- Opowiadanie: BarbarianCataphract - [Baśniowiec] Matka zza morza

[Baśniowiec] Matka zza morza

Naj­bar­dziej nie­za­leż­ne opo­wia­da­nie z uni­wer­sum „Ba­śniow­ców”, jakie przy­szło mi na­pi­sać. Sta­ra­łem się, by osoby nie­za­zna­jo­mio­ne z moją twór­czo­ścią czer­pa­ły taką samą przy­jem­ność, co Ci, któ­rzy już coś z uni­wer­sum prze­czy­ta­li!

 

793 AD. Cata, bre­toń­ska Ba­śniow­czy­ni, traci moż­li­wość uży­wa­nia swo­je­go oręża. W oba­wie przed na­jaz­dem nor­dyc­kich de­mo­nów wy­ru­sza w po­dróż do miej­sca, zwa­ne­go przez nie­któ­rych Ca­me­lo­tem, w po­szu­ki­wa­niu swo­jej pa­tron­ki, Mor­ga­ny Le Fay.

Cel­tyc­ka mi­to­lo­gia, le­gen­dy ar­tu­riań­skie i śre­dnio­wiecz­na Walia. ^^

 

Trochę czasu minęło między opublikowaniem opowiadania na betaliście, a faktyczną publikacją, ale nadszedł w końcu ten czas. :D

 

Za betę bardzo dziękuję: Anoi, DHBW i GreasySmoothiemu <3

 

Miłej lek­tu­ry!

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

[Baśniowiec] Matka zza morza

– Chę­do­żo­ny ru­pieć! – wark­nę­ła Cata, gdy próba ak­ty­wa­cji Bło­go­sła­wień­stwa w gla­diu­sie po raz trze­ci z kolei za­koń­czy­ła się fia­skiem. – Za­wszo­ne Nie­bio­sa znowu mają nas gdzieś!

Po­chy­lo­ny nad sto­łem, nawet nie drgną­łem, kiedy ci­śnię­ty ze zło­ścią miecz szur­nął po bla­cie.

– Wciąż nie spra­wu­je się jak na­le­ży? – spy­ta­łem, choć zna­łem od­po­wiedź. – Skrzy się cho­ciaż?

– Nic, na­praw­dę nic. – Cata usia­dła na ławie na­prze­ciw­ko i opar­ła pod­bró­dek na dłoni. – Jesz­cze wczo­raj wszystko działało jak należy, a dzisiaj nawet nie zaskrzy. Pró­bo­wa­łam prze­róż­nych mo­dlitw, jed­nak za każ­dym razem koń­czy­ło się tak samo. Nijak.

– My­śla­łaś może o roz­mo­wie ze swoim pa­tro­nem? – Chcia­łem jej pomóc. Mia­łem po dziur­ki w nosie jej ma­ru­dze­nia, chociaż znając siebie samego paliłyby mi się włosy w podobnej sytuacji. – Może twoje re­li­kwie już nie dzia­ła­ją?

Próby przypomnienia sobie imienia patronki mojej towarzyszki wciąż natrafiały na ślepe zaułki. Cata pa­trzy­ła nie­obec­ny­m wzro­kiem gdzieś w bok, zre­zy­gno­wa­na i zmę­czo­na.

Pstryk­ną­łem pal­ca­mi przed jej twa­rzą. Ock­nę­ła się i wle­pi­ła we mnie spoj­rze­nie zie­lo­nych oczu.

– Kto jest twoim pa­tro­nem? – za­py­ta­łem.

– Mor­ga­na. – Cata za­ci­snę­ła usta, po czym wes­tchnę­ła. – Roz­ma­wia­łam z nią je­dy­nie pod­czas ini­cja­cji, a to było dawno temu.

– No, z sie­dem­set lat bę­dzie – wtrą­cił Aesuc Lor­ga­ir zwany Al­fre­dem, który wkro­czył wła­śnie do izby. Na twa­rzy ma­lo­wał się szar­manc­ki uśmiech, bę­dą­cy, zaraz obok sta­ran­nie przy­strzy­żo­nej ja­sno­brą­zo­wej brody i uli­za­nej czu­pry­ny, jego zna­kiem roz­po­znaw­czym. – Wciąż nie dzia­ła?

– Nie do­słow­nie sie­dem­set lat, ale za­łóż­my – od­po­wie­dzia­ła Ba­śniow­czy­ni. – I nie, wciąż nie re­agu­je.

– Może się do niej ode­zwij? – rzu­cił Aesuc. – Nie brzmi jak głupi po­mysł. Może coś blokuje przepływ energii od Morgany do twojego miecza?

– Uch, nie prze­pa­dam za Au­dy­to­rium… – Cata skrzy­wi­ła się na samą myśl o oso­bli­wej prze­strze­ni na gra­ni­cy świa­tów. – Ale jeśli trze­ba, to trudno. Dam radę.

– Nie bój się, Mor­ga­na na pewno jest z cie­bie dumna – rzekł Aesuc i wska­zał dło­nią sta­ran­nie uło­żo­ne pa­kun­ki z mie­szan­ka­mi ziół. – Rzad­ko która uzdro­wi­ciel­ka może po­szczy­cić się taką na­stęp­czy­nią.

– To nie o nią cho­dzi, a o samą aurę Au­dy­to­rium.

– Kim w ogóle jest ta cała Mor­ga­na? – za­py­ta­łem. – Chyba omi­nę­ła mnie ważna lek­cja hi­sto­rii. – Zakłopotany, wyszczerzyłem zęby w uśmiechu.

– Wy­obraź sobie taką Catę, co po­tra­fi ko­rzy­stać z magii! – za­śmiał się Aesuc, sia­da­jąc na sien­ni­ku.

Ba­śniow­czy­ni prze­wró­ci­ła ocza­mi.

Rze­czy­wi­ście, tylko nie­licz­ni do­stę­po­wa­li za­szczy­tu spowicia duszy magią, umoż­li­wia­ją­cą ma­ni­pu­la­cję ży­wio­ła­mi. Dla Caty, Aesu­ca i mnie po­zo­sta­ło je­dy­nie Bło­go­sła­wień­stwo, pły­ną­ce że­la­zem na­szych mie­czy.

Cacie nawet tego teraz bra­ko­wa­ło.

– Ar­th­wys ci nie mówił? – za­py­ta­ła, uno­sząc jedną brew.

– Wspo­mi­nał o Gwenh­wy­far, ow­szem, ale o Mor­ga­nie chyba za­po­mniał. – Po­dra­pa­łem się po gło­wie.

– Mor­ga­na Le Fay, uzdro­wi­ciel­ka z po­łu­dnio­wej czę­ści bre­toń­skiej Walii, a do­kład­niej kró­le­stwa Gwen­tu – za­czę­ła opo­wia­dać. – A przy­naj­mniej tak za­pa­mię­ta­ła ją hi­sto­ria. Wpraw­dzie była Ba­śniow­czy­nią, jed­nak dzię­ki swoim za­słu­gom i wy­jąt­ko­wej sile du­cho­wej zo­sta­ła Nie­śmier­tel­ną.

Za­gwiz­da­łem z uzna­niem.

– No ład­nie! Czyli re­li­kwia pa­su­je do wo­jow­nicz­ki. 

– Za­wsze tak było – od­po­wie­dział Aesuc, przy­mie­rza­ją­cy się po­wo­li do snu. – Nic nie dzie­je się przy­pad­ko­wo, Lu­ciu­sie.

Cmok­ną­łem, po­ki­wa­łem głową i spoj­rza­łem na miecz Caty. Leżał na stole, mar­twy, bez moż­li­wo­ści wy­ko­rzy­sta­nia po­ten­cja­łu, nada­ne­go mu w ogniach Wul­ka­nu w Taobh Nèam­ha­idh, głów­nej kuźni świa­ta zmar­łych.

– Lu­ciu­sie, spójrz pro­szę na list, który zo­sta­wi­łem na twoim po­sła­niu. Coś od króla Aelli z Nor­thum­brii, bo ma kró­lew­ską pie­częć. A ty, Cato… – Aesuc ob­ró­cił się na łożu i spoj­rzał na naszą dwój­kę. – Le­piej coś z tym zrób, bo brak Bło­go­sła­wień­stwa może oka­zać się… śmier­tel­ny w skut­kach.

– Tak, panie mi­strzu – od­po­wie­dzia­łem z nutką iro­nii.

– Mhm – mruk­nę­ła Cata.

Aesuc wy­szcze­rzył zęby w sze­ro­kim uśmie­chu, przy­krył się kocem i od­wró­cił twa­rzą do ścia­ny.

Cata wsta­ła i po­de­szła do swo­je­go po­sła­nia. Usia­dła, wzię­ła kilka głę­bo­kich od­de­chów, w za­ło­że­niu spo­koj­nych, cho­ciaż wy­czu­łem, że cała drży. Skrzy­żo­wa­ła nogi, od­gar­nę­ła ka­ska­dę czar­nych wło­sów za uszy i za­mknę­ła oczy. Dło­nie po­ło­ży­ła na ko­la­nach i wy­pro­sto­wa­ła plecy. Wi­dzia­łem, że sku­pia się na dro­dze do świa­ta po­mię­dzy.

 

***

 

– Mor­ga­no? 

Rzu­co­ne w pust­kę py­ta­nie po­zo­sta­ło bez od­po­wie­dzi.

– Mor­ga­no, je­steś tu? – Głos Caty ginął gdzieś w nie­skoń­czo­nej prze­strze­ni.

Mrok Au­dy­to­rium przy­pra­wiał ją o dresz­cze, po­mi­mo faktu, że nie miała tam fi­zycz­nej formy. Wszel­kie wra­że­nia były je­dy­nie wy­two­ra­mi umy­słu, pró­bu­ją­ce­go do­sto­so­wać się do oso­bli­wych wa­run­ków.

Już miała wra­cać do ciała, gdy usły­sza­ła od­po­wiedź.

– Mor­ga­ny tu nie ma – ode­zwał się męski głos. Nie tego się spo­dzie­wa­ła. – Opu­ści­ła Nie­bio­sa nie­spo­dzie­wa­nie i słuch po niej za­gi­nął. 

– Kim je­steś?

– Tym, który przed laty ugo­dził w jej uczu­cia. 

Au­dy­to­rium na­bra­ło ko­lo­rów, na ete­rycz­nym płót­nie nie­ma­te­rial­nych ścian za­tań­czy­ły od­cie­nie błę­ki­tu i zie­le­ni. Nowa sce­ne­ria za­dzia­ła­ła ko­ją­co na duszę Caty.

– Ar­th­wys Pen­dra­gon?  

– Ar­th­wys Pen­dra­gon ap Meu­rig. – Głos króla, którego czyny stały się źródłem legend, miał zaskakująco przy­jem­ny ton. – Witaj, Cato Ly­sieuydd.

Oto­cze­nie za­fa­lo­wa­ło i Cata przy­po­mnia­ła sobie, że musi pod­trzy­my­wać Au­dy­to­rium siłą wła­snej świa­do­mo­ści. Ro­zej­rza­ła się wo­ko­ło, aby sprawdzić, że nie wy­wró­ci­ła wszyst­kie­go do góry no­ga­mi.

– Nie ma jej… – po­wtó­rzy­ła głu­cho. – Czy wia­do­mo, kiedy wróci?

– Znik­nę­ła. Szu­ka­li­śmy jej w każ­dym za­ka­mar­ku Nie­bios, ale na próż­no. – Arthwys zmaterializował się kilka kroków przed Catą i zaczął chodzić w tę i we w tę. Gła­dził bujną brodę, sple­cio­ną schlud­nie w po­je­dyn­czy war­kocz. – Wierz mi, ni­ko­go nie za­dzi­wi­ło to bar­dziej niż mnie. Byłem prze­ko­na­ny, że od­na­la­zła swój Ava­lon w Nie­bio­sach. Tutaj, u mo­je­go boku.

– Dokąd mogła pójść? Macie ja­ki­kol­wiek po­mysł? – Cata czuła na­ra­sta­ją­ce na­pię­cie.

– Je­dy­ną moż­li­wo­ścią jest wasz świat. 

– Nie wąt­pię – od­po­wie­dzia­ła z lek­kim prze­ką­sem.

Ar­th­wys łyp­nął na nią spode łba.

– Naj­praw­do­po­dob­niej wy­ru­szy­ła do Ca­er­went, skąd po­cho­dzi, bądź Cwn Llan, gdzie zna­la­zła mnie ko­na­ją­ce­go. Jesz­cze jest jedna moż­li­wość, cho­ciaż muszę sobie przy­po­mnieć…

– Te dwa miej­sca od­da­lo­ne są od sie­bie o wiele mil, praw­da?

– Praw­da.

Nie­do­brze.

– A ta trze­cia moż­li­wość?

Wizja plątania się po całej Walii nie na­pa­wa­ła Ba­śniow­czy­ni na­dzie­ją, cho­ciaż go­to­wa była po­ru­szyć niebo i zie­mię, by­le­by od­na­leźć Mor­ga­nę.

Miecz Ar­th­wy­sa za­ko­ły­sa­ł się, gdy ten za­trzy­mał się w pół kroku. W krysz­ta­ło­wych oczach Nie­śmier­tel­ne­go za­pło­nął ognik idei. Po­słał Cacie uśmiech, po czym znik­nął. Ścia­ny Au­dy­to­rium przy­bra­ły kolor akwa­ma­ry­nu, migająca błę­kit­ną po­świa­tą aura za­drża­ła, wtó­ru­jąc Ar­th­wy­so­wi w jego po­dró­ży przez od­mę­ty pa­mię­ci.

– Pa­mię­tam! – za­brzmiał po­tęż­ny głos, roz­cho­dząc się echem jak w ogrom­nej ja­ski­ni. – Mor­ga­na zwy­kła po­wta­rzać je­dy­ny w swoim ro­dza­ju po­emat. Sama go stwo­rzy­ła, a jego pięk­no, no cóż, uwio­dło moje serce. Taka sztu­ka mo­gła­by uci­szyć nawet za­zdrość Gwenh­wy­far.

Sły­sząc emocjonalne wy­zna­nia Nie­śmier­tel­ne­go, Ba­śniow­czy­ni miała ocho­tę prze­wró­cić ocza­mi, jed­nak po­czu­ła przy­jem­ne cie­pło w oko­li­cy serca. 

– Wspo­mnia­ła w nim o ja­kimś cha­rak­te­ry­stycz­nym miej­scu?

– Jest jeden frag­ment, który może nam pomóc.

Ar­th­wys od­kaszl­nął do­no­śnie i wy­re­cy­to­wał:

 

Za­bierz mnie do miej­sca, 

Gdzie ko­lo­ry nie ist­nie­ją,

W twej grzy­wie scho­wam tro­ski, 

Ucie­knę przed mroku knie­ją.

 

Na­stał mo­ment ciszy. Cata wy­cze­ki­wa­ła pod­su­mo­wa­nia.

– O kim to jest? – za­py­ta­ła.

– Nie o kim, a o czym, Cato. Klu­czo­wym ele­men­tem jest grzy­wa.

– Mor­ga­na miała uko­cha­ne­go wierz­chow­ca?

Po­czu­ła za­pach koń­skiej sier­ści.

– Tak bar­dzo zżyła się ze swoją kla­czą, że gdyby chcia­ła, mo­gła­by umie­ścić w niej frak­cję swej duszy. – Teraz Au­dy­to­rium wy­peł­ni­ły za­pa­chy trawy i mor­skiej wody. – Być może od­wie­dzi­ła miej­sce jej spo­czyn­ku?

Ar­th­wys po­now­nie ob­ja­wił się przed Ba­śniow­czy­nią, tym razem ubra­ny w pełną zbro­ję. Jego kro­kom to­wa­rzy­szy­ło ciche po­brzę­ki­wa­nie setek ob­rę­czy kol­czu­gi.

– Na po­łu­dnie od zamku Ca­er­le­on, nie­da­le­ko uj­ścia rzeki Usk, na wschod­nim jej brze­gu. Może od­naj­dziesz to miej­sce, jeśli do­pi­sze ci szczę­ście.

– Jaką mogę mieć pew­ność, że wła­śnie tam ją znaj­dę?

– Żadną. – Uśmiech­nął się pod wąsem. – Ale spo­śród tych trzech miejsc wła­śnie to wy­da­je się być naj­bar­dziej… praw­do­po­dob­ne. Po­win­naś spo­tkać ją gdzieś w oko­li­cy.

Za­trzy­mał się na mo­ment, spoj­rzał gdzieś w dal, po czym po­trzą­snął głową i od­wró­cił się w kie­run­ku Caty.

– Dzię­ku­ję, Ar­th­wy­sie – od­po­wie­dzia­ła.

Już miała wra­cać do świa­ta ży­wych, gdy po­czu­ła chłod­ny uścisk na przed­ra­mie­niu. 

– Jesz­cze jedno – dodał Pen­dra­gon. – Przy­pro­wadź ją z po­wro­tem za wszel­ką cenę. – Szcze­gól­nie za­ak­cen­to­wał trzy ostat­nie słowa.

Chcia­ła jesz­cze za­py­tać, jak ma po­ra­dzić sobie z nie­dzia­ła­ją­cym mie­czem, ale pu­ścił ją, po­zo­sta­wia­jąc samą w chłod­nej pu­st­ce.

Za­czę­ła spa­dać.

Po­win­na była wy­bu­dzić się w mgnie­niu oka, tym­cza­sem lot trwał nie­zwy­kle długo. Mi­ja­ły ją ob­ra­zy z prze­szło­ści, które od­ci­snę­ły szcze­gól­ne pięt­no na jej umy­śle, aż w pew­nym mo­men­cie ude­rzy­ła ple­ca­mi w twar­dy grunt.

Krzyk­nę­ła, a po chwi­li już łap­czy­wie ły­ka­ła po­wie­trze. Do­sko­czy­łem do niej i za­czą­łem kle­pać po ple­cach. 

– Cata?! Od­dy­chaj! Wszyst­ko w po­rząd­ku?

Od­kaszl­nę­ła raz jesz­cze i spoj­rza­ła na moją wy­krzy­wio­ną stra­chem twarz.

– Już do­brze – wy­krztu­si­ła i unio­sła ką­ci­ki ust.

Wspie­ra­jąc się o mój bark, pod­nio­sła się na nogi. Po­kle­pa­ła mnie po ra­mie­niu i po­de­szła do stołu.

– Jadę do Gwen­tu – po­wie­dzia­ła, pod­no­sząc ze stołu swój miecz. 

– Mor­ga­na wró­ci­ła do swo­ich ko­rze­ni? – za­py­ta­łem.

– Tak po­dej­rze­wa­my.

– Po­dej­rze­wa­my…?

– Ja i Ar­th­wys.

– Czyli… Mor­ga­ny nie ma w Nie­bio­sach? 

– Znik­nę­ła. Nie wia­do­mo dla­cze­go, ni­cze­go tak na­praw­dę nie wia­do­mo – od­po­wie­dzia­ła, przy­pi­na­jąc do pasa i kamizeli liczne worki z suszem.

Upew­niw­szy się, że skom­ple­to­wa­ła całe wy­po­sa­że­nie, mach­nę­ła do mnie na po­że­gna­nie i wy­szła na ulice Le­ice­ste­ru.

Nie­gdyś zwany Ratae Co­riel­tau­vo­rum, gród był miej­scem spo­tkań, cen­trum han­dlu, przez które co­dzien­nie prze­le­wa­ły się setki kup­ców, po­dróż­ni­ków i wsze­la­kiej maści de­li­kwen­tów, szu­ka­ją­cych w Mer­cji lep­sze­go życia. Po­mi­mo sławy, jaką Le­ice­ster się cie­szy­ło, było ra­czej skrom­nym miastem. Drew­nia­ne chaty sta­no­wi­ły kon­trast dla rzym­skich ruin, po­zo­sta­wio­nych siłom na­tu­ry trzy­sta lat wcze­śniej.

Ba­śniow­czy­ni mi­nę­ła bramę mia­sta i wy­je­cha­ła na bru­ko­wa­ny trakt. Czer­wiec pań­skie­go roku sie­dem­set dzie­więć­dzie­sią­te­go trze­cie­go ery postnie­biań­skiej nie cha­rak­te­ry­zo­wał się ni­czym spe­cjal­nym, poza wschod­nim wia­trem, który przy­wiódł ze sobą nie­zna­nych miej­sco­wym na­jeźdź­ców. Dla­te­go też Cata de­spe­rac­ko po­trze­bo­wa­ła spraw­ne­go oręża. Kto wie, ja­kież to szka­radz­twa mogły przy­być na Wyspy razem z pi­ra­ta­mi.

Gdyby wszyst­ko po­szło zgod­nie z pla­nem, do­tar­ła­by do Ca­er­le­on w dwa, góra trzy dni. Po­pra­wi­ła uło­że­nie mie­cza, chwy­ci­ła moc­niej wodze i zmó­wi­ła cichą mo­dli­twę za spo­koj­ną po­dróż.

I za od­na­le­zie­nie Mor­ga­ny.

 

***

 

Każdego roku do Caerleon przybywały masy podróżników, chcących oddać cześć świętemu Cadocowi. Cata zbliżała się właśnie do bramy, prowadzącej do wzniesionego w tym miejscu grodu; co rusz przyspieszonym krokiem mijali ją pielgrzymi i mnisi. Czasem jej wzrok spotykał się ze spojrzeniami mężczyzn w habitach, zaciekawionych obecnością samotnej jeźdźczyni. Zgar­bi­ła się w sio­dle i prze­klę­ła fakt, że płaszcz scho­wa­ła w ju­ce. Po chwi­li zdała sobie spra­wę, że jed­nak więk­sze za­in­te­re­so­wa­nie wzbu­dzać mógł sta­ro­żyt­ny gla­dius, wy­sta­ją­cy nieco spod zie­lo­nej pe­le­ry­ny.

Skrę­ci­ła przed mu­ra­mi i zje­cha­ła ze wzgó­rza, na któ­rym znaj­do­wa­ły się dawne ko­sza­ry rzym­skich le­gio­nów. Spoj­rza­ła jesz­cze raz na wspo­mnia­ną przez Ar­th­wy­sa rzekę. Pły­nę­ła spo­koj­nie w kie­run­ku morza, pro­wa­dząc Catę przez kró­le­stwo Gwen­tu.

Prze­jeż­dża­jąc przez pod­gro­dzie, miała wra­że­nie, że straż­ni­cy stale ją ob­ser­wu­ją. Sta­ra­ła się nie zwra­cać na nich uwagi i przeć na­przód. Serce za­bi­ło jej szyb­ciej, gdy za­uwa­ży­ła, że wokół niej zgro­ma­dził się tłum, nie­mal­że blo­ku­jąc dal­szą drogę. Po­cią­gnę­ła wodze, koń par­sk­nął i sta­nął w miej­scu.

– Pomóc wam w czymś, do­brzy lu­dzie? – rzuciła w tłum.

Prze­łknę­ła ślinę. Poczuła ogarniający ją chłód.

Nie­któ­rzy spo­glą­da­li po sobie, sztur­cha­li się wza­jem­nie łok­cia­mi. Szmer roz­mów przy­bie­rał na sile. W końcu jeden z wyż­szych, le­piej zbu­do­wa­nych męż­czyzn, wy­szedł przed sze­reg. Zbli­żył się do wierz­chow­ca Caty i, wle­pia­jąc wzrok w zie­mię, za­czął mam­ro­tać coś w jej kie­run­ku:

– Pani… bo pani to na uzdro­wi­ciel­kę wy­glą­da, no… – wy­dusił.

– Taaak…?

– No i… erm… bo nam się córka rząd­cy roz… yyy… roz­cho­ro­wa­ła, i no, ten…

– I po­trze­bu­je­cie kogoś, kto mógł­by jej pomóc, zga­dza się? – Tym razem uderzenie gorąca. Nie wie­dzia­ła, czy przy­znać się do umie­jęt­no­ści lecz­ni­czych, czy spła­wić miesz­kań­ców mia­stecz­ka i czmych­nąć, póki jesz­cze żyła.

– Tak, pani.

– To nie­ste­ty nie mogę wam pomóc. Nie je­stem wiedź­mą. – Chcia­ła po­pę­dzić konia, jed­nak za­cie­śnia­ją­cy się krąg sku­tecz­nie jej to unie­moż­li­wił. – Żad­nej wiedź­my też nie znam. Pro­szę was, nie szu­kam kło­po­tów. 

Rezydencja biskupa zdecydowanie nie napawała jej poczuciem bezpieczeństwa.

– Wi­dzim, żeś uczo­na! – krzyk­nął inny miesz­ka­niec, wska­zu­jąc pal­cem na pa­kun­ki z zio­ła­mi. Kilku in­nych po­ki­wa­ło gło­wa­mi, ktoś po­wtó­rzył jego słowa.

– To ona! – Ktoś za­uwa­żył gło­śno.

– Zna­chor­ka, może, ale nie wiedź­ma! – do­da­ła ko­bie­ta w śred­nim wieku. – My nie chcem twej zguby. Ko­bie­ty prze­cie też uczą się w klasz­to­rach, to nic dziw­ne­go!

Cata od­wró­ci­ła głowę w kie­run­ku świą­ty­ni Ca­do­ca, by po chwi­li z po­wro­tem spoj­rzeć na miesz­kan­kę. 

– A mnisi? Bi­skup?

– Mni­chy nie chcą pomóc, bo mówią, że dziew­czy­na już nie do ura­to­wa­nia! – krzyk­nął jakiś miesz­ka­niec.

– Miota nią po sien­ni­ku, papla coś bez sensu – wtrą­cił jesz­cze ktoś inny. – Mni­chy pró­bo­wa­ły wy­pę­dzać z niej złego ducha, ale ino po­gor­szy­li spra­wę.

– Bi­skup mówi, że to kara za po­gań­skie ry­tu­ały!

De­mo­ny. Cata z jed­nej stro­ny oba­wia­ła się, że zo­sta­jąc tutaj nie­po­trzeb­nie stra­ci czas, jed­nak czuła w ko­ściach, że obec­ność Po­tę­pień­ców w oko­li­cy grobu wierz­chow­ca Mor­ga­ny nie mogła być przy­pad­ko­wa.

– Dziew­czę twier­dzi­ło, że wy­pa­try­wać mamy czar­no­wło­sej wo­jow­nicz­ki na karym koniu… – bąk­nę­ła jakaś ko­bie­ci­na.

Czyli Po­tę­pień­cy ob­ser­wo­wa­li jej po­czy­na­nia. Nie! Oni pró­bo­wa­li nimi ste­ro­wać. Teraz już na pewno cho­dzi­ło o za­gi­nię­cie Mor­ga­ny.

– Za­pro­wadź­cie mnie do niej – rze­kła.

– Dzię­ku­jem, szla­chet­na pani! – wołali za nią.

Dom rząd­cy znaj­do­wał się w samym cen­trum za­ło­żo­ne­go przez Rzy­mian grodu. W ko­ście­le, i zaraz przed nim, stała gęsta masa ludzi. Ba­śniow­czy­ni sły­sza­ła do­bie­ga­ją­ce ze środ­ka świą­ty­ni mo­dli­twy, gdzie mię­dzy sło­wa­mi po­ja­wia­ło się imię Cal­l­wen oraz Ca­er­le­on. Z uryw­ków zro­zu­mia­ła tyle, że miesz­kań­cy grodu pro­szą Boga o prze­ba­cze­nie i siłę dla dziew­czy­ny.

Deus di­mit­te nobis prop­ter pec­ca­ta no­stra…

Na pię­trze naj­schlud­niej­sze­go w gro­dzie bu­dyn­ku, pod­bu­do­wa­ne­go ka­mie­niem i dę­bo­wym drew­nem, Cata zna­la­zła sy­pial­nię nie­szczę­śnicz­ki. Dziew­czy­na, na oko szes­na­sto­let­nia, wręcz lśni­ła od potu. Nogi i ręce przy­wią­za­ne miała do łoża. Rząd­ca Pa­darn sie­dział po­chy­lo­ny nad córką, gła­szcząc jej zło­ci­ste włosy. Twarz męż­czy­zny zdra­dza­ła nę­ka­ją­cą go bez­sen­ność. Rude kłaki, prze­ty­ka­ne si­wy­mi pa­sem­ka­mi, ster­cza­ły we wszyst­kie stro­ny.

Gdy Cata prze­kra­cza­ła próg po­miesz­cze­nia, dziew­czy­na zda­wa­ła się po­grą­żo­na w głę­bo­kim śnie. Dwóch straż­ni­ków zo­sta­ło na ze­wnątrz, pil­nu­jąc rynsz­tun­ku Ba­śniow­czy­ni, a ko­lej­na para po­dą­ży­ła za nią do środ­ka.

– Rząd­co – po­wie­dzia­ła, po czym po­chy­li­ła nie­znacz­nie głowę. Zwró­ce­nie uwagi na go­ścia za­ję­ło Pa­dar­no­wi dłuż­szą chwi­lę, ale wresz­cie pod­niósł wzrok i spoj­rzał na Catę, sto­ją­cą na środ­ku po­miesz­cze­nia w to­wa­rzy­stwie woj­sko­wych. Spraw­dził po­bież­nie apa­ry­cję go­ścia i wró­cił do córki.

– Moja droga Cal­l­wen… w ob­ję­ciach dia­bła… – mam­ro­tał. – A ty? Kim je­steś, pani? – za­py­tał.

– Zie­lar­ką.

– I uwa­żasz, że jako zie­lar­ka z lasu je­steś w sta­nie wy­cią­gnąć moją córę z cze­lu­ści pie­kiel­nych? 

Cata nie­mal­że skrzy­wi­ła się, słysząc dziw­ną ma­nie­rę wy­po­wie­dzi rząd­cy, jed­nak się po­wstrzy­ma­ła.

– Tego ży­czy­li sobie miesz­kań­cy grodu. Za­trzy­ma­li mnie nie­da­le­ko murów i po­pro­si­li o pomoc, twier­dząc, że je­stem uzdro­wi­ciel­ką.

– A je­steś, pani?

– Można tak po­wie­dzieć. – Od­pię­ła od pasa jeden z miesz­ków zie­lar­skich. Po­wą­cha­ła za­war­tość i wy­sy­pa­ła nieco na dłoń. 

– Zo­staw­cie nas – na­ka­zał Pa­darn.

Ku za­do­wo­le­niu Caty straż­ni­cy po­słusz­nie opu­ści­li pokój. Ba­śniow­czy­ni po­de­szła do dziew­ki i od razu przy­stą­pi­ła do ba­da­nia. Roz­grza­ne czoło i spon­ta­nicz­ne drga­nia mię­śni su­ge­ro­wa­ły cięż­ki stan, który, jeśli nikt by się nią nie zajął, mógł­by do­pro­wa­dzić do śmier­ci.

– Słowa córki zda­wa­ły mi się za­gad­ko­we, gdy pierw­szy raz je wy­po­wie­dzia­ła – za­czął opo­wia­dać. – Skąd mogła wie­dzieć, że bę­dziesz, pani, w na­szym skrom­nym gro­dzie?

– Może ktoś jej o mnie opo­wie­dział? – Cata wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

– Była tu taka jedna, z dwa stu­le­cia mi­nę­ły od jej ży­wo­ta – kon­ty­nu­ował Pa­darn. – Po­wia­da­ją, że wy­le­czyć po­tra­fi­ła samym do­ty­kiem ciem­nych jak noc loków…

Cata uśmiech­nę­ła się w duchu. Roz­tar­ła w rę­kach nieco mie­szan­ki ro­ślin­nej. Aro­mat ru­mian­ku, me­li­sy i chmie­lu roz­szedł się po sy­pial­ni, tłu­miąc uciąż­li­wy za­pach potu i wy­da­lin.

Ręka Pa­dar­na wy­strze­li­ła nagle i chwy­ci­ła jej nad­gar­stek.

– Czy to bez­piecz­ne?

– W więk­szo­ści przy­pad­ków – od­par­ła, a do jej głosu prze­nik­nę­ło tro­chę wię­cej iro­nii, niż chcia­ła.

Rząd­cę ogar­nę­ło zwąt­pie­nie, przez dłuż­szą chwi­lę ska­kał wzro­kiem od Caty do córki i z po­wro­tem. W końcu wes­tchnął i ski­nął głową.

Cata za­czę­ła na­cie­rać nad­garst­ki Cal­l­wen, gdy nagle oczy cho­rej otwo­rzy­ły się sze­ro­ko. Strach i za­gu­bie­nie za­pło­nę­ły w jej źre­ni­cach, uci­sza­ny przez de­mo­na duch młód­ki pró­bo­wał prze­jąć kon­tro­lę nad cia­łem.

Dziew­czy­na ze­rwa­ła pę­ta­ją­ce ra­mio­na więzy i zła­pa­ła Catę za dłoń tak mocno, że ta aż syk­nę­ła z bólu. Pa­darn oży­wił się mo­men­tal­nie. 

– Cal­l­wen, moja droga, wy­bu­dzi­łaś się!

Jedno głęb­sze wej­rze­nie w oczy młódki wy­star­czy­ło, by Cata zo­rien­to­wa­ła się, że to nie córka rząd­cy kon­tro­lu­je wła­sne ciało. 

– To nie jest Callwen! – krzyk­nę­ła. 

Cata poczuła nagle, jak coś łapie ją za twarz. Wy­rwa­ła się z uści­sku i przed oczami mignęły jej zieleniejące, demoniczne szpony.

– Zrób coś! – krzyk­nę­ła do Pa­dar­na.

Nie od­po­wie­dział.

Cal­l­wen wbiła pa­zu­ry w ramię Ba­śniow­czy­ni. Cata po­czu­ła wrzy­na­ją­ce się w mię­śnie drob­ne ostrza. ­Zaklę­ła cicho. Dziew­czę za­czę­ło wrzesz­czeć nie­ludz­kim, gro­te­sko­wo ochry­płym gło­sem.

– Przy­trzy­majże ją! – wy­sy­cza­ła Cata przez za­ci­śnię­te z bólu zęby. 

Pa­darn po­trze­bo­wał chwi­li, ale w końcu po­słu­chał Ba­śniow­czy­ni i na­parł na barki córki, przy­szpi­la­jąc ją do łoża. Gry­mas na twa­rzy zdra­dzał jego opory i strach przed spra­wie­niem Cal­l­wen bólu. Sły­sząc krzy­ki, straż­ni­cy wbie­gli do sy­pial­ni, ale zo­sta­li po­now­nie wy­rzu­ce­ni przez rząd­cę. 

– Tylko was tutaj bra­ku­je! – rzu­ci­ła Cata, pio­ru­nu­jąc żoł­nie­rzy wzro­kiem.

Usi­ło­wa­ła wła­śnie wy­ma­cać u pasa miesz­ek z su­szo­ny­mi kwia­ta­mi wierz­by bia­łej. Ból w le­wym ra­mie­niu pro­mie­nio­wał aż na dłoń. Czu­jąc, że zna­la­zła od­po­wied­ni wo­re­czek, wsu­nę­ła do niego palce i na­bra­ła nieco sprosz­ko­wa­ne­go kwia­tu czy­sto­ści. Szyb­kim ru­chem przy­ło­ży­ła dłoń do czoła opę­ta­nej.

Nagłe ude­rze­nie go­rą­ca, Cal­l­wen za­wy­ła z bólu. Wszyst­kie zmy­sły Caty ule­gły wy­ci­sze­niu. Ba­śniow­czy­ni tkwi­ła przez mo­ment w cał­ko­wi­tej ciszy.

– Prze­każ Mor­ga­nie po­zdro­wie­nia od Gwenh­wy­far – za­śpie­wał demon. – Twoja patronka nie po­win­na była opusz­czać Nie­bios dla wła­snych za­chcia­nek. Nie wie, że na­ra­zi­ła i sie­bie, i cie­bie na nie­bez­pie­czeń­stwo? I bied­ne­go Ar­th­wy­sa…

Wła­ści­ciel me­lo­dyj­ne­go, lecz i nie­zwy­kle ośli­zgłego głosu za­chi­cho­tał bez­czel­nie. Wże­rał się w jej umysł, pró­bo­wał za­pa­no­wać nad wolą Ba­śniow­czy­ni. Nie­mal­że wy­trą­cił Catę z du­cho­wej rów­no­wa­gi.

Uka­za­ła jej się wizja, gdzie z mia­zma­tycz­ne­go po­wie­trza wy­ła­nia się bia­ło­wło­sa pięk­ność, odzia­na w szaty godne kró­lo­wej Bry­ta­nii. Wy­so­ka, o ide­al­nej fi­gu­rze, lecz źre­ni­ce miała wą­skie, ni­czym żmija.

– Wiesz do­brze, że ciało Cal nie na­le­ży do cie­bie – krzyk­nę­ła w my­ślach Cata. – Opuść je w tej chwi­li.

De­mo­ni­ca roz­chy­li­ła wargi i uka­za­ła rzędy ga­dzich zębów. Skóra Gwenh­wy­far, jesz­cze mo­ment temu gład­ka, po­kry­ła się pan­ce­rzem z jasz­czu­rzych łusek. Ele­men­ty po­wło­ki za­drża­ły, roz­po­czy­na­jąc gro­te­sko­wy ta­niec.

– Je­stem tak bli­sko, Ba­śniow­czy­ni! – Gwenh­wy­far spró­bo­wa­ła opę­tać duszę Caty, jed­nak na­tra­fi­ła na spraw­nie po­sta­wio­ną ba­rie­rę. – Pozwól mi odebrać to, co zostało mi skradzione!

– Wyrok Nie­bios jest jed­no­znacz­ny.

– Za­słu­gu­ję na Nie­bio­sa bar­dziej niż ta kłam­li­wa wiedź­ma! – za­skrze­cza­ła.

– Za­wrzyj gębę, de­mo­nie. 

Sku­pi­ła całą swoją moc w cen­trum czoła Cal­l­wen. W jed­nym mo­men­cie wszyst­ko wró­ci­ło na swoje miej­sce: wzrok, słuch i czu­cie w rę­kach. Na­grze­wa­ją­ca się skóra dłoni pa­li­ła coraz bar­dziej. Gwenh­wy­far nie chcia­ła dać za wy­gra­ną.

Ba­śniow­czy­ni po­chy­li­ła głowę, zmru­ży­ła oczy i roz­po­czę­ła in­kan­ta­cję mo­dli­twy egzorcyzmującej. Pa­darn tra­cił siły, ciało córki ule­ga­ło coraz sil­niej­szym spa­zmom. 

Agus ann an ainm nan tri anam bheir mi mach as a' chorp so thu! – głos Caty odbił się echem w eterze.

Prze­raź­li­wy wrzask wy­rwał się z gar­dła Cal­l­wen, gdy Ba­śniow­czy­ni do­tar­ła do końca re­guł­ki. Ciało dziew­czy­ny wy­gię­ło się w tęż­co­wym skur­czu, po czym roz­luź­nio­ne cał­ko­wi­cie opa­dło na po­ściel. Na mo­ment na­sta­ła ab­so­lut­na cisza.

Wy­cień­czo­na Ba­śniow­czy­ni za­to­czy­ła się na ścia­nę i opa­dła na skrzy­pią­ce de­ski pod­ło­gi. Opar­ła głowę i po­grą­ży­ła się na mo­ment w ma­rze­niach o piwie i so­lid­nym od­po­czyn­ku, ale sen na jawie roz­bi­ła myśl o na­glą­cych obo­wiąz­kach. Ście­ka­ją­ce z ran kro­ple krwi wytyczały swoje ścież­ki na skó­rze ra­mie­nia Caty, po czym wsiąkały w tunikę. Sku­tecz­nie przy­po­mi­na­ły o śmier­tel­no­ści jej ciała i nie­bez­pie­czeń­stwach, z ja­ki­mi musi się mie­rzyć.

Ode­tchnę­ła głę­bo­ko i, po­mi­mo lek­kich za­wro­tów głowy, wsta­ła i zbli­ży­ła się do łóżka. 

Stra­ci­ła dużo ener­gii du­cho­wej. Być może za dużo.

– Czy już… – za­czął Pa­darn, ale Cata we­szła mu w słowo.

– Tak. Po­win­no być do­brze. 

– Nie po­my­ślał­bym, że dziewczę od­by­wać może ka­płań­ską po­słu­gę.

– Do ka­płan­ki mi da­le­ko. 

Po­now­nie spraw­dzi­ła stan dziew­czy­ny. Jej od­dech się uspokoił, skóra już nie parzyła w dotyku, więc szan­se na po­wrót do pełni sił były wy­so­kie. Rząd­ca przy­tu­lił głowę córki do serca, mam­ro­cząc pod nosem mo­dli­twę dzięk­czyn­ną. Czu­jąc, że wy­ko­na­ła to, co do niej na­le­ży, Cata skie­ro­wa­ła kroki ku wyj­ściu.

– Za­cze­kaj, pro­szę. – Pa­darn przy­krył córkę kocem, po­ca­ło­wał ją w czoło i pod­szedł do Ba­śniow­czy­ni. Od­wią­zał od pasa mie­szek z mo­ne­ta­mi i wło­żył jej do ręki. – Dzię­ku­ję.

Cata nie spo­dzie­wa­ła się za­pła­ty, po­ra­dzi­ła­by sobie bez niej, ale uczci­wie za­ro­bio­ne pie­nią­dze nie śmier­dzą. Ski­nę­ła głową, za­ci­snę­ła palce na wo­recz­ku i opu­ści­ła dom rząd­cy bez zbędnych słów.

Skręciła w zaułek, gdzie czekali strażnicy z jej ekwipunkiem i wtem usłyszała rządcę.

– Cal­l­wen bę­dzie żyć! – krzyk­nął sto­ją­cy w oknie Pa­darn. – Ra­duj­my się!

Ode­braw­szy uzbro­je­nie i konia, pod­je­cha­ła pod bramę grodu, gdy za­trzy­mał ją młody żołnierz.

– Komu mamy dzię­ko­wać? – za­py­tał młodzian.

Spoj­rza­ła na ro­sną­ce nie­opo­dal dęby. Lekko się uśmiechnęła i od­po­wie­dzia­ła:

– Mor­ga­nie Le Fay. – Spię­ła konia i od­je­cha­ła.

Miesz­kań­cy pod­gro­dzia, do któ­rych do­tar­ły już dobre no­wi­ny, od­pro­wa­dza­li ją wzro­kiem w zdu­mie­niu i za­chwy­cie. Na­rzu­ci­ła kap­tur na głowę i znik­nę­ła mię­dzy drze­wa­mi, tuż za mo­stem. Po­win­na się ra­do­wać, że ura­to­wa­ła czy­jeś życie, a zmar­twień je­dy­nie przy­by­ło.

Jeśli Gwenh­wy­far pojawiła się w świecie żywych, to musiała za­an­ga­żo­wać ja­kieś sil­niej­sze de­mo­ny. Fakt, że ta cu­dzo­łoż­ni­ca była w sta­nie wnik­nąć do czy­je­goś ciała, su­ge­ro­wa­ło, że Po­tę­pie­ni rośli w siłę. Zdo­by­cie kon­tro­li nad ludz­kim cia­łem po­tra­fi­ło spra­wić pro­ble­my nawet najgroźniejszym potępieńcom, a co do­pie­ro dru­go­rzęd­nej cudzołożnicy.

Najgorsze mogło być dopiero przed nami.

Po kilku mi­lach wy­je­cha­ła w­resz­cie z lasu i zna­la­zła się na roz­le­głej łące. Słoń­ce chy­li­ło się ku za­cho­do­wi, ma­lu­jąc nie­bo­skłon czer­wie­nią i ko­lo­rem rdzy. Wy­so­kie trawy ocie­ra­ły się o jej łydki, ła­sko­cząc de­li­kat­nie skórę. Nie wię­cej jak ćwierć mili dalej le­ża­ła ma­lut­ka wio­ska ry­bac­ka. Chłod­na bryza ko­ły­sa­ła źdźbła­mi traw w zsynchronizowanym tańcu.

Cata po­czu­ła gęsią skór­kę na przed­ra­mio­nach. Wy­grze­ba­ła z to­boł­ka płaszcz i na­rzu­ci­ła na barki, za­rów­no dla ocie­ple­nia, jak i ukry­cia toż­sa­mo­ści. Wo­la­ła unik­nąć ko­lej­ne­go wy­mu­szo­ne­go przy­stan­ku. 

Na wschód od sa­dy­by, na małym wznie­sie­niu, stała nie­wiel­ka straż­ni­ca. Tar­cza sło­necz­na, już po­ło­wicz­nie scho­wa­na, da­wa­ła na­dzie­ję, że duch Mor­ga­ny bądź jej wierz­chow­ca chęt­niej objawią się Cacie. Noc two­rzy­ła sprzyjające wa­run­ki dla spo­tkań z si­ła­mi nad­przy­ro­dzo­ny­mi. 

Zbli­ży­ła się do wieży. Wi­dzia­ła teraz, że bu­dow­la nie cie­szy­ła się po­pu­lar­no­ścią wśród mieszkańców wioski. Za­ra­sta­ła po­wo­li zie­le­nią, w nie­któ­rych miej­scach ka­mien­ne bloki kru­szy­ły się i ustępowały miejsca pta­sim gniaz­dom.

Zaj­rza­ła do środ­ka. W samym cen­trum le­ża­ły stare reszt­ki ogni­ska, przy ścia­nach uło­żo­ne były zmię­to­lo­ne łach­ma­ny i pro­wi­zo­rycz­ne sien­ni­ki. Ewi­dent­nie nie była ani pierw­szą, ani ostat­nią po­dróż­nicz­ką, która sko­rzy­sta­ła z ochro­ny sę­dzi­wej straż­ni­cy. 

Scho­dy po­za­pa­da­ły się tu i ów­dzie, toteż wo­la­ła nie wspi­nać się na szczyt. Ku jej za­do­wo­le­niu udało się wpro­wa­dzić wierz­chow­ca do środ­ka. Ode­tchnę­ła z ulgą. Wy­cią­gnę­ła ka­wa­łek su­szo­ne­go mięsa z torby i usia­dła pod ścia­ną. Miała tylko na­dzie­ję, że miesz­kań­cy nie za­in­te­re­su­ją się obec­no­ścią nie­zna­jo­mej w po­bli­żu wio­ski.

 

***

 

– Cato… – Ta­jem­ni­czy głos, ni­czym wiatr, wdzie­rał się do wieży przez każdą naj­mniej­szą nawet szcze­li­nę w murze.

Chrap­nę­ła.

– Ca­to­oo…

Ob­ró­ci­ła się na drugi bok i opa­tu­li­ła płasz­czem.

– Cato, moja droga, obudź­że się. 

Unio­sła jedną po­wie­kę, potem drugą. Mu­sia­ła za­snąć mi­mo­wol­nie po na­peł­nie­niu żo­łąd­ka. Prze­klę­ła pod nosem wła­sną nie­uwa­gę i ro­zej­rza­ła się do­ko­ła. Koń spał spo­koj­nie, wszyst­kie ba­ga­że były na swoim miej­scu, a ona, cóż, wciąż żyła. Wy­ma­ca­ła le­żą­cy przy nodze miecz – też nie znik­nął. 

– Cato, wyj­rzyj w stro­nę morza.

Prze­tar­ła oczy i spró­bo­wa­ła upo­rząd­ko­wać myśli. Nie była pewna, czy to tylko jej wyobraźnia, czy ktoś naprawdę do niej mówił.

– Wy­pa­truj mnie na plaży.

Prze­cią­gnę­ła się i wy­pro­sto­wa­ła nogi. Po chwi­li wy­gra­mo­li­ła się na łąkę, rześkie powietrze rozbudziło nieco Catę. Ru­szy­ła w kie­run­ku wody, z każdym krokiem wyraźniej słyszała szum morskich fal, ob­my­wa­ją­cych piasz­czy­stą plażę. Ko­ją­ce dźwię­ki na­tu­ry pro­wa­dzi­ły ją do na­wo­łu­ją­ce­go ducha, a ona, ni­czym za­cza­ro­wa­na, zbli­ży­ła się do wody, uklęk­ła i za­nu­rzy­ła w niej ręce. 

Pod­nio­sła wzrok i oto przed jej ocza­mi po­ja­wił się koń. Stał na po­wierzch­ni morza, ob­ser­wu­jąc spo­koj­nie Ba­śniow­czy­nię. Wodniste ciało nie przypominało skóry żadnego znanego człowiekowi zwierzęcia – jedynie kształt i zachowanie sugerowały, że jest to wierzchowiec. Płynny tors był w nie­ustan­nym ruchu, ni­czym gór­ski stru­mień, a gdy stwo­rze­nie mach­nę­ło głową, setki ma­lut­kich kro­pe­lek opusz­cza­ło jego grzy­wę, lą­du­jąc w morzu albo we wło­sach Caty.

Koń za­rżał ci­chut­ko i na­sta­wił uszy. Peł­nym gra­cji kro­kiem zbli­żył się do za­uro­czo­nej ko­bie­ty, schy­lił głowę i za­marł w miej­scu. Cata, jakby odruchowo, po­gła­ska­ła wierz­chow­ca po pysku. Jej duszę wy­peł­ni­ła nie­od­par­ta chę­ć, aby wsiąść na ta­jem­ni­czą isto­tę. 

– Cato, mo­żesz jej za­ufać.  

Ob­ję­ła szyję Kel­pie i jed­nym ru­chem wsko­czy­ła na grzbiet. Duch Ba­śniow­czy­ni dotknął aury zjawy, obie dusze nawiązały astralny kontakt. Cata wtu­li­ła się w ete­rycz­ny wo­do­spad grzy­wy, za­ci­snę­ła moc­niej ra­mio­na i wy­szep­ta­ła:

 

Za­bierz mnie do miej­sca, 

Gdzie ko­lo­ry nie ist­nie­ją,

W twej grzy­wie scho­wam tro­ski, 

Ucie­knę przed mroku knie­ją.

 

Kel­pie ze­rwa­ła się do ga­lo­pu i po­gna­ła na otwar­te morze. Włosy Caty uno­si­ły się na wie­trze, czuła, jak mgieł­ka mor­skiej wody muska de­li­kat­nie jej skórę. Sta­wa­ła się jed­no­ścią w ży­wio­łem. Nie­ma­te­rial­na grzy­wa wierz­chow­ca była mięk­sza od ja­kiegokolwiek znanego jej futra, przy­jem­niej­sza w do­ty­ku od naj­gład­sze­go ma­te­ria­łu.

Mogła za­po­mnieć o wszyst­kich pro­ble­mach, o cią­żą­cej na niej od­po­wie­dzial­no­ści za ludz­kość i obo­wiąz­ku wal­cze­nia o nie­zmien­ność hi­sto­rii. W na­tło­ku zrzu­co­nych na nią zadań za­po­mi­na­ła o sobie – a w tym mo­men­cie li­czy­ła się tylko ona, nie­sio­na na grzbie­cie naj­pięk­niej­sze­go wierz­chow­ca, ja­kie­go miała szan­sę uj­rzeć i do­siąść.

Kel­pie za­nur­ko­wa­ła, serce Caty sta­nę­ło na mo­ment. My­śla­ła, że na­ły­ka się wody, jed­nak mogła wciąż od­dy­chać. Ro­ze­śmia­ła się ze szczę­ścia. Nie prze­szka­dza­ło jej morze, nie drę­czy­ły de­mo­ny. Umysł spo­wi­ty miała naj­czyst­szym i naj­spo­koj­niej­szym snem, jaki przy­szło jej prze­ży­wać. Po­czu­ła się jak dziec­ko w brzu­chu matki. Bez­wa­run­ko­wo bez­piecz­nie.

 

***

 

– Nie mo­gła­bym wy­obra­zić sobie cu­dow­niej­szej pod­opiecz­nej. Nawet z bli­zną na po­li­ku je­steś pięk­na, ni­czym kwit­ną­ca ja­błoń.

Cata czuła, jakby wiatr gła­dził ją po gło­wie. Nie był to zwy­kły, ludz­ki dotyk.

– Mor­ga­no? Do­tar­łam do cie­bie? – za­py­ta­ła Ba­śniow­czy­ni, wciąż za­nu­rzo­na w pół­śnie. – Zna­la­złam cię?

– Je­steś na­praw­dę silną ko­bie­tą – od­po­wie­dział śpiew­ny głos. Dla Caty brzmiał jak głos matki, któ­rej nigdy nie poznała. – Córko Matki Na­tu­ry.

– Dla­cze­go ode­szłaś?

– Ni­g­dzie nie ode­szłam. Wciąż je­stem tutaj, obok cie­bie. 

– Ode­szłaś!

Cata roz­chy­li­ła po­wie­ki i jej oczom uka­za­ła się naj­ła­god­niej­sza ko­bie­ca twarz, jaką kie­dy­kol­wiek wi­dzia­ła. Du­cho­wa ite­ra­cja Mor­ga­ny, mie­nią­ca się zie­le­nią i błękitem, była wy­jąt­ko­wo wy­raź­na jak na duszę po­dró­żu­ją­cą po świe­cie ma­te­rial­nym. Nad głową pa­tron­ki roz­po­ście­ra­ły się ga­łę­zie, a na nich kwi­tły ró­żo­we kwia­ty.

– Wiem, że było ci beze mnie trud­no – od­po­wie­dzia­ła, po czym przy­tu­li­ła głowę Caty do miej­sca, gdzie nie­gdyś biło serce. – Prze­pra­szam, Cato, ale mia­łam mo­ment sła­bo­ści. 

– Jaki mo­ment sła­bo­ści? – Pod­nio­sła się do pół­sia­du, zdzi­wio­na. – Czyż Nie­bio­sa nie są wy­mia­rem wol­nym od ludz­kich roz­te­rek?

– Może kie­dyś. Może w in­nych cy­klach wszech­świa­ta. Tutaj nawet zmar­li nie są wolni od smut­ku i wąt­pli­wo­ści. 

Mor­ga­na spoj­rza­ła okrą­gły­mi, szma­rag­do­wy­mi ocza­mi na Ba­śniow­czy­nię. Uśmiech­nę­ła się ła­god­nie i po­ca­ło­wa­ła Catę w czoło. Wo­jow­nicz­ka po­czu­ła chłod­ny dotyk na twa­rzy, jakby spa­dła na nią kro­pla zim­nej wody.

– Nie po­win­naś być w Ava­lo­nie, Mor­ga­no?

– Już dawno stra­ci­łam na­dzie­ję na jego od­na­le­zie­nie. – Spoj­rza­ła w dal, a w ką­ci­ku oka po­ja­wi­ła się szkla­na łza. – Okła­ma­no mnie. Jakim Ava­lo­nem jest świat, w któ­rym spo­ty­kam się z nie­na­wi­ścią? Nie­na­wi­ścią, gdyż oka­za­łam się god­niej­szą ty­tu­łu Nie­śmier­tel­nej, niż Gwenh­wy­far?

– Ale… kto cię prze­śla­du­je? Uczo­no nas, że Nie­bio­sa są ideal… – Głos Caty się za­ła­mał.

Mor­ga­na wciąż wpa­try­wa­ła się w prze­strzeń.

– Lu­dzie. Jedni twier­dzą, że byłam wspa­nia­łą cza­ro­dziej­ką, inni zaś mówią, żem po­gań­ską wiedź­mą, po­wsta­łą z na­sie­nia zła. Zdzi­wi­ła­byś się, gdy­byś zo­ba­czy­ła, jak bar­dzo wpły­wa­cie na dusze po dru­giej stro­nie.

Ze­rwa­ła kwiat bia­łej lilii i wplotła w swoje włosy.

– Tutaj przy­naj­mniej nie do­cie­ra­ją do mnie roz­ter­ki świa­ta do­cze­sne­go. Nie czuję tej ludz­kiej za­wi­ści, która mę­czy­ła mnie od mo­men­tu, kiedy zo­sta­łam Nie­śmier­tel­ną.

Cata wsłu­chi­wa­ła się w słowa pa­tron­ki, czu­jąc okra­sza­ją­cy wy­po­wie­dź Mor­ga­ny smu­tek. Każdy dotyk niebiańskiej uzdro­wi­ciel­ki koił jej targane prze­ciw­no­ścia­mi serce.

– Ale wró­cisz? Bez cie­bie nie mogę… chro­nić ludzi. Chro­nić Nie­bios.

– W Ca­er­le­onie udo­wod­ni­łaś, że jak naj­bar­dziej je­steś w sta­nie. – Mor­ga­na za­uwa­ży­ła zdzi­wie­nie na twa­rzy Caty, więc szyb­ko do­da­ła: – To nie był żaden test. Gwenh­wy­far nie mogła opu­ścić oka­zji, żeby mnie upo­ko­rzyć. A ty sku­tecz­nie ode­sła­łaś ją tam, gdzie przyna­le­ży. Je­stem świa­do­ma, że naj­chęt­niej za­ję­ła­by moje miej­sce w Nie­bio­sach. Tak samo, jak Kain chęt­nie za­jął­by miej­sce Abla. Oboje uwa­ża­ją, że im się to na­le­ży.

Cata po­czu­ła chłod­ny, ko­ją­cy dotyk w miej­scu zra­nio­nym przez opę­ta­ną Cal­l­wen. Le­d­wie od­czu­wal­ne swędzenie roz­eszło się po skó­rze i prze­szło w uczu­cie ulgi.

– Jed­nak wiem, że same eg­zor­cy­zmy i zioła nie za­wsze będą w sta­nie ci pomóc – do­da­ła.

Wsta­ła i delikatnie położyła Catę na trawie. Ba­śniow­czy­ni wstała po chwili po­dą­ży­ła za pa­tron­ką. Ro­zej­rza­ła się po ską­pa­nej w świe­tle księ­ży­ca rów­ni­nie. Woda ota­cza­ła ją z każ­dej stro­ny, a w od­da­li, z mroku nocy, wy­ła­niał się brzeg nie­zna­ne­go jej pół­wy­spu. Ba­śniow­czy­ni wie­dzia­ła, że jest gdzieś po­mię­dzy świa­tem ży­wych a za­świa­ta­mi. Z jed­nej stro­ny czuła swoje ciało, miała świa­do­mość, że na­praw­dę ist­nie­je, z dru­giej stro­ny w po­wie­trzu uno­si­ła się obca lu­dziom aura nie­śmier­tel­no­ści.

Po­wie­trze było rześ­kie, nigdy wcze­śniej od­dychanie nie spra­wia­ło jej ta­kiej przy­jem­no­ści. Wszę­dzie roz­cho­dzi­ła się urze­ka­ją­ca woń po­ra­sta­ją­cych łąkę kwia­tów. Cudne skupiska tworzyły wymyślne kształty, wy­kra­cza­ją­ce poza ziem­skie moż­li­wo­ści.

Mor­ga­na za­czę­ła iść w kie­run­ku cen­trum wyspy. Jej długa, zdo­bio­na kwiatowymi wzo­ra­mi suk­nia uno­si­ła się de­li­kat­nie na wie­trze. Uzdro­wi­ciel­ka wręcz pły­nę­ła przez prze­strzeń, wszak była wolną duszą. Tam, gdzie jej stopy do­tknę­ły trawy, wy­ra­sta­ły nie­za­po­mi­naj­ki, prze­pla­ta­jące się z kro­ku­sa­mi i irysami.

Na samym środ­ku łąki stał oł­tarz. Pro­sty, drew­nia­ny, bez żad­nych zdo­bień, poza tri­ske­lio­nem wy­ry­tym w blacie. Mor­ga­na zbli­ży­ła się do świę­te­go stołu, do­tknę­ła go, a wzór try­snął błę­kit­nym blaskiem. Gdy wzrok Caty po­wró­cił do peł­nej spraw­no­ści, za­uwa­ży­ła, że w miej­scu sym­bo­lu po­ja­wił się nowy przed­miot.

Fran­kij­ski miecz.

– Ia­chawr. – Mor­ga­na po­gła­dzi­ła ostrze wierz­chem dłoni. – Sym­bol two­jej pro­fe­sji i ży­cio­wej ścież­ki. Le­piej wpa­su­je się w oto­cze­nie… Z tym gla­diu­sem wy­glą­dasz, jak­byś przybyła z innej epoki. – Uśmiech­nę­ła się. – Pro­szę, weź go. 

Cata zbli­ży­ła się nie­pew­nie i za­ci­snę­ła palce na rę­ko­je­ści mie­cza. Wtem po­czu­ła, jak oręż wpla­ta swoje ko­rze­nie w jej duszę. Wy­ku­ty zo­stał dla niej, tylko dla niej. Od tego mo­men­tu stał się jed­no­ścią z Ba­śniow­czy­nią. Był prze­dłu­że­niem jej ręki, nie­od­łącz­ną czę­ścią ciała.

– Ma w sobie cząst­kę mo­je­go serca – do­da­ła Mor­ga­na i jej oczy roz­pro­mie­ni­ły się mat­czy­ną dumą. – Chcę, żebyś wie­dzia­ła, że nawet jak wrócę do Niebios, to za­wsze będę przy tobie. Będę z tobą. Będę tobą. – Zbli­ży­ła się do Ba­śniow­czy­ni i ob­ję­ła ją ro­dzi­ciel­skim uści­skiem. – Pa­mię­taj, żeby po­dą­żać za gło­sem duszy. Wy­ko­rzy­staj ten dar do na­pra­wy na­szych świa­tów.

– Mor­ga­no… czy to wszyst­ko… to spo­tka­nie… nie łamie na­szych zasad?

– To twoje serce jest wy­znacz­ni­kiem tego, gdzie po­win­naś sta­wiać gra­ni­ce.

Po­wie­dziaw­szy to, ode­szła na krok i po­ło­ży­ła chłod­ną dłoń na sercu Ba­śniow­czy­ni. Cata jesz­cze raz spoj­rza­ła w oczy pa­tron­ki. 

– Dzię­ku­ję, Matko Zza Morza. 

Duch roz­pły­nął się w po­wie­trzu, a kra­jo­braz za­czął tra­cić pier­wot­ny kształt. Świat stał się wirem wod­nym, łąki wy­pa­ro­wa­ły, morze w jed­nym miej­scu znik­nę­ło, a w innym wy­od­ręb­ni­ło się z oto­cze­nia. Opusz­cza­ła nie­śmier­tel­ną krainę, lecz nie czuła nie­po­ko­ju.

Teraz stała na szczy­cie straż­ni­cy. Wi­dzia­ła plażę, na któ­rej jesz­cze chwi­lę temu gła­ska­ła Kel­pie. Bez­kres wód, przez które pro­wa­dził ją koń Mor­ga­ny, mie­nił się ko­lo­ra­mi wsta­ją­cego słońca, kończącego właśnie swój sen. Świat na nowo na­bie­rał wy­ra­zi­stych barw.

Po­czu­ła, że w pra­wej ręce trzy­ma miecz, lecz nie był on sta­rym gla­diu­sem jesz­cze z cza­sów Bu­dy­ki. Na ostrzu wid­nia­ło wy­grawerowane ręką spraw­ne­go rze­mieśl­ni­ka słowo – Ia­chawr.

Z na­dzie­ją wy­szep­ta­ła mo­dli­twę bło­go­sła­wią­cą. Ostrze wpierw za­migotało, a po chwi­li roz­pa­li­ło się błę­kit­nym, nie­biań­skim bla­skiem. Po­czu­ła w duszy bicie serca Mor­ga­ny.

– Uzdro­wi­ciel – wy­szep­ta­ła, pod­no­sząc oczy na bu­dzą­cy się świat.

 

***

 

I od­je­cha­ła w stro­nę wscho­dzą­ce­go słoń­ca. Na karym koniu, któ­re­go na cześć kla­czy duchowej matki na­zwa­ła Kel­pie. Ża­łu­ję, że nie mo­głem z nią od­wie­dzić Ca­er­le­onu. Ale może to nawet le­piej. Nie­któ­re przy­go­dy naj­le­piej prze­żyć sa­mot­nie.

 

Lu­cius

Koniec

Komentarze

Oo, czyżby Cata doczekała się w końcu własnej historii? :D Przeczytam na dniach i wrócę z komentarzem ;)

„Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tolkien

Modły zostały wysłuchane, Cata dostała swój własny wątek. :D

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Ładna baśń. Miś przeczytał i poleca innym.

Czy to jest list? Bo bardzo na luziku przechodzisz z narracji pierwszoosobowej do trzecioosobowej, a na końcu masz podpis. Jeśli tak, dałabym tu jakiś wstęp, zwrot do odbiorcy tej opowieści, bo trochę mnie te narracyjne przejścia zatrzymywała, a tak wiedziałabym z czym mam do czynienia.

Sama opowieść fajna, poza wzmiankowanymi wcześniej spowalniaczami czytało się dobrze. Historia prosta, właściwie łatwa do odgadnięcia, bo z góry założyłam, że bohaterce musi się udać. i miałam rację ;) I w sumie stosunkowo łatwo jej poszło, nawet demon po drodze nie wydawał mi się szczególnie wymagającym przeciwnikiem. Ale ładnie trzymasz klimacik.

Mam jednak wrażenie, że Cata, a co za tym idzie i autor, o czymś zapomnieli:

– Jeszcze jedno – dodał Pendragon. – Przyprowadź ją z powrotem za wszelką cenę. – Szczególnie zaakcentował trzy ostatnie słowa.

I tak go po prostu olała? ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Koalo!

 

Bardzo się cieszę, że Koali się spodobało i jest gotów polecić innym. ^^

Dziękuję!

 

Irko!

 

Bardziej coś w rodzaju kroniki, w której pod każdym kolejnym rozdziałem podpisuje się jako jej autor (pewne złamanie koncepcji anonimowych autorów średniowiecznych dzieł :P). Natomiast rozumiem, że może trochę dekoncentrować, pomyślę o wpleceniu tego w list.

Miło mi, że opowieść okazała się fajna dla Ciebie. :D

Planowo nie miała być bardzo zawiła, chciałem w ten sposób ukazać Catę jako lekarkę ciała jak i duszy, a przy okazji zbudować relację bohaterki z jej patronką. ^^

Niemniej cieszę się bardzo, że klimacik się udał. Właśnie na tym się skupiłem – żeby przedstawić świat w przystępny sposób i nakarmić czytelnika niektórymi scenami.

 

A z tym Arthwysem i Morganą to w domyśle wróciła do Niebios, aczkolwiek może faktycznie warto dodać chociaż jedno zdanie, gdzie Morgana wspomina o powrocie do reszty Nieśmiertelnych. :P

 

Dziękuję za przeczytanie, komentarz i klika! :D

Pozdrawiam

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Trochę podobne do Wieśka. Nie jest to jakaś szczególnie zaskakująca historia, ale czytało się dobrze. Mam wrażenie, że pisanie w trzeciej osobie wychodzi ci jednak lepiej niż w pierwszej. Z tym że też trochę nie rozumiem tych przeskoków z perspektywą.

Podoba mi się natomiast sceneria. Zwłaszcza pod koniec opisy są bardzo działające na wyobraźnię. Aż mi przygrywały w głowie jakieś irlandzkie folk-nuty.

I śmiechłem tylko w jednym miejscu:

z blizną na poliku

Wiesz, mogę się mylić, ale mi słowo ,,poliki” kojarzy się głównie z wołowiną… :P

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Fajne baśnie dzieją się w Twoim świecie. Historię Caty poszukującej Morgany czytałam z przyjemnością i mam nadzieję, że opowieść o niej nie będzie ostatnią w Twoim dorobku. :)

Wykonanie mogłoby być lepsze.

 

rzekł Aesuc i wska­zał dło­nią na sta­ran­nie uło­żo­ne pa­kun­ki… → …rzekł Aesuc i wska­zał dło­nią sta­ran­nie uło­żo­ne pa­kun­ki

Dłonią/ palcem wskazujemy coś, nie na coś.

 

Wy­szcze­rzy­łem zęby w za­kło­po­ta­nym uśmie­chu. → Czym zakłopotany był uśmiech?

Proponuję: Zakłopotany, wy­szcze­rzy­łem zęby w uśmie­chu.

 

za­py­ta­ła, uno­sząc jedną brew ku górze. → Masło maślane – czy mogła unieść brew ku dołowi?

Wystarczy: …za­py­ta­ła, uno­sząc jedną brew.

 

Leżał smęt­nie na stole… → Czym się objawia smętność leżenia miecza?

 

Ar­th­wys zma­te­ria­li­zo­wał się kilka kro­ków przed Catą i za­czął prze­cha­dzać w tę i we w tę. → Chyba chciałeś uniknąć powtórzenia zaimka się, a bardzo by się tu przydał.

Może: Ar­th­wys zma­te­ria­li­zo­wał się kilka kro­ków przed Catą i za­czął chodzić/ kroczyć w tę i we w tę.

 

 – Gdzie mogła pójść?Dokąd mogła pójść?

 

gdy ten za­trzy­mał się wpół kroku. → …gdy ten za­trzy­mał się w pół kroku.

– wpół – to in.: 1. w połowie; na środku: Umówmy się wpół do pierwszej; Objął ją wpół; A teraz  proszę zgiąć się wpół i dotknąć dłońmi stóp; 2. nie do końca; częściowo: Nie spałam dziś prawie wcale, dlatego wszystko robię na wpół przytomnie;

w pół – to in.: 1. po połowie czegoś (jakiegoś procesu); bardzo szybko: Zatrzymał się w pół drogi; Przerwała mu w pół słowa; 2. w ciągu (tj. w czasie) połowy czegoś: Rozwiązał ten problem w pół minuty.

 

– Już do­brze – wy­krztu­si­ła z sie­bie i unio­sła ką­ci­ki ust. → Zbędne dopowiedzenie – czy mogła wykrztusić to z kogoś innego?

Wystarczy: – Już do­brze – wy­krztu­si­ła i unio­sła ką­ci­ki ust.

 

przy­pi­na­jąc licz­ne wo­recz­ki z su­szem do pasa i ka­mi­ze­li. → Czy dobrze rozumiem, że susz był do pasa i kamizeli?

A może miało być: …przy­pi­na­jąc do pasa i ka­mi­ze­li licz­ne wo­recz­ki z su­szem.

 

Czer­wiec pań­skie­go roku sie­dem­set dzie­więć­dzie­sią­te­go trze­cie­go ery post-nie­biań­skiej… → Czer­wiec pań­skie­go roku sie­dem­set dzie­więć­dzie­sią­te­go trze­cie­go ery postnie­biań­skiej

 

prze­klę­ła fakt, że płaszcz scho­wa­ła w ju­kach. → W ilu jukach schowała jeden płaszcz?

 

Po­cią­gnę­ła lejce, koń par­sk­nął i sta­nął w miej­scu.Po­cią­gnę­ła wodze/ cugle, koń par­sk­nął i sta­nął w miej­scu.

Lejce służą do kierowania zaprzęgiem, a Cata jedzie wierzchem.

 

– Pani… bo pani to na uzdro­wi­ciel­kę wy­glą­da, no… – wy­dusił z sie­bie. → – Pani… bo pani to na uzdro­wi­ciel­kę wy­glą­da, no… – wy­dusił.

 

wręcz lśni­ła się od potu. → …wręcz lśni­ła od potu.

 

Cata nie­mal­że skrzy­wi­ła się przez dziw­ną ma­nie­rę wy­po­wie­dzi rząd­cy… → Jak można skrzywić się przez coś, tu przez manierę?

Proponuję: Cata nie­mal­że skrzy­wi­ła się, słysząc dziw­ną ma­nie­rę wy­po­wie­dzi rząd­cy

 

su­ge­ro­wa­ły cięż­ki stan, który, jeśli nikt by się nim nie zajął, mógł­by do­pro­wa­dzić do śmier­ci. → Mam wrażenie, że należało zająć się dziewczyną, a nie ciężkim stanem, więc: …su­ge­ro­wa­ły cięż­ki stan, który, jeśli nikt by się nią nie zajął, mógł­by do­pro­wa­dzić do śmier­ci.

 

roz­po­czę­ła in­kan­ta­cję mo­dli­twy eg­zor­cy­stycz­nej. → …roz­po­czę­ła in­kan­ta­cję mo­dli­twy egzorcyzmującej.

 

po czym wsią­ka­ły w ma­te­riał tu­ni­ki. → A może wystarczy: …po czym wsią­ka­ły w tu­ni­kę.

 

skóra już nie pa­rzy­ła w do­ty­ku… → A może: …skóra już nie była tak rozpalona

 

gdzie cze­ka­li na nią straż­ni­cy z jej ekwi­pun­kiem… → A może wystarczy: …gdzie cze­ka­li straż­ni­cy z jej ekwi­pun­kiem

 

Wy­ma­ca­ła le­żą­cy przy jej nodze miecz… → Zbędny zaimek.

 

po­ja­wił się koń. Stał na po­wierzch­ni morza… → Wcześniej napisałeś: – Cato, wyj­rzyj w stro­nę oce­anu. – Czy to było morze, czy ocean?

 

Ufor­mo­wa­ne z wody ciało nie przy­po­mi­na­ło żad­ne­go zna­ne­go czło­wie­ko­wi zwie­rzę­cia – je­dy­nie kształt i za­cho­wa­nie su­ge­ro­wa­ły, że jest to wierz­cho­wiec. → Uformowanie to nadanie kształtu. Skoro uformowane ciało nie przypominało żadnego zwierzęcia, to jak można było rozpoznać, że to wierzchowiec?

 

Ob­ję­ła szyję Kel­pie i jed­nym ru­chem wsko­czy­ła na jej grzbiet. → Czy zaimek jest konieczny?

 

Nie prze­szka­dza­ło jej morze, nie drę­czy­ły jej de­mo­ny. Umysł spo­wi­ty miała naj­czyst­szym i naj­spo­koj­niej­szym snem, jaki przy­szło jej prze­ży­wać. → Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

koił jej szar­ga­ne prze­ciw­no­ścia­mi serce. → Chyba miało być: …koił jej targane prze­ciw­no­ścia­mi serce.

 

Wsta­ła, kła­dąc Catę de­li­kat­nie na tra­wie. → Nie bardzo wiem jak, wstając, można jednocześnie kłaść kogoś.

A może: Wsta­ła i delikatnie położyła Catę na tra­wie.

 

Ba­śniow­czy­ni po­dą­ży­ła za pa­tron­ką. → Jak mogła dokądkolwiek podążyć, skoro została położona?

 

z dru­giej w stro­ny w po­wie­trzu uno­si­ła się… → Dwa grzybki w barszczyku.

 

po­ra­sta­ją­cych łąkę kwia­tów. Two­rzy­ły wy­myśl­ne kszta­łty… → Co to znaczy, że kwiaty tworzyły wymyślne kształty?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

SNDWLKRZE!

 

Nie będę ukrywał – pomysł na Baśniowców inspirowany był Wiedźminem, chociaż postanowiłem zabrać się do tego od nieco innej strony. ^^

Faktycznie, trzecioosobowa narracja wychodzi mi lepiej, chociaż staram się pracować nad oboma sposobami, bo a nuż ta pierwszoosobowa też się wypracuje. :P

Cieszę się, że sceneria trafiła w Twój gust. Przyłożyłem wiele uwagi do tworzenia otaczającego Catę i czytelnika świata.

A polik to już któryś raz mi ktoś wypomina, nigdy nie kojarzyłem go z mięsem wołowym. xD

Dzięki za przeczytanie i komentarz!

 

Reg!

 

Tak jak obiecałem, tak dostarczyłem. :D

Bardzo się cieszę, że baśniowcowe baśnie są dla Ciebie przyjemną lekturą. Do tego też miło słyszeć, że Cata ma potencjał na więcej opowieści z nią w roli głównej. ^^

Poprawki wszystkie wprowadziłem, więc wykonanie powinno już być lepsze. :3

Dziękuję za lekturę i miły komentarz!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Barbarianie, cieszę się, że dotrzymałeś słowa i miło mi, że mogłam się przydać. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witaj, Barbarzyńco! :D Myślałeś, że jak betowałam, to się nie doczepię? HA! Niedoczekanie! ;)

Pamiętasz zapewne, że nie czytałam już poprawionej wersji – a teraz widzę, że zostawiłeś mi jeszcze pewne pole do popisu. :P

 

– Myślałaś może o rozmowie ze swoim patronem? (…)

Próby przypomnienia sobie imienia patronki mojej towarzyszki wciąż natrafiały na ślepe zaułki. Cata patrzyła nieobecnym wzrokiem gdzieś w bok, zrezygnowana i zmęczona.

Pstryknąłem palcami przed jej twarzą. Ocknęła się i wlepiła we mnie spojrzenie zielonych oczu.

– Kto jest twoim patronem? – zapytałem.

Kojarzysz chyba, o co chodzi z pogrubionymi słowami, prawda? :P A cały podkreślony fragment bym wyrzuciła, ale domyślam się, że nie masz na to ochoty. ;)

 

aby sprawdzić, że

→ czy

 

setek obręczy kolczugi

Raczej pierścieni…?

 

Krzyknęła, a po chwili już łapczywie łykała powietrze. Doskoczyłem do niej i zacząłem klepać po plecach.

Oj, gładko to to nie wyszło. :P Ta zmiana narratora.

 

nie napawała jej poczuciem bezpieczeństwa

Nie wiem, czy napawać jest tutaj najlepszym słowem.

 

podniósł wzrok i spojrzał na Catę, stojącą na środku pomieszczenia w towarzystwie wojskowych.

→ podniósł wzrok na stojącą pośrodku pomieszczenia Catę?

 

Cata niemalże skrzywiła się, słysząc dziwną manierę wypowiedzi rządcy, jednak się powstrzymała.

IMO to mniej więcej to samo.

 

– Może ktoś jej o mnie opowiedział? – Cata wzruszyła ramionami.

– Była tu taka jedna, z dwa stulecia minęły od jej żywota – kontynuował Padarn.

Eee… Wyszło, jakby to Morgana opowiedziała.

 

trochę więcej ironii, niż chciała.

Bez przecinka. Trochę → nieco, IMO.

 

Przeciągnęła się i wyprostowała nogi. Po chwili wygramoliła się na łąkę, rześkie powietrze rozbudziło nieco Catę.

Nieco ją rozbudziło? :P

 

Stawała się jednością żywiołem.

 

Niematerialna grzywa wierzchowca była miększa od jakiegokolwiek znanego jej futra

Niepotrzebne doprecyzowanie! ]:-<

 

Nieśmiertelnej, niż Gwenhwyfar?

Bez przecinka.

 

Z plusów:

Znacznie krócej! No, co prawda LIMIT nieco przekroczony… Ale niech bydzie, że przymknę oko. ;p

 

Jakoś spodobał mi się ten akapit:

Cata wstała i podeszła do swojego posłania. Usiadła, wzięła kilka głębokich oddechów, w założeniu spokojnych, chociaż wyczułem, że cała drży. Skrzyżowała nogi, odgarnęła kaskadę czarnych włosów za uszy i zamknęła oczy. Dłonie położyła na kolanach i wyprostowała plecy. Widziałem, że skupia się na drodze do świata pomiędzy.

Coś bym jeszcze pozmieniała, jakieś szczególiki, ale, a bo ja wiem… Nastrojowy był.

 

Musiała zasnąć mimowolnie po napełnieniu żołądka.

O-o-o, jeszcze nie do końca, ale pięknie to wszystko skróciłeś.

 

Koń zarżał cichutko i nastawił uszy. Pełnym gracji krokiem zbliżył się do zauroczonej kobiety, schylił głowę i zamarł w miejscu. Cata, jakby odruchowo, pogłaskała wierzchowca po pysku. Jej duszę wypełniła nieodparta chęć, aby wsiąść na tajemniczą istotę.

Ładne. <3

 

– Uzdrowiciel – wyszeptała, podnosząc oczy na budzący się świat.

Ładna scena. :3

 

Ogólnie – o wiele, wiele lepiej, chociaż widzę jeszcze pole do poprawy. :P Napracowałeś się jednak mocno, opowiadanie prezentuje się bardzo porządnie, wiele fragmentów naprawdę cieszy – a zatem zasłużony klik. ^^

 

Pozdrawiam heart

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Barbarzyńco,

ja się czepiać nie będę, bo szczerze ten tekst polubiłam i jeśli jakieś wady jeszcze w nim są, to nie rzucają mi się w oczy. Jest baśniowo, onirycznie i nadal mnie bawi, jaki Artur jest zapatrzony w siebie i melodramatyczny. Pięknie to kontrastuje z osobowością Caty :)

Pozdrawiam!

„Jak mogła się zamknąć z tym draństwem, a teraz nie chce się otworzyć?! Kto to w ogóle kupił?! Czy ktoś tego używa?!”

DHBW!

 

Nigdy już nie uwolnię się od ziemniaczanych doczepek, ale już się z tym pogodziłem xDDD

Popraweczki wprowadzę oczywiście, tak na domknięcie tej bety i publikacji. :3

Bardzo się cieszę, że wspomniane przez Ciebie fragmenty szczególnie Ci się spodobały, położyłem szczególny nacisk na to, żeby wyszły malowniczo. ^^

Dziękuję za betę jeszcze raz, za komentarz ze wskazaniem ładnych scen (<3) i oczywiście za pierwszego od Ciebie klika!

 

Pozdrawiam :3

 

Anoiu!

 

Szczególnie cieszy mnie fakt, że zbetowałaś to opko i przybyłaś z miłymi słowami. Już wcześniej miałaś okazję popracować ze mną nad innym Baśniowcowym opowiadaniem, ale widać, że ten wyszedł znaaaacznie lepiej. :D

Artur miał wyjść na nieco zaślepionego kultem samego siebie, w końcu tak go wszyscy karmią uznaniem, że biedak sam zaczął ulegać temu wpływowi. ^^

 

Dzięki jeszcze raz za wszystko i pozdrawiam!

 

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Przeczytałam tekst na telefonie, teraz wracam z komentarzem. Lubię cykl Baśniowca, to opowiadanie też mi się spodobało. Widać, że tekst jest dopracowany w szczegółach.

Podoba mi się też postać Caty, część jej charakterystyki pokazujesz poprzez dialogi, sposób mówienia. Udało Ci się stworzyć baśniowy klimat opowieści.

Gdybym koniecznie miała się do czegoś przyczepić, nie wiem, czy ta różne sposoby narracji były konieczne. Jednak nie psuje to przyjemności z lektury.

Zgłaszam opowiadanie do wątku bibliotecznego.

ANDO!

 

A to, że lubisz cykl Baśniowca jest jak miód na moje serce. <3

Starałem się pokazać jak najwięcej Caty poprzez to właśnie opowiadanie, więc cieszę się, że zabieg się udał. Polubiłem mocno tę postać, ma potencjał na kolejne historyjki.

I baśniowy klimat – pasuje do nazwy uniwersum w końcu! :D

 

Dziękuję za przeczytanie, komentarz i klika. :3

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Wracam po lekturze :) Cieszę się, że Cata dostała własną historię – wprawdzie dość prostą i bez zaskakujących zwrotów akcji, ale za to bardzo klimatyczną, motywy arturiańskie na plus.

Ktoś już wspomniał tutaj o mieszaniu się narracji pierwszo– i trzecioosobowej – choć znam Twoje uniwersum, przyznam, że też mnie to trochę wybijało z rytmu. Myślę, że lepiej sprawdziło by się całkowite skupienie na Cacie (w wersji pierwszo– albo trzecioosobowej), ale to tylko sugestia ;)

 

Jedni twierdzą, że byłam wspaniałą czarodziejką, inni zaś mówią, żem pogańską wiedźmą, powstałą z nasienia zła.

Tutaj drobna uwaga w kwestii stylizacji – Morgana ogólnie mówi normalnie, więc zrezygnowałabym z tego „żem” ;)

 

Pozdrowienia! 

„Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tolkien

Nati!

 

Pisząc to opko skupiłem się bardziej na klimacie i konkretnych scenach, żeby sama fabuła była stosunkowo prostoliniowa (teoretycznie egzorcyzm w Caerleon można podpiąć pod jakiś tam zwrot :P), aczkolwiek chciałem takimi scenami jak ta na Kelpie czy spotkaniem z Morganą dostać się do serca czytelnika. :D

Faktycznie, może ta narracja trochę namieszała, chociaż chciałem utrzymać schemat, jakoby Lucius był narratorem wszystkich tekstów (a że chciałem też pokazać Luciusa w tekście, to wyszło coś takiego). Może obyłoby się bez tego, ale no, przynajmniej wiem już jak to wygląda z perspektywy czytelnika. :3

A ten stylizacyjny babol poprawię. ^^

 

Dzięki za przeczytanie i komentarz!

Pozdrawiam :3

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Klasyczne fantasy. O tyle nietypowe, że z kobiecą bohaterką. Mnie też kojarzyło się z Wiedźminem.

Przyjemna lektura, chociaż bez fajerwerków. Trochę łatwo dziewczynie poszło – od jednej wskazówki do drugiej i już na mecie.

Babska logika rządzi!

Finklo!

 

Właśnie tak, tym opowiadaniem wróciłem nieco w klimaty klasycznego fantasy, gdzie duchy i mitologia współżyją z codziennością. ^^

Cieszę się, że czytało się przyjemnie. Nie chciałem już jej utrudniać życia – przypadkowe podróże w czasie wystarczająco namieszały. :P

Ale z pewnością pojawią się też bardziej zawiłe historie z tego uniwersum.

Dziękuję za komentarz i klika!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Mimo przeszło trzydziestu pięciu tysięcy znaków w tekście dzieje się stosunkowo niewiele, ale to nie jest wada, bo czytało się dobrze i bez ziewania ;)

Bardzo mi się podobało, jak niejednokrotnie jednym bądź dwoma zdaniami potrafiłeś tchnąć życie w miejsca, w których odbywała się akcja, nadać im jakiegoś charakteru.

Wykreowany świat to zdecydowanie moje klimaty. Klasyczne fantasy, dość klasyczne motywy, z których czerpiesz, no i magiczne miecze.

Rzuciłem okiem na komentarze jeszcze przed lekturą – przez większość tekstu nie doszukiwałem się podobieństw do Wiedźmina, ale blizna na policzku i koń imieniem Kelpie od razu przypomniały mi “Wieżę Jaskółki”.

Narracja mi zgrzytała – trochę niepotrzebne to mieszanie. Jak na narratora pierwszoosobowego był trochę zbyt wszechwiedzący.

Na twarzy malował się szarmancki uśmiech

Nie szelmowski?

 

setek obręczy kolczugi

Obręcze wydają mi się złym określeniem. Raczej oczka/oka – analogicznie do łańcucha.

 

Krzyknęła, a po chwili już łapczywie łykała powietrze. Doskoczyłem do niej i zacząłem klepać po plecach. 

Tu mi trochę zgrzyta. Nie tyle zdanie, co sama zmiana perspektywy. Jak zrozumiałem, w Audytorium Cata jest sama – Lucius jej nie towarzyszy. Tym samym nie powinien wiedzieć, co ją spotkało. Mimo to relacjonuje nam całą rozmowę Caty z Pendragonem. Mam bardzo proste rozwiązanie – oddziel wizytę Caty w Audytorium (np. gwiazdkami) od następnej sceny, gdy Cata budzi się z krzykiem. Nie wiem, czy opisałem to zrozumiale. W razie czego – pytaj.

 

delikwentów

Delikwent to złe słowo, zwłaszcza wobec czasów, które opisujesz. Dawniej “delikwent” znaczył tyle co winowajca, osoba sądzona za jakieś niecne postępki. W tym zdaniu chyba nie o takich ludzi Ci chodzi.

 

– Przytrzymajże ją! – wysyczała Cata przez zaciśnięte z bólu zęby. 

Za długa komenda. W takiej sytuacji wrzasnęłaby raczej “trzymaj” bądź “przytrzymaj”.

 

Wysokie trawy ocierały się o jej łydki, łaskocząc delikatnie skórę. Nie więcej jak ćwierć mili dalej leżała malutka wioska rybacka. Chłodna bryza kołysała źdźbłami traw w zsynchronizowanym tańcu.

 Ależ to słowo psuje tak ładny opis!

 

Baśniowczyni wstała po chwili podążyła za patronką.

zjadłeś “i” po wstała

 

Powyżej to taka łapanka-czepianka, co mi w oko wpadło. Podzielam opinię Irki, że Twoje opowiadanie się jako list nie broni. Albo zrezygnuj z listu, albo przekonwertuj opowiadanie tak, żeby rzeczywiście list przypominało. Teraz tkwisz w rozkroku i nie wiadomo, o co chodzi.

Podobnie kwestia mieszania z narracją 1-os. i 3-os. To temu opku nie służy i jest doskonale zbędne. Opowiedz się za którąś z opcji, bo znów jesteś w rozkroku.

Natomiast nie przeszkadza to w ogólnie pozytywnej ocenie Twojego tekstu. Jasne – nie ma tu niesamowicie zakręconej fabuły. Oczywiście – nad stylem jeszcze trzeba trochę popracować, bo momentami nuży (często ładujesz za dużo zbędnych słów w zdania, którym tego nie trzeba). Natomiast widać ewidentnie, że a) masz swój przemyślany świat, który mi się bez wątpienia podoba; b) dysponujesz odpowiednią wiedzą i zrobiłeś należyty research, by świat ten uwiarygodnić; c) masz w arsenale niezły zasób słów, co niewątpliwie ubogaca tekst. 

Jeśli chodzi o fabułę, mnie osobiście najbardziej podobała się końcówka, mniej więcej od momentu znalezienia Kelpie. Tam pojawiają się fajne, ładnie opisane wizje, wydarzenia wchodzą na wyższy poziom, a klimat staje się oniryczny i bardzo estetyczny. 

Wiedźmińskość tekstu jest niewątpliwa, ale uciekłeś spod topora nadmiernego czerpania czy to z książek, czy to z gier. Niektórym autorom, którzy brną w podobne klimaty, się to nie udaje, czego efektem jest wiedźmionopodobna papka, która tylko pozoruje oryginalność. U Ciebie zupełnie tego nie czułem, a jestem cięty :)

A, jeszcze jedna ważna uwaga – nie znam Twojego uniwersum Baśniowców, to moje pierwsze z nim spotkanie i przyznam, że dobrze poradziłeś sobie z samodzielnością tej opowieści. Rozumiałem, co się dzieje, nie zostawiłeś mi w głowie żadnych znaków zapytania, nie czułem się podczas lektury zagubiony. Innymi słowy – zadanie wykonane (pod tym kątem) na 5.

Tyle ode mnie. Myślę, że jeszcze do Baśniowców zaglądnę :)

 

Pozdrawiam,

fmsduval

 

 

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Zaraz Wam panowie odpiszę, tylko ostatnio w górach siedzę i rzadko mam dostęp do internetu + tylko na telefonie. :D

 

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Bjkpisarzu!

 

Mnie też zaskoczyła ilość znaków na koniec xD

Ale to dobrze, bo aż tak tego nie czuć jak widzę. Cieszę się bardzo ^^

I bardzo mi miło, że świat się Tobie podoba – to, co tutaj tworzę jest moje i fakt, że ludzie czerpią z tego przyjemność jest naprawdę świetny. :D

Kelpie musiała się pojawić, w końcu rdzeń walijskiej mitologii. A okazja na to była idealna <3 

Dziękuję za przeczytanie i miłe słowa! 

Fmsduvalu!

 

Niezmiernie miło mi powitać Cię w uniwersum Baśniowców!

Uwagi stylistyczne postaram się w najbliższym czasie uwzględnić. I odpowiadając Wam obu – pewnie na przyszłość bardziej ujednolicę tę narrację, żeby było jak najmniej zgrzytów. ^^

Najbardziej cieszy mnie to, że się w tym uniwersum zadomowiłeś! Sam fakt, że opko broni się jako samodzielny twór, opowiadający własną historię jest gigantycznym postępem względem poprzednich baśniowcowych tworów – tam z tą samodzielnością bywało różnie. :P

Wiedzmina wykorzystałem jako inspirację dla świata jako ogół, a potem zacząłem iść bardziej w swoją stronę. Polscy twórcy fantasy mają tę klątwę, że bądź co bądź przyrównywani będą do Sapkowskiego na pewnym etapie, ale to, że tekst ma wiele różnic  względem „protoplasty” mnie bardzo cieszy. ^^

Dziękuję, że zdecydowałeś się zajrzeć do tekstu. Długością powoli zahacza o rozleglejsze formy, jednak z tego co widzę – czyta się dobrze. ^^ 

Staram się poszerzać zasób słów i pracować nad balansem wykorzystywanego słownictwa w poszczególnych zdaniach. Jest coraz lepiej, tak myślę.

Dzięki Ci jeszcze raz i pozdrawiam! 

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Podobało się: Dla kogoś do tej pory niezaznajomionego z “Baśniowcami” wszystko było zrozumiałe. Magia i jej zasady w tym uniwersum, to co o nich wiem, przekonują mnie.

Nie podobało się: Relacja Caty i Morgan wydała mi się trochę przecukrzona. Ale może lepiej przecukrzona, niż z przesadą w drugą stronę?

 

Gratuluje i pozdrawiam!

Olgierdzie!

 

Miło mi Cię tu widzieć i dziękuję za przeczytanie i wartościowe uwagi. ^^

 

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Anet!

 

Bardzo Ci dziękuję za przeczytanie i miły komentarz. :3

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Cześć!

 

Przyjemne, nieco klasyczne fantasy ze spora dawką elementów arturiańskich. Czytałem już chyba któreś z opowiadań z tego uniwersum, ale nie pamiętam detali. Ten tekst, imho, choć broni się jako samodzielny, to widać, że jest częścią czegoś większego. Najbardziej rzuca się to w oczy w zakończeniu, kiedy okazuje się, że dostaliśmy “historię” postaci, która jest zapewne gdzieś dalej pokazywana. Ale to nie zarzut – napisałeś o tym na początku.

Nieco zgrzytała mi narracja w Audytorium, bo jak rozumiem narrator jest znajomym bohaterki, który tam nie trafił, więc trochę dziwnie to wygląda.

Napisane zgrabnie, język miejscami pachnie baśniowością, co jest jak najbardziej na miejscu. Raz czy drugi coś zazgrzytało, ale nieznacznie (poniżej).

Najbardziej podobała mi się klacz i spotkanie z Morganą, klasyczna ale urokliwe, estetycznie ładne. Bohaterka wciąż ma miecz, ale go nie używa jako broni, co jest miła odmianą. Położyłeś nacisk na inne aspekty, co pasuje do języka i bohaterki.

Z drobnostek:

Niegdyś zwany Ratae Corieltauvorum, gród był miejscem spotkań, centrum handlu, przez które codziennie przelewały się setki kupców, podróżników i wszelakiej maści delikwentów, szukających w Mercji lepszego życia. Pomimo sławy, jaką Leicester się cieszyło, było raczej skromnym miastem.

Najpierw pokazujesz rozmach, a potem i piszesz, że skromne. Warto trochę wyrównać może. PS Ja też mam Mercię w “swoim uniwersum”, choć trochę inaczej zapisuję nazwę ;-)

Baśniowczyni wstała po chwili podążyła za patronką. → Baśniowczyni wstała i po chwili podążyła za patronką.

Tyle ode mnie. Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Krarze!

 

O, miło mi, że zajrzałeś do tego tekstu. :3

Jest owszem częścią czegoś większego, bardzo spodobało mi się to uniwersum, więc zawsze z tyłu głowy tworzy się szersze tło dla wydarzeń. Ale cieszę się, że udało mi się to opowiadanie usamodzielnić, żeby dało je się czytać niezależnie od innych tekstów z tego świata i wciąż zrozumieć wszystko, co tu się dzieje.

Faktycznie, te zmiany narracyjne mogły wyjść trochę koślawo, ale to przynajmniej mam odniesienie do kolejnych tekstów w tych klimatach, żeby nie kombinować za bardzo. :P

Cieszę się, że wskazana przez Ciebie scena się spodobała – chciałem, żeby była punktem kulminacyjnym opowiadania, przejściem na trochę bardziej oniryczno-eteryczny poziom, ale nie gwałtownie, a tak właśnie łagodnie, z klimatem, pokazując przy okazji postać Caty, która nie jest typowym siepaczem.

Dzięki też za uwagi natury łapankowej. ^^

A, i zaciekawiłeś mnie tym swoim uniwersum ze średniowieczną Anglią. Jest coś z tego na portalu, czy póki co w Twoich plikach? :D

Dzięki jeszcze raz i pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Ale cieszę się, że udało mi się to opowiadanie usamodzielnić, żeby dało je się czytać niezależnie od innych tekstów z tego świata i wciąż zrozumieć wszystko, co tu się dzieje.

Nie rozumiałem wszystkiego, ale pokazujesz wystarczająco dużo, by lektura była zrozumiała i sprawiała przyjemność (i przy okazji zachęcała do przeczytania innych tekstów). Imho jest dobrze.

A, i zaciekawiłeś mnie tym swoim uniwersum ze średniowieczną Anglią.

Ja nie mam uniwersum ze średniowieczną Anglią, mam w nim tylko taką nazwę dla krainy, która gdzieś tam się pojawia ;-)

Jest coś z tego na portalu, czy póki co w Twoich plikach?

No, pewnie, że jest: to było pierwsze, ale to jest podobno najlepsze.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Dzięki, chętnie zajrzę. ^^

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Ech, miałem taką okazałą łapankę, to mi się przeglądarka sfreezowała i wszystko przepadło. Jestem rozczarowany, wrócę z komentarzem – ale tylko z nim – jutro. :/

No dobra, pojawiam się w końcu z dawno obiecanym komentarzem. Wybacz, że tyle to trwało. 

Do opowiadania podchodziłem jako czytelnik zupełnie zielony, nie mający żadnego pojęcia o twoim uniwersum, za to kojarzący trochę legend arturiańskich. Jak więc, dla takiego czytelnika jak ja, wypada Matka jako dzieło samodzielne? No cóż, generalnie dobrze, ale nie idealnie. W sensie, początkowo był drobny problem z wskoczeniem w opowieść, bo nie tracisz czasu na wyjaśnianie szczegółów świata, tylko od razu lecisz z historią. Ale jako, że jest to historia samodzielna bez masy nawiązań do innych tekstów z uniwersum, to gdy już się rozpędziłem to całość przeczytałem bez większych problemów i raczej kumałem co i dlaczego. Przy czym – raczej, bo większości musiałem się domyślać. I tak mimo wszystko dalej nie do końca ogarniam zasady tego świata, w jaki sposób działa związek między baśniowcami a ich patronami i jak to się przekłada na magiczne miecze i właściwie jak te miecze mają działać i co dają… przy czym to wszystko dla samego tekstu nie jest niezbędne, bo nie do końca o to w nim chyba chodzi. Ale skoro już te kwestie się pojawiają, to jednak pozostaje ten drobny niedosyt, że tak powiem, światotwórczy.

Dołączę też do chóru czytelników zdezorientowanych zmianą narracji po pierwszym fragmencie. Gdzieś w komentarzach widziałem twoje tłumaczenie, że chciałeś by jeden z bohaterów pełnił rolę kronikarza całej serii, który spisuje te wszystkie opowieści, więc część z nich jest z jego perspektywy. No ale jeśli mam czytać ten tekst jako dzieło niezależne, to tłumaczenie to zupełnie traci na znaczeniu, a bohater-narrator pierwszoosobowy w zasadzie dla tego opowiadania jest zbędny. Ponownie – czaję, że założenia cyklu, ale to jednak na minus w samodzielności. Plus nawet jeśli miałyby te założenia narratora-kronikarza zostać, zmieniłbym chyba nieco proporcje, aby fragment narracji pierwszoosobowej był krótszy, tylko jako niewielkie wprowadzenie, żeby nie zaburzać tak struktury opowiadania.

Zupełnie nie rozumiem pojawiających się w kilku komentarzach porównań tego opowiadania do Wiedźmina. Serio. No bo co, że dziewczyna z mieczem? Że koń Kelpie? Trochę nawiązań arturiańskich? To zdecydowanie za mało. Podczas czytania opowiadania absolutnie nie miałem żadnych skojarzeń z Wiedźminem i po lekturze komentarzy dalej nie potrafię ich znaleźć. Jasne, nie zamierzam nikomu narzucać tego, co może mu się kojarzyć, to w pełni kwestia indywidualna. Ale ja tego w ogóle nie widzę.

Za to same wątki arturiańskie wypadają całkiem przyjemnie. Artura nie mamy tu za dużo, ale fajnie pokazujesz go jako postać mocno zapatrzoną w siebie i swój mit. Zwłaszcza, że z tego co zrozumiałem, w twoim uniwersum został doceniony i wyróżniony po śmierci jako jakiś patron, będący bytem nadnaturalnym. Więc w sumie nagrodzony po śmierci jako wybitny wśród ludzi, co tylko utwierdziło go we własnej wspaniałości. Fajne. I fajne, że pokazujesz, że wcale nie trzeba być bez wad, żeby być jednostką wybitną. Odwrócenie klasycznej konwencji i pokazanie Morgany jako tej dobrej, a Ginewry jako złej nie jest może niesamowicie nowatorskie (ot choćby kolosalne „Mgły Avalonu” z punktu widzenia Morgany), ale bądźmy szczerzy – trudno o nowatorskie pomysły w kontekście tylu lat motywów arturiańskich. Chociaż jednak muszę przyznać, że pośmiertna przemiana Ginewry w jakiegoś demona, który potem opętuje niewinne dziewczę i trzeba ją egzorcyzmować jest jednak trochę nowatorskie :V

I z tą sceną w zasadzie chyba mam największy problem. To znaczy, ona najmocniej wiąże twój tekst z całym uniwersum, którego nie znam. I jasne, jest to napisane na tyle solidnie, że rozumiałem mniej więcej o co tam chodzi i co się dzieje, ale jednak sam motyw egzorcyzmowania demona-Ginewry wciąż nie do końca mnie przekonuje. Wydaje mi się, że gdyby sam tekst oderwać od uniwersum, a skupić się np. na wracającej po latach udręczonej/przeklętej Ginewrze chcącej wywrzeć zemstę na nieśmiertelnym Arturze i Morganie, całość podobałaby mi się bardziej. Ale to moje mocne smędzenie, no bo wtedy to by nie było to opowiadanie, które komentuje. Nie byłoby twoje i nie byłoby osadzone w twoim uniwersum, więc w sumie koniec tego narzekania starych dziadów.

Wiem, że to nie jest opowiadanie akcji, ale mimo wszystko wydaje mi się, że w sumie trochę mało tu się dzieje. W sensie, mamy początkową rozmowę, potem bohaterka jedzie szukać Morgany, egzorcyzmuje Ginewrę, spotyka Kelpie, jedzie do Morgany i koniec. Brakuje mi nieco hmmm… jakichś przeciwności, które utrudniają drogę bohaterce. Nie wiem, wspominasz np. kilka razy o inkwizycji/zakonnikach których obawia się Cata, więc spodziewałem się jakiejś interakcji z nimi. Jasne, był ten nagły egzorcyzm jako przeciwność, ale w sumie wygląda on trochę na taki sidequest, który bohaterka wzięła bo ją wieśniacy zagadali – ogarnęła zlecenie, dostała nagrodę i pojechała dalej, w sumie nic z tego nie wyniknęło dla głównej fabuły. No bo ok, spotkała Ginewrę, ale to spotkanie nie przełożyło się bezpośrednio na poszukiwania Morgany – nie zdobyła żadnych informacji gdzie Morganę znaleźć ani dlaczego ta odeszła, nie zdobyła wskazówek czy klucza,  nie wpadła w jakieś kłopoty utrudniające dalszą drogę (nie wiem, utrata miecza?). Rozumiesz, o co mi chodzi, nie? Ta konfrontacja nie wywarła istotnego wpływu na trzon opowieści. A w nie za długim opowiadaniu wszystko powinno być zwarte i tej opowieści służyć. Jak to, hipotetycznie, rozwiązań? Nie wiem do końca, bo nie znam twojego uniwersum i jego zasad. Ale może coś w stylu, że Ginwera opętująca dziewczynę nie leży po prostu związana w domu, ale jednak ma jakiś plan i próbuje coś osiągnąć, np. schwytała Kelpie dzięki której chce odnaleźć Morganę i ją zabić – w ten sposób Cata pokonując Ginewrę nie tylko pozbywa się wroga chcącego zgładzić Morganę, ale też uwalnia Kelpie, która pomaga jej odnaleźć patronkę. Zamiast sidequesta mamy kluczowy punkt fabuły, a spotkanie z Kelpie i odnalezienie Morgany nie jest tak randomowe, że koń po prostu do niej przyszedł gdy czekała w dobrym miejscu, tylko zasłużone, bo musiała się wykazać.

Samo spotkanie z Morganą jest trochę hmmm, przesłodzone? Nie wiem do końca, czego się spodziewałem, ale czegoś w kreacji czarodziejki mi brakuje. Jakiegoś pazura, charakteru? Bo w sumie to ona głównie głaszczę Catę po głowie zachwalając, jaka ta jest wspaniała i użala się nad swoim losem. W ogóle motywacja, że Morgana opuściła Niebiosa (czym, jak mówiła Ginewra, naraziła i siebie, i Catę, i Artura na niebezpieczeństwo, chociaż nie wyjaśniłeś chyba jakie) bo niektórzy ludzie jej nie lubio jakoś do mnie nie trafia. Ale z drugiej strony nie da się zaprzeczyć, że scena rozmowy Caty i Morgany ma w sobie dużo ciepła i fajnie. Więc poza moimi osobistymi uprzedzeniami chyba nie mam za dużo tej scenie do zarzucenia.

Na plus jeszcze Kelpie i scena z jazdą na niej, bardzo fajna i nastrojowa. Chociaż w wierszyku gdzieś ci się rytm pogubił.

O, i ten fragment fajny: 

– Komu mamy dziękować? – zapytał młodzian.

Spojrzała na rosnące nieopodal dęby. Lekko się uśmiechnęła i odpowiedziała:

– Morganie Le Fay. – Spięła konia i odjechała.

Z jednej strony Cata podszywa się pod Morganę, z drugiej opowieści o tym egzorcyzmie dołączą do legendy o czarodziejce, z trzeciej w sumie no racja, Morganie powinni dziękować, bo ona jest patronką Caty, więc z tego co rozumiem umi rzeczy dzięki niej. Fajne.

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

No i pojawił się w końcu!

 

Prawdą jest, że pewnych rzeczy nie wyjaśniłem, ale też nie chciałem nawalać zbyt wielu infodumpów. Czy dałoby się to zrobić sprytnie, żeby nie rzucało się w oczy? Pewnie tak. Chciałem skupić się na wątkach bezmiecznych, ale na przyszłość wezmę poprawkę na to, żeby może w opowiadaniach przemycać nieco więcej kontekstu. Cieszę się jednak, że ostateczny wynik był zadowolający. :3

Eksperyment z narracją – faktycznie, bardziej nadałby się do powieści, niż pojedynczego opka. Troszkę zbyt dużo zamieszania, a za mało, hmm, budowy ogólnego kontekstu.

I w sumie bardzo dobrze, że odebrałeś to opko jako niewiedzmińskie! Polscy autorzy fantasy mają niestety na sobie klątwę Sapczyzmu, która automatycznie nakłada na tekst wiedzmiński filtr i wyłapuje jakiekolwiek podobieństwa – chociaż te elementy są charakterystyczne dla fantasy jako ogółu. Tak czy siak uważam, że Baśniowiec pomimo wykorzystywania znanych nam motywów (bo też o to chodzi, w końcu mamy realia historyczne) wprowadza od siebie coś oryginalnego, charakterystycznego dla tej konkretnie serii.

Koncept uniwersum Baśniowców opiera się w dużej mierze na wykorzystywaniu znanych motywów i postaci, ale nadawanie im cech mniej, powiedzmy, czarno-białych. Często w legendach, mitach itp. wiele osób czy jakichś stworzeń ma konkretne cechy – dobre lub złe. Lubię nieco przekręcać te podania i historie, nadając im oryginalnego wybrzmienia. :3

Sam motyw Ginewry też zasługuje na rozwinięcie, masz rację. Chciałem wprowadzić pewne przerwanie drogi od punktu A do B i faktycznie można by zrobić z tego całą oddzielną historię. No i jak już na tym jesteśmy, to po tym opku zacząłem też myśleć więcej o konstrukcji fabuły, żeby umieszczać więcej takich właśnie przeciwności losu, urozmaiceń. Zawsze takie coś dodaje atrakcyjności historii i bardziej wiąże czytelnika emocjonalnie z tekstem.

Odnośnie konstrukcji Morgany – może być odebrane jako trochę przesłodzone, faktycznie. Natomiast! Chciałem, żeby ten pazur pojawił się pod postacią… Caty. Baśniowczyni, jako ktoś połączony duchowo z Morganą, pewien spadkobierca, jest czymś w rodzaju jej odbicia. Tak jak zresztą zauważyłeś w końcówce komentarza (a i dziękuję, też mi się podoba ten fragment :3), Cata z automatu działa na korzyść Morgany, chociaż tamta już nie żyje. Z jednej strony kwestia wpływu ludzkiej opinii na Nieśmiertelnych, a z drugiej silna więź.

Dzięki wielkie za tak obszerny komentarz!

 

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Ech, szkoda mi tej łapanki, bo łatwiej byłoby mi się odnosić do konkretnych przykładów.

Dostrzegam wiele obszarów, nad którymi można by popracować. Zdarzają się ciągi zdań o zbliżonej lub wręcz takiej samej konstrukcji, które zestawione w ten sposób źle się prezentują, wybijają z rytmu czytania. Ponadto podmiotami w takich zdaniach bywają jakieś totalnie pospolite rzeczowniki typu “poszarpane włosy”. Nie wiem, czy miałeś okazję czytać “Pamiętnik rzemieślnika” Kinga, ale on tam bardzo kategorycznie odradza konstrukcję zdania z takimi podmiotami. Nie jestem może pod tym względem tak radykalny jak King, niemniej uważam, że trzeba się dwa razy zastanowić, czy naprawdę chcę poświecić całe zdanie jakimś poszarpanym włosom (zwłaszcza, jeśli nijak to nie wpływa na fabułę, a służy jedynie do opisu postaci).

“Niebiosa”, “Audytorium” i inne pospolite rzeczowniki podniesione wielką literą do rangi nazwy własnej – ostrożnie z tym, bo w dużych ilościach wygląda to, jakby zabrakło pomysłu, więc załatano dziury czymkolwiek.

Zwracaj uwagę na podmioty domyślne. Jestem przekonany, że w którymś miejscu wieża oddawała się modlitwie, a potem udała się na spoczynek, choć najpewniej chodziło o Catę, jednakże był to nowy fragment, imię Caty nie pada, za to gdzieś w didaskaliach padła ta nieszczęsna wieża i wyszło dziwnie. Nie był to jednostkowy przypadek, choć ten zapamiętałem, a inne, które wypisałem, przepadły. :x

Wincyj grzechów technicznych nie pamiętam, ale pamięć zdradliwa jest. Czepialska beta miałaby jednak tutaj używanie. devil

 

No dobra, technicznie opowiadanie wymaga liftingu, ale może fabularnie zapiera dech? Moim zdaniem niestety też nie…

W przedmowie sugerujesz, że opowiadanie można traktować jako samodzielną historię. Nie znam innych części cyklu, nie wiem, o co tam chodzi i nie wiem dlaczego na początku narracja jest pierwszoosobowa, narrator w zasadzie jest anonimowy, ktoś go tam bodaj z imienia nazywa pod koniec fragmentu, ale robi to raz i nie jestem teraz nawet w stanie przytoczyć, co to było za imię. A później wchodzi narracja trzecioosobowa, rzeczy kręcą się wokół Caty i postaci z tego wstępu więcej się nie pojawiają. Bardzo dziwny zabieg, bo a) nie wiadomo o co chodzi oraz b) wygląda to na wycinek czegoś większego, przez co pojawia się takie poczucie, że gdzieś ulatuje kontekst.

Dalej: historia jest interesująca, jeśli zaskakuje czytelnika. Tymczasem tutaj Cata zapowiada na początku, że odnajdzie Morganę, po czym… odnajduje ją. Po drodze ma jakiegoś niezrozumiałego side-questa z wypędzaniem demona, który naprawdę nie wiem, po co tam był. No i po prostu odnajduję tę Morganę i rzecz się kończy. Poczułem się rozczarowany, bo zaskoczeń nie było tu żadnych.

Postaci wymagają zdecydowanie więcej uwagi, bo nie jestem w stanie opisać w paru zdaniach w zasadzie żadnej z nich. Korzystasz z wielu utartych klisz, bo kapłanka Cata jest pokorna, jakieś bóstwo w niebiosach jest nadęte, a idealizowana patronka jest, cóż, idealna. Nie ma w tym nic złego, jeśli w którymś miejscu przełamujesz schemat, uatrakcyjniasz go, zaskakujesz. W przeciwnym razie nie ma punktu zaczepienia, który dałby się zapamiętać.

No i na koniec: dlaczego tyle marudzę? Bo postawiłeś na opko historyczno-legendarne i czułem się trochę jak u Drakainy, gdy poszaleje u siebie z alt-historią. :P Uważam tekst na nieco hermetyczny, bo wymaga znajomości tych arturiańskich nawiązań, a ich brak może wywoływać pewien dysonans. Ze wzruszeniem ramion przyjmowałem kolejne nazwy typu “Dgwyhymbl” i dzięki temu mogłem dojrzeć więcej głupotek, o których więcej powyżej.

Barb, nie owijając w bawełnę, uważam, że jest to poprawne opowiadanie, ale nic ponadto. Traktowałbym je jako wprawkę i punkt wyjścia do kolejnych historii, które na kanwie tego tekstu, wystrzegą się jego błędów.

Jasnostroński!

 

“Niebiosa”, “Audytorium” i inne pospolite rzeczowniki podniesione wielką literą do rangi nazwy własnej – ostrożnie z tym, bo w dużych ilościach wygląda to, jakby zabrakło pomysłu, więc załatano dziury czymkolwiek.

To jest kwestia ryzykowna właśnie, zwłaszcza, gdy domyślnie uniwersum obejmuje więcej niż jedną kulturę. Bo owszem, pierwotnie nazwy te odpowiadały konkretnym elementom mitologii celtyckich (np. Tuatha de Danann czy Athanatoi zamiast Nieśmiertelnych, Taobh Neamhaidh zamiast Niebios), jednak dla niektórych wydawały się zbyt hermetycznymi. Wybrałem więc opcję bardziej ogólną. Czy to jeszcze ulegnie zmianie? Pewnie tak.

Jeśli chodzi o zaskoczenie w historii to trochę tak, skupiłem się bardziej na ładności konkretnych scen kosztem fabularnych twistów. Chociaż to opko też trochę takie miało być – przedstawiające w momentami poetycki sposób relację Caty i Morgany (no i przedstawienie postaci Morgany jako tako).

Jasne, klisze kliszami, ale czy to oznacza, że nie można wcale ich zamieszczać. Czy każda kapłanka musi być, dajmy na to, zadufana? Kliszą bóstw z okolic chrześcijaństwa jest raczej pokora i świętość, podczas gdy super-świetny-kox-król-symbol-chrześcijaństwa Artur dba o swoją facjatę i opinię. Morgana według samych legend jest tą złą, zdrajczynią i kazirodczą lubieżnicą, co właśnie tutaj jest tym, co dobrą w sercu Morganę męczy – bo tak ją ludzie postrzegają. Imo można to nazwać przełamaniem konwencji i to takim całkiem konkretnym.

Z jednej strony tekst hermetyczny, a z drugiej opiera się na legendach arturiańskich, które dla bardzo wielu ludzi są znane przynajmniej w podstawowym zakresie. Wspominam też o tym w przedmowie. :P

Nie jest to historia generała Siubudubu z trzeciego dnia bitwy pod Somosierrą kiedy Hiszpanie przyzwali Transformersów i rozstrzelali konnicę. Przynajmniej według mnie. :P

Dhgwybl Hogb Siabadaba były, no cóż, nieodrębną częścią opka, bo wszystko dzieje się w Walii.

Ale tak, biorę pod uwagę problemy tego opka i postaram się, żeby kolejni przedstawiciele uniwersum umocnili dobre jego strony i zakopali to, co utrudniało innym odpowiedni odbiór opowiadań. :3

Dzięki i pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Jak powiem, że przeczytam, to przeczytam! Nie muszę sobie o tym co pół roku przypominać…

Ale czepiać się muszę, bo się ukruszę.

 

Wciąż nie sprawuje się jak należy?, a dwa zdania dalej Jeszcze wczoraj wszystko działało jak należy – powtórzonko.

 

w pewnym momencie uderzyła plecami w twardy grunt.

Krzyknęła, a po chwili już łapczywie łykała powietrze. Doskoczyłem do niej i zacząłem klepać po plecach. 

Ogólnie zmienianie narracji (z pierwszoosobowej na trzecioosobową lub odwrotnie) to jest słaby pomysł, ale jest już wybitnie słaby, kiedy zmiana zachodzi w obrębie pojedynczej sceny… A potem jeszcze zamieniasz w drugą stronę. Bruh.

 

Pozwól mi odebrać to, co zostało mi skradzione!

Pierwsze „mi” jest chyba zbędne

 

Ściekające z ran krople krwi wytyczały swoje ścieżki na skórze ramienia Caty, po czym wsiąkały w tunikę

Hm… mogłaby obwiązać ramię jakimś bandażem chociaż? Sama zna się na medycynie, ale z własną krwawiącą raną nie robi nic?

 

Najgorsze mogło być dopiero przed nami.

Nami? Czyli przed kim? Znowu jakaś zmiana narracji, czy jag?

 

Baśniowczyni wstała po chwili podążyła

Czegoś tu zabrakło. Albo „i po chwili…”, albo tam kropkę dać, albo cuś

 

nawet jak wrócę do Niebios

Eteryczna dusza błogosławiona nie powinna tak mówić… raczej

nawet gdy wrócę do niebios

 

No dobra, tera ogólnie.

Nie powiedziałbym, że to opowiadanie jest w jakikolwiek sposób „niezależne” – ewidentnie widać, że należy do jakiejś większej całości. Występują liczne nawiązania do rzeczy, które nie zostają rozwinięte (obowiązek „walczenia o niezmienność historii” brzmi grubo; Lucius jako narrator w zasadzie wcale nie jest potrzebny w tej historii, więc rozumiem, że potrzebny jest gdzie indziej; list od króla został chyba spalony w kominku, nie wiemy o nim nic; etc. etc. etc)

Zmienianie narracji tam i z powrotem nie jest miłe dla oka. Jak już musisz zmieniać, to zrób chociaż tak, jak pomiędzy sceną 1 a 2 – narracja pierwszoosobowa w scenie 1, trzecioosobowa na początku sceny 2, jest znośnie.

A poza tym wszystkim, cała opowieść jest dopiero początkiem podróży bohaterki. Dostała mieczyk +100 do siły duchowej, czy wiadomo, co z nim później robi? Gwenhwyfar na pewno nie byłaby szczęśliwa, gdyby dostała święte ostrze w plecy, ale czytelnicy już owszem.

 

No, to tyle. Kurde, nie pamiętam nawet, kiedy to zakolejkowałem (ergo: dawno). Ale lepiej późno niż wcale… chyba…

 

Pozdróweczka.

Precz z sygnaturkami.

Łe, dopiero teraz zauważyłem, wybacz ZiZiuszu ;_;

 

Tak, zmiana narracji zrobiła fikołka i kopnęła mnie w kość jarzmową, przepraszam, za wszystkie grzechy żałuję i postanawiam się poprawić. To by działało w powieści, ale w opku gorzej. xD

I tak, generalnie lubię to opko na poziomie obrazków i niektórych scen, chociażby relacji Morrigan i Caty, ale faktrycznie fabuły w sumie jako tako… nie ma? Bo nie prowadzi donikąd, a inaczej, prowadzi zbyt łopatologicznie. Obiecuję, że kiedyś poprawię tę historię, bo lubię Catę i możliwości jej postaci. :3

Dzięki i pozderki!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Nowa Fantastyka