Jakiś czas temu obiecaliśmy sobie, że jak już dojdzie do tej rozmowy, to nie będziemy jej sztucznie przedłużać. Pożegnamy się normalnie, jakby miały być następne.
– Przepraszam, że tak wyszło. – Była zmęczona długą walką o zdrowie, jej blada twarz przypominała marmurowy pomnik.
Ludzie chorzy na raka tak mają, przepraszają za chorobę, jakby sami chodzili z dzwoneczkiem w rękach i budzili komórki rakowe do większej aktywności.
– To ja przepraszam, powinienem być przy tobie.
– Rozmawialiśmy już o tym, pamiętasz? Lecąc tam, w pewnym sensie mnie też ze sobą zabierasz. – Jej uśmiech rozjaśnił ekran monitora. – Opiszesz mi wszystko, kiedy już będziesz na miejscu.
Przeczesała palcami rzednące po chemioterapii włosy. Złapała się na tym i natychmiast opuściła rękę.
– To nasza ostatnia rozmowa, Liam.
– Wiem, kochanie. – Spiąłem mięśnie twarzy, robiąc kiepski podkład pod sztuczny uśmiech. – Termin operacji ten sam? Rozmawiałaś już z lekarzem o tym, jak to ma wyglądać?
– Tak. Piątkowy termin nie uległ zmianie. Wycięcie płata dolnego i środkowego płuca. Dwadzieścia cztery godziny po operacji mają być decydujące. – Ktoś przeszedł za jej plecami.
– Ja już będę wtedy spał – powiedziałem, zerkając przez okno na oddalającą się Ziemię i posmutniałem jeszcze bardziej.
– Wypoczniesz… – Trwała w wątpliwym uśmiechu. – Wszystko będzie dobrze… Kocham cię, muszę lecieć, mam ostatnie badania, pielęgniarka mnie popędza. Do zobaczenia.
– I ja ciebie kocham, Arr, do zobaczenia na Uranie – zakończyłem, a ekran rzędem zielonych liter wyświetlił czas rozmowy i krótką notatką powiadomił, że całość została zapisana w rejestrze pokładowym.
Początkowo mieliśmy lecieć oboje. Kiedy okazało się, że ma raka, instytut kosmiczny, odsunął Arię od programu badań nad zorzami polarnymi na powierzchni Urana. Po kilku dniach dostała wypowiedzenie na piśmie i wtedy stało się jasne – przynajmniej dla mnie – że ja też nie lecę. Chciałem być z nią. Namówiła mnie, żebym nie rezygnował. Wiele rzeczy obiecuje się umierającemu człowiekowi i tak też było tym razem.
***
Odepchnąłem się od uchwytu i przefrunąłem cylindrycznym korytarzem do głównej konsoli. W trakcie podróżowania między jednym pomieszczeniem a drugim, trzeba było uważać. Na ścianach nie było wolnego miejsca, gdzie nie wystawałoby jakieś urządzenie: monitory, laptopy, czujniki, kable, rury, a nawet elektroniczne pianino. Każdy skrawek wolnego miejsca wykorzystany do maksimum.
Kiedy dotarłem, przyczepiłem się do pasa stabilizującego, położyłem ręce na klawiaturze i odpaliłem analizy.
Ostatnie dostrajanie „Sarkofagów”. Informacje o zdrowiu każdego z członków załogi, a w tym o moim własnym, przesłałem do stabilizatorów funkcji życiowych. Pasek ładowania wskazywał półtorej godziny do ukończenia procesu przekazywania danych.
Przeskoczyłem na zakładki szczegółowe. Najlepiej wypadał Ethan Miller – psycholog. Tylko jeden z dwudziestu ośmiu wykresów immunologicznych nie pokrywał się ze wzorem. Potem biolożka, Sonia Brown, trzy wykresy i na końcu ja – fizyk teoretyk, cztery.
Mieszarka Anamik Tis syknęła powietrzem, wyrównując ciśnienie w zbiorniczkach zawierających toksyny w odpowiednich dawkach i związki chemiczne niezbędne, by utrzymać nas w hibernacji. Tis zapewniała odpowiednią mieszankę każdemu sarkofagowi – przyporządkowanemu do danej osoby. Wystarczyło nie pomylić miejsc.
– Jak idzie? – zagadał Ethan, który nadleciał od strony laboratorium.
– Przepuszczam informację do Tis. – Wskazałem palcem na ekran. – Zdążymy.
– Nie wątpię przyjacielu. Wiesz, że Webb znowu się zepsuł? – Usłyszałem nagły wybuch śmiechu i sam parsknąłem.
Znałem się z Ethanem. Dwa lata temu odbywaliśmy wspólną misje naprawczą. Właśnie na Webba, gdzie wymieniliśmy lustro wtórne, bez którego dalsze obserwacje przekraczanych kolejno granic wszechświata byłyby niemożliwe.
– Co tym razem się popsuło? – zapytałem szczerze zainteresowany.
– Dokładnie to nie wiem, ale mówiłem ci, żebyś mocniej dokręcił tę śrubkę – zażartował i spojrzał przez ramię.
– Co tu tak wesoło? – Sonia nadlatywała powoli, miała podkurczone nogi i upinała blond włosy, które wyglądały jak rozhuśtane macki ośmiornicy. Czynność ta w stanie nieważkości wymagała dużo precyzji.
– Wszystko gra. Ethan właśnie próbuje być zabawny – stwierdziłem.
– O siedemnastej czasu środkowo europejskiego musimy być gotowi Liam. – Zerknęła na ekran, by sprawdzić stan postępu. – A jak po rozmowie z żoną?
Właściwie to miałem zawsze kilka odpowiedzi na takie pytania: wszystko dobrze, jest silna, zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa, ale wierzy, że się uda, poszło sprawnie.
Tym razem nie odpowiedziałem. Pokazałem kciuka w górę i odwróciłem się do konsoli.
– Za godzinę sarkofagi będą gotowe. – Spojrzałem na kolegę pytająco, a ten mrugnął i kiwnął głową.
Sonia odlatywała.
– Widzimy się o siedemnastej – powiedział Ethan, a ja potwierdziłem skinieniem.
***
Sarkofag uniósł przezroczystą pokrywę. Wleciałem do środka i chwilę zajęło mi ułożenie się we właściwym miejscu. Pianka, na której leżałem, wessała mnie, tworząc w ten sposób odlew mojego ciała. Kopuła zamknęła się, a wnętrze sarkofagu wypełnił niebieski dym. Kilka zimnych wdechów, uczucie błogości, sen.
Czułem, że jestem dzieckiem i w tłumie ludzi szukam siostry, której w rzeczywistości nie miałem. W końcu odnalazłem ją, kucała na trawie i popłakiwała, kryjąc twarz w dłoniach. Kiedy dotknąłem jej włosów, poderwała głowę i spojrzała na mnie. Miała twarz mojej żony. Uśmiechnęła się i podniosła zaciśniętą w pięść dłoń. Następnie otworzyła ją i dmuchnęła w moją stronę jej zawartość. Wszędzie pojawił się brokat, a ja nie zdążyłem zamknąć oczu.
– Liam… – Usłyszałem głos Arii.
***
– …Liam, Liam. Koniec spania. Mamy cmentarną orbitę Urana. – Głos wydawał mi się jakby uwięziony w butelce.
– Więcej adrenaliny.
Poczułem ukłucie.
Złapałem dwa większe oddechy, rozłożyłem ręce, próbując się czegoś uchwycić, choćby nożyczek. Otworzyłem oczy, nie jak to robią na filmach, w zwolnionym tempie i jeszcze ten obraz widziany za mgłą – bzdury. Zrobiłem to szybko, widziałem na tyle ostro, by nad sobą zobaczyć przyczepione do materiałowej ściany racje żywnościowe w plastikowych pojemnikach i od razu zgłodniałem.
Świadomość wróciła równie szybko.
– Jesteśmy? Dotarliśmy? – Zapytałem unoszącego się obok Ethana.
– Tak, mamy orbitę, czas znaleźć kostkę.
– Co z moją żoną, jak operacja?
Milczał, spuścił głowę.
– Ethan, do chuja, co z Arią?
– Wybudziłem się godzinę temu, połączyli się ze mną z kompleksu startowego, chcieli, bym to ja przekazał ci te informacje.
– To mów, do cholery jasnej – ponagliłem, ale mina przyjaciela wydała tajemnicę, jeszcze przed wypowiedzianymi słowami.
– Umarła w nocy, dziewięć godzin po operacji – zakończył.
– Po… potrzebuję chwili. – Wysunąłem się bez słowa z sarkofagu i przedostałem do mojego komputera. Odpaliłem skrzynkę. Dwie wiadomości sprzed ośmiu miesięcy.
Pierwsza:
– Hej, kochanie, zaraz się zacznie. Pozwolili mi nagrać tę wiadomość. Ty pewnie smacznie śpisz teraz i śnisz o mnie. Może, gdy poddadzą mnie narkozie, spotkamy się. Randka w marzeniach sennych. To by było coś, nie sądzisz? Ehh, uważaj tam, pozdrów Ethana. Do zobaczenia.
Druga:
– Wybudzili mnie z narkozy, chyba nie wszystko jest ok, strasznie boli, ale lekarz mówi, że to normalne. Nie mam siły, wybacz, że tak wyglądam.
– Kurwa mać! – Uderzyłem pięścią, w jedyne wolne miejsce na ścianie. Obróciło mną, ale szybko złapałem się stelażu.
Wszystko straciło znaczenie. Chciałem zrobić swoje i wrócić na Ziemię, do naszego mieszkania. Tylko tam mógłbym poczuć jej obecność: zapach perfum, zobaczyć jej ubrania, szczotkę do włosów, ręcznik. Nagle chciałem znaleźć się przy tych wszystkich przedmiotach. Przetrzeć nasze zdjęcia z kurzu, wyobrazić sobie, co mówi, wyobrazić sobie, jak przechodzi naga z łazienki do kuchni w blasku oślepiającego, porannego słońca.
Zamyśliłem się.
– Liam? – Ethan leciał w moim kierunku.
Spojrzałem na niego i w jednej sekundzie uzmysłowiłem sobie, gdzie jestem. Nie miałem zamiaru pozwolić mu na zadanie pytania o moje samopoczucie i zacząłem pierwszy:
– Mówiłeś, że znaleźliście kostkę?
– Tak, Sonia wychwyciła sygnał, oblicza korektę – odpowiedział.
Przez znajdującą się nad nami przeszkloną część ściany zaglądał Uran, wielki i majestatyczny. Jego miętowa barwa rozlewała się po korytarzu, nadając taki sam kolor elementom wyposażenia.
– Miałem jej to opisać, ale ona nie żyje, Ethan…
***
– Jest tam, widać już ją gołym okiem – powiedziała Sonia, patrząc przez małe okienko.
Czarna bryła o kształcie sześcianu zwiększała się z każdą, powoli upływającą minutą. Umieszczona na cmentarnej orbicie, by utrzymać się na niej bez zużycia energii. Po godzinie można było dostrzec pierwsze szczegóły jej struktury: nacięcia, siłowniki, kable. Była naszą stacją orbitalną, na razie uśpioną, złożoną w kwadratową bryłę o wymiarach piętnaście na piętnaście metrów. My, a dokładnie nasz statek, był baterią, nośnikiem życia i dawcą energii dla stacji.
Zadokowaliśmy kilka godzin później, a manewr wyhamowywania przeciągał cały proces w nieskończoność.
– Liam, możesz przekazać energię.
Wpisałem odpowiedni protokół do komputera.
Poczuliśmy szarpnięcie.
– Otwiera się! – krzyknął Ethan z radością, której ja nie podzielałem. Nie potrafiłem.
W sterowni zamiast okien mieliśmy ekrany, pokazujące obraz z kamer. Dzięki nim obserwowaliśmy to, co się dzieje na zewnątrz.
Krok po kroku, proces długi i żmudny. Pierwsze minuty to rozszczelnianie ścian kostki, rozkładanie paneli, wyciąganie ramion. Potem pompowanie namiotów, dostarczanie tlenu, wyrównywanie ciśnienia. Długofalowy proces, podczas którego wiele rzeczy mogło pójść nie tak.
Co pięć minut system raportował o postępie prac, a następnie wysyłał wszystkie dane na Ziemię.
Kiedy stacja była już rozwinięta, przypominała wyglądem zabawkę hula-hop, ale z poprzyklejanymi do niej bryłami o różnym kształcie. W środku okręgu, związany polem magnetycznym, nasz statek „Revontulet”, co z języka fińskiego oznacza „Lisi ogie”. Pozostało tylko włączyć ruch obrotowy i pożegnać się ze stanem nieważkości.
***
Podczas szkolenia na Ziemi zaznajomiliśmy się z rozkładem pomieszczeń w modelu tej samej skali. Żaden kąt nie miał przed nami tajemnic.
Pierwsze czego wszyscy zapragnęliśmy, to sen w warunkach ziemskiej grawitacji. Tak też się stało. Najpierw odpadła Sonia, potem Ethan. Mimo chęci i zmęczenia, nie mogłem zasnąć. Mój komunikator milczał, a ja wpatrywałem się w niego z nadzieją, a może tylko wyobrażałem sobie, że zaraz zobaczę w nim Arię.
Poruszyłem się nagle, gdy usłyszałem stukanie. Rytmiczny dźwięk, trzy, cztery razy, przerwa i ponownie. Wyszedłem ze swojej kabiny i poszedłem po Ethana – spał. Szturchnąłem go, ale tylko przekręcił się na bok i przez zaślinione zęby wycedził:
– Jutro… przyjdź jutro.
Do Soni nie chciałem wchodzić. Zapukałem tylko, ale kiedy nie doczekałem się odzewu, postanowiłem sprawdzić na własną rękę, co się dzieje. Szedłem powoli po zakrzywionym w górę korytarzu, a dźwięk narastał z każdym krokiem. Minąłem przeszklone laboratorium, które uznałem za puste. Luk bagażowy też był opustoszały. Wróciłem na korytarz i udałem się dalej, aż dotarłem do portu pokładowego, mieliśmy zaczepioną tu kapsułę ratowniczą i dwa zapasowe, wolne miejsca na kolejne.
Odpaliłem ekran techniczny, jeden z dwóch wolnych zaczepów był zajęty. Na ekranie widniał protokół o przyjęciu kapsuły ratowniczej klasy M. Włączyłem mapowanie termowizyjne. W nowo przybyłej kapsule pojawiła się jasna, ruszająca się energicznie sylwetka człowieka.
Znieruchomiałem. Stacja, jeszcze kilka godzin temu była całkowicie złożona, nikt nie mógł tu przycumować bez naszej wiedzy, a jednak stało się.
Nie byłem gotowy na taki rozwój wydarzeń. Nie szkolono nas na wypadek odwiedzin kosmitów. Otworzyłem właz, nie myśląc o konsekwencjach tej decyzji, chciałem chyba pomóc uwięzionej osobie. Przecież przyjdzie czas na wyjaśnienia. Kiedy przytrzymywałem go za ramię i pomagałem mu wydostać się z ciasnej kapsuły, otrzeźwiałem. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że bezwzględnie powinienem obudzić załogę i skonsultować dalsze działania.
Wszystko działo się tak szybko.
***
Siedział na podłodze w pomarańczowym skafandrze. Ciężko oddychał. Czerwonym guzikiem na ścianie wyłączyłem sygnał alarmowy. Wył może minutę, aż pojawili się Ethan i Sonia – oboje zaspani. Wtedy go wyłączyłem.
– Co się dzieje, Liam? Kto to jest do cholery? – usłyszałem pytanie, ale sam byłem jeszcze w takim szoku, że nie wiedziałem, kto je zadał.
– Nie wiem… był w kapsule – odpowiedziałem, wskazując na otwarty właz.
– Jak to, kurwa, w kapsule.
Człowiek podniósł ręce i odczepił hełm.
– Ethan? – zapytałem nieproszonego gościa, który wyglądał jak mój kolega.
Odwróciłem się, spojrzałem na Ethana, który wydusił z siebie:
– Wygląda jak ja.
W jakimś stopniu ucieszyły mnie te słowa. Zdałem sobie sprawę, że nie uległem żadnej halucynacji i biorąc pod uwagę, że Sonia zemdlała i leżała teraz na ziemi, to jasne stało się dla mnie to, że albo wszyscy mamy zwidy, albo mamy wszystko pod kontrolą, przynajmniej jeśli chodzi o stan naszej psychiki, a wyjaśnienie może posiadać tylko jedna osoba – wyczerpany człowiek w skafandrze.
***
„Drugiego” (tak go nazwaliśmy), zamknęliśmy w laboratorium ze względu bezpieczeństwa. Chcieliśmy dowiedzieć się z kim lub z czym, mamy do czynienia.
– Czemu masz brokat na twarzy? – zapytałem naszego gościa.
– Jaki brokat? – Mężczyzna wyglądał na przestraszonego. – Czemu jest nas dwóch? To jakiś eksperyment? – zapytał, wskazując na Ethana.
Podałem mu lusterko.
Przejrzał się, po czym dłonią próbował zetrzeć część pyłu z twarzy.
– Rzeczywiście, wygląda jak brokat – wyszeptał i popadł w zamyślenie.
– Jak tu się dostałeś? – spytała Sonia.
– Odpowiesz? – ponagliłem.
– Ostatnie co pamiętam to zorze… Leciałem… trzęsło. – Drugi przymknął oczy i potrząsnął czupryną, wzburzając w powietrzu kolorowy pyłek. – Boli mnie głowa, jestem głodny i spragniony, proszę…
Ethan spojrzał na mnie i dał znak, że wystarczy. Właściwie to nawet nie zaczęliśmy odpytki, ale ja też zdałem sobie sprawę, że nasz gość nigdzie nie ucieknie, a zamknięty, nie zrobi nikomu krzywdy.
Dostał racje żywnościowe i podziękował.
– Badaliśmy zorze – zaczął sam, cmokając po zjedzonym przed chwilą kawałku suchej wołowiny. – Odkryliśmy coś, to znaczy, ja odkryłem. Zdążyłem o tym zaraportować i znalazłem się tu. Myślałem, że to moja stacja, bo wygląda tak samo.
Sonia podeszła do nieznajomego z lnianym patyczkiem, by zebrać trochę potu do analizy. Mężczyzna odsunął się nieznacznie.
– Spokojnie, chciałabym zbadać ten pył.
– Co dokładnie odkryłeś?
– Nie wiem, sen mieszał się z jawą, czułem, jakbym leciał w samym skafandrze… ehh.
– Kto był z tobą? Miałeś załogę?
– Tak, ty Liam i Sonia wyglądacie tak samo, i gdyby nie ja – wskazał palcem na Ethana – to pewnie nic bym nie zauważył.
– Czyli co? Chcesz nam wmówić, że badaliście zorze polarne i my też, to znaczy ja i Sonia byliśmy z tobą? – Byłem zdenerwowany i musiałem się naprawdę wysilić, by nie złapać go za kołnierz. – Nic z tego nie rozumiem.
– Tak, Liam, przyjacielu.
– Nie mów tak do mnie, nie znamy się. – Zrobiłem zdenerwowany krok w jego stronę, ale Sonia powstrzymała mnie, zachodząc mi drogę. – Dobra zostawmy go, musimy pogadać.
– Coś się w tobie, Liam, zmieniło… kiedy opuszczałem pokład – kaszlnął – byłeś szczęśliwy, bo operacja Arii się udała i byłeś już po pierwszej rozmowie z nią, kiedy wracam, jesteś roztrzęsiony, zaniepokojony i wzburzony, nie jesteś sobą. – Zdążył powiedzieć, kiedy wychodziliśmy.
Zatrzymałem się w drzwiach i spuściłem głowę. To był za duży ciężar do zniesienia. Obejrzałem się, spoglądając pytająco w jego oczy. Wydawał się nie znać odpowiedzi.
***
– Mam!!! – zakomunikowała Sonia. – Padniecie. Brokat zawiera własne DNA, dodatkowo kod genetyczny pyłu jest taki sam jak kod Ethana i kod naszego przybysza.
– Co to znaczy? – spytałem.
– Że pył jest nieznaną nam do tej pory formą życia, zawiera własny kod genetyczny, który jest tożsamy z kodem genetycznym człowieka. – Sonia założyła ręce na biodra i uśmiechnęła się przygryzając wargi.
– Chcesz powiedzieć, że brokat wykombinował, jak dostać się do wnętrza naszej stacji? – Zrobiłem kwaśną minę.
– Chcę powiedzieć wam, że dokonaliśmy właśnie wielkiego odkrycia i mogą potrwać lata, zanim zrozumiemy, co to odkrycie oznacza dla nas, ludzi.
– Ok, spokojnie, zastanówmy się – rozpoczął Ethan. – Musimy pomyśleć, pokombinować, co właściwie mogło się tu wydarzyć. Macie jakieś hipotezy?
Sonia rozłożyła ręce, milcząc, a ja składałem myśli do kupy.
– Jedyne, co przychodzi mi do głowy… to świat równoległy – przedstawiłem, a oni czekali, co powiem dalej. – Wszyscy wiemy, że tego kogoś nie powinno tu być. Nie powinien nas znać, nie powinien prowadzić badań nad zorzami, tym bardziej mówić mi, że moja żona, gdzieś tam żyje, a tym bardziej nie powinien mieć identycznego kodu.
Specjalnie czekałem, aż poproszą mnie o kontynuację.
– Ok, dawaj, jak ty to widzisz?
– W jednej wersji kosmosu asteroida uderza w ziemię, a w innej Australia zostaje skolonizowana przez Portugalczyków – zacząłem, a oni spojrzeli na mnie jak na głupka. – Nie patrzcie tak na mnie. Chodzi o mechanikę kwantową, która zakłada istnienie wielu światów, te mogą wchodzić ze sobą w interakcje, właśnie na poziomie kwantowym. Możliwe, że to nam się właśnie przytrafiło. Że połączenie słonecznego światła i pyłu tworzy jakiegoś rodzaju przejście.
– Czyli co? Odkryłem, tak jakby bramę między światami? – zapytał Ethan.
– Tak, przyjacielu, ty odkryłeś… raczej ci po drugiej stronie lustra na czele z naszym gościem.
– Pogadajcie sobie, pójdę sprawdzić, co słychać u naszego przybysza, może się czegoś dowiem, czegoś, co upewni nas, że z jakiegoś powodu, ulegamy zbiorowej halucynacji – oznajmiła Sonia i wyszła z wykwitem niezrozumienia na twarzy, które towarzyszyło jej od dłuższego czasu. – Pomyślcie też nad raportem z dzisiejszych wydarzeń.
– No dobrze, załóżmy, że nasz gość pochodzi ze świata, który istnieje obok nas. Powstaje pytanie: jak udało mu się do nas przedostać? – Ethan rozsiadł się w fotelu i jak profesor filozofii przyłożył wskazujący palec do skroni.
– Tu nic nie ma pewnego, pamiętaj… – uprzedziłem kolegę. – To musi być związane z zorzami, coś w nich zachodzi, może wpływ na to ma nietypowy, względem innych planet, ruch obrotowy Urana, który praktycznie „toczy się na boku”. Wiemy, że zorze powstają na skutek burz magnetycznych na Słońcu, wiemy też, że wtedy wyrzucane są ogromne ilości naładowanych cząsteczek, takich jak protony i elektrony. Wszystko to stanowi tak zwany wiatr słoneczny, który jest jakby przedłużeniem atmosfery naszej gwiazdy…
– Podejrzewamy też, że… – przerwał mi Ethan. – pole magnetyczne wokół naszej siódmej planety jest kształtowane przez pokłady oceanu solnego.
– A w dodatku…
Przerwał nam krzyk.
– To Sonia!
– Szybko… – Zerwaliśmy się z miejsc.
Pobiegliśmy korytarzem. Drugi stał z zakrwawionym skalpelem w ręku przy otwartym laboratorium i patrzył na nas z nieopisaną wściekłością. Z ręki wystawał mu zerwany wenflon. Najwyraźniej Sonia zbytnio zaufała przybyszowi i chciała pobrać, a potem zbadać jego krew.
– Mam tego, kurwa, dosyć! Co wy mi robicie? O co w tym wszystkim chodzi? – wykrzykiwał zdenerwowany przybysz.
– Uspokój się, gdzie jest Sonia? – Starałem się tonować wybuch jego gniewu.
– Nie jesteście prawdziwi… zabiję was!
Ruszył w naszą stronę, a ja stałem jak zamurowany. Można to porównać do spowolnienia czasu, w którym wydarzyć się musiało wiele rzeczy, których ja nie potrafiłem uchwycić. Nagle wszystko wróciło – Ethan siedział na ziemi oparty o roztrzaskane monitory, a z jego rozciętej szyi wypływała krew. Miał zdziwioną minę, oczy zastygły na pół otwarte, wpatrzone w pustkę. Obok jego dłoni spoczywał skalpel. Napastnik leżał na brzuchu z podwiniętymi rękoma.
Samowolnie zrobiłem krok, potem przeszedłem nad trupem. Z laboratorium wysunęła się ręka Soni. Żyła, kucnąłem obok niej, chciałem jej pomóc odwrócić na plecy.
– Zostaw – kaszlnęła krwią, znacząc podłogę. – Nic już…
– Co mam robić? Słyszysz, co mam robić?
Położyła głowę na prawym policzku.
– Po prostu… wra… caj.
Zamknęła oczy.
Nie oddychała przez dwadzieścia sekund, potem nabrała niezgrabnie powietrza i znowu przerwa. Trwało to może półtorej minuty. Potem klatka piersiowa znieruchomiała na zawsze.
Nie wiem, ile minęło czasu, a ja stałem w przedziale portowym i patrzyłem na kapsuły.
„Wracaj”, usłyszałem tym razem w myślach.
***
Uran wszedł w fazę równonocy, charakteryzującej się tym, że żaden z jego biegunów rotacyjnych nie był skierowany w stronę Słońca, a oś rotacji zorientowana niemalże prostopadle względem kierunku działania wiatru słonecznego. Odległe bieguny magnetyczne, na skutek szybkiej rotacji, zwracały się ku macierzystej gwieździe.
– Konfiguracja unikalna w całym układzie słonecznym – powiedziałem, patrząc to na wykresy, to na przepiękne zjawisko za oknem. Miałem wrażenie, że zorze dotykają niemal mojej stacji. Srebrne, rozdmuchane firany, zaczepiały o poszycie nieproszonego żelastwa.
Wczoraj wysłałem raport na Ziemię o wydarzeniach jakie miały tu miejsce. Połączyli się ze mną wideo. Chcieli chyba usłyszeć to wszystko i zobaczyć na własne oczy, być może sprawdzić, czy nie zwariowałem. Zrobiłem im obchód po stacji, pokazałem trupy. Podziękowali i kazali wracać. Od tego czasu cisza. Pewnie próbują sobie z tym jakoś poradzić – ja już to zrobiłem.
Mjałem zamiar wrócić na Ziemię, ale chciałem najpierw spróbować tego, o czym mówił nieznajomy. Sprawdzić czy ona żyje.
Zainstalowałem potrzebne algorytmy, ustawiłem priorytety, skoordynowałem obliczenia i byłem gotów. Założyłem skafander.
Odczepiła się gładko, silniki stabilizujące obróciły mnie; zorze ciągle tam były, przetaczały się przez planetę. Falowały jak gigantyczny sztorm.
Kiedy zleciałem do górnych warstw atmosfery, zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Chyba byłem już w zorzach, bo w kabinie zaobserwowałem kolorową poświatę. Wydawało mi się, że odpływam, przysypiam i budzę się na przemian. Sen mieszał się z jawą.
Widziałem żonę, jak leży pod narkozą, a nad nią pracuje chirurg.
Kiedy się przebudziłem, usłyszałem dziwny szelest, tak jakby kabina mojego pojazdu przedzierała się przez zasłonę piasku.
Potem zobaczyłem Drugiego, który podcina gardło Ethanowi, odwraca się do mnie i wykrzywia twarz w demonicznym uśmiechu.
Kiedy odzyskałem świadomość i znowu byłem w kapsule, zauważyłem pęknięcia na szybie, które rozrastały się w coraz to liczniejsze fraktale.
Obraz znikł i znowu widziałem moją Arię, która otwiera zamkniętą dłoń i zdmuchuje z niej brokat w moją stronę – jak w śnie.
Próbowałem szybkimi machnięciami rąk pozbyć się pyłu, bo zasłonił mi twarz żony.
Nagle wszystko ucichło, kapsuła zniknęła, a ja czułem się, jakbym leciał w samym skafandrze. Zrobiło się ciemno. Z pewnością byłem w kosmosie. Po chwili dostrzegłem przed sobą cieniutką linię na tle głębokiego kosmosu, rozciągającą się od lewej do prawej strony. Stawała się coraz grubsza, a ja zrozumiałem, że zbliżam się do niej z dużą prędkością. W końcu dotarłem na miejsce. Rozpościerała się pode mną jakby siatka kartograficzna. Wydawało mi się, że ułożona jest z pyłu kolorowego brokatu, który przed chwilą starałem się rozdmuchać, machając rękoma. Zacząłem opadać i zbliżać się do tej osobliwej struktury. Zrozumiałem wtedy, że każdy pyłek brokatu to nasza stacja kosmiczna. Były ich tysiące, a może i miliony.
Przelatywałem nad nimi z dużą prędkością. Potem pojawiła się myśl, nie wiem skąd, ale była wyrazista – możesz sobie wybrać. W tym momencie zacząłem opadać i skręcać w kierunku tej, na którą przypadkowo patrzyłem.
Znowu poczułem, że siedzę w kapsule. Pojawił się pulpit, błysnęły diody i odzyskałem kontrolę nad statkiem, ale też nad sobą. Włączyłem autopilota i czekałem. Kiedy rozpoczęła się procedura późnego dokowania, spostrzegłem, że w porcie stacji badawczej, wszystkie gniazda są wolne.
Połączenie zostało przeprowadzone pomyślnie.
Otworzyłem powoli właz, starając zachowywać się cicho. Zdjąłem hełm, a następnie skafander. Moje dłonie i kombinezon były całe w kolorowym brokacie. Strzepnąłem z siebie pył na tyle, ile było to możliwe. Miałem nadzieje, że brak kapsuł oznacza brak załogi na statku i tak też było w istocie.
***
Nie wszystko było takie same wewnątrz stacji. Rozmieszczenie wyposażenia statku, odbiegało nieco od tego, jak zapamiętałem poszczególne elementy, gdy opuszczałem to miejsce. Nie było krwi ani ciał mojej załogi. Czysto i sterylnie. Z pewnością nie było to, to samo miejsce.
Ruszyłem prosto do mojej konsoli i otworzyłem plik z wiadomościami, ale oprócz dwóch ostatnich zapisów rozmowy z Arią nic nowego nie znalazłem. Miałem już wyłączyć monitor, kiedy niespodziewanie, dostałem komunikat o rozmowie wideo.
– Aria! – Odebrałem natychmiast, ale kiedy zobaczyłem ją uśmiechniętą na ekranie, zatkało mnie.
– No powiedz coś w końcu. – Uśmiechnęła się szeroko. – Ja też się cieszę, że cię widzę.
– Wszyscy się cieszymy – dodał Ethan, który wszedł w kadr. – Wita cię kierownik kontroli lotu. Tu Ziemia. Jak się czujesz po hibernacji?
Nie potrafiłem się odezwać, czułem, jakby mój mózg cofnął się w rozwoju i wykrztusiłem tylko:
– Ale…
– Co ale? Operacja się udała, jestem zdrowa, przywrócili mnie do zespołu. Miło cię widzieć. – Pokręciła głową i zaśmiała się. – Widzę, że wybudzenie z hibernacji mocno tobą wstrząsnęło.
– Również miło cię widzieć – odrzekłem powoli, przełykając ślinę.
– Jak Uran? Rozpocząłeś już badania? – zapytał Ethan.
– Mamo, z kim rozmawiasz? – wtrącił się mały chłopiec, przerywając Arii, a następnie wskoczył jej na kolana. – Przywitaj się z tatusiem, dawno się nie widzieliście.
– Cześć, tatku. – Mały chłopczyk rozpromienił się, widząc mnie na ekranie.
Prawie straciłem przytomność. Wyglądało na to, że w rzeczywistości, w jakiej się znalazłem, posiadłem dziecko. Otrząsnąłem się.
– Cześć… Mały…
Moi rozmówcy poinformowali mnie, że przed przekierowaniem rozmowy na żywo do internetu, chcieli porozmawiać prywatnie. Aria i towarzyszący jej Ethan nie pytali o załogę, tak, jakby w ich świecie moja misja była tylko jednoosobowa. Trwałem nieufny, choć wyglądało na to, że się udało, że mniej lub bardziej łagodnie, przeszedłem na drugą stronę lustra, choć odbicie w nim nie było dokładnym odwzorowaniem, opuszczonego świata, a można powiedzieć, że już na pierwszy rzut oka, dużo rzeczy się nie zgadzało.
Razem z ziemskim zespołem przygotowywaliśmy sondy, które miały przelecieć przez zorze i zebrać dane. Coraz lepiej grałem swoją nową rolę. W wolnych chwilach pozbywałem się brokatu ze swojej skóry, jednocześnie badając go. To dziwne, że nikt o niego nie zapytał, przecież miałem go na twarzy. Pod mikroskopem pyłek wyglądał jak kryształki soli. Nic poza tym, żadnej anomalii. Jedyną różnicą był kolor – system komputerowy nie znalazł choćby jednej takiej samej barwy.
***
– Wróć do mnie, Liam, proszę, wróć.
Ocknąłem się ze snu.
– Jest tu kto?!
Zamarłem… Ktoś był na pokładzie stacji.
Zacząłem się zastanawiać, czy to ktoś z nieznanej mi załogi, czy może, człowiek, który tak jak ja, przedostał się do równoległego świata… Przecież otworzenie takich wrót, mogłoby wiązać się z niebywałym chaosem. Wychyliłem się nieznacznie zza drzwi, tak że zasłaniały mnie liczne urządzenia przytwierdzone do ściany.
Nieznajomy w skafandrze zdejmował hełm. Zaczep kliknął, wydobył się syk wyrównywanego ciśnienia. Brokat uniósł się w powietrze.
Zobaczyłem siebie.
Mężczyzna odłożył nakrycie głowy, a następnie odczepił nóż przytwierdzony do uda i jeszcze raz krzyknął:
– Halo, jest tu kto?!
Wyglądał pewnie, nie jak przestraszony Drugi Ethan z naszej stacji.
W jednej chwili rozjaśniło mi umysł, być może, ten ktoś, podróżuje i odwiedza te stacje nie pierwszy raz?
Nie widziałem innego sposobu, by sprawdzić tę ryzykowną hipotezę, jak wyjść i się pokazać. Tak też zrobiłem.
Staliśmy naprzeciwko siebie i przypomniało mi to scenę pojedynków ze starych westernów. Mężczyzna się uśmiechnął.
– Witaj, Liam.
– Witaj.
– Czy Aria żyje?
– Tak, jest cała i zdrowa.
– To będę musiał cię zabić.
Ruszył w moją stronę, a ja nie czekając tym razem biernie na rozwój wydarzeń, przywarłem do ściany i odczepiłem sporych rozmiarów klucz nasadowy.
Postanowiłem walczyć.
Epilog
– Widzimy, jak astronauta wychodzi z kapsuły, najpierw badania lekarskie, odpoczynek, a potem spotkanie z rodziną – poinformował dziennikarz ze stacji telewizyjnej NVT24. – Jest z nami pani Aria, żona astronauty…
***
– Lekarze nie stwierdzili, przeszkód, by pan Liam Stevenson mógł spotkać się z żoną i dzieckiem.
***
– Miło mi powitać kierownika misji, pana Ethana Millera. Czy rewelacje o tajemniczym brokacie, który w pojemnikach sond badawczych przywiózł ze sobą pan Liam, są prawdziwe?
***
– Właśnie widzimy rodzinę w komplecie. Przeuroczy obrazek.