– Polecam, było cudownie – powiedział mi na odchodne stary klient.
Znowu opowiadał o swoim „rejsie życia” na statku wycieczkowym po Karaibach. Z miesięcznych wakacji umiał opowiedzieć tylko tyle, że „było cudownie” i piać z zachwytu.
– Nie wyobrażam sobie siedzenia w zamkniętej puszce przez miesiąc – tłumaczyłem mu kolejny raz. – Karen się znudzi i mnie zamęczy.
– A masz inny pomysł? – Klient trafił w sedno. – Zaraz wasza dwudziesta rocznica. Do widzenia, panie mecenasie.
Czasy, kiedy byłem bardziej kojarzony jako Seba, miałem kłopoty z prawem, należały do przeszłości. Kiedy Karen przestała być moją dziewczyną, a została żoną, nie tolerowała już nazywania „dupą”. Okazało się, że ma niepohamowane ambicje. Musiałem skończyć studia i teraz prawo miało kłopoty ze mną. Już nazywany wyłącznie Sebastianem ciągle znałem ludzi, aplikacja adwokacka nie zajęła mi wiele czasu, a klienci sami się garnęli. Moja kancelaria musiała szukać pracowników. Przemęczać się nie lubię.
„Co do jednego miał rację”, zgodziłem się z klientem w myślach. „Nie mam pomysłu na prezent, a Karen lubi niespodzianki. Nie wykpię się wisiorkiem, pierścionkiem czy perfumami”.
– Karola! – krzyknąłem do sekretarki przez zamknięte drzwi. – Jak się nazywały te cudowne wycieczki?
– Mystical Cruises, panie mecenasie. – Wbiegła do gabinetu. – Może kawy?
– Nie, idź. – Wpisałem nazwę do internetowej przeglądarki.
Było drogo, niby za miesiąc, ale i tak dużo. Napisali, że zapewniają rozrywki i profesjonalną opiekę, jeśli ktoś przesadzi. A wycieczkowiec jest obszarem międzynarodowym.
Bałem się, że nastoletnie dzieci rozniosą nam mieszkanie, ale w życiu radziliśmy sobie z trudniejszymi problemami. Weźmiemy opiekunkę, a żeby jej nie zbałamucili, to jeszcze ochroniarza.
***
Na rocznicę ślubu Karen dostała wisiorek i kopertę z biletami. Zapewniłem, że będziemy mieli prawdziwy urlop i nie spędzę go na rozmowach z kancelarią przez telefon komórkowy. Żonie perspektywa wycieczki podobała się bardziej niż biżuteria. Jednak i tak postanowiła ten fakt ukryć.
– Dziękuję! – Obejrzała kolorowe bilety. – Ale jesteś przewidywalny!
***
Lot był długi. Busikiem dojechaliśmy do portu, tam czekało nas pierwsze zaskoczenie – wodnosamolot. Nie wierzyłem, że jeszcze takie wielkie budują. Podzieliłem się tą myślą z żoną.
– Ty naprawdę jesteś głupi – skwitowała Karen. – Niby studia skończył, a rozumu nie przybyło.
– A ty nawet matury nie masz! – odpowiedziałem jak zwykle.
– Nic nie czytasz, nawet folderu…
Załoga pomagała z bagażami. Nie kontynuowaliśmy kłótni, bo skoro zaczynała się jak zwykle, nie mogła zakończyć się inaczej. Miałem jej powiedzieć, że przecież czytam dzienniki ustaw i gazetę, no tę, ale po co. Przecież to wie.
Wodnosamolot wykonał efektowny przelot nad wycieczkowcem, wylądował na falach i podpłynął od rufy do kadłuba statku. Po zacumowaniu dało się wleźć na pokład po schodach specjalnym przejściem na grzbiecie kadłuba samolotu. Załoga pomagała z bagażami i dobrze, bo nie lubię nosić. Czekał na nas steward w charakterystycznym uniformie.
– Witam państwa! Chciałbym pokazać nasz piękny statek, który nigdy nie zawija do żadnego portu. Wszystkie atrakcje są do państwa dyspozycji. Może zaczniemy od najwyższych pokładów. – Wsiedliśmy do windy. – Zaraz za mostkiem mamy bibliotekę i pokłady słoneczne.
– Jak to? – zdziwiłem się.
– Przecież, kiedy ktoś się opala, to chciałby poczytać – wyjaśniła mi żona.
– Może raczej posłuchać? – zaoponowałem.
– Wersje audio książek też mamy i prawie całą muzykę – dodał steward.
Zejścia prowadziły na niższe pokłady. Baseny dla par, dla dzieci, dla samotnych i gdzie grano w piłkę wodną. Nawet znalazł się taki, do którego dało się skakać z wieży. Uwagę przykuwały wyjątkowo zgrabne ciała płci obojga w ściśle przylegających ciemnoróżowych kostiumach kąpielowych.
– To też członkowie załogi? – domyśliłem się.
– Tak. – Steward powiódł wzrokiem tam, gdzie patrzyłem. – My jesteśmy raczej przewodnikami pasażerów, takimi bardziej concierge. – Pokazał na swój uniform. – Oni umieją być partnerami w każdej grze, w jakiej gość sobie życzy.
Taka jedna z tej załogi, na którą patrzyłem zbyt długo, przybiegła, pojawiła się na wyciągnięcie ręki.
– A te kostiumy kąpielowe są bardzo, bardzo ciasne. – powiedziała. – Jeśli tylko gość sobie zażyczy, od razu zdejmuję.
„Rzeczywiście, skoro widać każdy detal…”, pomyślałem i zacząłem sobie wyobrażać różne gry i zabawy.
Poczułem straszny ból w prawym boku. Karen potrafiła mnie trafić łokciem w wątrobę. Nic nie powiedziałem.
Szliśmy dalej, złapałem powietrze. Na niższym pokładzie zbudowano kluby, kawiarnie, kręgielnie i inne miejsca, gdzie można było grać.
– Szczególnie niebezpieczne są lotki, takie tarczowe. Po alkoholu zdarzają się wypadki – zaznaczył steward.
– Darty? – Domyśliłem się.
– A wyżej są rzutki plażowe, jeszcze groźniejsze, a przez to kuszące. – Ta kobieta w stroju kąpielowym szła za nami.
Lekko zsunęła ramiączka i odwróciła się na pięcie. Patrzyłem za nią, jak idzie schodnią na górę. Tym razem zdołałem uchylić się przed łokciem Karen. Byłem przygotowany.
Niżej były restauracje, w środku statku zbudowano salę widowiskową. Kabiny mieszkalne zajmowały wiele pokładów. Coś się jednak nie zgadzało.
– Co jest niżej?
– Maszynownia… – odparł steward.
– A wyżej? – przerwałem mu, miałem podejrzenie, że czegoś mi nie mówi.
– Pokład szpitalny – mruknął niechętnie. – Goście czasami przedawkowują, zatruwają się, zdarzają się wypadki…
– Darty po alkoholu? – domyśliłem się.
– Na przykład – zgodził się steward.
***
Z początku wcale nie było tak cudownie. Wprawdzie wystarczyło, że poszliśmy kilka pokładów wyżej, a już kręciła się koło mnie ta kobieta w za ciasnym kostiumie kąpielowym.
– Tam są takie miękkie kanapy i poduchy. – Pokazała na lokal z Lampą Aladyna nad wejściem. – Trochę gorąco, ale do fajek dają taki towar…
Cóż z tego, skoro Karen nie odstępowała mnie na krok. Z nudów już myślałem, że będę regularnie na siłkę chodził, jak kiedyś pod celą. Jednak też się nie dało. Wokół Karen też ciągle się kręcił taki chłopaczek-mięśniaczek i miał wyraźnie za ciasne kąpielówki. Zanim Karen została moją żoną, inaczej z takimi załatwiałem sprawy.
Wieczorami ona wybierała teatr, a ja walczyłem ze sobą, żeby nie przysypiać w czasie spektaklu. Nie przeszkadzałoby mi, że chrapię, ale łokieć żony potrafił obudzić. Wolałem kręgle albo te strzałki, czyli darty, ale najbardziej lubiłem drink-bar i poświrować z obcymi. Myślenia i zastanawiania się, o co autorowi chodziło, mam dosyć w pracy. Wystarczy poczytać zeznania.
Z nudów dałem się namówić na terapię małżeńską. Nie to, że mieliśmy jakieś kłopoty, ale to mogła być lepsza zabawa: nawrzucać sobie przy panu psychologu, a on będzie musiał mądrze kiwać głową.
W gabinecie grała upiorna muzyczka. Pani psycholog, a nie pan, mówiła, że relaksująca. Liczyłem na jakieś mocne otwarcie, ale najpierw było: „opowiedzcie mi o sobie”, „jak wam się podoba rejs” i czy korzystaliście z…?”.
– Co byście zmienili w waszym życiowym partnerze? – spytała w końcu pani psycholog. – Jeśli byłaby to jedna rzecz.
Setki myśli cisnęło mi się do głowy, bo przez ponad dwadzieścia lat poznałem Karen bardziej, niż bym chciał. Ona zawsze była wygadana.
– Żeby Seba nie oglądał się tyle za innymi babami – powiedziała, chyba się nie zastanowiła.
– Życzyłaby sobie pani, żeby pan Sebastian nie przejawiał takiego zainteresowania innymi kobietami? – powtórzyła pani psycholog, jakby to było warte uwagi i nawet zapisała. – Czy sądzi pani, że łączą go bliższe relacje…
– Niech Karen nie będzie taka zazdrosna! – przerwałem, bo chyba nadeszła moja kolej.
Nie pokłóciliśmy się. Może to była zasługa tej upiornej muzyki relaksacyjnej, a może dzwonka. Pani psycholog używała go, jeśli nasze kłótnie w gabinecie szły za daleko.
– Uważam, że państwa małżeństwo jest prawie idealne – powiedziała na koniec, gdy godzina minęła. – A będzie cudowne.
– Umawiamy się na następną sesję? – spytała Karen.
– To naprawdę nie jest w państwa przypadku konieczne – odrzekła psycholog. – Pewnie się nie zobaczymy.
Nie nosiła uniformu jak steward, ale miała przypiętą małą złotą literkę H.
– Pani psycholog, co ta przypinka znaczy? – spytałem przy pożegnaniu.
– To logo korporacji, nasz armator – wyjaśniła, lekko zakłopotana.
***
Miałem wrażenie, że sąsiad z kajuty obok zniknął. Jego żona go szukała po całym statku i wszystkich wypytywała. Na szczęście po kilku godzinach się znalazł. Trochę blady i zmęczony, widocznie zapił i potrzebował czasu, żeby dojść do siebie.
Nie zapamiętałbym tego, ale jednego wieczora Karen poszła do teatru, a ja do drink-baru. Znalazłem niezłe towarzystwo, żeby razem poświrować. Było wesoło, nawet wezwali ochronę, żebyśmy barmana za burtę nie wyrzucili.
Musiałem trzymać się ściany, zanim doczłapałem się do kajuty, Karen nie było w środku. Szukałem jej po całym statku, ale nikt nic nie wiedział. Dłużej na nogach nie zdołałem ustać.
Rano zjawił się steward i powiedział, żebym się nie martwił.
– Pańska żona miała zatrucie alkoholowe i lekki wypadek, więc jest na pokładzie szpitalnym.
Karen kiedyś potrafiła dać w palnik i poświrować, tak się poznaliśmy, więc nie wzbudziło to we mnie podejrzeń. Poszedłem na basen, bo pływanie zmniejsza nieco cierpienia dnia następnego. Sam miałem ciężką i obolałą głowę, ale nie tak, żeby od razu do lekarza iść.
Ta w za ciasnym kostiumie kąpielowym powiedziała, że nazywa się Psi i zna pielęgniarkę.
„Ileż to trzeba ćwiczyć, żeby mieć takie ciało”, pomyślałem. „Karen też kiedyś tak wyglądała”.
Psi uśmiechnęła się, zauważyła, że studiuję jej anatomię, może nieco zbyt nachalnie, ale kiedy się tak ubiera, to czego się spodziewa.
– Karen ma się dobrze – powiedziała.
– A mogę pójść ją zobaczyć?
– Nikogo nie wpuszczają na pokład szpitalny, tylko personel medyczny. – Psi zrobiła minę, jakby się zmartwiła. – Mogę już to zdjąć? – Włożyła palce pod ramiączka kostiumu. – Wszystko ci pokażę.
I pokazała, najpierw ten lokal z Lampą Aladyna. Mieli naprawdę srogi towar, nawet nie pamiętam, kiedy przestała mnie głowa boleć.
– Może w coś zagramy – zaproponowałem w końcu. – W pokera?
– Mam tylko szpilki i zapinkę do włosów, więc rozbierany odpada. – Psi udawała, że się zastanawia. – Lokal obok są strzałki. Kto przegra rundę, wali lufkę.
– Darty? – spytałem.
– Darty!
Psi miała dyskretnie wytatuowaną literkę H, ale wiedziałem, co to znaczy, więc się nie pytałem.
***
Znowu bolała mnie głowa. Nic dziwnego, bo Psi była dobra w strzałki. Jednak nie byłem w swojej kajucie, ale w szpitalnym łóżku. Obok leżeli ludzie, którzy wyglądali jak martwi, mieli coś na twarzach i obandażowane głowy. Wstałem, zdjąłem maskę z rurą, trochę mi się gorzej oddychało, ale szedłem.
Brzmiała ta sama upiorna muzyka, co u psychologa. Ściany były pomalowane na jasnozielony kolor, światło migotało nieregularnie. Drogę zastąpił mi facet w okrwawionym fartuchu.
– Siostro, dajcie mu coś, bo wstał. Silne bydlę!
Chciałem zgłosić sprzeciw, ale zacząłem uciekać, wydawało mi się, że biegnę coraz wolniej, jakby nogi mi więzły w kisielu. Drzwi, dałem radę otworzyć. Schody, biegłem w dół do maszynowni. Dwóch goryli z ochrony przede mną, potknąłem się i czułem, że lecę. Złapali mnie.
„Nie będę więcej tego palił”, postanowiłem. „Mam po tym koszmary”.
– Tylko nie dawajcie mu tyle tego, mózg musi trochę pracować, żeby wszczep się przyjął. – Usłyszałem tego gościa w okrwawionym fartuchu.
To było coś na granicy jawy, bo pewnie chodziło o przeszczep, nie ma takiego słowa jak wszczep. Do dziś jestem tego pewny.
***
Teraz obudziłem się naprawdę. Kabina na pokładzie szpitalnym miała okno, inaczej niż w moim koszmarze. Ściany były białe i czyściutkie. Panowała cisza. Pielęgniarka przyszła zdjąć mi opatrunek z głowy.
– Miał pan wypadek, panie Sebastianie. – Od razu mi się wydawało, że to koleżanka tej Psi, ale nie umiałem ocenić urody. – Przewrócił się pan po pijanemu i wbił sobie strzałkę w głowę, ale pan doktor zacerował pana. Tutaj ubezpieczenie pokrywa takie rzeczy.
Dotknąłem do miejsca, gdzie był opatrunek, trochę bolało i wyczułem metalową płytkę, mniejszą niż centymetr kwadratowy.
– To nie będzie panu przeszkadzało – zapewniła pielęgniarka.
***
Karen była trochę blada, nie chciała mówić o swoim wypadku. Wartość związku docenia się najlepiej, kiedy można stracić bliską osobę. Przez tydzień dochodziliśmy jeszcze do siebie, ale teraz rozumiem, co to znaczy, że było cudownie. Od co najmniej dwudziestu lat nie mieliśmy takiego porozumienia.
– Dzisiaj jestem jakaś śpiąca – powiedziała Karen. – Możesz się spotkać z tą…
– Psi? Nie jestem zainteresowany.
– Ona się nazywa Psi? – spytała żona z ciekawością, ale bez cienia zazdrości.
Poczułem się dziwnie, jakby to była obca osoba, ale tylko przez chwilę.
– Tak, to znajoma pielęgniarki. – Wybrnąłem.
Karen skinęła głową ze zrozumieniem.
***
Wszystkim znajomym opowiedziałem, jak było cudownie na naszym rejsie życia z okazji dwudziestolecia ślubu.
Stałem się innym człowiekiem. Wprawdzie do kancelarii dalej klienci walili drzwiami i oknami, ale niektórych obsługiwałem zupełnie za darmo. Wystarczyło, że spojrzałem na człowieka i już wiedziałem, że powinienem zrobić dobry uczynek.
***
Nigdy o tym nie myślałem, ale polityka jest normalną ścieżką kariery prawnika. Wcześniej o tej partii też nie słyszałem, ale kiedy zobaczyłem nazwę, wiedziałem, że muszę przeczytać program.
Aż Karen była zdziwiona, kiedy mnie widziała trzy wieczory z rzędu, czytającego grubą broszurę. Zostałem zaakceptowany, znalazłem się na liście wyborczej.
***
Nasz najstarszy syn się śmiał, że najstraszliwsza postać Gwiezdnych Wojen to Jar-jar Binks – polityk. Jego dziewczyna też patrzyła podejrzliwie na nasze nowe, cudowne i lepsze życie. Zazdrościła nam szczęścia?
– Jar-jar to fantastyka, za to stary Seba – polityk, potwór świata rzeczywistego – dokuczał mi syn.
Razem z Karen zafundowaliśmy mu rejs życia. Wziął ze sobą dziewczynę, ale zginęła. Oboje z Karen wiemy, jak srogo można się bawić na „Mystical Cruises”, dlatego nie bardzo nas to zdziwiło. Z wakacji nasz syn przyjechał, trzymając pod rękę Psi, zaręczyli się jeszcze na statku. Ledwo mnie poznała, i dobrze.
Teraz oboje mnie wspierają w czasie kampanii wyborczych. Poprosiłem tylko syna, żeby nosił trochę dłuższe włosy, bo jego płytka się błyszczy w świetle reflektorów.
***
Pan H., ciągle nie umiem zapamiętać nazwiska, zasługuje na to, żeby zostać prezydentem świata, bo Europy to za mało dla kogoś tak wybitnego. Zaczął od wakacyjnego wycieczkowca, a teraz popiera go coraz więcej ludzi.
Umie rozwiązywać wszystkie problemy. Większość z nich zaczyna się w głowie i tam je można zakończyć.