- Opowiadanie: Tomasz Werner - Egzorcysta Tomasz Werner

Egzorcysta Tomasz Werner

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Egzorcysta Tomasz Werner

Mężczyzna siedzący w recepcji większość swojego dorosłego życia spędził w tanich barach, śmierdzących spelunach i prowincjonalnych agencjach towarzyskich, dlatego niewiele rzeczy na tym świecie mogło go zdziwić, ale tego wieczora dwukrotnie w ciągu niespełna minuty uniósł brew w geście zdumienia. Po raz pierwszy zrobił to, gdy dźwięk otwieranych drzwi zmusił go do oderwania wzroku od telewizora. Spojrzał na stojącego w progu nieznajomego i niemal od razu dostrzegł koloratkę wyłaniającą się spod kołnierzyka jego czarnej koszuli. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, przybysz podszedł do kontuaru i odezwał się uprzejmym głosem:

– Dzień dobry. Szukam Tomasza Wernera. Księdza Tomasza Wernera.

Mężczyzna w końcu opanował zdziwienie, podniósł się z krzesła i podrapał się w czubek swojej łysej głowy. Postura i blizny na kostkach obu dłoni zdradzały, że pełnił w tym miejscu funkcję recepcjonisty i ochroniarza w jednej osobie.

– To chyba jakaś pomyłka – powiedział głosem chropowatym jak dźwięk pilnika przejeżdżającego po główce gwoździa. – Nie mamy tu żadnego księdza.

– Człowiek, którego szukam, zwykle nie melduje się pod swoim prawdziwym nazwiskiem. – W dłoni duchownego zaszeleścił stuzłotowy banknot. – Proszę sprawdzić nazwiska Heine, Ratzinger lub Amorth.

Portier sięgnął po zeszyt leżący pod telewizorem, przekartkował go i zmrużył oczy. Widać było, że czytanie sprawia mu pewien wysiłek.

– Gabriel Amorth. Od początku mi się nie podobał. Przyjechał przedwczoraj i od tego czasu nie opuścił pokoju. Zapłacił za pięć dni z góry. Pokój szesnaście.

Schodami pokrytymi przetartą wykładziną weszli na piętro. Korytarz śmierdział papierosami i pastą do podłóg. Portier uniósł dłoń, w której trzymał klucz i spojrzał pytająco na księdza. Ten skinął głową. Portier otworzył drzwi i odsunął się w głąb korytarza.

Grube zasłony przykrywało okno i w pokoju panował półmrok. Ksiądz wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. Powietrze wypełniała woń przetrawionego alkoholu i zapach tanich kobiecych perfum. Tomasz Werner być może nie wychodził stąd, ale na pewno ktoś go tu odwiedził. Ksiądz podszedł do okna i zamaszystym gestem rozsunął zasłony. Smuga światła padła na łóżko, oświetlając mężczyznę leżącego wśród wymiętej pościeli. Promienie słońca dosięgnęły powiek śpiącego, bo ten skrzywił się, zamrugał i skrył twarz pod poduszką.

Ksiądz czekał cierpliwie przy oknie, starając się nie patrzeć na butelkę stojącą na szafce nocnej i zużytą prezerwatywę rozciągniętą na podłodze pod ścianą.

Po długiej chwili mężczyzna na łóżku jęknął i uniósł się z posłania. Przysłonił dłonią oczy i zadarł głowę. Nie wyglądał na duchownego. Krótko ostrzyżone włosy zlewały się z kilkudniowym zarostem pokrywającym jego szczękę, a masywne ramiona zdradzały, że mężczyzna sporo czasu spędzał na sali treningowej.

– Co ty tutaj robisz? – wychrypiał, patrząc na stojącego pod oknem, Sięgnął pod łóżko, podniósł paczkę papierosów, z której wyciągnął jednego i odpalił.

– Przyjechałem po ciebie – odpowiedział ksiądz.

– Zostaw mnie w spokoju. Skończyłem z wami. Nie zmienisz mojej decyzji.

Tomasz Werner usiadł na łóżku, zaciągnął się papierosem i rozłożył ramiona. Światło wpadające między zasłonami prześlizgnęło się po tatuażu na jego piersi, gotyckim krzyżu nakreślonym grubą czarną kreską.

– Masz prawo iść w życiu swoją drogą. Nie zamierzam cię z niej zawracać. Próbowałem, ale więcej próbował nie będę. Masz na to moje słowo.

Werner zmrużył oczy i bacznie przyjrzał się swojemu rozmówcy. Wikariusz generalny Archidiecezji Małopolskiej Karol Frycz był nie tylko prawą ręką biskupa, ale również jego wysłannikiem oddelegowywanym do najtrudniejszych i najdelikatniejszych spraw. Wraz ze swoimi współpracownikami tworzyli prawdziwą jednostkę do zadań specjalnych. Sześćdziesięciolatek po studiach w Rzymie, drobny i niewysoki, przypominał bardziej wykładowcę akademickiego niż szarą eminencję polskiego kościoła, którego skuteczność wynikała w równym stopniu z bystrości umysłu, co z sieci kontaktów w kraju i za granicą.

– W takim razie, po co tu przyjechałeś?

– Osobista prośna arcybiskupa. – Ksiądz Frycz uśmiechnął się ciepło. – Jego ekscelencja pogodził się z myślą, że postanowiłeś odejść z kościoła. To twój wybór. Ale zanim na dobre zrzucisz sutannę mamy do ciebie jedną prośbę. Ostatnią misję.

Werner skrzywił się cierpko i sięgnął po butelkę stojącą na szafce. Otępienie spowodowane wypitym alkoholem i dwiema nieprzespanymi nocami spowodowało, że zrobił to wyjątkowo niezdarnie. Ksiądz Frycz był szybszy. Chwycił butelkę i ostawił ją poza zasięg ramion Wernera.

– Ostatnia misja – powtórzył. – Chcesz zacząć nowe życie? Świetnie. Będziesz potrzebował pieniędzy. To, co masz, szybko przepuścisz na wódkę, motele i tanie dziwki.

– Chcecie mi zapłacić?

– Tak. – Frycz podniósł butelkę do nosa i powąchał. Poczuł zapach torfowego dymu i popiołu z zagaszanego ogniska. Przypomniał sobie, że Werner zawsze miał słabość do trunków ze szkockiej wyspy Islay. Hotel z pewnością był tani, za to whisky wyborna. – Propozycja biskupa to pięćdziesiąt tysięcy złotych. Oczywiście zwracamy również wszelkie wydatki niezbędne przy realizacji zlecenia.

– Chcecie zapłacić za egzorcyzm?

– Tak.

– To niedorzeczne!

Ksiądz Frycz odwrócił się w stronę okna, rozchylił zasłony i wyjrzał na zewnątrz. Hotel znajdował się w wąskiej uliczce otoczonej zapuszczonymi piętrowymi kamieniczkami. Typowa uliczka polskiej prowincji. Szare fasady, jakiś skwerek między budynkami i Żabka. Szary świat bez perspektyw.

– Przekazuję wolę jego eminencji biskupa Nowaka. Pięćdziesiąt tysięcy. Niezależnie od rezultatu. Wystarczy nam twoja deklaracja, że zrobisz, co w twojej mocy. Obaj wiemy, że potrzebujesz pieniędzy, a taka kwota da ci niezły start w nowe życie.

Werner skrył twarz w dłoniach. Spróbował zebrać myśli, ale ból pulsujący w skroniach nie ułatwiał mu tego zadania.

– To niedorzeczne – powtórzył, tym razem ciszej i bez przekonania. Frycz miał rację. Potrzebował pieniędzy. To, co miał w kieszeni swojej kurtki, teraz leżącej pewnie gdzieś pod ścianą, mogło mu wystarczyć najwyżej na pięć dni picia. Do tej chwili nie zastanawiał się, co będzie dalej. Jedyne, o czym myślał, to jak zapomnieć i zagłuszyć wspomnienia. Chciał uciec od obrazów i dźwięków, które nosił w swojej głowie. Pieniądze, o których mówił Frycz, mogły mu w tym pomóc.

– Daj mi chwilę – jęknął. – Muszę wziąć prysznic.

 

 

Czarny Mercedes Sprinter prowadzony wprawną ręką jednego z kierowców arcybiskupa Nowaka sunął autostradą w kierunku Tarnowa. Tomasz Werner, wciśnięty w tylną kanapę busa, walczył z zawrotami głowy i wymiocinami, które raz po raz podchodziły mu do gardła. Splótł palce na papierowym kubku kawy, którą kupili na mijanej stacji benzynowej i raz jeszcze odtworzył w pamięci rozmowę z księdzem Fryczem.

– Pojedziemy do Jasła – powiedział wikariusz, gdy już zajęli miejsca w klimatyzowanym wnętrzu samochodu. – Sprawa dotyczy siedemnastoletniej dziewczyny. Nie mamy wątpliwości, że to opętanie, choć oczywiście rozpoczniesz sprawę zgodnie z regułami i przeprowadzisz procedurę rozeznania. Dziewczyna mówi w obcych językach, a kiedy przychodzi atak, słuchać ja w promieniu pięciu kilometrów. Trzech silnych mężczyzn nie jest w stanie jej utrzymać.

Dlaczego ja? – zapytał Werner. – Na Podkarpaciu są inni egzorcyści. Poza tym to diecezja rzeszowska.

– Ojciec dziewczyny to przyjaciel biskupa Nowaka.

Werner zaśmiał się cierpko.

– Właśnie przypomniałem sobie, dlaczego już nie chcę mieć nic wspólnego z tą instytucją. A kim jest ten przyjaciel biskupa? Prezesem firmy sponsorującej nasze ulubione radio? Szefem spółki skarbu państwa?

– Posłem – odpowiedział spokojnym głosem Frycz.

– Teraz rozumiem, dlaczego wybraliście właśnie mnie. Jeżeli coś pójdzie nie tak, jeżeli dziewczyna nie przeżyje lub sprawa wycieknie do mediów, powiecie, że nie mieliście z tym nic wspólnego. Egzorcyzm przeprowadził apostata. Umyjecie ręce. Jak zawsze.

Frycz założył ręce na piersi i z zamyślonym wyrazem twarzy śledził mijany krajobraz.

– Nie wnikam w motywy jego ekscelencji Nowaka. Biskup wybrał ciebie. Nikt z diecezji rzeszowskiej nie wie o problemie.

Werner pokiwał głową na znak, że przyjmuje te wyjaśnienia, choć ironiczny uśmiech na jego ustach świadczył o czymś przeciwnym.

– Co jeszcze wiemy o sprawie?

– Niewiele, ale nawet to, co ustaliliśmy, zachowam dla siebie. Nie chcę ci niczego sugerować. Jeszcze dziś wieczorem spotkamy się z ojcem dziewczyny. On przekaże ci wszystkie potrzebne informacje. Dziewczynę zobaczysz jutro. Mamy zarezerwowany hotel. Nie muszę dodawać, że dyskrecja jest jednym z warunków naszego kontraktu.

– Nie musisz.

– To dobrze. Spróbuj się zdrzemnąć. Nie wyglądasz najlepiej. Nie możesz zwymiotować w towarzystwie przyjaciela biskupa Nowaka.

 

Hotelowa restauracja składała się z dwóch sal restauracyjnych, większej, używanej w trakcie wesel i komunii i drugiej, kameralnej, która była wynajmowana na mniejsze przyjęcia. Teraz obsługa ustawiła dwa parawany, oddzielając mniejsze pomieszczenie od reszty lokalu.

– Nie wygląda ksiądz… na księdza – powiedział cicho mężczyzna siedzący po drugiej stronie stolika, gdy usługujący im kelner ustawił na stoliku filiżanki z kawą i dyskretnie zniknął na zapleczu.

Werner zwalczył pokusę, aby odpowiedzieć, że Janusz Kocewicz nie wygląda na posła, ale byłoby to kłamstwo. Kocewicz wyglądał jak typowy poseł z drugiego szeregu, niezapraszany do telewizji, niecytowany przez media, ale ważny dla zapewnienia sejmowej większości. Anonimowy w Warszawie, czujący się niepewnie w wielkim świecie, ale rozdający karty na prowincji. Jego nalana, czerwona twarz tężała w wyrazie skupienia, a ogromne dłonie obejmowały filiżankę z zadziwiającą delikatnością.

– Mój wygląd nie ma tu żadnego znaczenia – odpowiedział Werner, kątem oka patrząc na pusty bar, za którym widać było kolorowe rzędy butelek. – Jestem tu na osobistą prośbę biskupa Nowaka.

– Biskup obiecał, że przyśle mi swojego najlepszego człowieka. Sam ksiądz rozumie. Taka sytuacja to dla mnie wielki kłopot.

– Rozumiem.

– Co ksiądz zamierza?

– Powinniśmy zacząć od ekspertyzy psychiatrycznej. Musimy wykluczyć chorobę psychiczną.

Kocewicz pokręcił przecząco głową i poluzował krawat. Marynarkę odwiesił na oparcie krzesła na samym początku rozmowy.

– Kasia nie jest chora. Kiedy to się zaczęło, byliśmy u dwóch lekarzy. Żaden nie był w stanie nam pomóc. Zresztą, sam ksiądz zobaczy. Tego się nie da opowiedzieć.

– Będę potrzebował dokumentacji lekarskiej.

– Dziś wieczorem ktoś ode mnie z biura podrzuci księdzu te papiery.

– Dobrze. – Werner skinął głową. – Jak to się zaczęło?

Kocewicz przymknął oczy. Wyglądał teraz jak przerośnięty cherubin z renesansowych obrazów.

– Kasia nigdy nie robiła nam problemów. To było złote dziecko. Same piątki w szkole. Nie interesowała się chłopakami. Kilka tygodni temu zemdlała w domu. Myśleliśmy, że to nic nadzwyczajnego. Hormony. Później zaczęła się skarżyć na bezsenność. Budziła się w środku nocy i nie mogła zasnąć. A potem…. Przyszły te ataki.

– Jak to wygląda?

– Zawsze tak samo. Wrzeszczy coś niezrozumiale, miota się po ścianach, rzuca wszystkim, co ma pod ręką. Ale najgorsza jest…. – Kocewicz przerwał i ukrył twarz w dłoniach. Na jego łysej głowie pojawiły się czerwone plamy.

– Najgorsza jest jej twarz – dokończył cicho Werner. – To już nie jest pańskie dziecko.

Kocewicz pokiwał głową.

– Córka interesowała się ezoteryką? – dopytywał Werner. – Karty tarota? W domu pojawiły się jakieś dziwne przedmioty? Paliła w pokoju świece?

– Nic z tych rzeczy.

– Jacyś nowi znajomi w ostatnim czasie?

– Nie.

– Coś, co zwróciło waszą uwagę? Jakikolwiek punkt zaczepienia?

– Nic mi nie przychodzi do głowy.

Werner sięgnął po filiżankę. Miał nadzieję, że mężczyzna nie dostrzeże drżenia jego dłoni.

– Będę musiał porozmawiać z pana córką.

– Wynająłem dom pod miastem. Tam ją przywieziemy. Sam pan rozumie. Musimy zachować dyskrecję.

– Rozumiem.

– Proszę księdza – odezwał się Kocewicz po chwili milczenia. – Pomoże nam ksiądz? Pieniądze nie grają roli. Jestem majętnym człowiekiem. Mogę księdzu pomóc na wiele sposobów.

– Doceniam pańską hojność. Zrobię, co w mojej mocy.

– Dziękuję. – Kocewicz wstał i wyciągnął ponad stolikiem swoją dłoń wielką jak bochen chleba. – Podziękuję biskupowi za księdza zaangażowanie.

 

 

Za pierwszym razem zignorował pukanie, biorąc je za przypadkowy hałas dobiegający z korytarza. Dopiero za drugim razem wstał z łóżka i przeszedł przez hotelowy pokój. Nacisnął dłonią na klamkę.

–  Karolina Witkowska. Jestem asystentką pana Kocewicza. Przyniosłam coś dla pana.

Dziewczyna, która stała za progiem, miała jakieś dwadzieścia pięć lat, ciemne włosy sięgające ramion i coś, co sprawiało, że trudno było oderwać od niej wzrok: połączenie ładnej, niemal dziecięcej buzi z kobiecymi kształtami opiętymi białą formalną koszulą i ołówkową spódnicą.

Werner otworzył drzwi szerzej.

– Proszę. Niech pani wejdzie.

Dziewczyna uśmiechnęła się i przeszła tuż obok niego. Widać było, że jest świadoma wrażenia, jakie robiła na mężczyznach. Położyła tekturową teczkę na stoliku pod oknem i spojrzała z ciekawością na Wernera. Wydawało się, że nie jest pewna, czy powinna wyjść, czy też zostać.

– Proszę usiąść – powiedział Werner. – Mam nadzieję, że może mi pani poświęcić kilka minut.

– Oczywiście. – Z uśmiechem zajęła miejsce w fotelu. – Nigdy nie widziałam prawdziwego egzorcysty.  

Werner usiadł na skraju łóżka, starając się nie patrzeć na smukłą łydkę miarowo unoszącą się w powietrzu, kiedy dziewczyna założyła nogę na nogę. Czuł, że krew w jego żyłach zaczyna płynąć szybciej niż zwykle. Ostatni raz miał kobietę ubiegłej nocy i choć była to tylko prowincjonalna prostytutka podchodząca do swych obowiązków z zaangażowaniem kasjerki z supermarketu, kontakt z nią po długich latach seksualnej posuchy przypomniał mu o tym, co może dziać się pomiędzy kobietą a mężczyzną. W trakcie studiów w Krakowie, a potem w Rzymie i Getyndze, miewał przygody miłosne, ale od przyjęcia święceń żył w celibacie. Teraz czuł się jak siedemnastolatek, który dopiero co odkrył, jaką słodycz skrywa kobiece ciało.

– Zna pani córkę pana Kocewicza? – Zapytał, przerywając kłopotliwe milczenie.

– Tak. Widziałam ją kilka razy. To spokojna dziewczyna. Zajmowała się głównie nauką.

– A teraz mówi w obcych językach, a trzech dorosłych mężczyzn nie może jej dać rady.

– Naprawdę ojciec w to wierzy?

– Nie ojciec, a ksiądz. Nie jestem zakonnikiem.– Werner w ostatniej chwili powstrzymał się, aby nie powiedzieć „były ksiądz”.

– Przepraszam, ale odkąd pamiętam, jestem ateistką. – Witkowska wzruszyła ramionami. – Dziwne, prawda? Sporą część lata spędzam z posłem na parafialnych piknikach, jeżdżę z nim do Lichenia i Częstochowy, wrzucam na jego socjale grafiki z barankami i szopkami, a sama jestem tak daleko od Kościoła, jak to tylko możliwe.

– To nie moja sprawa. Jestem tu tylko po to, aby rozwiązać to sprawę i zniknąć. Nie zamierzam nikogo oceniać ani nawracać.

Dziewczyna zmrużyła oczy.

– Podoba mi się księdza podejście – powiedziała z uznaniem w głosie. – To dla nas wyjątkowo delikatna sprawa. Niedługo wybory. Kocewicz ma pewne miejsce na liście, a w naszym regionie wszyscy głosują na prawicę. Tylko trzęsienie ziemi mogłoby mu odebrać kolejną kadencję. A opętanie córki, nieważne czy prawdziwe, czy wymyślone, jest takim trzęsieniem ziemi. Potrzebujemy profesjonalnego podejścia do tematu. Dlatego doceniam postawę księdza. Zresztą… – Zawiesiła na moment głos. – Ksiądz nie wygląda na duchownego.

Werner odnotował w myślach, że dziewczyna nie nosi obrączki. Wyobraził sobie, jaki los by ją czekał, gdyby nie zaczepiła się w biurze poselskim. Gdyby została, dajmy na to nauczycielką czy księgową w którymś z tutejszych zakładów pracy, zaraz wyszłaby za mąż, urodziła dwójkę dzieci jakiemuś brzuchatemu piwoszowi i szybko zmieniłaby się z seksownej kokietki w zgnuśniałą panią domu.

– Miałem nadzieję, że da mi pani jakąś wskazówkę co do córki Kocewicza – powiedział.

– Wskazówkę? – Dziewczyna uniosła brew. – Myślałam, że egzorcyzm polega na odprawieniu rytuału jak w filmach.

– Rytuały są potrzebne, ale za każdym opętaniem kryje się grzech. Trzeba zapobiec jego skutkom, aby egzorcyzm się powiódł.

– Na filmach liczy się też wiara i czyste serce egzorcysty.

– Życie to nie film – odpowiedział Werner.

– Ksiądz stracił swoją wiarę, prawda? – Witkowska uśmiechnęła się, a potem zmieniła pozycję, w której siedziała. Krawędź jej spódnicy uniosła się, na krótką chwilę odsłaniając ozdobny szew na jej rajstopach. – To dlatego ksiądz chce porzucić swoją profesję? Zresztą, to nieważne. Niestety, nie pomogę księdzu w sprawie dziewczyny. Prawie jej nie znam. Być może to, co przyniosłam, naprowadzi księdza na jakiś ślad. Kocewicz był z małą u kilku lekarzy, ale żaden jej nie pomógł.

Karolina Witkowska wstała, poprawiła marynarkę i wyciągnęła rękę na pożegnanie. Miała drobną, ciepłą dłoń. Werner zadrżał, kiedy poczuł dotyk jej smukłych palców.

– Powodzenia – powiedziała i wyszła z pokoju.

 

 

Obudził się wczesnym rankiem, z bólem głowy i suchością w ustach, mimo że ostatniego wieczora nie wypił ani kropli alkoholu. Najwyraźniej jego organizm wciąż walczył z tym, co wprowadził do swojego krwiobiegu jeszcze wcześniej.

Podniósł się z łóżka i wszedł do ciasnej i ciemnej łazienki. Uruchomił prysznic i długą chwilę stał w strumieniu gorącej wody. Pomyślał o asystentce posła Kocewicza i sięgnął dłonią w dół swojego brzucha. Chwilę później wyszedł z łazienki owinięty ręcznikiem i sięgnął po teczkę z materiałami, które analizował przed zaśnięciem. Dwie niezależne ekspertyzy medyczne wskazywały, że Katarzyna Kocewicz była zupełnie zdrowa tak pod względem fizycznym, jak i psychicznym, choć jeden z lekarzy wskazywał na stres wywołany zbliżającą się maturą oraz burzę hormonalną właściwą wrażliwym nastolatkom. Dokumentacja nie zawierała żadnego śladu, żadnego punktu zaczepienia, żadnej poszlaki, która mogłaby naprowadzić go na rozwiązanie tajemnicy. Oczywiście dopuszczał możliwość, że rzekome opętanie, jak większość tego typu zdarzeń, było niczym więcej jak tylko atakiem histerii. Zdawał sobie jednak sprawę, że biskup Nowak nie zadawał by sobie trudu ściągając go do sprawy, w której zachodziłyby jakiekolwiek wątpliwości co do ingerencji sił nieczystych.

Schował dokumenty, ubrał się i zszedł do hotelowej restauracji. Był jedynym gościem. Gapił się na niemal pusty parking czekając, aż milcząca kelnerka przyniesie mu kawę i zestaw śniadaniowy. Nie był głodny, ale wmusił w siebie parówki i kromkę chleba. Wiedział, że posiłek pozwoli mu zachować koncentrację w trakcie zadania, dla którego został tu sprowadzony.

Kierowca podjechał pod hotel zgodnie z planem. Równo o w południe Werner dostrzegł z okna, jak czarny bus zatrzymuje się przed wejściem do budynku. Naciągnął na siebie skurzaną kurtkę, wziął torbę, z którą tu przyjechał i wyszedł na parking. Wsiadł do busa, a kierowca bez słowa uruchomił silnik i ruszył.

Kwadrans później zatrzymali się przed piętrowym domem gdzieś na dalekich przedmieściach. W pozbawionych firanek oknach odbijało się ołowiane niebo. Werner przeszedł przez zapuszczony trawnik i wszedł do środka. Dom wyglądał na opuszczony: na parterze nie dostrzegł żadnych mebli, a nagie ściany odbijały echo jego kroków. W powietrzu czuć było smród zatkanej kanalizacji. Egzorcysta wszedł na schody. Na półpiętrze czekał na niego Kocewicz.

– Dzień dobry. – Zmęczona twarz posła i jego zaczerwienione oczy świadczyły, że ubiegłej nocy nie spał najlepiej. – Córka czeka na górze.

– Co to za miejsce? – zapytał Werner.

– Dom przyjaciela. Mieszka za granicą. Nikt nie będzie nam tu przeszkadzał.

– Jesteśmy tu sami?

– Jesteśmy my dwaj, córka i brat mojej żony. Szwagier był obecny przy jednym z ataków Kasi. Wie, czego może się spodziewać.

– Dobrze więc. Zaczynajmy.

Weszli na piętro, gdzie Kocewicz otworzył drzwi na końcu korytarza. Pokój, który znajdował się za nimi, był niemal pusty, jeżeli nie liczyć prostej wersalki i stolika. Na wersalce siedziała młoda dziewczyna w okularach, typowa licealna szara myszka z włosami sięgającymi do ramion, w czarnym swetrze i dresowych spodniach. Pod ścianą stał szczupły mężczyzna w średnim wieku. Po jego minie widać było, że dałby wiele, aby być gdzieś indziej.

– To moja córka, Kasia – powiedział Kocewicz cichym głosem. – A to mój szwagier, Antoni Pilszak.

Werner skinął głową. Przez chwilę taksował wzrokiem dziewczynę, która pod wpływem jego spojrzenia poczerwieniała i spuściła wzrok. Później położył na stoliku swoją torbę i wyjął swoje narzędzia pracy: aspersorium, czyli srebrną miseczkę w kształcie muszli, krucyfiks, butelkę z wodą święconą, sól, Biblię w skórzanej oprawie i sfatygowany egzemplarz Egzorcyzmów i innych modlitw błagalny. Przelał wodę święconą  do miseczki, otworzył Egzorcyzmy i w myślach odmówił modlitwę wstępną. Później odwróci się i stanął z uniesioną książką na wprost dziewczyny. Zaczerpnął powietrza i zaczął:

 

Panie, Jezu Chryste, Słowo Boga Ojca,

Boże wszelkiego stworzenia,

Ty swoim apostołom udzieliłeś władzy

Aby w Twoje imię wyrzucali złe duchy….

 

Znał te modlitwy na pamięć, ale wiedział, ze może przyjść chwila, w której niespodziewane wydarzenia zakłócą jasność jego myśli. Spod opuszczonych powiek obserwował dziewczynę. Ta patrzyła na niego ze zdziwieniem, które później, wraz z kolejnymi wersami modlitwy, przeszło w rozbawienie. Kocewiczówna, poprawiła okulary i wygodniej rozsiadła się na wersalce. Na jej twarzy pojawił się lekceważący uśmiech. Dziewczyna wodziła spojrzeniem między egzorcystą a stojącym pod ścianą ojcem.

 

Wszechmogący Boże, pokornie Cię prosimy

W swojej ojcowskiej dobroci

Pobłogosław tę sól

Ty kazałeś prorokowi Eliaszowi

Wrzucić sól do wody

Aby oczyszczona woda mogła służyć życiu

 

Dziewczyna drgnęła. Sięgnęła dłonią do okularów głębiej osadzając je na nosie. Wciąż się uśmiechała, ale to już nie był uśmiech pełen ironii. Teraz jej uśmiech przypominał maskę rozciągniętą na twarzy, mimowolny skurcz mięśni zupełnie pozbawiony radości. Werner drgnął. Widział to już wiele razy, ale za każdym razem widok ten powodował, że na plecach egzorcysty pojawiały się zimne dreszcze.

 

Niech pokropienie tą wodą na pamiątkę chrztu

Przypomni nam Chrystusa

Który nas odkupił

Przez swoją mękę i Zmartwychwstanie

 

Sięgnął po aspersorium i zanurzył opuszki palców w wodzie święconej. Uniósł dłoń i w tym momencie dziewczyna odrzuciła głowę do tyły i gwałtownie wyprostowała nogi. Całe jej ciało dygotało, a dłonie rozpaczliwie szarpały obicie wersalki. Kocewicz oderwał swoje plecy od ściany i spojrzał pytająco na egzorcystę. Ten, nie przerywając błogosławieństw, skinął głową. Kocewicz ze szwagrem rzucili się na wersalkę i z obu stron chwycili dziewczynę.

 

Święty Michale, Gabrielu i Rafale

Wszyscy Święci Aniołowie Boży

Święty Eliaszu

Święty Janie Chrzcicielu….

 

Dziewczyna dygotała jak topielec wyciągnięty z przerębli. Jej ramiona unosiły się i opadały z taką siłą, że trzymający ją mężczyźni nie byli w stanie jej utrzymać. Nagle odrzuciła głowę w tył jeszcze bardziej, zadzierając brodę do gór. Zastygłą w bezruchu i ułamek sekundy później jej ciałem targnął dreszcz. Kocewiczówna uniosła głowę i spojrzała na egzorcystę wzrokiem pełnym nienawiści. Oczy patrzące zza okularów nie należały już do zakompleksionej nastolatki.

– Zostawcie mnie w spokoju.

Werner słyszał już taki głos wiele razy. Głos zupełnie niepasujący do ust, które go wypowiadały. Głos zimny jak rzeczny kamień, chropowaty i metaliczny, nienawykły do wypowiadania słów w jakimkolwiek ludzkim języku. Głos przypominający syk węża, wślizgujący się wprost do serca, porażający strachem. Głos nie z tego świata.

Egzorcysta skupił się na kolejnych wersach modlitwy.

 

Panie, nasza ucieczko i nasz obrońco

Uwolnij swoją służebnicę Katarzynę

Od sideł szatańskich i od tych, którzy ją prześladują zgubnymi słowami.

 

Dziewczyna wiła się w objęciach mężczyzn, jej stopy kopały powietrze i darły podłogę z taką mocą, że jeden z butów zsunął się z jej stopy. Warczała jak zwierzę, a z jej ust wypływały spienione strużki śliny.

– Zostawcie mnie w spokoju – charczała. – Zostawcie mnie w spokoju…. Zostawcie mnie w spokoju….

Werner sięgnął za plecy i zacisnął palce na drewnianym krucyfiksie.

– Oto Krzyż Pana! Uchodź stąd, nieprzyjacielu.

Dziewczyna zaniosła się suchym, przypominającym kaszel śmiechem.

– Nie masz nade mną żadnej władzy, grzeszniku – wykrzyczała. – Odejdź!

– Jakie nosisz imię, demonie? – Egzorcysta uniósł krzyż ponad głowę. – Wzywam cię mocą nadaną mi przez naszego Pana, wyjaw mi swoje imię!

Szczęka dziewczyny wygięła się nienaturalnie. W takiej pozycji nie powinna móc wydusić z siebie choćby słowa, ale mimo to wysyczała:

– Nie masz żadnej władzy nad synem Tubel Kaina!

– Wyjaw mi swoje imię! – Werner uniósł krzyż jeszcze wyżej i wbił wzrok w wijącą się na wersalce dziewczynę. Czuł, jak z jego skroni, przez policzki, spływają krople potu.

Istota, która kryła się za spojrzeniem Kocewiczówny, nie odpowiedziała, a jedynie wykręciła usta dziewczyny w parodii uśmiechu i splunęła.

– Oto Krzyż Pana! Uchodź stąd, nieprzyjacielu! – krzyknął Werner. – Zostaw ją w spokoju! Odejdź!

Werner czuł, że krzyż w jego dłoni robi się coraz cięższy. Otarł barkiem swoją skroń, ale nie opuścił ręki. Mijały kolejne minuty. Dziewczyna nie odpowiadała. Wiła się jak ranne zwierzę, miotając mężczyznami uczepionymi jej ramion jak szmacianymi lalkami. Kocewicz, próbujący przygwoździć córkę ciężarem swojego ciała, patrzył rozpaczliwym wzrokiem na egzorcystę.

Werner drgnął i opuścił krzyż. Dziewczyna walczyła i dyszała, ale z każdą chwilą siła, która nią kierowała, zdawała słabnąć. Minęła jeszcze chwila i jej ramiona opadły, dając wytchnienie siłującym się z nią mężczyznom.

– Udało się? – zapytał zdyszany Kocewicz.

– Tak – skłamał Werner. – Myślę, że tak.

Po niespełna kwadransie Kocewiczówna wróciła do siebie. Uniosła głowę z oparcia wersalki, zagubionym wzrokiem omiotła obecnych w pokoju, a potem zaniosła się szlochem. Werner szybko spakował swoje rzeczy do torby i ruszył ku drzwiom.

– Proszę zaczekać – usłyszał za plecami głos Kocewicza.

– Później porozmawiamy – odburknął. – Muszę odetchnąć świeżym powietrzem.

Werner zbiegł schodami przed dom i nie oglądając się za siebie, ruszył w kierunku, jak się spodziewał, miasta. Był wściekły na samego siebie. Nie powinien był godzić się na przyjęcie tej sprawy. Potrzebował pieniędzy i to go zaślepiło. Od początku było wiadome, że nie podoła sprawie. Chciał jak najszybciej wrócić do hotelu, zabrać swoje rzeczy i wyjechać tak daleko, jak tylko pozwolą mu jego oszczędności.

Szedł tak szybko, jak potrafił, niemal biegł, aż w końcu zdyszany i spocony, musiał się zatrzymać i odetchnąć. Oparł się ramieniem o drewniany parkan i spojrzał na Biedronkę po drugiej stronie ulicy. Odpoczął chwilę, przebiegł przez jezdnię i wszedł do sklepu. Skręcił w alejkę z alkoholami. Szybko wyparzył zieloną butelkę z etykietą oznaczoną czerwonymi śladami po pazurach. Chwycił ją i przepchnął się do kasy.

Zanim dotarł do hotelu, zatrzymał się przy jednym z mijanych przystanków i skryty za zadaszoną wiatą pociągnął kilka głębokich łyków Ardbega. Poczuł w ustach znajomy smak popiołu, a po chwili jego przełyk wypełnił się ogniem. Odetchnął i pociągnął raz jeszcze. Przymknął oczy, ciesząc się błogością.

Stracił kwadrans na błądzeniu po podobnych sobie uliczkach, ale w końcu trafił na parking przed hotelem. Wszedł do recepcji. Mijał właśnie przeszklone wejście do restauracji, gdy dostrzegł sylwetkę siedzącą przy jednym ze stolików. Werner przystanął w pół kroku. Poprawił plecak przewieszony przez ramię i po chwili wahania wszedł do restauracji.

Wikariusz Karol Frycz przywitał go skinieniem głowy, wskazując krzesło na wprost siebie. Werner usiadł. Byli jedynymi gośćmi w lokalu.

– Jak poszło? – zapytał Frycz.

– Do dupy. – Werner skrzywił się z niesmakiem. – Spieprzyłem sprawę. Nie powinienem był przyjmować twojej propozycji. Nie dałem rady. Nie nadaję się do tego. Straciłem wiarę. To, co siedzi w tej dziewczynie, jest niebezpieczne. Nie potrafię jej pomóc. Twój poseł nie puści wam kolejnego przelewu. Biskup będzie niezadowolony.

– Biskup o niczym nie wie – odpowiedział ze spokojem wikariusz. – Kocewicz to typowy poseł z Podkarpacia. Ma głosować zgodnie z poleceniami i tworzyć sejmową większość, ale nie ma żadnego przełożenia na poważne sprawy. Jego list nigdy nie dotarł do biskupa. Przechwyciłem go i wykorzystałem jako pretekst do rozmowy z Tobą. Chciałem cię przekonać do powrotu.

Werner drgnął. Stres wywołany nieudanymi egzorcyzmami i kilka tęgich łyków szkockiej mieszały mu myśli, ale w tym momencie poczuł, że coś mu w tej historii nie pasuje.

– Powiedziałeś Kocewiczowi, że ściągnąłeś mnie z emerytury?

– Nie. – Frycz pochylił się do przodu i złożył dłonie na blacie stolika. – Powiedziałem mu, że na osobistą prośbę księdza biskupa przywiozłem mu najlepszego egzorcystę w Polsce. Pomijając wzmiankę o osobistym wstawiennictwie biskupa, nie okłamałem go. Zawsze w ciebie wierzyłem. Nie chcę, żebyś skończył na dworcu albo pod jakimś mostem. Twoje miejsce jest w Kościele. Jesteś wojownikiem.

Werner odchylił się na krześle i spróbował zebrać myśli.

– Dobrze wiesz, że nie wszystko zawsze idzie tak, jak chcemy – mówił dalej Frycz. – Nie zdołałeś pomóc dziewczynie, ale to nie znaczy, że przegrałeś tę walkę. Zawsze możesz tam wrócić i spróbować raz jeszcze.

– Nie nadaję się do tego – odpowiedział cicho egzorcysta. – Straciłem wiarę. Dziś rano, przy tej dziewczynie, nie byłem w stanie stawić czoła temu, co w niej siedziało.

– Nadajesz się do tego, jak nikt inny – Frycz uderzył dłonią w stolik. Kelnerka krzątająca się za barem spojrzała w ich stronę wzrokiem pełnym oburzenia. Wikariusz uśmiechnął się do niej uśmiechem wiejskiego proboszcza, poprawił koloratkę i mówił dalej: – Wygrywałeś z istotami, z którymi nikt inny nie odważył się mierzyć. Patrzyłeś w oczy złu nie tracąc tego, co w tobie najlepsze. Każdego dnia mierzysz się z własnymi demonami ale nawet gdy upadasz, jesteś w stanie się podnieść.

– Nie chcę już się podnosić. – W głosie Wernera słychać było znużenie. – Chcę upaść i zasnąć. Na zawsze.

Frycz przymknął oczy i rozmasował palcami skronie.

– Jeżeli będziesz chciał odejść, zrozumiem – powiedział. – Zapłacę ci umówioną kwotę niezależnie od rezultatów. Wydasz wszystko na alkohol i dziwki. Nic mi do tego. Ale mam jedną prośbę. Chcę, żebyś spróbował jeszcze raz. Ostatni raz. Zrobisz to dla mnie?

Werner uśmiechnął się gorzko. Nie cierpiał kościelnej administracji, ale miał pewną słabość do wikariusza Frycza. Poza tym nie chciał zarabiać pieniędzy, na które nie zasłużył. To była kwestia rzemieślniczej etyki pracy.

– Tak. – Skinął głową. – Spróbuję. Daj mi czas do wieczora.

Egzorcysta wstał, zdjął z oparcia krzesła kurtkę i plecak, a potem wyszedł z restauracji bez słowa pożegnania. Podszedł do recepcji i zapytał o możliwość skorzystania z internetu.

– Niestety, nie mamy stanowiska dla gości. – Usłyszał w odpowiedzi.

Niechętnie sięgnął do kieszeni i wyjął wymięty banknot. Położył go na stole, a młody recepcjonista uśmiechnął się i wskazał ruchem głowy pomieszczenie za swoimi plecami.

– Proszę za mną.

Po chwili Werner siedział w ciasnej klitce bez okien, wśród starych faktur i pustych kartonów, przed ekranem komputera pamiętającego chyba koniec ubiegłego stulecia. Wpisał w okno przeglądarki adres strony w domenie Watykanu, a potem wpisał swoje hasło. Tak jak przypuszczał, jego rezygnacja nie została formalnie rozpatrzona i wszystkie dostępy były aktywne. Ustanowił szyfrowane połączenie i przeszedł do kolejnej witryny. Na ekranie rozbłysnął herb z dwoma kluczami, jednym złotym, drugim srebrnym. Uruchomił bazę danych, ale zanim zatopił się lekturze, upewnił się, że nikt go nie widzi, a potem wyjął z plecaka butelkę i pociągnął kilka szybkich łyków.

 

 

Godzinę później wyłączył komputer i wrócił do swojego pokoju. Otworzył leżącą na stoliku teczkę i znalazł prywatny telefon Kocewicza. Wyjął swoją komórkę i zadzwonił. Poseł odebrał po kilku sygnałach.

– Słucham?

– Mówi Tomasz Werner. Dziś rano próbowałem pomóc pana córce.

Mężczyzna po drugiej stronie słuchawki wstrzymał oddech.

– Muszę z panem porozmawiać – mówił dalej egzorcysta. – To bardzo ważne.

– Za kwadrans będę w swoim biurze poselskim. Łatwo je znaleźć. Mieści się przy samym rynku.

– Do zobaczenia.

Werner zbiegł do recepcji i poprosił o zamówienie taksówki. Chwilę później jechał już w stronę centrum miasta. Kierowca zaparkował przy krawędzi rynku, Werner zapłacił, wysiadł i przeszedł przez plac wypatrując tabliczki z nazwiskiem Kocewicza.

Biuro mieściło się na parterze zabytkowej kamienicy. Werner zapukał i wszedł bez czekania na jakąkolwiek odpowiedź. Dziewczyna w sekretariacie musiała zostać uprzedzona o jego wizycie, bo od razu wstała i wskazała drogę w głąb pomieszczenia.

Kocewicz siedział w swoim gabinecie, za szerokim biurkiem z widokiem na rynek, pod ścianą ozdobioną złoconym godłem. Werner zabrał krzesło stojące przy stoliku kawowym i postawił je na wprost biurka. Usiadł i wyłożył ramiona na szerokim orzechowym blacie.

– Będę z panem szczery – zaczął. – Dzisiejszy egzorcyzm się nie powiódł. Pańską córkę czekają kolejne ataki. Z czasem coraz silniejsze. W końcu dziewczyna zwariuje lub dostanie tak silne leki, że nie będzie w stanie sama wyjść z pokoju, co na jedno wychodzi.

Kocewicz poczerwieniał na twarzy, zluzował krawat i odpiął dwa guziki koszuli.

– Co możemy z tym zrobić? – zapytał. – Zapłacę, ile trzeba.

– Pieniądze nie mają tu nic do rzeczy. Jeżeli chcemy uwolnić dziewczynę, musimy odkryć, co stoi za tym opętaniem?

– Co to znaczy?

– Opętania nie zdarzają się ot tak sobie – tłumaczył spokojnym głosem Werner. – To nie jest tak, że ktoś pewnego dnia wstaje z łóżka, a godzinę później, zupełnie bez powodu, mówi po aramejsku i kręci głową nie zważając na ograniczenia swojej anatomii. To nie tak. Każde opętanie ma swoją przyczynę. Czasem to osoba opętana robi coś, co wywołuje obecność demona. Zaczyna interesować się magią, stawia tarota, a czasem popełnia grzech, którego konsekwencje są niewspółmierne do popełnionego przewinienia. Nie wiem dlaczego, ale tak już jest. Dla mnie to jak prawa fizyki. Nie dociekam przyczyn, ale mierzę się z konsekwencjami.

– Kasia nigdy nie interesowała się magią – mruknął Kocewicz.

– Jest też druga grupa przypadków – mówił dalej Werner. – Czasem osoba opętana jest tylko fałszywą emanacją. Zdradza objawy opętania, ale to nie ona jest jego przyczyną. To grzech kogoś innego sprowadził na niż zło. Możemy powtarzać egzorcyzmy w nieskończoność, ale nie uwolnimy jej, zanim nie naprawimy konsekwencji grzechu popełnionego przez kogoś innego. Najczęściej kogoś bliskiego. Bardzo bliskiego.

Kocewicz otworzył szufladę biurka i wyjął z niej paczkę chusteczek. Otarł czoło i kark.

– Co ksiądz ma na myśli? – zapytał.

– Mam na myśli grzech, którego skutki doprowadziły do tego, co widzieliśmy rano. Być może pański grzech. Wie pan, co mogłoby to być?

– Mój grzech? Ksiądz żartuję.

– Żarty to ostatnia rzecz, która przychodzi mi teraz na myśl. Muszę wiedzieć, czy zgrzeszył pan ostatnio. Chodzi o ciężki, brzemienny w skutkach grzech.

Kocewicz uśmiechnął się niepewnie i poczerwieniał jeszcze bardziej.

– Jestem politykiem – bąknął. – Mój świat nie jest prosty. Codziennie muszę lawirować między tym, co chcę a tym, co muszę. Mieliśmy ostatnio jeden przetarg…

– Nie chodzi o przetargi – przerwał mu Werner. – Chodzi mi o grzech nieczystości.

Twarz posła przybrała barwę rozkrojonego na dwie połowy buraka. Milczał.

– Ma pan romans? – zapytał ostro egzorcysta.

Kocewicz skinął nieśmiało głową.

– To pańska asystentka, prawda? – Werner wstał z miejsca i zawisł nad biurkiem. – Sypia pan z nią?

Kocewicz zacisnął usta, sapnął jak lokomotywa, a potem uderzył pięścią w stertę papierów, które rozsypały się na wszystkie strony.

– Moja córka mówi głosem diabła, bo od czasu do czasu posuwam tą małą dziwkę? – Na twarzy posła pojawił się grymas wściekłości. – Ksiądz tego nie zrozumie. Tak działa ten świat.  Mam pięćdziesiąt siedem lat i sypiam z dziewczyną niewiele starszą od mojej córki. Kto by się oparł takiej pokusie? Może ksiądz. Ale większość moich kolegów robi to samo. Te małolaty same pchają nam się do łóżek i pod biurka. Odbija im na punkcie kasy i władzy. Wystarczy dać im etat w biurze i zawieźć do Warszawy, a wstępuje w nie diabeł. Myśli ksiądz, że dzieje im się krzywda? O nie! One to kochają. Pieprzą się jak gwiazdy porno. Czasem myślę, że cała ta sytuacja kręci ją bardziej niż mnie!

– Musi pan to zakończyć. Jeszcze dziś. Natychmiast.

– To niedorzeczne.

– To jedyne wyjście – warknął Werner.

– Gówno prawda. – Kocewicz wyjął kolejną papierową chusteczkę. – Nie robiłem nic złego. Zresztą, ksiądz też na świętego mi nie wygląda. Mieliśmy tu w okolicy jeden taki przypadek. Wolno łapać za tyłek dwunastolatkę, ale pójście do łóżka z dorosłą kobietą, która sama się do tego rwie, kończy się…. Opętaniem?

Werner przymknął oczy i ostatnim wysiłkiem woli powstrzymał się, aby nie przeskoczyć przez biurko i nie roztrzaskać głowy posła o ścianę.

– Widziałem wiele takich spraw, ale wciąż nie jestem w stanie odkryć zależności między przypadkami. Nikt nie jest. Czasem ktoś morduje całą swoją rodzinę i nic się nie dzieje. Innym razem ktoś patrz z zazdrością na nowy samochód sąsiada i w jego życiu zaczynają się dziać rzeczy niewytłumaczalne.

Kocewicz zmarkotniał, pochylił głowę i spojrzał spode łba na egzorcystę.

– To naprawdę jedyne wyjście?

– Tak – odpowiedział twardo Werner. – Proszę wziąć telefon i napisać do dziewczyny, że między wami koniec. A potem podać mi jej adres domowy.

 

Ledwie minęła osiemnasta, a miasto pogrążyło się w ciszy i ciemności. Werner wyciągnął przed siebie nogi i rozparł się na twardej osiedlowej ławce. Wtulił twarz w podniesiony kołnierz kurtki, a dłonie wcisnął w kieszenie dżinsów. Od dwóch godzin siedział na skraju placu zabaw, obserwując okna mieszkania na drugim piętrze. Karoliny Witkowskiej nie było w domu.

Mijał kwadrans za kwadransem, a Werner czekał z cierpliwością myśliwego czekającego na swoją zdobycz. Pierwsze co zrobił po przybyciu pod dom Witkowskiej, to dokładnie zbadał drzwi jej mieszkania oraz mieszkania sąsiadów, później obszedł dom dookoła sprawdzają wszystkie drogi ucieczki. Późne popołudnie przechodziło we wczesny wieczór, co zaczynało go niepokoić. Nie wiedział, jak będzie przebiegała rozmowa z dziewczyną i co stanie się w jej trakcie, a późna pora nie sprzyjała hałasom. Gdyby mógł wybierać, spróbowałby się z nią spotkać w jakimś odludnym miejscu, bez świadków, ale nie miał czasu na zorganizowanie takiej sposobności. Musiał działać licząc się z tym, że jego starania przyciągną uwagę sąsiadów.

Okno na drugim piętrze rozbłysło jasnym światłem. Chwilę później światło zgasło, ale między zasłonami pojawiła się ledwie dostrzegalna, ciepła poświata. Werner podniósł się z miejsca i rozprostował kości. Wymacał w kieszeni znajomy obły kształt. Odetchnął rześkim wieczornym powietrzem i ruszył w kierunku klatki schodowej.

Schodami dotarł pod właściwe drzwi. Zdawało mu się, że z wnętrza słyszy muzykę. Zapukał. Muzyka ucichła i po chwili od ścian korytarza odbiło się echo otwieranego zamka. Drzwi uchyliły się i w półmroku korytarza dostrzegł dziewczynę Miała na sobie długą białą koszulę, a jej bose stopy ustawione były na granicy światła padającego z klatki schodowej. Werner spojrzał na nagie nogi dziewczyny i bezwiednie spróbował odgadnąć, czy dziewczyna ma na sobie bieliznę.

– Dobry wieczór – powiedział cicho. – Mogę wejść.

– Proszę. – Witkowska odchyliła drzwi. – Nie spodziewałam się księdza.

Zaprowadziła go do salonu wyłożonego grubym miękkim dywanem. Zaproponowała coś do picia, ale odmówił. Stojąca w kącie lampa z czerwonym abażurem rzucała ich cienie na przeciwległą ścianę.

– Miałam przeczucie, że jeszcze się zobaczymy.

– Przeczucie pani nie myliło. – Werner z niechęcią odnotował, że bliskość dziewczyny wciąż na niego działała, mimo celu, w jakim odwiedził jej mieszkanie.

– Mogę wiedzieć, co księdza do mnie sprowadza?

– Sprawa córki posła Kocewicza. Obiecałem jej pomóc.

– A co ja mam z nią wspólnego?

– Myślę, że wiele.

Dziewczyna uśmiechnęła się i pochyliła głowę. W jej oczach odbiło się czerwone światło lamy. Bezszelestnie, brodząc stopami w gęstym futrze dywanu, podeszła do barku i nalała sobie coś do szklanki. Werner wsunął prawą dłoń do kieszeni spodni i zaplótł palce między oczkami swojego srebrnego kastetu.

– Dziś rano odprawiłem egzorcyzm nad córką Kocewicza – powiedział, uważnie śledząc każdy jej ruch. – Demon, który nią zawładnął, ujawnił swoją obecność. Nie udało mi się go pokonać, ale zdradził mi coś, co naprowadziło mnie na pewien ślad. Nazwał się synem Tubul Kaina. Takie miano nosi Asmodeusz. Demon nieczystości.

Witkowska uniosła szklankę do ust. Stała nieruchomo, z podbródkiem wspartym o dłoń i wzrokiem wbitym w dywan pod jej stopami.

– Co ja mam z tym wspólnego? – zapytała.

– Kocewicz przyznał się, że miał z tobą romans.

– Wysłał mi dziś wiadomość, że z nami koniec.

– Wiem. – Werner rozsunął stopy i niezauważalnie ugiął nogi w kolanach, spinając się do skoku. – Powinienem by się wcześniej domyśleć, że chodzi o ciebie.

– Jak się domyśliłeś?

– Wczoraj, kiedy przyjechałaś do hotelu przywieźć mi materiały o córce Kocewicza, zapytałaś mnie o kryzys wiary. Nie mogłaś o tym wiedzieć. Początkowo nie zwróciłem na to uwagi, później pomyślałem, że być może moi dawni przełożeni powiedzieli coś Kocewiczowi, a on przekazał to tobie. Okazało się, że nikt niczego nie powiedział. Nie mogłaś wiedzieć nic o moim kryzysie.

Dziewczyna uśmiechnęła się, w jej uśmiechu było coś, co sprawiło, że Werner wysunął z kieszeni pięść zawiniętą wokół srebrnego kastetu. Nauka kościoła znała pięć podstawowych rodzajów opętania. Pierwsze trzy nie były warte uwagi. Kuszenie, nękanie i obsesje nie wymagały interwencji egzorcysty. Tu wystarczała modlitwa i post. Czwartym rodzajem było nawiedzenie, czyli manifestacja Złego w przedmiotach i miejscach. Piątym i najpoważniejszym rodzajem opętania było opętanie diabelskie, czyli possesione. W tym wypadku osobowe Zło przejmowało kontrolę nad człowiekiem, kierując jego czynami i pozbawiając wolnej woli. Egzorcysta nie miał wątpliwości, że w tym wypadku miał do czynienia z klasycznym possesione.

Witkowska uniosła wzrok, ale jej oczy nie należały już do młodej dziewczyny. Spod szeroko rozwartych powiek patrzyły na niego białe ślepia pozbawione źrenic. Jej nozdrza zadrżały, a ramiona uniosły się jak skrzydła ptaka zbierającego się do lotu. Ciało dziewczyny poruszało się jak manekin kierowany niewidzialnymi sznurami. Werner odruchowo cofnął się o krok, a wtedy Witkowska zaatakowała.

Rzuciła się na niego z dzikim wyrazem twarzy i palcami rozczapierzonymi jak szpony polującego drapieżnika. Werner cofnął prawą nogę, pochylił się do przodu i wyprowadził cios od dołu. Kastet uderzył w szczękę dziewczyny. W normalnych warunkach taki cios pozbawiłby ją przytomności, ale teraz jedynym efektem było wyhamowanie impetu, z jakim nacierała. Werner rzucił się do przodu, chwytając ją w pół i ściągając na podłogę. Ważył ponad sto kilogramów, dziewczyna była o połowę lżejsza, a mimo to wytrzymała jego ciężar, okręciła się na pięcie i spróbowała dosięgnąć pazurami jego twarzy. Zbił jej dłoń, poprawił chwyt i podciął ją od tyłu. Runęli na stolik kawowy, który ugiął się pod ich ciężarem. Upadli na dywan. Werner trzymał ją od tyłu, próbując unieruchomić jej ramiona, dziewczyna starała się wydostać z uścisku i dosięgnąć palcami jego oczu. Egzorcysta uniósł biodra i zrzucił ją z siebie. Przetoczył się na bok, docisnął kolanem jej brzuch i sięgnął dłonią do kieszeni. Wyszarpnął różaniec zrobiony z różanych paciorków nanizanych na grubą stalową linkę. Zarzucił różaniec na szyję dziewczyny i przetoczył się przez bark, ciągnąc ją za sobą. Witkowska poleciała za nim, uderzając nogami o resztki stolika.

Ktoś w sąsiednim mieszkaniu zastukał czymś w ścianę. Tego właśnie Werner bał się najbardziej. Bloki nie były najlepszym miejscem do przeprowadzania tego typu egzorcyzmów. Zbyt cienkie ściany i zbyt wielu świadków, którzy mogli nie zrozumieć konieczności odprawienia rytuału, którego nie zrozumieli. Pozostawała jeszcze jedna kwestia. Nie każdy egzorcyzm w przypadku opętania diabelskiego kończył się szczęśliwie. Zdarzały się przypadki, kiedy osoba opętana nie dożywała końca rytuału. W takich wypadkach niczego nieświadome sąsiedztwo utrudniało egzorcyście dyskretne opuszczenie miejsca konfrontacji ze Złym. O tym właśnie myślał Werner, zaciskając pętlę różańca na szyi dziewczyny. Miał nadzieję, że Witkowska przeżyje, ale liczył się z myślą, że może być inaczej. Odchylił się do tyłu, a potem nagle przeniósł ciężar ciała do przodu, uderzając głową dziewczyny o podłogę.

 

Rozkazuję Ci szatanie, wrogu ludzkiego zbawienia

Uznaj sprawiedliwość i dobroć Boga Ojca

Który słusznym wyrokiem

Ukarał twoją pychę i nienawiść.

 

Dziewczyna rozchyliła usta w nienawistnym grymasie, odsłaniając zęby i plując śliną wymieszaną z krwią. Werner położył się na niej, dociskając barkiem jej pierś i zacieśniając pętlę różańca. Sąsiad walił czymś w ścianę jak opętany.

 

Odejdź od tej służebnicy bożej Karoliny

Którą Pan stworzył na swój obraz.

 

Egzorcysta szeptał słowa modlitwy, utrzymując unieruchomioną dziewczynę pod sobą. W końcu dotarł do końca. Witkowska od dłuższej chwili leżała nieruchomo. Werner uniósł głowę i poluzował pętlę. Odpowiedzią była cisza. Zdyszany uklęknął obok dziewczyny i odchylił jej powiekę. Zobaczył normalną źrenicę pośrodku przekrwawionej spojówki. Zdjął z jej szyi różaniec.

Witkowska jęknęła. Miała złamaną szczękę i pęknięte żebra, ale bez wątpienia żyła.

Werner podniósł się z podłogi, przekroczył połamany stolik i podszedł do drzwi. Uchylił je i ostrożnie sprawdził, czy korytarz jest pusty. Najwyraźniej sąsiedzi nie zdecydowali się na wyjście ze swoich mieszkań. Szybko zbiegł schodami na dół. Na zewnątrz odetchnął chłodnym nocnym powietrzem. Przebiegł przez trawnik i okrążył blok, unikając miejsc oświetlonych przez latarnie. Dopiero gdy upewnił się, że jest dostateczne daleko, sięgnął po telefon i zadzwonił na pogotowie.

 

 

 

Stali na przydrożnym parkingu na skraju lasu. Było zimno i nieprzyjemnie. Wikariusz Karol Frycz wyciągnął przed siebie sportową torbę.

– Proszę – powiedział. – Pięćdziesiąt tysięcy. Zgodnie z umową. Niestety, premii nie będzie. Kocewicz nie dołożył nic od siebie. Jest zadowolony z rozwiązania problemu córki, ale jego asystentkę czeka długa rehabilitacja. A

Werner odebrał torbę i zważył ja w dłoni.

– Dziękuję.

Frycz poprawił kołnierz kurtki i dał znać kierowcy furgonetki zaparkowanej na skraju placu, aby ten włączył silnik.

– Naprawdę chcesz odejść? – zapytał.

Werner myślał przez chwilę, obserwując chmury przetaczające się nad czubkami drzew.

– Straciłem wiarę – powiedział cicho. – Zrozum, to najlepsze wyjście. W Kościele nie ma dla mnie miejsca.

– Straciłeś wiarę – powtórzył w zamyśleniu Frycz. – A mimo to świetnie poradziłeś sobie z tą sprawą.

Egzorcysta milczał. Wikariusz patrzył na niego w oczekiwaniu na odpowiedź, a kiedy jej nie otrzymał, podjął wątek:

– Co chcesz zrobić ze swoim życiem? – zapytał. – To, co masz w torbie, starczy ci na jakieś pół roku. Może trzy miesiące, jeżeli nie będziesz się ograniczał. Przepuścisz wszystko na tanie dziwki i wódkę, a potem skończysz gdzieś pod mostem. To nie jest droga na ciebie. Pan ma wobec ciebie inne plany. Jego wolą jest, abyś zwalczał zło w jego imieniu.

– Jedź już. – Werner skrzywił się z niechęcią. – Tracisz swój czas i mój.

Frycz skinął głową, naciągnął na dłoń rękawiczkę i odwrócił się w stronę furgonetki.

– Jeszcze jedno – odezwał się przez ramię. – Dziś rano rozmawiałem z biskupem Nowakiem. Opowiedziałem mu o twoim sukcesie. Jego ekscelencja ma dla ciebie propozycję. Gdybyś zdecydował się powrócić na stanowisko diecezjalnego egzorcysty, biskup jest gotowy do udzielenia ci specjalnej dyspensy. Jeden weekend w miesiącu tylko dla ciebie. Żadnych pytań i ograniczeń. Powiedzmy, że byłaby to forma odreagowania wyjątkowo trudnych obowiązków służbowych. Co ty na to?

Frycz zaczekał chwilę, a potem wolnym krokiem podszedł do furgonetki. Usiadł w fotelu, ale nie zatrzasnął za sobą drzwi, wpatrując się w mężczyznę obserwującego chmury.

Werner stał nieruchomo długą chwilę. Raz jeszcze zważył w dłoniach torbę z pieniędzmi, skrzywił się, splunął pod nogi i powoli, z wyraźną niechęcią wymalowaną na twarzy, ruszył w kierunku samochodu.

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Jak na mój gust mało tu horroru, ot zaledwie tyle, co kot napłakał. No bo co my tu mamy – od początku wiadomo w czym rzecz, więc ani zachowanie opętanej, ani przerażenie jej ojca, ani zapowiedź  przeprowadzenia egzorcyzmów niczym nie zaskakują.

Brakło mi atmosfery cechującej horrory – narastającej niepewności, strachu i obawy, co się jeszcze wydarzy i czym to się skończy. W zamian dostałam historię zmęczonego księdza, który traci wiarę, składa akt apostazji, pije i korzysta z usług prostytutek, a skuszony wizją sporej zapłaty godzi się wyklepać nad opętaną kilka stosownych formułek. Finałowa walka z szatanem także niczym nie straszy i niczym nie zaskakuje.

Wykonanie, niestety, pozostawia sporo do życzenia.

Tomaszu, Twój nick sugeruje, że jesteś mężczyzną, natomiast w profilu masz napisane, że jesteś kobietą. Jak należy się do Ciebie zwracać?

 

uniósł brew w ge­ście zdu­mie­nia. → …uniósł brew w wyrazie zdu­mie­nia.

Gesty wykonuje się rękami/ dłońmi, nie brwiami.

 

 Krót­ko ostrzy­żo­ne włosy zle­wa­ły się z kil­ku­dnio­wym za­ro­stem po­kry­wa­ją­cym jego szczę­kę… → Zbędny zaimek – wiadomo o czyjej szczęce jest mowa.

 

wy­chry­piał, pa­trząc na sto­ją­ce­go pod oknem, Się­gnął pod łóżko… → Po pierwszym zdaniu powinna być kropka, nie przecinek.

 

– Oso­bi­sta pro­śna ar­cy­bi­sku­pa. → Literówka?

 

Chciał uciec od ob­ra­zów i dźwię­ków, które nosił w swo­jej gło­wie. → Zbędny zaimek – czy mógł nosić coś w cudzej głowie?

 

Czar­ny Mer­ce­des Sprin­ter pro­wa­dzo­ny wpraw­ną ręką→ Czar­ny mer­ce­des sprin­ter pro­wa­dzo­ny wpraw­ną ręką

Nazwy pojazdów piszemy małymi literami.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/marki-samochodow;715.html

 

kiedy przy­cho­dzi atak, słu­chać ja… → Literówka.

 

Dla­cze­go ja? – za­py­tał Wer­ner. → Brak półpauzy otwierającej wypowiedź.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

A potem…. → Zbędna kropka. Po wielokropku nie stawia się kropki – ten błąd pojawia się wielokrotnie.

 

Ale naj­gor­sza jest…. → Jak wyżej.

 

wy­cią­gnął ponad sto­li­kiem swoją dłoń wiel­ką jak bo­chen chle­ba. → Zbędny zaimek – czy wyciągałby cudzą dłoń?

 

– Zna pani córkę pana Ko­ce­wi­cza? – Za­py­tał, prze­ry­wa­jąc kło­po­tli­we mil­cze­nie. – Zna pani córkę pana Ko­ce­wi­cza? – za­py­tał, prze­ry­wa­jąc kło­po­tli­we mil­cze­nie.

 

Nie je­stem za­kon­ni­kiem.– Wer­ner… → Brak spacji przed półpauzą.

 

Je­stem tu tylko po to, aby roz­wią­zać to spra­wę i znik­nąć. → Literówka.

 

od­sła­nia­jąc ozdob­ny szew na jej raj­sto­pach. → Zbędny zaimek – czy tam był jeszcze ktoś, kto mógłby być w rajstopach?

 

i się­gnął dło­nią w dół swo­je­go brzu­cha.→ Zbędny zaimek.

 

Równo w po­łu­dnie Wer­ner do­strzegł z okna… → Coś się tutaj przyplątało.

 

Wer­ner prze­szedł przez za­pusz­czo­ny traw­nik i wszedł do środ­ka. –> Nie brzmi to najlepiej.

Może: Wer­ner ruszył przez za­pusz­czo­ny traw­nik i wszedł do środ­ka.

 

Póź­niej po­ło­żył na sto­li­ku swoją torbę i wyjął swoje na­rzę­dzia pracy… → Drugi zaimek jest zbędny.

 

Aby w Twoje imię wy­rzu­ca­li złe duchy…. → Zbędna kropka po wielokropku.

 

wie­dział, ze może przyjść chwi­la… → Literówka.

 

od­rzu­ci­ła głowę do tyły… → Literówka.

 

Ko­ce­wicz ode­rwał swoje plecy od ścia­ny… → Zbędny zaimek.

 

Świę­ty Janie Chrzci­cie­lu…. → Zbędna kropka po wielokropku.

 

Jej ra­mio­na uno­si­ły się i opa­da­ły z taką siłą, że trzy­ma­ją­cy męż­czyź­ni nie byli w sta­nie jej utrzy­mać. → Nie brzmi to najlepiej. Nadmiar zaimków.

 

od­rzu­ci­ła głowę w tył jesz­cze bar­dziej, za­dzie­ra­jąc brodę do gór. → Masło maślane – Czy mogła zadrzeć brodę do dołu? Literówka.

Proponuję: …od­rzu­ci­ła głowę w tył jesz­cze bar­dziej, wysoko za­dzie­ra­jąc brodę.

 

Za­sty­głą w bez­ru­chu i uła­mek se­kun­dy póź­niej… → Literówka.

 

Głos zu­peł­nie nie­pa­su­ją­cy do ust, które go wy­po­wia­da­ły. → Można coś wypowiadać jakimś głosem, ale głosu się nie wypowiada.

 

że jeden z butów zsu­nął się z jej stopy. War­cza­ła jak zwie­rzę, a z jej ust wy­pły­wa­ły… → Zbędne zaimki.

 

– Zo­staw­cie mnie w spo­ko­ju…. Zo­staw­cie mnie w spo­ko­ju…. → Zbędne kropki po wielokropkach.

 

Otarł bar­kiem swoją skroń, ale nie opu­ścił ręki. → Zbędny zaimek.

 

Był wście­kły na sa­me­go sie­bie. → Wystarczy: Był wście­kły na sie­bie.

 

Poprawił plecak przewieszony przez ramię… → Wcześniej pisałeś, że miał torbę.

 

po­cią­gnął kilka głę­bo­kich łyków Ard­be­ga. → …po­cią­gnął kilka głę­bo­kich łyków ard­be­ga.

Nazwy trunków też piszemy małą literą.

 

wy­ko­rzy­sta­łem jako pre­tekst do roz­mo­wy z Tobą.→ …wy­ko­rzy­sta­łem jako pre­tekst do roz­mo­wy z tobą.

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

Wyjął swoją ko­mór­kę i za­dzwo­nił. → Zbędny zaimek.

 

za sze­ro­kim biur­kiem z wi­do­kiem na rynek… → Czy dobrze rozumiem, że to było biurko z widokiem na rynek?

 

Usiadł i wy­ło­żył ra­mio­na na sze­ro­kim… → Raczej: Usiadł i po­ło­żył ra­mio­na na sze­ro­kim

 

która sama się do tego rwie, koń­czy się…. → Zbędna kropka po wielokropku.

 

Innym razem ktoś patrz z za­zdro­ścią… → Literówka.

 

Wer­ner cze­kał z cier­pli­wo­ścią my­śli­we­go cze­ka­ją­ce­go na swoją zdo­bycz. → Brzmi to nie najlepiej.

 

Drzwi uchy­li­ły się i w pół­mro­ku ko­ry­ta­rza do­strzegł dziew­czy­nę Miała na sobie… → Brak kropki po pierwszym zdaniu.

 

za­plótł palce mię­dzy oczka­mi swo­je­go srebr­ne­go ka­ste­tu. → Zbędny zaimek.

 

– Po­wi­nie­nem by się wcze­śniej do­my­śleć… → Literówka.

 

Wer­ner rzu­cił się do przo­du, chwy­ta­jąc ją w pół→ Wer­ner rzu­cił się do przo­du, chwy­ta­jąc ją wpół

 

Roz­ka­zu­ję Ci sza­ta­nie… → Roz­ka­zu­ję ci sza­ta­nie

 

ale jego asy­stent­kę czeka długa re­ha­bi­li­ta­cja. A → Co po kropce robi litera A?

 

To nie jest droga na cie­bie. → Pewnie miało być: To nie jest droga dla cie­bie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Sześćdziesięciolatek po studiach w Rzymie, drobny i niewysoki, przypominał bardziej wykładowcę akademickiego niż szarą eminencję polskiego kościoła, którego skuteczność wynikała w równym stopniu z bystrości umysłu, co z sieci kontaktów w kraju i za granicą.

Czyja skuteczność wynikała m.in. z bystrości umysłu, bo wygląda na to, że Kościoła. I właśnie Kościoła z dużej litery.

Baboli masz dużo, niezręczności stylistycznych również, gdzieś tam były jakieś słowa o błędnym znaczeniu. Zgadzam się też z Reg, horror to nie jest. Ale mimo wszystko całkiem dobrze się czytało :) Może dlatego, że egzorcyzmy to temat dla mnie egzotyczny. Czy to, co pisałeś/aś (bo też nie wiem, jak się do Ciebie zwracać) o opętaniu, wynika z nauki Kościoła, czy też jest tworem Twojej wyobraźni?

Na przyszłość polecam instytucję bety, co to jest, dowiesz się tutaj. Sądzę, że przydadzą Ci się też poradniki przetrwania na portalu. Zajrzyj tutajtutaj.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Drogi autorze!

 

Jestem w stanie powiedzieć coś pozytywnego o tym tekście pomimo jego niedbałego wykonania. Babole językowe i literówki czasem zmieniały sens całego zdania i wytrącały z rytmu, ale wciąż ukończyłem lekturę bez bólu, za pierwszym podejściem. Całość została skonstruowana bardzo zwięźle i zrozumiale. Co prawda mam ochotę zakwestionować słuszność niektórych scen, ale na pewno nie wskażę zupełnie niepotrzebnej. Postacie zostały wprowadzone prawidłowo i klarownie. Nie miałem problemów z rozróżnieniem kto jest kim i czego chce.

 

Problemy zaczynają się gdy dochodzimy do emocji, których podczas lektury nie doświadczyłem. Sam brak tych negatywnych to za mało. Jest mnóstwo opcji by ubarwić ten świat, ale zamiast tego mamy samo niezbędne minimum. Każde rozpoczęte zagadnienie jest tutaj płytkie jak brodzik. O opętaniach dowiedzieliśmy się tylko tyle, że po prostu czasami się zdarzają i to bez wyraźnych reguł. O demonach, że istnieją i są złe. Wszystkie wydarzenia były przewidywalne od początku, więc nie było miejsca na żaden zwrot akcji.

 

Postacie wykazują się jedynie szczątkowym charakterem i niewiele się różnią od gadających kukieł. Głównego bohatera nie zdołałem obdarzyć sympatią. W trakcie historii nie wykazał się żadną postawą ani czynem godnym podziwu. Nie ma własnego pomysłu na przyszłość poza odreagowywaniem tu i teraz. Cudzołożenie przeszkadza mu tylko wtedy, gdy dostrzega je u innych. Łatwo daje się odnaleźć, bo jest przewidywalny i nie potrafi wymyślić nowego nazwiska. Zadanie wykonuje tylko dzięki temu, że demony popełniają karygodne błędy. Opracowuje zły plan i zupełnie świadomie wykonuje go w najbardziej ryzykowny sposób. Nie wiem dlaczego postanawia wyjawić swoje zamiary demonowi zamiast wziąć go z zaskoczenia. Kończy się to poważnym zranieniem niewinnej osoby i brakiem wyrzutów sumienia. Powodem jego picia jest podobno chęć ucieczki przed wspomnieniami, ale nie wiemy nawet czym one są. Od początku do końca jedyne co robił to wykonywał polecenia Frycza jak grzeczny piesek, nie wykazując przy tym żadnej własnej inicjatywy. Nie mam powodu do tego, by mu kibicować.

Frycz jest jawnym kłamcą i manipulatorem, ale robi to w sposób tak niebłyskotliwy, że mógłby zwieść tylko osobę tak nieudolną jak Werner. Twierdzi, że nie namawia Wernera do powrotu podczas gdy to jedyne czym się zajmuje. Jego argumentami na przemian były straszenie żywotem menela, rzekoma troska o to, by Werner miał za co pić i zapewnianie go o jego wielkości.

 

Pragnę zwrócić jeszcze uwagę na to, że pięćdziesiąt tysięcy w banknotach, zwłaszcza świeżych, ma szansę zmieścić się w dłoni. Nie jest to objętość godna sportowej torby. Gdyby córkę Kocewicza podczas ataku rzeczywiście było słychać w promieniu pięciu kilometrów, to nie byłoby mowy o utrzymaniu tego w tajemnicy. Stanowcza przesada.

 

Na koniec z przekazu wynika, że człowieka z traumą można zagonić z powrotem do znienawidzonej i niebezpiecznej roboty w zamian za obietnice sponsorowania jego nałogów i odrobiny czasu wolnego. Czysta gloryfikacja patologii! Czy muszę dopowiadać, dlaczego widzę w tym problem?

 

Dziękuję wszystkim, którzy zadali sobie trud przeczytania mojego tekstu. Lata temu wydałem kilka opowiadań w konwencji s.f. / fantasy, później pisałem w innej stylistyce (oczywiście wydaję pod innym nazwiskiem niż to, którym opatrzyłem Egzorcystę T.W.), a teraz wpadłem na pomysł stworzenia postaci będącej połączeniem Egzorcysty, komiksowego Lobo i filmowego Deadpoola w polskich realiach. Publikacja opowiadania na niniejszych łamach była czymś w rodzaju testu uzasadniającego ewentualny “płodozmian”. Tak czy inaczej, dla zachowania świeżości spojrzenia, będę pewnie rozwijał “po godzinach” postać księdza Tomasza. Pozdrawiam serdecznie.

p.s.

Ktoś pytał o przebieg egzorcyzmu. Tak, sama modlitwa i przebieg rytuału stanowią uproszczone odwzorowanie praktyk stosowanych w Kościele.

Nowa Fantastyka