- Opowiadanie: BasementKey - Pożegnanie z Teksasem [13+]

Pożegnanie z Teksasem [13+]

Matrix (nie mylić z Mytrixem) dla ubogich.

 

Są wulgaryzmy, więc chyba 13+.

 

Dzięki betującym za betę!

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Finkla, Użytkownicy, NoWhereMan, Użytkownicy III

Oceny

Pożegnanie z Teksasem [13+]

Szczęście się do mnie uśmiecha właśnie dziś. W niewielkiej miejscowości Longview dochodzi do strzelaniny.

Mój partner już czeka przy dodge’u ramie Tysiąc Pięćset. Przegląda się w chromowanym lusterku, szczerząc równiutkie, białe zęby stanowiące kontrast z jego ciemną skórą.

– Walker, jedziemy, mamy…

– Tak wiem, Trivette. Wsiadaj.

Pracujemy wspólnie już tyle lat, tyle dni, które zlewają się w jeden i ten sam dzień; w nieskończoność. Chronię Teksas własną prawicą przedłużoną stalową długością lufy rewolweru Smith & Wesson. A dziś mam zginąć. Ale klnę się na Boga, że jeżeli tak ma być, to zabiorę przynajmniej kilku tych skurwysynów ze sobą. Zerkam na czarny plecak, który leży na tylnej kanapie auta. Nie no, gadam bez sensu, kogo niby chciałbym zabrać ze sobą? I dokąd?

Mijamy przedmieścia Dallas po czym drogą numer osiemdziesiąt wjeżdżamy do Longview od strony Gladewater. Po prawej mijamy Burger Kinga, żywieniowego władcę tego królestwa betonu i domów z deseczek. A mi się marzy bursztynowy świerzop i ciche grusze siedzące na miedzy.

– Gdzie ta strzelanina, Trivette? – Odrywam się od marzeń.

– Fredonia Street, Kościół Baptystów, skręć w prawo.

Skręcam. Potem w lewo, długa prosta, znów w prawo i jesteśmy.

Wysoki budynek z cegły w niczym nie przypomina domów z kartonu tak popularnych w Teksasie. Szkoda, liczyłem na to, że będą mógł strzelać na wylot przez cienkie ściany.

Wysiadamy z dodge’a i odbezpieczamy broń. Mój partner lekkim truchtem wpada w schludnie przycięty żywopłot, niczym czarnoskóry Cedrik Diggory. Pieprzony były futbolista. Strzelanina to nie mecz quidditcha, nie ma tutaj strategii, długich podań, kilkudziesięciu typów nie goni bez sensu na miotłach. Jest za to kilku zawodników, z których każdy może w pewnym momencie strzelić ci w dupsko.

Otwieram drzwi kościoła kopniakiem z półobrotu. Są wielkie jak wrota od stodoły, mimo wszystko ustępują przed moim niezawodnym ciosem. Sunę między rzędami ławek, aż w pewnym momencie dostrzegam napastnika biegnącego z kielichem w ręku. On też mnie widzi, staje i podnosi ręce do góry, żeby pokazać, że jest nieuzbrojony. Szerokie plecy opina mu motocyklowa kurtka, z tego samego materiału co ciasne, skórzane spodnie i pasujące do kompletu ciężkie buciory. Ściskanym wciąż w ręku kielichem prawie dotyka kryształowego żyranodola.

– Powołuję się na zasadę azylu – zwraca się głośno do mnie. – To jest sanktuarium, w którym się schroniłem, chcę tutaj…

Bang! Strzał w głowę z mojego S&W rzuca go w tył. Już nigdy się nie dowiemy, co takiego chciał zrobić w kościele, choć szczerze mówiąc mam to głęboko w dupie. Sankturium, ja pierdolę…

Nie jestem pewien czy system zaliczy mi to zabójstwo, kluczowa w tym wypadku jest odpowiedź na pytanie: czy kielich to broń. Jak w tym przysłowiu o nożu: możesz nim posmarować chleb, a możesz też poderżnąć typowi gardło, wyciągnąć język przez powstałą dziurę i zawiązać gustowny, różowy krawat. Kwestia interpretacji.

Kątem oka łowię ruch w bocznej nawie. Następny napastnik zrywa się do biegu w stronę wysokich drzwi wejściowych. Ten przynajmniej trzyma normalnie pistolet w łapie, glocka osiemnastkę, jeżeli dobrze widzę. Przyklękam na jedno kolano i oddaję strzał. Trafiam tuż poniżej łopatki, ciało napastnika obraca się o sto osiemdziesiąt stopni, mężczyzna ląduje plecami na posadzce, a skórzana kurtka nadaje mu poślizgu, tak że przesuwa się o kilkanaście centymetrów po podłodze. Przed moimi oczami pojawia się wiadomość: “Komunikat systemowy: BasementKey osiąga: z piruetem”.

Podchodzę do leżącego i kładę kres jękom precyzyjnym strzałem w głowę. Kolejny komunikat przed moimi oczami świadczy o tym, że system potraktował jednak wcześniej kielich jako broń: “Podwójne zabójstwo”. Dobra, jeszcze tylko dwa.

Doświadczenie mi mówi, że kolejny napastnik będzie się ukrywał. Z takimi jest zawsze najwięcej problemów. To amatorzy strzałów w plecy, pozostawiania przy drzwiach granatu z przewleczoną przez próg żyłką przyczepioną do zawleczki oraz prucia serią z broni automatycznej z najwyżej położonego miejsca w danej lokacji. Spluwam z niesmakiem. 

Ostrożnie podchodzę do głównego ołtarza, bezszelestnie sunę wzdłuż wilgotnej ściany wprost do małych drzwiczek zakrystii. Zadziwiające są różnice w wielkości drzwi tego świętego przybytku, jakby hobbity odprawiały tutaj msze dla olbrzymów.

Pochylam głowę i wchodzę na niewielkie zaplecze. Ostrożnie omijam konfesjonał. Czy to możliwe? Straszna klisza… Oddaję dwa strzały w kratkowane okienko, a następnie płynnym ruchem otwieram drzwi konfesjonału. Trzeci zbir w motocyklowej kurtce leży skulony na krześle, jakby spał po dobrej imprezie. Czerwień na jego kolanach to jednak nie wino, a krew. “Potrójne zabójstwo” pojawia się info przed moimi oczami. Odruchowo szukam broni i jest, czarny shotgun z oberżniętą lufą i drewnianą rączką. Dostać takim kropidłem przez plecy… Nic przyjemnego.

Uzupełniam naboje w rewolwerze, kiedy zjawia się Trivette.

– To gang motocyklowy, motocykle stoją zaparkowane z tyłu budynku.

Kurwa, geniusz…

– Tak, dzięki za informację, Trivette. Dobra robota!

Rozpromienia się, a ja już planuję, jak zwabić kolejnego napastnika. Może wyślę mojego partnera przez boczne drzwi, a sam zaczaję się w oknie…

– Ile było tych motocykli, pamiętasz?

– Trzy.

Ech… Tylko trzech napastników. A ja potrzebuję jeszcze jednego zabójstwa. Biorę obrzyna z konfesjonału, wkładam pod pachę i wracam do głównego ołtarza. Muszę jeszcze tylko odesłać dokądś Trivette’a.

– Zabezpiecz te motocykle. Wydaje mi się, że mogą mieć narkotyki.

– Racja, już się za to biorę.

Narkotyki, to słowo klucz, działa na niego jak patyk dla psa border collie. Podejrzewam, że gdybym go dobrze podpuścił zapuszkowałby nie tylko połowę lekarzy i aptekarzy, ale też sporą liczbę młynarzy, piekarzy i cukierników w całym Teksasie. Jeżeli przeżyję, może kiedyś tak zrobię, wezmę z policyjnego magazynu kilka kilogramów koksu i wmasuję to w mąkę, cukier puder i sodę oczyszczoną. Ech, pomarzyć… No dobra, ale teraz już polazł węszyć, a ja naprawdę potrzebuję chwili prywatności.

Wychodzę z kościoła przez główne, tak jak myślałem, zebrało się już sporo gapiów. Mówię im, żeby się rozeszli, informuję, że nie ma niebezpieczeństwa, że wszystkim się zajmiemy, a na miejscu trwają jeszcze prace operacyjne. Jedna babka się ociąga, drepcze w miejscu, próbuje mi zaglądać przez ramię. Robię dla niej wyjątek i zapraszam trochę bliżej. Dyskretnie, skinieniem ręki, długim spojrzeniem, aż w końcu łapię ją za łokieć i przyciągam do siebie. Następnie idziemy w kierunku kościoła, pokazuję na shotguna, którego ściskam wciąż pod pachą. Ona się chwilę waha, odwraca głowę, jakby chciała odejść. Rozglądam się czy Trivette nie czai się gdzieś w żywopłocie z pucharem Turnieju Trójmagicznego. Pusto. Szybko wciskam kobiecie strzelbę do ręki, a następnie strzelam z rewolweru prosto w łeb. System poprawnie zinterpretował całą sytuację: “Komunikat systemowy: BasementKey wpada w szał”.

Ściągam z jednego z trupów skórzaną kurtkę i ubieram w nią zastrzeloną przeze mnie facetkę. Leży tak przed kościołem z rozpuszczonymi włosami, w sukience w chabry, w motocyklowej kurtce i sandałkach na koturnie. Shotgun leży tuż obok jej zwłok. Kiedy Trivette pojawia się po kilku minutach, tylko unosi brwi, ale się nie odzywa.

– Czaiła się w żywopłocie. Zabezpiecz teraz miejsce strzelaniny i wezwij posiłki. W plecaku masz taśmę, ja wracam.

– Dobra, Walker.

Wyciągam z bagażnika czarny, dwukomorowy plecak, w pierwszej komorze jest nóż, taśma i niewielkie walkie-talkie. Wsiadam do dodge’a żeby opuścić Longview, kiedy mój partner zatrzymuje mnie pytaniem.

– Walker, a dlaczego ten plecak tyka?

– Nie przejmuj się James, to tylko prezent dla C. D. Parkera. Powiesimy u niego w barze zegar, tuż nad półką z alkoholami.

Trivette kiwa w zamyśleniu głową.

 

***

 

Firma Demiurge Games udostępniła w dwa tysiące dwudziestym pierwszym roku wizjonerską grę “Zostań swoim własnym bohaterem”, bazującą na rzeczywistości wirtualnej. Co więcej Demiurgowi udało się podpisać umowy z wszystkimi większymi właścicielami marek komiksowych, filmowych, serialowych oraz gier wideo. Dzięki temu każdy klient miał do dyspozycji nie tylko grywalnych bohaterów ze swojego ulubionego uniwersum, ale także sam świat fabularny związany z postaciami, w który zanurzał się jako wróg lub przyjaciel, zbawca uciśnionych lub pogromca stróżów ładu i składu. Produkcja wyprzedzała swoje czasy, jak można się było spodziewać, zebrała rewelacyjne recenzje i przykuła uwagę mediów z całego świata. Nie byłem wcale jednym z pierwszych graczy, setki, tysiące innych klientów przede mną grało w tę grę i rozpływało się w zachwytach nad jakością szczegółów, odwzorowaniem ich ulubionego uniwersum oraz płynnością rozgrywki. Spróbowałem i ja, ściągając demo wersję, dostępną do grania jedynie na okres próbny, na wypożyczonym sprzęcie, dostępnym po opłaceniu kaucji. Jak możecie się domyślić, nie było tam zbyt wielkiego wyboru bohaterów i grywalnych światów. Któż mógł pomyśleć, że z powodu awarii utknę w tej lokacji na zawsze…

 

 

Mają zmaterializować się właśnie dziś na granicy Teksasu, czyli na końcu obszaru gry. Zjawiają się co jakiś czas już od kilku miesięcy i nie wiem dokładnie kim są.

Na początku myślałem, że to wytęskniona pomoc, anioły w ognistych rydwanach, metaforyczne światło w tunelu, deweloperzy przybywający, aby posługując się postaciami z uprawnieniami admińskimi, w końcu wyciągnąć mnie z tej głupiej gry. Seria z karabinu M14 podczas naszego pierwszego spotkania pozbawiła mnie jednak bardzo szybko złudzeń. Musiałem się bronić. Planowane strzały na wiwat zamieniłem zatem na palnięcia w ich zdradzieckie łby. Znalazłem później przy truchłach pliki read.me, które wskazywały na modyfikacje wewnątrz gry, zmierzające do ekspansji, zagarnięcia innych fabularnych światów i eliminacji graczy. Skurwysyny próbują poszerzać swój lebensraum moim kosztem.

Od tamtej pory pojawili się jeszcze dwa razy. Jest ich coraz więcej i mają coraz lepszą broń. Nauczyłem się czytać informacje w grze, które wskazują na rychłe pojawienie się zabójców – przede wszystkim wiadomości w mojej służbowej skrzynce strażnika, informujące o aktualizacji systemu i wdrażanych zmianach, pojawiają się także nowe opcje dialogowe z botowymi postaciami, a tuż przy granicy stanu Teksas widać błędy w renderowaniu elementów otoczenia.

Celem przybyszów jest wyeliminowanie jedynego gracza na tym serwerze, mnie. I dziś pojawią się ponownie. Z powiadomień na mojej skrzynce strażnika zrozumiałem, że w ramach najnowszej aktualizacji aplikacji odpalony ma zostać skrypt czyszczący czy inne cholerstwo o nazwie: “Apocalypse_now”. Ma on wyeliminować wszystkich pozostałych w grze graczy. Może to jest jedyny sposób, żeby przywrócić rozgrywkę, a przede wszystkim moje życie do normalności? Może to jednak działania deweloperów, którzy walczą o moją nieśmiertelną duszę? Może po odpaleniu skryptu obudzę się po prostu w swoim zasikanym i Bóg wie jakim jeszcze łóżku, i będą mógł wreszcie odłączyć projektor wirtu od ciała? "Może" to jednak cholernie mało, a ja nie chcę umierać. Zbudowałem tutaj niewielką społeczność, wyszkoliłem swoje botowe postacie jak Trivette’a czy moją dziewczynę Alex. Co wieczór spotykamy się w barze u C. D. Parkera. Może to gówniane życie, ale moje, najlepsze jakie w tym momencie mogę mieć. Nie zamieniłbym go na serię z laserowego karabinu, a taką alternatywę szykują mi powracający w grze napastnicy.

Z Longview mam rzut beretem do granicy stanu. Zmierzam do końca mapy, w stronę, z której mają nadejść atakujący, których przyszłe pojawianie się zwiastują pikselowe drzewa i latające bez ruchów skrzydeł ptaki. Jadę sobie właśnie w kierunku Schreveport, kiedy nagle w mojego rama trafia pocisk i auto przewraca się na bok. Spóźniłem się, albo oni są zbyt wcześnie. Kopniakiem otwieram drzwi, wyskakuję z wozu i biegnę w kierunku drzew. Rzut oka przez ramię i nie uwierzycie co widzę, jebany statek kosmiczny.

Atakujący lądują, a ja pozostaję niezauważony, taką przynajmniej mam nadzieję. Pojazd przypomina krążownik Imperium z “Gwiezdnych Wojen”, wyskakują z niego zakapturzone postacie z mieczami świetlnymi. Statek skanuje okolicę jakimś niebieskim światłem. Patrzę z politowaniem na mojego zasłużonego Smith & Wessona. Kurwa!

Niektórzy napastnicy dotykają skroni pod kapturami, a następnie kierują pozostałych w moją stronę. Domyślam się, że używają swoich mocy. Nie wiedzą jednak jednego. Strzelam z krzaków do pierwszego Jedi, który pada martwy na ziemię.

 “Komunikat systemowy…”

Strzelam do drugiego, a siła obrażeń powoduje, że spada mu z czoła kaptur.

“BasementKey…”

Trzeci zasłania się mieczem świetlnym przed pierwszym strzałem, ale kolejny rozciąga go na trawiastym poboczu.

 “…wpada w szał”.

Kolejni atakujący wysypują się z otwartego włazu statku kosmicznego. Kilku z nich staje i wyciąga przed siebie ramię, używając mocy. Cordell Walker brzydzi się taką nieczystą walką. Czuję lekkie mrowienie między łopatkami, ale komunikat systemowy uspokaja: “Szał, niewrażliwość na efekty kontroli otoczenia”.

Zdejmuję paroma celnymi strzałami trzech wciąż hajlujących Jedi, a następnie padam w trawę, żeby przeładować rewolwer. Moce sroce. Ciepły bębenek wskakuje mi w dłoń, a ja karmię go chłodnymi pastylkami naboi. Szał daje mi premie do poruszania się, celności oraz szybkości ładowania broni. A tak w ogóle, to czy z krążownika Imperium nie powinni wyjść Sithowie, a nie Jedi?

Strzał z działka laserowego przerywa moje rozmyślania. Oglądam się na las za mną, a następnie puszczam się sprintem, żeby tylko skryć między drzewami. Trawa tańczy pod moimi stopami wraz z kawałkami ziemi od wybuchów. Udało się, jestem. Odbijam w prawo i próbuję okrążyć pościg. Widzę, że Jedi poruszają się teraz powoli, niektórzy machają przed sobą mieczami świetlnymi, inni ściskają w dłoniach laserowe blastery. Wreszcie okazują należny Strażnikowi Teksasu szacunek. Nie mam jednak szans, gdybym chciał ich wszystkich wyeliminować własnoręcznie. Dlatego chcę dostać się na statek, skorzystać z jego siły rażenia, a kto wie, może także spowodować jakieś krótkie spięcie i wypierdolić ten cały kram prosto w kosmos, gdzie jego miejsce. Biegnę dalej, kiedy nagle przed moimi oczami pojawia się: “Komunikat systemowy: Apocalypse_now wpada w szał”.

I wtedy go dostrzegam. Sunie przez asfalt drogi numer dwadzieścia w moją stronę, jak jakiś duch, ciemny płaszcz z kapturem zasłania mu twarz. Strzelam do niego z rewolweru, odbija pocisk mieczem świetlnym, strzelam jeszcze raz, odbija ponownie. Czy to inny gracz? Jest już na tyle blisko, że widzę czarną maskę, którą nosi pod kapturem, odbija się w niej światło jego miecza świetlnego. Zanim mnie zaatakuje przyciska dłoń do skroni i mówi:

– Nie ma go tutaj. Czarny plecak musi być w innym miejscu, przejrzyjcie w zalogowanych zmianach postaci ostatnie lokacje jakie odwiedził.

A potem przeszywa mnie mieczem świetlnym.

 

“Komunikat systemowy: Apocalypse_now zdobywa osiągnięcie: ostatni na placu boju”.

“Komunikat systemowy: Apocalypse_now zdobywa osiągnięcie: saper myli się tylko raz”.

“Komunikat systemowy: BasementKey zdobywa osiągnięcie: zemsta zza grobu”.

“Game over”.

Koniec

Komentarze

Hej 

Super dynamika opowiadania bardzo fajnie wchodzą opisy strzelanin :) Pomysł też fajny. Jak dotarłem do tekstu napisanego pochyłą czcionką najpierw trochę się zawiodłem bo pomyślałem że już mnie niczym nie zaskoczy opowiadanie, a tu niespodzianka na koniec :) Z tego co mi się nie spodobało to Jedi. Potyczka z tymi postaciami popsuła mi nieco zabawę 

Pozdrawiam 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Witaj BardzieJaskrze,

 

chyba nie mieliśmy przyjemności jeszcze się zetknąć.

Bardzo mnie cieszy pozytywny wydźwięk Twojego komentarza :)

A co do jedi, co konkretnie Cię uwiera? Nie lubisz typków generalnie, czy coś szczególnego w tekście?

 

Pozdrawiam serdecznie!

 

Che mi sento di morir

Hej Jedi zwyczajnie nie pasowali mi do sytuacji, bardzo lubię Jedi ale w dwiezdnych wojnach a Twój tekst bardziej widziałem w klimacie cyberpunka ????

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Sorry emotka miała być na końcu o tak : )

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Witaj.

Gdyby to był film, zachwycony widz chciałby napisać: takie mocne, drastyczne, porządne męskie kino. :)

Dobra rzecz, wartka akcja, szybkie zmiany sytuacji bohatera przy jednoczesnym przeplataniu z jego rozterkami wewnętrznymi. W sumie w takim położeniu może znaleźć się każdy. Umiejętności oraz inteligencja sprawiły, że tak długo doskonale dawał sobie radę. :)

Zakończenie nieco mnie zaskoczyło – takie nagłe i niespodziewane.

 

Z technicznych:

Wydaje mi się, żę mogą mieć narkotyki. – literówka

 

Nie byłem wcale jednym z pierwszych graczy, setki, tysiące innych kieentów przed mną grało w tę grę i rozpływało się w zachwytach nad jakością szczegółów, odwzorowaniem ich ulubionego uniwersum oraz płynnością rozgrywki. – literówki

 

Można wspomnieć o wulgaryzmach.

 

Pozdrawiam, klik. :)

Pecunia non olet

@BardzieJaskrze, dzięki, już rozumiem :)

 

@Bruce cześć! Dzięki za uwagi, poprawiłem już te literówki. Dzięki za klika <3

Dodałem też info o wulgaryzmach.

Końcówka miała być dynamiczna i nawiązywać do gier. Jest tam pewien zamysł, choć pewnie zawsze realizacja mogłaby być lepsza.

 

Pozdrawiam ciepło!

 

Che mi sento di morir

Dzięki również. :))

Pecunia non olet

Interesujący pomysł, żeby wcielić się w bohatera gry. Jeszcze lepszy – żeby w tym utknąć.

Wprawdzie Chucka znam wyłącznie z dowcipów, ale jakoś dałam radę i się nie pogubiłam. Acz domniemane smaczki przeleciały mi koło nosa.

Babska logika rządzi!

Było fajnie, dopóki nie wprowadziłeś mieczy świetlnych, ale doczytałem do końca. Pozdrowienia.

Hej, hej,

 

witam kolejnych czytelników.

 

Finkla, fajnie, że się nie pogbiłaś, dzięki za kliczka <3

 

Koala75, przykro mi, że miecze świetlne popsuły zabawę ;)

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Przeczytałam i to wszystko do czego mogę się przyznać, zwłaszcza że niewiele zrozumiałam, bo zupełnie nie znam się na grach. :(

 

i domów z drew­nia­nych de­se­czek. → Zbędne dookreślenie – deski są drewniane z definicji.

 

Wy­sia­da­my z Dodge’a i od­bez­pie­cza­my broń.Wy­sia­da­my z dodge’a i od­bez­pie­cza­my broń.

Nazwy pojazdów piszemy małą literą. https://rjp.pan.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=285:pisownia-marek-samochodow&catid=44&Itemid=58

 

staje i drugą rękę pod­no­si wy­so­ko do góry… → Masło maślane – czy można coś podnieść do dołu?

 

Z ta­ki­mi jest za­wszej naj­wię­cej pro­ble­mów. → Literówka.

 

po­zo­sta­wia­nia przy drzwiach gra­na­ta z prze­wle­czo­ną… → …po­zo­sta­wia­nia przy drzwiach gra­na­tu z prze­wle­czo­ną

 

Wsia­dam do Dodge’a… → Wsia­dam do dodge’a

 

nagle w mo­je­go Rama tra­fia po­cisk… → …nagle w mo­je­go rama tra­fia po­cisk

 

ostat­ni na placu boju.” → …ostat­ni na placu boju”.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

saper myli się tylko raz.” → …saper myli się tylko raz”.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za lekturę oraz uwagi – poprawiłem.

Przykro mi, że historia była niezrozumiała, mam nadzieję, że następna opublikowana przez mnie będzie bardziej przystępna :)

Pozdrawiam serdecznie!

Che mi sento di morir

I ja pozostaję z taką nadziej, i cieszę się, że chociaż uwagi okazały się przydatne. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Na początek łyżka dziegciu.

Sama fabuła ma możliwości przeobrażenia w coś większego. Ale tak szczerze, to trochę mało tu szczegółów, bym do końca odgadł, co się działo. Najpierw myślałem, że to samodzielny NPC, potem jednak może kolejna wersja Fortnite. Sam nie gram w takie tytuły (wolę tryby dla pojedynczego gracza), stąd czuję, że nie wszystko wyłapałem.

Tak więc sama fabuła dla mnie przynajmniej nie była super zrozumiała. Jednak na wielki plus – dynamika scen akcji. Jest bardzo płynnie, dynamicznie, czułem sekundy w jakich się ona toczy. Ciężko mi samemu wychodzi pisanie strzelanin, dlatego doceniam, gdy ktoś potrafi to zrobić porządnie :)

Kolejne sceny nie idą w przydługie opisy fabularne, dobrze tutaj dozujesz tempo. Zakończenie nagłe, tak jak rozgrywka w tego typu gry, więc też nie odczułem tego negatywnie ;)

Tak więc koncert fajerwerków, nawet jeśli w treści nie do konca dla mnie zrozumiały, to jednak w kwestii wykonania na olbrzymi plus. Stąd klik.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Hej, hej,

 

dzięki za wizytę i komentarz.

 

Tego dziegciu nie za dużo, zresztą bardzo sensowna krytyka. Czy ma potencjał na coś większego? Być może. Choć sam temat jest dość… ograny. Jednakowoż kilka rzeczy faktycznie się rozjeżdża fabularnie, nie ma tutaj spójnego i konsekwentnie zrealizowanego pomysłu. Napisałem trochę na wariata, bawiąc się fabułą, postacią Strażnika Teksasu czy Gwiezdnymi Wojnami, starając się wpleść przemoc rodem z gry – niespodziewaną, szybką, z przymrużeniem oka.

Jeżeli, tempo i wykonanie oceniasz na plus (olbrzymi!), jeżeli dla Ciebie to jest koncert fajerwerków, to drogi Gandalfie, widzę beczki miodu na twoim wozie.

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Dobry wieczór Basement Key,

 

Zacząłem czytać wcześniej, ale zostawiłem sobie na później. Można powiedzieć, że to moje zaniedbanie lub brak czasu. Pewnie tak jest, ale warto się zastanowić co sprawiło, że po długim czasie wracam do lektury.

 

Przede wszystkim przykuła moją uwagę mocna dynamiczna narracja początku. Bezkompromisowe i szybkie działania, jak przeładowanie broni i strzał. Do tego nie wiadomo na początku, że mowa jest o grze i dobrze, bo zaczyna się dziać coraz ostrzej i w momencie punktu granicznego przyzwoitości, czytelnik zostaje oświecony.

 

Od początku do końca czyta się sprawnie. Ten tekst jednak otwiera wiele ścieżek po drodze do eksploracji. Trochę jak w oglądaniu gameplayów. Widzę, że gracz zrobił swoje, a ja bym jeszcze chciał coś tam sprawdzić. Może ten konfesjonał obejrzeć dokładniej? Może wejść do jakiegoś budynku? Tutaj każdy będzie pewnie wybredny, szczególnie jeśli samemu się gra. Możliwe, że więcej detali w eksploracji dodałoby smaku.

 

Na końcu mamy finał i taką niby ściśle gierkową puentę. A co jeśli ta puenta znaczy więcej niż na pierwszy rzut oka?

 

Ponoć mało się pisze fabuł o graniu, a może warto (najlepiej na różne sposoby).

 

Ładuję kika :)

 

 

Dzień dobry Vacterze :)

 

Ty mnie mówisz, że to dobrze, że wróciłeś do tekstu po długiej przerwie, a ja się pytam, co się stanęło, że przerwałeś czytanie? :)

Ale tak na poważnie – cieszę się, że jesteś i dzielisz się opinią.

 

Więcej detali na pewno dodałoby głębi temu tekstowi. Co do końcówki, to faktycznie siliłem się na dodatkowe znaczenia, ale nie jestem pewien, że na 100% wyszło.

 

Fajnie, że uważasz, że warto pisać o graniu, mam zamiar wracać do tego motywu i mam nadzieję, że następna historia będzie lepsza od poprzedniej :)

 

Dzięki za klika (chyba, że miałeś na myśli kicka, to nie dziękuję ;))

 

Poozdrawiam serdecznie :)

Che mi sento di morir

Przyczyna “porzucenia” była całkiem prozaiczna. Korzystałem ze smartfona w miejscu publicznym, bez trybu ułatwionego czytania – prosto z portalu. W skrócie – czytało się niewygodnie. Stąd jak już zrozumiałem, że podoba mi się sposób prowadzenia narracji, kliknąłem do kolejki i co kilka dni tekst mnie nawiedzał jak jakiś duch poczekalni :)

Nowa Fantastyka