- Opowiadanie: sensorbtf - Jeden, dwa, trzy...

Jeden, dwa, trzy...

Dzień dobry,

poniżej chciałbym przedstawić opowiadanie w formie interludium, będące częścią mojej powieści fantasy z elementami słowiańskimi i sci-fi (w tym fragmencie dobrze ukrytych). W książce ma za zadanie rozbudować świat i wyjść poza otoczenie bohaterów, a na sam już koniec życzę tylko miłej lektury. 

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Jeden, dwa, trzy...

Drzwi rąbnęły w futrynę. 

Mała postać wpadła do chaty, potykając się na progu. Uderzyła twarzą prosto w klepisko i od razu uniosła głowę ku matce. Nie rozpłakała się mimo rosnącego już sińca na policzku. Zamiast tego dyszała chaotycznie, próbując coś z siebie wykrztusić. Bez skutku. 

Zupełnie jakby coś ściskało jej drobne gardło w żelaznym uścisku. 

– Na welesowe rany, co się dzieje? – krzyknęła kobieta i od razu przytuliła córkę. – Cii, kochanie, jesteś już bezpieczna – dodała łagodniejszym głosem, starając się uspokoić dziewczynkę.

Jej ubrania były wilgotne, skóra parzyła i kleiła się od potu. Dygotała, dzwoniąc zębami i wbijając swoje drobne palce w plecy kobiety.

– Bu… bubu… – wyjąkała i nagle zaniosła paskudnym, suchym kaszlem. Tak niepodobnym do kaszlu dziecka. 

– Zobaczyłaś coś, tak? Biegłaś tu prosto z wieży? 

Pokiwała pospiesznie głową, walcząc ciągle o każdy oddech. Wtuliła się w matkę jeszcze mocniej i pisnęła przez zaciśnięte gardło, kiedy drzwi do chaty ponownie huknęły. Wzmożony wiatr momentalnie wpadł do środka, wprawiając w ruch okiennice, które zaczęły tłuc się o zasuwy. 

Tym razem do chaty wbiegła trójka chłopców z siekierami w dłoniach. Zachowywali pozorny spokój, ale na twarzach całej czwórki malowało się dokładnie to samo.

Przerażenie. 

– Błyska się – powiedział najwyższy.

– Burza idzie – zawtórował mu drugi, spoglądając niepewnie na siostrę. 

Po tych słowach zapadła cisza. Wiatr niespodziewanie przestał dąć, a okiennice przestały się tłuc. 

Cisza przed burzą – pomyślała kobieta, spoglądając zza plecy synów, za którymi z sekundy na sekundę pogłębiała się ciemność, zwiastując najgorsze. 

To właśnie nadeszło, kiedy świat na moment rozjaśnił się w bladym świetle. 

– Jeden, dwa, trzy, cztery… – szeptała, ściskając coraz to kolejne palce.

Doliczyła się do dziesięciu, zanim dobiegł do nich niski, ponury grom, a ziemia zatrzęsła się niebezpiecznie, powodując, jak zwykle zresztą, charakterystyczne mrowienie na skórze stóp. Wicher rozpętał się na nowo, pierwsze krople deszczu zaczęły dudnić o dach, a szum drzew wzmógł się do niewyobrażalnego poziomu. 

– Po ojca – powiedziała wreszcie kobieta łamiącym się głosem, który szybko nabrał pewności. – Na co czekacie? Cała trójka, już! Oni mogą już tu być, a sam nie da rady. 

Nie czekała, aż wyjdą, ale na szczęście strach ich nie sparaliżował. Od razu zerwała się na nogi, zmuszając córkę do powstania i dopadła wypchanych po brzegi końskich juków, których zawartość zaczęła rozrzucać dookoła. Wcześniej spakowali wszystko, co miało jakąkolwiek wartość, pozostawiając ich następcom jedynie kocioł i podstawowe kuchenne utensylia, które sami tutaj zastali przed trzema pełniami. 

Dla bezpieczeństwa mieli wyruszać w drogę powrotną już jutro. Cały tydzień przed ustalonym terminem i dlatego pracowali do tej pory całymi dniami, aby zebrać wystarczająco zamówionego węgla drzewnego, którym mieli wykupić wolność i odkupić winy. 

Nikt nie mógł spodziewać się, że pierwsza burza nadejdzie tak szybko. 

– Kilkanaście godzin. Spóźniliśmy się o kilkanaście godzin – szeptała pod nosem, zaglądając w kolejne szkatułki i sakwy.

Kątem oka zobaczyła, jak jej córka stoi ciągle w tym samym miejscu. Nie dziwiła się jej. Nasłuchała się pewnie dość od braci o tym, co zawsze przynosi burza. Podeszła do niej, uklęknęła i z wysiłkiem ukrywając swój niepokój, wzięła w swoje dłonie jej główkę. Uśmiechnęła się, kiedy sparaliżowane strachem niebieskie oczy odnalazły jej spojrzenie i momentalnie zaczęły przypominać wzrok odpowiedni dla dziecka, którym przecież nadal była. 

– Będę potrzebowała twojej pomocy Janeczko – powiedziała najspokojniej, jak tylko mogła, korzystając z cząstki mocy. – Wyobraź sobie, że to jedno z tych ćwiczeń, które robiliśmy zawsze, kiedy braci i taty nie było w okolicy, dobrze? 

Córka nadal się nie odzywała, ale skinęła głową, uśmiechnęła wymuszenie i wstała z klęczek, najwyraźniej odczuwając powagę sytuacji. Wiedziała. Matka nie myliła się. Doskonale wiedziała, co powinna i co musi robić.

– Zuch dziewczyna – powiedziała zachęcającym do działania tonem kobieta, sama wstając i ponownie rzucając się na pakunki. – Taką cię kocham – szepnęła bardziej do siebie niż do niej. 

Raz po raz wyrzucała ze skrzyń i worków na ziemię jakieś przedmioty. Kilka małych rzeźb, wiązki tojadu, bylicy i czosnku, witki brzozy, gałązki dębu, wysuszone żołędzie, kilka drewnianych kołków, małą fiolkę z naparem ze sporyszu, aż wreszcie wyciągnęła małe pudełeczko. Dwukrotnie upewniła się, czy to na pewno to, co myśli. 

Jej córka w tym czasie nie próżnowała. Roznieciła ogień na dogasającym palenisku i rzucała raz po raz zioła i gałązki w chciwie pożerające wszystko pomarańczowe języki. Następnie zaczęła rozstawiać po kątach rzeźbione z drewna figurki, a kiedy skończyła, chatę spowijał już gęsty, ale przyjemny dla nosa dym. 

– Szybko, Janka, bierz to na palec i kreśl sołon nad okiennicami. Ćwiczyliśmy już to setki razy, ale czymś innym, mniej wyjątkowym. Teraz nie przerwij żadnej linii. To bardzo ważne.

Nie odezwała się. Nadal trudno było jej mówić. Posłusznie kiwnęła głową i podeszła do okiennicy, odczuwając dopiero teraz ból z piekącego policzka. 

Zerkała przez ramię na matkę, która skrzącą się niczym miliony gwiazd pastą, rysowała na drzwiach kwadrat, a w nim łączące się na środku cztery łamiręce. Nikt nie nazywał tego w ten sposób, ale Janeczka zawsze widziała w tym symbolu cztery połączone ze sobą ręce. Zgięte w łokciach i nadgarstkach tak, żeby wskazywały bark. 

Nigdy nie potrafiła pojąć, jak matka jest w stanie zrobić to tak szybko i tak dokładnie. Jej sołon zawsze wychodził krzywy i nieproporcjonalny, ale tym razem starała się, jak tylko mogła. Znała doskonale każdą linię, ale i tak podglądała ciągle dzieło na drzwiach dla pewności. Tak było jej łatwiej. 

Kończyła kreślić znak nad drugą okiennicą, kiedy nagle rozbrzmiał kolejny grom. Podskoczyła zaskoczona… odrywając nieświadomie palec od deski. Wróciła do pracy od razu, widząc, jak jej matka skończyła już piąty, a teraz szeptała coś z zamkniętymi oczami. 

Nie słyszała poszczególnych słów. Zadbał o to zarówno ciągle szalejący wiatr, jak i trzaskające w ogniu polana. Mimo gęstego dymu zauważyła jednak, jak wielki znak na drzwiach rozbłysnął. Rozjaśnił się na ułamek sekundy oślepiającym blaskiem, aby następnie wysłać jego część do pozostałych znaków część swojego światła. Na krótką chwilę ściany chaty rozbłysnęły siatką srebrnych połączeń, aktywując w podobny sposób kolejne sołonie. 

Obie nie zauważyły, że nakreślony drżącymi małymi dłońmi znak na jednej okiennicy nie rozbłysnął tak, jak pozostałe. Jego linia została przerwana. Odrobinę. Wręcz niezauważalnie w panującym półmroku i na nieoszlifowanej desce.

Nie mogły tego dojrzeć, bo ich uwagę bez reszty pochłonęły otwierające się drzwi. Tym razem nie rąbnęły o futrynę, jak wcześniej i tym razem stanął w nich nie ktoś przerażony i skurczony, a wyprostowany mężczyzna z całkowicie czarnymi rękami.

Milczał, patrząc na nich tak, jak tylko może patrzeć ktoś na tych, których obiecał sobie zawsze chronić. Nie odzywał się nie dlatego, że brakowało mu słów. Język odcięto mu już przed wieloma laty i od tamtej pory mógł tylko gestykulować. Już dawno się do tego przyzwyczaili. Podobnie zresztą, jak do tego, jak wyraża przez te gesty emocje. Teraz gestykulował spokojnie i z nijakim wyrazem twarzy, czyli z połączeniem mówiącym jasno, że nie ma mowy o sprzeciwie.

Nie przerywał, choć widział pogłębiające się przerażenie w oczach córki i niedowierzanie na obliczu żony. Zaniosła się płaczem, kiedy tylko usłyszała rżenie koni, ale nie miała zamiaru oponować. Nie było na to czasu. Przytuliła córkę, pocałowała ją w spuchnięty policzek i popchnęła lekko w stronę drzwi. 

Janka nie opierała się. Jej twarz ozdobił nawet uśmiech, kiedy wpadła w objęcia ojca, który podniósł ją na ręce i wyniósł na zewnątrz. Przed chatą w deszczu czekały już dwa osiodłane konie z jeźdźcami na grzbietach, postępując niespokojnie z nogi na nogę. Każdy z nich mógł poradzić sobie z przewiezieniem jednego dorosłego… albo dwojga dzieci.

– Nie zatrzymywać się i nie zawracać. Koni nie oszczędzać. – Mówiły ręce mężczyzny, po tym, jak podsadził córkę na siodło karej klaczy z najstarszym synem. – Trzymaj się mocno. 

Podobnie jak żona, uścisnął następnie dłonie każdego dziecka z osobna, raz jeszcze wskazał kierunek i uderzył zady koni jednocześnie. Te nie zwlekały. Były wypoczęte i zadbane przed jutrem, dlatego od razu puściły się w galop podrywając w powietrze błoto. Minęło kilka sekund, nim zniknęły w ciemności.

 – Dziękuję – powiedziała, kiedy zamknęli się w środku. – Dobrze zrobiłeś. Sama nie miałabym na to odwagi. 

Spojrzał jej w oczy i wtedy coś w nim pękło. Skrzywił usta i jęknął. Pozorne zdecydowanie i pewność zniknęły z jego oblicza w mgnieniu oka. Padł na kolana, oparł głowę o jej brzuch i zaniósł się płaczem, kiwając przecząco głową, jakby chciał za wszelką cenę zapomnieć, co właśnie zrobił. 

Pozwoliła mu na to. Gładziła jego przesiąknięte zapachem dymu włosy, licząc w duchu ponownie czas między kolejnym błyskiem, a grzmotem. 

Jeden, dwa, tr… cała ziemia zadrżała. Mimo butów poczuła znacznie dotkliwsze mrowienie na stopach niż kiedykolwiek wcześniej. Od razu przypomniała sobie przekazywane szeptem pogłoski. Świat rzeczywiście się zmieniał. Tym razem chwyciła ostro jego włosy i odciągnęła głowę do tyłu tak, aby spojrzał w jej oczy.

– Razem?

Spojrzał na nią, skinął głową i momentalnie jego spojrzenie stwardniało, a twarz skamieniała. Schował ją w fałdach spódnicy ukochanej, ale tylko na moment, jakby szukał sił. Znalazł je… choć z jej małą pomocą. W tej chwili wiedziała, że ostatnie, co powinna robić, to nadużywać swojej mocy.

W następnej chwili poderwał się na nogi. Okręcił tuż nad wrastającym w jej kark korzeniem długi warkocz jasnych włosów wokół pięści, jak zawsze lubiła i pocałował mocno. Zbyt ostro, ale odpowiednio. Teraz potrzebowała tego równie bardzo, a może nawet bardziej niż on. 

Cofnęli się od siebie po kolejnym gromie. Wspólnymi siłami odnaleźli największe topory porzucone obok paleniska, zawiesili sobie na szyi amulety, dorzucili do ognia kolejnych ziół i stanęli na środku chaty. Tak, żeby mieć oko na wszystkie okna i drzwi. 

Wtedy się zaczęło. 

Rozległ się chrzęst kości, wiatr zelżał i zamienił się w złowrogi szelest tkaniny. Trwało to długo, a przynajmniej tak im się wydawało. Ze skupienia wyrwało ich pojedyncze stuknięcie w drzwi, które rozbudziło nakreślony srebrną pastą znak. Ten w odpowiedzi rozjaśniał delikatnie milionem gwiazd, pociągając za sobą pozostałe.

Cały świat ucichł. Nawet deszcz przestał w tej chwili dudnić o dach. 

– Wpuuuuścieeee mnieee – usłyszeli to w sposób, jakby mówił to ktoś tuż obok nich. – Wpuuuścieee, błaaagam. 

Uścisnęli sobie jeszcze mocniej wolne dłonie. Stuknięcia rozbrzmiały jednak ponownie, poruszając zaryglowane okiennice. Każde kolejne posłało jasny impuls identycznego światła po połączonych ze sobą znakach… z jednym wyjątkiem. Popatrzyli po sobie ze zgroza w oczach. 

Zaraz po tym coś zasyczało, coś innego ryknęło i przeraźliwie jęknęło. Zewsząd zaczęło docierać do nich charczenie z dziesiątek gardeł i wtedy cała chata zatrzęsła się. Bardziej z sił, które zaczęły na nią nacierać, niż wzmożonych grzmotów. Te następowały jeden po drugim, a każdy kolejny sprawiał, że coś bez większego efektu dobijało się do drzwi i okiennic coraz bardziej. 

Myśleli, że już im się uda. Że zabezpieczenia i rytuały wystarczą, aby ujść z życiem tej nocy, ale wtedy coś dziwnie trzasnęło. Jeden raz, drugi, trzeci. Po tym z zewnątrz dobiegł ich chichot i kolejne, jeszcze potężniejsze głuche uderzenie, które na tle wcześniejszych było zbyt realne. 

Bariera nie wytrzymała.

Jedna z okiennic otworzyła się z impetem, rozsypując się w drzazgi. Przed tymi siłami trzymała je w ryzach nie prosta zasuwa, a znak o jednej przerwanej krawędzi, który całkowicie przygasł, zatracając swój pierwotny blask. Piorun oświetlił to, co kryło się za oknem, ale oboje już wcześniej wiedzieli, co tam zobaczą. 

Śmierć.

Przez okiennice zaczęła wciskać się do środka blada w świetle kolejnych gromów postać z poszarpanymi uszami, wydłużonymi kłami i kępkami siwych włosów. Oboje rzucili się na nią z nadzieją, że po tym wszystkim jest osłabiona. Wiedzieli, że gdyby nie była, zabiłaby ich już dawno. 

Pierwszy dosięgnął ją topór mężczyzny. Ostrze rozłupało zdeformowaną czaszkę i zatrzymało się dopiero na nosie, ale stwór nie pozostał mu dłużny. W odpowiedzi jego pazurzasta łapa przeorała zaciśnięte na trzonku palce ubrudzone węglem. Mężczyzna puścił zatopioną w głowie potwora broń i sięgnął szybko po schowany chwilę wcześniej nóż w cholewie.

Nie mógł widzieć, jak kobieta uratowała mu życie, ucinając w powietrzu pokurczoną potwora, która próbowała dosięgnąć jego karku. Napastnik jednak nie wydawał się tym przejęty. Wciskał się dalej i jeszcze pewniej do środka, słysząc z tyłu odgłosy sobie podobnych. Znaczył czarną krwią ubitą ziemię, a ta rozbryzgnęła się dookoła, kiedy sprawną ręką wyrwał sobie topór z głowy. 

Na ten widok oboje cofnęli się. Widząc to swoimi przekrwionymi oczami, potwór wykrzywił się w parodii uśmiechu i zaśmiał, a śmiech ten słyszeli nie z jego ust. Rozbrzmiewał bezpośrednio w ich myślach, ale urwał się równie nagle, co niespodziewanie. Wielka urękawiczona dłoń chwyciła paskudztwo za kark i wyciągnęła z chaty. 

Prawie od razu rozległo się mokre mlaśnięcie i nieludzki krzyk, kiedy coś błysnęło za oknem. Korzystając z chwili spokoju, mężczyzna podniósł broń i długi pogrzebacz z nadzieją, że następnego utrzyma na dystans. Na nic więcej nie było ich stać. Byli jedynie węglarzami, którzy tylko węgla mieli pod dostatkiem. Zawsze żartowali między sobą, że mają go tyle samo, ile rozsądku, unikając zawsze problemów, jak tylko się dało. 

Wbrew rozwadze zbliżyli się do wyrwanej okiennicy i wyjrzeli na zewnątrz. Wprawdzie powtarzali swoim dzieciom, że ciekawość była pierwszym krokiem do Welesa, ale tym razem nie zważali na to. Ten sam do nich przyszedł i wprosił się w gościnę, jak najbardziej znienawidzony członek rodziny. 

Najpierw zobaczyli tylko cienie, a następnie, kiedy świat ponownie zalało białe światło, wielkiego mężczyznę wymachującego swoim równie wielkim toporem w walce z kilkoma potworami. Ich rozpoznanie w ułamku sekundy, które zapewniał każdy piorun, było niemożliwe. Poruszały się zbyt szybko, ale w większości przypominały ścierwo tego, co przed momentem ich zaatakowało i co teraz leżało tuż pod oknem. W dwóch częściach. 

Dochodzący ze strony walczących hałas był jeszcze paskudniejszy niż wszystko, co spotkało ich tej nocy. Smród z trucheł, które padały pod ciosami topora, był nie do zniesienia, a oni mogli tylko patrzeć. Strach ich paraliżował. 

 Nagle mężczyzna poślizgnął się na błocie. Coś wytrąciło mu widoczną nawet w ciemności, przypominającą rozgwieżdżone niebo broń i rzuciło się na niego. Próbował zrzucić szarpiącego jego plecy wielkimi pazurami potwora, ale bezskutecznie. Wyglądało na to, że zaraz reszta go przytłoczy, a oni będą tylko patrzeć, jak nadzieja ginie razem z nim. 

 Czy aby na pewno?

Popatrzyła na męża, przejechała palcami po wrastającym w kręgosłup korzeniu i zaryzykowała. Użyła odrobinę mocy, ale nie zrobiła niczego szczególnego. Chciała tylko odciągnąć uwagę potworów i to jej się udało. Wszystkie na ułamek sekundy zamarły i popatrzyły w jej stronę akurat, kiedy piorun ponownie skąpał świat w świetle. 

Podziałało.

Stwór wprawdzie nie odkleił się od olbrzyma, ale ten wykorzystał okazję. Złapał swoją wielką dłonią skurczony łeb potwora i przekręcił go z chrzęstem. W następnej chwili truchło leżało już w błocie, przyciągając uwagę pozostałych potworów, które zamiast rzucić się w jej stronę, skoczyły ponownie na wojownika. Zupełnie jakby wyczuwały, że jest przeszkodą, którą muszą ominąć.

Ten zatoczył się, ale najwyraźniej celowo, bo w ramach tego ruchu podniósł z ziemi swój ubłocony teraz topór i ciął na odlew, za plecy. Ostrze przeszło przez majaczącego w ciemności upiora, jak przez powietrze, którym zresztą ten mógł być. 

Była przecież burza. W niej zawsze budziło się najgorsze. Nawet to, co powinno być martwe.

Tym razem chronione jedynie skórzanymi spodniami nogi wojownika nie odnalazły równowagi w mieszance krwi i mokrej ziemi. Impet ataku pociągnął go za sobą wprost pod zniszczone okno. 

Kolejny piorun pozwolił im spojrzeć na twarz pokrytą krwią i pociętą w wielu miejscach. Kobieta krzyknęła. 

– Do środka – powiedział topornik, rozgniatając w dłoni flakonik, z którego pył od razu przylgnął do ostrza. – Już.

Usłuchali. Jeszcze przez długi czas słyszeli krzyki, uderzenia i cięcia. Coś kilka razy zwaliło się na ścianę ich chaty, wzbijając w powietrze kurz i próchno ze starych dech. Połączenie, które w świetle ognia widzieli bardzo dokładnie, ściskając się w strachu w kącie z dala od drzwi i okien.

 Grzmiało coraz rzadziej.

 Jeden, dwa, trzy… 

– Osiem – szepnęła i od razu krzyknęła, bo coś wyrwało drzwi z futryny i wpadło na nich do środka. 

Stwór był podobny do tego, który zaatakował ich na samym początku, ale w jego oszpeconych rysach widać było kobiecą twarz. Wleciał na drzwiach aż na sam środek chaty. Ze wstrętem wciągnął do swoich nozdrzy dym z ogniska i od razu skierował na nich wzrok. 

Widząc, jak potwór zbiera się do skoku, odkleili się od siebie i chwycili pewniej swoje bronie. Już mieli atakować, ale w jego chudych, pokrzywionych plecach wyrósł nagle topór z doskonale znanymi im ostrzami. Potwór zacharczał, napiął się i znieruchomiał w następnym momencie. 

– Nie dziękujcie. Jesteśmy kwita – usłyszeli ze strony drzwi. 

Stanął w nich nieznajomy, którego kolejny piorun zalał białym światłem.

– Jeden, dwa… dziesięć – doliczyła się kobieta w duchu.

– To ostatni, a inne nie powinny was już niepokoić – powiedział, wchodząc do środka. Utykał na jedną nogę, ale jego stan sugerował, że było to jego najmniejsze zmartwienie. – Jednak na waszym miejscu i tak ukryłbym się tej nocy w ziemiance za waszą chatą i tuż przed wejściem zakopał to – położył na półce małą kulkę – powinno pomóc, ale tylko do wschodu.

Nie odpowiadali, ściskając ciągle w dłoniach ciągle uniesione do ataku bronie. Patrzyli na niego z taką samą zgrozą, jak na to, co leżało teraz przed nim i dygotało w pośmiertnych drgawkach. Przestało, kiedy olbrzymi but przycisnął je z chrzęstem do podłogi, a równie imponująca w rozmiarach dłoń wyrwała z łatwością broń z jego pleców. 

– To paskudny czas. Bardzo paskudny – powiedział i wyszedł chwiejnie z toporem zawieszonym na plecach.

Patrzyli za nim i to długo, choć od razu zniknął w ciemności. Nie mogli wierzyć, że nie tylko przeżyli, ale też pomógł im ktoś z Nich. Słyszeli opowieści, ale… z osłupienia wyrwał ich stukot kopyt i rżenie koni. Upuścili zgrabiałe od pozycji bojowej ręce, popatrzyli po sobie i od razu wybiegli z chaty. 

Zobaczyli dwa osiodłane konie.

Jeźdźców na nich nie było.

Koniec

Komentarze

Czy ostatecznie pomógł im ktoś, kto zgodnie z logiką powinien być oprawcą? Interludium czytało mi się dobrze, ale wprowadziłabym więcej elementów słowiańskich, i żeby ta słowiańszczyzna była widoczna w dialogach. :)

Jeśli idzie o samo opowiadanie, to tak. Ten jegomość mógłby zostać uznany za potencjalnego oprawcę. Jednak 3/5 powieści (bo mniej więcej po takiej części opowiadanie występuje) sprawia, że widzimy w nim… no cóż, najlepiej powiedzieć, że “odpowiedź na wiele pytań”.

 

W książce celowałem w możliwie najbardziej unikalne połączenie, którego świat jeszcze nie widział (o ile mój research był odpowiednio dobry). Zgłębiana przeze mnie od lat słowiańskość jest w niej obecna, ale bardziej w myśl kultowych potworów, a nie wierzeń ludowych – tego typu bardziej mitologiczne klimaty pozostawiłem na potencjalny prequel.

Siemka sensorbtf!

Nie potrafę pisać komentarzy, ale miło się czytało. Z jednej strony mało się dowiadujemy o tym świecie, ale można poczuć że jest rozbudowany.

 

– Błyska się – powiedział najwyższy.

 

Jesteś pewien że "się" jest tu potrzebne?

 

Po tych słowach zapadła cisza. Wiatr niespodziewanie przestał dąć, a okiennice przestały się tłuc. 

Cisza przed burzą

 

Powtórzenie. Możesz zmienić to pierwsze na "Hałas ustał" czy coś w tym stylu.

 

Doliczyła się do dziesięciu, zanim dobiegł do nich niski, ponury grom, a ziemia zatrzęsła się niebezpiecznie, powodując, jak zwykle zresztą, charakterystyczne mrowienie na skórze stóp

 

Zdania wielokrotnie złożone, dłużej się czyta. To szybka akcja, więc lepiej dać to, jako krótkie zdania.

 

– Mówiły ręce mężczyzny,

 

Jestem amebą i nie rozumiem.

 

 

Obudź się – Jeśli to czytasz, jesteś w śpiączce od prawie 15 lat. Próbujemy nowej metody. Nie wiemy gdzie ta wiadomość pojawi się w Twoim śnie ale mamy nadzieję, że uda nam się do Ciebie dotrzeć. Prosimy, obudź się.

Hej! Dziękuję za opinię i poświęcony czas.

Same uwagi są naprawdę celne i z całą pewnością rozważę je w następnej wersji. Co do fragmentu o “mówiących rękach” – jest to bezpośrednie, nieco barwne (zbyt?) nawiązanie do tego, że mężczyzna jest niemy.

Czuć, że to część większej całości. Wspomniałeś, że celujesz w unikalne połączenie gatunkowe, na razie jest raczej klasycznie, ale może całość będzie prezentować się inaczej.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Hej, hej,

 

wg mnie trochę kuleje logika, części świata przedstawionego – skąd magia i znajomość rytuałów u zwykłych węglarzy? Dlaczego rodzice nie uciekli wraz z dziećmi, skoro wystarczyło się oddalić od niebezpieczeństwa? No i kilka takich pytań w rodzaju, kto uciął język ojcu i komu oraz jakie mieli odpłacić “winy”?

 

Jeżeli chodzi o oryginalność, to mamy tutaj taki trochę wiedźmiński świat, ten fragment dla mnie nie wnosi niczego specjalnego. Wiedźmin ratuje biednych węglarzy od ataku potworów, oni nie spodziewają się tego, bo przecież taki wiedźmin to sam jest potworem. Co nowego autorze chcesz przekazać?

 

Sporo potknięć językowych, niezgrabności, np.:

 

Pierwszy dosięgnął ją topór mężczyzny. Ostrze rozłupało zdeformowaną czaszkę i zatrzymało się dopiero na nosie, ale stwór nie pozostał mu dłużny. W odpowiedzi jego pazurzasta łapa przeorała zaciśnięte na trzonku palce ubrudzone węglem. Mężczyzna puścił zatopioną w głowie potwora broń i sięgnął szybko po schowany chwilę wcześniej nóż w cholewie.

Tutaj np. gubi się podmiot a zaimki nie do końca niosą znaczenie – kto, co i z kim robi.

 

Nie mógł widzieć, jak kobieta uratowała mu życie, ucinając w powietrzu pokurczoną potwora, która próbowała dosięgnąć jego karku

Tutaj czegoś zabrakło.

 

Sporo tego jeszcze, nie mam niestety czasu porządnie się nad tym pochylić, a przydałoby się.

 

Polecam popracować nad stylem i przed publikacją znaleźć beta czytaczy.

 

Trzymam kciuki za dalsze pisanie i za powstającą powieść. Sorki za czepialstwo.

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Dokładnie, mi też końcówka z Wiedźminem się skojarzyła.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Hej BasementKey,

 

dzięki za komentarz i czepialstwo, a co do samej logiki – taka właśnie jest funkcja tego opowiadania w książce. Ma zadawać pytania, a odpowiedzi czytelnik otrzymuje dopiero później.

Jego oryginalność jako fragmentu jest rzeczywiście niska, ale taki był też cel. Wnosi swojskość i czystą słowiańską fantastykę w formie wytchnienia od… no cóż, bardziej nietypowych rozwiązań, które podczas pisania zaskoczyły mnie, więc zapewne zdołają (oby) również czytelników.

 

Co do stylu, kurczę, taki właśnie mi się podoba, a bety w postaci “niedzielnych czytelników” uznały go za powiew świeżości, jeśli idzie o samo prowadzenie historii. Czy to ma sens? Nie wiem, ale zapewne opinia kilku osób bardziej zaawansowanych przeważy szalę to na jedną, to na drugą stronę, a wtedy poczynię odpowiednie zmiany. 

 

A jeśli o beta-readerów na Fantastyka.pl idzie, to czy w Betaliście mogę zamieszczać fragmenty bezpośrednio z książki, czy tylko i wyłącznie formy opowiadań? 

Cześć,

 

jeśli to tylko część opowiadania, to oznacz odpowiednim tagiem – fragment.

 

Jako że fragmentów nie czytam, przejrzałam tylko na szybko treść – jesteś więc pewien, że jest to interludium

Hej,

 

jak wspominałem we wstępie, to całkowite opowiadanie będące fragmentem powieści.

Hej, sensorbtf.

 

Moja opinia jest moją opinią i nie roszczę sobie praw do nieomylności ;) Jesteś autorem więc decyduj, na ile rady chcesz wziąć do serca.

 

Jeżeli chodzi o “niedzielnych czytaczy”, to może być to pułapka – znajomi czy rodzina, często moga nie być szczerzy w swoich opiniach z uwagi na symptię/uczucia, mogą np. również być po prostu zafascynowani tym, że ktoś z ich otoczenia potrafi pisać i przez to nie umieć spojrzeć “neutralnie”. Nie zrozum mnie źle, takie wsparcie jest super na początku, ale w miarę pisarskiego rozwoju, wg mnie, dobrze jednak pogadać z ludźmi, którzy sami piszą, albo dużo czytają podobnych tekstów, są bardziej profesjonalni.

 

W betaliście może zamieszczać także fragmenty powieści, polecam opisanie w przedmowie i tagach, że to fragment, plus ewentualnie wyjaśnienie na czym Ci zależy, co chciałbyś z takiej bety uzyskać. Fragmenty nie są zbyt dobrze odbierane, bo ludzie generlanie wolą czytać pełne historie, ale myślę, że znajdzie się ktoś, kto przeczyta i pomoże :)

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Dziękuję za wyjaśnienie kwestii betalist. Z pewnością skorzystam, jak tylko ponownie przeredaguje książkę na podstawie uzyskanych niedawno recenzji. 

 

W stu procentach zgadzam się z Twoją opinią na temat ocen książki od niedzielnych czytelników. Zapomniałem wspomnieć, że po podrzuceniu powieści najbliższym, poprosiłem również o ocenę bardziej krytyczną nieznajomą. Ta również doceniła styl i sposób prowadzenia historii, a nawet zapisu samych zdań, ale jednocześnie w rozległym dokumencie z zalecanymi poprawkami poleciła poprawę warsztatu i rzeczywiście ma co do tego rację – taki smutny los domorosłych pisarzy :D

 

 

Drzwi rąbnęły w futrynę.

Eee, raczej nie, bo dziewczynka wchodziła do domu, czyli otwarte drzwi mogły rąbnąć w ścianę. Futryna to ta rama, do której przymocowuje się drzwi, można w nią od biedy rąbąć przy zamykaniu drzwi :)

Pogubiłam się, nie rozumiem, co się działo, czemu uciekali przed burzą, czemu wysłali gdzieś dzieci, na dodatek samotne i bez ochrony. Nie bardzo wiem, o co chodzi z tymi korzeniami włosów. Wszystko to powoduje, że trudno mi uznać tekst za zamkniętą całość. To raczej fragment. Zresztą piszesz w przedmowie, że jest częścią składową książki.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć Irka!

 

Eee, raczej nie, bo dziewczynka wchodziła do domu, czyli otwarte drzwi mogły rąbnąć w ścianę.

Teoretycznie tak (patrząc na nowsze budownictwo), ale przy grubych, żelbetonowych ścianach futryny są znacznie szersze i to właśnie na nich mogą zatrzymać się drzwi. Jednak, gdzie miejsce na tak grube ściany w drewnianej chacie? :D. Dzięki za tę uwagę. 

To raczej fragment.

To akurat zależne od tego, jak podchodzimy do opowiadań, bo jeśli jak do zamkniętych form, które odpowiadają na wszystkie pytania, to tak – rzeczywiście ten tekst to tylko fragment. Osobiście jednak dopuszczam wytłumaczenie, że tego typu mini-historie w książkach to właśnie opowiadania, które zadają więcej pytań, niż odpowiedzi i zachęcają czytelników do brnięcia dalej w lekturę. 

 

Ot takie rozbudowane zdanie “Nie mógł nawet domyślać się, co będzie go tam czekać” na końcu rozdziału przed przejściem do rozdziału na temat innej postaci.

Przeczytawszy.

 

Cześć, Sensorbtf!

 

Trochę trzeba popracować nad stylem, imo. W wielu miejscach też gubisz lub mylisz podmiot, źle odmieniasz słowa, np. o kobiecie i córce, że “ćwiczyli”, a nie “ćwiczyły”. Nie podam konkretnych przykładów, bo czytałem na komórce. Masz też trochę powtórzeń.

Skojarzyło mi się to z cyklem demonicznym. Czytałem (w sumie słuchałem) tylko “Malowanego Człowieka”, ale dostrzegam kilka podobieństw w mechanice, która mi się tam podobała.

Tutaj chyba nie wszystko zrozumiałem – scena walki jest wg. mnie nieco za długa, albo przynajmniej za mało dynamicznie opisana. Piszesz, że to część Twojej powieści i faktycznie odniosłem wrażenie, że trochę za dużo zostało w Twojej głowie, a dokładniej, na pozostałych stronach opowieści. W związku z tym trudno ocenić takie opowiadanie.

 

Pozdrawiam i powodzenia w dalszej pracy twórczej!

 

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Gdyby był to konkurs na fragment powieści lub wycinek świata przedstawionego, to zdecydowanie moglibyśmy tu mieć intrygujący tekst. Niestety jako całość zamknięta tekst nie do końca spełnia wymogi gatunku i zamkniętej treści. Niemniej nie oznacza to, że jest źle napisany. Ma swoje momenty, ale wybrzmiałby raczej w pełnym formacie. A tu mamy samą zajawkę.

Dziękuję za udział w konkursie i pozdrawiam.

 

Hej Oidin i Krokus,

 Dziękuje za opinię.

Wprawdzie szkoda, że ten tekst nie podpada pod konkurs, ale przynajmniej teraz dzięki m.in. Wam wiem, że czas doszlifować warsztat pod okiem kogoś obeznanego. 

 

Pozdrawiam i dziękuję raz jeszcze.

Czytało się przyjemnie :)

Przynoszę radość :)

Mroczna historyjka. Ja zrozumiałam, że Weles uznał dzieci za ofiarę i dlatego pomógł rodzicom.

Z jednej strony to zamknięty epizod, z drugiej – pozostawia więcej pytań niż odpowiedzi.

skóra parzyła i kleiła się od potu. Dygotała, dzwoniąc zębami

Podmiot uciekł i wygląda, że to skóra dygotała. Potem jeszcze zdarza się, że zaimek odsyła gdzieś w kosmos.

Babska logika rządzi!

Hej Finkla, 

miło, że odświeżyłaś ten tekst i szczerze mówiąc, podoba mi się Twoja interpretacja ^^

 

Podmioty próbuje okiełznać, ale czasem ten bój przegrywam.

Nowa Fantastyka