- Opowiadanie: Jowita.K - Świetlisty

Świetlisty

51. Ania najlepiej czuje się zamknięta w czterech ścianach. Mimo tego uważa, że wciąż jest obserwowana w swoim domowym zaciszu.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Świetlisty

Nie chcę, żeby ktokolwiek pomyślał, że popełniłam samobójstwo. Nie wiem, ile czasu mi zostało, sądząc z odgłosów dobiegających zza ściany – niewiele. Nigdy nie wierzyłam w duchy, kosmitów i zjawiska paranormalne, gdy ktoś mówił, że przydarzyło mu się coś niecodziennego, to najzwyczajniej mu nie wierzyłam. Duchy i potwory nie istnieją poza sferą filmów. A jednak przekonałam się, że niektórych rzeczy nie da się racjonalnie wyjaśnić. 

Wszystko zaczęło się miesiąc temu, kiedy wyszłam na spotkanie z koleżanką. Teraz dziwię się, że w ogóle chciała wyjść z domu, ja bym nie wyszła, nawet na spotkanie z nią. Opowiedziała mi o tym jak technologia i elektronika źle wpływa na myślenie i wysysa z nas energię życiową. 

Dzień był ciepły i słońce przyjemnie ogrzewało moją twarz, kiedy szłam do umówionej restauracji. Widziałam mijanych ludzi, wszyscy gdzieś się spieszyli, przyklejeni do telefonów komórkowych, ale dopiero teraz uświadamiam sobie, że tak było i nadal tak jest.

Anita siedziała przy okrągłym stoliku wystawionym na zewnątrz. Mimo ciepłego dnia miała na sobie kurtkę. Gdyby do mnie nie pomachała, nie wiedziałabym, że to ona, ponieważ twarz ukryła pod czapką z daszkiem, a na głowę miała zarzucony obszerny kaptur. Anita zawsze była trochę dziwną osobą. Dosiadłam się do niej, powitała mnie słabym uśmiechem, w którym nie zauważyłam ani odrobiny radości, trochę mnie to zasmuciło.

Nie zamierzam tutaj owijać w bawełnę – nie wyglądała dobrze. Od naszego ostatniego spotkania minął może tydzień, a ona schudła o dwadzieścia kilogramów, miała dziwnie szarą skórę. Zawsze ogromną wagę przykładała do swojego wyglądu. W szczególności do twarzy, która według niej, jest wizytówką człowieka. Jednak nie te zmiany wywołały we mnie największy wstrząs, gorsze było to, że nagle się postarzała, jakby w ciągu tego tygodnia przybyło jej ze dwanaście lat.

Chowasz się przed wielbicielami? – Spytałam siląc się na wesoły ton.

Nic nie odpowiedziała, posłała mi słaby uśmiech, a w kącikach jej oczu dojrzałam kurze łapki, których przysięgam kilka dni wcześniej tam nie było. Rozejrzała się nerwowo wkoło.

Zamówiłam kawę.

– Anita…

Spojrzała na mnie wyczekująco, ale nie byłam pewna o co chcę zapytać. Znałyśmy się od piętnastu lat, to szmat czasu jak na jedną przyjaźń.

– Masz jakieś kłopoty? – Zapytałam, a ona skinęła głową. – Chcesz mi o tym opowiedzieć? – Znów skinęła głową, a ja poczułam, jak serce zaczyna mi szybciej bić. 

– Nie tutaj. – Mruknęła cicho, a ja odetchnęłam z ulgą, nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że wstrzymywałam oddech.

– Pójdziemy do mnie? – Spytałam z nadzieją, a ona się zgodziła.

Kelner przyniósł kawę, musiałam złapać kubek w obie ręce, nie tylko dlatego, że tak trzęsły mi się dłonie, ale dlatego, że były mokre od potu. Ostatni raz ręce pociły mi się tak bardzo na egzaminie maturalnym.

Nie mogłam tam siedzieć i pić kawy, opowiadając o pracy i tak mnie nie słuchała. Bardziej interesowały ją osoby, które obok nas przechodziły. Pamiętam, że niemal spadła z krzesła odsuwając się gwałtownie w stronę ściany, kiedy jakiś chłopak szedł z telefonem, którego błyszczące w słońcu oko aparatu było skierowane na nią. Wtedy wyszłyśmy z kawiarni, przemykała po chodniku idąc jak najbliżej budynków, jak szczur, na przejściu dla pieszych rozglądała się nerwowo, zaciągając kaptur na oczy. 

Zaczęłam się zastanawiać co to za kłopoty. Narkotyki? Zabiła kogoś i teraz się ukrywa? To była absurdalna myśl, ale na nowo pobudziła zakończenia nerwowe moich dłoni.  

Pół godziny później otwierałam drzwi od wynajmowanej kawalerki. Anita wbiegła do środka, jakby ktoś uszczypną ją w pośladki, pobiegła do okna i zasunęła zasłony. Kiedy złapałam za pilot chcąc włączyć telewizor, wyrwała mi go z ręki i odłożyła na stolik. Dopiero wtedy zobaczyłam jak jej twarz się uspokaja, a rysy wygładzają.

– Nigdy nie uwierzysz w to co mam ci do powiedzenia. Sama nie wierzyłam, kiedy o tym usłyszałam. – Postawiłam na stole wino i dwa kieliszki, chwyciła za butelkę i od razu nalała sobie czerwonego płynu niemal po sam brzeg. – To jest chore! – Miała zachrypnięty głos, upiła łyk wina, odchrząknęła. – Nasz świat jest przesiąknięty technologią, wiesz o tym, prawda? 

Oczywiście, że wiem, nie jestem ślepa, każdy z nas to wie i korzysta z dobrodziejstw otaczającego nas technologicznego świata. Ja też z nich korzystałam. Nie oczekuję, że uwierzycie w to co od niej usłyszałam, ale muszę o tym opowiedzieć, chcę żebyście zrozumieli. 

– Kiedy patrzysz na ulicę, widzisz bloki, no nie? Pełno bloków, domków jednorodzinnych i asfaltowych dróg, to jest fakt, ale jest też coś czego nie widzisz, bo zostaliśmy zaprojektowani tak, żeby nie zwracać na to uwagi. Technologia to ogromna pajęczyna, która otacza nas z każdej strony. Pomyśl tylko, kable biegnące nad naszymi głowami, kable biegnące pod naszymi stopami i kable w ścianach naszych domów. Jesteśmy uwięzieni, jak mucha złapana w pajęczą sieć, ale mucha ma chociaż tyle rozumu, żeby zacząć się szarpać i próbować uwolnić, nawet jeśli w głębi ducha wie, że nie ma szansy. 

W tamtej chwili spojrzałam jej głęboko w oczy, po części szukając oznak po spożyciu narkotyków, a po części iskierek rozbawienia. Myślałam, że próbuje mnie wkręcić w jakiś dowcip, który tylko jej wydawał się śmieszny. Nie zauważyłam niczego i w pewnym sensie to było jeszcze gorsze, zrozumiałam, że ona wierzy w to co mówi.

– Ania, ja ich widziałam. – Powiedziała spuszczając głowę, i skubiąc skórkę kciuka.

– Kogo?

– Te stwory, które wysysają z nas życie.

Opowiedziała mi o stworach, które zamieszkują urządzenia elektroniczne, nazwała je świetlistymi. Mówiła, że widziała jak z telefonu komórkowego wyrastają macki, wbijają się w ludzki nadgarstek, według niej stwór wysysał z człowieka energię, zupełnie jakby się nią żywił. Twierdziła, że nie możemy ich zobaczyć, bo nie chcą być zauważone. Według jej relacji te stwory potrafiły śledzić człowieka, poprzez uliczne i sklepowe kamery. Chciałam dodać jej trochę otuchy, teraz wiem, że to był mój największy błąd, przez to pomyślała, że jej uwierzyłam. Zapytałam: 

– To, gdzie kupujesz jedzenie? 

Opowiedziała mi o kilku sklepach nieużywających monitoringu, które znalazła. Mówiła o Chińczykach, którzy pracują nad technologią, dzięki której profilowanie przechodniów będzie znacznie łatwiejsze. Według niej kamery będą rozpoznawały człowieka, po sposobie w jaki chodzi i wtedy nic nie da zasłanianie twarzy. Wtedy nie da się ukryć przed świetlistym. To wszystko brzmiało dla mnie, jak jeden z horrorów klasy “B”.  

Zostawiła mnie samą i z jakiegoś powodu poczułam się zagrożona. Pomarańczowe światło wpadające do mieszkania, z pobliskich latarni zawsze sprawiało mi przyjemność, w jakiś dziwny, niezrozumiały sposób dawało poczucie bezpieczeństwa. Po jej wyjściu odsłoniłam okna i od razu zasłoniłam je z powrotem. Tamtego dnia światło nie dodawało mi otuchy.

Moje małe mieszkanie było oazą i jednocześnie miejscem pracy, jeśli w wyniku pandemii Covid19 zdarzyło się coś dobrego, to była to praca zdalna, idealne rozwiązanie dla introwertyków, takich jak ja. Nie mam nic przeciwko ludziom, ale cenię sobie spokój, który czuję siedząc w bezpiecznych czterech ścianach, wdychając waniliowy odświeżacz powietrza.  

Dzień, w którym usłyszałam od niej o świetlistych istotach był dniem, który zmienił wszystko. Udawałam, że nie widzę pojawiających się zmian, ale czułam to tuż pod skórą. Zimne spojrzenie towarzyszące mi na każdym kroku. I świadomość, że moja oaza przestała być bezpieczna. Zaczęłam rozglądać się po zaciemnionych kątach pokoju, nasłuchiwać dźwięków, które wydaje z siebie budynek. Wszystko było w porządku… 

Aż do chwili, gdy usłyszałam go po raz pierwszy. To był subtelny, delikatny dźwięk, dobiegający zza telewizora wiszącego na ścianie. Wyłączyłam gadające pudło z obrazkami, odsunęłam je, przysunęłam ucho do ściany. Dźwięki były odrobinę bardziej słyszalne, brzmiały jakby ktoś skrobał paznokciem o kawałek drewna. Przestraszyłam się. Odskoczyłam od ściany, uderzając ramieniem w zawieszony siedemdziesiąt centymetrów nad podłogą telewizor, przeklinając cicho uciekłam do łóżka. Dopiero wtedy zrozumiałam, że zaczęłam jej wierzyć w te niewidzialne postacie stworzone z czystej elektryczności. 

Kolejne dni mijały. Pracowałam i niewiele spałam, dźwięki dobiegające zza telewizora nie pozwalały mi zasnąć, kiedy tylko przymykałam oczy, skrobanie zaczynało się na nowo. Z dnia na dzień coraz głośniejsze.

 Nie jestem fizykiem, nie znam się na elektryczności, przecież nikt nie zastanawia się skąd jest prąd, wchodzisz do domu, klikasz włącznik i w magiczny sposób pojawia się światło. Tyle. Poczytałam trochę na ten temat i wiem, że ładunek elektryczny składa się z ładunku dodatniego i ujemnego, wiem, że istnieje coś takiego, jak pole elektryczne, którego natężenie zwykle maleje, kiedy oddalasz się od jego źródła, ale niewiele mi to mówiło. 

Starałam się, żeby w moim mieszkaniu nie było żadnego pola. Przestałam oglądać telewizję, kupiłam czajnik na gaz i nie prałam ubrań. Może właśnie to mnie zgubiło? Może w taki sposób mnie odnaleźli, wyczuli lukę w sieci? Jeśli tak, to nie popełniaj mojego błędu, nie twórz luki, którą wyczują. Znajdź inny sposób, gdyby ktoś ostrzegł mnie, tak jak, ja próbuję ostrzec ciebie, to znalazłabym miejsce, w którym taka luka już istnieje i tam się ukryła.

Wiem, że sprawdzili, dlaczego pole elektryczne w domu Anity znikło. Wiem, bo to widziałam. Są takie chwile, kiedy naprawdę żałuję, że ją poznałam, gdybyśmy się nie zaprzyjaźniły, to nadal żyłabym normalnie. Żałuję, że nie znalazłam jej po wszystkim. Czuję się, jak ta mucha, która utknęła w pajęczynie i stara się z niej wydostać resztkami sił, zanim pojawi się wielki, zły pająk. To porównanie jakoś wryło mi się w mózg. 

Tamtego dnia, mniej więcej dwa, może trzy tygodnie po naszym spotkaniu w kawiarni pojechałam do niej, żeby sprawdzić, jak się czuje. Przestała używać telefonu, więc nie było innego sposobu i wtedy…

Wtedy to się stało, naprawdę uwierzyłam. Anita nigdy nie zamykała się w domu na klucz, powiedzmy, że prowadziła politykę otwartych drzwi. Każdy jej znajomy wiedział, że może wejść do środka, bez pukania, dzwonienia i odrywania jej od tego co w danym momencie robiła.

Weszłam i oślepłam. Z jasnego, ciepłego wiosennego dnia, przeniosłam się do ciemnego jak grobowiec korytarza. Musiałam zamrugać kilka razy, żeby oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Gdyby zapytać ludzi czego się boją, spora część odpowiedziałaby, że ciemności, ale ja wiem, że znacznie gorsze od ciemności jest światło, którego nie powinno być. Jasnożółtego migotliwego blasku w salonie z pewnością nie powinno być.  

– Anita! Jesteś? 

Nikt mi nie odpowiedział.

Coś upadło z łoskotem, pobiegłam w tamtym kierunku i… Zobaczyłam ją. Leżała na podłodze a nad nią unosiła się błyszcząca postać, kable wychodzące ze ściany przytrzymywały ją za nadgarstki. Widziałam, jak szarpie się i próbuje wyrwać z uścisku. Postać nie była materialna, nie jestem nawet pewna, czy przypominała człowieka. Wyglądało to tak, jakby zsynchronizowane ze sobą świecące drobinki kurzu, wirowały wokół niej tańcząc w tylko im znanym rytmie, w bezwietrznym pomieszczeniu. Próbując scalić się w jedno.

Miałam nogi jak z waty, upuściłam torbę, butelka wina rozbiła się na kawałki i ciemny płyn rozlał się po podłodze i moich butach. Nie mogłam nic zrobić, nie mogłam nawet się ruszyć. Próbowałam krzyknąć, ale gardło miałam tak ściśnięte, że ledwo łapałam oddech. Dłonie znów zaczęły mi się pocić, włosy na rękach i karku stanęły dęba. Na całym ciele czułam mrowienie, podobne do tego, które się ma, kiedy zdrętwieje któraś z kończyn.  

Stwór ze świetlistych drobinek nie zwrócił na mnie uwagi, ale ona mnie usłyszała, wyciągnęła w moim kierunku rękę, palce miała rozwarte jak szpony. Świetliste drobinki zagęściły się na jej piersi, dociskając ją do podłogi, widziałam jak jej klatka piersiowa staje się wklęsła od nacisku świecących jasnożółtych kropek. Mój bezużyteczny mózg cały czas powtarzał jedno zdanie: jest muchą i przyszedł po nią pająk.

Szarpała się i wierzgała, tupała nogami w adidasach, próbowała wydobyć z siebie jakiś dźwięk, ale tylko bezgłośnie poruszała ustami, a ja płakałam. Gdy jej ruchy stały się wolniejsze, coś we mnie ożyło. Krzyknęłam: 

– Zostaw ją! – Ruszyłam pędem w kierunku stwora.

Chciałam odepchnąć go od Anity i przez niego przeleciałam, potknęłam się o jej bok i upadłam po drugiej stronie, moje nogi wciąż na niej leżały, a rozproszone na chwilę świetliste drobinki powracały na miejsce. Łydki leżące na jej brzuchu co chwilę odczuwały kopnięcia prądu. Wtedy stwór mnie zauważył, część drobinek oddzieliła się od tych wirujących nad jej piersią, ukształtowały się w coś w rodzaju owalu. W miejscu, w którym ludzie mają oczy, pojawiły się dwie jasnoniebieskie, horyzontalne błyskawice, pierwszy raz w życiu widziałam coś takiego. Błyskawice rozciągnęły się na całą szerokość pokoju, kiedy dotknęły ściany po jednej stronie posypał się tynk, a z drugiej strony pokoju spadły książki stojące na regale.

Zerwałam się na równe nogi, a przez głowę przemknęła mi myśl, że skoro udało mi się rozsypać te drobinki, to może uda mi się też je zdmuchnąć. Złapałam za koc, leżący na kanapie, ale było już za późno. Koc, który trzymałam w sztywnych dłoniach opadł z szelestem na podłogę, częściowo zakrywając i wchłaniając plamę wina. 

Błyszczące drobinki znikły, widziałam kilka ostatnich wlatujących do gniazdka w ścianie, kable wsunęły się w ścianę skrobiąc metalową końcówką o panele. Anita leżała nieruchomo, do jej wyciągniętej dłoni napływało rozlane wino.

Myślę, że stwór, którego widziałam żyje na świecie od bardzo dawna. Został ujarzmiony przez ludzi i zmuszony do posłuszeństwa, do poruszania się wyznaczonymi przez nas trasami. Myślę, że żywi się naszą energią, a jednocześnie sprawia, że nie możemy bez niego żyć.  

Uciekłam. Nie tylko od niej, uciekłam od wszystkiego, od mieszkania, od pracy, od miasta. Wypłaciłam pieniądze, zrobiłam zakupy, kupiłam nawet nasiona warzyw, licząc na to, że uda mi się przeżyć na tyle długo, żeby je wyhodować. Zdając sobie sprawę z tego, że świetlisty stwór może obserwować mnie przez uliczne kamery, założyłam czapkę z daszkiem, czułam się trochę jak uciekinier w filmie akcji. Wysiadłam z autobusu, obładowana torbami, rozglądając się w poszukiwaniu kamer, nie widziałam żadnej, ale i tak chciałam go zmylić. Przeszłam kilka kilometrów w innym kierunku i skręciłam w las. Zawróciłam i ruszyłam do domku nad jeziorem, który był jedyną rzeczą, jaka została mi po rodzicach.

Zakleiłam wszystkie kontakty taśmą klejącą, wykręciłam żarówki, pozbyłam się tostera i elektrycznego czajnika. Nie doładowałam licznika przedpłatowego, ale nie pozbyłam się kabli, przecież nie mogłam kuć ścian i ich wyrwać, to byłoby szaleństwo. 

Uspokoiłam się, nie słyszałam tego okropnego skrobania, kąpałam się w zimnym jeziorze, czytałam w świetle lampy naftowej. Byłam tam całkiem sama, wiosną nikt tu nie przyjeżdża, jest za zimno dla letników. Próbowałam żyć na tyle normalnie na ile to możliwe w takich warunkach. Zapasy jedzenia już zaczynają się kurczyć, woda pitna również, niedługo będę musiała wybrać się do sklepu, nie chcę do niego iść. Noga, którą poraziły świetliste drobinki wciąż pulsuje, z dnia na dzień boli coraz bardziej. Zastanawiam się, czy świetlisty stwór nie wszczepił mi czegoś w rodzaju nadajnika.  

Wczoraj znów to usłyszałam, tego skrobania nie da się pomylić z niczym innym, znalazł mnie. Zrozumiałam, że moje dni na tym świecie są policzone, że została mi do wykorzystania ograniczona liczba oddechów. Nocami słyszę, jak skrobie, jak porusza się w ścianach domu. Słyszycie to czasami: skrob, skrrrob, skrobi skroob. Słyszycie, prawda? 

Ten potwór, czymkolwiek jest zabił moją przyjaciółkę, a teraz przyszedł po mnie, gdybym mogła uciekłabym do innego miasta, kraju, nawet na inną planetę, gdyby tylko było to możliwe, ale elektryczność jest wszędzie. Nie mogę już ruszyć nogą, wiem, że zostało mi niewiele czasu.

Kabel przebił się przez taśmę, porusza się w ścianie, wychyla metalową główkę z kontaktu, niczym wąż, porusza się w lewo i w prawo, zwisa ze ściany. Przesuwa się po podłodze, podpełzając bliżej, gdy tylko spuszczam z niego wzrok. 

 Boję się. 

Bardzo się boję, wokół mnie panuje cisza, tak ogromna, że bolą mnie uszy. Jedynym dźwiękiem, który słyszę jest bicie mojego serca, zupełnie jakby było bębnami wojennymi.  

Kabel przesunął się o kolejne milimetry, w kontakcie pojawiło się żółte migotliwe światło, wiem, że to świetliste drobinki, które niebawem połączą się i popłyną w moją stronę zwartym szykiem. Wiem, że są piękne, już je widziałam. 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Opowiedziała mi o kilku sklepach, które znalazła nieużywających monitoringu.

Opowiedziała mi o kilku sklepach nieużywających monitoringu, które znalazła.

 

W bezpiecznych czterech ścianach, wdychając waniliowy odświeżacz powietrza, otulając się kocem, przy oglądaniu serialu, w taki właśnie sposób ładuję baterię na kolejny dzień w otoczeniu ludzi.

…przy oglądaniu serialu. W taki właśnie sposób… – Może nowe zdanie? Będzie lepiej czytelnikowi podążać za treścią.

Wyłączyłam gadające pudło z obrazkami, odsunęłam je od ściany, na metalowym ramieniu, przysunęłam ucho do ściany.

Powtórzenie. Ta część “na metalowym ramieniu” zaburza odbiór i nie jest istotna dla fabuły, więc trzeba inaczej to napisać lub po prostu usunąć.

Wyłączyłam gadające pudło z obrazkami, odsunęłam je i przysunęłam ucho do ściany.

gdyby ktoś ostrzegł mnie tak jak, ja próbuję ostrzec ciebie, to znalazłabym miejsce, w którym taka luka już istnieje i tam zamieszkała.

przecinek przed “tak jak”

Są takie chwile, że naprawdę żałuje, że ją poznałam

żałuję – w tekście w kilku miejscach brakuje ogonków

zanim pojawi się wielki zły pająk

wielki, zły – przecinek, brakuje go w wielu miejscach

… może z wyjątkiem zasłaniania okien i skrobania za ścianą Zamówiłam dla nas chińszczyznę

Interpunkcja – nawet kropkę chochlik ukradł

Przez chwilę miałam na nogi na jej ciele i do tej pory czuję w nich mrowienie.

zbędne “na” – do usunięcia

 

Opowiadanie ciekawe, ale (nie wiem, czy taki był zamysł) wszystkiemu winni są Chińczycy? Oni wspierają prądowego potwora? Jeśli tak nie jest, warto napisać przy fragmencie o Chińczykach, że nieświadomie pomogą potworowi, gdy uda im się wzbogacić technologię o analizę poruszania się (przy okazji nie wiem, czy to już nie zostało opracowane).

Wniosek: Przeczytać na spokojnie i wygonić chochliki! Temat przerażający (piszę to na laptopie), ale ciekawy, powodzenia ;D

PS: Chińczykach – z dużej

 

*edit

Mówiła, że widziała jak z telefonu komórkowego wyrastają macki, i wbijają się w ludzki nadgarstek.

Zastanowiło mnie jeszcze powyższe… Co dalej z tymi mackami? Po co to robią? Żywią się czymś, co pobierają z człowieka? Wysyłają jakieś impulsy do mózgu, żeby go kontrolować ? Jeśli bohaterka nie wie, trzeba napisać, że widziała wyrastające macki i wbijanie się ich w nadgarstek, ale nie wie jakie są konsekwencje tego działania. Wie, że to nic dobrego…

Niestety, nie porwało mnie to opowiadanie. Głównie za sprawą kiepskiego wykonania.

 

Pod względem fabularnym jest dość klasycznie. Nienazwana, wroga siła, która poluje na bohaterkę… Klasyka horroru. Powiązanie tej siły z elektrycznością to pomysł dość nośny, jednak powiedziałbym, że nie w pełni wykorzystany. Rzucasz kilka haseł o wszędobylskości elektroniki, każesz bohaterce pozbyć się AGD, ale tak naprawdę nie pokazujesz, jak trudno w obecnych czasach się odciąć od prądu. Ani przychodzi to w zasadzie bez wysiłku.

Dochodzi do tego scena śmierci Anity. Stwór, który ją morduje, w teorii składa się z elektryczności, ale jest w stanie naciskać na nią, przytrzymywać ją. Razi ja prądem, ale ona nie zachowuje się, jakby była porażona. Może zatrzymać jej serce i robi to, ale najpierw długo ją ściska bez widocznego celu – samo porażenie to przecież ułamek sekundy. No i śmierć na skutek porażenia prądem nijak nie przypomina zawału.

Pomijając te drobne problemy, nie jest źle. Poprawnie budujesz napięcie, które stopniowo narasta aż do finału. Akcja biegnie dość sprawnie, choć zapis robi wszystko, by ją wykoleić. Pod koniec można faktycznie poczuć desperację bohaterki. Także są i jasne strony.

Sama bohaterka jest dość nijaka. Poza nabytym strachem przed elektrycznością nie widzę u niej żadnych cech charakterystycznych. Wspominasz o jej samotnictwie, ale pozostaje to bez wpływu na tekst, ta cecha sprawia wrażenie doszytej do całości, by spełnić wymagania cytatu.

Najsłabsza stroną tekstu jest zapis. Poniżej trochę konkretów – z naciskiem na trochę. Nie robiłem pełnej łapanki, za szalejącą interpunkcję nawet nie chciało mi się zabierać, to tylko co grubsze babole, które wyłowiłem, a przy czytaniu mignęło mi co najmniej drugie tyle innych, których nie miałem już siły rozgrzebywać. Te liczne mankamenty bardzo spowalniają lekturę i odbierają z niej całą przyjemność.

Podsumowując – to mógł być przyzwoity średniak, zapis to uniemożliwia.

Jestem ostatnią osobą, która chciałaby odebrać sobie życie.

Anglicyzm.

Piszę tak szybko jak tylko mogę, boli mnie nadgarstek, dawno tego nie robiłam, ostatni raz pewnie w szkole, ale w jakiś sposób, muszę to opowiedzieć. 

Mam mało czasu, więc marnuję go pisząc, że boli mnie nadgarstek, a ja dawno nie pisałam? :P Jeżeli już chcesz przyjąć konwencję pośpiesznych notatek, to niestety trzeba odejść od klasycznej narracji, bo to się nie zgrywa. Ogólnie całe opowiadanie zupełnie nie przypomina notatek (kto w pośpiesznych zapiskach zapisuje dialogi?), a zwykłą retrospekcję. Na przyszłość warto pamiętać o tym, że forma “pisana” opowieści (pamiętnik, list, notatki, dziennik pokładowy) wygląda inaczej niż klasyczna narracja.

Nadal nie wierzę w to co mnie spotkało, nigdy nie wierzyłam w duchy, kosmitów i zjawiska paranormalne, kiedy ktoś mówił, że przydarzyło mu się coś niecodziennego to najzwyczajniej w świecie mu nie wierzyłam. Ludzie nie pojawiają się znikąd i nagle nie znikają. Duchy i potwory nie istnieją poza sferą filmów. A jednak przekonałam się, że to w co do tej pory wierzyłam było kłamstwem.

Teraz dziwię się, że w ogóle chciała wyjść z domu, opowiedziała mi o tym jak technologia i elektronika źle wpływa na myślenie, ale to nie było wszystko.

Żadna część tego zdania nie łączy się przyczynowo z żadną inną. Szczerze, nie wiem, jaki miał być jego sens.

Dosiadłam się do niej, powitała mnie słabym uśmiechem, w którym nie zauważyłam ani krztyny radości, trochę mnie to zasmuciło, ja cieszyłam się na spotkanie z nią. Niekoniecznie na mieście, bo wolałabym wypić z nią kilka lampek wina u siebie w domu, ale co zrobić, czasami człowiek musi pójść na kompromis.

Nie zamierzam tutaj owijać w bawełnę, nie wyglądała dobrze. Od naszego ostatniego spotkania minął może tydzień, a ona wyglądała jakby schudła

wagę przykładała do swojego wyglądu i cery.

Cera to nic innego jak skóra twarzy, która jest elementem wyglądu. Można by powiedzieć, że dbała o wygląd swojej cery lub np. że dbała o ubiór i o cerę, ale w obecnej formie trochę to zgrzyta.

Usiadłam, zamówiłam kawę.

Usiadła już kilka akapitów wcześniej (”Dosiadłam się do niej, powitała mnie słabym uśmiechem”).

– Nie tutaj. – mruknęła cicho, a ja odetchnęłam z ulgą, nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że wstrzymywałam oddech.

– Pójdziemy do mnie? – spytałam z nadzieją, a ona się zgodziła.

Skoro żadna z nich nie chciała się spotykać w tym miejscu, to czemu od razu nie umówiły się w bohaterki?

Anita wbiegła do środka, jakby ktoś uszczypną ją w pośladki

Uszczypnął. Dość frywolne porównanie jak na horror.

Nigdy nie uwierzysz w to co mam ci do powiedzenia. Sama nie wierzyłam, kiedy o tym usłyszałam. – postawiłam

Postawiłam z wielkiej.

To jest chore! – miała zachrypnięty głos, upiła łyk wina, odchrząknęła.

Miała z wielkiej.

Jasne za chwile ktoś powie, że przecież widać piorun uderzający w ziemię, ale nie o taką elektryczność mi chodzi.

A o jaką? Jest jeden rodzaj elektryczności.

W jakiś dziwny sposób dawało bezpieczeństwo.

Jeśli już, to poczucie bezpieczeństwa.

które nie było do końca świeże, bo też było naładowane protonami

Nie wiem, co masz tu na myśli, ale nie brzmi to dobrze. Raz, że protony nie mają nic wspólnego z elektrycznością. Dwa, że wolne protony raczej nie pozostają wolne długo, więc powietrze nie bywa nimi naładowane.

Przez jakiś czas wracając do domu, czułam się całkiem dobrze

Domyślam się, że nie taki był zamysł, ale zapis sugeruje, że dobrze się czuła w trakcie wracania, a nie już w domu.

a kominek, który mam w pokoju dawał dostatecznie dużo światła, żeby poruszać się po mieszkaniu.

Chwila, kominek w kawalerce? Dość nieoczekiwane.

Widziałam, jak Anita szarpie się i próbuje wyrwać z uścisku.

W milczeniu, jak rozumiem, skoro bohaterka jej nie słyszy od wejścia. Dziwne.

Dłonie znów zaczęły mi się pocić, włosy na rękach i karku stanęły dęba.

Zaczęły już dwa akapity wcześniej. (”Powietrze było ciężkie. Dłonie zaczęły mi się pocić. “) Ogólnie w kółko jej się pocą dłonie.

Łydki, które leżały na jej brzuchu co chwilę odczuwały kopnięcia prądu. Znam to uczucie, czasami zdarzało mi się naelektryzować od zwykłego siedzenia na kanapie i każde dotknięcie metalowej powierzchni groziło kopnięciem prądu.  

Naprawdę nie sądzę, żeby czytelnikowi trzeba było tłumaczyć, skąd bohaterka wie, jakie to uczucie. Każdy kiedyś tego doświadczył.

Widzę kabel, poruszający się w ścianie, wychyla główkę, niczym wąż, porusza się w lewo i w prawo, zamiera zwisając ze ściany a z jego środka wydobywa się coś okrągłego. Boję się, bardzo się boję. Ręce w rękawiczkach ślizgają się, mam nadzieję, że nie spadną mi z rąk, kiedy będę walczyć, bo walczyć będę na pewno.

Wokół mnie panuje cisza, tak ogromna, że bolą mnie uszy. Wydaje mi się, że cały blok wstrzymał oddech. Jedynym dźwiękiem przebijającym się przez tę ciszę jest bicie mojego serca, które słyszę jakby było bębnami wojennymi. I może tak jest. 

Pojawiła się pierwsza drobinka, wygląda jak złocisty pył, jest piękna i równie niebezpieczna. Z kabla, który przebił się przez ścianę wypływają kolejne drobinki, jedna po drugiej. Płyną w moją stronę w zwartym szyku.

Są piękne.  

Kronikarka z powołania, jak widzę, notowała aż do końca.

Pomysł jest, fabularnie tekst ma szansę być czymś ciekawym, nawet jeśli nie szalenie nowatorskim (ale nowatorskość to nie wszystko). Wykonanie – stylistyka, sposób prowadzenia narracji, język, zapis – wymaga poprawek, ale to są rzeczy, których się można nauczyć. Sporo pracy trzeba jeszcze w ten tekst włożyć, ale potencjał jest.

ninedin.home.blog

No, nie będę oryginalna. Opko niewątpliwie ma potencjał. Lęk przed prądem to coś, co można świetnie wykorzystać w budowaniu napięcia, pokazywaniu osuwania się Ani w społeczny niebyt. Bo życie bez prądu nie jest takie proste, to często też brak ciepłej wody, niemożność przygotowania ciepłego posiłku, zimno w mieszkaniu, pranie w rękach. A to tylko dom, są jeszcze zakupy, kasy, karty do bankomatu. Ona miałaby potężne problemy z codziennym funkcjonowaniem. Natomiast tego tu nie widać. Ania po prostu ze wszystkiego rezygnuje, właściwie bez konsekwencji.

Przydałoby się też zrobić porządny risercz na temat tego, jak właściwie działa prąd.

No i wykonanie, w tekst trzeba włożyć jeszcze sporo pracy.

Na przszłość proponuję betę. Co to jest, dowiesz się tutaj.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dziękuje wszystkim za sugestie, oraz porady dotyczące tego opowiadania. Następnym razem będę wiedziała, żeby najpierw wrzucić je na betę. 

J.K.

Nie porwało mnie :(

Przynoszę radość :)

 Cześć!

 

Pomysł na potwora jest nietypowy i interesujący, ale trochę zabrakło dopracowania. W tej formie jest to tylko kilka wzmianek i jak zacząć się nad tym zastanawiać, to pojawia się więcej pytań niż odpowiedzi. Bohaterka wyszła trochę bezbarwna, niewiele wiadomo o jej motywacji. Na pierwszy plan szybko wysuwa się chęć uniknięcia elektroniki, ale uważam, że można było tę obsesję trochę podkręcić. I wychodzi z tego, że bezpieczne są osoby, które elektroniki nie unikają, bo świetliści atakują tylko tych, którzy usiłują się wymknąć z sieci. Sprawia to, że bohaterka sama sobie zaszkodziła.

Scena zabicie Anity niezbyt mnie przekonała. Przez stwora można przeniknąć, ale on naciska na ciało, a żeby się obronić bohaterka zakleja kontakty taśmą. Za dużo tu nieścisłości. Masz ode mnie plus za oryginalny pomysł, ale szkoda, że nie zostało to lepiej opisane.

Dzień doberek! 

Na starcie trzeba przyznać, że całkiem ciekawie podeszłaś do podjętego tematu, bo co jak co, ale na takie coś, po przeczytaniu tematu do Wcielenia, to bym się nie spodziewał. 

Jakby nie patrzeć i trochę nadinterpretować historię, tacy Świeltiści pochłaniają w naszych czasach każdego, może niezbyt tak brutalnie jak koleżankę bohaterki, ale coś jest na rzeczy ;) Tak więc zamysł na plus, wykonanie? Nie jest idealne, ale również nie uznałbym je za słabe. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to błędy w zapisach dialogowych. Te błędy dość często się powtarzają. Tutaj przykład:

“– Nie tutaj. – Mruknęła cicho, a ja odetchnęłam z ulgą, nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że wstrzymywałam oddech.”

→ mruknęła. Powinno być z małej, iż kwestie “gębowe”, typu powiedziała, szepnęła, stwierdziła zapisujemy z małej literki. 

Na portalu z pewnością odnajdziesz sporo poradników na ten temat, aby w przyszłości podszlifować warsztat. 

Początkowo całkiem udanie wprowadzasz taki tajemniczy klimat czy “dziwności” o jakich opowiada koleżanka bohaterki. Końcowo jednak chyba do końca zrozumiałem motywację, działanie Świetlistego. Jest wyraźnie napisane, że zabił jej przyjaciółkę, ale nie do końca jestem przekonany czy o to mu wyłącznie chodzi. Najpierw sądziłem, że chodzi mu o jakieś sterowanie człowiekiem, zastraszaniem go, obserwowaniem i tak dalej… ale tu doszło do śmierci. Skoro Świetlisty może być zupełnie wszędzie, dlaczego nie widzą/słyszą go inni, a nasze dwie koleżanki. Jak na moje oko temat można byłoby nieco rozwinąć, ale źle i tak nie było :) 

Wielkie dzięki za udział w konkursie! 

 

Cześć! 

 

Alicella, Near-Death dziękuję za komentarze, oraz porady dotyczące dalszej pisarskiej drogi. Prawda jest taka, że narrator pierwszoosobowy nie jest moją najmocniejszą stroną, a ukazać można jedynie tyle ile wie sam bohater. 

Ania i Anita nie wiedziały zbyt wiele o Świetlistym, a to co podejrzewały zostało opisane, być może zbyt zdawkowo. 

Jeśli chodzi o samą postać Świetlistego, to Alicella zrozumiała, że odcięcie się od elektryczności, było najgorszą rzeczą jaką dziewczyny mogły zrobić, ale cóż… Ludzie nie zawsze podejmują dobre wybory, prawda?

Near-Death, owszem Świetlisty jest wszechobecny, żywi się ludzką energią, gdy ludzie korzystają z urządzeń elektronicznych. Przyzwyczaił się do dobrobytu i tego, że nie zabraknie mu jedzenia w wielkiej lodówce, którą jest dla niego świat. Ania i Anita, stały się zgniłymi owocami, które mogłyby zarazić resztę ludzkości opowiadając o jego istnieniu. W świecie, w którym teorie spiskowe są codziennością, ktoś mógłby im uwierzyć, a on mógłby stracić pożywienie. Robił więc to co zrobiłby każdy, pozbywał się zepsutego jedzenia.

Dziękuje za ciekawe wyzwanie.

J.K.

Nowa Fantastyka