- Opowiadanie: mpszyman - Definicja wolności

Definicja wolności

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Definicja wolności

Która to już seria? Ile kilogramów wyciśniętych? – Sztanga wędruje po raz kolejny w górę – Nieważne… Jeszcze raz – I znowu – napięcie mięśni i 120 kilogramów stali wędruje w górę, aby następnie zjechać w dół. Piotr lubił wieczory, kiedy mógł zapomnieć o coraz bardziej bezsensownej pracy. Nie miał żadnych zainteresowań, które mógłby określić mianem hobby. Nie zbierał kart, nie grał ze znajomymi w squasha, nie chadzał na dyskoteki. Samotność zabijał zostając po godzinach w pracy i katując się na siłowni.

 

Czerwone serce oznaczające stan alarmowy pojawiło się znacznie wcześniej niż dotychczas. Jednocześnie ikona stanu zdrowia, wyświetlana bezpośrednio na siatkówce, zmieniła kolor z żółtej na jasnoczerwony. Chwilę później implant monitorujący funkcje życiowe zasygnalizował wzrost tętna powyżej bezpiecznej granicy i zasugerował Piotrowi wstrzymanie wysiłku i odpoczynek. Poinformował również o przygotowaniu do wstrzyknięcia dawki nitrogliceryny "w celu ograniczenia wysiłku mięśnia sercowego". Piotr nakazał implantowi zignorowanie alarmu. Następnie usunął z pola widzenia komunikat o poinformowaniu lokalnego Centrum Zarządzania Bezpieczeństwem Zdrowotnym i kontynuował podnoszenie sztangi. Przestał zwracać uwagę na dźwięki dochodzące z siłowni i skupił się na zmuszaniu ramion do kolejnych wyrzutów w górę. Nie zauważył, kiedy tuż obok wyrosła sylwetka pracownika siłowni.

– Przepraszam, przepraszam – opiekun sali starał się tak zwrócić na siebie uwagę, żeby przypadkiem stały klient nie zrobił sobie krzywdy. – Dzwonił do mnie dyspozytor z Centrum. Musi Pan natychmiast przerwać ćwiczenia!

– Gówno muszę! Coś jeszcze? – Peter nie czuł się najlepiej. Serce waliło mu jak oszalałe, a w głowie huczało, jakby ktoś uruchomił silnik promu kosmicznego. Miał jednak wystarczająco dużo nakazów i ograniczeń w pracy, żeby poza nią słuchać kolejnych.

– Pan nie rozumie… Zabiorą mi licencję, jak coś się stanie mojemu klientowi… A według Centrum Panu coś grozi…. Podobno nawet ma Pan alarm w implancie… – Opiekun zrobił najbardziej żałosną i proszącą o litość minę, na jaką było go stać. Peter sprawdził implant – faktycznie, obok ikony stanu zdrowia pojawiła się koperta.

– Dobra, na dzisiaj koniec – nie miał ochoty sprawdzać, jaka jest treść wiadomości. Ale nie chciał też robić problemów właścicielom i pracownikom siłowni. Narodowy Fundusz Zdrowia potrafił uprzykrzyć życie nie tylko obywatelom nie dość dobrze dbającym o swoje zdrowie, ale również właścicielom firm, które tego nie dopilnowały. Zebrał swoje rzeczy i ruszył w kierunku szatni. Dopiero kiedy zamknął za sobą drzwi, szybkim ruchem przytrzymał się ściany – gdyby nie ten gest, czarne plamy wirujące przed oczami zmusiłyby go do bezwładnego opadnięcia na podłogę.

Walkę z ciemnością przerwał mu dźwięk dzwonka telefonu. Implant pokazywał, oprócz ikony przychodzącego połączenia również telefon – znowu Centrum. Tym razem Piotr zdecydował się odebrać.

– Halo! – skupił wszystkie siły, żeby ukryć ból, jaki towarzyszył każdemu oddechowi

– Dobry wieczór. Szymon Maciejewski, Centrum Zarządzania Bezpieczeństwem Zdrowia – Dzwonię, żeby poinformować Pana, że jedzie po pana karetka.

– Nie no… bez przesady. Jestem na siłowni, wszystko jest ok! Odwołajcie karetkę – Piotr jednocześnie próbował złapać oddech, uspokoić walące serce i sprawiać pozory opanowanego. Zdawał sobie sprawę, że kiepsko mu to idzie.

– To nie jest możliwe. Implant monitoruje migotanie przedsionków. To jest stan wymagający pilnej hospitalizacji. Bezpośrednio zagrażający życiu. Lekarz dotrze do Pana za dwie minuty. Halo? Jest tam Pan jeszcze? Jeżeli jest Pan przytomny, proszę chociaż zapukać w mikrofon dwa razy! Halo?!

 

 

* * *

 

 

 

Piotr nie wiedział, czy spotka go coś gorszego w życiu niż własna śmierć. Teraz umierał. Do mózgu po prostu przestał docierać tlen. Ostatnim obrazem, który zapamiętał był sufit przebieralni. Ostatnim zapachem – kwaśny zapach męskiego potu. Ostatnim fizycznym doznaniem – kilka ton na klatce piersiowej.

Ze zdziwieniem uświadomił sobie, że jednak nie umarł. Świadczył o tym podrażniony aparaturą do podawania tlenu nos. A także opuchlizna po źle wkłutej igle i rurka biegnąca od jego przedramienia do plastikowej butelki zawieszonej nad nim. I mężczyzna w garniturze siedzący przy jego łóżku – do całej sytuacji pasujący jak rzep do psiego ogona.

 

 

***

 

 

Trzeba było przyznać, że w czasie ostatnich 50 lat Funduszowi wiele się udało. Pierwszy etap rewolucji w systemie opieki zdrowotnej wywołał rozwój nanotechnologii. Mikrosensory mogły śledzić najważniejsze funkcje życiowe obywateli, a nawet dokonywać analizy krwi. Osobiste monitory zdrowia rozpowszechniły się jeszcze w pierwszej połowie dwudziestego wieku. Wówczas była to wielka rewolucja, bo dane były dostępne natychmiast, a diagnozę lekarz mógł postawić chwilę po wejściu pacjenta do gabinetu. Ale ktoś, kto miał grypę, wiedział o tym i bez elektroniki. Monitory sprawdzały się doskonale u pacjentów z grup podwyższonego ryzyka, np. wystąpieniem zawału. Pacjent nie musiał się zastanawiać, czy ma jeszcze zadyszkę, czy już stan przedzawałowy. Oczywiście, sytuacje, w której pacjent lekceważył objawy i alarmy wciąż się zdarzały, a zwiększające się tempo życia nie spowodowało zmniejszenia liczby zgonów na tzw. choroby cywilizacyjne. Nie mówiąc o likwidowaniu objawów, nawet tych potencjalnie niegroźnych, jak alergie. Wtedy z pomocą medycynie przyszła biochemia i immunologia. Naukowcy rozwinęli technologię produkcji przeciwciał z surowców dostępnych w organizmie chorego. Potem wydarzenia potoczyły się błyskawicznie – wielkie instalacje do wzbudzania odpowiedzi odpornościowej organizmu zostały najpierw zredukowane do rozmiarów aparatury mieszczącej się na stoliku, a następnie do iniektorów – niewielkich urządzeń, będących połączeniem monitorów zdrowia ze "wzbudzaczami odporności", jak je nazywali lekarze w rozmowach z pacjentami. Mieściły się w rękawie instalowanym na przedramieniu pacjenta, a z instalacją radziły sobie nawet początkujące pielęgniarki. To już był wielki krok dla ochrony zdrowia. Nie tylko możliwe było zidentyfikowanie choroby, zanim się rozwinęła, ale niemal natychmiast organizm sam zaczynał wytwarzać przeciwciała niezbędne do jej zwalczenia. Widząc wielki sukces iniektorów, jedna z wielkich korporacji, znana z realizowania od lat zamówień rządowych, zaproponowała wdrożenie systemu zdalnego monitorowania zdrowia obywateli. Iniektory, coraz częściej nazywane implantami (chociaż nowa nazwa nie ułatwiała w niczym zrozumienia zasady działania urządzenia), miały zostać uzupełnione o moduły przesyłające dane do specjalnie utworzonego w tym celu centrum zarządzania. Jego pracownicy mieli za zadanie wyłapywać sytuacje niebezpieczne i kontaktować się z chorymi, którym niezbędna była pomoc lekarza lub hospitalizacja. W wielkiej kampanii reklamowej firma przekonywała, że ułatwi to zarządzanie miejscami w szpitalach, zespołami karetek pogotowia, i w ogóle całym systemem opieki zdrowotnej. Pierwsze lata działania systemu przyniosło oszczędności na tyle poważne, że władze zdecydowały się na zainstalowanie iniektorów wszystkim obywatelom, niezależnie od wieku i statusu materialnego (oczywiście bogatsi wciąż mieli do wyboru wersje nie refundowane przez Fundusz). Zalety nowego systemu były tak oczywiste, że wkrótce wprowadzono obowiązek używania tych urządzeń. Implanty na bieżąco monitorowały funkcje życiowe obywateli i przekazywały dane do Centrum Zarządzania Bezpieczeństwem Zdrowotnym. Dzięki nim możliwe było podanie podstawowych leków w dowolnej chwili. Grypę, zawał, a nawet raka można było wykryć i zacząć leczyć zanim pojawiły się pierwsze objawy choroby. Implant informował pacjenta o swoim stanie zdrowia, odpowiednio modyfikując obraz rejestrowany przez oko. Domyślny zestaw ikonek (choroba, serce, kontakt) można było wymienić, oczywiście za niewielką opłatą, na nowy – bardziej osobisty. Nieliczni pacjenci, którzy trafiali do szpitala, nie musieli martwić się o nic, oprócz zdrowia. Cała dokumentacja medyczna, informacje o alergiach i preferencjach żywieniowych pojawiała się na Izbach Przyjęć przed nimi, dzięki SIOPowi (System Informacji o Pacjencie). Ci, którzy nie posiadali implantów, automatycznie wykluczani byli z systemu opieki zdrowotnej.

 

 

 

Potem w strukturach Funduszu utworzono Biuro ds. Zmniejszania Ryzyka Zdrowotnego. W istocie była to kolejna formacja policyjna, której zadaniem było wyłapywanie osób nie dbających o swoje zdrowie i, za pomocą dostępnych środków perswazji, nakłanianie do powrotu na ścieżkę zdrowego życia. A paletę środków mieli szeroką – od zwykłych mandatów (np. za zbyt tłustą dietę), poprzez informowanie zakładu pracy o nie stosowaniu się do zaleceń (tak działo się w przypadku nadużywających alkohol) do przymusowego osadzania w szpitalach, teraz postrzeganych tak samo, jak kiedyś postrzegano więzienia. Wszystko wskazywało na to, że jeden z inspektorów Biura siedział właśnie teraz przed Piotrem. A to nie wróżyło nic dobrego.

 

 

***

 

 

 

Mężczyzna z wyraźnym znudzeniem rozglądał się po szpitalnym pokoju. Od jego wysokiego czoła co chwila odbijało się światło wpadające przez okno. Oczywiście, nie przypominał urzędnika z dawnych czasów – szczupła, muskularna sylwetka i mięśnie grające na karku schowanym pod nienagannym garniturem świadczyły o wyjątkowej dbałości o zdrowie. Tak podobno wyglądali wszyscy inspektorowie BZRZ, którzy swoją elitarność podkreślali dodatkowo złotą odznaką biura. Ten również miał ją wpiętą w klapę marynarki. Piotr obserwował go przez dłuższą chwilę, przypatrując się, jak lustruje wzrokiem wystrój sali, bezmyślnie wpatruje sie w monitory aparatury medycznej podłączonej do analizatora pacjenta. W końcu zauważył, że Piotr nie śpi.

– Ooo… Dzień dobry Panu! Nazywam się Przemysław Durny. Cieszę się, że odzyskał Pan przytomność. Sporo osób martwiło się o Pańskie zdrowie.

– Nie znam nikogo, kto miałby inny powód, żeby się o mnie martwić, niż jego premia. – Piotr wiedział, że każda odciągnięta w czasie śmierć kosztowała budżet mniej, licząc wypłacone premie, niż załatwienie formalności i wypłata odszkodowań po śmierci pacjenta z przyczyn innych niż starość. Kiedy jego ojciec zachorował na raka mózgu, jednego z ostatnich, z którym lekarze sobie nie radzili, przez długi czas walczył o odłączenie chorego od aparatury podtrzymującej życie. Przygotowując się do rozprawy sądowej znalazł w Internecie zapomnianą dawno przysięgę Hipokratesa, którą posługiwali się lekarze jeszcze na początku XXI wieku. Było w niej zdanie dotyczące leczenia z "pożytkiem dla chorych". Uświadomił sobie wtedy, że współczesna medycyna ma gdzieś chorego, a na pierwszym miejscu stawia jak najdłuższe odwlekanie chwili wypłaty pieniędzy. Sprawę oczywiście przegrał, a ojciec męczył się kolejne 5 lat, zanim zmarł. "Ze starości", jak napisano w akcie zgonu, co wykluczało wypłatę odszkodowania, które wówczas Piotr i tak miał gdzieś.

 

Durny udał, że nie zrozumiał ironicznej uwagi. Zrobił tylko dłuższą pauzę, po której monotonnym tonem zaczął recytować urzędowe formułki.

– Przyszedłem do Pana, ponieważ na podstawie zebranych informacji mamy prawo przypuszczać, że dopuścił się Pan długotrwałego zaniedbywania własnego zdrowia. Z zebranej dokumentacji – zajrzał do przyniesionej teczki – wynika, że nie podporządkował się Pan instrukcjom wyświetlanym przez Implant, zignorował ostrzeżenia wysyłane prze CZBZ, długotrwale doprowadzał własny organizm do stanu zagrażającego poważną niewydolnością krążeniową lub śmiercią sercową. Za to grożą konsekwencje od grzywny do przymusowego umieszczenia w Publicznym Zakładzie Opieki Zdrowotnej na okres do 6 miesięcy włącznie. Krótko mówiąc – wpakował się Pan w kłopoty. A ja jestem tu, żeby pomóc Panu pomóc. Chciałbym, żeby zdradził mi Pan przyczyny swojego postępowania. – Przez twarz inspektora przemknął uśmiech, który Piotr zinterpretował jako wyjątkowo wredny.

 

– Powiem szczerze, że nie wiem. Po prostu chciałem jeszcze chwilę potrenować. Nigdy wcześniej mój organizm tak nie reagował. – Piotr wymyślał kłamstwa zastanawiając się, jak dalej rozegrać rozmowę, żeby nie trafić na miesiąc do szpitala.

 

– Tak się składa, że mam tu dane z Pańskiego Implantu. – Durny po raz kolejny zajrzał do dokumentów – Ponad dziesięć zignorowanych alarmów w czasie ostatnich dwóch tygodni. Zlekceważenie bezpośredniej interwencji Centrum. Do tego przekroczone normy jednostek alkoholu… częściej niż raz w tygodniu. Posłuchaj człowieku – Nagle zmienił ton, musiał zauważyć lekceważący wzrok Piotra – możesz trafić na przymusowe leczenie, stracić pracę i ubezpieczenie. Nie igraj ze mną.

 

– Wiesz? Śmieszny jesteś. Pracujesz dla jakiejś gównianej instytucji, a grasz przede mną złego policjanta. Moje zdrowie należy do mnie. Nie będzie nikt mi dyktował, jak mam dbać o siebie. A już na pewno nie Ty, kolego.

 

– Nie… Nie jestem Twoim kolegą. – Durny z pewnością nie był przyzwyczajony do takiego traktowania.

 

– I nigdy nie będziesz…

 

Godziny spędzone na siłowni mają wpływ nie tylko na przyrost masy mięśniowej. Odpowiednio dobrany program ćwiczeń pozwala też znacząco podnieść szybkość. Teraz Piotr miał okazję przekonać, się, że faktycznie trening dobrano mu optymalnie. Szybko i precyzyjnie wyprowadzony cios trafił urzędnika prosto w podbródek. Zanim siła uderzenia wyrzuciła Durnego w przeciwległy kąt sali, prosto na stolik z lekami i narzędziami, Piotr z satysfakcją dostrzegł tryskającą na boki krew i powybijane zęby. Pielęgniarka i lekarz, którzy wbiegli zobaczyli Piotra, który spokojnie leżał na swoim łóżku, i inspektora, w zakrwawionym garniturze zbierającego kartki z dokumentacją z podłogi i sepleniącego przekleństwa i groźby pod adresem ich pacjenta.

 

 

***

 

 

 

Durny spełnił swoje obietnice. Piotr został osadzony w szpitalu na przymusowym leczeniu na maksymalny, sześciomiesięczny okres. Oprócz normalnej, w jego przypadku, kuracji kardiologicznej, dostał również przymusowe konsultacje psychologiczne. Dopełnienie „kary" czekało po wyjściu ze szpitala – brak pracy z adnotacją w systemie o podwyższonym ryzyku zdrowotnym, co znacząco zmniejszało szanse na nowe zajęcie. I pokaźny rachunek za nową szczękę Durnego i zszycie rozciętych warg.

 

Piotra do szpitala doprowadzili policjanci. Przepisy co prawda nie wymagały tego, ale w końcu nie każdy pacjent kardiologii atakuje urzędnika państwowego. Po załatwieniu formalności został odprowadzony do sali. W archiwalnym Internecie znalazł kiedyś strony z erotycznymi fantazjami przedstawiającymi seksowne pielęgniarki świadczące pacjentom usługi wykraczające poza standard uznawany przez Fundusz. Teraz nikt nawet nie miał takich fantazji… No chyba, że przejawiał skłonności homoseksualne z odchyleniem masochistycznym. Pielęgniarz przydzielony Piotrkowi był potężnym potomkiem imigrantów z Ukrainy. W drugim pokoleniu wciąż nie pozbył się charakterystycznego, melodyjnego akcentu. Z tonu głosu i nieustannego drgania mięśni widać jednak było, że bliżej mu do więziennego strażnika niż do seksownej pielęgniarki.

 

Piotr zrezygnowany rozejrzał się po pomieszczeniu, które miało stać się jego domem przez najbliższe miesiące. Nie różniło się niemal niczym od tego, co widział, gdy zdemolował twarz Durnego. Takie samo szpitalne łóżko. Taki sam stolik na leki i narzędzia. Taka sama szafka na przedmioty osobiste. Z tych wszystkich ekranów, które w staroświecki sposób wyświetlały informacje o jego stanie zdrowia został tylko jeden, stojący tuż przy łóżku. Obok leżał standardowy moduł komunikacyjny implantu. Jeszcze w szpitalnej recepcji dowiedział się, że synchronizuje się ze szpitalnym systemem zarządzania. Każdy jego ruch był zapisywany i analizowany przez Centrum ze szczególną uwagą.

 

Rzucił niewielką torbę z rzeczami pod łóżko, a sam podszedł do okna. Widok był co najmniej kojący – niewielkie, pamiętające jeszcze dziewiętnasty wiek, dwupiętrowe pawilony szpitala dosłownie tonęły w zieleni. Dwustuletnie drzewa dawały wystarczającą ilość cienia, żeby skryć ciche alejki i ławki dla kuracjuszy. Białe kitle potężnie zbudowanych pielęgniarzy, dyskretnie przemieszczających się wśród pacjentów przypominały jednak, że nie jest to śródmiejski park, tylko miejsce zsyłki.

 

– Pan jest nowym pacjentem przysłanym przez Biuro? Mam nadzieję, że nie będzie Pan traktował nas tak samo, jak inspektora… – chwila wahania – Durnego. – Damski głos dobiegający z tyłu wyrwał Piotra z zadumy. Odwrócił głowę i zobaczył młodą kobietę o jasnych włosach i niesamowitych, błękitnych oczach. – Nazywam się Anna Lavalle.– Jestem pana lekarzem prowadzącym. Musimy omówić zasady panujące w naszym szpitalu. Możemy usiąść? Chciałabym, żeby skupił się pan nad tym, co mam do powiedzenia…

 

Następną godzinę spędzili na poznawaniu szpitalnych reguł. W rzeczywistości Piotr z ledwością skupiał się na racjonalnej rozmowie, większość uwagi poświęcając oczom swojej opiekunki. Zdał jednak test kończący rozmowę wprowadzającą, obowiązkowy element każdego pobytu w szpitalu.

 

– Na dzisiaj to koniec. Jutro przejdzie pan badania wstępne. Następnie zaplanujemy harmonogram leczenia zoptymalizowany pod potrzeby pana organizmu… A także uwzględniający wymagania Biura – nie musiała dodawać, że chodzi o zarzut braku równowagi psychicznej. – Wstała i powoli skierowała się do wyjścia – Czy ma pan coś do powiedzenia?

 

– Tak… Jak często będę panią widywał, pani doktor? – na żadne mądrzejsze pytanie nie był w stanie się zdobyć.

 

– Tak często, jak to będzie konieczne – odpowiedziała z lekkim uśmiechem. Po czym zamknęła za sobą drzwi do Sali, zostawiając Piotra samego. Został sam – zastanawiając się, co dalej będzie. Nie miał złudzeń – piękna pani doktor miała lepsze zajęcia niż popełniający samobójstwo na raty pacjent. Bardziej interesowało go, jakie rodzaje przymusowej terapii dla niego zaplanowano. Nie miał wątpliwości, że nie chce tego przeżywać. Jakiś czas temu zweryfikował swoją dokumentację w Funduszu. Od tego czasu wiedział o guzie na sercu. Sam z siebie ten typ raka jest rzadkością. U Piotra dodatkowo narósł w miejscu, w którym w każdej chwili mógł spowodować śmierć. Najciekawsze było to, że zgodnie z wytycznym, niewielkie prawdopodobieństwo wystąpienia, nie kwalifikowało go do jakiegokolwiek leczenia. Co więcej, Fundusz nie był nawet zobowiązany do powiadomienia chorego. Piotr dowiedział się o chorobie przez przypadek. Dla zabawy napisał oprogramowanie, które odpytywało bazę danych o kolejne identyfikatory chorób i porównywało z jego profilem. Nie spodziewał się takiej wiadomości. Pamiętał dokładnie chwilę, kiedy zapytanie zwróciło pozytywny wynik. Nagłe uderzenie gorąca… i wrażenie, jakby czas zatrzymał się w miejscu. Długa chwila wpatrywania się w ekran, i eksplozja wspomnień. Ojciec z mózgiem zmienionym w papkę, wykrzykujący słowa bez znaczenia, szarpiący się w nieustających konwulsjach. Piotr przyglądający się tym scenom, błagający lekarzy o odłączenie starego człowieka od aparatury uniemożliwiającej śmierć. I argumenty lekarzy, którzy tę aparaturę nazywali „podtrzymującą życie". Nie – Piotr zdecydowanie nie chciał tak skończyć. Zdawał sobie sprawę, że „jego" rak jest inny. Nie będzie długotrwałego umierania pełnego bólu i halucynacji. Mógł umrzeć śmiercią prostą, szybką i delikatną. Ot, to coś urośnie za duże i serce po prostu stanie. Mimo to przerażała go wizja, że przez bliżej nieokreślony czas (np. do ustalenia wszystkich potencjalnych spadkobierców, a następnie do ich śmierci), jest utrzymywany sztucznie przy życiu, jedynie w celu uniknięcia wypłaty odszkodowania.

 

Minęło dopiero niecałe pół roku od tego odkrycia. Czasami zastanawiał się, jak łatwo zmienia człowieka strzęp przypadkowo poznanej informacji. Z początku bał się każdego głębszego oddechu, każde silniejsze uderzenie serca powodowało atak paniki. Nawet, kiedy implant nie podnosił żadnego alarmu. Kiedy te uczucia już spowszedniały, zaczął rzucać wyzwania swojemu organizmowi. Z początku zwiększył ilość dni spędzanych na siłowni. Potem kilka kilometrów dzielących jego dom od klubu fitness zamiast samochodem, zaczął pokonywać biegiem. W kolejnym etapie zaczął ćwiczyć coraz intensywniej, aż do granicy omdlenia. Przez kolejne kilkanaście tygodni nic się nie działo. Piotr zwiększył masę mięśniową, wytrzymałość i szybkość. A potem, pewnego dnia, po prostu przyszła czerń. Potem pojawiała się najczęściej w czasie wysiłku, ale wystarczał także zwykły stres przeżywany podczas spotkań biznesowych. Piotr mógł stać, mówić, ale przestawał widzieć. Zimny pot oblewający całe ciało, nagła utrata wzroku i natarczywy alarm wywoływany przez implant nie ułatwiały pracy i codziennego życia. Trzy razy zabierano go do Punktów Pomocy Doraźnej… Za każdym razem tracił przytomność z nadzieją, że już się nie będzie musiał budzić. Za każdym razem odzyskiwał ją. I za każdym razem prześladowała go wizja, w której podczepiony do najlepszej dostępnej aparatury medycznej czeka, aż Fundusz doczeka się śmierci każdego ze spadkobierców. Tak było do ostatniego incydentu, kiedy uznał, że Fundusz dosyć już mu pomógł. Zapragnął sam decydować o tym, kiedy i jak umrze. Problem polegał na tym, że baza danych Biura Zarządzania Bezpieczeństwem Zdrowotnym zaliczyła go do grupy podwyższonego ryzyka. W praktyce oznaczało to wszczęcie procedury podtrzymującej życie. Pacjent, niezależnie od okoliczności, nie mógł umrzeć, chyba że przyczyną była starość. W przypadku Piotra oznaczało to co najmniej trzydzieści lat wegetacji.

 

 

***

 

 

– Jeszcze jedna rzecz – w drzwiach pojawiła się twarz doktor Lavalle. – do odwołania nie może Pan opuszczać pawilonu. Zarówno budynek, jak i cały teren jest objęty monitoringiem. A nasi pielęgniarze zostali przeszkoleni z zakresu tropienia pacjentów samowolnie oddalających się z miejsca leczenia. Radzę nie próbować żadnych głupot.

 

– Pani doktor, mogę zadać jedno pytanie?

 

– Tak, oczywiście – przytaknęła, chociaż jej oczy wyrażały sprzeciw, jakby obawiała się trudnego pytania.

 

– Czy mój pobyt tutaj różni się od pobytu w więzieniu? Takim dla złodziei i bandytów? Bo jestem tutaj zaledwie dwie godziny, a już chyba Nie byłbym w stanie dostrzec różnicy…

 

Lekarka przez dłuższą chwilę starała się znaleźć odpowiedź na takie pytanie. Patrzyła jednak cały czas prosto w oczy Piotra.

 

– Proszę po prostu nie robić głupstw. Mogę na Pana liczyć? Musimy zebrać dane z pańskiego implantu i podłączyć do naszego monitoringu. Proszę położyć się na łóżku i odsłonić ramię. – Piotr wykonał polecenie bez słowa. Wtyczka od przewodu łączącego implant z aparaturą zainstalowaną w sali zatrzasnęła się w gnieździe z cichym trzaskiem. Zapewne gdzieś w dyżurce monitory ożyły, pokazując jego aktualny stan zdrowia. – Jeszcze dzisiaj, zostanie dokwaterowany Panu dodatkowy pacjent do sali… Chyba nie myślał Pan, że Fundusz ma środki na zapewnienie Panu indywidualnego pomieszczenia? – dodała widząc jego zdziwioną minę. Piotr wzruszył ramionami. Nie miał zamiaru komentować tej wiadomości. Rozłożył się wygodniej na łóżku i obserwował sylwetkę pani doktor, dopóki nie zniknęła za krawędzią drzwi.

 

 

* * *

 

 

 

Nowy lokator pojawił się jeszcze tego samego wieczoru. Wyglądał na siedemdziesiąt, może siedemdziesiąt pięć lat. Niewysoki, niemal całkowicie łysy i utykający staruszek wszedł do pokoju, krokiem wyjątkowo pewnym i stanowczym, jak na swój wiek.

 

– Witold Niemczyk, pułkownik w stanie spoczynku – przedstawił się krótko i zwięźle. Jak się Piotr przekonał chwilę później, większą karą niż pobyt w szpitalu, stało się przymusowe wysłuchiwanie historii z życia emeryta – po kilkanaście razy tych samych. Pułkownik całe swoje życie jako żołnierz spędził na tzw. misjach pokojowych Narodów Zjednoczonych. Niestety, miał co opowiadać…

 

– Tak naprawdę panie Piotrze – zwierzał się – cała ta „pokojowość" wszystkich misji opierała się na nie strzelaniu do tych, których centrala uznała za pokrzywdzonych… i waleniu ze wszystkiego, co się miało pod ręką, do pozostałych.

 

Piotr zastanawiał się, dlaczego Pułkownik trafił do szpitala, który nie różnił się niczym od więzienia. Na ramieniu nosił jeden z pierwszych implantów, nie podłączonych do nerwów wzrokowych, z prymitywnymi igłami. Takie wczesne modele armia wdrażała 40 lat wcześniej. Piotr długo nie mógł zdobyć się na zadanie pytania wprost. Odważył się dopiero po kilku dniach wspólnego spania, budzenia się, jedzenia i opowiadania o swoim życiu i rodzinie. Pan Witold milczał przez dłuższą chwilę, zanim odpowiedział.

 

– Wie Pan, Panie Piotrze… Dla każdego przychodzi taki czas, że sam chce decydować o swoim życiu, zdrowiu, losie. Kiedy siedziałem w forcie w Somalii, albo rozdzielałem Żydów i Arabów, wszystko było jasne. Nie chodź tam, bo pole minowe. Nie wychylaj się, bo snajper Cię zdejmie. Trenuj, bo inaczej w czasie akcji nie dobiegniesz do kryjówki. Wtedy iniektory były dla nas zbawieniem. Pomagały przetrwać. Ratowały życie po trafieniu. Podobno dodawali nam nawet do nich psychotropy, żebyśmy nie bali się walki. A potem, jakieś dwadzieścia lat temu, przestałem jeździć na misje. Usiadłem za biurkiem i zacząłem rozumieć, jak bardzo daliśmy się ubezwłasnowolnić. W trybie bojowym iniektor nie zwracał uwagi na alkohol. Można było spokojnie katować się na siłowni do rana. Po zejściu z frontu wszystko zaczęło się zmieniać. Bez mojej wiedzy i zgody zmienili program na zachowawczy. Nie mogę napić się wódki. A każdy bieg kończy się wysłaniem ambulansu przez Centrum. To nie jest normalne.

 

– No tak… Ale przez to nie przysyłają tutaj– Paweł chciał wyciągnąć od byłego żołnierza więcej informacji. Nie było to łatwe – Pułkownik mylił fakty, po kilka razy powtarzał te same wspomnienia. Musiał mocno się skupić, żeby odpowiedzieć na pytanie.

 

– Przez to nie… Chodzi o to, że jak już przeszedłem na emeryturę, to zaczęło we mnie coś pękać. Nie może być przecież tak, że nie mogę decydować, kiedy chcę umrzeć. W końcu skontaktowałem się z informatykiem, z którym byłem w Iraku. Złamał zabezpieczenia implantu i przestawił z powrotem w tryb bojowy. No… trochę zmodyfikowany. Właściwie tak, że przestał reagować, ale ciągle komunikował się z Centrum. Przez prawie rok myślałem, że jestem znowu Panem swojego ciała. A potem, jakieś kilka tygodni temu… No cóż… wykryli zmianę. Ja trafiłem tutaj na „badania profilaktyczne". Gość, który zmodyfikował implant został oskarżony o próbę zabójstwa… oczywiście próbował zabić mnie. Czytałeś kiedy Rok 1984?

 

– Nie… Nie znam tej książki… Ale chyba o niej słyszałem. – Piotr zdziwił się, że ktoś jeszcze interesuje się drugą połową dwudziestego wieku…

 

– No widzisz – kontynuował żołnierz – gdyby Wasze pokolenie trochę lepiej znało historię. I potrafiło kojarzyć fakty. Rozumielibyście, do czego sami dopuściliśmy. Moje pokolenie jest chyba ostatnim, które walczyło o wolność w sensie politycznym. Wy nie macie tego problemu…

 

– No nie mamy – Przerwał mu Piotr – Mamy demokrację już kilkadziesiąt lat. Każdy kraj, który tego chciał, też ją ma. Na dodatek nasz system ochrony zdrowia jest naszą wizytówką na całym świecie! Gospodarka kwitnie, ludzie są zdrowi i bogaci. O co mamy walczyć?

 

– No tak… O to właśnie mi chodzi. Oddaliście wolność, o którą moje i poprzednie pokolenia walczyły. Tak, tak – wiem, że to brzmi strasznie patetycznie. Ale zastanów się dobrze… Czym jest według Ciebie wolność?

 

– Jak to czym…? – Piotra zaskoczyło pytanie. Złapał się na tym, że choć wydawało się oczywiste, to odpowiedź na nie sprawiła mu trudność – no… jestem wolny, kiedy nic nie muszę robić, albo mogę robić co chcę – czuł się zawstydzony prymitywnością odpowiedzi.

 

Pan Witold słysząc te słowa roześmiał się.

 

– No no… Ile masz lat? 40? 45? Masz szczęście, że żyjesz w jawnej sprzeczności ze swoją definicją wolności i nie masz z tym problemu. Ale zasadniczo masz rację. Jesteś wolny, jak możesz dokonać wyboru opcji, która jest dobra dla Ciebie… według Ciebie. Zastanów się teraz – możesz podejmować swobodne decyzje dotyczące swojego ciała i życia? – Dotknął palcem wskazującym implant na ramieniu rozmówcy – Bo ja sobie uświadomiłem, że z tym na ręku, nie. Kiedy byłem żołnierzem, to ratowało mi życie. Teraz nie pozwala mi żyć tak jak lubię i chcę. Ani tym bardziej umrzeć… Zresztą, według mnie udajesz niewinnego. Z jakiegoś powodu i Ty tutaj trafiłeś… Prawda?

 

Piotr siedział w milczeniu, zastanawiając się nad tymi słowami. Uświadomił sobie, że stary żołnierz powiedział dokładnie to, co Piotr czuł, i co spowodowało, że przymusowo trafił do szpitala. Ludzie sami sobie stworzyli kolejny system, który w założeniach służąc dobru ogółu, zabierał wolność jednostce. Najpierw była totalna kontrola Internetu i telefonów, która pogrzebała wolność wypowiedzi. Wszystko w imię walki z terroryzmem, pedofilią, homofobią, nazizmem i wszystkimi innymi „-izmami", które były plagą całego XX i początku XXI wieku. Potem do granic absurdu rozwinięto systemy monitoringu na ulicach miast i drogach. Systemy rozpoznawania twarzy, sylwetek i tablic rejestracyjnych jezior pozwalały mieć pewność, że nikt się nie zgubi… ani nie ukryje. To też oczywiście w imię walki z przestępczością i wykroczeniami. Jeszcze później pojazdy zostały zintegrowane z systemami informowania o sytuacji na drogach. Kierowca powoli stawał się przeżytkiem, siedzącym za kierownicą tylko po to, żeby zareagować w przypadku mało prawdopodobnej awarii komputera pokładowego. Implanty i Centrum Zarządzania Bezpieczeństwem Zdrowotnym były zwieńczeniem „walki o dobro i szczęście ogółu", jak władze same określały swoje osiągnięcia. Nie można już było samodzielnie nic zrobić – nawet decydować o własnym ciele. Można wciąż było oczywiście próbować popełnić samobójstwo. Ale jeżeli ktoś chciał po prostu żyć tak jak lubi… nie miał na to szans. Chyba, że lubił żyć tak, jak mu nakazywał system.

 

Na tych rozmyślaniach spędził całą noc. Rano nie miał jednak szansy porozmawiać z panem Witoldem. Tuż po przebudzeniu przyszedł pielęgniarz z wiadomością, o przeniesieniu pułkownika do innej sali. Po czym stanął w drzwiach, najwyraźniej czekając na natychmiastowe wykonanie polecenia. Żołnierz bez sprzeciwu zebrał swoje rzeczy. Zanim wyszedł, odwrócił się jednak do Piotra. Znacząco dotknął palcem najpierw ucha, a potem wskazał sufit. Wymowa gestu była znacząca – w sali zainstalowany był podsłuch. Ta wiadomość i tak nie miała większego znaczenia. Piotr został sam i zainstalowane urządzenia nie miały szans, żeby cokolwiek podsłuchać.

 

 

* * *

 

 

 

I tak było przez następne tygodnie. Piotrowi nie został mu przydzielony kolejny współlokator. Czas spędzał leżąc w łóżku, jedząc paćkowate szpitalne jedzenie. Czasami przychodziła doktor Lavalle na "rutynowe" badanie. Chociaż… Podejrzewał, że nie po to podłączono jego implant do systemu szpitalnego, żeby dobrze zarabiający lekarz musiał robić staroświeckie obchody. Czasami zostawała na dłużej, żeby porozmawiać, na tematy daleko odbiegające od jego zdrowia. Pamiętając o podsłuchu, starał się być czujny. Nie otwierał się przed nią. Chociaż miał na to wielką ochotę. Podczas jednego z takich "obchodów" usiadła jak zwykle na brzegu jego łóżka i przeglądała na podręcznym wyświetlaczu jego wyniki.

 

– Powiedz mi proszę… – przeszli na Ty kilka dni wcześniej – dlaczego to robisz?

 

– Co robię?

 

– Jesteś tutaj, bo mało nie umarłeś na własne życzenie. Dawno byś już wyszedł do domu, gdybyś nie zmasakrował twarzy inspektorowi. Rozmawiamy niemal codziennie, próbuję się zaprzyjaźnić… A zachowujesz się, jakbyś… nie wiem jak to określić… Twój profil psychologiczny wskazuje na osobowość introwertyczną. Ale rozmawiając z Tobą mam wrażenie, że cię nie ma, a nie, że jesteś zamknięty w sobie.

 

Patrzył na nią przez dłuższą chwilę, zastanawiając się nad odpowiedzią. Nie odwróciła wzroku. Przeciwnie. Miał wrażenie, że uwięziła jego spojrzenie. Tak mocno, że dłuższą chwilę trwało, zanim zdobył się na odwrócenie głowy i ucieczkę w widok za oknem. Otworzył je jakiś czas temu, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Poprosił też o zsunięcie rolet zabezpieczających pacjentów przed nieprzemyślanymi "wyskokami". Za oknem była już tylko kusząca wolność.

 

– Po co pytasz, skoro wiesz? Po wyjściu ze szpitala będę gościem z zaoranym życiem. Bez ubezpieczenia, szans na dobrą pracę. Na dodatek nie wiem, kiedy to co powiem tu dzisiaj, zostanie wykorzystane przeciwko mnie. – wskazał wymownie na sufit – Z drugiej strony, i tak mam w dupie, co się stanie za te kilka tygodni, kiedy wyjdę. Teraz jestem tu może i na własne życzenie, ale nie z własnej woli. Wtedy będę mógł… właściwie… – wychylił się z łóżka, żeby zobaczyć, czy za framugą drzwi nie czai się potężny pielęgniarz – …to zastanawiam dlaczego teraz nie mogę…

 

– Myślałam, że… Że zależy Ci… CO ROBISZ? – Jej krzyk musiał zaalarmować ochronę. Niewykluczone, że na tablecie wyświetlającym jego parametry życiowe miała przycisk alarmu. W sumie to nie miało większego znaczenia od chwili, kiedy sięgnął do implantu i szarpnął z całych sił. Przez lata noszenia wszepione w żyły i mięśnie nanoigły zdążyły zrosnąć się z tkankami i mocno unerwić. Ból był tak silny, że spadł z łóżka z głośnym jękiem. Musiał na chwilę stracić przytomność. Kiedy się ocknął, leżał na podłodze w kałuży krwi. Implanty wszczepiane są w żyły, więc po prostu wylewała się z rany w ramieniu, zasłaniając poszarpane mięśnie i kość, z której wystawały włókna nanoigieł. Z trudem zaczął się dźwigać z podłogi. Lavalle stała w wejściu krzycząc tak głośno, że zagłuszała alarmy aparatury, która jeszcze chwilę temu podłączona była do implantu. Piotr spojrzał na okno. Dokładnie w tej samej chwili, w której w drzwiach zamajaczyła sylwetka pielęgniarza. Ten wbiegając do sali wpadł wprost na lekarkę, z trudem utrzymując siebie i ją na nogach. Piotr wykorzystał chwilę i rzucił się do okna.

 

 

* * *

 

 

 

Wszystkie opowieści o życiu przelatującym przed oczami tuż przed śmiercią to bujdy. Lot z drugiego piętra trwa sekundę. Uderzenie w beton powoduje eksplozję bólu łamiących się kości, zrywanych ścięgien i pękających organów wewnętrznych. Przy odrobinie szczęścia mózg obijając się o czaszkę wyłącza się, odcinając wszelkie bodźce. Piotr miał tyle szczęścia. Nie zdążył poczuć nawet smaku krwi wypełniającej mu usta.

 

 

* * *

 

 

 

– Budzi się? Nie? Nie mam czasu! Ma być świadomy w ciągu minuty!

 

– Proszę mnie nie poganiać! Jego stan jest na tyle niestabilny, że przy zbyt szybkim wybudzeniu ze śpiączki farmakologicznej może go zabić ból!

 

Znany głos. Kobiecy. Tylko to cholerne światło. Musi tak razić? Nieprzyjemne uczucie powiek na siłę otwieranych palcami. Paznokcie ranią powieki. Uderzenie jasności nie tyle oślepia, co po prostu bardzo boli. Plamy powoli ustąpują twarzy doktor Lavalle. Po chwili męska dłoń szarpie ramię kobiety. We wciąż wąskim polu widzenia pojawiła się twarz mężczyzny. Skądś znana.

 

– Pamięta mnie pan? Przemysław Durny. Wygląda na to, że znowu się spotykamy. Na szczęście udało nam się Pana uratować, dzięki czemu Fundusz oszczędzi sporą kwotę… Udało nam się Pana uratować. Nie wdając się w szczegóły, te należą do lekarzy, nieprzemyślanym skokiem doprowadził Pan do przerwania rdzenia kręgowego w odcinku szyjnym kręgosłupa. Niestety, w chwili obecnej jest Pan sparaliżowany… od głowy w dół… Mam rację pani doktor? Tak… Proszę się jednak nie martwić. Predykcja postępu medycyny pozwala mi stwierdzić, że najdalej za 10 do 15 lat technologia rekonstrukcji połączeń neuronalnych osiągnie poziom pozwalający Panu na funkcjonowanie w stanie niewiele odbiegającym od tego, do czego był Pan zdolny przed wypadkiem. Krótko mówiąc: Będzie pan żył!

 

Z oczu inspektora bez trudu każdy mógł wyczytać jedną informację. Że zdawał sobie sprawę z faktu, że "życie" było ostatnią rzeczą, której Piotr chciał.

 

2010

Koniec

Komentarze

Fajny pomysł, nieźle napisane. Jedyne czego się przyczepię, to postępy NFZ przez 50 lat - znając tę instytucję, to raczej 150 ;)

Z uwag technicznych:
- liczebniki powinno się pisać słownie,
- w dialogach używasz niepotrzebnie wielkiej litery przy zwrotach bezpośrednich (np. Pan, Pana, Ciebie). Wielkiej litery używa się tylko w korespondencji.

Podobało mi się.

Pozdrawiam.

Fajny pomysł :)

Przynoszę radość :)

Implant informował pacjenta o swoim stanie zdrowia ← jego

Wstrząsające i oby nie prorocze.

Witam.

Znów chciałoby się napisać, czytając ten tekst po 13 latach, żadna fantystka. Może sprzęt medyczny mamy tylko trochę gorszy, bo chipy w czasie pandemii podobno już nam wszczepiono. Lekarze decydują czy możesz pracować, czy masz się odżywiać przez rurkę. A jedyną prośbą pacjenta, jaką spełniają, to wystawienie zwolnienia.

Bohater opowiadania dba o swoje zdrowie, jednak medycy chcą mu pomóc, i w końcu kończy na wózku inwalidzkim. Plus za wprowadzenie do opowieści emerytowanego żołnierza, który może potwierdzić fakt, że ,,prawdziwi’’, dobrzy lekarze są jedynie w wojsku.

Świat przedstawiony w tekście jest ponury i zły, dobrze opisuje czarną wizję przyszłości. Ukazuje jedną z dziedzin, która zabiera nam wolność. Czymkolwiek ona jest.

Bardzo dobre opowiadanie, jest trochę niepotrzebnych wyrazów.

Pozdrawiam, Feniks 103.

audaces fortuna iuvat

Nowa Fantastyka