- Opowiadanie: zmiju - Tajemniczy klient

Tajemniczy klient

Wi­zy­ty w skle­pie by­wa­ją cza­sem in­spi­ru­ją­ce :)

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Tajemniczy klient

– Czy ma pan kartę ra­ba­to­wą? – Chudy ka­sjer w za du­żych oku­la­rach spoj­rzał na mnie, ob­da­rza­jąc jed­no­cze­śnie ser­decz­nym uśmie­chem.

Po­krę­ci­łem głową i od­wza­jem­ni­łem uśmiech o dzie­sięć pro­cent mniej ser­decz­ny, ale nadal na wy­so­kim po­zio­mie sym­pa­tii. Nie chcia­łem być nie­grzecz­ny.

– Przy sobie, czy w ogóle? – Ka­sjer zda­wał się nie mru­gać.

– W ogóle – od­po­wie­dzia­łem po krót­kim na­my­śle.

Je­dy­na karta lo­jal­no­ścio­wa, jaką wy­ro­bi­łem, po­zwa­la­ła na otrzy­ma­nie co dzie­sią­te­go ze­sta­wu pie­ro­gów z serem gra­tis i taki po­ziom lo­jal­no­ści wobec spo­łecz­no­ści sprze­daw­ców uwa­ża­łem za cał­ko­wi­cie wy­star­cza­ją­cy.

– To może wy­ro­bi­my? – Żaden mię­sień na jego twa­rzy nie drgnął.

Uśmiech po­zo­sta­wał nie­zmien­nie szcze­ry i na­tu­ral­ny.

– Dzię­ku­ję. – Zmru­ży­łem oczy i na­bra­łem po­wie­trza, uwa­ża­jąc, aby at­mos­fe­ra tego przy­ja­zne­go spo­tka­nia nie ulot­ni­ła się z sy­kiem.

– Na­praw­dę warto. Mamy ra­ba­ty. – Ka­sjer był go­to­wy za­trzy­mać całą ko­lej­kę, aby zre­ali­zo­wać swój cel.

Po­krę­ci­łem tak­tow­nie głową. Wresz­cie wró­cił do ka­so­wa­nia ja­błek, grec­kie­go jo­gur­tu, szyn­ki, ke­czu­pu i paru in­nych rze­czy.

Kiedy pa­ko­wa­łem siat­kę do ba­gaż­ni­ka po­my­śla­łem sobie, że w sumie to miły in­cy­dent. Ów czło­wiek na­praw­dę sta­rał się być sym­pa­tycz­ny. Na­stęp­nym razem po­dej­mę roz­mo­wę, aby nie wyjść na gbura. To w końcu naj­bliż­szy su­per­mar­ket od mo­je­go domu.

Kiedy we wsi, w któ­rej miesz­kam, za­czę­ła się bu­do­wa sie­cio­we­go skle­pu spo­żyw­cze­go, wszy­scy drob­ni skle­pi­ka­rze psio­czy­li, na­rze­ka­li lub wy­ra­ża­li obawy, co z nimi bę­dzie. W trak­cie roz­mów, które od­by­wa­łem przy oka­zji czę­stych za­ku­pów, sta­ra­łem się ich uspo­ka­jać, że to na­tu­ral­na kolej rze­czy. Duża sieć może sobie po­zwo­lić na dużo niż­sze ceny i ogól­no­kra­jo­wą re­kla­mę, więc nie po­win­ni się czuć za­sko­cze­ni. Na ko­niec po­cie­sza­nia oznaj­mia­łem zwy­kle, że szko­da tylko, że w sieci jest taki ustan­da­ry­zo­wa­ny asor­ty­ment, co nie daje szan­sy prze­ży­cia małym wy­twór­com kieł­bas, pie­czy­wa czy na­bia­łu. I roz­sta­wa­li­śmy się spo­koj­ni, bo pewni nie­unik­nio­nej przy­szło­ści. Drob­ne skle­py zo­sta­ły wkrót­ce zli­kwi­do­wa­ne i duży su­per­mar­ket mógł za­gar­nąć cały rynek.

Mimo że po­do­ba­ła mi się ano­ni­mo­wość ty­po­wa dla du­żych sieci de­ta­licz­nych, to jed­nak przy­jem­nie za­sko­czy­ła mnie ser­decz­ność i bez­pre­ten­sjo­nal­ność ob­słu­gi, gdy po raz pierw­szy od­wie­dzi­łem su­per­mar­ket w mojej wsi.

W ciągu na­stęp­nych dni wspo­mnie­nia z wi­zy­ty su­per­mar­ke­cie prze­nio­słem do od­le­głych re­jo­nów pa­mię­ci dłu­go­trwa­łej. Więc po­czu­łem się nie­swo­jo, gdy pod­czas ko­lej­nych od­wie­dzin roz­my­śla­nia w ko­lej­ce prze­rwał ła­god­ny ton:

– Czy ma pan kartę ra­ba­to­wą?

Przy­glą­da­łem się ka­sje­ro­wi, po­cząt­ko­wo nie ro­zu­mie­jąc py­ta­nia. Wresz­cie po­krę­ci­łem głową.

– Przy sobie, czy w ogóle? – padło dru­gie py­ta­nie.

– W ogóle – od­par­łem.

– Dla­cze­go? – trze­cie py­ta­nie było szyb­kie.

Na tyle szyb­kie, że opu­ści­łem gardę i za­czą­łem za­sta­na­wiać się nad wy­ja­śnie­niem ta­kie­go stanu rze­czy. W końcu od­na­la­złem pa­su­ją­cą od­po­wiedź, krót­ką i bły­sko­tli­wą.

– Bo nie po­trze­bu­ję – od­burk­ną­łem uprzej­mie, choć uśmiech zre­du­ko­wa­łem do po­zio­mu “cie­szę się, że już mogę sobie pójść”.

Przyj­rzał mi się ba­daw­czo. Pu­en­ta mu­sia­ła tra­fić, bo kon­ty­nu­ował ka­so­wa­nie ja­błek, jo­gur­tów grec­kich, ke­czu­pu, szyn­ki i cze­goś tam jesz­cze. Jed­nak po szyn­ce po­wró­cił do swo­je­go wątku.

– Na­praw­dę warto. Dużo ra­ba­tów jest, na przy­kład ten ba­to­nik można kupić… – Wska­zał pal­cem regał na­prze­ciw­ko i od­cze­kał chwi­lę dla efek­tu, po czym dodał – ta­niej.

Roz­cią­gną­łem usta w uśmie­chu i prze­ko­na­łem go, że na­praw­dę nie za­mie­rzam wy­ra­biać sobie tej karty. Pro­ces na­by­wa­nia to­wa­rów udało mi się za­koń­czyć bez dal­szych kon­wer­sa­cji.

Ko­lej­ne kilka za­ku­pów cał­ko­wi­tym przy­pad­kiem do­ko­ny­wa­łem w in­nych go­dzi­nach i przez dwa ty­go­dnie nie spo­tka­łem owego chu­de­go ka­sje­ra w za du­żych oku­la­rach. Re­gu­lar­nie ga­wę­dzi­łem sobie z młodą dziew­czy­ną o czar­nych wło­sach, przy­jem­nej buzi, choć po­dziu­ra­wio­nej po przej­ściu trą­dzi­ku.

– O humus. Bar­dzo lubię. – Za­śmia­ła się uro­czo. – Zie­lo­ny. Dobry jest.

– Ja też lubię – od­par­łem, co było oczy­wi­ste skoro zna­lazł się w moim ko­szy­ku.

– A jadł go pan kie­dyś z fetą i ma­ka­ro­nem? I z su­szo­ny­mi po­mi­do­ra­mi jesz­cze. – Spoj­rza­ła mi w oczy.

Unio­słem brwi, wy­ra­ża­jąc mo­de­lo­wo zdzi­wie­nie. Dziew­czy­na znowu się za­śmia­ła ser­decz­nie. A ja po­my­śla­łem, że przy­cho­dze­nie do skle­pu spo­żyw­cze­go na­bra­ło no­wych barw.

– Jakie pięk­ne jabł­ko – rzu­ci­ła chwi­lę póź­niej z nie­kła­ma­nym en­tu­zja­zmem. – Teraz takie przy­wieź­li?

Nie zro­zu­mia­łem uwagi. Nie była lo­gicz­na, prze­cież dziew­czy­na tu pra­co­wa­ła.

– Tak. – Wska­za­łem pal­cem na rząd re­ga­łów. – Stam­tąd je wzią­łem, chyba jakaś no­wość.

Znowu per­li­sty śmiech i ko­men­tarz:

– To musi być bar­dzo słod­kie.

Za­bra­łem za­ku­py bez torby, bo jak sobie szyb­ko skal­ku­lo­wa­łem dam radę utrzy­mać wszyst­ko w rę­kach. Przy ła­do­wa­niu do ba­gaż­ni­ka jabł­ka po­to­czy­ły się pod auto. Jed­nak źle po­ra­cho­wa­łem, muszę to sobie za­pa­mię­tać.

Re­la­cja z młodą ka­sjer­ką przy ko­lej­nych od­wie­dzi­nach za­czę­ła prze­cho­dzić na wyż­sze po­zio­my, bo oka­za­ło się, że jej nie­kła­ma­ną ra­dość wy­wo­łu­je szyn­ka cotto, pasz­tet we­gań­ski, sos taj­ski, ale ła­god­ny, bo nie lubi ostre­go, czy ma­ka­ron udon.

W pew­nym mo­men­cie po­sta­no­wi­łem uroz­ma­icić za­ba­wę. Wpa­dłem na prze­kor­ny po­mysł. Za­mie­ni­łem ety­kie­ty ce­no­we mię­dzy ar­ty­ku­ła­mi. Jabł­ka otrzy­ma­ły kod kre­sko­wy sosu ta­tar­skie­go keto, a sos ja­błek. Z za­cie­ka­wie­niem i nie­po­ko­jem sta­łem przy ta­śmo­cią­gu i ob­ser­wo­wa­łem jak to­wa­ry pod­jeż­dża­ją do czyt­ni­ka. Wresz­cie dziew­czy­na wzię­ła do ręki owoce, roz­le­gło się pik­nię­cie. Unio­sła głowę i z ra­do­ścią oznaj­mi­ła.

– Też uni­kam cukru. – Za­śmia­ła się w ty­po­wy dla sie­bie spo­sób. – To zdro­wo. Mamy jesz­cze ma­jo­nez keto. Chce pan? Tam, w dru­giej alej­ce.

Po­krę­ci­łem głową po­wo­li, ale nie­śmia­ła myśl za­czę­ła mi kieł­ko­wać w gło­wie. Myśl nie­po­ko­ją­ca na tyle, że ro­zej­rza­łem się po su­fi­cie w po­szu­ki­wa­niu kamer. Nikt mnie jed­nak nie ob­ser­wo­wał, a przy­naj­mniej takie od­nio­słem wra­że­nie.

– Ale dzi­siaj wieje – nagle do­da­ła ra­do­śnie.

Od­wró­ci­łem się. Za oknem fak­tycz­nie ze­rwał się wiatr. Muszę zro­bić eks­pe­ry­ment na­stęp­nym razem. Spró­bu­ję cze­goś spoza jej skryp­tu. Może coś o geo­po­li­ty­ce, albo nowej wer­sji sys­te­mu Win­dows? Jak się za­cho­wa, czy po­cią­gnie spój­ną kon­wer­sa­cję? Dokąd sięga jej sce­na­riusz roz­mo­wy?

Na­stęp­nym razem jed­nak przy kasie po­ja­wił się chudy w oku­la­rach i po­czu­łem mro­wie­nie w sto­pach. Był je­dy­nym ka­sje­rem w skle­pie i mu­sia­łem na niego się na­pa­to­czyć. Jakoś to przej­dę, po­my­śla­łem.

– Karta ra­ba­to­wa jest? – za­py­tał, nie uno­sząc wzro­ku.

Po­krę­ci­łem głową. Prze­rwał ka­so­wa­nie pro­duk­tów i spoj­rzał na mnie wy­mow­nie. Nie uśmie­chał się. Nie­zręcz­ność sy­tu­acji coraz bar­dziej mi cią­ży­ła.

– Nie – po­wie­dzia­łem ostroż­nie.

– Przy sobie, czy w ogóle? – dodał opa­no­wa­nym tonem.

– W ogóle.

Za­pa­dło mil­cze­nie. I co teraz? Szach mat, ko­le­go. Spo­tka­łeś kogoś, dla kogo re­la­cje spo­łecz­ne są jak kred­ki na sta­cji ko­smicz­nej. Wy­wo­łu­ją py­ta­nie – a jak to się tu zna­la­zło? Tak sobie my­śla­łem, gdy wresz­cie ka­sjer pod­jął.

– A dla­cze­go?

– Bo nie po­trze­bu­ję. – Od­po­wiedź mia­łem przy­go­to­wa­ną od ostat­niej roz­mo­wy z tym je­go­mo­ściem.

– Ale dla­cze­go? Mamy – za­wie­sił głos w swoim stylu – ra­ba­ty. Na przy­kład…

– Na­praw­dę dzię­ku­ję – prze­rwa­łem mu.

– Traci pan. Już wy­ra­biam i bę­dzie pan miał na przy­szłość. Jaki numer te­le­fo­nu? – cią­gnął nie­stru­dze­nie.

Na­praw­dę mu za­le­ża­ło. Wy­chy­li­łem się, aby zo­ba­czyć jego ekran. Po­my­śla­łem, że sys­tem pod­po­wia­da mu ko­lej­ne kwe­stie tej iry­tu­ją­cej roz­mo­wy. Ale nie, mówił z głowy.

– Nie muszę się tłu­ma­czyć – prze­rwa­łem.

Zmarsz­czo­ne czoło i ścią­gnię­te brwi mu­sia­ły go prze­ko­nać o sta­now­czo­ści mojej opi­nii.

Za­bra­łem za­ku­py, pa­mię­ta­jąc o pa­pie­ro­wej tor­bie i wró­ci­łem do auta. 

Po­wo­li wi­zy­ty w tym skle­pie za­czy­na­ły wy­wo­ły­wać we mnie nie­po­kój. A py­ta­nie “przy sobie, czy w ogóle?” sie­dzia­ło mi w brzu­chu jak kawał nie­prze­tra­wio­ne­go chle­ba. 

Dziw­ne, że ten sklep nie ma kas au­to­ma­tycz­nych. Przy ko­lej­nej oka­zji za­py­ta­łem mło­de­go czło­wie­ka roz­kła­da­ją­ce­go towar o powód tego braku. Oznaj­mił, że ten sklep to eks­pe­ry­ment i coś tam te­stu­ją.

Dwa­dzie­ścia minut póź­niej sta­łem w ko­lej­ce i wi­dzia­łem nie­unik­nio­ne. Ten w oku­la­rach już tam sie­dział. Nie za­uwa­żył mnie jesz­cze, albo uda­wał, że nie do­strze­ga. Ja sta­ra­łem się za­cho­wy­wać neu­tral­nie, ale skrę­po­wa­nie na­ra­sta­ło. Wresz­cie padło sa­kra­men­tal­ne:

– Przy sobie, czy w ogóle?

– Bo nie – od­po­wie­dzia­łem.

Za­milkł, spoj­rzał na ekran kom­pu­te­ra, na trzy­ma­ny w ręce grec­ki jo­gurt. Uśmiech­nął się uprzej­mie i oznaj­mił.

– Mamy fajne ra­ba­ty. I punk­ty można zbie­rać. Może jed­nak wy­ro­bię?

– Nie sądzę – burk­ną­łem.

Na mojej twa­rzy nie było nawet pię­ciu pro­cent uśmie­chu. Ktoś mógł­by wręcz ode­brać moje za­cho­wa­nie jako gbu­ro­wa­te. Jed­nak po­świę­ca­łem się dla nauki. To był mój oso­bi­sty eks­pe­ry­ment.

 – Traci pan. Dużo by pan za­osz­czę­dził – mó­wiąc to, ka­so­wał ko­lej­ne ar­ty­ku­ły.

– Jaki numer te­le­fo­nu? – za­py­ta­łem i przy­glą­da­łem mu się ba­daw­czo.

Spoj­rzał na mnie ła­god­nie.

– Pana. To wy­ro­bić naszą kartę ra­ba­to­wą? – prze­rwał pracę.

– Ale wieje. – Zi­gno­ro­wa­łem jego py­ta­nie.

– A miało być słoń­ce. Ma­li­ny może po­ła­mać. – Ob­da­rzył mnie uśmie­chem, jakby wy­ma­zał z pa­mię­ci moje za­cho­wa­nie przed chwi­lą. – Sadzi pan ma­li­ny?

– Nie mam ogród­ka – skła­ma­łem bez wa­ha­nia.

– Fajna rzecz, można sobie coś ob­siać – sko­men­to­wał roz­ma­rzo­nym tonem.

Po­wró­cił do ka­so­wa­nia pro­duk­tów. Po­sta­no­wi­łem za­ata­ko­wać z innej stro­ny zanim skoń­czy.

– Ty­dzień temu za­sa­dzi­łem pod domem dwa dęby, ale się nie przy­ję­ły. W ogóle nie rosną – oznaj­mi­łem.

Raz, dwa, trzy od­li­cza­łem. Trzy se­kun­dy za­ję­ło mu prze­tra­wie­nie in­for­ma­cji i wy­ge­ne­ro­wa­nie od­po­wie­dzi.

– Dziki lubią żo­łę­dzie. Zna­jo­my jest my­śli­wym – od­parł ra­do­śnie.

Spa­ko­wa­łem szyn­kę, jo­gurt, jabł­ka, ke­czup i kilka in­nych ar­ty­ku­łów do pa­pie­ro­wej torby i z prze­peł­nia­ją­cą mnie sa­tys­fak­cją wró­ci­łem do auta. Po­wo­li za­czy­na­łem ro­zu­mieć film, który roz­gry­wał się przede mną przy każ­dej wi­zy­cie w tym dziw­nym skle­pie. To za­czy­na­ło być cie­ka­we.

Ko­lej­ne ty­go­dnie na­tra­fia­łem to na młodą, dzio­ba­tą, to na chu­de­go w oku­la­rach. Na prze­mian wy­mie­nia­łem uwagi o ape­tycz­no­ści fugi ła­zien­ko­wej, die­te­tycz­no­ści noży har­to­wa­nych, czy war­to­ściach zdro­wot­nych pasty do butów albo o po­wo­dach in­we­sty­cji w kryp­to­wa­lu­ty, kur­sie wy­mia­ny kart ra­ba­to­wych na ręcz­ni­ki, czy opcjach na nie­ku­pio­ne w pro­mo­cyj­nej cenie pie­lu­chy.

Dia­log re­se­to­wał się, gdy prze­cho­dzi­łem na te­ma­ty po­go­do­we, ale tylko wtedy, gdy moje uwagi od­no­śnie aury to­tal­nie nie zga­dza­ły się z rze­czy­wi­stym sta­nem wa­run­ków at­mos­fe­rycz­nych.

Aż pew­ne­go dnia przy kasie nie było ani jego, ani jej.

W gnieź­dzie ka­sjer­skim sie­dzia­ła ko­bie­ta w śred­nim wieku. Wy­glą­da­ła na zmę­czo­ną. Wcze­śniej prze­mknę­ła mi kil­ku­krot­nie mię­dzy regałami, ale po raz pierw­szy spo­tka­łem ją sie­dzą­cą za kasą. Nie uśmie­cha­ła się, nie za­ga­ja­ła, po pro­stu sta­ra­ła się mak­sy­mal­nie szyb­ko prze­pu­ścić pro­duk­ty przez czyt­nik przy mi­ni­mal­nym wy­dat­ku ener­ge­tycz­nym. Krót­kie, oszczęd­ne ruchy, spoj­rze­nie utkwio­ne w ekra­nie kom­pu­te­ra. Praw­dzi­wy pro­fe­sjo­na­li­sta. W kil­ka­na­ście se­kund upo­ra­ła się z moimi za­ku­pa­mi.

– Dwie­ście sie­dem­dzie­siąt osiem zło­tych. – Do­pie­ro teraz po­pa­trzy­ła na mnie.

A w jej oczach była de­spe­ra­cja. Wy­glą­da­ła, jakby spoj­rze­niem chcia­ła dać mi znać, że za ple­ca­mi ma kart­kę z na­pi­sem “Po­mo­cy. Oni mnie za­bi­ją”.

Po­sta­no­wi­łem wy­cią­gnąć dłoń i za­ga­ić.

– A gdzie resz­ta ob­słu­gi? – za­py­ta­łem.

– Po­psu­li się – mruk­nę­ła.

Unio­słem brwi.

– To dla­te­go pani musi robić za trzech? Nie za­zdrosz­czę.

Aku­rat nie było ni­ko­go in­ne­go przy kasie, więc ko­bie­ta uzna­ła, że ma tro­chę czasu na zła­pa­nie od­de­chu.

– Przy­sy­ła­ją nam cią­gle świe­żyn­ki. Czło­wiek nigdy nie jest pe­wien – wy­ja­śni­ła. – Nieco więk­sze ob­cią­że­nie i nie dają rady.

Po­ki­wa­łem głową ze zro­zu­mie­niem. 

– Pani tutaj rzą­dzi? – za­py­ta­łem, ro­biąc za­fra­so­wa­ną minę.

Taka wy­da­ła mi się naj­od­po­wied­niej­sza w tym mo­men­cie.

– Nie, ja ich tylko ser­wi­su­ję. Ale jak cała zmia­na pad­nie, to i czło­wiek musi usiąść za kasą. Szcze­gól­nie, że ma­so­wo cen­tra­la pod­sy­ła nam boty od­gry­wa­ją­ce ta­jem­ni­czych klien­tów.

Po­krę­ci­ła głową z iry­ta­cją, a ja za­du­ma­łem się nad wy­mo­wą tego, co po­wie­dzia­ła. Po ode­bra­niu prze­le­wu za za­ku­py od­da­li­ła się na za­ple­cze. Tego dnia po raz pierw­szy za­po­mnia­łem za­brać szyn­kę.

Koniec

Komentarze

 

Opowiadanie czyta się przyjemnie. Widać, że warsztat masz już wyrobiony. Pomysł podobał mi się mniej, choć przez cały czas czułem nutkę tajemnicy. Przy zakończeniu oczekiwałem wielkiego bum… Trochę się zawiodłem ;) 

Zaznaczam, że jest to moja subiektywna opinia. Piszę znacznie gorzej od ciebie, więc zamieściłem tu wyłącznie moje odczucia. 

 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane, ale tak swoją drogą – przyszłością są żabki nano, a nie roboty udające upierdliwą obsługę :p pytanie też czy wysyłanie kolejnych robotów do testowania poprzednich ma jakikolwiek sens, skoro testować i dawać informacje zwrotne mogą ludzie. Byłoby to ekonomicznie nie do uzasadnienia.

Dzięki za komentarz @EvilMorty. Ekonomicznie masz rację. To raczej osobista refleksja po wizycie w pewnym sklepie. A zdania wypowiadane przez obu kasjerów są całkowicie autentyczne :D Zmieniłem tylko odpowiedzi głównego bohatera.

 

Dzięki @Młody pisarz za miłe słowa. Moją intencja nie było wielkie bum, choć rozumiem rozczarowanie. To raczej miała być osobista refleksja.

Myślę, że roboty udające ludzi, mogłyby się sprawdzić, lecz część starszych nadal woli kupować w sposób tradycyjny. Jednak kolejne pokolenia łatwo przyzwyczajają się do nowych technologii. W takim wypadku kasy samoobsługowe mają znacznie większą rację bytu. 

Przyszłości nie jesteśmy wstanie do końca przewidzieć.

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Kiedy we wsi, w której mieszkam (+,) zaczęła się budowa sieciowego sklepu spożywczego, wszyscy drobni sklepikarze psioczyli, narzekali lub wyrażali obawy, co z nimi będzie.

W trakcie rozmów, które odbywałem przy okazji częstych zakupów (+,) starałem się ich uspokajać, że to naturalna kolej rzeczy.

…gdy po raz pierwszy odwiedziłem Szopa na moje wsi. 

 

Możliwe, że jest więcej działań chochlika, sprawdź sam. Całość zabawna, chociaż szybko można zorientować się w czym problem. Może tak być w przyszłości. smiley

 

@Koala75 Dzięki za wskazanie błędów. Poprawione.

Dobrze się czyta to opowiadanie. Eksploruje dosyć znany temat, ale daje trochę nowego do myślenia lub ponownego przetrawienia w głowie (Kwestia zastępowalności automatów, które mogą nie być tak dobre jak szefowa oraz ich pozorna profesjonalność, która ma swój punkt przełamania. Oraz to, że ludzie czasem też bywają automatami, które można przełamać – czasem nawet dla ich dobra. Może też to, że obserwator, który ma się za obiektywnego i mądrego, sam się okazuje nie lepszy, sam może być nieco zautomatyzowany, a ktoś może to zauważyć.).

Mimo tego, że czuć napięcie dążenia do kulminacji, można się dobrze bawić również po drodze – przy samych dialogach. Co do przyszłości. Moim zdaniem redukcja kontaktów wymusza na końcu redukcję człowieka w ogóle, więc jeśli w przyszłości istnieje jeszcze jakiś człekokształtny organizm poza siecią, to jak najbardziej może istnieć robot obsługujący na kasie.

Cześć!

 

Mam wrażenie, że trochę za bardzo rozciągnąłeś to opowiadanie, kolejne rozmowy z botami stają się w końcu nużące. W tekście pojawi się też pytanie, dlaczego nie ma kas samoobsługowych i przyznam się, że to była pierwsza wątpliwość jaką miałam. Podajesz na to dość mgliste wyjaśnienie, a to zaburza kreację tego świata. Poza robotami na kasie właściwie wszystko jest takie jak obecnie, więc nie mamy tu jakiejś dalekiej przyszłości, ale już w dzisiejszych czasach karty lojalnościowe odchodzą do lamusa, teraz są to raczej aplikacje.

Motyw, w którym bohater nie wie, że jest robotem jest dość popularny, więc żeby takie zakończenie było zaskakujące, trzeba się mocno postarać. Powiedziałabym, że Tobie udało się częściowo, bo jednak zaniki pamięci bohatera i “procentowy uśmiech” dość mocno wskazują na jego naturę. Pojawia się też wzmianka o rozmowach z mieszkańcami wsi i tutaj nie do końca to pasuje, chyba że uznać to za jakiś wgrane wspomnienie.

Mimo że nie ma tu właściwie akcji, a całość ogranicza się do opisu zakupów, to jednak świadomość, że cała sytuacja będzie miała jakieś drugie dno zaciekawia. 

Jedyna karta lojalnościowa, jaką sobie wyrobiłem[+,] pozwalała na otrzymanie co dziesiątego zestawu pierogów z serem gratis i taki poziom lojalności wobec społeczności sprzedawców uważałem za całkowicie wystarczający.

Kiedy pakowałem siatkę do bagażnika pomyślałem sobie, że w sumie to miły incydent. Ów człowiek naprawdę starał się być miły.

Na koniec pocieszania oznajmiałem zwykle, że szkoda tylko, że w sieci jest taki ustandaryzowany asortyment, co nie daje szansy przeżycia małym wytwórcom kiełbas, pieczywa, czy nabiału.

Mimo, że podobała mi się anonimowość typowa dla dużych sieci detalicznych,

W ciągu kolejnych dni wspomnienia z wizyty [+w] supermarkecie przeniosłem do odległych rejonów pamięci długotrwałej.

Puenta musiała trafić, bo powrócił do kasowania jabłek, jogurtów greckich, keczupu, szynki i czegoś tam jeszcze. Jednak po szynce powrócił do swojego wątku.

– Naprawdę warto. Dużo rabatów jest, na przykład ten batonik można kupić… – Wskazał palcem regał naprzeciwko i odczekał chwilę dla efektu, po czym dodał.[+:] – taniej.

– A jadł go pan kiedyś z fetą i makaronem? I z suszonymi pomidorami jeszcze[+.] – Spojrzała mi w oczy.

Relacja z młodą kasjerką przy kolejnych odwiedzinach zaczęła przechodzić na kolejne poziomy,

Odwróciłem się za siebie.

Jak się zachowa, czy pociągnie spójną konwersację? Dokąd sięga jej scenariusz konwersacji?

Był jedynym kasjerem [+w] sklepie i musiałem na niego się napatoczyć.

Dwadzieścia minut później stałem w kolejce i widziałem nieuniknione. Ten w okularach już tam siedział. Nie widział mnie jeszcze, albo udawał, że nie dostrzega.

-[]Traci pan. Dużo by pan zaoszczędził – mówiąc to, kasował kolejne artykuły.

Wyglądała, jakby spojrzeniem chciała dać mi znać, że za plecami ma kartkę z napisem “Pomocy. Oni mnie zabiją.”[+.]

Dzięki za komentarz @Alicella :) Poprawki naniesione.

Fajnie ci ta groteska z odrobiną grozy wyszła. Czyta się płynnie, a mimo tego, że motywy, jakich używasz, są znane, komponujesz je w całość pomysłowo i tworzysz zaskakującą całość. Ba, całość z twistem, którego akurat ja się nie spodziewałam, a który logicznie wynika z zapowiedzi w fabule. Bardzo udany tekst.

ninedin.home.blog

Dzięki za miłą uwagę @ninedin. Zmodyfikowałem trochę tekst po otrzymanych komentarzach, aby ten twist był subtelniejszy.

W ciągu następnych dni wspomnienia z wizyty supermarkecie przeniosłem do odległych rejonów pamięci długotrwałej.

-z wizyty w supermarkecie

 

Ciekawe opowiadanie, ale wywołało u mnie flashbacki z pracy w handlu. Klimat zawarłeś całkiem sprawnie, bo czułam się jakbym razem z bohaterem odwiedzała ten sklep.

Science fiction tu nie widzę, ale opko samo w sobie fajne. Trochę groteska Ci wyszła. Czytało się przyjemnie, uśmiechnęło mi się parę razy. Zakończenie nieco przewidywalne, ale nie zepsuło mi to frajdy z lektury.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Niby mało się w tym opowiadaniu dzieje, ale kolejne, powtarzalne spotkania z kasjerami śledziłem z zainteresowaniem. Nie rozgryzłem tożsamości głównego bohatera, ale spodziewałem się, że przyczyni się jakoś do usunięcia botów ze sklepu.

Liczyłem na to, że ostatnia rozmowa będzie mocna, że dojedzie do jakiegoś spektakularnego zapętlenia. Trochę mi go brakowało, ale końcowy twist to zrekompensował. Przyjemna lektura. Klikam.

Pozdrawiam!

Dzięki @Irka_Luz i @adam_c4 za pozytywną ocenę. :)

Obiecuję, że tak zwane “bum” w SF poćwiczę następnym razem.

Przewidziałam zakończenie z botami, podobał mi się pomysł z serwisującą je kobietą. Faktycznie, rozmowa ze sprzedawcami często tak wygląda jak z tym okularnikiem. Zdaje się, że muszą powiedzieć swój tekst do końca. Co ciekawe, SI w obsłudze klientów też już działa na czatach, np. w bankach.

Zabrakło mi jakiegoś konfliktu w opowiadaniu, wyraźnej akcji, ale czytało się dobrze.

Bardzo fajny tekst, zwłaszcza motyw botow. Widać tu sprawny warsztat jak i pomysł na treść opowiadania. Czytało się więc przyjemnie, a i samo zakończenie też zaskoczyło, bo patrzyłem w inną stronę z możliwym rozwiązaniem :)

Dla mnie bardzo przyjemny koncert fajerwerków.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Hej, Zmiju!

 

To ja, Twój piątkowy dyżurny!

Rozciągnąłem ustaw w uśmiechu

literówka

 

Ciekawe, a powiedziałbym wręcz, że zahaczające o kilka istotnych kwestii naszego społeczeństwa. Automaty, jak dobre nie są, ostatecznie chyba zawsze zaczynają denerwować. Podobało mi się przejście z uprzejmych relacji z kasjerem na takie naznaczone strachem i zdenerwowaniem.

Do tego bardzo fajnie napisane, z kilkoma ciekawymi metaforami i stwierdzeniami. Podobało mi się!

 

Pozdrówka!

 

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Dzięki za wszystkie pozytywne komentarze :) Prawdę mówiąc nie spodziewałem się, bowiem sam nie uznałem tego wypracowania za ważkie.

 

@Krokus – literówka poprawiona.

Już druga rozmowa z kasjerem w za dużych okularach sugeruje, że człowiekiem to on nie jest. Ale czytało się nieźle.

Zmiju, przyjrzyj się uważniej zapisowi dialogów.

 

Czy ma pan kartę ra­ba­to­wą? – chudy ka­sjer w za du­żych oku­la­rach… → – Czy ma pan kartę ra­ba­to­wą? – Chudy ka­sjer w za du­żych oku­la­rach

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

od­wie­dzi­łem su­per­mar­ket na mojej wsi. → Wcześniej napisałeś: Kiedy we wsi, w któ­rej miesz­kam… –> więc bądź konsekwentny: …od­wie­dzi­łem su­per­mar­ket w mojej wsi.

 

– Bo nie po­trze­bu­ję – od­burk­ną­łem uprzej­mie… → Odburknięcie nie bywa uprzejme.

Proponuję: – Bo nie po­trze­bu­ję – odrzekłem uprzejmie

 

bo oka­za­ła się, że jej nie­kła­ma­ną ra­dość… → Literówka.

 

Wcze­śniej prze­mknę­ła mi kil­ku­krot­nie mię­dzy alej­ka­mi… → Między alejkami nie można przemykać, albowiem przestrzenie między nimi wypełniają regały z towarami.

 

Aku­rat nie było ni­ko­go in­ne­go w ko­lej­ce… → Skoro nie było nikogo, nie było też kolejki.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@Regulatorzy – dzięki za poprawki, naniesione.

Natomiast “odburknąłem uprzejmie” było celowe, więc pomyślałem że zostawię tak, jak było. Chyba, że jest to bardzo niezręczne.

 

Odnośnie rozmów z kasjerem, to niepokojące jest to, że dialogi są niemal cytatami z moich rozmów w sklepie w wiosce obok mojej. surprise

Bardzo proszę, Zmiju. Miło mi, że uznałeś poprawki za przydatne.

 

Natomiast “odburknąłem uprzejmie” było celowe, więc pomyślałem że zostawię tak, jak było. Chyba, że jest to bardzo niezręczne.

Odburkiwanie jest nieuprzejme z definicji. Ale to jest Twoje opowiadanie, Ty decydujesz, jakimi słowami będzie napisane.

 

Odnośnie rozmów z kasjerem, to niepokojące jest to, że dialogi są niemal cytatami z moich rozmów w sklepie w wiosce obok mojej. surprise

Podzielam Twój niepokój. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Podobało się: Tak będzie jutro, właśnie tak. 

Nie podobało się: Dlaczego akurat szynka?

 

Gratuluję i pozdrawiam!

Humorystyczne opowiadanie. Sprawdzę przy najbliższych zakupach, czy za kasą nie siedzi bot. Rozmawiają podobnie.

Dzieki za pozytywne komentarze :)

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Dzięki :)

Ciekawe opowiadanie, może skłaniać do refleksji. Kto wie, może ten proces już się rozpoczął? Czasem trudno odróżnić odmóżdżonego pracownika od bota. A te wszystkie standardy obsługi i nasyłanie tajemniczych klientów w celu kontroli pchają świat w opisanym kierunku…

Babska logika rządzi!

Ja za każdym razem po wejściu do sklepu w mojej wiosce zadaję sobie to pytanie. Czy to sklep śni mnie, czy ja jego? :)

Nowa Fantastyka