- Opowiadanie: None - Ciężar

Ciężar

36. Sio­stra Wik­to­rii po­peł­ni­ła sa­mo­bój­stwo. Zszo­ko­wa­na ro­dzi­na nie po­tra­fi zro­zu­mieć, jakie były po­wo­dy. Trzy dni po po­grze­bie Wik­to­ria do­sta­je ta­jem­ni­czy list.

 

Uprzedzam, że tekst obfituje w wulgaryzmy.

 

Podziękowania dla Alicelli za organizację konkursu, dzięki któremu w końcu udało mi się dokończyć jakieś opowiadanie.

Ogromne podziękowania dla betujących. oidrin – za łapankę i pomocne uwagi – oraz vrchampsa, który – choć nie we wszystkim się zgadzaliśmy – zaoferował nieco inne spojrzenie na tekst i podrzucił pomysł na nowy, lepszy tytuł.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Ciężar

List, od któ­re­go wszyst­ko się za­czę­ło, przy­szedł trze­cie­go dnia po po­grze­bie Na­ta­lii i nie­mal trzy mie­sią­ce od jej śmierci. Tata zna­la­zł ją wtedy w łazience, zimną i bladą, po szyję zanurzoną w wodzie zabarwionej szkarłatem. To go złamało. Od tamtej pory większość czasu spędzał w łóżku, na przemian wypłakując oczy i milcząco gapiąc się w ścianę.

Życie jednak nie stanęło w miejscu. Ziemia wciąż się kręciła, słońce wciąż świeciło i wciąż trzeba było płacić rachunki. Ktoś musiał dopilnować spraw. I oczywiście padło na mnie.

Załatwiłam więc sprawy z policją i prokuraturą, a potem księdzem i domem pogrzebowym. Wybrałam trumnę i pomnik, zamówiłam kwiaty, powiadomiłam rodzinę i zorganizowałam stypę. A jednocześnie pracowałam, opiekowałam się tatą i zajmowałam domem. Obowiązki pochłaniały mi całe dnie, nie pozostawiając czasu na rozckliwianie się. Noce były gorsze. Wtedy myśli i wspomnienia przychodziły nieproszone, tnąc i kąsając. Czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy to moja wina? Pytania dręczyły mnie bez końca, kropla za kroplą sącząc jad w serce.

Przesilenie przyszło w dniu pogrzebu.

Stałam wtedy na cmentarzu, podtrzymując szlochającego ojca. Ja również płakałam, ale prócz smutku tkwiło we mnie coś jeszcze, coś gorącego, kolczastego, rozrywającego moje myśli na strzępy, ugniatającego je w niepokojące kształty. Nie było przed tym ucieczki. Niczego, czym mogłabym się zająć, nic, co mogłoby odciągnąć moją uwagę. Tylko szaruga, ubrany na czarno tłum i żałobna modlitwa księdza. Ciotki, próbujące mnie pocieszyć, ale same zalewające się łzami. Babcia z trudem utrzymująca różaniec w rozdygotanych palcach. Tata, wymykający mi się z rąk, by rzucić się na trumnę, wyć i bluźnić Bogu, aż wyczerpany zaległ na ziemi między starym grobem żony i świeżą mogiłą córki.

Niemal czułam, jak moje oczy schną, a łzy parują w płomieniu wściekłości, gniew wypełniał mnie niczym wrzątek. Miałam ochotę rozbić wieko i wywlec Natalię z trumny, by wrzasnąć jej w twarz: “Patrz, co narobiłaś! To wszystko przez ciebie! Przez ciebie, ty rozpieszczona, zapatrzona w siebie suko!”.

Ale wytrwałam. Zacisnęłam zęby i jakoś przecierpiałam resztę ceremonii i stypę. Pocieszałam tatę, przyjmowałam kondolencje, ściskałam miękkie dłonie i spocone ciała. W końcu goście zjedli i pojechali.

A ja wreszcie miałam wrócić do życia. Do normalności.

Jednak niejaka Aniela Nadębska miała inne plany.

 

*

 

Do skrzynki zaglądam odruchowo, wracając z porannych zakupów. Nie spodziewam się tam znaleźć nic prócz ulotek, a jednak wewnątrz czai się również duża, mocno wypchana koperta. Niepewnie sięgam po nią, po czym cofam rękę, tknięta nagłym przeświadczeniem, że nie mam ochoty dotykać przesyłki.

No dalej, dziewczyno. Przecież nie przysłali ci wąglika.

Wyciągam list i oglądam dokładnie. Nadawcą jest Aniela Nadębska, mieszkająca najwyraźniej niedaleko taty. Nazwisko wydaje mi się znajome. Była na pogrzebie? Po co do mnie napisała, i to chyba niezłą epistołę? A może to jakaś książka?

Wnoszę siatki do mieszkania i rzucam je pod drzwiami, po czym niecierpliwie rozrywam kopertę. W środku są ścinki gazet. Coraz bardziej zdumiona, odwracam ją nad stołem i potrząsam. Na blat wypada masa makulatury, z której wyłania się wianek, misternie spleciony ze wstążek i kilku rodzajów zielska, obecnie uschłego. Parskam, trochę zirytowana, trochę zdumiona. Nie wiem, czego się spodziewałam, ale na pewno nie sztuki ludowej.

Zaglądam raz jeszcze do koperty. Jest tam też arkusz papieru kancelaryjnego, pokryty lekko drżącym, ale starannym pismem. Kładę go na blacie, licząc na jakieś wyjaśnienia.

 

Sza­now­na Pani La­skow­ska!

Pro­szę raz jeszcze przy­jąć naj­szczer­sze kon­do­len­cje.

Nietrudno orzec, że śmierć Pani siostry i jej okoliczności wciąż kładą się głębokim cieniem na Pani życiu. I, choć sama Pani to na siebie sprowadziła, przez wzgląd na Pani siostrę zdecydowałam się pomóc. Nie muszę być jednak przy tym delikatna i skłamałabym pisząc, że nie czuję satysfakcji na myśl o tym, co Panią czeka.

Proszę pamiętać – im bardziej Pani walczy, tym trudniej będzie.

 

Z wy­ra­za­mi tro­ski

Aniela Na­dęb­ska

 

Ani słowa o wiechciu. Ogółem z listu nie wynika zbyt wiele. Czytam wiadomość jeszcze raz, ale nie pomaga. Przynajmniej w końcu udaje mi się dopasować nazwisko do twarzy. Pamiętam ją z pogrzebu – stara jak Mojżesz, cuchnąca jak koza i pokręcona jak nadmorska sosna. Długo ściskała mi rękę, opowiadając historyjki o mojej siostrze, która najwyraźniej wpadała czasem, żeby zrobić jej zakupy czy pomyć podłogi. Później, w trakcie stypy, Nadębska zagadnęła mnie po raz drugi. Truła, jak to młoda traktowała mnie niemal jak matkę i że Nat bardzo zależało na mojej aprobacie. Nie zdołałam się powstrzymać.

– A okazała się straszliwym rozczarowaniem – odwarknęłam.

Starucha skrzywiła się gniewnie, ale zaraz na nowo posmutniała. A potem zasugerowała, że powinnam omówić te uczucia ze specjalistą. Stara prukwa, robi z ludzi wariatów, a sama wysyła mi jakieś zielsko.

Mnę kartkę i wyrzucam ją razem z resztą śmieci do kosza. Czas zbierać się do pracy.

 

*

 

– Załatwiłaś w końcu Drobipol? – Głos Dawida przywraca mnie do rzeczywistości. Chcę czy nie, moje myśli krążą wciąż wokół dziwacznego listu od Nadębskiej, przez co trudno mi się skupić na robocie.

– Pracuję nad tym – odpowiadam. – Znowu mają całą listę skarg, więc właśnie nanoszę poprawki. Odeślę im to jeszcze dziś.

– Przyciśnij ich bardziej. Chcę mieć to zamknięte na już, jasne? Za bardzo się z tym guzdrzesz.

– Ok, jasne. Będzie zrobione.

Dawid kiwa głową i odchodzi, a ja klnę pod nosem i wracam do puchatych kurczaczków, które w opinii kogoś z Drobipolu mają ocieplić wizerunek ubojni drobiu. Przyciśnij ich. Jakby to była moja wina, że tamtejszy prezes grymasi jak pięciolatek.

Nagle w głośnikach pika powiadomienie o nowej wiadomości. Ech, co znowu?

TWOJA WINA

Co do… Co to ma być? Odruchowo, w zasadzie bezmyślnie, klikam maila. Wyskakuje okienko, w którym wyświetla się jakiś filmik. Obraz, ziarnisty i rozedrgany, przedstawia dwie kobiety siedzące przy kawiarnianym stoliku. Jedna jest przygarbiona, jakby zmęczona. Głowę ma opuszczoną, włosy przesłaniają jej twarz. Chyba coś mówi. Druga siedzi prosto. Słucha, czasem coś odpowie, ale widać, że narasta w niej irytacja. W końcu nie wytrzymuje. Podrywa się z krzesła, krzyczy coś i odchodzi. Pierwsza siedzi jeszcze przez jakiś czas przy stoliku. Kryje twarz w dłoniach, chyba płacze.

Patrzę na to ze zgrozą. Co to ma być? Nagranie monitoringu? Skąd w ogóle ktoś to wziął? Sprawdzam nadawcę. Komputer twierdzi, że wiadomość przyszła z mojego adresu.

Nadchodzi kolejne powiadomienie o nowym mailu. I kolejne. A potem sypie się cała lawina.

TWOJA WINA

TWOJA WINA

TWOJA WINA

TWOJA WINA

TWOJA WINA

TWOJA WINA

TWOJA WINA

Drżącą ręką zatrzaskuję laptopa, a potem sięgam po telefon i wybieram numer firmowego informatyka.

– Halo, Piotr? Zasypało mi skrzynkę jakimiś porąbanymi mailami. Chyba… Chyba złapałam jakiegoś wirusa.

– Do kurwy, za przeproszeniem, nędzy! Nie klika się w każde gówno, jakie się napatoczy! Dostałaś maila z linkiem do superdiety i nie mogłaś się oprzeć? Ja pieprzę. Dobra, nie ruszaj nic, zaraz przyjdę. – Rozłączył się.

Pieprzony dupek. Mam chęć trzasnąć go w durny łeb tym cholernym laptopem.

Pieprzyć to. Potrzebuję przerwy.

Idę do socjalnego. Wciąż jestem roztrzęsiona, muszę coś zjeść. Kiedy rozpakowuję Snickersa, ręce mi drżą, ale zwalam to na rozmowę z Piotrem. O tamtym filmiku wolę nie myśleć. Nieważne, jak ktoś go zdobył. To nic takiego. Ot, mała sprzeczka. Zdarza się w rodzinie. Nie doszłoby do niej, gdyby nie młoda i jej jęki. Tylko że ona cały czas jęczała!

Czuję w palcach coś lepkiego. Nie zauważyłam nawet, kiedy rozgniotłam batonik.

– Szlag! – klnę głośno, po czym wrzucam go do kosza. Dłoń klei się od czekolady i karmelu. Warcząc pod nosem, podchodzę do umywalki i zaczynam szorować upaprane palce.

Jarzeniówki mrugają. Raz, drugi, trzeci. Nagle odkrywam, że umywalka jest cała pokryta zaciekami czerwieni. Krzyczę i odskakuję od blatu. Spoglądam na swoje ręce. Są skąpane w lepkim szkarłacie, spływającym po mojej skórze, kapiącym powoli na wykafelkowaną podłogę.

Jarzeniówki mrugają raz jeszcze.

Czerwień znika.

Nagle w socjalnym zbiera się tłum. Wszyscy chcą wiedzieć, co się stało. Jakiś pieprzony dowcipniś pyta, czy zobaczyłam mysz. Nie odpowiadam. W głowie mam mętlik, w ustach suszę. Co się ze mną dzieje?

Mój telefon pika. Powoli, jak zahipnotyzowana, wyjmuję go z kieszeni i zerkam na wyświetlacz.

Nowy sms.

Z mojego własnego numeru.

Ignorując wciąż otaczających mnie ciekawskich, drżącym palcem naciskam ekran, by odczytać wiadomość.

WSZYSTKO PRZEZ CIEBIE

Wybiegam z socjalnego, wrzeszcząc i odpychając stojące mi na drodze osoby. Muszę się stąd wyrwać. Muszę uciec.

 

*

 

Do auta docieram w rekordowym czasie. Ręce latają mi tak bardzo, że wpierw upuszczam kluczyki, a potem nie mogę ich wcisnąć w stacyjkę.

Nagle dzwoni telefon. Klnę, spoglądam na urządzenie, jakby było jadowite.

Dawid.

Kurwa… Niedobrze. Zaczyna docierać do mnie, co właśnie odpieprzyłam. Kurwa, kurwa, kurwa!

Odbieram. Może jeszcze uda się to jakoś naprostować, jakoś wyjaśnić…

– Laskowska, do cholery! Co to ma być? Ilona powiedziała mi, że narobiłaś wrzasku, bo upaprałaś się czekoladą, a potem wybiegłaś z firmy. Co ty wyprawiasz?

– Przepraszam, szefie, ale zdarzyło się coś dziwacznego… Wpierw dostałam tę dziwaczna wiadomość, a w sumie to mnóstwo wiadomości, a potem, kiedy myłam ręce, zobaczyłam krew, ale tak naprawdę jej tam nie było…

– Dość! – Wchodzi mi w słowo. – Czy ty się słyszysz? Jaka znowu krew? Ja wiele mogę tolerować w tej firmie, ale nie takie babskie histerie. Jasne, zmarła ci siostra, cholerna tragedia. Ale jak masz odwalać takie numery, to lepiej posiedź w domu. Masz kupę zaległego urlopu, wykorzystaj go. Wróć, jak się ogarniesz. Albo nie wracaj. Jasne?

– Ta, jasne…

– Dobrze.

W słuchawce piska sygnał przerwanego połączenia.

– Pieprzony drań! – warczę.

Ale jestem wściekła nie tylko na Dawida. Co się ze mną dzieje? Co we mnie wstąpiło? Wszystko przez tego maila. Kto go wysłał? Skąd miał tamto nagranie? Kurwa, nie mogą mnie zwolnić! To gówniana robota, ale przecież powietrzem się nie wyżywię. Co za sukinsyn! Trochę mi odbiło, jasne, ale żeby od razu takie coś? I ta pieprzona Ilona, cholerna kapusta, musiała oczywiście zaraz mnie podpierdolić. Siebie warci!

Biorę głęboki wdech. Jak na tych debilnych ćwiczeniach z Internetu. Wdech. Wydech. Pieprzony płatek lotosu na tafli pieprzonego jeziora.

W końcu trochę uspokajam, zaczynam myśleć. Może to i lepiej? Może czas w końcu zaryzykować? Nabrałam już trochę doświadczenia, zrobiłam kilka udanych projektów… To przecież nie jedyna agencja w mieście.

Do domu dojeżdżam niemal spokojna. Pogodzona ze sobą. Już prawie zapomniałam o dziwacznym mailu i smsie. Zresztą, to na pewno był jakiś wirus, niech Piotr się z tym buja. A tamto w socjalnym? Jestem przemęczona. Za długo siedziałam u taty, cała ta sprawa zużyła mnie psychicznie. Nic dziwnego, że coś mi się zwidziało. Lepiej zostawić to za sobą i skupić się na przyszłości.

Tak, lepiej za wiele o tym nie myśleć.

 

*

 

Moje mieszkanko nie jest duże, ale mi w zupełności wystarcza. Salon z aneksem, sypialnia, która służy też za pracownię malarską i nieduża łazienka. Ciasne, ale własne.

Zrzucam buty, siadam na kanapie i chwytam laptopa. Włączam telewizor, żeby coś brzęczało w tle, odpalam serwis z ogłoszeniami typu “praca szuka człowieka” i zaczynam przeglądać oferty.

Telefon, który położyłam obok siebie, brzęczy powiadomieniem o nowej wiadomości. Odczytuje ją z przyzwyczajenia.

ZŁAMAŁAŚ TACIE SERCE

Cholera, telefon też jest zawirusowany. Potem zaniosę go do serwisu. Na razie odwracam go ekranem w dół. Od czasu do czasu przychodzą kolejne powiadomienia, ale ignoruję je. Skupiam się na poszukiwaniu pracy. Nie ma sensu się rozpraszać, nic się wtedy nie osiągnie.

Telewizor, do tej pory wyświetlający jakiś program kulinarny, nieoczekiwanie milknie. Zerkam odruchowo. Na ekranie wyświetla się znany mi już obraz dwóch kobiet przy kawiarnianym stoliku, tym razem w jakości HD. Mogę dostrzec nawet najmniejsze drobiazgi. Kilka okruchów na stoliku. Różek paragonu wystający z leżącego na blacie portfela. Poobgryzane paznokcie tej kryjącej się za włosami. Chwytam za pilota. Pudło nie chce się wyłączyć. Zmieniam kanał, ale na wszystkich wyświetla się to samo. Podrywam się z kanapy.

– Brawo, dupki! Macie mój telewizor! – krzyczę w przestrzeń. – Mam nadzieję, że jesteście z siebie dumni!

Ja pieprzę, zaczyna mi odwalać.

Co się dzieje? Kto mi to wszystko wysyła?

Nieważne! Nie myśl o… O tamtym. Po prostu to olej. To nic takiego. Zajmij się czymś.

Szybkim krokiem podchodzę do telewizora i szarpnięciem wyrywam wtyczkę z gniazdka. Ekran gaśnie, wymazując z istnienia kawiarnię, stolik, dwie kobiety i ich sprzeczkę.

Nareszcie.

Co w takim razie powinnam zrobić z tym pieprzonym, przeuroczo rozpoczętym dniem? Laptop i telefon na razie idą w kąt. Nie mam ochoty na książkę. Może powinnam w końcu ruszyć obraz?

Z rozważań wyrwa mnie głos dobiegający z sypialni. Znajomy głos.

– Wiki…

Nie… To niemożliwe…

– Ciężko mi…

Nie… To nie może być młoda! Ona nie żyje! Martwa i pochowana!

– Wiki, przepraszam…

Istny obłęd! To nie może być moja siostrunia. To musi być nagranie albo coś w tym stylu. Jakiś pieprzony syntezator. Pierdolona sztuczka!

Wściekle ruszam w kierunku drzwi do sypialni i otwieram je na oścież.

– Zostaw mnie w spokoju! – wrzeszczę. – Po prostu się odczep! Nic ci nie zrobiłam, czemu nie możesz po prostu iść do diabła?!

Ale w środku nie ma nikogo. Tylko łóżko, szafa, nieduży regalik, stolik zastawiony malarskimi utensyliami. I sztaluga, na której stało podobrazie z niedokończonym malunkiem.

“Ciężar” miał być moim pierwszym dziełem od lat. Kiedyś uwielbiałam malować, robiłam to w każdej wolnej chwili. Przenosiłam na płótno wszystko, co grało mi w duszy. A potem odeszła mama. Zamiast tworzyć, musiałam pomagać tacie, zajmować się młodą i domem, później poszłam do pracy… Marzenia porosły kurzem. Ale kilka miesięcy temu postanowiłam wrócić do swojej pasji. Ubrać w farby to, co mnie dręczyło.

Malowidło miało przedstawiać wojowniczkę idącą przez pobojowisko. Ranną, obdartą, zmęczoną. Na rękach miała nieść drugą kobietę, chudą, desperacko wczepioną w swoją obrończynię, oplatającą ją ramionami, wtulającą twarz w zgięcie jej szyi.

I wysysającą z niej krew.

Zaczęłam prace pół roku temu. Ale krótko potem znów musiałam rzucić pasję w kąt. Od tamtej pory nie dotknęłam nawet pędzla.

Teraz jednak czuję nieodparte przyciąganie obrazu. Potężny magnetyzm, który zmusza mnie, bym krok za krokiem zbliżała się do sztalugi. Przyłożyła zabarwiony szkarłatem pędzel do płótna.

Wtedy ręce przejmują nade mną władzę.

Maluję jak opętana. Szybko, niestarannie, szerokimi ruchami. Coś się ze mnie wylewa, a moje dłonie zbierają to i mieszają z farbą.

Wracam do siebie, kiedy zaczyna się robić ciemno. Zbyt ciemno, bym mogła wyraźnie widzieć stojący przede mną obraz. Na miękkich nogach podchodzę do ściany i drżącym palcem naciskam włącznik.

Z obrazu patrzy na mnie kobieta. Leży w łóżku, przykryta szkarłatnym prześcieradłem. Oczy ma zaciśnięte, usta rozwarte w niemym krzyku, uszy zasłania rękami. Z jej głowy paruje czerń. Poskręcane, mroczne kształty, które oplatają swą bezbronną ofiarę, wciskają się pod palce, powieki, do gardła. A tam, gdzie dotykają ciała, to psuje się, gnije i czernieje.

Kobieta na obrazie ma twarz Natalii.

– Nie! – krzyczę. – Nie! To nie tak!

Chwytam stojący na stoliku budzik i rzucam nim w podobrazie. Przebija się przez nie i spada na podłogę.

– Czy wszystko w moim życiu musi być dla ciebie? – pytam, już ciszej, a pod powiekami czuję wzbierające łzy. – Czy nie mogłam mieć choć obrazu?

Chcę ukryć twarz w dłoniach, ale są całe oblepione czerwienią. Krzyczę znowu. Wypadam z sypialni i ruszam do łazienki, odkręcam wodę i zaczynam gorączkowo szorować palce, zalewając porcelanę szkarłatem.

To tylko farba. Zwyczajna farba. Malowałaś, upaprałaś się. To nic takiego.

Co się ze mną dzieje? Co to wszystko ma znaczyć? Działo się coś popieprzonego. Dziwacznego. Miałam wrażenie, że wariuję.

Podnoszę wzrok, żeby spojrzeć na siebie w lustrze. Upewnić się, że to wciąż ja. Że świat wciąż działa jak powinien.

Jednak lustro zaparowało. Widzę tylko warstewkę wilgoci, w której ktoś namazał wiadomość.

ZOBACZ CO NAROBIŁAŚ

Krzyczę, gwałtownym ruchem ścieram parę ze szkła. Widzę swoje przerażone oczy. I coś jeszcze: wannę, pełną parującej wody.

Oglądam się. Za mną wciąż stoi nieduża kabina prysznicowa i kosz na brudy. Znów spoglądam w lustro.

Do wanny podchodzi młoda kobieta. Powoli wchodzi do środka, zanurza się stopniowo. Włosy, przesiąknięte wilgocią, oblepiają jej głowę, skóra czerwieni się od gorąca. W końcu siada w wannie. Bierze do ręki nóż, do tej pory spoczywający na mydelniczce. Przykłada ostrze do nadgarstka, po czym spogląda prosto w lustrzane odbicie moich oczu. “Twoja wina” szepcze bezdźwięcznie. I tnie.

Odskakuję od lustra. Nie mogę oddychać, mam wrażenie, że płuca wypełnia mi woda. Powietrze w łazience jest aż gęste od gorącej, ciężkiej wilgoci. Zataczam się, wpadam ścianę, osuwam na podłogę.

– Twoja wina. – Szept wypełniał mi uszy. – Twoja wina, Wiki. To twoja wina.

– Nie… – rzężę.

Pełznę na czworaka w kierunku drzwi do salonu. Nie zamykałam ich za sobą, kiedy wchodziłam do łazienki, teraz jednak są zatrzaśnięte. Chwytam za klamkę i naciskam. Ani drgnie.

– To przez ciebie. Wszystko przez ciebie. Przez ciebie umarłam.

– Nie, nieprawda! Nieprawda! – Bezskutecznie szarpię za klamkę. – Wypuść mnie!

– Przez ciebie wykrwawiłam się w tej wannie. Podcięłam sobie żyły. To twoja wina!

– To nie było tak! Sama to sobie zrobiłaś!

– Tata mnie potem znalazł. To przez ciebie teraz wypłakuje oczy.

– Zamknij się! Zamknij się, ty pieprzona suko!

– Zniszczyłaś nas. Zniszczyłaś nas wszystkich.

– Zamknij! Kurwa! Ryj!

Pchnięta wściekłością, podrywam się na nogi. Strzelam oczami dookoła, szukając celu. Ale nikogo nie ma, tylko kłęby pary, przelewające się dookoła, przesłaniające wszystko gorącym, mlecznym tumanem.

– Moja wina?! Moja, ty popieprzona suko? – wrzeszczę w mgłę. – Czyli zawlekłam cię za kłaki do tej cholernej wanny, wepchnęłam do wody i podcięłam ci żyły? Tak było, ty jękliwa zdziro?

Odpowiedziała mi cisza.

– Sama jesteś sobie winna!

Nagle wszystko znika. Para się rozwiewa, drzwi są otwarte na oścież.

Dość tego. To się musi skończyć. I to już. Z przerażającą klarownością pojmuję, że za tym całym szaleństwem stoi młoda. Że nawet po śmierci nie może dać mi spokoju, cholerna pizda. Nawet teraz próbuje zmienić moje życie w koszmar. I udaje się jej.

Jak mam ją powstrzymać?

Nagle moje spojrzenie wędruje w kierunku aneksu kuchennego, ku wypchanemu workowi na śmieci.

List. I ten pieprzony wiecheć. Cholerna Nadębska musiała maczać w tym palce. Nie wiem jak, nie wiem dlaczego. Ale jedno staje się dla mnie absolutnie oczywiste – to ta cholerna baba wpakowała mnie w tę kabałę. Pisała przecież, że czeka mnie coś strasznego, czy coś w ten deseń. Wiedziała, co mnie czeka.

Porywam ze śmietnika kopertę, a ze stołu telefon. Ignoruję nieodebrane wiadomości i wklepuję adres nadawcy w nawigację.

Skoro starucha wywołała cały ten burdel, to wie też, jak go posprzątać. A ja zamierzam wydusić z niej tę wiedzę.

 

*

 

Drogę do domu Nadębskiej pokonuję w ekspresowym tempie. Pędzę pustawymi ulicami miasta, potem drogą krajową i w końcu słabo utrzymanymi drogami lokalnymi. Telefon co i rusz brzęczy powiadomieniami, ale ignoruję go. Kiedy z radia zaczyna dochodzić szept, próbuję je wyłączyć, a kiedy to nie pomaga – otwieram na oścież okno. Pęd powietrza zagłusza wszystko, wywiewa z głowy myśli. Teraz mam jasny cel, mogę się na nim skupić. Już nie zdołają mnie powstrzymać.

Kiedy docieram pod właściwy adres, moim oczom ukazuje się stary, zaniedbany dom otoczony zapuszczonym ogrodem. Parkuję byle jak i wypadam z auta. Jest późno, ale mam to w dupie. Jeżeli będzie trzeba, wyciągnę babsko z betów.

Uchylam skrzypiącą furtkę i podchodzę do drzwi. Otwierają się, kiedy unoszę pięść, by załomotać.

– Pani Laskowska. – Starucha nie wygląda na zdziwioną czy choćby przejętą niezapowiedzianą wizytą. – Niech pani wejdzie.

Waham się. Z chaty cuchnie ziołami, potem, zaduchem i czymś jeszcze, przypominającym ściółkę leśną lub dawno niesprzątaną piwnicę. Nagle dociera do mnie, że nie mam ochoty tam wchodzić. Że brak mi pewności, czy zdołam potem stamtąd wyjść.

Otrząsam się. Co się ze mną dzieje? To tylko chuda, cuchnąca staruszka. Gdyby naszedł mnie taki kaprys, dałabym radę wziąć ją pod pachę i wrzucić w pokrzywy. Krzywiąc się, przekraczam próg domu. Nadębska zamyka za mną drzwi i zapala światło, po czym kieruje się do salonu i gestem nakazuje, bym szła za nią. Idę, sama się dziwiąc swojej potulności. Dopiero co buzowałam gniewem. Czemu teraz czuję się, jakbym miała trafić na dywanik do dyrektora?

Dość tego. Czas przycisnąć starą.

– Wie pani, czemu przyjechałam – warczę, kiedy rozsiada się w fotelu. – Niech pani jej każe zostawić mnie w spokoju!

– Komu? – Starucha wygląda na szczerze zdziwioną.

– Mojej siostrze!

– Pani siostra nie żyje. Trudno, żeby dała pani jeszcze większy spokój. Kto jak kto, ale pani powinna to rozumieć.

– Nie pieprz mi tu, babo! Wysłałaś mi ten cholerny wiecheć i przez to ciągle męczy mnie wiadomościami, jakimiś popieprzonymi wizjami, gada do mnie! Zwariuję przez nią!

– Wiecheć? Chodzi pani o mój heks? No, moja droga, taka wyedukowana kobieta jak pani i wierzy w takie bzdury? – Starucha uśmiecha się z wyższością. Aż promieniuje samozadowoleniem.

Robi mi się gorąco.

– Myślisz, że to śmieszne? Że dam sobą poniewierać, ty stara prukwo? – Podchodzę do niej, nachylam się i z bliska spoglądam jej w oczy. – Wiem, że za tym stoisz! Więc to odkręć! Bo jak nie…

– To co, moja droga? Co wtedy? Spojrzysz na mnie groźnie? Okrzyczysz mnie? – Śmieje się chrapliwie. – Zresztą, gadasz od rzeczy. Kochałam Natalię. Była dobrą, wrażliwą dziewczyną, która dość już wycierpiała w życiu. I ja miałabym skazać ją na męki wiążąc przemocą z tym światem? I po co? Żeby ci dokuczyć? Wysokie masz o sobie mniemanie co, dzierlatko?

– Skoro nie ona, to kto? – Z mojego głosu ulatuje cała agresja. Zostaje tylko desperacja.

– Nie domyślasz się? To nie Natalia. I nie ja, choć lekko popchnęłam sprawy do przodu. Dodałam szczyptę wigoru twoim demonom, by tak rzec. Cała ta złość pochodzi od ciebie.

– Co to niby ma znaczyć? Jakieś ezoteryczne bzdury! Pierdolenie! Nieważne zresztą, co, kto i jak! Niech to się po prostu skończy!

– O nie, moja droga. Nie, póki sama nie pojmiesz problemu. Tylko to ci pomoże. A że przy okazji trochę pocierpisz… Cóż, Natalia też cierpiała.

– Dość! – Chwytam stojący na pobliskim stoliku wazon i ciskam nim o ścianę. Nadębska krzywi się, otwiera usta, ale nie mówi ani słowa. – Dość mam już słuchania, ile to Natalka wycierpiała, jaki to był z niej biedny aniołek! Była pieprzoną, samolubną zdzirą, która wolała odwalić kitę, niż zmierzyć się z problemami! Cierpiała? O ja pieprzę, co za bzdury! Miała dobre życie, kochającego tatę, przyjaciół! Mnie! Niczego jej nie brakowało! Ale i tak w kółko i w kółko biadoliła! Ja pierdolę! Ta pieprzona miągwa nic innego nie umiała, tylko jęczeć i narzekać! Musiałam tego słuchać całymi miesiącami! Bo się kurwa popłaczę! To ja tyrałam całymi dniami, żeby płacić za jej czesne, bo leniwej suce oczywiście nie chciało się uczyć i wyleciała z dziennych, a tacie nie starczało! To ja siedziałam z nią godzinami po pracy, próbując wbić jej coś do tego pustego łba, żeby jakoś zaliczyła poprawki! Myślisz, że chciałam tyrać w pieprzonej agencji? Też miałam marzenia! Ale musiałam o nich zapomnieć, bo ta leniwa siksa pochłaniała cały mój czas, wszystkie siły! A potem jeszcze w kółko pierdoliła, jak to jej ciężko, jak źle, jak kurwa smutno!

Z rozmachem walę pięścią w ścianę. Ból przeszywa mi rękę aż po łokieć, ale ledwie zwracam na to uwagę.

– To mnie wykańczało – mruczę jeszcze, bardziej do siebie niż do niej.

– Rozumiem… – mówi Nadębska. – Przykro mi.

– W dupę sobie wsadź swoje współczucie – warczę. Zbieram się w sobie, gwałtownym ruchem przecieram piekące od łez oczy. – Gadaj lepiej, jak mam się od niej uwolnić.

Nadębska milczy chwilę, gryząc wargi i bawiąc się guzikiem od bluzki. Wściekłość buzuje we mnie niczym gorący kwas, ale zmuszam się do cierpliwości. W końcu starucha kiwa sama do siebie głową i zaczyna coś mruczeć. Wstaje, obchodzi mnie dookoła, wciąż mamrocząc pod nosem. Nagle, z zaskoczenia, popycha na fotel.

Ale upadam na kawiarniane krzesełko.

– Co do… – Chcę krzyknąć, ale moje usta się nie poruszają. Ciało mnie nie słucha. Nie mogę nawet drgnąć.

Naprzeciwko siedzi młoda. Całkiem żywa, choć chuda, blada i wyraźnie zmęczona. Ma wory pod oczami i paznokcie obgryzione do krwi, twarz kryje za włosami.

– Nie daję już rady, Wiki – jęczy. A ja czuję, że zaczynam się gotować.

– Wiem, Nat, wiem – mówię. A raczej moje ciało mówi. Czuję ruch, ale nie mam nad nim żadnej kontroli. – Ale musisz jeszcze wytrzymać. Zaliczysz sesję, a potem wakacje. Dwa lata i koniec studiów. Przeleci. – Dodaje mój-niemój głos. A ja, ta wewnętrzna ja, nagle wiem, gdzie jestem. Kiedy jestem.

– To nie takie proste… Ja już nie mogę. Wszystkiego mam dość, wiesz? Czasem myślę sobie, że łatwiej by było się… No wiesz, poddać.

– Nie pieprz mi tu, młoda. – Do mojego głosu zakrada się ostra nuta. Nie, nie, nie. To się nie może znowu stać. – Wiadomo, sesja nie bajka, ale musisz się wziąć w garść i to ogarnąć. Przysiądziemy solidnie i będzie ok.

– Jasne, jasne… – mruczy pod nosem, a ja znów czuję, jak sączy się we mnie złość. Frustracja. Zmęczenie.

– Dobra. To ja już lecę – mówią moje usta, a ciało zaczyna wstawać. Ja wewnątrz mnie przez moment łudzę się, że tym razem się uda. Że tym razem młoda nic nie powie i po prostu odejdę. Że będzie inaczej.

Ale ona zwyczajnie nie może dać mi spokoju.

– Wiki… Zostań ze mną jeszcze przez chwilę, ok? – żebrze.

Tamta Wiktoria wzdycha pod nosem i opada na siedzenie. A młoda zaczyna wypluwać z siebie tyradę:

– Ciężko mi Wiki… Wszystko jest takie trudne, wiesz? Nawet to, co powinno być proste. Nie mogłam dziś spać, myśli chodziły mi po głowie przez całą noc. Ostatnio mam tak ciągle. Potem nie mogę się dobudzić w ciągu dnia. Czasem już nie kontaktuję. Nie poznaję ludzi, idę i nagle nie wiem, gdzie jestem.

– Jesteś przemęczona, przejdzie ci.

– To coś więcej. Mam wszystkiego dość. Wszystkiego… Rozumiesz? Mam wrażenie, że już nigdy nic nie będzie mnie cieszyć. Próbowałam wczoraj oglądać film, ale nie dałam rady. Wzięłam książkę, ale sama myśl o tym, że mam ją otworzyć i zacząć czytać wydała mi się przytłaczająca. Jakby to była tona węgla do przerzucenia, a nie podręcznik. Więc po prostu leżałam i gapiłam się w sufit, aż do wieczora. Nie miałam siły na nic innego.

Czuję, jak tamta ja zgrzyta zębami. Jak zaciska pięści. Czuję, jak tama pęka.

– Gapiłaś się w sufit? – warczą moje usta. – Miałaś powtarzać pieprzoną matmę, a ty gapiłaś się w sufit? Ty myślisz, że ten egzamin to się sam zda?!

– Wiki, ja przepraszam, ale ja po prostu nie miałam siły…

– Nie miałaś siły? Ty myślisz, że ja mam siły w kółko się z tobą użerać? Czy ja muszę ciągle siedzieć nad tobą z kijem, żebyś się ogarnęła?

– Przepraszam… – jęczy. Nie widzę jej twarzy, ale wiem, że oczy ma pełne łez. Że znowu bierze mnie na litość.

I że tym razem to nie zadziała.

– W dupę sobie wsadź przeprosiny! Mam dość! W kółko i w kółko jojczysz, jak to ci ciężko, ale nic z tym nie zrobisz! Bo ci kurwa sił brakuje! Też mam ciężko, rozumiesz? Tyram całymi dniami, żeby starczyło na kredyt, czynsz i żeby coś dać tacie! Nie mam na nic czasu, stres mnie zjada, sobie nic chyba ze dwa lata nie kupiłam! Ale ty masz ciężko!

Nie, nie, nie! – krzyczę sama do siebie. – Nie mów tego! Nie mów jej tego!

Ale ciało mnie nie słucha.

– Pieprz się, Nat! – wrzeszczy, podrywając się z krzesła. – Jak ci w życiu tak źle, to ze sobą skończ, marudna pindo!

A potem odchodzę. Nie widzę tego, ale wiem, że ona tam siedzi, że kryjąc twarz w dłoniach i płacząc. Zawsze tak robiła, wystarczyło jedno ciężkie słowo, jedno ostrzejsze spojrzenie i się załamywała.

Nagle siedzę w fotelu. W domu Nadębskiej.

– To przeze mnie – mówię. Starucha nie odpowiada. I tak nie mówię do niej. – To chcesz usłyszeć? Że to moja wina? Proszę bardzo! To moja wina! Rzuciłam coś w gniewie, a ty pękłaś jak suchy patyk! Zabiłam cię! – Czuję jak po mojej twarzy płyną łzy. – Zabiłam moją małą siostrzyczkę, bo nie potrafiłam utrzymać języka na wodzy! To moja pieprzona wina! – Osuwam się z fotela, padam na kolana. – Moja! Pieprzona! Wina! Gdyby nie ja, żyłabyś do tej pory, ty pieprzona, wrażliwa suko! – Wrzask przechodzi w szloch. – To moja wina…

Przez chwilę po prostu płaczę, a wraz z łzami uchodzi ze mnie coś ciężkiego i mrocznego, co wczepiło się w moje serce trzy miesiące temu. Nie do końca, nie całkiem. Ale choć trochę.

– Nie chciałam tego – szepczę. – Zawsze chciałam tylko, żebyś była szczęśliwa. Wybacz mi, proszę…

– Nie, kochana. – Nadębska kuca obok mnie, delikatnie gładzi mnie po głowie. – Jej już wszystko jedno. To ty sobie wybacz.

 

*

 

Od tamtej pory to właśnie próbuję zrobić. Wybaczyć sobie. Może kiedyś mi się uda.

Nat, czy może ta wersja Nat, którą noszę w sobie, wciąż mnie czasem nawiedza. Wysyła okropne wiadomości, zsyła krwawe przebłyski. Muszę z tym żyć. Ale czasem pokazuje mi też dobre rzeczy. Zabawy z dzieciństwa. Nasze małe, wspólne tajemnice. Te chwile, kiedy znajdowała w sobie siłę, by się uśmiechnąć, a ja, by spróbować ją zrozumieć.

Każdy z nas dźwiga swój ciężar jak umie najlepiej. Niektórym przychodzi to z łatwością, inni się pod nim łamią. Mój stał się odrobinę cięższy przez Nat.

Ale nie oddałabym go nikomu.

Koniec

Komentarze

Ogólnie mi się podobało, choć nie bez uwag krytycznych.

 

Przede wszystkim zgrzytał mi i zgrzyta czas przeszły w pierwszym rozdzialiku. Podejrzewam, że mogłeś chcieć złamać konwencję, bo klasycznie jest raczej na odwrót: retrospekcja jest w czasie przeszłym. Niemniej jak dla mnie to nie zagrało, bo to przejście jest nienaturalne i, co więcej, nie widzę realnie powodu fabularnego do napisania tej pierwszej sceny w czasie przeszłym. Oczywiście opowieść o śmierci Natalii i wszystkim, co było przed akcją musi być w czasie przeszłym, ale tam w przeszłym jest też teraźniejszość z listem i to mi się gryzie z kontynuacją w następnym rozdzialiku. Ale może to moja idiosynkrazja.

Najlepsza scena, moim zdaniem, to jest ta z batonikiem w agencji, z tą niemalże Lady Makbet usiłującą zmyć widmową krew z rąk.

 

Z drobiazgów fabularnych: dlaczego żona i córka mają dwa osobne groby? Zazwyczaj jest tak, że są rodzinne grobowce czy groby?

Fabularnie czepiłabym się też dwóch rzeczy: tego jak bardzo łatwo bohaterka identyfikuje po stypie nieznaną sobie staruszkę z nazwiskiem itd., oraz tego, jak następnie łatwo przyjmuje na siebie winę i godzi się z tym, że to ona zapieprzyła. Końcówka jest mocno przyspieszona i trochę traci na wiarygodności. I nawet nie chodzi o to, że taka nagła przemiana jest niemożliwa: po prostu miałam wrażenie, że trochę za łatwo rozwiązałeś problem literacko. (Zerknęłam na liczbę znaków: znany wróg imieniem limit?)

 

Inny drobiazg, bardziej językowy: piszesz o “podobraziu”. To jest oczywiście poprawny techniczny termin, ale szczerze wątpię, czy ktokolwiek tam mówi na co dzień. Maluje się na desce, na płótnie, płótno rozpina się na blejtramie i tych wszystkich terminów się używa potocznie. Podobrazie to zbiorczy termin na wszelkie typy tego, na czym się maluje, a artysta bardzo zdecydowanie wie, na czym konkretnie chce malować. I może pójdzie do sklepu kupić podobrazie (zwłaszcza że akurat niedawno widziałam w sklepie dla plastyków, że takie gotowe akcesoria typu blejtram z płótnem mają taką nazwę towarową, ale nie używałabym tego słowa w kontekście literackim jak u Ciebie.

 

Jak nie lubię wulgaryzmów w literaturze, tak tu mają uzasadnienie, choć chwilami miałam wrażenie, że przeginasz z pokazywaniem bohaterki jako tak skrajnie wrednej, co podkreśla jej język, że aż do przesady.

 

Czytałam na komórce, więc drobiazgów nie wynotowywałam, ale trochę pogubionych przecinków, pewną zaimkozę i jakiesiozę dostrzegłam, nic jednak takiego, co by mocno uwierało.

Tekst oczywiście klikalny.

http://altronapoleone.home.blog

Ogólnie mi się podobało, choć nie bez uwag krytycznych.

:)

Przede wszystkim zgrzytał mi i zgrzyta czas przeszły w pierwszym rozdzialiku.

Przypisujesz mi nieco więcej literackiej pomysłowości, niż na to zasługuję. Pierwotnie cały tekst był w czasie przeszłym, ale (protip) przerobiłem go na teraźniejszy żeby zaoszczędzić znaki (ubyło około 1k). Pierwszy akapit został w czasie przeszłym, bo opisuje wydarzenia poprzedzające akcję i czas teraźniejszy nijak mi tam nie pasował.

Najlepsza scena, moim zdaniem, to jest ta z batonikiem w agencji, z tą niemalże Lady Makbet usiłującą zmyć widmową krew z rąk.

Cieszę się, nawiązanie celowe.

Z drobiazgów fabularnych: dlaczego żona i córka mają dwa osobne groby? Zazwyczaj jest tak, że są rodzinne grobowce czy groby?

Szczerze – bo o tym nie wiedziałem. :P W mojej rodzinie nie ma takiego zwyczaju, każdy ma osobny grób.

tego jak bardzo łatwo bohaterka identyfikuje po stypie nieznaną sobie staruszkę z nazwiskiem itd.,

Limit. Szkoda mi było czasu na dłuższe śledztwo, co za jedna. 

tego, jak następnie łatwo przyjmuje na siebie winę i godzi się z tym, że to ona zapieprzyła. Końcówka jest mocno przyspieszona i trochę traci na wiarygodności. I nawet nie chodzi o to, że taka nagła przemiana jest niemożliwa: po prostu miałam wrażenie, że trochę za łatwo rozwiązałeś problem literacko. (Zerknęłam na liczbę znaków: znany wróg imieniem limit?)

Limit też. Ale “łatwość” tej ostatniej sceny była po części planowana. To miał być obraz kobiety wypierającej swoją winę, która w końcu ją akceptuje. Więc kiedy już tama puściła, poszło łatwo. Faktycznie można było ten finał trochę przeciągnąć, dać jej jeszcze powypierać fakty, pozaprzeczać itd, ale bardzo obawiałem się, że znów za bardzo pójdę w emocjonalne wytrzebianie. 

Inny drobiazg, bardziej językowy: piszesz o “podobraziu”. To jest oczywiście poprawny techniczny termin, ale szczerze wątpię, czy ktokolwiek tam mówi na co dzień.

Ja nie maluję, spytałem mamy, jak to się nazywa i taką dostałem odpowiedź. ;) Ale wierzę, że to może być nadmiernie techniczny termin.

Jak nie lubię wulgaryzmów w literaturze, tak tu mają uzasadnienie, choć chwilami miałam wrażenie, że przeginasz z pokazywaniem bohaterki jako tak skrajnie wrednej, co podkreśla jej język, że aż do przesady.

Aj, czyli nie całkiem wyszło, jak chciałem – ona nie miała być wredna, a raczej sfrustrowana, przeżarta gniewem na siebie, siostrę, niesprawiedliwość dziejową.

Czytałam na komórce, więc drobiazgów nie wynotowywałam, ale trochę pogubionych przecinków, pewną zaimkozę i jakiesiozę dostrzegłam, nic jednak takiego, co by mocno uwierało.

Tekst oczywiście klikalny.

Pięknie dziękuję za wizytę, uwagi i klika.

Interesujący tekst, chociaż momentami czułam się szantażowana emocjonalnie – że powinnam współczuć obu siostrom itp. Jako pierworodna identyfikuję się z narratorką. Strasznie upierdliwa ta młodsza. Ojciec też ciapa, skoro zostawił je same sobie. Nie bardzo rozumiem, dlaczego tak się upierały przy studiach. Jeśli Natalia nie ma do tego predyspozycji, to przecież tytuł naukowy wcale nie jest obowiązkowy.

Nie znam się, ale wygląda mi na depresję.

Ciekawa wizja wewnętrznych demonów, które ogarniają elektronikę.

Babska logika rządzi!

W mojej rodzinie nie ma takiego zwyczaju, każdy ma osobny grób.

O, a ja z kolei z czymś takim się nie spotkałam, a nie mówię tylko o dużych miastach, ale np. także o wsi, gdzie mamy teraz letni domek, a przez lata mieszkaliśmy u zaprzyjaźnionych miejscowych, więc byłam na ich grobie. Gdzie taki zwyczaj?

 

Aha, co do podobrazia, gdyby ktoś mi zadał ogólne pytanie, jak nazywa się przygotowane do malowania ale puste “coś”, to pewnie też odpowiedziałabym “podobrazie” (choć malarką nie jestem, tylko studiowałam historię sztuki przez jakiś czas) jako coś ogólnego. Niemniej na sztaludze postawiłabym płótno, deskę itd.

http://altronapoleone.home.blog

Finkla

Interesujący tekst, chociaż momentami czułam się szantażowana emocjonalnie – że powinnam współczuć obu siostrom itp.

Nie chciałem szantażować, ale fakt, że chciałem, by dało się poczuć, że winne są obie strony. We wcześniejszej wersji tekstu Wiktoria była jedyną winną, ale po przeczytaniu konspektu stwierdziłem “matko, jakie to nudne” i postanowiłem trochę ubarwić emocjonalny krajobraz tej sytuacji.

Jako pierworodna identyfikuję się z narratorką. Strasznie upierdliwa ta młodsza.

Popieram, sam jestem tym starszym. ;)

Ojciec też ciapa, skoro zostawił je same sobie.

Zdarza się ojcom, niestety.

Nie bardzo rozumiem, dlaczego tak się upierały przy studiach. Jeśli Natalia nie ma do tego predyspozycji, to przecież tytuł naukowy wcale nie jest obowiązkowy.

A mało to osób kończy studia, nie mając ku temu predyspozycji? ;) Uparły się. A może Wiki się uparła? Lub ojciec? Nie mam dla ciebie odpowiedzi, nie obmyśliłem tego.

Nie znam się, ale wygląda mi na depresję.

Słusznie.

Ciekawa wizja wewnętrznych demonów, które ogarniają elektronikę.

:)

EDIT

Dziękuję pięknie za klika!

 

drakaina

O, a ja z kolei z czymś takim się nie spotkałam, a nie mówię tylko o dużych miastach, ale np. także o wsi, gdzie mamy teraz letni domek, a przez lata mieszkaliśmy u zaprzyjaźnionych miejscowych, więc byłam na ich grobie. Gdzie taki zwyczaj?

Rodzinę mam w kujawsko-pomorskim. I faktycznie kojarzę już, że bywają groby typu mąż+żona, czasem + dzieci. Ale dziadkowie leżą osobno, ich rodzeństwo też. Innych zmarłych nie mam. 

Ogólnie to po prostu sposób na przekazanie, że mama nie żyje przy minimalnym nakładzie znaków. ;)

Aha, co do podobrazia, gdyby ktoś mi zadał ogólne pytanie, jak nazywa się przygotowane do malowania ale puste “coś”, to pewnie też odpowiedziałabym “podobrazie” (choć malarką nie jestem, tylko studiowałam historię sztuki przez jakiś czas) jako coś ogólnego. Niemniej na sztaludze postawiłabym płótno, deskę itd.

Cóż, tak to jest, jak się pisze o czymś spoza sfery zainteresowań. Na przyszłość zapamiętam.

Więcej niż dobre… Przeczytałem z dużym zainteresowaniem.

Bardzo dobry pomysł i dobre wykonanie, a koniec w sumie zaskakujący. i, co może wydawać się dziwne, realistyczny. Realistyczny, bo nie ma jakiś dziwnych zwid, istot z tamtego świata, etc.,etc. W ogóle konstrukcja opowieści została bardzo dobrze przemyślana. Może tekstowi przydałyby się minimalne skróty, bo niekiedy opowiadanie się nieco ciągnie, ale w sumie idzie o wycięcie kilku zdań w poszczególnych rozdziałach, i tyle.

Ciekawym językiem posługuje się bohaterka i to jest bardzo dobrze oddane. Podobnie przedstawia się opis pracy w tej korporacji: bardzo dobrze wyszedł.

Opowiadanie, jak dla mnie, “biblioteczne” jak najbardziej.

Pozdrówka.

Obraz, ziarnisty i rozedrgany, przedstawia dwie kobiety siedzące przy kawiarnianym stoliku.

O nie, moja droga. Nie, póki sama nie pojmiesz problemu.

Czuję ruch, ale nie mam nad nim żadnej kontroli.

 

Wpadł mi w oko brak kilku literek.

Świetnie zbudowałeś postacie sióstr, bo obie są bardzo przekonujące. Myślałam, że te ignorowane wiadomości nabiorą znaczenia na końcu, ale okazały się nieistotne (może poza tym, że dręczyły bohaterkę, ale nie wybrzmiało to w tekście jakoś bardzo, więc może byłoby warto to podkreślić?). Zainteresowałeś mnie. Połykałam każde zdanie. Wszystko się kleiło i miało szybkie tempo, co podkreślało gniew bohaterki. Fajne :D

RogerRedeye

Więcej niż dobre… Przeczytałem z dużym zainteresowaniem.

:)

Może przydałyby się minimalne skróty, bo niekiedy opowiadanie się nieco ciągnie, ale w sumie idzie o wycięcie kilku zdań w poszczególnych rozdziałach, i tyle.

Patrz, ściąłem z 35k na 30k, z bólem serca, a jeszcze coś zostało. ;) Jeżeli to nie problem, to będę wdzięczny za wskazanie fragmentów ciągnących się, bo to u mnie notoryczne.

 

Wielkie dzięki za klik!

 

M.G.Zanadra

Wpadł mi w oko brak kilku literek.

Dziękuję, poprawię.

Świetnie zbudowałeś postacie sióstr, bo obie są bardzo przekonujące.

Zainteresowałeś mnie. Połykałam każde zdanie. Wszystko się kleiło i miało szybkie tempo, co podkreślało gniew bohaterki. Fajne :D

:)

Myślałam, że te ignorowane wiadomości nabiorą znaczenia na końcu, ale okazały się nieistotne (może poza tym, że dręczyły bohaterkę, ale nie wybrzmiało to w tekście jakoś bardzo, więc może byłoby warto to podkreślić?).

Tutaj z jednej strony muszę przyznać rację, bo ucinam ten element, ale z drugiej, miały one właśnie pokazać, że bohaterka wypiera problem – ignoruje wiadomości, stara się nie myśleć o filmie, zająć czymś innym. Także pośrednio taki był zamysł.

Myślałam, że te ignorowane wiadomości nabiorą znaczenia na końcu, ale okazały się nieistotne (może poza tym, że dręczyły bohaterkę, ale nie wybrzmiało to w tekście jakoś bardzo, więc może byłoby warto to podkreślić?).

Tutaj z jednej strony muszę przyznać rację, bo ucinam ten element, ale z drugiej, miały one właśnie pokazać, że bohaterka wypiera problem – ignoruje wiadomości, stara się nie myśleć o filmie, zająć czymś innym. Także pośrednio taki był zamysł.

None

A widzisz! Nie odebrałam tego w ten sposób. Wyparcia nie wyczułam (nie przez ten element), ale rozumiem zamysł. ;)

Dzień dobry wieczór.

 

Pracuję nad tym – odpowiadam. – Znowu mają całą listę skarg, więc właśnie nanoszę poprawki. Odeślę im to jeszcze dziś.

Przyciśnij ich bardziej. Chcę mieć to zamknięte na już, jasne? Za bardzo się z tym guzdrzesz. – lekka zaimkoza, uleczalna.

 

Ja pieprzę, zaczyna mi odwalać.

Co się dzieje? Kto mi to wszystko wysyła?

Nieważne! Nie myśl o… O tamtym. Po prostu to olej. To nic takiego. Zajmij się czymś – zaimkoza stadium drugie… już gorzej…

 

Co się ze mną dzieje? Co to wszystko ma znaczyć? Działo się coś popieprzonego. Dziwacznego. Miałam wrażenie, że wariuję. – raz czas teraźniejszy, raz przeszły – kiepsko to wygląda

 

Zamknij się! Zamknij się ty pieprzona suko! – chochliki zjadły chyba przecinek przed „ty”. No i w tym fragmencie też jest mnóstwo zaimków.

 

Dość tego. To się musi skończyć. I to już. Z przerażającą klarownością pojmuję, że za tym ten sam zaimek w czterech zdaniach pod rząd… Dobra, wystarczy już wyliczania zaimkozy, chyba załapałeś o co mi chodzi.

 

Opowiadanie jest mocne, bez dwóch zdań. Ciężkie (tytuł dobrze pasuje), mroczne i miejscami dość straszne. Wczoraj wieczorem zacząłem lekturę, ale szybko zorientowałem się, że to słaby pomysł, i dokończyłem dzisiaj, w świetle dnia. Demony powracające po zmarłych członkach rodziny to nie fantastyka… znam ten temat, że tak powiem, od podszewki. Dlatego opowiadanie trafiło do mnie (pomimo postępującej zaimkozy). Przypomniał mi się też jeden z nielicznych horrorów filmowych, jakie oglądałem, Wrota do piekieł – wykorzystano tam podobne motywy co w Ciężarze.

 

Pytanko bonusowe, z ciekawości: wykorzystałeś limit znaków aż do końca, czyżby były jakieś cięcia?

 

Pozdrawiam.

Precz z sygnaturkami.

Wielkie dzięki za wyłowienie babolków, pomyślę, co z nimi zrobić.

Opowiadanie jest mocne, bez dwóch zdań. Ciężkie (tytuł dobrze pasuje), mroczne i miejscami dość straszne. Wczoraj wieczorem zacząłem lekturę, ale szybko zorientowałem się, że to słaby pomysł, i dokończyłem dzisiaj, w świetle dnia.

Czy autor horroru może przeczytać piękniejsze słowa? Dziękuję.

Pytanko bonusowe, z ciekawości: wykorzystałeś limit znaków aż do końca, czyżby były jakieś cięcia?

Początkowo opko wyszło mi na nieco ponad 35k, więc były cięcia.

Zajrzałam, pełna oczekiwań i, niestety, rozczarowałam się. To nie jest horror. Obecność fantastyki również dyskusyjna, bardziej studium problemów psychicznych niezrównoważonej kobiety. Myślę, że na tym pomyśle można było zbudować z powodzeniem przynajmniej triller.

Zgodzę z przedpiścami, czas przeszły w pierwszym rozdziale nie zagrał.

Po początkowej scenie łatwo przewidzieć, w którą stronę będzie zmierzała fabuła i dokładnie w tym miejscu ona się kończy. Pokazujesz klasyczny konflikt między siostrami, który również nie zaskakuje.

Natomiast dobrze przedstawiłeś problemy osoby z depresją, wołanie o pomoc, którego otoczenie nie rozumie i często nieświadomie potęguje cierpienie takiej osoby.

Doceniam wysiłki w budowaniu postaci Wiktorii, ale czasem trzy “kurwy” znaczą mniej niż jedna. Po zredukowaniu ozdobników zyskujesz też trochę miejsca na rozbudowanie postaci.

Bohaterka wypada wiarygodnie, lecz jednostronnie, jako kobieta niestabilna emocjonalnie, którą trudno lubić i jej kibicować. A jednocześnie ma zbyt mało cech negatywnych, żeby stać się czarnym charakterem. Dlatego w końcówce trudno przejąć się jej poczuciem winy.

Brakowało mi również szczegółów, mało wiemy o siostrach, ich otoczeniu, ojciec wypadł biernie i papierowo. W sumie najbarwniejsza okazała się baba, która śmierdziała jak koza.;-)

Warto również zastanowić się nad początkiem opowiadania:

List, od którego wszystko się zaczęło, przyszedł trzeciego dnia po pogrzebie Natalii i niemal trzy miesiące od jej śmierci. Tata znalazł ją wtedy w łazience, zimną i bladą, po szyję zanurzoną w wodzie zabarwionej szkarłatem. To go złamało. Od tamtej pory większość czasu spędzał w łóżku, na przemian wypłakując oczy i milcząco gapiąc się w ścianę.

To powinno zostać pokazane jako scena, zgodnie z regułą “show, don’t tell”.

Dobre i mocne. Podobało mi się spojrzenie na depresję z obu stron, to znaczy chorej i jej opiekunki, bo tak chyba można nazwać siostrę. Z reguły jest bardziej jednostronnie. Widać i niemoc Natalii i szamotanie się Wiktorii, a później jej poczucie winy przemieszane ze złością.

Dobrze napisane, przekleństwa tu IMO pasują. W ogóle świetnie pokazałeś Wiktorię.

Sorry, ale łatwiej się czepiać, niż chwalić, a czepiać się nie mam czego, więc zakończę w tym miejscu :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

ANDO

Zajrzałam, pełna oczekiwań i, niestety, rozczarowałam się.

Cóż, zdarza się. Niemniej dzięki za wizytę i komentarz.

To nie jest horror. Obecność fantastyki również dyskusyjna, bardziej studium problemów psychicznych niezrównoważonej kobiety.

Co do horrorowatości nie będę się spierał, granice są płynne. Ale brak fantastyki? Wizje, szwankująca elektronika, całkiem prawdziwe czary nie mieszczą się w twojej definicji fantastyki?

Zgodzę z przedpiścami, czas przeszły w pierwszym rozdziale nie zagrał.

Cóż, pozostaje przyjąć to do wiadomości.

Po początkowej scenie łatwo przewidzieć, w którą stronę będzie zmierzała fabuła i dokładnie w tym miejscu ona się kończy. Pokazujesz klasyczny konflikt między siostrami, który również nie zaskakuje.

Zaskakiwanie nie było moim zamiarem, ale dziękuję za te uwagę.

Natomiast dobrze przedstawiłeś problemy osoby z depresją, wołanie o pomoc, którego otoczenie nie rozumie i często nieświadomie potęguje cierpienie takiej osoby.

Cieszę się, że coś się spodobało.

Doceniam wysiłki w budowaniu postaci Wiktorii, ale czasem trzy “kurwy” znaczą mniej niż jedna. Po zredukowaniu ozdobników zyskujesz też trochę miejsca na rozbudowanie postaci.

Ale właśnie chodzi o te trzy kurwy, nie o jedna. To jest inny komunikat.

Bohaterka wypada wiarygodnie, lecz jednostronnie, jako kobieta niestabilna emocjonalnie, którą trudno lubić i jej kibicować. A jednocześnie ma zbyt mało cech negatywnych, żeby stać się czarnym charakterem. Dlatego w końcówce trudno przejąć się jej poczuciem winy.

Hm… Nie jestem pewien, czy dobrze cię rozumiem. Wiktoria nie miała być czarnym charakterem – ani białym charakterem. Przyznam, że nie prezentuję tu zbyt wielu jej zalet, ale zdecydowanie nie chodziło mi o ukazanie jej jako kogoś złego. Z twojego komentarza wynika, że gdyby była zaprezentowana jako czarny charakter, łatwiej byłoby się przejąć jej poczuciem winy, ale chyba nie o to chodziło?

Brakowało mi również szczegółów, mało wiemy o siostrach, ich otoczeniu, ojciec wypadł biernie i papierowo. W sumie najbarwniejsza okazała się baba, która śmierdziała jak koza.;-)

Skoro brakowało, to brakowało, ale te elementy nie miały wielkiego znaczenia dla fabuły, stad ich brak.

To powinno zostać pokazane jako scena, zgodnie z regułą “show, don’t tell”.

Możliwe. Ale to również scena bez której fabułą może się obejść, a limit to limit.

 

Raz jeszcze dzięki!

 

Irka_Luz

Wielkie dzięki za wizytę i komentarz, doceniam, bo wiem, jak ciężko jest chwalić. ;)

To powinno zostać pokazane jako scena, zgodnie z regułą “show, don’t tell”.

Możliwe. Ale to również scena bez której fabułą może się obejść, a limit to limit.

To jest błąd konstrukcyjny.

 

Skoro brakowało, to brakowało, ale te elementy nie miały wielkiego znaczenia dla fabuły, stad ich brak.

Szczegóły są ważne, pomagają wyobrazić sobie sytuację.

 

Ale brak fantastyki? Wizje, szwankująca elektronika, całkiem prawdziwe czary nie mieszczą się w twojej definicji fantastyki?

Nie widać do końca, czy to rzeczywiście czary, czy sposób odbioru świata przez bohaterkę. Pokazujesz jej osobowość w taki sposób, że można mieć wątpliwości.

 

Pokazujesz klasyczny konflikt między siostrami, który również nie zaskakuje.

Zaskakiwanie nie było moim zamiarem, ale dziękuję za te uwagę.

Tu chodzi o wyjście poza schematy i typowe motywy. Tego mi zabrakło. Patrząc na liczbę klików i komentarze nastawiałam się na coś naprawdę wyjątkowego. 

 

Z twojego komentarza wynika, że gdyby była zaprezentowana jako czarny charakter, łatwiej byłoby się przejąć jej poczuciem winy, ale chyba nie o to chodziło?

Chodziło o coś innego. Wiktoria jest nijaka, trudno się nią przejąć i jej kibicować. 

To jest błąd konstrukcyjny.

Cóż, z pewnością można tak na to spojrzeć.

Szczegóły są ważne, pomagają wyobrazić sobie sytuację.

Rozumiem, co masz na myśli. Dziękuję za tę uwagę.

Nie widać do końca, czy to rzeczywiście czary, czy sposób odbioru świata przez bohaterkę. Pokazujesz jej osobowość w taki sposób, że można mieć wątpliwości.

Możesz rozwinąć tę myśl? Jakie aspekty osobowości Wiktorii sprawiają, że pojawiają się wątpliwości?

Tu chodzi o wyjście poza schematy i typowe motywy. Tego mi zabrakło. Patrząc na liczbę klików i komentarze nastawiałam się na coś naprawdę wyjątkowego. 

Rozumiem.

Chodziło o coś innego. Wiktoria jest nijaka, trudno się nią przejąć i jej kibicować. 

Rozumiem. Część czytelników zdaje się to odbierać inaczej, ale oczywiście masz prawo do takiej opinii. 

 

Raz jeszcze dziękuję, że podzieliłaś się ze mną swoimi wrażeniami. 

Możesz rozwinąć tę myśl? Jakie aspekty osobowości Wiktorii sprawiają, że pojawiają się wątpliwości?

Wiktoria reaguje przesadnie, bardzo emocjonalnie, miota się, klnie. Sprawia wrażenie osoby zaburzonej. Miałam wątpliwości, czy nie zaczęła widzieć własnej rzeczywistości, bo śmierć siostry stanowiła dla niej moment załamania. 

Oczywiście to jedna z interpretacji tego tekstu. 

Dobrze się czytało. Mnie się wizerunki obu postaci podobały, bo udało ci się pokazać je obie jako nieidealne, chwilami irytujące, a jednocześnie – dość bez wątpienia, IMHO, obie są ofiarami. Choćby za to klik się należy :)

ninedin.home.blog

Ponieważ nie należałam do entuzjastów, to tym bardziej czuję się uprawniona do obrony opowiadania:

 

To powinno zostać pokazane jako scena, zgodnie z regułą “show, don’t tell”.

Możliwe. Ale to również scena bez której fabułą może się obejść, a limit to limit.

To jest błąd konstrukcyjny.

 

 Nie, to nie jest błąd konstrukcyjny, to jest ekspozycja. Fakt, wywaliłabym z niej “szkarłat”, bo nie pasuje do prostego reporterskiego stylu, oraz zdanie “to go złamało”, bo bez niego mielibyśmy show, don’t tell w ekspozycji.

Nie należy natomiast wpadać w żadne skrajności i wszystkiego podawać czytelnikowi w akcji wprost – retrospekcje i ekspozycje są uprawnionymi technikami, wzbogacającymi narrację. (Pamiętasz szkolne rozróżnienie na akcję i fabułę? Ekspozycja i retardacja, a także różne wtręty w rodzaju listów czy nawet wyróżnione przeskoki z “akcją” z innego czasu czy wplecione w akcję – wprost lub szkatułkowo – opowieści, to sposoby wprowadzania elementów tej drugiej i nie zawsze musimy wszystko pokazywać, czasem możemy opowiedzieć. Ważne, żeby opowiadanie nie było infodumpem).

Zasada “show, don’t tell” dotyczy przede wszystkim akcji, która rozgrywa się “na oczach” czytelnika. Oraz np. tego, żeby nie pisać “Grimbewald był zestresowany”, tylko pokazać to, że jest zestresowany jego zachowaniem, wypowiedziami, uwagami innych postaci, didaskaliami do wypowiedzi i tak dalej. Albo nie pisać “Margelinda była bardzo piękna”, tylko subtelnie to piękno opisać.

Oczywiście, nie fetyszyzujmy. Zdania w rodzaju “była bardzo piękna” nie są skazane na niebyt w literaturze, ale należy je umieszczać tam, gdzie zrobią dobre wrażenie i będą współgrać z kontekstem. Jeśli bohater kontempluje niezwykłe piękno, ale nie potrafi tego wyrazić z dość dowolnego powodu (od: totalnie go zatkało, po: nie ma odpowiedniego warsztatu krytycznego i słownictwa, żeby opisać piękno dzieła sztuki), a planujemy następnie innymi oczami niż bohatera lub też jak już bohater wyjdzie ze stuporu powiedzieć coś więcej, to takie zdanie może być bardzo mocne.

Wszystko, ale to wszystko w literaturze zależy od użycia, kontekstu, no i przede wszystkim świadomości autora względem budowania świata słowami. Bo to jest główna świadomość autorska, nie to, że wiemy, jak przebiega fabuła. Wiedza, jak swój zamiar oblec w słowa.

 

None

 

Jakie aspekty osobowości Wiktorii sprawiają, że pojawiają się wątpliwości?

Myślę, że chodzi o to, że często na portalu pojawiają się opowiadania, w których element fantastyczny jest tylko omamem, wizją chorobową (i pojawia się dyskusja, czy to fantastyka). Na upór w tym, co przeżywa Wiktoria można by coś takiego zobaczyć i skądinąd to wcale nie byłoby złe rozwiązanie. Wiedźma, która indukuje psychozę, a nie prawdziwe zdarzenia. Poniekąd zresztą tak jest, bo przecież Natalia nie powstała z grobu, a wiedźma podesłała hex, który trochę tak działa. W takiej interpretacji hex jest jedynym elementem fantastycznym, a cała reszta to już robota mózgu Wiktorii pod wpływem hexu. Na upór można pójść dalej: hex jest całkowicie niefantastycznym zabiegiem psychologiczno-manipulatorsko-socjotechnicznym. To akurat mi się zresztą podoba, to zawieszenie między autentyczną fantastyką a swoistą ludową psychoterapią.

http://altronapoleone.home.blog

ANDO

Wiktoria reaguje przesadnie, bardzo emocjonalnie, miota się, klnie. Sprawia wrażenie osoby zaburzonej. Miałam wątpliwości, czy nie zaczęła widzieć własnej rzeczywistości, bo śmierć siostry stanowiła dla niej moment załamania. 

Oczywiście to jedna z interpretacji tego tekstu. 

Te wyjaśnienia w połączeniu z wyjaśnieniami drakainy rozjaśniły mi obraz, rozumiem twoje wątpliwości. W moim zamyśle wszystkie te zjawiska były całkowicie nadprzyrodzone, ale oczywiście można o nich myśleć jak o wytworach niespokojnego umysłu, fabuła w większości może być tak interpretowana. Ostatnia scena, w której Nadębska czaruje, nie do końca tu może pasuje, ale pewnie i to da radę nagiąć. Tak czy inaczej, dziękuję za zwrócenie uwagi.

 

ninedin

Dobrze się czytało. Mnie się wizerunki obu postaci podobały, bo udało ci się pokazać je obie jako nieidealne, chwilami irytujące, a jednocześnie – dość bez wątpienia, IMHO, obie są ofiarami.

Dzięki za dobre słowo. Tak, zależało mi na przedstawieniu ich relacji w taki sposób, by jasne było, że krzywdzą się nawzajem, choć tak naprawdę żadna nie chce krzywdy drugiej.

No i dziękuję za finalnego klika!

 

drakaina

 Nie, to nie jest błąd konstrukcyjny, to jest ekspozycja.

Wyjaśnienie, które przedstawiłaś ANDO jest niewątpliwie prawdziwe, ale szczerze mówiąc, ja myślałem o tym jeszcze inaczej. To opowiadanie jest o Wiktorii, a w scenie śmierci Natalii Wiktoria nawet by się nie pojawiła – jeżeli już, musiałbym rozbudować charakterystykę ojca, który jest w tym opowiadaniu bardziej dekoracją niż postacią. Jako, że potem odtwarzam dla czytelnika śmierć Natalii w scenie w łazience, rozpisywanie jej na początku uznałem za niecelowe.

Nie widzę, w jaki sposób Twoja interpretacja pierwszej sceny odbiega od mojej ;) To jest ekspozycja: dostajemy informację o tym, co jest punktem wyjścia akcji, a Twoje wyjaśnienia co najwyżej dodają informacji o tym, dlaczego ta ekspozycja jest skrótowa (i bardzo słusznie, że taka jest).

http://altronapoleone.home.blog

Podobało się: Całkiem to mocne. Życiowe.

Nie podobało się: w scenie w łazience wyczułem kliszę albo pastisz, nie jestem pewien dokładnie co (chociaż ma jak najbardziej sens).

 

Gratuluję i pozdrawiam!

Nareszcie się doczekałem! Dzień odwetu za moje opka!

 

A tak zupełnie poważnie to mam dla Ciebie zarówno kilka uwag, jak i kilka pochwał.

 

Zdecydowanie zgodzę się z drakainą, że czas przeszły w pierwszej fazie opowiadania nie wypada szczęśliwie. Przydałaby się konsekwencja – albo wszystko z perspektywy przeszłej, albo wszystko w czasie teraźniejszym. Nie jest to mankament, który niweczy opowiadanie i czyni je beznadziejnym – co to, to nie. Ale jak wytykać, to wytykać :)

Druga rzecz, to kwestia przekleństw, także podnoszona (chyba) przez drakainę. Jest ich za dużo, jakbyś zanadto rozsmakował się w kolejnych inwektywach, jakbyś chciał pochwalić się, że prócz “siksy” i “suki” znasz jeszcze takie, takie, takie i jeszcze takie obelgi. Biorąc pod uwagę, że mamy tu do czynienia ze skrajnie podenerwowaną, znerwicowaną osobą, raczej nie oczekiwałbym po niej kwiecistego lżenia siostry, otoczenia czy pani Nadębskiej. Toteż tak w dialogach, jak i w narracji momentami robiło się nieco kiczowato i mało wiarygodnie. To mi się zdecydowanie nie podobało.

Sam motyw wyrzutów sumienia atakujących bohaterkę w niejako namacalnej formie nie należy do specjalnie oryginalnych, ale też nie poszedłeś drogą całkowicie schematyczną. Daję za niego plusik, zwłaszcza za scenę ze zgniataniem batona (znów powtarzam cudze słowa). Była na swój sposób obrzydliwa, sugestywna, łatwo było ją sobie wyobrazić.

Na plus również motyw z obrazem, może nie do końca trafnie, ale skojarzył mi się ze “Śmiercią Komandora” H. Murakamiego.

Końcówka wypada dość blado, dla mnie była przewidywalna, dokładnie takiego finału się spodziewałem. Na betaliście widziałem, że startowałeś z przekroczonym limitem. Podejrzewam, że te kilka tysięcy znaków znacznie poprawiłoby odbiór tekstu. Tutaj jest wrażenie odhaczenia sprawy, bo jakoś opko się musiało skończyć. Ale też nie do końca – przeniesienie akcji do kawiarni już mi się całkiem podobało.

Do rozważenia pozostaje, czy jest tu fantastyka. Ale że w swoim opku na Wcielenie poszedłem zbliżoną do Twojej ścieżką (urojenia, majaki), to aż nie wypada mi się przyczepiać. Miecz obosieczny, czy jakoś tak :)

Żeby skończyć plusem to wskażę język i styl. Bardzo dobrze napisany tekst, byłem pod tym kątem usatysfakcjonowany, nie dostrzegłem żadnych poważnych potknięć (jakieś zjedzone literki to nie kłopot). Na tej płaszczyźnie mogę Cię z pełną odpowiedzialnością pochwalić.

 

Z pozdrowieniami,

fmsduval

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

drakaina

Nie widzę, w jaki sposób Twoja interpretacja pierwszej sceny odbiega od mojej ;) To jest ekspozycja: dostajemy informację o tym, co jest punktem wyjścia akcji, a Twoje wyjaśnienia co najwyżej dodają informacji o tym, dlaczego ta ekspozycja jest skrótowa (i bardzo słusznie, że taka jest).

Efekt ten sam, ale inna droga do niego. ;)

 

Olgierd Glista

Podobało się: Całkiem to mocne. Życiowe.

Nie podobało się: w scenie w łazience wyczułem kliszę albo pastisz, nie jestem pewien dokładnie co (chociaż ma jak najbardziej sens).

Dzięki za wizytę i komentarz. Klisza mogła się zdarzyć, pastiszu nie planowałem. Daj znać, jeżeli ustalisz, które to było. ;)

 

fmsduval

Nareszcie się doczekałem! Dzień odwetu za moje opka!

Zdecydowanie zgodzę się z drakainą, że czas przeszły w pierwszej fazie opowiadania nie wypada szczęśliwie. Przydałaby się konsekwencja – albo wszystko z perspektywy przeszłej, albo wszystko w czasie teraźniejszym.

Początkowo wszystko było przeszłym, ale przerobiłem na teraźniejszy dla oszczędności znaków. A że pisanie retrospekcji w czasie teraźniejszym jakoś mi nie leżało, to wyszło jak wyszło.

Ale jak wytykać, to wytykać :)

Słuszna racja. :D

Druga rzecz, to kwestia przekleństw, także podnoszona (chyba) przez drakainę. Jest ich za dużo, jakbyś zanadto rozsmakował się w kolejnych inwektywach

Zwykle unikam wulgaryzmów w swoich tekstach, więc jak raz już pozwoliłem sobie na ich użycie, to się nie ograniczałem, miały stanowić wyraz narastającej frustracji bohaterki. Ale rozumiem, że mogą razić.

Biorąc pod uwagę, że mamy tu do czynienia ze skrajnie podenerwowaną, znerwicowaną osobą, raczej nie oczekiwałbym po niej kwiecistego lżenia siostry, otoczenia czy pani Nadębskiej.

Różni ludzie, różne reakcje na stres. Niektórzy w takich sytuacjach klną.

Sam motyw wyrzutów sumienia atakujących bohaterkę w niejako namacalnej formie nie należy do specjalnie oryginalnych, ale też nie poszedłeś drogą całkowicie schematyczną. Daję za niego plusik, zwłaszcza za scenę ze zgniataniem batona (znów powtarzam cudze słowa). Była na swój sposób obrzydliwa, sugestywna, łatwo było ją sobie wyobrazić.

:)

Na plus również motyw z obrazem, może nie do końca trafnie, ale skojarzył mi się ze “Śmiercią Komandora” H. Murakamiego.

Skojarzenie chybione, bo nie znam, ale może się przyjrzę.

Końcówka wypada dość blado, dla mnie była przewidywalna, dokładnie takiego finału się spodziewałem. Na betaliście widziałem, że startowałeś z przekroczonym limitem. Podejrzewam, że te kilka tysięcy znaków znacznie poprawiłoby odbiór tekstu. Tutaj jest wrażenie odhaczenia sprawy, bo jakoś opko się musiało skończyć. Ale też nie do końca – przeniesienie akcji do kawiarni już mi się całkiem podobało.

Nie będę tego zganiał na limit, bo finał akurat przeszedł niewiele cięć. Jasne, pewnie można by go rozbudować, rozciągnąć w czasie katharsis bohaterki, ale kilka razy już się sparzyłem na tym, że w moich opkach było za dużo emocjonalnego wytrzebiania, co przeszkadzało odbiorcom, więc staram się to tonować.

Żeby skończyć plusem to wskażę język i styl.

:)

 

Wielkie dzięki za wizytę i komentarz!

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Trudny temat wziąłeś sobie na warsztat.

Przede wszystkim opowiadanie wydaje mi się dobrze wyważone – tempo, w którym prezentujesz kolejne wydarzenia, bardzo mi podeszło. W pewnej chwili bałem się, że fabuła zwolni, ale wtedy pojawił się fajny motyw z niedokończonym obrazem. No i fakt, że jest to bardzo porządnie napisany tekst, sprawił, że czytało mi się zdecydowanie przyjemnie i ze sporą ciekawością tego, co wydarzy się zaraz. Mam jednak dwa zastrzeżenia: 

Pierwsze dotyczy postaci niesympatycznego szefa. Mam wrażenie, że trochę poszedłeś na skróty, kreując typowego buca z kanciastą protezą empatii. Wydaje mi się, że podołałbyś stworzeniu gościa, który jest „poprawny”, słowem nie wspomina o zwalnianiu, ale ładuje w Wiktorię bierną agresją. Nie opieprza jej wprost, ba, rzuci nawet jakieś słowo wsparcia, ale naokoło daje do zrozumienia, że nie będzie tolerował jej wewnętrznego rozedrgania.

Druga kwestia, i to w sumie moje największe zastrzeżenie do tekstu, to słowa Wiktorii, które popchnęły Natalię do samobójstwa. Jak dla mnie, to ten komunikat był zbyt dosadny i wyrażony wprost, aby Wiktoria mogła tak długo i tak skutecznie go wypierać. Widziałbym tutaj coś bardziej subtelnego. Wygarniętego wulgarnie i bez ogródek, ale jednak lżejszego kalibru niż ,,To ze sobą skończ”. Wystarczyłoby coś pokroju: „Odpuść sobie”. To pewnie osłabiłoby końcówkę, zmniejszyło dramatyczność tej ostatniej wymiany zdań, ale akurat mnie podobałoby się bardziej.

Pozdrawiam!

Witaj NONE!

 

Podoba mi się motyw emaili i smsa, które doszły do dziewczyny z jej własnego adresu/ numeru telefonu. Tak właśnie działają wyrzuty sumienia. Może zbyt nachalne było to “TWOJA WINA”. Mógłbym sobie wyobrazić np. coś sentymentalnego o Natalii, powiedzmy: “Pamiętasz jak dała ci swój czarny lakier do paznokci?”.

– Przepraszam, szefie, ale zdarzyło się coś dziwacznego… Wpierw dostałam tę dziwaczna wiadomość, a w sumie to mnóstwo wiadomości, a potem, kiedy myłam ręce, zobaczyłam krew, ale tak naprawdę jej tam nie było…

Ja bym chyba powiedział, że się źle poczułem i pędzę do lekarza. Chyba, że w firmie panowały bardzo rodzinne stosunki. Reakcja szefa wiedzącego, że kobiecie zmarła siostra wydaje mi się histeryczna i wredna.

W końcu trochę się uspokajam,

Potem zaniosę go do serwisu. Na razie odwracam go ekranem w dół.

Telewizor, do tej pory wyświetlający jakiś program kulinarny, nieoczekiwanie milknie. Zerkam odruchowo. Na ekranie wyświetla się znany mi już obraz dwóch kobiet przy kawiarnianym stoliku, tym razem w jakości HD.

To już mocno odjechane, podoba mi się. Domyślam się do czego to dąży, ale zobaczymy…

Co w takim razie powinnam zrobić z tym pieprzonym, przeuroczo rozpoczętym dniem? Laptop i telefon na razie idą w kąt. Nie mam ochoty na książkę. Może powinnam w końcu ruszyć obraz?

Po serii dziwnych smsów i maili, a potem TV odtwarzającym na wszystkich kanałach ten sam fragment z jej przeszłości po prostu zacznie malować obraz? Ja bym poleciał do lekarza, albo wezwał ghostbusters. ;) Chyba, że… ona wie w czym rzecz. Te wyrzuty sumienia graniczące z halucynacjami zdarzały się w przeszłości.

Malowidło miało przedstawiać wojowniczkę idącą przez pobojowisko. Ranną, obdartą, zmęczoną. Na rękach miała nieść drugą kobietę, chudą, desperacko wczepioną w swoją obrończynię, oplatającą ją ramionami, wtulającą twarz w zgięcie jej szyi.

Fajne wyjaśnienie w czym rzecz, choć można się domyślić z kontekstu.

Jednak lustro zaparowało. Widzę tylko warstewkę wilgoci, w której ktoś namazał wiadomość.

ZOBACZ CO NAROBIŁAŚ

Jest już horror pełną gębą.

Wysokie masz o sobie mniemanie co, dzierlatko?

Czy to na pewno miało być pytanie?

– Gapiłaś się w sufit? – warczą moje usta. – Miałaś powtarzać pieprzoną matmę, a ty gapiłaś się w sufit? Ty myślisz, że ten egzamin to się sam zda?!

– Wiki, ja przepraszam, ale ja po prostu nie miałam siły…

Klasyczny przypadek depresji i niezrozumienia choroby.

 

Dobry tekst. Miejscami sporo krzyków i histerii (jak na mój gust, bo czasem less is more), ale przekaz jest jasny, konstrukcja dobra, proporcje między fragmentami wyważone. Rzeczywiście, często rzucamy w emocjach słowa, oskarżenia, a potem, na spokojnie, tego żałujemy. W przypadku osoby z depresją może to mieć tragiczne skutki. A jednak, Natalia starała się i chwila, w której straciła panowanie nad sobą, nie świadczy o jej winie. Nie dość mówić o depresji, bo to choroba cywilizacyjna.

 

Pozdrawiam!

Witam nowych komentujących!

 

adam_c4

Przede wszystkim opowiadanie wydaje mi się dobrze wyważone – tempo, w którym prezentujesz kolejne wydarzenia, bardzo mi podeszło.

:)

Pierwsze dotyczy postaci niesympatycznego szefa.

Tu niestety limit dał mi się we znaki. W pierwotnej wersji tekstu szef był bardziej sympatyczny, ale mimo to niezbyt empatyczny, ale musiałem gdzieś uciąć 5k znaków, więc…

Druga kwestia, i to w sumie moje największe zastrzeżenie do tekstu, to słowa Wiktorii, które popchnęły Natalię do samobójstwa. Jak dla mnie, to ten komunikat był zbyt dosadny i wyrażony wprost, aby Wiktoria mogła tak długo i tak skutecznie go wypierać.

Możliwe, że masz rację. Ale ludzie nie takie rzeczy wypierają. ;) Niemniej to interesujące spostrzeżenie i postaram się mieć je na uwadze w przyszłej twórczości.

Dzięki za komentarz!

 

kronos.maximus

Podoba mi się motyw emaili i smsa, które doszły do dziewczyny z jej własnego adresu/ numeru telefonu. Tak właśnie działają wyrzuty sumienia. Może zbyt nachalne było to “TWOJA WINA”. Mógłbym sobie wyobrazić np. coś sentymentalnego o Natalii, powiedzmy: “Pamiętasz jak dała ci swój czarny lakier do paznokci?”.

Przy czym tego typu wiadomości, ze względu na swój sentymentalny, smutny charakter byłyby raczej wyrazem normalnej, prawidłowo przebywanej żałoby. Ja celowałem w tzw. żałobę powikłaną, w tym wypadku przebiegającą z tłumionym poczuciem winy – stąd wiadomości (sygnały od podświadomości) są wprost powiązane z tym uczuciem.

Nie mówię, że twoje rozwiązanie nie byłoby dobre – może nawet lepsze – ale nie pasowałoby do mojej wizji tego tekstu.

Ja bym chyba powiedział, że się źle poczułem i pędzę do lekarza. Chyba, że w firmie panowały bardzo rodzinne stosunki. Reakcja szefa wiedzącego, że kobiecie zmarła siostra wydaje mi się histeryczna i wredna.

Zasadniczo słuszna racja, bohaterka nie powinna może omawiać swoich problemów z nielubianym szefem… Ale była roztrzęsiona i jej się wymsknęło. Udawajmy, że to dobre wyjaśnienie. ;)

Po serii dziwnych smsów i maili, a potem TV odtwarzającym na wszystkich kanałach ten sam fragment z jej przeszłości po prostu zacznie malować obraz? Ja bym poleciał do lekarza, albo wezwał ghostbusters. ;)

Tu miało grać wyparcie. Bohaterka gdzieś w głębi wie, o co w tym wszystkim chodzi, ale desperacko stara się udawać, że nic takiego się nie dzieje, że wszystko jest w normie. Stąd jej niecodzienne zachowanie.

Czy to na pewno miało być pytanie?

Retoryczne. ;)

Dobry tekst. Miejscami sporo krzyków i histerii (jak na mój gust, bo czasem less is more), ale przekaz jest jasny, konstrukcja dobra, proporcje między fragmentami wyważone. Rzeczywiście, często rzucamy w emocjach słowa, oskarżenia, a potem, na spokojnie, tego żałujemy. W przypadku osoby z depresją może to mieć tragiczne skutki. A jednak, Natalia starała się i chwila, w której straciła panowanie nad sobą, nie świadczy o jej winie. Nie dość mówić o depresji, bo to choroba cywilizacyjna.

Bardzo mnie cieszy taki odbiór tego tekstu. Dzięki wielkie za wizytę i komentarz!

Cześć!

 

Mam mieszane uczucia, bo tekst jest poprawnie skonstruowany, sprawnie napisany, a fabuła wciąga, ale coś mi tu ewidentnie zgrzytało. Po dłuższym namyśle widzę dwa problemy. Po pierwsze rozjazd momentu kulminacyjnego z perspektywy bohaterki i czytelnika. Kiedy Wiktoria wygłasza swoje wielkie wyznanie winy nie robi to żadnego wrażenia, bo już wcześniej można było się domyślić dokąd to zmierza. Do tego sama wypowiedź jest dość teatralna. Druga sprawa to fakt, że elementy nadprzyrodzone można utożsamiać z halucynacjami.

Bohaterka jest właściwie definiowana tylko przez smutek i poczucie winy. Trochę dziwna jest jej reakcja na zjawiska nadprzyrodzone, przyjmuje je dość łagodnie i o ile jestem przeciwna przesadzaniu i podkręcaniu na siłę paniki bohatera, to tutaj te reakcje wydają mi się zbyt letnie. Ale to już takie luźne odczucie.

Postać Nadębskiej wydaje mi się tu doklejona, odgrywa rolę takiego posłańca, a może mentora, ale jakoś mnie to nie przekonuje. Początek sugerował, że to ona będzie tu tym złym, a potem okazało się inaczej i wyszło trochę tak, że właściwie nie ma żadnego zła w tym horrorze, a jest jedynie poczucie winy bohaterki. Na koniec tekst wybrzmiewa trochę moralizatorsko i to w oparciu o frazesy, więc horror został moim zdaniem zepchnięty na drugi plan.

Witam jurorkę.

 

Co do mieszanych odczuć oczywiście uwag mieć nie mogę, bo odczucia to rzec osobista. Niemniej odniosę się do części zarzutów.

Po pierwsze rozjazd momentu kulminacyjnego z perspektywy bohaterki i czytelnika. Kiedy Wiktoria wygłasza swoje wielkie wyznanie winy nie robi to żadnego wrażenia, bo już wcześniej można było się domyślić dokąd to zmierza.

Zaskoczenia czytelnika nie było na liście moich celów, to miał być po prostu opis określonej ewolucji emocjonalnej. 

Druga sprawa to fakt, że elementy nadprzyrodzone można utożsamiać z halucynacjami.

Tak, ANDO wcześniej o tym pisała. Nie było to moim celem i nie całkiem da się tę teorię uzasadnić (bo w opowiadaniu występuje całkiem dosłowna magia) ale cóż, widać muszę mocniej to akcentować.

Trochę dziwna jest jej reakcja na zjawiska nadprzyrodzone, przyjmuje je dość łagodnie i o ile jestem przeciwna przesadzaniu i podkręcaniu na siłę paniki bohatera, to tutaj te reakcje wydają mi się zbyt letnie.

Hm… Niemal po każdym zjawisku nadprzyrodzonym dostaje ataku histerii lub wściekłości. Naprawdę trudno mi powiedzieć, co jeszcze musiała by wyczyniać, żeby rekcja była “gorąca”, a nie “letnie”. :P

Postać Nadębskiej wydaje mi się tu doklejona, odgrywa rolę takiego posłańca, a może mentora, ale jakoś mnie to nie przekonuje. Początek sugerował, że to ona będzie tu tym złym, a potem okazało się inaczej i wyszło trochę tak, że właściwie nie ma żadnego zła w tym horrorze, a jest jedynie poczucie winy bohaterki. Na koniec tekst wybrzmiewa trochę moralizatorsko i to w oparciu o frazesy, więc horror został moim zdaniem zepchnięty na drugi plan.

Tu zahaczamy o definicję horroru. W mojej horror nie wymaga antagonisty, a jedynie obecności grozy i zjawisk nadprzyrodzonych – a tu akurat brak antagonisty czy nawet zła jest zamierzonym rozwiązaniem.

Moralizować również nie planowałem – trudno mi nawet powiedzieć, jaki morał wyciągnęłaś z tekstu – ale rzeczywiście nie jest to typowa opowieść o duchach.

Tak czy inaczej dzięki za pracę włożoną w konkurs, a także wizytę i komentarz!

Dzień doberek, None! 

Wybrałeś sobie taki mocno "thrillerowy" temat i tak też jest od samego początku. Tajemniczy list, maile, smsy związane z samobójstwem siostry. Stąd miałem już nieodparte odczucie, że gdzieś już to czytałem pod kątem całego zamysłu, przesłania, bo nie jest może specjalnie odkrywcze, ale uważam że ważne, stąd to mi w sumie nie przeszkadzało w tekście. 

Masz wyrazistą bohaterkę, dość impulsywną. Wiktoria bardzo zirytowała mnie w scenie w kawiarni, ale to może iż mam młodsze rodzeństwo i inny stosunek ;) W takim razie jeśli jest choć cień emocji to dobrze dla tekstu. A, i co do fragmentu przeniesienia do kawiarni. Trochę zapomniałem o tym nagraniu, więc scenka zaskoczyła. Wcześniej wspominałem o tym, że w całym odbiorze nie ma nic nadzwyczajnie odkrywczego, ale Ty w taką thrillerową fabułę, wplotłeś fantastykę (no, wiadomo) i to nadaje trochę historii czerwonych kolorków. Jest tu taka równowaga co do założeń konkursowych – jest tajemniczość, jest scena z obrazami i wanną (całkiem creepy), ale jest i morał, o czym mówiłem. Po samym tytule (dobre nawiązanie do obrazu wojowniczki) no i czytaniu historii, wiadomo wszystko jak to się skończy. Jest to dla mnie historia przewidywalna, ale z drugiej strony lepiej tak niż zaskakiwać na siłę. Stąd to było w moim mniemaniu najlepszy rodzaj zakończenia. 

Końcówka to już trochę dla mnie taki sprint, zwłaszcza ostatni fragment. Szkoda, że nie zostawiła jej znicza na grobie czy coś tego typu ;) 

A i co do rozmowy sióstr – przyznam, że wzbudza emocje. Współczucie dla Wiktorii, że widzi dawne grzechy i dla jej siostry, iż dziewczynę pochłonęła silna depresja – tak ogólnie to ujmując. Jako całość odbieram tekst bardzo pozytywnie i miałem z nim pewien konkursowy dylemat, a raczej "Ciężar”.

Dziękuję Ci bardzo za udział w konkursie, None! 

Witaj.

Tekst przejmujący. Sporo tragicznych wydarzeń, które właściwie zniszczyły rodzinę. 

Zgadzam się w dużej mierze z komentarzem Finkli – żal obu sióstr, nie pojmuję także upierania się przy studiach i ich kontynuowaniu, skoro dziewczyna nie miała do tego predyspozycji, a stały się one przekleństwem ich trojga. Może np. był jakiś ważki argument – czy ja wiem? – obiecała mamie, że skończy je za wszelką cenę? – tego jednak w tekście nie znalazłam.

W moim odczuciu to klasyka horroru. Dobra klasyka. 

Zauważyłam sporo mankamentów, wskazywanych przez innych Komentatorów. Ja ich nie dostrzegłam, może niezbyt uważnie czytałam? :)

 

Widziałam, że Przedmówcy wymielili już dużo usterek językowych, zatem nie wiem, czemu, ale ja dojrzałam jeszcze taką (chyba że się mylę?) :

Zataczam się, wpadam ścianę, osuwam na podłogę.

 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka