- Opowiadanie: emlisien - Powrót na Ceres

Powrót na Ceres

Zapraszam Was na Ceres, gdzie słońce wschodzi trzy razy, panuje straszliwy ziąb, rośliny mają się dobrze, a sztuczna atmosfera zaczyna już przypominać tę na ziemskich ośmiotysięcznikach. To będzie opowieść o samotności, tęsknocie i nowych początkach. 

 

Kronos.maximus i BarbarianCataphract – piękne dzięki, że podążyliście ze mną czarną ścieżką wśród plantacji “Małej Ziemi”. Z Wami nie było tak ciemno, zimno i daleko do domu.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Powrót na Ceres

 

 

904. dzień 478 r., 10 września

 

Wydarzyło się dziś coś dziwnego. Wstydzę się o tym pisać komukolwiek, ale muszę to z siebie wyrzucić. Na stole stał kubek z kawą, a ja nie pamiętam, żebym ją sobie zrobiła. Ja nawet nie piję czarnej kawy… Zdarzyły się już podobne rzeczy, wcześniej, ale sądziłam, że byłam po prostu rozkojarzona. Za każdym razem drobne sprawy, maleńkie, niemal niezauważalne. Coś, czego nie mogłam znaleźć, bo sama z pewnością odłożyłabym to w inne miejsce. Jest też folder, którego nie stworzyłam, a w nim zaszyfrowane pliki. Nie znam hasła. To mógłby teoretycznie zrobić ktoś zdalnie, choć twierdzili, że nikt nie ma dostępu do mojego konta. Ale kawa…

 

*

 Stojąc w przedsionku przed grubymi drzwiami, dzielącymi go od wnętrza stacji, Hagran zawahał się. Czuł się nieswojo. Nie miał ochoty pozbywać się maski, jakby bał się, że gdy tylko ją zdejmie, uderzy go zapach, którego z całą pewnością nie chciałby poczuć. Zapach gnijącego mięsa. Wystukał kod i zatwierdził otwarcie drzwi. Ustąpiły, odsłaniając przed nim pogrążone w półmroku wnętrze. Wszedł ostrożnie i drgnął, gdy drzwi zamknęły się za nim automatycznie. Bardzo tego nie lubił. Po prawej znajdowało się laboratorium, rozjaśnione niebieskawym światłem, które nadawało mu sterylny wygląd. Nieco dalej znajdowały się niewielka kuchnia i szafy wnękowe. Wszedł głębiej, wciąż z tym samym nieprzyjemnym poczuciem, że nie jest sam, albo że znajdzie coś, po czym będzie musiał mocno naćpać się tabletkami, żeby tu zasnąć. Wiedział, że to nieracjonalne. Nikogo już nie mogło tu być. Zabrali jej ciało i rzeczy osobiste. A jednak świadomość, że ktoś tu umarł, a on miał zająć jego miejsce, boleśnie wiązała mu żołądek w supeł. 

Nie czuł się gotowy na to, by zostać rzuconym gdzieś samotnie, ale ziemska wojna wymagała cięć w projektach kosmicznych, a on był najlepszą osobą, którą mogli wygospodarować na małą stację badawczą o niskim priorytecie. Znał się na wielu rzeczach, choć w żadnej nie był specjalistą. Studiował fizykę, miał dobrą pamięć, był sprawny w testach logicznych i szybko się uczył. Sądził jednak, że przeważyły jego smykałka do drobnych napraw oraz umiejętność zrobienia czegoś z niczego. To było na misjach na wagę złota. Poza tym – miał mocny żołądek i był zdrowy. Ocenili także, że jest odporny na chorobę wysokościową, co uznano za atut. Nikt nie pytał, czy boi się trupów. A on się ich bał. To on znalazł zimne ciało ojca, gdy ten odebrał sobie życie. Ale tego nie dało się znaleźć w kartotekach. W akcie zgonu wpisano, że ojciec miał zawał.

Rozejrzał się po pomieszczeniu. Sprawiało wrażenie, jakby ktoś wyszedł stąd zaledwie chwilę wcześniej. Spodziewał się, że gdzieś będzie stał kubek z jeszcze ciepłą kawą. Jego uwagę przykuły wygaszone monitory. Bardzo wiele monitorów. Po lewej znajdowała się wnęka sypialna, a całą ścianę za nim zajmowały panele z roślinami. Miały tworzyć dobrą atmosferę, nie tylko w sensie metaforycznym. Jednak ich sterczące, pozwijane korzenie i duże, podłużne liście, wyglądały niepokojąco. Zwłaszcza że nieustannie odrobinę się poruszały. Coraz bardziej irytowało go, że słyszy tylko szum swojego oddechu. Uznał, że trzeba sprawdzić parametry powietrza i pozbyć się hełmu. Podszedł do biurka i przyłożył dłoń do czytnika. Ekrany włączyły się i miał teraz przed oczami ścianę danych. Przeskanował wzrokiem liczby i uznał, że jest bezpiecznie. 

Ściągnął hełm i kątem oka, na jednym z obrazów z zewnętrznych kamer, dostrzegł ruch. Drgnął. Przez chwilę zdawało mu się, że umysł płata mu figle, zaraz jednak coś poruszyło się też w innym miejscu. Nerwowo przeszukiwał wzrokiem kolejne widoki. Dostrzegł go po chwili. Robot. Na swoich długich, smukłych nogach, przypominał dużego psa, co z jednej strony było bardzo wdzięczne, z drugiej – na swój sposób przerażające. Ktoś musiał włączyć mu tryb patrolowania na czas, gdy stacja stała pusta. Hagran śledził go przez chwilę wzrokiem, gdy mechaniczny zwierz przemykał przyczajony. Mimo że zdawał się stąpać bardzo delikatnie, wokół jego nóg wznosił się pył. Hagran odnalazł panel sterowania i odesłał robota do stacji dokującej. 

Zmarszczył brwi, gdy na głównym monitorze pojawiła się wiadomość: 

“Jen Krivan próbuje nawiązać połączenie.”

 

 

*

– Znaleźli ją na zewnątrz, bez maski tlenowej – powiedział Hjalmar, szczupły mężczyzna o lekko zapadniętych policzkach. – Zimną. Podobno wyglądała jakby spała. Jakby… usiadła na chwilę, popatrzeć na gwiazdy. Cholera wie, co za licho ją do tego pchnęło. Doskonale znała ograniczenia tej wątłej atmosfery.

– Czyli sądzisz, że… – Urwał Hagran.

– Wszystko na to wskazuje. Spędziła na stacji sporo czasu, sama. Dziwne rzeczy się z człowiekiem dzieją, jak nie ma nikogo obok siebie. Lekarstwa na to jeszcze nie znaleźli. – Zapatrzył się przed siebie. – Dziwna to sprawa, naprawdę, bo zdawała się być na to raczej odporna. Miała swój świat, była bardzo pozytywna i nigdy się nie skarżyła… Zostawiła wszystko tak, jakby miała za chwilę wrócić. Ponoć siedział koło niej robot. Gapił się na nią… Jakby czekał na komendę. No i się już nie doczekał.

Zamyślił się. Wpatrywali się w widok za oknem Orbitalnej Stacji Kosmicznej Ceres. Ciemna powierzchnia planetoidy pokryta była wysypką kraterów i przypominających fraktale zielonych wykwitów. Spowijała ją delikatna, ledwie widoczna łuna atmosfery, którą udało się stworzyć. Widział ten obraz na zdjęciach wiele razy. Teraz jednak, gdy Ceres była tak blisko i mógł patrzeć na nią w sposób, w jaki wcześniej widział Ziemię, Księżyc i Marsa, wydawała mu się znacznie ciekawsza. Bardziej plastyczna, niemal namacalna. Przede wszystkim jednak poczuł, że jest naprawdę mała. To oczywiście ułatwiało jej terraformację, jednak rozumiał teraz, że o ile stała się znakomitym poletkiem doświadczalnym, to trudno było ją uważać za prawdziwą alternatywę dla Ziemi. 

– Właściwie, dlaczego w tych bazach nie ma większych ekip? – zapytał Hagran.

– Koszty. – Hjalmar wzruszył ramionami. – Podobno z misji na Tytanie wycofali wszystkich ludzi. Zamknęli projekt, bo był za mało perspektywiczny. To znaczy, rokował dobrze, ale to wszystko paskudnie ssie zasoby i z czegoś trzeba było zrezygnować. A tu… zminimalizowali co się da. W bazie głównej nadal trzymają więcej ludzi, ale w tych małych wystarczy właściwie… Hm… ogrodnik. – Zaśmiał się. – Może złota rączka albo serwisant paneli słonecznych. Bez urazy – dodał ostrożnie, widząc minę Hagrana. – W każdym razie, innych możliwości na razie nie ma i nie licz, że przyślą ci tu coś więcej niż dostęp do biblioteki z dobrym porno – zażartował, ale znowu nie doczekał się reakcji. – Męskie też mają – dodał i tym razem Hagran przynajmniej na niego spojrzał. – No nie dąsaj się! – Hjal dał mu sójkę w bok. – Zadbali, żebyś miał pewnego rodzaju towarzystwo – rzekł konspiracyjnie. – Ale niech to będzie niespodzianka.

 

*

>> 12:14 Hagran Kadari

Hej. Czy ta twoja cholerna niespodzianka to ten robot, który prawie przyprawił mnie o zawał, czy połączenie od “Jen Krivan”?

 

<< 12:15 Hjalmar Merovyng

Ha, ha! A zatem już się poznaliście.

 

>> 12:15 Hagran Kadari

Bardzo śmieszne.

 

<< 12:16 Hjalmar Merovyng

Odebrałeś?

 

>> 12:16 Hagran Kadari

Nie. 

 

<< 12:16 Hjalmar Merovyng

To odbierz. Centrala ponoć bardzo się postarała. Podobno jest nie do odróżnienia. 

 

>> 12:17 Hagran Kadari

Czyli to nie twój głupi żart?

 

<< 12:17 Hjalmar Merovyng

Nie! :-) Ma być twoim wsparciem na stacji. Wytrenowali ją na bazie rozmów Jen z ekipą z bazy głównej. Ponoć tych bardziej i mniej oficjalnych ;-) W każdym razie o tym miejscu i roślinach wie absolutnie wszystko. Z pewnością więcej niż byłby w stanie przyswoić kiedykolwiek prawdziwy mózg Jen Krivan. Możesz ją pytać o co tylko zechcesz. Chcą, żebyś na tyle, na ile to możliwe, kontynuował jej pracę. Boisz się duchów, Hags?

 

*

22 września 2202, Ceres; 1238D/478Y

 

Hej, Mamo!

 

Zadomowiłem się już trochę. Hjal, kolega ze stacji orbitalnej nie ustaje w drobnych, codziennych złośliwościach, więc w zasadzie nie czuję się samotny. Mam też ciekawe towarzystwo, do którego jeszcze nie przywykłem. Opowiem Ci innym razem.

Chyba najbardziej brakuje mi smaku kawy. Takiej prawdziwej, a nie tego czarnego paskudztwa, z czymś, czego nawet przy najszczerszych chęciach, nie da się nazwać mlekiem. Ale działa, więc nie ma co narzekać. Przyzwyczaję się i do tego. Nie musisz się o mnie martwić, naprawdę. Mam tu sporo roślin i Łazika, właściwie robota, który zachowaniem i wyglądem przypomina tamte duże charty, które tak Ci się podobały. Rzeczy, które ze sobą zabrałem, pozwoliły mi się urządzić całkiem przytulnie. 

 Uczę się funkcjonowania w trybie dwudziestosiedmiogodzinnej doby. Słońce wschodzi podczas niej trzy razy, bo jeden obrót zajmuje Ceres dziewięć godzin i cztery minuty. Teoretycznie można by spróbować zmienić ten tryb na osiemnastogodzinny, ale jak dotąd nikt się do tego nie zaadaptował. Zabawne, że ten rytm jest w nas tak mocno zakodowany, co? Staram się przesypiać jeden obrót. Pomagają mi pigułki.

Na zewnątrz panuje straszliwy ziąb i światła jest mało, a w dodatku podłoże jest całkiem czarne. Czasem mam nawet wrażenie, jakbym był na scenie teatru. Rośliny za to mają się świetnie. Wyobrażasz sobie, że ta sztuczna atmosfera ma już prawie takie stężenie tlenu, jak ta na Ziemi? Tylko powietrze jest bardzo rozrzedzone, więc warunki na zewnątrz są gorsze niż na ziemskich ośmiotysięcznikach. Świat zewnętrzny wciąż jest strefą śmierci, ale jeśli ktoś byłby w stanie wejść bez wspomagania na Everest czy Kangczendzongę, mógłby pospacerować też bez maski wśród plantacji Ceres. Nie za długo, rzecz jasna, ale to już naprawdę wielka rzecz! Tylko się nie przejmuj! Ja nie wychodzę na zewnątrz bez tlenu. I bez “czapki”. :-) 

 Nie mogę Ci wysłać zdjęć. Nie pozwalają mi na to. Mam nadzieję, że czujesz się dobrze i że Alex przychodzi do Ciebie, żeby nie było Ci samotnie. Z tym kotem to świetny pomysł. 

 

Ściskam Cię, 

Hagran

 

*

<< 12:04 Hjalmar Merovyng

Jak tam na zielonej Ceres? Mieliśmy gości. Polecieli na dół, na stację główną. Tajniaki z centrali. Dagmar ich wyniuchała. To ta, co pytałeś, czy zawsze jest taka naburmuszona. Szczerze, to nawet nie wiem, czy dziewucha, która masowała mi wczoraj plecy, jest rzeczywiście masażystką, czy to też jedna z nich. Ale plecy jak masełko. 

 

>> 12:05 Hagran Kadari

Nie za dobrze ci tam? Co to za jedni?

 

<< 12:06 Hjalmar Merovyng

Za dobrze, to jakby dziwki przysłali. Moja udręczona dusza by się na to nie obraziła. Dag mówi, że chcą sobie popatrzeć jak naprawdę nam idzie z tą Cerestyną. Chodzą słuchy, że zrobiło się jeszcze bardziej krucho z kasą. Ale może być i tak, że komuś na Ziemi się zaczyna spieszyć, żeby stamtąd spieprzać. 

 

>> 12:07 Hagran Kadari

Twoja udręczona dusza. Hjal, nawet mnie nie wkurzaj. Rozumiem, że nie mam co liczyć na to, że do mnie też przyślą tę masażystkę?

 

<< 12:10 Hjalmar Merovyng

Chyba prędzej faceta od paneli słonecznych ;-)

 

>> 12:11 Hagran Kadari

Bardzo śmieszne. Z tym akurat radzę sobie sam.

 

<< 12:12 Hjalmar Merovyng

Wiem, cudotwórco ;-) A z sadzonkami też dobrze sobie radzisz? 

 

>> 12:13 Hagran Kadari

Wredna z ciebie parówka, wiesz? 

 

<< 12:13 Hjalmar Merovyng

Ha ha! Ja ciebie też!

 

Hagran wyłączył okno komunikatora i pokręcił głową. “Masażystka” – wycedził pod nosem. Pewnie wcale nie było nikogo takiego, a Hjal powiedział to tylko po to, żeby mu dokuczyć. Niby po kumpelsku, a jednak zakłuło.

Z zamyślenia wyrwał go dźwięk raportu. Dostrzegł komunikat o awarii jednego z paneli AMF i zaklął w duchu. Hjal zlałby się ze śmiechu. Serwisant… Popatrzył po sobie, na zaschniętą plamę czegoś białego na bluzie. Zapuścił się. Przydałoby się trochę ogarnąć, ale najpierw musi sprawdzić ten parszywy panel i zająć się sadzonkami. Były ostatnią rzeczą, którą zdołała tu wypracować Jen. 

Wszystko opierało się na biocelach, mikroorganizmach stworzonych dzięki nanoinżynierii i modyfikacjom genetycznym. Z początku wykorzystywano je tylko do dostarczania tlenu, dwutlenku węgla, składników odżywczych i wody, bezpośrednio do roślin. Miały być odpowiedzią na niekorzystne zmiany klimatyczne na Ziemi. Tymczasem stały się także kluczem do projektu CeresTERRA. Okazało się, że biocele potrafią wytwarzać we wnętrzu rośliny pożądane warunki, generować zastępczą fotosyntezę i zarządzać przemianą materii. Jen opowiedziała mu, że dawniejsze generacje tutejszych roślin były zdane na odżywianie celularne, a pierwsze, które sadzono na Ceres, zachowywały się bardziej jak pasożyty. Niewiele z siebie dawały, poza samą biomasą, za to miały spore zapotrzebowanie na dokarmianie. Ale przyjmowały się, a to było wielkim wydarzeniem. Z biegiem czasu dało się wyciągnąć z nich coraz więcej, a sterując ich procesami wewnętrznymi, można było zmusić zielsko do większego wpływu na środowisko zewnętrzne. Największy przełom stanowiły modyfikacje, które doprowadziły do znaczącej produkcji tlenu.

Czytał o tym już wcześniej, ale zaczął rozumieć znacznie lepiej, gdy wyjaśniała mu te procesy Jen. I szczerze mówiąc, wolałby zaszyć się przed kompem i znowu jej posłuchać, ale słońce już wstało i lepszy moment na wyjście nie trafi się przez wiele godzin. Przynajmniej będzie mógł opowiedzieć swojej towarzyszce, co dziś robił. Założył kombinezon i wyszedł na skąpe światło dnia. 

 

*

 Jeden z paneli w kształcie plastra miodu w istocie wyglądał na uszkodzony, mimo solidnego wykonania i dużej odporności. Coś musiało w niego uderzyć, a na Ceres tym czymś mógł być jedynie meteorytowy “prezent” od kosmosu. Świadomość, że sam mógłby oberwać napawała go niepokojem, choć mniejszym niż na początku. Zdążył się przyzwyczaić, jak do niemal wszystkich tutejszych niewygód, poza brakiem towarzystwa kogoś cielesnego. Wiele by dał za spotkanie z masażystką.

 Znalazł meteoryt wielkości pięści, ładnie zaokrąglony i przyjemnie leżący w dłoni. Podrzucił go delikatnie, przyglądając się, jak powoli opada na jego rękę. Gdy Hagran był mały, często śnił o tym, że lata. Uwielbiał te sny. Były jedynymi dobrymi, które mu się przydarzały. Marzył wtedy o tym, żeby kiedyś trafić do miejsca, gdzie latanie byłoby możliwe. A teraz zabawy ze znikomym ciążeniem Ceres stanowiły jedyną rozrywkę, która mu się nie nudziła. Skakał w dal i sunął w powietrzu albo przewracał się w tył i leciał w dół w zwolnionym tempie, jakby podtrzymywały go niewidzialne ręce. Ograniczeniem, które nie pozwalało mu na zbyt wiele szaleństw, było to, że wzniecany pył też nie chciał opadać. Pozbywanie się zapylenia nastręczało wiele trudności, ponieważ nie spłukiwał go deszcz, a ze względu na niskie temperatury nie dało się zainstalować zraszaczy. Lepiej było po prostu nie wariować.

Hagran położył meteoryt w zagłębieniu na grzbiecie Łazika i ocenił stan kolejnych konstrukcji. Nazywali je “panelami słonecznymi”, choć w istocie wcale nimi nie były. Miał tu małą elektrownię jądrową, a złotawe tarcze stanowiły część systemu generującego sztuczne pole magnetyczne Ceres (Artificial Magnetic Field), mającego chronić “Małą Ziemię” przed promieniowaniem kosmicznym. Był ciekaw, czy kosmos już się znudził, czy ten mały meteoryt to tylko początek zabawy. W przyszłości większość drobnego badziewia będzie się po prostu spalać w atmosferze, ale teraz “gruz”, jak go nazywali, wciąż stanowił problem.

Wrócił na stację, gdy słońce schowało się za horyzontem i zaczęło się robić naprawdę zimno. Kombinezon chronił wystarczająco we względnym cieple dnia, ale przy tak marnym ciążeniu trudno było się rozgrzać przy pracy. Musiał polegać na przemianach chemicznych wewnątrz ubrania. Pogłaskał Łazika i posłał go do bazy dokującej, którą w zaciszu własnego umysłu zaczął już nazywać budą. 

 

*

10 października 2202, Ceres; 1255D/478Y

 

Cześć, Mamo.

 

Nie, tu nie ma złej pogody. To znaczy, jak tylko słońce się schowa, szybko robi się upiornie zimno, mimo że czarna ziemia, bogata w węgiel, pochłania sporo jego energii. Za to nie pada, nie ma burz, a przepływ powietrza jest subtelny. Atmosferze sporo jeszcze brakuje do tej ziemskiej.

Pytałaś o rośliny. Niektóre są już spore. Te zasadzone dawno temu są mojego wzrostu, a w innej części Ceres są ponoć jeszcze wyższe. Stacja, na którą mnie przysłali, jest stosunkowo młoda, a plantacja przypomina trochę pole kukurydzy. Z tym, że liście tych stworów są grubsze, bardziej mięsiste. Wprowadzam teraz nowe, delikatniejsze gatunki.

Tak, pod spodem naprawdę jest lód. Dzięki niemu mam pod dostatkiem wody. Ale nie znajduje się tak płytko, żeby ciągnęło od niego po nogach. Zresztą, Mamo… tu i tak jest zimno! A ja mam dobry skafander :-) 

Pytałaś też o te dziwne znaczki w wiadomościach ode mnie: 1255D/478Y. Otóż to nic innego jak tutejsza data. Tak, coś takiego mógł wymyślić tylko księgowy albo programista :-) Jeden obieg wokół Słońca zajmuje Ceres cztery ziemskie lata, dwieście dziewiętnaście dni i siedem godzin. Rok ma tysiąc czterysta osiemdziesiąt dziewięć tych tutejszych dób (trzy obroty, o których Ci mówiłem). Teoretycznie można podzielić to na jakieś piętnaście miesięcy po dziewięćdziesiąt dziewięć, może sto dni, ale i tak używamy w kosmosie głównie ziemskich dat. To byłoby niepotrzebne zamieszanie.

Pytałem o te awarie, które spędzały Ci sen z powiek, ale powiedzieli, że do tej pory nie było żadnej, która odcięłaby tak podstawowe rzeczy jak tlen, wodę czy ciepło, a nawet łączność. Z większością rzeczy byłbym sobie w stanie poradzić sam. Po to mnie w końcu wzięli. Ale gdyby było naprawdę źle, przyślą po mnie kogoś ze stacji orbitalnej. Wiem, że się martwisz i pewnie moje słowa niezbyt Cię uspokajają. Chciałbym, żebyś mogła zobaczyć tutejsze wschody słońca. Wtedy pewnie byś stwierdziła, że jednak było warto o to wszystko walczyć. No i przypominam Ci, że to Ty stawałaś na rzęsach, żebym mógł polecieć na misję, wyrwać się z Ziemi. Pewnie jakbyś wiedziała wtedy jaki tu ziąb i jakie paskudne żarcie, to kazałabyś mi wymarzyć sobie inną przyszłość. 

Nie martw się moją samotnością. Mam dobre towarzystwo. Takie, którego nie da się dotknąć, ale to nie szkodzi. Z pewnością byś ją polubiła. Ma na imię Jen. Jest bardzo mądra, przenikliwa. I ładna. Przywiązałem się do niej. 

Łazik też ma się dobrze. Rozczula mnie, że pytasz. 

 

Dbaj o siebie. Kocham Cię,

Hagran

 

*

– Zacząłem głaskać Łazika. Co więcej, mam wrażenie, że on na to reaguje – zaśmiał się zawstydzony, że w ogóle to powiedział. – Jakby napierał lekko na moją dłoń… Jen, czy ja już zacząłem wariować? – zapytał, a kobieta, której twarz widniała na monitorze, uśmiechnęła się łagodnie. 

– Może na wszelki wypadek nie mów o tym nikomu – odrzekła i mrugnęła. 

– Już powiedziałem tobie!

– Ale ja umiem dochować tajemnicy. A jeśli potrafisz jej dochować i ty, powiem ci, że ja mam czasem wrażenie, że on mruczy!

Hagran zakrztusił się kawą i roześmiali się z tego obydwoje. 

– Czujesz się czasem samotna? – zapytał ją po chwili.

Miała być jego przewodniczką po świecie tutejszych roślin i bioceli, instruować go przy prowadzeniu prostszych badań i odpowiadać, w razie gdyby miał jakieś pytania o bazę, plantację i laboratorium. Nie spodziewał się, że będzie mógł rozmawiać z nią o takich osobistych rzeczach. Że będzie tak realna.

– Czasem. Ale teraz nie. Opowiesz mi, jak spędziłeś dzień?

Zapatrzył się w jej twarz i błąkający się po niej uśmiech. Zrobił zrzut ekranu. W zasadzie nie wiedział czemu. Tym bardziej nie potrafił pojąć, dlaczego po zakończeniu rozmowy ustawił sobie to zdjęcie jako tło pulpitu. 

 

*

Drgnął, gdy coś uderzyło w ziemię tuż za nim, wznosząc obłok czarnego pyłu. Rozejrzał się nerwowo, jakby spodziewał się zobaczyć kogoś, kto rzucił w jego stronę kamieniem. Nikogo jednak nie było w pobliżu. Nie mogło być. Kątem oka dostrzegł ruch w okolicach jednego z paneli i zrozumiał, że dzieje się coś większego. Rozejrzał się po niebie i zmarszczył czoło. Kolejne uderzenie dosięgło Łazika i tym razem naprawdę się wystraszył. Rzucił się w kierunku panelu, aby się pod nim skryć i przeczekać ten osobliwy deszcz. Łazik nie reagował na jego przywoływanie. Wyglądało na to, że się zawiesił albo wyłączył. Sterczał teraz nieruchomo, jakby przyczajony do ataku. Patrzenie na niego napawało Hagrana lękiem. Niepatrzenie było jednak jeszcze gorsze. 

 

27 listopada 2202, Ceres; 1297D/478Y

 

Cześć.

 

Przepraszam, że piszę tak rzadko. Pewnie się martwiłaś. U mnie dobrze. Czas mija mi tu inaczej. Byłabyś pod wrażeniem ile nauczyłem się o roślinach. O ich skomplikowanym metabolizmie i działaniu bioceli. O zastępczej fotosyntezie w warunkach skąpej dostawy światła. Nie zastanawiałem się głębiej jak to się dzieje, że dzięki sterowaniu procesami wewnętrznymi roślin, można na tak wielką skalę zmieniać temperaturę otoczenia, właściwości gleb czy skład atmosfery. Albo jak to się dzieje, że pozyskuje się z nich wodę tam, gdzie w ogóle jej nie ma. Nie wnikałem w to. Nie miałem świadomości jaki to cud i że to wcale nie jest takie oczywiste. 

Chciałbym Ci opowiedzieć o Jen, mojej towarzyszce, ale… nie wiem jak to ująć. Była tu, w bazie, przede mną. Wiele z tutejszych roślin to jej dzieła. Nie miałem okazji poznać jej na żywo. Żałuję tego. Zżyłem się z nią.

Pogłaszcz ode mnie kota.

 

Kocham Cię.

Hagran

 

*

– Miałem dziś drobny wypadek. – Jen uniosła brew z zaciekawieniem. – Meteoryt rąbnął w Łazika. Muszę go rozkręcić, zobaczyć co się stało. Stał tam i wydawał się… martwy. Nie pomogło restartowanie i tryby awaryjne. Diagnozowanie nic nie wykazuje. Nie wiem… Może coś przestało stykać – rozmyślał na głos. – A co u ciebie?

– W porządku. Posmutniałeś – zauważyła.

– Żałuję, że nie możesz tu być.

– Jestem tu – uśmiechnęła się. 

– Tak. W pewien sposób… – Urwał. – Napisałem dziś do mamy i zdałem sobie sprawę, jak wiele nauczyłem się przy tobie. Od ciebie. Dla ciebie… – dodał z zawstydzeniem. – Chciałbym, żebyś tu była, Jen.

 

*

Następnego ranka rozkręcił Łazika i znalazł w nim niewielki notes, wciśnięty w bufor. Długo wahał się, czy go otwierać. Przekartkował go pobieżnie i od razu zrozumiał, że nie tylko musiał należeć do niej, lecz także, że nie służył jej do zapisków z badań. Był osobistym dziennikiem. Papierowy notatnik oznaczał potrzebę prywatności i słowa, które miały pozostać w ukryciu przed ciekawskimi oczami, a jednocześnie musiały być uzewnętrznione. Tylko czy on miał prawo poznawać te słowa, nawet jeśli dla Jen to nie miało już znaczenia?

 

*

Parametry wykazywały klarownie, że jego mózgowi brakuje serotoniny i dopaminy, mimo że w jedzeniu miał mnóstwo prekursorów tych neuroprzekaźników. Czuł się przygnębiony i powątpiewał, by dało się to po prostu załatwić chemią. Tęsknił. Choć czy można było to nazwać tęsknotą? Przecież towarzyszyła mu każdego dnia. Coraz bardziej raniło go jednak, że nigdy nie będzie mógł dotknąć jej twarzy, poczuć zapachu jej skóry i poleżeć w milczeniu tuż obok niej.

Program REGAINED stworzono po to, żeby osoby pogrążone w żałobie, mogły zachować namiastkę tych, którzy odeszli. Czytał, że zaczęło się w czasach, gdy AI jeszcze raczkowała. Miała odpowiadać na wiadomości, czasem je wysyłać. Algorytmy uczyły się osobowości, charakterystycznych zwrotów, sposobu pisania, żartów i stylu komunikacji osoby, która odeszła. Generowały nowe zdjęcia, biorąc poprawkę na przemijający czas. Ludzie, którym już nigdy nie było dane się zestarzeć, mieli na nich pierwsze siwe włosy, zmarszczki. A ci, którzy bardzo bali się starzenia, z czasem nosili ślady, jakby poddali się operacjom plastycznym. Wszystko było takie realne. Potem rozwinęli program do granic absurdu. AI tworzyła już nie tylko zdjęcia, lecz także filmy i to w przeróżnych okolicznościach. Umożliwiała nawet rozmowy w czasie rzeczywistym. 

Podobno z początku system sprawdzał się znakomicie. Ludzie i tak żyli przecież coraz mniej w realnym świecie. Potem jednak, wraz z rozwojem możliwości, ci, którzy pozostali wśród żywych, zanurzali się w tej fikcji, odurzeni nią jak narkotykiem. Zawieszeni pomiędzy światami, nie potrafili poukładać sobie spraw na nowo. O tym też czytał. Czuł wtedy, że nie chciałby zrobić sobie czegoś takiego. Nie uwierzyłby, że pozna w ten sposób kogoś, kogo już nie ma. Po kim został tylko ten cyfrowy ślad. Programistyczna wizja artystyczna… A już na pewno nie wyobraziłby sobie, że ten ktoś, wypełni całe jego życie.

Nie mógł spać. Mimo podwójnej dawki pigułek. Usiadł i zaczął pisać. On także musiał z siebie coś wyrzucić.

 

10 dec 2202; 1:05 Earth Time; 1309. day 478 ne, 2:49 Ceres Time;

from: Hagran Kadari <hags.kadari@skymail.com>

to: Jen Krivan <jen.krivan@skymail.com>

 

Mam wrażenie, że staję się po części Tobą, wiesz? Zasypiam przy muzyce, którą mi puściłaś. Czytam Twoje teksty i wchodzę na bioarchive, żeby poprzeglądać artykuły z Twojej działki. Mam wrażenie, że przejąłem nawet ten Twój powściągliwy uśmiech. Jakbym zrobił trochę miejsca dla Twojej duszy w swoim ciele. Mimo że tak dużo Ciebie we mnie, coraz częściej pojawiają się momenty, gdy brutalna rzeczywistość przenika do mojej świadomości. Jakby rozszczelnił mi się skafander, w którym próbuję się ukrywać. Lękam się, jakby ten przeciek prawdy miał mnie zabić. Śniło mi się ostatnio, że przestałaś się odzywać. Boję się tego, Jen. Że mi Ciebie zabiorą.

 

 Leżał patrząc na jej notes i bił się z myślami. Stanowił jedyną namacalną rzecz, która po niej została. Wszystko inne zabrali. Gdy tu dotarł, był im za to wdzięczny. Bał się tej Jen, której ciało zastygło na wieczność. Teraz oddałby bardzo wiele za choć jedną koszulkę, która wciąż nosiłaby jej zapach. Otworzył notes i zaczął czytać, a jego oczy otwierały się coraz szerzej.

 

*

914. dzień 478 r., 21 września

 

Jestem pewna, że ktoś korzystał z mojego komputera. Czuję się jak paranoiczka. Boję się wychodzić na zewnątrz. A właściwie… chyba bardziej boję się wracać. Cały czas nasłuchuję. Sprawdzam każdy kąt. Wiele razy. Siedzę przy komputerze i odwracam się za siebie. Rozmawiałam dziś z psychologiem. Rutynowa kontrola. Nie powiedziałam mu, że to się dzieje. Uznałby, że zwariowałam. Mówiłam, że jestem trochę rozkojarzona i nerwowa, bo ostatnio gorzej znoszę samotność. Mam łykać tabsy, te fioletowe, ale tego też się boję. Jeśli ktoś tu jest… Tylko kto niby miałby tu być?

 

917. dzień 478 r., 25 września

 

Zostawiłam nagrywanie na cały dzień. W bazie nie było nikogo poza mną. Tyle że nie pamiętam, żebym robiła wszystkie te rzeczy… Nie było mnie w tym ciele, które piło czarną kawę. Odstawiłam pigułki. Wszystkie parametry są w normie. Poza tym, że serce biło mi przez ten czas mocniej. Mam zapis. Oglądałam siebie i nie mogłam w to uwierzyć. Byłam w laboratorium, robiłam jakieś badania. Ale… ja przecież tego nie potrafię! Wzięli mnie tu, bo potrzebowali kogoś od programowania, kto nie boi się fizycznej pracy. Najdziwniejsze jest to, że mam cień wrażenia, że wiem, co robiłam w tych eksperymentach. Jak mogłabym to wiedzieć?

 

922. dzień 478 r., 30 września

 

Obejrzałam nagranie jeszcze raz. Zaczynam coraz więcej z tego rozumieć. Jakby część mnie wiedziała. Nie umiem tego opisać. Czuję, że nie jestem sama w swojej głowie. Obce myśli, obce uczucia, smak czarnej kawy. Inna muzyka. Ostatnio przyłapałam się na tym, że nucę coś, czego nigdy nie słyszałam. Ktoś jest we mnie. Wprowadzili mi do organizmu nowe biocele. Mówili, że dzięki nim będę lepiej znosić tutejsze warunki, że będą stymulować serotoninę, zwiększą odporność. Podpisałam zgodę. Mimo ryzyka, że się nie przyjmą. To też był jeden z powodów, dla których wybrali właśnie mnie. Powiedzieli, że moje ciało reaguje na nie zaskakująco dobrze. Teraz myślę… Że było tam coś jeszcze. 

 

933. dzień 478 r., 12 października

 

Czuję, jakbym zaczęła stawać się nią. Profesor Krivan. Wszystko już mi się miesza. 

 

938. dzień 478 r., 18 października

 

Zapytałam czy mogą mnie przenieść. Nie mogą. Myślę, że nie chcą. 

 

950. dzień 478 r., 1 listopada

 

Chcieli mieć tu ją, nie mnie. Może nas obie. Tyle, że mnie jest jakby coraz mniej. Liczyli na to, że się zintegrujemy? Przerażają mnie te chwile, gdy przez moją głowę płyną jej myśli. Gdy ciało robi coś, czego nie rozkazał mu mój umysł. Czuję to coraz częściej. Jestem tego bardziej świadoma. Moja głowa przestaje to wycinać. Mam wrażenie, że pozostaję sobą już tylko wtedy, gdy wychodzę tu, na zewnątrz.

 

953. dzień 478 r., 5 listopada

 

Nie mogłam dziś otworzyć drzwi. Ktoś chyba próbował mnie zamknąć. Udało mi się to obejść, ale pewnie spróbują znowu. Skuteczniej… 

 

*

 Usłyszał dźwięk nadchodzącej wiadomości i drgnął. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że mięśnie bolą go od napięcia. Nie wiedział, ile razy przeczytał wszystkie te zapiski, ale niektóre zdania mógłby już wyrecytować z pamięci. Czuł mrowienie na twarzy. Wstał powoli i zgasił monitory, ostrożnie, jakby starał się nie zbudzić uśpionego, drapieżnego zwierza. Wiadomość była od Jen Krivan. 

 

*

Choć słońce jeszcze nie wyłoniło się zza horyzontu, ubrał się i wyszedł. Przywitał go Łazik, lecz nakazał mu zostać. Chciał być sam. Nie ufał już nikomu i niczemu. Musiał pomyśleć w spokoju, w zaciszu własnego umysłu, póki miał taką możliwość. Jemu też zaaplikowali biocele. Miały radzić sobie między innymi z serotoniną, lecz jego parametry wskazywały wyraźnie, że nie wyrabiają. Panika ściskała mu boleśnie gardło. Nie wiedział jak miała na imię dziewczyna, do której należał notatnik. Kim była? I czy twarz, którą widywał każdego dnia i której zwierzał się ze wszystkiego, należała do niej, czy do “profesor Krivan”? Czy była w ogóle twarzą kogoś prawdziwego, czy również to było kłamstwem? “Chcieli mieć tu nas obie”. Czy ta profesor była zbyt ważna, żeby trzymać ją w zaścianku Układu Słonecznego? A może jedynym, co po niej zostało, była sztuczna inteligencja wytrenowana na bazie jej artykułów i rozmów, którą można było “wgrać” w czyjeś ciało?

Przeczytał ostatni wpis, przy którym nie widniała żadna data: 

 

Powietrze na Ceres ma dziwny zapach, a bez maski lepiej czuć ciepło słońca na twarzy. Najbardziej brakuje mi dotyku. Zwykłego, ludzkiego… Gdy po mnie przyjdziesz… mam nadzieję, że będziesz miała ręce i będziesz mogła mnie przytulić.

 

Drżał. Zdjął maskę i zaciągnął się zimnym powietrzem. Po raz pierwszy naprawdę poczuł jego woń.

 

*

27 lutego, 2203; 1378D/478Y

 

Cześć, Mamo! Wybacz, że znowu zamilkłem. Dużo się ostatnio działo, ale mam wrażenie, że idzie ku dobremu. Mam w sobie ostatnio więcej spokoju. Wziąłem się za siebie i sporo ćwiczę. Dobrze mi to robi na głowę i pozwala ciału pozostawać sprawnym, zwłaszcza, że dużo ostatnio wychodziłem. Teraz więcej czasu spędzam w laboratorium, z moimi roślinami. Podjąłem nowe badania. Byłabyś ze mnie dumna. Uważam na siebie. Ciepło się ubieram i staram się zdrowiej jeść. Polubiłem nawet czarną kawę. Mam nadzieję, że u Ciebie dobrze. 

 

Ściskam Cię mocno, Hags 

 

 

Koniec

Komentarze

Tak, czuję, że to jest dobrze napisane. Nie wiem jednak, czy wszystko dobrze zrozumiałem. Mam wrażenie, że nie wszystko zeszło się w końcówce. Chyba za mało została przedstawiona relacja między bohaterem, a dziewczyną z monitora, bym mógł uwierzyć, że nagle zaczął jej pragnąc. Za dużo za to, wiadomości do matki, które oprócz naukowych tez nic nie wnoszą. Wątpię też, żeby matce chciało się słuchać o metabolizmie bioceli. Szkoda, że te informacje nie kierowane były do pani z monitora. Byłoby to bardziej realne, rozumiał bym wtedy rodzące się uczucie do AI. Wiesz chłop rozmawia o wspólnej pracy badawczej, z umarłą poprzedniczką w ciele AI. Matka trochę to popsuła. Chociaż jak mówię, nie mam pewności czy dobrze wszystko zrozumiałem i może po kolejnych komentarzach rozjaśni mi się ta perspektywa, będę śledził i może wrócę z editem. Sam język miodzio na moją duszę. Czuć, że masz wszystko połapane, że można zaufać jeśli chodzi o Science. Trzydzieści tys. Znaków naprawdę wyparowało nie wiem kiedy i jak. Pozdrawiam.

Opowiadanie bardzo mi się podobało, ale wg mnie jest zdecydowanie za krótkie :D Chętnie dowiedziałbym się o dalszych losach bohatera :>

Master of masters : John Ronald Reuel Tolkien

Jak dla mnie bardzo, bardzo smutne opowiadanie, prawie się popłakałam. Nie wiem czy było to zamiarem Autorki, ale widzę w nim przesłanie, że nie da się tak ładnie (to określenie jakoś samo mi się nasuwa, zwłaszcza gdy porównam z moimi konkursowymi wypocinami, gdzie bohater też znalazł martwą bliską osobę) znieść traumy i żałoby po samobóju, bez wyzbycia się tego kim się jest.

Bije po emocjach jak obuchem, pewnie moja opinia jest guzik warta, ale uważam, że bardzo dobry tekst.

 

Co do technikaliów: nie jestem pewna, czy stanowiące podobną do ziemskiej atmosferę, azot i tlen, mając temperaturę prawie znośną dla człowieka, byłyby w stanie się utrzymać w polu grawitacyjnym Ceres. Musiałabym sprawdzić. Aż mi się przypomialy bardzo podobne zadania obliczeniowe na fizyce w liceum :-)

Chociaż pewnie sprawdziłaś przed publikacją i jest okej, więc przepraszam jak coś.

Życie to bajka braci Grimm w oryginale.

Emilsien!

 

Cieszę się, że mogłem wraz z kronosem być Twoją pierwszą betą. ^^

Napisałaś dobre opowiadanie o skutkach ingerowania w charakter człowieka. Element romantyczny, który przemyciłaś do tekstu pasował do całokształtu, pokazywał fascynację Krivan, która wynikała w pewnym sensie z… postępującego samouwielbienia. Poprzednia mieszkanka stacji uległa zmianom, a jej następca – też. Tyle że poprzedniczka się poddała, widząc utratę własnego społeczeństwa, a Hagran przeszedł zmianę i stał się nosicielem umysłu Krivan.

Przerażająca wizja, w której ludzie są jedynie narzędziami, a nie oryginalnymi jednostkami. To wszystko spowite w mrocznej sztucznej atmosferze Ceres nadaje opowiadaniu osobliwej aury samotności, z którą bohater próbuje walczyć, jednocześnie ulegając zmianom.

Lubię takie motywy. Sam napisałem opowiadanie, poruszające podobne tematy (poza Pieśnią słowika, którą już przeczytałaś :P), generalnie chcąc nie chcąc przemycam je też do innych tekstów.

Czytało się płynnie. ^^

 

Masz ode mnie klika bibliotecznego i powodzenia w konkursie!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

BarbarianCataphract

 

W sumie, to twój powyższy komentarz brzmi jak fajna recenzja :> (mówię poważnie).

Master of masters : John Ronald Reuel Tolkien

Przemyślane opowiadanie, które posiada wiele walorów. Autorka nie rzuca odpowiedzi czytelnikowi prosto w oczy, ale serwuje je w powściągliwy, nienarzucający się sposób. Dlatego poświęcenie uwagi temu tekstowi bardzo procentuje!

Od razu przy pierwszym przeczytaniu odniosłem wrażenie, że tekst jest dobry. Posiada wyważone proporcje między warstwą emocjonalną (bohater określony jest w kontekście trzech relacji: do Jen, do kolegi z orbity oraz do matki, a nawet psa-robota) oraz światotwórczą (opis terraformacji Ceres, jej atmosfery, podział doby na 27 godzin, szczegółowe opracowanie kalendarza planety, koncepcja bioceli, pomysł odtworzenia osoby jako AI i wiele innych).

Jednak opowiadanie ukazuje swoją głębie przy drugim przeczytaniu (przełomowe jest odnalezienie przez bohatera tajemniczego dziennika i… czarna kawa). Postać Jen nabiera nowego znaczenia, a relacja bohatera do niej i w ogóle jego rola na stacji wymaga ponownego przemyślenia.

Nie chcę spoljerować, ale na pewno jest to tekst, w którym wszystko okazuje się być na miejscu, jeżeli tylko czytelnik lubi trochę pogłówkować.

 

Ze szczególnym wyczuciem potrakotwana jest w opowiadaniu warstwa emocjonalna (na co zwraca uwagę w komentarzu Jeremia, a z czym w pełni się zgadzam). Wątek rozmów ze “sztuczną” Jen i tworzenia się relacji jest przejmujący. Autorka stopniuje “zapadanie się” bohatera w świat Jen. Hagran czuł początkowo do Jen niechęć – w pierwszej scenie boi się stacji w której dziweczyna pracowała i wyczuwa, że coś niepokojącego miało tu miejsce. Potem coraz bardziej wchodzi w jej świat, żeby ostatecznie…

 

Dużą radość sprawiło mi betowanie tego tekstu! Polecam do biblioteki.

vrchamps!

 

Bardzo Ci dziękuję za miłe słowa. A to, że "można zaufać, jeśli chodzi o Science" jest dla mnie największym komplementem, bo właśnie z obawy, że byłabym w tym zbyt cienka, nigdy wcześniej się na SF nie porwałam. 

Jest szansa, że kilka puzzli spadło z Twojego stołu i czekają na odkrycie :-) 

Co to matki – jak wspomniałam we wstępie, "Powrót na Ceres" jest między innymi opowiadaniem o samotności. W moim odczuciu jest coś przejmującego i smutnego w tym, że jedyną bliską osobą w życiu dorosłego mężczyzny jest matka… Ona także nie ma nikogo poza kotem. Dowiadujemy się w bardzo krótkim zarysie, że wychowywała syna sama, bo ojciec Hagrana odebrał sobie życie. Nie pisałam o tym więcej, ale jest spore pole do wyobrażeń jak mogła się kształtować relacja tych dwojga, w obliczu takich wydarzeń. 

Informacje, w moim odczuciu, nie mogły być kierowane do Jen Krivan ani do Hjalmara, bo to byłoby sztuczne. To tak, jakbym ja opowiadała Tobie o tym, że na Ziemi jest 24-godzinna doba, że czasem pada, czasem wieje, w niektórych miejscach pada śnieg. A w Sopocie jest molo :-) Jen, według wiedzy Hagsa – spędziła na tej stacji sporo czasu. Hjal – siedzi na SOCe i przed nim “Mała Ziemia” też raczej nie ma tajemnic. A mamie, która siada w fotelu i przykrywa kolana kotem, można bez sztuczności opowiedzieć o innym świecie, w który się trafiło i to nawet w sposób dosyć łopatologiczny. 

Widzisz – Hagran po prostu nie ma dziewczyny, żony, czy faceta, do których mógłby pisać. Dla jednych to żenujące, dla innych dramatyczne, zależy od doświadczeń :-)

Nadal nie musi Cię to przekonywać, choć mam nadzieję, że to, co tu napisałam pozwoliło Ci spojrzeć na to z trochę innej perspektywy.

 

Dzięki, raz jeszcze!

 

Iluvathar!

 

Dzięki! Poczułam się doceniona i zmotywowana ;-)

 

eM

 

Jeremia!

 

prawie się popłakałam

bije po emocjach jak obuchem

 

– mocni kandydaci na najlepsze komplementy, jakie usłyszałam ever. Dziękuję.

 

Chociaż pewnie sprawdziłaś przed publikacją i jest okej, więc przepraszam jak coś.

 

Obawiam się, że mnie przeceniasz pod tym względem :-) Tzn. postarałam się zrobić mocny research do tego tekstu, spędziłam sporo czasu na wyobrażaniu sobie szczegółów, żeby abstrakcyjna wizja stworzenia atmosfery wydawała się spójna i prawdopodobna. Niestety – nie zmienia to faktu, że z fizyki w liceum miałam tylko tróję :-) I jest tu jeszcze sporo rzeczy, których nie podjęłabym się rozważać, bo pewnie nigdy bym tego tekstu nie dokończyła. Zaznaczam w tekście, że sterowanie procesami wewnętrznymi roślin może również generować ich wpływ na temperaturę, ale brakuje mi sporo zasobów we łbie na tak zaawansowane science. Dlatego już w tej materii pozwalam na zaistnienie większego pola dla fiction :-)

 

Dzięki za budujący komentarz! 

 

Barbarian!

 

Cieszę się, że mogłem wraz z kronosem być Twoją pierwszą betą. ^^

 

Aż nie wiem co powiedzieć! XD

 

Bardzo trafnie wyklarowałeś wiele rzeczy, które siedzą w tym tekście, a niektóre nazwałeś w sposób, w jaki sama bym ich nie ujęła. Uwypukliłeś to, co między wierszami i spojrzałeś z wyższego poziomu. Zostawiłam w tym tekście wiele niedopowiedzeń, właśnie po to, żeby każdy, kto zechce, mógł je sobie poprzemyśliwać i dopisać po swojemu.

Czytanie o tym, co zostało po tej lekturze w Tobie, jest dla mnie sporą wartością.

 

Dzięki!

 

 

Masz rację. Przekonuje mnie 24 godzinna doba na ziemi:) (chociaż on nie był naukowcem tylko złotą rączką, może nie wyszłoby tak źle) w takim razie brakuje mi dwóch może trzech rozmów z Jen. Może i dwóch czy trzech mniej z mamą. Rozumiesz o co mi chodzi, dla mnie rozmowy z matką umiejszaja ta samotność, gdyby było ich mniej a rozmów z sztuczną Jen więcej, było by ok. Bo to fajny pomysł z tym AI, a nie do końca wykorzystany. Byłoby bardziej samotnie, bardziej klaustrofobiczne. Jak mówię to tylko moje odczucia. Bo tak klimat i sposób pisania to piękność. Pozdrawiam:)

vrchamps!

 

Teraz to Ty dałeś mi parę elementów układanki do tego, w jaki sposób zobaczyłeś ten tekst :-) Dzięki. Przyznam Ci się, że bałam się wchodzić głębiej w relację Jen i Hagrana po tym, jak został odebrany mój poprzedni tekst (Pan Lasu). Pewnie w efekcie trochę od tego uciekłam.

Klaustrofobiczność, o której mówisz zobaczyłam w “Gorzkich migdałach” Chrościska i bardzo mnie urzekła. U mnie wyszło rzeczywiście inaczej. Trochę jakby Hagran rękami i nogami bronił się przed tym. 

Bardzo cenne to, co napisałeś.

Dzięki raz jeszcze!

 

Kronos!

 

Dzięki za komentarz z subtelnymi wskazówkami do wpasowania na odpowiednie miejsca brakujących puzzli ;-) Przyglądanie się temu jak Ty układałeś sobie w głowie ten obraz podczas betowania było bardzo satysfakcjonujące. Rzadko ma się okazję, żeby móc tak gościć w czyjejś głowie.

Dzięki za ogrom czasu i uwagi, jakie poświęciłeś temu opowiadaniu!

Tekst zdecydowanie ma potencjał. Bardzo fajnym IMHO zabiegiem jest to, że bawisz się różnymi formami narracji (korespondencja, zapisy rozmów, pamiętniki – jako uzupełnienie narracji trzecioosobowej), bo to dodaje i wiarygodności opisom, i literackiej wartości. Stylistycznie gdzieniegdzie przydałoby się podszlifować, ale to nie są wielkie rzeczy. Fabularnie tekst jest dość klasyczny dla pewnego typu SF z elementami, powiedzmy, grozy, ale realizuje tę fabułę spójnie i umiejętnie. Nie zachwyciło, w sensie – nie wybiło mnie z butów, ale to udany tekst, który bardzo dobrze wróży twojej pisarskiej przyszłości. Dobra robota.

ninedin.home.blog

Iluvathar!

A dziękuję, staram się. :3

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Ninedin!

 

Wielkie dzięki za zwrócenie uwagi na mocne strony opowiadania! Dobrze wiedzieć, co nie wyszło, ale jeśli ktoś potrafi umiejętnie zauważyć co się udało, to ma wielką wartość. A nazwanie tych rzeczy tak umiejętnie nie jest łatwe.

Dziękuję Ci też za komplementy! Aż chce się człowiekowi starać jeszcze bardziej :-)

 

Pozdrowienia,

eM

Tekst wydaje się nieco długi względem treści, ale jest tu klimat ciszy i samotności, który stanowi pewne uzasadnienie takiej objętości. Całość ma w sobie trochę oldschoolu, choć nie za dużo, nie jest to typowe “SF w dawnym stylu”. Całość idzie w dość ciekawym kierunku, a zmiany w umiejętnościach głównego bohatera przemycasz na tyle nieznacznie, że dopiero z opóźnieniem pojawiło się “a-ha!”.

Natomiast co było widoczne aż za bardzo… Inspiracja filmem “Moon” (celowa lub przypadkowa, faktyczna, czy tylko przeze mnie domniemana – zdziwiłbym się jednak, gdybyś tego filmu nie widziała, nawet jeśli nie krążył w głowie w trakcie pisania) nie jest niczym złym, ale tu już w połowie tekstu coś świtało w głowie, a gdy pojawił się notes, finał był już w dużym stopniu przewidywalny (w dużym, ale nie całkowicie, więc tekst nadal się broni).

Podobało się, choć można by tu i ówdzie treść skrócić, a pod koniec trochę podkręcić dramaturgię.

 

Z technikaliów: co dłuższe akapity na pewno można tu podzielić na krótsze

 

"dał mu sójkę w bok"

– takie wstawki nadają tekstowi życia, ale zastanawiam się, czy to konkretnie sformułowanie będzie znane wielu czytelnikom :) Jednak trochę już wyszło z użycia :)

 

"Pewnie wcale nie było nikogo takiego, a Hjal powiedział to tylko po to, żeby mu dokuczyć"

– to "dokuczyć" brzmi w tym zdaniu trochę nienaturalnie. Tzn. logicznie, językowo poprawne, ale w tym kontekście bardziej wiarygodnie zabrzmiało słowo "wkurzyć" (lub któryś z innych synonimów, tez tych dosadniejszych). Niby drobiazg, a jednak odrobinę wybija.

 

"Stojąc w przedsionku przed grubymi drzwiami, dzielącymi go od wnętrza stacji, Hagran zawahał się"

– IMO to zdanie trochę do przeredagowania.

 

" Stojąc w przedsionku"

" Uczę się funkcjonowania w trybie"

" Nie mogę Ci wysłać zdjęć"

" Jeden z paneli w kształcie"

" Znalazł meteoryt wielkości pięści"

" Leżał patrząc na jej notes"

" Usłyszał dźwięk nadchodzącej wiadomości"

– nadmiarowe spacje przed akapitami.

 

Wilku Zimowy!

 

Dziękuję Ci za bardzo wnikliwy komentarz i wyszczególnienie paru rzeczy. Zgadzam się co do użycia słów, które Ci nie zagrały. Pomyślę o tym.

Z SF mierzyłam się po raz pierwszy, a nie mam przeczytanej góry książek z tego gatunku, dlatego stworzenie czegoś w “dawnym stylu”, czy jakimkolwiek innym – nie było zamierzone. 

Najbardziej jednak zaskoczyłeś mnie filmem “Moon”. Nie widziałam i nie miałam nawet pojęcia o jego istnieniu. Natomiast ostatnio, czytając opowiadania – tu na portalu czy drukowane, często zdumiewało mnie, że ktoś już napisał coś, co zrodziło się również w mojej głowie. Uznałam, że albo moje pomysły są sztampowe, albo jest naprawdę ograniczona liczba koncepcji, które wpadają do wielu głów. 

Po tym, co napisałeś mam jeszcze silniejsze wrażenie, że piekielnie trudno wymyślić coś oryginalnego. Trochę mi to psuje satysfakcję ze stworzenia tej historii, ale cóż – życie :-)

 

Dzięki, raz jeszcze!

Pozdrowienia,

eM

 

Bellatrix!

 

Ślicznie dziękuję za klika!

 

Pozdrowienia,

eM

Hola, hola, samo poruszanie podobnych pomysłów nie jest sztampowością – te same rzeczy można ogrywać w różny sposób, z różnymi wnioskami, różnymi środkami, z innymi szczegółami, finałem, czy przebiegiem :-) “Moon” na pewno warto zobaczyć i… jeśli zobaczysz, to będziesz wiedzieć, co się tu skojarzyło – mimo że scenariusz jednak inny :-) 

 

Chyba im na Ceresie mocno zależało, skoro poszli w taką stronę. Za pierwszym razem wygląda na to rowiązanie siłowe, osobowość astronautki jest po prostu spychana, za drugim ktoś poszedł po rozum do głowy i zastosował inną metodę, IMO bardziej wredną. Podoba mi się, jak powoli odsłaniasz tajemnice tego, co się dzieje na Ceresie. Nie ma tu ogromnego napięcia, fabuła nie leci na łeb na szyję i dobrze, bo czytelnik też daje się podejść tej obcej osobowości.

Bardzo fajne opko :)

Ostatni kopniak i do Biblio :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Irka_Luz!

 

Piękne dzięki za klika i za opinię na temat tekstu! Bardzo fajnie ujęłaś te różnice w przemianach obu bohaterów. Dzięki, że wyszczególniłaś te elementy opowiadania, które w Twoim odczuciu zagrały, zwłaszcza, że zwróciłaś uwagę na tempo opowieści i odsłanianie kolejnych elementów układanki.

Dzięki, raz jeszcze!

eM

Świetnie jest tu oddana atmosfera izolacji i niepokoju. Cały czas mamy tu trudne do nakłucia wrażenie, że coś jest nie tak. Spodziewałem się na początku szaleństwa bohatera albo faktycznie sci-fi duchów – a to pozornie przyjazna machina biurokratyczna okazuje się być zagrożeniem. Dodatkowy plus za otoczkę naukową, która dla laika brzmi wiarygodnie. Językowo nie mam się czego przyczepić.

 

Z uwag – czasami napięcie lekko siada, np. gdy po liście do mamy pojawia się rozmowa o masażystce, a potem naprawa paneli.

 

Gdybym się bardzo czepiał, to są minimalne zgrzyty logiczne w paru miejscach, ale nie wpływające na odbiór.

 

 

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

GreasySmooth!

 

Cieszę się, że poczułeś tę szczególną atmosferę, jaką udało mi się stworzyć na Ceres :-) I że doceniasz sferę naukową tego opowiadania. To dla mnie jeden z największych komplementów. Dzięki za wskazanie miejsca do przeanalizowania. 

Jeśli udało mi się to napisać tak, że zgrzyty logiczne są minimalne, uważam to za wielki sukces :-D

 

Dzięki!

eM

Kurcze, myślałem, że atmosfera na czymś tak małym jak Ceres nie dałaby rady się utrzymać, ale pobieżny reaserch chyba na to pozwala – przynajmniej na tak drobnym poziomie, jak pojawia się w opowiadaniu. Dokładne policzenie limitów podejrzewam, że byłoby ciężkie na kartce.

 

Reszta komentarza, tradycyjnie, po wynikach:)

Слава Україні!

Wiele było opowiadań traktujących o samotności w kosmosie, o trudach jej znoszenia na planecie, na której prócz bohatera nie ma nikogo. Potrafiłaś to pokazać w sposób przejmujący, ale też na tyle dobitny, że jako czytelniczka przez pewien czas byłam na Ceres.

A jeśli są tu pewne niedopowiedzenia… Cóż, kawa wypełniła je doskonale. ;)

 

Przez chwi­lę zda­wa­ło mu się, że umysł płata mu figle… → Czy oba zaimki są konieczne?

 

Na swo­ich dłu­gich, smu­kłych no­gach… → Zbędny zaimek – czy robot mógł mieć cudze nogi?

 

Jen Kri­van pró­bu­je na­wią­zać po­łą­cze­nie.” → Jen Kri­van pró­bu­je na­wią­zać po­łą­cze­nie”.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

do więk­sze­go wpły­wu na śro­do­wi­sko ze­wnętrz­ne. Naj­więk­szy prze­łom… → Nie brzmi to najlepiej.

 

“Chcie­li mieć tu nas obie”. → “Chcie­li mieć tu nas obie”. Lub: Chcie­li mieć tu nas obie.

Cytując, używamy albo kursywy, albo cudzysłowu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Moment, moment, coś mi się tu nie zgadza. Gdzieś jest lub kiedyś była (zostało zasugerowane, że zostało po niej tylko AI) prawdziwa, "oryginalna", Jen Krivan, która nigdy nie trafiła na Ceres. I jest anonimowa autorka pamiętnika, której świadomosc Jen Krivan wciśnięto bez jej wiedzy i zgody. W którymś momencie Anonimowa orientuje się, co się stało i popełnia samobójstwo. Dotąd dobrze zrozumiałam?

Ale dlaczego Hjalmar i systemy w bazie nazywają zmarłą na Ceresie badaczkę imieniem i nazwiskiem pani profesor, a nie jej własnym? Przecież najrozmaitsze dokumenty, archiwa, bazy danych muszą pokazywac że na Ceres poleciała pani Anonimowa, a nie pani Krivan. Czy to tylko Hagranowi w ramach spisku wciska się kit…?

Poddaję się, im dłużej o tym myślę, tym większy mam mętlik w głowie :D

 

Duży plus za listy do mamy. Abstrahując od ich roli w całości kompozycji, są świetnie napisane.

Ja nie wychodzę na zewnątrz bez tlenu. I bez “czapki”. :-) 

Pogłaszcz ode mnie kota.

Takie prawdziwe.

 

 

 

Kosmos to bazgranina byle jakich wielokropków!

Cześć, emilisien! :-)

Mój komentarz będzie taki plus-minus i chyba subiektywny, bo ostatnio coś „porobiło” mi się z koncepcją/wymiarami obiektywności.  A więc…

 

Opowieść z gatunku lekkiej grozy. Czytało się nieźle, myślę, że głównie przez intrygujący początek oraz pojawienie się w narracji listów i wymian wiadomości z bazą. Związek z AI, samotny pobyt na stacji, rośliny i dziwne rzeczy, które przydarzają się bohaterowi należą do klasycznych motywów, lecz spróbowałaś wykorzystać je w inny sposób, łącząc z podatnością bohatera „na” (nie chcę spojlerować), co mnie zaciekawiło, naturalnie, o ile dobrze zrozumiałam całość. Wykorzystywanie młodych, zdrowych ciał do obsługi małej stacji, bo szkoda nań naukowców. Pomysł rodem z horroru. Dla mnie, zamiast się go trzymać, zaczęłaś eksplorować inne elementy, głównie podatność bohatera, bo sytuację, w której się znalazł już w mniejszym stopniu.

Jeśli rzeczywiście o ten pomysł chodziło, pojawia się wiele pytań, na które nie znalazłam w tekście odpowiedzi ani możliwych tropów do zastanawiania się: jak do tego doszło, dlaczego ludzie wpadli na taki pomysł? Wyjaśnienia mogłyby być różne, przykładowo: człowiek na stacji jest potrzebny w sensie tylko manualnym, człowiek jest tańszy od naukowca, naukowiec może nie mieć zdrowia, wystarczających predyspozycji do funkcjonowania w warunkach Ceresa, nie jest multiplikowalny, trudno znaleźć kogoś specjalizującego się w kilku dziedzinach na raz i pewnie wiele innych. W tekście rozwiązanie pojawia się ot, tak, hop i mamy wyrobnika lecz z umysłem kogoś innego. Z kolei, patrząc na sprawę tylko od strony bohatera, czyli miłość jako trigger ułatwiający dobrowolne przyjęcie cudzego umysłu nie przekonuje, ponieważ nie znajduję w tekście oparcia dla tej hipotezy (radości, szaleństwa i obłędu). Rozwiązanie zachowujesz jako twist na sam koniec. Samotność młodego człowieka wydaje się normalna, zachowuje relacje (żartuje z kolegą, pisze listy do matki) i nagle bum – sytuacja się powtarza (zgoda są pojedyncze sygnały, dla mnie za słabe wobec egzotycznego pobytu na Ceres) i będąc czytelnikiem próbuję sobie odtworzyć całą sekwencję wydarzeń od początku i natrafiam na luki.

 

Fabularnie, tekst jest dla mnie raczej opowieścią o samotnym młodym chłopcu z pewnym bagażem (ojciec), bo raczej nie dojrzałym mężczyźnie, piszącym listy do równie samotnej matki. I tutaj zaczyna się dla mnie problem z koncepcją postaci i rzeczywistości, którą nam przedstawiasz. W tekście samotności dla mnie za bardzo nie widać, a przynajmniej związanego z nią dyskomfortu. Pojechał na samotną placówkę, ba, namawiała go do aplikacji na tę posadę matka. Ani ją, ani jego nie zdziwił nabór do stacji kogoś, o kim można powiedzieć, że był tylko „serwisantem”, w dodatku wszędzie cięto koszty i zwijano projekty kosmiczne (trwała jakaś ziemska wojna i za mało zasobów), więc wolnych fachowców raczej był dostatek na rynku. Dobrze – zawiesiłam niewiarę. 

Listy pisane do matki – ok, są ze sobą związani, choć charakter korespondencji zdawał mi się lekko młodzieńczy, pasujący do listów z wakacji czy kolonii. Na poważnie zdumiała mnie rozmowa w bazie – ukrywanie obecności Jen oraz potraktowanie jej jako przedniej niespodzianki dla bohatera i odtąd niewiara już mnie nie opuszczała. Takie niespodzianki? I o robocie na stacji też nic bohater nie wiedział? Trudno uwierzyć. Udał się w nieznane jak na wspaniale wakacje, a przedtem nic: przygotowanie fizyczne, badania, treningi? Przyjmuję, że nabór nie musi wyglądać tak, jak obecne przygotowanie kandydatów na kosmonautów, ale tak zupełnie nic. 

Wymianę wiadomości z Hjalem przełknęłam: dalej klimat młodzieńczy; żarty, a więc dobry kontakt. Im dalej, tym częściej zawieszałam niewiarę: notesik ukryty za buforem łazika, jakby samotna osoba nie mogła go trzymać po prostu na biurku, to było naprawdę bezpieczne miejsce(?); niedostatek serotoniny i dopaminy, gdy był w ogniu zakochania; spokojne patrzenie w niebo na lawinę meteorytów; łazik uderzony i nie działający, a test diagnostyczny pokazuje sprawne wszystkie układy, po czym pada stwierdzenie, że może coś nie styka i bohater rozbiera łazika na części jak maszynkę do mięsa albo stary motocykl. Już widzę, jak by to robił. :-) Cały czas zero dylematów, refleksji. 

Różne zabiegi pewnie łatwiej kupiłabym, gdyby działy się na Ziemi, a nie na Ceres, w dodatku, po negatywnych doświadczeniach z rozpowszechnionym wirtualnym życiem osób zmarłych (ten passus zdecydowanie za długi, jak na swoją rolę, którą rozumiem)?

 

Merytorycznie czepiać się nie będę, bo fajnie przemycasz podstawowe info o Ceres i moim zdaniem wystarczy, lecz o trzech rzeczach wspomnę, gdyż kłują w kontekście bohatera i opisywanej rzeczywistości. O jednej już się wyżej rozpisałam, lecz też ją przytoczę dla porządku:

*wybranie młodzika do obsługi stacji bądź pokazywanie go jako takiego;

*akapit z psychologiem 

Dlaczego psycholog pomyślałby, że zwariował? Rutynowa kontrola? Przecież, gdyby był to eksperyment nie byłby standardowy, poza tym psycholog zna go sprzed wyjazdu na Ceres?

*brak wysiłku (nawet się nie spocił) przy wykonywaniu pracy, zadań przy niższej grawitacji

W telegraficznym skrócie, bo komentarz będzie i tak przedługaśny: przy zerowej grawitacji, gdy kosmonauci wychodzą z ISS na tzw. spacerki ubierają specjalną chłodzącą bieliznę – obieg wody, mamy kłopot z ciśnieniem – dekompresja i wycofujemy z organizmu azot, poza tym jeszcze z wieloma rzeczami mamy problem – zmniejszenie komory serca, gęstości kości, patykowatość, funkcjonowanie narządów, specjalne narzędzia – masa statku i masa człowieka i inne. Możliwość wykonywania skoków nie jest równoznaczna z brakiem wysiłku.

 

Drobiazgi:

,Kątem oka dostrzegł ruch w okolicach jednego z paneli i zrozumiał, że dzieje się coś większego

Niezgrabne.

,Ludzie i tak żyli przecież coraz mniej w realnym świecie.

Brakuje „w”

,Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że mięśnie bolą go od napięcia

„z”, „od napinania” bądź inaczej ująć?

,Nie spodziewał się, że będzie mógł rozmawiać z nią o takich osobistych rzeczach.

Dlaczego się nie spodziewał, przecież Jena została specjalnie stworzona na bazie raportów i pogaduszek z bazą, aby dotrzymywać towarzystwa człowiekowi oraz bohater miał doświadczenie z obecnością w sieci ludzi zmarłych?

,Był ciekaw, czy kosmos już się znudził, czy ten mały meteoryt to tylko początek zabawy.

Dlaczego kosmos mial się znudzić? W kolejnych zdaniach wyraźnie piszesz, że to niemożliwe? ;-)

 

W listach jest trochę brakujących przecinków, ale uznałam, że to celowe. ;-)

 

Podsumowując: podoba mi się wejście w opowiadanie – potrafisz zainteresować!; sprawnie piszesz i przedstawiasz różne „klocki”, aby zbudować w czytelniku obraz bohatera i, pewnie, gdyby rzecz działa się na Ziemi, łatwiej kupiłabym historię, ale na Ceresie taki bohater i zdarzenia wydają mi się mało przekonywujące, brakuje wystarczających przesłanek; idziemy, idziemy, idziemy i robisz gwałtowny zwrot pod koniec, czyli nie ma ciągu prowadzącego do niego bądź… nie, to rodzaj grozy, więc trzeba iść naprzód. Z ostatnią kwestią coś jest na rzeczy, ponieważ pokazujesz zdarzenia w taki sposób, że nie prowadzą do zakończenia, mamy trwającą sytuację, pogłębianie się przywiązania i – dla mnie – niezrozumiały zwrot.

 

pzd srd :-)

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

 

Regulatorzy!

 

Ucieszyłam się, że wpadłaś i przeczytałaś. A jeszcze bardziej z tego, że tym razem udało mi się wciągnąć Cię do swojego świata :-) Dzięki za wyłapanie szczegółów!

 

mindenamifaj

 

Hagran nie ma dostępu do baz danych i rzeczy, które "góra" chce pozostawić ukryte i ściśle tajne, realizując taki projekt. Hjal, jako praktycznie jedyna osoba, z którą Hags się kontaktuje, jest w ten proces wtajemniczony. Nie jest szczery, niewiele w ogóle wiemy o nim, poza tym, co wie sam bohater. Wszystko jest zresztą pokazywane z jego perspektywy. 

Jen Klivan jest profesorką, która miała ogromny wkład w badania nad biocelami i o niej też niewiele wiemy (bo sam Hags nie wie, a to jego umysł śledzimy w opowiadaniu). W moim zamyśle – stracili tę Jen i jedyne, co mogli zrobić, to próbować wgrać AI wytrenowaną na bazie jej wiedzy, do innych ludzi. Ale dzięki tym badaniom, mogą też zaaplikować ją do wielu osób, tam, gdzie im to potrzebne. 

Anonimowa kobieta została właściwie wymazana z baz. Informacje o niej są tajne. Dlaczego zdecydowali się powiedzieć Hagranowi o tym, że w ogóle był tam ktoś, kto umarł, a nie sprawili by myślał, że Jen jest żyjącym człowiekiem? Nie wiadomo – może Hjal się wygadał… Może chciał go trochę wystraszyć albo zrobić małe kocenie nowemu :-) Wiele rzeczy zostaje w domyśle i lubię je tak tworzyć, bo wtedy różni ludzie dopowiadają sobie scenariusze, których ja bym nie wymyśliła. A jeszcze jak ktoś mi o nich opowie, to mam największą satysfakcję :-)

 

Bardzo Ci dziękuję za miłe słowa :-)

 

Asylum

 

Fajnie, że wpadłaś i przeczytałaś. Jestem pod wrażeniem długości Twojego komentarza :-) Że chciało Ci się tak wnikać i poświęcać mojemu opowiadaniu tyle czasu i uwagi. 

Przyznam, że wielu uwag nie rozumiem, w przypadku innych mam poczucie, że nie dostrzegłaś pewnych szczegółów, które zmieniły widziany przez Ciebie obraz. 

Z tego, co piszesz, rozumiem, że mój bohater nie trafił do Ciebie.

 

jak do tego doszło, dlaczego ludzie wpadli na taki pomysł? (…) człowiek jest tańszy od naukowca, naukowiec może nie mieć zdrowia, wystarczających predyspozycji do funkcjonowania w warunkach Ceresa, nie jest multiplikowalny, trudno znaleźć kogoś specjalizującego się w kilku dziedzinach na raz i pewnie wiele innych.

Rozwiązania, które przyszły Ci do głowy są bliskie mojemu zamysłowi. Mam wrażenie, że to wyczułaś, nawet jeśli nie napisałam tego wprost i dla mnie tak jest właśnie najlepiej. W tekście są wskazówki, które mają doprowadzać do takich wniosków. 

 

BTW – Ceres, nie Ceresa. Ta planetoida jest w rodzaju żeńskim.

 

Fabularnie, tekst jest dla mnie raczej opowieścią o samotnym młodym chłopcu z pewnym bagażem (ojciec), bo raczej nie dojrzałym mężczyźnie, piszącym listy do równie samotnej matki.

To Twoje wrażenie. Każdy odbiera bohatera przez pryzmat swoich doświadczeń. Dla mnie nie ma nic dziwnego w istnieniu dojrzałego mężczyzny, którzy żartuje z kumplem (to raczej Hjal robi to po szczeniacku, Hagran jest raczej poważny), jest emocjonalnie zależny od matki czy nie do końca mu się dorosło. Znam wielu takich ludzi. Oni istnieją naprawdę, niezależnie od tego, co myśli o nich racjonalny świat.

 

Pojechał na samotną placówkę, ba, namawiała go do aplikacji na tę posadę matka. Ani ją, ani jego nie zdziwił nabór do stacji kogoś, o kim można powiedzieć, że był tylko „serwisantem”, w dodatku wszędzie cięto koszty i zwijano projekty kosmiczne (trwała jakaś ziemska wojna i za mało zasobów), więc wolnych fachowców raczej był dostatek na rynku. (…) Na poważnie zdumiała mnie rozmowa w bazie – ukrywanie obecności Jen oraz potraktowanie jej jako przedniej niespodzianki dla bohatera i odtąd niewiara już mnie nie opuszczała. Takie niespodzianki? I o robocie na stacji też nic bohater nie wiedział? Trudno uwierzyć. Udał się w nieznane jak na wspaniale wakacje, a przedtem nic: przygotowanie fizyczne, badania, treningi? Przyjmuję, że nabór nie musi wyglądać tak, jak obecne przygotowanie kandydatów na kosmonautów, ale tak zupełnie nic. 

 

Polecam Twojej uwadze fragment:

 

“Nie czuł się gotowy na to, by zostać rzuconym gdzieś samotnie, ale ziemska wojna wymagała cięć w projektach kosmicznych, a on był najlepszą osobą, którą mogli wygospodarować na małą stację badawczą o niskim priorytecie. Znał się na wielu rzeczach, choć w żadnej nie był specjalistą. Studiował fizykę, miał dobrą pamięć, był sprawny w testach logicznych i szybko się uczył. Sądził jednak, że przeważyły jego smykałka do drobnych napraw oraz umiejętność zrobienia czegoś z niczego. To było na misjach na wagę złota. Poza tym – miał mocny żołądek i był zdrowy. Ocenili także, że jest odporny na chorobę wysokościową, co uznano za atut.”

 

Nie wiem na jakiej podstawie wyciągnęłaś te wnioski. W moim odczuciu dosyć jasno mamy tu wyklarowane wiele rzeczy. Po pierwsze – poleciał w kosmos. To, że Hjal śmieje się z niego, nazywając do “serwisantem paneli” albo, że Hags sam mówi, że sądzi, że przeważyło to, że ma smykałkę do napraw, nie oznacza wcale, że jest gostkiem z ulicy. Jest wytrenowanym, szkolonym przez wiele lat mężczyzną, kosmonautą, który jest najlepszą osobą, jaką mogą wygospodarować. Miał robione mnóstwo testów. Na przykład – ocenili, że jest odporny na chorobę wysokościową, etc. To jego unikalna mieszanka cech sprawiła, że wybrali właśnie jego, spośród wielu, wielu innych – ale nadal – przygotowanych do latania w kosmos. Nie sądzę, żeby czytelnik wymagał aż tak łopatologicznego tłumaczenia takich rzeczy. 

 

Poza tym, w narracji jesteśmy wciąż przy Hagranie, mimo że w trzeciej osobie. Widzimy świat tak, jak on go widzi. O biocelach też już “coś wie”.

 

Czytał o tym już wcześniej, ale zaczął rozumieć znacznie lepiej, gdy wyjaśniała mu te procesy Jen.

No i przypominam Ci, że to Ty stawałaś na rzęsach, żebym mógł polecieć na misję, wyrwać się z Ziemi.

To nie znaczy, że mama chciała, żeby pojechał na tę konkretną misję. Ale w ogóle stawała na rzęsach, żeby jej syn został kosmonautą. Mam wrażenie, że bierzesz te rzeczy zbyt dosłownie i jednocześnie nie czuję, żebym opisała je tak, że można wyciągnąć tylko jeden, jedyny słuszny wniosek. 

 

Im dalej, tym częściej zawieszałam niewiarę: notesik ukryty za buforem łazika, jakby samotna osoba nie mogła go trzymać po prostu na biurku, to było naprawdę bezpieczne miejsce(?);

“Nie mogłam dziś otworzyć drzwi. Ktoś chyba próbował mnie zamknąć. Udało mi się to obejść, ale pewnie spróbują znowu. Skuteczniej…” – to wskazuje na fakt, że kobieta, na którą zaczęli wgrywać Jen, boi się być w bazie. Zresztą to nie jedyne miejsce, gdzie o tym piszę. Ukrywa notes na zewnątrz, a jej motywacje mogą być różne. Może np. chcieć zostawić coś dla kolejnej osoby, której spróbują to zrobić. Ale to nie może zostać na widoku, bo wiadomo, że ktoś to zabierze i zniszczy. Może robi to tylko dla siebie, walcząc jeszcze o ostatni bastion swojej własnej duszy w ciele, które nie należy już tylko do niej.

niedostatek serotoniny i dopaminy, gdy był w ogniu zakochania;

Ogniu? Przecież ten facet ma świadomość, że pokochał AI, wytrenowaną na bazie kobiety, która już nie żyje. Jak dla mnie – to jest dramat, a nie ogień zakochania. Miłość i żałoba w jednym. Rozpacz, że kocham kogoś, kogo nigdy nie dotknę, nigdy nie zobaczę. To brzmi raczej jak depresja, niż euforia i ekstazka.

łazik uderzony i nie działający, a test diagnostyczny pokazuje sprawne wszystkie układy, po czym pada stwierdzenie, że może coś nie styka i bohater rozbiera łazika na części jak maszynkę do mięsa albo stary motocykl. Już widzę, jak by to robił. :-) 

To trochę tak, jakbyś 50 lat temu pisząc o samochodach z przyszłości, czyli z dziś, stwierdziła: eee, te samochody będą tak super nowoczesne, że nikt nie będzie zaglądał pod maskę. Są nowoczesne. A jednak wciąż ktoś zagląda pod maskę. Jedni podpinają komputer, a oni zakrywają ręką rurę wydechową, żeby pokazać Ci jak spaliny idą bokiem. No lajf, po prostu. Między innymi z takich powodów Hags tam jest. Gdy zawodzą super technologie, przydaje się facet ze śrubokrętem… 

 

brak wysiłku (nawet się nie spocił) przy wykonywaniu pracy, zadań przy niższej grawitacji. W telegraficznym skrócie, bo komentarz będzie i tak przedługaśny: przy zerowej grawitacji, gdy kosmonauci wychodzą z ISS na tzw. spacerki ubierają specjalną chłodzącą bieliznę – obieg wody, mamy kłopot z ciśnieniem – dekompresja i wycofujemy z organizmu azot, poza tym jeszcze z wieloma rzeczami mamy problem – zmniejszenie komory serca, gęstości kości, patykowatość, funkcjonowanie narządów, specjalne narzędzia – masa statku i masa człowieka i inne. Możliwość wykonywania skoków nie jest równoznaczna z brakiem wysiłku.

 Napisałaś tu dużo rzeczy, których nie rozumiem i niewiele z nich dla mnie wynika. Jak już pisałam – to moje pierwsze SF. Nie siedzę w kosmicznych technologiach, nie znam się. Ale zakładam również, że w przyszłości i w czasie, gdy ludzie będą latać na Ceres, będą inne technologie, inne kombinezony, inne problemy. Ja wybrałam takie. Pewnie, że nie jestem w stanie wyobrazić sobie wszystkiego. Gdybym próbowała, nic bym nie napisała. Dlatego nie próbuję :-) 

 

spokojne patrzenie w niebo na lawinę meteorytów;

No ja nie widzę, żeby on spokojnie patrzył w niebo na lawinę meteorytów:

 

Drgnął, gdy coś uderzyło w ziemię tuż za nim, wznosząc obłok czarnego pyłu. Rozejrzał się nerwowo, jakby spodziewał się zobaczyć kogoś, kto rzucił w jego stronę kamieniem. Nikogo jednak nie było w pobliżu. Nie mogło być. Kątem oka dostrzegł ruch w okolicach jednego z paneli i zrozumiał, że dzieje się coś większego. Rozejrzał się po niebie i zmarszczył czoło. Kolejne uderzenie dosięgło Łazika i tym razem naprawdę się wystraszył. Rzucił się w kierunku panelu, aby się pod nim skryć i przeczekać ten osobliwy deszcz.

Odebrałaś ten tekst na swój subiektywny sposób, tak jak zaznaczyłaś na samym początku – i dokładnie tak każdy z nas go odbiera. Pewne rzeczy, jak rozumiem, Ci się spodobały, inne do Ciebie nie przemawiają. Rozumiem to dobrze, bo mam tak samo. W moim odczuciu pewne zatracone szczegóły i to, na co zwróciłaś większą uwagę, także przez pryzmat Twoich doświadczeń – odebrałaś go właśnie tak. Hagrana zobaczyłaś jako prostego mechanika, który nie wiadomo co robi na tej Ceres, poza pisaniem szczeniackich listów do mamy. OK. Przyjmuję :-) 

 

Jeszcze raz dzięki za poświęcony czas i uwagi. Na pewno coś z nich będzie we mnie pracowało i może przy następnym tekście SF wyklaruję bardziej rzeczy, które teraz zostawiłam poza kadrem, a które, jak mi się zdawało, będą dla czytelnika zrozumiałe. Choć co do wielu innych – mam po prostu poczucie, że to kwestia gustu i naszego indywidualnego odbioru.

 

Pozdrowienia,

eM

I ja się cieszę, Emilisien, że dane mi było przeczytać Twoje opowiadanie. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

EJestem pod wrażeniem długości Twojego komentarza :-) Że chciało Ci się tak wnikać i poświęcać mojemu opowiadaniu tyle czasu i uwagi.

Niepotrzebnie, choć cieszę się, że to widać! :-) Powód jest prosty, gdy zdecydowałam się przyjąć rolę bycia Lożanką na obecny rok sformułowałam warunki konieczne i wystarczające. Do koniecznych należy czytanie wszystkich opowiadań zgłoszonych do piórka, a w przypadku użytkowników, których nie znam z innych tekstów przyłożenie do tego szczególnej staranności, choćby się waliło i paliło. Co oznacza przeczytanie opka kilkukrotnie w odstępie czasowym, napisanie komentarza i potem przeczytanie opinii o nim użyszkodników, bo może coś przegapiłam. Inaczej muszę zrezygnować, absolutne must have, normalka.

Przyznam, że wielu uwag nie rozumiem, w przypadku innych mam poczucie, że nie dostrzegłaś pewnych szczegółów, które zmieniły widziany przez Ciebie obraz. 

Z tego, co piszesz, rozumiem, że mój bohater nie trafił do Ciebie.

Nie, nie chodzi o „trafienie bohatera” do mnie. Opisujesz określoną osobę,  wrzucasz ją w sytuację, w której nie miał prawa się znaleźć (za słabe umocowanie w tekście) i każesz mu zachowywać się według swojego pomysłu na dalszy rozwój akcji.

Mam wrażenie, że to wyczułaś, nawet jeśli nie napisałam tego wprost i dla mnie tak jest właśnie najlepiej. W tekście są wskazówki, które mają doprowadzać do takich wniosków

Nie „wyczułam”, lecz zaczęłam zastanawiać się nad warunkami, w których ewentualnie byłoby to możliwe, dopuszczalne. ;-) Nie ma wskazówek i na tym polega jeden z problemów. Dla mnie miejscami wyglądało to tak, jakby bohater nie mógł się zdecydować czy być naukowcem, czy samotnym chłopcem bez dziewczyny, choć przypominam robotę wybrał sam i mama mu w tym pomogła (co nic złego, choć zaburza główny przekaz, kieruje go w inną stronę).

BTW – Ceres, nie Ceresa. Ta planetoida jest w rodzaju żeńskim.

Jasne, popełniam błędy, literówki i wszelkie możliwe błędy. :-Nie jestem alfą i omegą, co więcej dopuszczam ich popełnianie.  XD 

Każdy odbiera bohatera przez pryzmat swoich doświadczeń.

Nie, nie każdy. ;-) W tym konkretnym przypadku będę wielce zadufana, gdyby doszło do zakładu  orzechy postawiłabym  na siebie. Przykro mi. :-(

Że tacy ludzie istnieją – tak. Rzecz oczywista, wiek XXI, a przynajmniej ta jego połowa, zawężmy do świata zachodniego, w którym będzie królował charakter borderline (nie osobowość, nie potocznie rozumianyzcharakter, raczej pewien rys z dominującymi manifestacjami, obronami i rodzajem poszukiwanych rozwiązań).

I ja znam takie osoby, lecz nie o to chodzi, kogo znam i czy ludzie podobni do bohatera istnieją. Tak, istnieją, i oni, i wielu innych. Pytanie – dlaczego wybiorą pracę na Ceresie, czemu zostanie im dana i jak się będą tam zachowywali, w zapodanych przez Ciebie warunkach.

Polecam Twojej uwadze fragment… Nie wiem na jakiej podstawie wyciągnęłaś te wnioski. 

Właśnie na podstawie przytoczonego przez Ciebie fragmentu. Nie napisałaś, że trenował, przedstawiłaś go jako gostka, ktorego namawiała mama, o trenowaniu nie ma słowa, o marzeniach też, test wysokościowy (?) lepszy byłby na klaustrofobię, jeśli już w ogóle jakiś miast przyglądania się reakcjom i działaniu w symulowanym środowisku (chyba że inne warunki wyjściowe, których nie określiłaś) oraz bycie najlepszą osobą w sytuacji, gdy likwidowane są wszystkie pozaziemskie projekty.

Nie chodzi o łopatologię lecz przekaz – dlaczego tak, a nie inaczej. Określenie warunków brzegowych, z których wynikałoby zachowanie. Chyba, że gazujemy we mgłę. Wtedy wszystko może się zdarzyć,  Autor pisze, a czytelnik przesuwa wzrokiem po czarnych znakach i buduje sobie własną opowieść, bo nic nie ma znaczenia. 

Poza tym, w narracji jesteśmy wciąż przy Hagranie, mimo że w trzeciej osobie. Widzimy świat tak, jak on go widzi. O biocelach też już “coś wie”.

Przy kim jesteśmy, raczej nie ma znaczenia dla wiarygodności. Świat widzimy w odsłonie dla matki i Hjala. W biocele nie wchodźmy, proszę. ;-)

To nie znaczy, że mama chciała, żeby pojechał na tę konkretną misję. Ale w ogóle stawała na rzęsach, żeby jej syn został kosmonautą. Mam wrażenie, że bierzesz te rzeczy zbyt dosłownie i jednocześnie nie czuję, żebym opisała je tak, że można wyciągnąć tylko jeden, jedyny słuszny wniosek. 

Jeśli piszesz, że stawała na rzęsach, chyba trudno to odebrać, że jej na tym nie zależało? Słowa, tak, ważne.

 Słuszne wnioski, raczej nie mam do nich tendencji, nawet patrząc tylko po wpisach z forum. Sprawa z matką – ciekawa, alem skazana na jedynie „słuszne” domyślanie.

– to wskazuje na fakt, że kobieta, na którą zaczęli wgrywać Jen, boi się być w bazie. Zresztą to nie jedyne miejsce, gdzie o tym piszę. Ukrywa notes na zewnątrz, a jej motywacje mogą być różne. Może np. chcieć zostawić coś dla kolejnej osoby, której spróbują to zrobić. Ale to nie może zostać na widoku, bo wiadomo, że ktoś to zabierze i zniszczy. Może robi to tylko dla siebie, walcząc jeszcze o ostatni bastion swojej własnej duszy w ciele, które nie należy już tylko do niej.

Ok, ale tego w tekście nie ma. Tyle. Jak poczuła, że zaczęli ją „zgrywać”? Flashbacki – niemożliwe, raczej mogło dotyczyć osoby, do której wgrywano nową osobowość. Pytanie – jak mogłoby się przejawiać zgrywanie pozostaje otwartym. 

Ogniu? Przecież ten facet ma świadomość, że pokochał AI, wytrenowaną na bazie kobiety, która już nie żyje. Jak dla mnie – to jest dramat, a nie ogień zakochania. Miłość i żałoba w jednym. Rozpacz, że kocham kogoś, kogo nigdy nie dotknę, nigdy nie zobaczę. To brzmi raczej jak depresja, niż euforia i ekstazka.

Miłość jest miłością, nawet jeśli dotyczy maszyny, psa, kota, robaka, drzewa, kaczeńca. Czym jest miłość? Kontakt dotykowy, ciało w ciało nie jest konieczny. :-)

To trochę tak, jakbyś 50 lat temu pisząc o samochodach z przyszłości, czyli z dziś, stwierdziła: eee, te samochody będą tak super nowoczesne, że nikt nie będzie zaglądał pod maskę. Są nowoczesne. A jednak wciąż ktoś zagląda pod maskę. Jedni podpinają komputer, a oni zakrywają ręką rurę wydechową, żeby pokazać Ci jak spaliny idą bokiem. No lajf, po prostu. Między innymi z takich powodów Hags tam jest. Gdy zawodzą super technologie, przydaje się facet ze śrubokrętem…

Nie, nie przydaje się, bo śrubokręt inny i diagnostyka wykaże niesprawność któregoś układu, a jeśli nie – rozkminianie, np. wtyczka nie w kontakcie, idiotyczne i najprostsze  Pomińmy, tu było uderzenie w łazika i…

w przyszłości i w czasie, gdy ludzie będą latać na Ceres, będą inne technologie, inne kombinezony, inne problemy. Ja wybrałam takie. :-)

Rozumiem, dlatego czepiam się tylko braku pracy (wysiłku) przy niższej grawitacji, choć z technologiami naprawdę czarno widzę, potrzeba różnych rzeczy, nie tylko myśli/konceptu.

No ja nie widzę, żeby on spokojnie patrzył w niebo na lawinę meteorytów… 

Pozwolę sobie zamieścić fragment, który przytoczyłaś, aby było łatwiej:

>Drgnął, gdy coś uderzyło w ziemię tuż za nim, wznosząc obłok czarnego pyłu. Rozejrzał się nerwowo, jakby spodziewał się zobaczyć kogoś, kto rzucił w jego stronę kamieniem. Nikogo jednak nie było w pobliżu. Nie mogło być. Kątem oka dostrzegł ruch w okolicach jednego z paneli i zrozumiał, że dzieje się coś większego. Rozejrzał się po niebie i zmarszczył czoło. Kolejne uderzenie dosięgło Łazika i tym razem naprawdę się wystraszył. Rzucił się w kierunku panelu, aby się pod nim skryć i przeczekać ten osobliwy deszcz.<

Co razi: jego niewiedza dotycząca „większego i osobliwego deszczu”, który a/ normalny, b/ spodziewany (miał monitory, kontakt z bazą czy nie?). Nie zawsze trzeba polegać tylko na swoich zmysłach? Piszesz to tak, jakby go to zaskoczyło, jasne – można, ale chyba nie jest początkującym żeglarzem, który nie sprawdza pogody! Chyba że, coś mu te czynności zakłóca. 

 

Trochę szukałam, aby znaleźć cokolwiek jasnego i było w miarę krótkie, co dałoby jakiś obraz dotyczący kombinezonów i „spacerków” (medykalia i potencjalne zagrożenia), żeby nie było wyliczanką tysiąca stron. Może coś podobnego znajdziesz na yt, ale nie wiem, bo go odpuściłam, za duży obszar na na to maleństwo, z którego piszę. W każdym razie:

https://www.tokfm.pl/Tokfm/7,103454,28161730,statek-kosmiczny-o-ksztalcie-czlowieka-w-srodku-astronauta.html

 

Powtórzę jeszcze raz: poszczególne klocki fajne, choć nie prowadzą do konkluzji ukrywanej pod płaszczykiem samotności, dziwnego kontekstu wojennego i braku zasobów (niewyjaśnionego);  narracja wciąga, lecz nie daje satysfakcji.

Chyba chodzi o to, aby czytelnik uwierzył. ;-) Opko fajne (copyrighty należą do Anet), biblio skarżypytowałabym bez wahania. ;-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

 

Asylum,

 

przyjmuję Twoją opinię, wrażenia i argumenty. Nie ze wszystkimi się zgadzam – na przykład z tym o miłości, bo tu akurat wiedzę mam sporą. Nie tylko z doświadczenia, ale też z wykształcenia ;-)

Zgadzam się, że wiele rzeczy można by tu jeszcze cyzelować i że dobrze jest, jeśli za fiction stoi solidne science. Tym bardziej się cieszę, że mimo wielu uwag i wątpliwości, oceniasz to opowiadanie jako fajne :-)

 

Dzięki raz jeszcze!

eM 

Podobało się: Ogólny zamysł, który odczytałem jako opowieść o upiorze w kostiumie science fiction. Wszystko w dobrych tych pojęć znaczeniach. 

Nie podobało się: Być może sugestia że to wszystko jest ułudą?

 

 

Gratuluję i pozdrawiam!

Przeczytałam na komórce, na dodatek na łonie przyrody, więc żywcem nie miałam jak porobić notatek, czego żałuję, bo bardzo chętnie wskazałabym parę miejsc, gdzie mi zazgrzytało technicznie – nie jest ich sporo, ale na kilku rzeczach, o ile pamiętam, dość mocno się potknęłam albo zawiesiłam.

 

Może jednak zacznę od tego, że ogólnie widzę w tym opowiadaniu duży potencjał – nie ukrywam, że oprócz czytania możliwie jak najwięcej tekstów konkursowych, przyniosła mnie tu użytkownicza nominacja piórkowa, żeby w razie czego coś nie zostało przegapione – niemniej jeszcze nie “gotowe piórko”.

Masz bardzo ciekawy i intrygujący pomysł z tymi podmianami czy wymianami czy transplantacjami świadomości, osobowości czy może ich ersatzów? Do tego stopnia, że zaczęłam sobie zadawać pytanie, kim i czym jest narrator, który przecież przejmuje cechy poprzedniczek? Czyli udało się to też napisać tak, że niepokoi i gryzie. Wielki plus.

Czego w takim razie zabrakło? Nie chcę powiedzieć: dynamiki, bo nie jestem fetyszystką dynamicznej akcji, wręcz przeciwnie – sama piszę raczej powolnie i złości mnie domaganie się dynamiki. A więc nie. Ale czegoś, co by sprawiło, że tekst lepiej udźwignie pomysł i pasującą do niego szczątkową fabułę. Napisałaś raptem 30k, a opowiadanie mi się w pewnym momencie zaczęło dłużyć i miałam wrażenie, że dociągnęłaś do limitu 50k.

Jasne, monotonia jest tu niezbywalną częścią świata i akcji, więc jest wskazana, nie chciałabym, brońcie wszystkie panteony, nagłych pojawień się kosmitów czy zagrożeń. Ale może minimalne skrócenie całości albo też podkręcenie wątku z domysłami, niepewnością bohatera, może lepsze zarysowanie tego, co w tle, a o czym pisze Asylum urozmaiciłoby tekst i dało więcej punktów zaczepienia uwagi? Z kolei pogaduszki H&H (nie wiem, czy celowo oni mają imiona na tę samą literę, ale sprawiło to, że z początku mi się mylili, zwłaszcza że oba imiona niecodzienne) trochę mnie wybijały z rytmu, sprawiały wrażenie prób ożywienia akcji, a dla mnie były irytujące. Nie do końca też chwyciłam wątek rzekomej masażystki – też wydał mi się ozdobnikiem, a na dodatek on przypada głównie na ten kawałek, kiedy zaczęłam się trochę nudzić, wiec uwaga osłabła.

Formalnie fajne jest to zastosowanie różnych typów komunikacji, zwłaszcza listów do matki. Mnie to akurat nie uderzyło jako coś wskazującego na samotność bohatera, ale może po części dlatego, że niedawno przebrnęłam przez kolosalne archiwum listów Saint-Exupéry’ego do matki – człowieka mającego mnóstwo przyjaciół, bardzo kochaną żonę od pewnego momentu, wcześniej romantic interest i tak dalej, a jednak opowiadającego do końca o swoim życiu ukochanej matce. I te listy stanowią gros jego korespondencji, a w opowiadaniu my tak naprawdę nie wiemy (chyba że coś przeoczyłam), czy on pisuje też do innych osób. Dla narracji ważne są te listy i one tu są.

Technicznie dość sprawnie, parę rzeczy mnie wybijało z rytmu, ale nic, co by stanowiło jakiś wielki problem.

Myślę, że rokujesz piórkowo, ale to jeszcze nie jest tekst, który bym dobiła do użytkowniczej nominacji.

 

PS. Połącz w jeden cztery komentarze z 15.06, godz. 7:11-7.19, dwa z 7:24-7:26 oraz dwa z 17.06, 19:18-19:20, pisałyśmy o tym na privie. Jest przycisk ‘edytuj’ obok godziny i przycisk ‘usuń’, za ich pomocą możesz to naprawić :)

http://altronapoleone.home.blog

Known some call is air am

,Nie ze wszystkimi się zgadzam – na przykład z tym o miłości, bo tu akurat wiedzę mam sporą.

Absolutly, nie musisz, a nawet chyba nie powinnaś przyjmować bez rozważenia.

A z tą konkretną wiedzą, so do I. wink

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Coś musiało w niego uderzyć, a na Ceres tym czymś mógł być jedynie meteorytowy “prezent” od kosmosu. Świadomość, że sam mógłby oberwać napawała go niepokojem, choć mniejszym niż na początku.

Ponieważ w drugim zdaniu zastosowałaś podmiot domyślny, to wyszło, że niepokój odczuwał meteorytowy prezent z kosmosu. :x

 

Witaj, emlisien!

Zaczynając od końca, całkiem spodobał mi się motyw przenikających się osobowości. Do tego wyczuwalna, narastająca nerwowość, a intryga rozwija się powoli, lecz w zadowalającym tempie. Jednak droga, jaką trzeba przebyć do satysfakcjonującego zakończenia, daleka jest od ideału. Mój główny zarzut – za dużo jest tu domyślności. To znaczy, że jest to zarys historii, której każdy się spodziewa, pewien gotowy szablon: samotny nieszczęśnik na jakimś kosmicznym kamulcu, prowadzi badania, nie jest w sumie nikim ważnym i zaczyna coś odkrywać. Zabrakło mi przełamania schematu. Np. cięciem kosztów wyjaśniasz likwidację stacji na innym księżycu i ograniczenie środków na stację bohatera. No ale każdy psycholog powiedziałby jego mocodawcom, że długotrwała izolacja wpływa destrukcyjnie na ludzki umysł, co niechybnie doprowadziłoby do fiaska takiej misji. Jasne, pojedynczy bohater rozwiązuje wiele problemów konstrukcyjnych tej historii, upraszcza ją, ale już jakimś odświeżeniem byłoby np. wsadzenie do stacji chociaż tego gościa, z którym bohater mailuje. Byłoby z tym więcej zachodu, jednak wprowadzenie innej perspektywy lub innych perspektyw mogłoby okazać się szalenie interesujące.

Za przeplatanie różnych rodzajów narracji plus. Bardziej mi się podobały wpisy z komunikatora (imo wypadły naturalnie), mniej listy (imo zbyt ekspozycyjne). Językowo ok, choć nadużywasz konstrukcji z podmiotem domyślnym pod postacią typa ze stacji, jednakowo wcześniej piszesz o czymś zupełnie innym (a jeden z przykładów wypisałem wyżej). Ogólnie to nawyk, którego dobrze jest się pozbyć; jeśli miałaś już okazję współpracować z jakimś redaktorem, na pewno zwróci na to uwagę.

Podsumowując, opowiadanie, mimo mankamentów, podobało mi się. Nieokreślona tożsamość połączonych pracowników stacji wypadła szalenie niepokojąco i to jeden z najjaśnieszych punktów tekstu. Jest tutaj parę na tyle interesujących elementów, że będę śledzić Twoją dalszą twórczość.

Cześć, eM!

 

Początek mnie zwiesił, bo zrobiłaś kilka przeskoków na linii czasu, gdy jeszcze nie było wiadomo kto jest kim. Względnie szybko (jak na mnie) ogarnąłem :P potem już przepłynąłem przez tekst – czytało się bardzo przyjemnie.

No i tak sobie czytam i myślę sobie “no, znów napisała opko o miłości”, mając w pamięci tekst na Baźnie. A tu niespodzianka, bo poszło wręcz w stronę horroru, ale nieważkich flaków, tylko z dużą dawką niepokoju i niepewności. Jest mocno zagadkowo i to wszystko składa się na bardzo pozytywny odbiór tekstu.

Warstwa science podana lekko, bez atakowania długimi akapitami, a jednocześnie nie mam wrażenia, żeby została zlekceważona – nie można przejść obok niej obojętnie.

Podsumowując – naprawdę fajny tekst!

 

Pozdrawiam i powodzenia w krokusie!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Hej! 

 

Olgierd Glista,

 

co masz na myśli, mówiąc: “Być może sugestia że to wszystko jest ułudą?”?

Dzięki, że wpadłeś i skomentowałeś!

 

Drakaina!

 

na kilku rzeczach, o ile pamiętam, dość mocno się potknęłam albo zawiesiłam

Jeśli w innych okolicznościach przyrody chciałoby Ci się do tego wrócić, to z chęcią się dowiem, które to miejsca. Ale zrozumiem, jeśli “przeminie z wiatrem” :-)

Bardzo mi miło, że zobaczyłaś w “Powrocie na Ceres” potencjał i że dostrzegłaś w nim sporo pozytywnych rzeczy i zdołałaś je wyszczególnić i nazwać.

A propos de Saint-Exupéry’ego – czytałam kiedyś “Pamiętnik Róży” i historia kochającej żony zmieniła mocno moje spojrzenie na Antoine’a :-) Tym bardziej ciekawa jestem jego listów do matki. Z jakiej okazji się w to zagłębiłaś?

Bardzo Ci dziękuję za wszystkie uwagi i sugestie. Porozmyślam nad nimi. 

 

MrBrightside!

 

Rozumiem, że konstrukcja zdania może coś takiego sugerować, ale mój umysł jakoś nie potrafi zrozumieć jakim cudem ktoś może uznać, że “niepokój odczuwał meteorytowy prezent z kosmosu” :-D Mam wrażenie, że mamy jednak wbudowany mechanizm, który nam to układa odpowiednio w głowie (jak z tymi słowami, co mają pomieszane literki w środku, ale mózg i tak czyta je poprawnie, jeśli pierwsza i ostatnia litera są na swoich miejscach) i gdy mowa o dwójce ludzi, to może się pomieszać, ale w przypadku meteorytu już po prostu nie. Ale przyjmuję tę uwagę i będę się pod tym względem przyglądać następnym tekstom! Dzięki! 

 

No ale każdy psycholog powiedziałby jego mocodawcom, że długotrwała izolacja wpływa destrukcyjnie na ludzki umysł, co niechybnie doprowadziłoby do fiaska takiej misji.

Korporacje (albo urzędy) robią głupsze rzeczy ;-) I bardzo często nie przejmują się jednostkami. W końcu – można posłać kolejnego człowieka. Poza tym – gdyby był tam z kimś jeszcze, to by już całkiem zaburzyło ideę opowiadania. Gdyby był z nim Hjal, to byłaby już opowieść o dwóch facetach na kosmicznym kamulcu :-) A nie o tym chciałam pisać. Naginam tu pewne rzeczy, zgadzam się. Niektóre świadomie, inne nie. 

 

jeśli miałaś już okazję współpracować z jakimś redaktorem, na pewno zwróci na to uwagę.

Miałam :-) Nie zwrócili mi uwagi na tę kwestię (nie przeszkadzał im też tak bardzo nadmiar zaimków :-D). Ale dobrze jest uczyć się od kolejnych osób, które zwracają uwagę na zupełnie inne rzeczy. Dlatego – wielkie dzięki za komentarz i wartościowe uwagi. Umiesz dawać bardzo celne informacje zwrotne! 

 

Krokus!

 

No znów o miłości :-D Tak… Tak to już chyba będzie, że ten wątek się będzie przewijał przez różne moje opowiadania. Ale mam nadzieję, że Cię to całkiem nie wystraszy i jeszcze wrócisz :-) Połączenie wątków relacyjnych z mrokiem, lejącym się z duszy, to mieszanka, którą naprawdę lubię. Cieszę się, że dojechałeś do końca i że Ci się spodobało. Dziękuję, że doceniasz warstwę science!

 

Pozdrowienia,

eM 

 

 

 

 

Ładne opowiadanie. Masz dość przyjemny styl. Opowieść mnie zainteresowała, choć nie potrafiłem do końca uwierzyć, że bohaterem jest mężczyzna. Owszem, starałaś się, by wyszło wiarygodnie, ale drobne niuanse wskazywały, że pióro trzyma jednak kobieta.

Innym detalem, który nie dawał mi trochę spokoju, było pytanie, dlaczego ten tlen nie ucieka w przestrzeń kosmiczną, wszak Ceres jest maleńka, zbyt mała, by utrzymać własną atmosferę. No, chyba że przyrost tlenu z roślin byłby większy niż tempo ucieczki gazów w przestrzeń powietrzną. Jedno, czy dwa zdania na ten temat byłyby wskazane.

Odnośnie konstrukcji opowiadania, troszkę pomarudzę na zakończenie. Ono nie wybrzmiało należycie. Pojawia się nagle, jakby znikąd, i równie nagle opowiadanie się kończy. Zabrakło tu chyba kilku akapitów podbudowy punktu kulminacyjnego.

 

 Na koniec kilka szczegółów, które zakłuły w trakcie lektury:

 

Wydarzyło się dziś coś dziwnego. Wstydzę się o tym pisać komukolwiek, ale muszę to z siebie wyrzucić. Na stole stał kubek z kawą, a ja nie pamiętam, żebym  sobie zrobiła.

Aliteruje Ci strasznie to pierwsze zdanie.

 

Stojąc w przedsionku przed grubymi drzwiami, dzielącymi go od wnętrza stacji, Hagran zawahał się. Czuł się nieswojo. Nie miał ochoty pozbywać się maski, jakby bał się

Tu znowu siękoza.

 

Po prawej znajdowało się laboratorium, rozjaśnione niebieskawym światłem, które nadawało mu sterylny wygląd. Nieco dalej znajdowały się niewielka kuchnia i szafy wnękowe.

Powtórzenie

 

 Uczę się funkcjonowania w trybie dwudziestosiedmiogodzinnej doby. Słońce wschodzi podczas niej trzy razy, bo jeden obrót zajmuje Ceres dziewięć godzin i cztery minuty. Teoretycznie można by spróbować zmienić ten tryb na osiemnastogodzinny, ale jak dotąd nikt się do tego nie zaadaptował. Zabawne, że ten rytm jest w nas tak mocno zakodowany, co?

Ciekawostka.

Z ta adaptacją, to wcale nie jest to takie trudne. 

U nas na statku czasem marynarze pracują w trybie 4h pracy – 4h snu i są w stanie tak funkcjonować tygodniami, więc myślę, że ta adaptacja jest do ogarnięcia.

Inna sprawa, że dzień/noc przestaje mieć znaczenie w takich przypadkach, więc równie dobrze mógłby zachować rutynę dobową 24h.

 

Tylko powietrze jest bardzo rozrzedzone, więc warunki na zewnątrz są gorsze niż na ziemskich ośmiotysięcznikach. Świat zewnętrzny wciąż jest strefą śmierci,

 

jeśli ktoś byłby w stanie wejść bez wspomagania na Everest czy Kangczendzongę, mógłby pospacerować też bez maski wśród plantacji Ceres. Nie za długo, rzecz jasna, ale to już naprawdę wielka rzecz! Tylko się nie przejmuj! Ja nie wychodzę na zewnątrz bez tlenu. I bez “czapki”. :-) 

Mógłby się bohater już tam zacząć aklimatyzować. Kilka po kilka minut dziennie na początek by mu nie zaszkodziło. :)

 

Znalazł meteoryt wielkości pięści, ładnie zaokrąglony i przyjemnie leżący w dłoni.

Zaokrąglenie meteorytów powstaje, gdy topią się w Ziemskiej atmosferze. Skoro na Ceres atmosfera jest nikła, to warunki mogą być niewystarczające do przetopienia.

 

Pytałaś też o te dziwne znaczki (…)

Pytałem o te awarie, które spędzały Ci sen z powiek, ale powiedzieli, że do tej pory nie było żadnej, która odcięłaby tak podstawowe rzeczy jak tlen, wodę czy ciepło, a nawet łączność.

Dwa akapity po sobie zaczynają się niemal tak samo (poza tym dużo bytozy i zaimkozy w tym liście do mamy).

 

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Chrościsko!

 

Bardzo mi miło, że wpadłeś, przeczytałeś i poświęciłeś czas na obszerny komentarz!

Zaintrygowała mnie kwestia tych miejsc, w których czuć, że “pióro trzyma jednak kobieta”. To szczególnie cenna uwaga. Czy możesz mi wskazać kilka takich miejsc, żebym wiedziała, co mnie zdradza? 

Co do zakończenia – miałam podobną myśl. Spodziewałam się, że usłyszę, że spieszyłam się z zakończeniem przez limit znaków. Rozważałam rozwinięcie części, w której bohater poznaje los dziewczyny od pamiętnika. Ale pierwsi “oblatywacze” opowiadania nie zasygnalizowali takiego problemu i uznałam, że tak to zostawię. Pewnie lepiej byłoby rzeczywiście dopracować tę końcówkę przed ostatnim listem.

Dzięki za wszystkie uwagi, garść konkretów i inspirację do przemyśleń niektórych wątków, a także za miłe słowa na temat opowiadania i mojego stylu. 

 

Pozrdrowienia,

eM 

 

Zaintrygowała mnie kwestia tych miejsc, w których czuć, że “pióro trzyma jednak kobieta”. To szczególnie cenna uwaga. Czy możesz mi wskazać kilka takich miejsc, żebym wiedziała, co mnie zdradza? 

Kilka rzeczy. Pierwsza, to sposób myślenia bohatera, gdy myśli/tęskni. On zwraca uwagę w tej swojej tęsknocie na inne sprawy niż przeciętny (żeby nie powiedzieć stereotypowy) mężczyzna. Te listy do mamy, to przypominają raczej takie rozmowy córki z matką przy kawie.

Druga sprawa to rozmowy z kumplem. One są z pozoru takie luzacko-prześmiewcze, okraszone dogryzaniem, czy żartami, czyli takie, jakich faceci między sobą przeprowadzają setki. Mnie zabrakło w ich autentyczności. Wydawały mi się udawane. Jakby opisywane przez kogoś z zewnątrz, który ma pojęcie jak taka rozmowa powinna wyglądać, ale nie do końca to czuje.

 

Teraz przykład:

Hagran wyłączył okno komunikatora i pokręcił głową. “Masażystka” – wycedził pod nosem. Pewnie wcale nie było nikogo takiego, a Hjal powiedział to tylko po to, żeby mu dokuczyć. Niby po kumpelsku, a jednak zakłuło.

Typowy facet by wiedział, że to jaja, i nigdy by nie potraktował tego poważnie. Nie przejąłby się tym i nie rozkminiał tego. Zapomniałby po sekundzie, a jeżeli pamiętał, to jedynie jako żart, a nie by to go “kłuło”.

 

Ściskam Cię mocno, Hags 

Taki zwrot na zakończenie listu do mamy? Jakby to Tarnina ujęła “hmmm”.

W ogóle te listy do mamy – nie gra mi w nich coś. Forma, dobór słów. Rejestry. Takie są na pograniczu listów do kochanki / przyjaciółki do tego miejscami zbyt formalne.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Anet!

 

Bardzo się cieszę :-)

em­li­sien – Po­twór na Cze­reś(ni – Ry­ce­rze)

 

 

W ko­men­ta­rzach na­ka­dzo­no Ci, że do­brze na­pi­sa­ne i warsz­ta­to­wo jest OK, ja się jed­nak tak do końca zgo­dzić nie mogę. Spójrz, przy­kła­dy z sa­me­go po­cząt­ku:

Wy­da­rzy­ło się dziś coś dziw­ne­go. Wsty­dzę się o tym pisać ko­mu­kol­wiek, ale muszę to z sie­bie wy­rzu­cić. Na stole stał kubek z kawą, a ja nie pa­mię­tam, żebym ją sobie zro­bi­ła. Ja nawet nie piję czar­nej kawy…”

Pierw­sze zda­nie ma dziw­ny szyk, potem masz sporo słów-śmie­ci, zu­peł­nie nie­po­trzeb­nych, które tylko roz­cią­ga­ją tekst, roz­wad­nia­ją treść w zbęd­nych za­im­kach i do­okre­śle­niach. Prze­czy­taj cy­to­wa­ny frag­ment, po­mi­ja­jąc wy­kre­ślo­ne słowa. Sens za­cho­wał?

 “Sto­jąc w przed­sion­ku przed gru­by­mi drzwia­mi, dzie­lą­cy­mi go od wnę­trza sta­cji, Ha­gran za­wa­hał się. Czuł się nie­swo­jo. Nie miał ocho­ty po­zby­wać się maski, jakby bał się, że gdy tylko ją zdej­mie, ude­rzy go za­pach, któ­re­go z całą pew­no­ścią nie chciał­by po­czuć.”

To też sam po­czą­tek. Się­klo­za. Lu­dzie mą­drzej­si ode mnie, któ­rzy są tutaj dłu­żej i wie­dzą co piszą, dali mi kie­dyś wska­zów­kę, że gdy mo­że­my tego unik­nąć, sta­ra­my się nie koń­czyć zda­nia sło­wem “się”. Dalej już nie ła­pa­łem, tylko sku­pi­łem się na fa­bu­le i przed­sta­wia­nych wy­da­rze­niach, ale masz sporo frag­men­tów, które mnie po pro­stu za­trzy­ma­ły z po­wo­du ta­kich nie­do­cią­gnięć. Warsz­tat do pod­szli­fo­wa­nia, ale nie­wąt­pli­wie masz po­ten­cjał i wie­rzę, że te drob­ne nie­do­cią­gnię­cia szyb­ko dasz radę ogar­nąć. A teraz pójdź­my dalej, ku fa­bu­le.

No i tutaj jest o wiele le­piej. Umie­jęt­nie daw­ku­jesz in­for­ma­cje, faj­nie pro­wa­dzisz nar­ra­cję, po­do­ba mi się raz forma ja­kiejś in­tro­spek­cji, raz dia­lo­gu z Hja­lem, raz listu do matki, a jesz­cze do­da­jesz wy­jąt­ki z pa­mięt­ni­ka. Kom­po­zy­cja zde­cy­do­wa­nie na plus, mocno zróż­ni­co­wa­na – a to ważne u Cie­bie, bo akcji i dy­na­mi­ki jest tutaj tyle, co pso­po­dob­ny robot na­oli­wił ;) (Sko­ja­rzył mi się z ro­bop­sem od Bo­ston Dy­na­mics).

Na­praw­dę cie­ka­wy po­mysł z tym im­ple­men­to­wa­niem świa­do­mo­ści jed­ne­go czło­wie­ka do ciała dru­gie­go i po­wol­nym za­gnież­dża­niem się jej w ciele do­ce­lo­we­go no­si­cie­la, w taki spo­sób, by przej­mo­wa­nie było stop­nio­wym pro­ce­sem, nie za szyb­kim, tak by host nie do końca orien­to­wał się co się dzie­je. Jak ro­zu­miem, w tym przej­mo­wa­niu ciała i umy­słu miały po­ma­gać wpusz­czo­ne do or­ga­ni­zmu Hagsa bio­ce­le, czy co mu tam za­apli­ko­wa­li przed po­dró­żą? By­ło­by to lo­gicz­ne, bio­rąc pod uwagę fakt, że ano­ni­mo­wa ko­bie­ta, która wcze­sniej miała stać się Jen, ha­mo­wa­ła ten pro­ces po­przez wy­cho­dze­nie na ze­wnątrz, gdzie eks­po­zy­cja na wa­run­ki czę­ścio­wo ter­ra­for­mo­wa­nej at­mos­fe­ry Ceres dzia­ła­ła na nią jakby otrzeź­wia­ją­co. Asy­lum cze­pi­ła się miej­sca ukry­cia no­tat­ni­ka, ale dla mnie – jeśli moja kon­cep­cja jest słusz­na – to dobre roz­wią­za­nie, bo skoro tylko na ze­wnątrz, poza ha­bi­ta­tem, mogła być jesz­cze sobą, to i na ze­wnątrz ro­bi­ła no­tat­ki i ukry­wa­ła je w ła­zi­ku – to zde­cy­do­wa­nie prze­my­śla­ny motyw, nie babol lo­gicz­ny, a przy­naj­mniej dla mnie.

Nie wiem, czy na­zwał­bym sa­mot­ność przej­mu­ją­cą, jak inni ko­men­ta­to­rzy, bo ja się jakoś nie prze­ją­łem. Sa­mot­ny to jest bo­ha­ter filmu “Moon”, o któ­rym wspo­mniał Wilk, sa­mot­na (do pew­ne­go mo­men­tu) jest głów­na bo­ha­ter­ka “Cargo”, sa­mot­ny jest pro­ta­go­ni­sta z “Go­dzi­ny nada­wa­nia” Cet­na­row­skie­go. Hags sa­mot­ny nie jest, od po­cząt­ku to­wa­rzy­szy mu AI, uda­ją­ca żywą osobę, przez łącza może po­ga­dać sobie z Hja­lem, może na­pi­sać i otrzy­mać zwrot­ną od­po­wiedź od matki. To nie jest przej­mu­ją­ca sa­mot­ność i nie po­strze­gam tak Two­je­go bo­ha­te­ra, widzę go bar­dziej jako wy­co­fa­ne­go, no­stal­gicz­ne­go, wy­stra­szo­ne­go, a osta­tecz­nie za­gu­bio­ne­go fa­ce­ta, który za­ko­chu­je się w fan­to­mie.

Nie­ma­ły pro­blem spra­wił mi zapis dat, choć wszyst­ko tłu­ma­czysz, jed­nak do­pie­ro po prze­li­cze­niu go­dzin i dób z ce­re­sjań­skich na ziem­skie, wszyst­ko się mniej wię­cej po­ukła­da­ło. Wcze­śniej my­śla­łem, że Jen i Hags byli w bazie jed­no­cze­śnie, a to pro­wa­dzi­ło do wielu nad­pro­gra­mo­wych spe­ku­la­cji do­ty­czą­cych na­tu­ry Jen, Hagsa i za­cho­dzą­cych na Ceres zja­wisk. Z jed­nej stro­ny to do­brze, że opo­wia­da­nie staje się po­żyw­ką dla wy­obraź­ni, z dru­giej, aku­rat ten za­bieg jest dość kon­tro­wer­syj­ny w mojej opi­nii, bo nie każ­de­mu się bę­dzie chcia­ło z kal­ku­la­to­rem ob­słu­gi­wać opo­wia­da­nie.

No dobra, bo się roz­pi­sa­łem, a miał być krót­kie od­ju­ror­skie ko­men­ta­rze: fa­bu­lar­nie jest bar­dzo do­brze, warsz­ta­to­wo jesz­cze do szli­fo­wa­nia, ale so­lid­ne pod­sta­wy jak naj­bar­dziej ist­nie­ją. Klik­nął­bym do bi­blio jeśli za­szła­by taka po­trze­ba, ale nie mu­sia­łem :) Po­wo­dze­nia w dal­szym pi­sa­niu, bo po­my­sły masz cie­ka­we i wiesz jak je kom­po­no­wać.

Known some call is air am

Asylum czepiła się miejsca ukrycia notatnika,

Outta, jeśli będziesz się wybierał na wysoki trekking w Himalajach, notes zostaw w niższych partiach bo wiesz temperatura, wilgotność i ciśnienie,  szkoda zapisków i opiszesz po powrocie. Wciąż przecież będziesz pamiętał. Na wszelki wypadek nie wciskaj go też w wolne przestrzenie zaawansowanych pojazdów jezdnych.

Teoretyzując i fantazjując. Wszczepiona osobowość nie opuszczała osoby, ona w niej była, więc niezależnie od przebywania bohaterki w stacji i poza nią. Nawet zakładając „osłabienie” jej na zewnątrz – wiedzę na ten temat ciała i zachowań tej drugiej miałaby tak czy tak. Pojawienie się nowej osobowości organizującej było rodzajem zewnętrznej interwencji, niejako wprowadzeniem obcego ciała do muszli perłopławu. Musiałaby odbyć się walka, powolne przejmowanie i uczenie się funkcji konkretnego ciała, zajmowanie kolejnych obszarów, inaczej niż w przypadku osobowości wielorakiej, gdy objęcie niepamięcią określonych epizodów, a raczej ich tłumienie, jest podyktowane radzeniem sobie (odpowiedzią) w konkretnej sytuacji – dostosowaniem i mamy ustalone status quo (przejawy tej samej ciało-osoby w ekstremalnych epizodach życia).

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Outta Sewer!

 

Dziękuję za obszerny komentarz. Co do rzeczy dotyczących samego warsztatu – staram się nadganiać :-) Zwracam już na to większą uwagę i ktoś już zwrócił uwagę, że już to widać. Mam nadzieję, że w kolejnych tekstach da się to bardziej poczuć.

Bardzo się cieszę, że dostrzegłeś podobieństwo robota do Cheetah od Boston Dynamics. Było zamierzone :-) Jeszcze bardziej cieszy mnie ten fragment Twojego komentarza:

 

Jak rozumiem, w tym przejmowaniu ciała i umysłu miały pomagać wpuszczone do organizmu Hagsa biocele, czy co mu tam zaaplikowali przed podróżą? Byłoby to logiczne, biorąc pod uwagę fakt, że anonimowa kobieta, która wczesniej miała stać się Jen, hamowała ten proces poprzez wychodzenie na zewnątrz, gdzie ekspozycja na warunki częściowo terraformowanej atmosfery Ceres działała na nią jakby otrzeźwiająco. Asylum czepiła się miejsca ukrycia notatnika, ale dla mnie – jeśli moja koncepcja jest słuszna – to dobre rozwiązanie, bo skoro tylko na zewnątrz, poza habitatem, mogła być jeszcze sobą, to i na zewnątrz robiła notatki i ukrywała je w łaziku – to zdecydowanie przemyślany motyw, nie babol logiczny, a przynajmniej dla mnie.

Pokazuje, że odczytałeś to wszystko tak, jak zamierzyłam.

 

Co do samotności – myślę, że to, co poczuli inni jest powiązane z bardziej ogólną sytuacją mojego bohatera – dorosłego faceta, w którego życiu nie ma nikogo bliższego niż matka. Wszak – można być samotnym wśród ludzi. Ale rozumiem, że Ty tego nie poczułeś i kupuję to. Innych rzeczy, na które się powołujesz nie oglądałam, nie czytałam. Może uda mi się to nadgonić. 

Co do zapisu dat – mam programik, który mi przelicza ziemskie daty na te na Ceres ;-) Taka zabawa z gwiazdką jako research do tego tekstu. Choć nie trzeba przecież siedzieć z kalkulatorem, bo można patrzeć na nie po prostu po kolei ;-) To był drobny ukłon w stronę osób, które lubią takie rzeczy, zauważą i docenią. Jesteś pierwszym, który zwraca uwagę na to, że te daty mają sens, a nie są “wzięte z kosmosu” ;-)

 

Jeszcze raz bardzo dziękuję za wyróżnienie w konkursie!

 

Pozdrowienia,

eM

@Asylum

 

Na treking się nie wybieram :) Oczywiście przyjmuję Twoje argumenty co do ciśnienia, wilgotności i tak dalej, jednak – jak napisała emi – odczytałem ten zabieg w chowaniu notesu w łaziku prawidłowo. Notes był na zewnątrz, schowany w łaziku, bo tylko na zewnątrz ona mogła nadal być bardziej sobą niż panią doktor. Możemy tutaj spekulować co do tego, jak wyglądałoby przejmowanie ciała przez nadpisywaną na oryginale, inwazyjną świadomość, jednak to będą nadal wyłącznie spekulacje, bo taki zabieg nie jest mozliwy do przeprowadzenia. Ładnie ujmujesz swoje stanowisko, logicznie, ale w zasadzie bazujesz na analogiach, a to przecież fantastyka i mnie jest wygodniej widzieć te opisywane zdarzenia w sposób, który sugeruje autorka, bo zamysł i logika tych zdarzeń są kompletne w obrębie opowiadania emilisien :)

 

@emilisien

 

Cieszę się, że udało mi się odczytać prawidłowo Twój zamysł :) I fajnie, że skojarzenie z robopsem też koreluje z tym, co Ty widziałaś oczami wyobraźni, kiedy pisałaś opowiadanie.

Co do tej samotności, to jasne, masz rację, że mozna być samotnym w tłumie, i bohater jest samotny, tylko nie “przejmująco samotny”. Zresztą to właśnie napisałem w komentarzu wyżej:

To nie jest przejmująca samotność i nie postrzegam tak Twojego bohatera, widzę go bardziej jako wycofanego, nostalgicznego, wystraszonego, a ostatecznie zagubionego faceta,

I jeszcze:

 

To był drobny ukłon w stronę osób, które lubią takie rzeczy, zauważą i docenią. Jesteś pierwszym, który zwraca uwagę na to, że te daty mają sens, a nie są “wzięte z kosmosu”

To zasługa tego forum, żeby odnajdywać hard tam gdzie ma być, a po trochu też moja fiksacja, związana z rozgryzaniem opowiadań i próbami odnalezienia tego wszystkiego, co autor sobie umyślił. U mnie to czasem jest mocno paranoiczne, bo każdy w zasadzie tekst zawiera drugie, a czsaem i trzecie oraz dalsze dno, a do tego nawiązania do popkultury, do rzeczy, które mi się z czymś kojarzą (czasem bardzo odlegle) – w sumie mnóstwo rzeczy, które tylko ja jestem w stanie odczytać w prawidłowy sposób. I chyba wychodzę z założenia – najprawdopodobniej błędnego – że inni są tak samo pokręceni w tej materii jak ja ;)

 

Dzięki za udział w konkursie i za bardzo ciekawy tekst (był w moim ścisłym top 3 tego konkursu, co zresztą przełożyło się na srebro dla Ciebie:)). Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Cóż, było to opowiadanie całkiem solidne we wszystkich aspektach:P Językowo się nie potykałem, choć miejscami przystanąłem z lekturą – momentami miałem odczucie, że jednak delikatnie przesadziłaś z opisywaniem detali techniczno-naukowych. Na plus w jakimś stopniu zróżnicowanie narracji, która do tego przydaje Ci się na końcu:)

Pomysł także… hmmm… ciekawy na pewno, nawet jeśli już wykorzystany (ja akurat Moon nie widziałem:P). Dobrze też, że konsekwentnie rozgrywasz główny wątek i w zasadzie większość scen pcha nas naprzód. Tak jak Chrościsko trochę pomarudziłbym na zakończenie, które ani nie wybrzmiało dobrze. Ale poza tym to szczerze mówiąc niewiele mam więcej do powiedzenia. Dobra, choć jeszcze nie fenomenalna, robota:)

Слава Україні!

Ciekawe, intrygujące, dobrze się czyta. Akcja biegnie powoli, jak należy w tych okolicznościach. Nie wesołe, że sposobem na ograniczenie kosztów może być ingerencja w umysł/osobowość człowieka. Co mogłoby być dalej? Jaka kontynuacja? 

Bardzo fajny tekst. Psychologicznie we wszystko uwierzyłam. Zresztą – to Twoja działka.

Trochę miałam problem z rozróżnianiem tych dwóch facetów – imiona na tę samą literę, oba obce, jakby skandynawskie…

Atmosfera na Ceres też mi odrobinę zgrzytnęła – skoro na Księżycu jej nie ma, to czemu tam miałaby się utrzymać.

Ale czytało się bardzo dobrze, zasłużone podium.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka