- Opowiadanie: Finkla - Wirusy z daleka

Wirusy z daleka

Trochę mi brakło czasu na dopracowanie całości do takiego poziomu, jaki sobie wymarzyłam. Ale czas nie chciał się zatrzymać i poczekać na mnie. Menda jedna. ;-)

Zapraszam do lektury.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Wirusy z daleka

Po drodze do śluzy Steno zobaczył trzy osoby. Prawdziwy tłum. Wszystko z powodu pansolarnych zawodów w chodzeniu po wodzie, które ściągnęły na Europę istne rzesze. Publiczność jeszcze się nie pojawiła, ale zawodnikom, powszechnie zwanym wodołazami, którzy potrzebowali wielu tygodni przygotowań – musieli się zaaklimatyzować, przyzwyczaić do tutejszego ciążenia i twardości wody, poćwiczyć – towarzyszyły całe sztaby trenerów, lekarzy, dietetyków, techników i diabli wiedzą, kogo jeszcze. Steno pewnie miałby mistrzostwom za złe zniszczenie rutyny i przeszkody w pracy, gdyby nie fakt, że w zawodach startował jego najstarszy wnuk, Aksel – jako przedstawiciel Nowej Unii Europejskiej.

Widzieli się wczoraj, przegadali ponad dwie godziny. Aksel przywiózł dziadkowi liofilizowane morele z Ziemi – bardzo pożądane urozmaicenie koncentratowej diety. Steno postanowił, że połowę zje sam, a resztę wykorzysta podczas cotygodniowych partyjek pokera z elitą intelektualną bazy – geologiem, a zarazem głównym inżynierem kopalni, biologiem pełniącym jednocześnie funkcje lekarza oraz kierownikiem kosmoportu (chemik alienował się i twierdził, że nie znosi hazardu, a dyrektor kopalni nie chciał się pospolitować z pracownikami). Steno miał cichą nadzieję, że tak smakowite sztony zdekoncentrują pozostałych graczy.

Pogrążony w marzeniach, nawet nie wiedział, kiedy dotarł do śluzy prowadzącej poza kopułę. Mógłby dojechać do niej w dwie minuty, ale wolał chodzić piechotą. Chociaż spędził na Europie już cztery miesiące z okładem, wciąż jeszcze bawiły go kangurze skoki. Poza tym z przyjemnością wliczał spacery do czasu, jaki każdy mieszkaniec bazy musiał poświęcać ćwiczeniom zapobiegającym degeneracji organizmu w ciążeniu wynoszącym niespełna czternaście procent ziemskiego.

W śluzie Steno wsiadł do łazika. Predylekcje predylekcjami, ale malutkie obserwatorium leżało zbyt daleko od bazy, żeby dotrzeć tam na piechotę. Całkiem rozsądnie zresztą – zbudowano je na ciemnej stronie Europy, by uniknąć zanieczyszczenia światłem odbitym od Jowisza i ułatwić oglądanie obiektów poza jego orbitą.

Na miejscu zamierzał zająć się spektroskopią; jak co drugi astrofizyk marzył o wykryciu wolnego tlenu w atmosferze ziemiopodobnego ciała, a podczas najbliższych dziesięciu godzin aż trzy obiecujące planety miały dokonać tranzytu. Jednak gdy tylko włączył komputer, zobaczył alert NEMAMAT – programu Near Earth, Mars And Moon Asteroid Tracking, w który w ubiegłym stuleciu, kiedy to ludzkość wreszcie przestała trzymać wszystkie jajka w jednym koszyku, przekształcił się stary poczciwy NEAT – o odkryciu nowej asteroidy. Właściwie to NEMAMAT był głównym zadaniem obserwatorium i powodem jego zbudowania, choć każdy z naukowców odbywających roczne zsyłki na Europie przy okazji realizował o wiele ciekawsze badania.

Steno nie mógł więc zlekceważyć alarmu, tym bardziej, że okazał się dotyczyć wielkiej planetoidy, nawet według ostrożnych szacunków mierzącej ponad trzydzieści kilometrów średnicy, a na dodatek w pobliżu grupy Trojańczyków. Jeszcze wczoraj dałby sobie rękę uciąć, że wszystkie obiekty powyżej dziesięciu kilometrów krążące wewnątrz orbity Neptuna już dawno zostały wykryte, przebadane pod kątem przydatności do eksploracji i przydzielone poszczególnym krajom (lwią część zgarnęły Nowa Unia Europejska, USA oraz Chiny), a z całą pewnością wciągnięte na listy Minor Planet Center.

Po dwóch godzinach gorączkowego analizowania obserwacji z ostatnich miesięcy Steno zyskał pewność, że jednak nie straciłby ręki – podejrzana asteroida to znany już od dwudziestego wieku Dares wchodzący w skład Trojańczyków. Oznaczony w bazach MPC jako (4827) Dares, przynależny Stanom Zjednoczonym. Około czterdziestu trzech kilometrów średnicy, jasność absolutna nieco powyżej dziesięciu, typ D z dużą zawartością krzemianów. Tylko najwidoczniej ostatnio ktoś, w tajemnicy przed resztą ludzkości, przyprawił mu monstrualny silnik pchający planetoidę w stronę Jowisza i zamierzał ją ukraść. Ani biuletyny NASA, ani ESA nie wspominały o takim projekcie. Chińczycy? Jakim cudem i po co?

Steno jeszcze raz sprawdził obserwacje i obliczenia, po czym wysłał zaszyfrowaną depeszę do swojego dziekana, Julesa de Marbota.

 

***

 

Sierżant George Codewell siedział za sterami ścigacza „Iowa 8”. Najprawdopodobniej w ciągu godziny przejdzie do historii jako człowiek, który oddał pierwszy strzał w wojnach kosmicznych. Pierwszy pocisk w Kosmosie posłany nie w celach treningowych czy eksploracyjnych, tylko aby zabijać albo niszczyć wrogie obiekty. Los tak chciał – ich jednostka znalazła się najbliżej podejrzanej asteroidy, a George miał najlepsze wyniki w strzelaniu w całym oddziale.

Oczywiście żółtki nie przyznały się do kradzieży, ale zaprzeczałyby nawet, gdyby zostały złapane za rękę. Zresztą, taktyka „to nie moja ręka” wcale nie ograniczała się do chińskiej armii. Cóż, przynajmniej kitajce nie będą mogli potem protestować.

Odpowiedzialność przed Bogiem i Historią gniotła jak cztery gie, lecz szkolenie wojskowe spychało ją w jakiś odległy zakamarek umysłu, zostawiając tylko kluczowy przekaz: „Jesteś obserwowany, potem będą analizować każdy twój ruch, każde słowo. Wszystko ma być zgodnie z regulaminem”. Sierżant zdawał sobie sprawę, że jego kapitan pozostający na statku-matce przeżywa to samo.

Na pulpicie zapłonęło żółte światełko, sygnalizując zakończenie skanu. George wywołał wyniki na lewy ekran. Zarejestrowano ruch na powierzchni asteroidy, temperatura o pięć kelwinów wyższa od oczekiwanej, ponad tysiąc przemieszczających się obiektów poniżej dwóch cali, ich dokładna liczba niemożliwa do oszacowania w czasie rzeczywistym. Żadnych objawów życia. Dobre i to. Może jednak wojny nie będzie.

– Iowa osiem do Iowa zero.

– Iowa osiem, słyszę cię głośno i wyraźnie. Raportuj.

– Cel w zasięgu wzroku i głowic. Skan wykonany, posyłam rezultaty. Nie wykryto życia. Powtarzam: nie wykryto życia.

– Przyjąłem. Iowa osiem, nadaj na szerokim paśmie prośbę o identyfikację po angielsku i mandaryńsku, a potem odczekaj minutę.

– Komunikat nadany.

Sekundy ciągnęły się jak przeterminowany koncentrat witaminowy z tubki. Wreszcie upłynęła sześćdziesiąta, a chwilę potem w słuchawkach rozległ się głos kapitana:

– Iowa osiem, powtórz prośbę o identyfikację i odczekaj minutę.

– Komunikat powtórzony.

Znowu czekanie, a po nim kolejny rozkaz:

– Iowa osiem, nadaj groźbę o otwarciu ognia, jeśli nie otrzymamy odpowiedzi w ciągu dwóch minut. Strzał ostrzegawczy, lekki pocisk

– Komunikat nadany. Optymalna odległość do ataku w przybliżeniu za minutę i pięćdziesiąt sekund. Okno trzydzieści siedem sekund.

Jeszcze dłuższe czekanie… Sto osiemnaście, sto dziewiętnaście, sto dwadzieścia. George usłyszał, jak dowódca przełyka ślinę. A może tylko mu się wydawało?

– Iowa osiem, otworzyć ogień.

Palec już czekał nad przyciskiem. Mały ruch dla człowieka miał być wielkim skokiem ludzkości w stronę przepaści.

 

***

 

Na Ziemi wrzało. Wszystkie media non stop trąbiły o wykryciu na Daresie samoreplikujących się robocików. Naukowcy i wojskowi debatowali nad sposobami ich destrukcji. Tłumy demonstrowały przed siedzibami władz, nawołując do wzajemnie sprzecznych działań – od natychmiastowego zniszczenia sond do wymiany ambasadorów. Religie wybuchały jak supernowe. Nie dało się ukryć – ludzie nie są sami w Kosmosie. A przynajmniej kiedyś mieli towarzystwo.

Tutaj, na Europie, panował względny spokój. Nawet z wodołazami i ich personelami pomocniczymi nie wystarczało ludzi, aby osiągnąć masę krytyczną i utworzyć sterowany emocjami tłum. Każdy stały mieszkaniec bazy miał swoje zadania, na ogół niezbędne do przeżycia społeczności. Górnicy zbywali rewelacje wzruszeniem ramion, tylko co bardziej żywiołowi dyskutowali o sondach w kantynie podczas posiłków. Steno po raz kolejny pomyślał, że swobodny dostęp do tlenu, wody i pożywienia rozleniwia i degeneruje człowieka.

Aksel, jak każdy nastolatek, emocjonował się odkryciem. Do tego stopnia, że przyprowadził do dziadka, jak by nie było, najlepszego astrofizyka w promieniu co najmniej miliona kilometrów, swoją dziewczynę – o dwa lata starszą Lizę, urocze stworzenie, o pół głowy wyższe od chłopaka, z wielkimi zielonymi oczami zerkającymi na świat spod jasnorudej grzywki. Niskie europejskie ciążenie umożliwiało płci pięknej budowanie nieziemskich fryzur. Chyba – Steno nie mógł mieć pewności, bo Liza była pierwszą długowłosą kobietą bez hełmu, którą tutaj spotkał.

Młodzi usiedli na wąskim łóżku Stena. Obok siebie, stykając się ramionami. Nie wiadomo, czy z konieczności, czy z chęci przebywania jak najbliżej siebie. Gospodarz przyniósł sobie fotel sprzed biurka i przycupnął na nim w wejściu do maleńkiej sypialni.

– Dziadku, jak to w końcu jest z tymi sondami won…

– Von Neumanna.

– Właśnie. Są niebezpieczne czy zostały wysłane przez kosmitów?

– Jedno i drugie. To fascynujące odkrycie. Z całą pewnością pochodzą spoza Ziemi. Nie dysponujemy technologiami niezbędnymi do stworzenia robota, który, wylądowawszy na asteroidzie, wydobędzie potrzebne mu substancje, nie podnosząc zbytnio temperatury, wyprodukuje swoje części składowe, złoży je w całość, a potem zacznie od początku. I to właśnie czyni te sondy śmiertelnie niebezpiecznymi dla ludzkości. Jeśli chociaż jedna dostanie się na Ziemię albo na Marsa, albo na Księżyc, zacznie wytwarzać swoje kopie, aż do wyczerpania zasobów. Dares utracił już kilka procent swojej masy.

– Panie Steno, ale po co ktoś miałby wypuszczać w Kosmos coś tak okropnego? – wtrąciła się Liza.

– Przypuszczamy, że pierwotnie te sondy zawierały jakiś program działania. Może meldowały twórcom o odkryciach, może miały nawiązać kontakt, może zacząć terraformację… Cokolwiek dla nich zaplanowano, utraciły już tę umiejętność.

– Ale dlaczego, dziadku? Przecież jak kopiuję jakiś program, to komputer robi to dokładnie.

– Widzisz, chłopcze, sądzimy, że urządzenia zaczęły ewoluować. Konkurowały o zasoby. Jeśli napotkały jakiś okruch skalny, to robot, który szybciej wytwarzał własną kopię, wygrywał. Wysyłał siebie w dalszą podróż. Może nawet rozmontowywał wolniejszych braci. A jeśli odrzucił wszystko, co nie było niezbędne do replikacji, mógł powielać się szybciej. W tej chwili to już nie sondy, lecz wirusy von Neumanna. Nie spełniają żadnych zadań, tylko i wyłącznie bezrozumnie się rozmnażają.

– A czy te sondy są żywe? – spytała Liza.

– To zależy, jak definiujesz życie. Potrafią stworzyć swoje kopie, i to wierniejsze niż u ludzi. Nie jesteś łudząco podobna do swojego ojca, prawda? Ta zdolność rozmnażania czyni je w pewnym sensie żywymi. Naprawdę ubolewam, że nie możemy nawiązać z nimi kontaktu…

– A czy ten pierwotny program ciągle może gdzieś tam być? – indagowała dziewczyna.

– Wątpię. Jak już mówiłem, to balast.

– Nie można tej całej asteroidy rozwalić? – dowiadywał się Aksel.

Steno zastanawiał się przez chwilę. Analizował holofilm z ataku przeprowadzonego przez amerykańskie wojsko, ale ten materiał zaklasyfikowano jako ściśle tajny. Musiał użyć swojego statusu jako odkrywcy zjawiska i jedynego fachowca w pobliżu, żeby w ogóle otrzymać prawo wglądu. Przed oczyma znowu stanęły mu sondy błyskawicznie pożerające wszystkie metalowe elementy pocisku oraz kanibalizujące uszkodzonych pobratymców. Wreszcie odpowiedział:

– Rozwalenie Daresa tylko pogorszy problem, bo wirusy rozproszą się w wielu kierunkach. Już wiele z nich wystartowało z powierzchni. Tylko dzięki temu je wykryłem.

– Zobaczył je pan?

– Nie… – Steno roześmiał się na samą myśl. – Są na to zbyt drobne, zbyt daleko. Mieliście na fizyce zasadę zachowania pędu? Ich odłączenie zmieniło trajektorię Daresa. No i jest teraz o wiele lżejszy…

– Musi być jakiś sposób, żeby je zniszczyć! – przerwał Aksel, wyraźnie niezainteresowany fizyką.

– Jest. Antymateria unicestwiłaby wirusy na dobre. Problem w tym, że nie potrafimy ani wytworzyć jej w wymaganych ilościach, ani dostarczyć na miejsce. Nie przejmuj się, tysiące tęgich mózgów pracują nad rozwiązaniem.

– Chciałbym zobaczyć, jak rozwalają te roboty! A ty, Liza? – dziewczyna w odpowiedzi tylko się skrzywiła.

– Kiedy będzie już po wszystkim, pokażę ci nagrania. Może i w tej chwili połowa teleskopów w Układzie Słonecznym patrzy na Daresa, ale moje obserwatorium jest najbliżej.

– Wtedy pewnie bez przerwy będzie pan tam siedział?

– Niekoniecznie. Mogę pracować stąd.

– To po co w ogóle tam jeździsz, dziadku?

– Żeby rozprostować kości. Sami widzicie, ile tu miejsca… Chociaż jako naukowiec mam prawo do dodatkowej klitki z biurkiem i porządnym komputerem. Za każdym razem, kiedy wchodzimy w cień Jowisza, jadę do pracy na kilka lub kilkanaście godzin swobody. No i z przyjemnością odwiedzam miejsce, gdzie Jowisz nie wisi bez przerwy na niebie.

– O tak! – entuzjastycznie zgodziła się Liza. – To strasznie deprymuje. Czasami zaczynam wierzyć, że to naprawdę oko groźnego boga, który ogląda wszystkie moje uczynki. I ta Wielka Czerwona Plama spływająca po nim jak łza, i cień nocy jak opuszczająca się powieka…

– Fakt, Jowisz wygląda groźnie – poparł ją Aksel. – Ale za to księżyce są mega!

– Prawda – Steno uśmiechnął się z rozrzewnieniem. – Po powrocie do domu będzie mi brakowało ich cudownego baletu.

– A ja myślę o jedzeniu. Io przypomina mi pizzę. – Liza bezwiednie oblizała wargi. – Normalnie quattro formaggi. I co chwilę ktoś odkrawa z niej kawałek.

– Nawet mi nie przypominaj! – Aksel otrząsnął się z udawanym oburzeniem i w ramach zemsty zaczął łaskotać dziewczynę. – Całe wieki nie jadłem pizzy!

Wodołazi musieli dbać o wagę – to sport głównie dla dzieci i chudych nastolatków. Drobne kobietki jeszcze jakoś sobie radziły, ale dla chłopców dojrzewanie i raptowny przyrost masy mięśniowej oznaczały nieodwołalny koniec kariery. Napięcie powierzchniowe wody nawet przy niskiej grawitacji nie utrzymałoby dorosłego mężczyzny. Piętnastoletni Aksel nie mógł liczyć, że wystartuje w następnych mistrzostwach. Zawodnicy z czołówki pansolarnej trzymali się diety tak drakońskiej, że nie zgodziłaby się na nią żadna modelka.

– Moje ty zagłodzone biedactwo! – Liza przytuliła się do chłopaka, który zarumienił się, jakby przyłapano go na oglądaniu „Kamasutry w 0G”.

– Co ja bym bez ciebie zrobił? Gdybym nie żywił się miłością, już dawno padłbym z głodu!

Steno pośpiesznie mruknął, że musi pójść do łazienki.

 

***

 

Ludzie rozpaczliwie szukali sposobu na pokonanie wirusów von Neumanna. Pomysł z antymaterią upadł z przyczyn technicznych. Konwencjonalne pociski były w znacznym stopniu wykorzystywane jako budulec. I to błyskawicznie. Po strzale w kierunku Daresa sondy rzucały się na każdy kawałek materii, jeszcze zanim zdążył zdetonować. Małe cholerstwa potrafiły nawet w jakiś sposób odzyskiwać energię z ciepła. Nic nie marnowały. Głowice atomowe nie spisywały się o wiele lepiej, tylko kolejne generacje robotów wykazywały podwyższoną radioaktywność.

Pewne nadzieje wzbudziło użycie laserów, ale zadziałało wyłącznie na krótką metę – sondy bardzo szybko nauczyły się wbudowywać w siebie zwierciadlaną ściankę, która odbijała promienie. Kilka okrętów poważnie ucierpiało, na szczęście obyło się bez strat w ludziach. Co gorsza, wirusy zdawały się komunikować między sobą, przynajmniej dopóki odległość między nimi nie przekroczyła około siedmiuset kilometrów.

Kiedy sondy zaczęły robić wycieczki w stronę atakujących statków, żołnierze wycofali się na z góry upatrzone pozycje. Natychmiast zakazano wszelkich lotów w przestrzeni dookoła Daresa. Wirusy dysponowały jakimś napędem. O niewielkiej mocy, ale pozwalającym lekkim urządzeniom na szybkie manewry.

Astronomowie przeczesywali historyczne dane, próbując zlokalizować każdego robota, który wystartował z planetoidy. Wojska wszystkich armii kosmicznych Ziemi, Marsa i Księżyca patrolowały grupę Trojańczyków i z laserami polowały na pojedyncze sztuki, zanim wylądują na kolejnej asteroidzie.

Zbierano informacje. Jakie substancje są najbardziej pożądane dla sond? Wyglądało na to, że metale, a na drugim miejscu związki krzemu. Chemia organiczna nie cieszyła się dużym wzięciem. Południowa Rosja – tradycyjny producent bawełny i tkanin – zaproponowała, żeby złapać wirusy w gigantyczną sieć bawełnianą. Już pierwszy eksperyment wykazał, że roboty wprawdzie włączają włókna do swojej konstrukcji tylko w nieznacznym stopniu, ale bez przeszkód przecinają wszelkie więzy.

 

***

 

Aksel bez pukania wparował do kwatery Steno.

– Dziadku! Jest u ciebie Liza?

– Nie widziałem jej od przedwczoraj.

– Jesteś pewien?

– Zapewniam cię, że nie przegapiłbym tak ślicznej młodej damy. Coś się stało?

– Zniknęła!

– Nie wygłupiaj się. Baza jest za mała, żeby się dobrze schować, a co dopiero zniknąć. Kiedy ostatnio się widzieliście?

– Przy śniadaniu, przed poranną sesją treningową.

– To faktycznie sporo czasu. Dzwoniłeś do niej?

– Nie mogę się połączyć.

Ta informacja zaniepokoiła naukowca. Nie tak łatwo było uszkodzić sprzęt do komunikacji. Właściwie tę sztukę opanowali wyłącznie górnicy.

– Usiądź, zaraz ją znajdziemy. Jak ona się nazywa?

Obietnica uspokoiła Aksela. Usiadł wygodniej, podniósł dumnie głowę.

– Liza Hohenfeldt.

– Moment! Z tych Hohenfeldtów?

– Tak, jest córką tego producenta luksusowych jachtów kosmicznych. To sponsor naszego klubu, poznaliśmy się z Lizą podczas mistrzostw na Księżycu. Nie pamiętasz, jak wszyscy się ze mnie naśmiewali na urodzinach babci?

Steno zrobił zdezorientowaną minę. Tak właściwie, to starał się nie słuchać trajkotania żony i synowej, zwłaszcza kiedy rozmowa schodziła na plotki towarzyskie. A kiedy zostawał sam z wnukami, czekał niecierpliwie na zapadnięcie nocy, gasił wszystkie światła, brał lornetki, małe teleskopy czy co tam miał pod ręką i pokazywał dzieciakom miasta na Księżycu, komety, planety i inne fascynujące obiekty. No, ale nie czas teraz na wspominki! Złapał swój identyfikator – kartę, którą każdy mieszkaniec bazy otrzymywał przy przyjeździe, a która między innymi pełniła funkcje komputera personalnego i umożliwiała rozmowy z innymi tymczasowymi Europejczykami – i wybrał z listy kontaktów kierownika kosmoportu.

– Cześć, Steno. Jestem trochę zajęty przybyszami. Czy to może poczekać?

– Cześć, Bren. Nie bardzo. Jest tu ze mną mój wnuk. Jego towarzyszka gdzieś się zapodziała, a identyfikator nie odpowiada. Możesz go zlokalizować? Dziewczyna nazywa się Liza Hohenfeldt.

– Hohenfeldt? O, kur… Oddzwonię, jak tylko czegoś się dowiem.

 

Bren odezwał się po kilku minutach:

– Panny Lizy nie ma w bazie. Wzięła swój jacht i o dziewiątej czterdzieści siedem czasu środkowoeuropejskiego wystartowała wraz z kilkuosobową grupą gości, aby spotkać się z nadlatującymi kibicami wodołazów.

Steno szepnął do wnuka:

– To ona ma własny jacht i potrafi go obsługiwać?

– Dziadku! Umiała pilotować, zanim nauczyła się chodzić. A pierwszą łajbę pewnie dostała na ukończenie przedszkola.

– Bren, czy wszyscy kibice już dotarli?

– Wróciły wszystkie osoby z grupy panny Lizy. Ale czekamy jeszcze na dwa statki. Jednego spodziewamy się za dwie godziny, drugiego za dwie i pół. Następni dopiero jutro.

– Dziękuję ci bardzo. Pewnie ma jakąś przyjaciółkę na którymś z dzisiejszych.

 

***

 

Ale Liza nie wróciła ani z przedostatnim statkiem, ani z ostatnim.

Bren zadzwonił do Stena przed północą.

– Mam nadzieję, że cię nie obudziłem, ale sprawa jest poważna…

– Astronomowie nigdy nie kładą się wcześnie. Co się stało?

– Ta dziewczyna… Nie pojawiła się do tej pory, więc sprawdziłem wszystkie logowania jej identyfikatora w ciągu dwudziestu czterech godzin przed odlotem.

– I?

– Wczoraj pod wieczór wydrukowała sobie tablice do pierwszego kontaktu.

– Poleciała do wirusów? To idiotka!

– Możesz ją namierzyć?

– Daj mi chwilę.

Steno rzucił się do biurka. Przez jakieś dwie minuty wydawał komendy odległym przyrządom astronomicznym.

– Mam ją! Wygasiła wszystkie światła pozycyjne, ale zostawia wyraźny ślad w podczerwieni. Idzie pełnym ciągiem w stronę Daresa. A żeby to… Wysyłam ci przewidywaną trajektorię.

 

***

 

Liza zapewniła sobie kilkanaście godzin przewagi. Zresztą, i bez tego na Europie nie dokował żaden statek, który mógłby ją dogonić. Bren długo i zawzięcie klął na temat dawania durnym nastolatkom szybkich jachtów.

Dwa dni później przyłapano Aksela, jak próbował włamać się na statek jakiegoś kibica. Chłopak wrzeszczał, że popełni samobójstwo, jeśli nie pozwolą mu lecieć za ukochaną, i tak się szarpał, że szef kosmoportu musiał zaaplikować mu trankwilizator i zamknąć w izolatce. Natychmiast wezwał Steno, który pośpieszył porozmawiać z wnukiem. Kiedy wszedł, dzieciak leżał na wyrku odwrócony plecami do drzwi i milczał.

– Aksel?

Żadnej reakcji.

– To ja, dziadek. Musimy porozmawiać.

Nadal nic.

– Szkoda czasu na wylegiwanie się.

Cisza.

– Lizę jeszcze można uratować. Chcesz patrzeć, jak to się dzieje?

Chłopak usiadł tak gwałtownie, że w niskim europejskim ciążeniu podskoczył na dobre pół metra.

– Chcę!

– Mógłbym cię zabrać do mojego obserwatorium, ale musisz obiecać, że nie będziesz nikomu opowiadać, co tam zobaczysz. Większość danych związanych z wirusami jest ściśle tajna. Dajesz słowo?

Aksel energicznie pokiwał głową.

– Poczekaj tu na mnie, pozałatwiam formalności. Daj mi namiary na twojego trenera. W międzyczasie zastanów się, co chciałbyś zabrać ze swojej kwatery.

Widząc, że wnuk wrócił do świata żywych, Steno zaryzykował pytanie:

– A ty potrafisz pilotować? Do tego obcy statek?

Aksel spuścił głowę.

– Miałem ze sobą holofilm instruktażowy.

Steno westchnął. Nie wdawał się w wyjaśnienia, że startowanie to nie jest najlepszy moment na oglądanie instrukcji, tylko wyszedł.

Trener rwał włosy z głowy, ale w końcu musiał przyznać, że wywiezienie wodołaza do odległego obserwatorium to najmniej złe rozwiązanie. Wymógł na Steno obietnicę, że Aksel wróci nie później niż za trzy dni, żeby zdążył wystartować w zawodach, i dostarczył wielkie pudło przyrządów do ćwiczeń, które dało się wykonywać w warunkach polowych. Ściągnął również dietetyka. Kiedy astrofizyk zobaczył, jak mało jedzenia przewidziano dla chłopaka na trzy dni, doszedł do wniosku, że przy takiej głodówce sam byłby skrajnie niestabilny emocjonalnie.

Po drodze bez przerwy rozmawiali. Steno dowiedział się, że Liza ostatnio mnóstwo czasu spędzała w kapliczce, a dwa dni przed swoją szaleńczą wyprawą zwierzyła się Akselowi, że Bóg wybrał ją do wielkich rzeczy.

 

***

 

Steno siedział przed monitorem, a za jego plecami Aksel w rytm pokrzykiwań trenera rozciągał jakieś gumy pooplatane wokół nóg. W obserwatorium było odrobinę więcej miejsca niż w prywatnych kwaterach, ale nadal nie dałoby się go nazwać przestronnym. Zwłaszcza po rozłożeniu dodatkowego materaca dla gościa.

Oczywiście, że Bren zawiadomił wszystkich świętych o wyprawie panny Hohenfeldt. Ale nie na wiele się to zdało. Okręty wojskowe polujące na pojedyncze wirusy koncentrowały się raczej dookoła drogi już przebytej przez Daresa niż między nim a Jowiszem. Armia wysłała jeden ścigacz, który miał szansę przechwycić jacht Lizy.

A dziewczyna nie miała szczęścia, chociaż mogło się jej wydawać, że jest wprost przeciwnie. Ten jedyny wojskowy stateczek napotkał chmurę mikrometeoroidów, które uszkodziły radar i kilka innych urządzeń wystających z pancerza. Ludzkość rzuciła w stronę grupy Trojańczyków prawie wszystko, co miała, a co było w stanie oderwać się od płyty kosmoportu. Nie przejmowano się takimi fanaberiami jak termografia, skoro wirusy prawie nie wydzielały ciepła. Liza wyłączyła nie tylko światła pozycyjne, ale również wszystkie sygnały radiowe, łącznie z tymi, których teoretycznie nie powinna móc zdezaktywować. W rezultacie okręt musiał ścigać ją na ślepo.

Steno próbował go naprowadzać, ale opóźnienia w komunikacji dawały uciekinierce ogromną przewagę. A dziewczyna wykorzystywała ją, klucząc we wściekłych manewrach. Do pewnego stopnia te uniki cieszyły astrofizyka – świadczyły, że ukochana jego wnuka jeszcze żyje, że nie zabiło jej ciągłe przeciążenie, tym gorsze dla organizmu, że poprzedzały je całe tygodnie w niskiej grawitacji.

W kluczowym okresie nieubłagalne prawa Keplera sprawiły, że Jowisz przesłonił cały widok. Kiedy Europa znowu wychynęła zza olbrzyma, Liza znajdowała się już na granicy zakazanego obszaru. Od tej pory wojsko mogło ją co najwyżej zestrzelić.

Nie zdecydowało się na ten krok. Niewykluczone, że armia nie chciała dokładać jeszcze materii pocisku do smakowitego kąska, jaki stanowił jacht.

Steno oszacował prędkość jachtu i, poprosiwszy identyfikator o pobudkę za trzy godziny, uciął sobie drzemkę.

Po przebudzeniu zrobił napój dla wnuczka. Tym razem oprócz elektrolitów i witamin dodał do wody środek nasenny. Nie zamierzał pozwolić, żeby chłopak to oglądał.

A kiedy Aksel już posapywał na materacu, jego dziadek usiadł przed największym monitorem i czekał. Kapitan ścigacza transmitował na bieżąco nagranie, więc Steno został jednym z pierwszych ludzi, którzy patrzyli, jak wirusy najpierw pożerają jacht Lizy, a potem jej kombinezon, zostawiając tylko nieatrakcyjne dla nich plastikowe fragmenty i ubranie dziewczyny. Może astrofizykowi tylko się wydawało, ale miał wrażenie, że dziewczyna do końca trzymała plastikowe tablice, które wydrukowała w bazie – dwa białe punkciki na holofilmie.

Zastanawiał się, jak opowie o tym wszystkim wnukowi.

 

***

 

Po powrocie do bazy Aksel wpadł w apatię. Wszyscy się nad nim trzęśli: Steno, trener, lekarz sportowy, Bren, Luigi pełniący funkcje lekarza w bazie… Chłopak robił, o co go poproszono, ale odpowiadał monosylabami i nie wykazywał żadnej inicjatywy.

W końcu poprosił o połączenie z Ziemią, z panem Hohenfeldtem. Steno wahał się kilka długich minut – ryzyko, że Aksel zdradzi jakieś tajemnice, oceniał na wysokie, ale jeśli ktoś spoza kręgu władz, armii i naukowców zasługiwał na informacje, to był nim właśnie ojciec zabitej dziewczyny.

Chłopak rozmawiał z niedoszłym teściem bardzo długo. To znaczy, wymienili dziewięć wiadomości, co zajęło im prawie cały dzień.

Nieco odżył po tym, wystartował w mistrzostwach, zajął czwarte miejsce w biegu na odległość. I Steno, i trener, zważywszy na okoliczności, uznali ten wynik za nadspodziewanie dobry. Aksel przyjął rezultaty obojętnie, kibice z Nowej Unii Europejskiej nie okazywali rozczarowania. Wprost przeciwnie – gratulowali swojemu faworytowi i okazywali mu wsparcie na wszelkie możliwe sposoby: od życzeń na serwisach społecznościowych przez skandowanie imienia w hali igrzysk do kosza absurdalnie drogich w transporcie żywych kwiatów.

A następnego dnia wodołazi oraz ich koterie wsiedli na statki i wystartowali w stronę Ziemi, Marsa i Księżyca.

 

***

 

Ostatecznie to rodzina Hohenfeldtów zaproponowała sposób na pokonanie wirusów. Musieli tę walkę potraktować bardzo osobiście.

Steno kolejny raz spędzał w obserwatorium więcej czasu niż zwykle, siedząc niemal bez ruchu przed głównym ekranem, na którym rozgrywał się ostatni akt walki ludzkości z wirusami. W pobliżu orbity Jowisza znalazło się już mnóstwo rozmaitych teleskopów, ale żaden nie mógł się równać ze sprzętem otaczającym Steno. Czuł się, jakby dostał miejsce w pierwszym rzędzie podczas najważniejszej rozgrywki w historii, a do tego momentami podejmował rolę suflera. Wprawdzie widowisko obywało się bez fajerwerków i efektów specjalnych, ale dawało nieporównywalnie większą satysfakcję.

W ciągu ostatnich trzech miesięcy na orbitach Ziemi, Marsa i Księżyca powstały setki statków-pułapek. Każdy składał się z ładowni o grubych ścianach i doczepionego do niej mocnego silnika. Zbudowano je głównie z drewna i plastiku (przy okazji zutylizowano mnóstwo śmieci), pokryto kompozytem złożonym z włókien węglowych z domieszką szklanych i warstwą azbestu na zewnątrz. W całej konstrukcji wykorzystywano absolutnie minimalne ilości metalu, lecz w środku ładowni znajdowała się zatopiona w szkle siateczka z drutów, która miała utrudniać komunikację.

Firma „Hohenfeldt und Söhne” zaangażowała się bez reszty w budowę tych statków. Wytworzyła prawie sześćdziesiąt procent wszystkich. Krążyły plotki, że całkiem zatrzymano produkcję jachtów.

W ładowni umieszczano styropianowy kloc obity półcalową warstwą blachy. Holowniki zaciągały pułapki w pobliże skupisk sond von Neumanna i popychały w ich kierunku. Prędzej czy później roboty odnajdywały przynętę i rzucały się na nią drapieżnie. Kiedy zgromadziło się ich wystarczająco wiele, wrota ładowni zatrzaskiwały się, a silnik odpalał, kierując statek w stronę Słońca. Za nim, w bezpiecznej odległości lecieli żołnierze gotowi strzelać laserami do robotów, które próbowałyby uniknąć słonecznej studni grawitacyjnej.

Astronomowie w obserwatoriach porozrzucanych po całym Układzie Słonecznym zarywali noce, by wytropić wszystkie skupiska wirusów.

 

Epilog

 

– Po co mnie ściągnąłeś? – zapytał Jules de Marbot. – Wiesz, że nie brakuje mi zajęć, a ty mógłbyś już być w moim gabinecie, gdybyś się tylko głupio nie upierał, żeby zostać tutaj dłużej.

„Tutaj” oznaczało orbitalną stację należącą do École Supérieure d'Astronomie i wykorzystywaną jako miejsce, gdzie naukowcy wracający na Ziemię po dłuższym pobycie gdzieś poza głównymi skupiskami ludzkimi odbywali kwarantannę.

– Muszę powiedzieć ci coś jako dziekanowi. I nie mogłem zaufać komunikacji zdalnej – odparł Steno. – Ziemia i moja rodzina muszą jeszcze poczekać, chociaż okropnie się za nimi stęskniłem.

Brwi Julesa powędrowały w górę. Rozmówca bez słowa pokazał mu zdjęcie kilkucentymetrowego przedmiotu na jasnym tle.

– Czy to…?

– Tak, to jeden z nich.

– Skąd go wytrzasnąłeś?!

– Pamiętasz Lizę Hohenfeldt?

– Oczywiście. Każdy o niej słyszał. François poświęcił jej cały wykład. Co najmniej dwie religie ją kanonizowały, kolejne uznały za męczenniczkę.

– Kiedy orbita Jowisza została oczyszczona z tego cholerstwa, udało się odzyskać ciało. Sprowadzono je na Europę, bo tam było najbliżej. Sekcji dokonał Luigi, ten z Wydziału Biologii. Pełni obowiązki lekarza w bazie, wraca na Ziemię za dwa miesiące. Zaprzyjaźniliśmy się. A to – Steno podbródkiem wskazał zdjęcie – znalazło się w żołądku dziewczyny. Kwas solny je unieszkodliwił.

– W żołądku? – powtórzył z niedowierzaniem Jules. – Myślałem, że one nie były zainteresowane materią organiczną.

– Mój wnuk wspomniał, że ona miała kolczyk w pępku. – Widząc zaskoczoną minę dziekana, dodał: – Chodzili ze sobą, więc pewnie wie, co mówi.

– Rozumiem. Gdzie to teraz jest?

Steno machnął ręką w stronę ściany obok włazu.

– W laboratorium, w szafie pancernej, razem z próbkami przesłanymi przez Luigiego.

– I czego ode mnie oczekujesz?

– Że przekonasz rektora do badań. Potrzebujemy informatyków i inżynierów, żeby sprawdzili, co da się z tego wyciągnąć.

– Chyba żartujesz! Stary mnie zabije, zanim skończę pierwsze zdanie. Nie możemy narażać reputacji uczelni ani życia ludzkości.

– Granty. Patenty. Publikacje.

– Wiesz, że to cholernie niebezpieczne?

– Kwas to zdezaktywował.

– Ale chciałbyś odzyskać program sterujący tym czymś. A jeśli ktoś zebrałby ten kod razem? Co wtedy?

– Nie zamierzam wypuścić na zewnątrz więcej niż jedną trzecią kodu. Słowo honoru. To jedyny egzemplarz w Układzie Słonecznym.

 

– Panie i panowie, proszę was o umieszczenie wszystkich komunikatorów w klatce Faradaya w pokoju mojej asystentki. – powiedział Klaus Hohenfeldt tuż po otwarciu posiedzenia zarządu. – Chyba nie muszę nikomu przypominać, że słowa, które tu padną, nie mogą wyjść poza ten pokój. Dlatego spotykamy się osobiście, żadnych holokonferencji.

Kilka osób wstało od mahoniowego stołu i wyszło na chwilę. Kiedy wszyscy ponownie usiedli, Klaus kontynuował:

– Dzisiejsze zebranie poświęcone jest dwóm sprawom. Obie znajdują w laboratorium H5 na orbicie Księżyca. To uszkodzone roboty, popularnie zwane wirusami von Neumanna. – Przeczekał szmer zaskoczenia i mówił dalej: – Uważam, że powinniśmy przeanalizować je gruntownie i wydobyć wszelkie tajemnice. Zastanówmy się, jak zrobić to w najbezpieczniejszy sposób.

– To szaleństwo! – wybuchnął główny księgowy.

– Jorg, tylko wyobraź sobie, że stawiasz fabrykę na kamieniu, posypujesz opiłkami, a ona zaczyna wypuszczać półprzewodniki i tranzystory. Bez dodatkowej energii, bez maszyn, bez budynków fabrycznych, bez zanieczyszczenia środowiska, bez płacenia ludziom… Kto będzie w stanie z nami konkurować?

– Skąd wzięliśmy te roboty i ile ludzi o tym wie? – zainteresował się specjalista od PR.

– Statki-pułapki zawierały malutkie boje, które zaczynały działać, jeśli do ich wnętrza trafił nieaktywny robot. Wówczas były katapultowane. Wyglądały jak zwyczajne meteoroidy, więc nie powinny przyciągnąć niczyjej uwagi. Po dwudziestu czterech godzinach włączała się emisja sygnału, dzięki któremu dało się je namierzyć i odzyskać. Kazałem przesłać odłowione boje do laboratorium w nienaruszonym stanie. Projekt został podzielony na tyle etapów, że nikt nie powinien odgadnąć celu całości. Montażu dokonywały maszyny, które nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności krótko po skończeniu prac uległy awarii. W jej wyniku zostały zostały zezłomowane i przetopione. Plan zna jeszcze mój kuzyn, pomagał dopracować szczegóły techniczne.

Piarowiec z satysfakcją pokiwał głową.

– To strasznie ryzykowne – zaczęła jęczeć specjalistka od marketingu. – A jeśli któryś z robotów przetrwał? A jeśli przypadkiem go wskrzesimy? Wszyscy mamy rodziny. Jeżeli to wyjdzie na jaw, wizerunek firmy…

– Coś mi się od tych pieprzonych bękartów von Neumanna należy po wszystkim, co mi zabrały! – przerwał jej Klaus. – Niech spłacają swój dług. Zastosujemy wszelkie możliwe sposoby asekuracji. Nigdy nie sprowadzimy wirusów na planetę ani księżyc, wyłącznie sztuczne satelity. Możemy je zbudować z plastiku i drewna, jeśli uznamy to za stosowne. Dopuścimy do badań tylko sprawdzonych ludzi. Nigdy nie wprowadzimy do komputerów więcej niż pięćdziesiąt procent kodu, który zdołamy odczytać.

– A jeśli mimo to ktoś spróbuje poskładać kod w całość i uzyska działające wirusy? – zapytał księgowy, chociaż widać było, że już został przekonany, a teraz tylko dba o jak największe bezpieczeństwo projektu.

– Skąd miałby wziąć resztę? – odparł Klaus. – To jedyne dwa egzemplarze w Układzie Słonecznym.

 

Żadne z rozmówców nie wiedziało, ile dezaktywowanych sond zostawiło sobie wojsko.

Koniec

Komentarze

A jak ktoś nie wierzy, że chodzenie po wodzie jest możliwe, to niech sobie obejrzy filmik o bazyliszku. Człowiek w płetwach też by tak mógł, tylko potrzebowałby niskiej grawitacji.

Babska logika rządzi!

100% Finkli w Finkli, tak bym to podsumowała.

 

Ogólnie mi się podobało, choć z początku trochę się gubiłam (sporo wątków i nadal, mimo że przebiegłam wzrokiem całość jeszcze raz, mam wrażenie, że niektóre są trochę puszczone), potem, od zaginięcia Lizy, rzecz nabiera tempa i rytmu bardziej zrozumiałego dla zwykłego czytelnika. Aczkolwiek nie do końca rozumiem motywacje rzeczonej Lizy – czy to po prostu wybryk niezbyt mądrej córki miliarderów?

Dobry twist z ciałem Lizy, ale cała końcówka lekko pospieszna, pogubiłam się w tym, kto i ile ma tych teoretycznie zniszczonych wirusów, ale rozumiem, że ogólnie chodzi o łapkę machającą zza grobu?

 

Technicznie po Finklowemu bez zarzutu, więc się czepnę, że École też ma akcent ;)

http://altronapoleone.home.blog

Solidne opowiadanie z dużą dawką s-f. Koncepcja sond-wirusów została tak opisana, że wydaje się prawdopodobna. Jest spójna, czytelnik dostaje dużo informacji, podawanych przez cały tekst. Podobał mi się sposób wprowadzania tych danych, np. poprzez rozmowę bohaterów czy przemyślenia lub pracę Steno. Sondy od razu budzą emocje, stanowią zagrożenie dla ludzi, ale też przedmiot ich fascynacji. Zakończenie wybrzmiało nieco horrorowo po wydarzeniach z Lisą. 

Opisujesz ciekawą lokalizację – księżyc Jowisza. W rozmowach przewijają się też inne planety. Czuć klimat kosmosu, nie ma wątpliwości, że akcja dzieje się poza Ziemią. Europa została pokazana w interesujący sposób, ma swój “sport narodowy” – chodzenie po wodzie.;) Poznajemy zbiorowość oraz jednostki. Przy okazji dowiadujemy się kilku ważnych rzeczy o całej ludzkości, jej dążeniach oraz obawach.

Podobali mi się bohaterowie, kontrast między nimi, ich motywacje. Steno wydaje się główną postacią. Wyszedł wiarygodnie, szczególnie jego relacja z wnuczkiem i nastawienie do pracy. Wydaje się kontrowersyjny, zwłaszcza w zakończeniu, ale przez to – bardziej ludzki, mimo całej wiedzy eksperckiej.

Aksel i Lisa to jego przeciwieństwo. Zwłaszcza dziewczyna, ze swoją niefrasobliwością i przekonaniem, że dużo może, skoro ma własny pojazd i pochodzi z wpływowej rodziny. Aksel chce ją ratować, chociaż nie umie pilotować statku. Dobrze pokazałaś sposób myślenia oraz emocje nastolatków.

Konstrukcja opowiadania przypomina dobry film, jest przemyślana, uzasadnia końcówkę. Ciekawie wypadła scena w ścigaczu i akcja ratowania Lisy. Podkręcają tempo akcji.

Zgłaszam opowiadanie do wątku bibliotecznego.

Dziękuję, Drakaino. :-)

Finkla pisała, to i zawartość Finkli duża. ;-) A jeszcze zostałam zmuszona do SF…

A który wątek jest puszczony luzem? Toż nawet podałam, które miejsce zajął Aksel, choć nie ma to znaczenia dla fabuły.

Motywacje Lizy – starałam się je pokazać w rozmowie ze Steno. Zwróć uwagę, jakie zadaje pytania.

Tak, chodzi o widmo nie do końca pochowanego obiektu.

Akcent. Niedobry tłumacz Google, nic nie wspomniał o akcencie. Chyba jeszcze poprawię po powrocie do domu, tylko nie mów nic jurorom…

Babska logika rządzi!

Dzięki, Ando. :-)

No, tekst startuje również w wyzwaniu SF, więc nie mogło występować w homeopatycznych dawkach. ;-)

Fajnie, że widzisz tyle zalet.

Chodzenie po wodzie to niezupełnie sport narodowy Europy – w zamyśle ona w ogóle nie ma stałej ludności, wszyscy tam przyjeżdżają na “dyżury”. Ale do chodzenia po wodzie potrzeba grawitacji poniżej 20% ziemskiej, więc te imprezy zawsze organizowane są na księżycach.

Tak, Steno miał być protagonistą. Jakoś blisko mi do naukowców, rozumiem ten gatunek, łatwo mi się w nich wczuć…

Babska logika rządzi!

Finklo, dwie uwagi na początek, dla pokazania, że miś czytał dokładnie:

Steno pewnie miałby mistrzostwom za złe zniszczenie rutyny i przeszkody w pracy, gdyby nie fakt, że w zawodach startował, jako przedstawiciel Nowej Unii Europejskiej, jego najstarszy wnuk, Aksel.

Miś się zdziwił, że to Aksel miał startować, a nie Steno. Potem przełożył ‘na swoje’ tak:

Steno pewnie miałby mistrzostwom za złe zniszczenie rutyny i przeszkody w pracy, gdyby nie fakt, że w zawodach startował  jego najstarszy wnuk, Aksel, jako przedstawiciel Nowej Unii Europejskiej.

 

o odkryciu nowej asteroidy.

a kilka linijek niżej

Steno nie mógł więc zlekceważyć alarmu, tym bardziej, że okazał się dotyczyć wielkiej planetoidy,

Miś wie, że w języku polskim są praktycznie synonimami, ale…

 

Teraz o całości: Zaciekawiłaś misia pomysłem. Czytał z przyjemnością. W końcówce dołożyłaś problemy nurtujące wielu – chęć zysku a odpowiedzialność i tajna działalność wojskowych. Klik. 

 

Dzięki, Misiu. :-)

Hmmm. Mnie jakoś ładniej brzmi zdanie w mojej wersji.

A to nie są synonimy? Tak je traktowałam.

Miło mi, że Misiowi było przyjemnie i ciekawie. Tak, dla zysku i przewagi nad innymi ludzie robią paskudne rzeczy.

Babska logika rządzi!

Przejrzałam jeszcze raz, nie na spadku adrenaliny po wyścigu z dedlajnem, który okazał się nie być dedlajnem (bo dedlajn jest dziś w południe, jak się okazuje), ale nadal mam problem ze zrozumieniem motywacji Lizy, ale może to dlatego, że nie mam nastolatków w okolicy.

Zwróć uwagę, jakie zadaje pytania.

Przeczytałam trzy razy. Może coś o tym kodzie źródłowym, ale dla mnie to nadal niejasne.

Te tablice do pierwszego kontaktu może są lepszym tropem? Ale z kolei aż taka naiwność mi z jej pytań nie wychodzi.

 

który wątek jest puszczony luzem?

Ten z sierżantem. Przyznaję, że nie do końca rozumiem, jakie jest jego znaczenie poza tym, że na końcu masz o możliwych wirusach zachowanych przez wojsko. Ale dlaczego on strzela, do czego strzela, co z tego wynika? Z początku myślałam, że to ten strzał uruchomił sondy czy dał im reprodukcyjnego kopa, ale to mi się nie klei, bo o tym, że Dares jest zagrożeniem, piszesz w pierwszym rozdzialiku ze Steno w roli głównej (rozdzialiku lekko infodumpowym zresztą, ale napisanym lekko, więc bardzo nie boli).

 

PS. Jak zobaczyłam tytuł, to miałam nieodparte wrażenie, że to będzie fanfik to Doktora Who :P

http://altronapoleone.home.blog

– A czy te sondy są żywe? – spytała Liza.

– A czy ten pierwotny program ciągle może gdzieś tam być? – indagowała dziewczyna.

Do tego na Ziemi zaczęły powstawać nowe religie, niektórzy demonstranci domagali się nawiązania kontaktu, a Liza pod wpływem nieruchomego Jowisza non-stop na horyzoncie dostaje schizy religijnej. Przed startem wydrukowała sobie tablice do pierwszego kontaktu.

Aksel dla kontrastu zachowuje się w tej rozmowie całkiem inaczej – on chciałby obejrzeć zniszczenie sond.

Sierżant. Hmmm. Powiadasz, że niepotrzebny? Chciałam pokazać, że ludzkość ostrzelała sondy. Na tym etapie George w ogóle podejrzewał jakieś machloje Chin. Jakoś ludzie się musieli dowiedzieć, że roboty radośnie wykorzystują każdy kawałek materii, który wystrzeli się w ich stronę.

Dares jest zagrożeniem o tyle, że roi się na nim od sond. W pierwszym rozdzialiku jeszcze o tym nie wiadomo.

 

Edytka: doktora Who znam głównie z gifów Tarniny, więc raczej nie. ;-)

Babska logika rządzi!

O tablicach dodałam edycję do komentarza, ale zdążyłaś odpowiedzieć XD

Schizy religijnej też nie dostrzegłam, owszem, ona mówi o tym oku boga, ale to jak dla mnie znów mało na “schizę religijną”. Mam wrażenie, że mając w zapasie sporo czasu i sporo znaków, pewne rzeczy jednak za bardzo zostawiłaś w swojej głowie.

 

Nie wiem, czy sierżant niepotrzebny, ale ta scena jak dla mnie powinna jednak mieć jakiś ciąg dalszy, bo masz tam mocne zdanie o tym kroku ludzkości i nic (imho) z niego (w tekście) nie wynika. Wątek Chińczyków też znika.

 

Owszem, w pierwszym rozdzialiku jeszcze nie wiadomo, co konkretnie jest zagrożeniem (sondy), ale w rozdzialiku o sierżancie też nie, plus właściwie nie wiadomo, o co w ogóle chodzi z tym strzelaniem – no, jak dla mnie to jest fajny trop, ale niedopracowany.

 

Z tym że czyta się to dobrze, wątpliwości pojawiają się już po lekturze, bo wtedy zobaczyłam, że czegoś mi brakuje.

http://altronapoleone.home.blog

Oko boga. W sumie, sama jestem ciekawa, jak się czuje człowiek, jeśli na niebie bez przerwy wisi mu taka tarcza. Ciągle w tym samym miejscu. Wisi i patrzy. Ogromna – chyba ze 20 stopni zajmuje. Można ześwirować chyba.

Może warto było ten wątek odrobinę zaznaczyć, na przykład kiedy Aksel przychodzi do dziadka pytać o dziewczynę… Ale już po ptokach. Trochę żałuję, że nie starczyło mi czasu na betę. Znaki owszem, jeszcze były, ale z tym zapasem czasu to niezupełnie tak, jak sądzisz. ;-)

Sierżant. Zdanie mi się podobało. Wydawało mi się, że wystarczy wyjaśnienie, że sondy są strasznie zachłanne na metale. A pociski się chyba z tego robi… Więc każdy strzał to karmienie potwora. Sierżant doczekał do końca służby, a potem jeszcze długo opowiadał wnukom, jak to ostrzelał obiekty obcych.

A Chińczycy zniknęli, bo okazało się, że tym razem niewinni.

Szkoda, że po lekturze wychodzą jakieś niedosyty.

Babska logika rządzi!

Okej, teraz rozumiem sierżanta ;) Ale to by się przydało w tekście potem jakoś przywołać, że on je nakarmił. I że Chińczycy są niewinni.

http://altronapoleone.home.blog

No, jeśli Czytelnik ma taką potrzebę, to pewnie trzeba było. Ale już po terminie, więc się wstrzymam.

Babska logika rządzi!

Przyjemne.

Fabularnie odrobinę nierówno. Na początku troszkę mi się dłużyło, od momentu odkrycia sond wydarzenia nabrały rumieńców – ale dla odmiany mój wewnętrzny sceptyk protestował, gdy pisałaś o rozbieraniu pocisków, zanim trafią w cel. Trudno mi było uwierzyć, że jakiekolwiek maszyny dałyby radę rozebrać np. bryłę wolframu pędzącą z prędkością kilku kilometrów na sekundę zanim ta trafiłaby w cel – czyli typowy dla SF pocisk kinetyczny. Ale ok, to było niezbędne dla fabuły.

Potem, kiedy już ustaliłaś warunki wyjściowe, robi się zdecydowanie ciekawiej. Fabuła sprawnie kopytkuje do przodu, a ja cały czas jestem ciekaw, jak to się skończy. I kiedy już myślę, że wiem – ty mnie zaskakujesz epilogiem.

Bohaterowie napisani bardzo dobrze. Od zestresowanego pilota, przez zakochanego nastolatka, po dziadka-astrofizyka. Mają określone motywacje, dostrzegalne i rozróżnialne osobowości, daje się ich zrozumieć. Drobny problem mam z Lizą, której motywacji nie zrozumiałem (choć znalazłem ją potem w komentarzach) – nie zaszkodziłoby ciut bardziej ja wyeksponować. Ale może to po prostu moje niezrozumienie dla fanatyków?

Podobały mi się też detale ubarwiające świat. Sport to ciekawy dodatek, choć bardziej ze względu na wpływ na bohaterów (ta dieta…) niż samą dyscyplinę, ale urzekły mnie głównie drobiazgi takie jak liofilizowane morele, kangurze skoki i ciasnota,straszny Jowisz na niebie… Czuć u ciebie, że akcja nie dzieje się an Ziemi. A to nie zawsze się udaje.

 

Podsumowując – nie obyło się bez drobnych turbulencji, ale ogólnie to bardzo porządny tekst. Przemyślany, zrozumiały i bardzo starannie wykonany. Dobrze się bawiłem przy lekturze.

Czytało się bardzo fajnie, tekst jest, jak dla mnie, jasny i przejrzysty, a przy tym wciągający. SF taka pierwszokontaktowa / space operowa, bardzo sympatyczna w lekturze. Bohaterka, niestety, 100% wiarygodna jako bogata młoda zdolna idealistka. Bardzo mi się podobało.

ninedin.home.blog

Dzięki, None. :-)

Tak, początek jest trochę infodumpowy. Ale upieram się, że te informacje są potrzebne. Trzeba przecierpieć.

To te pociski zapitalają aż tak szybko? Nie miałam pojęcia. Toż to już będzie pierwsza kosmiczna na niektórych obiektach…

Fajnie, że zaskoczyłam w końcówce.

I cieszę się, że udało się skonstruować bohaterów. No, przynajmniej większość. Wszyscy to byłby nadmiar dobroci. ;-)

No, taki był wymóg konkursowy, że nie na Ziemi.

Babska logika rządzi!

Dzięki, Ninedin. :-)

Cieszę się, że dla Ciebie wszystko była jasne, nawet Liza.

Tak, trochę tu zalatuje space operą, ale mam nadzieję, że tylko odrobinę.

Babska logika rządzi!

Zgadzam się z Ninedin, dla mnie też wszystko było jasne w tym opowiadaniu.

 

Tak, Steno miał być protagonistą. Jakoś blisko mi do naukowców, rozumiem ten gatunek, łatwo mi się w nich wczuć…

Ja mam neutralny stosunek do naukowców, chociaż ostatnio mogło się wydawać inaczej. W każdym środowisku są różni ludzie, żeby opowiadanie było ciekawe, raczej wybiera się tych skomplikowanych. Mam wrażenie, że Steno właśnie taki jest. Protagonista, oddany swojej pracy, chroniący wnuczka, ale też pasjonat, który wiele zaryzykuje dla nowego odkrycia. Wyglądało na to, że on zdawał sobie sprawę z zagrożenia, kiedy sprowadzono ciało Lisy do kolonii.

 

 

Nie było wymogu, że nie może być na Ziemi, upewniałam się :)

http://altronapoleone.home.blog

Tak, początek jest trochę infodumpowy. Ale upieram się, że te informacje są potrzebne. Trzeba przecierpieć.

Czasem warto. I tu akurat tak jest.

To te pociski zapitalają aż tak szybko? Nie miałam pojęcia.

Teoretycznie. Wedle wikipedi pocisk z działa szynowego miałby zasuwać 2,7 km na sekundę i przy trafieniu w cel wyzwalać tyle energii co spora bomba. Ale to tak naprawdę czep drobny, bo inaczej fabułą nie mogłaby się wydarzyć, więc tak być musiało.

I cieszę się, że udało się skonstruować bohaterów. No, przynajmniej większość. Wszyscy to byłby nadmiar dobroci. ;-)

Powiedziałbym, że Liza jest poprawnie skonstruowana, po prostu jej motywacja do mnie nie przemawia/nie jest dla mnie zrozumiała. Ale nie rozumiem też np. motywacji fanów piłki nożnej, więc co ja tam wiem.

Ando, Steno miał być niezłym astrofizykiem, ale nienadzwyczajnym dziadkiem – jego sposób opiekowania się wnukami wydaje mi się kontrowersyjny, zwłaszcza na dłuższą metę. ;-)

Kiedy sprowadzano ciało, nikt jeszcze nie wiedział, co dziewczyna kryje w sobie. A potem, jak zobaczyli, że wirusik popsuty, to zaczął kusić… Ale przynajmniej Steno miał na tyle rozsądku, żeby nie wlec tego na Ziemię, tylko zostawić na orbicie. Tak, on bardzo dobrze zna zagrożenie.

 

Drakaino, ale główny nurt chyba musiał być gdzie indziej. U mnie też wspominam o reakcjach na Ziemi.

 

None, fajnie, że było warto.

A z pociskami, to nawet gdyby wybuchł, to przecież metal z obudowy nie zniknie (chyba że to atomówka ;-) ) – roboty sobie pozbierają z kawałków, rozwalonych pobratymców też wykorzystają. Tyle że będą się musiały trochę nalatać w poszukiwaniu. Dla fabuły to nie jest takie niezbędne, ale zżeranie pocisku, zanim zdąży wybuchnąć, wydawało mi się bardziej widowiskowe.

Motywacje kibiców sportowych to w ogóle coś dziwnego. Oprócz międzynarodowej siatkówki – ona jest w porządku. ;-)

Babska logika rządzi!

A z pociskami, to nawet gdyby wybuchł, to przecież metal z obudowy nie zniknie (chyba że to atomówka ;-) ) – roboty sobie pozbierają z kawałków, rozwalonych pobratymców też wykorzystają. Tyle że będą się musiały trochę nalatać w poszukiwaniu. Dla fabuły to nie jest takie niezbędne, ale zżeranie pocisku, zanim zdąży wybuchnąć, wydawało mi się bardziej widowiskowe.

A tu się robi ciekawie. Bo te pociski nie zawierają ładunku wybuchowego, to tylko bryła metalu. Tyle, że kiedy leci tak szybko (i co więcej, uderzy w coś, co leci nawet szybciej, bo asteroidy latają i po 100 km/s) i w coś walnie, to ta cała energia kinetyczna gdzieś się musi podziać – i zamienia się (głównie) w ciepło. Więc jak strzelić czymś dość ciężkim, dość szybko, to tego ciepła będzie dość dużo, by po trafieniu pocisk wraz z całym otoczeniem zwyczajnie wyparował.

Ale to tak w ramach ciekawostki.

Przyznaję, że ten kawałek researchu całkiem pominęłam. Wiem, że w próżni trudno o tlen do spalenia czegoś, ale nie wnikałam w wybuchowość pocisków. Czyli to po prostu takie kamienie z procy?

Babska logika rządzi!

Przeczytałem z satysfakcją, chociaż nie wiem, czy koniecznie z przyjemnością, bo konkluzje raczej trzeźwe i ponuro realistyczne. Istotnie, jeżeli trzyma się w laboratoriach próbki Variola vera, to czemu nie obcej sondy von Neumanna? Ludzkość nigdy nie zmarnuje dobrej okazji, aby dać sobie szansę na samozagładę. (Zresztą gdyby nie ta samobójcza ciekawość, może wciąż jeszcze czepialibyśmy się ogonami drzew). Postać dziadka-naukowca wypada przekonująco. Zaskoczył mnie, gdy z zimną krwią oszukał wnuka i zaaplikował mu środek usypiający, ale – jak na sytuację – w sumie nieźle wybrnął. I mnie motywacje Lizy wydały się niejasne: zrozumiałem, że chciała nawiązać kontakt, ale nie zrozumiałem, co jej strzeliło do ślicznej główki, aby nawiązywać kontakt z kupą samoreplikującego złomu. Wydaje się, że nic wyraźnie nie wskazywało na psychozę na tle religijnym, zresztą osoba w ostrej psychozie raczej nie jest zdolna do konstruowania spójnych planów.

Z innych drobiazgów: wczesny koniec kariery u wodołazów wygląda na nieco wymuszone narzędzie narracyjne – co to za problem zwiększyć powierzchnię płetw lub zorganizować zawody na obiekcie o półtora raza słabszej grawitacji? Poza tym, o ile sobie przypominam skoczków narciarskich (chyba najbardziej zbliżony sport, choć się nim szczególnie nie interesuję), piętnaście lat to może być “martwy wiek” – w zawodach dziecięcych już nie startują, a w poważnych juniorskich jeszcze nie, bo na ogół akurat przeżywają skok pokwitaniowy. I te robociki w żołądku dziewczyny… mało przekonujące wyjaśnienie, jak się tam znalazły. Kolczyk w pępku bardzo stanowczo nie powinien penetrować do żołądka.

Podsumowując, dobry tekst. Nominacji do Biblioteki, jak widzę, masz już komplet.

Dzięki, Ślimaku. :-)

Ludzkość nigdy nie zmarnuje dobrej okazji, aby dać sobie szansę na samozagładę.

Podoba mi się to zdanie. Jako Ślimak Z. musisz znać temat.

Właściwie Steno nie oszukiwał wnuka. Najpierw autentycznie wierzył, że dziewczyna zostanie uratowana i zaproponował Akselowi świetne miejsce do oglądania tej akcji. A potem się wszystko skopało i rzeźbił, jak mógł.

Miało być tak, że Liza próbuje nawiązać kontakt motywowana obserwującym jej uczynki i grzechy okiem boga/Boga. Ale najwyraźniej za słabo to pokazałam.

co to za problem zwiększyć powierzchnię płetw lub zorganizować zawody na obiekcie o półtora raza słabszej grawitacji?

Żaden. Ale jeśli reguły gry dopuszczą większe płetwy, to i tak chude dzieciaki zdeklasują osiemnastoletnich młodzieńców, bo pobiegną szybciej i dalej. Spójrz na to z innej strony: medalistki olimpijskie w gimnastyce artystycznej nie zawsze są pełnoletnie. U niektórych jaszczurek też tak jest – młode i lekkie mogą popitalać po wodzie, a stare są za ciężkie.

Robot w żołądku. Oj, marudzisz. Chciał wyrwać smaczny kąsek i za głęboko się wgryzł. A może go coś popchnęło, bo wszystkie się rzuciły…

Babska logika rządzi!

Miało być tak, że Liza próbuje nawiązać kontakt motywowana obserwującym jej uczynki i grzechy okiem boga/Boga. Ale najwyraźniej za słabo to pokazałam.

Będę okrutna: to zostało całkowicie w Twojej głowie. Uwaga o oku boga/Boga jest rzucona mimochodem i sprawia wrażenie raczej efekciarskiej wypowiedzi nieco pretensjonalnej nastolatki niż czegokolwiek poważnego.

http://altronapoleone.home.blog

No, widzę, że za dużo zostało. Trudno, teraz już nie będę zmieniać.

IMO, lepiej mimochodem niż gdyby laska wygłosiła: “Dzień dobry, jestem Liza. Mam 17 lat i uważam, że Bóg mnie wybrał do wielkich rzeczy”. ;-)

Babska logika rządzi!

Żaden. Ale jeśli reguły gry dopuszczą większe płetwy, to i tak chude dzieciaki zdeklasują osiemnastoletnich młodzieńców, bo pobiegną szybciej i dalej. Spójrz na to z innej strony: medalistki olimpijskie w gimnastyce artystycznej nie zawsze są pełnoletnie.

We wspomnianych skokach narciarskich, o ile się nie mylę, dopuszczalna długość nart jest proporcjonalna do wzrostu zawodnika – można by tu jakoś podobnie (powierzchnia do masy), a wytrzymałość rośnie z wiekiem. Możliwe, że w gimnastyce artystycznej (w łyżwiarstwie figurowym na pewno) zamierzają zwiększyć minimalny wiek olimpijski. Nie chcę się zresztą czepiać tego pobocznego wątku – w zależności od decyzji związku sportowego, choćby i głupawych, z pewnością można sobie wyobrazić opisywaną przez Ciebie sytuację.

Taaa, związek sportowy ma ostatnie zdanie.

Widzę tu poważną różnicę między skokami a wodołażeniem – skoki są niebezpieczne, łatwo skręcić sobie kark, jakieś pomniejsze urazy często się zdarzają przy lądowaniach. A przy wyścigach w chodzeniu po wodzie na odległość chodzą po “bieżni” napełnionej po kolana wodą. Jak zwolnią na tyle, że woda się zorientuje i wpadną, to koniec występu. Wydaje mi się, że ryzyko poważnej kontuzji jest mniejsze i można pozwolić dzieciom na taką zabawę.

Nie pomyślałam, żeby różnicować wielkość płetw, ale to może być ciekawy pomysł.

Babska logika rządzi!

Przyznaję, że ten kawałek researchu całkiem pominęłam. Wiem, że w próżni trudno o tlen do spalenia czegoś, ale nie wnikałam w wybuchowość pocisków. Czyli to po prostu takie kamienie z procy?

W uproszczeniu tak. Pocisk kinetyczny ma po prostu bardzo mocno w coś walnąć. A że w kosmosie praktycznie wszystko rusza się bardzo szybko, nie jest to trudne. A ilości energii bywają znaczne – kamień, który zmiótł dinozaury, też był pociskiem kinetycznym (choć wystrzeliła go natura, nie technologia – raczej).

Oczywiście to tylko jedna z możliwych broni. Popularna w SF, bo jest zrozumiała i każdy sobie taki kamień z procy wyobrazi, a podstawy teoretyczne do jej budowy już znamy, no i na pewno byłaby skuteczniejsza w walce niż osławione lasery bojowe. Ale kto twoim wojskowym broni używać amunicji innego rodzaju (choć nie konwencjonalnej, bo ta faktycznie nie działa w próżni).

No, ale kamień od dinozaurów to ciężki był. Skąd bidny statek ma wziąć energię na jego wystrzelenie?

Babska logika rządzi!

No ciężki. Ale zmiótł całą planetę. Aż tyle mocy obalającej statek zwykle nie potrzebuje :P Choć bombardowanie kinetyczne z użyciem asteroid to też znany motyw w SF i kolejny sposób na zniszczenie twojej asteroidy (choć to już wymaga więcej kombinowania – doczepienia do asteroidy silników, pchnięcia jej na odpowiedni kurs w odpowiedniej chwili –  choć i tak chyba mniej niż zarzucenie na nią sieci ;) ).

Wracając do pocisku – 10 kg pocisk rozpędzony do 30 km/s (a raczej lecący wolniej, ale uderzający w coś lecącego te 30km/s) to energia rzędu 4,5 GJ albo tony trotylu. Raczej bomba lotnicza niż atomowa, ale i tak sporo. A można takich pocisków wystrzelić dużo. Albo użyć 100 kg pocisku (który, jeżeli wykonać go z litego wolframu, będzie wielkości mniej więcej 5l baniaka z wodą).

Żeby nie było – ja nie sugeruję, że powinnaś tak to rozwiązać, ale działania zbrojne w kosmosie to temat, któremu ciężko mi się oprzeć.

Kosmiczny bilard nam tu rozkwita…

Dodawanie prędkości pocisku do prędkości celu jest fajne, ale to trzeba do niego podlecieć od odpowiedniej strony. Bo od tak zwanej d… drugiej, to go pocisk nie doścignie.

działania zbrojne w kosmosie to temat, któremu ciężko mi się oprzeć.

Co kto lubi. Dla mnie walka to nic fajnego.

Babska logika rządzi!

Ciekawa jestem, czy te wirusiki, zanim rozlazły się po kosmosie, zżarły najpierw cywilizację, która je stworzyła ;) Bardzo ludzkie to, człowiek jak zawsze przed szkodą, po szkodzie i nawet w międzyczasie głupi. Możliwe, że mamy destrukcję własnego gatunku jakoś w geny wpisaną.

Podobało mi się, bardzo Twoje :) Fajne postacie, z rozmachem przedstawiony świat, wciągająca historia. W kwestii marudzenia dołączę do innych – motywacja nastolatki też wydawała mi się niezrozumiała.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dzięki, Irko. :-)

Na dwoje prawdopodobieństwo wróżyło: albo zeżarły, albo nie zeżarły. Twórcy mogli je wypuścić rozsądnie daleko od domu, mogli przy ogrodzeniu tegoż domku poumieszczać pieski, które aportowałyby zabłąkane sondy w specjalne miejsce celem przesłuchania, wtedy jeszcze sondy nie zdążyły zmutować… Ale bardzo łatwo wyobrazić sobie, że czas połamał te wszystkie warunki i zmutowane ente pokolenie wróciło po zaliczeniu iluś tam sąsiednich układów.

No, chyba muszę się zgodzić, że za słabo pokazałam motywację Lizy.

Babska logika rządzi!

Czas to bez wątpienia menda. ;-)

Ups, dużo cięższe opko niż zwykle Twoje. Napakowane detalami jak kulturysta odżywkami. Podobało się, choć wolę lżejsze, ale pojmuję, że sf! ;-)

Różne postaci, w tym nastolatki, fajnie sportretowane, tylko zdziwił mnie odruch Lizy. Zrozumiałam, po co leci, gdy przeczytałam o tablicach, lecz w trakcie rozmowy ze Stenem nic nie wskazywało na wykluwanie się decyzji, ani też później, kiedy wnuk podał nazwisko Lizy. 

,Konkurowały o zasoby. Jeśli napotkały jakiś okruch skalny, to robot, który szybciej wytwarzał własną kopię, wygrywał. Wysyłał siebie w dalszą podróż. Może nawet rozmontowywał wolniejszych braci. A jeśli odrzucił wszystko, co nie było niezbędne do replikacji, mógł powielać się szybciej. W tej chwili to już nie sondy, lecz wirusy von Neumanna.

A ta konkluzja bardzo mi się spodobała, w znaczeniu możliwości. 

 

Von Neumann, ten ziemski, był chyba od teorii gier (i matematyki), członek projektu Mannhatan, który chciał spuścić bombę na Kioto.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Dzięki, Asylum. :-)

Mendowatość czasu – trudno z tym polemizować. ;-)

Myślę, że o ciężkości zadecydowało nie tylko SF; także konstrukcja postaci. Taka hipoteza.

OK, wszyscy są zgodni, że motywację Lizy pokazałam za słabo.

Starałam się pokazać w skrócie ewentualną ewolucję sond.

Von Neumann naukowcem był. Nie byle jakim, skoro dorobił się własnych sond. ;-)

Babska logika rządzi!

wolał chodzić piechotą

A to można chodzić jakoś inaczej? 

 

cztery gie

Dziwny sposób zapisu. 

 

Tutaj, na Europie, panował względny spokój. Nawet z wodołazami i ich personelami pomocniczymi nie wystarczało ludzi, aby osiągnąć masę krytyczną i utworzyć sterowany emocjami tłum

Zabierz mnie tam. 

 

Niskie europejskie ciążenie umożliwiało płci pięknej budowanie nieziemskich fryzur.

Ciekawe, jaki miałoby wpływ na piersi. 

 

– Widzisz, chłopcze, sądzimy, że urządzenia zaczęły ewoluować

Kto poza nim sądzi?

 

to był nim właśnie ojciec zabitej dziewczyny.

W sumie to bardziej było samobójstwo. 

 

Ciekawy tekst i niestety można się domyślić, jak to wszystko potoczyłoby się dalej. 

Napisany lekko, może nawet zbyt lekko jak na taki temat, który pasuje do poważnego sci-fi.

Miałem kiedyś podobny, ale fajnie go ograłaś. 

Największym zarzutem w moim odczuciu jest jednostajność. Może przez tę lekkość, nie odczułem napięcia. Niemniej jednak tekst na plus. 

 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Dzięki, Geki. :-)

A to można chodzić jakoś inaczej? 

Hmmm. Niemowlęta chodzą w chodzikach. Ale masz rację. Ale z drugiej strony – z jakim czasownikiem połączyć takie słowa jak piechota czy pieszo?

Dziwny sposób zapisu. 

Nie upieram się przy nim. A co byś proponował? Bo 4g w tekście literackim wyglądałoby słabo.

Zabierz mnie tam. 

Twój mózg już próbowałam przenieść. A jeśli fizycznie… Miałeś chyba w swoich tekstach jakieś statki kosmiczne? Wsiądź do byle jakiego i przylatuj. Jak się powołasz na mnie, to dostaniesz zniżkę w kantynie. ;-)

Ciekawe, jaki miałoby wpływ na piersi. 

Interesujące pytanie, choć w ogóle nie przyszło mi do głowy. Pewnie pozytywny, zwłaszcza przy dużych. I już widzę te reklamy w darknecie – przyleć na Księżyc, gdzie biusty falują w sposób, jakiego na Ziemi nie potrafisz sobie wyobrazić. ;-)

Kto poza nim sądzi?

Naukowcy. Fakt, nie wynika to z tekstu, zostało w mojej głowie.

W sumie to bardziej było samobójstwo. 

Trochę tak, ale Steno widział ostatnie chwile Lizy prawie na żywo i to już na samobójstwo nie wyglądało.

Powiadasz, że napisany lekko? Dobrze chociaż, że nie widać humoru. Ja nie umiem w “ciężko”. Taki jakiś mam sposób patrzenia na świat.

Babska logika rządzi!

Witaj Finklo!

 

Opowiadanie oparte o ciekawą koncepcję. Pamiętam, że na shoutboxie Outta Sewer spytał, czy w moim opku “Dąb von Neumann” nawiązuję do sond von Neumanna. Poczytałem sobie wtedy o tym pomyśle – urządzenia, które do samoreplikacji wykorzystują materiał badanych obiektów kosmicznych. Ty dodałaś do tego jeszcze możliwość mutacji tych sond i już mamy ewolucję przez naturalną selekcję w skali międzyplanetarnej. Można się czepiać co do szybkości tej ewolucji, która jest na moje oko raczej nierealistyczna w kontekście pokazanej skali czasu, ale przymknijmy na to oko, bo kto wie jaką technologią dysponowały roboty, pomysł jest oryginalny.

Zjadanie wszystkiego co na swojej drodze spotykają skojarzyło mi się też z “ice-nine” Vonneguta.

Drugi ciekawy pomysł, to zawody w chodzeniu po wodzie. Przyznam, że uśmiechnąłem się z zadowoleniem natknąwszy się na początku opowiadania na opis tej konkurencji. Wykorzystałaś fakt słabszej grawitacji w oryginalny sposób i wcale nie jest to nierealistyczne. Zbudowało od razu klimat i zachęciło do dalszej lektury.

Tak jak niektórzy z poprzednio komentujących, nie załapałem za pierwszym razem dlaczego Liza poleciała prosto na te niszczycielskie roboty. Wyglądało jak samobóstwo.

Nie zrozumiałem, dlaczego nie można było zniszczyć robotów bombą atomową (termojądrową).

W samej końcówce pogubiłem się kto i ile ma kopii “kodu genetycznego” wirusów. Ale po uważniejszym przeczytaniu stało się to jaśniejsze.

 

Opowiadanie podobało mi się. Czytało się płynnie i ciekawy byłem jak ludzie poradzą sobie z tą kosmiczną “szarańczą”. Koncepcyjnie super! Bohaterowie sympatyczni. W kilku miejscach przyczepiłbym się do zbyt szybko poprowadzonej narracji – przydałoby się klarowniej pokazać niektóre wątki. Ale to drobiazgi.

 

Hej Asylum!

Von Neumann, ten ziemski, był chyba od teorii gier (i matematyki), członek projektu Mannhatan, który chciał spuścić bombę na Kioto.

Von Neumann to był geniusz, zresztą już od najmłodszych lat. Właściwie to on opracował strukturę komputera (architektura von Neumanna). Trudno wymienić dziedzinę w obrębie matematyki i fizyki teoretycznej, do której by nie wniósł czegoś nowatorskiego. Warto rzucić okiem na jego biografię.

Dziękuję, Kronosie. :-)

Pamiętam ten Twój tekst, trochę się wkurzyłam, że ktoś mi się wrąbuje w mój pomysł. Ale na szczęście nie. :-)

Ewolucja wydaje mi się naturalnym rozwiązaniem w tej sytuacji. Jeśli tylko dopuścimy błędy przy replikacji, to dostaniemy nieco różniące się kopie i niech zwycięża najlepsza. U mnie ta ewolucja wcale nie musi być szybka – to chyba tylko kwestia wybudowania zwierciadlanej ścianki. Ale jeśli to już jest w kodzie, wystarczy włączyć ten specjalny “gen”, to nie widzę przeszkód.

Chodzenie po wodzie – tak, to jest możliwe. Podobno robiono takie doświadczenia, wprawdzie nie na Księżycu, tylko z podwieszaniem zawodników na czymś elastycznym. Poniżej 20% ziemskiej grawitacji już dają radę.

Panuje konsensus, że motywacje Lizy za słabo pokazałam. Trudno.

Bomba atomowa. Cholerstwa się wycwaniły i rzucają się na pociski (metalowa obudowa, mniam, mniam) jeszcze zanim dolecą i wybuchną. Ale nawet jak coś dotrze do celu – materia przy wybuchu atomówki znika w bardzo małej części. Resztę niedobitki sond wykorzystają na zrobienie kopii. I jeszcze energię wyssą, skubańce.

Babska logika rządzi!

Warto było czekać…

 

Biblijna szarańcza uderzyła z kosmosu i dosłownie zjadła samozwańczą ambasadorkę. Bardzo dobry pomysł, który zgrabnie udało Ci się zrealizować. Początek jest nieco banalny i ze sporą dawką informacji i danych astronomicznych, ale opisy nie są przyciężkie, i fan hardu i zwykły zjadacz fantastyki powinni być zadowoleni.

Sama koncepcja zagrożenia bardzo pomysłowa i koncepcyjnie zdecydowanie SFowa. Oto na asteroidzie odkryto samoreplikujące, kilkucentymetrowe (jeżeli dobrze rozumiem ostatnią rozmowy) roboty, które efektywnie przetwarzają materię. Nie do końca załapałem, skąd Steno miał pewność, że one działają bez celu. Jak na odważnego naukowca o otwartym umyśle (takie robi wrażenie w dalszej części tekstu) wręcz dogmatycznie wykłada młodzieży bezcelowość istnienia tych stworów. Trochę zgrzyta ten ton (albo czegoś nie zauważyłem), bo nie rozumiem, z czego wynika. Pierwszy kontakt to ciekawe zjawisko, a tutaj bardzo szybko przeszli do stanu, w którym obcy dostali łatkę bezrozumnych (inna sprawa, że stanowią – pozornie – zagrożenie).

Ale to detal, bo później jest dobrze, choć… Wojsko atakuje, ale bez powodzenia i ludzie muszą zmienić taktykę. Tu jest kila aspektów technicznych, które budzą wątpliwości, ale wszystkie one wynikają – jak rozumie – z potrzeby wykreowania realnego zagrożenia (pochłanianie energii wybuchów, w tym broni atomowej przy jednoczesnej wrażliwości na laser i kwas solny, nieco osobliwe, ale w końcu to obcy). No i możemy je zrzucić do kategorii fiction, bo poza nimi reszta (baza, rola bohaterów, wizja świata) są spójne i\lub bazuje na przesłankach naukowych i nie przeczy fizyce tak bardzo, a wyobraźnie pobudza.

Cały motyw z nastolatką, która porywa jacht kosmiczny jest z początku banalny, ale na pewno rozszerza zakres czytelników, jednocześnie nabierając imho nieco głębi w zakończeniu, kiedy to obserwujemy rzeczywistość po zniszczeniu plagi. Smutne, ale ludzki. Pokazujesz Steno z nieco innej strony, byłem ciekaw, czy pokażesz Aleksa. Trochę szkoda, bo ta karto można było jeszcze trochę tu namieszać, ale może i dobrze, bo zbyt ludzko by wyszło.

W zakończeniu zazgrzytał mi jedynie motyw wysyłania ich w słońce. Jak rozumie, Jowisz był znacznie bliżej a jego by (chyba) nie zjadły. No właśnie… Bo zjadały energię wybuchów, to może i planetę by ogarnęły (choć to głównie rozgrzany wodór), takie prawie słońce, którego atmosfera i warunki wewnątrz (temperatura/ciśnienie) poradziłyby sobie z każdą materią.

Czy to jest hard? Nie wiem. Czy jest się do czego przyczepić? Jest, ale historia podobał mi się i po przeczytaniu jednej czwartej już nie chciałem się odrywać. Jeżeli czegoś mi tu zabrakło to może niepewności i grozy (no ok, w końcówce była). Od początku nie stało się nic, co sugerowałoby, że ludziom może się nie udać, zabrakło napięcia, emocji. Sugerowałaś to kilka razy, ale nie było tego w postawach bohaterów, przez co przekaz był niejednoznaczy.

Napisane porządnie, nic nie wybijało z rytmu. Jeden detal mi się rzucił:

W jej wyniku zostały zostały zezłomowane i przetopione.

3P dla Ciebie: Pozdrawiam, Powodzenia w konkursie i Pomyślę nad nominacją!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Dzięki, Krarze. :-)

Początek jest nieco banalny i ze sporą dawką informacji i danych astronomicznych, ale opisy nie są przyciężkie,

No, nie mów, że zawody w chodzeniu po wodzie są banalne. Sama to wymyśliłam i jestem odrobinkę dumna. Ale zasadniczo tak – na początku podaję w dość dużym stężeniu informacje, które później będą potrzebne. Jak już pisałam wyżej – trzeba to przecierpieć.

kilkucentymetrowe (jeżeli dobrze rozumiem ostatnią rozmowy) roboty,

Tak, kilkucentymetrowe. W drugiej scenie analizy amerykańskiego żołnierza wspominają o dwóch calach.

Nie do końca załapałem, skąd Steno miał pewność, że one działają bez celu. Jak na odważnego naukowca o otwartym umyśle (takie robi wrażenie w dalszej części tekstu) wręcz dogmatycznie wykłada młodzieży bezcelowość istnienia tych stworów.

No i tu wychodzi brak czasu na betę, która wykryłaby, gdzie za bardzo naciągam i co zostało w mojej głowie. Problem dałoby się rozwiązać dwoma, trzema zdaniami. Pokazałam, że żołnierz nadawał do sond i nie doczekał się reakcji. Nie pokazałam, że później spróbowano jeszcze kilku sposobów komunikacji, ale roboty tylko próbowały zeżreć nadajniki. Steno o tym wiedział.

ale wszystkie one wynikają – jak rozumie – z potrzeby wykreowania realnego zagrożenia (pochłanianie energii wybuchów, w tym broni atomowej przy jednoczesnej wrażliwości na laser i kwas solny, nieco osobliwe, ale w końcu to obcy).

Tak, zagrożenie musiało być porządne i trudne do zwalczenia. Gdyby wojsko rozpykało wroga przy pomocy kosmicznego odpowiednika kałasznikowów, nie byłoby o czym opowiadać. Laser trochę działał, bo nie zawiera materii, którą sondy mogłyby wykorzystać do replikacji. Promień niszczy ich strukturę, ale da się go odbić. Roboty komunikują się między sobą i potrafią się obronić przed laserem, jeśli wiedzą, że w pobliżu grasuje.

Kwas. Założyłam, że życie jest o wiele rzadszym zjawiskiem niż kamienie, więc wirusy dotychczas nie potrzebowały ochrony przed żrącymi substancjami pochodzenia organicznego. Hmmm, w sumie nie wiem, czy kwas solny może występować (w stanie ciekłym) na obiektach pozbawionych życia.

Cały motyw z nastolatką, która porywa jacht kosmiczny jest z początku banalny,

Tak właściwie, to ona nie porywa jachtu, tylko bierze swój, najbardziej wypasiony na Europie. To Aksel później usiłuje coś rąbnąć, żeby lecieć do dziewczyny.

Pokazujesz Steno z nieco innej strony, byłem ciekaw, czy pokażesz Aleksa. Trochę szkoda, bo ta karto można było jeszcze trochę tu namieszać, ale może i dobrze, bo zbyt ludzko by wyszło.

Ale co jeszcze można o nim napisać? Swoją rolę odegrał, zszedł ze sceny. Rozpacza, ale już nie ma wpływu na historię ludzkości.

W zakończeniu zazgrzytał mi jedynie motyw wysyłania ich w słońce. Jak rozumie, Jowisz był znacznie bliżej a jego by (chyba) nie zjadły. No właśnie… Bo zjadały energię wybuchów, to może i planetę by ogarnęły (choć to głównie rozgrzany wodór), takie prawie słońce, którego atmosfera i warunki wewnątrz (temperatura/ciśnienie) poradziłyby sobie z każdą materią.

Wolałam nie ryzykować. Nie znam się, ale chyba dość długo w głąb temperatura na Jowiszu nie jest szkodliwa dla odpornych robotów? Gdyby tylko zdołały połączyć się w pierścień dookoła jądra Jowisza, zanim zrobi się nieprzyjemnie, to już po ludzkości. Z pierścienia robią ażurową siateczkę, wyłapują wszystkie kosmiczne śmieci spadające na Jowisza, ewentualnie rozbudowują siateczkę w górę, żeby móc się wyrwać ze studzienki grawitacyjnej i ruszają na podbój US.

A na kilka milionów stopni w Słońcu to już nie ma silnych. Nawet w nocy. ;-)

Aj, no nie umiem w emocje, zwłaszcza w grozę. Nic to, trzeba ćwiczyć.

Detal poprawię po wynikach.

Babska logika rządzi!

Na początku trochę się gubiłem. Nie bardzo wiedziałem, o czym konkretnie będzie to opowiadanie. Zwłaszcza, że pierwsze zdania sugerowały raczej tekst o zawodach w chodzeniu po wodzie (swoją drogą, chętnie poczytałbym osobne opowiadanie na ten temat).

Później było już łatwiej. Masz tu kilku bohaterów, ale wprowadzasz ich rozsądnie – tak, że żaden mi się nie mylił. Każdy ma jakąś charakterystykę (niby oczywiste, ale weź tu upchnij fabułę, omówienie problemu w opowiadaniu i jeszcze zbuduj bohaterów na przestrzeni 30k znaków z lekkim hakiem). Widać też, że (jak to w sumie u Ciebie) nie brniesz w jakieś mocne stawianie na warstwę emocjonalną. Jasne, bohaterowie mają swoje charaktery i problemy, ale wielu by pewnie korciło, że tłuc jakoś mocniej dramatem chłopaka po utracie dziewczyny (dorzuć do tego ten nieszczęsny głód i masz gotowy materiał na emocjonalne szantaże czytelników i tym podobne). Ty na szczęście tego nie robisz, bo akurat temu opowiadaniu (i ogólnie większości SFów) takie rzeczy nie są potrzebne – lepiej postawić na ekspozycję pomysłu.

A pomysł na zbudowanie pomysłu wokół tych wirusów bardzo fajny. I zarazem ciekawie wykorzystany. Bo poprzez opowieść pojawia się też jakaś refleksja na temat ludzi (pisała już o tym Irka). Tekst jest trochę “cięższy” niż ten SF, który pamiętam z Tajemnic Światów, ale to dalej jest dość lekkie opowiadanie jak na standardy tego gatunku.

Jeśli miałbym się czegoś czepiać to dwóch rzeczy. Pierwsze to słabo nakreślona motywacja Lizy. Tu by się przydało trochę więcej znaków na wyjaśnienia. Ale o tym w komentarzu już było.

Druga rzecz to zawody w chodzeniu po wodzie. Tutaj miałem taki problem, że ten jeden motyw, jak pisałem, jest na tyle wdzięczny, że zasługuje w mojej ocenie na samodzielne opowiadanie i każda wzmianka o nim w tym tekście budziła taki trochę niedosyt: bo fajny pomysł, a wiadomo, że nie dostanie tyle miejsca, na ile zasługuje. A przy okazji zabierze trochę miejsca innym elementom – na przykład uzasadnieniu motywacji Lizy.

Kiedy ogłoszono Planety to miałem nadzieję, że spróbujesz coś napisać – raczej na Twoich SFach się nie zawodzę – i po lekturze mogę napisać, że warto było czekać. Fajny, ciekawy, a zarazem wciąż bardzo przystępny tekst.

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Dzięki, CM-ie. :-)

Eeee, opowiadanie o chodzeniu po wodzie? Obawiam się, że byłoby nieciekawe. Póki co wymyśliłam dwie konkurencje: dojść jak najdalej (rozgrywana na skrzyżowaniu fosy z bieżnią) i bieg na czas na określonej odległości (na długim brodziku, jak ktoś sięgnie dna, to dyskwalifikacja, coś podobnego do biegu przez płotki). W obydwu zawodnicy po prostu popitalają po powierzchni wody. Nie wydaje mi się, że da się do tego przypiąć sensowną fabułę. Ale jako element tła – może być gustowny.

wielu by pewnie korciło, że tłuc jakoś mocniej dramatem chłopaka po utracie dziewczyny (dorzuć do tego ten nieszczęsny głód i masz gotowy materiał na emocjonalne szantaże czytelników i tym podobne).

Pewnie by korciło, ja pokazałam dramat Aksela na tyle, na ile potrafiłam. A z głodem nie przesadzajmy – owszem, chłopak jest na paskudnej diecie, ale to jego własna decyzja, jak w przypadku modelek. A skoro sam tego chce, to niech nie marudzi.

Tak, zgodziliśmy się (i chyba nikt się nie wyłamuje), że z motywacją Lizy cienko.

Cieszę się, że nie zawiodłam pokładanych nadziei.

Babska logika rządzi!

Podobało się: Science fiction godne klasyków gatunku.

Nie podobało się: Upamiętnienie jednej postaci niekoniecznie pasuje mi do “kanonizacji”, może po prostu nie dostrzegłem motywów religijnych.

 

Gratuluję i pozdrawiam!

Dziękuję, Olgierdzie. :-)

Faktycznie, jest w tym coś z klasyki SF. Może ta naiwna wiara, że rakietki śmigające po całym Układzie Słonecznym czekają tuż za rogiem?

Niektóre religie uznały Lizę za męczenniczkę. Może nawet za osobę, która dobrowolnie poszła na śmierć, żeby uratować ludzkość? Niezbadane są ścieżki wiary.

Babska logika rządzi!

Cześć, Finklo!

 

Koszmar! Pod warunkiem, że w przedmowie mówisz o poziomie technicznym. Opowiadanie jawi mi się koszmarnie dobrze dopracowane pod tym kątem. Także – przeczytałem z przyjemnością.

A teraz treść. Hmm… chyba potoczyło się to za szybko. Ogólny zamysł jest przerażający, jak również przerażająco prawdziwy, ale w swobodnym płynięciu przez opko, nieco zabrakło mi większego zaangażowania emocjonalnego. Liza wpadła i wypadła. Aksel nie widział, bo go dziadzio zneutralizował, Steno patrzył naukowym wzrokiem. To mój największy zarzut. Z drugiej strony papa Lizy okazał się nieczuły na los córki i chciał się skoncentrować na tym, by wycisnąć z tego wydarzenia jak najwięcej – to znowu wypada bardzo wiarygodnie :)

Za każdym razem, gdy w literaturze pojawia się nowy sport, próbuję analizować, czy ma on sens. Biegi po wodzie wydają się realne, ale nie uwierzę w to, że ściągają kibiców z całego Układu Słonecznego – co czyni je tak wyjątkowymi?

Z pozostałymi faktami nie będę dyskutował – podałaś je w taki sposób, że uwierzyłem. Nic mnie tu nie zatrzymało, ani nie miałem ochoty się z czymkolwiek kłócić.

Strasznie nie lubię pisać pod dobrymi tekstami takich komentarzy. Marudzę i marudzę, ale przecież opowiadanie mi się podobało. Proporcje komentarza zdecydowanie nie oddają wrażeń czytelniczych.

Nie ma co klikać, więc życzę powodzenia w krokusie!

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Dzięki, Krokusie. :-)

Zależy, co rozumiesz pod pojęciem “poziomu technicznego“. Bo ja nieźle sobie radzę ze składaniem zdań bardziej poprawnych niż błędnych. Ale właśnie dobrze pograć na emocjach – tego nie umiem.

Chodzenie po wodzie. Co ściąga kibiców? A co ich ściąga do istniejących sportów? Trudno mi odpowiedzieć na te pytania, bo nie znam odpowiedzi na drugie. Chęć patrzenia na samców alfa, którzy pozostawiają konkurencję daleko w tyle? Identyfikowanie się z nimi? Snobistyczne pokazywanie, że stać mnie na ten wyjazd? Wodołażenie da się reklamować jako elitarny sport wymagający ogromnej kasy, da się również jako “i ty możesz być jak Chrystus”. Podejrzewam, że zrobiło się popularne, kiedy ludzkość zaczęła kolonizować Księżyc – wiele ziemskich sportów tam straciło rację bytu (skoki, podnoszenie ciężarów, narciarstwo i w ogóle wszystko w plenerze…). Mars pewnie też ma dyscypliny typowe dla siebie.

Nie, wcale nie marudzisz.

Babska logika rządzi!

Hi, hi, umniejsz (celowe). :-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Coś tam umniem, ale większości nie. :-)

Babska logika rządzi!

Iii, ja tam swoje wiem i czekam spokojnie na zbiór opowiadań. Fabularnych, wybranych, z konceptem, w których obecny będzie humor (czasami przełamany, bo przecież jest jak jest i naprawdę trudnozamaskować – dokumentnie, a poza tym naprawdę śmieszy, w znaczeniu przyjemnego rozbawienia).

OMG, zaczynam tłumaczyć każde użyte wyrażenie. Stop.

Swoją drogą te zawody na wodzie mega ciekawe inne musisz ich po inżynierku rozkminiać, bo przynależną rolę spełniły. :-))

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Nie czekaj aby, wstrzymując oddech.

A zawody jako pomysł na element tła mi się podobają. Jak tylko przeczytałam o tych bazyliszkach i że robiono podobne doświadczenia na ludziach, to wiedziałam, że muszę to wykorzystać. :-)

Babska logika rządzi!

Wciągnęło mnie, mimo leciutko infodumpowych fragmentów nigdzie się nie dłużyło, tempo miało moim zdaniem dobre. Nie mam się do czego przyczepić.

Jedyne co mnie uwiera, to że przez pępek do żołądka… Słyszałam, że można przez żołądek do serca, ale przez pępek do żołądka? ;) Zanim doczytałam o pępku przyszło mi do głowy, że może go jakoś przypadkiem połknęła.

A to moje ulubione zdanie z całego tekstu:

Mały ruch dla człowieka miał być wielkim skokiem ludzkości w stronę przepaści.

Kosmos to bazgranina byle jakich wielokropków!

Dziękuję, Mindenamifaj. :-)

Cieszę się, że wciągnęło. Tak, początek jest infodumpowy – musiałam Czytelnikowi przekazać podstawowe informacje, żeby się później nie zgubił.

Oj, od pępka do żołądka daleko nie jest. Któryś robot wgryzł się za głęboko i tak wyszło.

Mnie też się to zdanie podoba. :-)

Babska logika rządzi!

Co ściąga kibiców? A co ich ściąga do istniejących sportów? Trudno mi odpowiedzieć na te pytania, bo nie znam odpowiedzi na drugie.

Trafiłaś na czytelnika ze sportem nieco obytym, stąd moje wątpliwości. W naszym świecie biegi nie przyciągają wielkich tłumów na stadiony. Mówimy tu o lekkoatletyce, gdzie mamy większą różnorodność dyscyplin i zagorzali fani jednego konkretnego sportowca to pojedyncze grupki, które sumarycznie wypełniają stadion. Tu rzadko też spotyka się kibiców jeżdżących za sportowcami, raczej jest to kwestia dostępności biletów, bliskości mitingu itd.

Na drugi biegun patrząc – motorsporty, jak F1 – tam też mało jest kibiców, którzy jeżdżą na każdy, albo chociaż kilka wyścigów w sezonie. Znów raczej decyduje bliskość wyścigu. Ale tutaj dochodzi jeszcze samczość-alfa – oglądanie najszybszych pojazdów na świecie.

Wiernie za swoimi zespołami jeżdżą kibice piłki nożnej – tu dochodzi przywiązanie do klubu – to coś więcej niż kibicowanie zawodnikowi w sporcie indywidualnym – klub przetrwa dziesiątki lat. Twój zawodnik ma karierę długości kilku lat – to ogranicza zdolność przywiązania się do niego kibiców.

Obstawiam, że o sukcesie w biegu po wodzie będzie decydowała (w tej kolejności) wytrzymałość, masa ciała (przygotowanie fizyczne), technika i technologia (obie na podobnym poziomie). Brak tu czegoś nieprzewidywalnego, co pokazywałyby kamery na powtórkach jeszcze wiele lat po zawodach.

Sport w literaturze to w ogóle osobny wątek, bo gdyby opisać rzeczy, które się dzieją na sportowych arenach świata, myślę, że wielu krytyków literackich stwierdziłoby, że to zbyt piękne, żeby było prawdziwe i autor powinien zejść na ziemię. Uważam, że literatura ze sportem sobie nie radzi, bo ten jest zbytnio nacechowany przepotężnymi emocjami, które są zrozumiałe tylko dla kogoś, kto się nim żywo interesuje.

Nie mniej uważam, że w powyższym opowiadaniu sport faktycznie odegrał swoją istotną rolę, był fajnym wątkiem pobocznym, który wpisał się w spójną całość. 

Tak mniej więcej prezentują się moje wątpliwości :P wybacz wejście w szczegóły, które nie są istotne dla Twojego opka :) taki Ci się trafił czytelnik :)

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Hmmm. Nigdy tak dogłębnie nie analizowałam, co decyduje o liczbie kibiców. Ale poruszasz ciekawe kwestie.

Kim są kibice w moim opowiadaniu? Na pewno bogatymi ludźmi, bo podróż musi być masakrycznie droga i raczej niekrótka. Może playboye, którzy chcą się pochwalić przed towarzyszkami, że ich na to stać? Może ludzie, którzy doceniają estetycznie widok biegania po wodzie (jaszczurki wyglądają fascynująco, oglądałam te filmiki po kilka razy)? Częściowo to pewnie rodziny sportowców. Myślę, że chodzenie po wodzie jest dość popularne na Księżycu.

Tych kibiców u mnie nie było wielu. Bo ja wiem? Maksymalnie kilkaset osób, które przyleciały na kilka dni.

Tylko nie zadawaj pytań o opłacalność tego przedsięwzięcia. ;-)

Sport miał być właśnie fajnym wątkiem pobocznym. Jestem trochę z siebie dumna, że wymyśliłam coś nowego. No i jest to jakiś powód, żeby ściągnąć na pustą zazwyczaj bazę nastolatki. :-)

Babska logika rządzi!

Cześć, Finklo!

 

Opowiadanie mi się zdecydowanie podobało. Fanem sci-fi nie jestem, ale ten tekst napisany był tak lekko, że można było swobodnie płynąć przez fabułę. Praktycznie wszystko wydało mi się prawdopodobne (ale nauki ścisłe to nie moja bajka, więc łatwo mnie oszukać), a przy tym bardzo interesujące. Wizja potencjalnej zagłady została podana w nietuzinkowy sposób.

Gdybym miał się przyczepiać, to zwróciłbym Ci uwagę na dwie rzeczy. Po pierwsze nagły wypad Lizy wydaje się nie do końca uzasadniony. Nie przypominam sobie, żebyś przemyciła w jedynym dialogu z nią, Akselem i Steno jakąkolwiek informację, że dziewczyna marzy o poznaniu tychże dziwnych, złowieszczych robotów. To mi nieco zazgrzytało.

A druga uwaga to moment, w którym zakończyłaś opowiadanie. Ostatnie zdanie epilogu wydaje mi się nadwyżkowe i niepotrzebne. Stokrotnie wolałbym, gdybyś zawiesiła czytelnika na ostatnim, zadanym przez Klausa pytaniu. To by wybrzmiało potężnie. Wzmianka o wojsku ten efekt jedynie, oczywiście w mojej ocenie, rozmyła.

Poza tym wszystko mi się podobało.

 

Pozdrawiam,

fmsduval

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Dzięki, Fmsduvalu. :-)

Fajnie, że się spodobało, chociaż nie jesteś miłośnikiem gatunku.

Starałam się tak łamać prawa fizyki, żeby nie pękały z dużym hukiem. Rakiety latają u mnie podejrzanie szybko, ale unikam podawania konkretów jak sonda von Neumanna czarnej dziury. Takie samoreplikujące się mechanizmy też nie są spotykane na każdym księżycu, jednak tu zamierzam się zasłaniać obcą technologią. Która, BTW, stanowi bardzo łakomy kąsek dla bohaterów.

Za słabo pokazałam motywacje Lizy – tu się wszyscy zgadzamy.

Ostatniego zdania będę bronić. Czy bez niego odbiorcy pomyśleliby, że wszystkie zaangażowane armie miały najwięcej okazji do złapania uszkodzonych robotów (dobijały laserami pojedyncze sztuki)? Że w ich przypadku to jest dylemat więźnia z jednym logicznym rozwiązaniem? Że ze wszystkich zaangażowanych stron to wojsko będzie miało najsilniejsze bodźce do wydobycia z sond najbardziej destrukcyjnych aspektów? Że każda broń wcześniej czy później trafia do terrorystów albo innych świrów?

Babska logika rządzi!

Czy bez niego odbiorcy pomyśleliby, że wszystkie zaangażowane armie miały najwięcej okazji do złapania uszkodzonych robotów (dobijały laserami pojedyncze sztuki)? Że w ich przypadku to jest dylemat więźnia z jednym logicznym rozwiązaniem? Że ze wszystkich zaangażowanych stron to wojsko będzie miało najsilniejsze bodźce do wydobycia z sond najbardziej destrukcyjnych aspektów? Że każda broń wcześniej czy później trafia do terrorystów albo innych świrów?

Hmmm. Wiesz co, wydaje mi się, że da się to – może nie tak superszczegółowo – wywnioskować i bez tego ostatniego zdania. Ale to Twoje opowiadanie i możesz je kończyć tak, jak Ci się podoba. Teraz sobie przypomniałem, że to chyba właśnie Ty nie lubisz otwartych zakończeń. Nie dziwne zatem, że chciałaś je choć częściowo, po Finklowemu domknąć :)

Ja oczywiście nadal obstaję przy swoim, ale też Twoje rozwiązanie nie psuje w moich oczach opowiadania w jakimś szerokim zakresie. Absolutnie nie. Po prostu kręcę nosem :)

 

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

No, nie przepadam. Chociaż można dywagować, czy to ostatnie zdanie stanowi domknięcie, czy raczej pokazanie kolejnej uchylonej furtki. ;-)

Twoje zbójeckie prawo kręcić nosem, a moje – postawić na swoim. ;-)

Babska logika rządzi!

Chociaż można dywagować, czy to ostatnie zdanie stanowi domknięcie, czy raczej pokazanie kolejnej uchylonej furtki. ;-)

Chyba jest i jednym, i drugim. Z jednej strony pozwala Ci skonkretyzować przekaz – cecha raczej domykająca – z drugiej zaś rzeczywiście poszerza wachlarz prawdopodobnych, przyszłych zdarzeń. 

Tak czy owak – dzięki za lekturę. Takie s-f to ja mogę czytać :)

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Ach, te dwuznaczności. ;-)

Cieszę się, że popchnęłam kogoś na drodze ku polubieniu SF.

Babska logika rządzi!

twardości wody

Przekleństwo na studia chemiczne… nie mogę się uwolnić od właściwego znaczenia tej frazy.

zniszczenie rutyny i przeszkody w pracy

Angielskawe. Źle się to parsuje.

chemik alienował się

dojechać do niej w dwie minuty

"Do niej" możesz wyciąć.

do czasu, jaki

Który. Wrrr.

Predylekcje predylekcjami

Hmm. Słowa i konstrukcja trochę się gryzą.

Całkiem rozsądnie zresztą

A dlaczego miałoby być nierozsądnie?

wreszcie przestała trzymać wszystkie jajka w jednym koszyku

Angielski idiom.

przekształcił się stary poczciwy NEAT – o odkryciu nowej asteroidy

Potknęłam się. Zdanie trudno się parsujące. Zabrakło “w”.

NEMAMAT był głównym zadaniem obserwatorium

Program nie jest zadaniem.

odbywających roczne zsyłki na Europie

Na Europę.

przydatności do eksploracji

Eksploracji – czy eksploatacji?

Dares wchodzący w skład Trojańczyków

Dares, wchodzący w skład Trojańczyków.

Dares, przynależny Stanom Zjednoczonym

Hmmm.

siedział za sterami ścigacza

Pierwsze skojarzenie:

taktyka „to nie moja ręka” wcale nie ograniczała się

Frazeologia się popsuła.

zostawiając tylko kluczowy przekaz

Pozostawiając, ale w ogóle trochę bym to uprościła: pozostawiając tylko najważniejsze.

Sierżant zdawał sobie sprawę, że jego kapitan pozostający na statku-matce przeżywa to samo.

Kurczę, to są myśliwce Imperium, czy duże statki, czy co?

ponad tysiąc przemieszczających się obiektów poniżej dwóch cali

Nanity. Na bank. Użyj mocy, George!

Raportuj.

Anglicyzm. Melduj.

posyłam rezultaty

"Posyłam"?

Religie wybuchały jak supernowe. Nie dało się ukryć – ludzie nie są sami w Kosmosie.

Kurtyzana, hollywoodzka religia… Sorry, sorry, pet peeve.

personelami pomocniczymi

Nie pluralizowałabym.

budowanie nieziemskich fryzur

Budowanie fryzur?

Są niebezpieczne czy zostały wysłane przez kosmitów?

To się wyklucza?

Nie dysponujemy technologiami

Nie pluralizuj, to anglicyzm.

potrzebne mu substancje

"Mu" zbędne.

kilka procent swojej masy

"Swojej" zbędne.

sondy zawierały jakiś program działania

Miały program. Program nie jest bytem materialnym, zasadniczo.

Cokolwiek dla nich zaplanowano, utraciły już tę umiejętność.

Mało naturalne, i skąd on to wie? Może te sondy robią właśnie to, co powinny…

Wątpię. Jak już mówiłem, to balast.

Mamy kupę "śmieciowego" DNA. Your point?

użyć swojego statusu

Bardzo angielskie.

kanibalizujące uszkodzonych pobratymców

Jeszcze bardziej angielskie.

Już wiele z nich wystartowało z powierzchni.

Szyk: Wiele z nich już wystartowało z powierzchni.

Ich odłączenie zmieniło trajektorię Daresa

Orbitę, Dares nie jest pociskiem. I zakładasz, że wszystkie lecą w tym samym kierunku…

No i z przyjemnością odwiedzam miejsce, gdzie Jowisz nie wisi bez przerwy na niebie.

Mało to naturalne, w sumie.

O tak!

O, tak!

To strasznie deprymuje.

Też nienaturalne. Kto tak mówi?

Po powrocie do domu będzie mi brakowało ich cudownego baletu.

Jak wyżej.

przytuliła się do chłopaka, który zarumienił się, jakby przyłapano go na

Dwa "się", jakby go przyłapano.

Konwencjonalne pociski były w znacznym stopniu wykorzystywane jako budulec

Hmm.

potrafiły nawet w jakiś sposób odzyskiwać energię z ciepła

My też potrafimy. Tylko nie ze 100% wydajnością, bo prawa fizyki.

Nic nie marnowały.

Niczego nie marnowały.

zadziałało wyłącznie na krótką metę

Tylko. Nie "wyłącznie".

Wirusy dysponowały jakimś napędem.

Musiały, skoro startowały. Niby mogłyby zastosować wyrzutnie, ale.

Jakie substancje są najbardziej pożądane dla sond?

Nienaturalne.

tradycyjny producent bawełny

Hmmmm.

tylko w nieznacznym stopniu

Hmmmm.

Nie tak łatwo było uszkodzić sprzęt do komunikacji. Właściwie tę sztukę opanowali wyłącznie górnicy.

A dlaczego od razu musi być uszkodzony? Gdyby to zrobili górnicy, byłaby chyba większa awaria, przecież nie psują łączy pojedynczo, specjalnie?

Złapał swój identyfikator – kartę, którą każdy mieszkaniec bazy otrzymywał przy przyjeździe, a która między innymi pełniła funkcje komputera personalnego i umożliwiała rozmowy z innymi tymczasowymi Europejczykami – i wybrał z listy kontaktów kierownika kosmoportu.

Źle się parsują takie zdania z długimi wtrąceniami, a to już któreś kolejne.

Jego towarzyszka gdzieś się zapodziała

Panny Lizy

Zasadniczo samych imion używa się przy tytułach szlacheckich, a ona takowego nie ma – tu powinno być nazwisko.

Wróciły wszystkie osoby

Wrócili wszyscy członkowie grupy.

wydrukowała sobie tablice do pierwszego kontaktu

I tyle, jeśli chodzi o przyszłość bez papieru. A co to są za tablice?

Zresztą, i bez tego na Europie nie dokował żaden statek, który mógłby ją dogonić

Bez czego? I tak nie dokował.

klął na temat

Nie klnie się na temat. Można kląć na idiotów, którzy rozdają dzieciuchom drogie jachty.

próbował włamać się na statek

Próbował się włamać.

trankwilizator

Anglicyzm, doskonale zbędny. Swoją drogą, ta przyszła młodzież…

pośpieszył porozmawiać

Aliteracyjne i ciut archaizowane.

Chcesz patrzeć, jak to się dzieje?

Nienaturalne.

startowanie to nie jest najlepszy moment

Start to nie jest najlepszy moment.

że przy takiej głodówce sam byłby skrajnie niestabilny emocjonalnie

Hmm.

ale nadal nie dałoby się go nazwać przestronnym

Nie "nadal", tylko "i tak". Ile lat już o tym truję?

zawiadomił wszystkich świętych

Hem?

musiał ścigać ją na ślepo

Ją ścigać.

nie zabiło jej ciągłe przeciążenie

Tylko, że jego źródłem są właśnie te uniki, na ile to rozumiem.

W kluczowym okresie

Argh.

tylko nieatrakcyjne dla nich plastikowe fragmenty

Fragmenty czego? I – gdyby były atrakcyjne, zostałyby zeżarte, to oczywiste.

ryzyko, że Aksel zdradzi jakieś tajemnice, oceniał na wysokie

Nienaturalne.

ktoś spoza kręgu władz, armii i naukowców zasługiwał na informacje, to był nim

Jeśli ktoś spoza kręgu (…) zasługiwał na informacje, to tym kimś był.

zabitej dziewczyny

Intelligence is a survival trait of humanity… zaklasyfikowałabym to jako zgłoszenie kandydatury do nagrody Darwina.

Nieco odżył po tym

Hmm.

Musieli tę walkę potraktować bardzo osobiście.

Anglicyzm.

kolejny raz spędzał w obserwatorium więcej czasu

Hmmm.

podejmował rolę suflera

Podejmuje się pracę, nie rolę. Można się podjąć jakiejś roli, ale to nie to.

Zbudowano je głównie z drewna i plastiku

Na orbicie, czy przetrwały wystrzelenie?

lecz w środku ładowni znajdowała się zatopiona w szkle siateczka z drutów, która miała utrudniać komunikację

Jeśli to ma być klatka Faradaya, to musi być przy ścianach.

Wytworzyła prawie sześćdziesiąt procent wszystkich.

Hmmm.

odnajdywały przynętę

Odnajdowały.

zgromadziło się ich wystarczająco wiele

Kiedy zgromadziło się ich dość.

Za nim, w bezpiecznej odległości lecieli

Wtrącenie: Za nim, w bezpiecznej odległości, lecieli.

wykorzystywaną jako miejsce, gdzie naukowcy wracający na Ziemię po dłuższym pobycie gdzieś poza głównymi skupiskami ludzkimi odbywali kwarantannę.

Naprostowalne: wykorzystywaną jako miejsce kwarantanny dla naukowców wracających na Ziemię po dłuższym pobycie gdzieś poza głównymi skupiskami ludzkości.

powiedzieć ci coś

Muszę ci coś powiedzieć.

Co najmniej dwie religie ją kanonizowały, kolejne uznały za męczenniczkę.

Męczennicę. Ale Ty wiesz, że religia nie jest tym samym, co mentalność tłumu? Hmm?

co da się z tego wyciągnąć

Z obwodów zeżartych kwasem? Powodzenia.

A jeśli ktoś zebrałby ten kod razem?

A firmware to pies?

poświęcone jest dwóm sprawom. Obie znajdują w laboratorium H5 na orbicie Księżyca.

Sprawy to nie przedmioty materialne. Nie mieszaj poziomów abstrakcji.

– To szaleństwo! – wybuchnął główny księgowy.

No, nareszcie nie robią z nas świrów! XD

stawiasz fabrykę na kamieniu, posypujesz opiłkami, a ona zaczyna wypuszczać półprzewodniki i tranzystory

Powinien to przeczytać: https://archive.org/details/galaxymagazine-1955-11/page/n71/mode/2up?view=theater

w nienaruszonym stanie

W stanie nienaruszonym.

Projekt został podzielony na tyle etapów

Angielskie.

Coś mi się od tych pieprzonych bękartów von Neumanna należy po wszystkim, co mi zabrały!

A, więc to idiota. Tak podejrzewałam.

Zastosujemy wszelkie możliwe sposoby asekuracji

Zastosujemy wszystkie możliwe zabezpieczenia.

zapytał księgowy, chociaż widać było, że już został przekonany

Eeej!

Żadne z rozmówców nie wiedziało, ile dezaktywowanych sond zostawiło sobie wojsko.

And here we go again…

 

 

We are the Borg. Lower your shields and surrender your ships. We will add your biological and technological distinctiveness to our own. Your culture will adapt to service us. Resistance is futile.

100% Finkli w Finkli, tak bym to podsumowała.

No, 80%. Humoru zabrakło. Zasadniczo solidny kawałek SF, ale jakiś taki… ponury. I trochę zdawkowy. Czas, czas, królestwo za czas!

Aczkolwiek nie do końca rozumiem motywacje rzeczonej Lizy – czy to po prostu wybryk niezbyt mądrej córki miliarderów?

Tak, ja też. Może po prostu za mało jej było w tekście, za mało powiedziała własnymi słowami? Wydaje mi się, że nie poznałam jej na tyle, żeby zrozumieć, o co jej chodzi.

Motywacje Lizy – starałam się je pokazać w rozmowie ze Steno. Zwróć uwagę, jakie zadaje pytania.

Pytania Lizy:

1: po co ktoś miałby wypuszczać w Kosmos coś tak okropnego?

2: czy te sondy są żywe?

3: czy ten pierwotny program ciągle może gdzieś tam być?

Co by wskazywało na to, że interesuje ją ten program jako taki. Najpierw się oburza, brzydzi (”ekolożka”?), potem pyta, czy jest tam coś pożytecznego. Czyli – wpadła na to samo, co jej ojciec? Ale czemu w takim razie traktuje sondy jak żywe? (Tablice pierwszego kontaktu.) Chce się dogadać z hordą? Handlować? To akurat niepokojąco realistyczny sposób myślenia…

Liza pod wpływem nieruchomego Jowisza non-stop na horyzoncie dostaje schizy religijnej

Mróweczko, to nie jest schiza religijna, tylko, nazwijmy to, przedreligijna, mitologiczna. Szamańska nawet. Bo świetlistymi istotami jesteśmy. Ale tego typu przeżycia w kontakcie z czymś wzniosłym miewają i ateiści. I niekoniecznie z czymś wzniosłym pochodzącym z natury, bo i sztuka może je wzbudzić. Jeden japoński buddysta spalił pagodę, bo osądzała go przez swoje piękno (potem zerknę na szczegóły, chyba mam w książce o estetyce).

Jak zobaczyłam tytuł, to miałam nieodparte wrażenie, że to będzie fanfik to Doktora Who :P

Wtedy Dalek byłby dużą literą XD <wyobraża sobie zakatarzonego Daleka XD>

Sierżant. Hmmm. Powiadasz, że niepotrzebny? Chciałam pokazać, że ludzkość ostrzelała sondy. Na tym etapie George w ogóle podejrzewał jakieś machloje Chin. Jakoś ludzie się musieli dowiedzieć, że roboty radośnie wykorzystują każdy kawałek materii, który wystrzeli się w ich stronę.

W sumie aż do pointy nie widać, do czego był potrzebny – ale w końcu się klaruje, że wojsko część sond wyłapało.

W sumie, sama jestem ciekawa, jak się czuje człowiek, jeśli na niebie bez przerwy wisi mu taka tarcza. Ciągle w tym samym miejscu. Wisi i patrzy. Ogromna – chyba ze 20 stopni zajmuje. Można ześwirować chyba.

Wiesz, ale Tobie bez przerwy wisi nad głową taka niebieska kopuła… można przywyknąć.

To te pociski zapitalają aż tak szybko? Nie miałam pojęcia. Toż to już będzie pierwsza kosmiczna na niektórych obiektach…

Jak mają coś rozwalić, to muszą albo być ciężkie, albo szybkie. F = ma.

Wydaje się, że nic wyraźnie nie wskazywało na psychozę na tle religijnym, zresztą osoba w ostrej psychozie raczej nie jest zdolna do konstruowania spójnych planów.

Ja z początku uznałam ją za różowo-granolową pannę, która koffa wszystkie zwierzątka, więc chce się całować z niedźwiedziami i wpychać lewkom do pyszczków cukierki.

Kolczyk w pępku bardzo stanowczo nie powinien penetrować do żołądka.

No, nie. Chociaż niby jest blisko… więc może przypadkiem, za mocno się któryś wbił czy coś…

Liza próbuje nawiązać kontakt motywowana obserwującym jej uczynki i grzechy okiem boga/Boga

“Dzień dobry, jestem Liza. Mam 17 lat i uważam, że Bóg mnie wybrał do wielkich rzeczy”. ;-)

Grupa wsparcia dla mających więcej forsy niż rozumu XD

(choć wystrzeliła go natura, nie technologia – raczej)

Ciekawa jestem, czy te wirusiki, zanim rozlazły się po kosmosie, zżarły najpierw cywilizację, która je stworzyła ;)

Tak pomyślałam, ale ja tam jestem chowana na Philipie Dicku XD

Ale bardzo łatwo wyobrazić sobie, że czas połamał te wszystkie warunki i zmutowane ente pokolenie wróciło po zaliczeniu iluś tam sąsiednich układów.

To jest prawie pewne…

Von Neumann naukowcem był. Nie byle jakim, skoro dorobił się własnych sond. ;-)

Sondy nazwano na jego cześć, ale zdaje się, że to on pierwszy wpadł na ten pomysł.

U mnie ta ewolucja wcale nie musi być szybka – to chyba tylko kwestia wybudowania zwierciadlanej ścianki. Ale jeśli to już jest w kodzie, wystarczy włączyć ten specjalny “gen”, to nie widzę przeszkód.

No, pewnie jest w kodzie. Mogły się kiedyś zetknąć z promieniowaniem EM.

Nie do końca załapałem, skąd Steno miał pewność, że one działają bez celu.

Tak się zasadniczo przyjmuje domyślnie.

wirusy dotychczas nie potrzebowały ochrony przed żrącymi substancjami pochodzenia organicznego. Hmmm, w sumie nie wiem, czy kwas solny może występować (w stanie ciekłym) na obiektach pozbawionych życia.

Pochodzenie nieważne, kwas solny nie jest substancją organiczną. Czy może występować w przyrodzie? Na Ziemi, poza żołądkami, raczej nie (został wytworzony przez alchemików arabskich), ale wykryto go w próżni. Na planetach raczej miałby z czym przereagować, więc nie spodziewałabym się wolnego chlorowodoru.

Gdyby tylko zdołały połączyć się w pierścień dookoła jądra Jowisza, zanim zrobi się nieprzyjemnie, to już po ludzkości.

Tam jest głównie wodór, a one żarły raczej konwencjonalne metale. Ale lepiej mieć pewność ;)

owszem, chłopak jest na paskudnej diecie, ale to jego własna decyzja, jak w przypadku modelek

Prawda, ale jak ktoś się spił i świruje, to też sam zdecydował, że się spije, a niekoniecznie, że będzie świrował.

Może nawet za osobę, która dobrowolnie poszła na śmierć, żeby uratować ludzkość? Niezbadane są ścieżki wiary.

Uratować – przed czym? Jakie wiadomości o jej wybryku trafił na Ziemię? Wiara, stokroteczko, nie jest irracjonalna.

A zawody jako pomysł na element tła mi się podobają.

Bo to dobry pomysł. Gdzieś czytałam, że w fantasy za mało jest takich "codziennych" elementów tła – ludzie nie świętują, nie bawią się, nie mają ulubionych potraw i zajęć, nie widują się z przyjaciółmi poza fabułą, tylko cały czas ratują świat. I zgadzam się, że wypada to trochę sztucznie. A tu ludzie nie tylko ratują wszechświat (no, w sumie nie ratują…), ale w nim mieszkają.

 

I bonus, bo nie było humoru: https://www.youtube.com/watch?v=bJjQGfqoDqM (słowa)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hej Finklo!

 

Nie wiem co jest takiego w twoim pisaniu, że zawsze czyta się bardzo płynnie i przyjemnie. Styl może nie jest szalony, poetycki czy emocjonalny, ale to nie błąd. Podoba mi się jego prostota i przejrzystość, bardzo rzadko się zatrzymywałam, a całość była przyjemnością. Z chęcią przeczytałabym całą książkę w takiej narracji (nic nie sugeruję, wcale ;P).

Kolejny mocny punkt, to wiedza. Choć ja sama nie posiadam jej wystarczająco, by patrzeć Ci na ręce i atakować przy każdym zgrzycie, całość wygląda mi na solidną i logiczną. Podoba mi się motyw z mistrzostwami w bieganiu po wodzie, jest oddany bardzo realistycznie, podobają mi się też postacie, bo nie wątpiłam w ich motywy. Wszystko jest bardzo realne, we wszystko byłam w stanie uwierzyć. Jedyne, co nieco mnie gryzło, to sposób na wirusy. Naprawdę wcześniej nikt z jajogłowych na to nie wpadł? I czy takie drewniano-plastikowe statki dadzą sobie radę w kosmosie? Wirusy potrafił przeciąć nić, czemu nie przepiłują drewna?

Najsłabszym punktem (co nie znaczy, że słabym), jest fabuła. Jest realistyczna, jak dla mnie, aż za bardzo (to brzmi śmiesznie jako zarzut, ale daj mi się wytłumaczyć ;p). Chodzi o to, że w książce zazwyczaj następuje ciąg przyczynowo skutkowy i mało jest rzeczy przypadkowych i niewpływających na fabułę, tymczasem mistrzostwa w bieganiu po wodzie spokojnie można by odpuścić i wiele by się nie zmieniło. To znaczy, wnuk mógł przylecieć z innych powodów, jego dziewczyna w końcu była bogata, więc choćby na wycieczkę do dziadka. Tak samo ze śmiercią dziewczyny. Wydaje mi się, że nie była aż tak potrzebna, by zdobyć wirusa. Oczywiście, to wszystko nie są poważne zarzuty, bardziej moje skojarzenia i opinie, coś co lubię a czego niekoniecznie znalazłam, przynajmniej w takich ilościach które preferuję. Nie wiem też, czy wytłumaczyłam się wystarczająco jasno, by nie brzmiało to na czepialstwo.

Całość bardzo na plus, tak bardzo, że udam się do nominowalni ;) Spowodowała to głównie lekkość w odbiorze i kilka naukowych smaczków, małych wtrętów które nadały ładny obraz całości ;)

 

Dziękuję za lekturę!

 

Dzięki, Tarnino. :-)

Niektóre rzeczy pozmieniam po ogłoszeniu wyników, nad niektórymi się zastanowię, na temat niektórych będę pyskować od razu.

twardości wody

Przekleństwo na studia chemiczne… nie mogę się uwolnić od właściwego znaczenia tej frazy.

Ale właśnie o to mi chodziło – twardość wody wpływa na napięcie powierzchniowe, a ono jest cholernie ważne w tym sporcie.

A dlaczego miałoby być nierozsądnie?

Nie wiem, ale właśnie było rozsądnie i Steno się z tym zgadzał, mimo niedogodności.

wreszcie przestała trzymać wszystkie jajka w jednym koszyku

Angielski idiom.

A jest jakiś polski odpowiednik?

przekształcił się stary poczciwy NEAT – o odkryciu nowej asteroidy

Potknęłam się. Zdanie trudno się parsujące. Zabrakło “w”.

Owszem, trudno się parsuje, nie miałam na szybko lepszego pomysłu, żeby zawrzeć w nim wszystko, co trzeba. Ale to “w” tam jest, tylko wiele wcześniej.

NEMAMAT był głównym zadaniem obserwatorium

Program nie jest zadaniem.

Czepiasz się – realizowanie programu NEMAMAT.

odbywających roczne zsyłki na Europie

Na Europę.

Niekoniecznie. Człowiek jest zesłany na Europę, ale odbywa zsyłkę na Europie.

Eksploracji – czy eksploatacji?

Chyba jedno i drugie się nada.

Dares wchodzący w skład Trojańczyków

Dares, wchodzący w skład Trojańczyków.

Niekoniecznie. Mówimy o “człowieku idącym przez las” czy o “człowieku, idącym przez las”? Daj autorowi odrobinę swobody.

Sierżant zdawał sobie sprawę, że jego kapitan pozostający na statku-matce przeżywa to samo.

Kurczę, to są myśliwce Imperium, czy duże statki, czy co?

Nie znam się na statkach. Sierżant siedzi w małej łódeczce (Iowa 8) – jednoosobowej, z niewielkim zapasem tlenu. Łódeczka wystartowała ze statku-matki (po prostu Iowa), większego.

Religie wybuchały jak supernowe. Nie dało się ukryć – ludzie nie są sami w Kosmosie.

Kurtyzana, hollywoodzka religia… Sorry, sorry, pet peeve.

Marudzisz. Sądzisz, że dowód na życie pozaziemskie nie doprowadziłby do powstania co najmniej kilku odłamów scjentystów?

personelami pomocniczymi

Nie pluralizowałabym.

A ja tak – liczba pojedyncza sugerowałaby, że wszyscy sportowcy mieli wspólny personel, a tu przecież każda reprezentacja ma własną świtę.

Budowanie fryzur?

OK. Co lepszego można zrobić z fryzurami w niziutkim ciążeniu? Jeśli panna miała bardzo kunsztownie ułożone loczki czy coś tam, to budowanie jest IMO na miejscu.

Są niebezpieczne czy zostały wysłane przez kosmitów?

To się wyklucza?

No, właśnie profesor tłumaczy, że nie.

Cokolwiek dla nich zaplanowano, utraciły już tę umiejętność.

Mało naturalne, i skąd on to wie? Może te sondy robią właśnie to, co powinny…

No, jeśli tak zostały zaprojektowane, to w pierwszej kolejności zeżarły twórców. Steno nie uważa, że ktoś byłby aż tak głupi.

Wątpię. Jak już mówiłem, to balast.

Mamy kupę "śmieciowego" DNA. Your point?

My point? Liza wyraża nadzieję, że z sondami można się dogadać. Steno zaprzecza, ale nie kategorycznie, tylko jak naukowiec – “to bardzo mało prawdopodobne” zamiast “ocipiałaś?”.

kanibalizujące uszkodzonych pobratymców

Jeszcze bardziej angielskie.

Ale za to pozwala zawrzeć myśl w niewielu słowach.

Ich odłączenie zmieniło trajektorię Daresa

Orbitę, Dares nie jest pociskiem. I zakładasz, że wszystkie lecą w tym samym kierunku…

Zmieniło oba. Początkowo roboty startowały z jednego miejsca na asteroidzie. Potem rozpełzły się po większej powierzchni. Żaden nie startuje w stronę Jowisza, a to wystarczy, żeby wypadkowa pchała Daresa w określonym kierunku.

potrafiły nawet w jakiś sposób odzyskiwać energię z ciepła

My też potrafimy. Tylko nie ze 100% wydajnością, bo prawa fizyki.

Ale chyba nie z gorących śmieci, które właśnie poddajemy recyklingowi?

Nie tak łatwo było uszkodzić sprzęt do komunikacji. Właściwie tę sztukę opanowali wyłącznie górnicy.

A dlaczego od razu musi być uszkodzony? Gdyby to zrobili górnicy, byłaby chyba większa awaria, przecież nie psują łączy pojedynczo, specjalnie?

Chodziło mi o uszkodzenie identyfikatora, a nie całej infrastruktury komunikacyjnej. Aksel nie może się dodzwonić do Lizy. Nie to, że ona nie odbiera, tylko nie może się połączyć. A że te komunikatory są raczej idiotoodporne (górnikom psują się, jak wpadną w tryby jakiejś potężnej maszyny), to sprawa wygląda na poważną.

Panny Lizy

Zasadniczo samych imion używa się przy tytułach szlacheckich, a ona takowego nie ma – tu powinno być nazwisko.

Dlaczego? Dla Brena to jeszcze dziecko, więc Liza. Ale że córka miliardera, to dodaje pannę, żeby było grzeczniej.

wydrukowała sobie tablice do pierwszego kontaktu

I tyle, jeśli chodzi o przyszłość bez papieru. A co to są za tablice?

A kto mówi, że wydrukowała na papierze? Ja miałam na myśli raczej 3D, znaczy następcę 3D. Tablice Liza ściągnęła z przyszłej Wikipedii – taki zestaw symboli z różnych dziedzin (modele atomu, geometria, rysunkowe prawa fizyki itp.) z możliwością animacji, tłumaczenia na ziemskie języki, odbiornikiem różnych fal, interaktywną instrukcją obsługi…

klął na temat

Nie klnie się na temat. Można kląć na idiotów, którzy rozdają dzieciuchom drogie jachty.

Klął na idiotów, na pomysł dawania jachtów, na bogaczy, których stać na takie prezenty… Na całokształt.

startowanie to nie jest najlepszy moment

Start to nie jest najlepszy moment.

Niby tak. Ale start to po prostu moment w czasie albo okres. A startowanie to ogół czynności z tym związanych – odliczanie, wciskanie guziczków, przełączanie dźwigienek, patrzenie na zegary i ekraniki… I mnie bardziej chodziło o to, że pilot podczas startu jest zbyt zajęty, żeby czytać/oglądać instrukcję.

zawiadomił wszystkich świętych

Hem?

Nie znasz tego powiedzonka? Zawiadomił wszystkich ważnych ludzi – Ziemię, w tym NUE i ojczyznę Lizy, załogi statków w pobliżu, włączając wojsko…

Tylko, że jego źródłem są właśnie te uniki, na ile to rozumiem.

Są przeciążenia chwilowe i ciągłe. Ludzki organizm wytrzyma chyba i 10g, jeśli trwa bardzo krótko (to te uniki). Ale Liza idzie pełnym ciągiem w stronę Daresa. Nie precyzuję, czy to 1,5g czy 3g. Ale na tyle powyżej ziemskiego, że Steno martwi się o dziewczynę.

Musieli tę walkę potraktować bardzo osobiście.

Anglicyzm.

A jak to dobrze oddać po polsku?

Zbudowano je głównie z drewna i plastiku

Na orbicie, czy przetrwały wystrzelenie?

Na orbicie, na Księżycu i wszędzie, gdzie się dało. To nie jest paczka śmieci okręcona sznurkiem, z wierzchu ma kompozyt, całkiem wytrzymały. Ale ściany grube, żeby nie opłacało się przez nie przegryzać.

lecz w środku ładowni znajdowała się zatopiona w szkle siateczka z drutów, która miała utrudniać komunikację

Jeśli to ma być klatka Faradaya, to musi być przy ścianach.

Tak, to ma być klatka Faradaya (później używam tego pojęcia, nie chciałam dwa razy w niedługim tekście). Klatka to wewnętrzna strona ścian, ale bez przesady ze szczegółowością opisu pułapek.

Wtrącenie: Za nim, w bezpiecznej odległości, lecieli.

Niekoniecznie. Mogli lecieć w bezpiecznej odległości. Dopełnienie, nie wtrącenie.

powiedzieć ci coś

Muszę ci coś powiedzieć.

Ale zaraz potem jest “jako dziekanowi”. Nie chcę tego “ci” odsuwać zbyt daleko od dziekana.

Co najmniej dwie religie ją kanonizowały, kolejne uznały za męczenniczkę.

Męczennicę. Ale Ty wiesz, że religia nie jest tym samym, co mentalność tłumu? Hmm?

Racja, męczennica. No, widzę pewne różnice. Ale czy religie nie mogą być populistyczne?

Z obwodów zeżartych kwasem? Powodzenia.

To się działo w próżni, było chłodno. Jeśli wszystko szybko zamarzło, to może kwas nie zdążył rozpuścić całego robota do imentu?

A jeśli ktoś zebrałby ten kod razem?

A firmware to pies?

A co za różnica? Pewnie na jednym i na drugim będą cuda techniki.

poświęcone jest dwóm sprawom. Obie znajdują w laboratorium H5 na orbicie Księżyca.

Sprawy to nie przedmioty materialne. Nie mieszaj poziomów abstrakcji.

No i mówisz o braku humoru. :-) A przecież to nawiązanie do “Seksmisji”. Nieświadome podczas pisania zresztą, dopiero później rozpoznałam.

Może i któryś czytał Dicka, kto ich tam wie.

No, 80%. Humoru zabrakło. Zasadniczo solidny kawałek SF, ale jakiś taki… ponury. I trochę zdawkowy. Czas, czas, królestwo za czas!

Czyli jestem w 20% zbudowana z humoru. Dobrze wiedzieć, to odporny materiał. ;-)

Hear, hear!

Co by wskazywało na to, że interesuje ją ten program jako taki. Najpierw się oburza, brzydzi (”ekolożka”?), potem pyta, czy jest tam coś pożytecznego. Czyli – wpadła na to samo, co jej ojciec? Ale czemu w takim razie traktuje sondy jak żywe? (Tablice pierwszego kontaktu.) Chce się dogadać z hordą? Handlować? To akurat niepokojąco realistyczny sposób myślenia…

No, raczej z tych koffających zwierzątka i całą resztę życia. Wierzy, że można się z sondami porozumieć i próbuje, bo Bóg ją wybrał. Tylko za słabo to wszystko pokazałam.

Może i nie schiza (nie znam się na stopniach kontaktu z religią), ale presja religijna.

Wiesz, ale Tobie bez przerwy wisi nad głową taka niebieska kopuła… można przywyknąć.

Ewoluowaliśmy pod tą kopułą, więc wydaje się normalna, wręcz jesteśmy do niej dostosowani, zatem uznajemy za dobrą i piękną. No i ona się zmienia – jasna, ciemna, w chmurki, w gwiazdki, czasem coś z niej spada, czasem jakiś ptaszek przetnie… A Jowisz ciągle wisi w tym samym miejscu. Ani drgnie. Na chmury nie ma co liczyć, z cienką atmosferą dzień nie jest błękitny… Nie mam pojęcia, jak to działa na psyche, ale jakoś na pewno.

Grupa wsparcia dla mających więcej forsy niż rozumu XD

Kto wie, może już taką grupę mają… tylko nie wpuszczają tam bez biżuterii ze sporych diamentów. ;-)

Tam jest głównie wodór, a one żarły raczej konwencjonalne metale. Ale lepiej mieć pewność ;)

Jest także trochę kamieni, które Jowisz przyjął na klatę przez parę ostatnich miliardów lat. No i nie ma co ryzykować.

Uratować – przed czym? Jakie wiadomości o jej wybryku trafił na Ziemię? Wiara, stokroteczko, nie jest irracjonalna.

Przed wirusami von Neumana. Najpierw Bren zawiadomił Ziemię, że Liza leci w stronę Daresa. Prędzej czy później jakiś dziennikarz się o tym dowiedział. Potem Aksel zdradził niedoszłemu teściowi różne szczegóły. Później rodzina dziewczyny opracowała plan. Potem cała ludzkość brała udział w budowaniu pułapek i widziała, która firma zaangażowała się najmocniej… Ja tu widzę solidne podstawy do uwierzenia, że bez śmierci Lizy sondy nadal hulałyby po US.

Podoba mi się Twoja opinia o rozrywce w fantastyce. Z tym brakiem to przesada (hobbici mają swoją imprezkę z fajerwerkami od Gandalfa, Harkonnenowie bawią się w gladiatorów), ale pewien niedobór pewnie jest.

Fajna piosenka. I jakby przeczyła powyższemu. ;-)

Babska logika rządzi!

Dzięki, Gruszel. :-)

Miło mi, że masz tak wysoką opinię o mojej pisaninie.

Styl jest finklowy – bez wodotrysków i falbanek, ironiczny.

Z chęcią przeczytałabym całą książkę w takiej narracji (nic nie sugeruję, wcale ;P).

To dobrze, bo trudno byłoby znaleźć wydawcę.

No, lubię wiedzieć. Trochę czytam, także popularnonaukowych książek. I ciągle wiem za mało. :-/

Bieganie po wodzie mnie też się podoba. :-)

Jeśli nie wątpiłaś w motywy Lizy, to chyba jesteś jedyna. ;-)

Sposób na wirusy. Hmm. Tak naprawdę, to ja to wszystko wymyślałam, a gdzie mi tam elity intelektualnej całej ludzkości. Możliwe, że jajogłowi rozważali zbudowanie statku-pułapki, ale uznali, że tego się nie da zrealizować. Aż problemem na serio zajął się ktoś, kto o tym wiedział mnóstwo.

Drewniano-plastikowe statki miały jedno zadanie – dowieźć wirusy do studni grawitacyjnej Słońca. Bez układów podtrzymywania życia, osłon przed promieniowaniem itp. Ładownia o grubych ścianach ze sprawnym silnikiem. Wirusy wyposażono w napęd, ale nie jakiś bardzo mocny. Jak już przekroczą granicę, przez którą nie dadzą rady uciec, to już nie ma znaczenia, czy będą uwięzione na statku, czy nie. Ściany miały być na tyle grube, żeby piłowanie trwało wystarczająco długo. No i najpierw wirusy musiałyby wpaść na to, że zostały uwięzione i coraz szybciej lecą w stronę zagłady, więc warto się uwolnić.

Fabuła. No, można odpuścić mistrzostwa, ale wtedy trzeba wymyślać coś zamiast nich. Kurtuazyjna wizyta u dziadka może nie wystarczyć, bo nie trwałaby kilku tygodni. I kierownik kosmoportu nie byłby zajęty nowymi przybyszami, i Lizie trudniej byłoby wynaleźć powód do samotnego startu, i wszyscy szybciej by zauważyli, że zniknęła…

Może i jej śmierć nie była naprawdę niezbędna fabularnie, ale śmierć w literaturze bardzo ożywia akcję. ;-)

Spoko, każdy Czytelnik ma prawo do wątpliwości i czepialstwa.

Miło mi, że dojrzałaś aż tyle zalet. :-)

Babska logika rządzi!

Bardzo ciekawe opowiadanie, oparte na mało jeśli nie w ogóle nie wyeksploatowanym motywie z sondami von Neumanna.

Ach, ten przemysł rozrywek sportowych, wszędzie się wciśnie ;-) Może sponsorzy którejś drużyny też dorwali sondkę i przy następnej edycji wypuszczą na nadciągających na Europę konkurentów? Albo spróbują pozyskać lewe fundusze sprzedając wyniki tajnych badań rządowi? Jeśli są choć dalekimi potomkami wiadomych oligarchów, wszystkiego można się po nich spodziewać.

Hah, przepraszam.

Fajnie sie też czytało komentarze, choćby dyskusję o twórcach sond (można poprosić kiedyś prequel? hah, nieważne), albo o ewentualnej schizie religijnej Lizy. Jak dla mnie, nawet ten motyw nie jest potrzebny żeby wytłumaczyć irracjonalną próbę nawiązania przez nastolatkę kontaktu z mikrorobotami. Może przeceniam ludzki bezrozumny upór i dziwne instynkty, może nigdy nie miałam oka Jowisza nad sobą, a może po prostu jestem jeszcze głupsza niż myślałam.

Nevermind, w każdym razie gratuluję i powodzenia życzę!

Życie to bajka braci Grimm w oryginale.

Dziękuję, Jeremio. :-)

Fajnie, że opowiadanie Ci się spodobało.

Motyw sond niestety nie jest całkiem nowy. Jak zobaczyłam wikipediową listę wystąpień w fantastyce, to się trochę podłamałam i zaczęłam szukać innego pomysłu. Ale w końcu wróciłam do tego.

Hohenfeldt jest sponsorem, więc właściwie już dorwali. Tylko nie zamierzają wykorzystywać technologii jako nielegalnego dopingu.

A rząd przy takiej okazji nie wsadziłby sponsorów do kicia i nie zamknął im laboratorium, przy okazji przejmując wyniki niemal za darmo?

A jeśli oligarchowie chętnie skaczą na boki i mają sporo potomstwa, to prawdopodobieństwo będzie wysokie.

Prequel. No nie wiem, rzadko wracam do starych uniwersów. Nie ma żadnego pomysłu na prequel. Ani sequel. Ale chodzenie po wodzie może jeszcze kiedyś wykorzystam.

O, na komentarze pod moimi tekstami na ogół można liczyć. ;-)

Babska logika rządzi!

Ale właśnie o to mi chodziło – twardość wody wpływa na napięcie powierzchniowe, a ono jest cholernie ważne w tym sporcie.

Aaaaa… na pewno? To znaczy, trochę musi wpływać, ale czy znacząco? Za licho nie pamiętam…

 Nie wiem, ale właśnie było rozsądnie i Steno się z tym zgadzał, mimo niedogodności.

Jasne, tylko kiedy zaznaczasz, że było rozsądne, to w kontraście do jakiegoś nierozsądku.

 A jest jakiś polski odpowiednik?

Zwykle słyszy się "stawiać wszystko na jedną kartę".

 Ale to “w” tam jest, tylko wiele wcześniej.

… ? No, to widać, że się pogubiłam.

 Czepiasz się – realizowanie programu NEMAMAT.

 Człowiek jest zesłany na Europę, ale odbywa zsyłkę na Europie.

Hmmmm. W sumie…

 Chyba jedno i drugie się nada.

Nada się, ale to są różne rzeczy.

 Mówimy o “człowieku idącym przez las” czy o “człowieku, idącym przez las”?

To zależy.

 Daj autorowi odrobinę swobody.

Łódeczka wystartowała ze statku-matki (po prostu Iowa), większego.

No, i właśnie co do tego miałam wątpliwości.

 Sądzisz, że dowód na życie pozaziemskie nie doprowadziłby do powstania co najmniej kilku odłamów scjentystów?

… nie. Oni już w to wierzą. Poza tym (rozmawialiśmy o tym kiedyś) wiara w Boga i wiara w kosmitów są zupełnie różne pod względem treści.

 A ja tak – liczba pojedyncza sugerowałaby, że wszyscy sportowcy mieli wspólny personel, a tu przecież każda reprezentacja ma własną świtę.

Jasne, że każda ma własną, ale "personel" to zbiór. Z drugiej strony, może być zbiór zbiorów… PAN podaje wzór odmiany personelu w liczbie mnogiej, ale w korpusie są tylko przypadki pojedyncze: https://wsjp.pl/haslo/do_druku/27397/personel PWN ma 15 stron korpusu: https://sjp.pwn.pl/korpus/szukaj/personel ale nie widzę niczego w liczbie mnogiej. Znalazłam tylko przykład: https://sjp.pwn.pl/korpus/zrodlo/personel;1913,1;902.html

 Taka kontrola powinna być wyrywkowo robiona przez znający się na rzeczy personel kwiaciarń.

A przecież każda kwiaciarnia ma własny personel.

 Co lepszego można zrobić z fryzurami w niziutkim ciążeniu? Jeśli panna miała bardzo kunsztownie ułożone loczki czy coś tam, to budowanie jest IMO na miejscu.

Zdaje się, że w przedrewolucyjnej Francji fryzury układano na stelażach i utrwalano czymś na kształt zaprawy (spytaj drakainę), więc niech tam.

 No, właśnie profesor tłumaczy, że nie.

Ale dlaczego miałoby?

 Steno nie uważa, że ktoś byłby aż tak głupi.

Argument "on nie mógłby być taki głupi" jest niededukcyjny :)

 Liza wyraża nadzieję, że z sondami można się dogadać.

Hmm. Bardzo oględnie ją wyraża.

 Ale za to pozwala zawrzeć myśl w niewielu słowach.

 Żaden nie startuje w stronę Jowisza, a to wystarczy, żeby wypadkowa pchała Daresa w określonym kierunku.

Aha.

 Ale chyba nie z gorących śmieci, które właśnie poddajemy recyklingowi?

A czemu nie? https://interestingengineering.com/worlds-first-sand-battery

 A że te komunikatory są raczej idiotoodporne (górnikom psują się, jak wpadną w tryby jakiejś potężnej maszyny), to sprawa wygląda na poważną.

W życiu bym na to nie wpadła…

Dla Brena to jeszcze dziecko, więc Liza. Ale że córka miliardera, to dodaje pannę, żeby było grzeczniej.

Dobra, w końcu w przyszłości grzeczność językowa może inaczej wyglądać…

 A kto mówi, że wydrukowała na papierze?

Touche.

zestaw symboli z różnych dziedzin

Tłukę Was tym po głowach, i chyba się nie dotłukę. Symbole są arbitralne. Inna rzecz, że Liza nie wygląda na taką, która by o tym wiedziała… więc w ramach charakterystyki postaci to gra.

 A startowanie to ogół czynności

A start nie?

 Nie znasz tego powiedzonka?

Nowe powiedzonko do kolekcji. <zatrzaskuje szufladę>

Ale Liza idzie pełnym ciągiem w stronę Daresa.

A, chyba, że tak.

 A jak to dobrze oddać po polsku?

Na przykład tak: Widać było, że traktują tę walkę osobiście.

 żeby nie opłacało się przez nie przegryzać

Wszystko się opłaca przy odpowiedniej macierzy wypłat…

Klatka to wewnętrzna strona ścian, ale bez przesady ze szczegółowością opisu pułapek.

OK, tylko potknęłam się na tym zatopieniu w szkle.

 Niekoniecznie. Mogli lecieć w bezpiecznej odległości. Dopełnienie, nie wtrącenie.

Jeśli tak, to bez przecinków.

 Nie chcę tego “ci” odsuwać zbyt daleko od dziekana.

Hmm.

Ale czy religie nie mogą być populistyczne?

Mogą, jasne. Religia to coś, co robią ludzie. Ale sama mentalność tłumu nie wystarczy, nawet w sekcie.

 Jeśli wszystko szybko zamarzło, to może kwas nie zdążył rozpuścić całego robota do imentu?

Nooo… może.

 A co za różnica? Pewnie na jednym i na drugim będą cuda techniki.

Ale jak oni dojdą, jak to działa? Metodą prób i błędów? Mogą sobie napytać niezłej biedy.

 No i mówisz o braku humoru. :-) A przecież to nawiązanie do “Seksmisji”. Nieświadome podczas pisania zresztą, dopiero później rozpoznałam.

Czy ja muszę znać "Seksmisję" na pamięć? :P

 Czyli jestem w 20% zbudowana z humoru. Dobrze wiedzieć, to odporny materiał. ;-)

yes

 A Jowisz ciągle wisi w tym samym miejscu. Ani drgnie.

No, trochę się te pasma zmieniają. Ale do wszystkiego można przywyknąć.

 Kto wie, może już taką grupę mają… tylko nie wpuszczają tam bez biżuterii ze sporych diamentów. ;-)

No, chyba XD

 Jest także trochę kamieni, które Jowisz przyjął na klatę przez parę ostatnich miliardów lat. No i nie ma co ryzykować.

Fakt.

 Ja tu widzę solidne podstawy do uwierzenia, że bez śmierci Lizy sondy nadal hulałyby po US.

No, nie wiem. Ale jestem dość sceptyczna.

 Z tym brakiem to przesada (hobbici mają swoją imprezkę z fajerwerkami od Gandalfa, Harkonnenowie bawią się w gladiatorów), ale pewien niedobór pewnie jest.

Akurat u Tolkiena jest tego trochę :)

 Fajna piosenka. I jakby przeczyła powyższemu. ;-)

Ale to tak, wiesz, za kulisami XD

 Kurtuazyjna wizyta u dziadka może nie wystarczyć, bo nie trwałaby kilku tygodni. I kierownik kosmoportu nie byłby zajęty nowymi przybyszami, i Lizie trudniej byłoby wynaleźć powód do samotnego startu, i wszyscy szybciej by zauważyli, że zniknęła…

Yup! Oczywiście, dałoby się to wszystko załatwić różnymi przyczynami. Ale o ile zgrabniej jest dać jedną.

 Tylko nie zamierzają wykorzystywać technologii jako nielegalnego dopingu.

Do tego chyba się nie nadaje…

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Aaaaa… na pewno? To znaczy, trochę musi wpływać, ale czy znacząco? Za licho nie pamiętam…

Chyba znacząco, bo w linku od Ciebie jest na wysokiej pozycji. No i powiadają, że przy twardej wodzie należy dodawać więcej detergentów do prania, ale może to tylko reklama.

Zwykle słyszy się "stawiać wszystko na jedną kartę".

Hmmm. Bardziej podobają mi się jajka – mniej skojarzeń z hazardem. A mieszkanie na macierzystej planecie to póki co konieczność, a nie obstawianie.

Nada się, ale to są różne rzeczy.

No, najpierw się eksploruje, potem – ewentualnie – eksploatuje. Wyłączne prawo do pierwszego pociąga w tym wypadku wyłączne prawo do drugiego.

I’ve got the whip.

I sadystyczne skłonności? ;-)

Łódeczka wystartowała ze statku-matki (po prostu Iowa), większego.

No, i właśnie co do tego miałam wątpliwości.

Wydawało mi się oczywiste, że Iowa 0 stoi w hierarchii o wiele wyżej od Iowy 8.

… nie. Oni już w to wierzą. Poza tym (rozmawialiśmy o tym kiedyś) wiara w Boga i wiara w kosmitów są zupełnie różne pod względem treści.

Mnie się wydaje, że odkrycie życia pozaziemskiego ostro namiesza w światowych religiach. Ale nie zanosi się, że rozstrzygniemy tę kwestię w najbliższym czasie. ;-)

Liza wyraża nadzieję, że z sondami można się dogadać.

Hmm. Bardzo oględnie ją wyraża.

No dobrze, jeszcze nie wyraża, ta nadzieja dopiero w niej kiełkuje. Owoce wyda później.

A czemu nie? https://interestingengineering.com/worlds-first-sand-battery

Niedobra rzeczywistość, zawłaszcza ciągle nowe części fantastyki. ;-)

 A że te komunikatory są raczej idiotoodporne (górnikom psują się, jak wpadną w tryby jakiejś potężnej maszyny), to sprawa wygląda na poważną.

W życiu bym na to nie wpadła…

Czyli za delikatnie pokazałam.

Tłukę Was tym po głowach, i chyba się nie dotłukę. Symbole są arbitralne. Inna rzecz, że Liza nie wygląda na taką, która by o tym wiedziała… więc w ramach charakterystyki postaci to gra.

No dobra, nie tyle symbole, co schematy. Trójkąt Pitagorasa i rysunek atomu mogą wyglądać podobnie.

Co do startu – ja mam trochę inne odczucia, ale to już niuansiki i dzielenie włosa na szesnaste.

Musieli tę walkę potraktować bardzo osobiście.

Widać było, że traktują tę walkę osobiście.

I dlaczego uważasz, że jedno z tych zdań jest anglicyzmem, a drugie ten problem rozwiązuje?

Wszystko się opłaca przy odpowiedniej macierzy wypłat…

Owszem. Problem w tym, że zazwyczaj nie wiadomo z góry, jak ta macierz będzie wyglądać.

Ale jak oni dojdą, jak to działa? Metodą prób i błędów? Mogą sobie napytać niezłej biedy.

Mogą. Ale widzą wyjątkowo kuszącą macierz wypłat. ;-)

Czy ja muszę znać "Seksmisję" na pamięć? :P

Każdy powinien. ;-p No, masz odpowiedni cytat:

Dziś mamy dwa punkty porządku dziennego obrad. Oba. siedzą tam.

Yup! Oczywiście, dałoby się to wszystko załatwić różnymi przyczynami. Ale o ile zgrabniej jest dać jedną.

Tak jakoś wyszło, że mi jedno wyniknęło z drugiego i samo się potoczyło.

Babska logika rządzi!

Von Neumann Probe Concept – Nora Zielinsky by kostrzewa on DeviantArt

 

jasność absolutna nieco powyżej dziesięciu

ILU???

 

Poza tym – nie mogli po prostu zmienić orbity tych sond?

Слава Україні!

Witam Jurora Golodha. :-)

Ładny obrazek, adekwatny.

ILU???

A trudno się zdecydować. Polska Wiki podaje 10,1, angielska od 10,4 do 10,88. Wybierz sobie. Wygląda na to, że przy pisaniu tego akurat kawałka patrzyłam na polską, na której wiele nie ma.

Poza tym – nie mogli po prostu zmienić orbity tych sond?

Tieroreticznie mogli. Ale to by trzeba każdą jedną zmieniać i to tak, żeby w wyobrażalnej przyszłości na nic nie wpadła. I to przy pomocy telekinezy, żeby czasem nie dotknąć czymś dla sondy jadalnym. A potem one miały własne napędy i mogły sobie skręcić. Nie, zdecydowanie prościej było pozbyć się tałatajstwa niż nawracać.

Babska logika rządzi!

A trudno się zdecydować. Polska Wiki podaje 10,1, angielska od 10,4 do 10,88. Wybierz sobie. Wygląda na to, że przy pisaniu tego akurat kawałka patrzyłam na polską, na której wiele nie ma.

A nie pomyliło Ci się z obserwowaną? Bo przy jasności absolutnej 10 magnitudo to miałaby moc ok. 100 razy mniejsza niż całe Słońce. Dla komety to nierealne:P

Tieroreticznie mogli. Ale to by trzeba każdą jedną zmieniać i to tak, żeby w wyobrażalnej przyszłości na nic nie wpadła. I to przy pomocy telekinezy, żeby czasem nie dotknąć czymś dla sondy jadalnym. A potem one miały własne napędy i mogły sobie skręcić. Nie, zdecydowanie prościej było pozbyć się tałatajstwa niż nawracać.

A one nie leciały na tej komecie? Jak mogłyby same dolecieć do ziemskich planet oraz były ledwo wykrywalne dla ludzkich urządzeń (o czym sama wspominasz na początku), to wystarczyło puścić jednego bokiem i ludzkość byłaby w kropce bez wydobywania kodu z sond.

A uderzyć można czymkolwiek, jak zjedzą i zmieni się tor lotu, to misja i tak byłaby udana:P Chociaż w tekście znaleźli do tego dobre narzędzia.

Iii… Czy rzeczywiście prościej było zbudować setki kosmicznych pułapek, do których finansowania potrzeba było wielkiej korporacji, niż użyć jednego, dobrze wycelowanego pocisku (z ew. ładunkiem do zdetonowania)?

Слава Україні!

Jeśli się pomyliło, to obu Wikipediom; stoi jak byk “jasność absolutna” i “Absolute magnitude”. Dares to nie kometa, tylko asteroida.

Sondy leciały na asteroidzie i sukcesywnie przerabiały ją na swoje kopie. Dobrze wycelowanych pocisków próbowano na początku, a bestie je zeżarły i przetrawiły na nowe sondy.

Babska logika rządzi!

Dla obiektów wewnątrz Układu Słonecznego definiuje się jasność absolutną poprzez AU, a nie poprzez 10 pc, czyli jest w porządku.

Dzięki za wsparcie, Ślimaku.

Babska logika rządzi!

I wszystko jasne. Nie wiedziałem, mea culpa:P

 

Sondy leciały na asteroidzie i sukcesywnie przerabiały ją na swoje kopie. Dobrze wycelowanych pocisków próbowano na początku, a bestie je zeżarły i przetrawiły na nowe sondy.

I co się stało z pędem tych pocisków?

Слава Україні!

Chyba znacząco, bo w linku od Ciebie jest na wysokiej pozycji. No i powiadają, że przy twardej wodzie należy dodawać więcej detergentów do prania, ale może to tylko reklama.

W ramach pilnego zarabiania na życie sprawdziłam. Nieszczególnie. Wykresik (bez skali, niestety):

Zasadniczo przy twardej wodzie potrzeba więcej mydła nie dlatego, że źle zwilża, ale przede wszystkim dlatego, że mydło reaguje z solami odpowiedzialnymi za twardość wody i wytrąca osad (to paskudztwo takie na umywalce). Jeśli używasz detergentów, którym to nie przeszkadza (są nawet takie mydła), to też trzeba dać trochę więcej, ale niedużo. Jak widać na wykresie, sole nieorganiczne (czerwone) pogarszają zwilżanie (zwiększają napięcie powierzchniowe), ale nie tak bardzo, jak surfaktanty (niebieskie) je zmniejszają. Załamanie na wykresie to punkt, w którym surfaktant tworzy micele i zaczyna się zabawiać ze sobą, zamiast z wodą. Jeszcze jakieś pytania?

 I sadystyczne skłonności? ;-)

Mine is the evil laugh!

 Wydawało mi się oczywiste, że Iowa 0 stoi w hierarchii o wiele wyżej od Iowy 8.

W hierarchii – tak. Ale to nie jest jednoznaczne z byciem statkiem-matką.

 Mnie się wydaje, że odkrycie życia pozaziemskiego ostro namiesza w światowych religiach.

Mniej więcej tak, jak odkrycie Ameryki. Ulubiona_emotka_Baila. Które namieszało w ówczesnej nauce, nie religii.

 Niedobra rzeczywistość, zawłaszcza ciągle nowe części fantastyki. ;-)

I musimy się męczyć XD

 Trójkąt Pitagorasa i rysunek atomu mogą wyglądać podobnie.

Trójkąt tak, ale rysunek atomu jest bardzo umowny. Jeśli w ogóle można mówić o wyglądzie w przypadku czegoś, czego nie widać, to atom tak nie wygląda.

 I dlaczego uważasz, że jedno z tych zdań jest anglicyzmem, a drugie ten problem rozwiązuje?

Dlatego, że "musieć" użyte w sensie "na pewno, ewidentnie" jest angielskie.

 Ale widzą wyjątkowo kuszącą macierz wypłat. ;-)

https://instantrimshot.com/index.php?sound=rimshot

 Tak jakoś wyszło, że mi jedno wyniknęło z drugiego i samo się potoczyło.

Ale tak właśnie należy robić. Oszczędnie, elegancko i z fasonem.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Jeśli sondy dopadły takiego pocisku w biegu i tamże zeżarły, to nowe roboty przejmowały pęd materii, z której powstały. Jeśli coś tam wyrżnęło w Daresa, to odrobinę zmieniło jego orbitę, zniszczyło ileś tam sond, część energii rozproszyła się w cieple. A chwilę potem niedobitki szybciutko przerobiły szczątki pobratymców na nowe roboty, potem wykorzystały w tym celu elementy pocisku i jeszcze odzyskały część energii z ciepła.

Gdyby tak łatwo byłoby je zatłuc, to nie miałabym historii do napisania. :-)

Babska logika rządzi!

Tarnino,

twardość wody. No, jakoś tam zwiększa napięcie powierzchniowe. Bez skali trudno orzec, w jakim stopniu, ale woda już na starcie chyba ma nienormalnie duże, więc każdy procencik to może być spora zmiana.

W hierarchii – tak. Ale to nie jest jednoznaczne z byciem statkiem-matką.

No, jest powiedziane, że kapitan przebywa na statku-matce, a potem wydaje rozkazy sierżantowi. Myślałam, że da się to rozkminić.

Mniej więcej tak, jak odkrycie Ameryki. Ulubiona_emotka_Baila. Które namieszało w ówczesnej nauce, nie religii.

Oj tam, oj tam. W religiach Ameryk namieszało sporo. A i w Starym Świecie okazało się, że są na Ziemi kontynenty, o których nie ma żadnej wzmianki w Biblii. I to chyba z czasem zmieniło światopoglądy i paradygmaty. Pewnie historyk znalazłby jakieś związki między Amerykami a protestantyzmem. Nawet bardziej przyczynowo-skutkowe niż Mayflower.

Rysunek atomu. Nie upieram się przy modelu Bohra. To w końcu dopuszczasz, że w tablicach były symbole czy nie?

Babska logika rządzi!

każdy procencik to może być spora zmiana.

W sporcie liczą się ułamki sekund. Dobra.

jest powiedziane, że kapitan przebywa na statku-matce, a potem wydaje rozkazy sierżantowi.

Jest, ale później.

W religiach Ameryk namieszało sporo.

Nie. Owszem, mieli tam legendy o przybyciu Quetzalcoatla ;) ale samej treści wierzeń to nie zmieniło.

A i w Starym Świecie okazało się, że są na Ziemi kontynenty, o których nie ma żadnej wzmianki w Biblii. I to chyba z czasem zmieniło światopoglądy i paradygmaty

Tak, naukowe. Inna rzecz, że w Średniowieczu (z uzasadnionych powodów) traktowano większość starożytnych książek jako źródła naukowe.

Pewnie historyk znalazłby jakieś związki między Amerykami a protestantyzmem.

Raczej na płaszczyźnie ekonomicznej, ale to nie moja działka.

Nawet bardziej przyczynowo-skutkowe niż Mayflower.

…? Mayflower nie spowodował protestantyzmu, chociażby dlatego, że protestantyzm już istniał. A pasażerami Mayflower byli właśnie szczególnie stuknięci protestanci.

To w końcu dopuszczasz, że w tablicach były symbole czy nie?

Nie o to mi chodziło. Skąd kosmici mają wiedzieć, że ten rysunek symbolizuje atom?

Tego: https://en.wikipedia.org/wiki/Arecibo_message#/media/File:Arecibo_message.svg nawet ziemscy naukowcy nie umieli rozszyfrować. A kosmici?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nie. Owszem, mieli tam legendy o przybyciu Quetzalcoatla ;) ale samej treści wierzeń to nie zmieniło.

Ale liczba wyznawców raptownie spadła.

Mayflower. Toteż nie traktuję go jak dowodu wpływu Ameryk na protestantyzm. Raczej w drugą stronę.

Tego: https://en.wikipedia.org/wiki/Arecibo_message#/media/File:Arecibo_message.svg nawet ziemscy naukowcy nie umieli rozszyfrować. A kosmici?

A tam jest rysunek atomu? Tablice są większe, można zaszaleć z pikselami. Może dałoby się odczytać…

Babska logika rządzi!

Witam Jurorkę Bellę. :-)

Co to właściwie jest za fotka? Bo nie Bellatrix, nie Europa, nie Enceladus…

Babska logika rządzi!

Pluton :) a dokładnie jego serce ;)

Aha. Dzięki. :-)

Kto by pomyślał, że Pluton ma serce…

Babska logika rządzi!

Ma, choć zimne jak lód ;)

Chyba że tak… ;-)

Babska logika rządzi!

Ale liczba wyznawców raptownie spadła.

A to, to tak.

 A tam jest rysunek atomu? Tablice są większe, można zaszaleć z pikselami. Może dałoby się odczytać…

Nie ma atomu, ale są rysunki ludka i teleskopu Arecibo (poznałaś? a po czym? czy nie po tym, że wiesz, jak ludzie i radioteleskopy wyglądają? A skąd kosmici mają wiedzieć?).

Kto by pomyślał, że Pluton ma serce…

https://www.deviantart.com/sigeel/art/Hades-ruler-of-underworld-and-bearer-of-lilies-787677233 ^^

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Poznałam ludzika i teleskop. Tak, wiem, jak wyglądają. Z ludzikiem nic nie zrobimy. Ale teleskop chyba jest bardziej uniwersalny – czasza musi mieć określony kształt, żeby skupiać sygnały z równoległej wiązki w jednym punkcie. Wierzę, że prawa fizyki we Wszechświecie są stałe i teleskopy wyglądają podobnie.

Wracając do ludzika – rozpoznałabym również inne przykłady żyjątek, o ile mamy na Ziemi coś podobnego, chociaż taka dżdżownica ma za mało cech szczególnych, żeby na uproszczonym rysunku odróżnić ją od owsika albo węża, więc są wyjątki.

Serce Plutona. Dobra, dobra, kocha żonę, ale nie aż tak, żeby zaprosić jej mamusię do siebie, coby obie nie cierpiały, prawda? ;-)

Babska logika rządzi!

Dobra, dobra, kocha żonę, ale nie aż tak, żeby zaprosić jej mamusię do siebie, coby obie nie cierpiały, prawda? ;-)

– Co to jest ropucha i 12 żabek?

– Teściowa wieszająca firanki.

https://instantrimshot.com/index.php?sound=rimshot

 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Stare… ;-)

Babska logika rządzi!

Wracając do arbitralności symboli: istnieje.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ale co istnieje? Bo się pogubiłam.

Babska logika rządzi!

Arbitralność. Symbole są arbitralne. Akurat symbol ludzika jest ikoniczny (przypomina desygnat), ale raz – żeby to rozpoznać, musisz wiedzieć, jak desygnat wygląda, i dwa – musisz zwracać uwagę na mniej więcej te same cechy, co nadawca. Wyobraź sobie na przykład kosmitów, których głównym zmysłem jest słuch, a widzą słabo. Oni po pierwsze będą myśleć sekwencyjnie (po kolei), a po drugie, jeśli wpuszczą te parę linijek kodu dwójkowego do odtwarzacza, to usłyszą pisk zupełnie niepodobny do tego, jak postrzegaliby człowieka.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

No, jeśli kosmici posługują się głównie słuchem (albo węchem, albo czymś jeszcze innym), to nie zrozumieją przekazu. Usłyszą szum, pisk, coś bez sensu. Myśmy też chyba kiedyś coś takiego odebrali i nie dogrzebali się znaczenia.

Babska logika rządzi!

Właśnie – o ile znaczenie było. Jak mielibyśmy to odróżnić? Z symbolami nieikonicznymi jest i łatwiej, i trudniej – łatwiej, bo nie muszą wyglądać jak to, co znaczą, ale trudniej, bo musisz skądś wiedzieć, co to znaczy “mantequilla” zanim zaczniesz się tym słowem posługiwać.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Bardzo porządnie napisane opowiadanie – potknęłam się tylko raz. :) 

Pomysł również niezły, a rzecz opowiedziana całkiem uczenie, ale też bardzo przystępnie.

Zastanowiło mnie tylko, co sprawiło, że Liza postanowiła osobiście stawić czoła sprawie, ale po lekturze komentarzy Twoich i Drakainy rzecz stała się jaśniejsza, choć wyznam szczerze, że w ogóle nie zauważyłam, aby Liza była religijna.

 

Nawet z wodołazami i ich personelami pomocniczymi nie wystarczało ludzi… → SJP PWN, a i Wiksłownik także, nie przewidują liczby mnogiej dla personelu. Nie spotkałam się też, aby tym słowem określać grono specjalistów pracujących na rzecz znakomitego sportowca.

Proponuję: Nawet z wodołazami i ich ekipami/ zespołami pomocniczymi nie wystarczało ludzi

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tarnino,

Ale w przekazie z Arecibo chyba symboli unikano? On nie został głupio skomponowany, nawet jeśli jest trudny do rozszyfrowania.

 

Dzięki, Reg. :-)

Uważam, że nie sztuka zasypać odbiorcę niezrozumiałym żargonem. Sztuka wyjaśnić mu trudne rzeczy tak, żeby wszystko zrozumiał.

No, Lizę za słabo wyeksponowałam. Trudno.

O, ekipy rozwiążą wszystkie problemy. Po wynikach zmienię.

Babska logika rządzi!

Ale w przekazie z Arecibo chyba symboli unikano? On nie został głupio skomponowany, nawet jeśli jest trudny do rozszyfrowania.

Powiedz mi, jak chcesz zrobić przekaz bez symboli, a nominuję Cię do jakiejś ważnej nagrody. Nie, żebym miała do tego prawo, ale się postaram.

O, ekipy rozwiążą wszystkie problemy.

Dammit, nawet o tym nie pomyślałam. Uwsteczniam się…

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Bardzo proszę, Finklo. Cieszę się, że ekipy rozwiązują kłopot.

Powodzenia w konkursie!

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No, pikselowy rysunek ludzika to bardzo uproszczony obraz człowieka. Podobny.

Liczby od 1 do 10 – matematyka.

Pierwiastki – matematyka i chemia. Nikt się nie wdawał w symboliczne H czy C, tylko liczby atomowe.

DNA w pigułce – nieintuicyjny, ale jakoś da się ogarnąć. Obrazek podobny do oryginału.

Pokazanie miejsca Ziemi w US – symboliczne, ale i podobne.

 

Nie wymagaj ode mnie stworzenia lepszego przekazu, jestem na to o wiele za cienka w uszach. Liza też – dlatego druknęła sobie ściągę przygotowaną przez kogoś mądrzejszego.

 

Edytka: Reg, kiedyś rozwiążą. :-)

Babska logika rządzi!

Reg, kiedyś rozwiążą. :-)

Może nawet wystarczy jedna ekipa, pod warunkiem, że będzie właściwie dobrana/ wybrana. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie no, jedna ekipa wszystkich zawodników nie ogarnie.

A w pozostałych kwestiach… Myślę, że każdy problem też będzie wymagał własnej ekipy.

Babska logika rządzi!

Nie no, jedna ekipa wszystkich zawodników nie ogarnie.

Nie, to jasne, że nie ogarnie. Ale gdyby takie świetne ekipy działały po kierunkiem właściwej ekipy naczelnej…

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To prawda, tylko żeby ta właściwa ekipa naczelna nastała… A tak w ogóle to idealnej ekipy nie ma. :-(

Babska logika rządzi!

Podobno nadzieja umiera ostatnia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Taaa. Ciekawe, czy po zgaszeniu światła, czy przed.

Babska logika rządzi!

Obawiam się, że światło może zgasnąć i to całkiem niezależnie od naszej woli.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tiaaa. I ogrzewanie.

Babska logika rządzi!

I chłodem powieje…

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

I znikąd nadziei, bo ona umarła przed światłem…

Babska logika rządzi!

żeby nie było niczego – jak rzekł swgo czasu niejaki K. Kononowicz.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Teraz się okazuje, że jakieś rzucone mimochodem słowa to był plan wyborczy.

Babska logika rządzi!

Liczby od 1 do 10 – matematyka.

Jasne. Tylko spójrz na te liczby: zapisane są w kolumienkach, dwójkowo. Na to można wpaść. Ale od 1 do 7 kolumienki są pojedyncze (po 3 bity), a od 8 muszą być po dwie, bo w 3 bitach liczba się nie zmieści. Pierwszą kolumienkę zaznacza dodatkowy bit. Wpadłabyś na to? A pochodzisz z tej samej planety, co koderzy. No, i jest arbitralne. Przecież można by wziąć po 4 bity – i by się zmieściło. To akurat zrobili specjalnie, żeby móc zapisywać duże liczby w kilku kolumnach, ale czy kosmici na to wpadną?

 Pierwiastki – matematyka i chemia. Nikt się nie wdawał w symboliczne H czy C, tylko liczby atomowe.

Tak, ale ciąg liczb: 1 6 7 8 15 może oznaczać cokolwiek. Częstotliwości fal, odległości, cokolwiek. To są tylko liczby.

 DNA w pigułce – nieintuicyjny, ale jakoś da się ogarnąć. Obrazek podobny do oryginału.

Nukleotydy są zapisane jako ciągi liczb, oznaczających, ile atomów którego rodzaju jest w cząsteczce, w kolejności z diagramu wyżej: 75010 to H7C5O1 (nie ma azotu ani fosforu, więc na ich miejscach są zera). Nic nie wskazuje na to, że ciąg liczb u góry ma coś wspólnego z tymi ciągami, co prawda nie wiem, jak by to jasno zapisać.

Potem od bardzo abstrakcyjnych i symbolicznych zapisów nagle przechodzimy do mniej więcej ikonicznego (dla ludzi) rysunku helisy. Albo krzywych połówek elips, które równie dobrze mogłyby być szumem.

Potem ludzik i liczby. Liczby są abstrakcyjne. Nie wiadomo, co liczą.

 Pokazanie miejsca Ziemi w US – symboliczne, ale i podobne.

Ale żeby stwierdzić, że podobne, musisz wiedzieć, co zapis oznacza.

 Nie wymagaj ode mnie stworzenia lepszego przekazu, jestem na to o wiele za cienka w uszach.

Ech. Właśnie próbuję wytłumaczyć, że tego się nie da zrobić. Żeby się z kimś dogadać, musisz mieć jakiś wspólny język. A z kosmitami nie masz. Nabijałam się z tego kiedyś: https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/24922

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Matematyka jest uniwersalna. Liczby lecą po kolei, można wpaść, że po 7 będzie 8.

Na dodatkowy bit mogłabym wpaść, bo jest niezbędny, żeby zapisać 0. No i ja zaczynałabym pierwszy kontakt od liczb naturalnych, więc to byłaby jedna z pierwszych opcji przy deszyfrowaniu (oczywiście, że kosmici nie muszą myśleć tak jak ja).

Tak, ciąg jest wieloznaczny. Ale co lepszego proponujesz?

Czego ode mnie oczekujesz? Przyznania, że kontakt jest niemożliwy, bo nie mamy wspólnego języka? Jeśli stoimy twarzą w twarz, to można go opracować. Tak wierzę. W końcu konkwistadorzy jakoś się dogadywali z Aztekami, a to nie byli tytani intelektu (Hiszpanie, znaczy).

A jeśli wysyłamy pocztówkę, to przynajmniej przekaz, że to nie jest coś naturalnego, powinien być jasny. I sama w sobie to już bardzo ważna informacja.

Babska logika rządzi!

W końcu konkwistadorzy jakoś się dogadywali z Aztekami, a to nie byli tytani intelektu (Hiszpanie, znaczy).

Ale jedni i drudzy byli ludźmi. Wcale się tak dobrze nie dogadali – chociażby pojęcia własności po obu stronach Atlantyku były różne – ale jest coś takiego, jak uniwersalia kulturowe. Na tym można budować. Niełatwo, ale można. A nieporozumień było trochę.

Jeśli stoimy twarzą w twarz, to można go opracować.

Jak? https://en.wikipedia.org/wiki/Indeterminacy_of_translation

A jeśli wysyłamy pocztówkę, to przynajmniej przekaz, że to nie jest coś naturalnego, powinien być jasny. I sama w sobie to już bardzo ważna informacja.

Oczywiście, ale tylko wtedy, kiedy odbiorca rozumie, że to jest pocztówka.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

No to z kosmitami mamy uniwersalia matematyczne, fizyczne i chemiczne. Albo wystarczy, albo nie, albo w ogóle ten problem nigdy nie zaistnieje.

No, jeszcze pocztówka musi dotrzeć w jako tako nienaruszonej formie. Wystarczy jakaś soczewka po drodze, interferencja fal i pozamiatane.

Babska logika rządzi!

No, właśnie.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

EOT?

Babska logika rządzi!

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

– Chciałbym zobaczyć, jak rozwalają te roboty! A ty, Liza? – dziewczyna w odpowiedzi tylko się skrzywiła.

Khę, khę! Wielka litera? A jeszcze lepiej – wielka litera + nowy akapit?

 

od życzeń na serwisach społecznościowych przez skandowanie imienia w hali igrzysk do kosza absurdalnie drogich w transporcie żywych kwiatów.

To czytam, i czytam, i czytam… I nie rozumiem. xD

EDIT: Okej, kumam. Ale skandowanie do kosza jest raczej nietypowym wyrażeniem, a “igrzyska do kosza” sprawiły jakoś, że pomyślałam o koszykówce. ^^’ Jakoś bym przemyślała to zdanie. :P

 

Bardzo mi się podobało. <3 Również uważam, że trudno byłoby jakiejkolwiek technologii rozłożyć pędzący pocisk, a już tym bardziej “wchłonąć” czy przetworzyć energię z wybuchu jakiejś bomby atomowej, no, ale, mus to mus. ;D

Ja odczuwałam napięcie w wielu miejscach i byłam autentycznie ciekawa końca opowiadania. Koniec, owszem, bardzo prawdopodobny, niestety. Skojarzył mi się z najnowszym (bodajże) filmem DiCaprio, tym o komecie, gdzie również zysk jest ważniejszy od ratowania świata. ;)

 

Trochę trudno mi również uwierzyć, że ludziom udało się wyłapać WSZYSTKIE roboty i że nie został ani jeden… Za to pomysł z wysłaniem ich w Słońce – bardzo dobry. :D

 

W ogóle wszelkie wstawki “naukowe” wydały mi się całkiem profesjonalne, że tak powiem – dla mnie brzmiało to przekonująco, nie, żebym miała jakąś wiedzę. ;) Podobała mi się też metafora z tubką witaminową i jeszcze coś, ale już zapomniałam, co. xD

 

Wyłapałam najróżniejsze “żarciki” i chociaż jestem wielką fanką żarcików xD, to w tym przypadku chyba wolałabym opowiadanie bez nich – napięcie byłoby bardziej odczuwalne.

 

Dla mnie motywy Lizy owszem, były niejasne, ale w sumie motywy ludzi często bywają niejasne. Laska powinna być mądrzejsza, nie była – trudno. Odczułam satysfakcję, kiedy ją zeżarło. sad xD

 

Podsumowując: czytałam z dużym zainteresowaniem, pomysł podobał mi się bardzo, wykonanie również. Nie przeczytałam wielu opowiadań na Planety, ale tak na pierwszy rzut oka to powinno mieć szanse na wysokie miejsce.

 

Życzę powodzenia i pozdrawiam. ^^

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Dziękuję, DHBW. :-)

Usterki poprawię po wynikach.

Miło mi, że się spodobało i zaciekawiło.

Rozkładanie pocisków. Zależy, jak długo lecą, a zakładam, że nikt (oprócz Lizy) nie chce podlatywać zbyt blisko. Każdy robocik startujący z pocisku zmienia jego trajektorię, więc czas do trafienia może ulec zmianie. Nie trzeba zeżreć całego pocisku, wystarczy przegryźć kluczowy kabelek, zapalnik czy co tam one mają (jeśli w ogóle mają wybuchać). Ale ekspertem nie jestem, mogę się mylić.

Czy wyłapali wszystkie? Pal licho te, które opuściły nasz US bez kontaktu z materią. A jeśli któryś trafił na jakiś kamień… Z pewnością astronomowie przez następne lata będą śledzić ciała niebieskie i sprawdzać, czy coś nie zbacza z trasy.

Fajnie, że przekonałam pod względem naukowym. O to chodziło w wyzwaniu. :-)

Miejsce w konkursie – teraz już wszystko w rękach jurorów. Na ile dobrze potrafiłam wymyślić i napisać, na tyle to zrobiłam.

Babska logika rządzi!

A właśnie, zapomniałam napisać, że zawody w chodzeniu po wodzie rzeczywiście fajna sprawa, słusznie jesteś z siebie dumna. ;D

 

I w gruncie rzeczy ciekawe zagadnienie, czy te sondy były żywe czy nie. Zasadniczo nie różniły się wiele od naszych półżywych wirusów, a właściwie były bardziej “żywe”, bo do “życia” nie potrzebowały gospodarza – chyba że za gospodarza uznamy planetę. No tak, w sumie to też był gospodarz. No, ale naszym starym, dobrym wirusom nie ustępują! xD

I jeszcze podobał mi się motyw z tą “ewolucją wstecz”. Właściwie nie wiem, dlaczego istoty martwe miałyby coś takiego przedsiębrać – ale może to właśnie świadczyło o tym, że są żywe. Ciekawa idea, że nawet wytwór obcej cywilizacji, mechaniczno-elektroniczny (chyba?), miałby ulegać takiemu “owczemu pędowi” ku rozmnażaniu. Czyżby była to jakaś kosmiczna reguła? cool

No. Wypowiedziałam się. ;D

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Cieszę się, że i zawody Ci przypadły do gustu. W sumie, gdybym miała okazję, to sama chętnie bym popatrzyła, jak to wygląda… ;-)

Życie to chyba w jakimś stopniu kwestia definicji. Właśnie jak z naszymi wirusami – żyje toto czy nie? Jeden rabin powie tak, drugi powie nie.

Ewolucja. Kosmiczna reguła raczej nie, bo gwiazdy, planety czy czarne dziury się nie rozmnażają. Jeśli już, to czarne dziury mogą się połączyć. Ale jeśli w pierwotnym programie stał nakaz tworzenia kopii, to on akurat mógł się zachować.

Babska logika rządzi!

Moje wirusy tworzą kopie, mutacje są możliwe… No, jak rzekł Steno – zależy od definicji.

Tak, Grey Goo jak się patrzy. Trochę duże jak na nanoboty, ale mieści się w definicji GG.

Babska logika rządzi!

Kurde, Tarnina, czy Ty znasz te wszystkie kategorie na pamięć? Ja nawet nie wiedziałam, że istnieje taka stronka jak te Tropes, a Ty sypiesz tym jak z rękawa. Ogólnie to zazdro, pewnie może być pomocne przy pisaniu. xD

 

Cieszę się, że i zawody Ci przypadły do gustu. W sumie, gdybym miała okazję, to sama chętnie bym popatrzyła, jak to wygląda… ;-)

Yyy… Mam nadzieję, że jednak nie tak jak u tej żaby z pierwszego posta. xD

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Tak szczerze, to nie nadaję się do oglądania zawodów sportowych (wyjątki są bardzo nieliczne). Ale hej, udział w czymś takim wymaga podróży na któryś księżyc i to bym chętnie zaliczyła. Już trudno, przecierpię parę godzin na trybunach… ;-)

To jaszczurka jest, nie żaba. Bazyliszek. IMO – fantastyczna bestyjka. :-)

Babska logika rządzi!

Jaszczurka* xD fantastyczna może i jest, ale nie chciałabym (musieć) tak biegać… xD

 

P.S. Nie wiem, jak mogłam pomylić żabę z jaszczurką. A w gimnazjum startowałam w konkursach z biologii… Ziemnior ze mnie, no. xD

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Ja nawet nie wiedziałam, że istnieje taka stronka jak te Tropes, a Ty sypiesz tym jak z rękawa.

To właź i zakładaj konto :) Poedytujesz i się nauczysz.

pewnie może być pomocne przy pisaniu. xD

<tu wstawić depresyjne marudzenie Tarniny>

Mam nadzieję, że jednak nie tak jak u tej żaby z pierwszego posta. xD

 

XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

DHBW, bazyliszek nie dosyć, że biega, to jeszcze w nagrodę dostaje na mecie komara albo inny przysmak.

Ziemnior ze mnie, no. xD

Interesująca samokrytyka. Jeszcze takiej nie widziałam. :-)

 

Tarnino, to gadzina z Harry’ego Pottera?

Babska logika rządzi!

Przepraszam, czy ten wąż to bestia z “Wychowanych przez wilki”?

Życie to bajka braci Grimm w oryginale.

Eee… Utworu nie kojarzę, w każdym razie nie wygląda jak wychowany przez wilki. Jednak stawiam na HP (zwłaszcza, że w tle mamy Ginny i Tomcia) – ewentualnie nowo odkryty gatunek żaby.

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

 

Jasne, że Harry Potter. Tylko coś nie działa, bo bazyliszek powinien skamieniać wzrokiem :D

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

I tak zostałam Hermioną G… ;-)

Tarnino, bo jak się ogląda za pośrednictwem obiektywu i jeszcze ekranu, to czar słabnie.

Babska logika rządzi!

jak się ogląda za pośrednictwem obiektywu i jeszcze ekranu, to czar słabnie

Aaa, chyba, że tak.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Aaa, chyba, że tak.

Czyli naprawdę planowałaś zamienić nas w kamień! broken heart ZAMACH! Zamach w biały dzień.

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Tarnino, właśnie tak. W HP wystarczyło oglądać odbicie w lusterku albo kałuży, żeby nie skamienieć na śmierć, a tylko odwracalnie. Każdy kolejny przyrząd optyczny osłabia czar. Przy gifach to już tylko mięśnie sztywnieją.

 

DHBW, spoko, gdyby było inaczej, to Tarnina przekonałaby się o tym pierwsza. <Evil laugh>

Babska logika rządzi!

Czyli mój zuy plan opanowania świata ma poważną wadę. Hmmmm.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

No, taki słaby punkt. Właśnie za dużo tych maszyn przekładających ruch Twoich rąk na rzeczywistą robotę. Musisz się zaangażować bardziej osobiście niż w ataku gifowym. ;-)

Babska logika rządzi!

Musisz się zaangażować bardziej osobiście niż w ataku gifowym. ;-)

Heheheheheheeeee xD cheeky

 

xD

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

<Kłania się.>

Babska logika rządzi!

Hmmm. Nie kumam fabuły tego teledysku. Ale księżyce są w porządku. To Jowisz jest ten zły. ;-)

Babska logika rządzi!

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Dzięki, Anet. :-)

Przyniosłaś radość.

Babska logika rządzi!

Gdzie opis mnie? Dlaczego nie ma opisu? Dlaczego nie jestem przedstawiony majestatycznie?Eh, ludzie…

Nieskończony

Dziękuję, Wszechświecie. :-)

Każdy opis jest opisem cząstki Ciebie. Całości my maluczcy nie ogarniamy. ;-)

Babska logika rządzi!

Ooo, Finkla idzie w heglizm laugh

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Oj tam, od razu heglizm. Co bym nie opisywała, to coś, co znajduje się we Wszechświecie. A jeśli nawet nie, to buduję je z elementów znajomych, ze Wszechświata wziętych – elf szyje z łuku jak Indianin, przystojny jest jak mój chrześniak itd.

Babska logika rządzi!

Twój chrześniak jest elfem? XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

No, nigdy nie widziałam, żeby strzelał z łuku. Wspinać się lubi, ale ciągnęłam go raczej na ściankę niż na drzewa. Za to takie ciacho…

Babska logika rządzi!

Dziękuję, Wszechświecie. :-) Każdy opis jest opisem cząstki Ciebie. Całości my maluczcy nie ogarniamy. ; Mądre. Zmieniam ocenę.

Nieskończony

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Wszechświecie, wystarczyło jedno mądre zdanie do takiej zmiany oceny? Że też w szkole to tak nie działało… ;-)

 

Tarnino, are you talking to me?

Babska logika rządzi!

Elfy. Elfy są boskie ;)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Niekiedy nieśmiertelne, ale czy od razu boskie?

Babska logika rządzi!

Zapytaj któregoś :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Jak spotkam, to nie omieszkam. ;-)

Babska logika rządzi!

Known some call is air am

Witam Jurora 404. :-)

No, tak to mniej więcej wyglądało. Tylko moje wirusy o wiele mniejsze. ;-)

Babska logika rządzi!

Fin­kla – Emi­gran­ci ze So­snow­ca (też go­ro­le)

 

 

Po­do­ba­ło mi się. Kawał faj­ne­go opo­wia­da­nia, choć jest kilka rze­czy, które nie do końca mi sia­dły, ale o tym za mo­ment, bo naj­pierw bę­dzie chwa­lo­ne.

Przede wszyst­kim po­do­ba mi się wy­ko­rzy­sta­nie hi­po­te­tycz­nej kon­struk­cji, jaką jest sonda von Neu­man­na. Sa­mo­re­pli­ku­ją­ce się wi­ru­sy są dość nie­po­ko­ją­cą kon­cep­cją, ale nie nową – w każ­dej sza­nu­ją­cej się spa­ce­ope­rze musi być jakaś obca rasa, czy coś w ten deseń, która jest na­sta­wio­na na eks­pan­sję po­przez zaj­mo­wa­nie i wy­ja­ła­wia­nie ko­lej­nych świa­tów, że wspo­mnę Ty­ra­ni­dów z WH40K, Ze­rgów z Spa­ce­cra­fta albo Arach­ni­dy z Star­ship Tro­opers (jakiś czas temu czy­ta­łem “Rój” B.V. Lar­so­na, gdzie były obce kon­struk­ty a la Trans­for­me­ry, które pod­bi­ja­ły ko­lej­ne świa­ty [ale nie po­le­cam tej książ­ki], oglą­da­łem też film “Mo­on­fall” gdzie rów­nież mie­li­śmy coś w ro­dza­ju na­no­bo­tów, pró­bu­ją­cych zrzu­cić księ­życ na Zie­mię). Nie­mniej jed­nak, jest to nadal nośny motyw i sporo faj­nych rze­czy można w ta­kiej kon­wen­cji jesz­cze chyba na­pi­sać.

Ko­lej­nym plu­sem jest po­stać Steno, która jest naj­le­piej za­ry­so­wa­na i naj­bar­dziej wia­ry­god­na. Aksel też jest po­rząd­nie za­ry­so­wa­ny, ale mam spore pro­ble­my z mo­ty­wa­cją Lizy. No i bę­dzie ma­ru­dze­nie teraz.

Po co ona tam po­le­cia­ła? Co miała na­dzie­ję osią­gnąć, oprócz zo­sta­nia mę­czen­ni­cą? Jej za­cho­wa­nie jest po pro­stu głu­pie, na­ce­cho­wa­ne ja­kimś nie­zro­zu­mia­łym lo­gicz­nie ide­ali­zmem, w do­dat­ku te trzy­ma­nie tych dwóch bia­łych ta­blic do sa­me­go końca ko­ja­rzy mi się wy­łącz­nie z Moj­że­szem i ta­bli­ca­mi z przy­ka­za­nia­mi. W sumie mamy też chodzenie po wodzie, hmmm. Odnajduję jakieś echa biblijnych motywów, ale nie za bardzo potrafię ułożyć z tego jakiegoś pełnego obrazu, dla którego zastosowanie tych nawiązań jest kluczowe.

Gdzieś po dro­dze zgrzyt­nę­ła mi też ta sieć z ba­weł­ny, która jest tak ab­sur­dal­nym po­my­słem, po­nad­to wy­su­nię­tym przez ro­sjan, że nie umiem od­czy­tać tego ina­czej, niż jako próbę za­śmia­nia się z homo so­vie­ti­cus i ich głu­po­ty, którą nam teraz pre­zen­tu­ją swo­imi dzia­ła­nia­mi pod­czas wojny – nie jest to za­rzut, tylko luźna uwaga, bo szpil­ki mo­żesz wbi­jać gdzie Ci się po­do­ba, ale po­mysł z sie­cią zro­bił mi nie­wiel­ki mind­fuck, wy­bi­ja­jąc z płyn­ne­go czy­ta­nia (a może to też biblijne nawiązanie?).

Po­ma­ru­dzę też na temat wi­ru­sa zna­le­zio­ne­go w żo­łąd­ku dziew­czy­ny. Po­trzeb­ny Ci on tam był, żeby Steno mógł go od­na­leźć, jasne, ale jakoś mi zgrzy­ta to, że zna­lazł się w żo­łąd­ku, a tłu­ma­cze­nie, że miała kol­czyk w pępku wy­da­je mi się mocno na­cią­ga­ne.

Samo za­koń­cze­nie jest dobre, po­ka­zu­je, że wielu ludzi nie robi sobie nic z za­gro­że­nia, jakie mogą sta­no­wić wi­ru­sy, tylko chce je prze­jąć i wy­ko­rzy­stać do wła­snych celów. Po­dej­ście kor­po­ra­cyj­ne, które od razu mi się sko­ja­rzy­ło z Wey­land-Yuta­ni z uni­ver­sum “Aliens vs. Pre­da­tors”. Cie­kaw je­stem jak szyb­ko te obiet­ni­ce, że za­pew­nio­ne zo­sta­ną wszel­kie środ­ki ostroż­no­ści w trak­cie badań, oka­za­ły­by się czczą ga­da­ni­ną i jak szyb­ko wi­ru­sy, poza ja­ką­kol­wiek kon­tro­lą, wy­do­sta­ły­by się z labów i zro­bi­ły ludz­ko­ści apo­ka­lip­sę.

Na­praw­dę sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ca lek­tu­ra, w dwóch, trzech miej­scach wy­ma­ga­ją­ca ode mnie moc­niej­sze­go za­rzu­ce­nia nie­wia­ry, ale to nie rzu­tu­je spe­cjal­nie mocno na moim od­bio­rze tek­stu jako ca­ło­ści. Aha, ciekawe roz­wią­za­nie z tymi pu­łap­ka­mi na wi­ru­sy – nie spo­dzie­wa­łem się ta­kie­go po­my­słu.

Known some call is air am

Dzięki, Jurorze 404. :-)

Ale że z Sosnowca? Hmmm.

Tak, motyw sond von Neumanna nie jest nowy, jak zobaczyłam listę już wykorzystujących go książek i filmów, to trochę się podłamałam. Ale hej, kolonie na Marsie też już były, w jeszcze większej masie, więc jednak zdecydowałam trzymać się wirusów.

Motywacja Lizy. Już zostało ustalone, że za dużo na ten temat zostało w mojej głowie. To, co mnie wydawało się foreshadowingiem, przeszło bez echa. Trudno.

Podobieństwo do motywów biblijnych jest przypadkowe i nie szukałabym tu drugiego dna. Znaczy, owszem sport tak się nazywa, ale to raczej zabawa słowami niż głębszy sens.

Bawełna. Chciałam pokazać, że wirusy chemii organicznej nie żrą, ale potrafią się przez nią przedostać, jeśli mają odpowiednią motywację. Przy okazji zasygnalizowałam, że zachodziły jakieś zmiany na mapie politycznej. Szpileczka wbita w ruskich pełni funkcje woodoo i poprawia mi samopoczucie.

Kolczyka w pępku będę bronić. To kawałek czystego metalu, cenny kąsek. Wirusy go wygryzły i przypadkiem zrobiły dziurę, przez którą jeden dostał się do żołądka. Nie wykluczam, że to też zostało w mojej głowie, ale Steno mówił, że to oczywista oczywistość, a Jules nie protestował.

Zakończenie mnie też się podoba. Prawdopodobnie dlatego, że wcale nie wygląda na naciągane. Każda z pokazanych w końcówce stron miała dobry powód. A przynajmniej uważała, że ma.

Pułapki. No, wiadomo, że pierwszy plan pokazany czytelnikowi nie może się powieść, a trójca jest magiczna. Zwyczajna broń działa na wirusy na zasadzie “co mnie nie zabije, to mnie wzmocni”, antymateria w wymaganych ilościach jest technicznie nieosiągalna, więc trzeba było wykombinować coś jeszcze innego. :-) Hmmm. Właściwie mam jeszcze lasery, czyli wykroczyłam poza trójcę.

Babska logika rządzi!

Poprzekręcałem tytuły wszystkich opowiadań konkursowych, wpisując najbliższe i najbardziej pokręcone skojarzenia, stąd Sosnowiec :D

Podobieństwo do motywów biblijnych jest przypadkowe i nie szukałabym tu drugiego dna. Znaczy, owszem sport tak się nazywa, ale to raczej zabawa słowami niż głębszy sens.

A te tabliczki białe, a sieci zarzucane na wirusy, jak sieci zarzucane przez apostołów? Serio, nie ma tutaj żadnego biblijnego kontekstu? Spoko, nie muszę sobie więcej głowy łamać w tej ślepej uliczce moich interpretacji :)

Szpileczka wbita w ruskich pełni funkcje woodoo i poprawia mi samopoczucie.

Zrozumiałe :)

 

Z kolczykiem – niech Ci będzie :) Choć prędzej bym rozrusznik obstawiał, ale wtedy co mogłoby uszkodzić tego robaczka?

 

Każda z pokazanych w końcówce stron miała dobry powód. A przynajmniej uważała, że ma.

Dokładnie: uważała, że ma.

 

Hmmm. Właściwie mam jeszcze lasery, czyli wykroczyłam poza trójcę.

 

No i dzięki temu nie jest sztampowo :)

Known some call is air am

Poprzekręcałem tytuły wszystkich opowiadań konkursowych, wpisując najbliższe i najbardziej pokręcone skojarzenia, stąd Sosnowiec :D

Wiem, czytałam wszystkie komentarze. Ale jak się czują ludzie z Sosnowca?

Tabliczki białe, żeby kontrastowały z czernią i w ogóle były widoczne na nagraniu robionym z kosmicznej odległości. Serio, ja o odwołaniach biblijnych nie myślałam. Ale jeśli Ty masz ochotę, to się nie krępuj.

Kolczyk – no właśnie, w żołądku mamy gotowe wredne środowisko, które może uszkodzić mechanizm i zniechęcić do wydobycia uszkodzonego egzemplarza. A serce jest bezbronne. Who needs a heart when a heart can be broken? ;-)

Czyli sztampa kończy się na laserach. Dobrze wiedzieć. ;-)

Babska logika rządzi!

Jak się czują ludzie z Sosnowca? To już jest ksenobiologia, czy tam inna ksenopsychplogia :) A serio, to ja ze Śląska, a my tutaj sobie żartujemy z Sosnowca. Te biblijne odwołania, których nie ma, dały mi poważna zagwozdkę, ale już je zostawiam,. Nie wiem czy sztampa się kończy na laserach, ale what's laser got to do with it? – skoro już tak sobie Tiną lecimy ;)

Known some call is air am

A czy ci z Sosnowca godnie się bronią? Czy to jest równa i uczciwa walka?

what's laser got to do with it?

Laser nie strzela materią, którą można wykorzystać przeciwko strzelającemu. Moi bohaterowie byliby głupi, gdyby na to nie wpadli. Ale nie miałabym historii do opowiedzenia, gdyby sondy nie potrafiły obronić się przed laserami. No time for sweetness. ;-)

Babska logika rządzi!

Nie wiem czy Ci z Sosnowca godnie się bronią, żaden tak daleko wgłąb Śląska nie dotarł, żebym mógł się przekonać :P A z tym laserem to nie do końca, bo może nie strzela materią, ale robaczki von Neumanna mogłyby akumulować energię z lasera i przyśpieszać w ten sposób proces pochłaniania materii – więc też niedobrze w nie walić wysokoenergetycznymi promieniami.

Known some call is air am

No, pochłaniać też by mogły. Ale u mnie odbijają.

Babska logika rządzi!

Pochłaniają czy odbijają nieważne, ważne że laser jest nieefektywny :)

Known some call is air am

A te tabliczki białe, a sieci zarzucane na wirusy, jak sieci zarzucane przez apostołów? Serio, nie ma tutaj żadnego biblijnego kontekstu?

I oto dowód, że każdy odczytuje to, co chce XD

A serce jest bezbronne. Who needs a heart when a heart can be broken? ;-)

 Laser nie strzela materią

Fizycznie rzecz ujmując… ^^

 robaczki von Neumanna mogłyby akumulować energię z lasera

Fotochemia, yeah! (Kupiłam sobie kiedyś dwie kartki papieru do cyjanotypii i dalej leżą – co by tu sfotografować…?)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

404 – ano, trzeba było szukać innego rozwiązania.

 

Tarnino – zaiste, nie zna autor, co uczyni odbiorca z dziełem jego.

No dobrze, chodziło mi o fermiony, czy tam cząstki obdarzone masą, z której dałoby się zbudować następnego robota. Z fotonów trudno budować. Cokolwiek sfotografujesz, kolorek będzie śliczny. Lubię niebieski. :-)

Babska logika rządzi!

Niebieski ^^

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

:-)

Babska logika rządzi!

Fajne opko. Podobało mi się wszystko ale chyba wolałabym żeby dziewczyna zostawiła list albo pogadała ze swoim chłopakiem przed ucieczką. Coś, co pomogłóby mi zrozumieć czy miała na celu rzeczy wielkie czy tylko jej odbiło. Bez tego możemy sobie tylko gdybać. A ja lubie wiedzieć. Finkla, a może ty znasz jej prawdziwe motywy? Być może nawet o nich napisałaś ale utknęłam gdzieś w połowie komentarzy więc się nie dokopałam. 

Dziękuję, Nova. :-)

Fajnie, że fajne.

No tak – w komentarzach już zostało stwierdzone, że Liza miała jakieś motywacje, ale za słabo je pokazałam. Miała na celu rzeczy wielkie – wierzyła, że z sondami można się dogadać i po to do nich poleciała, dopingowana religią i przekonaniem, że Bóg ją wybrał.

Hmmm, teraz już po wynikach, to właściwie mogę dopisać zdanie albo dwa na ten temat…

Babska logika rządzi!

Możesz :)

Known some call is air am

Powprowadzam poprawki w najbliższej przyszłości.

Babska logika rządzi!

to daj znać, wrócę i doczytam

Eeee, chyba nie warto będzie czytać jeszcze raz czegoś, w czym doszły dwa czy trzy zdania i poprawiło się może pięć literówek. Lepiej znajdź sobie coś nowego.

Babska logika rządzi!

Kosmiczne, metalożerne robowirusy :-)

Bardzo fajny pomysł.

 

I pytanie z kategorii dziwnych, w tekście użyłeś nazwy statków “Iowa”… czemu akurat Iowa?

Mam trochę do czynienia z lotnictwem i pomyślałem, że może to jest alfabet fonetyczny (Alfa, Bravo, Charlie, itd). Tyle, że jeśli “I” to być “India”… A jeśli nie alfabet, to czemu akurat tak?

 

 

lck

Dziękuję, Lechckrolu. :-)

Miło mi, że pomysł się spodobał.

Nie, nie szło o alfabet. Chciałam dla statku taką nazwę, żeby od razu było wiadomo, że należy do USA. I żeby nie była zbyt długa, bo wtedy by dziwnie wyglądała w dialogach między Georgem a bazą. I jeszcze, żeby było jednoznacznie – Georgia to także Gruzja, Idaho może się kojarzyć z Duncanem z “Diuny” i mieliśmy kiedyś takiego użytkownika… Iowa spełniało wymagania.

Babska logika rządzi!

No, popatrz, nie zbłądziłam aż tak bardzo z tymi stanami… Trafiło się ślepej kurze ziarno.

Babska logika rządzi!

Językowo było ok i same pomysły całkiem mi się podobały – czy to chodzenie po wodzie, czy to maszyny von Neumanna, które niby były już wykorzystywane (w którejś z Długich Ziemi fajnie wyszły), to wciąż brakuje mu do sztampowości;). Pomysł, żeby opowiedzieć o walce ludzkości z takimi nadlatującymi sondami był całkiem fajny. Natomiast fabularnie widziałem w tym opowiadaniu kilka poważnych mankamentów:

Po pierwsze wątek chodzenia po wodzie. On świetnie sprawdził się jako wprowadzenie, ale nie miał potem żadnego znaczenia dla historii, a Ty przypominałaś o nim w zasadzie w każdej scenie. Ostatecznie więc sprawił wrażenie trochę odklejonego/niepotrzebnego, a moim zdaniem wystarczyłoby po prostu ograniczyć to uporczywe wspominanie o nim.

Po drugie samo zakończenie. Ono – tu, powiedzmy, w takim konstrukcyjnym sensie – jest trochę rozczarowujące. Dochodzisz do punktu kulminacyjnego, bohaterowie dowiadują się o śmierci Lizy i… ciach, deus ex machina i jej tatko rozwiązuje całą sprawę. Wszystko niby w tym epilogu przed epilogiem puentujesz, ale jest właśnie rozczarowujące.

Po trzecie – zawieszenie niewiary szwankowało na zbyt wielu poziomach. Oczywiście pal licho te wielkości gwiazdowe (przy których zresztą nie miałem racji;) ) i przekazanie pędu, bo to są detale, które widzę, ale macham ręką, bo to literatura, a nie fizyka. Ale ja te wątpliwości miałem już na poziomie całego sensu historii. Bo, prawdę mówiąc, nie mogłem odeprzeć się wrażeniu, że nie piszemy o pędzącej w kosmosie asteroidzie, tylko o pocisku w jakichś warunkach, nwm, ziemskich. I trochę w tym czułem naginania rzeczywistości pod historię. Bo sondy leciały na dokładnie tej jednej asteroidzie – chociaż mając silniczki nawet jedna mogłaby polecieć niewykryta w stronę dowolnej planety). Bo naukowcy albo nie mogli znaleźć sensownego rozwiązania, albo wychodzili z pomysłami typu zatrzymywanie asteroidy siatką (!). Jak miałoby to działać? Całość zatrzymałaby się w jakimś punkcie orbity? Samo łapanie w pudełka też nie wygląda na najbardziej optymalne, problematyczne i naprawdę dopiero po wielu próbach wpadł na coś takiego jakiś właściciel korporacji?

Ja, jak wspominałem, uważam, że optymalnie byłoby zmienić orbitę asteroidy przez uderzanie pociskami/czymkolwiek (oczywiście energia się częściowo rozproszy, ale wciąż obowiązuje zasada zachowania pędu;P). Upierać się nie zamierzam, ale jednak tak właśnie radzi się z wszystkimi zagrożeniami typu takich kosmicznych skał.

Tak więc ogólne wrażenie warstwy naukowej – niby opakowane wiedzą z wikipedii, ale ze zgrzytami na elementarnym poziomie. Choć doceniam za próbę walki z czymś bardziej wymagającym:P

Слава Україні!

Dzięki, Jurorze Golodhu. :-)

Komplementy łykam z przyjemnością, z resztą spróbuję podyskutować.

Chodzenie po wodzie. Miało taki wpływ na fabułę, że ściągnęło na Europę tłumy ludzi. Często rozkapryszonych bogactwem, z mnóstwem wolnego czasu. Żaden z pracujących tam normalnie ludzi nie miałby takich pomysłów jak Lisa.

Zakończenie. Hmmm, zapewne masz rację.

Bo sondy leciały na dokładnie tej jednej asteroidzie – chociaż mając silniczki nawet jedna mogłaby polecieć niewykryta w stronę dowolnej planety)

No nie. One się na niej namnażały, a potem startowały na podbój US. Bez tego w ogóle profesor by ich nie wykrył.

Siatka. Nikt nie planował zatrzymać asteroidy, tylko gromadki wirusów. Jak ryby, a nie jak całe akwarium.

Ja, jak wspominałem, uważam, że optymalnie byłoby zmienić orbitę asteroidy przez uderzanie pociskami/czymkolwiek (oczywiście energia się częściowo rozproszy, ale wciąż obowiązuje zasada zachowania pędu;P).

Ale w jaki sposób to by rozwiązało problem? Dares leci dalej, tylko w trochę innym kierunku. Część robocików popsuła się podczas korekty kursu. Pozostałe szybciutko skanibalizowały rozwalonych pobratymców, a na deser rozebrały pociski. Jest ich więcej niż przed zmianą. Co dalej? Co z tymi, które wystartowały wcześniej i włóczą się po US? Pamiętaj, że to nie asteroida stanowi zagrożenie (a niechby nawet walnęła w Jowisza, on pewnie w ogóle nie zauważy), tylko sondy.

Oczywiście, bardzo możliwe, że część tych wyjaśnień pozostała w mojej głowie.

Babska logika rządzi!

Chodzenie po wodzie. Miało taki wpływ na fabułę, że ściągnęło na Europę tłumy ludzi. Często rozkapryszonych bogactwem, z mnóstwem wolnego czasu. Żaden z pracujących tam normalnie ludzi nie miałby takich pomysłów jak Lisa.

Tak, tak, zacząć od tego to miało sens. Ale potem o tym wspominałaś ciągle i ciągle, jakby to było jeszcze istotne – zbyt dużo do tego, jaką to pełni ostatecznie rolę. Gdzieś w zakończeniu poświęcasz np. cały akapit na opowiedzenie o czwartym miejscu Aksela.

Innymi słowy: we wstępie ok, wspomnieć raz czy dwa przy okazji Aksela (skoro jest wodoskoczkiem) też można, ale w obecnym wydaniu za dużo.

 

Co do asteroidy i nanobotów – zanim odniosę się do całości, to podstawowe pytanie, żebyśmy mogli się zrozumieć:P

Powiedzmy, że mamy te sondy vN, które już się namnożyły na asteroidzie. Czy one w jakiś sposób oddalały się od tej asteroidy, czy tkwiły w jakimś wąskim, bliskim obszarze? Spójrz na rysunek (nie zachowałem skali):

Brązowa strzałka to (hipotetyczny) tor lotu asteroidy. Czy nanoboty leciały razem z nią po brązowej strzałce (plus minus jakaś mała liczba kilometrów), czy wylatywały w różnych kierunkach, by dotrzeć po zmienionej trajektorii na Ziemię/dowolną inną planetę? Czy – jeśli tak robiły – to ludzie byli w stanie monitorować KAŻDĄ z tych malutkich sond (jeśli tak, to w jaki sposób)?

Dla ustalenia uwagi – niech “daleko” oznacza sto milionów kilometrów:P

Слава Україні!

Miejsce Aksela podałam, żeby domknąć ten wątek. Zresztą dla Steno to była ważna kwestia, bo to w końcu wnuczek. Gdyby mój tak bliski krewny startował w olimpiadzie, to nawet bym oglądała transmisję. Ech, tak źle i tak niedobrze.

Wirusy.

Czy one w jakiś sposób oddalały się od tej asteroidy, czy tkwiły w jakimś wąskim, bliskim obszarze?

I jedno, i drugie. Steno w ogóle je wykrył, bo starty zmieniły orbitę asteroidy (w ramach prawa zachowania pędu). Ale stało się to stosunkowo wcześnie (program, który regularnie czesze niebo w poszukiwaniu nieznanych obiektów, które mogłyby zagrozić zamieszkałym ciałom niebieskim), więc jeszcze nie zdążyły odlecieć daleko i wałęsają się w pobliżu orbity Jowisza.

Brązowa strzałka. Nie. Dares nadal porusza się mniej więcej po orbicie Jowisza (wraz z resztą Trojańczyków), tylko zaczął się do niego zbliżać – tak go pchała wypadkowa startów sond (one pewnie trochę się bały studni grawitacyjnej Jowisza).

Wylatywały w różnych kierunkach. Gdyby którykolwiek trafił na planetę, to koniec ludzkości (wraz z resztą US) – to już będzie zbyt duża masa, żeby ludziom starczyło broni na ich zniszczenie.

Nie wystarczy monitorować każdej sondy. Każdą trzeba zniszczyć. Zanim dorwie wystarczająco duży kawałek materii, żeby się rozmnożyć.

Babska logika rządzi!

Ok, rozumiem, to faktycznie trochę inaczej sobie to wyobrażałem (znaczy nie dokładnie tak jak na rysunku, on był bardzo poglądowy, ale raczej jako obiekt lecący z zewnątrz US). Trochę może być mój błąd znowu w takim razie i rzeczywiście wyklucza rozwiązanie przez zmianę kursu:P

Czyli siatka to miał być po prostu worek (trochę tak jak te końcowe pudełka), z którego nanoroboty nie wylecą?

I wciąż pytanie w jaki sposób wykrywali wszystkie sondy? Bo kierunek oderwania się od Dares jest do ogarnięcia rzeczywiście po zmianie pędu (chociaż oderwanie się jednego to zmiana prawie niewykrywalna moim zdaniem). Ale w jaki sposób potem te małe nanoroboty namierzali? One mogły przecież zmienić swoją trajektorię w czasie lotu, nawet delikatnie, i na podstawie samej zmiany toru Dares dostawaliby złe wyniki.

Слава Україні!

Tak, siatka miała utrzymać sondy w kupie, ale nic z tego nie wyszło, bo roboty z obrzydzeniem, ale przegryzały.

Wykrywanie. No, musieli czesać z miarę bliskiej odległości. Radar, odbicie światła słonecznego itp. Na podstawie zmian orbity Daresa nie ma co, zbyt mały wpływ. I po wypadkowej nie poznasz, w którą stronę poleciało tych pięć wirusów…

Babska logika rządzi!

Ok, siatkę powiedzmy, że rozumiem i jestem (niechętnie:P) gotów zaakceptować to rozwiązanie.

Ale jakoś trudno mi uwierzyć, że będą te nanoboty w stanie wykryć:P Z jednego Dares mogą ich powstać tysiące, miliony? Jak to rozproszy się w kosmosie, to monitorowanie każdego, o wymiarach pewnie niedostrzegalnych ludzkim okiem, byłoby niemożliwe (nawet przy ekstremalnie dokładnych przyrządach pomiarowych wchodziłyby jakieś problemy z tłem).

I jak chcesz je potem zniszczyć, skoro na asteroidzie się nie da?:P

Слава Україні!

To nie są nanoboty – około 5 cm, w dużym stopniu metalowe. Wydawało mi się, że coś takiego da się znaleźć na radarze. Nie wiem, czy wykrywacze metalu działają w próżni, ale nie przesadzajmy. Jeśli da się jakoś tam odgadnąć, że wiele lat świetlnych od nas jest planeta, to chyba i da się znaleźć kilkucentymetrowy obiekt z bezpiecznej odległości iluś tam kilometrów.

Pojedyncze sondy da się zniszczyć – laserem czy inną bronią. Problem w tym, że jeśli znajdziesz grupę, to musisz zatłuc absolutnie wszystkie, bo inaczej niedobitek błyskawicznie się zreplikuje, wykorzystując szczątki zniszczonych i możesz zaczynać od nowa. Ale działa zapakowanie do pułapki i posłanie na Słońce.

Gdyby ratowanie świata było łatwe, to nie miałabym tematu na opowiadanie. ;-)

Babska logika rządzi!

 Wydawało mi się, że coś takiego da się znaleźć na radarze. Nie wiem, czy wykrywacze metalu działają w próżni, ale nie przesadzajmy.

Pewnie by się dało. Ale do przeszukania masz bardzo duży obszar i bardzo mały obiekt;P

 Jeśli da się jakoś tam odgadnąć, że wiele lat świetlnych od nas jest planeta, to chyba i da się znaleźć kilkucentymetrowy obiekt z bezpiecznej odległości iluś tam kilometrów.

Ale my tych planet nie widzimy, tylko szukamy ich wpływu na pobliską/odległą gwiazdę. I potrafimy odgadywać mając bardzo dużo szczęścia.

Tbf wykrywanie planet jest mimo wszystko prostsze niż szukanie pięciocentymetrowej sondy w kuli o promieniu dziesiątek/setek tysięcy/milionów kilometrów. Chciałem porównać to do igły w stogu siana, ale taką igłę też jest o wiele łatwiej znaleźć:P

 

Слава Україні!

Teleskopy może nie widzą planet, ale szczegóły odległych galaktyk już im się zdarza, więc i wizualnie można szukać. Postawią coś na Europie. W każdym razie chyba nie postuluję niczego łamiącego prawa fizyki.

Igły można szukać magnesem. Albo zdmuchnąć siano. W tym przypadku mamy nie tyle stóg, co puściuteńką wioskę. Hmmm. Planetę. Ale przynajmniej sondy zlatują się do pułapek z pyszną, metalową przynętą.

Babska logika rządzi!

Oczywiście, zdarza się, ale dużo większe obiekty:P

Zrobiłem obliczenia – bardzo proste, ale (mam nadzieję) jakoś pokazujące skalę problemu. Postanowiłem porównać Twoje sondy do jasności Księżyca. Czynniki, przez które widać je będzie słabiej, są zasadniczo dwa:

1) wielkość. Księżyc ma promień 1700km, Twoja sonda – 5 cm. To znaczy, że Księżyc jest większy ok. 34 000 000=3,4*10^7 razy. Jasność rzeczy odbijających światło jest proporcjalne do ich pola, tj. do promienia w kwadracie. Sumarycznie wyjdzie więc, że taka sonda będzie od Księżyca ciemniejsza o ok. 10^15 razy.

2) odległość od źródła światła (Słońca). To w sumie nie jest tak duże, bo Jowisz ma orbitę ok. 5au, ale i tak daje to ok. 25 razy mniejsze natężenie światła (też zależy od kwadratu).

Sumując: obserwując 5 centymetrową sondę z odległości 400 tys. kilometrów byłoby ono jasne na ok. 10^16 razy lub – będzie dobre do porównywania) – 16*2,5=40 magnitudo. Księżyc ma magnitudo ok. -12, więc mamy do czynienia z obiektami o obserwowalnej jasności +28 (czym większe, tym ciemniejsze). To jest mniej więcej poziom najciemniejszych rzeczy, jakie może dziś zobaczyć VLT i Hubble – pamiętaj tylko, że one mogą obserwować wtedy bardzo wąski fragment nieba, a Ty potrzebujesz wyłapać co najmniej tysiące takich małych sond i odróżnić je od odległych gwiazd/galaktyk w tle, które będą dużo, dużo jaśniejsze:P

 

Слава Україні!

Oooo, nie wchodziłam w takie szczegóły.

No to teleskopy nie dałyby rady, pozostaje radar z bliska.

Babska logika rządzi!

Golodhu, chwila, ale dlaczego szukać, wykrywać w taki sposób? :DDD Skupmy się raczej na problemie,: jak zlokalizować mały obiekt w pewnej niewielkiej odległości (skala kosmiczna, ale nie przesadzajmy z nią, czym jest w stosunku do wszechświata, przecież to nawet nie krańce ukł. słonecznego oraz mówimy o przyszłości). ;-)

Z Urani o wykrywaniu paprochów:

teleskopy-laserowe-moga-wykrywac-male-kawalki-smieci-kosmicznych

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum, podoba mi się ten trop. :-)

Babska logika rządzi!

:D

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Pomijając, że technologii nie było w tekście, to dalej to nie jest to, czego potrzeba:P 1500 km to taka sonda w parę minut pewnie przeleci:P A przypominam, że trzeba 1) sprowadzić taki teleskop laserowy 2) wyłapać dosłownie wszystkie 3) uwzględnić czas, w jakim sondy mogły odlecieć co najmniej od wykrycia anomalii, do pierwszego kontaktu (toż to spokojnie zdążyłoby zainfekować dziesiątki innych komet:P)

Слава Україні!

Przyjęłam, że napęd sondy mają słaby. Bo i z czego one mają sobie zrobić paliwo na Daresie? Chyba głównie powinny bazować na Słońcu, a tu szału nie ma.

Babska logika rządzi!

Ale masę też mają małą.

Слава Україні!

Hmmm. Tyż prowda…

Babska logika rządzi!

Poza tym wolne sondy von Neumanna trochę nieużyteczne by były w kontekście oryginalnego przeznaczenia:P Zjadłyby jeden układ słoneczny i co dalej? Leciałyby miliony lat do sąsiedniego?

Слава Україні!

No. A co im szkodzi? Nie starzeją się tak szybko jak ludzie.

Babska logika rządzi!

Ale z perspektywy konstruktorów – w tym czasie to szybciej byłoby już samemu lecieć, niż wysyłać sondy vN:P

Слава Україні!

No dobra. Nie wiem, co na to odpowiedzieć.

Babska logika rządzi!

¯\_(ツ)_/¯

Слава Україні!

:-)

Babska logika rządzi!

:)

Слава Україні!

)

 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ping-pong ma swoich fanów. ;-)

Babska logika rządzi!

Golodhu, masa, z tymi 1,5 tys km – lekka przesada, gdyż podałam dzisiejsze przybliżenie. ;-) Hmm. xd, nawet masa nie jest pojęciem oczywistym, choć naturalnie na czymś się trzeba oprzeć. xd

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum, to nie jest żadna przesada;) Gdyby dzisiejsze możliwości były o rząd/dwa rzędy wielkości mniejsze niż potrzebne w opku, to moglibyśmy dyskutować, czy ktoś opracuje lepszą technologię. Ale tu – zakładając nawet bardzo konserwatywną prędkość ~1km/s (bo się łatwo liczy) – to dostaniesz do przeszukania z łatwością obszar o promieniu większym niż milion kilometrów (odpowiada 11 dniom, co jest znowu bardzo krótkim czasem na wykrycie anomalii na Dares i dolecenie tam – w praktyce spodziewałbym się, że trzeba by przeszukać kulę o promieniu setek milionów kilometrów, albo i jeszcze większym:P).

Слава Україні!

Ups, wcięło mi poprzedni komentarz. Trudno. ;-)

Przesada, nie przesada? Prędkość założona przez Ciebie ździebko konserwatywna, 1km/s. Operujemy w okolicach Jowisza, i Europa, i Dares, obszar conajmniej do Ziemi i z powrotem musiał zostać skolonizowany, jeśli zawody młodzieżowe odbywają się na satelicie tej planety. Czy jest monitorowany – zapewne tak.

Gdyby o rząd, lub dwa mniejszy pikuś, tu potrzebny byłby przełom – zgoda. Nie bardzo wiem, co masz na myśli pisząc technologia (czy używasz w wersji anglo?, koncept, laboratorium, plany, produkcja).

Ale, ale… zważ, w jakich realiach osadzone jest opko, w dodatku sf, żadne hard. Choć, moim zdaniem, mogłoby być z powodzeniem hard. "Śmieci" w kosmosie są poważną przeszkodą dla żeglugi statków, fregat, jachtów i jak pokazałam, o tym się duma.

 

Pikne dzięki za dyskusyję. :-) Czas mi się zwężył. Na stoliku leży nietknięty jeszcze numer rocznicowej NF. :-)

Czy mały kot jest prawdziwy czy może ten duży?

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Nowa Fantastyka