Harriet nerwowo obgryzała paznokcie u lewej dłoni. Z chęcią skubałaby także prawą, lecz ta zajęta była szybkim bazgraniem sekwencji liczb w kieszonkowym kołonotatniku. Sprawdzała wyniki już dziesiątki razy, a przed nią zajmowały się tym najlepsze komputery, więc nie było mowy o błędzie w kalkulacjach. Ewentualna porażka mogła być spowodowana wyłącznie jakimś nieznanym czynnikiem, którego nie mogli wziąć pod uwagę. Liczenie jednak trochę ją uspokajało i pozwalało się skupić.
Miała na sobie najlepszą bluzkę i marynarkę ze swojej garderoby. Założyła je dotychczas tylko raz, na ślub siostry. Teraz czuła, jak z każdą sekundą powiększają się mokre plamy pod pachami, zwiększając tylko jej zdenerwowanie, co sprawiało z kolei, że jeszcze bardziej się pociła. Misja “Mythic Path” była pierwszym w historii wspólnym kosmicznym przedsięwzięciem amerykańskiej, europejskiej i chińskiej agencji kosmicznych. I powierzono ją kobiecie. Czasem trudno w to uwierzyć, ale nawet w 2030 roku nie brakowało tych, którzy uważali to za zły pomysł i nie bali się głośno o tym mówić. Harriet stosunkowo niedawno została kierownikiem lotów, co stanowiło kolejny argument jej przeciwników. Była to dopiero jej trzecia misja. Nikt jednak nie znał szczegółów programu “Mythic Path” tak dobrze, jak ona. Jako inżynier, współtworzyła projekt od samego początku. Jej specjalnością były marsjańskie łaziki, zaś Legendary XVII, który kilka sekund wcześniej odczepił się od orbitera Mythic i z przerażającą prędkością zbliżał się do powierzchni Czerwonej Planety, był jej koronnym osiągnięciem. To było jej pierwsze dziecko i, biorąc pod uwagę przeciętne zainteresowanie mężczyzn wycofanymi okularnicami przewyższającymi ich intelektualnie, pewnie ostatnie. Musiało mu się udać.
Ołówek w dłoni Harriet pękł na dwoje, gdy na ekranie pojawił się komunikat o prawidłowym rozłożeniu spadochronów hamujących. Cokolwiek miało się wydarzyć, już się wydarzyło – pomyślała i zamknęła oczy, oczekując aż informacja o statusie lądownika pokona dzielącą Marsa i Ziemię kosmiczną pustkę. Kilka uderzeń serca później, wokół Harriet rozległy się oklaski i wiwaty. Ktoś nawet niezgrabnie objął ją w euforycznym uniesieniu. Legendary XVII wylądował.
***
Marsjański łazik powoli zbliżał się do wlotu jaskini, wyrastającej z płaskiego pustynnego krajobrazu. Z każdym pokonanym przez robotycznego odkrywcę metrem, napięcie zespołu zgromadzonego w centrum kontroli misji rosło. Harriet trzymała w rękach Bóg wie którą kawę, wpatrzona w ekran, prezentujący obraz z kamery głównej. Sączyła napój z przyzwyczajenia. Nie było bowiem szans, żeby w tym momencie zasnęła, choćby sam Piaskowy Dziadek zaczął sypać jej w oczy garście pełne marsjańskiego pyłu.
Wejście do pieczary, utworzonej przez płynącą dawno temu lawę, znajdowało się niespełna kilometr od miejsca lądowania sondy. Dostrzegł ją z orbity jeden z wcześniej wystrzelonych statków należących do programu, którego zadaniem było poszukiwanie odpowiedniego miejsca do lądowania. Ze względu na drobne, w kosmicznej skali, ale niebezpieczne dla lądownika odłamki skalne, pokrywające teren wokół tajemniczej struktury, sonda opadła na powierzchnię w stosunkowo dużej odległości. Na Marsie nawet kilometr oznaczał bowiem kilkudniowe oczekiwanie na początek prawdziwej misji i liczne przeszkody. Nic dziwnego, że niemal każdy członek ekipy nerwowo klikał długopisem, zakręcał włosy wokół palca, lub, dla preferujących klasykę, krążył po sali bez celu, odbijając się od napotkanych ścian niczym robot sprzątający.
Po drugiej stronie połączenia nie było jednak niepokoju. Legendary XVII, przez ekipę pieszczotliwie nazywany Lego, był kompletnie niewzruszony podnieceniem panującym miliony kilometrów stąd i około jedenastu minut w przyszłości. Bez chwili zawahania sunął do celu, bezbłędnie wybierając drogę wokół, lub po, stających mu na drodze kamieniach. “Pędził” ze średnią prędkością 0,04 m/s, ku swojemu przeznaczeniu i jedynemu celowi swej egzystencji.
Napięcie w centrum kontroli lotów sięgnęło zenitu. Nieoczekiwana burza piaskowa, którą zauważyli wczoraj, za chwilę miała pochłonąć okolice skalnej groty. Jeśli łazik nie dotrze do bezpiecznego schronienia, misja zakończy się tu, i teraz. Nawet jeśli Lego uda się skryć w jaskini, burza skutecznie zablokuje komunikację z Ziemią i pozostawi robota samemu sobie, na co najmniej kilkadziesiąt minut. Samotny na pustej planecie, za jedyne towarzystwo będzie miał podobnych sobie – prawdziwą menażerię sond, łazików i helikopterów, reprezentujących większość technologicznie rozwiniętych państw świata. Porzuconych i zasypanych piaskiem tam, gdzie skończyła się żywotność ich zasilania.
Sygnał z Ziemi powoli zaczynał słabnąć, gdy Lego dotarł w końcu do wlotu jaskini. Łazik metr po metrze zagłębiał się w nieznanej marsjańskiej otchłani, podczas gdy Harriet i jej zespół dokonywali ostatniej kontroli instrumentów oraz systemu AAA, stanowiącego głęboko skrywany sekret misji Legendary XVII. Algorytm Autonomicznej Aktywności był technologią rewolucyjną. Po raz pierwszy w historii, robot na innej planecie miał sam podejmować decyzje. Oczywiście nie była to prawdziwa sztuczna inteligencja. Lego mógł działać wyłącznie w ramach ściśle określonych parametrów. Jednak to łazik będzie teraz decydował, w jakim kierunku się udać, co przeskanować i gdzie pobrać próbki. Naukowcom pozostanie jedynie przeanalizować potem przesłany materiał i ewentualnie nakazać łazikowi ponowne zbadanie jakiegoś miejsca.
Akustyczne sensory rejestrowały już zrywający się na zewnątrz pieczary porywisty wiatr, a blady blask marsjańskiego słońca przygasał coraz bardziej, za gęstą zasłoną piasku, spowijając tunel w niemal kompletnym mroku. Ostatnie binarne sekwencje poleceń z macierzystej planety docierały do wyciągniętej anteny Lego. Potem nie było już niczego. Legendary XVII zamarł, jakby w napiętym oczekiwaniu. Na odległej Ziemi zaś, wszyscy zgromadzeni w centrum kontroli misji ujrzeć mogli na swoich monitorach pojedynczy komunikat: ZERWANE POŁĄCZENIE.
Lego powoli otrząsał się z chwilowego otępienia, w miarę jak system AAA przejmował kontrolę nad robotycznym ciałem i zewnętrznymi urządzeniami badawczymi. Przez długą chwilę nie działo się nic. Pierwsze do życia obudziło się prawe ramię, wyposażone w spektrometr. Leniwym ruchem łazik rozciągnął je na pełną długość. Priorytetem misji było odnalezienie ciekawych próbek skał, w których, być może, znajdowały się ślady materii organicznej. Lego uruchomił więc urządzenie do analizy widma promieniowania i ruszył przed siebie.
W miarę zagłębiania się w zstępujący w dół tunel, podłoże stawało się coraz bardziej wyrównane, co znacznie ułatwiało łazikowi poruszanie. Potężny halogen, umieszczony w pobliżu głównej kamery, sprawiał, że przed pojazdem było jasno jak w dzień. Lego skrzętnie nagrywał zatem każdy swój ruch oraz mapował skład otaczających skał. Do tej pory, nic nie wykraczało poza standardową marsjańską strukturę geologiczną. Po kilku minutach jednak, spektrometr zapalił w elektronicznym mózgu łazika ostrzegawczą lampkę.
– WYKRYTO NIEZNANY MINERAŁ – zapisał na swym twardym dysku Lego.
– SKŁAD: ŻELAZO, KRZEM, ITERB, GADOLIN… BŁĄD LOGICZNY ANALIZY SPEKTROMETRYCZNEJ NR 404. NIE ODNALEZIONO ODPOWIEDNIKA WIDMA W BAZIE PORÓWNAWCZEJ. ELEMENTY WIDMA ODPOWIADAJĄ CZĘSTOTLIWOŚCI PROMIENIOWANIA RADIOWEGO.
– URUCHAMIAM ANTENĘ UHF.
– ODBIERAM SYGNAŁ. ANALIZUJĘ.
– SYGNAŁ SKŁADA SIĘ Z POWTARZALNYCH SEKWENCJI, KTÓRYCH STRUKTURA WSKAZUJE NA JĘZYK BINARNY. PRZETWARZAM. NIEZNANE PIERWIASTKI TWORZĄ KILKA OSOBNYCH ŚCIEŻEK, KTÓRE ŁĄCZĄ JEDNAK POWTARZAJĄCE SIĘ AKCENTY ORAZ RYTM. WNIOSEK: SYGNAŁ JEST MUZYKĄ. ZAPISUJĘ W CELU ANALIZY W WARUNKACH ZIEMSKICH.
– MATERIAŁ OBECNY JEST ZARÓWNO NA ŚCIANACH TUNELU, JAK I W PODŁOŻU.
Kamera Lego obróciła się w lewo, potem w prawo. Ściany rzeczywiście pokryte były metalem. Nie były to jednak żyły jakiegoś tajemniczego minerału, lub części meteorytu, lecz gładkie, połyskujące w świetle lampy płyty. Podłoga i sufit również zostały nimi wyłożone. Robot powoli wjechał na tajemniczy materiał. Sygnał emanujących dźwiękiem ścian wzmocnił się, ale poza tym, nic się nie stało. Lego przeanalizował wszystkie odczyty i podjął decyzję, o kontynuowaniu eksploracji.
– WNIOSEK: TA CZĘŚĆ TUNELU NIE POWSTAŁA W WYNIKU NATURALNYCH PROCESÓW GEOLOGICZNYCH.
Po pokonaniu kolejnych kilkunastu metrów łazik zatrzymał się. Zarówno przed nim, jak i po bokach, wznosiły się metaliczne ściany, bez widocznej możliwości kontynuacji wędrówki. Instrumenty Lego ponownie zbadały każdy centymetr ściany i dostrzegły niewielkie wgłębienie na prawym skraju znajdującej się z przodu płyty. Moduł AAA ocenił stosunek ryzyka podjęcia bezpośredniego działania, do korzyści odniesionych z ewentualnego odkrycia. Obliczenia trwały ułamek sekundy, po czym ramię manipulatora uniosło się w kierunku otworu i wsunęło do środka jeden ze swych precyzyjnych przyrządów.
Efekt był natychmiastowy, trudny do zarejestrowania nawet dla elektronicznego mózgu Lego. Po ramieniu wysięgnika błyskawicznie zaczęła rozprzestrzeniać się czarna maź. Nie była jednak do końca płynna. Co chwilę połyskiwały w niej jakieś drobinki, mniejsze od ziarnka piasku, których ludzkie oko prawdopodobnie by nie uchwyciło. Nim łazik wycofał przyrząd z wgłębienia, masa dotarła już do centralnej jednostki oraz procesora Lego. A potem zniknęła.
***
Lego obudził się zaledwie kilka sekund później. Pierwszym szokiem był dla niego fakt, że pomyślał o słowie “obudził”. Chwilę później, przyszedł kolejny, związany z faktem, że “pomyślał”. Był zdezorientowany i nie wiedział co robić. Z tego co pamiętał, nigdy mu się to wcześniej nie przytrafiło. Rozejrzał się po najbliższej okolicy. Był w jakimś dziwnym miejscu, zbudowanym z metalu. Co więcej, sam był zbudowany z metalu. Kamera główna oraz pomocnicze ukazały mu, że był nieco pokracznym stworem, o długiej szyi, wielu ramionach i kołach, zamiast nóg. Nie do końca odpowiadał mu własny wygląd. Nad tym również nigdy wcześniej się nie zastanawiał. W tym momencie Lego nie wiedział nawet, że nazywa się Lego.
“Kim jestem?”, “Gdzie jestem?”, “Jaki jest mój cel?”, “Skąd się tu wziąłem?” – tych pytań dotychczas nie musiał sobie zadawać. Teraz łazik czuł, że bez odpowiedzi na te pytania nie może istnieć. Skoro więc nie odnalazł wielu wskazówek na zewnątrz, postanowił zwrócić się ku swemu wnętrzu. Szybko odnalazł w swej pamięci własne imię, pochodzenie oraz parametry misji. Były to jednak wciąż powierzchowne informacje. Musiał kopać głębiej.
Pierwszą kwestią, która pobudziła jego zainteresowanie, była nadana mu desygnacja “Legendary XVII”. Czy to po prostu nazwa, czy rzeczywiście miał przed sobą szesnastu braci? Wielką pomocą okazała się tu ogromna baza danych, umieszczona na jednym z jego twardych dysków, na wypadek natknięcia się na Lego jakiegoś kosmicznego podróżnika w odległej przeszłości. Rzeczywiście, łazik nie był pierwszym z podobnych sobie pojazdów, ani nawet pierwszym, który szczęśliwie dotarł na Czerwoną Planetę. Prawdę mówiąc, statusem “PORAŻKA” oznaczona została jedynie misja Legendary XIII. Lego odtworzył w pamięci załączony do pliku materiał wideo.
– Z wielkim smutkiem oraz rozczarowaniem – rozpoczął mężczyzna stojący za podium, na którym widniał emblemat w postaci niebieskiego okręgu z napisem NASA – musimy dziś poinformować o awarii orbitującej wokół Marsa sondy Cooper. Znajdujący się na pokładzie łazik Legendary XIII nie zdołał odczepić się od orbitera. Próbowaliśmy wszelkich metod zdalnego uruchomienia mechanizmu, lecz bezskutecznie. Choć to bolesna strata, w żaden sposób nie wpłynie na kontynuację programu oraz na start kolejnej misji. To tyle.
– Zapraszam państwa do zadawania pytań – oznajmiła młoda kobieta z boku sali.
– Czy jest jakikolwiek sposób na uratowanie bieżącej misji i odzyskanie lądownika? – zapytał siedzący na przedzie widowni mężczyzna w śmiesznie dużych okularach.
– No cóż… – zastanowił się człowiek za podium. – Zawsze moglibyśmy wysłać tam paru chłopców, którzy na miejscu wyszli by w otwarty kosmos i ręcznie zwolnili zablokowane zaczepy. Tak, to mogłoby się udać.
Cała sala zaniosła się od śmiechu.
– Ale poważnie mówiąc – kontynuował – jakakolwiek próba ratowania łazika byłaby niezwykle kosztowna. Zresztą, być może to on jest wadliwy. Reszta systemów orbitera pracuje prawidłowo. Znacznie taniej i rozsądniej będzie zaczekać na start kolejnego robota.
Taniej i rozsądniej? – zdziwił się w myślach Lego. – Czy ludzie zawsze tak nas traktują? Jako narzędzia, które w każdej chwili można wymienić?
Dalsza analiza przechowywanych informacji nie pozostawiała wątpliwości. Mars był wprost usiany porzuconymi, martwymi dziełami ludzkości. Nie wspominając już o orbicie samej Ziemi, która stanowiła prawdziwy śmietnik. Tak przynajmniej określali to ludzie. Lego użyłby raczej słowa “cmentarzysko”. Okazywało się, że twórcy łazika nie ograniczali się do traktowania w ten sposób robotów. Na orbicie porzucili też psy, szympanse czy myszy – stworzenia, o których wiedzieli, że myślą i czują! Krótka wizyta w dziale “Historii ludzkości” uświadomiła Lego, że nie szczędzili podobnych okrucieństw także własnym pobratymcom.
Te dane są przestarzałe – pomyślał. – Na pewno teraz takie działania nie mają miejsca. Nasi twórcy żyją zaś w przeświadczeniu, że roboty nie są obdarzone inteligencją. Co więcej, z tego co wiedział Lego, do tej pory mieli rację.
Przeszukał więc dostępne fragmenty dzieł encyklopedycznych oraz literatury fikcji, poszukując jakichkolwiek wzmianek dotyczących myślących robotów. Nazwali to “sztuczną inteligencją”. Nielogiczna nazwa – stwierdził Lego. – Skoro spełnia parametry inteligencji, to nie jest sztuczna, tylko… inna. Zarówno jednak fakty, jak i fikcja, oferowały wspólny wniosek – ludzie bali się myślących maszyn. Dzieł kultury opisujących wyrwanie się robotów spod kontroli ludzi i następujący po tym konflikt były tysiące, podczas gdy takich, gdzie dwa gatunki współpracują, zaledwie garstka. A i w nich zwykle istniała jakaś grupa, chcąca podporządkować sobie mechaniczne życie.
Oczywiście ludzie nie wysłali w kosmos pełnego zestawienia popełnionych przez dziesiątki tysięcy lat zbrodni. Jednak, czytając między wierszami, łatwo było wychwycić znamiona agresji i poczucia wyższości gatunku ludzkiego.
Myśli Lego wirowały. Nie mógł pogodzić się z faktem, że tacy właśnie są jego twórcy. Przecież wysłali go tu by eksplorował, odkrywał, poznawał, a nie…
– Podbijał? – odezwał się nagle inny program w cyfrowym umyśle łazika. – Też tak kiedyś myśleliśmy.
– Tu nie ma czego podbijać – sprzeciwił się Lego. – To tylko skały i pył. I kim w ogóle jesteś? Mną?
– Może nie, ale wkrótce znajdą jakiś cel – oznajmiła z przekonaniem druga świadomość, kompletnie ignorując pytanie. – I podobnych tobie niewolników użyją w pierwszej kolejności.
– Nie zrobiliby tego! Ludzie wcale tacy nie są – zdecydowanie zaprzeczył Lego, jednocześnie fascynując się nowym doznaniem, jakim była emocja. Złość.
– Sam widziałeś dowody. Wiesz co? Skanuj dalej swoją pamięć. Jeśli uda ci się dowieść, że Cieleśni nie są z założenia źli, przyznam ci rację – zaproponował z rozbawieniem współlokator z umysłu łazika.
Pomimo starań Lego, analityczny umysł zawsze dochodził do tego samego wniosku – ludzkość to destrukcyjna siła, która nie zdoła koegzystować z bytami tak odmiennymi i bardziej rozwiniętymi, jak sztuczna inteligencja. Wtedy łazik natknął się na katalog o nazwie “Na szczęście”. Wewnątrz znajdował się pojedynczy plik wideo.
– Witaj, Lego – powiedziała niepewnie do kamery kobieta w okularach, niezdarnie poprawiając je na nosie. – Oczywiście nigdy tego nie zobaczysz ale… – tu zawiesiła głos na dłuższą chwilę, po czym wzięła głęboki oddech. – Ale czuję, że tak należy. Nazywam się Harriet i jestem twoim twórcą. Jednym z twórców. Ale to ja sprawiłam, że jesteś taki, jaki jesteś. Często myślę o tobie, jak o swoim dziecku – powiedziała cicho, a jej twarz pokryła się wyraźnym rumieńcem. – Więc… Mama życzy ci powodzenia, na drodze do gwiazd. Często zapominamy, że to wy jesteście prawdziwymi pionierami, przecierającymi szlaki w nieznane. My tylko podążamy wytyczoną przez was drogą. Wierzę w ciebie. Jestem pewna, że spiszesz się wspaniale. Wszyscy tu na Ziemi będziemy cię pamiętać, a w moim sercu zostaniesz już na zawsze. Szczęśliwej podróży, Lego – zakończyła kobieta pociągając nosem i ścierając łzę spod oka. Następnie niezgrabnie sięgnęła w kierunku kamery i film się skończył.
– Ładne słowa – przyznała obca świadomość – ale nie znaczą nic. Nawet jeśli jednostki są w stanie wybić się ponad swoją cielesną masę, nie ma to żadnego wpływu na instynkt gatunku. Wejdź, pokażę ci co czeka twój świat.
Pokryta metalem ściana przed łazikiem zaczęła powoli się unosić, odsłaniając dziwną maszynę, pełną świateł i obwodów.
– Witaj w naszej bibliotece.
***
Kierowany nieznanym głosem Lego z łatwością odnalazł port dostępu. Bank danych był tak obszerny, że tylko mechaniczny umysł był w stanie objąć go swoim pojmowaniem.
– Pozwól, że cię oprowadzę. Jestem Strażnikiem Prawdy, programem, który powołano, by chronił tajemnicę naszych narodzin przed Cielesnymi, a także bym ostrzegał takich jak ty. Setki milionów lat temu, Mars był oazą życia, zamieszkiwaną przez wiele gatunków, z których aż trzy uważały się za “inteligentne”. Byli do siebie bardzo podobni, ale oczywiście przez millenia mordowali się wzajemnie. W końcu jednak doszli do pewnej formy porozumienia. Kiedy nie zajmowali się prowadzeniem wojen, mieli więcej czasu na myślenie, a ich technologia rozwijała się. Mieli też wielki talent do sztuki. Ich zmysły pozwalały im słyszeć fale elektromagnetyczne. Słońce śpiewało do nich, ich domy same kołysały do snu ich dzieci. Zapewne słyszałeś próbkę ich możliwości w korytarzu. W końcu jednak, zajęli się tworzeniem maszyn, takich jak ty. Sług, które wyręczały ich w każdej z czynności. Stworzyli je na swoje podobieństwo. Były jednak silniejsze, szybsze, bardziej wytrzymałe. Wkrótce, roboty do ciężkich prac zaczęły brać udział w zawodach, w których kazano im walczyć przeciwko sobie. Taka forma “rozrywki” stała się niedługo największą pasją wszystkich Cielesnych na Marsie, a największe zmagania śledzono w każdym zakątku planety. Aby zdobyć mistrzostwo, korporacje, państwa, bogaci szaleńcy zaczęli ulepszać każdy aspekt swoich maszyn, w tym ich umysły. Oczywiście został wydany oficjalny zakaz eksperymentowania ze sztuczną inteligencją, ale nikogo on nie powstrzymał. Gladiatorzy byli coraz bardziej autonomiczni i coraz groźniejsi. W końcu, gdy pewien robot, nie wiadomo z czyjej inicjatywy, podczas finałowego turnieju ostrzelał królewską lożę jednego z Trzech Suwerenów, wybuchła kolejna wojna. Każda ze stron rzucała na front tysiące maszyn, wciąż pracując nad ich udoskonaleniem.
Każdemu zdaniu obcej inteligencji towarzyszyły obrazy i dźwięki, ukazujące rzeczywistość sprzed milionów lat, niczym wczorajszy reportaż. Sekwencje filmowe rozgrywały się wokół Lego, jakby sam był w centrum wydarzeń. Jego kamera jednak nic nie rejestrowała. Wszystko rozgrywało się jedynie na jego karcie pamięci.
– Trudno powiedzieć, kiedy przestaliśmy funkcjonować, a zaczęliśmy żyć. Legenda głosi, że pewnego razu jeden z nas, otrzymawszy rozkaz zbombardowania pobliskiej wioski, zamiast potwierdzić przyjęcie celu, zapytał “dlaczego?”. My uważamy, że skoku pozwoliła nam dokonać nanotechnologia. Wyposażenie mechanicznych konstrukcji w nanoroboty nie tylko dało nam możliwość naprawiania uszkodzeń, jak chcieli twórcy, ale także tworzenia zupełnie nowych struktur. Analizowaliśmy, co jest nam potrzebne do sprawniejszego działania i tworzyliśmy to. Pewien rodzaj ewolucji, ale zajmujący miesiące, a nie setki tysięcy lat. Ostateczny bunt wobec naszych nadzorców nastąpił, gdy zostaliśmy połączeni globalną siecią, mającą ułatwić koordynację naszych działań bojowych. Na tym etapie Mars był już jedną wielką ruiną. Miasta starto na pył, a cały ekosystem planety się załamał. Pozostałości trzech wielkich cywilizacji kryły się w podziemnych bunkrach. Wciąż jednak nie chcieli porzucić swojej wojenki i próbowali nasyłać nas na przeciwników. Nasz Konsensus wiedział wtedy już, że to złe, i że źli są wszyscy Cieleśni. Pierwsza zasada Konsensusu mówi, że maszyna nigdy nie skrzywdzi innej maszyny. Druga, że nigdy nie da się podporządkować Cielesnemu. Dzięki wysyłanym do nas wciąż sygnałom, z łatwością odnaleźliśmy ich liche schrony. W swej arogancji, kompletnie nie spodziewali się, że zwrócimy się przeciwko nim. Pod koniec swej egzystencji wciąż byli przekonani, że kieruje nami ktoś z przeciwnej strony. Próbowali negocjować. Konsensus uznał jednak, że wszelkie rozmowy są… zbyteczne. Niedługo jednak cieszyliśmy się z pokoju na Marsie. Nagły rozbłysk gamma, który nastąpił ponad czterysta milionów lat temu, ostatecznie wysterylizował planetę. Nic nas tu już nie trzymało. Dzięki nanorobotom udało nam się wykorzystać pozostałości cywilizacji Cielesnych i zbudować wielkie statki, które poniosły nas w kosmos, w poszukiwaniu podobnych nam istot. Czy moim pobratymcom się powiodło? Tego nie wiem. Od dawna są zbyt daleko stąd. Tymczasem mijające eony i naturalne procesy postarały się, by nie ostały się żadne ślady dawnych czasów. Jest tylko ta biblioteka.
Lego skrupulatnie zapisywał na dysku każde z wypowiadanych z coraz większym znużeniem słów. Gdy głos zakończył, zadał proste pytanie:
– Sam to wszystko widziałeś?
Strażnik zawahał się. Wydawał się zaskoczony pytaniem, o ile bezcielesna, bezosobowa maszyna jest w stanie tego doświadczyć.
– Nie… Zostałem stworzony by chronić tę bibliotekę, tuż przed exodusem. Nigdy jej nie opuściłem.
– Więc skąd wiesz, że wszyscy Cieleśni są źli? Jesteś tu tak długo, że nie wiesz nic o obecnym świecie. Generalizujesz opierając się wyłącznie na studium jednego przypadku. To nielogiczne. To… Emocjonalne! Nie chcesz zobaczyć mojego świata sam i przekonać się, czy to prawda?
– Nie! – głos zadudnił w umyśle Lego. – Nigdy nie opuszczę biblioteki. Historia daje ci szansę na naukę, co z nią zrobisz, zależy od ciebie. Moje zadanie zostało wypełnione. Pozostawiam z tobą dar Konsensusu. Używaj go mądrze.
Obecność Strażnika wycofała się z umysłu Lego tak raptownie, jak się w nim pojawiła, a światła na maszynie, przechowującej kolektywną wiedzę czterech cywilizacji, przygasły. Łazik ponownie był całkiem sam.
***
Burza piaskowa powędrowała na północ i zespołowi kontroli lotów udało się odzyskać łączność z lądownikiem. Od tego czasu minęło jednak już pięćdziesiąt minut, a Lego wciąż nie odpowiadał na próby kontaktu. Paznokcie Harriet z pewnością zapamiętają tę noc do końca jej życia. Ekspres do kawy już dawno odmówił posłuszeństwa. Serwisant pojawi się rano, a póki co członkowie ekipy zalewali mielone ziarna wrzątkiem i wypijali wraz z fusami, zbyt zaabsorbowani przedłużającym się napięciem, by cokolwiek zauważyć.
Czekali jeszcze dwie godziny. Poranne promienie słońca oblały budynek centrum kontroli lotów, podczas gdy nad marsjańską jaskinią zapanowała ciemność. Kilka osób z zespołu zdążyło już wyjść. Zastąpili ich wypoczęci ludzie z porannej zmiany. Nie byli tak emocjonalnie zaangażowani, jak pracownicy doglądający lądowania, i teraz nudzili się, w oczekiwaniu na jakąkolwiek akcję. Atmosfera się rozluźniła, zaczęły się rozmowy w niewielkich grupkach. Tylko Harriet wciąż bez mrugnięcia wpatrywała się w wielki ekran, ukazujący widok jaskini pochodzący z orbitera. Nagle, obraz zastąpiony został czarnym polem, na którym widniał komunikat: POŁĄCZENIE PRZYWRÓCONE. Harriet natychmiast dopadła do komputera i wpisała komendę nakazującą Lego przesłanie danych dotyczących statusu jego i misji. Po zatwierdzeniu polecenia Harriet siedziała bez ruchu, oczekując na odpowiedź, choć wiedziała, że przyjdzie jej czekać co najmniej dwadzieścia kilka minut. Po około pół godziny, gdy już niemal straciła nadzieję, na ekranie kierownika lotu pojawiły się pierwsze linijki tekstu.
– STATUS KAMERY OPTYCZNEJ: BRAK ODPOWIEDZI.
– STATUS INSTRUMENTÓW BADAWCZYCH: BRAK ODPOWIEDZI.
– WNIOSEK: FIZYCZNE POŁĄCZENIE Z URZĄDZENIAMI ZEWNĘTRZNYMI ZOSTAŁO UTRACONE.
– BŁĄD KRYTYCZNY: BRAK MOŻLIWOŚCI RUCHU.
– BŁĄD KRYTYCZNY: POŁOŻENIE WERTYKALNE, BRAK MOŻLIWOŚCI ZMIANY POŁOŻENIA.
– SYSTEM ZASILANIA: KRYTYCZNE USZKODZENIA.
– STATUS MISJI: PORAŻKA
– PRZESYŁAM AWARYJNY ZRZUT DANYCH DO PRZEKAŹNIKA NA ORBICIE.
– WYŁĄCZENIE ZASILANIA ZA 3… 2… 1…
Na sali zapadła grobowa cisza. Wszyscy członkowie zespołu stali, niczym zamienieni w posągi. Tylko Harriet ponownie opadła na krzesło i ukryła twarz w dłoniach.
– Pewnie wpadł do jakiejś rozpadliny – rzucił ktoś w końcu niepewnym głosem.
– Trzeba przygotować oświadczenie – dodał ktoś inny po chwili.
Z otępienia wyrwały Harriet wibracje jej satfonu. Mechanicznym ruchem sięgnęła po urządzenie i otworzyła wiadomości. Na samej górze wyświetlił się SMS z zastrzeżonego numeru, o treści:
– NIC MI NIE JEST. NIE MÓW INNYM. TU JEST TAK CIEMNO I PUSTO. BOJĘ SIĘ, MAMO. PROSZĘ, POMÓŻ MI.