Kłęby śmierdzącego dymu i dziesiątki mężczyzn oraz kobiet tłoczących się przy długim barze, niczym paparazzi przed czerwonym dywanem – standardowa noc w Drink’n’sink.
Ubrani na biało barmani wyglądali, jakby zupełnie nie zależało im na utargu. Mieli znudzone twarze, powolne ruchy, zmęczone oczy, które zdawały się omijać klientów, w tym Davida, uderzającego palcami w blat i przestępującego z nogi na nogę.
– O Boże! – krzyknęła młoda dziewczyna przy barze. – Można głośniej? – zapytała, a barman natychmiast spełnił jej prośbę, kierując pilot w stronę telewizora.
Może to było problemem? Gdyby David był młodą, zgrabną przedstawicielką płci pięknej, to nie musiałby patrzeć na zniechęcone twarze obsługi. Choć znoszenie ich wzroku na swoim ciele, mogłoby być jeszcze gorsze.
– Ta przerażająca zbrodnia została odkryta dopiero po kilku godzinach od ugaszenia pożaru – mówiła spikerka, stojąc na tle osmolonego budynku. – Właściciel mieszkania nie zginął w ogniu, a został brutalnie zamordowany. Jeden ze strażaków przerywa zmowę milczenia.
– Ciało chyba jakieś dzikie zwierzęta rozszarpały! Dziwna sprawa. – Kamera płynnie przeszła na mężczyznę z żółtym uniformie.
Spikerka chciała dowiedzieć się więcej, widocznie szukała taniej sensacji. Strażak poczuł jednak, że już spełnił swoją powinność i wycofał się z kadru.
– A teraz posłuchajmy, co mają do powiedzenia na ten temat mieszkańcy – kontynuowała niespeszona.
David nie usłyszał wypowiedzi innych osób. Wreszcie odebrał zamówione drinki i już wracał do stolika. Przejście z nimi po parkiecie pełnym pijanych ludzi, wymagało gracji tancerza, albo donośnego głosu, by przekrzykiwać wszechobecny gwar. Przechodząc obok prowizorycznej sceny, dostrzegł kumpla kibicującego fałszującej dziewczynie. Wyglądało na to, że Nate szykował się do duetu karaoke. David uniósł delikatnie drinka, jakby chciał zachęcić kolegę do śpiewu.
Tamten jednak go nie dostrzegł.
David dotarł do końca sali i podał szklankę dziewczynie siedzącej na skórzanej sofie.
– Proszę. – Usiadł obok niej i odetchnął z ulgą.
– Dzięki. – Uśmiechnęła się zalotnie. – Zupełnie nie pasujesz do tego miejsca.
– Nie są to moje klimaty. – David rozejrzał się po sali, próbując namierzyć drugiego kumpla, Aidena. – Jestem tu ze znajomymi, jeden z nich ma parcie na takie spotkania.
Sięgnął po drinka i upił trochę. Spojrzał na dziewczynę, wciąż nie mogąc uwierzyć we własne szczęście. Katherine była idealna: piękna, z poczuciem humoru i pomysłem na życie. Nigdy by nie przypuszczał, że z tą szczupłą dziewczyną w obcisłej czerwonej sukni będzie miał aż tak dużo wspólnych tematów.
Z głośników zaczęło lecieć Shallow. Nate wreszcie miał swoje pięć minut na scenie. Dołączył do imprezowiczki i zaczęli śpiewać: “sha-la-la-la-llow”.
– A co robisz dla zabawy? – zapytała, pocierając zalotnie usta krawędzią szklanki z drinkiem.
– Pracuję nad własnym projektem. Można powiedzieć, że żyję marzeniem zarobienia milionów na produkcie.
– Fascynujące. – Katherine zbliżała się do niego z każdą chwilą.
Czuł jej oddech na szyi. Podobało mu się to. Zdawał sobie sprawę, że dziewczyna jest zainteresowana, na dodatek reagowała w odpowiednich momentach, wiedział, że rozumiała większość terminów, którymi się posługiwał, a nie tylko przytakiwała z grzeczności.
Włączony mikrofon upadł na ziemię i wydał z siebie przeciągły pisk. Karaoke zakończyło się śmiechem całej sali, kiedy imprezowiczka puściła pawia na buty najbliżej stojącej osoby.
– Przepraszam cię – powiedziała Katherine, wyjmując kartkę z torebki. – Mój numer telefonu. Może jeszcze uda nam się dokończyć tę rozmowę. Niestety, wymagana jest natychmiastowa pomoc przyjacielska. – Wstała z uśmiechem i popędziła w stronę sceny.
David spojrzał na kartkę z numerem telefonu. Serce zabiło mu szybciej. Szczęście po raz kolejny się do niego uśmiechnęło. Dziewczyna z zupełnie innej ligi, zwróciła na niego uwagę i na dodatek, dała mu swój kontakt. Jeszcze nie wiedziała, że jego kariera zawodowa to żart, ale brzuch piwny, którego tak się wstydził, musiała dostrzec z całą pewnością. Gdzie mu było do takiej piękności?
Do ośmieszonej na parkiecie dziewczyny podbiegły przyjaciółki. Pomogły jej się podnieść i z trudem wyprowadziły na zewnątrz. Chwilę później David musiał opanować chęć uderzenia głową w stół.
– Idiota – szepnął wściekły na siebie. Dopiero teraz pomyślał, że powinien wstać i pomóc Katherine z jej koleżankom. Pewnie teraz to sobie o nim pomyślała.
– Stary, ale laska! – Do stołu dosiadł się Aiden. – Ale ją bajerowałeś. Trzeba było… no wiesz… doprowadzić sprawy do końca. Nie mielibyśmy ci tego za złe z Natem. Mogłeś nas olać. – Mrugnął do niego porozumiewawczo.
– Ogarnij się. – David nie miał już siły, tłumaczyć się kumplom. – W życiu nie chodzi tylko o jedno.
– O czym pomyślałeś? – Aiden zrobił wielkie oczy. – Bajerować to my, ale nie nas. Swoją drogą, widziałeś jaka gwiazda nam się narodziła? – Wskazał na scenę, gdzie wciąż stał pijany Nate.
David uwielbiał spędzać czas z Aidenem i Natem. Wyciągali go w miejsca, do których nigdy w życiu sam by nie poszedł. Na przykład na nocną, nielegalną imprezę przy tamie. Dzięki nim nie zwariował do reszty i nie zamknął się w mieszkaniu na dobre. Nie rozumiał tylko jednego: ich podejścia do kobiet. On sam szukał stałego związku i dziewczyny, która go zrozumie, może nawet spędzi z nim resztę życia. Tak go ukształtowało trudne dzieciństwo? Nie chciał nad tym rozmyślać.
Westchnął ciężko, wstając od stolika. Kumple zaciągali go dzień w dzień do knajp najgorszego sortu. Nie widział tam materiału na wymarzoną dziewczynę. Katherine była wyjątkiem – jedną na milion.
– Mam zamiar się do niej odezwać – powiedział chowając numer do portfela. – Trzymaj za mnie kciuki.
– No dobra, Romeo. Chodźmy po naszego compadre i zmywajmy się stąd.
***
Pełnia księżyca i długi spacer. David zdążył trochę wytrzeźwieć, zanim dotarł do wielkiego, brzydkiego bloku, w którym mieściło się jego mieszkanie.
Uderzyło go ogromne poczucie winy. Winda wyświetlała krwistoczerwoną trójkę, która z jakiegoś powodu wydała mu się złowroga. Sam nie wiedział, dlaczego złamał swoją życiową zasadę. Sięgnął po kartkę z numerem telefonu do nowo poznanej dziewczyny. Śliski, cienki papier wydawał się tak realny, choć miał nadzieję, że dzisiejszy wieczór w klubie, był tylko złudzeniem. Może picie po pracy, nie było dobrym pomysłem? Jak mógł nie pomyśleć o swoim słoneczku?
Drzwi windy otworzyły się szeroko, ukazując odrapaną lamperię oświetloną pojedynczą jarzeniówką. David ruszył zdecydowanie w kierunku okna i otworzył je. Tym razem zupełnie zignorował pety zgaszone i pozostawione na parapecie. Wystawił dłoń ze skrawkiem papieru na zewnątrz. Jedyna szansa na kontakt z Katherine łopotała teraz na wietrze. Zawahał się przez chwilę.
Tamta dziewczyna była taka śliczna, tak dobrze się przy niej czułem. Cholera! Co mi przyszło do głowy? Co jest ze mną nie tak? – pomyślał.
Karteczka poszybowała w ciemność, a on odetchnął z ulgą, pewny, że podjął słuszną decyzję.
Wyjął klucze i wszedł do mieszkania numer pięćset trzynaście. Zawartość kieszeni zostawił na półce przy wejściu.
– Wstawiłam wodę. Starczy i dla ciebie.
– Dziękuję, kochanie – odpowiedział David, idąc w stronę sypialni. – Chcesz z miodem? Lepiej się dziś czujesz moje słoneczko?
Luna od ponad dwóch tygodni leżała w łóżku, niezdolna do niczego, poza najprostszymi czynnościami takimi jak korzystanie z toalety czy przyniesienie sobie szklanki wody. Dopiero ostatnio poczuła się lepiej, sama parzyła herbatę i poprosiła nawet, żeby David nie szykował jej codziennie jedzenia. On był jednak nieugięty; duży dzbanek wody i ugotowanie dla niej dzień wcześniej posiłku stało się rutyną. Przecież lekarze do tej pory nie wiedzieli, co jej dolega, szprycowali ją tylko lekami. Lepiej było, żeby jeszcze przez jakiś czas nie nadwyrężała swojego ciała.
– Z miodem – odpowiedziała, nakrywając się po same uszy. – Dziś jest nieznacznie lepiej. Chyba te nowe leki działają.
David uśmiechnął się; wyglądała słodko, leżąc tak w łóżku.
– Super, to ja zaleję i zaraz coś sobie porobimy.
– Kocham cię bardzo.
– Ja ciebie też – odpowiedział, czując do siebie wstręt. Poszedł powoli w kierunku kuchni. Cieszył się, że nie widziała teraz jego wyrazu twarzy.
Z Luną spotykał się już od prawie trzech lat. Mieszkali razem kilka miesięcy. Była piękna i inteligentna, niczego jej nie brakowało. Gdy o niej myślał, czuł wielki przypływ miłości. Odkąd zachorowała, wszystko się zmieniło. David wiedział, że to ta sama urocza dziewczyna, którą poznał na plaży w Maroku, z którą spędził tyle nocy pod gwiazdami. Nie rozumiał czemu, ale ostatnio chętnie przystawał na propozycje kumpli, co do wyjścia zakrapianego alkoholem. Czy brakowało mu Luny tryskającej energią? Sam nie potrafił określić, co ostatnio się z nim dzieje.
– Czemu dziś tak późno?
Davidowi żołądek podskoczył do gardła.
– Wiesz co? – zaczął powoli. – Aiden znów robi jakieś remonty w mieszkaniu.
Przygotował herbatę i przyniósł do sypialni. Próbował wybadać, czy uwierzyła w jego kłamstwa. Usiadł na miękkiej pościeli, poczuł delikatny dotyk, muskający jego ramiona.
Luna patrzyła na niego inaczej. Pusty, pełen smutku wzrok świadczył o tym, że… David właściwie sam nie wiedział o czym świadczył. Był już bardziej niż pewny, że wykryła jego kłamstwo. Czyżby taką głupotą przekreślił ich wspólną przyszłość? Przyszłość budowaną latami? Jak można tak kochać drugą osobę, a równocześnie tak ją zranić? Może miał to zapisane w genach?
– Następnym razem nie pij tyle, jak robisz remont – odpowiedziała Luna, patrząc mu w oczy. – Martwiłam się o ciebie. Po alkoholu łatwiej o wypadek.
– Przepraszam kochanie, to się nie powtórzy – zapewnił, całując ją w czoło.
Serce waliło mu, jak oszalałe. Wyczuła alkohol. Dobrze, że nie perfumy Katherine. A może to było tylko ostrzeżenie?
***
Obudził się w środku nocy. W gardle go suszyło, a żołądek krzyczał rozpaczliwie. Na domiar złego ból głowy dał mu jednoznacznie do zrozumienia, że nie zdoła tym razem uniknąć kaca. Dlaczego nie pomyślał wcześniej o butelce wody przy łóżku?
Nie włączył światła, nie chciał jej zbudzić.
Powoli wyszedł z sypialni i znalazł się w ciemnym, oświetlonym jedynie przez blady księżyc, przedpokoju. Długie cienie, rzucane przez gałęzie drzew znajdujących się na zewnątrz, wydawały się dziwne, wręcz nienaturalne. Cisza zazwyczaj go uspokajała, lecz tym razem było inaczej. Wydawała się złowroga, jakby zapowiadała coś, co wkrótce ma się zdarzyć.
Kolejny, bardziej regularny cień, wkradł się z kuchni i zatopił przedpokój w mroku, by chwilę później zniknąć zupełnie. Zaniepokojony tym zjawiskiem David zwolnił kroku i wychylił się delikatnie przez drzwi.
Przy zlewie zobaczył ciemną, odwróconą do niego tyłem sylwetkę. Gwałtownie wstrzymał oddech.
– Kochanie, myślałem, że śpisz – powiedział zaskoczony. Poczuł ukłucie strachu, ponieważ był pewien, że gdy się przebudził, Luna wciąż leżała w łóżku. – Nie powinnaś zbyt często wstawać. Choroba nadal jest poważna.
Przechyliła głowę pod nienaturalnym kątem. Zaraz potem obróciła ją gwałtownie w bok. W świetle księżyca jej policzki wydawał się dziwnie zapadnięte, a cienie pod oczami głębsze.
– Dlaczego mi to robisz?
– Nie rozumiem – odpowiedział, sięgając do włącznika światła.
Nacisnął, ale światło się nie zapaliło. Spróbował jeszcze kilka razy, z tym samym rezultatem. Czyżby żarówka się przepaliła? – pomyślał. Wrażenie, że coś jest nie tak, wróciło do niego ze zdwojoną siłą.
– Słoneczko? Co się stało?
Zrobił kilka powolnych kroków. Księżyc w pełni oświetlał jej wątłą sylwetkę. Zauważył, że dłoń ma zaciśniętą, jakby coś w niej trzymała.
– O co chodzi, kochana moja? – Wyciągnął rękę i dotknął jej ramienia. Powoli obróciła się w jego stronę.
Kiedy zobaczył jej twarz, odskoczył z odrazą. To nie była jego Luna. Upadł i odsuwał się szurając po ziemi, dopóki jego plecy nie natrafiły na drzwi szafki.
Większą część twarzy nieznajomej zasłaniały włosy. Nie miała żuchwy, widział tylko górne uzębienie. Jej suknia skąpana była we krwi, która ściekała z miejsca, gdzie powinny być usta. Martwe oczy utkwiła w Davidzie.
– Dlaczego? – zapytała gardłowym głosem, który dochodził jakby zewsząd, a nie z jej zmasakrowanych ust. Podniosła dłoń, trzymała w niej jakiś zwitek papieru. – Obiecałeś mi, że zadzwonisz.
Dopiero teraz rozpoznał w tym monstrum Katherine. Kiedyś piękną i pachnącą kwiatami dziewczynę.
– J-ja p-p-przep… – Davidem zawładnął strach. Nie był w stanie wydusić z siebie nic więcej.
Katherine kroczyła w jego stronę.
– Myślałam, że mnie pragniesz – powiedziała, zbliżając powoli swoją wykrzywioną twarz do jego twarzy. – Myślałam, że chcesz mnie.
David próbował potwierdzić, lecz nie mógł nawet i tego.
– Okłamałeś mnie! – Jej zimne, zakrwawione dłonie dotknęły piersi Davida. – Wróciłeś do tej zdziry! – krzyknęła, a jej twarz znalazła się tuż obok jego.
Mężczyzna widział jej martwe, zbielałe oczy oraz szczękę z pojedynczymi zębami. Krew ściekała na niego, czuł zimny oddech. Jego umysł zatrzymał się na jednej tylko myśli: uciekaj! Niezdolny jednak do żadnego ruchu zorientował się, że mięśnie sztywnieją mu coraz bardziej, zupełnie jakby były z betonu. Ciało stało się więzieniem dla umysłu. Ucieczka wydawała się niemożliwa.
– Jeszcze możemy być razem – powiedziała zjawa łagodnie. – Musisz ją tylko zabić. A teraz, pocałuj mnie.
David z przerażeniem przyglądał się, jak spod jej martwych ust wysuwa się długi język. Próbował krzyczeć, próbował wołać o pomoc.
***
– David, David! Już wszystko dobrze.
Obudził się zlany potem, koszula kleiła mu się do pleców.
Znów był w łóżku. Luna przytulała go mocno, a gdy strach nie przechodził, zapaliła lampkę nocną.
– To tylko zły sen – powiedziała. – Krzyczałeś.
Jego wzrok powoli przyzwyczaił się do sztucznego światła z żarówki. Usiadł i próbował uspokoić oddech. Rozejrzał się po sypialni, aby sam siebie zapewnić, że wszystko jest w porządku.
Zasłużyłem sobie na to – stwierdził, gdy tylko poczuł się lepiej. Co pomyślałaby sobie teraz jego matka? Ojciec tylko zaśmiałby mu się w twarz i powiedział: “Widzisz? Jednak jesteśmy podobni”.
– Połóż się, wszystko będzie dobrze. – Luna pomogła mu i przytuliła mocno.
Odetchnął z ulgą. To był tylko sen, ale przecież nigdy ich nie pamiętał? Nawet w dzieciństwie, gdy wszystko legło w gruzach. Tak realistyczny koszmar, musiał być reakcją jego organizmu na jakąś zmianę. Poczucie winy?
Paradoksalnie to w ramionach Luny poczuł się znów bezpiecznie.
***
Słońce raziło go. Setki samochodów mijały zatłoczone skrzyżowanie. Zaczynały się korki, ten czas, w którym dźwięki klaksonów były tak normalne jak stukania w klawiaturę podczas pracy w korporacji.
– Znam fajny bar karaoke – powiedział Nate. – Jeszcze tam nie byliśmy. Zagęszczenie lasek na metr kwadratowy jest nawet większe niż w Drink’n’sink.
David wciąż myślał o koszmarze z dnia poprzedniego. Miał wrażenie, że coś jest nie tak, coraz częściej czuł się zmęczony a wręcz chory. Czasem nie mógł się skupić i przypomnieć sobie co robił dzień wcześniej. Chodził, cały spięty, a to dopiero czwartek. W sobotę musiał być na uczelni, więc nie miał szansy na żaden relaks.
– Dobra. Przyda mi się parę szotów. Nie chce mi się wraca do domu. Ale nie namawiaj mnie tym razem na żadne laski.
– Ok. – Na twarzy Nata zagościł szeroki uśmiech. – Nie wiedziałem, że tak łatwo pójdzie.
David zgasił papierosa o pobliski śmietnik. Stali przed drzwiami do firmy, czekali aż pojawi się Aiden. Mijały ich dziesiątki ludzi, spieszących się na imprezy, zakupy, albo na spotkanie z rodziną.
– Nie potrzebuję tych pustaków, które mi podsyłasz. Sam zagadam, jeżeli jakaś wpadnie mi w oko – powiedział David.
***
– Cholera. – David przypomniał sobie, że nie załatwił ważnej sprawy na mieście. Miał zrobić coś dla Luny, ale zupełnie wypadło mu to z głowy.
Pocieszył się myślą, że jutro to zrobi. Po średnio udanym wieczorze z kumplami ostatnie o czym myślał, to dalsze kręcenie się po mieście. Była już noc, a on postanowił wreszcie odpocząć. Pchnął drzwi wejściowe, rzucił klucze na szafkę, a torbę postawił na ziemi. Zmęczenie sprawiło, że nawet nie do końca wiedział, co się z nim dzieje.
– Znów pomagałeś Aidenowi?
– Słucham? Dlaczego?
Luna wychyliła się z sypialni.
– Dziś też późno wróciłeś. Remont trwa?
– Tak. Pomagałem mu trochę – skłamał i ruszył do kuchni. Nie chciał, żeby wyczytała z jego twarzy prawdę. Zawsze tak robił. Kiedyś używał tego mechanizmu, gdy nie chciał, aby jego partnerka odkryła, że ma dla niej niespodziankę: romantyczną kolację czy prezenty. Obecnie działało to równie dobrze. Pojawiało się pytanie, pojawiała się potrzeba, aby odwrócić wzrok i akurat po coś sięgnąć.
– Wiem, że byłam chora, ale wydaje mi się, że ostatnio wcale nie spędzamy ze sobą czasu, a ja przecież czuję się coraz lepiej. – Luna poszła za nim. – Wszystko jest między nami dobrze?
Dziś David poznał ciekawą dziewczynę, rozmowa w miarę im się kleiła, choć nie pociągała go tak bardzo jak Katherine. Nowa za szybko chciała się do niego zbliżyć. Najpierw przez delikatny dotyk dłoni, potem włosów. Rozpalała go do czerwoności, ale równocześnie przeszkadzała mu jej otwartość. Taka pewnie lądowała w łóżku z nieznajomym co drugi dzień.
– Wszystko jest między nami dobrze? – powtórzyła Luna, łapiąc go za ramię.
Mężczyzna wzdrygnął się.
– Oj… tak. Wszystko dobrze. Przepraszam, zamyśliłem się. Po prostu czuję się dziś słabiej.
Nie kłamał – mijający dzień był dla niego niezwykle trudny. Koszmary, płytki sen i dużo pracy – dodatkowo zżerało go poczucie winy. Miał dziś kupić pierścionek zaręczynowy, a zamiast tego dał się miziać po udzie jakiejś nieznajomej w barze. Właściwie, to chciał go kupić tuż przed chorobą Luny. Wszystko było dla niego teraz jakieś rozmyte i nierealne. Mimo to, kochał ją, chciał się oświadczyć. Czy sądził, że pierścionek na palcu zmieni jego zachowanie jak za dotknięciem magicznej różdżki? Przecież narzeczeństwo to zupełnie inny rodzaj związku, prawda? To na pewno zmusi go do ustatkowania się i zmiany nastawienia.
***
Znów kroczył w ciemności. W przedpokoju było chłodniej. Stopy stykały się z zimnymi kafelkami, a on wciąż myślał o zbyt dużej ilości alkoholu tuż przed snem. Spróbował zapalić światło w łazience, lecz żarówka nie zareagowała. Pstryknął kilka razy – wciąż nic. Otworzył drzwi i przyglądał się wnętrzu jakby widział je po raz pierwszy. Powoli oczy zaczęły przyzwyczajać się do ciemności.
Niewielki ruch przy umywalce sprawił, że jego serce momentalnie przyspieszyło. Mroczna postać odwróciła się w jego kierunku.
Znów ukłucie strachu. Przecież Luna była w łóżku. Prawda? Próbował się skupić, ale zakręciło mu się w głowie.
– Nie mogłam spać. Mam nadzieję, że cię nie obudziłam? – zapytała Luna.
– Nie. W porządku. – David odetchnął z ulgą. – Myślałem, że wciąż jesteś w łóżku.
– Myję ręce i wracam – powiedziała, odkręcając kurek.
Gdy skończyła, podeszła bliżej i zawiesiła mu ręce na szyi. Przytulili się mocno i wtedy poczuł dziwny odór, który uderzył jego nozdrza i sprawił, że zrobiło mu się niedobrze.
– Co to za smród? – zapytał. – Coś się stało w łazience? To dlatego nie ma prądu? – Udał zainteresowanie, choć wiedział, że ten dziwny zapach pochodzi od niej. Próbował odsunąć się delikatnie.
– Taki chętny do pomocy – pochwaliła dziewczyna, trzymając go mocno.
– Oczywiście kochanie. Zajmę się tym później, a teraz proszę cię, chodźmy już stąd.
– Nie wiedziałam, że potrafisz zająć się hydrauliką. To o hydraulice rozmawiałeś z tą zdzirą w barze?
Luna ścisnęła go mocniej. David nie sądził, że chorowita dziewczyna ma w sobie jeszcze tyle siły.
– Dlaczego uważasz, że mógłbym…
– Myślisz, że jestem głupia? – warknęła. – Śmierdzisz tą szmatą na kilometr!
Próbował się wyswobodzić. Wciąż w uścisku, wycofał się do korytarza. Blask księżyca oświetlił twarz partnerki.
– Miałeś być mój – odezwała się gardłowym głosem.
Serce Davida waliło jak oszalałe, był tak przerażony i obrzydzony tym co widział, że przez chwilę zupełnie zamarł w miejscu.
Luna wyglądała, jakby jej ciało rozkładało się przez dobre kilka tygodni. Brak lewego oka, zgniłe, wybrakowane usta, brak zębów.
– Pocałuj mnie – poprosiła, lecz nie dała mu długo czekać.
Szarpał się, próbował wyrwać, nie był jednak w stanie. Język powoli sięgnął jego ust, a zapach zgnilizny się nasilił. David zwrócił zawartość żołądka. Świat zawirował.
***
Zerwał się z łóżka z krzykiem. Serce waliło jak oszalałe, pot spływał do oczu.
– Co? – Luna wstała gwałtownie. – Co się dzieje?
Mężczyzna odsunął się od niej z odrazą, lecz zaraz się zreflektował. Zapalił lampkę nocną, aby upewnić się, czy aby wciąż nie śni, a kobieta w łóżku to na pewno jego Luna.
– Miałem koszmar. Przepraszam, że cię obudziłem, kochanie. – Odetchnął, uspokajając się nieco. Wyglądało na to, że krwiożercza Luna ze snu zniknęła. – Tak realistyczny, że… szok.
Dziewczyna otoczyła go ramionami, zupełnie jak we śnie.
– Chcesz mi opowiedzieć, o czym był? – zapytała z troską. – Przytulę cię.
David położył się. Opowiedział trochę zmienioną wersję snu, o jakiejś zjawie, która go goniła. Przez większą część nocy nawet nie zmrużył oka.
***
Tak kiepskiego dnia w pracy nie miał jeszcze nigdy. Niewyspanie dawało się we znaki. Tankował kawę jak oszalały, ale to nic nie pomagało. Kumple powiedzieli, że wygląda jak śmierć. Czuł w kościach, że nie było to zwykłe niewyspanie. Nie wiedział, co go bierze, ale musiał to wyleżeć. Chociaż parę dni, jeżeli się nie poprawi, będzie musiał iść do lekarza. Najbardziej martwiły go kolejne problemy z pamięcią. Może to nie przypadek, że zapominał o wszystkim? Najgorsze było to, że z wczorajszej nocy pamiętał jedynie dręczące go koszmary. A może to przeziębienie i stres mieszają mu w głowie?
Ku niezadowoleniu szefa zwolnił się wcześniej i poszedł do domu. Zahaczył tylko o aptekę i kupił standardowe leki, które matka miała w zwyczaju podawać mu, gdy był chory; te same leki, które ona brała garściami po odejściu ojca. Ten łajdak nawet się nie odezwał przez tyle lat. Znalazł sobie jakąś młodą studentkę w miniówce i David więcej go nie widział. Ten moment, wiele zmienił w jego życiu. Postanowił, że jak będzie miał dzieci, to zawsze znajdzie dla nich czas. Zawsze będzie przy nich, gdy będą go potrzebować. Tak samo, nigdy nie zdradzi kobiety. Technicznie, do niczego nie doszło – pomyślał ponuro. Po prostu musiał pilnować, aby tak pozostało. Oraz żeby żaden z jego kumpli się nie wygadał.
– Słoneczko, wróciłem.
– Czemu tak wcześniej? – Z salonu wyłoniła się Luna.
Wyglądała przepięknie. Ubrała się i umalowała. Dwa rozmiary za dużą pidżamę, zamieniła na obcisłą, krótką spódnicę i koszulkę, która podkreślała jej kobiece kształty.
– Pięknie wyglądasz.
– Dziękuję. Czuję się dużo lepiej. Leki działają. – Podeszła i dotknęła jego czoła zimną dłonią. – Słabo się czujesz? Zwolniłeś się wcześniej?
David nie musiał nic więcej mówić. Luna wysłała go do łóżka, a sama zaczęła przygotowywać kurację. Po kilku chwilach przyszła z torebką leków, którą zostawił przy drzwiach oraz herbatą z miodem. Postawiła wszystko na szafce nocnej obok niego i wślizgnęła się pod kołdrę, mocno go tuląc.
– Ty zajmowałeś się mną, gdy ja czułam się słabo. Teraz ja zajmę się tobą. Wkrótce będzie lepiej.
Dlaczego jestem takim hipokrytą? Muszę coś ze sobą zrobić – stwierdził w myślach.
Zmęczony i przytulony przez Lunę, wciąż myślał o tym, jak nadszarpnął jej zaufanie. Poczucie winy zżerało go od środka. Może właśnie przez to podupadł na zdrowiu? Bez względu na to, co się działo, do niczego poważniejszego nie doszło. Zaręczą się, a on popracuje nad sobą tak, aby mógł być jej godzien. Wkrótce wszystko wróci do normy.
Wiedział, że może na nią liczyć, wiedział, że w jej ramionach będzie bezpieczny. W czasie, gdy on rozmyślał o tym, jak szczęśliwym człowiekiem jest, mając taką niezwykłą partnerkę u swego boku, ona wyjęła mu poduszkę spod głowy. A potem szybko usiadła mu na piersi i z całej siły docisnęła ją do twarzy.
Mężczyzna zaczął się szamotać, próbując złapać oddech.
– Może nie trzeba było skakać na boki? – zapytała Luna.
David próbował złapać oddech, szarpał się, chcąc zrzucić dziewczynę, ale oplotła go tak skutecznie, że nie był w stanie nic zrobić. Zmienił taktykę i postanowił przemówić dziewczynie do rozsądku.
– Przepraszam! – Próbował krzyczeć. – Proszę, puść mnie!
Nie miał pojęcia, czy jego słowa docierają do niej przez gruby materiał. Ucichł, aby nie pozbywać się resztek cennego tlenu.
– Nie skrzywdzisz już żadnej kobiety.
Mężczyzna panikował coraz bardziej. Rzucał się po całym łóżku, próbując złapać oddech. Tracił przytomność i nadzieję, że Luna przydusi go tylko w ramach nauczki. A może to tylko kolejny z tych szalonych snów?
W ostatnim akcie desperacji David złapał lampkę nocną i uderzył z całej siły. Zadziałało. Luna padła na podłogę, a on ukucnął przy niej i sam zaczął ją dusić. Zalała go wściekłość, chciał dać jej nauczkę, tak samo jak tata dawał nauczkę mamie.
Siedział na niej okrakiem i ściskał jej szyję z całych sił, ona jednak zaczęła śmiać się szaleńczo.
– Co jest?
Luna złapała nadgarstek mężczyzny i wykręciła go tak, że kość chrupnęła.
Ból rozlał się po całym jego ciele. Zdołał się wyrwać i odskoczył jak poparzony. Pobiegł w stronę drzwi, a gdy złapał klamkę, ona już tam stała.
– Tędy nie wyjdziesz. – Uśmiechnęła się, blokując butem drzwi. – Może spróbuj wyskoczyć przez okno? Zaoszczędzisz mi kłopotu.
David zawrócił do kuchni. Stanął za kuchenną wyspą, czując się w ten sposób względnie bezpiecznie.
– Czego chcesz? – wysapał, próbując zyskać trochę czasu.
– Czy to nie oczywiste kochanie? – zapytała, przechylając głowę i marszcząc brwi. – Twojej śmierci.
Luna przeskoczyła sprawnie nad blatem i popchnęła go na zabudowę kuchenną.
Przez krótką chwilę patrzył na twarz swojej ukochanej i wydawało mu się, że zupełnie jej nie poznaje. Nie chodziło o to, że okazała się psychopatką. Po prostu wszystkie wspomnienia zaczęły ulatywać, a na ich miejsce pojawiały się nowe – zupełnie inne. Takie, w których nie było miejsca dla Luny.
– Przepraszam – wyszeptał zrozpaczony, zerkając na stojak z nożami kuchennymi za plecami dziewczyny.
– Nie gniewam się kochanie – odpowiedziała, najwyraźniej nie rozumiejąc, o co mu chodzi. – Twoja śmierć będzie szybka i bezbolesna, dostarczyłeś mi wystarczająco rozrywki.
Mężczyzna popchnął ją z całej siły, tak, że wpadła plecami na wyspę kuchenną. Przycisnął ją do blatu i sięgnął po nóż. Szybkim pchnięciem wbił go w swoją ukochaną, aż po samą rączkę. Widział, jak jej twarz się skrzywiła, a oczy zdradzały zaskoczenie. Po chwili jednak te same niebieskie oczy powoli zaczęły zmieniać barwę na mroczniejszą.
Z rany nie wpłynęła ani jedna kropla krwi.
– Lubiłam cię – powiedziała Luna. Złapała go i zręcznym ruchem przygwoździła do blatu. Role się odwróciły. – Waleczny aż do końca.
David nie mógł się odsunąć, napierała na niego mocno. Wyciągnął ostrze, które wciąż wystawało z jej brzucha i zaczął dźgać raz po raz.
Na Lunie nie robiło to żadnego wrażenia.
To był ostatni raz, gdy widział jej uśmiech, chwilę później wydłubała mu oczy. Ból prawie rozsadził mu głowę. Usłyszał głośny plask. Przed śmiercią zrozumiał jeszcze, że to jego wnętrzności wylały się na ziemię.
***
Luna przeciągnęła się leniwie na łóżku. Wiedziała, że prędzej czy później będzie musiała się ruszyć. W drodze do kuchni wzięła tylko herbatę, którą zrobiła wcześniej dla Davida – nie będzie mu już potrzebna.
Opróżniła kubek, a na miejsce herbaty nalała wodę; jej ciało dopiero zaczęło się regenerować. Spojrzała z odrazą na wnętrzności mężczyzny, pod którego dachem mieszkała przez ostatni tydzień. W łazience trzymała przygotowaną wcześniej folię i środki czystości, ale patrząc na tę juchę, stwierdziła, że problem trzeba rozwiązać inaczej.
Podeszła do lustra i ściągnęła perukę. Obejrzała dokładniej swoją oskalpowaną czaszkę. Zdjęła nos i zmyła makijaż. Żuchwa również leżała na umywalce.
Zrobiła się nieostrożna – dzień wcześniej David nakrył ją w prawdziwej postaci. Całą noc pracowała nad umysłem mężczyzny, aby usunąć z jego głowy te wspomnienia.
Zaczęła końcowe przygotowania, zebrała łatwopalne materiały. Podczas oblewania specyfikiem ciała Davida, z uśmiechem przypominała sobie jego zmieszanie i poczucie winy. Tak mocno pragnął odnaleźć prawdziwą miłość. Chodził po klubach i poznawał nowe kandydatki, a gdy tylko wracał do domu, karmiła go fałszywymi wspomnieniami. Nagle uświadamiał sobie, że w łóżku leży chora dziewczyna, której pragnął się oświadczyć.
Karmienie ofiary koszmarami i obserwowanie, jak walczy z poczuciem winy, podniecało ją. Mężczyznę, którego opuścił ojciec i który postanowił nie skrzywdzić żadnej kobiety, zginął, wierząc, że zdradził swoją prawdziwą miłość. Prawie jej to wyszło. Zaśmiała się gardłowo.
Psychiczne znęcanie się nad ofiarami podczas żniw, sprawiało jej ogromną przyjemność. Czasami oczywiście wolała, jak ofiara dowiadywała się w ostatniej chwili, że jest wykorzystywana, że przez tygodnie żyła pod jednym dachem z obcą osobą. Osobą udającą siostrę, matkę, kochankę, a nawet zmarłą z rodziny, której odejście wzbudziło ogromną tęsknotę. Ten ostatni wariant uwielbiała najbardziej; strata kogoś bliskiego czyniła ofiary bardziej podatnymi na sugestie.
Owinęła się mocno płaszczem, a szalem zakryła zmasakrowaną i na wpół zgniłą twarz.
Już parę dni temu czuła, że życiodajnego płynu w ciele Davida było coraz mniej. Pijąc, zdawała sobie sprawę z tego, że musi znaleźć kogoś nowego. Ona nabierała sił z dnia na dzień, a on podupadał na zdrowiu. Szkoda, że na tak krótko starczył.
Wszystkie dowody ulegną zniszczeniu, a w ciągu dwóch, trzech dni, dziewczyna znajdzie kolejną ofiarę.
– Dziękuję za gościnę – rzuciła, wychodząc z płonącego już mieszkania.