- Opowiadanie: NicramPotrzebnylogin - Bursztyn zatopiony w sercu

Bursztyn zatopiony w sercu

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Bursztyn zatopiony w sercu

 

Bursztyn zatopiony w sercu

 

 

 

Bariera rozpostarta nad umierającym regimentem mieni się głęboką bursztynową barwą. Ślady po detonacji pocisków artyleryjskich i bomb znaczą głębokie, rdzawe ślady, które coraz wolniej zabliźniają się poprzez nieustanny ostrzał baterii oblężniczych.

Łuszczące się sploty energetyczne wraz ze strawioną przez przepływ energią miesza się ze smogiem, tworząc swoisty baldachim z wolna otulający zamkniętych w okrążeniu obrońców gęstą zawiesiną.

Z bardzo daleka. Może z przystani sfery międzywymiarowej zagnieżdżonej gdzieś między czasem a przestrzenią umieszczony w wygodnym fotelu obserwator doszedłby do wniosku, że jest to jedynie zbiór dramatu kilku tysięcy dusz, zamkniętych w bardzo szczegółowej batalistycznej dioramie. Ukrytej pod grubą taflą pożółkłego szkła. Tak, aby nikt nie mógł zmącić trwającej hekatomby.

Narracje tworzą powiązane ze sobą echa rozmytych komunikatów radiowych. Rozmowy urwane w połowie przez napływające rozkazy. Zadania niosące w sobie ciężar śmierci są głośne i wyraźne, pełne determinacji. Te zaś błagalne przepełnione modlitwami i słowami otuchy odbijając się od burt pancerzy i transzei gasną w gardłach umierających. Staje się, to melodią bogów wojny. Epitafium tragedii, jaka tutaj się rozgrywa.

 

xxx

 

Natarcie przybiera na sile. Burza ogniowa poraz kolejny derza w pulsującą powierzchnie tarczy. Ciężkie granaty artyleryjskie detonują wysoko w chmurach. Tysiące penetratorów wbija się w tarczę detonując skrytymi w środku głowicami burzącymi. Nie ma już antyrakiet mogących przechwycić chociaż część pocisków.

Łamiący się głos wypełnia kanały łączności. " Siły nieprzyjaciela przerwały barierę w punktach 025 do 031. Powtarzam siły nieprzyjaciela przerwały…. ". Wiadomość rozbrzmiewa w głośnikach i hełmach ocalałych obrońców

Szeregowy Nicram Radwilski przekracza próg zewnętrznej komory dekontaminacyjnej strzegącej szpital polowy. Poszarpane nitrylowe rękawiczki lepią się od krwi i potu. Zrywa je i wyrzuca do zapadliska wypełnionym po brzegi odpadami medycznymi.

– W końcu im się udało. Ile to już trwa? Dwa? Trzy dni? Ile czasu minęło od zamknięcia nas w tej pieprzonej trumnie?

Wewnętrzna strona przyłbicy rozświetla się systemem uzbrojenia. Broń i pancerz staje się ponownie integralną częścią. Boczne sekcje wizjera do tej pory wygaszone niemrawo rozświetlają się mlecznym melanżem, który z każdym impulsem przetwarzanych danych wypełnia się szeregami informacji.

Baterie wyczerpane w czterdziestu procentach, powierzchowne uszkodzenia wkładów balistycznych oraz osłon. Liczne uszczerbki w aktywnym kamuflażu. Do rąk Radwilskiego wpada także prowizorycznie naprawiony, wzmacniacz sygnału.

Logistycy nie zadali sobie nawet trudu dopytywać się, po co medykowi improwizowane wyposażenie specjalisty. Ponaglani kolejną salwą pocisków rozrywanych kilkaset metrów nad ich głowami odprowadzili irytującego petenta zmęczonym wzrokiem. Jego miejsce zajęła sekcja zwiadowców domagających się czujników skażeń.

Niedaleko wianuszka ludzi okupujących kontenery zaopatrzeniowe, przebiega zespół piechoty dźwigający działo bezodrzutowe oraz zasobniki z amunicją.

Korpus wsparcia po wielu potyczkach stracił większość stanu osobowego oraz niemal całe ciężkie wyposażenie. Uszkodzone maszyny porzucone w rowach albo w warsztatach znaczyły drogę odwrotu gasnącego regimentu. Ci, którzy ocaleli zostali zebrani w niepełny pluton i wrzuceni w kolejny wir bitwy, tym razem na styku rubieży obronnych gdzie nieprzyjaciel sukcesywnie poszerza wyłom w tarczy.

 

xxx

 

– Frotter! Destruir! Atakować! Niszczyć-Oficerowie piechoty szturmowej Hordy podnoszą swych podkomendnych przygwożdżonych ogniem.

Jeden ze świeżo awansowanych oficerów spogląda za siebie. Na granicy rozprutej bariery majaczą oddziały zaporowe. Ma wybór. Albo on i jego podwładni zginą jak bohaterowie, poświęcając się w walce z odwiecznym wrogiem Imperium czy zginą jako dywersanci i tchórze niwecząc poświęcenie swych towarzyszy broni, próbując wycofać się do pasa ziemi niczyjej. Jeżeli polegną jako bohaterowie. Ich najbliżsi mogą liczyć na głodowe wsparcie od władz. Jako rodzina dezertera zostaną zesłani do obozów koedukacyjno-ideologicznych wrośniętych w więzienne baraki rozlokowane pomiędzy gigantycznymi ośrodkami przemysłowymi gdzieś na krańcu znanego im świata.

– Kohorta! Yilwa! Nacierać!

Zrywają się do biegu. Część ginie, pokonując zaledwie kilka metrów. Reszta pędzi przed siebie, prowadząc ogień z biodra. Przerzedzeni ogniem nieprzyjaciela, poganiani krzykami dowódców. Mającymi za sobą pewną śmierć prą do przodu. Dopadają pierwszych stanowisk wroga.

Bagnety i granaty zbierają obfite żniwo. Po krwawej walce w zwarciu, pierwsze pozycje zostały zdobyte. Pozostawiają rannych i nacierają dalej, nie mogą pozwolić zastygnąć rachitycznej obronie odcinka.

Jednostki zasięgowe rozstawiają zestawy ciężkiego uzbrojenia. Ogry pociągowe poruszające się do tej pory z tyłu formacji zatrzymuje się na linii skutecznego ognia.

Bezmyślna trzoda nie bacząc na narastający ogień obrońców, oszczędnymi mechanicznymi ruchami pracuje przy wielkich skrzyniach. Ich wielkie dłonie drżą, przekrwione oczy wypatrują niebezpieczeństw.

Po ich udach ścieka kał i mocz. Jednak nie mogą porzucić narzuconych im zdań i z wyciem uciec jak najdalej z rzezi. W ich kręgosłupach został wszczepiony ładunek pacyfikujący. Przy jakiejkolwiek próbie buntu czy nawet najmniejszym nieposłuszeństwie materiał wybuchowy umieszczony w kapsułce rozerwie ich kręgosłupy.

Od kiedy wyłapano ich w dalekich kniejach i stepach, stali się żywym, na wpół wiecznie odurzonym inwentarzem. Idealną siłą robocza mogąca pracować w najbardziej nieprzyjaznym środowiskach, ich utrzymanie pochłania minimalne koszty i nie nastręcza zbyt wielu problemów dla ich opiekunów..

Zamki z trzaskiem pękają pod naciskiem grubych paluchów. Płyty chroniące cenny ładunek rozkładają się, tworząc podstawy stanowiska. Z wnętrza wyłania się wieża zwieńczona wielkokalibrowym działkiem.

Jeden z ogrów pada rażony odłamkami szrapnela. Obła głowica obserwacyjna system artyleryjskiego pokryta posoką zabitego niewolnika wysuwa się i skanuje przedpole. Po kilkunastu uderzeniach umierającego ogrzego serca wieża zaczyna pluć krótkimi seriami w stronę wykrytych pozycji obrońców.

Niewolnicy, którzy przedarli się do wnętrza skorupy otrzymują kolejne rozkazy. Narkotyki stymulujące zintegrowane z pacyfikatorem uwalniają subtsancje pobudzającą zmieniając w mgnieniu oka potulną trzodę w oszalałe z bólu i wściekłości maszyny do zabijania.

Prą do przodu nie zważając na koncentrujący się na nich ostrzał. Ich szaleńczy atak trwa krótko. Giną od ognia broni maszynowej i pancerzownic, rozprute korpusy i podziurawione czaszki zalegają w okopach i lejach po pociskach artyleryjskich. Mięsne tarcze spisały się jak zawsze zresztą idealnie.

 

xxx

 

Bojowy wóz piechoty wściekle ostrzeliwuje wylewające się, z wyrw jednostki Hordy. Pociski przeciwpancerne oraz odłamkowo-burzące przerzedzają kolejne eszelony szturmowców.

Dowódca pojazdu. Kapitan Tykj Pikot pomimo ostrzeżeń o topniejących zapasów amunicji wciąż wskazuje kolejne cele. Są jedynym pancernym wsparciem na tym odcinku. Pozostałe ciężkie jednostki zostały rozlokowane na pozostałych odcinkach obrony. Muszą wytrzymać, póki nie przybędzie grupa szybkiego reagowania. A przynajmniej tego, co z niej zostało.

W oddali pojedyncze sylwetki żołnierzy odrywają się od osłon i nacierają w straceńczym szturmie. Nim jednak kapitan wyda rozkaz, wysunięta formacje nieprzyjaciela znika w kuli ognia i odłamków.

Improwizowane ładunki wybuchowe sklecone naprędce z głowic rakiet i plastycznych materiałów wybuchowych zostały rozsiane na przedpolu posterunków. Było ich zbyt mało, wiele z nich niedostatecznie zamaskowane, lecz liczono, że chociaż część uszczupli szeregi nacierających.

-Cel! Czołg! 20-53-00! Podkalibrowym. Ognia!

Zamek wyrzuca dymiąca łuskę na podłogę przedziału bojowego. Ta nim ostygnie, deformuje się, zmniejsza powierzchnię i masę, aby ostatecznie zbliżyć się wielkością i kształtem zgniecionej puszki. Dzięki temu ładowniczy ma większą swobodę działania w, i tak ciasnym przedziale bojowym.

Dowódca kieruje ogień na pojazdy i mechy pełznące przez pas ziemi niczyjej jednocześnie wskazując nowa pozycja ogniową. Zbyt długo trwali w jednym miejscu, walka manewrowa to podstawa wojennego rzemiosła ważna tak bardzo dla wielkich związków taktycznych, jak i pojedynczych wozów. Łączność wypełnia ciąg, krótkich rozkazów, po czym maszyn ryjąc szerokimi gąsienicami, wycofuje się w głąb pozycji.

Maszyna wytacza się na niewielki pagórek porośnięty niegdyś bujną, leśną gęstwina, po której zostały wypalone do cna kikuty drzew rozrzuconych na parującej ziemi.

Powietrze wokół pojazdu gotuje się, temperatura w przedziale bojowym podnosi się gwałtownie po czym, spada tak szybko jak zaczęła wzrastać. Kapitan linkuje się z komputerem maszyny. Silnik i hydraulika. System kierowania ognia, wsparcie bloków WI oraz zintegrowane runy defensywne. Wizjery peryskopów pękają lub pokrywają się grubą warstwą zanieczyszczeń.

Mężczyzna z bezsilnością spogląda na wygasły ekran zintegrowanego pola walki oraz powiększający się lawinowo raport uszkodzeń. Skażenie wiedźm oraz czyniących Hordy obezwładniła wóz ogałacać niemal ze wszystkich podzespołów.

Mieli w ustach wiązankę przekleństw przerwaną słabnącym systemem wczesnego ostrzegania. Wizg i huk rozchodzi się po wnętrzu przedziału bojowego, gdy pierwsze pociski odbijają się od wieży i pancerza korpusu. Ziemia wokół gotuje się od detonacji mniej celnych ciężkich granatów przeciwpancernych.

Kierowca uderza pięścią w wygaszony holoprojektor przestrzeni. Raz, drugi, trzeci. Klnie, próbując przekrzyczeć kolejne detonacje.

– Spokojnie! Spokojnie do cholery! Wóz wytrzyma! – Dowódca ściąga hełm i przeczesuje sklejone potem blond włosy pancerną rękawicą. – Możemy dalej walczyć. Tylko po staremu. Trepy nas potrzebują. Ojczyzna nas potrzebuje. Teraz tylko to się liczy. – Ostatnie słowa wyszeptał cicho, gdyby słowa wsparcie wyrwały z niego resztkę sił, które wygrzebał z dna własnego serca.

W tej chwili załoga nie może liczyć na łączność, nawet tą wewnętrzną. Kierowca bez słowa wypina się ze swojego stanowiska. Nie zważając na wzmagający się ostrzał, zajmuje pozycje w płytkiej niecce nieopodal, po czym wskazuje cele bronią sygnałową. Serie smugowych pocisków rozpryskują się nad eszelonem autonomów przekraczających zapory.

Wieża pojazdu leniwie obraca się w stronę celu. Hamulec wylotowy cofa się, pozostawiając przed sobą kłęby dymu. Jednostki zwiadowcze Hordy rażone celnym ogniem padają na ziemię w wachlarzu iskier i ognia. Reszta wykorzystując rzeźbę terenu zmienia wektor ataku stawiając za sobą zasłony zakrzywiające.

Nieopodal prowadzącej ciągły ogień wozu, przebiega drużyna piechociarzy ścigana krzyżującymi się w powietrzu seriami. Uciekają w nieładzie, często bez broni. Kapitan nie tolerował dezercji, ale teraz było mu już wszystko jedno. Pragnął jedynie spowolnić natarcie. Dać to, co jemu i załodze zostało odebrane przez wiedźmy. Czas

Z odrętwienia wyrywa go ukłucie niepokoju. Ostrzał broni sygnałowej umilknie. Nieznośna gula rośnie w jego przełyku i z wolna, odbijając się od ścian zwieracza, opada ku żołądkowi. – Może po prostu skończyła się amunicja albo broń odmówiła posłuszeństwa?

Mężczyzna uchyla nieco właz i zerka na boki. Zaciska zęby, gdy dostrzega podkomendnego. Rozgrzana osłona lufy mieni się pomarańczą i czerwienią. Parujące tu i ówdzie łuski zastygają w powiększającej się plamie krwi wypływającej spod nieruchomego ciała.

W martwych oczach kierowcy odbija się blask pędzącej rakiety. Przeciwpancerny grom ciągnąc za sobą warkocz dymu i ognia pokonuje odległość do swej ofiary w ciągu kilku sekund. Przed uderzeniem pocisk podrywa się ku górze i opada na tył wieży celując w magazyn amunicyjny.

Aktywny system pola walki zaalarmowałby o niebezpieczeństwie w momencie przechwyceniu wiązki naprowadzającej. Obrona punktowa przechwyciłaby rakietę w bezpiecznej odległości. Granaty dymne i zakłócające dzięki ekranizacji przedpola utrudniłyby pracę sztucznej inteligencji pozostałych pocisków wystrzelonych w ślad za pierwszą. W skrócie. Mieliby szanse.

Rakieta opleciona skrzącymi się zaklęciami penetrującymi przebija cieńszy w stosunku do reszty opancerzenia strop wieży.

Pas pancerza reaktywnego nie stanowi żadnej osłony przed strumieniem energii oraz drzazgi penetratora uderzającego z górnej półsfery. Pancerz ustępuję, topiąc się warstwa po warstwie. Rdzeń dosięga wnętrza pojazdu, rażąc karuzele automatu pobierającego nowe pociski.

Wóz targany wewnętrznymi eksplozjami bucha długimi jęzorami ognia wydobywającymi się z przestrzeliny. Włazy odskakują niczym żeliwne drzwi pod wpływem ciśnienia. Ciężka wieża wyrwana z kadłuba przez eksplozje amunicji oraz paliwa spada na burtę pojazdu, po czym zsuwa się, ryjąc lufą w ziemi.

 

xxx

 

Pomimo zmagającego się ostrzału podstaw bariery, zaczynają zabliźniać się zamykając kohortę Szoah w wewnątrz piekła bitwy. Natarcie najpierw zwalnia, aby po kilkudziesięciu minutach całkowicie załamać się pod ogniem odwodów regimentu.

Z punktu dowodzenia ukrytego w schronie głęboko za linią frontu imperialny dowódca, Ogniomistrz Ezsrosti z odrazą obserwuje rzeź swoich jednostek.

Tak jak zakładał, jego oddziały zostały rozbite. Nie przełamał obrony. Tym siłami, którymi dysponował nie miał żadnych szans stworzyć, chociażby podstaw do rozbicia resztek wojsk Rzeczpospolitej. Każdy, kto posiada, chociażby namiastkę doświadczenia doskonale zdaje sobie sprawę, że wyrwa powinna zostać rozszerzona i osłabiona, aby dokonać serii wypadków i zgromadzić odpowiednie siły na zdobytych pozycjach, aby zgnieść resztę sił obrońców.

W tym szaleństwie dostrzegł jednak swoją szansę. Bez konsultacji ze sztabem przejął inicjatywę i ubiegając inne kohorty, wydał odpowiednie polecenia. Po minimalnym punktowym przygotowaniu artyleryjskim wysłał swoich ludzi do ataku, na pewną śmierć.

Jednak to, co niektórzy oceniliby jako sromotna klęskę, on widzi sukces. Zwycięstwo pręży się pomiędzy zastygłymi ciałami szturmowców i wypalonymi wrakami mechów.

Na jego komunikatorze pojawia się rozkaz o jak najszybszym stawiennictwie w sztabie, bez broni. Spodziewał się tego.

W myślach ułożył już długi, soczysty raport, wsparty legendami o heroicznym poświęceniu jego żołnierzy i o tym, że żąda jak najszybszych uzupełnień, aby zgnieść resztki oporu. Robił to już wiele razy. Zwykle z tym samym skutkiem. Zmieniała się jedynie forma i okoliczności, reszta pozostawała bez zmian.

Sztab przeniesie go na tyły w celu przeorganizowania oddziałów oraz pomoc w działaniach demonstracyjnych. Tam będzie bezpieczny. Wojna nie potrwa tyle, aby ponownie wysłano go na front.

Za to przez wiele dni i nocy rozpracowywać będzie tamtejsze kantyny oraz zamtuzy przeznaczone dla wybrańców. Nie może doczekać się na rozkoszy, jakie go czekają. Te wszystkie niedojrzałe, mięciutkie i nieskażone niczyim dotykiem owoce. Z tą myślą pogwizdując drepcze, w stronę lądowiska wirolotów.

 

xxx

 

– Szeregowa Inh! Sprawdzić co się dzieje w sztabie. Straciliśmy kontakt z ich datalinkiem.

Żołnierz w zabłoconym i podartym mundurze siedzący do tej pory w ziemiance budzi się z narkotycznego odrętwienia. Niechętnie reaguje na komendę. Niedawno zeszła z posterunku obserwacyjnego.

Kurczowo ściskany w zębach zwilgotniały papieros, rozpada się. Spod łba patrzy na starego kaprala. Nurglik wwierca w nią troje szparkowatych oczu. Tutaj nic nie ugra, musi iść.

– Rozkaz. – Dziewczyna niedbale przyjmuje pozycje zasadnicza, po czym kieruje się w stronę dowództwa. Kluczy między barykadami wciąż klnąc na swój żałosny los.

Szeregowa Zwieda-Inh w wojsku jest od niedawna. Ledwo trzy miesiące nie licząc szkolenia podstawowego. Jej rodzina o długich, ale dość marnych korzeniach wywodziła się z rodu dzielnych żołnierzy Rzeczpospolitej.

Ich czyny i historie były tak długie, jak i pogłębiające się długi u lichwiarzy. O honorze wojownika ojciec katował ją w każdej wolnej chwili, o jego hazardowych długach już mniej. Póki nie trafiła do czterysta trzydziestego regimentu radziła sobie nieźle, grzejąc lico na głębokich tyłach i upłtynniająć wojskowe zaopatrzenie i materiały pędne..

Wzmocnione, pancerne drzwiami bronią dostępu do sztabu. W duchu przypomina sobie formułę, jaką musiała wyrecytować przed bandą adiutantów generała.

Unosi dłoń w kierunku zamka magnetycznego, stłumiony huk wypełnia śluzę ochronną.

 

xxx

 

Generał Brygady Prokler wertuje niekończące się linie raportów. Przegląda ostatnie vidy i obrazy satelitarne, zanim zostali odcięci a bariera, która uchroniła ich przed natychmiastowa rzezią, odcięła komunikacje ze światem. Polegają jedynie na symulacjach oraz nagraniach dostarczanych przez obserwatorów rozrzuconych pomiędzy szańcami.

Mężczyzna poddał się cyborgizacji przed latami. Kiedy to było? Siedemdziesiąt lat od zaćmienia? Tak, jakoś tak. Bał się starości. Bał się tego, że z wiekiem będzie coraz słabszy. Zdobycze technologii uchroniły go przed tym. Owszem stracił część siebie. Część człowieczeństwa, chociaż w tamtym monecie był potworem. Jednostki specjalne. Siły uderzeniowe. Robił rzeczy, które nie miały nic wspólnego z honorem, cnotą i tymi wielkimi przebrzmiałymi hasłami. Robił wszystko, aby zwyciężać i przynieść chwałę ojczyźnie. Z jego ręki, czy przez rozkazy, które padły z jego ust zginęły setki niewinnych ludzi. Czuł odrazę do siebie. Tak jak wtedy, tak jak i teraz.

Wszystko zmieniło się, gdy bestia znalazła piękną. Tą jedyną, która widziała w nim resztki człowieka. Nie wojownika. Nie hybrydę. Tylko zwykłego śmiertelnika. Chciał być tym jakim widzą go dzieci. Bohaterem, a nie monstrum. Wojownikiem, a nie barbarzyńca.

Teraz jednak koszmar wraca, demony płaszczą się pod jego nogami, raz po raz kąsając wraz z każdą kolejną śmiercią podkomendnych w tym zapomnianym przez bogów miejscu.

Głównodowodzący pochłonięty raportami spływającymi z pola bitwy odczuwa narastające mdłości i osłabienie rozlewające się po całym ciele. Jego systemy wspierające dezaktywują się, jeden po drugim znikają pod taflą wrogich systemów dywersyjnych. Docierają do komórki, do każdego splotu i do każdego szyfru. Na języku zastyga cierpki metaliczny smak. Do nozdrzy wdziera się smród rozkładu. Do uszu spływają ciche, podszepty obcego języka.

– Skażenie?! Klątwa?! Bogowie! Skażenie. – Magia upleciona przez wiedźmy Hordy dostaje się do serca obrony. Doskonale zakamuflowane pod postacią lotnych run filtrujących wdzierają się przez uszkodzone poszycie schronu do wnętrza.

– Ewaku…– Jego głos urywa się po kilku uderzeniach trzepoczącego serca tętniącego adrenaliną i chemią.

Prawy kącik ust mężczyzny opada. Jego wzrok staje się mętny. Traci kontrolę, zanim tak naprawdę zdaje sobie sprawę co się dzieje. Stał się sercem umierającej gwiazdy.

Zdolny mag bez trudu dojrzałby czarną mgłę utrzymująca się wokół opętanego. Rdzawa chmura otula ciało ofiary tworząc nowe szczepy szant. Zasłona przypomina humanoidalny kształt oparty o rozedrgane ciało generała. Niczym spragniona bliskości kochanka wpija się w nieruchome ciało. Długie macki oplatają tors mężczyzny. Klątwy penetrują jaźń.

Pozostali członkowie sztabu pozostali nieświadomi, pochłonięci praca. Przesyłają raporty na stanowisko generała.

Adiutant wypina się, ze swej konsoli czując, że coś jest nie tak. Zrywa się z obrotowego fotela po czym nieruchomieje. Kątem oka widzi swojego przełożonego. W jego oczach zieją pustką pozbawioną jakichkolwiek emocji. Kościste palce generała mechanicznymi ruchami wypinają broń z kabury. Uzbrojona ręka unosi w stronę swojego adiutanta. Ten nie jest w stanie ani się poruszyć, ani wydusić z siebie nawet najcichsze jęknięcie. Suchy wystrzał rozrywa gęstniejące powietrze.

Ofiara trafiona w pierś zsuwa się pozostawiając na podłokietnikach smugę krwi. Rzęzi dławiąc się własną krwią. Oficerowie z niedowierzaniem patrzą na egzekucję. Zacementowani strachem patrzą to na drgającego w pośmiertnych konwulsjach, to na broń kierują się w ich stronę.

Jeden z techników, znajdujący się najbliżej drzwi przetwornika próbuje uciekać, rzuca się do drzwi. Drugi strzał rozrywa podszepty zaklęć sączące się w serca ofiar. Ranny uderza o framugę drzwi i z rumorem upada na prefabrykowana podłogę. Róża na plecach umierającego rośnie, rozkwitając z każdym uderzeniem słabnącego serca.

Skażona mana wdziera się coraz głębiej do jaźni. Gwałci i zmiażdży ich jestestwo. Ich przeszłość i teraźniejszość. Przyszłość znika zastąpiona nicością.

Kukła kieruje broń w stronę kolejnych ofiar. Widząc rzeź własnych ludzi poddał się, osiwiał w ciągu kilkudziesięciu sekund. Jego pokaźne zakręcone i namaszczone pomadą wąsy stają się wątłymi, poskręcanymi witkami. Skóra pokrywa się owrzodzeniami.

Juhno Leo Prokler IV przekrwionymi oczami patrzy na swoją dłoń. Ta powoli zgina się, wsuwając lufę do wpół otwartych ust.

Demony wojny spotęgowane przez skażenie pochłaniają dusze nieszczęśnika. Ci, którzy zginęli przez niego. Ci, którym pozwolił umrzeć. Zniszczone miasta. Płonące wsie. Masowe groby. Ordery lepkie od krwi.

Otwiera szerzej usta. Rozgrzana lufa dotyka podniebienia.

 

xxx

 

Klęczący nad trupem technik, wypina łączę z gasnącej pamięci cyborga. Daje sygnał pozostałym. Ci rozkładają ładunki pacyfikujące wokół ciał zabitych. Skażenie zaczyna przepatrzeć truchła. Nie mogą zwlekać.

Szeregowa Zwieda wraca do swojego prowizorycznego schronienia. Wyciąga nędznie wyglądającego papierosa z żelaznych racji i wsadza go między pożółkłe zęby.

Odpustowa zapalniczka w końcu wypuszcza z siebie wątły płomień. Płuca napełniają się drażniącym dymem. Podnosi wzrok na rdzawą zawiesinę tańczącą w powietrzu. Uśmiecha się smutno, chciałaby podzielić los młodszej siostry. Zniknąć nagle w tłumie i zacząć wszystko na nowo. Nowy świat. Nowa szansa. Robiła to wiele razy w swej wyobraźni. Teraz pragnie zrobić to na prawdę.

 

xxx

 

Kilkanaście cyklów później na odległym odcinku obrony nastoletni adept III stopnia samotnie wzmacnia podstawy bariery naruszonej przez wybuch ładunku energetycznego.

– Aaaaaa. Nie mogę. Aaaaa błagam, przestańcieeee. – Mężczyzna odziany w błękitny, bogato zdobiony mundur kreśli połamanymi palcami kolejne kręgi zaklęć. Wie, że ulega, poddaje się. Umiera, nic go nie uratuje. – To za dużooooo za duuuzo.

Moc rządzi się swoimi prawami. To, co zostało od niej odebrane, musi wrócić z potężnymi nadkładem. Czarokleci do plecenia kolejnych zaklęć i goreczarów używają esencji pobieranej od jeńców i niewolników jako daninę. Bioinżynieria Rzeczpospolitej ukierunkowała się w stronę szerokiego wachlarza stymulatorów, czerpaniu z żywiołów natury i minerałów pozostawionych po wygaszeniu antycznych sfer.

Nawet najmniejszy błąd w obliczeniach lub glicz może doprowadzić do katastrofy, którą trudno okiełznać. Każdy musi poddać się tej jednej zasadzie. Wszyscy i wszystko ulegnie przed boską, nieskończoną mocą i zniknie pod piętrzącymi się nad nimi falami.

Magowie, wiedźmy, wszelkiej maści czyniący, pradawne na wpół boskie kreatury. Każdy z nich, jaki nie byłby potężny, jakimi środkami by nie dysponował, podda się i złamie jak sucha grusza podczas burzy. Staną się jednością z otchłanią.Nicością.

Wraz z wyssaniem ostatnich życiodajnych kropel esencji życia zamienią ich ciała nie do poznania. Z każdym wykrzyczanym zaklęciem, złożonym znakiem czy pchnięciem kolejnej dawki mocy w barierę umysły magów zostaną wypaczone, a następnie wypalone przez magię. Stają się bezwolnymi, otępiałymi pustymi skorupami filarów. Filarów, na których teraz opiera się defensywa okrążonego regimentu.

– Błagammmm pomocyy. Potrzebuje wsparcia. Czy ktoś mnie słyszy!? Błagammm.

Czaroksiężnik walczy dzielnie, ale nie ma prawa sprostać takim obciążeniom. Gardłowy krzyk wydobywający się spod skruszonej przyłbicy kończy jego żywot. Szanty, które składa wymykają się spod kontroli doprowadzając do samozapłonu energonów. Skażone energony wypełzają ze sfer i otaczają umierającego ucztując na jego przetworzonym ciele. Młody adept umiera w samotności, nikt nie przybył na pomoc. Wyschnięte truchło trawione zielonymi płomieniami spada w otchłań pustych oczodołów pustki.

 

xxx

 

Starszy Szeregowy Nicram Radwilski ze swego stanowiska ogniowego obserwuje śmierć młodego czarownika. Kojarzy go z widzenia. Przybył w ostatnim tranzycie. Wydawał się miły, lecz trochę zagubionym chłopakiem. Dobra dusza, która znalazła się w złym miejscu i złym czasie.

Strefa w której, umierał mag rozszerza się dzięki rozrostu energonów. Skażenia wnika głęboko w ziemię naciekając na pokłady żył przesytu many. Teraz jedynie co można zrobić to poddać okolice suchej sterylizacji aby podjąć ciało oraz zlikwidować postępującą degradację.

Na rzucie mapy taktycznej wykwita nowa sygnatura. Kolejne miejsce porażki kolejnego maga. – Matylda. Nie pozwolę ci umrzeć tam samej. Będe tam z tobą, do końca.

Radwilski podjął już decyzje. Piekielnie bał się tego, ale bardziej bał się straty Matyldy. Pragnie być przy niej, gdy filary nieboskłonu runą wypaloną ziemię. Z drugiej strony to był akt czystego egoizmu i głupoty.

Jest medykiem, jego miejsce powinno być przy towarzyszach broni, ma ich wyszarpywać z objęć śmierci. Sprowadzając na ich ciała i dusze spokój. Walczyć z bólem, zapewniać komfort psychiczny. Powinien to robić, ale nie chce. Nie chce, nie może. To już nie istotne. 

Mężczyzna aktywuje ukryty datalink z virtualem Matyldy. Na mapie pojawia się wygasła sygnatura pozycji zespołu maga. Współrzędne zostały naniesione pół godziny temu. Lakoniczna dane pochodzące z virtuala spinają plan mężczyzny. – Tyle mi wystarczy.

Nicram wychyla się ze swego stanowiska i skokami pokonuje przedpole. Pochylony mija sekcja piechoty zmechanizowanej umacniających swoje pozycje ogniowe. Krótka lufa granatnika automatycznego celująca do tej pory w pulsującą tarcze zmienia pozycje.

System bojowy jarzy się czerwienią, gdy wiązka lasera obramowuje sylwetkę mężczyzny. Radwilski czuje na sobie wzrok obsługi. Uciążliwe zimno wżyna się w kręgosłup, rozrasta się każdym ruchem.

Nie zmienia tempa marszu, nie wykonuje żądnych nerwowych ruchów. Odwraca jedynie lekko głowe tylko tyle aby kątem oka obserwować załogę granatnika. Jeden z nich odwraca się w jego stronę, sięga po karabinek przewieszony przez pierś.

To koniec? Nie dotrze do Matyldy. Wywołują go? Spróbują zatrzymać? Jeżeli tak to czy sprowadzą go do dowódcy kompanii czy zastrzelą na miejscu jako dezertera. Kim faktycznie stał się, porzucając pozycje. Nie ważne z jakich pobudek.

Lodowate zimno sięga serca, promieniuje do kończyn. Okno diagnostyczne wskazujące parametry życiowe umieszczone na przedramieniu zaczyna jarzyć się pomarańczą zlewając się z linią skaczącego nierówno tętna.

Ostrzeżenie wydobywające się ze struktur systemu nagle milknie. Wiązka lasera wędruje gdzieś w dal. Dłoń żołnierza zatrzymuje się w połowie odległości do chwytu pistoletowego po czym zastyga na otwartej ładownicy.

Niewysoki gnurnuk pochylony nad taśmą amunicyjną obdarza go przelotnym spojrzeniem po czym wraca do pracy. Nie ma sensu marnować czasu i sił dla jednego zdesperowanego żołnierza. Tak czy siak, zginie.

 

xxx

Porucznik Mir Matylda Okusz. Ostatnia z Rodu Milczącego Jeziora, Mag Bitewny I Klasy.

Kobieta rozpościera kolejne zaklęcie i wpycha w nią nić mantr stabilizujących. Melodyczne pieśni potężnych bojowych zaklęć wplata w czyny ocalałych członków zespołu. Dzięki połączeniu dusz czuła to, co pozostali. Widziała to, co oni. Ich wspomnienia gasną, jeden po drugim. Coraz więcej wici splotów słabnie i znika. Podstawy tarczy nieubłaganie chwieją się w swych posadach.

Oficer wie, że nie może zawieść. Ćwiczyła tak długo. Ciągłe próby i symulacje. Nie pamięta ile razy sięgnęła dna. Ile razy powstawała z kolan i pokonywać przeciwności losu, swoje ograniczenia.

Mag wybiła się ponad innych. Wzbudzała strach przeplatany szacunkiem i pożądaniem. Mieszkanie niebezpieczna i uzależniająca. Jak cień snuły się za nią narkotyczne sesje i orgie. Czerpanie garściami zakazanych źródeł. Jej, jak i pozostałym adeptom wybaczono wiele. Póki odnosili sukcesy. Póki zaspokajali chore i wynaturzone ambicje wykładowców sztuki wojennej byli niemal bezkarni.

Wieść o wybuchu wojny dotarła do niej na poligonie. Nie dała omamić się zaszczytami, tytułami i pieniędzmi. Pragnęła jedynie zwyciężać. Niszczyć.

Skierowano ją do kohorty walczącej na front. Bitwa za bitwą. Przełamanie i szturmy. Korowód zwycięstw i gorycz porażki.

Wojna starła na proch świat Matyldy oraz jej towarzyszy. Śmierć czaiła się za każdym rogiem. Zasadzki, samobójcze szarże. Rajdy lotnicze wroga. Podstępne ataki wiedźm. Nie było w tym ani honoru, ani finezji. Szybki, druzgocący atak.

Ideały wbijane przez ich dowódców i przełożonych zostały starte na proch, gdy zaczęli odnosić rany i umierali. Potężni, dumni. Jak im się wydawało niepokonani i nieśmiertelni. Ulegali doświadczonemu i zdeterminowanemu przeciwnikowi.

Ci nieuważni i zadufani w sobie ginęli albo stawiali się kalekami. Pycha pchała w ich szpony śmierci. Po kilku tygodniach ciągłych walk zostali zdziesiątkowani.

Wypalone, wydrenowane z many wynaturzone ciała ich rannych towarzyszy zalegały w modułach medycznych. Wściekli i upokorzeni, zostali zepchnięci w cień czekając na posiłki.

Matylda wpadła w marazm. Jej upadek był bolesny. Stopy ugrzęzły pomiędzy ciałami poległych. W koszmarach, które ukazały się każdej nocy uciekała pomiędzy ścianami najeżonymi lufami i bagnetami ociekającymi posoka. Ku niej wyciągały się trupie dłonie wczepiające kościstymi palcami w jej pancerz. Mundur. Dusze.

Narkotyki i lecznicze mantry nie przynosiły ukojenia. Z każdym kolejną nieprzespaną nocą było jedynie gorzej. Budziła się z krzykiem, coraz słabsza. Coraz bardziej wściekła i bezradna.

W momencie ponownego spotkania Nicrama była spękaną, suchą skorupą. Ten mimo wszystko wyciągnął do niej dłoń, otworzył swe serce. Szorstka, opancerzona rękawica Nicrama wyrwała ją z jej własnego czyśćca. Powoli, systematycznie obmywali się wzajemnie z grzechów, niedomówień i wzajemnych ciosów zadanych jakby się wydawało przed wiekami.

Żal, strach, tęsknota zlała się w jedno osiadając na dnie tworząc fundamenty, na którym zaczęło się coś odradzać. Coś pięknego.

Teraz musi o to walczyć. Nie ma już mętnych obietnic, podszeptów. Jest tylko wola przetrwania. Elfka składa kolejne zaklęcie, zanosi się kaszlem. Chwieje się.

– Jestem za dobra na takie chwyty. – Kobieta sarka, po czym wbija w ramię ampulkostrzykawke. Uciążliwe odrętwienie znika, zastąpione błogim zimnem. – Dam radę. Muszę.

 

xxx

 

– Wytrzymaj. Błagam, wytrzymaj… – Radwilski dzięki danych z databanków i systemowi IFF lokalizuje stanowisko maga z dokładnością do klika.

Kobieta znajduje się, dwa kliki na wschód od jego aktualnej pozycji. Zrujnowana baszta, której brakuje niemal połowy całkowitej wysokości konstrukcji wciąż dumnie stoi na ogołocone z zarośli skarpie rozoranej porzuconymi transzejami. Wokół budowli powietrze przecinają linie wyładowań i zakłóceń.

Teren twierdzy i przylegające do niej rozrzucone budynki, popadają w ruinę przez bez przerwy przez blisko dwieście lat. Zawalone budynki, przerwane wały i odsłonięte schrony z każdym kolejnym cyklem znikają pod wszędobylskimi roślinami tworząc zwarty labirynt.

Droga prowadząca do baszty skręca na południe i schodzi łagodnym spadkiem w niezbyt rozległą kotlinę. Ściany formacji są porośnięte grubą pierzyną mchu. Sielskie otoczenie zakłóca spalony wrak uderzeniowa rozbity nieopodal wyjścia z parowu.

Żołnierz wspina się na maszynę, aby lepiej zeskanować otaczający go teren i ponownie połączyć się z nadajnikami. W momencie wspinaczki po rozgrzanym poszyciu maszyny ziemia zaczyna drżeć. Zanim podeszwy butów piechociarza dotykają ziemi pod drugiej stronie drżenia niemiarowo nasilają się, to intensyfikują, to spadają. Jakby ziemia usilnie próbowała nabrać w swe płuca powietrza, lecz zamiast tego dusiła się kwaśnym odorem wojny.

– No dawaj. Łącz się, łącz.. – Próba synchronizacji łącza komunikacyjnym maga spełza na niczym, blok WI odrzuca kody. Ambientowa cisza wypełnia zestaw słuchawkowy Radwilskiego.

Przyśpiesza tempo marszobiegu, jest coraz gorzej. Magowie centralizują swoje wysiłki na najbardziej zagrożonym kierunku. Intensywny bursztynowy kolor zaczyna się rozwadniać, w miejscach, gdzie ostrzał jest najbardziej intensywny barwa tarczy przybiera słomkowy kolor gdzieniegdzie tylko pokryta plamami bursztynu.

Za załomem opuszczonych działobitni rysują się zarośnięte podstawy baszty. Obiekt wydaje się rachityczny.

Alarm zbliżeniowy wibruje, HUD przyłbicy rozświetla się, czerwono-brunatnym kolorem. Kwartały ziemi zostały zaminowane przez narzutowe systemy. Radwilski ostrożnie omija oznaczone fragmenty ugorów, uporczywie odświeżając komunikat. Linkowanie scentralizowanego pola walki wciąż odmawia dostępu. – Matylda nie ignoruj mnie do cholery. Wiem, że tam jesteś!

Ciężka zawiesina unosząca się pod barierą nagle, bez jakiekolwiek ostrzeżenia zostaje rozerwana przez kilkanaście promieni światła wydobywających się spomiędzy rozrzuconych miejsc koncentracji many. Promienie światła rozszerzają się i pęcznieją w momencie zderzenia się z polem siłowym. Pozostali przy życiu magowie dotarli do granicy, z której nie ma już powrotu. Zostało im niewiele czasu. Minuty, które jednak w każdej chwili mogą przepotwarzyć się w sekundy.

Jednoczą się w jeden czyn ostatecznego aktu poświęcenia. Staja się jedną myślą. Jednym czynem. Skupiają w sobie ostatnie komórki, ostatnie myśli. Ostatnie ocalałe wspomnienia niepożarte jeszcze przez skażenie. Zmuszają się do ostatniego uderzenia, które może zmienić losy bitwy. A tak przynajmniej w to wierzą. Nie pozostało im nic innego jak tylko wierzyć w słuszność swych działań.

Powietrze. Ziemie. Mury. Kamienie. Drzewa. Ciała. Pancerna stal. Bariera. Ciepły oddech. Krzyk umierającego. Wszystko i wszystkich przepełnia jedna, jedyna sentencja. Ostatni rozkaz. Ostatnie prośba. Ostatnia modlitwa. Ostatnie błagalne wołanie do twórców.

Czas zwalnia a z nim umiera nadzieja. Dubhenn haern am glândeal, morc'h am fhean aiesin.

Powtarzają te samo hasło, wplatając imiona swych ukochanych, nadają wagę ostatnim słowom wzmacniając kompilacje zaklęcia. Magowie łamią swoje najpotężniejsze pieczęcie ochronne i oddają się, pochłaniającej ich mocy.

 

xxx

 

Osobisty terminal Radwilskiego odmawia posłuszeństwa. Glicze pochłaniają rdzenie. Kody źródłowe, nieaktualne rozkazy, zarchiwizowane pliki przelewają się przez popękaną pajęczynami przeciążeń przyłbicy aby zniknąć pod szaleńczym pędem kolejnych uszkodzonych pakietów danych.

Zlinkowane systemy bojowe. Zakodowany virtual. Stazy taktyczne to zaciskają się to klarują na kończynach odcinając chwilowo przepływ krwi. Rozstrojony med-pack, próbuje wprowadzić kolejna porcje stymulatora i jednostkę sztucznego osocza. Broń i pancerz odmawia posłuszeństwa nie szczytując identyfikatora żołnierza.

Przeciążony uniwersal przechodzi w tryb awaryjny tylko po to, aby po kilku kolejnych sekundach umilknąć pozostawiając po sobie nienaturalną ciszę i pustkę.

Runy bojowe pulsują w tylko sobie znany rytm. Ataki gorąca. Osłabienie. Klatkę piersiową zaczyna gnieść nieznośny ciężar. Duszności i przeszywający ból mięśni.

Baszta zaczyna trząść się w posadach. Luźne cegły i dachówki spadają na ziemię, ciągnąc za sobą szarą smugę pyłu.

Nicram zadziera głowę i zamiera. Do mężczyzny dociera coś co odpychał od siebie ten cały czas. Nie dopuszczał myśli o porażce magów. Nie dopuszczał do siebie możliwości porażki Matyldy. Ona nie może umrzeć. Jest zbyt potężna. Zbyt silna. Zbyt piękna. Była jego, a on jej. Nie odda jej wojnie ani przeklętej, magii.

– Nie! Nie! Nie! Nie! Kurwa! Nie! Po prostu, po prostu kurwa nie.

Po policzkach spływają wielkie jak groch łzy. Zaciska zęby i biegnie w stronę fortyfikacji. Ziemia zaczyna osuwać się spod jego stóp. Odrzuca bezużyteczną broń. Zdziera z siebie ciążący mu hełm i pancerz. Balistyka z trzaskiem upada między zarośnięte płyty chodnikowe prowadzących do schodów budynku.

Sądził, że ma minimalny zapas czasu. Sądził, że zatrzyma ją, ale przybył tu za późno.

– Nieee. Nieee. Nie róbcie tego. Słyszycie mnie?! Wy popierdolone skurwysyny!? Nie róbcie tego! Matylda! Słyszysz mnie? Przestań! Przestań do kurwy nędzy. Nie pozwalam ci. Słyszysz? Ty pojebana… ty naiwna… – Nicram zanosi się szlochem. Wyje z wściekłości i bezsilności wspinając się po kolejnych stopniach prowadzących do otwartych na oścież zbutwiałych drzwi. – Błagam.

Wbiega do budynku. Powietrze wypełnia odór stęchlizny zmieszany z zapachem spalenizny. W powietrzu tańczą fioletowe iskry. Skażone energony pikują w stronę samotnika. Ból wdziera się głęboko w tkanki, rozrywa je.

Radwilski nie ma szansy ominąć rosnącego skażenia. Przebiega przez nie. Jeżeli teraz upadnie albo zalegnie chociażby na moment, spłonie żywcem. Ciało pozbawione warstwy ochronnej run przyciąga kolejne zarodniki. Rany zaczynają krwawić a krawędzie tkanek ropieć i poddawać się martwicy. – Jeszcze trochę. Muszę wytrzymać. – Szalony taniec pomiędzy kolejnymi seriami wyładowań kończy wejście na pierwszą kondygnację ruiny.

W pojedynczych pomieszczeniach odgrodzonych od siebie rachitycznymi ścianami znajduje to co zostało z sekcji wsparcia porucznik. Stopione kryształy energetyczne i sprzęt diagnostyczny leży porozrzucany w nieładzie. Za załomem muru znajduje pierwsze ciało.

Zwęglone ciało inżyniera nienaturalnie rozciągnięto na całej szerokości zalega w przejściu na wyższą kondygnacje.

Kolejne piętra wypełnione są rozszarpanymi, wynaturzonymi zaklęciami i szczątkami esencji życia unoszącą się nad kolejnymi zwłokami, te zalegają potokiem na najwyższej kondygnacji, tuż przy samym wejściu na blanki.

Śmierć wskazuje swój przemarsz, pozostawiając za sobą zakurzony tren ścielącym się po podłodze pałacu wojny wybrukowanymi ciałami poległych

Przeciągły krzyk wwiercający się w serce mężczyzny. – Matylda! Matylda, słyszysz mnie? – Chwyta się chybotliwej, konstrukcji. Gdzieniegdzie brakuje szczebli. – Wytrzymaj. Błagam. Już jestem. Już jestem.

 

xxx

 

– To tyle? To wszystko? – Kobieta opada z sił, wymiotuje i opierając się o mur opada na kolana. Nie ma nawet siły przyjąć wygodniejszej pozycji. Ból dławi jakiekolwiek odruchy.

Szuka stymulatorów ukrytych w pancerzu, znajduje tylko pokruszone ampułki. Zaciska zęby, czuje jak umiera. Skażenie wdziera się w jej duszę. Pochłania wszystko co tylko może. Spotka ją to co reszte. Nie ucieknie. Nie zatrzyma klątwy, może je jedynie spowolnić.

Mag próbuje wyczuć pozostałych czarowników. Sztuka w przestrzeni sygnatur, ale nie znajduje niczego. – Odeszli. Jestem ostatnia? Nie czuje już nikogo.

Zanosi się płaczem. Nie pamięta, kiedy ostatni raz płakała. Dziwne, tak jej tego brakowało. – Pierwsze dni na Akademii? Bogowie to było tak dawno temu. – Teraz na krańcu jej drogi pozostało jej tylko to.

Opłakuje swoich bliskich. Swoich przyjaciół i towarzyszy broni. Opłakuje swoje ofiary. Płacze, póki pamięta. Póki nie pochłonie ją nicość.

Wsparta o kamienne blanki osuwa się na ziemię. Obserwuje spod przymkniętych powiek barierę. Coraz więcej pęknięć rodzi się na powierzchni rezonującego tworu. Obserwatorzy na stanowiskach ogniowych nieprzyjaciela podają nowe koordynaty na osłabione fragmenty pola siłowego.

Seria rakiet burzących detonuje na średnich partiach osłony, jeden z m majestatycznych filarów podtrzymujących centralną część struktury pęka rozsiewając wokół sczerniałe drzazgi. Kikut roztrzaskuje się z metalicznym rykiem na wrzosowisku pomiędzy okopanymi działami.

 

xxx

 

Nicram wspina się po chybotliwej konstrukcji. Wysuwa ostrożnie głowę i lustruje okolice. Pod przeciwległą ścianą spostrzega maga. Klęczy na kolanach lekko oparta plecami o spękany mur.

Część jej sylwetki zlewa się z otoczeniem dzięki aktywnemu kamuflażowi. Czerń murów miesza się z odcieniami zieleni kamuflażu statycznego. Spomiędzy reaktywnego pancerza pokrywająca smukłą sylwetkę sączy się krew. Zbyt dużo krwi.

– Matylda, słyszysz mnie, słyszysz?

Radwilski zrywa się do biegu, konstrukcja zaczyna drżeć. Pomniejsze luźne cegły zsuwają się w stronę spadku. Od momentu eksplozji strumieni baszta przechyliła się niebezpiecznie stromo w kierunku ziemi. W każdej chwili może zawalić się grzebiąc parę kochanków. Pełznie na czworaka w stronę rannej. Nie ważne jak, ważne, aby jak najszybciej do niej dotrzeć.– Już. Już. Mam cię.

Kolejna fala uderzeniowa rozmywa się na powierzchni tarczy, konstrukcja drży w posadach mężczyzna chwyta ranną i zasuwa na siebie. Ta bezradnie poddaje się jego woli.

– Słyszysz mnie? Mat? Słyszysz mnie?

Z pod pancernej osłony karku wysuwa się długi warkocz. Końcówki włosów nabierają popielatego koloru, który zaczyna wpiąć się w górę pożerając naturalny kasztanowy odcień. Długie szpiczaste uszy, straciły połowę swej długości.

Jej okaleczone usta to rozwierają się to łącza w cienką kreskę. Z ust wydobywa się świst urywający się za każdym razem, gdy uszkodzone płuca z trudem wtłaczają tlen do organizmu.

Źrenice i tęczówki matowieją i tracą kolor, nie reagują na światło latarki. Kobieta wpatruje się w dal. Może jednak widzi coś dobrego? Coś lepszego niż to piekło?

Właściwie, dlaczego wojna to piekło? Do piekła trafiają winni. Potwory w ludzkiej skórze. Najgorsi z najgorszych będą cierpieć, póki nie zgaśnie ostatnia gwiazda a ostatni cykl nie rozproszy się w milczeniu.

Tak nie wygląda piekło. Tutaj giną i cierpią wszyscy. Żołnierze. Cywile. Dorośli, starcy i dzieci. Winni i niewinni. Na froncie i daleko za nim. Od odniesionych ran, głodui chorób zbierających swe żniwo tak systematycznie jak naloty dywanowe czy ostrzał artyleryjski.

Brak opieki medycznej i psychologicznej. Zespół stresu pourazowego, traumy. Ci, którzy przetrwają do końca życia noszą w sobie ból. Umierają kawałek po kawałku.

Dzieci poczęte z gwałtów. Kalecy wojenni. Rozbite rodziny. Sieroty. Wielkie metropolie obrócone w ocean ruin i kości. Prastare puszcze pożarte przez napalam i gazy bojowe. Tysiące wraków zarastających na stepach, zapomnianych i milczących. Miliony poległych pogrzebanych tam gdzie padli.

Wojna to inny wymiar zbudowany przez ludzi dla ludzi i wszystkiego, co rozumne. Nieskończony niczym kosmos twór pełen bólu i cierpienia. Pełne najgorszych ludzkich cech. Sami go stworzyliśmy i sami w niego wpychamy naszych pobratymców.

– Kochanie. Błagam. Zostań.

Wzrok mężczyzny zatrzymuje się na rękach kobiety. Kikut lewej, dominującej ręki zwisa lekko krwawiąc. Dwie stazy, jedna nad druga tamują krwotok. Palce prawej dłoni są połamane i powykręcane, zewnętrzna część dłoni jest poparzona.

– Mat, jestem przy Tobie. Mat, kochanie. Jestem. Jestem. – Drżącą ręką odgarnia jej włosy i gładzi po policzku. – Mat skarbie, jestem przy tobie. – Mężczyzna odgarnia poszarpana pałatkę. Zamiera.

Dziura ziejąca w bocznej płycie poniżej siódmego żebra oblepiona jest wciąż zastygająca substancja uszczelniająca pancerza. Płynny opatrunek o właściwościach antyseptycznych oraz hemostatycznych reaguje z krwią, ale tej jest coraz więcej, przecieka przez opatrunek

– Rozpierdoliło jej układ krwionośny. Co mam zrobić?! Co mam kurwa zrobić?! Poczekaj! Daj mi czas! Chociaż troszkę! – Przyciska dłoń do rany błądząc wzrokiem po posadzce.

Wciska palce w ranę starając się namacać żródło krwotoku. Jego pakiet medyczny pozostał przy pancerzu. Wyposażenie plecaka zostało rozebrane na rzecz apteczek przed głównym starciem Jej ipmed-u nigdzie nie może znaleźć.

Mag musi zostać zabezpieczona i ewakuowana jak najszybciej. Centralizacja organizmu spowalnia proces obumierania najważniejszych narządów lecz ranna wpada w wstrząs. Ten postępuje szybko, zbyt szybko.

– Będzie dobrze. Ogarnę to. Potrzebuje tylko. Potrzebuje… potrzebuje… potrzebuje.. – Pomiędzy jego palcami sączy się ciepła krew umierającej. – Potrzebuje, cholera. Czego?! Plecaka medycznego? Bloku operacyjnego? Za póżno, za długo. Zbyt wiele ran, za dużo krwi..

W amoku nie zauważa dłoni, która powolnymi, mechanicznymi ruchami podnosi i dotyka jego twarzy. Poranione palce zaczepiają się o policzki i zastygają na zarośniętej brudem brodzie.

– Jednak jesteś. Nicram. – Kojące ciepło rośnie na dnie jego serca, gdy głos kobiety rozwija się w jego jaźni. – Jesteś. Przyszedłeś. Jesteś.

– Nie opuszczę cię. – Mężczyzna zamyka jej dłonie w swoich i składa na nich delikatnie pocałunki. – Jestem przy Tobie, zawsze będę.

– Wiem. Zawsze przy mnie byłeś. – Jej głos rozbrzmiewa w nim. Czuć jednak w nich swego rodzaju ciężar i wagę, jaką mag wkłada w nie. – Chciałam, aby to wszystko skończyło się inaczej. Chciałam być kimś z kogo byłbyś dumny…

Nawiązała ostatnią nić, jej czas kończy się dramatycznie szybko. Czuje jak zanika, rozprasza się. Nie czuje już bólu. Jedynie smutek i żal. Tak, żałowała tak wielu rzeczy.

– Chciałabym, aby to zakończyło się w inny sposób. Naprawdę. Chciałam, aby to wszystko… naprawdę…

– Jesteś moja bohaterka. Jesteś całym moim pieprzonym światem.

– … twoim światem…. uratu… ostatnia rzecz koch…

– Nie rozumiem. Poczekaj. Nie rozumiem.

Rozchyla swoje dłonie. Zastygłe palce z obrzydliwym trzaskiem łamią się, wprawione w ruch zaczynają niemrawo składać nowe, ostatnie zaklęcie.

– Przestań. Przestań chociaż teraz. – Mężczyzna próbuje ją zatrzymać. Chociaż na chwilę zakłócić inwokacje, ale nie potrafi.

Nad głową umierającej materializuje się magiczny obiekt. Obręcz zbudowany na wzór splecionych gałęzi, wici. Kurz unoszący się wokół zaczyna zbierać się w niewielkiej odległości od obiektu i zastyga czekając posłusznie na rozkazy swojego twórcy.

Twór powiększa się, pojawiają się kolejne zwoje. Wyrastają z wewnętrznej strony i starannie oplatają ukształtowane już gałęzie. Z ich powierzchni wyrasta las szpiczastych kolce pokryte licznymi zadziorami. Misterna konstrukcja pokrywa się złotem przeplatanymi nićmi w głębokich odcieniach czerwieni.

Lewa dłoń Matyldy unosi się i niespiesznie kieruje w stronę tworu. Tak, gdyby chciała sprawdzić, czy nad jej głowa dalej wisi magiczny konstrukt, ale boi się podnieść głowę. Jej dłoń zastyga nad cierniami.

Nicram nie ma sił ingerować. Podtrzymuje zmarłą i bezradnie obserwuje ostatni etap hekatomby. Chce krzyczeć. Chce wyć. Zaczyna skomleć. Tylko to mu pozostało.

Opuszek palca wskazującego muska pozłacany kolec. Z pustki nicości wyrywa się ostatni oddech kobiety. Bezcenny artefakt zbudowany z żywej miłości, pożogi namiętności. Kruchej dozy zaufania. Lepkiej tęsknoty. Opleciony tysiącem wspomnień.

 

xxx

 

Trzepocząca na kosmicznym wietrze iskra życia zostaje wchłonięta przez koronę. Karmiąc się tym samym akceptuje zbiorczą daninę. Ostateczne zaklęcie zbudowane z zbiorowego poświęcenia. Wierności. Miłości. W końcu, oddania się czemuś większemu niż byli oni sami. Czemuś doskonalszymi, większemu, czystszemu. Tylko to co oni mogli stworzyć i pchnąć ku gwiazdom.

Gargantuiczne pokłady energii zostają wchłonięte przez barierę zmieniając ją w broń energetyczną. Powierzchnia bariery zaczyna jarzyć się oślepiającym blaskiem. Pulsuje coraz szybciej i intensywniej. Miarowe uderzenia ładują kolejne katalizatory rodzące się w widmie pozostawione przez artefakt.

– Dziękuję.

 

xxx

Drzwi obite syntetyczną skóra uchylają się na oścież wpuszczając świeże powietrze. Promienie słońca chciwie penetrują wnętrze rozbijając półmrok.

Kontener wyściełany od wewnątrz dźwiękoszczelną wykładziną ukazuje gdzieniegdzie goły, czerwony kompozyt. Wnętrze rozświetla kilka wszczepionych w sufit lamp.

Goniec wchodzi do środka i zatrzymuje się lustrując izbę. Aneks de kontaminacyjny zajmuje większą część przedsionka. Kilka mebli upchniętych pod ścianami, pulpit virtuala z niedomkniętą klawiaturą i portem. Wejście do sypialni zasłonięte jest zasłonami zniekształcającymi obraz oraz dźwięk.

Podłoga wyściełana jest tanią imitacją zwierzęcej skóry, w kilku miejscach oszpecony dziurami pozostawionymi przez niedopałki.

Ampułki opróżnionych stymulatorów pękają pod podeszwami żołnierskiego obuwia.

– Komisarzu? Komisarzu Wadaminop? Ogniomistrz wzywa Pana…

Odpowiada mu cisza. Odczekuje nieznośnie dłużycą się pauzę po czym wchodzi do szerokiego pomieszczenia. Przesłony zamykają się za jego plecami z cichym sykiem.

Do nozdrzy wdziera się kwaśna mieszanka potu, moczu i całej gamy organicznych wydzielin. Słodka, a zarazem lepka atmosfera wypełnia wolną przestrzeń. Przykleja się do munduru. Wnika pod paznokcie.

Coś jednak zakłóca odór, do którego zdążył się przyzwyczaić, stał jego codziennością. Gładzi płatki uszu i osadza się na powiekach. Jest lekki i w porównaniu do reszty, niemal egzotyczny.

Ciszę przerywa ruch. Niedbały, rozciągnięty w czasie, nieuważny. Leniwy. Coś porusza w głębi pokoju. Mechaniczne kliknięcie. Czujnik ruchu aktywuje się nieopodal źródła hałasu. Nieaktywny do tej pory kryształ rozgrzewa się rozrzedzając załosne mroku.

Masa kocy, śpiworów i ubrań porusza się niezbornie. Spod warstw materiału wychyla się czupryna krótko przyciętych włosów. Wraz z nimi wydobywa się słaby głos. Bardzo słaby, zmęczony i zarazem rozkoszny?

Żołnierz przełyka ślinę i podchodzi bliżej, ostrożnie stawiając stopy. Intrygujący zapach nasila się, skąd dochodzi ten słodki zapach? Przypomina mu to przeszłość, którą pozostawił za sobą dawno temu, w odległych czasach gdy był nastolatkiem. Gdy nie było zimna i rozkazów. Tylko ciepło i dobra zabawa.

Woń perfum unoszącym się nad legowiskiem nęci zmysły, z każdym krokiem staje się coraz bardziej wyraźny i zachęcający. Wręcz dominujący.

Zapach kadzidła ugoszczony w bukiecie korzeni wonnych, wszystko to otoczone delikatnymi akcentami mirasu. Nie pamięta, kiedy ostatni raz miał przy sobie kogoś, kto pachniał czym innym niż tanim dezodorantem i jeszcze podlejszym alkoholem.

Mężczyzna spogląda w kierunku grubych zasłon prowadzących do wyczekując jakiegokolwiek ruchu. Upływa minuta, może dwie. Czas ponownie ciągnie się człapiąc i zataczając. Gruby kompozyt jednak ani drgnie.

Nieprzerwanie spazmy i szlochanie dochodzące z izby stają się coraz bardziej zniekształcone oraz stłumione. Rozdygotana dłoń ściąga wierzchnią warstwę kocy odsłaniając gołe, pokryte tatuażami ciało.

Niedbale przycięte, tłuste i potargane włosy koloru smoły stercza w nieładzie. Małe piersi pokryte niemal w całości bordowo-fioletowymi siniakami sterczą kusząc spragnione dotyków dłonie. Jej plecy noszą ślady bicza. Nabrzmiała skóra wokół zanieczyszczonych portów wszczepów puchnie, podchodząc ropą. Nogi i ręce obsypane siatką wybroczyn poruszają się w narkotycznym transie.

Pomimo tego dla spragnionego mężczyzny niewolnica wciąż jest piękna. Staje się uosobieniem pragnień, marzeń. Rządzy. Chce wejść w nią mocno i brutalnie. Zapamiętać jej kształty i zakamarki. Zapach, kolor, ciepło. Jest spragniony, tak bardzo spragniony.

Kobieta budzi się z letargu. Leniwie odwraca twarz w stronę gościa. jej opuchnięta twarz nie zdradza żądnych emocji. Oczy zasłonięte nabrzmiałymi powiekami lekko otwierają się, ale zaraz zamykają rażone potęgującym światłem. Z ust zwężonych w długą kreskę, wydobywa się niewyraźny, splatany zwitek słów. Znarkotyzowane ciało doprowadzone na skraj wytrzymałości ulega, kobieta naciąga na siebie koc, po czym wraca w objęcia opioidów i halucynogennych bóstw

– Kim ty kurwa jesteś? Kto pozwolił ci tu wejść?! – Cios spada na barki żołnierza. Szponiaste protezy pachy pozbawionej zewnętrznej błony wpijają się na mundur. Pojedyncze ogniska bólu rozchodzą się po ramieniu. Z prędkością światła do mózgu dociera ból i świadomość konsekwencji. Konsekwencji pod postacią krępego mężczyzny mającym na sobie niedbale zarzucone bluza mundurowa z dystynkcjami starszego oficera politycznego.

Przerażony i zdezorientowany żołnierz upadł, instynktownie zasłania głowę. Jego serce wypełnia strach i bezradność. Nie wypełnił rozkazu. Wtargnął do prywatnej izby oficera. Na koniec próbując przywłaszczyć brankę wysokiego rangą funkcjonariusza.

Silny kopniak wycelowany w odsłonięte żebra przewracają gońca na bok, ten przyjmuje pozycje embrionalna, ale nie na wiele się zdaje. Dłonie chroniące głowę pękają pod celnymi ciosami. Kolejne gruchoczą żebra, doprowadzają do urazu wielonarządowego, gdy proteza kopyta opiera się o brzuch i wgniata ciało w podłogę.

Tak jest zawsze. Za nawet najmniejsze przewinienie czy niedopatrzenie następuje kara. Czy to niewypastowane buty, niewgrane logi czy niedostarczenie raportu. Mimo to służył na tyłach. W sztabie tam miało być bezpiecznie.

Jest zimno, coraz zimniej. Tak bardzo zimno.

– Tak kończą zdrajcy i głupcy. – Politruk odgarnia spocone włosy z czoła, po czym spluwa na dygoczące, skatowane ciało. Odwraca się do nałożnic ciekawsko wychylających dziecięce twarzyczki zza zasłon. – Was też to czeka. Kurwie dzieci..

Metaliczny posmak osiada na spękanych wargach. Dotyk lepkiej wilgoci spływa z uszu i nosa powoli brocząc po kilkudniowych zaroście. Oficer odruchowo oblizuje wargi. Krew smakuje jakoś inaczej. Ma słodko-kwaśny posmak, przypomina woń zgnilizny zmieszanej z ziemia.

Kwilenie niewolnic staje się niewyraźne, odległe. Brzęczenie wentylatorów znika gdzieś pomiędzy nieznośnym szumem i rozwleczonymi słowami w nieznanym mu dialekcie, który dociera do niego gdzieś z głębi i oplata go. Głos jest delikatny, kobiecy. Szpiegowski program zintegrowany w bankach danych nie rozpoznaje mowy.

Pulsujący ból, który pojawił się kilka godzin temu i pomimo bolusu środków przeciwbólowych wciąż niestrudzenie do tej pory dryfował na granicy odrętwienia i irytującego mrowienia w ciągu zagubionego gdzieś w oddali uderzenia serca eksploduje z siłą salwy artyleryjskiej w mózgu oficera. Ucisk w potylicy narasta z każdym kolejnym oddechem.

Alerty bezpieczeństwa spływające do rdzenia procesora nakładają się na siebie. Plączą i rozlatują się w nieskoordynowany wyścigu. Uporządkowane pliki danych znikają zastąpione przez nierówne linie samoistnie rozrastających się wirusowo gliczy. Awaryjna sieć łączności i bloków WI sztabu milczą. Własne algorytmy bezpieczeństwa blokują wszelkie sygnały wychodzące z virtuala.

Oficer odwraca się w stronę niewolnic szukając tam pomocy. Dźwiękoszczelne zasłony pomiędzy, którymi do tej pory wyłoniły się ciekawskie twarzyczki teraz zieje pustka.

– Co się dzieje!? – Politruk przypomina sobie objawy podstępnych ataków psionicznych. Te jednak były zarezerwowane dla wiedźm Alfa albo magów bitewnych, jednak ci plugawcy zdychali rażeni własną bronią.

Jeżeli uda mu się wydostać na zewnątrz ktoś udzieli mu pomocy. Ma najwyższy priorytet podczas segregacji rannych oraz ewentualnej ewakuacji sztabu. Tylko kilka kroków dzieli go od ratunku.

Politruk chwyta się tej myśli. Wbija pazury w miękką tkankę nadziei. Napręża zastygłe mięśnie. Zrzuca z siebie bezradność i gnuśność nagromadzonych na jego barkach.

Niezdarnie pełznie w stronę zbawczych drzwi. Te jednak oddalaj się z każdym nawet najmniejszym krokiem. Podwieszane kasetony poprzecinane prostymi wzorami wznoszą się ku górze pociągając za sobą ściany oraz wyposażenie izby zmieniając je w bezkształtną, kolorową masę.

Zwalnia. Na jego barki spływa coraz większy ciężar. Nacieka na kręgosłup. Każdy kolejny ruch staje się coraz bardziej chwiejny, nieskoordynowany. Mantry, które zawsze uspokajały go nagle wywietrzały z jego pamięci. Nie może przypomnieć sobie nic co pozwalało mu zachować trzeźwość umysłu.

Strach wkrada się między rozczapierzone palce. Mimo wszelkich starań, dyscypliny, doświadczenia, wiedzy i instynktu zaczyna wątpić, przegrywać. To co próbował od siebie odrzucić ponownie materializuje się, osiada na policzkach muskając wytrzeszczone gałki oczne.

Przed twarzą na bardzo krótka chwile przewijają się upiorne konstrukty zbudowane z ludzkich ciał. Wykręcone bólem i rozpaczą. Dorośli i dzieci. Na truchłach wiszą poszarpane ubrania. Mundury w barwach maskujących przemieszane ze zwiewnymi letnimi ubraniami.

Mężczyzna macha przed twarzą od niechcenia dłonią, aby odgonić upiory. Część z nich rozmywa się, pozostałe jednak trwają w swej przerażającej formie.

Silny cios uderza go w dolny odcinek kręgosłupa. Oficer pomimo swej postury upada na kolana jak ścięta łodyga. Zanim dźwięk podkolanowych wsporników zakrzeczy w geście buntu kolejne uderzenie spada na jego podbrzusze. Rozdygotane, wielkie jak segmenty pancerza dłonie zasłania wrażliwy tors, ale atak przenika protezy, gdyby te nie istniały. Kolejne ognisko rozrasta się, pochłaniając mięśnie i zbierając się w ściany narządów wewnętrznych.

Fala mdłości rozpływa się i zaognia pędząc ku górze. Torsje nasilają się z każdym trzepotaniem serca. Nadnercze wprowadzają do krwiobiegu kolejne dawki epinefryny.

Palący ból towarzyszący torsjom przybiera na sile gromadząc się w jamie ustnej. Staje się nie do zniesienia. Chwyta się za gardło przyciskając filtry chłodziwa chcąc zmniejszyć przepływ wymiocin. Czuje ulge, ale ta jest zbyt krótka i iluzjoniczna, aby przynieść ulotna, chociażby ulgę.

Z szeroko otwartych ust wachlarzem wylewa się gęsta maź. Nie przypomina to jednak wymiocin. Odór zgnilizny jest nieporównywalny do niczego innego. Spomiędzy rozwartych ust wypływa również coś innego. Coś, co nie miało prawa znaleźć się w żołądku ofiary. Mniejsze i większe fragmenty ciała z mlaśnięciem upadają na podłoże. Wyłupione zgniecione oczy patrzą przekierowanymi źrenicami na oficera. Zdarte pasy skóry lśnią się w obślizgłej masie. Ciecz wylewa się gęstym, nieprzerwanym strumieniem.

Mężczyzna szarpie się. Rzuca się na boki. Wypręża się po czym wygina do tyłu ale nie może przerwać tortury.

Maż jest wszędzie. Zaczyna gromadzić się wokół niego. Jej poziom rośnie wokół ofiary.

– Noshka! Aune! Pomocyyy. Raaaatunku. – Wyciąga przed siebie ręce starając się przerwać ciągłość substancji lecz jego dłonie napotykają opór. Przezroczyste, ściany odbijają kołysząca się i bulgutującą ciecz pnącą się nieprzerwanie ku górze.

Resztkami sił podnosi się z kolan, gdy płyn sięga mu do mostka. Tonie w zupie zgnilizny potworności zadanej swemu światu. Tonie w tym, czym naprawdę był. Odrażająca masa mięsa zamknięta w stal i kompozyt.

Anemiczny blask odbija się od powierzchni bulgoczącej mazi. Drzwi pozbawione framugi materializują się bulgocząca tonią. Metr. Może półtora.

Jedno ze skrzydeł wyraźnie dra po czym, cofa się do zewnątrz wpuszczając poświatę błękitnego nieba. Na nieboskłonie rysują się śnieżnobiałe pierzaste chmury. Podrażnione nozdrza chciwe zasysają świeże powietrze. Oczy ofiary zaczynają nabierać blasku. Rodzą się w nich nadzieja

Nadzieja zrodzona z desperacji i strachu jest na tyle silna aby wyczerpane miesnie potruka wykrzesał z siebie ten ostatni rozpaczliwy akt. Ręce nadal niestrudzenie szukające podparcia błagalne wyciągają się ku górze.

Słowa układające się w wołanie pomocy zmienia się w bulgotanie i rzężenie, gdy do szeroko otwartych ust i nozdrzy wdziera się cuchnąca ciecz.

W drzwiach pojawiają się drobne sylwetki. Ich ciała są rozmyte i tak jak w przypadku skatowanego chłopaka pokryte są zasłona czerni. Ukryte w mroku. Pomimo tego, oficer próbuje uchwycić się postaci. Wychyla się ku górze.

Czuje na dłoniach dotyk. Zimny. Rozrywający skórę setkami igieł. Zanim mężczyzna orientuje co się dzieje, grube obręcze zbudowane z wszczepionych w siebie zasuszonych palce zaciskają się wokół jego nadgarstków.

Sznur z włosów ze wplecionymi w nie zeschłymi kwiatami owija na jego szyi ciągnąc go raz ku górze a raz spychając ku podłodze.

Postacie nabierają kształtów. Z blasku wyłaniają się drobne, twarze. Szaro-zielona skóra naciągnięta na kości czaszki pokryta jest wypioławymi obozowymi tatuażami identyfikacyjnymi. Z pustych oczodołów wyrasta gąszcz pajęczowatych odnóży badających powietrze.

Z poparzonych ust wykrzywionych w bolesnym grymasie sączy się posoka. Drobny, ale widoczny strumień opada na pokryte bruzdami czoło, zalewając oczy zdesperowanego nieszczęśnika.

Upiory wychylają się coraz śmielej wyciągając się do swego dawnego oprawcy. Palce zaciskają się na czaszce. Długie paznokcie wbijają w policzki zgrzytając o kości szczęki.

Oficer krzyczy, szarpie się. Kolejne ogniska bólu rozkwitają na jego twarzy. Jego grzechy są silne, przesączone cierpieniem ludzi, na których sprowadził piekło. Jest ich tak wiele. Służba wewnętrzna. Podoficer w obozach. W końcu awansowany na dowódce polowego do spraw politycznych i bezpieczeństwa.

Jego kariera zbudowana jest na setkach jak nie tysiącach trupów. Piął się po szczeblach kariery wdrapać się po kolejnych zmiażdżonych kończynach. Wpijał palce w rany po wyrwanych płatach skóry. Wycierał ręce w skalpy ściągniętych ze wciąż wijących się w agonalnych konwulsjach ofiar.

Te wszystkie akty barbarzyństwa i czystego okrucieństwa zaciskają się na jego ciele ciągnąc go ku otchłani. Tam będzie cierpieć, póki ostatnia samotna, wypłowiała gwiazda nie umrze w bezkresnym i głuchym kosmosie.

 

xxx

 

– Noshka, zostaw go! Uciekajmy, póki ten wieprz dławi się rzygami. – Starsza z niewolnic chwyta za wychudzone przedramię drugiej dziewczyny i przyciąga do siebie. Ta dopiero po dłuższej chwili odstępuje od mężczyzny leżącego we własnym wymiocinach. Leży na boku z twarzą zanurzoną w zastygłej masie wymiocin. Jego ręce i nogi zrotowane są w nienaturalnych pozach. Przez jakiś czas poruszał ustami, charczał. Wierzgał, ale to było kilka minut temu. Teraz leży, nieruchomy.

– A co jeśli on wyzionoł ducha? Powiedzą, że to my.

– Cichaj głupia. Coś się kroi skoro jeszcze nikt nie przybył. Zresztą, jeśli nas nie znajdą to nas nie odeślą. Rozumkujesz?

– Taak. Aleee

– Nie ma żadnych " aleee ". – Zamki magnetyczne tchnięte dotykiem dłoni aktywują się, powiew powietrza niweluje zapach stęchlizny unoszący się znad plam wymiocin. Oczy przyzwyczajone do sztucznego i słabego światła potrzebują dłuższej, aby przyzwyczaić się do naturalnych i ciepłych letnich promieni słońca muskają ziemista skóra. – Patrz. Kiedy ostatni raz widziałaś słońce? Oddychaj pełna piersią, czujesz to? Lato. Lato kochana.

Nagie stopy dotykają rozgrzanego materiału pochylni ześlizgują się wpadając między zmieniające się kępy traw. Starsza z dwójki instynktownie nieruchomieje. Zdąży jeszcze nacieszyć się wolnością. Nadzieja jest złudna a towarzysząca jej siostra nieuwaga niejednego już zgubiła.

Nagle zza szeregu kontenerów i kłębowiska porzuconych w nieładzie autonomów inżynieryjnych wyjeżdża kanciasty wóz rozpoznawczy. Maszyna ciągnie za sobą chmurę suchego kurzu. Z silników manewrujących co jakiś czas wystrzeliwują ku ziemi pomarańczowe błyski.

Przed oczami Auny ponownie wykwitają demony przeszłości. Ponownie znajduje się na wzgórzach górujących nad jej rodzinnym miastem. Teraz jak i tysiące razy obserwuje swój dom.

Ponad pół milionowe miasto oraz przyległy kombinat na jej oczach ginie w bombardowaniu kinetycznym. Jej bliscy, przyjaciele. Jej całe życie znika pochłaniane przez broń masowego rażenia. Chciwość Hordy.

Kobieta zerka na towarzyszkę. W wielkich, pięknych kryształowych replikach oczu odbija się jej twarz. Brudna, wychudzona. Resztkami makijażu zdobią wąskie usta.

Zagryza wargi do krwii po czym zasłania młodszą dziewczynę własnych ciałem. Czuje jak jej szorstkie, pokryte łuskami ciało przywiera do jej pleców.

Wspólna niedola stworzyła silne więzi. Nikt nie przetrwa w pojedynkę. Czy to w gettach czy w obozach. Niewolnicy nie zważając na rasa, wierzenia czy klany łączyli się w grupy zwiększając szanse na przetrwanie.

Głód, choroby, potworne warunki bytowania, strażnicy i komendanci, którzy we własnych oczach roślin do ran bogów traktując więźniów jak zepsute zabawki i siły roboczej bestialsko opchodzili się z ludżmi.

Pojedyncze jednostki ginęły szybko znikając w piecach krematoryjnych czy wygłodniałych ustach współwięźniów zmuszanych do kanibalizmu, aby przetrwać.

– Cii będzie dobrze. Ciii. – Aune szepcze. Jeden fałszywy ruch i zgina rozszarpane serią broni maszynowej. Musza wytrzymać, jak zawsze. – Spokojnie. – Zaciskając powieki. Po opuchniętych policzkach spływają pojedyncze łzy. Spodziewają się najgorszego

Maszyna ostro zakręca obrzucając dziewczęta rozgrzanym piaskiem i resztkami prętów paliwowych. Silnik przechodzi na mniejszy bieg, turbina generatora posykuje ostrzegawczo. Z bocznych drzwi wyskakuje sylwetka odziana w pełny egzoszkielet. Szybkie, pewne ruchy. Pistolet tkwi uśpiony w kaburze.

Kobiety zamierają obserwując zbliżającego się operatora instynktownie usuwając mu się z drogi. Jego zimny wzrok ukryty pod goglami przez krótka chwile prześlizguje się po ich przestraszonych twarzach. Ukłucie strachu przenika je na wskroś.

Przybysz jednak nie zatrzymuje się, znika w zatęchłej kwaterze. Z otwartych drzwi dochodzą dźwięki szarpania i cięcia. Kobiety wciąż stercza w tej samej pozycji. Boją się ruszyć. Obserwują kierowcę wpiętego w pulpit. Jego odsłonięta twarz nie wyraża żadnych emocji, lustruje przedpole wozu w milczeniu oczekując pasażera.

Wycie syren rozrywa pozorna cisza. Wszystko tonie w ciągłym zawodzącym wyciem. Kolejne syreny na terenie sztabu brygady aktywują się nawarstwiają modułowy dźwięk. W niebo wystrzeliwują dziesiątki flag sygnałowych.

Obok niewolnic pojawia się złowroga sylwetka. Bezgłośne wychyla się na zewnątrz. Wąska kość pamięci zatopiona w grubym plastiku trzymana do tej pory w dłoni znika pod napierśnikiem. Ostrze noża szturmowego muska kombinezon pozostawiając rozmazana smuge.

Kilka kroków i obcy wskakuje do pojazdu. Drzwi pokryte dospawanymi w warunkach polowych płytami pancernymi zsuwają się z dachu. Kierowca, gdyby tylko na to czekał. Osłony turbin rozszerzają się wyrzucając z siebie brunatne iskry po czym łazik wprowadzony w ciasny zakręt znika pomiędzy hałdami gruzu i szeregami kontenerów, tak szybko i niespodziewanie jak się pojawił. Pozostawia po sobie zeszklony kwarc oraz powolnie opadają zasłonę kurzu.

Kobiety patrzą na siebie. Nishke wydaje się w szoku, ale w jej oczach mieni się maleńki płomień radości.

Alarm przeciwlotniczy wdzierający się do uszu niewolnic nagle zanika zastąpiony czymś innym. Gdzieś z oddali niesie się dzwięk przypominający trzask pękającego szkła.

Chmury zalegające wysoko na nieboskłonie rozstępują się pchana niewidzlana siła pozostawiając wolna przestrzeń nad lśniąca barierią. Nishka podnosi wzrok w stronę tajemniczego zjawiska, otwiera usta aby coś powiedzieć.

 

xxx

 

Koniec następuje jak zwykle, niespodziewanie. Bez ostrzeżenia, pomiędzy nadbudowywaniem kolejnych warstw tarczy. Pomiędzy kolejnymi niszczycielskimi nawałem artyleryjskimi.

Bariera, eksploduje uwalniając gargantuiczne pokłady energii. Pochłania wszystko co znalazło się na drodze śmiercionośnej fali.

Mechy, czołgi, stanowiska dla zestawów oblężniczych giną jeden po drugim. Ciężkie schrony znikają, zanim pierwsze raporty zostają przetwarzane przez bloki wczesnego ostrzegania.

Sztab główny, który został ostrzeżony przez wiedźmy Alfa przed nadchodzącym niebezpieczeństwem ewakuował się pozostawiając za sobą nieświadomych zagrożenia żołnierzy.

Dowódcy brygady połączonych sił pościgowych w milczeniu obserwuje holoprojektory map taktycznych na których jego jednostki jedna po drugiej giną wchłonięte przez rozrastający się blask.

Zwlekał zbyt długo nie wierząc w krzykliwe komendy wiedźm. Nie docenił ich potęgi. Potęgi magii i desperacji.

Jego transporter będący zapasowym stanowiskiem dowodzenia znika gdzieś w głębi stepów pozostawiając po sobie zeszklona łachę piachu.

 

xxx

 

Auna widząc zbliżającą się fale uderzeniową podnosi kąciki ust w delikatnym dziewczęcym uśmiechu. Tak wygląda koniec świata. Jej świata. Ogarnia ją kojące ciepło, gdy fala uderzeniowa muskając jej skórę ściąga z jej ciała ciężaru istnienia. Ściera z powierzchni ziemi przesiąkniętą jedynie bólem i obłędem. Czuje ulgę i uprawnioną wolność.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Cześć!

 

Uczciwie powiem, że nie czytałem całości, bo to nie mój klimat i 70k znaków. Jak na gęste, militarystyczne scf-fi wydaje mi się bardzo kompetentnie napisane. Opisy przemawiają do wyobraźni, sam początek jest nawet lekko, że tak powiem, poetycki.

 

Pomysł z magią bojową wcale niczego sobie.

 

Mój problem jest taki, że gdzieś na początku brakuje informacji, kto walczy z kim i o co. Strasznie to utrudnia wgryzienie się w tekst i zaangażowanie się emocjonalne w niego.

 

Czasem zdarzają ci się przydługie zdania:

 

Może z przystani sfery międzywymiarowej zagnieżdżonej gdzieś między czasem a przestrzenią umieszczony w wygodnym fotelu obserwator doszedłby do wniosku, że jest to jedynie zbiór dramatu kilku tysięcy dusz, zamkniętych w bardzo szczegółowej batalistycznej dioramie.

Albo:

 

Kilkanaście cyklów później na odległym odcinku obrony nastoletni adept III stopnia samotnie wzmacnia podstawy bariery naruszonej przez wybuch ładunku energetycznego.

Tak naprawdę mamy tu cztery nowe informacje. Spróbuj to powiedzieć na głos bez pauzy…

 

Złapałem też “zmaga” tam, gdzie powinno być “wzmaga”. 

 

To zdanie do przeredagowania, jeśli dobrze je zrozumiałem, to coś a la:

Pomimo >w<zmagającego się ostrzału podstaw>y< bariery, zaczynają zabliźniać się PRZECINEK zamykając kohortę Szoah w wewnątrz piekła bitwy.

Tu nie wiem, czy “wypina się” nie zgrzyta trochę:

Adiutant wypina się, ze swej konsoli czując, że coś jest nie tak.

Ogólnie interpunkcja wymaga podrasowania, np.

 

Dowódca pojazdu. PRZECINEK? Kapitan Tykj Pikot PRZECINEK pomimo ostrzeżeń o topniejących zapasów amunicji wciąż wskazuje kolejne cele.

To zdanie bym przeredagował:

Z tą myślą PRZECINEK pogwizdując PRZECINEK drepcze, w stronę lądowiska wirolotów.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Z trudem przebrnęłam przez trzy pierwsze fragmenty i na tym, niestety, zakończyłam lekturę, albowiem nie jestem w stanie wykrzesać w sobie choćby odrobiny zainteresowania dla opisanych tu scen walki. Do takiej decyzji przyczyniło się też wykonanie, pozostawiające, delikatnie mówiąc, bardzo wiele do życzenia.

 

Łusz­czą­ce się splo­ty ener­ge­tycz­ne wraz ze stra­wio­ną przez prze­pływ ener­gią mie­sza się ze smo­giem… → Nie rozumiem tego zdania – co to są łusz­czą­ce się splo­ty ener­ge­tycz­ne? Co jest strawione przez przepływ energii? Co miesza się ze smogiem?

 

Z bar­dzo da­le­ka. → Kto/ co jest z bardzo daleka?

 

Burza ognio­wa poraz ko­lej­ny derza w pul­su­ją­cą po­wierzch­nie tar­czy. → Burza ognio­wa po raz ko­lej­ny uderza w pul­su­ją­cą po­wierzch­nię tar­czy.

 

Cięż­kie gra­na­ty ar­ty­le­ryj­skie de­to­nu­ją wy­so­ko w chmu­rach. Ty­sią­ce pe­ne­tra­to­rów wbija się w tar­czę de­to­nu­jąc skry­ty­mi… → Powtórzenie.

 

" Siły nie­przy­ja­cie­la prze­rwa­ły ba­rie­rę w punk­tach 025 do 031. Po­wta­rzam siły nie­przy­ja­cie­la prze­rwa­ły…. ". → Zbędna spacja po niewłaściwie otwartym cudzysłowie. Zbędna kropka po wielokropku. Zbędna spacja przed zamknięciem cudzysłowu. Zbędna kropka po zamknięciu cudzysłowu. Skoro to komunikat mówiony, liczebniki powinny być zapisane słownie.

 

Wia­do­mość roz­brzmie­wa w gło­śni­kach i heł­mach oca­la­łych obroń­ców → Brak kropki na końcu zdania.

 

prze­kra­cza próg ze­wnętrz­nej ko­mo­ry de­kon­ta­mi­na­cyj­nej strze­gą­cej szpi­tal po­lo­wy. → …prze­kra­cza próg ze­wnętrz­nej ko­mo­ry de­kon­ta­mi­na­cyj­nej, strze­gą­cej szpi­tala po­lo­wego.

 

Zrywa je i wy­rzu­ca do za­pa­dli­ska wy­peł­nio­nym po brze­gi od­pa­da­mi me­dycz­ny­mi. → Zrywa je i wy­rzu­ca do za­pa­dli­ska wypełnionego po brze­gi od­pa­da­mi me­dycz­ny­mi.

 

Broń i pan­cerz staje się po­now­nie in­te­gral­ną czę­ścią.Broń i pan­cerz stają się po­now­nie in­te­gral­ną czę­ścią.

 

– Frot­ter! De­stru­ir! Ata­ko­wać! Nisz­czyć-Ofi­ce­ro­wie pie­cho­ty sztur­mo­wej Hordy pod­no­szą swych pod­ko­mend­nych przy­gwoż­dżo­nych ogniem. → Brak wykrzyknika po ostatnim słowie wypowiedzi. Brak spacji przed dywizem, zamiast którego powinna być półpauza, brak spacji po nim.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

Ogry po­cią­go­we po­ru­sza­ją­ce się do tej pory z tyłu for­ma­cji za­trzy­mu­je się na linii sku­tecz­ne­go ognia. → Ogry po­cią­go­we, po­ru­sza­ją­ce się do tej pory z tyłu for­ma­cji, za­trzy­mu­ją się na linii sku­tecz­ne­go ognia.

 

na linii sku­tecz­ne­go ognia.

Bez­myśl­na trzo­da nie ba­cząc na na­ra­sta­ją­cy ogień obroń­ców… → Powtórzenie.

 

pra­cu­je przy wiel­kich skrzy­niach. Ich wiel­kie dło­nie drżą… → Powtórzenie.

 

Jed­nak nie mogą po­rzu­cić na­rzu­co­nych im zdań… → Nie brzmi to najlepiej.

 

W ich krę­go­słu­pach zo­stał wsz­cze­pio­ny ła­du­nek pa­cy­fi­ku­ją­cy. → W ich krę­go­słu­py zo­stał wsz­cze­pio­ny ła­du­nek pa­cy­fi­ku­ją­cy.

 

nie na­strę­cza zbyt wielu pro­ble­mów dla ich opie­ku­nów.. → …nie na­strę­cza zbyt wielu pro­ble­mów ich opiekunom.

 

Obła gło­wi­ca ob­ser­wa­cyj­na sys­tem ar­ty­le­ryj­skie­go… → Obła gło­wi­ca ob­ser­wa­cyj­na sys­temu ar­ty­le­ryj­skie­go

 

uwal­nia­ją sub­t­san­cje po­bu­dza­ją­cą… → …uwal­nia­ją substancję po­bu­dza­ją­cą

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No, przyznaję, że odpadłam. Ostatni fragment, który przeczytałam dotyczył generała Proklera, resztę już tylko przeskrolowałam. Wszelkie opisy działań wojennych męczą mnie okrutnie, a tu na dodatek nie wiem właściwie gdzie jestem, kto z kim walczy, o co i dlaczego. I po szybkim rzucie okiem na pozostałą część opka, wydaje mi się, że do końca tego nie tłumaczysz. Powiedziałabym wręcz, że to wygląda na fragment czegoś dłuższego.

Stworzyłeś przy tym kompletny misz-masz. Satelity, komputery obok mechów, do tego karabiny z bagnetami, brakuje jeszcze łuków i mieczy i byłby przegląd uzbrojenia na przestrzeni wieków z uwzględnieniem historii alternatywnej i science fiction. A jeszcze mieszasz do tego magię i baśniowe stwory. Jak dla mnie trochę za dużo.

Wykonanie, ech, no pozostawia bardzo wiele do życzenia; stylistycznie, gramatycznie nie jest dobrze. Sporo literówek i błędnie użytych słów.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Nowa Fantastyka