- Opowiadanie: Tarnina - Wyprawa

Wyprawa

Czysty spontan i antystres. Sens niewymagany. Bez rękopisu. Można się śmiać. Oraz – tak, Cmie. Natchłeś mnie. Tak trochę. Fanfiki mile widziane :D

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Wyprawa

– Tędy, tędy, tak – gulgotał przewodnik. Mój druh, C.M. (swoje pełne imię, nadane mu przez dobrą wróżkę, ukrywał, podobno przez skromność), sapnął, zacisnął pasa i rzekł dziarsko: – No, nie ma co zwlekać. Trzeba uciekać.

Uśmiechnął się promiennie. Obrzuciłem wzrokiem równinę, na którą mieliśmy zejść z Gór Interpunkcji, i westchnąłem.

– Jesteś wiecznym optymistą.

– Tak jest. – Uśmiech C.M.a jaśniał niczym słońce, niczym coś, czego od wieków nie widziano poprzez opary, które unosiły się nad tą doliną.

– Doobre pisaki – zagulgotał nasz przewodnik, szara, powykręcana istota niknąca pośród skał i cieni. – Dobre pisaki muszą iść. Nie zostawać na widoku, nie. – Wzdrygnął się, uniósł głowę, zaczął węszyć. – Już blisko. Blisko! Tarninol poprowadzi. Tarninol zna drogę.

– Kto by pomyślał, że na to nam przyjdzie – zagadnął C.M. – Kiedy gościliśmy w domu mistrza Beryla…

 

Tak były niedawne, a tak odległe wydały mi się te dni! Beztroskie, teraz to widzę, choć spędzone na ślęczeniu nad mapami Fabuły, na rozważaniu wszystkiego, co mogłoby pójść źle. Ale cieszyliśmy się tysiącami ballad, które tam śpiewają, spacerowaliśmy po ogrodach w towarzystwie naszej przywódczyni, czarodziejki Reg, zasięgaliśmy rad samego mistrza oraz uczonej księżniczki Ninedinny i ufaliśmy w ich mądrość. Nigdy nie przyszłoby nam do głów, że może jej kiedyś zabraknąć, że może zostaniemy sami na pustkowiu, nie wiedząc, dokąd się zwrócić.

 

Wyprawa nasza zdążała ku Źródłu Natchnienia. Przed wielu laty położył na nim rękę Graf Omann, tajemniczy władca krainy mrocznej jak atrament, a zwanej w plugawym swym języku Nerwostradią. Podbił on łąki i lasy pięknego kraju Midpoint i obrócił je w perzynę, w zgliszcza, w pustynię, na której głazach odbijały się echem ciężkie kroki jego żołdaków, obutych w podkute buciory. Najdzielniejsi bohaterowie, nawet sam wódz Szalona Ryba ze swą armią wilków zimowych, nie zdołali pokonać Grafa Omanna. Dlatego Biała Redakcja postanowiła zmienić strategię. Podczas gdy Arnubis Wspaniały wraz z Outtą Sewerem prowadzili wojska na Przełęcz Pierzastą, by tam związać siły Grafa, niewielka grupka zmierzała do Źródła, które dawało mu moc.

 

Źródło Natchnienia bowiem żywiło kiedyś cały ląd Fabuły, od plaż Przygody po mroczne bagna Horroru, wszystko rosło i zieleniło się dzięki jego wodom, płynącym tysięcznymi potokami i rzekami. Lecz Graf, zagrodziwszy ich ujście, zbudował na brzegu fabrykę plastykowych butelek, a teraz napełniał flaszki wodą ze Źródła, opatrując je etykietami w plugawej mowie, której najmniej obrażającym zmysły wyrazem był „audendyg”. Napełnione ustawiał w magazynach swego przeraźliwego pałacu. Nikt nie zdołał go przekonać, by tego zaprzestał. Próbowano, owszem, handlu, lecz Graf żądał za butelkowaną wodę zapłaty z góry, i to jakiej zapłaty! Tysiąc rozebranych elfek miało mu usługiwać po wsze czasy, tysiąc pracowitych krasnali miało budować nowe fortyfikacje i czyścić wstrętne machiny, zaś żołdakom Grafa miała być dana po wsze czasy swoboda na ziemiach Fabuły. I to wszystko za jedną butelkę!

 

Zebrano zatem drużynę pod wodzą doświadczonej wędrowniczki, czarodziejki Reg, by przeniknęła do Źródła i zerwała ocembrowanie, by Wody Natchnienia mogły znów popłynąć wartką strugą.

 

Jedyną nadzieją powodzenia wyprawy była tajemnica, mistrz Beryl przydał więc czarodziejce nielicznych i skromnych towarzyszy: krasnoludkę Finklę, znawczynię robót ziemnych; elfa Corinna, który rymem i rytmem przeszywał nawet uschłe serca; Bailouta, dzielnego wojownika z plemienia ludzi, potomka rodu Issandra, oraz naszą trójkę komików: zacnego C.M.a, mego kuzyna Zanaisa i mnie. Nasz ludek, dotąd niezwracający na siebie uwagi świata, zna bowiem sposoby odnajdowania sensów i znaczeń, które mogły się okazać bezcenne. A celnie rzuconym dowcipem potrafimy przebić najbardziej spuchnięte z potworów.

 

Wyruszyliśmy z nadzieją, jak zwykle komicy, i z początku droga niemal się słała u naszych stóp. Przemierzaliśmy dzikie chrościska, lecz oprócz łagodnych leśnych łosiotów i ślimaków zagłady, bardziej zainteresowanych sałatą niż nami, nie napotkaliśmy żywego stworzenia. W górze, gdzie dostrzec je mogły jedynie bystre oczy Corinna, krążyły wiktorły, elf jednak zapewniał, że szlachetne te stworzenia nie tylko nie żywią wobec nas złych zamiarów, ale nawet nas nie zauważają.

 

Wedle planu ułożonego w domu mistrza Beryla mieliśmy się przeprawić przez Góry Zawiązania Akcji, omijając kopalnię Głębi, potem zaś odwiedzić kraj elfów, by zasięgnąć porady jego władcy co do dalszej drogi.

 

Gdy jednak dotarliśmy do przełęczy zwanej w mowie elfów Adynatą [i], zaś przez ludzi – Purnonsensem, napotkaliśmy niezwykłą przeszkodę.

 

– Spójrzcie! – zawołał bystrooki Corinn. – Oto na ścieżce spoczywa przedziwne monstrum. Na kształt smoka uczynione, niby z plasteliny, głowę, niby w zamyśleniu, przechyla, łapki zaś na żwirze dróżki spoczywają.

– Zapewne to posążek strażniczy – orzekła Finkla. – Przodkowie ustawili wiele takich rzeźb wokół pradawnej Głębi, aby strzegły wejścia do naszej siedziby przed wrogami, przyjaciołom zaś wskazywały drogę.

– Mógłby to być posążek, dlaczego jednak pośrodku przejścia ustawion?

– Nic to – powiedział Bailout. – Wspólnymi siłami przejdziemy!

Drużyna ruszyła więc dalej, a wkrótce i my ujrzeliśmy kamiennego smoka o przyjaznej mordce. Lecz nagle mordka rozwarła się w ziewnięciu!

– Na Marasa! – zakrzyknęła Finkla.

– Broń nas, Katiu! – jęknął nabożnie Corinn.

– Spokojnie. – Reg, postukując magiczną laską o kamienie bruku, bez lęku ruszyła ku szaremu jak skała smokowi, który przyglądał nam się ciekawie. My zaś, pełni ufności, poszliśmy za nią.

Z bliska smok robił wrażenie skrojonego na naszą miarę – nie był wiele wyższy od elfa, a przypominał najbardziej szmaciane zabawki, którymi czarodziejka obdarowywała komickie dzieci, gdy bawiła w naszym kraiku, równie miękki i obły w kształtach. Posłał nam zagadkowy uśmiech.

– Strzeżcie się – syknął Bailout. – Uśmiech smoka jest jak łzy krokodyla!

– Nie zrobię wam krzywdy – powiedział strażnik ścieżki głosem, jaki mógłbyś wydobyć z gładzonego dłonią aksamitu. – Nie mogę was jednak przepuścić, wędrowcy, jeżeli nie odgadniecie moich zagadek.

– Może odgadniemy – rzekła Reg, przysiadając na bloku skały, który jakiś starodawny krasnolud wyłupał i pozostawił obok drogi. Za plecami smoka widzieliśmy takich więcej, pokrytych runami tajemniczego pisma.

– Jak cię zwą? – spytała czarodziejka.

– Jam jest Asylum, która pilnuje przejścia przez Góry Zawiązania Akcji i przepuszcza tylko najdomyślniejszych.

– Nas przepuścisz! – powiedział Bailout. Ale smoczyca uśmiechnęła się tylko, przechylając głowę.

– Zadaj swoje zagadki – powiedziała Reg.

– Słuchajcie uważnie. Czym jest śliwkowe drzewo, które spalają promienie słońca? Jaka katastrofa nastąpiła w ultrafiolecie? Kogo spotkała skorzonera?

Cała drużyna wydała z siebie jednogłośne „hmmmmmm…”, smocza zaś istota jęła czyścić pluszowe pazurki, pocierając je o trawę.

– Jakaś podpowiedź? – spytała Finkla. Lecz Asylum pokręciła głową.

– Nic w tym przecież trudnego.

Reg w zamyśleniu postukiwała laską o kamienie. Zanais przysiadł obok niej, drapiąc się w ucho.

– Gdyby skupić promienie taką wieeelką lupą… – zaczął, ale Asylum znów pokręciła głową.

Corinn zacytował prastary poemat elfów:

 

Błagam, nie trudźcie moich biednych oczu,

Bo okulary mi pękną na nosie!

Wasze starania są jak garść popiołu,

Co brud zostawia na dłoniach i w sercu. [ii]

 

Nie wzruszyło to jednak strażniczki.

– Milczcie i nie przeszkadzajcie – zganiła drużynę czarodziejka. – Za moich młodych lat znałam odpowiedzi na wiele zagadek. Niech pomyślę… Skorzonera z pewnością napotkała skorka.

– Niestety.

– A może skoczka?

– Też nie.

– Ale właściwie dlaczego to my mamy odpowiadać? – zaperzył się Zanais, wstając nagle z trawy. – Ty mi na coś odpowiedz! Dlaczego kruk przypomina biureczko?

Smoczyca zamrugała. – Kruk? Biureczko? Oooo, nie wiem. Nie znam tej zagadki.

– Zdradzę ci odpowiedź – ciągnął mój kuzyn – jeżeli nas przepuścisz.

– Kruk, kruk… hmmmmmm. I biureczko…

– Możemy przejść?

– Chodźmy! – Bailout ruszył sprężystym krokiem, ale odbił się od niewidzialnej przeszkody.

– Co to?

– Nie przejdziecie – mruknęła Asylum. – Biureczko. Biureczko… Ma szuflady… kruk nie ma…

 

– Każda rzecz ma swoje jasne strony – orzekła krasnoludka, kiedy daliśmy za wygraną i ruszyli wzdłuż ściany Gór. – Skoro pójdziemy przez kopalnie Głębi, będziemy mieli okazję pozwiedzać. Są wspaniałe! Takie wzniosłe, to znaczy wgłębne!

– A dlaczego właściwie nie poszliśmy tamtędy od razu? – Chciał wiedzieć mój kuzyn. Odpowiedziała mu Reg.

– Są niebezpieczne, nawet pomijając tąpnięcia i zawały. Niegdyś wydobywano tam science-fiction, niezwykle cenny minerał, póki krasnoludy nie obudziły potwora zwanego Marasem.

– To nie my! – obruszyła się Finkla. – Miał strasznie głośny budzik – dodała, krzywiąc się na samo wspomnienie.

– Obudzony – ciągnęła czarodziejka – więc zły, Maras grasuje w kopalniach po dziś dzień.

– Nie może znowu zasnąć? – spytałem.

– Zło nigdy nie śpi – wyjaśnił Corinn. – Zasnąłby, gdyby był dobry… Oto wejście!

– Oto ściana – burknął Zanais, lecz krasnoludka tanecznym krokiem przebiegła między dwoma flankującymi ścieżkę drzewami do miejsca, gdzie droga kończyła się u stóp urwiska.

– Może mamy tu namalować drzwi? – zastanowił się wierny C.M.

– Każdy krasnolud zna hasło! – zawołała Finkla. Podeszliśmy bliżej i zobaczyli błysk ekraniku. Palce krasnoludki przemknęły po metalowych klawiszach. Przebrzmiała seria piknięć, a potem w głębi skały coś zgrzytnęło straszliwie.

Kamienna ściana pękła z ogłuszającym łoskotem, dwie płyty skały przesunęły się, zgrzytając, na boki i odsłoniły wejście do dziwnie jasnego korytarza.

Finkla zawołała coś, czegośmy nie usłyszeli, i pomknęła do wnętrza. Cóż było robić. W niezbyt uporządkowanym szyku ruszyliśmy za nią.

 

Kopalnie Głębi przypominały bardzo wiele miejsc: sklep z glazurą w naszym ukochanym Komikowie, łazienki elfów w domu mistrza Beryla, nawet laboratoria badania jakości Wody Natchnienia, ale w żadnym razie nie wyglądały jak kopalnie. Ściany były białe, lśniące i gładkie, a w górze migały drobniutkie, kolorowe światełka. Kroki nasze brzmiały dźwięcznym echem.

– Uwaga – powiedziała Finkla – zbliżamy się do Sali Wędrówek, gdzie są wystawione pierwsze czerwone sweterki, ręcznie wydziergane przez mistrza Mytrixa!

– Co się właściwie wydobywa w tej kopalni? – spytał Zanais, rozglądając się dookoła. Potarł palcem glazurowaną ścianę.

– Science-fiction, już mówiłam – odparła Reg. – Oczywiście, od kiedy nie mamy Wody Natchnienia, science-fiction nie powstaje i mieszkańcy się wynieśli. Ale kiedyś eksportowali go mnóstwo na całą krainę Fabuły. Nawet stworzeniom fantasy i horroru przyda się trochę ścisłej logiki i realizmu, destylowanych z science-fiction przez alchemików króla Tsola.

– O, żesz, Mar… ten, tego!

Finkla, która dotąd prowadziła nas bez wahania, stała w przejściu, lekko pochylona.

– Co tam widzisz? – zapytała Reg.

– Coś się zapadło.

Noski finklowych butów niemal dotykały brzegu wielkiej dziury, ziejącej w podłodze. Corinn stanął za krasnoludką, mrużąc swe bystre oczy.

– Niedaleko – ocenił. Po drugiej stronie przepaści widać było dalszy ciąg korytarza i płytę drzwi z lakierowanego metalu.

– Co z tego? Przelecisz nad tą dziurą? Musimy zawrócić – powiedział Bailout. Zanais ziewnął potężnie.

– Zawracamy – zdecydowała Reg – ale tylko do windy. Tam odpoczniemy, a potem spróbujemy znaleźć drogę niżej. Zdaje się, że widziałam schody przeciwpożarowe.

– Nie ma skrótu? – zapytałem, ale ona pokręciła tylko głową.

 

Cofnęliśmy się o kilka sal i rozłożyli posłania pod drzwiami windy, zablokowanymi od dawna. Tak przynajmniej Finkla wyjaśniła nam błyszczące obok drzwi czerwone światełko.

– Chciałbym już tam być i wracać – zwierzył mi się C.M., kiedy przetrząsaliśmy plecaki w poszukiwaniu czegoś na kolację.

Nie zdążyłem odpowiedzieć, bo za naszymi plecami zgrzytnął metal, coś trzasnęło i rozległa się wesoła melodyjka.

Odwróciliśmy się wszyscy i przygwoździli spojrzeniami Zanaisa, który stał z palcem na przycisku i bardzo głupią miną.

– Durny komiku! – fuknęła Reg.

– Co teraz? – zapytaliśmy. – Co do nas jedzie?

Winda plumknięciami obwieszczała mijanie kolejnych pięter. Bailout sprawdził, czy miecz lekko chodzi w pochwie, Finkla sięgnęła po toporek, Corinn naciągnął łuk worpalny, rymami błystalny.

– Szybko, na schody! – zakomenderowała czarodziejka.

– Ale… – jęknął rozczarowany Bailout, my zaś zgarnęliśmy koce i worki i pobiegli do drzwi opatrzonych zieloną tabliczką.

– Nie mogę otworzyć! – C.M. szarpnął klamkę. Reg odepchnęła go na bok.

– Nie szarp, tylko ciągnij!

Ale było już za późno. Zabrzmiał dzwonek. Winda otworzyła się, ukazując chmurę mroku. W chmurze rozbłysł z hukiem błysk niebieskiej błyskawicy, potem czerwonej błyskawicy, niebieskiej błyskawicy i żółtego pioruna. [iii]

– Aaa! – krzyknął Corinn. – Maras! Maras idzie!

– Uciekajcie, szaleńcy! – Reg zastąpiła drogę chmurze błyskającej w technikolorze.

– Nie zostawimy cię!

– Na schody!

Z uniesionej różdżki strzelił piorun (fioletowy). Zaszumiały spryskiwacze instalacji gaśniczej. Ale kłąb dymu, ciemności i oparów, przeszywany błyskawicami w coraz bardziej dyskotekowych barwach, wytoczył się z windy, spłynął na czarodziejkę. Świsnął kij.

– Nie przejdziesz! Jam jest sługa Słownika Ortograficznego, władam płomieniem Gramatyki! Nie przejdziesz!

Zasyczały fragmenty fantasy, płonące w trzewiach potwora.

Corinn jęknął. Bailout stęknął.

– Zjeżdżamy stąd! – Finkla chwyciła mnie i C.M.a. – Na to się nie pisałam!

Popędziliśmy schodami przeciwpożarowymi w dół, a za nami tętniła muzyka z windy. Nie zatrzymaliśmy się jednak aż do wyjścia.

 

Wypadliśmy z kopalni na drugą stronę Gór i zalała nas krew zachodzącego słońca [iv]. Wtedy dopiero padliśmy wszyscy na trawę i płakali długo, żałośnie.

– Patrzcie – pociągnął nosem C.M. – Drzwi się za nami zamknęły.

– I tak byśmy tam nie wrócili – mruknął Bailout.

– A co z Reg? – zapytałem. Drżąc, podniosłem się na nogi.

– Hem, hem.

Obróciłem się w stronę lasu, z którego wychodził właśnie zgarbiony, stary ent.

– Nie ma co pospieszać – dodał. – Jak wróci, to wróci.

– A ty, co za jeden? – zapytał Bailout, kładąc rękę na głowicy miecza.

– Ja? Hem, hem, hum. A wy, co za jedni? Pospieszne jakieś stworzenia.

– Wędrujemy do Źródła – wtrąciłem.

Ent skinął głową, poskrzypując. – Turyści? Polecam waszej uwadze kraj elfów, Wątkorię.

– Słuchaj, drewniaku – zaczął Bailout – jesteśmy tu z ważną misją…

– I zostawiliśmy wszystkie bagaże w Głębi – przerwał mu zawsze praktyczny C.M.

– Warto odwiedzić elfy – poparł go Corinn.

– Ja tam wolę nie słuchać obcych entów – burknął Bailout.

Przybysz z drzewnym skrzypnięciem wzruszył ramionami. – Twoja wola. Muszę wracać do moich wnuków, szyszek. Zostawiłem je z dużą pracą domową z matematyki, a tu już noc zapada.

Poszedł swoją drogą, a ja zwróciłem się do drużyny – Głosujmy. Kto chce iść do elfów, ręka w górę. Pięć przeciw jednemu? No, to w drogę.

Niedaleko ktoś bardzo przewidujący ustawił drogowskaz „Do Wątkorii”, nie mieliśmy więc kłopotów, jeśli oczywiście nie liczyć narzekań, wyrzekań i porzekadeł, którymi Bailout próbował nas odwieść od tego zamiaru.

 

– Słyszałem, że elfy mało który tekst pozostawiają niezmieniony – marudził potomek Issandra.

Reszta drużyny znudziła się już odpowiadaniem. Szliśmy wśród nocy, rozświetlanej gwiazdami Katii i rozwieszonymi na drzewach błyszczącymi piórkami, coraz głębiej w uroczny las fantastyczny.

– Pierwszy raz widzę pierzaste drzewa – zauważył Zanais.

– To pani Alicella, królowa tych ziem, sprowadziła je z Krainy Dobrych Pomysłów – wyjaśnił Corinn. – Pewnie jesteśmy już niedaleko.

– Stać! – zawołał obcy głos. Stanęliśmy.

– A, widzicie? – rzucił C.M. – Wopista.

– Kto idzie? – zapytał elf.

– To ściśle tajne – fuknął Bailout, ale Corinn wyjaśnił – Spełniamy ważne zadanie dla mistrza Beryla! Pozwól nam przejść, cny elfie, bo chcielibyśmy poprosić twych władców o radę i pomoc.

– Jak się pisze „gżegżółka”?

– Przez samo „ż” i „ó” z kreską – powiedziałem. Elf wyszedł zza krzaków, wysoko wznosząc latarnię.

– Nie jesteście błędlinami – orzekł. – Elf, człowiek, trzej komicy… krasnoludka, hmm.

– Masz coś do krasnoludów? – warknęła Finkla.

– Nie, nic. Nie w tej bajce. Ale uprzedzano mnie, że będzie z wami jeszcze czarodziejka Reg.

Posmutnieliśmy.

– Skoro potraficie zgubić czarodziejkę, tym bardziej potrzebujecie pomocy. Chodźmy! Dzisiaj możecie spać w budce granicznej, a rano zobaczymy.

 

Elf, który się zwał Thargone, przenocował nas, a rankiem, po krótkiej odprawie celnej, zostawił komorę pod opieką swej towarzyszki Anet i poprowadził naszą kompanię zielonym lasem, łąkami i polami, przez kraj elfów, ku ich stolicy, Dygresji.

 

Krętymi uliczkami, wymijając skryte wśród domów klomby, drogą nieoczywistą, dotarliśmy wreszcie do wspaniałego parku, gdzie na skrzynkach po mydle „Skrzacik” stały elfy, opowiadając, co im leży na sercu. Przyjazne i rozmowne pająki tkały na drzewach przepiękne sieci. Thargone powiódł nas nad staw, głęboki jak sama Głębia, a tam spotkaliśmy króla Lukena i jego małżonkę, Alicellę, zajętą przycinaniem krzewu w fantazyjne kształty.

– Witajcie, podróżnicy! – rzekł Luken, a myśmy skłonili się w milczeniu.

– Widzę, że jakieś nieszczęście spotkało was w drodze. I gdzie jest Reg, sławna czarodziejka?

Jąkając się i zacinając, każde po kawałku opowiedzieliśmy nasze dotychczasowe przygody. Król westchnął ciężko. Umilkł szczęk sekatora królowej. Elfy pospadały ze skrzynek i wybuchnęły płaczem. Jakby słońce przygasło, tak mi się wydało. Lecz po chwili Luken otrząsnął się i rzekł:

– Jesteście pewnie głodni i spragnieni, i nie wiecie, jak się przedostać przez bagna Horroru. Odpocznijcie. Każę dla was przygotować zapas chałwy, wygodne kalosze oraz mapy, dzięki którym przejdziecie bezpiecznie.

 

Niewiele można powiedzieć o najprzyjemniejszym etapie podróży, dlatego przejdę od razu do Bagien Horroru. Z początku byliśmy dobrej myśli – my, komicy, zawsze widzimy jasne strony rzeczy, poza tym król Luken wyposażył nas hojnie. Ciepło i wygodnie obuci w kalosze ze znakiem firmowym „made in Dygresja”, niosąc w nowych plecakach znakomitą chałwę oraz soczyste arbuzy, raźno maszerowaliśmy przez błota. Tu i ówdzie ptak zerwał się z trawy, ćwierkając „Aqq! Aqq!”, a głos niósł się nad wodą, hen, hen, daleko. Ale wkrótce słońce skryło swój blask za chmurami, chłód mokradeł zaczął nam się dawać we znaki i, choć nikt tego głośno nie powiedział, wszyscy zatęskniliśmy za suchym miejscem, gdzie można by rozłożyć obóz.

– Mam dość tego chlupania – wyznał Bailout.

– A co ja mam powiedzieć? – spytała Finkla, której woda sięgała akurat do krawędzi cholewek.

– Patrzcie – zawołał nagle C.M. – Widzicie?

Spojrzeliśmy. Plątanina gałęzi, z których ściekały pojedyncze, smętne krople, wyglądała dość zwyczajnie.

– Tam! Takie dwa małe światełka!

– Przywidziało ci się. – Zanais klepnął go w ramię.

– Takie tam, przywidziało. Corinn?

Elf zmrużył swe bystre oczy. – Nic tam nie widzę.

– Może to błędliny?

– Łatwo to sprawdzić – powiedziałem i odchrząknąłem, zanim zadeklamowałem – „Krótkie wyrażenia mające formę zdań głównych, a faktycznie będące składnikami pozazdaniowymi, należy oddzielać obustronnymi przecinkami”. [v]

Gałęzie nie zareagowały.

– Widzisz? – powiedział Zanais. – Błędliny zaczęłyby wrzeszczeć i się zapluwać.

– Ale… ja widziałem…

Chwyciłem C.M.a za rękę. – Tak to już jest na bagnach.

– Zaraz… – przerwał nam Corinn. – Spójrzcie tam! Światełka!

W kierunku, który pokazywał, krople skapywały z gałązek równie smętnie, jak wszędzie dookoła.

– Bez wygłupów – żachnęła się Finkla. – Tam nic nie ma!

Postąpiliśmy kilka chlupotliwych kroków dalej, a wtedy Bailout zawołał – Na pieskie pierożki! Teraz ja je widzę!

– Ale my nie – burknęła krasnoludka.

I wtedy sam je ujrzałem, małe, błyszczące zielonkawo wśród kolczastych gałązek, akurat na wysokości moich oczu. Zacisnąłem dłoń na dłoni C.M.a.

– Jakieś licho nas zwodzi – orzekłem.

Finkla zamachnęła się toporkiem i ścięła garść mokrych patyków. Spadły i zatonęły w błocie. Szliśmy dalej, brnąc przez szlam i bagienne powietrze, coraz gęstsze i bardziej parne, i coraz trudniej odróżnialne od szlamu. Wkrótce przestaliśmy się przejmować światełkami. Nie nawoływaliśmy się więcej. Szarość kłębiła się wokół nas, lepka, grząska i wilgotna. Nawet dotyk dłoni przyjaciela był wilgotny i lepki, ale nie puszczałem C.M.a, a on nie puszczał mnie.

Nagle poczułem pod nogami pewniejszy grunt. Tak, wyraźnie szliśmy pod górkę.

I powietrze stało się chłodniejsze, rzeźwiejsze na naszych pokrytych wilgocią twarzach, mniej lepkie w gardłach.

– Hhh… – C.M. odchrząknął. – Hurra! Przeszliśmy bagna!

– Nie mów hop – ostrzegłem, a po chwili staliśmy już na wzgórku, na brzegu morza mgły. We dwójkę.

– Gdzie są wszyscy?

Rozejrzałem się.

– Hop, hop!

Echo odpowiedziało – hop… hop…

– Nie… – jęknąłem. Już chciałem biec na ratunek towarzyszom, ale C.M. stał jak wmurowany i mocno mnie trzymał za rękę.

– Dadzą radę – zapewnił.

– Skąd wiesz?

– Mokradła mają granice. My je znaleźliśmy. Nasi przyjaciele są dzielni i na pewno w końcu na nie trafią, a znaleźć ich w tej mgle… Poza tym fabuła wymaga, żebyśmy zostali sami.

Miał rację. Przytaknąłem.

– Ale co my teraz zrobimy?

– Jak to, co? Wypełnimy zadanie! Na pewno jesteśmy już blisko.

I poszliśmy dalej pod górkę. Nie miałem serca mówić C.M.owi, że dotarliśmy najdalej do kraju spustoszonego, zwanego Midpointem, a pewnie nawet i to nie. Tak czy owak, mieliśmy przed sobą pagórki i gęsty las ciernistych krzewów, a gdzieś za nim czekało Źródło i nasza misja.

 

– Kolejna butelka po wodzie – mruknąłem z niesmakiem, odkopując plastykowe paskudztwo na bok. Szliśmy teraz porządną, brukowaną drogą, a okolica byłaby nawet przyjemna, gdyby nie śmieci, walające się wszędzie dookoła. I nie tylko butelki: na drzewach, zamiast liści, powiewały szeleszczące strzępy folii, w uschłej szarej trawie leżały styropianowe tacki i wytarte papierki po batonikach, błyszczały nienaturalną zielenią puszki. Raz i drugi zauważyliśmy nawet porzuconą oponę.

– To na pewno błędliny. Nie szanują języka, nie szanują przyrody, a na butelkach są napisy w ich podłej mowie.

Napisy głosiły „promocja!” i „do tszeciej butelgi – elfka gratis!”.

C.M. przytaknął. – Warto by poszukać noclegu – powiedział.

– Tak, tylko… sza! Słyszysz?

Nadstawiliśmy uszu. Rytmiczne postukiwanie brzmiało gdzieś za zakrętem, a po chwili dołączył do niego śpiew:

 

Hej ho, hej ho,

tupotem by się szło!

I rum tum tum,

i ram pam bam,

i topeję ma ono!

 

Spojrzeliśmy po sobie.

– Błędliny śpiewają? – zdziwiłem się. – Może lepiej się schowajmy?

C.M. pokręcił głową. – Nieee, przecież błedliny nie mają poczucia humoru. To na pewno ktoś, kto nam pomoże.

Jakby na potwierdzenie dobiegła nas druga zwrotka piosenki:

 

Hej ho, hej ho,

mniam-mniam, dzyń-dzyń i wsio,

hi hi, ho ho,

hi hi, ho ho,

bum cyk i tra-la-looo!

 

– Poczekajmy – zaproponował mój towarzysz. Przysiedliśmy więc na skraju ścieżki, w cieniu rozłożystego drzewa i ukryli się, na ile zdołaliśmy, za szarymi turystycznymi plecakami elfów.

Teraz już wyraźnie słychać było tupot podkutych butów na kamieniach, a po chwili zza zakrętu wymaszerowała malownicza kompania.

Twarze idących były skryte w cieniu kapturów, każdy w innym odcieniu zieleni. Przewodził im mąż wysokiego wzrostu, wywijający szklanym prętem jak mażoretka na paradzie.

– Cóż to! – zawołał na nasz widok – Co tu robicie, wędrowcy?

– W zasadzie, to oni nie wędrują, tylko siedzą – wtrącił któryś z jego towarzyszy, ale stęknął, uciszony sójką w bok.

– Spełniamy – zaczął C.M., ale wpadłem mu w słowo – Czy moglibyśmy się najpierw dowiedzieć, z kim mamy do czynienia?

Człowiek ze szklanym prętem zmierzył nas długim, przenikliwym spojrzeniem. Potem odrzucił kaptur, ukazując wyszczerzone zęby w skromnej oprawie twarzy.

– Jam jest Żaden, który niezmordowanie zwalcza błędliny Grafa Omanna!

– Albo kopie wilcze doły i śpiewa głupie piosenki – mruknął któryś z jego towarzyszy.

Spojrzeliśmy po sobie. Czy to na pewno dalej ta sama bajka?

– Nigdy o tobie nie słyszeliśmy – powiedziałem.

– No, doprawdy. Odrobinę wyobraźni! Kto się przeciwstawi mrocznemu lordowi, jak nie wyjęty spod prawa wesołek?

– Mali i niepozorni zabawni ludkowie? – spytał C.M., wstając.

Żaden wybuchnął rubasznym śmiechem. – Widzę, żeśmy po jednej stronie! No, trzeba już powoli kończyć ten tekst, więc podpowiem wam, którędy iść dalej. Tą drogą prosto, prosto, prosto…

– Prosto, prosto – dopowiedział ten sam zakapturzony człowiek, co poprzednio.

– Cicho, Jasna Strono. Więc pójdziecie prosto, aż do stawu. I tam zapytacie.

– Kogo? – zdumiałem się, ale Żaden ze swoją kompanią już maszerowali ze śpiewem na ustach.

 

Hej ho, hej ho,

la la la lala lo!

 

Co było robić. Poszliśmy drogą, prosto, prosto, prosto, w zupełnej ciszy. Tu i ówdzie na poboczu leżały, schludnie ułożone i opatrzone tabliczkami na palikach, sterty… czegoś. Z daleka przedmioty na stertach wyglądały nawet znośnie, ale kiedy podeszliśmy bliżej, zorientowaliśmy się, że to posortowane według wielkości krwawiące jeszcze serca, przetrącone kręgosłupy, powyrywane z tyłków nogi oraz inne elementy błędlinów.

– Niedobrze mi – jęknął C.M.

Ja, usiłując nie patrzeć na piramidki podrobów, odczytywałem napisy na tabliczkach. Głosiły: „Paszczowe!”, „Zbędne!”, „Nielogiczne!”, „Wtrącenie!”, „Purpura!”.

– Może nie powinniśmy iść dalej? – zastanowiłem się. Daleko przed nami majaczyły mgliste zarysy Gór Interpunkcji, które musieliśmy przekroczyć, żeby dotrzeć do Źródła. Może droga będzie prowadziła prosto? Może nie musimy pytać tego kogoś znad stawu?

Ale szliśmy przed siebie i za zakrętem ukazała się szara tafla wody. Wokół jeziorka płożyły się cierniste krzewy. Panowała głucha cisza.

– Chodź, przysiądziemy na chwilę nad wodą – zaproponowałem.

Znaleźliśmy kępkę trawy i wyjęli z plecaków po kawałku chałwy.

– Chyba trafimy przez te zarośla – powiedział C.M. – W końcu mamy przejść tamtędy, prawda? Nie da się zgubić w takich strasznie wielkich górach.

– Oj, zdziwiłbyś się – powiedziałem, wspominając górskie wyprawy z mym wujem, Staruchem, który dożywał teraz swoich dni na zasłużonej emeryturze, daleko w domu mistrza Beryla.

– Tak czy siak, nie widzę, kogo mielibyśmy spytać o drogę. Nikogo tu nie ma.

– Glum, glum, a ja to co?

Podskoczyliśmy, rozrzucając okruchy chałwy. Za nami siedział dziwny, szary, powykręcany potwór, okryty brązową szmatą zamiast płaszcza. W sękatym ręku miał równie sękaty kijek, którym trącił mój porzucony plecak.

– Ładne pisaki. Doobre pisaki. Czego szukają? Dokąd idą?

– Yyyy… – powiedzieliśmy chórem.

– Mało ma gości Tarninol, mało – zagulgotał stwór. – Nikt nie przechodzi. Jak przechodzi, to błędliny, a one dobre tylko na wędliny. – Oblizał się żabim językiem.

– Myy… ten, tego…

– A jak by pisaki napisały „oprószyć skuwkę rzeżuchą”? Jak?

– „Ó” z kreską, „u” otwarte, er-zet, samo żet, „u” otwarte! – wyrecytowałem bez wahania. Tarninol zmrużył oczy.

– A, i ce-ha.

– Dobrze! Dobrze! Miłe pisaki, dobre pisaki! Chcą do Źródła, tak?

– Tak jakby.

Stwór podskoczył. – Koledzy! Koledzy, hurra! Tarninol z odwodnienia taki paskudny. Jak się dobrze wymoczy, to wyładnieje, zobaczą! Chodźmy, chodźmy!

 

I tak zaczął się ostatni etap naszej wędrówki. Niestety, elfy z Dygresji dały nam na dziennik wyprawy tylko jeden szesnastokartkowy zeszyt, więc na tym muszę skończyć. Ale może, jeśli wszystko pójdzie dobrze, spiszę ciąg dalszy po powrocie?

 

 

i https://pl.wikipedia.org/wiki/Adynata

ii https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/22829

iii https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/19939

iv https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/20221

v https://sjp.pwn.pl/zasady/388-90-J-4-Krotkie-wyrazenia-majace-forme-zdan-glownych;629808.html

Koniec

Komentarze

Takie ładne, ale…

 

 

… nie ma mnie :(

 

 

http://altronapoleone.home.blog

Nie miałam gdzie Cię wcisnąć… Fantaści są jak szkolne przedstawienie, daję słowo. Może jesteś elfką?

 

ETA: Albo gdzieś dalej – w końcu doszłam niewiele poza Lothlorien XD

 

ETA: Jakby co, mój stres osiągnął fazę głupawki. Na pewno nie widać XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Świetnie napisane, mogłoby być dłuższe. Kilka osób kojarzę, choć jestem tu od niedawna.

Miłego wieczoru!

Dzięki, ale to naprawdę jest tylko tekst odstresowujący – dlatego bez sensu :) i urywa się w takim miejscu.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nawet portalową smoczycą została Asylum z powodu awatara, bo nikt już, nawet filozofowie, nie uczy się greki crying Idę poszukać srebrnych kul do mojego pistoletu skałkowego crying Albo już sama nie wiem, czego crying

http://altronapoleone.home.blog

Została smoczycą, bo potrzebowałam zadawacza zagadek…

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Przepyszne! O fabule wiele nie napiszę ze zrozumiałych względów – chyba że nie dopatrzyłem się w parodii głębszej warstwy filozoficznej – bardzo mi natomiast przypadła do gustu kreacja postaci i ogólny nastrój, nie mówiąc już o pojedynczych smaczkach…

Próbowano, owszem, handlu, lecz Graf żądał za butelkowaną wodę zapłaty z góry, i to jakiej zapłaty! Tysiąc rozebranych elfek miało mu usługiwać po wsze czasy, tysiąc pracowitych krasnali miało budować nowe fortyfikacje i czyścić wstrętne machiny

Dobre i to, że nie na odwrót. Niemniej osobiście podzielam w tej materii opinię Petroniusza.

Podczas gdy Arnubis Wspaniały wraz z Outtą Sewerem prowadzili wojska na przełęcz Pierzastą

“Przełęcz” raczej wielką literą, taki zapis zdaje mi się prawdopodobnym rusycyzmem.

i ślimaków zagłady, bardziej zainteresowanych sałatą, niż nami

Serdecznie dziękuję za miłe słowo! Czyżbyś jednak nie wiedziała, co – oprócz sałaty – jedzą Ślimaki Zagłady? Błędy interpunkcyjne. Zjadam ten przecinek przed “niż”.

Czym jest śliwkowe drzewo, które spalają promienie słońca? Jaka katastrofa nastąpiła w ultrafiolecie? Kogo spotkała skorzonera?

Warto nad nimi myśleć, czy są zupełnie beznadziejne?

Ty mi na coś odpowiedz! Dlaczego kruk przypomina biureczko?

Przecież wiesz lepiej ode mnie, że autorskie rozwiązanie tej zagadki (Carrolla) jest nieprzetłumaczalne, nie mówiąc już o tym, iż nie bez powodu nikt jej nie rozgryzł przez kilkadziesiąt lat. Rozwiązanie Loyda może dałoby się (niezgrabnie) przetłumaczyć, jeżeli posłużyć się jakimś chytrym przyimkiem w charakterze on. “Poe pisał wedle obydwu”?

Lecz po chwili Luken otrząsnął się i rzekł

– Jesteście pewnie głodni i spragnieni

Tu zabrakło dwukropka.

 

Jeszcze raz dziękuję za przyjemną przygodę! A co do Twojej bety – już niemal dojrzałem do publikacji – choć wciąż przeżywam wątpliwości wewnętrzne, czy ten tekst co wart.

Wpadam z komentarzem. Tym razem, wyjątkowo przy Fantastach, bez stylizowania opinii. Za to przynajmniej szybko. Na tyle, że nawet zdążę sobie kliknąć. :-)

Przyjemne to-to na wyraz. Przyjemne, bo czyta się z uśmiechem na twarzy. Przyjemne, bo dostarcza trochę rozrywki, a zarazem cudownie niczego od czytelnika nie wymaga. Przyjemne, bo to taka trochę kwintesencja Fantastów: lekki tekst na odprężenie, do przeczytania w każdych warunkach i w każdym nastroju. Przy okazji… W końcu znalazłaś odpowiednie proporcje opowieści do opisów. ;-) Nawet, jeśli to opowiadanie kończy się nagle. Mnie to akurat nie przeszkadzało. A nawet przypadło do gustu. Pasuje do tego opowiadania, pasuje do pomysłu.

Fajnie pobawiłaś się kreacją świata. Bohaterów naściągałaś tu więcej, niż swego czasu prezesi klubów piłkarskich Słowaków i Serbów do swoich drużyn, ale zaletą jest to, że nie czułem tutaj jakiejś hermetyczności. To znaczy, będąc te kilka lat na portalu raczej nie miałem przy lekturze tego tekstu takich sytuacji, gdzie wydawało mi się, że czegoś więcej (poza stażem) potrzebuję do zrozumienia odniesień czy nawiązań. Jasne, stwierdzenie “tekst nie jest hermetyczny” w stosunku do Fantastów jest raczej średnio fortunne, ale jak na warunki tego akurat konkursu tekst jest naprawdę przystępny. I pomimo lekkości myślę, że tam i nieco głębi by się znalazło. :)

Podziękował za kawałek przyjemnej lektury, bo w sumie na takie opowiadanie przy Fantastach liczyłem. Miło, że chciało Ci się coś napisać. :-)

Oraz – tak, Cmie. Natchłeś mnie. Tak trochę.

A jak ja to zrobiłem? Może i sobie coś takiego bym zrobił. :P

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Zachwycony miś

Dobre i to, że nie na odwrót.

Boję się pytać…

 Niemniej osobiście podzielam w tej materii opinię Petroniusza.

Hmm?

 “Przełęcz” raczej wielką literą, taki zapis zdaje mi się prawdopodobnym rusycyzmem.

Ojoj, umknęło mi blush zaraz poprawię.

 Czyżbyś jednak nie wiedziała, co – oprócz sałaty – jedzą Ślimaki Zagłady? Błędy interpunkcyjne. Zjadam ten przecinek przed “niż”.

Smacznego!

 Warto nad nimi myśleć, czy są zupełnie beznadziejne?

Nawiązują do czegoś. Zgaduj :)

 Przecież wiesz lepiej ode mnie, że autorskie rozwiązanie tej zagadki (Carrolla) jest nieprzetłumaczalne, nie mówiąc już o tym, iż nie bez powodu nikt jej nie rozgryzł przez kilkadziesiąt lat.

I o to chodzi! Zadawacza zagadek pokonujemy zagadką bez odpowiedzi (Carroll dopisał to autorskie rozwiązanie, bo mu suszyli głowę, w pierwotnym zamyśle go nie miała).

 Tu zabrakło dwukropka.

Ślimaki zjadły :P

 Jeszcze raz dziękuję za przyjemną przygodę!

heart

 A co do Twojej bety – już niemal dojrzałem do publikacji – choć wciąż przeżywam wątpliwości wewnętrzne, czy ten tekst co wart.

 W końcu znalazłaś odpowiednie proporcje opowieści do opisów. ;-)

…  

 Podziękował za kawałek przyjemnej lektury, bo w sumie na takie opowiadanie przy Fantastach liczyłem.

heart

 A jak ja to zrobiłem? Może i sobie coś takiego bym zrobił. :P

Po prostu jesteś boski XD

 Zachwycony miś

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Podwójnie ciekawe, bo o portalu, a jednocześnie – parodia “Władcy pierścieni”. Opowiadanie mogło być dłuższe, ale na szesnastokartkowy zeszyt nie ma rady. Dużo postaci, łatwe do odczytania skojarzenia. Jedna rzecz mnie zaskoczyła: dlaczego narrator jest facetem? 

Tekst zabawny, w kilku momentach bardzo, zwłaszcza kopalnia, w której wydobywa się s-f i fabuła wymagająca zgubienia bohaterów. Oczywiście, zgłaszam do wątku bibliotecznego.

Jedna rzecz mnie zaskoczyła: dlaczego narrator jest facetem? 

A Frodo kim był? Zresztą, ja się tam pojawiam… też jako facet.

 

All in good fun, no?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

O, Tarnino, machnęłaś coś! heart

Czytało się nadzwyczaj przyjemnie, sporo różnych użyszkodników i nawet mi poświęciłaś niewinny fragment ze śliwą, skrzonerą i katastrofą w ultrafiolecie. ;-) Zapamiętałaś klucze do tych opowiadań, treści już pewnie nie, bo – niestety – ona słabowała.

Jak na spontan, i nie tylko, jest bardzo fajne. Hi, hi i trochę przejęłaś od CMa, choć,  eh, przydałyby się te jego gwiazdki miast nawiasu. :DDD

Osadzone na tolkienowskiej wyprawie. Piękna i wielce niebezpieczna, pełna przygód podróż z użyszkodnikami. :-) W ogóle każda wycieczka, choćby to było wyjście donikąd, miejsc znanych bądź po prostu gdzieś, zawsze silnie mnie porusza. Tyle może zdarzyć się niespodziewanego, odrębnego, a czas wtedy zwalnia, staje się nadzwyczaj interesujący,  lecz, broń boże, aby tylko rutyna nie wzięła nas w posiadanie, choćby kiedy indziej była niezbędna jak skóra, gdyż wtedy rzeczy stają się trudniejsze, umysł zamiera, a człowiek głupieje z nadmiaru robienia rzeczy wyłącznie właściwych. Które takimi się stają? Jak je  i ten moment rozpoznać? Who knows.

Audendyg, ależ mi się spodobało, też corrinowy łuk worpalny, rymami błystalny, mażoretka i inne. Oryginalne, proste, konkretne. :-)To pierwsze przez bajeranckie skojarzenie z Audenem. 

Niech staną zegary, zamilkną telefony,

Dajcie psu kość, niech nie szczeka, niech śpi najedzony

Niech milczą fortepiany i w miękkiej werbli ciszy

Wynieście trumnę. Niech przyjdą żałobnicy

Albo to:

Z całą stanowczością stwierdzam, że jednej rzeczy nie wymagam od krytyka, a mianowicie, by dyktował mi, co winienem pochwalać, a co ganić. Nie mam nic przeciwko temu, by mówił mi, które książki i których autorów lubi, a których nie lubi. Co więcej, warto o tym wiedzieć, znając bowiem jego preferencje w odniesieniu do utworów, które czytałem, dowiaduję się, w jakiej mierze gotów będę zgodzić się z jego sądami o dziełach, których nie czytałem. Niechaj jednak nie śmie ustanawiać obowiązujących mnie praw. Ja odpowiadam za swój dobór lektury i nikt na świecie nie może mnie w tym wyręczyć.

Albo jeszcze to, i przestanę:

Jesteśmy tu na ziemi po to, by czynić dobro dla innych. Po co są tu inni, nie wiem.

 

W niektórych miejscach szalejesz, co bardzo, bardzo misię (!!!), że wreszcie. <3 

 

Z drobiazgów:

,Trzeba uciekać.

Uśmiechnął się promiennie.

A tu, chyba “uśmiechnął się promiennie” odnosi się do CMa, więc podsunęłabym do góry, chyba żeby zrobić inaczej.

,płynącym tysiącem potoków i rzek.

A może – "płynących tysiącem/tysiącami potoków i rzek?

,Przemierzaliśmy dzikie chrościska, lecz oprócz łagodnych leśnych łosiotów i ślimaków zagłady,(-,) bardziej zainteresowanych sałatą,(-,) niż nami

Ale, wiesz, wiesz mogę się mylić. ;-)

,Nie mogę was jednak przepuścić, wędrowcy, jeżeli nie odgadniecie moich zagadek

"Jednak" bym odpuściła.

 

Skarżypytuję i klikam. :-)

 

I mnie dopadło, Drakainocrying Kultura obrazkowa, bo szybsza i czas. Ładuj srebrne kul, wesprę, zapisując się do kuzyna na tai-chi, tę groźniejszą odmianę. 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Hmm?

Otóż wobec żądań wystosowanych przez Grafa przypomniał mi się następujący passus z Quo vadis:

 Z gajów pobrzeżnych, z dziwacznych budynków, powznoszonych umyślnie i poukrywanych wśród gęstwy, ozwały się także odgłosy muzyki i śpiewu. Zabrzmiała okolica, zabrzmiały gaje, echa rozniosły dźwięk rogów i trąb. Sam Cezar, mając po jednej stronie Poppeę, po drugiej Pitagorasa, podziwiał, i, zwłaszcza gdy między łodziami pojawiły się młode niewolnicze dziewczęta, poprzebierane za syreny, pokryte zieloną siatką, naśladującą łuskę, nie szczędził pochwał Tigellinowi. Z przyzwyczajenia spoglądał jednak na Petroniusza, chcąc poznać zdanie „arbitra“, lecz ów zachowywał się przez długi czas obojętnie i dopiero wręcz zapytany, odrzekł:

 – Ja sądzę, panie, że dziesięć tysięcy obnażonych dziewic czyni mniejsze wrażenie, niż jedna.

 Cezarowi podobała się jednak „pływająca uczta“, albowiem była czemś nowem.

Przy okazji zauważ, że Sienkiewicz posłużył się przecinkiem przed niż tak samo, jak Ty – ale on działał przed kodyfikacją interpunkcji…

Nawiązują do czegoś. Zgaduj

Trudna sprawa. Pierwsza przywodzi na myśl tekst Siej kwiaty, zbieraj ogień, tam jednak były drzewa czereśni i wiśni. Druga mi umyka, a na trzecią już całkiem nie mam koncepcji. Może coś mi się jeszcze przypomni, zobaczymy.

(Carroll dopisał to autorskie rozwiązanie, bo mu suszyli głowę, w pierwotnym zamyśle go nie miała).

Tego nie wiedziałem czy może nie pamiętałem – dziękuję.

 

I wreszcie… prawie byłbym zapomniał polecić do Biblioteki!

 

EDYCJA: teraz widzę podpowiedź – a przecież czytałem Pali się, moja panno, choć nie udało mi się napisać sensownego komentarza, naprawdę mógłbym tę śliwę zapamiętać…

 

Jak zwykle komentarz jasny niczym sukienki dziewczyn z Celtic Woman XD

W niektórych miejscach szalejesz, co bardzo, bardzo misię (!!!), że wreszcie. <3 

Ale wiesz, że istnieje różnica między tekstem pisanym dla wicu i odstresowania, a takim na serio? XD

,Trzeba uciekać.

A co tu nie gra?

A tu, chyba “uśmiechnął się promiennie” odnosi się do CMa, więc podsunęłabym do góry, chyba żeby zrobić inaczej.

Tak, odnosi się, ale C.M. jest tematem, więc nie ma potrzeby przesuwać.

A może – "płynących tysiącem/tysiącami potoków i rzek?

Stylizacja. Jak widać, nie potrafię jej długo utrzymać, ale była!

,Przemierzaliśmy dzikie chrościska, lecz oprócz łagodnych leśnych łosiotów i ślimaków zagłady,(-,) bardziej zainteresowanych sałatą,(-,) niż nami

Pierwszy przecinek oddziela wtrącenie, a drugi przecież poprawiłam?

,Nie mogę was jednak przepuścić, wędrowcy, jeżeli nie odgadniecie moich zagadek

"Jednak" bym odpuściła.

O, a dlaczego?

Skarżypytuję i klikam. :-)

Wariaty… przecież to bajka dla potłuczonych XD

wesprę, zapisując się do kuzyna na tai-chi, tę groźniejszą odmianę. 

https://www.youtube.com/watch?v=9B6dsfGazyI

 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Jutro podesle kolejny zeszyt ;) Cudne ;) Taki kryzys tworczy to ja tez chce miec ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Eeej, no. Piszemy równocześnie :)

 Przy okazji zauważ, że Sienkiewicz posłużył się przecinkiem przed niż tak samo, jak Ty – ale on działał przed kodyfikacją interpunkcji…

… przed? Swoją drogą, Sienkiewicz jako źródło chyba wyjaśnia moją po temu skłonność.

 I wreszcie… prawie byłbym zapomniał polecić do Biblioteki!

Wariaty…

Taki kryzys tworczy to ja tez chce miec ;)

Ha, ha, ha :P Nie chcesz. Nie powiem, że odpuszcza, żeby nie zapeszać. ;)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

… przed?

Tak, Onufry Kopczyński podejmował jakieś nieśmiałe próby na przełomie XVIII i XIX wieku, ale pierwszej (i ostatniej, bo chyba z uwagi na ogrom pracy, którego nikomu nie chciało się powtarzać, przyjętej bez poważnych zastrzeżeń, mimo że nadmiernie kopiowanej z niemieckich wzorców) kodyfikacji polskiej interpunkcji dokonał Stanisław Jodłowski w latach 1935–36. W okresie pozytywizmu rzeczywiście panowała moda na nadmierne, z dzisiejszego punktu widzenia, wykorzystywanie przecinków. A potem Wyspiański potrafił pisać na przykład tak (dziś oczywiście wydawcy to modernizują):

Kto jest ten winny! – ? kto?! – ty sam!!

(…)

Cóż, że się drzewo spala: – ? co?? –

(Komentarz pisany przy szalejącym dziecku, więc…)

 

Hej, ja znam skądś tę fabułę…

Zaraz…

Zaraz…

Wiem! Świat Dysku!

 

Pieskie pierogi – nawet ktoś bezosobowo może wystąpić.

Bardzo fajna i lekka przygodówka, jednocześnie z dobrze pomyślanym światem. Użytkownicy wpasowani idealnie, płacz Drakainy rozumiem, któż by nie chciał być w takiej historii? Błędliny miodzio!

Zostałem najgłupszym komikiem xD

Odwróciliśmy się wszyscy i przygwoździli spojrzeniami Zanaisa, który stał z palcem na przycisku i bardzo głupią miną.

– Durny komiku! – fuknęła Reg.

Och! Opierdziel od Reg zawsze w cenie :D

 

Klikam oczywiście.

Pięknie napisane. Dokładnie tak wyobrażam sobie reg.

 

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Trzeba uciekać.

Uśmiechnął się promiennie

Z uciekaniem – nic zdrożnego. ;-) Chodziło mi o włączenie uśmiechu do okołodialogowej narracji. Mamy przewodnika, CMa i Onego–  narratora opowiadającego tę historię. Zatrzymałam się.

 

Stylizacja… była!

Utrzymujesz ją, zero wątpliwości. :-) Tutaj zahaczyło mnie następujące:

"(Źródło) zieleniło się dzięki jego wodom, płynącym tysięcznymi potokami i rzekami…"

Może, gdyby odwołać się do źródła – "płynącym tysiącami potoków i rzek"(?), lecz dla mnie jest zagwozdka. Nic nie znaczy w kontekście tekstu, ale gdyby rozkminiać – popatrz – odwołujesz się bezpośrednio do "wodom" (jakim), a nie do źródła pomimo "jego". Ponadto dochodzi trzykrotne "mi", ale spierać się nie zamierzam, jestem ciekawska. :D

Nie mogę was jednak przepuścić, wędrowcy, jeżeli nie odgadniecie moich zagadek

 

O, a dlaczego?

Dwa “nie” i spójnik przeciwstawny, poza tym – i to chyba jest najważniejsze – gdyby go usunąć “jednak” nic by nie zmieniło w wymowie. ;-) Nawyk skracania, wykreślania. 

 

Bajka śliczna i absolutly nie dla potłuczonych. Jest fabuła, bohaterowie, akcja, prawdziwe emocje, czego chcieć więcej? Nic. heart

 

Dzięki za link. Co roku odtwarzam sobie reżyserską wersję P.Jacksona tolkienowskiej opowieści. Pokochał całym sercem tę historię i dla genialnie zwizualizował, co po czasie staje się oczywiste, choć z początku takim nie było, a i potem bywało różnie. Zwłaszcza sceny z Araweną i postaci kobiece mnie irytowały przez ich idealizację, za wyjątkiem Galadrieli. Pierwsza część zaczarowała przez krajobrazy – wybór miejsca "robienia filmu" i bohaterów, druga zawiodła, trzecią oceniałam jako przesłodzoną. Teraz myślę po części jego wizją, wiele scen widzę jego oczami i uchem.

Czuję, że podobnie może być z "Diuną", choć przekonamy się, bo początek.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Dobrze się czytało :) Lekko i przyjemnie.

It's ok not to.

Mam mieszane uczucia. Niby jestem, ale… pilnuję komory??? Tarnino!!!

Przynoszę radość :)

Pilnuj komory! :-)

Wsparcia czasami nie ma. Jesu, oby zawsze było!  

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

– Tędy, tędy, tak – gulgotał przewodnik. Mój druh, C.M. (swoje pełne imię, nadane mu przez dobrą wróżkę, ukrywał, podobno przez skromność), sapnął, zacisnął pasa i rzekł dziarsko – No, nie ma co zwlekać. Trzeba uciekać.

Czy przypadkiem przed kreską po “dziarsko” nie powinno być jakiejś kropki, albo dwukropka?

Dawno się z tekstu beletrystycznego (w sumie krótkiego) tyle nie nauczyłem różności np.: [i] i [v].

 

Ku mojemu zdumieniu – ubawiłem się.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

pierwszej (i ostatniej, bo chyba z uwagi na ogrom pracy, którego nikomu nie chciało się powtarzać, przyjętej bez poważnych zastrzeżeń, mimo że nadmiernie kopiowanej z niemieckich wzorców) kodyfikacji polskiej interpunkcji dokonał Stanisław Jodłowski w latach 1935–36

Ooo, nie wiedziałam! Ciekawostka.

 Zostałem najgłupszym komikiem xD

Ale wiesz, potem ocalisz życie Jasnej Strony XD czy coś tam.

 Dokładnie tak wyobrażam sobie reg.

Reg powróci jako Reg Biała :D

Nic nie znaczy w kontekście tekstu, ale gdyby rozkminiać – popatrz – odwołujesz się bezpośrednio do "wodom" (jakim), a nie do źródła pomimo "jego".

Tak, bo to wody płyną.

 Ponadto dochodzi trzykrotne "mi", ale spierać się nie zamierzam, jestem ciekawska. :D

Kompromis

 Dwa “nie” i spójnik przeciwstawny, poza tym – i to chyba jest najważniejsze – gdyby go usunąć “jednak” nic by nie zmieniło w wymowie. ;-) Nawyk skracania, wykreślania.

Ale strażniczka mówi, parafrazując, że nic im nie zrobi, ale nie przepuści. Prawda?

 absolutly nie dla potłuczonych

Co to są za bajki? Aż się wierzyć nie chce. Może je napisał Franz Kafka po setce? A może Andersen, mocno już zmęczony? Te bajki dla potłuczonych XD

 Dobrze się czytało :) Lekko i przyjemnie.

heart

Niby jestem, ale… pilnuję komory??? Tarnino!!!

Komory celnej. Ważna jesteś, znaczy XD

 Czy przypadkiem przed kreską po “dziarsko” nie powinno być jakiejś kropki, albo dwukropka?

Hmm, tylko że czynnością jest tu "rzekł", a to paszczowe. Dodam dwukropek.

 

Jeszcze refleksja dla Irki, przyjsznięta w nocnych ciemnościach: jedną z tych rzeczy, które mnie blokowały, jest własny ośli upór, żeby pisać wedle szkoły Chrościska, znaczy ex cathedra i dydaktycznie, no, bo jak tak można się bawić, kiedy wszystko wokół się wali. Ale ja tak nie umiem. Im bardziej próbuję,tym bardziej fałszywie się czuję, zmuszając czytelnika do hołdów w świątyni mojej mądrości – bo musi to odczytać dokładnie tak, jak ja chcę, co jest nierealne – i tym bardziej jestem zła i sfrustrowana, bo moja mądrość fałszywym jest bożkiem (niezależnie od tego, czy akurat mam rację, czy nie). Składanie temu idolowi w ofierze czegoś, co powinno istnieć samo dla siebie wywołuje gwałtowną reakcję. O czym niby wiedziałam, ale jakoś tak teoretycznie.

Ale Maleldil uczynił mnie starszą i chociaż wiem, że pokusa zawsze będzie – ręce opadają czasami! – to chyba mogę jej się oprzeć. I jeśli przyjdzie mi do głowy pisać o księżniczce Kofeinie i jej jednorożcu, to nie będę próbowała tego przykrajać do prawd ogólniejszych, choćby było głupawe. Ale przynajmniej wolne i swobodne.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Niby jestem, ale… pilnuję komory??? Tarnino!!!

Komory celnej. Ważna jesteś, znaczy XD

 

Upchnęłaś mnie w jakimś składziku ;)))))

Przynoszę radość :)

O kurka, coś mnie naszło, żeby wejść i okazało się, że jestem sławny xD . Pierwszy raz poczułem się jak nie-outsider, dziękuję Tarnino :’) .

Łukasz

Cześć, Tarnino!

 

Ja się pytam: gdzie są orły?!?!?!

Bardzo fajnie napisane, przystępnym, ale ciekawym językiem. Nazbierał się konkretny wianuszek fantastów, przygód bez liku, ale pragnę zauważyć, że skoro opowiadanie urywa się tak nagle, to powinno być fragmentem. W dodatku bez wątpienia to fantasy. Maras eksplodowałby błyskawicami! W takiej sytuacji nie dałoby się tego popchnąć do biblioteki i jest to jedyna, acz wystarczająca okoliczność łagodząca ;)

I tylko mnie zastanawia jedna rzecz. Jak coś napiszesz, to robisz potem sobie sama łapankę?

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Tarnina od razu pisze dobrze przecież.

Przynoszę radość :)

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

 

Upchnęłaś mnie w jakimś składziku ;)))))

Ej, Alicella tylko strzyże krzaczek i nie narzeka XD A Chrościsko został formacją roślinną :D Mówię Ci, Fantaści są jak szkolne przedstawienie, każdy musi mieć rolę, choćby trzeciego homara, bo inaczej płacze XD

 okazało się, że jestem sławny xD

heart

 gdzie są orły?!?!?!

Napisałam, że wysoko XD

 Maras eksplodowałby błyskawicami!

Przejrzałeś mój chytry plan! XD

 Jak coś napiszesz, to robisz potem sobie sama łapankę?

Teoretycznie powinnam, ale zwykle nie mam już siły. I tekst się jednak opatruje…

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Mówię Ci, Fantaści są jak szkolne przedstawienie, każdy musi mieć rolę, choćby trzeciego homara, bo inaczej płacze XD

To oczywiste :)

Przynoszę radość :)

No właśnie!

 

Podpisane,

czwaRty homar crying

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Zabawna i jakże odprężająca była to wyprawa!

Zebrałaś liczną grupę gotowych na wszystko bohaterów, wytyczyłaś im niełatwy szlak do przewędrowania i widać, że nie powściągałaś wyobraźni by pięknie opisać wszystko, co im się w drodze przytrafiło.  

Jestem niezmiernie usatysfakcjonowana przydzieleniem mi niepośledniej roli czarodziejki, ale też muszę wyznać, że chyba nie wiem, co się ze mną stało…  heart

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Trafiłaś na dno Głębi. Ale powrócisz jako Reg Biała XD

heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Reg Bezbłędna xD

 

Ojej, Tarnino, jakie to dziwne uczucie – sięgnęłam dna, by potem ulec wybieleniu… ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Faktycznie, sporo osób upchnęłaś. Wszystkich się nie da, teoretycznie jest na tysiące, samo wymienienie nicków zeżre wszystkie dostępne znaki.

Trochę za słabo pamiętam oryginał, żeby wyłapywać tolkienowskie smaczki.

Ja jestem i odgrywam niepoślednią rolę, a to zawsze miło łechce ego. Nawet do drużyny się załapałam. Chociaż znikam w tchórzliwych okolicznościach i nie mam pojęcia o swoich dalszych losach jeszcze bardziej niż Reg.

Ale nie narzekam. Sympatyczny tekst. Acz mogłaś doprowadzić historię do jakiegoś wyraźniejszego końca.

Babska logika rządzi!

Nf-owa Drużyna Pierścienia! Bohaterowie zdają się ładnie pasować do swoich ról. Reg jako Gandalf – idealnie! Ale Corinn jako Legolas już mniej idealnie, bo Legolas jest tylko jeden! 

Są momenty zabawne i poważniejsze, lecz całość wypadła bardzo lekko. Stylizacja miejscami nierówna, ale czytało się przyjemnie. Rozwalił mnie Maras grasujący w krasnoludzkich kopalniach i jego walka z Regdalfem. Trochę smutek, że żaden Sonatan się nie pojawił w tekście, ale wiadomo, że nie da się wszystkich umieścić. Tekst mnie wciągnął i bardzo szkoda, że nie wiadomo, jak potoczyły się dalsze losy bohaterów. Mam nadzieję, że kiedyś wrócą i je opiszą :) Ale 16-kartkowy zeszyt ma też swoje plusy – jest lekki, więc nie trzeba było dźwigać! 

 

Reg Bezbłędna xD

Przecież teraz nie jest Błędna XD

 Ojej, Tarnino, jakie to dziwne uczucie – sięgnęłam dna, by potem ulec wybieleniu… ;)

Nachalna symbolika? XD

 Chociaż znikam w tchórzliwych okolicznościach i nie mam pojęcia o swoich dalszych losach jeszcze bardziej niż Reg.

Czemu tchórzliwych? Zagubiłaś się na bagnach, bo autorce zabrakło konceptu :)

Acz mogłaś doprowadzić historię do jakiegoś wyraźniejszego końca.

Jakbym mogła, to bym doprowadziła :P

 Ale Corinn jako Legolas już mniej idealnie, bo Legolas jest tylko jeden!

I Corinn też jest jeden!

 Ale 16-kartkowy zeszyt ma też swoje plusy – jest lekki, więc nie trzeba było dźwigać!

Tak jest ^^

 

Ilustracja przecudna – dokładnie tak to wyglądało yes

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Czemu tchórzliwych?

– Zjeżdżamy stąd! – Finkla chwyciła mnie i C.M.a. – Na to się nie pisałam!

No, nie wygląda to nazbyt odważnie. Kurde, takie ostatnie słowa to wstyd.

Babska logika rządzi!

A nowy zeszyt dotarł?

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

No, nie wygląda to nazbyt odważnie. Kurde, takie ostatnie słowa to wstyd.

W obliczu Balroga marasa? Dowodzą tylko zdrowego instynktu samozachowawczego ^^

A nowy zeszyt dotarł?

Niestety…

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Niestety…

Kurde, szkoda, bo myślałam, że się załapię na następną część ;) Może wyślę jeszcze parę?

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Miś proponuje Wyprawę zwłaszcza świeżynkom. Niech dowiedzą się, jak naprawdę jest na portalu i czego powinny się spodziewać po latach. 

Świeżynki się wyrobią :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Misiu, na cmentarz nie trzeba chodzić. Tam są zombie!

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Cześć!

 

Czemu zrobiłaś z siebie potwora w końcówce? Znaczy nie w końcówce, zanim się zeszyt skończył. Przyjemne i fantastyczne, choć przez wybrany pierwowzór mocno przewidywalne, a silną – imho – stroną takich tekstów jest właśnie nieprzewidywalność. Nieoczekiwane jest tylko zakończenie, bo szczerze mówiąc byłem ciekaw, co tez zostaną na miejscu, gdy tym czasem oni ledwie (w przybliżeniu) pierwszy tom skończyli.

Napisane bardzo zgrabnie, wyłapałem sporo nawiązań (a wielu pewnie nie wyłapałem), więc tekst ocieka nieco portalowością i pozwala – przynajmniej częściowo – zobaczyć ten świat w krzywym zwierciadle. Motyw z Marasem wyszedł nieco zbyt kabaretowo, a i próby sił zabrakło – lub też piór czy pisaków – bo prócz efektownego wejścia niewiele tam zaszło. Co nie zmienia faktu, że szczerze się przy nim uśmiechnąłem.

Pozdrawiam serdecznie i przede wszystkim PISZ, TARNINA, PISZ i nie przejmuj się, że nie zawsze jest perfekcyjnie.

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Czemu zrobiłaś z siebie potwora w końcówce?

(nie, nie mam urodzin naprawdę XD)

Nieoczekiwane jest tylko zakończenie, bo szczerze mówiąc byłem ciekaw, co tez zostaną na miejscu, gdy tym czasem oni ledwie (w przybliżeniu) pierwszy tom skończyli.

Zabrakło lembasów XD Muszę się wybrać i dokupić.

Pozdrawiam serdecznie i 

przede wszystkim PISZ, TARNINA, PISZ i nie przejmuj się, że nie zawsze jest perfekcyjnie.

Nie jest perfekcyjnie, ech. Gdyby było tylko nieperfekcyjnie, to by było fajnie…

heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Podobało się: Zręczna euhemeryzacja/trawestacja/ opowiedzenie Dobrze Wiadomo Czego.

Nie podobało się: Wydaje mi się że kumam o co chodzi z ideą konkursu “Fantaści”, ale nie da się uniknąć zarzutu o hermetyczność.

 

Gratuluję i pozdrawiam!

Hannad, mellon. heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ooooo…!

Dostałem rolę w opowiadaniu, niezmiernie się cieszę xD

 

Wyprawa grupy fantastów bardzo mi się podoba. Trochę przypomina mi Drużynę Pierścienia, tylko że tutaj nie ma artefaktu do zniszczenia, choć Sauron w postaci Graf Omana jest :D

Dobór nazw geograficznych wydaje się nieprzypadkowy…

Dobra robota, świetnie się bawiłem czytając ten tekst!

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Sympatycznie się czytało. Szkoda tylko, że niby jestem, a jednak nie, bo wcale nie bailoutuję i nawet miecza nie dobyłem, chlip. Z drugiej strony jednak jestem, a widzę, że tekst powstał w trakcie mojej kilkuletniej banicji, dziękuję blush. Ogólnie – porządny kawałek Fantastów, sporo ciekawych smaczków, słowotwórstwa i plus za nawiązania do Carrolla.

"Nie wiem skąd tak wielu psychologów wie, co należy, a czego nie należy robić. Takie zalecenia wynikają z konkretnych systemów wartości, nie z wiedzy. Nauka nie udziela odpowiedzi na pytania, co należy, a czego nie należy robić" - dr Tomasz Witkowski

Nie dobyłeś, bo został złamany :) A nie było Cię, bo patrolowałeś bezdroża.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Z przyjemnością przeczytałem po raz drugi. Dobrze, że jest w Bibliotece. yes smiley

heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Pinkne, po prostu pinkne. :D

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Zaś szczyty Gór Zawiązania Akcji pokrywał SNOW :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Godne to i sprawiedliwe

"Nie wiem skąd tak wielu psychologów wie, co należy, a czego nie należy robić. Takie zalecenia wynikają z konkretnych systemów wartości, nie z wiedzy. Nauka nie udziela odpowiedzi na pytania, co należy, a czego nie należy robić" - dr Tomasz Witkowski

yes

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka