- Opowiadanie: Gekikara - Miłość Schrödingera

Miłość Schrödingera

Mia­łem to opo­wia­da­nie gdzieś wy­słać, ale w sumie nie mam szczę­ścia do pu­bli­ka­cji po­za­por­ta­lo­wych, a pew­nie jeśli będę cią­gle spa­mo­wał ma­ila­mi na skrzyk­nę NF’u, to tra­fię na czar­ną listę, więc oto jest.

Je­stem też wiel­ce cie­kaw Wa­szych opi­nii.

 

Bar­dzo dzię­ku­ję be­tu­ją­cym za uwagi do tech­ni­ka­liów, cho­ciaż zna­jąc mnie, jesz­cze wiele ich się ukry­wa w tek­ście.

 

A, i na ko­niec ostrze­że­nie dla tych, co nie spraw­dza­ją tagów. To ro­mans o me­cha­ni­ce kwan­to­wej.

...ale taki ro­mans po ge­ki­ka­ro­we­mu.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Miłość Schrödingera

Marta obu­dzi­ła mnie, bym objął wartę. 

Otwo­rzy­łem oczy, do­strze­głem jej twarz na­chy­la­ją­cą się nade mną i od razu sobie o wszyst­kim przy­po­mnia­łem. Na po­ca­łu­nek za­re­ago­wa­łem zdzi­wie­niem oraz bier­ną ak­cep­ta­cją, która prze­ro­dzi­ła się w pod­nie­ce­nie. Marta wciąż była cho­ler­nie pięk­na, to jedno się nie zmie­ni­ło. Ko­cha­li­śmy się. Nie, to złe słowo. Pie­przy­li­śmy się.

Marta za­mknę­ła oczy. Za­ufa­ła mi i po­zwo­li­ła po­rwać się chwi­li. Kra­jo­braz za oknem ponad ramą łóżka zmie­niał się za każ­dym razem, gdy na niego zer­ka­łem, ale wtedy to było nie­waż­ne. Wspo­mnie­nia ule­cia­ły, czas się za­pę­tlił i przez te kilka chwil by­li­śmy tylko ja i ona.

To za­baw­ne, je­że­li po­my­śleć, że trzy dni wcze­śniej je­dy­nym, czego chcie­li­śmy, to roz­stać się i nie spo­tkać już nigdy wię­cej.

Jakaś część mnie nadal tego pra­gnę­ła – z Martą na pewno było tak samo. Prze­cież nie pa­so­wa­li­śmy do sie­bie, morze gorz­kich słów, które padły z na­szych ust, nie wy­pa­ro­wa­ło. Tylko wybór mie­li­śmy nie­wiel­ki.

W końcu by­li­śmy ostat­ni­mi ludź­mi na Ziemi.

*

Bie­gnie­my przez wy­mar­łe mia­sto, co i raz od­wra­ca­jąc się ner­wo­wo za sie­bie, skąd – z to­ną­cej w ciem­no­ści od­da­li – do­bie­ga nas chrzęst tego, co nas ściga. Nie po­ma­ga fakt, że mu­si­my trzy­mać się za ręce, ale w ta­kiej sy­tu­acji to je­dy­ny gwa­rant, że się nie zgu­bi­my by nigdy już nie od­na­leźć.

Marta jest nie­wia­ry­god­nie szyb­ka, ledwo za nią na­dą­żam. Przy­po­mi­nam sobie stu­dia, kiedy ona tre­no­wa­ła tria­th­lon, pod­czas gdy ja ćwi­czy­łem chla­nie na umór i bieg do ła­zien­ki.

Do­cie­ra­my do drzwi po­bli­skie­go bu­dyn­ku. Za­mknię­te.

*

Od pew­ne­go czasu mie­wa­łem ten sam sen.

Po raz pierw­szy śni­łem go mie­sią­ce przed Tam­tym dniem. Prze­dzie­ra­łem się w nim przez tłum tak samo ubra­nych, po­dob­nych do sie­bie ludzi, spie­sząc się do­kądś, pró­bo­wa­łem biec w gąsz­czu prze­chod­niów, któ­rzy zda­wa­li się w ogóle nie po­ru­szać. Za to wszy­scy pa­trzy­li w jed­nym kie­run­ku – na mnie.

W końcu było ich aż tylu, że nie mo­głem prze­bić się dalej. Ciała ludzi zbi­tych w jedną masę za­ci­ska­ły się wokół mnie ni­czym klesz­cze. Przy­gnia­ta­ły. Po­zba­wia­ły od­de­chu.

Potem się bu­dzi­łem.

Jed­nak w ostat­nich dniach, gdy wy­rwa­ny ze snu na­głym przy­pły­wem ad­re­na­li­ny roz­glą­da­łem się wokół i wra­ca­ła do mnie pa­mięć o tym, że na całym świe­cie poza mną była tylko ta jedna osoba le­żą­ca obok, wra­że­nie ob­rę­czy za­ci­ska­ją­cej się na klat­ce pier­sio­wej wcale nie ustę­po­wa­ło.

*

Ze­ga­rek wska­zy­wał dwu­na­stą, co kom­plet­nie nic nie ozna­cza­ło. Słoń­ce chy­li­ło się ku za­cho­do­wi, śnież­ne zaspy migotały ni­czym dia­men­ty, a prze­cież mie­li­śmy po­ło­wę maja. To zna­czy: jesz­cze trzy dni wcze­śniej mie­li­śmy. Pory roku stały się rów­nie po­zba­wio­ne zna­cze­nia, co go­dzi­ny.

Marta otwo­rzy­ła lo­dów­kę, którą wsta­wi­li­śmy do sy­pial­ni i od­wró­ci­ła się do mnie z wy­ra­zem twa­rzy, który zna­łem aż za do­brze. Chcia­ła się kłó­cić.

– Nic nie ma! Prze­cież tu były jesz­cze wczo­raj – oznaj­mi­ła z wy­rzu­tem, wska­zu­jąc na puste wnę­trze, wcze­śniej pełne za­pa­sów. – Za­sną­łeś, przy­znaj się!

– Może to przez drzwicz­ki. Nie są prze­zro­czy­ste, więc nie widać, co jest w środ­ku. Jesz­cze wiele mu­si­my się na­uczyć – po­wie­dzia­łem ze spo­ko­jem. To naj­bar­dziej ją draż­ni. Zwłasz­cza, kiedy mogę mieć rację.

Marta za­czę­ła roz­glą­dać się po po­ko­ju za­gra­co­nym do gra­nic moż­li­wo­ści. Ze­bra­li­śmy tu wszyst­ko, co nie­zbęd­ne, tak jak za­le­ca ko­mu­ni­kat. Wie­dzia­łem, co ona ro­bi­ła. Szu­ka­ła róż­nic. Kiedy byłem dziec­kiem, roz­wią­zy­wa­nie ta­kich ła­mi­głó­wek było spo­so­bem na nudę. Kilka dni temu na­bra­ło cał­kiem istot­ne­go zna­cze­nia.

W końcu zna­la­zła. Do­strze­gła to, co chcia­ła. Wska­za­ła sto­ją­ce na ko­mo­dzie zdję­cie z wa­ka­cji. By­li­śmy na nim razem na tle Alp. Tyle że nigdy tam nie po­je­cha­li­śmy – góry nie są dla mnie.

– Nie za­sną­łeś, co? – Wy­krzy­wi­ła usta z nie­sma­kiem.

No i co mo­głem na to od­po­wie­dzieć?

– Mu­si­my zna­leźć coś do je­dze­nia. – Wsta­łem z łóżka, roz­glą­da­jąc się za spodnia­mi. Nie było ich tam, gdzie je zo­sta­wi­łem.

Cmok­ną­łem z po­iry­to­wa­nia. Jak to się wszyst­ko po­chrza­ni­ło! I naj­gor­sze, że tym razem to była moja wina. Zresz­tą, co­kol­wiek się dzia­ło, to za­wsze była moja wina.

– Idź sam – rzu­ci­ła Marta, choć wie­dzia­ła, że to mrzon­ki.

Gdy­bym tak zro­bił… Nie będę ukry­wał, ku­si­ła cza­sem mnie ta myśl.

Marta od­wró­ci­ła się ple­ca­mi, by uda­wać, że za­in­te­re­so­wa­ła ją za­war­tość szu­fla­dy na bie­li­znę. Jesz­cze wczo­raj wrzu­ci­li­śmy tam kilka gar­ści ba­te­rii, tak na wy­pa­dek, gdyby nagle za­bra­kło prądu.

Wtedy zo­sta­nie nam cho­ciaż radio.

Pa­trzy­łem na jej spię­ty kark, który kilka go­dzin wcze­śniej ob­sy­py­wa­łem po­ca­łun­ka­mi. W tym mo­men­cie wy­da­wał mi się na­le­żeć do cał­kiem obcej osoby. Ze mną było tak samo. Zu­peł­nie jak­bym przez chwi­lę nie­uwa­gi zmie­nił się w kogoś in­ne­go.

Naj­gor­sze, że nie mo­głem tego wy­klu­czyć. W końcu tak się dzia­ło ze wszyst­kim, co nas ota­cza­ło. Cho­ciaż wła­ści­wie tak było za­wsze, nie tylko od tych trzech pie­kiel­nych dni.

Ra­dio­wy szum prze­ro­dził się w dźwięk ko­mu­ni­ka­tu, po­wta­rza­ne­go dzień w dzień co trzy go­dzi­ny. Co­kol­wiek by się nie dzia­ło – on jeden się nie zmie­niał. Ostat­nia cząst­ka zba­wien­nej, prze­wi­dy­wal­nej ru­ty­ny, jaka nam po­zo­sta­ła.

Dzię­ki niemu Marta wie­rzy­ła, że ktoś nas kie­dyś znaj­dzie, a wtedy wszyst­ko znów wróci do normy. Ja stra­ci­łem reszt­ki złu­dzeń. I to już dawno temu.

*

Z tymi ostat­ni­mi ludź­mi na Ziemi, to nie takie pro­ste, jak mo­gło­by się wy­da­wać.

Nie było żad­nej ka­ta­stro­fy, glo­bal­ne­go ka­ta­kli­zmu, wojny, epi­de­mii. Ko­niec świa­ta przy­szedł nagle i – je­że­li wie­rzyć tre­ści ko­mu­ni­ka­tu – dla każ­de­go z osob­na.

Dla mnie i Marty był to zwy­kły, nie­dziel­ny po­ra­nek, jeden z wielu ci­chych dni. Wa­liz­ka przy­nie­sio­na z piw­ni­cy już cze­ka­ła w sza­fie, żebym ją spa­ko­wał. Sie­dzie­li­śmy przy kawie. Tro­chę razem, a tro­chę osob­no, posyłając sobie na­wza­jem ukrad­ko­we spoj­rze­nia. To nas ura­to­wa­ło. To zna­czy: po­zwo­li­ło zo­stać razem.

Chcąc za­głu­szyć ciszę, włą­czy­łem radio. Wtedy po raz pierw­szy usły­sze­li­śmy ko­mu­ni­kat.

– Co za bzdu­ry – wes­tchną­łem, zmie­nia­jąc czę­sto­tli­wość.

Jed­nak bez wzglę­du na to, jaką wy­bra­łem, sły­sze­li­śmy to samo na­gra­nie, kla­row­ne i niezmą­co­ne naj­mniej­szym szu­mem.

– To jakiś żart? – po­wie­dzia­łem do sie­bie i wyj­rza­łem za okno. 

Roz­bi­te, po­rzu­co­ne sa­mo­cho­dy za­le­ga­ły na ulicy. Nikt nie spa­ce­ro­wał po chod­ni­kach. Nie sły­chać było szczeka­nia wy­pro­wa­dza­nych psów ani świer­go­tu pta­ków.

– Co się dzie­je? – za­py­ta­ła Marta, do­łą­cza­jąc do mnie.

Się­gnę­ła po te­le­fon i wy­bra­ła numer do matki. Od­po­wie­dzia­ła jej au­to­ma­tycz­na se­kre­tar­ka.

Dzie­sięć minut póź­niej sie­dzie­li­śmy obok sie­bie i ner­wo­wo wy­bie­ra­li­śmy każdy za­pi­sa­ny numer w na­szych skrzyn­kach kon­tak­to­wych. Żaden nie od­po­wie­dział.

– Zo­ba­czę, co u są­sia­dów – sap­ną­łem, idąc ku drzwiom.

Nim prze­krę­ci­łem zamek, do­pa­dła mo­je­go ra­mie­nia i ści­snę­ła je kur­czo­wo.

To nie tak, że uwie­rzy­ła w sza­lo­ną treść ra­dio­we­go ko­mu­ni­ka­tu, który ata­ko­wał nas na każ­dej sta­cji, ale po pro­stu wo­la­ła dmu­chać na zimne. Nic dziw­ne­go, za­wsze była ode mnie mą­drzej­sza.

Spraw­dzi­li­śmy wszyst­kie drzwi na na­szym pię­trze, potem w całej klat­ce, na ko­niec w całym bu­dyn­ku.

Nie było ni­ko­go prócz nas.

*

Do ko­lej­nych drzwi, da­ją­cych na­dzie­ję oca­le­nia, dzie­li nas ja­kieś dwa­dzie­ścia me­trów. Naj­dłuż­sze dwa­dzie­ścia me­trów, jakie wi­dzia­łem. Od­gło­sy zbli­ża­ją­ce­go się za­gro­że­nia przy­bie­ra­ją na sile, jakby o as­falt ude­rzał pia­sko­wy deszcz. Rzu­ca­my się do biegu, ale gu­bi­my tempo. Marta upada, cią­gnie mnie w dół, ale udaje mi się utrzy­mać na no­gach.

Przez uła­mek se­kun­dy, le­d­wie mgnie­nie w sko­ło­wa­nym umy­śle, za­sta­na­wiam się, czy nie pu­ścić jej dłoni i nie po­biec sa­me­mu. Zaraz potem przy­cho­dzi po­czu­cie winy, jakaż to po­twor­na myśl zro­dzi­ła się w mojej gło­wie.

Po­ma­gam jej wstać i ru­sza­my dalej. Coś za nami jest coraz bli­żej i na­bie­ra roz­pę­du.

*

Pły­ną­ce z gło­śni­ków słowa przy­po­mi­na­ją nam, że kłót­nia nie ma sensu. W za­sa­dzie nic już nie ma sensu, ale tę myśl zo­sta­wiam dla sie­bie. Na razie cią­gnę to dalej, nie za­brak­nie czasu, żeby się pod­dać.

Widzę po­ru­sza­ją­ce się bez­gło­śnie wargi Marty. Trak­tu­je ko­mu­ni­kat jak man­trę, jak mo­dli­twę nowej re­li­gii. Sam mam te słowa wy­ry­te w pa­mię­ci.

Uwaga, tu Osto­ja! Jeśli sły­szysz tę wia­do­mość, skup uwagę na oso­bie naj­bli­żej cie­bie. Patrz na nią, złap ją za rękę. Nie po­zo­stał nikt prócz was. Może je­ste­ście we dwoje, może jest was kil­ko­ro. Ni­ko­go in­ne­go nie spo­tka­cie do czasu, aż was znaj­dzie­my.

Po pierw­sze: Kon­takt wzro­ko­wy lub fi­zycz­ny jest ko­niecz­ny, by­ście zo­sta­li razem – a twój part­ner lub part­ner­ka, to klucz do two­je­go oca­le­nia. Jeśli się roz­dzie­li­cie, na za­wsze zo­sta­nie­cie sami.

Po dru­gie: Mu­si­cie prze­trwać, jak naj­mniej od­da­la­jąc się od miej­sca, w któ­rym je­ste­ście. Znajdź­cie bez­piecz­ne schro­nie­nie. Zbierz­cie za­pa­sy. Umieść­cie wszyst­kie nie­zbęd­ne wam przed­mio­ty na wi­do­ku, w jed­nym po­miesz­cze­niu, gdzie bę­dzie­cie prze­by­wać. Moż­li­wie czę­sto spraw­dzaj­cie, czy są na miej­scu.

Po trze­cie: Kiedy jedno z was śpi, dru­gie musi trzy­mać wartę. Świat wokół was bę­dzie się zmie­niał – tym bar­dziej, im dłuż­sze będą prze­rwy w wa­szej ob­ser­wa­cji. Skup­cie się na miej­scu, w któ­rym je­ste­ście. Niech po­zo­sta­nie moż­li­wie naj­mniej zmie­nio­ne. Dzię­ki temu was znaj­dzie­my.

Po­wta­rzam: tylko kon­takt fi­zycz­ny lub wzro­ko­wy gwa­ran­tu­je wam, że nie zo­sta­nie­cie sami i nie zgu­bi­cie się bez moż­li­wo­ści od­na­le­zie­nia.

Tu mó­wi­ła Osto­ja! Azyl dla ludz­ko­ści roz­pro­szo­nej w bez­li­ku świa­tów. Ocze­kuj­cie nas. Prze­trwaj­cie. Gdy was znaj­dzie­my, do­wie­cie się wszyst­kie­go. Oddział Ratunkowy jest w drodze. Powtarzam, Oddział RAT w drodze. Oddział RAT w drodze.

Nic mnie tak w życiu nie iry­tu­je, jak nie­do­po­wie­dze­nia. Dla­te­go za każ­dym razem, gdy ko­mu­ni­kat do­bie­ga końca, mam chęć rzu­cić ra­diem o ścia­nę.

*

Trzy­ma­jąc się za ręce, prze­mie­rza­li­śmy puste ulice mia­sta, szu­ka­jąc skle­pu, który warto splą­dro­wać. To nie takie pro­ste, kiedy oko­li­ca zmie­ni­ła się do tego stop­nia, że nawet na­pi­sy na szyl­dach są wy­pi­sa­ne w ję­zy­ku, który kom­plet­nie ni­cze­go nam nie przy­po­mi­na.

W miej­scu wie­lo­bran­żo­we­go dys­kon­tu na­tra­fi­li­śmy na sklep z bro­nią. Roz­bi­łem szybę ga­blot­ki, wy­ją­łem strzel­bę i za­czą­łem roz­glą­dać się za na­bo­ja­mi.

– Ty w ogóle umiesz strze­lać? – za­py­ta­ła Marta z nie­do­wie­rza­niem. Do­brze wie­dzia­łem, co chcia­ła przez to po­wie­dzieć. „Czy ty w ogóle coś po­tra­fisz?”, tak na­praw­dę brzmia­ło to py­ta­nie.

– Umiem wiele rze­czy – od­po­wie­dzia­łem, cho­ciaż ostat­ni raz trzy­ma­łem broń w rę­kach na far­mie wuja Fran­ka, kiedy mia­łem trzy­na­ście lat.

– Co w ogóle chciał­byś z tym zro­bić? Je­ste­śmy sami, nawet zwie­rzę­ta znik­nę­ły.

To praw­da, a przy­naj­mniej do tam­tej pory za­uwa­ża­li­śmy tylko chma­ry owa­dów i stada dzi­kich szczu­rów. Jeśli było tak, jak mówił ko­mu­ni­kat, i to nie wszyst­ko wokół się zmie­nia­ło, tylko my po­ru­sza­li­śmy się w ja­kimś stru­mie­niu rze­czy­wi­sto­ści, to bez wąt­pie­nia we wszyst­kich z tych świa­tów szczu­ry obej­mą pa­no­wa­nie.

– Na wszel­ki wy­pa­dek – od­po­wie­dzia­łem, bo co mia­łem po­wie­dzieć?

Nigdy jej nie wspo­mnia­łem o fan­to­mo­wych lu­dziach.

*

Za­uwa­ży­łem ich pierw­sze­go dnia, nie­dłu­go po tym, jak wró­ci­li­śmy do miesz­ka­nia. Marta była roz­trzę­sio­na, sła­nia­ła się na no­gach. Ja czu­łem się jak w nie­po­ko­ją­cym śnie, z któ­re­go nie umiem się obu­dzić.

Oby­dwo­je nie chcie­li­śmy my­śleć o tym, że już wię­cej nie zo­ba­czy­my swo­ich bli­skich. Wtedy było to dla nas rów­no­znacz­ne z ich śmier­cią. Do­pie­ro wy­słu­chaw­szy po­now­nie ko­mu­ni­ka­tu, tym razem skru­pu­lat­nie ob­ra­ca­jąc w my­ślach każde słowo, udało nam się ze strzęp­ków in­for­ma­cji uło­żyć obraz tego, co się stało.

– Czy­ta­łem nie­daw­no o te­stach no­we­go ak­ce­le­ra­to­ra czą­stek. Chyba gdzieś w Chi­nach – po­wie­dzia­łem, gdy pró­bo­wa­li­śmy się po­zbie­rać. – Chcie­li badać su­per­po­zy­cję kwan­to­wą. Może to ma zwią­zek z… – Prze­rwa­łem, bo wła­śnie do­strze­głem coś za oknem.

Na dachu prze­ciw­le­głe­go bu­dyn­ku stał ubra­ny na czar­no męż­czy­zna. Wy­prę­żo­ny na bacz­ność, trwał w bez­ru­chu, twa­rzą zwró­co­ny ku na­sze­mu oknu.

– Wi­dzisz go? – za­py­ta­łem, ale gdy tylko mru­gną­łem, tam­ten znik­nął.

Marta nie zdą­ży­ła spoj­rzeć. Trzy­ma­ła pa­pie­ro­sa w drżą­cej dłoni i pró­bo­wa­ła się za­cią­gnąć.

– Za­uwa­ży­łeś kogoś? – za­py­ta­ła z kiep­sko skry­wa­ną na­dzie­ją.

– Nie – od­par­łem po chwi­li na­my­słu. – Przy­wi­dzia­ło mi się.

Tego dnia wi­dzia­łem męż­czy­znę w czer­ni jesz­cze kil­ku­krot­nie, ale za­wsze wtedy, gdy Marta nie pa­trzy­ła. Za każ­dym razem, tak mi się wy­da­je, był o krok bli­żej kra­wę­dzi dachu.

Na­stęp­ne­go dnia też go wi­dzia­łem, ale tym razem nie był sam. Do­łą­czy­ły do niego trzy do złu­dze­nia po­dob­ne zjawy, a bu­dy­nek, na któ­rym stały, zbli­żył się nieco do na­sze­go, więc cała czwór­ka miała gdzie kon­ty­nu­ować swój śli­ma­czy marsz, przy­po­mi­na­ją­cy po­łą­cze­nie za­ba­wy w cho­wa­ne­go z grą w ciu­ciu­bab­kę.

Tamtej nocy – to zna­czy w cza­sie, który uwa­ża­li­śmy za noc – gdy daliśmy się opanować pożądaniu, przy­glą­da­ło nam się już dwu­na­stu fan­to­mo­wych ludzi. Byli tak bli­sko, że roz­róż­nia­łem ich twa­rze.

Nie mo­głem się po­zbyć wra­że­nia, że gdzieś już ich kie­dyś wi­dzia­łem.

Moż­li­we, że po pro­stu za­czy­na­łem wa­rio­wać.

*

To jakiś kosz­mar.

Nogi mam odrę­twia­łe, po czę­ści ze zmę­cze­nia, po czę­ści ze stra­chu. Marta pró­bu­je wy­krze­sać z sie­bie reszt­ki sił, na­stęp­ne drzwi są nie­da­le­ko. Nie łudzę się jed­nak, że będą otwar­te. Pró­bu­je­my biec, choć coraz czę­ściej się od­wra­ca­my, nie pa­trzy­my przed sie­bie.

Już bez trudu roz­po­zna­je­my to, co nas ściga. Jest tak bli­sko, że nawet w ni­kłym świe­tle gwiazd, któ­rych aku­rat nie przy­sła­nia­ją chmu­ry, mo­że­my to do­strzec.

Na­ci­skam trze­cią już klam­kę. Drzwi nie ustę­pu­ją.

A miało być ina­czej. Miało być zu­peł­nie ina­czej…

*

Sklep zna­leź­li­śmy za ro­giem, przedarł­szy się przez śnież­ne zaspy. Spa­ko­wa­li­śmy w torby wszel­ką go­to­wą żyw­ność, jaką udało nam się zna­leźć. Nie ze­bra­li­śmy tego zbyt wiele, jakby ktoś już tu był przed nami. To wcale nie by­ło­by takie złe – spo­tkać in­nych ludzi.

Nim wy­szli­śmy, przy­sta­ną­łem przed półką z cza­so­pi­sma­mi an­glo­ję­zycz­ny­mi i grze­ba­łem chwi­lę w ma­ga­zy­nach po­pu­lar­no­nau­ko­wych, igno­ru­jąc wes­tchnie­nie Marty, która wzmo­gła uścisk na mojej dłoni.

– Patrz, tutaj – wska­za­łem wy­cią­gnię­ty eg­zem­plarz „Phy­sics Today”. – Na pierw­szej stro­nie. „Chiń­ski ak­ce­le­ra­tor czą­stek zbada gra­ni­ce kwan­to­we­go splą­ta­nia”.

Marta rzu­ci­ła okiem i wy­da­ła z sie­bie mruk­nię­cie, ni­czym kot.

– My­ślisz, że to przez nich? – za­py­ta­ła, szcze­rze mnie za­ska­ku­jąc. Nie są­dzi­łem, że bę­dzie za­in­te­re­so­wa­na. Po pro­stu chcia­łem jej to po­ka­zać.

– Nie wiem – od­po­wie­dzia­łem z wa­ha­niem. – Ale me­cha­ni­ka kwan­to­wa opi­su­je cząst­ki, które znaj­du­ją się w wielu miej­scach czy sta­nach jed­no­cze­śnie, tak jakby było na raz kilka rze­czy­wi­sto­ści. Do­pie­ro kiedy pod­da­my je ob­ser­wa­cji, przyj­mu­ją okre­ślo­ne war­to­ści. Czy nie to samo dzie­je się teraz… ze wszyst­kim?

– Jak w tym eks­pe­ry­men­cie z kotem – pod­ję­ła temat.

W jed­nej chwi­li przy­po­mnia­łem sobie dziew­czy­nę, w któ­rej się za­ko­cha­łem i nasze roz­mo­wy o czym­kol­wiek cią­gnię­te do bla­de­go świtu.

– Tak, do­kład­nie! – Po­twier­dzi­łem. – Tylko ten kot może być żywy, mar­twy albo w mi­lio­nie in­nych sta­nów po­mię­dzy.

Marta po­smut­nia­ła. Do­strze­głem to w jej oczach, za­wsze wtedy wy­da­ją się przy­ga­szo­ne.

– My­ślisz, że nas od­naj­dą?

– To pew­nie kwe­stia czasu – po­wie­dzia­łem to, co chcia­ła usły­szeć. – Chodź­my już.

Kiedy opu­ści­li­śmy sklep, na ze­wnątrz trwa­ła wio­sna, więc zdję­li­śmy kurt­ki i prze­wią­za­li­śmy je w pasie. Ru­szy­li­śmy pod rękę i mia­łem wra­że­nie, że nie tylko z przy­mu­su, że tak wła­śnie byśmy szli, gdyby świat się nie roz­padł, tylko nie dźwi­ga­li­by­śmy wtedy wy­ła­do­wa­nych po brze­gi toreb. Ża­ło­wa­łem je­dy­nie, że nie szu­ka­łem do­kład­niej na­bo­jów i nie za­bra­łem tam­tej strzel­by.

Skrę­ci­li­śmy za róg, gdzie już pro­sta droga pro­wa­dzi­ła do na­sze­go no­wo­ wy­bu­do­wa­ne­go osie­dla – wtedy chwi­la bez­tro­ski pękła jak my­dla­na bańka.

W miej­scu na­sze­go bloku rósł las.

– Wie­dzia­łam! Wie­dzia­łam, że tak bę­dzie! – wy­krzyk­nę­ła Marta, wy­ry­wa­jąc dłoń. – Mo­gli­śmy zro­bić coś in­ne­go. Prze­szu­kać inne miesz­ka­nia. Wy­pra­wa do skle­pu to był idio­tyzm!

„Dla­cze­go wcze­śniej nic in­ne­go nie za­pro­po­no­wa­łaś?” ci­snę­ło mi się na usta, ale wie­dzia­łem, gdzie ta dys­ku­sja za­pro­wa­dzi i nie mia­łem ocho­ty na kłót­nię. Wręcz prze­ciw­nie, czu­łem się w pew­nym sen­sie wy­zwo­lo­ny.

– I do­brze. Dosyć mam tego sie­dze­nia i cze­ka­nia na zba­wie­nie! Znajdź­my sa­mo­chód i po­jedź­my gdzieś. Nad morze. Albo do Pa­ry­ża. Zrób­my coś za­miast sie­dzieć i cze­kać, aż do resz­ty zwa­riu­je­my.

– Co ty wy­ga­du­jesz?! – ob­ru­szy­ła się. – Ko­mu­ni­kat…

– Chrza­nić ko­mu­ni­kat! Nie­zna­ni lu­dzie ka­tu­ją nas nim co kilka go­dzin, już mi się od tego rzy­gać chce. Po­wo­du­ją, że sie­dzi­my w stra­chu przed za­mknię­ciem oczu. Pod­czas, gdy… – Pu­ści­łem torbę, a ta ude­rzy­ła o as­falt z ło­sko­tem; mia­łem tam kilka sło­ików. Chwy­ci­łem obu­rącz dłoń Marty. – To może być dla nas szan­sa! Zo­bacz, mo­że­my po­je­chać gdzie­kol­wiek! Spać, gdzie chce­my, robić to, na co mamy ocho­tę! Za ni­czym nie mu­si­my gonić. Pa­mię­tasz, jak sza­leń­czo by­li­śmy kie­dyś za­ko­cha­ni? Jakby cały świat nie ist­niał! To jak, po­je­dziesz ze mną? Nie mu­sisz się spie­szyć z de­cy­zją, mamy mnó­stwo czasu.

Marta mil­cza­ła. Za­sta­na­wia­ła się. Jej źre­ni­ce tań­czy­ły, to pa­trząc na mnie, to prze­ska­ku­jąc mię­dzy ką­ci­ka­mi oczu. W końcu uśmiech­nę­ła się de­li­kat­nie i wy­po­wie­dzia­ła jedno słowo:

– Paryż.

*

Mi­nę­ło kilka go­dzin, trze­ci dzień do­bie­ga końca, nawet słoń­ce po­sta­no­wi­ło do­pa­so­wać się do zgu­bio­ne­go rytmu i zni­ka­ło za ho­ry­zon­tem. Je­cha­li­śmy w mil­cze­niu zna­le­zio­nym na ulicy SUV-em. Jego wła­ści­ciel mu­siał znik­nąć aku­rat w mo­men­cie, kiedy wło­żył klu­czyk do sta­cyj­ki, po­my­śla­łem, gdy na­tra­fi­li­śmy na to auto. 

Potem jed­nak uświa­do­mi­łem sobie, że ten kon­kret­ny SUV był tylko re­pre­zen­ta­cją ja­kie­goś in­ne­go sa­mo­cho­du, za­ob­ser­wo­wa­ne­go prze­ze mnie w nie­wia­do­mej chwi­li przed Wiel­kim Od­dzie­le­niem – jak za­czą­łem na­zy­wać Tam­ten Dzień – i rów­nie do­brze mógł nie ist­nieć nigdy wcze­śniej, a więc nie było moż­li­wo­ści, by ktoś go po­rzu­cił.

Skąd w takim razie jego obec­ność? Skąd bie­rze się co­kol­wiek?

Im dłu­żej się nad tym za­sta­na­wia­łem, tym mniej znaj­do­wa­łem od­po­wie­dzi, a wię­cej pytań. Rze­czy­wi­stość za­czę­ła przy­po­mi­nać me­cha­ni­kę kwan­to­wą, a jak po­wie­dział jeden z tych mó­zgow­ców, któ­rzy zje­dli na niej zęby: me­cha­ni­ki kwan­to­wej tak na­praw­dę nikt nie ro­zu­mie.

Skrę­ci­li­śmy w kie­run­ku mia­sta, gdy słoń­ce znik­nę­ło, ustę­pu­jąc miej­sca nocy. Zmierzch okrył bu­dyn­ki pół­prze­źro­czy­stą, gra­na­to­wą chu­s­tą. Tak, roz­my­śli­li­śmy się. To zna­czy Marta się roz­my­śli­ła, sły­sząc w radiu ko­mu­ni­kat. Mil­cze­li­śmy. Jej dłoń spo­czy­wa­ła na moim udzie, ale mię­dzy nami ziała prze­paść.

Po dziew­czy­nie, w któ­rej się za­ko­cha­łem, nie było śladu.

Jakby to ująć w sło­wach pa­su­ją­cych do sy­tu­acji? Nasze stany kwan­to­we przy­ję­ły prze­ciw­staw­ne war­to­ści. 

*

Marta krzy­czy, nawet nie pró­bu­je ucie­kać. Ja stoję w bez­ru­chu, wpa­trzo­ny w ma­ka­brycz­ną plą­ta­ni­nę, jesz­cze więk­szą niż po­przed­nio.

– Za­mknij oczy! – wołam w ostat­nim, de­spe­rac­kim zry­wie, z na­dzie­ją, że gdy po­now­nie je otwo­rzymy, mon­strum już nie bę­dzie.

Jakby nasze zmy­sły i myśli miały ja­ką­kol­wiek wła­dzę nad tym, co nas spo­ty­ka…

*

Zga­si­łem sil­nik na skra­ju lasu, jak naj­bli­żej miej­sca, w któ­rym ostat­nie­go ranka była nasza klat­ka scho­do­wa. Marta spała na tyl­nym sie­dze­niu, ści­ska­jąc jedną z toreb wy­ła­do­wa­nych pro­wian­tem. Drugą trzy­ma­ła w no­gach. Kon­takt fi­zycz­ny to forma za­bez­pie­cze­nia – je­dy­na jaką mie­li­śmy. Po­zo­sta­wa­ła też na­dzie­ja, że za­war­tość nie zmie­ni się w masę ru­pie­ci.

Pa­trzy­łem na Martę w lu­ster­ku wstecz­nym. Wy­star­czył­by nie­wiel­ki ruch, bym stra­cił ją z oczu. Za­sta­na­wia­łem się, jak długi czas musi upły­nąć od ob­ser­wa­cji, aby ta zdą­ży­ła się zdez­ak­tu­ali­zo­wać. Dziw­ne, że jesz­cze tego nie spraw­dza­li­śmy.

Zmie­ni­łem po­zy­cję na skraj­nie nie­wy­god­ną i opar­ty ple­ca­mi o kie­row­ni­cę pa­trzy­łem bez­po­śred­nio na – chcąc, nie chcąc – mi­łość mo­je­go życia. O ile tak można było na­zwać łą­czą­ce nas uczu­cie. Nasza więź przy­po­mi­na­ła kota Schrödin­ge­ra: żywa lub mar­twa, za­leż­nie kiedy otwo­rzyć pu­deł­ko.

Mi­nę­ła go­dzi­na, potem na­stęp­na. Las szu­miał jed­no­staj­nie. Żeby nie za­snąć mu­sia­łem czymś zająć umysł, więc się­gną­łem po omac­ku do schow­ka i wy­cią­gną­łem z niego co­kol­wiek. Mapa. Świet­nie, mapa była bez­war­to­ścio­wa, więc mo­głem z niej sko­rzy­stać. Po­ło­ży­łem ją na sie­dze­niu pa­sa­że­ra, od­li­czy­łem do pię­ciu i spraw­dzi­łem, czy jest na miej­scu. Potem od­cze­ka­łem dzie­sięć se­kund. Potem trzy­dzie­ści. Potem… usły­sza­łem coś.

W ostat­niej chwi­li opa­no­wa­łem in­stynk­tow­ną po­trze­bę od­wró­ce­nia się.

– Marta! – za­wo­ła­łem. – Obudź się.

Wy­cią­gną­łem rękę i po­trzą­sną­łem jej ra­mie­niem.

– Mu­sisz wstać – po­wta­rza­łem nie­cier­pli­wie, kiedy roz­chy­la­ła skle­jo­ne snem po­wie­ki. – Coś tam jest. W lesie.

Te kilka słów wy­star­czy­ło, by wró­ci­ła do przy­tom­no­ści.

Prze­ci­snę­ła się do przo­du, na sie­dze­nie pa­sa­że­ra, ale nie od­pa­li­łem jesz­cze sil­ni­ka. Sie­dzie­li­śmy w mil­cze­niu, za­pa­trze­ni w ciem­ność gę­stwi­ny. Moja dłoń, za­mknię­ta mię­dzy obi­ciem drąż­ka a ręką Marty, po­ci­ła się nie­przy­jem­nie. Mia­łem ocho­tę ją wy­cią­gnąć.

Li­ście po­ru­szy­ły się. Naj­pierw nie­znacz­nie, gdzieś w głębi, ale to, co po­wo­do­wa­ło ich ruch, zbli­ża­ło się i po­dą­ża­ło pro­sto na nas. Fan­to­mo­wi lu­dzie, prze­bie­gło mi przez myśl, ale to nie mogli być oni. Nigdy nie wi­dzia­łem, żeby się po­ru­sza­li.

Pod wpły­wem im­pul­su zer­k­ną­łem w lu­ster­ko i uj­rza­łem ich, sto­ją­cych le­d­wie kil­ka­na­ście me­trów za sa­mo­cho­dem. Nigdy nie byli tak bli­sko.

– Cho­le­ra! – krzyk­ną­łem.

– Co ro­bisz? – szep­nę­ła Marta z na­ga­ną, gdy wrzu­ci­łem wstecz­ny i ru­szy­łem, wciąż pa­trząc we wstecz­ne lu­ster­ko.

„Prze­ko­na­my się, czy je­ste­ście praw­dzi­wi” po­wie­dzia­łem do sie­bie w my­ślach, kiedy coś wy­peł­zło z lasu i po­ja­wi­ło się tuż przed maską auta.

– Chry­ste! Co to?! – wrza­snę­ła Marta, wbi­ja­jąc pa­znok­cie w moją dłoń.

W kie­run­ku SUV-a po­dą­żał ogrom­ny robak, nie­wie­le mniej­szy od sa­mo­cho­du. Nie, to nie była pojedyncza isto­ta. To całe mro­wie wijów, wie­losz­cze­tów i pi­ja­wek sple­cio­nych ze sobą, jakby stanowiły jeden organizm. Nie­moż­li­we, by to mogło się po­ru­szać – a jed­nak pę­dzi­ło w kie­run­ku na­sze­go auta.

Do­da­łem gazu, wy­krę­ci­łem na wstecz­nym i po­pro­wa­dzi­łem auto jak naj­da­lej od ro­ba­ka. Marta za­ci­snę­ła rękę na moim udzie, by nie roz­dzie­li­ło nas w trak­cie jazdy, gdyby stra­ci­ła mnie z oczu.

– Co to było? Chry­ste, co to było? – po­wta­rza­ła raz po raz, z tru­dem ła­piąc od­dech.

Pę­dzi­li­śmy przez mia­sto, a ro­ba­czy stwór, choć za­dzi­wia­ją­co szyb­ki, zo­stał w tyle. O fan­to­mo­wych lu­dziach przy­po­mnia­łem sobie do­pie­ro za za­krę­tem. Znik­nę­li, jak za­wsze.

*

Mi­nę­ło pół go­dzi­ny, nim się za­trzy­ma­li­śmy. Marta była blada, jakby sama śmierć wy­szła jej na po­wi­ta­nie. Nie mo­głem roz­luź­nić dłoni za­ci­śnię­tej na kie­row­ni­cy. Oboje od­dy­cha­li­śmy jak po pół­ma­ra­to­nie i pa­trzy­li­śmy sobie w oczy. Skurcz po­wo­li mijał.

– Co to było? – za­py­ta­ła Marta po raz setny, jak­bym miał gdzieś ma­gicz­ną księ­gę z od­po­wie­dzia­mi na wszyst­kie py­ta­nia. – Nie goni już nas? Co teraz zro­bi­my?

Pa­trzy­łem na nią tępo, nie wie­dząc, co mam po­wie­dzieć.

– Mia­łaś rację, nie po­win­ni­śmy się ru­szać z bloku. To moja wina, za­sną­łem, spieprzyłem spra­wę i teraz goni nas ja­kieś cho­ler­stwo. Nasz zwią­zek też ja spie­przy­łem…

– Prze­stań – uci­szy­ła mnie, ale ton nie współ­grał ze sło­wa­mi. Chcia­ła, żebym kon­ty­nu­ował. To była chwi­la jej trium­fu.

– To praw­da. Gdyby nie ten po­krę­co­ny ko­niec świa­ta, nie by­li­by­śmy już razem. I to też by­ła­by moja wina – cią­gną­łem więc wy­zna­nie win.

Marta na­chy­li­ła się i po­ca­ło­wa­ła mnie. Od­wza­jem­ni­łem po­ca­łu­nek. Roz­gar­ną­łem jej włosy, ob­ją­łem kark. Ko­cham ją. Tak, w tam­tej chwi­li byłem tego pe­wien.

Nagle zie­mia za­czę­ła drżeć i usły­sze­li­śmy stłu­mio­ny trzask.

Otwo­rzy­łem oczy i spoj­rza­łem na drogę. Przez ulicę, do­kład­nie pod na­szym SUV-em, bie­gło pęk­nię­cie. Roz­sze­rza­ło się z se­kun­dy na se­kun­dę, two­rząc istną prze­paść.

– Wy­sia­daj! – krzyk­ną­łem.

Marta otwo­rzy­ła drzwi. Nie­mal wy­pchną­łem ją na ze­wnątrz i zaraz sam wy­sko­czy­łem z auta, tym samym wyj­ściem. Po­cią­gną­łem ją za rękę, w prze­ciw­nym kie­run­ku, kiedy chcia­ła wró­cić po torby z pro­wian­tem. Po chwi­li sa­mo­chód spadł na dno prze­pa­ści, która na­bra­ła trzech me­trów sze­ro­ko­ści, nim prze­sta­ła się po­więk­szać.

– Zdą­ży­ła­bym! – rzu­ci­ła Marta, wy­ry­wa­jąc się z objęć.

Padła na ko­la­na i za­nio­sła się szlo­chem.

– Mu­si­my się scho­wać – po­wie­dzia­łem. – Tamto może wró­cić.

– Daj mi spo­kój! Mam już to wszyst­ko w dupie! – wrza­snę­ła, za­le­wa­jąc się łzami. – To jest ja­kieś pie­kło!

– Mu­si­my iść – po­na­gli­łem ją.

Po­wi­nie­nem dać jej czas, jed­nak po­zo­sta­wa­li­śmy na wi­do­ku. Gdyby tylko tamto coś po­ja­wi­ło się za ro­giem… Mia­łem wra­że­nie, że by­li­śmy ob­ser­wo­wa­ni, ale nie mo­głem się ro­zej­rzeć. Mu­sia­łem mieć Martę w polu wi­dze­nia. Do­sta­łem gę­siej skór­ki, a przez krę­go­słup prze­mknął dreszcz.

Wbrew po­zo­rom, pa­no­wa­nie nad wzro­kiem wy­ma­ga spo­rej sa­mo­kon­tro­li.

– Mo­żesz mnie zo­sta­wić – do­po­wie­dzia­ła Marta, ocie­ra­jąc twarz. – Chcia­łeś to zro­bić, więc nie krę­puj się.

I w tam­tej chwi­li już sam nie wie­dzia­łem, co po­wi­nie­nem czuć.

Usia­dłem obok, przy­su­ną­łem się dys­kret­nie i ob­ją­łem ją. Po­ło­ży­ła głowę na moim ra­mie­niu i sie­dzie­li­śmy tak nad kra­wę­dzią prze­pa­ści, która po­chło­nę­ła nasze ko­lej­ne schro­nie­nie wraz ze wszyst­kim, co zna­leź­li­śmy.

Coś za­ła­sko­ta­ło mnie w kost­kę. Zer­k­ną­łem – ma­sze­ro­wa­ła po niej sto­no­ga. Nie­da­le­ko zna­la­złem drugą, która zbli­ża­ła się do Marty. Dalej na­stęp­ną i ko­lej­ną. Wy­peł­za­ły z prze­pa­ści.

– Idzie­my stąd, szyb­ko! – Po­de­rwa­łem się, a Marta wraz ze mną.

Ro­ba­ków było coraz wię­cej, kłę­bi­ły nam się u stóp. Strzą­sa­li­śmy je i roz­dep­ty­wa­li­śmy w biegu, sta­ra­jąc się nie pa­trzeć za sie­bie, gdzie z ma­leń­kich po­dłuż­nych ciał za­czę­ła for­mo­wać się jedna masa, którą wi­dzie­li­śmy wcze­śniej.

Skie­ro­wa­li­śmy się do naj­bliż­sze­go bu­dyn­ku, jed­nak nie mo­głem po­zbyć się prze­świad­cze­nia, że drzwi będą za­mknię­te.

*

Marta krzy­czy, nawet nie pró­bu­je ucie­kać. Ja stoję w bez­ru­chu, wpa­trzo­ny w plą­ta­ni­nę chi­ty­no­wych ciał, jesz­cze więk­szą niż po­przed­nio. Owal­na pasz­cza roz­wie­ra się kil­ka­na­ście me­trów od nas, ale po­twór nie zwal­nia – chce nas stra­to­wać, zalać falą od­nó­ży i seg­men­to­wych ciał.

– Za­mknij oczy! – wołam w ostat­nim, de­spe­rac­kim zry­wie, z na­dzie­ją, że gdy po­now­nie je otwo­rzymy, stwo­ra już nie bę­dzie.

Atak nie nad­cho­dzi. Za­miast tego sły­szę szum i serię trza­sków, a chwi­lę potem czuję cie­pło na po­licz­ku.

Uno­szę po­wie­ki i pierw­sze, co widzę, to ogień. Ro­ba­cze ciała skwier­czą, pa­da­jąc na zimny as­falt. Od­dzie­la mnie od nich syl­wet­ka kogoś jakby astro­nau­ty, ma na sobie ska­fan­der. Rura wy­cho­dzą­ca z butli na jego ple­cach, zmie­nia się w lufę mio­ta­cza ognia.

Zer­kam na Martę. Nie krzy­czy. Nic nie mówi. Nawet się nie rusza, tylko ob­ser­wu­je czło­wie­ka zni­kąd, który po­ja­wił się, by oca­lić nam życie.

W po­wie­trzu unosi się smród sto­pio­nej chi­ty­ny. Ro­ba­ki skwier­czą w ogniu lub pę­ka­ją od cie­pła. Sto­imy z Martą jak za­hip­no­ty­zo­wa­ni, pa­trząc na spa­la­ją­ce się bez­krę­gow­ce. Mi­nę­ło może pół mi­nu­ty i jest już po wszyst­kim. Stwór – czym­kol­wiek był – zmie­nił się w po­piół lub, skwier­cząc i pło­nąc, roz­pełzł się po za­ka­mar­kach i szcze­li­nach w po­szu­ki­wa­niu ra­tun­ku, zaś przy­bysz od­wraca się ku nam. Pło­myk pełga u wy­lo­tu lufy mio­ta­cza, a ta wy­ce­lo­wa­na jest w nas.

Wga­pia­my się w niego, a nasze oczy pew­nie nie wy­ra­ża­ją nic, poza bez­den­ną pust­ką w na­szych gło­wach, która prze­gna­ła wszel­kie myśli da­ją­ce się ubrać w słowa. 

– Nie do­tarł do was prze­kaz?! – woła astro­nau­ta dziw­nie pi­skli­wym gło­sem. – Mie­li­ście zo­stać w jed­nym miej­scu i nie do­pusz­czać do zmian! Wła­śnie wi­dzie­li­ście, dla­cze­go.

– Prze… prze­pra­sza­my – od­po­wia­da zbita z tropu Marta.

– Jak to? – tyle wy­cho­dzi z plą­ta­ni­ny pytań, które krążą mi po gło­wie. – Kim je­steś? Co się tu dzie­je? – mam za­miar wy­rzu­cić z sie­bie jesz­cze kilka tego typu ogól­ni­ków, kiedy za­uwa­żam trzy litery wypisane na kombinezonie wybawcy: RAT i przypominam sobie treść komunikatu.

Mam zamiar coś powiedzieć, ale wszystkie pytania ulatują mi z głowy, gdy dostrzegam zbliżające się stado szczu­rów, które wybiegły jakby znikąd. Dzie­siąt­ki, setki osob­ni­ków zbie­ga się przy szcząt­kach bez­krę­gow­ców i, zer­ka­jąc na nas, za­bie­ra się do uczty. Marta wy­glą­da tak, jakby miała zaraz paść nie­przy­tom­na.

– Matko… – szep­cze. – Ile ich…

Łapię ją, nim ude­rza o as­falt.

Astro­nau­ta od­wra­ca się w kie­run­ku gry­zo­ni, a potem prze­krę­ca hełm.

– Bez obaw, one pra­cu­ją dla nas – uspo­ka­ja mnie, od­sła­nia­jąc szczu­ro­po­dob­ny pysk.

*

– Jesz­cze raz – mówię, pró­bu­jąc uło­żyć sobie w gło­wie wszyst­kie fakty, któ­ry­mi za­sy­pał nas szczu­ro­człek.

Marta sie­dzi obok mnie, opar­ta o ścia­nę bu­dyn­ku. Ogień, pod­sy­ca­ny pa­li­wem z butli ska­fan­dra, daje cie­pło, świa­tło i przy­jem­ne uczu­cie schro­nie­nia, cho­ciaż sie­dzi­my na chod­ni­ku, nie­da­le­ko tru­chła ro­ba­cze­go mon­strum. Szczu­ro­człek uparł się, by zo­stać w tym miej­scu. Im czę­ściej zmie­nia­my po­ło­że­nie i dalej się za­pusz­cza­my, tym bar­dziej świat bę­dzie chciał nas zabić, stwier­dził – a my nie mamy pod­staw, by mu nie wie­rzyć.

– Każda zmia­na po­więk­sza roz­dź­więk mię­dzy wami a świa­tem wzor­co­wym – wy­ja­śnia szczu­ro­człek, ry­su­jąc pal­cem po za­ku­rzo­nym chod­ni­ku. – Rze­czy­wi­stość zaś dąży do ujed­no­li­ce­nia. Ścią­gnię­cie was z po­wro­tem wy­ma­ga ogrom­ne­go na­kła­du ener­gii, po­nie­waż wasz wek­tor jest prze­ciw­ny… – wzdy­cha i prze­cho­dzi do sedna. – Żeby po­zbyć się nad­mia­ro­wych rze­czy­wi­sto­ści, naj­ła­twiej jest wy­eli­mi­no­wać roz­pro­szo­nych ob­ser­wa­to­rów. Wtedy sy­tu­acja wróci do normy i prawa me­cha­ni­ki kwan­to­wej wrócą na miej­sce, z któ­re­go nie po­win­ny się roz­prze­strze­niać. To zna­czy do naj­mniej­szej moż­li­wej skali.

– To ro­zu­miem – przy­ta­ku­ję, choć jakaś część mnie do­ma­ga się ob­szer­niej­sze­go wy­tłu­ma­cze­nia. – Ale jak to się w ogóle stało? Jak do­szło do tego… roz­pro­sze­nia.

Szczu­ro­człek ście­ra ry­su­nek wy­glą­da­ją­cy jak drze­wo z po­ła­ma­ny­mi ga­łę­zia­mi i na­chy­la się nad ogniem.

– Wy­obraź­cie sobie za­mknię­ty układ i jed­ne­go ob­ser­wa­to­ra, który nad­zo­ru­je każdy z jego ele­men­tów. A potem do­cho­dzi do zwar­cia i na chwi­lę ga­śnie świa­tło. To wła­śnie przy­tra­fi­ło się pod­czas ostat­nie­go eks­pe­ry­men­tu, kiedy cie­kaw­scy fi­zy­cy ze­chcie­li po­dej­rzeć, jak dzia­ła­ją try­bi­ki ukła­du.

– Ob­ser­wa­tor? – wtrą­ca Marta, do­tych­czas przy­pa­tru­ją­ca się w mil­cze­niu kon­su­mu­ją­cym gry­zo­niom. – Masz na myśli Boga?

– Mówię o jed­nym z przy­mio­tów rze­czy­wi­sto­ści, nie chcę go od­no­sić do żad­ne­go z lo­kal­nych wy­obra­żeń – od­po­wia­da szczu­ro­człek – jed­nak, je­że­li chcesz, mo­żesz go tak na­zwać. My z Ostoi po­ma­ga­my wam do­stać się z po­wro­tem do pier­wot­nej rze­czy­wi­sto­ści…

– Któ­rej do­glą­da Bóg – koń­czy za niego Marta, a szczu­ro­człek przy­ta­ku­je.

– Jesz­cze trzy­dzie­ści se­kund i mo­że­my ru­szać – oznaj­mia, spraw­dza­jąc od­czy­ty z opa­ski na przed­ra­mie­niu. – Jeśli, to wszyst­ko, to…

– To ma być wszyst­ko? – prze­ry­wam mu. – A co z Osto­ją? Czym jest? Skąd się wzię­ła? Czym ty je­steś? I jak w ogóle nas stąd chcesz za­brać?

– I dla­cze­go szczu­ry? – pyta Marta, a szczu­ro­człek uśmie­cha się roz­ba­wio­ny.

– Szczu­ry to in­te­li­gent­ne zwie­rzę­ta. Do tego ewo­lu­cja wy­po­sa­ży­ła je w me­cha­ni­zmy, które nie tylko po­zwa­la­ją wy­czuć im zmie­nia­ją­ce­go po­ło­że­nie ob­ser­wa­to­ra i po­dą­żyć za nim, ale też do­stro­ić się do umy­słów in­nych człon­ków stada, by prze­miesz­czać się wspól­nie – wy­ja­śnia z odro­bi­ną eks­cy­ta­cji i dumy. – Wła­śnie dla­te­go mam w sobie DNA szczu­ra. Tylko tacy jak ja mogą za­brać roz­bit­ków jak wy z po­wro­tem do domu. A Osto­ja? To miej­sce, z któ­re­go po­cho­dzę. Cho­ciaż miej­sce to nie naj­wła­ściw­sze okre­śle­nie – na chwi­lę za­wie­sza głos. – Wy­obraź­cie sobie bez­miar moż­li­wo­ści. Nie­ogra­ni­czo­ny po­ten­cjał, do­ma­ga­ją­cy się zre­ali­zo­wa­nia. Gdy­by­ście tylko wie­dzie­li, do czego zdol­ny jest umysł… – po­now­nie zerka na cza­so­mierz i chwy­ta mnie za rękę, a drugą wy­cią­ga w kie­run­ku Marty. – Już czas. Prze­kaz się roz­po­czął, są w nim za­ko­do­wa­ne ko­or­dy­na­ty. – Z urzą­dze­nia na przed­ra­mie­niu za­czy­na­ją pły­nąć do­brze znane dźwię­ki ko­mu­ni­ka­tu. – Wsłu­chaj­cie się, bę­dzie ła­twiej. Jeśli nie uda się teraz, to mo­że­my spró­bo­wać za trzy go­dzi­ny. Póź­niej me­cha­nizm bez­pie­czeń­stwa au­to­ma­tycz­nie prze­nie­sie mnie do wa­sze­go świa­ta wzor­co­we­go.

– Mam na­dzie­ję, że wię­cej nie usły­szę tego szaj­su – wzdy­cham. – Prze­my­śl­cie jego treść, bo obec­na nic nie tłu­ma­czy.

– Kiedy na­stęp­nym razem bę­dzie­my nada­wać mul­ti­wy­mia­ro­wą wia­do­mość z ukry­ty­mi współ­rzęd­ny­mi, dam ci znać – od­ci­na się szczu­ro­człek. – A teraz słu­chaj­cie i… i… – za­ci­na się i za­czy­na drgać.

Nie wiemy, czy to ele­ment pro­ce­su, więc sie­dzi­my w bez­ru­chu, jed­nak kiedy piana za­czy­na ciec mu z pyska, wiemy, że coś jest nie tak. Pod­ry­wam się, łapię go za ręce – i tylko pa­trzę, bez ja­kie­go­kol­wiek po­my­słu, co teraz.

– Nie patrz tak! Zrób coś! – Marta pa­ni­ku­je.

Szczu­ro­człek z wy­wró­co­ny­mi ocza­mi wije się w kon­wul­sjach, aż w końcu ruchy jego ciała usta­ją. Nie widać nawet od­de­chu. Ostroż­nie ukła­dam go na chod­ni­ku, a do­ko­ła zbie­ga­ją się szczu­ry, jak spóź­nie­ni ża­łob­ni­cy.

Zza koł­nie­rza ska­fan­dra po­wol­i wy­peł­za długi na pięt­na­ście cen­ty­me­trów, zde­for­mo­wa­ny przez ogień wie­losz­czet.

*

Je­że­li pie­kło to brak Boga, to do­sko­na­le wiem, jak wy­glą­da.

Marta śpi. Nie mam jej tego za złe, sen to cza­sem naj­lep­sza i je­dy­na uciecz­ka przed tym, co nas prze­ra­sta. Jed­nak, jeśli ona śpi, to ja muszę czu­wać, w końcu tak się umó­wi­li­śmy. Chyba że…

Pa­trzę na zwło­ki szczu­ro­człe­ka i na mar­twe­go ro­ba­ka opo­dal, który po za­da­niu śmier­tel­ne­go ciosu wy­pełzł, by zdech­nąć. Szczu­ry nie ru­szy­ły żad­ne­go z nich. Jesz­cze. Sie­dzą tylko wkoło i ob­ser­wu­ją nas, jakby na coś cze­ka­ły.

I, cho­le­ra, może rze­czy­wi­ście cze­ka­ją.

Przy­po­mi­nam sobie wszyst­ko to, co po­wie­dział nasz nie­do­szły wy­baw­ca i za­trzy­mu­ję sie na jed­nych z ostat­nich słów. Tych o au­to­ma­tycz­nym po­wro­cie. Od śmier­ci Szczur­ma­na – tak o nim myślę – mi­nę­ły ponad dwie go­dzi­ny, więc jego ciało nie­ba­wem znik­nie. Tylko, czy to musi być on?

Od­pi­nam urzą­dze­nie oka­la­ją­ce rękaw ska­fan­dra i ważę je w dło­niach. Czy samo to wy­star­czy? Nie wiem, ale spraw­dze­nie nic mnie nie kosz­tu­je.

Sia­dam z urzą­dze­niem obok Marty.

Wiem, że ona nie bę­dzie miała od­wa­gi tego zro­bić. Już to prze­ra­bia­li­śmy. Nie odej­dzie, choć­by nie wiem, jak było źle. I przez to mnie znie­na­wi­dzi. Jesz­cze bar­dziej niż teraz. Nie je­stem pe­wien, czy mnie kocha, ale nie­na­wiść – tak, tę musi czuć, przy­naj­mniej chwi­la­mi.

Po­przed­nim razem też na mnie spa­dła de­cy­zja o odej­ściu.

Wła­ści­wie to nie wiem, czemu nam się nie udało. Nie spo­sób wska­zać jed­ne­go, wiel­kie­go pro­ble­mu, oso­bi­stej trau­my, dra­ma­tu, który nas roz­dzie­lił. To było ty­siąc ma­łych, co­dzien­nych spraw, tak jed­nost­ko­wych, ulot­nych, nie­waż­nych, że trud­no by je spa­mię­tać.

Wedle czasu wska­zy­wa­ne­go na urzą­dze­niu, do po­now­nej emi­sji ko­mu­ni­ka­tu po­zo­sta­ły dzie­więć­dzie­siąt dwie se­kun­dy, biorę się więc do ro­bo­ty i – mam na­dzie­ję, że to wy­star­czy – przy­pi­nam to ustroj­stwo do ra­mie­nia.

Do ra­mie­nia Marty, oczy­wi­ście.

Dla­cze­go?

Może mam skłon­ność do au­to­de­struk­cji? A może wła­śnie uchy­li­łem wieko pu­deł­ka, w któ­rym skry­wa­ły się moje uczu­cia do Marty i po­wie­dzia­łem „spraw­dzam”?

Wsta­ję i pa­trzę na nią, po­grą­żo­ną w spo­koj­nym śnie ni­czym nie­win­ne dziec­ko.

Jesz­cze mi­nu­ta.

Nie chcę cze­kać. Za­my­kam oczy i od­li­czam do sześć­dzie­się­ciu. Z mapą do­sze­dłem do trzy­dzie­stu i nic to nie dało, więc teraz po­dwa­jam czas.

*

Kiedy otwie­ram oczy, jest jasno. Na ulicy brak śladu po ogni­stych ję­zy­kach i mar­twych bez­krę­gow­cach, albo ko­czu­ją­cych w po­bli­żu szczu­rach. Szczu­rek rów­nież znik­nął. Tak samo Marta.

Za to po­ja­wi­li się oni. Fan­to­mo­wi lu­dzie. Zaj­mu­ją całą ulicę i chod­nik w oby­dwu kie­run­kach i wszy­scy pa­trzą na mnie. Nie po­ru­sza­ją się, nie mówią, chyba nawet nie od­dy­cha­ją, tylko ob­ser­wu­ją. Że też nie roz­po­zna­łem ich wcze­śniej, prze­cież śni­łem o nich nie­mal co noc.

Nie mają świa­do­mo­ści, są bar­dziej jak rze­czy – można na nich pa­trzeć lub ich wy­ko­rzy­stać. Nawet się nie dzi­wię ich obec­no­ścią, w końcu teraz tylko ja ob­ser­wu­ję ten wa­riant rze­czy­wi­sto­ści. Jest mną na­zna­czo­ny. W za­sa­dzie, je­że­li je­stem tu sam, a świat wokół zmie­nia się tak, jak chce ślepy traf, to jawa nie­wie­le się różni od snu.

Wiem, co musi być dalej, więc ru­szam, naj­pierw po­wo­li, ale wkrót­ce bie­gnę przez tłum. Z coraz więk­szym tru­dem prze­bi­jam się przez ko­lej­ne, cia­śniej spa­ko­wa­ne war­stwy ludz­kiej masy, aż w końcu nie mogę zro­bić kroku, ani nawet zła­pać tchu.

A wtedy za­czy­nam wszyst­ko ro­zu­mieć, prze­sta­ję się opie­rać i za­my­kam oczy.

*

Co się sta­nie, je­że­li, będąc sam w kwan­to­wym świe­cie, zasnę, a ten stra­ci ob­ser­wa­to­ra? Bę­dzie trwał w nie­zmie­nio­nym sta­dium, póki nie otwo­rzę oczu? Zmie­niał się jak w ka­lej­do­sko­pie i usta­li swój kształt do­pie­ro w mo­men­cie, gdy otwo­rzę oczy? Czy może w ogóle nie bę­dzie ist­nieć, nim po­now­nie nie za­cznę go ob­ser­wo­wać?

Ob­ser­wu­ją­cy kształ­tu­je rze­czy­wi­stość, teraz to poj­mu­ję.

Fan­to­mo­wi lu­dzie po­ja­wi­li się, bo o nich śni­łem.

Zna­la­złem ar­ty­kuł w ma­ga­zy­nie, bo wcze­śniej pró­bo­wa­łem o tym opo­wie­dzieć.

Nasz blok zmie­nił się w las, bo chcie­li­śmy wy­je­chać.

Ata­ko­wa­ły nas ro­ba­ki, bo za dnia zwró­ci­łem na nie uwagę.

Prze­paść po­chło­nę­ła sa­mo­chód, bo wcze­śniej po­my­śla­łem o prze­pa­ści dzie­lą­cej Martę i mnie.

Drzwi były za­mknię­te, bo mia­łem prze­czu­cie… Nie. Bo oba­wia­łem się tego.

Mapa, którą pró­bo­wa­łem znik­nąć, przed­sta­wia­ła Paryż – a może mi się tylko wy­da­je?

Nawet szczu­ro­człek – szczu­ro­człek… Widziałem szczury. Słyszałem komunikat… Szczuroczłek mógł nie być sa­mo­dziel­ną isto­tą, a sta­no­wić tylko krzy­we od­bi­cie wcze­śniej­szych do­świad­czeń. Wybawieniem przywołanym z oceanu wszechmożliwości, tak jak wcześniej samochód, którym chcieliśmy wyjechać.

I sam pusty świat, w któ­rym by­li­śmy z Martą na sie­bie ska­za­ni. Tak samo, jak uprzed­nio ska­zy­wa­li­śmy się na ten zwią­zek, jak gdyby nie było ni­ko­go in­ne­go na Ziemi.

To miało sens… choć wcale nie mu­sia­ło być praw­dą. Mogę to spraw­dzić, gdy otwo­rzę oczy.

A co, jeśli nigdy się nie obu­dzę? Czy w ogóle będę mu­siał? Jeśli nie ma świa­ta wokół mnie, to nie ma też mo­je­go ciała. To nie ono jest ob­ser­wa­to­rem, tylko Ja. Mogę trwać we śnie w nie­skoń­czo­ność. Mogę wy­śnić co­kol­wiek. Mogę za­ob­ser­wo­wać w sen­nym ma­rze­niu całą hi­sto­rię zmy­ślo­ne­go wszech­świa­ta, od Wiel­kie­go Wy­bu­chu, przez po­wsta­nie gwiazd i pla­net, na­ro­dzi­ny życia, aż do… do tego, co sam ob­my­ślę na ko­niec. Każda z moich wizji bę­dzie mogła się urze­czy­wist­nić. Czy wła­śnie o tym mówił Szczu­rek?

Już wiem, dla­cze­go tamto coś chcia­ło nas zabić – Szczu­rek mylił się co do tego, wcale nie cho­dzi o wy­ka­so­wa­nie roz­ra­sta­ją­cych się odnóg rze­czy­wi­sto­ści. To dla­te­go, że by­li­śmy o krok od od­kry­cia, jak rodzą się bo­go­wie.

Sam się o tym prze­ko­nam, już za chwi­lę, gdy tylko zasnę.

*

Ciem­ność. Ni­cość. Cisza. Roz­pa­dam się w bez­cza­sie i bez­prze­strze­ni. Sam, cał­kiem sam. Aż nagle…

– Ko­cha­nie, nic ci nie jest? Otwórz oczy, pro­szę. Nie wy­głu­piaj się.

Mi­ja­ją chyba wieki, nim roz­po­zna­ję zna­cze­nie słów, jak­bym nie sły­szał ich przez całe ży­wo­ta. Nie­pew­nie uno­szę po­wie­ki, któ­rych, zdaje mi się, jesz­cze chwi­lę wcze­śniej w ogóle nie czu­łem. Widzę przed sobą twarz Marty, zmar­twio­ną i uszczę­śli­wio­ną za­ra­zem.

Roz­glą­dam się wokół i roz­po­zna­ję nasze miesz­ka­nie. Nic się nie zmie­ni­ło od tam­te­go ranka, co naj­wy­żej przy­by­ło kurzu. Dwie fi­li­żan­ki z dawno wy­sty­głą kawą stoją na sto­li­ku. Gdzieś zza ścia­ny do­bie­ga­ją mnie dźwię­ki radia.

Pod­cho­dzę do okna. Część po­rzu­co­nych sa­mo­cho­dów zo­sta­ła za­bra­na, inne ze­pchnię­to poza jezd­nię.

– Co się stało? – po­ru­szam war­ga­mi, a z gar­dła wy­do­by­wa się dźwięk, choć w ogóle nie mia­łem za­mia­ru ni­cze­go po­wie­dzieć. – Jak to moż­li­we?

– Wró­ci­li­śmy do domu – od­po­wia­da Marta. – Razem. Dałeś mi to – wska­zu­je urzą­dze­nie na przed­ra­mie­niu – żebym się ura­to­wa­ła, ale wy­szło na to, że prze­nie­śli­śmy się oboje. To już ko­niec tam­te­go kosz­ma­ru. – Rzuca mi się w ra­mio­na i ca­łu­je w usta. – Jeśli tam rzą­dzi­ły te całe prawa kwan­tów, to widać my je­ste­śmy jak dwie splą­ta­ne czą­stecz­ki – do­da­je z uśmie­chem. Po jej po­licz­kach spły­wa­ją łzy.

Tak samo jak po moich.

Koniec

Komentarze

 A to mnie zaciekawiłeś, Geki. Widziałem ten tytuł na becie chyba i sobie zapamiętałem. Jeden z tagów też mnie zainteresował. Jako że dłubie w tekście zahaczającym o mechanikę kwantową (utknąłem po odpowiedzi prof. dr hab. Mirosław Brewczyka z Wydziału Fizyki Uniwersytetu w Białymstoku na moje zapytanie w ważnej dla fabuły kwestii), to wszelkie teksty sf zahaczające o te sprawy mnie intrygują (a nie ma ich za wiele ;))

Po przeczytaniu spalić monitor.

Zmorasie, tej fizyki kwantowej nie ma tu aż tak wiele. A może i jest, ale nie z punktu obliczeń czy naukowych rozważań, bo jestem za cienki w uszach na to. Tak tylko uprzedzam, żebyś nie spadł z góry swoich oczekiwań. ;)

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Geki, ty weź bombarduj tę skrzynkę NF bardziej energicznie. Jesteś jak dla mnie jednym z najciekawszych w tej chwili młodych stażem autorów, jak chodzi o odwagę tworzenia niebanalnych, nieoczywistych światów, Widać to również w tym tekście. Świetnie wychodzi w nim także, obok światotwórstwa, paralela między stanem świata a emocjami łączącymi bohaterów.

Piszesz bardzo dobrze, na forum jesteś w absolutnej topce, a potencjał masz, IMHO, na osiągnięcie podobnej pozycji wśród polskich pisarzy fantastycznych. Trzymaj ten poziom :)

ninedin.home.blog

Oj, ninedin :)

Łechcesz moją próżność, ale fakty są takie, że – owszem, jest tu kilka osób (w tym Ty ;)), które generalnie lubią moje pisanie ale – jak do tej pory zaliczam same porażki poza portalem. Długo by je wymieniać, więc sobie tego oszczędzę, powiem tylko, że Zanais są tacy, którzy łapią się to tu, to tam, w kolejce do NFa też czekają, więc gdzie mi do nich.

Ponad pół roku minęło, w którym miałem nadzieję złapać się chociaż w jedno miejsce, bez powodzenia – więc będę skupiac sie na pisaniu przynajmniej tam, gdzie ktoś chce to czytać i (to niewątpliwy, największy plus) gdzie moge poznać opinię… czyli tutaj. :)

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Geki, opowiadanie nie zając; możesz spokojnie słać w <wybierz dowolne miejsce> i jak się nie odezwą, to i tak tu wrzucić:P

 

Też postaram się zajrzeć do tekstu, ale pewnie bliżej końca miesiąca. W końcu nie mógłbym przeoczyć mechaniki kwantowej;)

Слава Україні!

Geki, wiesz, ostatnim forumowym autorem, któremu tak trułam i marudziłam o talencie, był Krzysiek Matkowski, który niedługo potem Zajdla dostał, więc tego XD (a tak serio – no, ty, Zanais i Edward Pitowski to moja topka z autorów forumowych, którzy są tu krócej ode mnie :)

ninedin.home.blog

Z biegiem czasu stałem się, hm, oszczędny w komplementach i leniwy w pisaniu. Dlatego myślę, że klik na Bibliotekę mówi wystarczająco wiele, co i jak myślę o Twoim opowiadaniu.

A dlaczego tak, nietrudno zgadnąć.

Pozdrawiam – AdamKB

Cześć,

 

To ja, Twój piątkowy dyżurny!

Choć temat może odrzucać laika, jakim jestem w temacie kwantów, to podane jest przyjemnie i względnie zrozumiale. Czytało się dobrze i lekko, choć miałem nadzieję, na coś więcej z tych wstawek o ucieczce od drzwi do drzwi.

Na koniec ciekawie splotłeś kilka sznurków, co do których miałem zastrzeżenia (artykuł, robaki, szczury) – fajnie to wyprowadziłeś.

Jeśli miałbym się przyczepić, to do tego:

– Wróciliśmy do domu – odpowiada Marta. – Razem. Dałeś mi to – wskazuje urządzenie na przedramieniu

skąd ona wie, że jej dał? Przecież spała, a potem się obudziła w mieszkaniu – skąd wie, kto jej to założył?

Wszelkie inne wątpliwości, jeśli się pojawiły, to utonęły w dobrym wykonaniu.

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Świetne! Na fizyce kwantowej to ja się znam jak kura na pieprzu, ale nie przeszkadzało to bynajmniej w odbiorze.

Kosmos to bazgranina byle jakich wielokropków!

No, i taki romans to ja rozumiem.

Brawurowe światotwórstwo. Trzeba mieć w sobie nutę szaleństwa, żeby pożenić fizykę kwantową, romans i religię. Dwie z tych rzeczy – spokojnie, ale trzy to już jazda po bandzie.

Fabuła niczego sobie, kibicowałam bohaterom.

Bardzo mi się podobały wyjaśnienia co do robaków i innych elementów. Uch, jakie kwantowe.

Rozmyta miłość bohaterów też fajnie pokazana. O wiele realistyczniej wygląda niż tak wata cukrowa z popkultury – są dobre momenty, są i zwątpienia. Dobre.

Babska logika rządzi!

No to jeszcze raz ja. Tekst zasługuje na pochwały, i to wielkie, za trzy różne rzeczy:

Po pierwsze, za autorską odwagę. Sięgasz po szalone pomysły i nie boisz się ich realizować, a co więcej – te połączenia ci wychodzą. To jest chyba najciekawszy światotwórczo z twoich pomysłów, zdecydowanie przy tym udany.

Po drugie, za wiarygodne postacie i relacje między nimi. Przetoczyła się nam niedawno dyskusja o użyciu motywu zakochania/miłości jako motywacji. Twój tekst jest przykładem, że można to zrobić niebanalnie i pomysłowo, komplikując uczucie bohaterów, dodając niuansów, pokazując uczucie nieidealne, chwilami prawi-umierające, a jednak zdolne obudzić w bohaterach to, co najlepsze. Przy tym twórczo wykorzystujesz motyw uczucia, żeby wokół niego zbudować / przez nie rozbudować charaktery postaci.

Po trzecie, biegle panujesz tu nad materią tekstu, od strony konstrukcji (IMHO spójnej i bez dłużyzn), narracji (pierwszoosobowa to tu znakomity wybór, bo podkreśla panikę i zagubienie bohaterów w odmienionym świecie) i stylu, dopasowanego do zaplanowanego przez ciebie nastroju.

 

To tak na wypadek, jakby trzeba było jakiegoś TAK– za uzasadnić.

ninedin.home.blog

Geki, opowiadanie nie zając; możesz spokojnie słać w <wybierz dowolne miejsce> i jak się nie odezwą, to i tak tu wrzucić:P

Oczywiście ta robię.

Wysłałem to NF horror sci-fi i czekam na odpowiedź. Mam też przygotowany tekst hard sci-fi na PFFN, z którego jestem bardzo zadowolony. Zresztą chyba go betowales. :) 

 

Z biegiem czasu stałem się, hm, oszczędny w komplementach i leniwy w pisaniu. Dlatego myślę, że klik na Bibliotekę mówi wystarczająco wiele, co i jak myślę o Twoim opowiadaniu

Dziękuję, Adamie. 

 

To ja, Twój piątkowy dyżurny!

Cześć, Krokusie! 

 

Czytało się dobrze i lekko, choć miałem nadzieję, na coś więcej z tych wstawek o ucieczce od drzwi do drzwi.

Zamknięte drzwi powiązane są z bohaterami. Ale fakt, drzwi nie odgrywają tu zasadniczej roli. 

skąd ona wie, że jej dał? Przecież spała, a potem się obudziła w mieszkaniu – skąd wie, kto jej to założyl? 

To raczej oczywiste, skoro byli jedynymi ludźmi ja świecie, a maszynkę widziała o szczuroczłeka. Jak rano po przebudzeniu widzisz kawę na komodzie przy łóżku, to zakładasz, że to żona przyniosła, a nie sąsiad. ;) 

Świetne! Na fizyce kwantowej to ja się znam jak kura na pieprzu, ale nie przeszkadzało to bynajmniej w odbiorze.

Fizyka to jest tu w aptecznych ilościach, niemniej dziękuję. 

 

No, i taki romans to ja rozumiem.

Rozmyta miłość bohaterów też fajnie pokazana. O wiele realistyczniej wygląda niż tak wata cukrowa z popkultury – są dobre momenty, są i zwątpienia. Dobre

Tak też mi się wydaje, bo nie ma tygodnia, żebyśmy się z żoną choćby przez chwilę nie chcieli udusić. :P

W ogóle te dobre i złe chwile w związku były zaczątkiem tego pomysłu. Od razu mi się skojarzyły z kotem w pudełku. 

 

Brawurowe światotwórstwo. Trzeba mieć w sobie nutę szaleństwa, żeby pożenić fizykę kwantową, romans i religię. Dwie z tych rzeczy – spokojnie, ale trzy to już jazda po bandzie

Trochę się obawiałem, czy nie zbyt brawurowe i czy uda mi się wykorzystać choćby część potencjału tego pomysłu. 

 

Bardzo mi się podobały wyjaśnienia co do robaków i innych elementów. Uch, jakie kwantowe

No, skoro obserwacja kształtuje rzeczywistość, to trzeba pilnować, na co się patrzy. 

 

I w ogóle: dzięki, Finklo. :) 

 

No to jeszcze raz ja. Tekst zasługuje na pochwały, i to wielkie, za trzy różne rzeczy

Oj, ninedin… :>

 

Po pierwsze, za autorską odwagę. Sięgasz po szalone pomysły i nie boisz się ich realizować, a co więcej – te połączenia ci wychodzą. To jest chyba najciekawszy światotwórczo z twoich pomysłów, zdecydowanie przy tym udany.

Wiesz, ja po prostu chcę pisać coś ciekawego. A że taki udany, to się nie spodziewałem. 

Za to ten na PFFN bardzo mi się podoba i pewnie w przyszłym roku go wrzucę, jak już odpadnie z naboru i z NFa. 

 

Po drugie, za wiarygodne postacie i relacje między nimi. Przetoczyła się nam niedawno dyskusja o użyciu motywu zakochania/miłości jako motywacji. Twój tekst jest przykładem, że można to zrobić niebanalnie i pomysłowo, komplikując uczucie bohaterów, dodając niuansów, pokazując uczucie nieidealne, chwilami prawi-umierające, a jednak zdolne obudzić w bohaterach to, co najlepsze. Przy tym twórczo wykorzystujesz motyw uczucia, żeby wokół niego zbudować / przez nie rozbudować charaktery postaci

Bardzo dziękuję. Od tego zaczął się pomysł. A co do tego co najlepsze, to wydarzenia można interpretować różnie, ale do tej pory wszyscy idą happy endowym i romantycznym spojrzeniem. To też coś o nas mówi. :P

 

Po trzecie, biegle panujesz tu nad materią tekstu, od strony konstrukcji (IMHO spójnej i bez dłużyzn), narracji (pierwszoosobowa to tu znakomity wybór, bo podkreśla panikę i zagubienie bohaterów w odmienionym świecie) i stylu, dopasowanego do zaplanowanego przez ciebie nastroju

Uwielbiam narracje pierwszoosobowa. Jest bardziej osobista i pozwala pokazać świat przez bohatera. 

 

tak na wypadek, jakby trzeba było jakiegoś TAK– za uzasadnić

:) 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Wysłałem to NF horror sci-fi i czekam na odpowiedź. Mam też przygotowany tekst hard sci-fi na PFFN, z którego jestem bardzo zadowolony. Zresztą chyba go betowales. :) 

Chyba jednak ten do NF:P

Слава Україні!

Chyba jednak ten do NF:P

A chcesz bete zrobić? xD

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Niech będzie:P

Ale tak trochę później. Możesz mnie zaprosić, a ja przeczytam za – powiedzmy – 2 tygodnie. Chyba, że chcesz wcześniej wysyłać:P

Слава Україні!

Świetne opko o surrealistycznym zabarwieniu (w najlepszym tego słowa znaczeniu)!

Motyw z patrzeniem na kogoś czy coś, żeby tę osobę, bądź rzecz zatrzymać jest idealnie trafiony! Można to rozumieć nie tylko w kontekście fizyki kwantowej (bo to trochę inaczej działa, ale przymknijmy na to – nomen omen – oko), ale metaforycznie – rzeczy istnieją o tyle o ile sobie uświadamiamy ich istnienie. Czy nie dlatego właśnie samotność jest tak dojmująca?

Postapo to też obraz przemijania, odchodzących światów, miejsc i ludzi, których, nawet intensywnie koncentrując na nich uwagę, nie zatrzymamy.

No i wątek rozpadającej się i trwającej miłości, kruchej, jak kwantowa superpozycja, prostopadłe wektory miłości i nienawiści i ich liniowa kombinacja. Jakże to prawdziwe.

Sam obraz faceta w skafandrze, który pod hełmem kryje twarz szczura, wystarczyłby żeby mnie kupić. :) A jest w tym opku jeszcze wiele równie sugestywnych motywów: stojący na baczność fantomowi ludzie, komunikat z radia, świat Ostoi, o tajemniczym “modusie” istnienia. Gratuluję umiejętności plastycznej wizualizacji tego, co podsuwa twórcza wyobraźnia!

Nie będę opowiadania rozbierał na czynniki pierwsze, bo po prostu jest dobre i tyle. laugh Klikam, choć nie wiem czy to potrzebne, bo na bank opko będzie w bibliotece, a pewnie i więcej.

 

Miś czytał z zainteresowaniem, chociaż jest kwantowym lejkiem. Podobało mu się.

Hej, Koalo, dzięki za wizytę. :)

 

Cześć, Kronosie.

Motyw z patrzeniem na kogoś czy coś, żeby tę osobę, bądź rzecz zatrzymać jest idealnie trafiony! Można to rozumieć nie tylko w kontekście fizyki kwantowej (bo to trochę inaczej działa, ale przymknijmy na to – nomen omen – oko), ale metaforycznie – rzeczy istnieją o tyle o ile sobie uświadamiamy ich istnienie. Czy nie dlatego właśnie samotność jest tak dojmująca?

W mechanice kwantowej wszystko działa trochę inaczej, ale jak sama nazwa opowiadania wskazuje, odnosiłem się do pewnego porównania z kotem zamkniętym w pudełku.

No i wątek rozpadającej się i trwającej miłości, kruchej, jak kwantowa superpozycja, prostopadłe wektory miłości i nienawiści i ich liniowa kombinacja. Jakże to prawdziwe.

Im dłużej żyję, tym więcej takich niejednoznaczności widzę. Kwanty przenikają do skali makro. :P

 

Nie będę opowiadania rozbierał na czynniki pierwsze, bo po prostu jest dobre i tyle. laugh Klikam, choć nie wiem czy to potrzebne, bo na bank opko będzie w bibliotece, a pewnie i więcej.

Jak na razie opko się nie doczołgało do biblioteki, a liczba wcieleń, które je zasypały, jest ogromna, ale wszystko w waszych rękach. :)

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Wrócę z pełniejszym komentarzem, jak się ogarnę.

Podobało się: Ludzie w płaszczach i konieczność zachowania kontaktu fizycznego.

Nie podobało się: Nie przypadł mi do gustu monolog w momencie kulminacyjnym. 

 

Gratuluję i pozdrawiam!

Wrócę z pełniejszym komentarzem, jak się ogarnę.

Can’t wait!

 

Podobało się: Ludzie w płaszczach i konieczność zachowania kontaktu fizycznego.

Nie podobało się: Nie przypadł mi do gustu monolog w momencie kulminacyjnym. 

Przede wszystkim to chciałbym powiedzieć, że masz fajny sposób komentowania. :)

Monologi w takim albo innym momencie to coś, czego często używam i mozliwe, że naduzywam. Przemyślę to. :)

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Wrócę z pełniejszym komentarzem, jak się ogarnę.

Can’t wait!

 

Najpierw komentarze piórkowe za zeszły miesiąc xD

Gekikaro, nie mogę powiedzieć, że zrozumiałam wszystko co napisałeś i wiem, co tam się wydarzyło, ale mogę powiedzieć, że Miłość Schrödingera przeczytałam z prawdziwą przyjemnością.

 

– Chcie­li badać su­per­po­zy­cję kwan­to­wą. Może to ma zwią­zek z… – prze­rwa­łem, bo wła­śnie do­strze­głem coś za oknem.– Chcie­li badać su­per­po­zy­cję kwan­to­wą. Może to ma zwią­zek… – Prze­rwa­łem, bo wła­śnie do­strze­głem coś za oknem.

 

droga pro­wa­dzi­ła do na­sze­go no­wo­wy­bu­do­wa­ne­go osie­dla… → …droga pro­wa­dzi­ła do na­sze­go no­wo ­wy­bu­do­wa­ne­go osie­dla

 

Pa­trzy­łem na Martę przez lu­ster­ko wstecz­ne.Pa­trzy­łem na/ Obserwowałem Martę w lusterku wstecznym.

Obawiam się, że nie można patrzeć przez lusterko.

 

i po­pro­wa­dzi­łem auto czym dalej od ro­ba­ka. → …i po­pro­wa­dzi­łem auto jak najdalej od ro­ba­ka.

 

pod na­szym SUV-em, bie­gło pęk­nię­cie. Roz­sze­rza­ła się z se­kun­dy na se­kun­dę… → Piszesz o pęknięciu, które jest rodzaju nijakiego, więc: …pod na­szym SUV-em, bie­gło pęk­nię­cie. Roz­sze­rza­ło się z se­kun­dy na se­kun­dę

 

zer­ka­jąc na nas, za­bie­ra się za ucztę. → …zer­ka­jąc na nas, za­bie­ra się do uczty.

 

Sie­dzą tylko w koło i ob­ser­wu­ją nas→ Sie­dzą tylko wkoło i ob­ser­wu­ją nas

 

Gdzieś zza ścia­ny do­bie­ga­ją mnie dźwię­ki roz­gło­szo­ne­go radia. → Na czym polega rozgłoszenie radia?

Za SJP PWN: rozgłosićrozgłaszać «opowiedzieć coś wszystkim wokół»

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cieszę się, droga Regulatorko, że opowiadanie było ci przyjemnym, nawet jeżeli nie udało się niczego konkretnego z niego wynieść. Z pewnością wina leży po stronie autora. :) 

Dziękuję jak zawsze za uwagi. Zostali już uwzględnione. 

 

 A to mnie zaciekawiłeś, Geki. Widziałem ten tytuł na becie chyba i sobie zapamiętałem. Jeden z tagów też mnie zainteresował. Jako że dłubie w tekście zahaczającym o mechanikę kwantową (utknąłem po odpowiedzi prof. dr hab. Mirosław Brewczyka z Wydziału Fizyki Uniwersytetu w Białymstoku na moje zapytanie w ważnej dla fabuły kwestii), to wszelkie teksty sf zahaczające o te sprawy mnie intrygują (a nie ma ich za wiele ;))

 

Oj marasie, czekam na ciebie jak, nie przymierzając, pewien użytkownik na biblioteczne kliki. 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

 

Marta zamknęła oczy. Zaufała mi i pozwoliła porwać się chwili. Krajobraz za oknem ponad ramą łóżka zmieniał się za każdym razem, gdy na niego zerkałem, ale wtedy to było nieważne. Wspomnienia uleciały, czas się zapętlił i przez te kilka chwil byliśmy tylko ja i ona.

Ponad ramą łóżka

Krajobraz się zmieniał za każdym razem

gdy na niego zerkałem -

ale wtedy to było nieważne! -

bo przez kilka chwil 

byłem tylko ja i mój kot

– z piękną muszką na pyszczku – 

kot Hitlera!

 

Ezoteryczny kot ,

którego czas nie zmienia!

Nie jak ten Kot Szredingera -

co raz jest, a raz go nie ma.

 

Marta jest niewiarygodnie szybka, ledwo za nią nadążam. Przypominam sobie studia, kiedy ona trenowała triathlon, podczas gdy ja ćwiczyłem chlanie na umór i bieg do łazienki.

Zdanie wyrwane z kontekstu byłoby takim kwejkowym żartem, ale taka niewymuszona i nieironiczna jajcarskość tego opowiadania, robi z tego żartu coś fajnego. 

 

Zegarek wskazywał dwunastą, co kompletnie nic nie oznaczało.

 

o, o Naprawdę w tym opowiadaniu czuć czaczę, cza cza cza!

 

Patrzyłem na jej spięty kark, który kilka godzin wcześniej obsypywałem pocałunkami. W tym momencie wydawał mi się należeć do całkiem obcej osoby. Ze mną było tak samo. Zupełnie jakbym przez chwilę nieuwagi zmienił się w kogoś innego.

 

Ten cytat wyrwany z kontekstu kojarzyłby mi się z relacjami bohaterów z innych twoich opowiadań, które były takim narzędziem dla światotwórstwa. Tutaj natomiast docenia się ten nastrój, gdyż wcześniej było trochę jajcowania.

Wczoraj oglądałem “Festen” Vinterberga o rodzinnym zjeździe. To może radykalny przykład, ale widać tam jak początek filmu miał adhd montażowe, mega ekspresyjne zachowa bohaterów, a potem ładnie oznaczano relacje między bohaterami, następnie wprowadzano “trudny problem” i trudniejsze “treściowo” kwestie. 

 

Tej nocy – to znaczy w czasie, który uważaliśmy za noc – gdy się pieprzyliśmy, przyglądało nam się już dwunastu fantomowych ludzi. Byli tak blisko, że rozróżniałem ich twarze

.

Chyba w tym momencie można by już odłożyć słowo “pieprzyliśmy” – dobre było by wpędzić opko w stan adhd na początku, ale teraz? Może jakieś inne przaśne słowo, ale już nastrój powoli się zmienia, fantomowi ludzie się pojawili, zbliżają się…

Opko jest jak stosunek przerywany, trzeba wiedzieć w którym momencie przestać, a to jest nieprzyjemne.

 

Ale żeby nie było – jakoś wielce to słowo w tym momencie nie przeszkadza, może na siłę się czepiam. Po prostu stwierdzam moment, w którym to słowo już nie działa tam mocarnie, jak na początku.

 

– Pieprzyć komunikat! Nieznani ludzie katują nas nim co kilka godzin, już mi się od tego rzygać chce. Powodują, że siedzimy w strachu przed zamknięciem oczu. Podczas, gdy… – Puściłem torbę, a ta uderzyła o asfalt z łoskotem; miałem tam kilka słoików. Chwyciłem oburącz dłoń Marty. – To może być dla nas szansa! Zobacz, możemy pojechać gdziekolwiek! Spać, gdzie chcemy, robić to, na co mamy ochotę! Za niczym nie musimy gonić, jakby cały świat nie istniał. Pamiętasz, jak szaleńczo byliśmy kiedyś zakochani? Jakby cały świat nie istniał! To jak, pojedziesz ze mną? Nie musisz się spieszyć z decyzją, mamy mnóstwo czasu.

To jest dobra odmiana od bidoków zagubionych w strumieniu sytuacyjnym – Bena, bohatera Królestwa (dosłownie bidoka z niższej klasy społecznej), czy też wędrówki z opka o tym aktorze. Tutaj po prostu mówią – “to nasza szansa”. 

 

Marta milczała. Zastanawiała się. Jej źrenice tańczyły, to patrząc na mnie, to przeskakując między kącikami oczu. W końcu uśmiechnęła się delikatnie i wypowiedziała jedno słowo:

– Paryż

Tutaj pojawia się problem. Czytelnik by chciał Paryża, a tutaj:

 

Jechaliśmy w milczeniu znalezionym na ulicy SUV-em. Jego właściciel musiał zniknąć akurat w momencie, kiedy włożył kluczyk do stacyjki, pomyślałem, gdy natrafiliśmy na to auto. 

Nie wystarczyłoby “jechaliśmy SUV-em”? Wiadomo, że ten facet zniknął. 

Bohater stracił szansę konsekwencji w byciu głupolem miłosnym – przez chwilę mógł jechać romantycznie, a teraz gada: “o, jak działa tak mechanika kwantowa, hmm, jaka skomplikowana!”

 

Jakby to ująć w słowach pasujących do sytuacji? Nasze stany kwantowe przyjęły przeciwstawne wartości. 

Bo bohater się zamyślił? Tak czy siak, lepiej by to zadziałało, gdyby była ta romantyczna “scena” przez akapit lub dwa, w kontraście do seksualnego adhd z początku, i po tej romantycznej przejażdżce mogłoby się pojawić zamyślenie bohatera – wtedy by się bardziej doceniało i widziało ten aspekt “odlączenia się” od siebie bohaterów.

 

Koncept chyba rozumiem, realizacji tego konceptu niekoniecznie. Chyba ten kierowca SUVA mnie roztroił… może po prostu temat rozmyślań bohatera mógłby być lepiej podany i bez tej sceny romantycznej, którą zaproponowałem? Chyba tak, chyba nie trzeba wprowadzać kontrastu z początkiem opowiadania… Wolałbym by więcej powiedziano o drodze, o horyzoncie (ech, wiem że banały xD), że ten suv miał jakiś specyficzny kolor, żeby otoczenie mówiło za siebie więcej. Żeby nie wchodzić od razu w “rozmyślanie nad bohaterem, który zniknął”, żeby można było też “poczuć”, że ten bohater zniknął. 

 

– Daj mi spokój! Mam już to wszystko w dupie! – wrzasnęła, zalewając się łzami. – To jest jakieś piekło!

Może po tym wydarzeniu dopiero by rzucili się sobie w ramiona? Czując irracjonalną, przeczącą intuicji bezpieczeństwa ekscytację? Jakoś te wcześniejsze, cytując z pamięci – “gdyby nie koniec świata, to byśmy się już nie kochali” – brzmiało czerstwo. 

 

Coś załaskotało mnie w kostkę. Zerknąłem – maszerowała po niej stonoga. Niedaleko znalazłem drugą, która zbliżała się do Marty. Dalej następną i kolejną. Wypełzały z przepaści.

Fantomowi ludzie, robaki, dużo tego. Dla mnie za dużo. 

 

Astronauta odwraca się w kierunku gryzoni, a potem przekręca hełm.

– Bez obaw, one pracują dla nas – uspokaja mnie, odsłaniając szczuropodobny pysk.

Może tak powinien się przedstawić ten astronauta? Bo wyskoczył jak taki pretensjonalny nauczyciel z płaską twarzą, a miał szansę być kozakiem, np:

 

“Spoglądaliśmy na niego w bezruchu. Astronauta tymczasem podniósł małego szczura za ogon i pomachał nim:

– Czarnuszku, ty rozrabiako!

Astronauta spojrzał się na przestraszoną parę.

– Mówcie mi Lalo – Lalo Astronauta. Te słodziaki pracują dla nas.  “

 

Może astronauta nie miałby “szczuropodobnego pyska”, ale jakoś wykazałby swoją relację z szczurami. A zmienić swój pysk w szczuropodobny jeszcze by zdążył. xD

 

Np. 

“Po chwili niezdarnych uśmiechów twarz Lalo zaczęła wyginać się w szczurze kształty, tak że nie byliśmy już pewni, czy to pysk człowieka, czy twarz szczura. Wzdrygnęliśmy się, a on zaczął mówić innym tonem:

– Teraz posłuchajcie. – jego twarz na nowo przywoływała na myśl ludzkie oblicze, ale bardzo zniecierpliwione – Każda zmiana powiększa rozdźwięk między wami, a światem wzorcowym. Im więcej was ganiam, tym bardziej wyglądam jak mój ukochany towarzysz – Czarnuszek. Miejcie litość”

 

W innym fragmencie, inny szczuroczłek mógłby im powiedzieć więcej. Taki z stałym szczurzym pyskiem. 

 

-

W ogóle, szanuje, że spodziewać się można było kotów, a tu szczury. 

 

– Kiedy następnym razem będziemy nadawać multiwymiarową wiadomość z ukrytymi współrzędnymi, dam ci znać – odcina się szczuroczłek. – A teraz słuchajcie i… i… – zacina się i zaczyna drgać.

 

Przyszedł fizyk i udaną jajcarskość opowiadania chce “hehe nerdowską ironią” przysłaniać. Ale – już mu się to chyba nie uda, bo pojawił się dość późno w opowiadaniu. W dodatku ma pysk szczura, więc jego ironia jest nawet skontrastowana. 

 

wieloszczet

 

Fajne są, sprawdziłem w google grafika.

 

Obserwujący kształtuje rzeczywistość, teraz to pojmuję.

Fantomowi ludzie pojawili się, bo o nich śniłem.

Znalazłem artykuł w magazynie, bo wcześniej próbowałem o tym opowiedzieć.

Nasz blok zmienił się w las, bo chcieliśmy wyjechać.

Atakowały nas robaki, bo za dnia zwróciłem na nie uwagę.

Przepaść pochłonęła samochód, bo wcześniej pomyślałem o przepaści dzielącej Martę i mnie.

O tej filozofii chciejstwa, potrzeb i lubień, to już nie raz mówiłem. Ale nie przeszkadza mi w tym opowiadaniu, bo… w sumie dlatego, że jest tak bezpretensjonalnie wyłożona. xD Bohater po prostu był takim zwykłym typem (ale nie bidokiem!) i se wreszcie wykombinował, ło co w tym wszystkim chodzi, hehe. I to ma swój urok. Weźmy taki akapit:

 

A co, jeśli nigdy się nie obudzę? Czy w ogóle będę musiał? Jeśli nie ma świata wokół mnie, to nie ma też mojego ciała. To nie ono jest obserwatorem, tylko Ja. Mogę trwać we śnie w nieskończoność. Mogę wyśnić cokolwiek. Mogę zaobserwować w sennym marzeniu całą historię zmyślonego wszechświata, od Wielkiego Wybuchu, przez powstanie gwiazd i planet, narodziny życia, aż do… do tego, co sam obmyślę na koniec. Każda z moich wizji będzie mogła się urzeczywistnić. Czy właśnie o tym mówił Szczurek?

<3

 

No i szczęśliwe zakończenie, i gitara, pokrzepiające dla serca.

 

 

 

Cześć, Rebusie!

Dzięki za wizytę i – w gruncie rzeczy – pozytywny komentarz. :)

Ten cytat wyrwany z kontekstu kojarzyłby mi się z relacjami bohaterów z innych twoich opowiadań, które były takim narzędziem dla światotwórstwa. Tutaj natomiast docenia się ten nastrój, gdyż wcześniej było trochę jajcowania.

Nie dostrzegłem tego podobieństwa. Dzięki, przyjrzę się temu.

 

Ale żeby nie było – jakoś wielce to słowo w tym momencie nie przeszkadza, może na siłę się czepiam. Po prostu stwierdzam moment, w którym to słowo już nie działa tam mocarnie, jak na początku.

Ono nie jest tam dla mocarności. Ono jest po to, by uniknac technicznych zwrotów (”odbylismy stosunek”) oraz słów związanych z uczuciami (”kochalismy się”). Polski język niestety nie pozostawia wielu alternatyw.

 

Chyba tak, chyba nie trzeba wprowadzać kontrastu z początkiem opowiadania… Wolałbym by więcej powiedziano o drodze, o horyzoncie (ech, wiem że banały xD), że ten suv miał jakiś specyficzny kolor, żeby otoczenie mówiło za siebie więcej. Żeby nie wchodzić od razu w “rozmyślanie nad bohaterem, który zniknął”, żeby można było też “poczuć”, że ten bohater zniknął. 

To element światotwórczy i bardziej od zniknionego kierowcy istotny jest dalszy fragment rozważań. Ten o tym, że w sumie nie było żadnego kierowcy, bo ten samochód nigdy wcześniej nie istniał.

 

Fantomowi ludzie, robaki, dużo tego. Dla mnie za dużo. 

Dwa to dużo?

 

O tej filozofii chciejstwa, potrzeb i lubień, to już nie raz mówiłem. Ale nie przeszkadza mi w tym opowiadaniu, bo… w sumie dlatego, że jest tak bezpretensjonalnie wyłożona. xD Bohater po prostu był takim zwykłym typem (ale nie bidokiem!) i se wreszcie wykombinował, ło co w tym wszystkim chodzi, hehe

Poprzedni byli bidokami? Widać takich lubię. :P

 

No i szczęśliwe zakończenie, i gitara, pokrzepiające dla serca.

Kolejna osoba dostrzega happy-end. Warte odnotowania.

 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Przybywam, przybywam.

No i jest bardzo dobrze. Znakomicie.

Przede wszystkim rzuca się w oczy odpowiednie tempa całości. Nie jest to jakaś długa opowieść, ale zawiera wszystko, co potrzebne – bez dłużyzn i nadmiarowych elementów. Jest skondensowana, ale w dobrym tego słowa znaczeniu, a to już wyższa sztuka.

Sam pomysł to, oczywiście, największa zaleta tego tekstu. Oryginalny, szalony i jednocześnie osadzony twardo we współczesnej fizyce, rozrywkowy, ale nie głupi.

Jest tu jakieś małe uczucie deus ex machina w postaci szczuroczłeka. Jego przybycie posuwa akcję do przodu i daje okazję choć pobieżnego wyjaśnienia całej sytuacji. Błąd w prawach fizyki sprawia jednak, że przybycie szczuroczłeka jest teoretycznie możliwe, a w kontekście całego tekstu wydaje się wręcz naturalne. Czy to bohater wymyślił ratunek, czy naprawdę ktoś w tajemniczej Ostoi próbował naprawić rzeczywistość. Tak jak z przysłowiowym kotem, każde wytłumaczenie jest równie dobre. Nawet trudno zarzucić fabule, skoro mówimy o błędach rzeczywistości. Sprytnie, Geki, sprytnie ;P

To tekst, który na pewno będzie cenną pozycją w antologii (bo nie wyobrażam sobie, aby przepadł w głosowaniu)

 

A teraz parę pytań od laika z fizyki, któremu wydaje się, że dostrzega kilka rys:

– skoro stracenie z pola widzenia danego obiektu nawet na moment może spowodować, że przepadnie, to dwójka bohaterów musiałaby zsynchronizować mrugnięcia oczami. Ponadto, kiedy jedna osoba śpi, a druga trzyma wartę, to też mruga i przez jakiś ułamek sekundy oboje przestają widzieć otoczenie.

– Czy oni muszą mieć kontakt skóra do skóry? Bo, na przykład w samochodzie bohater trzyma rękę na nodze Marty. Na spodniach czy nie?

Żeby pozbyć się nadmiarowych rzeczywistości, najłatwiej jest wyeliminować rozproszonych obserwatorów.

Znaczy kogo? Takich jak bohaterowie? Bo jeśli tak, to pierwszą reakcją powinno być ich spalenie miotaczem przez szczuroczłeka.

Pozdrówka

Przybywam, przybywam

 

 

Jest tu jakieś małe uczucie deus ex machina w postaci szczuroczłeka. Jego przybycie posuwa akcję do przodu i daje okazję choć pobieżnego wyjaśnienia całej sytuacji. Błąd w prawach fizyki sprawia jednak, że przybycie szczuroczłeka jest teoretycznie możliwe, a w kontekście całego tekstu wydaje się wręcz naturalne. Czy to bohater wymyślił ratunek, czy naprawdę ktoś w tajemniczej Ostoi próbował naprawić rzeczywistość. Tak jak z przysłowiowym kotem, każde wytłumaczenie jest równie dobre

Sam w sobie szczuroczłek byłby tym, czym piszesz, ale on stanowi tylko element wcale nie decydujący i do tego dobrze ugruntowany – w końcu komunikat ktoś musi nadawać od początku – do tego pozostaje właśnie kwestia otwarta, skąd on się wziął, którą opisałeś. :) 

 

Nawet trudno zarzucić fabule, skoro mówimy o błędach rzeczywistości. Sprytnie, Geki, sprytnie ;P

A jak. :D

 

– skoro stracenie z pola widzenia danego obiektu nawet na moment może spowodować, że przepadnie, to dwójka bohaterów musiałaby zsynchronizować mrugnięcia oczami. Ponadto, kiedy jedna osoba śpi, a druga trzyma wartę, to też mruga i przez jakiś ułamek sekundy oboje przestają widzieć otoczenie

Wiedziałem, że to może sprawiać problem, dlatego wrzuciłem scenę z mapą, kiedy bohater odlicza i sprawdza, czy mapa nadal jest na miejscu. :P

Bohaterowie nie znają dokładnie wszystkich zasad rządzących tym światem, więc nie zna ich też czytelnik. ;) 

 

Znaczy kogo? Takich jak bohaterowie? Bo jeśli tak, to pierwszą reakcją powinno być ich spalenie miotaczem przez szczuroczłeka.

Ale to wcale nie jest celem szczuroczłeka. To jest cel domniemanej zasady samoregulacyjnej multiwersum, która według szczuroczłeka "wysłała" robaki do ataku. 

To tekst, który na pewno będzie cenną pozycją w antologii (bo nie wyobrażam sobie, aby przepadł w głosowaniu)

Nie uprzedzajmy faktów. :P

 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Ano nie uprzedzajmy. 

Niemniej o głosowanie tych faktów zadbać możemy i przynajmniej ja wrzucę tutaj przysłowiowy kamyczek do ogródka ;)

 

Jeśli chodzi o opowiadanie, chyba jest jednym z najlepszych Twoich tekstów, jakie czytałem. 

Przy czym odbieram pomysł z eksperymentem jako nieco pretekstowy. I nie jest to żaden zarzut. Po prostu historię można odebrać jako rodzaj skomplikowanej metafory, chociaż mam wrażenie, że do takiej interpretacji może lepiej pasowałby realizm magiczny a nie SF.

Ale to w sumie nieistotne. Opowiadanie świetnie obrazuje relację pary, a jedna z interpretacji zakończenia otwiera furtkę do powiedzenia głośno jednej z moich ulubionych myśli: nie kochamy ludzi, ale ich obraz, który sami sobie stworzyliśmy. W ten sposób zawsze mamy ich w sobie, niezależnie gdzie byśmy nie byli.

Trochę o tym pisał Cixin Liu, chociaż w zupełnie innym anturażu. 

Momentami czuć w tym wszystkim logikę snu, dla mnie akurat na plus. 

Z bardziej ryzykownych punktów – dla naukowych ortodoksów w opowiadaniu może być za mało technobełkotu i CERNowskiego klimatu :) Rzucenie czytelnikowi rękawicy z napisem “mechanika kwantowa” może przywołać trochę demonów z technowymiaru, a kiedy oni się zjawiają, często bywa dość grubo :) Ale nie kraczmy na zapas.

Co do bombardowania pozaportalowego – cóż, pojęcie mam o tym, jak przysłowiowa kura o pieprzu :) Ale na chłopski rozum wychodzi mi coś takiego: im bardziej niesztampowe są teksty, tym większe ryzyko stanowią dla osoby podejmującej decyzję o druku. Taki tekst jest większą niespodzianką – może być ogromnym sukcesem, ale i totalną klapą. Myślę więc, że im bardziej odjechane teksty piszesz, tym bardziej trzeba się uzbroić w cierpliwość. Ich szansa na wydrukowanie jest mniejsza, ale potencjalny zysk – większy. Niestety podobnie ze stratą. To taka gra w karty o duże stawki, zamiast bezpiecznego inwestowania… Może nie mam racji, bo się nie znam. Piszę, co mi podpowiada logika jako przyczynę “porażek”. One mogą być pozorne. Sędzia/Redaktor/Wydawca widzi i myśli “chłop dobrze pisze, ale czy to wypali? E, lepiej zainwestować w melodie znane z tego, że są znane”…

Ogólnie – było bardziej niż spoko i zgłaszam do pierza.

 

Zaraz sięgnęła po telefon i wybrała numer do matki.

Moim zdaniem niepotrzebne jest to “zaraz”. Dziwnie to zdanie przez to brzmi.

 

Zobaczę, co u sąsiadów

Brakujący przecinek.

 

Dostrzegłem to w jej oczach, zawsze wtedy wydają się być przygaszone.

W języku polskim mówimy i piszemy „wydaje się” i nie uzupełniamy tego zwrotu bezokolicznikiem

 

Im dłużej się nad tym zastanawiałem, tym mniej znajdowałem odpowiedzi, a więcej pytań.

Brakujący przecinek.

 

Wracaliśmy do miasta, akurat, gdy słońce znika, ustępując miejsca nocy.

Czegoś mi tu brakuje. Proponuję:

→ Wracaliśmy do miasta, akurat wtedy, gdy słońce znikało, ustępując miejsca nocy.

→ Wracaliśmy do miasta, akurat w momencie, gdy słońce znikało, ustępując miejsca nocy.

 

 

Pod wpływem impulsu zerknąłem w lusterko i ujrzałem ich, stojących ledwie kilkanaście metrów za samochodem. Nigdy nie byli tak blisko.

Chyba trochę logika zgrzyta. Bo dosłownie kilkanaście zdań wcześniej bohater wspominał, że podczas stosunku z ukochaną widział fantomowych ludzi tak blisko, że mógł rozpoznać ich twarze. A teraz nagle stwierdza, że są tak blisko auta, jak jeszcze nigdy wcześniej. To w końcu jak?

 

W powietrzu unosi się smród stopionej chityny.

Wow, imponująca wiedza :)

 

Łapię ją, nim uderza o asfalt.

Brakujący przecinek.

 

Nie wiemy, czy to element procesu, więc nie siedzimy w bezruchu, jednak kiedy piana zaczyna ciec mu z pyska, wiemy, że coś jest nie tak.

Więc nie siedzą w bezruchu, czyli co robią? Chyba dodałeś niepotrzebnie przeczenie.

 

Na ulicy brak śladu po ognistych językach i martwych bezkręgowcach, albo koczujących w pobliżu szczurach.

Nie jestem pewna, czy użycie tu równoważnika zdania jest uzasadnione. Proponuję:

→ Na ulicy nie ma śladu po ognistych językach i martwych bezkręgowcach, albo koczujących w pobliżu szczurach.

 

W zasadzie, jeżeli jestem tu sam, a świat wokół zmienia się tak, jak chce ślepy traf, to jawa niewiele się różni od snu.

Brakujący przecinek.

 

 

No i cóż ja mogę powiedzieć innego i nowego niż poprzedni komentatorzy. Jestem tu świeżynką, raptem napisałam kilka opowiadań, więc nic dziwnego, że Twoje zrobiło na mnie wrażenie. Mimo tego, że jestem kompletną dyletantką w dziedzinie fizyki, temat ująłeś w tak przystępny sposób, że nawet ja co nieco załapałam. Podobał mi się też bardzo podział opowiadania na wydarzenia, które działy się tu i teraz a retrospekcje. Taktyka ta często jest używana w serialach i też myślałam o tym, by w taki sposób pisać opowiadania, ale nie jest to łatwe. Bo wszystko musi ładnie się zazębiać i uzupełniać, czego dokonałeś. Zazdro!

No i kompletnie nie rozumiem, czemu nie masz szczęścia do publikacji pozaportalowych. Bo – ileż to razy! – czytał człowiek jakieś gnioty na papierze, które ktoś jakimś cudem chciał opublikować… Ale nie poddawaj się! W chwilach irytacji przypomnij sobie historię J. K. Rowling i będzie dobrze :)

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

Hej, silver!

 

Jeśli chodzi o opowiadanie, chyba jest jednym z najlepszych Twoich tekstów, jakie czytałem.

Wow, no to nieźle. :)

 

Przy czym odbieram pomysł z eksperymentem jako nieco pretekstowy. I nie jest to żaden zarzut. Po prostu historię można odebrać jako rodzaj skomplikowanej metafory, chociaż mam wrażenie, że do takiej interpretacji może lepiej pasowałby realizm magiczny a nie SF.

Pomysł na wątek obyczajowy przyszedł mi na myśl jako pierwszy, ale uważam, że kwanty tu pasują jak ulał. Są idealną metaforą związku. :P

 

Ale to w sumie nieistotne. Opowiadanie świetnie obrazuje relację pary, a jedna z interpretacji zakończenia otwiera furtkę do powiedzenia głośno jednej z moich ulubionych myśli: nie kochamy ludzi, ale ich obraz, który sami sobie stworzyliśmy. W ten sposób zawsze mamy ich w sobie, niezależnie gdzie byśmy nie byli.

W ogóle to wszyscy dostrzegają na końcu po prostu happy end… jakby mnie wcale nie znali. ;)

 

Z bardziej ryzykownych punktów – dla naukowych ortodoksów w opowiadaniu może być za mało technobełkotu i CERNowskiego klimatu :) Rzucenie czytelnikowi rękawicy z napisem “mechanika kwantowa” może przywołać trochę demonów z technowymiaru, a kiedy oni się zjawiają, często bywa dość grubo :) Ale nie kraczmy na zapas.

Bo tego technobabble tu rzeczywiście nie ma. Podszedłem do sprawy z innej strony i zamiast iśc w naukowe dywagacje, postanowiłem pokazać, jak mógłby zmienić się świat, gdyby zasady mechaniki kwantowej, czy raczej pewna teoria związana z nią – ta pana w tytule i jasne, w uproszczeniu – funkcjonowały w skali makro.

 

Co do bombardowania pozaportalowego – cóż, pojęcie mam o tym, jak przysłowiowa kura o pieprzu :) Ale na chłopski rozum wychodzi mi coś takiego: im bardziej niesztampowe są teksty, tym większe ryzyko stanowią dla osoby podejmującej decyzję o druku.

E tam, po prostu nie napisałem nic na tyle dobrego. Może nigdy się taki moment nie trafi. Wszystko inne to samooszukiwanie się.

 

Ogólnie – było bardziej niż spoko i zgłaszam do pierza.

Dzięki. :)

 

Cześć, Holly!

Dzięki za uwagi. Wprowadziłem wszystkie do tekstu, za wyjątkiem tej o “braku” – bo celowo użyłem równoważnika, by uniknąć powtórzenia.

 

Jestem tu świeżynką, raptem napisałam kilka opowiadań, więc nic dziwnego, że Twoje zrobiło na mnie wrażenie.

Bardzo dziękuję. :)

Taktyka ta często jest używana w serialach i też myślałam o tym, by w taki sposób pisać opowiadania, ale nie jest to łatwe. Bo wszystko musi ładnie się zazębiać i uzupełniać, czego dokonałeś.

Bardzo lubię retrospekcje i zaburzenia chronologii, ciągle to stosuje – raz lepiej, raz gorzej – więc to kwestia praktyki.

No i kompletnie nie rozumiem, czemu nie masz szczęścia do publikacji pozaportalowych. Bo – ileż to razy! – czytał człowiek jakieś gnioty na papierze, które ktoś jakimś cudem chciał opublikować… Ale nie poddawaj się! W chwilach irytacji przypomnij sobie historię J. K. Rowling i będzie dobrze :)

Patrz wyżej. :)

I dzięki za komentarz!

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Bo wiesz, tu interpretacji może być milion, i to wcale nie tylko samego zakończenia. Gdybym to czytał poza forum, to pewnie pierwsze co przyszłoby mi do głowy, że to wizje człowieka, który niedawno zmarł, albo np. wpadł w śpiączkę. Druga główna interpretacja jest taka, że katastrofa miała miejsce, ale od poczatku był sam i wygenerował dokumentnie wszystko, łącznie z partnerką, szczurkiem, komunikatem itd. Wreszcie kolejna to taka, że ostatecznie odkleił się od wzorcowej rzeczywistości dopiero na końcu i uroił sobie happy end. Dla mnie żadna nie jest szczególnie straszna, bo podobnie jak Cypher w filmie Matrix uważam, że niewiedza może być błogosławieństwem. Skoro stek smakuje, pachnie i wygląda jak prawdziwy, to dla mnie taki jest ;) Co gorsza, zacząłem być już sceptyczny co do istnienia wzorcowej rzeczywistości. Niech prawdziwa będzie ta, w której bohater jest szczęśliwy i zakochany ;)

Gdybym to czytał poza forum, to pewnie pierwsze co przyszłoby mi do głowy, że to wizje człowieka, który niedawno zmarł, albo np. wpadł w śpiączkę.

Nie no, to już bardzo daleko odszedłeś od tekstu, bo nic tego nie sugeruje. :P

Dla mnie żadna nie jest szczególnie straszna, bo podobnie jak Cypher w filmie Matrix uważam, że niewiedza może być błogosławieństwem. Skoro stek smakuje, pachnie i wygląda jak prawdziwy, to dla mnie taki jest ;)

O to, to! Dla mnie to najlepsza postać z filmu. 

W ogóle Matrix uważam za jeden z najlepszych i najbardziej znaczących filmów współczesnego kina. 

…i nadal nie jestem pewien, czy to aby nie zmyślna sztuczka twórców symulacji, w której żyjemy. :P

 

Co gorsza, zacząłem być już sceptyczny co do istnienia wzorcowej rzeczywistości.

To mija dewiza, wyrażona zresztą słowami bohatera, gdy pozostaje sam. Nie ma różnicy między snem i jawą. 

 

Niech prawdziwa będzie ta, w której bohater jest szczęśliwy i zakochany ;)

Odnotować: kolejna osoba przyjmuje, że bohater na koniec jest szczęśliwy. :P

 

 

 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Ale super opowiadanie! Światotwórstwo naprawdę ciekawe, tak jak zauważył silver_advent kojarzy się z Cixin Liu. Mi klimat najbardziej przypomina końcówkę “Pioruna Kulistego”, zwłaszcza widmowi ludzie (mmm tamta róża w książce, nevermind). Wzminaka o chińskich eksperymentach ze splątaniem kwantowym tylko utwierdza to skojarzenie. (a właśnie, lecę sprawdzić czy tam te makrocząstki próbowali splątywać, hah)

Dynamika postaci to zupelnie inna, świetnie poprowadzona sprawa. Nie bardzo wiem jak to oryginalnie skomplementować, zgadzam się z tym jak ujął kronos.maximus

Dzięki wielkie!

 

Życie to bajka braci Grimm w oryginale.

Cześć, Jeremia! Bardzo się cieszę, że opowiadanie przypadło ci do gustu.

Lekturę Pioruna Kulistego mam jeszcze przed sobą, więc nie moge się odnieść do porównania, jednak rzeczywiście niezły przypadek, że na miejsce wystąpienia problemu wybrałem Chiny. :)

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

"Po trzecie: Kiedy jedno z was śpi, drugie musi trzymać wartę. Świat wokół was będzie się zmieniał"

– powiem Ci, ze dość szybko treść skojarzyła mi się z tym, że kombinujesz z różnymi wariacjami pomysłu podobnego, jak w “O tym jak Sir Rodrik…” :) To nie jest zarzut – tu jest zupełnie inne wykorzystanie tych rozważań, a i temat bardzo szeroki. Mi osobiście Rodrik bardziej przypadł do gustu, tu z kolei jest mocniejszy ładunek obyczajowy i komentarz splątanych relacji międzyludzkich.

Czyta się sprawnie, ale jednak publikowałeś już na portalu bardziej angażujące opowiadania.

Tym niemniej – temat przewodni, czy raczej myśl, idea – zdecydowanie mają potencjał do dalszego wykorzystania i próbowania pod różnymi kątami i na różne sposoby.

 

" Do kolejnych drzwi, dających nadzieję ocalenia"

" Po drugie: Musicie przetrwać"

– przychodzi wilk i wskazuje nadmiarowe spacje ;-)

 

Cześć, wilku-zmowy!

Oczywiście, opowiadanie jest rozwinięciem tamtego pomysłu. Z jednej strony ciesze się, ze tamto tak się spodobało, a z drugiej… nie no, tam, to była tylko przygrywka, jednak wydaje mi się, że tu pomysł jest znacznie lepiej zrealizowany, bo nie tylko świat się zmienia, ale też uczucia, jakie żywią wobec siebie bohaterowie, ich relacje, albo i oni samo. Poza tym tamten tekst był nastawiony na żart, tutaj bohater idzie w całkiem inne rejony, bardziej “moje”. ;)

Co do angażowania, to trudno mi stwierdzić. Oczywiście, w tym tekście nacisk na wątek obyczajowy jest największy ze wszystkich, które dotychczas napisałem. Stąd też ostrzeżenie w ulotce. :P

 

P.S.: swoją drogą, czy tekst z antologii można po jakimś czasie wrzucić na portal?

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Jednak w ostatnich dniach gdy, wyrwany ze snu nagłym przypływem adrenaliny, rozglądałem się wokół

Pierwszy przecinek postawiłbym przed “gdy”, a z drugiego bym w ogóle zrezygnował, bo w tym fragmencie masz tylko jeden czasownik. Inna sprawa, że konstrukcja z tak rozbudowanym wtrąceniem mogłaby wyglądać nieco schludniej jednak ze zmienionym szykiem.

 

Jesteśmy sami, nawet zwierzęta zniknęły.

To prawda, a przynajmniej do tamtej pory zauważaliśmy tylko chmary owadów i stada dzikich szczurów.

A owady i szczury to nie zwierzęta? ;D

 

Słońce chyliło się ku zachodowi, obsypując śnieżne zaspy diamentowym pyłem,

Słońce obsypywało pyłem?

 

To jakiś koszmar.

Nogi mam odrętwiałe, po części ze zmęczenia, po części ze strachu. Marta próbuje wykrzesać z siebie resztki sił, następne drzwi niedaleko.

???

Jakie drzwi?

 

Za niczym nie musimy gonić, jakby cały świat nie istniał. Pamiętasz, jak szaleńczo byliśmy kiedyś zakochani? Jakby cały świat nie istniał!

W kierunku SUV-a podążał ogromny robak, niewiele mniejszy od samochodu. Nie, to nie była jedna istota. To całe mrowie wijów, wieloszczetów i pijawek splecionych ze sobą, jakby były tym samym organizmem.

Dobrze, że bohaterowie nie skojarzyli tego z pleniem (plenią?), bo zaobserwowanie tego ponoć zwiastuje szczęście. XD

 

No cóż, Geki. W Twoim opowiadaniu świat oszalał, lecz jest to szaleństwo, nad którym zdajesz się trzymać kontrolę. Pożenienie Schrodingera z mechaniką kwantową uważam za udane. Z niecierpliwością oczekiwałem wyjaśnień tego, co właściwie zaszło i gdy się pojawiły, zostałem usatysfakcjonowany.

Wątek obyczajowy wypada za to słabiej, nie przekonały mnie postaci głównych bohaterów. Być może dlatego, że siłą rozpędu są ambiwalentni w swoich uczuciach, jak wszystko w tym świecie, przez co cała ta fluktuująca miłość i nienawiść przypomina jakąś psychozę schizofrenika, a nie prawdziwe emocje.

Zupełnie nawiasem mówiąc, rozczarowują też detale typu Ten Dzień. To taki ostatni szlif, którego mi tu zabrakło, podobnie zresztą jak w warstwie językowej.

Mimo wszystko czytałem z dużym zaciekawieniem i sądzę, że Gekikarę w takich odcieniach sf lubię najbardziej.

A owady i szczury to nie zwierzęta? ;D

Stosuję tu małe uproszczenie w dialogu. Zwierzęta co do zasady zniknęły, z dwoma małymi wyjątkami. :P

Jakie drzwi?

Zjadłem tam “są”. A jakie drzwi to się okazało trochę później. :)

Dobrze, że bohaterowie nie skojarzyli tego z pleniem (plenią?), bo zaobserwowanie tego ponoć zwiastuje szczęście. XD

Ponoć zdania o tym są podzielone. :P

No cóż, Geki. W Twoim opowiadaniu świat oszalał, lecz jest to szaleństwo, nad którym zdajesz się trzymać kontrolę. Pożenienie Schrodingera z mechaniką kwantową uważam za udane. Z niecierpliwością oczekiwałem wyjaśnień tego, co właściwie zaszło i gdy się pojawiły, zostałem usatysfakcjonowany.

Bardzo mnie to cieszy.

Wątek obyczajowy wypada za to słabiej, nie przekonały mnie postaci głównych bohaterów. Być może dlatego, że siłą rozpędu są ambiwalentni w swoich uczuciach, jak wszystko w tym świecie, przez co cała ta fluktuująca miłość i nienawiść przypomina jakąś psychozę schizofrenika, a nie prawdziwe emocje.

Schizofrenik tez odczuwa prawdziwe emocje. :P

Poza tym – to kwestia różnych doświadczeń i obserwacji – taki stan rzeczy wydaje mi sie znacznie bardziej odpowiadający rzeczywistości, niż taka wylewająca się, niewzruszona, nieustająca miłość. Widziałem wiele związków, gdzie ludzie gotowi byli się pozabijac, by za kilka minut okazywać sobie zażyłość. Tak samo w jednej chwili krytykować się, a w nastepnej być miłym.

Czy to zdrowe? Pewnie nie. Ale wydaje mi się bardzo realne. I o takim związku jest to opowiadanie. Ludzie męczą się ze sobą, ale się nie rozstają. Próbuja wykrzesać jeszcze pozytywne emocje z lepszym lub gorszym skutkiem. Ranią się, ale trwają przy sobie.

…czytałes może “Dziennik” Palahniuka? Tam był taki motyw, który mocno zapadł mi w pamięć. Mianowicie mąż próbowal popełnić samobójstwo i wpadł w śpiączkę. Żona przychodziła do niego, opiekowała się nim, wspominała go… ale na koniec każdej wizyty wbijała mu bodajże igłę w pięty, bardzo głęboko, z nienawiści, jaką do niego czuła.

Zupełnie nawiasem mówiąc, rozczarowują też detale typu Ten Dzień. To taki ostatni szlif, którego mi tu zabrakło, podobnie zresztą jak w warstwie językowej

Ja mam taki problem, że warstwę językowa ściśle łączę z tym, jacy sa bohaterowie tekstu i sam klimat tegoż. Inaczej wydaje mi się on nieautentyczny. Dlatego pisząc o poetach staram się wznieśc na wyżyny umiejętności malowania słowem. Za to pisząc o zwykłym facecie, wyobrażam sobie, jak by on mówił i poszczególne rzeczy nazywał (zwłaszcza w narracji pierwszoosobowej). Stąd właśnie Ten Dzień czy Szczurek/Szczurman i kilka innych.

Ale chętnie bym poczytał o tym, co ci językowo nie grało, a nóż coś się da bez bólu poprawić. :)

Mimo wszystko czytałem z dużym zaciekawieniem i sądzę, że Gekikarę w takich odcieniach sf lubię najbardziej.

Z tym mimo wszystko, to zabrzmiało, jakby tekst był skiepszczony na maksa, niemniej doceniam ostatnią część komentarza i przyjmuję to za dobra monetę. :)

Dzięki za przeczytanie!

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Ee, nie. “Mimo wszystko”, bo mam tendencję skupiać się w komentarzach na niedoskonałościach, bo uważam, że ma to dla autora większą wartość, niż zwykłe pochwały (które też się należą). Parę językowych wyboistości wypisałem wyżej; ogólnie nie są to żadne straszne rzeczy i podczas korekty da radę to łatwo wygładzić. Natomiast od właściciela wielu piórek i nominacji spodziewam się językowo równego, wysokiego poziomu, dlatego w ogóle o tym mówię. Ciężkie jest życie starych koni. ;D

Ono nie jest tam dla mocarności. Ono jest po to, by uniknac technicznych zwrotów (”odbylismy stosunek”) oraz słów związanych z uczuciami (”kochalismy się”). Polski język niestety nie pozostawia wielu alternatyw.

To jest intencja autora, a nie efekt. Efekt jest podobny do wspomnianego przeze mnie “Festen”.

 

Na “mocarność” początku opowiadania składa się nie tylko “użycie słów”, ale szybka/mocna akcja.

(A)Biegniemy przez wymarłe miasto, co i raz odwracając się (B)nerwowo za siebie, skąd – z tonącej w ciemności oddali – dobiega nas chrzęst tego, co nas ściga.

Na początku “Festen” duński Sebek (A)pędził szybko z rodziną, by nie spóźnić się na urodziny Ojca, i jeszcze w aucie była (B)nerwówka, bo się kłócił z żoną, a tu jeszcze brat Sebka idzie na piechotę, więc Sebek zrobił drifta i po niego zawrócił (a rodzinie kazał iść na piechotę xD). 

(C)Wyrażenie “mocarne” to tylko najprostsze wskazanie na efekt. Bez ugruntowania w kompleksie-sytuacji, wyrażenie “mocarne” nie jest mocarne.

Rebusie, twoim głównym stwierdzeniem było, że słowo nie działa tam tak mocarnie, jak na początku. Dlatego też wyjaśniłem intencje autora, że mocarność nie była w moim zamiarze. Efekt jest taki, że słowo nie brzmi mocarnie a więc zbieżny w intencją. Mam nadzieję, że dobrze pojąłem twoje rozumowanie. :)

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Na początku, w pierwszych fragmentach, to słowo brzmiało mocarnie i uzupełniało się z sytuacją mocarną (może powinien ją nazywać – intensywną? ale znowu to słowo jest wyświechtane). ;p Potem zatraciło swoją mocarność, ale nie stało się jakieś uciążliwe – wg. mnie jednak, można by je w późniejszych fazach opowiadania czymś zamienić.

 

Znowu przyszło mi Festen do głowy i sceny seksu na początku filmu. Sposób wypowiadania się bohaterów i sceny seksu się dopełniały (to te małżeństwo, które pędziło autem), a w Twoim opowiadaniu sposób snucia opowieści przez narratora-bohatera i sceny seksu na początku się dopełniały. O to mi chodziło. 

 

A co do tej “zamiany”:

 

Tej nocy – to znaczy w czasie, który uważaliśmy za noc – gdy się pieprzyliśmy, przyglądało nam się już dwunastu fantomowych ludzi. Byli tak blisko, że rozróżniałem ich twarze

Może lepsze byłoby “gdy byliśmy w łóżku”? To samo w sobie już sugeruje coś, a nawet jeśli nie, bo stare pary w łóżku mają na mało rzeczy ochoty, to jednak początek rozdziału sugerował nam, co się działo w tym łożu. W dodatku następne zdanie “przyglądało nam się już […]”, to też coś wg. mnie sugeruje. Bo przecież nie przyglądali się na to, jak leżeli i nic nie robili, to tak… nieintuicyjnie ktoś by musiał czytać wtedy to opowiadanie. 

“Byliśmy w łóżku” nie jest techniczne, a nie jest też uczuciowe (przynajmniej mocno). Z resztą podobne wg. mnie zwroty, jak “wpadłam/em z kimś do łóżka”, są jakimś odpowiednikiem wyrazów będących “po środku”, jeżeli chodzi o opisywanie takich sytuacji. 

 

Odnośnie intencji i efektu.

Intencja wpływa chcąco lub niechcąco na efekt “mocarności”. Np. Tony Iommi z Black Sabbath stracił opuszki palców. Obniżył strojenie aby móc łatwiej grać na gitarze. A z połączenia tych intencji wyszedł heavy-doom metal, czyli mocarność.

 

Efekt jest taki, że słowo nie brzmi mocarnie a więc zbieżny w intencją.

Na początku brzmi mocarnie, a więc niezbieżnie z intencją, dopiero potem nie brzmi mocarnie zbieżnie z intencją, więc mleko się już wylało. To wina języka polskiego, ale jednak. Dlatego rzutuje to na późniejszy fragment tekstu, gdzie już czytelnik zyskuje pewne nastawienie, więc “brak” efektu mocarności, gdy pojawia się słowo “pieprzenie”, nie jest tam po prostu zwykłym “brakiem” (takim jakim ty chciałeś), ani niezwykłym brakiem (takim, jaki opiszę pod spodem, przy użyciu przykładu Leszka Nowaka), tylko zgrzytem i przepełnieniem właśnie. Chcąc uniknąć jednego problemu z matriksem polskiego języka, wpadłeś w drugi. 

 

/ Weźmy Leszka Nowaka:

Pozytywy – po prostu brak czegoś.

Negatywy (brak niezwykły)– Iksiński i Ygrekowski zapowiadają spotkanie, gdzie będą konfrontować swoje idee. Ygrekowski nie przychodzi. Sala się rozczarowała. Tenże obiektywnie działa i istnieje. 

/

Gdyby brakło słowa “pieprzenie” w późniejszych częściach tekstu, będąc zastępowane choćby przez “gdy byliśmy w łóżku”, ten brak znaczyłby coś – np. że fabuła posuwa się do przodu, wchodzimy powoli w kwestie ontologii świata, poznamy bliżej bohaterów, bohater-narrator nie ma w tych momentach opowieści ochoty na “mocarne” słowa itd. To byłby niezwykły brak, ale nie w sensie rozczarowującym, jak w przykładzie Nowaka z Iksińskim. W niezwykłych brakach chodzi po prostu o to – niezależnie od rozczarowania (Iksiński vs. Ygrekowski) czy zaczarowania brakiem (gdy brak czegoś, co było w pierwszych fazach tekstu/filmu coś sugeruje, wprowadza ciekawy/nowy/odmienny klimat) – że obecność czegoś w pierwszych stronach tekstu wpływa na odbiór nieobecności, tego czegoś w późniejszych fazach tekstu. Owszem, może być intencja by takie niezwykłe braki wytworzyć, ale bardziej pilne jest by się nie pojawiło niezwykłe przepełnienie (gdy zaczyna się efekt komizmu niechcianego, przesadzonego, kicz) lub zwykłe przepełnienie, czyli obecność czegoś, co jest nadal, a mogłoby tego już nie być. Zwykłe przepełnienie nie przeszkadza bardzo, ale lepiej zwracać uwagę, by się takowe nie pojawiały.

 

To użycie słów “pieprzenie” w późniejszych częściach tekstu jest właśnie takim zwykłym przepełnieniem

/

 Ewentualnie, wracając do bardziej technicznych kwestii, można próbować kojarzyć sytuacje seksu z jakimś elementem pokoju, np. na szafce stoi jakaś figurka i ona się trzęsie, a potem mówić: “wtedy, gdy trząsł się Pinokio/drewniany-ludzik, przyglądali się nam fantomowi ludzie […]”. Akurat taki lekki komizm by nie przeszkodził powadze rozwoju sytuacji (rubaszność związana z tym, że szafka się trzęsie, nie jest chyba zanadto uczuciowa, a jednak pełni jakąś rolę zastępnika. Kiedy nie można zastąpić czegoś jednym słowem, można wstawić jedno zdanie xD).

 

/ Powtarzam jednak jeszcze raz, że słowo “pieprzenie” mi w późniejszych fragmentach tekstu bardzo nie przeszkadzało, tylko lekko. Ale krytyka nie mus być zawsze “mocarna”. laugh

Podobało mi się! Znaczy będę na -Tak.

 

Najbardziej:

*Koncept kwantowego splątania i superpozycji nakładający się na relację pary (precyzyjniej rzecz ujmując bohatera).

Naprawdę fajny i taki podwójny zamysł.

*Język, słowa, zwroty podkreślają opowiadaną historię.

Oszczędność i pewien rodzaj powtarzalności są jak długie satynowe rękawiczki noszone przez heroiny w minionych wiekach (może teraz też się nosi – nie wiem) spasowane na miarę do sytuacji. 

Po raz pierwszy nie miałam odczucia, że coś jest niepotrzebne. Jasne, coś tam zawsze się znajdzie, ale niewiele mnie zatrzymywało.

*Zakończenie.

No, zaiste, wymyśliłeś je szatańskie. :-) Podkreśla całość, tj. obie warstwy.

 

Obawiałam się, że będę musiała się czepiać jakichś naukowości, ale nie, dla mnie jest naprawdę ok! Jedynie przy „zwarciu” przystanęłam na chwilę, szukając jakiegoś lepszego słowa lub porównania, lecz machnęłam ręką, cholernie ciekawa jak poprowadzisz dalej i zamkniesz wątki oraz sprawy.

Tekst ma zabarwienie lekko detektywistyczne, z przyjemnością odhaczałam pozostawiane wskazówki. :-)

 

Drobiazgi:

Trochę razem, a trochę osobno, rzucając ku sobie nawzajem ukradkowe spojrzenia.

Tu wygładziłabym.

to klucz twojego ocalenia.

Brakuje „do”, pewności nie mam? 

To całe mrowie wijów, wieloszczetów i pijawek splecionych ze sobą, jakby były tym samym organizmem.

„Jednym”?

która nabrała trzech metrów szerokości(+,) nim przestała się powiększać.

Zza kołnierza skafandra powolnie wypełza długi na piętnaście centymetrów, zdeformowany przez ogień wieloszczet.

„Powoli”?, powolnie wypełzał? 

 

pzd

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Rebusie, w końcu zrozumiałem, co masz na myśli, i wprowadziłem poprawki w tekście, by słowa “pieprzyć” nie nadużywać. Dzięki. :)

Asylum, przyznaję, że twoja opinia jest dla mnie miłym zaskoczeniem.

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Oto ja, Potężny Dyżurny.

 

Zaczynamy.

 

Od razu to napiszę – mamy tu do czynienia z jedną z najlepszych scen otwarcia, jakie widziałem dotąd w Twoich tekstach. Zero zgrzytu, czysta płynność i bardzo dobrze wybrzmiewające ostatnie zdanie.

Myślałem, że będę pisał w miarę czytania, ale się wciągnąłem i mi się nie chciało odrywać :D Tyle co na łapankę.

Bardzo dobry tekst. Podoba mi się jego wielowarstwowość. Nie opowiadasz tu tylko byle historyjki postapo, ale operujesz ciekawymi paralelami względem związku bohaterów per se. Do tego mariaż z fizyką kwantową, kotem Strasburgera, nutka absurdu ze Szczurmanem – dobrze to wyszło, a mogło być kiczowate. Już sam romans mógł się ocierać się o kicz, a podałeś go ze smakiem. No umówmy się, “ostatnia miłość na świecie” brzmi pretensjonalnie do szpiku kości i tylko wprawny autor może wycisnąć z czegoś takiego porządny tekst. Co też istotne, wątek miłosny nie okazał się beznamiętny, o co się nieco obawiałem, znając już nieco Twój styl pisania, gdzie niekiedy właśnie bohaterowie podobali mi się najmniej (a są dla mnie bardzo istotni). Tu wszystko było na swoim miejscu, podobnie jak w Pani Metamorfoz.

Opko było dla mnie w pełni zrozumiałe, wciągające, a zarazem lekkie w odbiorze. Nie męczyłem się podczas lektury, z uwagą śledziłem perypetie bohaterów. Swoją drogą niezły horror z tym ciągłym dotykiem/kontaktem wzrokowym – chyba dość rychło bym się poddał :D 

Tekst napisany bardzo sprawnie, z wyjątkami podanymi poniżej:

 

Nie pomaga fakt, że musimy trzymać się za ręce, ale w takiej sytuacji to jedyny gwarant, że się nie zgubimy by nigdy już nie odnaleźć.

Tu mi zgrzyta brak “się” albo substytutu. Wiem, o co chodzi w zdaniu, ale bardziej z domysłu niż z jego treści. Ale może to tylko ja mam taki problem.

 

Docieramy do drzwi

Aliteracja

 

Słońce chyliło się ku zachodowi, śnieżne zaspy skrzyły się niczym diamenty,

Może w drugim zamiast skrzyły, to migotały? Wtedy się będzie zbędne.

 

Tyle, że nigdy tam nie pojechaliśmy

Za te przecinki zorganizuję na Ciebie zamach.

 

Tyle, że nigdy tam nie pojechaliśmy – góry nie są dla mnie.

Nie zasnąłeś, co? – wykrzywiła usta z niesmakiem.

+ wykrzywiła chyba wielką literą, nie?

 

i nie zmącone najmniejszym szumem.

niezmącone

 

Chyba, że…

Tak, zorganizuję zamach.

 

Przypominam sobie wszystko to, co powiedział nasz niedoszły wybawca i zatrzymuję (+się) na jednych z ostatnich słów.

Każda zmiana powiększa rozdźwięk między wami, a światem wzorcowym

Bez przecinka.

 

Powiem tak: Na Panią Metamorfoz się spóźniłem, Dziesięć Sfer mi się nie do końca podobało, ale tu jestem i usatysfakcjonowany, i w samą porę :)

 

Z pozdrowieniami,

fmsduval

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Przeczytane, komentarz popołudniu, bo w pociągu na telefonie ciężko pisać.

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Oto ja, Potężny Dyżurny.

 

Od razu to napiszę – mamy tu do czynienia z jedną z najlepszych scen otwarcia, jakie widziałem dotąd w Twoich tekstach. Zero zgrzytu, czysta płynność i bardzo dobrze wybrzmiewające ostatnie zdanie.

Nie ma to jak powiedzieć coś miłego i niemiłego jednocześnie. xD

Ale doceniam, staram się. :P

Podoba mi się jego wielowarstwowość.

To opowiadanie jest jak… jak cebula!

Nie opowiadasz tu tylko byle historyjki postapo, ale operujesz ciekawymi paralelami względem związku bohaterów per se.

W ogóle ja mam coraz mniej chęci do pisania historii typowo przygodowych/rozrywkowych/wojennych itp. Ostatnio napisałem taką, ale nie mam do tego serca. Dlatego tu tak naprawdę zaczęło się od związku dwóch ludzi, kwanty przyszły później.

Do tego mariaż z fizyką kwantową, kotem Strasburgera, nutka absurdu ze Szczurmanem – dobrze to wyszło, a mogło być kiczowate

Uff… ale dobry kicz nie jest zły. :D

Co też istotne, wątek miłosny nie okazał się beznamiętny, o co się nieco obawiałem, znając już nieco Twój styl pisania

Dzięki, naprawdę dzięki. xDDD

gdzie niekiedy właśnie bohaterowie podobali mi się najmniej (a są dla mnie bardzo istotni).

W sumie bohaterów najczęściej mam zwykłych. Nie lubię tworzyć przerysowań (choć lubię o nich czytać :P).

Swoją drogą niezły horror z tym ciągłym dotykiem/kontaktem wzrokowym – chyba dość rychło bym się poddał :D 

 

Powiem tak: Na Panią Metamorfoz się spóźniłem, Dziesięć Sfer mi się nie do końca podobało, ale tu jestem i usatysfakcjonowany, i w samą porę :)

Tak bym powiedział, że rzutem na taśmę. :P

 

Dzięki za łapankę i w ogóle!

Zostawiłem tylko ze dwie uwagi niewprowadzone.

Przeczytane, komentarz popołudniu, bo w pociągu na telefonie ciężko pisać.

Toż to najlepsze warunki do pisania! :D

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Nie ma to jak powiedzieć coś miłego i niemiłego jednocześnie.

Odczep się! Miało być sympatycznie!

 

W ogóle ja mam coraz mniej chęci do pisania historii typowo przygodowych/rozrywkowych/wojennych itp. Ostatnio napisałem taką, ale nie mam do tego serca.

Mam tak samo.

 

Dzięki, naprawdę dzięki.

Panie, weź Pan mi nie dziel zdań w połowie :D Chodziło mi o to, że w części Twoich opowiadań – o ile warstwa fabularna jest bez zarzutu – o tyle na poziomie bohaterów i emocjonalnego związania z nimi czuję niedosyt. Tutaj tak nie było.

 

Gif z Clooney’em

Tak, zgadza się, jestem 110% intro :)

 

Tak bym powiedział, że rzutem na taśmę.

Suspens, Geki, suspens.

 

Zostawiłem tylko ze dwie uwagi niewprowadzone.

Chyba, że i tyle, że? :D

 

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Nie, zostawiłem te z powtórzonym "nie" bo wydaje mi się t naturalne i tę pierwszą uwagę. 

Panie, weź Pan mi nie dziel […] Twoich opowiadań – […] na poziomie bohaterów i emocjonalnego związania z nimi czuję niedosyt.

Tak lepiej? ;D

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Tak lepiej? ;D

Skończyło się, leci 1 gwiazdka za brak mapki.

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

 Cześć!

 

Od początku wpadamy w wir niesamowitości, do którego szybko dokładasz „dojrzałą” relację dwojga ludzi, który coś kiedyś połączyło. Komunikat – zwłaszcza część o kontakcie – przywodzą na myśl mądrości z kursów przedmałżeńskich ;-) przez co utwór jest co najmniej wielopłaszczyznowy.

Pomimo zastosowanych pojęć, niewiele tu fizyki kwantowej (ale też nie o niej jest tekst imho, a jej hasła dobrze oddają położenie bohaterów: raz tak raz siak – to nie jest do końca nieoznaczoność: nie wiem, dopóki nie sprawdzę, a jak sprawdzę, to i tak nie będę wiedział, bo sprawdzenie zmieni stan układu) choć pomysł na świat jest świetny i nie zdziwię się, jeżeli zainspiruje kogoś do zgłębiania tematu (albo przynajmniej próby zmierzenia się z postulatami). Brawo!

Po tytule i tagach miałem wrażenie, że to może być „część trzecia” po „Wszystkich teraźniejszościach…” i „Historii mojego…” i po lekturze takie wrażenie pozostało. Coś tak czuję, że pokazujesz cząstkę siebie w tych opowieściach, chociaż tropów sporo (przez co jest bardzo ciekawie, nawet szczury się załapały)

Kusząca – na swój sposób – wizja świata: samotność na wyciągnięcie ręki. Bohaterowie czują to, ale wprost o tym nie rozmawiają, choć poznajemy bardziej jego zdanie, niż jej. Skazani na czuwanie lub nieustanne trzymanie za rękę, do czasu… Aż bohater zaczyna mieć wrażenie, że wywrócona rzeczywistość jest jego wytworem – w pewnym stopniu.

Jak rodzą się bogowie? Dobre.

Dużo tu chrześcijańskich rozważań, próby zdefiniowanie stwórcy. Rzeczywistość silnie antropocentryczna, otoczenie jako wytwór obserwatora i odpowiedź na jego niewypowiedziane tęsknoty. Mocno zaskoczyło zakończenie, choć jak inaczej mogłaby się skończyć historia miłosna: happy end musi być (choć z perspektywy kilku godzin od lektury zastanawiam się, czy aby na pewno jest to happy end) ;-)

Świetny tekst: doskonały pomysł, porządne wykonanie, wir zdarzeń tworzący kalejdoskop przekazów (popatrzysz pod innym kątem, co innego przypomina), który zostanie na jakiś czas w głowie. Kawał dobrej roboty.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć krar!

Od początku wpadamy w wir niesamowitości, do którego szybko dokładasz „dojrzałą” relację dwojga ludzi, który coś kiedyś połączyło.

Kiedyś coś to dobre określenie. :)

Komunikat – zwłaszcza część o kontakcie – przywodzą na myśl mądrości z kursów przedmałżeńskich ;-) przez co utwór jest co najmniej wielopłaszczyznowy.

Powiem ci, że coś w tym jest, chociaż ja nauk przedmałżeńskich za bardzo nie pamiętam, więc nie mogłem się sugerować.

Pomimo zastosowanych pojęć, niewiele tu fizyki kwantowej (ale też nie o niej jest tekst imho, a jej hasła dobrze oddają położenie bohaterów: raz tak raz siak – to nie jest do końca nieoznaczoność: nie wiem, dopóki nie sprawdzę, a jak sprawdzę, to i tak nie będę wiedział, bo sprawdzenie zmieni stan układu) choć pomysł na świat jest świetny i nie zdziwię się, jeżeli zainspiruje kogoś do zgłębiania tematu (albo przynajmniej próby zmierzenia się z postulatami). Brawo!

No koniec końców właśnie do takich podejrzeń dochodzi bohater, że jego sprawdzanie/obserwacja zmienia stan układu. :)

A samych pojęć naukowych jest tu mało, bo ze mnie żaden fizyk, a tym bardziej od kwantów.

Po tytule i tagach miałem wrażenie, że to może być „część trzecia” po „Wszystkich teraźniejszościach…” i „Historii mojego…” i po lekturze takie wrażenie pozostało

Już po samym tytule i tagach? Nieźle kombinujesz.

Chociaż opowiadania nijak nie są powiązane fabularnie, to świetnie, że ktoś upatruje w nich taką jakby trylogię, bo z pewnością rozwijają jeśli nie jedną myśl, to leżą blisko na skali.

I wiem, Historia… nie miała entuzjastycznego przyjęcia, tym bardziej mi miło, że ktoś ten tekst pamięta, bo nadal jestem z niego mega zadowolony. Ale (możliwe że) napisze go kiedyś jeszcze raz, w formie bardziej przystępnej dla czytelnika (ale będę przy tym płakać każdym skrawkiem duszy, że odzieram ten tekst z jego nieskrępowanego chaosu).

Coś tak czuję, że pokazujesz cząstkę siebie w tych opowieściach, chociaż tropów sporo (przez co jest bardzo ciekawie, nawet szczury się załapały)

Chuck Palahniuk napisał kiedyś, że każdy owoc naszej twórczości jest autoportretem.

A przynajmniej takiej twórczości, którą piszemy od serca.

Raz na rok można zdobyć się na taki tekst, więcej to byłoby męczące i dla mnie i dla czytelnika.

…ale w tym roku jeszcze mam w planach jedno opowiadanie bardziej zakręcone, choć raczej nie z tej beczki co te trzy.

Kusząca – na swój sposób – wizja świata: samotność na wyciągnięcie ręki.

Mamy tu samych introwertyków. Dlaczego mnie to nie dziwi? :P

Mocno zaskoczyło zakończenie, choć jak inaczej mogłaby się skończyć historia miłosna: happy end musi być (choć z perspektywy kilku godzin od lektury zastanawiam się, czy aby na pewno jest to happy end) ;-)

Nie będę odpowiadał wprost. Powiem tyle, że na zakończenie można różnie spojrzeć, a słowa w ostatnich zdaniach dobierałem z chirurgiczną precyzją. ;)

Świetny tekst: doskonały pomysł, porządne wykonanie, wir zdarzeń tworzący kalejdoskop przekazów (popatrzysz pod innym kątem, co innego przypomina), który zostanie na jakiś czas w głowie. Kawał dobrej roboty.

Padam do nóg i dziękuję za tak pochlebną recenzję!

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Chociaż opowiadania nijak nie są powiązane fabularnie, to świetnie, że ktoś upatruje w nich taką jakby trylogię, bo z pewnością rozwijają jeśli nie jedną myśl, to leżą blisko na skali.

Nad tym się właśnie zastanawiam – czy to faktycznie jedna myśl w różnych odsłonach czy też coś bliskiego sobie.

I wiem, Historia… nie miała entuzjastycznego przyjęcia, tym bardziej mi miło, że ktoś ten tekst pamięta,

Wrzuciłeś jako anonim w ostatnich dniach grudnia. Ja zazwyczaj czytam najpierw teksty, które mam z dyżuru a potem te, których autorstwo sugeruje coś ciekawego. Anonimy nie stanowią priorytetu.

Padam do nóg i dziękuję za tak pochlebną recenzję!

Nie padaj do nóg tylko pisz, z chęcią przeczytam, bo zazwyczaj piszesz ciekawie i inspirująco. (choć czasem to powoduje, że odkładam Twoje teksty na potem, by móc je przeczytać na spokojnie i na jeden raz)

Żeby skomentować dziesiątego, musiałem się nieźle nagłowić. Przeczytałem w pociągu na telefonie, potem siadam wieczorem do pisania komentarza, a tu lipa, bo – jak zwykle w urokliwej okolicy – nie ma neta. Ale po konsultacji z właścicielem dowiedziałem się, że net w tym roku jest, tylko tak 5 – 6 m nad ziemią (zrozumiałem, po co jest taka drabina oparta o dom, taka nowoczesna budka telefoniczna…), więc z pomocą telefonu i podbieraka do owoców udało mi się połączyć.

Fantastyka wymaga poświęceń…

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Fantastyka wymaga poświęceń…

Ale i uczy (zwłaszcza jej pisanie) szukania niesztampowych rozwiązań. ;-)

Babska logika rządzi!

Ale i uczy (zwłaszcza jej pisanie) szukania niesztampowych rozwiązań. ;-)

Oj tak, ja początkowo chciałem robić kot-spota (bierzesz kota na smycz, przypinasz do niego telefon z włączonym hot-spotem i sprawiasz, by kicia weszła na wysokie drzewo), ale że podbierak był pod ręką a kot nie, to użyliśmy podbieraka.

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Kot-spot też brzmi nieźle. Zwłaszcza pod tekstem ze Schroedingerem w tytule. ;-)

Babska logika rządzi!

Początek i w sumie spora część środka mnie wciągnęły. Dobre rozpoczęcie, ciekawe rozwinięcie. Ale gdzieś tak przy ataku robaków zaczęło mi się trochę dłużyć. O ile sam pomysł na konieczność obserwowania jest ciekawy, to bohater i Marta imo ciekawi nie są. Piszesz, że się kochają/nienawidzą, chcą się rozstać ale muszą ze sobą być, a ja zupełnie tego nie czułam. Zwłaszcza Marta zdawała mi się całkowicie bezpłciową postacią, która ma masę zalet istniejących dla bohatera (wysportowana, bystra, piękna), ale nieprzekonujących mnie, jako czytelnika (z tego, co mówi i jak się zachowuje, wychodzi stereotypowa, czepialska laska i zdecydowanie nie życzyłam jej happyendu ;p).

Ciekawiło mnie, jak wybrniesz z tego równania i zamiast przykładnie te funkcje falowe wyliczyć, to zrobiłeś jakiś podział operatora, żeby się z grubsza zgadzało :P Wyjaśnienia szczuroczłeka, a później i tłumaczenia samego bohatera imo mało eleganckie, jakbyś po prostu chciał już skończyć i jednocześnie wyłożyć kawę na ławę czytelnikowi łopatą przez łeb, żeby aby na pewno zrozumiał Twój zamysł i się nie pomylił. Tajemnicze ‘ustrojstwo’ ratujące bohaterów też trochę taki diabełek z pudełka.

Podsumowując, do połowy świetne, ale druga część mnie nieco rozczarowała. Plus drażniąca mnie Marta, której zamiast opkowej kary za te fochy i dogadywania; zaserwowałeś miłość, poświęcenie bohatera oraz happy end. Nie tego oczekiwałam :p

 

PS:

“Po dziewczynie, w której się zakochałem, nie było śladu. Jakby to ująć w słowach pasujących do sytuacji? Nasze stany kwantowe przyjęły przeciwstawne wartości. “

– nie uczyli go, że właśnie sparowane elektrony mają przeciwne spiny? :P

 

PPS:

W opowiadaniach ‘humanistycznych’ zakładasz, że czytelnik ma dużą wiedzę literaturową i wyłapie odniesienia do np. mitologii, natomiast w tych s-f jak dla mnie zbyt łopatologicznie tłumaczysz/podkreślasz nawiązania, które są oczywiste (musiałeś w opowiadaniu ze Schroedingerem w tytule tłumaczyć tego nieszczęsnego żywego/martwego kota?). Ja bym wolała, żebyś robił odwrotnie ;)

zaserwowałeś miłość, poświęcenie bohatera oraz happy end.

Bellatrix, zakończenie nie jest happy endem, bo takim być nie może. ;-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Dzięki, Bella, za komentarz. Twoje opinie zawsze są cemme, bo jesteś bardzo merytoryczną marudą.:P

Piszesz, że się kochają/nienawidzą, chcą się rozstać ale muszą ze sobą być, a ja zupełnie tego nie czułam

Trudno dyskutować z uczuciami. Starałem się opisać to przez sceny, przez to co ich spotyka. Nie lubię opisywania uczuć, ckliwości oraz literackiego przerysowania bohaterów (bo tego nie cierpię o ipe nie jest to element konwencji i wszyscy ci barwni i wyraziści bohaterowie, których niby czytelnicy lubią, tacy mi się wydają).

Wydawało mi się, że oddałem wiernie tę huśtawkę w ich relacjach.

Wyjaśnienia szczuroczłeka, a później i tłumaczenia samego bohatera imo mało eleganckie, jakbyś po prostu chciał już skończyć i jednocześnie wyłożyć kawę na ławę czytelnikowi łopatą przez łeb, żeby aby na pewno zrozumiał Twój zamysł i się nie pomylił.

Z drugiej strony, bez wyjaśnień, opowiadanie byłoby niezrozumiałe (wiem, testowałem w innym tekście z podobnym motywem), a w dodatku to te dojście do rozważań czy pewnego przeświadczenia jest clou tego opowiadania – bohater zaczyna rozumieć świat, jego najbardziej podstawowe zasady, staje u progu boskości, a potem… następuje zakończenie, ale nie będę wyjaśniał, co ono oznacza, bo to kwestia interpretacji. Większość widzi romantyczny happy end. :)

Plus drażniąca mnie Marta, której zamiast opkowej kary za te fochy i dogadywania; zaserwowałeś miłość, poświęcenie bohatera oraz happy end.

Fochy i dogadywanie to najbardziej realistyczny element tego tekstu i wiem, że od płci pięknej mogę dostać po głowie za to stwierdzenie. :P Poza tym warto wziąć pod uwagę, że w każdej scenie widzimy Martę tak, jak ją widzi bohater. To jego postrzeganie. A – i to w sumie też element związany z "kwantowąścią" opowiadania – w związkach tak bywa, że im mocniej oceniamy kogoś w pewien sposób, tym bardziej takim on się dla nas staje.

nie uczyli go, że właśnie sparowane elektrony mają przeciwne spiny? :P

W opowiadaniach ‘humanistycznych’ zakładasz, że czytelnik ma dużą wiedzę literaturową i wyłapie odniesienia do np. mitologii, natomiast w tych s-f jak dla mnie zbyt łopatologicznie tłumaczysz/podkreślasz nawiązania, które są oczywiste (musiałeś w opowiadaniu ze Schroedingerem w tytule tłumaczyć tego nieszczęsnego żywego/martwego kota?). Ja bym wolała, żebyś robił odwrotnie ;)

Powiedziała pani ścisłowiec. :P

Moje podejście do nauki w opowiadaniach jest takie, jak ludzi pierwotnych kiedy patrzyli na burzowe chmury i wyobrażali tam sobie bogów i niebianskie rydwany. Czyli są to zdane na niepowodzenie próby zrozumienia siły, którą w swojej niewiedzy spokojnie mógłbym nazwać magią.

W opowiadaniach humanistycznych inaczej, tam mogę pływać jak ryba w oceanie. :P

Poza tym jest jedna różnica, bo w tyk tekście bohater nie rozumie otaczającej go rzeczywistości, a w takiej Pani Metamorfoz, bo rozumiem, że o tym tekście mówisz, byli jej częścią i dobrze znali świat wokół nich.

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Wydawało mi się, że oddałem wiernie tę huśtawkę w ich relacjach.

Huśtawkę oddałeś wiernie, ale bez ‘iskry’. I absolutnie nie chcę od Ciebie żadnej ckliwości w tekstach, chodzi mi o to, żeby jako czytelnik czuć, że bohaterowie się lubią, nienawidzą, kochają, fascynują sobą itd., bez pisania tego wprost. Takie niuanse (często w dialogach), które sprawiają, że odbiorca ma wrażenie, że postacie na siebie ‘lecą’, a nie, że to autor chce ich sparować. Tego typu efekt masz np. u Chrościska w “Gorzkich migdałach” – tam nie pada ani jedno słowo na temat uczuć między profesor a bohaterem, a nawet Ty miałeś wrażenie, że coś zaczyna się między nimi dziać ;)

No i to zwykle działa tak, że im bardziej piszesz ‘kochał ją’ tym bardziej w to nie wierzę ;).

Huśtawkę oddałeś wiernie, ale bez ‘iskry’. I absolutnie nie chcę od Ciebie żadnej ckliwości w tekstach, chodzi mi o to, żeby jako czytelnik czuć, że bohaterowie się lubią, nienawidzą, kochają, fascynują sobą itd., bez pisania tego wprost. Takie niuanse (często w dialogach), które sprawiają, że odbiorca ma wrażenie, że postacie na siebie ‘lecą’, a nie, że to autor chce ich sparować. Tego typu efekt masz np. u Chrościska w “Gorzkich migdałach” – tam nie pada ani jedno słowo na temat uczuć między profesor a bohaterem, a nawet Ty miałeś wrażenie, że coś zaczyna się między nimi dziać

Tam mamy fascynację, sam początek znajomości i w sumie koniec końców wątek jest nierozwijany. Tutaj bohaterowie są ze sobą już na tyle długo, że żadne iskry nie lecą, choć sami próbują je wykrzesać -czy to na początku, czy kiedy bohater proponuje, by wyjechali. Całkiem inny etap i specyfika relacji. :)

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

E, relację, gdzie bohaterowie znają się długo też można napisać ‘z chemią’. Pozostając przy planetarnych, w “Innych ludziach” Caerna bohater jest po rozwodzie z żoną a ich relacja ma w sobie napięcie.

I owszem, zrzędy pokroju Twojej Marty się w życiu trafiają, ale czemu robić z takiej bohaterkę opowiadania? :P

A może, Bello, mamy jeszcze jednego obserwatora prócz bohatera? A co, jeśli jednym z nich jest czytelnik. <3

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

…w takim wypadku, w mojej kopii tekstu, Marta by zniknęła ;)

Hi, hi… xd Pozostaje kłopot z bohaterem, on ją widzi, a Ty czytasz jego relację. Pokręcone. :-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Przyznam, że mam z tym opowiadaniem bardzo duży problem. Jest ono bardzo solidnie napisane, wątek romansowy ma w nim sens, ale… Po pierwsze postacie wydają mi się wyłącznie nośnikami akcji i autorskich idei, a nie ludźmi z krwi i kości. Po drugie chyba za dużo czasu w dzieciństwie i wczesnej młodości spędziłam na przysłuchiwaniu się dyskusjom fizyków i filozofów o m.in. obserwatorze, świadomym obserwatorze, interpretacji kopenhaskiej, ontologii dzieł sztuki i tak dalej, żebym kupiła to, jak pokazałeś/zrealizowałeś swój pomysł.

Bo jest to bardzo efektowne, nie zaprzeczam, ale mam głębokie wrażenie graniczące z przekonaniem, że jak zajrzeć nieco głębiej, to to się wszystko sypie od strony kwantowo-ontologicznej.

Paradoksalnie, gdybyś nie próbował tego tłumaczyć “racjonalnie”, byłby mniejszy problem z tymi przemianami rzeczywistości, ale oczywiście nie byłoby wtedy “efektu Schroedingera”.

Najmniej w tym wszystkim kupuję to, że świat się deformuje według tego, co sobie wyśni czy wymyśli obserwator – to trąci raczej Dukajowymi kratistosami z “Innych pieśni”, którzy doskonale się tłumaczyli w obrębie fizyki arystotelesowskiej. Tu zaś koncepcja, że brak obserwatora unicestwia rzeczywistość, się tłumaczy w obrębie koncepcji, ale deformacja świata i jego stwarzanie już niekoniecznie.

Nie przekonało mnie też rozwiązanie. Cała ta Ostoja – czemu to powstało? Jak działa? Jak jest w stanie przywracać na miejsce wszystkie rozleciane, rozbifurkowane światy?

Plus w ostatecznym rozrachunku strasznie łatwo przyszło to przywrócenie równowagi. Jest urządzenie, jak się je zdobędzie, to cyk – i wszystko wraca na miejsce.

Znów: gdyby to był tekst bardziej metaforyczny, a mniej sugerujący jednak hard science stojącą za pomysłem światotwórczym, machnęłabym na to ręką. Zresztą ta koncepcja nieskończonych możliwości jest fajna, ale rozwiązanie za pomocą gadżetu troszkę zbyt startrekowe ;)

Jeszcze taki drobiazg o fantomowych:

Nie mają świadomości, są bardziej jak rzeczy

Skąd bohater to wie, skoro nie próbował interakcji? A nawet gdyby próbował i nie dostał odpowiedzi, to też nie rozstrzyga, że nie mają świadomości.

 

Podsumowując: łyka się gładko i lektura jest przyjemnością, ale pod powierzchnią znalazłam zbyt dużo mielizn ;)

 

Babolków mało, ale coś się znalazło:

a twój partner lub partnerka[-,] to klucz do twojego ocalenia

Marta się rozmyśliła, słysząc w radiu komunikat.

usłyszawszy

 

– Zdążyłabym! – rzuciła Marta, wyrywając się z objęć.

“wyrywając mi się z objęć” lub “wyrywając się z moich objęć”

 

– Jak to? – tTyle wychodzi z plątaniny pytań

Co się tu dzieje? – mMam zamiar wyrzucić z siebie jeszcze kilka tego typu ogólników

Nawet się nie dziwię ich obecnością

“Nie dziwię obecności” [komu czemu] albo “nie jestem zdziwiony obecnością”.

Polska język dziwna język ;)

http://altronapoleone.home.blog

Trochę mi ścierpła skóra, jak dostałeś nominację, bo ostatnimi czasy coś mijamy się, jeśli chodzi o gusta i uwalam Ci kolejne opka ;) Ale tym razem autentycznie spasiło :) Podoba mi się konstrukcja opka. Można czytać na poziomie obyczajówki, fizyki, albo obu jednocześnie. W tym pierwszym podoba mi się spojrzenie na miłość – jest jednocześnie żywa i martwa, potrzeba apokalipsy, żeby docenić, co się ma, czyli w pewnym sensie zależy od obserwacji. Całkiem sporo życiowych prawd udało Ci się wcisnąć w te kwanty ;)

Na poziomie naukowym jestem za cieńka żeby dyskutować, ale IMO świetnie rozgrywasz potoczne informacje na temat kwantów. Jest w tym nutka szaleństwa, ale jest też metoda. A przede wszystkim IMO udało Ci się uniknąć naukowego bełkotu i napisać coś, co jest zrozumiałe.

Jeśli się połączy oba poziomy, wychodzi, no, może nie jazda bez trzymanki – na tę zapraszam do książki Kwantowy złodziej – ale bardzo interesująca podróż.

Bohaterowie, biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich ich poznajemy, są nieźle przedstawieni. Dostało Ci się za Martę, ale ja mam wrażenie, że ona jest zwyczajnie spanikowana do tego stopnia, że poza strachem i złością nim spowodowaną, niewiele potrafi z siebie pokazać.

Czytałam z autentycznym zainteresowaniem, wciągnęło mnie, złożyło się w logiczną całość. Jak zwykle zazdroszzę światotwórstwa. Bardzo udane opko, fajnie, że będzie dostępne dla szerszej publiczności :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

A więc jest to wariacja na temat tego, że wszystko jest względne? Bardzo to oklepane i nudne.

Marta wciąż była cholernie piękna, to jedno się nie zmieniło. Kochaliśmy się. Nie, to złe słowo. Pieprzyliśmy się.

Rozpoczęcie opowiadania od sceny seksu i to jeszcze tak nijakiej to tandeta najgorszego rodzaju. 

To zabawne, jeżeli pomyśleć, że trzy dni wcześniej jedynym, czego chcieliśmy, to rozstać się i nie spotkać już nigdy więcej.

Bardzo podręcznikowy i oklepany sposób na budowanie na siłę napięcia, które ma w zupełnie niewyrafinowany sposób oszukać czytelnika, że dalej będzie ciekawie.

W końcu byliśmy ostatnimi ludźmi na Ziemi.

I ponowna podręcznikowa sztuczka, tylko jeszcze bardziej nijaka, bo oparta o oklepany motyw, który potem okazuje się okłamywaniem czytelnika.

Biegniemy przez wymarłe miasto, co i raz odwracając się nerwowo za siebie, skąd – z tonącej w ciemności oddali – dobiega nas chrzęst tego, co nas ściga.

To jest czysta grafomania. Styl jakim tekst jest napisany to karykatura literacka. “Z tonącej w ciemności oddali” to sformułowanie jest tak beznadziejne, że aż śmieszne. Do tego w tekście panuje zupełny rozdźwięk między stylem narracji a opisywanymi wydarzeniami.

Jednak w ostatnich dniach, gdy wyrwany ze snu nagłym przypływem adrenaliny rozglądałem się wokół i wracała do mnie pamięć o tym, że na całym świecie poza mną była tylko ta jedna osoba leżąca obok, wrażenie obręczy zaciskającej się na klatce piersiowej wcale nie ustępowało.

Nuda do kwadratu. Jak nie wiadomo, co napisać albo skąd bohater ma coś wiedzieć, to trzeba opisać sen.

– Może to przez drzwiczki. Nie są przezroczyste, więc nie widać, co jest w środku. Jeszcze wiele musimy się nauczyć – powiedziałem ze spokojem. To najbardziej ją drażni. Zwłaszcza, kiedy mogę mieć rację.

I tu już wiadomo, w jak bezsensowny i uwłaczający nauce sposób zostanie potraktowany dorobek wielkiego naukowca.

Nie było żadnej katastrofy, globalnego kataklizmu, wojny, epidemii. Koniec świata przyszedł nagle i – jeżeli wierzyć treści komunikatu – dla każdego z osobna.

Kolejna zaplanowana grafomańska sztuczka, teraz czytelnik dostanie długie wyjaśnienie tego, co spotkała bohaterów i dowie się, że wcześniej został po prostu okłamany.

Do kolejnych drzwi, dających nadzieję ocalenia, dzieli nas jakieś dwadzieścia metrów.

Mieszanie czasu teraźniejszego i przeszłego w narracji jest pomysłem po prostu idiotycznym. Jak się nie ma niczego interesującego do napisania to zostaje granie formą, aby kicz mógł udawać coś wartościowego.

Uwaga, tu Ostoja! Jeśli słyszysz tę wiadomość, skup uwagę na osobie najbliżej ciebie. Patrz na nią, złap ją za rękę. Nie pozostał nikt prócz was. Może jesteście we dwoje, może jest was kilkoro. Nikogo innego nie spotkacie do czasu, aż was znajdziemy.

Cały pomysł w tym tekście jest nudny i niesamowicie uproszczony. To taki żałosny chwyt pod publiczkę, wykorzystanie znanego nazwiska i bardzo znanego eksperymentu do tego, aby stworzyć pozory jakiejkolwiek wartości i oryginalności. To opowiadanie jest jak świąteczna choinka w supermarkecie. Z daleka wygląda na coś ładnego, ale wystarczy podejść bliżej, aby dostrzec tandetny plastik obsypany brokatem. 

Tamtej nocy – to znaczy w czasie, który uważaliśmy za noc – gdy daliśmy się opanować pożądaniu, przyglądało nam się już dwunastu fantomowych ludzi. Byli tak blisko, że rozróżniałem ich twarze.

To zasługuje na osobne obśmianie. Zupełny brak umiejętności zbudowania sceny i pasujących do niej emocji.

– Nie wiem – odpowiedziałem z wahaniem. – Ale mechanika kwantowa opisuje cząstki, które znajdują się w wielu miejscach czy stanach jednocześnie, tak jakby było na raz kilka rzeczywistości. Dopiero kiedy poddamy je obserwacji, przyjmują określone wartości. Czy nie to samo dzieje się teraz… ze wszystkim?

– Jak w tym eksperymencie z kotem – podjęła temat.

Informacja dla czytelnika, gdyby jeszcze jakimś cudem nie skojarzył, o co chodzi. Poza tym jest to bardzo nienaturalna wypowiedź bohatera.

Rzeczywistość zaczęła przypominać mechanikę kwantową, a jak powiedział jeden z tych mózgowców, którzy zjedli na niej zęby: mechaniki kwantowej tak naprawdę nikt nie rozumie.

Bardzo to wygodna i cwana zagrywka. Wystarczy zacytować Feynmana i można usprawiedliwić wszystkie bzdury i uproszczenia w tym tekście. Nie jestem zwolennikiem trzymania się jedynie faktów w fantastyce naukowej, nie mam nic przeciwko łączeniu sci-fi i fantasy, ale jestem przeciwny takiemu pozoranctwu.

Zmierzch okrył budynki półprzeźroczystą, granatową chustą.

Ależ to jest złe. Grafomania!

Po dziewczynie, w której się zakochałem, nie było śladu.

Opis miłości bohaterów jest wykonany tragicznie. Nie widać tej relacji, padają tylko puste stwierdzenia w narracji, co w zestawieniu ze sceną “pieprzenia” na początku tworzy karykaturę. Na podstawie tego tekstu można by przeprowadzić warsztaty typu: jak tego nie robić.

Zgasiłem silnik na skraju lasu, jak najbliżej miejsca, w którym ostatniego ranka była nasza klatka schodowa.

Tę scenę i następne przeczytałem pobieżnie, bo tekst stał się już tak nudny, że trudno wytrwać.

 

To jest przykład literatury martwej w środku, zaplanowanej i przekłamanej, pozbawionej jakichkolwiek emocji, chęci opowiedzenia historii, pasji, budowania świata. Niezwykle przykre jest czytanie takich grafomańskich podróbek literatury.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

OK, Osvaldzie, bawi Cię ta zabawa, przecież masz rację, tę niezbywalną i za Tobą stoi wiedza (?), recenzje i bóg wi co. Dobrze, nie musimy gadać, prowadź swój monolog i ruską (celowe użycie obelgi) partyzntkę w ocenach. Takie są Twoje wybory i nie będę z nimi wchodzić w szranki. Chcesz się boksować znajdź obiekt.

 

Ocena tekstu Gekiego:

*nie nasz się na fizyce, a kwantowej w szczególności (proszę o nie dyskutowanie, raczej, bo skończy się sporym straconym czasie na zdobywanie wiedzy),

*operujesz na konkrecie,  co jest cholerną bolączką czytających. Łatwiejsze, naturalne (zależy kto reaguje), medialne (mam nadzieję, że się skończy, może płonną). Czasami ból wiedzie do szkoły, niekiedy do kompleksów lub innych urazów.

Widzisz, ostatnio, trzeba było trafu zachorowania, abym mogła przebrnąć przez niebieżące. I tak trafiłam na dziwne podrzucane od przyjaciół i znajomych na yt. Niektóre mnie zmroziły, bo widzisz, nie siedzę w bańce. Przedwczoraj w gorączce zabawiałam się w nieświadomości sennej, kim możesz być – co pasuje, lecz bez pochlebstw – wszystkie pomysły były negatywne. W tym sensie, że ludzie, których uznawałam za racjonalnych – odjedżdżali. Może z Tobą tak nie jest, ale aktywność i komentarze budzą spore watpliwości, 

To będzie moje ostatnie odniesienie się do Twojego komentarza zamieszczonego pod tym nickiem. Chyba, że się poprawisz, choć nie sądzę. Nie sądzę, że stanąłbyś twarzą w twarz z Autorem. W necie zamieszczać jest  łatwo. Ano, tak, i naoglądałam się ostatnio doktorów, specjalizujących się w grach i sf na z ścianki z nieczytanych książek. Fake-owe.

Podcasty przesłane przez znajomych zbulwersowały mnie. Nie trzymają formy, jakości myśli, konkretów. Dla odtrutki przewertowałam sobie kampanię RJP o etyce słowa i wyrażaniu się (FB).

Widzisz, Osvaldzie, panujesz nad interpunkcją i słowem (z tym jest różnie), lecz nad myślą i swoimi przekonaniami już niestety – „Nie”. Nie rozwijasz ich, lecz klepiesz. W dodatku nawet nie chcesz poznać. Szkoda. Idziemy: jeden krok do przodu i kolejny komentarz – dwa do tylu. Nie będę grała, szkoda czasu na lans i podobna zabawę. 

 

Geki, Twoje opowiadanie jest naprawdę dobre. Czasami nawet Autor co końca nie wie, jaki proces myślowy uruchomi w czytelniku. :-)))

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

OK, Osvaldzie, bawi Cię ta zabawa, przecież masz rację, tę niezbywalną i za Tobą stoi wiedza (?), recenzje i bóg wi co. Dobrze, nie musimy gadać, prowadź swój monolog i ruską (celowe użycie obelgi) partyzntkę w ocenach. Takie są Twoje wybory i nie będę z nimi wchodzić w szranki. Chcesz się boksować znajdź obiekt.

Nie wiem, dlaczego i po co dyskutujesz, Asylum, nie wchodziłem, jak do tej pory, w żadne dyskusje z Tobą, ale celowych obelg tolerował nie będę.

To opowiadanie jest słabe pod każdym względem, a maniera stylistyczna autora jest po prostu śmieszna. Ty masz prawo uważać inaczej, ale nie masz prawa atakować innych komentujących, bo nie podzielają Twojej opinii. Od jakiegoś czasu wypisujesz tego typu wynurzenia pod moimi komentarzami i ani razu nie było tam żadnej merytoryki, a tylko ocena i nieudolna analiza mojej osoby i moich wypowiedzi.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Osvaldzie

Jeśli uważasz, że ktoś rzuca w ciebie obelgami, to jest przycisk “zgłoś”, tuż przy godzinie komentarza. Moderacja popatrzy na sprawę.

Ty masz prawo uważać inaczej, ale nie masz prawa atakować innych komentujących, bo nie podzielają Twojej opinii.

Przycisk “zgłoś”.

To opowiadanie jest słabe pod każdym względem, a maniera stylistyczna autora jest po prostu śmieszna.

Ale nie udowadniasz nigdzie tych słów. Słabe według jakich kryteriów? Nie dajesz żadnej merytorycznej podstawy, by tak twierdzić. Wyszczególnienie kilku technikaliów, które, twoim zdaniem, są słabsze, nie skreśla opowiadania.

a tylko ocena i nieudolna analiza mojej osoby i moich wypowiedzi.

Przycisk “zgłoś”.

 

Chcesz merytorykę? Proszę bardzo:

A więc jest to wariacja na temat tego, że wszystko jest względne? Bardzo to oklepane i nudne.

Dlaczego oklepane i nudne? Wymień mi, proszę, ten tłum opowiadań i powieści, które sprawiają, że ów temat jest wyczerpany. 

Rozpoczęcie opowiadania od sceny seksu i to jeszcze tak nijakiej to tandeta najgorszego rodzaju. 

Wiele tekstów, również znanych, zaczyna się od sceny seksu. Tandeta? Kwestia gustu. Można nie lubić rozpoczęcia od sceny walki, opisu miasta, budzenia się w zwyczajnym dniu, przeglądania się w lustrze, przemyśleń bohatera, i tak dalej… Co według ciebie nie jest tandetnym początkiem? Chętnie posłucham.

Bardzo podręcznikowy i oklepany sposób na budowanie

I ponowna podręcznikowa sztuczka, tylko jeszcze bardziej nijaka, bo oparta o oklepany motyw,

Widzę, że przepadasz za słowami: podręcznikowy i oklepany. Mam nadzieję, że rozumiesz, co oznaczają użyte słowa – co rozumiesz przez „podręcznikowy”? Jest jakiś uniwersalny podręcznik pisania, który przegapiłem?

To jest czysta grafomania. Styl jakim tekst jest napisany to karykatura literacka.

Bo? Znów ocena bez żadnych argumentów. Zero wartości.

Jak nie wiadomo, co napisać albo skąd bohater ma coś wiedzieć, to trzeba opisać sen.

Serio? Opisywanie snu to dowód na brak pomysłu? Sny są tak często wykorzystywane w fantastyce, że powinieneś wielu znanych autorów oskarżyć o oklepanizm i podręczniczyzm.

Kolejna zaplanowana grafomańska sztuczka, teraz czytelnik dostanie długie wyjaśnienie tego, co spotkała bohaterów i dowie się, że wcześniej został po prostu okłamany.

Kolejne pisanie pod tezę. Gdyby wyjaśnień nie było, napisałbyś, że to źle, są wyjaśnienia – też źle. I znów mylisz pojęcie, co to grafomania.

Zostawię resztę tak zwanych zarzutów, bo nie warto tracić na nie czasu.

To jest przykład literatury martwej w środku, zaplanowanej i przekłamanej, pozbawionej jakichkolwiek emocji, chęci opowiedzenia historii, pasji, budowania świata. Niezwykle przykre jest czytanie takich grafomańskich podróbek literatury.

Literatura martwa w środku to takie określenie-wydmuszka. Niby jest, ale może znaczyć cokolwiek.

Nie wiedziałem, że literatura „zaplanowana” to literatura zła. Czyli według ciebie powinniśmy wszyscy nie myśleć, o czym piszemy? Szlag, wielu znanych autorów będzie zdziwionych.

Przekłamana? Czyli warstwa science jest tutaj od czapy? Zdarza się najlepszym. Zostawmy pisanie opowiadań fizykom? To tak nie działa.

Nie ma też chęci opowiedzenia historii? Czyli to książka telefoniczna? Ten argument to grafomania.

Pasji? Autor z pewnością napisał to opowiadanie w ramach prac społecznych za wykonanie graffiti na śmietniku miejskim. Innej opcji nie widzę.

Budowania świata? Czy to książka telefoniczna? Może powieść? Albo rozdział „świat” z podręcznika do RPG? Atlas przyrodniczy? Świat jest wystarczający, kiedy czytelnik porusza się bez problemu w granicach nakreślonych przez autora. Jakoś nikt tutaj nie zwrócił uwagi, aby świat był niezrozumiały.

 

Krytykować trzeba umieć. Twój komentarz pokazuje, że piszesz dużo, ale niekoniecznie myśląc nad słowami. I uwaga! To moja opinia, więc zgodnie z twoją filozofią, nie możesz jej podważyć :)

Pozdrawiam

Ale nie udowadniasz nigdzie tych słów. Słabe według jakich kryteriów? Nie dajesz żadnej merytorycznej podstawy, by tak twierdzić. Wyszczególnienie kilku technikaliów, które, twoim zdaniem, są słabsze, nie skreśla opowiadania.

Zanais, powody podałem w pierwszym komentarzu. Jak widzę jednak, uważasz, że każde stwierdzenie powinno zostać poparte kryteriami i merytorycznymi podstawami z teorii literatury. Pozwól więc, że zerknę na Twój komentarz, może tam odnajdę te elementy i będę w końcu wiedział, jak poprawnie uzasadniać. W końcu skoro rościsz sobie prawo do krytykowania czyichś komentarzy, to zapewne sam jesteś mistrzem w komentowaniu. Poza tym skoro po raz bodajże trzeci pozwalasz sobie na odnoszenie się do moich opinii, to powinienem Ci się chyba odwdzięczyć.

No i co my tu mamy?

No i jest bardzo dobrze. Znakomicie.

Według jakich kryteriów? 

Przede wszystkim rzuca się w oczy odpowiednie tempa całości. Nie jest to jakaś długa opowieść, ale zawiera wszystko, co potrzebne – bez dłużyzn i nadmiarowych elementów. Jest skondensowana, ale w dobrym tego słowa znaczeniu, a to już wyższa sztuka.

Nic z tego nie wynika. To jedynie odczucie. Nie ma żadnych wyznaczników w tej kwestii.

Sam pomysł to, oczywiście, największa zaleta tego tekstu. Oryginalny, szalony i jednocześnie osadzony twardo we współczesnej fizyce, rozrywkowy, ale nie głupi.

Czy nie ma żadnej powieści ani opowiadania nawiązującego do solipsyzmu w takiej czy inne formie? A utwory Lema, Dicka czy Żelaznego? Tekst nie jest oryginalny, może po prosty Ty za mało czytasz? Nie ma też żadnych dowodów czy konkretów w komentarzu na to, że faktycznie jest to tekst osadzony w fizyce. Niczym nie poparłeś tego stwierdzenia.

zy to bohater wymyślił ratunek, czy naprawdę ktoś w tajemniczej Ostoi próbował naprawić rzeczywistość. Tak jak z przysłowiowym kotem, każde wytłumaczenie jest równie dobre. Nawet trudno zarzucić fabule, skoro mówimy o błędach rzeczywistości. Sprytnie, Geki, sprytnie ;P

Ty nazywasz to sprytem, a ja oszustwem i tandetą.

To tekst, który na pewno będzie cenną pozycją w antologii (bo nie wyobrażam sobie, aby przepadł w głosowaniu)

Nie uzasadniasz tego, a poza tym wygląda to tak, jakbyś usiłował wpływać na wynik głosowania.

 

Dlaczego więc Ty możesz komentować, nie podając absolutnie żadnej merytoryki czy dowodów (zerknąłem też na inne Twoje komentarze i są tak samo lakoniczne i nic z nich nie wynika), a ja mam to robić? A skoro mowa o definicjach słownikowych to polecam sprawdzenie, co znaczy hipokryzja.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Osvaldzie, ale jest zasadnicza różnica między nami. Ja sobie nie przypisuję kwalifikacji zawodowego krytyka. Co innego oczekuje się od faceta, który chodzi w weekend na siłownię, a co innego od utytułowanego kulturysty. Sam sobie przypisałeś taką łatkę, więc teraz pokaż, że nie rzucasz słów na wiatr.

Bardzo wygodnie nie odniosłeś się do mojego komentarza. Nadal czekam na wyjaśnienia dotyczące przekłamanej literatury, zaplanowanej i tak dalej. Nie przemyślałeś użycia tych słów? Wyjaśnij amatorowi, bo recenzja, którą rozumie tylko krytyk, jest niewiele warta.

Opowiadanie przeczytałam jakiś czas temu, teraz przybywam z komentarzem.

Przeczytałam z przyjemnością.

Podobała mi się konstrukcja – sceny akcji przeplatane z wyjaśnieniami i retrospekcjami.

Wyjaśnienie naukowe – przekonujące, ale fizyka kwantowa nigdy nie była moją mocną stroną, więc nie było trudno mnie przekonać. Bardzo podobał mi się wybrany tytuł w kontekście zjawisk, które pokazałeś. Cały pomysł na powiązanie relacji bohaterów z fizyką uważam za świetny.

Za najsłabszy element tekstu uważam postacie głównych bohaterów, momentami wydają się nieco papierowe, przez co cierpi obraz relacji między nimi. A na dobrze pokazaną relację w tym tekście liczyłam najbardziej.

Pozdrawiam :)

 

Zanais, nic nie muszę pokazywać, bo tak jak już kiedyś napisałem nie jestem tu zawodowo. A Ty jeśli rościsz sobie prawo do udzielania rad innym na temat komentowania, to sam najpierw się do nich zastosuj. Nie odniosłem się do komentarza, bo zakończyłeś go stwierdzeniem, iż jest to opinia i nie mogę jej podważyć. Jeśli teraz zmieniasz zdanie, to się odniosę szerzej do kwestii przekłamań i planowania. Nie ma znaczenia, czy autor pisze tekst spontanicznie, czy dokładnie planuje, ważne jest, aby efekt końcowy nie uwidaczniał schematu. Pisarz jest trochę jak iluzjonista, widz nie może wiedzieć, na czym polega sztuczka. Jeśli autor używa oklepanych zabiegów, które są jak zaczerpnięte z kiepskiego podręcznika pisania to właśnie jest literatura przekłamana i martwa. Mówiąc inaczej, autor pisze pod publiczkę, na pierwszym planie jest sztuczne wywołanie konkretnej reakcji, umieszczenie danego elementu schematu, a nie opowiadanie historii bohaterów. I właśnie tak pisze Gekikara, posługuje się schematami i sztuczkami, które widać jak na dłoni, ale nigdy nie będzie w jego tekstach autentyczności. Nie będzie bohaterów posiadających osobowości. Nie wszystko jestem Ci też wstanie wytłumaczyć, bo Ty wcale nie chcesz zrozumieć, chcesz się jedynie wykłócać.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

sze tekst spontanicznie, czy dokładnie planuje, ważne jest, aby efekt końcowy nie uwidaczniał schematu. Pisarz jest trochę jak iluzjonista, widz nie może wiedzieć, na czym polega sztuczka. Jeśli autor używa oklepanych zabiegów, które są jak zaczerpnięte z kiepskiego podręcznika pisania to właśnie jest literatura przekłamana i martwa. Mówiąc inaczej, autor pisze pod publiczkę, na pierwszym planie jest sztuczne wywołanie konkretnej reakcji, umieszczenie danego elementu schematu, a nie opowiadanie historii bohaterów. I właśnie tak pisze Gekikara, posługuje się schematami i sztuczkami, które widać jak na dłoni, ale nigdy nie będzie w jego tekstach autentyczności. Nie będzie bohaterów posiadających osobowości.

To niemożliwe, żeby Osvald miał 47 lat – gdyby tak było, nie miałby cytatu z Nietzschego w podpisie.

 

Dodam, że też zawodowo zajmuję się recenzjami, więcej, należę do ścisłej czołówki polskich recenzentów!

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Nie żebym broniła Osvalda, ale dlaczego taki wiek wyklucza Nietzschego?

Babska logika rządzi!

Nie żebym broniła Osvalda, ale dlaczego taki wiek wyklucza Nietzschego?

Sam z niecierpliwością czekam na odpowiedź, bo zapewne GreasySmooth przeprowadził wnikliwą analizę socjologiczno-filozoficzną i stąd tak kategoryczne stwierdzenie. I lepiej żeby to nie był jakiś bzdurny wniosek od internetowych specjalistów od siedmiu boleści, mówiący o tym, że Nietzsche stworzył nazizm.

A żeby umilić czas oczekiwania przytoczę jeszcze jeden cytat: “Najpoważniejszym sposobem zdeprawowania młodzieńca jest nauczyć go wyżej cenić tych, którzy myślą tak jak on, niż tych, którzy mają odmienne poglądy”.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Kurczę, zrobiło się tu troche niemiło i trochę nie wiedziałem, jak się wsczelić z komentarzem. Chyba mam sposób – to będzie komentarz pozytywny mimo, że krytyczny. Żebyście zobaczyli, że można, że się da, wystarczy tylko chcieć :P

 

100% pozytywnego przekazu:

 

1. Czytałem już znacznie lepsze opowiadania Autora

2. Opowiadanie znacznie by zyskało, gdyby oczyścić je całkowicie, lub bardzo ograniczyć występowanie w nim metafizycznie i powierzchownie ujętego tematu mechaniki kwantowej.

3. Opowiadanie znacznie by zyskało, gdyby bohaterom i relacjom między nimi poświęcić więcej miejsca i uwagi, wtedy na pewno jeszcze bardziej bym im kibicował i przejmował ich losem.

4. Opowiadanie byłoby jeszcze lepsze, gdyby końcowy monolog bohatera, tłumaczącego nam o co właściwie chodzi, zastąpić jeszcze ciekawszym sposobem na prezentację tej treści.

 

Pozdrawiam serdecznie, życząc wszystkim, żeby – tak jak ja – odnaleźli Drogę Pozytywnego Feedbacku. 

 

analizę socjologiczno-filozoficzną

Czemu socjologiczną?

 

To jest taki żart branżowy – czasem na wydział filozoficzny przyjdzie długowłosy metal, który bardzo przejmuje się Nietzschem (to byłbym dosłownie ja, gdybym wcześniej nie poznał Witkacego), po czym nagle dowiaduje się, że spora część kadry naukowej patrzy na N. przez palce. 

 

Teksty Nietzschego to festiwal chaotycznej myśli. Jego twierdzeń nie poprzedzają żadne metodyczne badania, są to raczej wyrazy przypadkowych intuicji na granicy komunikowalności. Sam Nietzsche to przyznaje w “Zaratustrze”.

 

Twierdzenia są wypowiadane wieloznacznym, metaforycznym językiem, jednocześnie mają ogromny zasięg i moc – tu w jednym zdaniu podsumuje operę włoską, tu w drugim luteranizm, w trzecim różnicę między kulturą niemiecką i francuską.

 

Jego wiedza na temat kultury antycznej opiera się na przestarzałej wiedzy, wtłoczonej w kuriozalny dualizm. Nietzsche atakował Jacoba Burckhardta, uważanego za ojca filologii klasycznej (sprawdzić, czy nie dostanie mi się od ninedin). O ile wiem, to jego koncepcji nie traktuje się zbyt poważnie na wydziałach filologicznych.

 

Nietzsche atakuje innych filozofów, ale ta krytyka jest dość banalna i nie wskazuje na to, żeby ich za bardzo czytał – Kant, Hume, etc.

 

Ataki na chrześcijaństwo ciekawie odparł Spengler – że w praktyce Barbarossa był bliski jego ideałowi Nadczłowieka, więc Nietzsche po prostu nie rozróżniał postulatów moralnych od praktyki historycznej.

 

Nie neguję jego znaczenia dla filozofii, m.in. witalizmu czy hermeneutyki podejrzliwości, czy tego, że zdarza mu się mówić ciekawe rzeczy. Bardzo cenię “Niewczesne rozważania”, ich koncepcję etyczną czy krytykę pruskiego militaryzmu.

 

Ale pod koniec to raczej aforysta przygarnięty przez późniejszą filozofię, niż filozof.

 

 

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Cześć!

Do tej pory nie odpowiadałem, bo nie lubię tracić czasu na bezproduktywne dyskusje, ale ta rozrosła się już za bardzo i daleko odeszła od tego, co jest celem komentarzy pod opowiadaniami. Z jednej strony taka uwaga jest dla mnie miła (tak, tak), bo opowiadanie nie spada z pierwszego miejsca ostatnio komentowanych (i może w końcu maras je przeczyta), ale z drugiej: nie jest to dyskusja, którą można uznać za najbardziej wartościową.

Zanais, Finkla, Greasy, Asylum i inni – doceniam wasz zapał i chęć do polemiki z jednostronną i bardzo mocną opinią, która odbiega w stopniu znacznym od opinii pozostałych czytelników, ale zupełnie nie ma potrzeby takiej obrony. :) Każdy ma prawo do własnej opinii, nawet jeżeli nie potrafi jej wyrazić w sposób chociażby minimalnie zbliżony do uprzejmości i standardów konstruktywnej krytyki. Koniec końców Osvaldowi opowiadanie mogło się całkowicie nie spodobać (umówmy się, nikt z nas nie jest geniuszem literatury, a i odbiór dzieł tychże jest często niejednorodny), próbował to nawet uzasadnić z mniejszym lub większym powodzeniem. Ma do tego prawo. A np. ja mam prawo to całkowicie zignorować, jeśli jest to skrajna opinia, której daleko do dominującej wśród czytelników.

Wbrew pozorom w postach Osvalda jest pewna wartość. Oczywiście nie ma nic wspólnego z oceną opowiadania. Osvald to dobry pretekst do ćwiczenia swojej postawy wobec ludzi ze wszystkiego kompletnie niezadowolonych – a im więcej będziemy pisać, tym więcej takich siłą rzeczy spotkamy. ;)

Osvaldzie – nie odpowiadałem do tej pory na twoje komentarze, bo też nie widziałem w nich zachęty ani w jakikolwiek sposób wyrażonej przez ciebie potrzeby dyskusji. Ty już swoje wiesz, a twoja racja jest najmojsza i rozmowa byłaby równie owocna co próby zburzenia głową ściany. I bardzo dobrze dla ciebie! Masz swoje zdanie, wiesz czego oczekujesz – a że nie znajdujesz tego, to dajesz upust emocjom. Sądząc po rozmiarach tych zawodów i rozgoryczenia przebijającego przez stale powtarzane przymiotniki “śmieszne” i “żałosne”, ciężko jest być tobą i w życiu bym się nie zamienił.

Już wiele osób w dyskusji z tobą próbowało ci wyłożyć, jakiej jakości są twoje recenzje, analizy, opinie czy jakkolwiek to nazwać – więc ja nie będę próbował. Krytykuj dalej w takim tonie, udowadniaj, jak bardzo żałosna jest nasza pisanina, a my dalej będziemy pisać. Zobaczymy, kto na tym lepiej wyjdzie. ;)

Ja ze swojej strony mogę tylko pozazdrościć kilku osobom, które obrałeś za cele, jak drakainie, która publikuje w NF i nie tylko, czy Zanaisowi, który łapie się do prawie każdego naboru z nagrodą główną w postaci tekstu opublikowanego drukiem. Wiele innych osób stąd odnosi mniejsze lub większe sukcesy, a osobiście przeczytałem tu mnóstwo lepszych tekstów niż wiele opowiadań znanych i lubianych autorów.

Nie byłbym sobą, gdybym na koniec nie napisał tego, co wszystkim chodzi po głowie. Nie zwykłem gryźć się w język, więc powiem wprost: czas, w jakim się zaktywizowałeś z komentarzami, zbieżny z hucznym odejściem jednego z użytkowników, oraz dobór autorów, których raczysz uwagą, każe mi sądzić, że jesteś co najmniej pomocnym hejterem, jeśli nie drugim wcieleniem pewnej osoby.

Może się mylę, to i tak nie zmieniłoby nic z tego, jak podchodzę do twoich postów. Może po prostu zadziałała siła przypadku i w takim a nie innym czasie postanowiłeś nieść nam oświecenie, ale kiedy słyszę tętent kopyt, zakładam że to konie – nie zebry. Dlatego w moich i nie tylko moich oczach, nasz profesjonalny krytyku kryjący się pod płaszczykiem anonimowości, póki nie dasz powodu, by myśleć inaczej, będziesz wyglądał po prostu na trolla.

Stawiam na to, że dalej będziesz czytał, pisał, komentował z właściwym sobie nastawieniem – w końcu to twój czas i twoja decyzja, na co go tracisz. Ja swojego tracił nie będę na to, by się tym przejmować i wszystkim radzę zrobić dokładnie to samo. :)

Pozdrawiam i życzę dalszych sukcesów! Czy to w pisaniu, czy na polu krytyki – te drugie zdają się być niektórym bardzo potrzebne.

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Łosiocie, smaczku temu opowiadaniu dodaje fakt, że wspomniany Schrödinger miał niebywale bogate życie uczuciowe, a także trzy nieślubne córeczki… każdą z inną panią ;D Jedną z żoną innego fizyka :P

Także, ten… Takie moje kochanie, raz jestem, raz mnie nie ma. Żona – nie żona, jak kot Schrödingera ;D Kwark powabny, potem raz górny, a raz dolny, rytmicznie i na przemian. Bomba me-żonowa.

silver advent, zapewne w takim razie Schrödinger miał możliwość nauczyć się wielu super pozycji. 

 

[smaczek bardzo ciekawy]

Czemu socjologiczną?

GreasySmooth, socjologiczną ponieważ w każdym pokoleniu są filozofie, które zyskują większą popularność, gdy inne są odrzucane. 

Zgadzam się z większością tego, co piszesz o chaotyczności tej filozofii, ale wiele obserwacji było nad wyraz trafnych. Należy też pamiętać w jakim stanie się znajdował pod koniec życia.

 

Ach, dostąpiłem w końcu zaszczytu odpowiedzi od autora opowiadania. I zamiast próby obrony tekstu dostałem kolejną analizę mojej osoby. Wielce to interesujące, że tak wielu psychoanalityków jest na tym portalu. Niestety odpowiedź na komentarz jest taka sama, jak Twoje opowiadania, Gekikaro, czyli dużo znaków, a mało treści.

A np. ja mam prawo to całkowicie zignorować, jeśli jest to skrajna opinia, której daleko do dominującej wśród czytelników.

Oczywiście, można brać pod uwagę tylko pochwały. Jak najbardziej masz do tego prawo.

Ja ze swojej strony mogę tylko pozazdrościć kilku osobom, które obrałeś za cele, jak drakainie, która publikuje w NF i nie tylko, czy Zanaisowi, który łapie się do prawie każdego naboru z nagrodą główną w postaci tekstu opublikowanego drukiem. Wiele innych osób stąd odnosi mniejsze lub większe sukcesy, a osobiście przeczytałem tu mnóstwo lepszych tekstów niż wiele opowiadań znanych i lubianych autorów.

Jest wielu autorów, którzy wydają powieści i nawet te powieści są ekranizowane, a jednak ich pisanina nie zasługuje na miano literatury.

Daje też do myślenia fakt, że tak bardzo uznani autorzy, jak twierdzisz, nadal siedzą na portalu dla amatorów i tutaj szukają poklasku.

Nie byłbym sobą, gdybym na koniec nie napisał tego, co wszystkim chodzi po głowie. Nie zwykłem gryźć się w język, więc powiem wprost: czas, w jakim się zaktywizowałeś z komentarzami, zbieżny z hucznym odejściem jednego z użytkowników, oraz dobór autorów, których raczysz uwagą, każe mi sądzić, że jesteś co najmniej pomocnym hejterem, jeśli nie drugim wcieleniem pewnej osoby.

Może się mylę, to i tak nie zmieniłoby nic z tego, jak podchodzę do twoich postów. Może po prostu zadziałała siła przypadku i w takim a nie innym czasie postanowiłeś nieść nam oświecenie, ale kiedy słyszę tętent kopyt, zakładam że to konie – nie zebry. Dlatego w moich i nie tylko moich oczach, nasz profesjonalny krytyku kryjący się pod płaszczykiem anonimowości, póki nie dasz powodu, by myśleć inaczej, będziesz wyglądał po prostu na trolla.

To jest wielce interesujące, jak wiele spiskowych teorii jesteś w stanie wymyślić, odrzucając jednocześnie to, co oczywiste, czyli fakt, że naprawdę uważam Twoje opowiadania za grafomanię. A chętnie się dowiem, cóż to za użytkownik, bo może powinienem się domagać jakiejś wdzięczności od niego za bycie “pomocnym hejterem”. Skoro twierdzisz, że i tak wszyscy wiedzą, to oświeć i mnie. Jestem szczerze ciekaw kogo przypominam.

A i jeszcze dodam, że wypowiadanie się za wszystkich jest bardzo nieładne, bo w ten sposób usiłujesz wzmocnić sztucznie swoją opinię i zbudować wrażenie, że masz popleczników, co mnie ma zapewne zastraszyć. Czyżbyś nie miał odwagi pisać za siebie i wprost?

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Jest wielu autorów, którzy wydają powieści i nawet te powieści są ekranizowane, a jednak ich pisanina nie zasługuje na miano literatury.

To ja chętnie poznam definicję literatury z wyraźną granicą, oddzielającą tzw. literaturę od pisaniny.

Daje też do myślenia fakt, że tak bardzo uznani autorzy, jak twierdzisz, nadal siedzą na portalu dla amatorów i tutaj szukają poklasku.

Nie jestem znanym autorem i nie chcę być. Spokojna głowa. Poklasku nie szukam, a siedzę tutaj dla znajomych. Moich wyborów życiowych się łaskawie nie czepiaj.

To ja chętnie poznam definicję literatury z wyraźną granicą, oddzielającą tzw. literaturę od pisaniny.

 

Nie wiem, czy odpowiedź Osvalda będzie lepsza niż moja, ale imo jest to wyłącznie kwestia gustu. To, co uważa się za “poważną literaturę” jest kwestią umowną. Decydują o tym grupy wpływu w danym społeczeństwie, które zajmują się działalnością związaną z twórczością literacką. Sami pisarze, krytycy, dziennikarze, redaktorzy. To oni decydują czy król ma piękną szatę, której nie potrafią dostrzec jedynie głupcy. Inni mają się dostosować, bo nie są “znawcami”, ich głos się nie liczy. 

Jedynym obiektywnym kryterium, o którym można dyskutować, jest zgodność z regułami pisowni, ale i ta jest od dawna pogardzana. “Awangarda” nie musi stosować żadnych reguł, coś jak “szlachta nie pracuje”.

I tyle, już wiek temu doszli do wniosku, że “sztuka jest martwa”. Od tego czasu nic się nie zmieniło. Dla mnie “grafomania” to pustosłowie. Ważne, co się komu podoba. A jeśli podoba się wielu osobom, to znaczy, że można na tym trochę zarobić :)

Osvaldzie, wytykanie komuś, że coś w wypowiedzi jest nieładne, w przypadku kiedy sam stosujesz bardzo nieładny sposób komunikacji swoich zastrzeżeń, wywołuje tylko uśmiech. :)

Z twoją opinią dyskutować nie zamierzam, zresztą wyłożyłem to we wcześniejszej wypowiedzi. I choć widzę, że bardzo na tę próbę obrony liczyłeś – niestety, nie doczekasz się. Musisz przełknąć to, że sprawiłem ci kolejny zawód. Co do odpowiedzi tylko na pochwały, to marna przynęta. Jeśli nie zrozumiałeś, dlaczego nie będę tracił czasu na twoje zarzuty, to już chyba nie zrozumiesz.

Osobliwie brzmią twoje nakłaniania do oświecenia cię w tej czy owej kwestii, kiedy sam wijesz się jak piskorz, kiedy np. najpierw ustawiasz się w pozycji autorytetu profesjonalnego recenzenta, a potem twierdzisz, że nie jesteś tu zawodowo. Odwaga pełną parą!

Ja nigdzie się nie ukrywam, moje imię i nazwisko jest w antologii, jest w tematach plebiscytowych, łatwo mnie znaleźć. To jak, Osvaldzie, przedstawisz się, czy możemy sobie już dalszą rozmowę odpuścić?

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Nie wiem, czy odpowiedź Osvalda będzie lepsza niż moja, ale imo jest to wyłącznie kwestia gustu.

Właśnie, Silverze (chciałem napisać dokładnie, ale duch Tarniny czuwa i trzasnął mnie po łbie).

Teksty Tolkien czy Dicka, czy Asimova też można uznać za grafomanię i obrazę literatury (można nawet wystawić im ocenę -6 na prywatnej skali), ale zdecydowana większość czytelników ma inne zdanie. 365 dni też można uznać za grafomanię, jednak daje autorce kupę szmalu, więc autorka się chyba nie przejmuje. Zależy, kto ma jakie cele.

Z komentarzy Osvalda wynika, że każdy rodzaj literatury tu prezentowanej jest dla niej niego grafomanią, więc trudno brać go poważnie.

Nie byłbym sobą, gdybym na koniec nie napisał tego, co wszystkim chodzi po głowie. Nie zwykłem gryźć się w język, więc powiem wprost: czas, w jakim się zaktywizowałeś z komentarzami, zbieżny z hucznym odejściem jednego z użytkowników, oraz dobór autorów, których raczysz uwagą, każe mi sądzić, że jesteś co najmniej pomocnym hejterem, jeśli nie drugim wcieleniem pewnej osoby.

Gekikara, nom, nie byłbyś sobą, gdybyś nie wykorzystał okazji, żeby mi dokopać ;) W pierwszym momencie zrobiło mi się przykro, bo to paskudna zagrywka i okrutne oskarżenie, ale w następnej chwili zaczęłam się śmiać. Człowiek sobie siedzi spokojnie na odludziu, kontempluje przyrodę (serio, polecam, lepsze to było niż zagraniczne wycieczki, nawet komarów coś nie ma w tym roku), a tymczasem na portalu…

 

Myślałam, że moim największym wyczynem będzie awantura o “jest dobrze”, a tu proszę, nie muszę się nawet odzywać, mogę odejść z portalu, a i tak jestem obwiniania o dramę. To już nie jest talent, to jest jakaś supermoc xD

Właściwie to ci dziękuję, bo w ułamku sekundy uświadomiłam sobie jaka byłam głupia, przejmując się Twoimi docinkami. Zadziałało to lepiej niż namowy do zostania w wątku w HP. Nie chcę cię martwić, ale chyba sobie tutaj jeszcze zostanę, może pójdę na KrzykPudło, żeby napisać straszliwe “jest dobrze”, a co xD

Zgłosiłam Twój komentarz moderacji, ale nie robę sobie zbyt dużych nadziei (raczej to ja zaraz oberwę, bo pewnie znowu coś źle napisałam). Obchodzisz regulamin, bo rzucając paskudne oskarżenia, nie podajesz nicku. Nie szanuję takiego zachowania.

Nie byłbym sobą, gdybym na koniec nie napisał tego, co wszystkim chodzi po głowie.

Poważnie, wszyscy tak myślicie? Wszyscy macie o mnie takie złe zdanie? Nikt nie protestuje, to chyba tak :( Ale jakby się Wam zdarzyło skrytykować opowiadania “pewnych osób”, to weźcie napiszcie, że nie jesteście mną, bo zaraz wyjdzie, że z dziesięć kont tu mam.

 

Skoro już zostałam wywołana do tablicy, to jeszcze napiszę alicellowy komentarz.

Zaczynam czytać i pierwsze zdanie od razu mnie odrzuca, jakoś mi nie gra to „bym”, przez nie zdanie staje się jakieś takie podniosłe. Potem czytam scenę erotyczną, która jest ubarwiona wulgaryzmami, a ja uważam, że nic one nie wnoszą, więc jeszcze bardziej się od tekstu oddalam. Bardzo dużo informacji pada w pierwszej scenie, w mojej ocenie za dużo. Zdanie, że bohaterowie są ostatnimi ludźmi na Ziemi, zdaje mi się oderwane od reszty tekstu, zbyt wyeksponowane. Nie czuję się zainteresowana, los bohaterów jest mi obojętny, a ich relacja płytka. Gdyby to było opowiadanie w jakiejś antologii przestałabym czytać po pierwszej scenie.

Biegniemy przez wymarłe miasto, co i raz odwracając się nerwowo za siebie, skąd – z tonącej w ciemności oddali – dobiega nas chrzęst tego, co nas ściga. Nie pomaga fakt, że musimy trzymać się za ręce, ale w takiej sytuacji to jedyny gwarant, że się nie zgubimy by nigdy już nie odnaleźć.

Ta scena wydaje mi się zabawna, a chyba miała być poważna. Autentycznie stanęła mi przed oczami scena ze Shreka, w której biegną razem z Fioną przez łąkę, trzymając się za ręce, a gonią ich chłopi z widłami.

Przypominam sobie studia, kiedy ona trenowała triathlon, podczas gdy ja ćwiczyłem chlanie na umór i bieg do łazienki.

To też zdaje mi się informacją o bohaterach, która w sumie nic nie wnosi. Dowiaduję się wprost, że ona była sumienna, a on raczej nie, ale co z tego. Czy faktycznie biegnąc przez miasto i walcząc o życie, rozmyślałby o takich rzeczach? Nie kupuję tego. Niby piszesz w czasie teraźniejszy, ale brak narracji dynamizmu, nie mam tego odczucia, że coś się rozgrywa na moich oczach.

Po raz pierwszy śniłem go miesiące przed Tamtym dniem. Przedzierałem się w nim przez tłum tak samo ubranych, podobnych do siebie ludzi, spiesząc się dokądś, próbowałem biec w gąszczu przechodniów, którzy zdawali się w ogóle nie poruszać. Za to wszyscy patrzyli w jednym kierunku – na mnie. W końcu było ich aż tylu, że nie mogłem przebić się dalej. Ciała ludzi zbitych w jedną masę zaciskały się wokół mnie niczym kleszcze. Przygniatały. Pozbawiały oddechu.

Przeczytałam ten fragment kilka razy i moim zdaniem jest źle napisany. Kłuje mnie to powtarzanie „się” i podawanie po dwa razy właściwie tego samego.

Jednak w ostatnich dniach, gdy wyrwany ze snu nagłym przypływem adrenaliny rozglądałem się wokół i wracała do mnie pamięć o tym, że na całym świecie poza mną była tylko ta jedna osoba leżąca obok, wrażenie obręczy zaciskającej się na klatce piersiowej wcale nie ustępowało.

Określenie „przypływ adrenaliny” zupełnie psuje nastrój, jest zbyt zimne i zbyt specjalistyczne. W bardzo wielu słowach przekazujesz jedną krótką informację, to, że lęk bohatera nie ustępuje wraz z przebudzeniem. Nie podoba mi się takie pisanie, mam wrażenie przesytu i niepotrzebnego rozmywania treści.

Czwarta scena to wyjaśnienie zasad funkcjonowania świata tylko przeplatane krótkimi informacjami o relacji bohaterów. Właściwie to mam co do tej sceny mieszane uczucia, bo podoba mi się sama koncepcja, ale moim zdaniem nie została dokładnie przemyślana. To takie przeniesienie superpozycji do makroskali i niech będzie, to tylko fikcja literacka, ale jeśli wychodzi się od jednoznacznie postawionego założenia, to cały świat powinien być wykreowany na jego bazie. A tutaj się to jakoś rozjechało, bo moment obserwacji zachodzi wielokrotnie, do tego w komunikacie pada informacja, że świat zmienia się tym bardziej im dłużej jest nieobserwowany, to prowadzi do kolejnych pytań, jak wiele stanów w takim razie jest możliwych. Zamiast stanu zerojedynkowego mamy stan ciągłych przemian, co kłóci się z interpretacją eksperymentu Schrödingera. I im bardziej się nad tym światem zastanawiać, tym więcej niespójności się pojawia, co odbiera przyjemność z lektury. Myślę, że nawiązanie do kota zaszkodziło opowiadaniu, dużo lepiej bym to odebrała, gdyby nie było pseudonaukowej otoczki, a po prostu kataklizm oparty na założeniu, że dla każdego jest prawdziwe tylko to na co patrzy i zmienia się, gdy odwracamy wzrok. Odnoszę wrażenie, że Schrödingera potraktowałeś jak narzędzie marketingowe, który miało wzbudzić większe zainteresowanie tekstem i niepotrzebnie skomplikować pomysł w gruncie rzeczy bardzo prosty.

Scenka z pościgiem zupełnie do mnie nie przemawia, nie odczuwam lęku o los bohaterów ani ciekawości dotyczącej zasad działania świata, bo już wiem, że jest tu dużo nieprzemyślanych rozwiązań, więc spodziewam się, że i wyjaśnienie będzie mało satysfakcjonujące.

Obydwoje nie chcieliśmy myśleć o tym, że już więcej nie zobaczymy swoich bliskich. Wtedy było to dla nas równoznaczne z ich śmiercią. Dopiero wysłuchawszy ponownie komunikatu, tym razem skrupulatnie obracając w myślach każde słowo, udało nam się ze strzępków informacji ułożyć obraz tego, co się stało.

Wolałabym te emocje zobaczyć, zamiast dostać je w postaci takiego streszczenia.

Sklep znaleźliśmy za rogiem, przedarłszy się przez śnieżne zaspy. Spakowaliśmy w torby wszelką gotową żywność, jaką udało nam się znaleźć. Nie zebraliśmy tego zbyt wiele, jakby ktoś już tu był przed nami. To wcale nie byłoby takie złe – spotkać innych ludzi.

Jeśli się na coś nie patrzy, to znika. Zniknęło jedzenie z lodówki i baterie z szuflady, a rzeczy w torbach nie znikną? Do tego jeszcze wcześniej pojawia się wzmianka, że rzeczy nie leżą na swoim miejscu (chyba to były spodnie), to jest właśnie taki przykład niekonsekwencji. Mam wrażenie, że sam się w tym tekście pogubiłeś. 

– Patrz, tutaj – wskazałem wyciągnięty egzemplarz „Physics Today”. – Na pierwszej stronie. „Chiński akcelerator cząstek zbada granice kwantowego splątania”.

Nie przekonuje mnie taki wykreowany zbieg okoliczności, mam wrażenie, że tekst zmierza w kierunku stwierdzenia, że można za pomocą wyobraźni sprawić, aby coś było prawdziwe. Czyli tak, jakby bohater ten magazyn wyczarował. I infodumpowa rozmowa mnie nie zainteresowała.

– Mogliśmy zrobić coś innego. Przeszukać inne mieszkania. Wyprawa do sklepu to był idiotyzm!

Pomyślałam dokładnie to samo, ja niestety odczuwam antypatię do bohaterów, którzy zachowują się bezmyślnie.

Jej źrenice tańczyły, to patrząc na mnie, to przeskakując między kącikami oczu.

Ten opis moim zdaniem jest bardzo przesadzony. Jakby dostała jakiegoś oczopląsu. Psuje to całkowicie nastrój sceny.

Potem jednak uświadomiłem sobie, że ten konkretny SUV był tylko reprezentacją jakiegoś innego samochodu, zaobserwowanego przeze mnie w niewiadomej chwili przed Wielkim Oddzieleniem – jak zacząłem nazywać Tamten Dzień – i równie dobrze mógł nie istnieć nigdy wcześniej, a więc nie było możliwości, by ktoś go porzucił.

To utwierdza mnie w przekonaniu, że zdecydowanie lepie byłoby oderwać ten świat od kota, bo teraz już nic się nie klei. Teraz obserwacje z innych rzeczywistości zyskują formy materialne w świecie bohatera.

Im dłużej się nad tym zastanawiałem, tym mniej znajdowałem odpowiedzi, a więcej pytań. Rzeczywistość zaczęła przypominać mechanikę kwantową, a jak powiedział jeden z tych mózgowców, którzy zjedli na niej zęby: mechaniki kwantowej tak naprawdę nikt nie rozumie.

Bardzo mi się nie podoba taki zabieg, sprawia, że tracę zainteresowanie tekstem, bo to tak, jakbym dostała informację: i tak nic nie zostanie tu wyjaśnione, bo ten świat od początku nie miał sensu. W tego typu tekstach, to właśnie wyjaśnienie jest dla mnie zwykle najciekawsze.

Drugą trzymała w nogach. Kontakt fizyczny to forma zabezpieczenia – jedyna jaką mieliśmy. Pozostawała też nadzieja, że zawartość nie zmieni się w masę rupieci.

Marta ma kontakt z torbą, ale nie z każdą rzeczą w środku. W ogóle dodanie do obserwacji też dotyku, jako czynnika zapobiegającego zmienianiu się otoczenia, wydaje mi się dodane, żeby uprościć świat. Bardzo mnie dorzucają od tekstu takie sytuacje, kiedy bohater robi coś głupiego, a potem stwierdza, że wie, że to był kiepski pomysł.

To całe mrowie wijów, wieloszczetów i pijawek splecionych ze sobą, jakby stanowiły jeden organizm.

Mnie trochę dziwi, że w momencie stresu bohater jednoznacznie rozpoznaje typy robali.

Marta otworzyła drzwi. Niemal wypchnąłem ją na zewnątrz i zaraz sam wyskoczyłem z auta, tym samym wyjściem. Pociągnąłem ją za rękę, w przeciwnym kierunku, kiedy chciała wrócić po torby z prowiantem. Po chwili samochód spadł na dno przepaści, która nabrała trzech metrów szerokości, nim przestała się powiększać.

To jest napisane jakoś tak bez emocji, bez dynamizmu. Omal nie zginęli, a nie czuję zagrożenia.

Stoimy z Martą jak zahipnotyzowani, patrząc na spalające się bezkręgowce.

„Bezkręgowce” to moim zdaniem określenie zbyt specjalistyczne.

Właściwie to nie wiem, czemu nam się nie udało. Nie sposób wskazać jednego, wielkiego problemu, osobistej traumy, dramatu, który nas rozdzielił. To było tysiąc małych, codziennych spraw, tak jednostkowych, ulotnych, nieważnych, że trudno by je spamiętać.

Mam takie wrażenie, jakby tekst był dwoma odrębnymi wątkami niełączącymi się w jedną całość. Jest ten dziwny świat i jest rozpadający się związek bohaterów, ale te obydwa elementy są obok siebie. A nagłe wyznanie winy bohatera zupełnie mnie nie przekonało. Sama pomysł na relację jest bardzo prosty i wszystko jest jasne, ale w ogóle nie działa na moją wyobraźnię, widzę litery, które układają się w słowa, wiem na poziomie przyczynowo-skutkowym, co z czego wynika w tym związku, ale nic nie czuję, czytając. Czasami trafiają się takie opowiadania, że potrafią poruszyć, mimo że nie są odkrywcze i często dotyczą oklepanych tematów, to jednak w jakiś sposób są bliskie, a w tym przypadku między mną, a postaciami jest ściana. Dziwi mnie to.

Obserwujący kształtuje rzeczywistość, teraz to pojmuję.

Fantomowi ludzie pojawili się, bo o nich śniłem.

Znalazłem artykuł w magazynie, bo wcześniej próbowałem o tym opowiedzieć.

Nasz blok zmienił się w las, bo chcieliśmy wyjechać.

Atakowały nas robaki, bo za dnia zwróciłem na nie uwagę.

Przepaść pochłonęła samochód, bo wcześniej pomyślałem o przepaści dzielącej Martę i mnie.

Drzwi były zamknięte, bo miałem przeczucie… Nie. Bo obawiałem się tego.

Mapa, którą próbowałem zniknąć, przedstawiała Paryż – a może mi się tylko wydaje? 

I to jest łopatologia stosowana, w dodatku oparta o bardzo duże uproszczenie. Moim zdaniem ten cały fragment można by wrzucić albo chociaż skrócić, nie wymieniać tak wszystkiego po kolei.

Jeśli tam rządziły te całe prawa kwantów, to widać my jesteśmy jak dwie splątane cząsteczki

Zakończenie jest bardzo ckliwe, a splątanie wcale nie oznacza znalezienia się w tym samym miejscu. Nie rozumiem jak miałoby to zadziałać w odniesieniu do tego świata.

Sam pomysł na uznanie Boga za jednego obserwatora jest na pewnym poziomie interesujący, ale niedopracowany, zbyt wiele chyba chciałeś tu ugrać i sam nie do końca wiesz, jak to wszystko miało zafunkcjonować albo nie potrafiłeś tego porządnie napisać. Wyszło z opowiadania pomieszanie z poplątaniem.

O! Czyżby ktoś uchylił wieko trumny, czy w tym roku Dziady wypadają wcześniej niż zazwyczaj? :O

Czołem, Alicello!

Właściwie to ci dziękuję, bo w ułamku sekundy uświadomiłam sobie jaka byłam głupia, przejmując się Twoimi docinkami. Zadziałało to lepiej niż namowy do zostania w wątku w HP. Nie chcę cię martwić, ale chyba sobie tutaj jeszcze zostanę, może pójdę na KrzykPudło, żeby napisać straszliwe “jest dobrze”, a co xD

Hmm… I w tej głuszy usłyszałaś odbity głos podziemnych duchów, który podpowiedział ci, aby zalogować się na portal, odgrzebać opowiadanie kogoś, kogo nie zwykłaś ostatnimi czasy czytać i przelecieć przez komentarze? Czy może to te legendarne wywoływanie wilka z lasu?

Co do gifa świetny! Powinien znaleźć się także w twoim temacie pożegnalnym, niestety ten już jest zamknięty i jak widać nieaktualny. :)

Co do docinków… ja się do ciebie nie odzywałem od miesięcy przed twoim zniknięciem, podobnie pod twoimi tekstami nim je skasowałaś, chyba pomyliły ci się adresy. Zresztą byłem pewien, że wrócisz – nie śmiem przypisywać tu sobie zasług. :))

 

Przede wszystkim dzięki za czas poświęcony, bo w końcu, aby dokonać krytyki, musiałaś ten mój tekst przeczytać!

Potem czytam scenę erotyczną, która jest ubarwiona wulgaryzmami, a ja uważam, że nic one nie wnoszą, więc jeszcze bardziej się od tekstu oddalam.

Trudno dwa czy trzy zdania nazwać sceną, ale dobrze. Osobiście mnie “cholernie” w narracji pierwszoosobowej nie razi. Co do użycia słowa “pieprzyliśmy” toczyłem już dyskusję z Rebusem. Aczkolwiek rozumiem to, bo sam tak miewam, że mnie wulgaryzm ten czy ów w danym miejscu jest w stanie zniesmaczyć. Na pewno jest to uwaga do rozważenia na przyszłość.

Nie czuję się zainteresowana, los bohaterów jest mi obojętny, a ich relacja płytka. Gdyby to było opowiadanie w jakiejś antologii przestałabym czytać po pierwszej scenie.

Chciałabyś głębokiego opisu relacji w 900znakach? Bo tyle ma pierwsza scena. Przyznam, że chciałbym to zobaczyć. Tym bardziej, że tu całkiem inny element jest przedmiotem zainteresowania – i chyba on zainteresował tych, którzy to zainteresowanie poczuli.

Ta scena wydaje mi się zabawna, a chyba miała być poważna. Autentycznie stanęła mi przed oczami scena ze Shreka, w której biegną razem z Fioną przez łąkę, trzymając się za ręce, a gonią ich chłopi z widłami.

Czy miała być poważna? Nie przesadzajmy. A skojarzenie ciekawe. Podoba mi się. :)

To też zdaje mi się informacją o bohaterach, która w sumie nic nie wnosi. Dowiaduję się wprost, że ona była sumienna, a on raczej nie, ale co z tego. Czy faktycznie biegnąc przez miasto i walcząc o życie, rozmyślałby o takich rzeczach?

Czy żałowałby tego, że zniszczył sobie kondycję i jest słabym biegaczem, kiedy bieganie może mu uratować życie? Wydaje mi się, że bez wątpienia. Ale oczywiście możemy na to mieć odmienny ogląd.

Przeczytałam ten fragment kilka razy i moim zdaniem jest źle napisany. Kłuje mnie to powtarzanie „się” i podawanie po dwa razy właściwie tego samego.

Z tym “się” masz dużo racji i na pewno przy redakcji trzeba będzie coś z tym zrobić.

Co do podawania dwa razy tego samego – liczba ludzi wzrasta, najpierw są bezczynni, potem wręcz ich ciała się zaciskają na bohaterze. Jeśli widzisz tam powtórzona informacje, to tylko celem wzmocnienia tego, co bohater przeżywa.

Nie podoba mi się takie pisanie, mam wrażenie przesytu i niepotrzebnego rozmywania treści.

Twoje wrażenie, twoje prawo.

Zamiast stanu zerojedynkowego mamy stan ciągłych przemian, co kłóci się z interpretacją eksperymentu Schrödingera. I im bardziej się nad tym światem zastanawiać, tym więcej niespójności się pojawia, co odbiera przyjemność z lektury. Myślę, że nawiązanie do kota zaszkodziło opowiadaniu, dużo lepiej bym to odebrała, gdyby nie było pseudonaukowej otoczki, a po prostu kataklizm oparty na założeniu, że dla każdego jest prawdziwe tylko to na co patrzy i zmienia się, gdy odwracamy wzrok. Odnoszę wrażenie, że Schrödingera potraktowałeś jak narzędzie marketingowe, który miało wzbudzić większe zainteresowanie tekstem i niepotrzebnie skomplikować pomysł w gruncie rzeczy bardzo prosty.

Z jednej strony tak, oczywiście, nie jest to sytuacja odpowiadająca ściśle eksperymentowi Schrodingera. Punktem wspólnym jest obserwacja i niepewność stanu obiektu, jeśli nie jest poddany obserwacji.

Tylko, że Schrodinger nie nawiązuje tylko do świata – oczywiście, bohater nawet może tak to porównać, bo ludzie porównują nieznane do tego, co znane, a nowe do tego, co stare – ale do miłości bohaterów, jak w tytule stoi. A ta właśnie jak u Schrodingera jest, lub jej też nie ma, zależnie od tego, kiedy zajrzeć do pudełka.

Wolałabym te emocje zobaczyć, zamiast dostać je w postaci takiego streszczenia.

Prawda. Aczkolwiek nie jest to element zasadniczy opowiadania, a przy takich można sobie pozwolić (a przynajmniej tak uważam i tak było w co najmniej kilku opowiadaniach, o których wyrażałaś się pochlebnie), by iść na pewne skróty.

Jeśli się na coś nie patrzy, to znika. Zniknęło jedzenie z lodówki i baterie z szuflady, a rzeczy w torbach nie znikną? Do tego jeszcze wcześniej pojawia się wzmianka, że rzeczy nie leżą na swoim miejscu (chyba to były spodnie), to jest właśnie taki przykład niekonsekwencji. Mam wrażenie, że sam się w tym tekście pogubiłeś. 

Absolutnie się nie pogubiłem. Przecież bohaterowie nie są w nim wszechwiedzący! Nie wiedzą co i jak działa. Zauważ, że przez swoją wyprawę po jedzenie, przychodzi im “zgubić” całe mieszkanie.

Dopiero potem bohater dokonuje pewnych testów rzeczywistości, by sprawdzić, jak długo może czegoś nie obserwować – dopiero zaczyna sprawdzać zasady rządzące światem. To raczej zrozumiałe, że wcześniej są totalnie skołowani.

Bardzo mi się nie podoba taki zabieg, sprawia, że tracę zainteresowanie tekstem, bo to tak, jakbym dostała informację: i tak nic nie zostanie tu wyjaśnione, bo ten świat od początku nie miał sensu. W tego typu tekstach, to właśnie wyjaśnienie jest dla mnie zwykle najciekawsze.

To wyjaśnienie jest jak najbardziej podane, ale nie do końca wprost.

Mnie trochę dziwi, że w momencie stresu bohater jednoznacznie rozpoznaje typy robali.

One się wyraźnie od siebie różnią. :)

To jest napisane jakoś tak bez emocji, bez dynamizmu.

Przeczytałem jeszcze raz i ten dynamizm poczułem. Ale może to rzeczywiście wymaga zmiany. Na pewno przy redakcji zwrócimy na to uwagę.

Mam takie wrażenie, jakby tekst był dwoma odrębnymi wątkami niełączącymi się w jedną całość…w tym przypadku między mną, a postaciami jest ściana. Dziwi mnie to.

Tym bardziej ja nie wiem, co o tym powiedzieć. :P

Jedynie mogę zastanowić się nad tym, czy nie za bardzo ukryłem tę – wydawało mi się oczywistą – paralelę między stanem świata, a stanem relacji bohaterów, którzy się niby kochają a niby nie kochają.

I to jest łopatologia stosowana, w dodatku oparta o bardzo duże uproszczenie. Moim zdaniem ten cały fragment można by wrzucić albo chociaż skrócić, nie wymieniać tak wszystkiego po kolei.

No, tu przecież bohater tłumaczy sobie to, co go spotkało. Nic dziwnego jak na narrację pierwszoosobową, że idzie od punktu do punktu. Za to zakładam się, że gdybym tych punktów nie wskazał, to ktoś inny wytknąłby mi, czemu to albo owo się niby mogło zadziać.

Zakończenie jest bardzo ckliwe, a splątanie wcale nie oznacza znalezienia się w tym samym miejscu. Nie rozumiem jak miałoby to zadziałać w odniesieniu do tego świata.

Oczywiście, że nie oznacza! To jest odniesienie do ich związku, jakoby według Marty byli ze sobą połączeni. Zaś co do ckliwości. Happy end jest tam wcale nie taki oczywisty. Bo wiemy, że bohaterowie ranią się, będąc ze sobą, wiemy, że chcieliby od siebie odejść. Wiemy też, że na koniec w oczach mają łzy – i o ile w przypadku Marty powód może być jasno zasugerowany, o tyle w przypadku bohatera to już czytelnik sobie może zinterpretować, dlaczego tak jest. Narrator tego nie wskazuje. Celowo nie pada tam żaden przymiotnik np. “łzy szczęścia”. :)

Sam pomysł na uznanie Boga za jednego obserwatora jest na pewnym poziomie interesujący, ale niedopracowany, zbyt wiele chyba chciałeś tu ugrać i sam nie do końca wiesz, jak to wszystko miało zafunkcjonować albo nie potrafiłeś tego porządnie napisać. Wyszło z opowiadania pomieszanie z poplątaniem.

Doskonale wiem, co chciałem powiedzieć i więcej, wydaje mi się, że większość z tego nawet powiedziałem (sama w pewnym momencie mi zarzuciłaś łopatologię ;)) – a czy można było to napisać lepiej? Bez wątpienia! Napisałem jednak tak, jak umiałem najlepiej w czasie, gdy ten tekst powstawał.

Rozumiem, skąd u ciebie wrażenie chaotyczności i liczyłem się z takim ryzykiem, zawsze występuje, kiedy chce się coś wykombinować.

 

Pozdrawiam!

I jeszcze raz dzięki za komentarz. Niektóre uwagi bardzo do mnie trafiły, a większość jest zdecydowanie do przemyślenia. Oczywiście wątpię, by pewne rzeczy w moim pisaniu się mocno zmieniły, bo już mózg (nie)pracuje w określony sposób i takie rzeczy wymyśla, więc też nie sądzę, by większy entuzjazm jakiś w moich tekstów w tobie wzbudził, ale przyswoiłem je i może jakoś to zaprocentuje w przyszłości. :)

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Hmm… I w tej głuszy usłyszałaś odbity głos podziemnych duchów, który podpowiedział ci, aby zalogować się na portal, odgrzebać opowiadanie kogoś, kogo nie zwykłaś ostatnimi czasy czytać i przelecieć przez komentarze? Czy może to te legendarne wywoływanie wilka z lasu?

W głuszy nie, dopiero jak wróciłam, bo “życzliwi” mi od razu donieśli. To trochę przerażające, że masz aż tak wielkie podejrzenia. Ja prosta dziewczyna jestem, emocjonalna (może za bardzo, typowa choleryczka) i bezpośrednia, nie są w moim stylu takie wyrafinowane gierki, nie mam do nich cierpliwości.

A przestałam czytać Twoje teksty, bo często olewasz czytelników, nie odpowiadając na komentarze. Od Twoich tekstów odrzuciło mnie też to, że ciągle je reklamowałeś na SB, czułam się jakbym dostawała newsletter, którego nie zamawiałam. Męczyło mnie to.

Co do docinków… ja się do ciebie nie odzywałem od miesięcy przed twoim zniknięciem, podobnie pod twoimi tekstami nim je skasowałaś, chyba pomyliły ci się adresy.

Na tym polega problem, że bezpośrednio się nie odzywasz, teraz też się nie odezwałeś do mnie, ale piszesz o mnie, tak jak robiłeś to wcześniej. Rzucasz przytyki i oskarżenia, nie podając nicku. Ja wiem, że chodzi o mnie i sporo osób kojarzy sytuację. Gdybyś zwracał się do mnie, to byłoby to uczciwe, ale Ty wolisz atakować z ukrycia i podstępnie. Powtórzę więc jeszcze raz: nie szanuję takiego zachowania.

I jeszcze raz dzięki za komentarz. Niektóre uwagi bardzo do mnie trafiły, a większość jest zdecydowanie do przemyślenia.

Proszę bardzo, fajnie, że komentarz się na coś przydał.

W głuszy nie, dopiero jak wróciłam, bo “życzliwi” mi od razu donieśli. To trochę przerażające, że masz aż tak wielkie podejrzenia. Ja prosta dziewczyna jestem, emocjonalna (może za bardzo, typowa choleryczka) i bezpośrednia, nie są w moim stylu takie wyrafinowane gierki, nie mam do nich cierpliwości.

Oby nie ci sami, co od wyssanych z palca rewelacjach dotyczących Loży. Zaś co do podejrzeń, to jak wspomniałem wyżej, może zaszła po prostu koincydencja dwóch zdarzeń, nie poradzę, że z natury jetem podejrzliwy. Rozumiem, że twoim celem pojawienia się tu było wyjaśnienie tej sprawy i jeśli poczułaś się urażona, a nie masz z nią nic wspólnego, to przyjmij moje przeprosiny. Co prawda ziarno podejrzeń gdzieś tam pozostaje, ale to już tylko podejrzany jest w mocy coś z tym zrobić, o co go zresztą prosiłem. Nie jestem osobą, która nie bierze pod uwagę tego, że może się mylić. :)

Najwyżej moja pomyłka – o ile jest pomyłką – będzie stanowić przyczynek waszej znajomości. :))

Co do wyrafinowanych gierek, to nie umniejszaj sobie! Ostatnio wychodziło ci to znakomicie.

Na tym polega problem, że bezpośrednio się nie odzywasz, teraz też się nie odezwałeś do mnie, ale piszesz o mnie, tak jak robiłeś to wcześniej. Rzucasz przytyki i oskarżenia, nie podając nicku. Ja wiem, że chodzi o mnie i sporo osób kojarzy sytuację. Gdybyś zwracał się do mnie, to byłoby to uczciwe, ale Ty wolisz atakować z ukrycia i podstępnie. Powtórzę więc jeszcze raz: nie szanuję takiego zachowania.

Stanowczo rozmijamy się tu w percepcji tego, co zaszło, kto kogo i w jaki sposób atakował, bo z mojej strony wygląda to dokładnie odwrotnie (swoją drogą, ja żadnych swoich wypowiedzi, komentarzy czy opowiadań nie kasowałem, więc można to łatwo sprawdzić). Mam nadzieję jednak, że twój powrót na forum – bez względu na bodziec, który cię do tego przywiódł :P – nie ma na celu powtórki z rozrywki, więc zostawię ten temat. Tak będzie lepiej dla nas obojga. :)

A przestałam czytać Twoje teksty, bo często olewasz czytelników, nie odpowiadając na komentarze.

Hmm… mnie się wydawało, że ostatnio treść twoich oskarżeń była zgoła inna, ale jak widać, pamięć zawodzi.

Przy tym chciałbym wyjaśnić, że nikogo nie olewam. Jasne, nie na wszystkie komentarze udaje mi się odpowiedzieć – z różnych względów.

Często jest to po prostu przeoczenie (99% mojej aktywności tutaj odbywa się przez urządzenia mobilne, niestety, bardzo łatwo czegoś nie zauważyć… nie wspominając o moim wielkim nieogarnięciu w tych sprawach, często nawet dopytuję na SB, by ktoś podał linka do tego czy tamtego, bo nie umiem znaleźć xD) i nawet jesli potem ów komentarz zauważę, często jest już “po ptakach”. Zazwyczaj nie odpowiadam na komentarze jurorskie – bo w sumie juror ma prawo do decydującej opinii w swoim konkursie. Nie mam też parcia do posiadania ostatniego zdania, więc bardzo często, kiedy odpowiem komuś na komentarz, a on odpowie na mój, to już na tę odpowiedź do odpowiedzi nie odpowiadam, jeśli nie mam czegoś nowego do powiedzenia. Podobnie jeśli trudno mi odpowiedzieć na komentarz coś więcej, niż “dzięki!” to zdarza mi się nie odpisać – bo albo czekam na lepszy dzień, kiedy coś lepszego przyjdzie mi do głowy.

Oczywiście, mam w tym wielkie zaległości i okresowo staram się je nadrabiać, w przerwach między rozdawaniem klików, pisaniem tekstów, odpowiedzią na najświeższe komentarze (pokazują się na liście, najłatwiej je wyhaczyć), oraz betami – a w sumie nie ma tygodnia, bym nie był uwikłany w jakąś betę. Czasem w kilka na raz, jeśli liczyć też opowiadania, które ktoś betuje mi. NF to czasochłonna rozrywka…

Niemniej nie jest to żadne usprawiedliwienie i jeśli ktoś się poczuł olany, to niech wie, że nie było to moja intencją – bo dla mnie, jak chyba dla wszystkich tutaj, bezcenne jest właśnie to, że możemy nawiązać dialog z osobami czytającymi nasze teksty, możemy przeczytać to, co oni wysyłają w świat, wzajemnie się inspirować, komentować itp. Publikacja nawet na papierze tego nie oferuje, choć w sumie jest celem, do którego każdy mniej lub bardziej zmierza.

Proszę bardzo, fajnie, że komentarz się na coś przydał.

Jasne! Nigdy nie wątpiłem, że jak chcesz to potrafisz. Zresztą – abstrahując już od wszystkich pozostałych rzeczy – jestem świadom twojego wkładu w rozwijanie tej społeczności. Nigdy nie twierdziłem, że twoje wypowiedzi pozbawione są wartości. No, może za wyjątkiem jednej opinii, gdzie nie było żadnego konkretu, a co sama przyznałaś… w sumie podałem to jako przykład, oczywiście nie mówiąc o kogo i która wypowiedź chodzi, w jakiejś dyskusji o krytyce – i racja, mogłaś to potraktować jako przytyk, ale żeby tę sytuacje powiązać z tobą, ktoś musiałby być mocno obeznany we wszystkim, co się tu dzieje pod większością opowiadań. Ja w zasadzie komentarzy nie pod swoimi tekstami nie czytam (za wyjątkiem komentarzy kilku użytkowników, które są wartością samą w sobie), więc dla mnie to sytuacja niepojmowalna. :P

Od Twoich tekstów odrzuciło mnie też to, że ciągle je reklamowałeś na SB, czułam się jakbym dostawała newsletter, którego nie zamawiałam. Męczyło mnie to

Wydaje mi się, że trochę wyolbrzymiasz rozmiary tego działania, ale może akurat pech chciał, że trafiałaś właśnie na mnie właśnie w takim momencie, bo wiele osób we wielu rozmowach coś reklamuje lub autoreklamuje… niemniej wiem, że mamy na ten temat zupełnie inne zdania i inny zakres tolerancji.

Wiem też, że jestem całkowicie pozbawiony wyczucia niuansów współżycia społecznego zwłaszcza w społecznościach internetowych, o czym ostatnio Finkla mi delikatnie przypomniała, a Silva była tego mimowolną ofiarą, więc nie twierdzę, że nie mogłem w jakiejś kwestii przesadzić. Zresztą nie mam na celu tu wywoływać zdenerwowania u kogokolwiek, to też – nie miałaś okazji tego zaobserwować, bo cię nie było (chyba ;) ) – odpuściłem sobie podobne działania i gdzie indziej skanalizowałem ten entuzjazm.

 

Dzięki za odpowiedź! Chyba miałem okazję powiedzieć wszystko, co miałem do powiedzenia. :)

 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Oby nie ci sami, co od wyssanych z palca rewelacjach dotyczących Loży.

Po co o tym wspominasz? Chyba nie liczysz, że dam się sprowokować ;)

Zaś co do podejrzeń, to jak wspomniałem wyżej, może zaszła po prostu koincydencja dwóch zdarzeń, nie poradzę, że z natury jetem podejrzliwy.

Podejrzliwość nie daje Ci prawa do takich zagrywek.

Rozumiem, że twoim celem pojawienia się tu było wyjaśnienie tej sprawy i jeśli poczułaś się urażona, a nie masz z nią nic wspólnego, to przyjmij moje przeprosiny. Co prawda ziarno podejrzeń gdzieś tam pozostaje, ale to już tylko podejrzany jest w mocy coś z tym zrobić, o co go zresztą prosiłem.

Tak, poczułam się urażona i tak, nie mam z tym nic wspólnego i nie, nie przyjmuję przeprosin, bo to nie są przeprosiny tylko kolejna manipulacja. Chcesz przeprosić, to zrób to szczerze.

Co prawda ziarno podejrzeń gdzieś tam pozostaje, ale to już tylko podejrzany jest w mocy coś z tym zrobić, o co go zresztą prosiłem.

Czyli jeśli Osvald nie potwierdzi, to co? Bez tego moje słowo nic nie znaczy? No to chyba mam przerąbane, bo on się pewnie świetnie bawi. 

Nie jestem osobą, która nie bierze pod uwagę tego, że może się mylić. :)

Dokładnie taką osobą jesteś. Dlatego mnie wziąłeś na cel, bo ja nie mam w zwyczaju się podlizywać i przytakiwać, bronię swojego zdania.

Najwyżej moja pomyłka – o ile jest pomyłką – będzie stanowić przyczynek waszej znajomości. :))

Niepotrzebne mi Twoje pomyłki do nawiązywania znajomości, więc nie musisz się już mylić ;)

Co do wyrafinowanych gierek, to nie umniejszaj sobie! Ostatnio wychodziło ci to znakomicie.

Niestety nie jestem, gdybym była wyrafinowana, to nie dostałabym upomnień. Moje reakcje są impulsywne a nie wyrafinowane. Sprytu to ja mam niestety tyle co kot napłakał (jestem wyjątkowo dumna z tej aluzji).

Mam nadzieję jednak, że twój powrót na forum – bez względu na bodziec, który cię do tego przywiódł :P – nie ma na celu powtórki z rozrywki, więc zostawię ten temat.

Nie ma na celu. Powrót wcale nie jest pewny, bo jestem wewnętrznie rozdarta, ale jeśli nastąpi, to nie będę się odgryzać, po prostu każdy atak z Twojej strony zgłoszę administracji i publicznie się do niego odniosę, wyciągając na wierzch tego typu zagrywki. Ta sama zasada odnosi się do Twoich kolegów, którzy stosowali dokładnie tę samą metodę. Swoja drogą, bardzo to było honorowe, rozkład sił: trzech na jedną. 

Przy tym chciałbym wyjaśnić, że nikogo nie olewam. Jasne, nie na wszystkie komentarze udaje mi się odpowiedzieć – z różnych względów.

Często jest to po prostu przeoczenie (99% mojej aktywności tutaj odbywa się przez urządzenia mobilne, niestety, bardzo łatwo czegoś nie zauważyć… nie wspominając o moim wielkim nieogarnięciu w tych sprawach, często nawet dopytuję na SB, by ktoś podał linka do tego czy tamtego, bo nie umiem znaleźć xD) i nawet jesli potem ów komentarz zauważę, często jest już “po ptakach”.

Naprawdę usiłujesz mi wmówić, że po kilku latach na forum nadal nie ogarniasz, że się złote gwiazdki zapalają przy opowiadaniu, jak pojawi się komentarz xD Nie kupuję tego. To oczywiście Twoje prawo, nie musisz odpowiadać osobom, które poświęcają czas na przeczytanie Twojego opowiadania i zostawienie komentarza. Jakoś inni dają radę, a Ty szukaj wymówek.

Nigdy nie twierdziłem, że twoje wypowiedzi pozbawione są wartości. No, może za wyjątkiem jednej opinii, gdzie nie było żadnego konkretu, a co sama przyznałaś… w sumie podałem to jako przykład, oczywiście nie mówiąc o kogo i która wypowiedź chodzi, w jakiejś dyskusji o krytyce – i racja, mogłaś to potraktować jako przytyk, ale żeby tę sytuacje powiązać z tobą, ktoś musiałby być mocno obeznany we wszystkim, co się tu dzieje pod większością opowiadań.

Czyli nie twierdziłeś, ale jednak twierdziłeś ;) Beryl zamknął wątek, mnie upomniał bezpośrednio, resztę zbiorowo, a Ty po tym pozwoliłeś sobie na atak na mnie, na podanie mojego komentarza jako przykładu czegoś bezwartościowego i napisanego ze złych pobudek, co nie jest prawdą. To jest wyrafinowanie, doskonale zdawałeś sobie sprawę, że ja się zorientuję i o to Ci chodziło. Próbując udowodnić, że dokładnie w taki sposób postępujesz, wychodzę na histeryczkę, która się czepia biednego Gekikary, więc dobrze, że sam się przyznałeś.

Swoją drogą, co takiego strasznego było w tym moim komentarzu, że po roku postanowiłeś to jeszcze wyciągać i to w taki sposób?

Wiem też, że jestem całkowicie pozbawiony wyczucia niuansów współżycia społecznego zwłaszcza w społecznościach internetowych,

Nie jesteś, wyczucie masz doskonałe, nadawałbyś się do pracy w korporacji, jestem pewna, że błyskawicznie wspiąłbyś się na szczyt.

 

I ja też powiedziałam już wszystko, co miałam do powiedzenia, czyli: Już każdy powiedział to co wiedział, trzy razy wysłuchał dobrze mnie, wszyscy zgadzają się ze sobą, a będzie nadal tak jak jest.

 

PS. Bo zapomniałam jeszcze o gifie.

Co do gifa świetny! Powinien znaleźć się także w twoim temacie pożegnalnym, niestety ten już jest zamknięty i jak widać nieaktualny. :)

Nie, ten nie jest dobry, lepiej pasowałby taki:

 

A teraz…

Co prawda ziarno podejrzeń gdzieś tam pozostaje, ale to już tylko podejrzany jest w mocy coś z tym zrobić, o co go zresztą prosiłem.

Żadnej prośby w tym zakresie nie było, uprzejmie proszę o nieprzeinaczanie faktów, Gekikaro. Było za to bezczelne żądanie podania przeze mnie imienia i nazwiska, czego uczynić nie zamierzam.

Co do odpowiedzi tylko na pochwały, to marna przynęta. Jeśli nie zrozumiałeś, dlaczego nie będę tracił czasu na twoje zarzuty, to już chyba nie zrozumiesz.

Ależ ja doskonale rozumiem dlaczego, bo jesteś święcie przekonany o genialności swoich opowiadań i nie masz pojęcia, co zrobić, gdy ktoś stwierdzi, że są kiepskie.

Czyli jeśli Osvald nie potwierdzi, to co? Bez tego moje słowo nic nie znaczy? No to chyba mam przerąbane, bo on się pewnie świetnie bawi. 

Mylisz się, Alicello. Owszem śmieszą mnie nieudolne próby psychoanalizy czy zdyskredytowania, lecz nie bawi mnie to, co się tu wydarzyło. Nie sądziłem, że podejrzenie jest skierowane przeciwko konkretnej osobie, bo zareagowałbym wcześniej. Zakładałem, iż jest to jedynie żałosna manifestacja urażonego ego autora. Skoro nie, to niniejszym informuję, że nie jestem Alicellą. Mam nadzieję, że to zakończy idiotyczne przepychanki. Na przyszłość proszę żale oraz frustracje wywołane moimi komentarzami wylewać na mnie, a nie osoby postronne. Z góry dziękuję.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Ależ ja doskonale rozumiem dlaczego, bo jesteś święcie przekonany o genialności swoich opowiadań i nie masz pojęcia, co zrobić, gdy ktoś stwierdzi, że są kiepskie.

Oj, Osvaldzie, nawet powyższa krótka dyskusja z Alicella (mimo osobistych zaszłości, cieniem rzucających się na opinię, którą mamy na swój temat) kiedy dotyczyła opowiadania, zadaje temu kłam. Odpowiadając w ten sam sposób: to ty jesteś przekonany o genialności swoich komentarzy i nie jesteś w stanie zrozumieć, czemu odbierane są jako bezwartościowe, a odpowiedź na nie to strata czasu.

Widzę, że zrobiliśmy pętle, mojej prośby, czy też żądania – a nazwij sobie, jak chcesz – nie masz w zamiarze spełnić, za to powtarzają się stale te same twierdzenia, więc kończę i bez odbioru. ;)

 

P.S.: No, jak na kogoś, kto nawiązuje do odwagi, to dałeś przykład doprawdy godzien naśladowania! 

Jest na to dobre słowo, które też przewinęło się w twoich komentarzach: hipokryzja.

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Hej, Gekikara.

Wydaje mi się, że to drugi Twój tekst, z którym miałem przyjemność się zapoznać. Stanowczo muszę sięgnąć po więcej :)

Bardzo podobał mi się “status” ich związku, nawiązanie do mechaniki kwantowej… i kota – pomysłowo.

 

Już wiem, dlaczego tamto coś chciało nas zabić – Szczurek mylił się co do tego, wcale nie chodzi o wykasowanie rozrastających się odnóg rzeczywistości. To dlatego, że byliśmy o krok od odkrycia, jak rodzą się bogowie.

Generalnie całość była ciekawa, ale cytowany fragment był dla mnie efektem “wow”. Satysfakcjonujące, dobre zakończenie.

 

Pozdrawiam

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Hej!

Podobało mi się poprowadzenie akcji, skoki czasowe (i wynikająca z tego niewiedza) wciągały. Ciekawy pomysł na zasady świata. W którymś momencie wydało się tego za dużo, zwłaszcza szczuroczłek, nie pasował mi, tym bardziej, że nie był ważny dla fabuły. Nawet w końcowym wyjaśnieniu (które z powodu wypunktowania za bardzo przypomina prezentację power point) pokazujesz, że szczuroczłek nie był istotny dla konstrukcji świata (piszesz: “Nawet szczuroczłek – szczuroczłek mógł nie być samodzielną istotą, a stanowić tylko krzywe odbicie wcześniejszych doświadczeń.” – czyli mógł, ale nie musiał i jest krzywym odbiciem jakichśtam doświadczeń). Niemniej tekst mnie wciągnął, bo byłam ciekawa do czego to zmierza, choć rozwiązanie nie do końca usatysfakcjonowało.

Powodzenia w kolejnych tekstach :)

Cześć, Gekikara

Bardzo dobrze wykreowany świat, pokręcony, ale zawierający w sobie coś magicznego. Podobał mi się sam koncept, jak i ogólny zamysł. Postacie wyszły wyraziste i chętnie im kibicowałem. 

A spotkanie ze szczurami to absolutna topka! :D

Przyjemnie również czytało się filozoficzne myśli na temat świata i działania fizyki kwantowej. Dla mnie bardzo ciekawe opowiadanie, któremu nie mam nic specjalnego do zarzucenia. 

Pozdrawiam. 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Hello Gekikara !!!

 

Jeśli o mnie chodzi to dość, że niezwykle pomysłowe to też świetnie napisane. To się świetnie czytało! Jak ty z tymi kwantami pomyślałeś to nie wiem. Nie za bardzo ty wszystko zrozumiałem. Może nawet trochę się zawiodłem, że koniec nie jest bardziej oczywisty, tylko taki skomplikowany. Ale już teraz wiem na co zagłosuję. Nie wiem czy to przypadek, że ostatni tekst jest najlepszy. W każdym bądź razie naprawdę ciekawe i fajne.

 

Pozdrawiam!

Jestem niepełnosprawny...

Hej.

Przyjemnie się czytało, miłość małżeńska podczas postapokalipsy wywołanej eksperymentami naukowymi nad mechaniką kwantową. Ciekawie wytłumaczony powód katastrofy, Bóg przestał nas widzieć. Widać wpływ filozofii Nietzchego, ludzie mogą się stać bogami, no ale skoro bohaterowie wrócili do przedapokaliptycznego świata, to nie stali się. No cóż, uważam że nie zgodzisz się ze mną, ale tak to jest, jak ludzie stają się bogami. Kto chciałby być bogiem w takim świecie, jaki opisujesz.

Wartka akcja, wciąż nowe wydarzenia, nie można się nudzić.

Pozdrawiam.

audaces fortuna iuvat

Nowa Fantastyka