- Opowiadanie: MPJ 78 - Ofiara botaniki

Ofiara botaniki

Miało być na “Baźnie” ale się nie wyrobiłem.  Gdybym się wyrobił to i tak mam za mało horroru.  Jednak w tą noc jest jak znalazł :D

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Ofiara botaniki

 

Igor Mutra drżał, to było dla niego za wiele. Jeszcze nie tak dawno temu był słynnym sędzią, gwiazdą mediów i liderem nieformalnego stowarzyszenia „Rozgrzanych tóg”. Dziś stał się tylko liściem osiki w areszcie. Na wyrozumiałość policji liczyć nie mógł. No, może gdyby nie porównał komendanta głównego do Himmlera, gliniarze nie zbieraliby przeciwko niemu dowodów z podziwu godnym zaangażowaniem i wyjątkową dbałością o wszelkie kwestie formalne. Nawet na wsparcie środowiska sędziowskiego liczyć za bardzo nie mógł. Okazało się, że nie jeden i nie dwóch jego niedawnych kolegów po fachu bardzo źle zniosło obiektywną krytykę, zwłaszcza przed kamerami telewizyjnymi, a i minister sprawiedliwości nie należał do grona jego przyjaciół. Ostatnią nadzieją, która mu została byłem ja, Marcin Cravandeary detektyw i poseł w jednym. Siedziałem więc obok młodego i zaaferowanego adwokata, czekając na to, co usłyszę.

– Musi mi pan pomóc. Klaudia mówiła, że specjalizuje się pan w sprawach beznadziejnych.

– Robię co mogę dla moich klientów.

– Udowodnij, że padłem ofiarą prowokacji.

– Dołożę wszelkich starań.

 

Sprawa z pozoru była banalna. Wszyscy widzieli nagranie. Sędzia, biznesmen, asystentka, spotkanie w vip roomie knajpki o wdzięcznej nazwie „Kos w Ptasim Gaju”. Sędzia dostaje kopertę, wyjmuje z niej dwie ulotki, krótka rozmowa, po której wyciąga pistolet i strzela do biznesmena oraz asystentki. On ginie, ona przeżywa. Na pierwszy rzut oka, sprawa ewidentna, żadnych szans obrony. Tylko pytanie, po co on w ogóle strzelał? Sam Mutra nie chciał nic na ten temat powiedzieć, ale w końcu jestem detektywem.

 

Policjant z działu depozytów Komendy Głównej miał minę skrzywdzonego szczeniaczka.

– Marcin, mówię ci, nie można tych dowodów brać tak po prostu.

– Rysiu, nie chce ich zabrać, ale nieoficjalnie rzucić okiem.

– Facet, zrobisz jakiś błąd, zostawisz odcisk palca i mnie wywalą. Dla naszego wodza wodzów, to sprawa osobista. On chce Mutrę za kratami i za byle błąd będzie karał bez żadnej litości, a mi zostały do emerytury dwa lata.

– Jestem profesjonalistą, nie chcę szukać na nich mikrośladów tylko rzucić okiem.

– To niemożliwe.

– A do zdjęć, jakie im niewątpliwie zrobiliście, można się dobrać?

– To zupełnie inna sprawa.

– Wiesz, że umiem się odwdzięczyć.

– Ciii…

 

Następnego dnia otrzymałem pendrive’a z setką fotek. Przeglądałem je pobieżnie. Pistolet, rosyjska tetetka produkcji jeszcze wojennej. Skąd Mutra ją wytrzasnął? Koperta elegancka, z delikatnym zarysem paproci, nad którymi grafik umieścił coś jakby kwiat, niepodobny do żadnego konkretnego gatunku. Firmowa papeteria Jana Paprockiego, którego logiem jest ten stylizowany kwiat. Na razie nie ma tu niczego, co mogłoby doprowadzić człowieka do takiego szału, by strzelał w miejscu publicznym. Więc odpowiedź musi się kryć w tych dwóch kawałkach papieru, które tkwiły wewnątrz. Niestety one też rozczarowują, są to bowiem ulotki z zaproszeniami na dzień otwarty do „Scottish Highlands Golf Club” oraz na przedstawienie szkolne. Nic z tego nie rozumiem. Obydwie imprezy są otwarte dla wszystkich chętnych. Sprawdzam w internecie, tu też bez problemu można znaleźć ogłoszenia dotyczące tych imprez. Chociaż… Zaproszenie do klubu, które otrzymał sędzia delikatnie różni się od tego zamieszczonego w sieci. Chyba wiem, o co chodzi, w końcu też jestem członkiem „Scottish Highlands”. Na wszelki wypadek będę musiał się skonsultować z kimś z zarządu.

 

Andrzej Muszkieterski znalazł dla mnie czas podczas partyjki golfa. Było to odrobinę zaskakujące, bo prezes bardzo rzadko pozwalał, aby zaszczytu gry z nim dostępowali tak mało ważni członkowie klubu jak ja. Jako że był człowiekiem dość ekscentrycznym, graliśmy ubrani w szkockie kilty. Śledztwo ma jednak swoje wymagania, toteż w pewnym momencie zapytałem.

– Czy byłoby nietaktem gdybym spytał o to, kto poręczył zaproszenie dla sędziego Mutry.

– Byłem pewien, że pracujesz nad tą sprawą – odrzekł Muszkieterski. – Nie mam też wątpliwości, że ustaliłbyś to tak, czy inaczej. O zaproszenie dla Mutry wystąpił Paprocki. Trochę mnie to zdziwiło, bo nasz klub zrzesza ludzi o wyjątkowych talentach i możliwościach, a Igor to zwykły burak z koneksjami w dawnym aparacie.

– Prezesie, z naszego statutu wynika, że poręczających musi być dwóch.

– Drugim byłem ja. – Prezes uderzył piłkę z posyłając ją niemal idealnie do dołka.

– Nie rozumiem?

– Powiedzmy, że Paprocki umiał prosić, a na dodatek obiecał, że nie dalej jak za trzy lata problem Mutry będziemy mieć z głowy.

 

Dalej rozmawialiśmy niemal wyłącznie o grze, golfowych tradycjach, przy każdym dołku pijąc po kolejce zacnej szkockiej whisky. Po partyjce intensywnie analizowałem pozyskane fakty. Nie ulegało wątpliwości, że zaproszenie do „Scottish Highlands” było formą łapówki. Znałem wielu ludzi, którzy bezskutecznie szukali sposobu aby dostać się do klubu, wiedząc, że kontakt z najbogatszymi biznesmenami w tym kraju, elitą palestry, politykami i sędziami z pierwszej ligi oraz wybitnymi artystami może być przepustką do wielkiej kariery. Właśnie z tego powodu członków wybierano bardzo starannie wśród kandydatów z największym potencjałem. Członkostwo zasadniczo było bezterminowe, więc dlaczego Paprocki sugerował, że Mutra najdalej za trzy lata opuści nasze szeregi? Czy odpowiedź znajdę na drugim zaproszeniu?

 

Przedstawienie szkolne nie miało w sobie niczego niezwykłego. Prosta komedia o rycerzu, księżniczce, królu i smoku. Na scenie dzieciaki z siódmej i ósmej klasy, na widowni zaaferowani rodzice i dziadkowie. Standard tego typu imprez. Gdzie jest coś, czego nie widzę? Bo przecież musiało tu być coś mającego związek z sędzią Mutrą, coś osobistego, łapówka? Nie to bez sensu, nikt nie daje dwóch łapówek naraz. Paprocki był biznesmenem, musiał mieć więc do perfekcji opanowaną zasadę zarządzania za pomocą kija i marchewki. Skoro klub golfowy był marchewką gdzieś tu na sali jest kij. Muszę tylko dobrze patrzyć, aby go dostrzec. Może któryś z głównych bohaterów przedstawienia, który znalazł się na ulotce? Nieślubne dziecko? Romans z matką któregoś z nieletnich aktorów? To trochę mało by dać powód do strzelania. To musiało być coś o większym kalibrze. W kącie widzę twarz, którą kojarzę. To Magda Wybicka, wampirzyca, bizneswoman, królowa jednego z kanałów porno o pseudonimie „Bagita”, co ona tu robi? Czy ma związek ze sprawą? Trzeba będzie skontaktować się z moim klientem i delikatnie podpytać.

 

W tej sprawie najprostsze zdałoby się rzeczy, stawały się nagle wyjątkowo skomplikowane. Mutra okazał się bowiem niedostępny. Uznałem, że porozmawiam z jego adwokatem. Mecenas czekał w swoim biurze. Nieco zaskoczyła mnie panująca tam atmosfera rezygnacji, którą wspierały opuszczone rolety, powietrze gęste od papierosowego dymu, na biurku szklanka żubrówki z lodem.

– Aż tak źle? – spytałem.

– Mutra leży w więziennym szpitalu po wstrząśnieniu mózgu – odrzekł bez zbędnych wstępów prawnik.

– Gliny przedobrzyły? – chciałem zgłębić temat.

– Policja, to się z nim obchodzi jak ze śmierdzącym jajkiem.

– To kto go tak urządził?

– Sam – odparł krótko.

– To wersja oficjalna?

– Jedyna. – Mecenas mocno zaciągnął się papierosem. – W tej sprawie gliny są hiperpoprawne. Choć nie było takiej potrzeby zrobili okazanie, na którym Malwina Polypodiales…

– Kto? – spytałem.

– Asystentka Paprockiego – odparł. – No więc dziewczyna miała wskazać tego kto do niej strzelił. Zresztą, co będę ci tłumaczył, sam zobacz. Udostępnili mi materiał dowodowy.

 

Dwa kliknięcia, a na laptopie pojawił się filmik. Sala okazań, dziewczyna z widocznym opatrunkiem, paru policjantów, jakiś prawnik. Po drugiej stronie lustra weneckiego wchodzi sześciu ludzi z kartonikami na których są cyfry, wśród nich sędzia Mutra. Jeden z gliniarzy powtarza banalną formułkę:

– Czy rozpoznaje pani sprawcę?

– To ten z czwórką – odpowiada Malwina.

Jeszcze nie skończyła mówić, jak Mutra rzuca się na szybę, próbuje ją stłuc pięściami. Kopniakami odrzuca ludzi próbujących go powstrzymać. Paniczne ewakuowanie dziewczyny z pokoju. Mutra, który w akcie desperacji atakuje szklaną barierę głową, niczym szarżujący byk.

– Jeśli chce stworzyć linię obrony w oparciu o niepoczytalność, to jest na dobrej drodze – zauważyłem.

– To kompletny przygłup. – Adwokat pozwolił sobie na solidny łyk żubrówki.

– Dzięki temu może wykręci się z morderstwa…

– Nie pozwolą mu na to, nawet gdyby była to prawda.

– Dlaczego?

– Sądził w wielu sprawach i delikatnie rzecz ujmując bardzo łagodnie traktował celebrytów, polityków, biznesmenów. Jeśli stwierdzono by, że był chory psychicznie, to procesy będą powtórzone. Nikt nie pozwoli na to, aby w tym szambie taplać się po raz kolejny.

– On o tym wie?

– Powinien wiedzieć – odrzekł prawnik. – Jeśli zaś o tym zapomniał, to kumple dadzą go pod bicie jak zgraną kartę. Moim zdaniem jest debilem skoro odstawia takie cyrki.

– Może ktoś mu dał psychotropy?

– Gliny zrobiły drobiazgową analizę krwi, włosów i tkanki tłuszczowej. Chcieli mu jeszcze dokleić działanie pod wpływem i kupno substancji zabronionych, ale był czysty jak noworodek.

 

Przeciętny detektyw w takiej sytuacji uznałby że klient po prostu oszalał, ale nie ja. Takie zachowania wskazywały bowiem na pewien czynnik, którego nie zdiagnozuje choćby najlepszy psychiatra, nie wykryje go choćby najczulsza aparatura badająca skład krwi. Był jednak ktoś kto mógłby mi pomóc w tym zakresie i co więcej wisiał mi przysługę.

 

Maciej Miechowita raczej nie był zachwycony moją wizytą i specjalnie tego nie ukrywał.

– Czego chce ode mnie Marcin Cravandery?

– Konsultacji, a może nawet złożę ci ofertę pracy?

– Na temat sztuki alchemicznej nic ci nie powiem, a pracy nie potrzebuję.

– To akurat wiem. – Nie dałem się łatwo odstraszyć. – Jako kanonik krakowski, zajmowałeś się nie tylko alchemią, ale też astrologią, a nawet egzorcyzmowaniem.

– No i co z tego?

– Mam klienta z objawami opętania.

– Kto to taki? – Po raz pierwszy Miechowita zdradził niewielkie oznaki zainteresowania sprawą.

– Sędzia Mutra.

– Ubeckie ścierwo. – Maciej splunął z pogardą. – Nie powinienem ci pomagać, z drugiej strony obowiązuje mnie przysięga egzorcysty.

– Ubeckie? Przecież on ma jakieś cztery dychy na karku i to z niewielkim okładem, czyżby zażył kamień filozoficzny.

– Głupiś. Ten dla którego pracujesz jest z rodziny o wątpliwych „tradycjach”. – Kolejne splunięcie. – Jego dziad i ojciec robili w bezpiece.

– Dzieci nie ponoszą winy za grzechy rodziców, tak więc mój…

– Cicho być, jak starsi mówią. – Miechowita rąbnął pięścią w stół. – Oni jeden i drugi robili w dziale od walki z zabobonem. Robili tak długo, że sami uwierzyli w wiele rzeczy, z którymi oficjalnie walczyli: starych bogów, alchemię, demony. Co więcej wykorzystywali swoją wiedzę i brutalnie zdobywali nową. Dziad twojego sędziego tak mnie tłukł pałą w czasie przesłuchania, że mięso odchodziło od kości.

– Nie wiedziałem – przyznałem. – Przepraszam, gdybym wiedział poszukałbym innego konsultanta.

– Ta, pewnie tą elficę, jak jej tam Loc'lah.

– Możliwe…

– Młodyś i głupi. Ona też ma z nim rachunki krzywd. Jak ją znam, to tak by go wyegzorcyzmowała, że setka diabłów by mu we łbie się zalęgła. Ty mi lepiej powiedz, kiedy go pobrało.

– Moim zdaniem mogło to się stać w czasie gdy zabił Paprockiego, bo do tej pory na jego asystentkę w pobliżu reaguje atakami furii.

– Mówisz o tym Paprockim, co ma firmę pod tym herbem. – Maciej narysował na kartce kwiat identyczny do tego, który pojawiał się na firmowej korespondencji zabitego biznesmena.

– No tak – przyznałem.

– To żeś wdepnął, jak pijany żak w stertę gnoju.

– Ale dlaczego? – zdziwiłem się.

– Znasz legendę o kwiecie paproci?

– Tę, w której znalazca staje się bogaczem, ale musi porzucić bliskich.

– Czyli co nieco kojarzysz. No to słuchaj. Ludzie widzieli pewne przypadki i interpretowali po swojemu.

– Mówisz, że on istnieje?

– Istnieje, tylko działa ciutkę inaczej.

– Znalazca nie musi porzucać swojej rodziny? – zdziwiłem się.

– Aleś ty durny. Wiesz co to jest kwiat paproci? Nie wiesz, bo nie możesz wiedzieć. Kwiat paproci to po waszemu pasożyt, który dba tylko o siebie. Ludzie, którzy go znajdowali byli, jak to się teraz mówi… – Miechowita na chwilę zamilkł. – Już wiem, infekowani, dbali nie o siebie, ale o kwiat i jego kolonię. Majątki, kariery, wszystko to zawdzięczali połączeniem ze wspólnotą innych nosicieli kwiatu paproci.

– Czyli Paprocki…

– Był jednym z nich.

– To zaraźliwe?

– Tylko jeśli będziesz miał kontakt z nosicielem kwiatu paproci w noc przesilenia letniego lub zimowego.

– Jaki to ma zasięg.

– Że co?

– Czy na przykład jeśli będę w tym samym pomieszczeniu to mnie też może zainfekować.

– Głupiś. Kwiat paproci preferuje kontakt bezpośredni… – Miechowita zawiesił głos.

– Czyli jak mnie jego nosiciel dotknie, to też mnie opanuje?

– Jakiś ty głupi. Czy w tych czasach naprawdę trzeba wszystko tłumaczyć łopatologicznie? – Maciej teatralnym gestem załamał ręce. – Chędożyć byś się musiał z jego nosicielką czy nosicielem, bo to czort was teraz wie, co wolicie, a i to niepewne, bo kwiat jest bardzo wybredny w doborze nosicieli.

– Noc Kupały – doznałem olśnienia. – Tak mu kiedyś najłatwiej przychodziło się roznosić podczas imprez gdzie był alkohol i przyzwolenie na przygodny seks.

– Nie jesteś tak do końca głupi skoro skojarzyłeś – pochwalił mnie alchemik.

– Mówisz, że kwiat jest wybredny, a czy jest agresywny?

– Nie gryzie, jeśli o to pytasz – odparł Miechowita

– Szukałem wytłumaczenia tego, co robi mój klient.

– On jest agresywny, ale nie w taki sposób, tylko na modłę roślin. Tych, co stają mu na drodze wykańcza powolutku, krok po kroczku, jak tropikalne pnącza, chmiel, albo inna jemioła.

– W razie czego jak tego pasożyta zwalczyć.

– Najlepiej spalić wraz z nosicielem.

– A jakieś patenty nie wymagające zabijania.

– Nie wiem. – Miechowita podrapał się po głowie. – Inkwizycja jak opracowała tą metodę, to nie szukała dalej. Widno uznali, że nie warto.

 

Wyszedłem od Miechowity, nieco zszokowany. Z prostszych kwestii miałem rozwiązaną zagadkę pistoletu. Jeśli Mutra był z ubeckiej rodziny, to lewą broń mógł mieć w spadku po przodkach. Tajemnicze słowa Parpockiego do prezesa Muszkieterskiego o tym, że problem sędziego rozwiąże się w ciągu trzech lat, w kontekście roślinnej powolnej agresywności też dawały się zrozumieć. Powstawało jednak pytanie zasadnicze, po co oni się w ogóle spotkali? Równie ważne było też to, jakie haki miał biznesmen na sędziego?

Niestety zanim mogłem to na spokojnie rozważyć, na smartfonie pojawiła się wiadomość, że mój klient znów się pogrążył. Tym razem przy próbie ucieczki ze szpitala zabił lekarza. Coś musiało mi umykać, potrzebowałem konsultacji.

 

Uznałem, że szansą na zrozumie tego co powoduje mordercze napady sędziego Mutry jest rozmowa z Magdą „Bagitą” Wybicką. Liczyłem, że wampirzyca mi pomoże.

Podwarszawska willa, położona w malowniczym parku. Ochrona niekoniecznie ludzka, przepuściła mnie szybko sprawdziwszy, czy jestem zaproszony. Odrobinka paranoi podobno sprawia, że wampiry żyją dłużnej. Wbrew cichej nadziei właścicielka nie przyjęła mnie w słynnym z Internetu kimonie, ale ubrana w dość zwyczajnie w czarną miniówkę, białą bluzkę z koronkowymi mankietami. Przy herbatce, herbatnikach i po wyminie zwyczajowych uprzejmości mogłem przejść do rzeczy.

– Prowadzę sprawę sędziego Mutry.

– Tej gnidy? – Wybicka skrzywiła się marszcząc nosek.

– Oprócz bycia detektywem, jestem też posłem, koleżanka z sejmu prosiła – rzekłem przepraszająco.

– No tak, powinnam się domyślić, że twoja ksywka Czerwony Lis ma coś wspólnego z komuszymi konotacjami.

– Proszę o wyrozumiałość. – Wolałem nie denerwować potężnej wampirzycy będącej sprawną bizneswoman. – Młodość ma swoje wady, a wśród nich błędny idealizm.

– Sugerujesz, że jestem stara. – Magda błysnęła kłami.

– Nie miałem, tego na myśli, po prostu niezręcznie się wyraziłem.

– Albo chcesz mnie zdenerwować, licząc na atak, który spełni twoje perwersyjne pragnienia. – Wybicka przesunęła językiem po kłach w całkiem seksowny sposób.

– Być może, gdybym był prywatnie. Jednakże jestem służbowo i pragnę jedynie zrozumieć, co na tej ulotce mogło sprawić, że Mutra stracił nad sobą kontrolę. – położyłem na stole zdjęcie zaproszenia na dziecięcy spektakl.

– Chodź, a sam będziesz mógł ocenić.

 

Magda poprowadziła mnie w głąb willi. Weszliśmy do strefy rekreacyjnej, gdzie w wewnętrznym basenie pluskała się księżniczka ze spektaklu. Na nasz widok wyskoczyła z wody i zajęła się wyciskaniem wody ze złotych włosów zupełnie nie przejmując się permanentną nagością.

– Oto Julia Parus – przedstawiała ją krótko.

– Miło mi, Marcin Cravandeary. – Wyciągnąłem dłoń na powitanie.

– Klient, czy przekąska? – Dziewczyna przytuliła się do mnie całując w policzki.

– Niestety choć pachnie smakowicie, mówi że jest tu tylko służbowo, a szkoda prawda. – Wybicka uśmiechnęła się niewinnie. – Choć może – Niby niechcący rozpięła jeden z guzików w bluzeczce powiększając dekolt.

– Nie zmienisz zdania? – Julia spojrzała mi w oczy z miną słodkiej niewinności.

– Jak rozumiem, sędzia Mutra…

– Ile mu powiedzieć? – Julia spojrzała na Magdę.

– Zobaczymy, co będzie gotów nam zaoferować za informację.

– Wolałbym nie płacić krwią…

– To nic nie powiem. – Julia wykrzywiła usta w podkówkę.

– Może inaczej. – Kombinowałem szybko. – Wyglądasz na czternastolatkę…

– I taki wiek mam w aktualnych dokumentach, choć tak naprawdę, to przemieniono mnie krótko po szesnastych urodzinach. Dziś odmładza mnie również wzrost, choć dwa wieki temu uważano mnie za dorosłą – dodała.

– Czyli jesteś wampirzycą, powiedzmy… – zawiesiłem głos. – Pełnoletnią. Jeśli uczysz się w szkole podstawowej, to znaczy, że tworzysz sobie nową tożsamość. Co powiesz na to, jeśli za rok czy dwa polecę ciebie pewnym wysoko postawionym ludziom ludziom jako stażystkę.

– A coś konkretniej? – Juli a spojrzała na mnie z zainteresowaniem.

– Sejm senat, urzędy centralne. Śmiem twierdzić, że będziesz umiała to znakomicie wykorzystać – kusiłem.

– Długo bym musiała czekać, a i moja obecna protektorka, nic by z tego nie miała. – Wskazała Magdę.

– To może wrześniowy bal debiutantek w „Scottish Highlands Golf Club”, przyjdziemy z Magdą jako twoi opiekunowie. Z waszą wiedzą i zdolnościami perswazji…

– Brzmi zdecydowanie lepiej – zadecydowała Wybicka. – Zwłaszcza, że znam kilku jego członków – uśmiechnęła się znacząco.

– Tak więc skoro ustalone, to jaki masz związek z sędzią Mutrą i Paprockim? – zwróciłem się do Juli.

– Jestem tu nowa, potrzebuję opieki i kasy z uwagi na pewne… – zawiesiła głos – zaszłości. Paprocki dobrze płacił, a że potrzebował haka na tego sędziego, interes był obopólny.

– Po co był hak Paprockiemu?

– Chodziło o jakiś wyrok w sprawie fundacji, czy coś podobnego. Kilka razy się z Mutrą przespałam, dyskretnie trochę go podpiłam. Paprocki to nagrywał.

– Mutra wiedział ile oficjalnie masz lat?

– Owszem i był bardzo dumny, że kolegom z „Rozgrzanych tóg” będzie mógł się pochwalić seksem z nieletnią.

– Interesujące – odparłem.

– Jeśli z tym balem debiutantek wypali, odwdzięczę się tobie – Julia ostatnie słowa wyszeptała mi do ucha.

– I to nagrasz?

– Tylko jeśli ciebie filmowanie kręci – dodała z uśmiechem.

– Przemyślę to – odparłem starając się zachować pokerową twarz.

– Jeśli dzięki temu balowi dostanę tam członkostwo możesz liczyć i na moją wdzięczność – Magda przeciągnęła się seksownie.

– Brzmi równie interesująco – odrzekłem. – Na razie jednak panie opuszczę, póki jeszcze panuję nad sobą.

– Normalnie harcerzyk. – Julia uśmiechała się seksownie.

– Dobrze Czerwony Lisie, możesz nas teraz opuścić, ale od naszych podziękowań się nie wywiniesz. – Wybicka uśmiechnęła się znacząco. – Julio szykuj wszystko do streamowania, a ja odprowadzę naszego gościa.

– Tak jest proszę pani.

 

Wizyta w wampirzym gnieździe nie dała mi odpowiedzi na nurtujące pytanie. Dlaczego Mutra zabija i wpada w szał? Seks z wampirzycą, zwłaszcza gdy z niego popijała, powinien go osłabić, a nie podkręcić. Muszę sięgnąć do jeszcze innego źródła.

 

Umówienie wizyty z Leną Loc'lah normalnie nie jest rzeczą prostą, ale dla mnie znalazła chwilę. Pojechałem więc do jej pałacu nad Jezioro Nidzkie. Drobna łapówka dla encich strażników w postaci nawozu do iglaków i już byłem na ukrytej magią wyspie. Dworzanie władczyni elfów tym razem zaprowadzili mnie do pałacowych ogrodów. Lena – Loc'lah zwana też Panią Jeziora osobiście pracowała nad rabatką z tulipanami, pobierając pyłek z jednych kwiatów i zapylając nim inne.

– Bądź pozdrowiona pani. – Ukłoniłem się nisko.

– Witaj Czerwony Lisie.

– Podziwiam twą precyzję w pracy nad nowymi odmianami kwiatów.

– Komplementy lubię, ale znam ciebie łotrze. – Lekko się uśmiechając, pogroziła mi palcem. – Przybywasz tylko wtedy, kiedy czegoś chcesz.

– Jak zwykle masz rację pani. – Streściłem jej historię sędziego Mutry i to czego dowiedziałem się od Miechowity.

– Udzielę ci informacji w zamian za drobną przysługę.

– Oczywiście pani.

– Alchemik powiedział ci wiele, ale w jednym się mylił.

– Tak?

– Kwiat paproci to efekt milionów lat ewolucji, działa na znacznie większą skalę niż się to ludziom wydaje.

– Jak to rozumieć?

– Pyli i w ten sposób sprawia, że jego zarodniki są w każdym z nas.

– Ale to by było w zupełnej sprzeczności z tym, co mówił Miechowita – sierdziłem zdezorientowany.

– Kontakt z nim aktywuje je w różny sposób, niektórzy stają się jego nosicielami, inni po prostu zachowują się jak idioci. – Lena wzruszyła ramionami.

– Zabijają bez sensu. – Starałem się odgadnąć

– Nigdy o tym nie słyszałam – odrzekła Pani Jeziora po chwili głęboko zastanowienia. – Kwiat sprawia, że podpisują z nosicielami niekorzystne kontrakty handlowe.

– Nadal więc nie wiem, co wprawia go w morderczy szał.

– Tego nie wiem, ale pomogę ci z tym skończyć.

– Ile mnie to będzie kosztować?

– Nic, albowiem to będzie ta przysługa, którą dla mnie wykonasz.

– Etyka zabrania mi zabijania klientów.

– Nie zabijesz go, po prostu dasz mu maleńki dar.

– Cóż to będzie?

– Klucz do sejfu, w którym schował swoje sumienie.

– Oczywiście pani.

 

Nie było innego wyjścia, musiałem wycisnąć prawdę z klienta. Miałem co prawda świadomość, że Mutrze się to pewnie nie spodoba, ale chciałem zrozumieć dlaczego, nawet jeśli ceną za to będzie brak wynagrodzenia.

Sędzia siedział za grubą szybą, w której wycięto kilkanaście niewielkich otworów. Bariera oddzielająca go ode mnie i mecenasa miała jeszcze na wysokości blatu obracaną tackę, na której można było położyć jakieś drobiazgi typu kilkanaście stron dokumentów. Spokojnie odczekałem, aż adwokat skończy ustalanie linii obrony. Potem zacząłem mówić.

– Panie sędzio, mam pewien problem.

– Jaki?

– Drobiazgowo zbadałem sprawę, rozmawiałem zarówno z prezesem Muszkieterskim, jak i Julią, nota bene słodkie maleństwo, mam jednak problem z ustaleniem kto mógłby pana wrabiać.

– Paprocki mnie szantażował, to była prowokacja! – oświadczył z krzykiem Mutra.

– Panie sędzio, przecież ani Julia, ani koledzy z palestry nie daliby zrobić panu krzywdy.

– Ty mi nie rzucaj takich tekstów, tylko przyłóż się łapsie. Za co ci płacę?

– Jak już wspominałem zbadałem sprawę drobiazgowo i wiem o kwiecie paproci – zaatakowałem.

– Co ty mi tu pier…

– Po co te nerwy. Wiem, że Paprocki go w sobie miał. Nie wiem tylko dlaczego go pan zabił, przecież można go samemu znaleźć.

– Gówno wiesz! Dziadek dowiedział się o nim w czasie śledztwa. Z ojcem sprawdzali, jak działa! – Mutra krzyczał dalej. – Paprocki go miał! Sukinsyn fundację założył, zbierał na operację dla córki Grześka z Sądu Najwyższego! Szmal tam dawali wszyscy, od frajerów z ulicy na chore dziecko, po grube ryby wiedzące kim jest Grzesiek i chcące mu się przypodobać. Przed końcem zbiórki ona zmarła! Paprocki zgarnął grubą bańkę. Wiesz co z tego hajsu dał Grześkowi? Jedną jebaną różę na pogrzebie! Sprawa miała być, a ten sukinsyn chciał mnie zastraszyć, że niby przeleciałam nieletnią. Jestem kurwa sędzią! Mam immunitet! Roześmiałem mu się w twarz i wtedy zobaczyłem symbol z koperty i mnie olśniło. Olbrzymie bogactwo! Kontakty! Bezkarność! Wystarczyło tylko ten kwiat mu odebrać. Jestem sędzią jestem prawem. Zabiłem gnoja i co z tego.

– Ale czemu strzelałeś do asystentki? – Mecenas wbił się w monolog Mutry.

– Bo kwiat paproci ją wybrał! Zanim ją dobiłem tetka mi się zacięła! Pierdolona łuska spuchła i zablokowała zamek! Jak tylko dorwę tę gówniarę, utłukę, wydostanę kwiat wyjdę nawet bez was! – Zdyszany Mutra przerwał.

– Po co tak brutalnie, skoro można inaczej. – Położyłem na tacce list i przekręciłem ją na stronę sędziego.

– Co to?

– Prezent – odparłem.

– Kwiat paproci, mój! – krzyczał w podnieceniu. 

 

Mutra położył na dłoni zawartość koperty i patrzył, jak wnika w skórę, wierząc, że otrzymał kwiat paproci. Tymczasem Lena dała mu sprasowane i nasączone magią grzyby z rodzaju colletotrichum, pasożytujące na paprociach. Następnego dnia Mutra pękł, przyznał się do wszystkiego i w ramach skruchy zaczął opowiadać śledczym o przestępstwach, których dopuszczał się razem z innymi „Rozgrzanymi togami”. Cztery dni później powiesił się w celi. Zupełnie przypadkiem wcześniej padł w niej monitoring, a sprawdzić co się dzieje poszło aż czterech strażników. Jak to mówili ubecy „Wyrzuty sumienia są zabójcze, zwłaszcza gdy koledzy pomogą”. Na szczęście zanim go powiesili, zapłacił mi za usługi. Układ z wampirzycami też może być całkiem dobrą gratyfikacją, a i Pani Jeziora była zadowolona. Czy w tej sytuacji warto przejmować się tym, że Mutra padł ofiarą botaniki?

 

Koniec

Komentarze

Witaj MPJ 78

 

No muszę ci powiedzieć, że opowiadanie jest oryginalne, nieco inne niż opki jakie to do tej pory tu czytałem. Ma pewien specyficzny urok. Dobrze się to czytało. Fajne wstawki z wampirami. Stworzyłeś ciekawy świat. :)

 

Pozdrawiam!!

Jestem niepełnosprawny...

A do zdjęć, jakie im niewątpliwie zrobiliście można się dobrać.

To nie jest pytanie? Nie ma pytajnika, a wydaje mi się, że powinien być.

 

Koperta elegancka, z delikatnym zarysem paproci, nad którymi grafik umieścił coś jakby kwiat, aczkolwiek niepodobny do żadnego konkretnego gatunku. Firmowa papeteria Jana Paprockiego, którego logiem jest ten stylizowany kwiat. Na razie nie ma tu niczego, co mogłoby doprowadzić człowieka do takiego szału, by strzelać w miejscu publicznym.

aczkolwiek – zbędne i tylko zaburza odbiór

Tu zgubiony został ciąg dalszy zdania lub zostało niepoprawnie napisane. Co z tą firmową papeterią?

Koperta elegancka, z delikatnym zarysem paproci, nad którymi grafik umieścił coś jakby kwiat niepodobny do żadnego konkretnego gatunku. To firmowa papeteria Jana Paprockiego, którego logiem jest ten stylizowany kwiat.

 

Niestety one też rozczarowują, są to bowiem ulotka z zaproszeniem na dzień otwarty do „Scottish Highlands Golf Club” oraz kolejna tym razem na przedstawienie szkolne.

…są to ulotki z zaproszeniami na dzień otwarty (…) oraz przedstawienie szkolne.

 

Zaproszenie do klubu, które otrzymał sędzia(+,) delikatnie różni się od tego zamieszczonego w sieci.

Było to odrobinę zaskakujące, bo prezes bardzo rzadko pozwalał(+,) aby zaszczytu gry z nim dostępowali tak mało ważni członkowie kluby(+,) jak ja. Jako(-,) że był człowiekiem dość ekscentrycznym(+,) graliśmy w ubrani w szkockie kilty.

Trzeba pozbyć się chochlików. Odpocząć i wrócić do tekstu, bo cały jest do poprawki (dwa zdania, siedem błędów).

 

– Mutra leży w więziennym szpitalu po wstrząsie (wstrząśnieniu) mózgu – odrzekł bez zbędnych wstępów prawnik.

– Gliny przedobrzyły? – Chciałem zgłębić temat.

odrzekł – z małej, jest ok

chciałem – z dużej, do poprawki

https://www.fantastyka.pl/loza/14 – tutaj podpowiedź jak pisać dialogi

Musisz poprawić błędy i warto przed publikacją poprosić o betę, a każdy, kolejny tekst będzie lepszy, bo obecnie błędy odbierają ochotę czytania. Powodzenia :D

Było to odrobinę zaskaujące

Literówka

 

Jako, (BEZ PRZECINKA) że był człowiekiem dość ekscentrycznym graliśmy w ubrani w szkockie kilty.

Przedstawienie szkolne, (BEZ PRZECINKA) nie miało w sobie niczego niezwykłego.

Nie oddzielamy przecinkiem podmiotu i orzeczenia ;)

 

Przeciętny detektyw w takiej sytuacji by uznałby że klient po prostu oszalał, ale ja nie ja.

Za dużo ja.

 

Więcej tam tego, niestety :( Czemu Ty się nie decydujesz na betę, jeśli sam nie widzisz, ktoś Ci pomoże te wszystkie literówki powyłapywać. Zresztą chyba nawet sam dasz radę. Jeśli dobrze pamiętam z zapisem dialogów też miałeś problem, a w tej kwestii tym razem niczego nie zauważyłam.

Lubię Twoje poczucie humoru, tworzysz fajnych bohaterów. W sumie mam nadzieję, że do Igora jeszcze wrócisz, bo mi się podoba. Sama historia też mi się. Tylko te babolki. Weź popoprawiaj przynajmniej te wskazane, żebym mogła z czystym sumieniem kliknąć.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

IMHO nad tym tekstem trzeba jeszcze posiedzieć, poprawić stylistykę (bywają mało zgrabne zdania, jak “Wbrew cichej nadziei właścicielka nie przyjęła mnie w słynnym z Internetu kimonie”), interpunkcję (bo jest dość, hmmm, losowa). Ale pomysł na kryminałek urban fatasy jest, postacie tworzysz żywe, nawet jeśli częściowo wzięte z gotowych schematów gatunku (seksowna a groźna wampirzyca). Jest co poprawiać, ale warto, bo może wyjść naprawdę udany tekst.

PS. Masz +10 za tytuł, jest świetny.

ninedin.home.blog

Jutro ogarnę wskazane błędy. 

Co nieco poprawek naniosłem. Opowiadanie jeszcze przejrzę raz czy drugi i poogarniam. 

 

M.G.Zanadra tekst był mniej więcej gotowy pod koniec maja, leżakował, i w połowie czerwca jak wróciłem z końca świata, przeszedł korektę i dopisałem zakończenie. No nie pomogło

 

dawidiq150 dziękować za opinię :)

 

Irka_Luz Widzisz jakoś tak ciągle gonię czas i bety ….

 

ninedin zobaczę co da się zrobić aczkolwiek z tymi literówkami to u mnie niekończąca się historia 

 

 

 

 

 

 

No tak. z botaniką trzeba ostrożnie. Interesujące, nie typowe. Brak wielu przecinków w oczywistych miejscach.

Jak zwykle u Ciebie, wartka akcja, żywe postaci. No dobra, nie wszystkie całkiem i do końca.

Jak zwykle u Ciebie, przecinki żyją własnym życiem.

Nie jestem pewna, czy botanika zajmuje się grzybami, czy tylko roślinami. Raczej wykończyły faceta botanika do spółki z mykologią.

Ale ogólnie czytało się przyjemnie.

Babska logika rządzi!

Cześć,

 

wartka akcja i sporo bohaterów, ciekawy wątek kwiatu paproci oraz poplątanie świata magicznego z rzeczywistym (ubecja kontra wampiry, itp.).

Wg mnie nieco brakuje dopracowania szczegółów i wygładzenia historii, wydarzenia dzieją się szybko i trudno nadążyć za fabułą. Myślę, że tekst zyskałby, gdyby wyposażyć go w więcej opisów świata przedstawionego oraz pogłebienie psychologii bohaterów. Do zastanowienia, czy nie rozwinać także o wątki klasycznej zagadki kryminalnej czy klimatu noir, takiej dodatkowej wisienki na tym fabularnym torcie również mi zabrakło.

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Super, to już masz własne uniwersum, gratuluję :)

Kiedy powieść?

Che mi sento di morir

Pewnie kiedy opanuję niesforne przecinki 

 

[Patrzy przez ramię czy nie ma w pobliżu Reg albo Tarniny]

Nie przejmuj się tym, porządna korekta i redakcja powinny naprostować interpunkcję, a nawet inne drobne potknięcia. Próbuj :)

Che mi sento di morir

Chyba nie do końca potrafię wczuć się w pomysł magii, mającej wpływ na żyjących współcześnie, ale też muszę powiedzieć, że Ofiarę botaniki czytało się całkiem nieźle, a byłoby jeszcze lepiej, gdyby wykonanie nie pozostawiało tak wiele do życzenia.

Czy kiedyś, MPJ-cie, napiszesz opowiadanie, w którym nie trzeba będzie robić łapanki?

 

do grona jego przy­ja­ciół. Ostat­nią jego na­dzie­ją… → Czy oba zaimki są konieczne?

 

vi­pro­omie knajp­ki o wdzięcz­nej na­zwie „Kos w pta­sim gaju”. → …vi­p ro­omie knajp­ki o wdzięcz­nej na­zwie „Kos w Pta­sim Gaju”.

 

Na­stęp­ne­go dnia otrzy­ma­łem pen­dri­va z setką fotek. → Na­stęp­ne­go dnia otrzy­ma­łem pen­dri­ve’a z setką fotek.

 

do­pro­wa­dzić czło­wie­ka do ta­kie­go szału, by strze­lać w miej­scu pu­blicz­nym. → …do­pro­wa­dzić czło­wie­ka do ta­kie­go szału, by strze­lał w miej­scu pu­blicz­nym.

 

Nie­ste­ty one też roz­cza­ro­wu­ją, są to bo­wiem ulot­ka z za­pro­sze­niem… → Nie­ste­ty one też roz­cza­ro­wu­ją, są to bo­wiem ulot­ki z za­pro­sze­niem

 

ubra­ni w szkoc­kie kilty. → Zbędne dopowiedzenie – czy bywają kilty inne niż szkockie?

 

Na sce­nie dzie­cia­ki z siód­mej ósmej klasy→ Na sce­nie dzie­cia­ki z siód­mej i ósmej klasy

 

Skoro klub gol­fo­wy był mar­chew­ka gdzieś tu na sali jest kij. → Skoro klub gol­fo­wy był mar­chew­ką, gdzieś tu na sali jest kij.

 

 Musze tylko do­brze… → Literówka.

 

Może któ­reś z głów­nych bo­ha­te­rów przed­sta­wie­nia, który zna­lazł się na ulot­ce? → Może któ­ryś z głów­nych bo­ha­te­rów przed­sta­wie­nia, który zna­lazł się na ulot­ce?

 

To Magda Wy­bic­ka, wam­pi­rzy­ca, biz­ne­swo­men… → To Magda Wy­bic­ka, wam­pi­rzy­ca, biz­ne­swo­man

 

którą wspie­ra­ły przy­mknię­te ro­le­ty… → Rolet się nie przymyka, rolety można opuszczać i podnosić.

 

Pa­nicz­ne wy­pro­wa­dza­nie dziew­czy­ny z po­ko­ju. → Jakoś nie umiem imaginować sobie panicznego wyprowadzania dziewczyny.

A może miało być: Pośpieszne/ Gwałtowne wy­pro­wa­dza­nie dziew­czy­ny z po­ko­ju.

 

Są­dził w wielu spra­wach gdzie de­li­kat­nie rzecz uj­mu­jąc bar­dzo ła­god­nie trak­to­wał ce­le­bry­tów… → Są­dził w wielu spra­wach i de­li­kat­nie rzecz uj­mu­jąc, bar­dzo ła­god­nie trak­to­wał ce­le­bry­tów…

 

Prze­cięt­ny de­tek­tyw w ta­kiej sy­tu­acji by uznał­by że klient… → Dwa grzybki w barszczyku.

Wystarczy: Prze­cięt­ny de­tek­tyw w ta­kiej sy­tu­acji uznał­by, że klient

 

Pa­prz­cież on ma ja­kieś czte­ry dychy na karku… → Chyba miało być: Przecież on ma ja­kieś czte­ry dychy na karku

 

czyż­by zażył ka­mie­nia fi­lo­zo­ficz­ne­go. → …czyż­by zażył ka­mie­ń fi­lo­zo­ficz­ny?

 

Jak ja znam, to tak by go wy­eg­zor­cy­zmo­wa­ła… → Literówka.

 

kwiat iden­tycz­ny do tego, który na po­ja­wiał się na fir­mo­wej… → Coś się tutaj przyplątało.

 

, w któ­rej zna­laz­ca→ – , w któ­rej zna­laz­ca

 

– Zna­laz­ca nie musi po­rzu­cać swo­jej ro­dzin? – Zdzi­wi­łem się.– Zna­laz­ca nie musi po­rzu­cać swo­jej ro­dziny? – zdzi­wi­łem się.

 

kon­takt z no­si­cie­lem kwia­ty pa­pro­ci… → Literówka.

 

jeśli będę w tym samy po­miesz­cze­niu… → Literówka.

 

Ma­ciej w te­atral­nym ge­ście za­ła­mał ręce. → Ma­ciej teatralnym gestem za­ła­mał ręce.

 

a i to nie pewne… → …a i to niepewne

 

wy­kań­cza po­wo­lut­ku, krok po krocz­ku, jak tro­pi­kal­ne pną­cza, chmiel, albo inna je­mio­ła. → Chmiel nie jest pasożytem. Jemioła jest półpasożytem i nie wykańcza drzew, na których rośnie.

 

Nie mia­łem, tego na myśli, po pro­stu brak mi zręcz­no­ści w wy­ra­ża­niu swo­ich myśli. → Czy to celowe powtórzenie?

Proponuję: Nie mia­łem tego na myśli, po pro­stu niezręcznie się wyraziłem.

 

gdzie na we­wnętrz­nym ba­se­nie plu­ska­ła się… → …gdzie w we­wnętrz­nym ba­se­nie plu­ska­ła się

 

i za­ję­ła się wy­ci­ska­niem wody ze swych zło­tych wło­sów… → Zbędny zaimek.

 

zu­peł­nie nie przej­mu­jąc się swoją per­ma­nent­ną na­go­ścią. → Na czym polega permanentność nagości? Zbędny zaimek.

Proponuję: …zu­peł­nie nie przej­mu­jąc się nagością.

 

Wska­za­ła na Magdę. → Wska­za­ła Magdę.

 

– Julio szy­kuj wszyst­ko do stre­mo­wa­nia, a ja od­pro­wa­dzę na­sze­go go­ścia. → Co to znaczy i czy ma coś wspólnego z tremą/ byciem stremowanym?

A może miało być: – Julio, szy­kuj wszyst­ko do stre­amo­wa­nia, a ja od­pro­wa­dzę na­sze­go go­ścia.

 

nie dała mi od­po­wie­dzi na nur­tu­ją­ce mnie py­ta­nie. → Czy oba zaimki są konieczne?

 

– Po­dzi­wiam twą pre­cy­zje w pracy nad no­wy­mi ga­tun­ka­mi kwia­tów. → Czy tu aby nie powinno być: – Po­dzi­wiam twą pre­cy­zję w pracy nad no­wy­mi odmianami kwia­tów.

 

– Jak zwy­kle masz rację Pani.– Jak zwy­kle masz rację, pani.

 

– Nigdy o tym nie sły­sza­łam. – od­rze­kła Pani Je­zio­ra… → Zbędna kropka po wypowiedzi.

 

– Kwiat spra­wia, że pod­pi­su­ją z nim nie­ko­rzyst­ne kon­trak­ty han­dlo­we. → Czy dobrze rozumiem, że podpisują umowy z kwiatem?

 

– Co tymi tu pier… → – Co ty mi tu pier

 

 Su­kin­syn fun­da­cje za­ło­żył… → Literówka.

 

Jak tylko dorwę gów­nia­rę… → Jak tylko dorwę gów­nia­rę

 

i w ra­mach skruch za­czął opo­wia­dać śled­czym prze­stęp­stwach… → …i w ra­mach skruchy za­czął opo­wia­dać śled­czym o prze­stęp­stwach…  

 

Jak to mó­wi­li w ubecy… → Chyba miało być: Jak to mó­wi­li ubecy:

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg poprawki naniosłem.

 

Co do kiltów zawsze mam w głowie zbitkę “szkocki kilt”.

 

No i wyszło trochę zabawnie z tym stremowaniem, powinno bowiem być streAmowanie 

:D

 

 

 

MPJ-cie, bardzo się cieszę, że uznałeś uwagi za przydatne. :)

 

Co do kiltów zawsze mam w głowie zbitkę “szkocki kilt”.

Natychmiast wyrzucić z głowy szkocki kilt i w razie potrzeby wkładaj wyłącznie kilt. :)

 

No i wyszło trochę zabawnie z tym stremowaniem, powinno bowiem być streAmowanie :D

Nie mogę się z Tobą nie zgodzić. ;)

 

Idę do klikarni. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć,

 

tu Twój wtorkowy dyżurny.

 

Niestety, uważam Twoje opowiadanie za nieudane w przeważającej części.

Przede wszystkim zabija je wykonanie – ilość błędów, niezgrabności i powtórzeń bardzo mnie raziła i odbierała satysfakcję z lektury, a także sprawiała, że nie byłem w stanie poważnie traktować opisywanych zdarzeń.

Do tego jak na kryminał, historia pozbawiona jest suspensu, bohater po prostu zalicza kolejne punkty i ot tak rozwiązuje zagadkę. Ze wszystkim sobie radzi, na wszystko znajduje sposób, postacie bardzo łatwo przekazują mu informacje i kierują go prosto ku solucji.

Połączenie zawodu detektywa i funkcji posła wydało mi się karkołomne. Wiem, że Krzysztof Rutkowski jest przykładem, którym można moją opinię podważyć, jednakże jest to celebryta, a nie poważny detektyw. Zawód ten, zwłaszcza wykonywany osobiście, a nie np. przez podwładnych, wymaga pewnego stopnia anonimowości, którego to warunku poseł raczej nie spełnia. Oczywiście tutaj to moje osobiste odczucie, można się nie zgadzać.

Wśród plusów Twojego opowiadania wyróżnię na pewno wartkość akcji i płynność lektury. Przebrnąłem przez tekst stosunkowo łatwo (pomijając liczne błędy) i bez poczucia znużenia. Do tego podobał mi się pomysł na kwiat paproci – całkiem oryginalny i nieźle pomyślany. 

Ode mnie chyba tyle.

 

Pozdrawiam,

 

fmsduval

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Cześć,

 

to ja, Twój dyżurny ^^

 

Na wyrozumiałość policji liczyć nie mógł. No, może gdyby nie porównał komendanta głównego do Himmlera, gliniarze nie zbieraliby przeciwko niemu dowodów z podziwu godnym zaangażowaniem i wyjątkową dbałością o wszelkie kwestie formalne. Nawet na wyrozumiałość środowiska sędziowskiego liczyć za bardzo nie mógł.

Ostatnią nadzieją, która mu(+,) została byłem ja,

Siedziałem więc obok młodego i zaaferowanego adwokata, czekałem na to, co usłyszę.

Czekając

 

– Musi mi pan pomóc. Klaudia mówiła, że specjalizuje się pan w sprawach beznadziejnych.

– Robię co mogę dla moich klientów.

– Udowodnij, że padłem ofiarą prowokacji.

– Dołożę wszelkich starań.

Niekonsekwencja. Raz Panuje, raz zwraca się bezpośrednio

 

– A do zdjęć, jakie im niewątpliwie zrobiliście(+,) można się dobrać?

– To zupełni inna sprawa.

Właśnie z tego powodu członków wybierano bardzo starannie dobierając kandydatów z największym potencjałem.

Jeszcze nie skończyła mówić, jak Mutra rzuca się na szybę, próbuje stłuc szybę pięściami. Kopniakami odrzuca ludzi próbujących go powstrzymać. Paniczne ewakuowanie dziewczyny z pokoju. Mutra, który w akcie desperacji atakuje szybę głową, niczym szarżujący byk.

– Konsultacji, a może nawet złożę tobie ofertę pracy?

ci

 

I tak dalej – niestety. Chociaż wielu już wskazywało błędy, to nadal ich tutaj sporo. Beta, beta i jeszcze raz beta – korzystaj, bo uda Ci się z jej pomocą wygładzić mnóstwo problemów, co tylko pomoże opowiadaniu. 

 

Co do samej fabuły to nie porwała. Bohater chodzi od jednej postaci do drugiej, te się pojawiają jak grzyby po deszczu i tyle. Tu jakaś asystentka, tam bizneswoman, gość od golfa itd. Samo w sobie nie jest to złe, ale w stosunkowo krótkim opowiadaniu, łatwo się pogubić w liczbie bohaterów.

 

pozdrawiam

OG

 

Błędy ogarnięte, w każdym razie te wskazane. 

 

Niekonsekwencja. Raz Panuje, raz zwraca się bezpośrednio”

 

To akurat było zamierzone. Miało podkreślać, jak łatwo Mutra przechodzi od człowiek stosującego się do konwenansów, w gościa przyzwyczajonego do tego, że jego słowo jest prawem i nie dotyczą go żadne ograniczenia. 

 

– Ale to by było w zupełnej sprzeczności z tym, co mówił Miechowita – sierdziłem zdezorientowany. ← chochlik

Wygląda na to, że autor wprowadził poprawki sugerowane przez przedpiśców, bo więcej wpadek nie zauważyłem przy powtórnym czytaniu. Powtórzę z pierwszego mojego komentarza, że podoba mi się nietypowe ujęcie, rodzaj humoru i przesłanie, że z botaniką trzeba być ostrożnym. Klik.

Nowa Fantastyka