokoju jeszcze kilka chwil, aby choć trochę opanować emocje. Następnie wróciłem do gabinetu Wanga.

– Proszę przesłać mi materiały na temat „Penglai” oraz wzór umowy – poleciłem. – Przeanalizuję temat, przemyślę i dam panu znać, czy przyjmę ofertę.

Wang ukłonił się nisko.

– Oczywiście – odparł.

W jego oczach dostrzegłem błysk. Obaj wiedzieliśmy, że decyzja została już podjęta.

 

***

 

Siedzieliśmy w ogrodzie, napawając się wonią kwiatów. Obserwowaliśmy białe obłoki sunące leniwie po błękitnym niebie. Z rozkoszą gładziłem ciepłe udo żony. Wspaniale było czuć jej skórę pod palcami.

– Może mały rejs? – zaproponowałem.

Obdarzyła mnie swoim najpiękniejszym uśmiechem. Wstaliśmy i niespiesznie poszliśmy ku przystani, gdzie czekała na nas żaglówka. Podczas spaceru wsłuchiwaliśmy się w ptasi koncert.

– Nareszcie – westchnąłem odprężony.

– Co?

Uśmiechnąłem się.

– Pierwszy raz od dawna czuję, że naprawdę żyję.

Koniec

Komentarze

Jagiellonie!

 

Pozwól, że zacznę od drobnej łapanki:

Wang otworzył i szerokim gestem zachęcił, aby wejść do środka.

Imo lepiej byłoby dopisać otworzył drzwi

 

A teraz ogólne wrażenia.

Przekazałeś dystopijną wizję świata przyszłości, w którym przeniesienie się do w pełni prawdziwego świata wirtualnego jest na wyciągnięcie ręki. Bohater jest w stanie porzucić swe realne życie, by przenieść się do fałszywie stworzonej iteracji rzeczywistości, byleby poczuć dotyk (prawdopodobnie) zmarłej żony. Zakończenie jest bardzo słodko-gorzkie, ale to dobrze.

Stylistycznie było całkiem całkiem, zaliczyłem kilka mniejszych potknięć, ale nie ujmuje to za bardzo tekstowi jako ogół.

Masz klika ode mnie.

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Wstępna partia tekstu zasugerowała mi, że będzie klasyczna dystopia, szara i brudna, że tak ją nazwę. Trochę racji miałem – firma działa bez rejestracji, bez zezwolenia. Klasyka, czyli nienadążanie legislacji za życiem. Konsekwencje dla klientów mogą być niemiłe, delikatnie mówiąc…

Ale w tym opowiadanku nie są. Ze świata zewnętrznego, realnego, myk! – do świata wspomnień, zdynamizowanych oczywiście… Rodzi to pytanie: symulacje ułożą się w ciągłość, nieprzerwanie słodką, czy jedna lub zaledwie kilka scenek będzie odtwarzanych w pętli. Z wymazywaniem wspomnień pomiędzy scenkami. świadomością przeniesioną do komputera można dość dowolnie manipulować.

Per saldo – niezłe. Moim prywatnym zdaniem, oczywiście.

Dobrze się czytało, bo tekst zaskakuje. To nie jest tak, że historii, powiedzmy, anty-matrixowych – takich typu “wirtualny świat naprawdę daje bohaterom jakiś rodzaj spełnienia” nie ma, bo one są, tylko rzadsze – ale u ciebie to działa także ze względu na kontrast z początkiem. Udany tekst, i dobrze napisany pod względem językowym, choć pewnie jakieś drobiazgi się znajdą.

ninedin.home.blog

Drugi z braci Peverell również ucieszył się, gdy zobaczył swoją przedwcześnie zmarłą narzeczoną, ale szybko dostrzegł, że jest smutna i zimna, bo nie należała już do tego świata i z rozpaczy odebrał sobie życie.

Opowiadanie oczywiście podobało mi się. Uważam jednak za ważniejsze, że końcówka została ze mną i skłoniła do przemyśleń.

Powiedziałabym, że raczej przewidywalna fabuła, ale bardzo klimatycznie. Trochę daje do myślenia, czym jest “prawdziwe” życie i rzeczywistosc… ale czegoś mi zabrakło. Jakiejś drugiej strony medalu może? Bo zakończenie wydaje się byc szczęśliwym, nie bardzo widzę jakiekolwiek minusy tego przejścia do świata wirtualnego (chyba, że coś przeoczyłam).

 

A teraz trochę czepialstwa:

Będziemy nie tylko naprawiać błędy,

Takie to zbyt szczere mi się wydaje na tym etapie rozmowy ;) Próbujemy tutaj coś potencjalnemu klientowi wcisnąc i od razu zaczynamy od przyznania, że będą błędy? Sam sens rozumiem, tylko myślę, że trzebaby to jakoś delikatniej wyrazic.

 

Ponadto umowa obliguje nas do zapewnienia klientom niezależnej egzystencji przez co najmniej czterdzieści lat (…) Słowem, stanie się pan niemal nieśmiertelny.

Nie rozumiem o co chodzi z tą niezależną egzystencją przez czterdzieści lat. A potem będzie zależna od czegoś? Czy potem go “wyłączą”? A potem mówi, że facet będzie nieśmiertelny, i że mają klientów siedzących w tej wirtualnej rzeczywistości już sto lat?

 

Przygotowaliśmy DEMO

Czemu “DEMO”, a nie “demo”?

Kosmos to bazgranina byle jakich wielokropków!

Perfidna propozycja prawdziwego życia. Dobre. Miś poleca.

Przede wszystkim bardzo dziękuję wszystkim za przeczytanie i ocenę tekstu :).

 

BarbarianCataphract, następnym razem, jeśli będą chęci, wal wszystkimi znalezionymi błędami w autora!

 

AdamKB, w opowiadaniu znalazłeś więcej niż ja sam chciałem zawrzeć ;). Niezmiernie cieszy mnie, że miałeś chęć pochylić się nad tekstem.

 

ninedin, no właśnie pomysł wziął się z tego, że ja nie znam podobnych historii (w to, że są nie wątpię). Jakby przyszło Ci coś do głowy na szybko, to chętnie przyjmę tytuł opowiadania/powieści :).

 

M.G.Zanadra, nie wiedziałem, kim są bracia Peverell, ale sprawdziłem i… kurde, zawsze myślałem, że Harry Potter to książka dla małych dzieci, ale chyba nie do końca ;). No i bardzo cieszy mnie to, że coś z mojego opowiadania zostało w Twojej pamięci!

 

mindenamifaj, odpowiedź do Ciebie będzie najdłuższa, bo muszę odnieść się do wątpliwości :). Minusów przejścia do symulacji nie pokazałem z dwóch sprzężonych ze sobą przyczyn: pierwsza – stanięcie w opozycji do innych dzieł w tym klimacie, które przeważnie krytykują życie w symulacji, druga – nakłonienie do przemyśleń właśnie, np. “Czy taka cukierkowa wieczność bez wyzwań nie będzie z czasem nudna”, “Czy szczęście głównego bohatera jest rzeczywiste, czy zapewniają je ludzie z laboratorium poprzez stymulację mózgu?” itd.

Co do uwag, pierwsza bardzo trafna. Jako były sprzedawca starałem się pisać “językiem korzyści”, jednak jako słaby były sprzedawca nie uniknąłem nutki szczerości ;).

Odnośnie drugiej uwagi, przedstawiony termin dotyczy tego, że w razie jakichś globalnych konfliktów, wirusów, czy innego końca świata klient ma zapewnione jeszcze czterdzieści lat funkcjonowania, podczas których zawsze można wszystko naprawić. Nie pisałem tego wprost, ale być może powinienem, muszę to jeszcze przemyśleć.

A czemu DEMO? Bo zawsze tak pisali na płytach dołączanych do CD-Action :).

 

Koala75, aj tam zaraz perfidna ;). Fajnie, że się podobało.

 

Poza tym wszystkim będę wdzięczny, jeżeli ktoś da znać, czy nawiązanie do Penglai było trafione, czy raczej niczego nie zmienia i mogłoby go nie być? Podczas pisanie byłem z niego bardzo dumny, ale teraz sam nie wiem, czy miało większy sens. ;)

Pozdrawiam wszystkich!

 

Cześć, Jagiellonie!

Jak już sprawdziłam, co to Penglai, to bardzo trafione ;)

Opowiadanie jest mocne klimatem, chociaż dosyć proste – właściwie jedynym zwrotem akcji był brak zwrotu akcji, bo podobnie jak pozostali czytelnicy, spodziewałam się raczej negatywnej wizji.

Nie wiem, czy było to celowe z twojej strony, ale zaskoczył mnie fakt, że opowiadanie dzieje się wyraźnie w przyszłości (klienci są już od ponad stu lat) – pranie wiszące nad uliczkami nastroiło mnie na coś bliżej teraźniejszości. Nie wiem, czy jest to dobry symbol zmian w dzielnicy, bo Włosi akurat też tak wieszają.

Mnie również zastanowiło to 40 niezależnych lat, faktycznie chyba warto jakoś bardziej to wyjaśnić.

Niemniej, dobrze mi się czytało, wiarygodnie pokazałeś niepokój bohatera i to, jak ostatecznie ulega pokusie.

Pozdrawiam

„Jak mogła się zamknąć z tym draństwem, a teraz nie chce się otworzyć?! Kto to w ogóle kupił?! Czy ktoś tego używa?!”

Minusów przejścia do symulacji nie pokazałem z dwóch sprzężonych ze sobą przyczyn: pierwsza – stanięcie w opozycji do innych dzieł w tym klimacie, które przeważnie krytykują życie w symulacji, druga – nakłonienie do przemyśleń właśnie, np. “Czy taka cukierkowa wieczność bez wyzwań nie będzie z czasem nudna”, “Czy szczęście głównego bohatera jest rzeczywiste, czy zapewniają je ludzie z laboratorium poprzez stymulację mózgu?” itd.

Rozumiem, że nie chciałeś podac odpowiedzi na tacy, tylko zostawic czytelnikowi pole do interpretacji. To doceniam. Może dlatego opowiadanie nie wywołało we mnie głębszych refleksji na ten temat, że większośc skupia się na procesie zawierania umowy. To spowodowało, że oczekiwałam jakiegoś zwrotu akcji, albo przynajmniej jakiegoś sygnału, że Wang wciska kit ;)

O tym jak wygląda “życie” bohatera po wejściu w symulację, dowiadujemy sie niewiele.

 

Poza tym wszystkim będę wdzięczny, jeżeli ktoś da znać, czy nawiązanie do Penglai było trafione, czy raczej niczego nie zmienia i mogłoby go nie być?

Tak jak Anoia, jak już sprawdziłam co to znaczy, to trafione :D

Kosmos to bazgranina byle jakich wielokropków!

Cześć, Anoia. Dzięki za opinię. Masz rację, głównym twistem był brak twistu ;). Co do czasu akcji, to jak najbardziej planowałem przyszłość, choć wcale nie tak odległą jak mogłoby się wydawać. Pisałem o technologii dostępnej tylko elitom, zwykły szaraczek nie będzie miał pojęcia o takich rzeczach. A o tym praniu nie wiedziałem, prawdę mówiąc będąc we Włoszech nie natknąłem się na taki widok, ale też nie zapuszczałem się w typowo mieszkalne dzielnice. Fajne spostrzeżenie ;). mindenamifaj, rozumiem twój punkt widzenia, podejrzewam, że do tego typu tekstu mógłbym podejść podobnie, gdyby nie był mój ;). Dziękuję Wam za odniesienie się do Penglai. Fajnie, że pomysł się spodobał :). P.S. przepraszam, jeśli nie będzie oddzielonych akapitów, ale mój telefon chyba tego nie umie;). Pozdrawiam!

Zaskakujące, bo dobrze się skończyło ;) W większości wypadków to jednak jest jedna wielka katastrofa. Aczkolwiek mam wrażenie, że to dopiero początek prawdziwego życia bohatera i zastanawiam się, czy zawsze będzie tak sielsko. Penglai musiałam wyguglować, ale nazwa fajnie wwyszła :) Czytało się dobrze.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Irka_Luz, fajnie, że tekst przypadł do gustu ;).

Dziękuję za opinię i pozdrawiam!

Hej Jagiellon!

 

Podobał mi się ten szort. Dobrze napisany, wczułem się w budowanie atmosfery. Ale co najważniejsze, przyszło mi do głowy kilka pomysłów na opko z VR, czyli tekst był inspirujący. Ogólnie na plus, polecam do biblioteki.

 

Lekko zgrzytnęło mi to, bo cukierkowe do bólu, ale pomyślałem potem, że takie jest zamierzenie, bo takiego świata przecież pragnął klient:

Pochyliła się, by zerwać kwiat maku. Wplątała go sobie we włosy. Nad naszymi głowami zawisł skowronek, świergocząc radośnie.

Cześć, kronos.maximus.

Cieszę się, że opowiadanie ci się podobało i w jakimś tam stopniu Cię zainspirowałem, bardzo mi to schlebia.

Co do “cukierkowatości”, oczywiście było to celowe. Przy sprzedaży produktu pokazuje się to co w nim najlepsze ;).

Trochę zdziwiła mnie ufność, z jaką bohater podszedł do oferty nieźle działającej, ale nielegalnej firmy. Jednakowoż cieszę się, że w finale spełniły się jego marzenia.

Zastanawiam się jednak, jak długo sielskie życie w ogrodzie będzie atrakcyjne dla małżonków i co, kiedy to otoczenie im się znudzi i znudzą się wspomnienia? Czy będzie można sięgnąć do niespełnionych marzeń, których nie zdążyli przeżyć?

 

Oczy zwę­ży­ły mu się w dwie cie­niut­kie szpar­ki.Oczy zwę­zi­ły mu się w dwie cie­niut­kie szpar­ki.

Bo nie przypuszczam, aby oczy stały się wężami.

 

wyj­ście pro­wa­dzi­ło na oświe­tlo­ny zim­nym świa­tłem… → Nie brzmi to najlepiej.

 

W każ­dej sy­mu­la­cji umiesz­cza­my też BOT–y peł­nią­ce→ W każ­dej sy­mu­la­cji umiesz­cza­my też BOT-y, peł­nią­ce

W tego typu połączeniach używamy dywizu, nie półpauzy.

 

Spa­cer umi­lał ptasi kon­cert. → Czy to spa­cer sprawił, że ptasi kon­cert brzmiał lepiej, czy ptasi koncert umilał spacer?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję, regulatorzy za wskazanie błędów, na pewno poprawię to co napisałaś i to, o czym wspominali inni. Co do ufności bohatera, to rzecz w zasadzie niesprecyzowana. Może zmiękczyła go wizja spędzenia wieczności u boku ukochanej? A może ktoś zaufany polecił mu firmę? Któż to może wiedzieć ;)?

Hej,

 

historia sympatyczna, gładko weszła i była dość przyjemna. Widać potencjał i kibicuję dalszej Twojej twórcości, a w szczególnie tego rodzaju futurystycznym klimatom, które bardzo lubię :)

Z drugiej strony, trochę brakuje jakiegoś takiego twista, czegoś co zaskakuje, albo przestrasza, albo śmieszy. A dodatkowo jest też kilka kwesti technicznych, co do których mam niedosyt – przede wszystkim przekazanie tej szemranej firmie danych, które umożliwiły stworzenie wersji demo postaci żony. To jest moim zdaniem gruba sprawa i sam ten szczegół mógłby posłużyć do stworzenia niezłej powieści. Inna kwestia – wieczysta umowa utrzymaniowa, aż się prosi o jakieś dodatkowe gwarancje, żeby cały projekt nie skończył się w realu stertą mózgów klientów umieszczonych w obłażącej z farby lodówce (co być może mogłoby być dla tej historii dodatkowym zwieńczeniem).

 

Pozdrawiam serdecznie!

 

Che mi sento di morir

Cześć. Dzięki za ciekawe spostrzeżenia. Słowem wyjaśnienia, twistem miało być w założeniu dobre przedstawienie życia w symulacji (historie, które znam przedstawiają ją zawsze negatywnie). Jednocześnie jest to taki rodzaj polemiki, czy dobre to, czy złe. Pisałem o tym w którymś komentarzu. Co do osobowości żony, to nawet w dzisiejszych czasach na podstawie mediów społecznościowych możnaby odtworzyć pewne zachowania, głos, gestykulację, sposób wymowy itd., nie trzeba specjalnych zezwoleń, a co dopiero będzie w przyszłości. Co do szczegółów umowy, w pierwotnej wersji było ich więcej, ale zredukowałem. Uznałem, że takie informacje są zbędne w szorcie. Moje wyjaśnienia nie oznaczają oczywiście, że nie przemyślę Twoich uwag :). Pozdrawiam i dzięki raz jeszcze ;).

Ucieczka w VR to temat nienowy, ale happy end faktycznie stanowi jakieś przełamanie trendu. Pytanie, jak dobrze odwzorowana jest żona, jak bohater i kiedy się sobą nawzajem śmiertelnie znudzą. Teoretycznie, facet może wrócić…

Babska logika rządzi!

Dziękuję za przeczytanie i komentarz, Finklo. Cieszę się, że odebrałaś tekst zgodnie z moim założeniem :). Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka