- Opowiadanie: ostaszewski - Irak 2035

Irak 2035

Irak 2035 to futurologiczna wariacja o śmiałej akcji polskich służb specjalnych w Iraku. Kraj jest pod okupacją, podzielony na trzy strefy okupacyjne, w tym polską. Odkrycie starożytnego artefaktu doprowadza do konfliktu między mocarstwami...

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Finkla

Oceny

Irak 2035

Irak 2035 

 

25 kwietnia 2035 roku, Polska Strefa Okupacyjna w Iraku, Basra, godz. 23.15 

 

Paweł Wolski, asystent naczelnego zarządcy Polskiej Strefy Okupacyjnej w Iraku, przeciągnął się leniwie przed ekranem komputera. Cholerny raport! Zamieszki w strefie trwały już czwarty miesiąc. Duchowy przywódca islamistów, tajemniczy Abdul Akh-Sakali, zapowiada spalenie okupantów w morzu ognia i ustanowienie rządów jedynego Boga – Allacha. Jak dotąd nic nie wyszło z jego zamierzeń – jedynymi widocznymi skutkami były kilka spalonych samochodów, szwy na głowach policjantów i protestujących oraz raporty, których polski rząd domaga się kilka razy dziennie. Boją się zamachu w centrum Warszawy… Paweł pokiwał ze zmęczenia głową i zabrał się do pisania ostatniego akapitu raportu, czyli przewidywań na przyszłość.

Co jeszcze może się zdarzyć, pomyślał znużony. Przecież Irakijczycy poczuli już siłę dolarów tak hojnie przekazywanych im przez Amerykanów… Nawet nie chcą swojego państwa… Tylko ci islamiści… 

Z rozmyślań wyrwał Pawła delikatny dźwięk domofonu.

– O tej porze, ciekawe kto to? – mruknął sam do siebie. Sięgnął po elektronicznego klucznika. Na ekranie ukazała się łysa i spocona głowa Hamiego, drugiego asystenta. – Cholera! – przeklął Paweł. – Pewnie stary ma robotę „na wczoraj” i sam boi się do mnie zadzwonić… Witaj, Hami, co pilnego sprowadza cię w moje skromne progi? 

– Proszę, wpuść mnie… szybko – wyszeptał gość do mikrofonu. Kręcił przy tym nerwowo głową, jakby wypatrując czyhającego na niego niebezpieczeństwa.

– Coś się stało, Hami?

– Zaraz wszystko opowiem, tylko mnie wpuść! – Błagalny ton głosu Irakijczyka sprawił, że Paweł nie pytał o nic więcej i zwolnił zatrzaski drzwi. 

Jego mieszkanie znajdowało się w luksusowej dzielnicy, zbudowanej specjalnie dla wielkorządców z Polski. W bloku mieszkali urzędnicy średniego szczebla i tacy jak on asystenci VIP-ów. 

Po chwili Hami wszedł, a właściwie wpadł do mieszkania. Oparł się ciężko plecami o drzwi i głośno odetchnął.

– Co się… – zaczął Paweł.

– O nic nie pytaj… 

Dopiero teraz, w jasnym świetle przedpokoju gospodarz dostrzegł, że twarz gościa jest ubrudzona sadzą, a jego oczy nienaturalnie się błyszczą. Elegancki garnitur Hamiego był wyraźnie sfatygowany, jak gdyby jego właściciel starał się przeskoczyć płot z zasiekami. Irakijczyk z całych sił przyciskał do piersi niedużą metalową aktówkę.

– Ta teczka musi opuścić Irak! – Hami wcisnął zaskoczonemu Pawłowi aktówkę w ręce… – Przekaż ją waszym służbom specjalnym… – Hami mówił, oddychając ciężko, co chwila łapał powietrze. – Oni już będą wiedzieli, co z tym zrobić…

– Ale, Hami, co to…

– O nic nie pytaj… Jeżeli ten pakunek nie opuści Iraku, zginie jeszcze wielu ludzi… To teczka Fulkleya. Chyba rozumiesz…

Zaskoczony Paweł stał nieruchomo i spoglądał to na swojego irakijskiego współpracownika, to na aktówkę. Teczka Fulkleya! O tym, co zawiera, krążyły po świecie legendy – mapy do ukrytych skarbców Saddama, plany zamachów terrorystycznych, opisy skarbów Mezopotamii razem ze wskazówkami, gdzie spoczywają… Spekulacji było wiele, dlatego każdy, kto zawodowo zajmował się Irakiem, chciał te dokumenty zdobyć dla siebie. Teczka prawdopodobnie była warta więcej niż wszystkie złoża ropy w Iraku.

– Muszę… iść… – Hami odwrócił się do drzwi i pociągnął za klamkę. – Pamiętaj, Pawle… Musisz to przekazać gdzie trzeba…

– Ależ, Hami…

– Mówiłem: o nic nie pytaj… Wiedza o zawartości tej teczki zabija… Jest większa, niż przypuszczasz… Muszę iść…

– Nigdzie nie pójdziesz, wzywam pogotowie! Zaraz padniesz…

Irakijczyk spojrzał na Polaka z wściekłością. Paweł nigdy nie widział w jego oczach takiej determinacji.

– Nie, Pawle… Ja swoje zadanie wypełniłem… Cześć… – Kamienny głos Hamiego odbił się w głowie Pawła z wielką mocą. Jego ciałem targnął dreszcz zaniepokojenia. Stojąc znieruchomiały, nie mógł zrobić nic, aby powstrzymać irakijskiego przyjaciela przed opuszczeniem swojego luksusowego apartamentu. 

Hami wyszedł i powoli obsunął się po schodach. Ostatkiem sił wstał i trzymając się poręczy, zszedł na dół. Drugą rękę położył na brzuchu. Rana po uderzeniu nożem zaczynała coraz bardziej krwawić. Nie myślał już o niczym innym, byleby dotrzeć do domu.

Paweł stał przed drzwiami. W rękach trzymał najbardziej poszukiwany przedmiot w całym Iraku. Spojrzał na niego z niedowierzaniem. Teczka nie była zbyt duża ani za ciężka – ot, zwykła aktówka z magnetycznym zabezpieczeniem na odcisk palca. Otwarcie jej wiązało się więc z siłową próbą wyważenia ścianek. A może miała mechanizm samozniszczenia uniemożliwiający jakąkolwiek próbę ingerencji? Tak czy inaczej, asystent głównego zarządcy Iraku znalazł się w dość dziwnej i niespodziewanej sytuacji. I jeszcze to zachowanie Hamiego… Czyżby naprawdę groziło mu jakieś niebezpieczeństwo? A jeżeli tak, to z czyjej strony?

– Paweł, nie idziesz spać? Kto to był? – Od strony sypialni przez uchylone drzwi dobiegł go głos żony. Dzieci na szczęście spały spokojnie w drugim pokoju. 

Rodziny wyższych pracowników ściągnięto z Polski, gdy okazało się, że misja pokojowa nie będzie taka krótka, jak to sobie na początku wyobrażano. Właściwie nikt nie wiedział, jak długo jeszcze potrwa. Dlatego polski rząd uznał, że obecność rodzin wpłynie kojąco na pracowników i żołnierzy przebywających w polskiej strefie. Mała kolonia Polaków powoli się rozrastała, a jej członkowie zaczęli już traktować Irak jak swoją ojczyznę…

– Już idę, kochanie. Nikt, tylko kurier z Kwatery Głównej. Przyszedł po dokumenty, które przez pomyłkę wziąłem z biura. Już się kładę…

 

26 kwietnia 2035 roku, Kwatera Główna Naczelnego Zarządcy Polskiej Strefy Okupacyjnej w Iraku, Basra, godz. 7.53 

 

Paweł Wolski czekał cierpliwie w sekretariacie naczelnego zarządcy. Siedział na obrotowym fotelu przy stole zawalonym polskimi gazetami, przyglądając się z zaciekawieniem nowej sekretarce swojego szefa. Wysoka, szczupła blondynka z obfitym biustem krzątała się po gabinecie, parząc kawę dla swojego szefa. Co jakiś czas spoglądała na Pawła i uśmiechała się zalotnie, wygładzając przy tym minispódniczkę odsłaniającą długie nogi i podkreślającą krągłość bioder.

Ciekawe, jak dziewczyna dostała tę robotę, pomyślał Paweł. I co robi poza pracą. Po wyjeździe żony z dziećmi szef musi się czuć samotny… 

Dla nikogo nie było tajemnicą, że polskie władze wyjątkowo dbają o swoich przedstawicieli za granicą. W każdym aspekcie ich życia. Dlatego razem ze zrzędliwą żoną zarządcy do Polski odleciała leciwa sekretarka, a na jej miejsce przysłano ideał urody.

– Może pan wejść, panie Wolski. – Słodziutki głos sekretarki postawił Pawła na nogi. Piękność otworzyła drzwi od gabinetu szefa. Wprowadzając do niego gościa, „niechcący” otarła się o niego tak, że poczuł jej piersi na swoim ramieniu. W odpowiedzi na jego zdziwione spojrzenie tylko się uśmiechnęła. – Zrobię panu kawy, dobrze? – Nie czekając na odpowiedź, wyszła z gabinetu i cicho zamknęła za sobą drzwi.

Marek Waśnicki, naczelny zarządca Polskiej Strefy Okupacyjnej w Iraku, siedział za stylowym biurkiem pod wielkim obrazem przedstawiającym Grób Nieznanego Żołnierza w Warszawie. Ciężko oddychał. Miał pięćdziesiąt trzy lata, siwe włosy i lekką nadwagę. Mimo włączonej klimatyzacji na jego czole widniały kropelki potu, marynarka od garnituru leżała niedbale rzucona na kanapie.

– Siadaj, Pawle – polecił. 

Asystent usiadł na fotelu stojącym przed biurkiem. Waśnicki nawet nie podniósł wzroku na gościa, przeglądał jakieś dokumenty.

– Mam dla ciebie smutną wiadomość – odezwał się po chwili. – Nie będę robił żadnych wstępów. Wezwałem cię tak wcześnie, gdyż dzisiejszej nocy wydarzyła się tragedia… Lepiej usiądź wygodnie. Jeden z naszych współpracowników został zamordowany. Tą osobą jest Hami… 

Paweł opadł ciężko na oparcie fotela. Hami! Więc on… Co się stało? Myśli przelatywały mu przez głowę lotem błyskawicy. Za każdym razem jednak prowadziły do jednego miejsca – jego własnego mieszkania i wczorajszej wizyty Hamiego. I do teczki… 

– Wiem, jakie to ciężkie dla ciebie, mój drogi. – Waśnicki wstał z fotela, zdjął okulary i stanął za Wolskim. Oparł ręce na jego ramionach. – Hami był dla nas kimś więcej niż tylko pracownikiem, oczywiście przede wszystkim był moim asystentem. Wiem, że się przyjaźniliście. Jego żona już o wszystkim wie. To ona zawiadomiła policję. À propos… – Zarządca spojrzał na zegarek. – Zaraz przybędzie tu komisarz, nie pamiętam nazwiska. Jakiś Belahali, czy jakoś tak. Wiesz, że nie mam głowy do tych arabskich nazwisk. – Waśnicki skrzyżował ręce za plecami i zaczął chodzić po pokoju. – Porozmawia z tobą. Zwykły, rutynowy wywiad. Potem, niestety, czeka cię gorsza przeprawa. Spotkanie z oficerem naszych służb wywiadowczych. Ale to już na osobności, u ciebie w gabinecie. Biedny Hami… Został zasztyletowany. Przed wejściem do swojego domu! Nie wiem, komu tak zalazł za skórę. Ale cóż, ci Arabowie nie są zbyt przyjaźnie nastawieni do naszych współpracowników. Szczególnie po ostatnich niepokojach w strefie. Ale może się mylę, może to tylko zwykły bandycki napad?

Paweł siedział ze zwieszoną na piersi głową i słuchał słów swojego szefa. Docierały do niego jakby z oddali, przez mgłę, z której uparcie wyłaniał się tylko jeden obraz – tajemnicza aktówka przekazana mu wczoraj przez Hamiego. Nagle wywód naczelnego zarządcy przerwała sekretarka, wchodząc z zaparzoną kawą. Postawiła ją na biurku obok Wolskiego, nachylając się przy tym tak głęboko, że mógł zobaczyć przez bluzkę jej stanik. Gdyby mógł w tym czasie skoncentrować się na niej, zauważyłby, że stawiając kawę, mrugnęła do niego porozumiewawczo i delikatnie oblizała językiem górną wargę. Paweł jednak nie zwracał na nią żadnej uwagi. Jego zmysły analizowały coś zupełnie innego i były blisko nie kobiety, ale nieżyjącego w tej chwili mężczyzny.

– Jest już komisarz Bela abn Nali, panie zarządco – ogłosiła słodko sekretarka.

– Dobrze, niech wejdzie – powiedział Marek Waśnicki, zajmując miejsce za biurkiem i wkładając marynarkę. Przed przybyciem policjanta obtarł jeszcze raz chusteczką spocone czoło.

Do gabinetu weszło dwóch postawnych mężczyzn w szarych mundurach policji kryminalnej. Pierwszy z nich, Bela abn Nali, przedstawił siebie jako komisarza policji – sekcji dochodzeniowej, a drugiego, Muammara Valisiego, jako swojego asystenta. Obaj usiedli na krzesłach dosuniętych do biurka przez sekretarkę i rozpoczęli przesłuchanie.

 

26 kwietnia 2035 roku, gabinet asystenta naczelnego zarządcy Polskiej Strefy Okupacyjnej w Iraku, Basra, godz. 8.33 

 

Paweł Wolski siedział za biurkiem w swoim gabinecie. Podtrzymując rękami głowę, nieruchomo wpatrywał się w jego ciemnobrązowy blat. Hami! Nie, to nie mogła być prawda! Gliniarz gadał coś o powiązaniach z handlarzami antyków, ciemnych interesach prowadzonych przez przyjaciela. I te pytania! Ile razy dziennie mieli ze sobą styczność, ile razy tygodniowo spotykali się prywatnie, co wtedy robili, jak spędzali wolny czas, jakie lokale odwiedzali. Waśnicki robił wszystko, aby zbagatelizować zakres obowiązków Irakijczyka i ich wspólną znajomość. Widać, chciał jak najszybciej zapomnieć o wspólnych przyjęciach, wycieczkach, prezentach. Interesowało go tylko to, aby ze śmiercią Hamiego nie wiązano bezpośrednio jego osoby. Zresztą, czemu się dziwić? Jakikolwiek cień podejrzeń rzucony na zarządcę w razie udowodnienia powiązań Hamiego z nielegalnymi interesami oznaczałby kres kariery Waśnickiego. A w Polsce, jak to w Polsce, już czekał cały zastęp chętnych do objęcia jego stanowiska – i chętnych, aby pomóc zarządcy w spektakularnym upadku. Cholerny kraj! I po co to? Jeszcze ta teczka… Jeżeli to rzeczywiście dawna własność Williama Fulkleya, to kto wie, co się jeszcze wydarzy!

Czy to przez nią zginął Hami? Dlaczego przyniósł ją właśnie do mnie? – myśli Pawła krążyły tylko wokół tego tematu. Przezornie ani słowem nie wspomniał komisarzowi o wczorajszym spotkaniu. Czy jednak nie należałoby całej sprawy oddać w ręce tajnych służb, jak radził przyjaciel? Tak, powiem o wszystkim temu oficerowi, który ma się zaraz zjawić, postanowił Paweł. Wstał i włożył marynarkę. Na moment spojrzał na plac rozciągający się za oknem jego gabinetu. Zobaczył na nim gęstniejący powoli tłum. To Abdul Akh-Sakali ma mu przewodzić. Po raz pierwszy wystąpi publicznie. Co się potem wydarzy? Tego nikt nie wie… 

– Jest już pan Kamiński, szefie. – Głos sekretarki płynący z interkomu przywrócił Pawła do niepokojącej rzeczywistości.

– Dobrze, niech wejdzie – odpowiedział. – Całe szczęście moja sekretarka skoncentrowana jest na pracy, a nie na facetach, pomyślał o swojej podwładnej, kobiecie już zaawansowanej wiekiem, ale znającej się na swoich obowiązkach. – Pan Kamiński, jak rozumiem? – zapytał, wychodząc zza biurka z ręką wyciągniętą w kierunku wysokiego, krótko ostrzyżonego mężczyzny o blond włosach, niebieskich oczach i z widoczną na prawym policzku szramą.

Przybysz uścisnął ją mocno i bez zaproszenia usiadł na fotelu naprzeciwko Wolskiego.

– Powiedzmy – odparł, uśmiechając się znacząco. Nie czekając, aż gospodarz zajmie swoje miejsce za biurkiem, przeszedł do tematu: – Wie pan zapewne, co mnie sprowadza. I wie pan, kim jestem… – Oficer rozejrzał się po gabinecie asystenta. Stylowe regały pełne książek, kanapa, kilka krzeseł, stolik, obrazy… Nie znajdując nic nadzwyczajnego w wystroju gabinetu, utkwił wzrok w twarzy gospodarza. – Czy Hami kiedykolwiek wspominał panu coś o swojej pracy?

Paweł tylko przez chwilę potrafił wytrzymać stalowy wzrok tajniaka. Zmieszany odwrócił głowę i ciężko oparł się o krawędź fotela. Jakiej pracy? Przecież zawsze pracowali razem, robili wspólne projekty, o co chodzi?

– Przepraszam, ale nie rozumiem… – zaczął powoli.

– Niech pan nie udaje. – Gość wstał i podszedł do okna. – Niech pan tu podejdzie. 

Paweł poszedł w jego ślady. Obaj stali przy oknie, wpatrując się w tłum Arabów obstawiony z czterech stron przez wojsko, policję i tajniaków. Na podwyższeniu ktoś żarliwie przemawiał, wymachując rękami we wszystkie strony.

– Wystarczy mała iskra, aby ten tłum zaczął dżihad. Tym razem prawdziwy. Czekają na wezwanie, które dzisiaj na tym placu może zostać wypowiedziane. A wtedy popłynie dużo krwi. I to nie tylko w Iraku, ale na całym świecie, łącznie z Polską. Bomby, które dwa lata temu wybuchły w elektrowni w Żarnowcu, będą niczym w porównaniu z tymi eksplodują. – Kamiński bezceremonialnie sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyjął z niej papierośnicę. Włożył do ust papierosa. – Oj, przepraszam… Zapali pan?

– Nie, dziękuję. – Paweł nadal spoglądał przez okno.

– A więc? – powtórzył tajniak. – W związku z sytuacją nie mam zbyt dużo czasu, pan chyba też nie. Niech mi pan odpowie tylko na jedno pytanie: czy coś panu wiadomo o nieoficjalnej działalności Hamiego?

– Wie pan, był u mnie wczoraj wieczorem… 

– Tak, i co? – Przez twarz gościa przebiegł błysk zainteresowania. Z prawej kieszeni spodni mężczyzna wyjął zapalniczkę.

– Zostawił mi pewną rzecz. – Paweł się zdecydował. Wyrzuci to z siebie. Odda tę przeklętą aktówkę. A potem zrezygnuje z pracy. Wróci do Polski i zajmie się doradzaniem biznesmenom chcącym robić interesy w krajach arabskich. Przez kilka lat wyrobił sobie w końcu całkiem niezłe kontakty. – Powiedział, że to teczka Fulkleya. – Wolski podniósł wzrok na Kamińskiego.

Oficer zbladł. Papieros zawisł mu na wardze, w ręku trzymał palącą się zapalniczkę.

– Chciał, abym oddał ją służbom, i mówił, że… 

Kamiński uciszył go szybkim ruchem ręki. Przyłożył palec wskazujący do ust, po czym wyjął z nich papierosa i zgasił zapalniczkę. Szybko podszedł do biurka, wziął kartkę i zaczął na niej coś pisać.

– Teczka Fulkleya! Ha, ha, ha! Dobre sobie! Ten Hami nie dość, że był naszym agentem, to jeszcze próbował ekstra zarobić. Widzę, że niczego się od pana nie dowiem. Żegnam. – Kamiński podniósł się znad biurka i wręczył Pawłowi zapisaną kartkę, po czym szybko opuścił jego gabinet.

Za kilka minut na hasło w interkomie „Szef pana wzywa” proszę opuścić budynek i wsiąść do stojącego przed nim czarnego bentleya. Proszę o nic nie pytać. Tu chodzi o pańskie życie. 

Oszołomiony Paweł zmiął w rękach kartkę, po czym podarł ją na kawałki i wyrzucił do kosza. Opadł ciężko na fotel.

Co się dzieje? Czyżby Hami był agentem tajnych służb, który wszedł w posiadanie czegoś naprawdę niezwykłego? Czyżby nie był tym, za kogo cały czas się podawał? Paweł nie miał czasu, aby znaleźć odpowiedzi na te niepokojące pytania. Trzeba działać. Postanowił, że wypełni polecenie Kamińskiego, chociaż wydawało mu się to całkowicie niedorzeczne. Była to jednak jedyna szansa, aby oddać teczkę i zmienić swoje życie.

 

26 kwietnia 2035 roku, siedziba Polskiego Funduszu Pomocowego ds. Wyżywienia, Basra, godz. 9.12 

 

Wolski siedział naprzeciwko Kamińskiego, czy jak on się naprawdę nazywał, w szklanym akwarium, z którego na zewnątrz nie wydostawał się żaden dźwięk. „Bąbel”. Miejsce, w którym tajni agencji spotykali się i omawiali ważne plany. Miejsce, w którym zapadały decyzje o losie świata, a przynajmniej o tej jego części, w której tajne służby aktualnie działały. Miejsce, do którego zaciągnęli Pawła funkcjonariusze tych służb po to, aby teraz tkwił na niewygodnym drewnianym krześle i wdychał dym z papierosów, które jeden za drugim palił jego adwersarz.

– No, całe szczęście, że nie miał pan ogona. – Kamiński zaciągnął się głęboko czarnym camelem bez filtra. – Mam nadzieję, że tamci jeszcze nie wiedzą.

– Pan wybaczy, ale ta cała sytuacja trochę mnie niepokoi. – Paweł przykrył usta ręką. Wydychany dym papierosowy zbierał się w małym pomieszczeniu, które ze względu na słabą wentylację zaczynało powoli przemieniać się w wędzarnię. – Czy coś mi grozi?

– Tak. To znaczy jeszcze tego nie wiemy… Wie pan, najważniejszy jest pakunek. To znaczy teczka.

Paweł przyjrzał się twarzy tajniaka. Maleńkie strużki potu spływały po jego czole. Czyżby ten wyszkolony specjalnie do tajnych misji człowiek nie potrafił ukryć zdenerwowania? A może nie chciał? Może chodziło o to, aby wyprowadzić asystenta z równowagi. Ale dlaczego? Miał się bać? Przecież przestraszony człowiek popełnia błędy. Chyba że walczy o swoje życie, wtedy zdolny jest do nadludzkich poświęceń.

– Ale co ja mam zrobić? Chcę pozbyć się jej jak najszybciej.

– To nie będzie takie proste – odparł stanowczo Kamiński. – Czy wie pan, czym właściwie jest teczka Fulkleya? – Oficer pochylił się nad dzielącym rozmówców stołem tak, że jego oczy znalazły się na wysokości oczu Wolskiego w odległości kilku centymetrów. Paweł poczuł odrażający zapach nikotyny zmieszanej z kilkudniowym zaschniętym potem i kaszląc, odwrócił głowę. Kamiński wstał i zaczął chodzić po ciasnym pomieszczeniu.

– To, że rozmawiamy w „Bąblu”, o czymś świadczy, nieprawdaż? – zaczął swój wywód. – Musimy być pewni, że żadne z wypowiedzianych przez nas słów nie dotrze do niepowołanych uszu. Poszukiwania teczki mają najwyższy priorytet. Zdziwiłby się pan, jakie rządy i jacy ich przedstawiciele są osobiście zainteresowani odnalezieniem tego przedmiotu. Oczywiście, każdy chciałby ją mieć dla siebie. Zdaje pan też sobie chyba sprawę z tego, że jest pan jednym z najważniejszych urzędników naszej strefy… 

– I co z tego?

– Na pańskim miejscu nie rozmawiałbym zbyt głośno w swoim gabinecie… – Tajniak uśmiechnął się znacząco i dmuchnął dymem w kierunku sufitu. – Chyba wyrażam się jasno? Od tej chwili podlega pan rozkazom Agencji Wywiadu Wojskowego Sekcji B.

– Co… to znaczy? – Paweł był bliski obłędu. Kto miałby go podsłuchiwać? Przecież islamiści nie mieli powodów. Czego mogliby się dowiedzieć? Wszystkie cywilne zarządzenia i plany były publicznie przedstawiane.

Kamiński oparł dłoń na ramieniu swojego gościa. Dostrzegł jego zakłopotanie i zmieszanie. 

– Zna pan historię teczki Fulkleya, prawda? – zaczął i nie czekając na odpowiedź, kontynuował: – Wie pan, że ten znany archeolog w dwa tysiące dwudziestym siódmym roku znalazł coś, co omal nie doprowadziło do wojny z naszymi sojusznikami.

– Tak, wiem doskonale, chodzi o kryzys babiloński. 

Przed oczami Pawła stanęły wydarzenia tamtych dni. W roku 2027 w trakcie wykopalisk w Babilonie prowadzonych pod kierunkiem profesora Fulkleya, brytyjskiego uczonego, natrafiono na jakieś znalezisko. Słowo „jakieś” jest tu najbardziej adekwatne, gdyż Fulkley zamknął je w swojej teczce i nikomu nie chciał ujawnić, co takiego znalazł. Chociaż wykopaliska prowadzone były w polskiej strefie, a Fulkley był jedynym Brytyjczykiem wśród naukowców, którzy się nimi zajmowali, za nic nie chciał przekazać znaleziska polskim władzom. Starał się potajemnie wywieźć swój skarb z Babilonu. Historia tego przemytu należy do najbarwniejszych od czasów wojny z Irakiem i już stała się legendą. Koniec końców Fulkleyowi udało się zbiec, chociaż niektórzy twierdzą, że Polacy pozwolili mu wyjechać, gdy okazało się, że jego cenna teczka została przechwycona przez polskie służby jeszcze w Babilonie. Brytyjczycy żądali stanowczo wydania znaleziska. Ich determinacja w celu jego odzyskania, po serii prób kradzieży teczki, doprowadziła do inwazji brytyjskich komandosów na stanowiska archeologiczne w Babilonie wiosną 2028 roku. W tym samym czasie wybuchło powstanie Irakijczyków przeciwko okupantom, o którego wywołanie oskarżono oczywiście Anglików. Polacy nie pozostawali dłużni i do obrony swego terytorium rzucili najlepsze jednostki z legendarną dywizją Grom na czele. Wojna między dwoma krajami wisiała na włosku. Do awantury wmieszali się też Rosjanie, którzy, w imię ochrony swoich interesów narodowych, zajęli północną część Iraku zamieszkaną przez Kurdów. Dopiero zdecydowana interwencja Stanów Zjednoczonych i Chin jesienią tegoż roku zdołała załagodzić konflikt. Rosjanie objęli strefę północną, Polacy otrzymali do administrowania Basrę. Upokorzeni zostali jedynie Anglicy. Nigdy tego Polakom nie zapomnieli. W całym zamieszaniu zginęła gdzieś teczka Fulkleya. 

– Chce pan powiedzieć, że wszyscy od ośmiu lat szukają teczki? – Paweł próbował nadać swojemu głosowi ton rozbawienia. Zrezygnował jednak, gdy zobaczył twardy, stanowczy wzrok stojącego nad nim oficera wywiadu wbity w jego osobę.

– Tak, panie Wolski. Poza tym kto wie, czy ta cała awantura z Husajnem na początku wieku… Ale to temat na inną rozmowę. Teraz mamy przed sobą poważniejsze sprawy. – Kamiński starał się uśmiechnąć. Usiadł za stołem i zapalił następnego papierosa. – Powiem panu, co zrobimy. Od dłuższego czasu jesteśmy przygotowani na sytuację kryzysową, a w takiej się znaleźliśmy. Arabowie wzniecają powstanie. Przypadek? Czy chodzi o coś więcej? W każdym razie dzisiaj wieczorem otrzyma pan zaszyfrowaną wiadomość na swoją skrzynkę mailową. Tutaj ma pan kod. – Oficer podał Pawłowi kawałek zapisanej kartki.

Paweł schował ją w portfelu za zdjęciem żony i dzieci.

– Czy Hami naprawdę… pracował… – Wolski z trudem podniósł się z krzesła. Huczało mu w głowie, myśli natrętnie wracały do jednego tematu – śmierci przyjaciela.

– Tak, był jednym z najlepszych. – Kamiński ze smutkiem pokiwał głową. – Ale proszę się nie martwić, nie donosił na pana ani nikogo innego. Był z nami tylko dla jednego celu, a mianowicie dla odnalezienia teczki. Jako jeden z nielicznych Irakijczyków zdawał sobie sprawę z jej wartości.

– A co ona zawiera? Powie mi pan?

– Nie otwierał jej pan? – Tajniak nie krył zaskoczenia.

– Jest zabezpieczona zamkiem odciskowym.

Oczy Kamińskiego zabłysły gwałtownie.

– Wspaniale! Hamiemu należy się pośmiertnie order! Przełożył zawartość oryginalnej teczki do innej i zabezpieczył ją swoim odciskiem! Cudownie!

– Ale po co?

– Nie na wszystkie pytania otrzyma pan odpowiedź, proszę mi wybaczyć. Teraz proszę postępować według instrukcji, które będą zawarte w liście. – Kamiński wcisnął mały czerwony przycisk pod blatem stołu, co oznaczało, że ich spotkanie dobiegło końca.

 

26 kwietnia 2035 roku, siedziba Konsulatu Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej w Basrze, godz. 12.03 

 

Ian Peacegate, brytyjski konsul w Polskiej Strefie Okupacyjnej, nerwowo bębnił palcami po blacie swojego stylowego dziewiętnastowiecznego biurka. Z uwagą słuchał raportu szefa tajnych służb pułkownika Seana McFinna, na co dzień szeregowego pracownika konsulatu.

– A jednak pozwoliliście mu uciec – wtrącił po skończeniu składania raportu Murphy, asystent konsula.

– Trwają działania, aby odnaleźć teczkę, właśnie… 

– To wszystko za mało. – Konsul obrócił się plecami do zgromadzonych w pokoju i spojrzał przez okno na codzienną krzątaninę na placu przy garażach konsulatu. – Londyn nie wybaczy nam kolejnego niepowodzenia. Przez ten cały czas tutaj mieliśmy tylko jedno zadanie: odnaleźć teczkę! – powiedział z naciskiem tak, aby jego współpracownicy uświadomili sobie wagę sytuacji i jej wpływ na rozwój ich dalszej kariery. 

Ton konsula odniósł skutek: Murphy i McFinn jak na komendę wyjęli chusteczki i zaczęli obcierać spocone czoła.

– Dzisiaj rozpoczynają się demonstracje. Będziemy pilnie obserwować… – zaczął pułkownik.

– Nie! – przerwał mu stanowczo Peacegate. Wstał z fotela i pochylił się nad siedzącymi po drugiej stronie biurka mężczyznami. Ci ze strachem w oczach wbili się głębiej w fotele. – Niech ten Abdul Akh-Sakali wywoła powstanie. Krwawe powstanie. Rabunki, gwałty, anarchia… Ma przecież wystarczające siły, nie na darmo dajemy mu środki i szkolimy ludzi. Nadszedł dzień, aby odwdzięczył się nam za przychylność i wyrównał rachunki z tymi Polaczkami. McFinn – zwrócił się do pułkownika – daj mu sygnał do walki. Niech sieje terror. Ale pamiętajcie: w każdym rabowanym sklepie, w każdym plądrowanym domu, w każdym skradzionym samochodzie, ba, w każdym wyrwanym tobołku i plecaku ma być nasz człowiek! Nasz agent, który przeszuka to miejsce i odnajdzie teczkę Fulkleya. Teraz tylko ona się liczy! Do roboty, panowie! Wiecie, co was czeka w razie niepowodzenia… Ja pójdę na emeryturę, ale szkoda waszych karier. I jeszcze jedno. Wiecie, co zrobić z tym Sakalim i jego ludźmi po wszystkim… Nie możemy przecież dopuścić do powstania państwa islamskiego. 

 

29 kwietnia 2035 roku, mieszkanie asystenta naczelnego zarządcy Polskiej Strefy Okupacyjnej w Iraku, Basra, godz. 23.53 

 

Paweł Wolski siedział przed ekranem swojego komputera i rozmawiał z żoną. Szczęśliwie poprzedniego dnia udało jej się opuścić Irak ostatnim samolotem przeznaczonym dla rodzin pracowników administracji. Trzy dni temu wybuchły zamieszki, a od wczoraj trwała nieprzerwanie prawdziwa rewolucja. Regularne bitwy uliczne, podpalanie domów, plądrowanie sklepów. Paweł otrzymał od Kamińskiego rozkaz pozostania w domu i oczekiwania na dalsze wytyczne. Nieszczęsna teczka spoczywała pod nogami asystenta. Jego żona nie zdołała jej wywieźć. W chwili gdy podchodziła do odprawy, tłum uzbrojonych Irakijczyków przerwał kordon ochrony lotniska i wdarł się na terminal odpraw. Nie zaczepiali podróżnych, zaczęli tylko przeszukiwać i zabierać bagaże. Doszło do wymiany ognia. Widząc to, Kamiński zrezygnował z próby wywiezienia teczki w ten sposób. Jak powiedział, bezpieczeństwo pani Wolskiej i dzieci jest najważniejsze. Żona Pawła bezpiecznie odleciała z dziećmi do Polski. Problem jednak pozostał… 

– Idźcie już spać, porozmawiamy jutro rano. – Paweł uśmiechnął się i przesłał rodzinie wirtualnego całusa w postaci serduszka niesionego w dzióbku przez gołębia.

– Jeszcze nie, tato… 

– Nie chcę słyszeć żadnego marudzenia! Do jutra, kochani!

Kiedy dzieci, choć z oporami, odeszły od komputera, Paweł pozostał sam z żoną. Oczy kobiety momentalnie napełniły się łzami.

– Boję się o ciebie, Pawełku… 

– Aga, jeszcze tylko kilka dni. Mam nadzieję. – Wolski też nie potrafił ukryć wzruszenia. – Połóż się i odpocznij. 

– Dobrze. Do jutra… 

Agnieszka wyłączyła rozmowę. Jej twarz zniknęła z ekranu monitora. Paweł podniósł ręce i przeciągnął się, zamykając oczy. Odchylił głowę do tyłu.

Boże! Ile jeszcze? Tak bardzo bym już chciał… 

Jego rozmyślania zostały brutalnie przerwane. Oknami mieszkania wstrząsnęła olbrzymia detonacja. Wolski instynktownie upadł na podłogę. Pierwszą myślą, jaka zaświtała mu w głowie, było: „Chronić teczkę!”. Przyciągnął ją do siebie i przykrył ciałem.

Po eksplozji nastąpiła głucha cisza. Słychać było tylko terkot jakichś maszyn, jakby kosiarek do trawy. Nikt jednak o tej porze nie dbał o ładny wygląd Basry. Do boju ruszyły zapewne oddziały specjalne oraz armia. Starały się widocznie rozprawić z kolejnymi ośrodkami oporu.

Paweł nadal leżał na podłodze. Nie wiedział, czy ma wstać, czy czekać. Tylko na co? Postanowił się podnieść. Kiedy zaczął to robić, budynkiem wstrząsnęły kolejne dwie, prawie jednoczesne, detonacje. Wyzwoliły spięcie w sieci energetycznej. Zapadła całkowita ciemność. Wolski znowu upadł na podłogę i zaczął się czołgać w kierunku drzwi. Jeżeli nie ma prądu, to mieszkanie stoi otworem. W drzwiach miał zamontowany zamek daktyloskopijny. Teraz musiał przekręcić klucze w zwykłym zamku, by poczuć się chociaż trochę bezpieczniej.

Nie zdążył dojść do drzwi, gdy te nagle otworzyły się z hukiem. Przerażony Paweł zastygł, leżąc na dywanie. Słyszał, jak przed jego mieszkaniem ktoś strzela krótkimi seriami z karabinu. Słyszał stukot kilkudziesięciu nóg i krzyki. Co chwila błyskało jakieś pojedyncze światełko. Nagle poczuł w ustach gorzki smak jakiegoś gazu. Stracił przytomność.

 

30 kwietnia 2035 roku, bunkier Konsulatu Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej w Basrze, godz. 0.31 

 

Ian Peacegate przemierzał nerwowo swój mały gabinet od ściany do ściany. Co trzy kroki robił w tył zwrot i maszerował ku przeciwległej ścianie. Dwaj jego współpracownicy, McFinn i Murphy, siedzieli na prostych metalowych krzesłach przy drzwiach wejściowych. Wpatrywali się w szefa, modląc się tylko o to, aby stary nie dostał zawału i nie padł nosem prosto na biurko.

– Durnie, kretyni!!! – wrzeszczał konsul, a przy każdym słowie naczynka krwionośne w jego twarzy zachodziły krwią. Dawało to efekt balonu pompowanego wodą, który lada chwila może eksplodować.

– Daliście im uciec!!! Czy wiecie, co nas czeka? Zesłanie do Bangladeszu czy innej Mongolii! Cholera by was wzięła i te wasze cudowne służby! Co ja powiem Londynowi? Że po to wznieciliśmy powstanie, aby w konsekwencji ułatwić tym Polaczkom ucieczkę?

McFinn chrząknął delikatnie, poprawiając mundur na wysokości ramion. Chciał tym ruchem zwrócić uwagę szefa.

– Mów, byle szybko, nie mamy dużo czasu – zwrócił się do szefa tajnych służb Peacegate, po czym opadł zrezygnowany na swój fotel. – Za godzinę muszę dostarczyć raport premierowi.

– Więc tak… – zaczął McFinn. – W trakcie zamieszek nasi ludzie rzeczywiście starali się włamać do mieszkania tego Wolskiego. Pewne jest, że ma on teczkę. Ale się przeliczyliśmy. Kamiński i jego ludzie strzegli go jak oka w głowie. Informacje o liczbie ich tajnych agentów były zaniżone. Ale jest jeszcze szansa. Bojownicy tego Akh-Sakali biją się właśnie o bazę polskiej Marynarki Wojennej. Na bieżąco śledzimy ruchy Polaków. Chcą wywieźć teczkę samolotem. Trasa będzie wiodła przez rosyjską strefę w Kurdystanie. Trzeba się skontaktować z Sawiczem i przerwać ten lot… 

Murphy z uznaniem pokiwał głową. Zdawał sobie sprawę z tego, że to ostatnia szansa na uratowanie kariery starego, a przy tym własnej. Nowy konsul miałby na pewno własnego asystenta. Młodych ludzi, co liżą tyłki wyżej postawionym politykom, jest wielu. On nie jest wyjątkiem.

– Tak, uważam, że trzeba w to zagrać – poparł głośno szefa służb. – To nasza jedyna szansa. Pozwolić im odlecieć i zgarnąć ich na obcym terenie.

Peacegate obtarł chusteczką spocone czoło. Ta awantura kosztowała go stanowczo zbyt wiele. A mógł siedzieć i odliczać lata do emerytury na słonecznej Kubie. Ale zachciało mu się zaspokajać swoje ambicje… 

– Dobrze, na szczęście nasz fundusz na odzyskanie teczki nie został jeszcze za bardzo uszczuplony. Mam tylko nadzieję, McFinn, że generał Sawicz nie zażąda zbyt wielkiej sumy za swoją usługę. Ostatnio za wykup naszych agentów trochę przepłaciliśmy.

– No cóż, panie konsulu, chce się dorobić, wie pan, jak to jest. – Szef tajnych służb poczuł lekkie mrowienie na karku. Czyżby stary wiedział o jego udziale w tym interesie? Sawicz na pewno by go nie wydał. Uczciwie podzielił się okupem, którego część spoczywała bezpiecznie na koncie w banku na Islandii. – To przecież uczciwy facet, na swój sposób, ma się rozumieć. Nigdy jeszcze nas nie wykiwał.

– Ale inni może i owszem. Wolę dmuchać na zimne. W takim razie, McFinn, to twoja działka. Bierz się do roboty, nie ma czasu. Jeśli będzie trzeba, udostępnij Rosjanom nasze dane wywiadowcze i informacje z satelitów szpiegowskich. Ja załatwię zgodę Londynu. Oczywiście nieoficjalną. Jeżeli coś się nie uda, to wiecie, działaliśmy sami, nikt za nami nie stanie. Ale gdy odzyskamy teczkę… Zresztą koniec narady, do roboty – zakończył spotkanie Peacegate i wyszedł z pokoju.

 

30 kwietnia 2035 roku, helikopter Sił Zbrojnych RP w Iraku, gdzieś nad Basrą, godz. 0.41 

 

Jednostajny szum wirników helikoptera przelatywał przez głowę półprzytomnego Pawła. Mężczyzna ostrożnie otworzył lewe oko. Kiedy zobaczył nad sobą uśmiechniętą twarz Kamińskiego, odważył się uchylić prawą powiekę. Pułkownik wykonał w kierunku Wolskiego uspokajający gest ręką.

– Niech pan spokojnie leży. Nasze gazy nie działają zbyt długo, są jednak nieprzyjemne dla organizmu.

– Co się… – Asystent spróbował się podnieść. Niestety, był to dla niego zbyt duży wysiłek. Zakręciło mu się w głowie, po czym opadł bezsilnie na materac.

– Spokojnie, panie Pawle, niech się pan nie rusza. No cóż, musieliśmy wyciągnąć pana z opresji, a właściwie, rozumie pan, zabezpieczyć nasz bezcenny ładunek. – Kamiński mrugnął porozumiewawczo do Wolskiego. – Za kilka minut będziemy w bazie, a potem, cóż, do Polski… Niech pan delikatnie odwróci głowę w lewą stronę i spojrzy przez szybę w dół. Oto, co pozostało z naszych rządów… 

Paweł bardzo wolno spełnił prośbę Kamińskiego. Gdy odzyskał już ostrość widzenia, jego oczom ukazał się widok Basry. A właściwie tego, co z niej pozostało. Przez wysokorozdzielcze szkło helikoptera, przystosowane do potrzeb jednostek specjalnych i snajperów, mógł oglądać ulice miasta zalane żądzą mordu i grabieży. Bezładne grupy uzbrojonych ludzi biegały po nich, wdzierając się do domostw, sklepów i samochodów. Dachy domów zalane były falą ognia. Gdzieniegdzie słychać było odgłosy silnych detonacji – to z helikopterów takich, jakim leciał, zrzucano nierozpryskowe granaty i bomby rażące wyłącznie wybrane cele. Oddziały specjalne i wojsko próbowały podejmować walkę z rebeliantami. Były to jednak tylko pojedyncze potyczki, które niczego nie zmieniały w obrazie apokalipsy.

– Tak, widzi pan, anarchia prawie doskonała. Nikt już nie rządzi. Władze opuściły miasto, podobnie jak reszta obcokrajowców, w tej chwili ewakuujemy ostatnich. Ale to pozorna porażka. Ponowny desant poprzedzony będzie użyciem środków obezwładniających, takich jakich użyliśmy wobec pana i pańskich napastników. Niebawem tu wrócimy. Nie oddamy miasta.

Paweł zwrócił wzrok w kierunku Kamińskiego. Tym razem nie mógł opanować coraz to cięższych powiek. Zamknął oczy i zapadł w sen.

 

30 kwietnia 2035 roku, baza Sił Zbrojnych RP w Basrze, obszar polskiego portu wojennego, godz. 1.02 

 

Helikopter Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej miękko wylądował na nabrzeżu. Zewsząd dochodziły odgłosy regularnych walk i oddawanych strzałów. Ciemność nocy przecinały smugi pocisków świetlnych i reflektorów ustawionych w bazie. Niedaleko miejsca lądowania, przy głównej bramie wjazdowej do portu, trwała regularna bitwa o dostęp do niego. Oddziały rebeliantów ostrzeliwały siły okupacyjne, starając się zepchnąć je do morza i opanować ten jakże ważny strategicznie punkt. Lotnisko w bazie zostało stracone, jednak rebelianci nie mogli z niego skorzystać. Przed opuszczeniem stanowiska Polacy wysadzili w powietrze wszystkie pasy startowe i urządzenia wojskowe. Podobny los czekał port. Nikt nie miał złudzeń, że jego strata to tylko kwestia czasu. Obronę przewidywano jedynie do czasu wydania rozkazu odwrotu, do czego miało dojść w chwili, gdy teczka Fulkleya opuści Irak.

– Szybciej! Szybciej! Biegiem! Wiecie, co macie robić! Szybciej, do cholery! – darł się Kamiński, próbując przekrzyczeć huk prowadzonych walk. 

Z helikoptera wysypał się oddział komandosów, zabezpieczając teren wokół niego. Czterech z nich dźwigało na ramionach przenośne wyrzutnie antyrakietowe, na wypadek gdyby jakiś pocisk znalazł się za blisko nabrzeża. Po chwili wyniesiono na noszach nieprzytomnego Pawła. Sanitariusze w asyście dwóch żołnierzy z wyrzutniami skierowali się szybko w stronę doku, w którym majestatycznie kołysał się atomowy okręt podwodny Sił Zbrojnych RP Generał Sikorski.

Kiedy już wszyscy pasażerowie opuścili helikopter, pułkownik Kamiński podszedł do pilota i krzyknął mu do ucha:

– Teraz leć po tę ostatnią ekipę w ambasadzie! A potem pędź na lotniskowiec!

Pilot w odpowiedzi machnął lewą ręką. Chwilę później, kiedy wojskowy opuścił pokład, helikopter uniósł się w powietrze i odleciał na wschód Basry, znikając w kanonadzie wściekłego ostrzału rebeliantów.

Kamiński stał na płycie nabrzeża z przyciśniętym do brzucha pakunkiem. Otaczało go czterech żołnierzy uzbrojonych w wyrzutnie i obserwujących przez noktowizory ponury obraz wokół. Co chwila któryś z nich składał się do strzału. Nie było jednak potrzeby odpalania ładunków z wyrzutni. Rakiety rebeliantów szczęśliwie omijały ich obszar.

Do grupki zbliżał się pochód składający się również z czterech żołnierzy z wyrzutniami, którzy otaczali piątego wojskowego. Kiedy obie grupki się połączyły, Kamiński stanął twarzą w twarz z rosłym podpułkownikiem Bardzkim. Ochraniający ich komandosi utworzyli wokół nich większy kwadrat.

– Masz. Wiesz, co zawiera ten pakunek. – Kamiński wręczył Bardzkiemu teczkę zawiniętą w folię antykorozyjną. – Za wszelką cenę musisz go chronić. Znasz rozkazy, więc nie trać czasu.

Podpułkownik w milczeniu wziął paczkę od przełożonego. Skinął głową. Odwrócił się i eskortowany przez żołnierzy udał się biegiem do samolotu, który nieopodal czekał na rozkaz startu. Kamiński widział, jak Bardzki wspina się po drabince do kabiny i zajmuje miejsce w tyle za pilotem. Po kilku sekundach samolot pionowego startu i lądowania F-52 Iskra uniósł się w powietrze i odleciał na północ.

Kamiński poczuł, jak jego puls przyśpiesza. Emocje sięgnęły zenitu. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, teczka Fulkleya niebawem znajdzie się w Centrum Analitycznym w Warszawie.

– Gdy tylko Sikorski się zanurzy, wydaj rozkaz ewakuacji i sprzątania terenu! Ładunki gotowe do detonacji?! – krzyknął do ucha oficera ochrony portu, który stał obok niego przy wejściu na okręt.

– Tak jest, wszystko gotowe! Helikoptery i statki czekają! – odkrzyknął oficer.

Kamiński pokiwał głową.

– Powodzenia! – Uścisnął dłoń rozmówcy i wbiegł na trap.

 

30 kwietnia 2035 roku, samolot Sił Zbrojnych RP F-52 Iskra, przestrzeń powietrzna Rosyjskiej Strefy Okupacyjnej w Iraku, północny Kurdystan, godz. 6.52 

 

Podpułkownik Bardzki drzemał w swoim fotelu drugiego pilota. Łagodny szum maszyn ukołysał go do snu zaraz po starcie. Przeżycia ostatnich dni, ciągłe napięcie i stres spowodowany ostatnimi wydarzeniami zrobiły swoje – był psychicznie wykończony. Nie myślał już o niczym innym, jak tylko o swoim wygodnym łóżku w domowej sypialni, które chciałby jak najszybciej dzielić z żoną.

Z sielskiego nastroju wyrwał go złowróżbny głos pilota:

– Panie pułkowniku, mamy towarzystwo.

– Co? – Wyrwany ze snu Bardzki nie bardzo zrozumiał.

– Namierzyły nas dwa migi i trzymają nas na muszce.

– Tylko tego brakowało! – Podpułkownik poprawił się w fotelu. Na ziemi wiedziałby, co zrobić z nieproszonymi gośćmi. Cichy sztylet lub pistolet z tłumikiem załatwiłyby sprawę. Ale tutaj… – Damy radę im uciec?

– Nie bardzo, pułkowniku. Kolejne dwa lecą przed nami. To wygląda na komitet powitalny. Gdyby mieli wrogie zamiary, już dawno leżelibyśmy na stoku którejś z gór.

Racja, pomyślał Bardzki. Tylko że nie chodzi im o nas, lecz o przesyłkę… 

– Niech pan spojrzy w ekran – polecił pilot.

Podpułkownik spojrzał w monitor małego urządzenia znajdującego się po jego lewej ręce. Na ekranie tylnego radaru widniały sylwetki dwóch bojowych migów, najnowszego sprzętu rosyjskiej armii. Wydawało się, że samoloty urządzają jakiś rodzaj podniebnego baletu, machając przy tym skrzydłami.

– Widzi pan? – Głos pilota zadźwięczał w słuchawkach. – Chcą, aby lecieć z nimi. To eskorta. Obawiam się, że nie mamy wyjścia… 

Bardzki zdawał sobie sprawę z tego, że niepodporządkowanie się Rosjanom oznacza walkę powietrzną z góry skazaną na klęskę. A wtedy w żaden sposób nie dostarczy przesyłki na miejsce, do polskiej ambasady w Ankarze. Z drugiej strony Rosjanie nie potraktują ich jak jeńców. Żadne służby specjalne na świecie nie obciążają się niewygodnymi świadkami. Chociaż istnieje pewna szansa wyjścia cało z opresji. Nie ma przecież ludzi nieprzekupnych. Należy założyć, że przesyłka i tak jest już stracona. Trzeba negocjować. Aby to uczynić, niezbędna jest odrobina świadomości. A ją gwarantuje utrzymanie się przy życiu.

– Leć za nimi – rzucił do mikrofonu. – Zobaczymy, do jakiego ośrodka nas zapraszają.

Samolot Sił Zbrojnych RP wylądował łagodnie na lotnisku rosyjskiej bazy wojskowej w irackim Kurdystanie. Obok niego kołowały dwa rosyjskie migi, dwa następne krążyły w powietrzu. Pas startowy obstawiony był przez kilkuset żołnierzy z bronią gotową do strzału. Negocjacje z nimi nie wchodziły w grę.

Podpułkownik wraz z pilotem zeszli schodkami z kabiny. Na dole czekał na nich blondyn w mundurze wojsk piechoty opatrzonym stopniem majora.

– Proszę za mną, panowie. – Szerokim gestem ręki zaprosił Polaków do szpaleru żołnierzy. Mieli widocznie przedefilować przez bazę do miejsca pobytu. 

Eskortowało ich dwudziestu żołnierzy – po pięciu z każdej strony. Przodem szedł witający ich major.

Drzwi pokoju, w którym umieszczono Bardzkiego, otworzyły się z hukiem. Przez próg przeszedł postawny mężczyzna w jasnym wyjściowym mundurze rosyjskiego kontrwywiadu. Podpułkownik jednak go nie widział, gdyż siedział na środku pomieszczenia na drewnianym krześle pogrążony w całkowitych ciemnościach. Gdy przybysz zajął miejsce za biurkiem naprzeciwko Polaka, pokój zalany został białym światłem.

Chwilę trwało, zanim oczy Bardzkiego przyzwyczaiły się do nagłej zmiany otoczenia. Kiedy migotanie ustało, ujrzał przed oczami okrągłą i pulchną twarz uśmiechniętego mężczyzny. Jego czaszka pokryta była krótko ostrzyżonymi siwymi włosami. Obcy wesoło machał głową.

– Cóż za spotkanie, towarzyszu – odezwał się Rosjanin płynną polszczyzną. – Po tylu latach… 

Bardzki nie wierzył własnym oczom. Siedział przed nim generał Sawicz. Obaj służyli trzy lata temu podczas wojny koreańskiej. Chociaż „obaj służyli” to za mało powiedziane. Wykonywali razem zadania specjalne. Kilka z nich, jak to, podczas którego wysadzili w powietrze koreański ośrodek badań nuklearnych, przeszło do legendy. Z tą różnicą, że Bardzki jest legendą żywą, a Sawicz powinien nie żyć… 

– Nie dziw się, przyjacielu. Wiesz, jak to jest w naszych służbach. Jednego dnia „giniesz”, a drugiego „się odradzasz”. Bycie oficjalnie martwym otwiera wiele możliwości.

– Tak… – Bardzki wykrztusił powoli to słowo po kilku chwilach oszołomienia. – Można… Zresztą, generale Sawicz… 

– Mów mi Aleksiej, Dawidzie. Jak za starych, dobrych czasów.

– Tak, to były dobre czasy… – Podpułkownik zbierał powoli myśli. Co robić, jak go nakłonić do współpracy? A przede wszystkim: dla kogo pracuje? – Wiesz, to naprawdę cieszy, że żyjesz. Zawsze to lepiej umrzeć z ręki przyjaciela niż obcego.

Mimo tych słów Sawicz nie zmienił wyrazu twarzy. Nadal uśmiechał się beztrosko.

– No, nie przesadzaj, Dawidzie. Chyba nie wierzysz w to, że chcę cię uśmiercić. Gdybym miał taki zamiar, już byś nie żył. Aby uprzedzić twoje pytania, dodam, że pilotowi nic nie jest. Wypoczywa w gościnnych apartamentach. Z tobą jednak muszę załatwić poważny interes. – Po tym stwierdzeniu Rosjanin zmrużył oczy. Nie wróżyło to dobrze dalszemu przebiegowi pogawędki.

– Słucham – wycedził nerwowo przez zęby Bardzki.

– Zapalisz? – Sawicz wyjął z kieszeni paczkę papierosów. – Jak kiedyś, w Korei… 

Polak bez słowa wyciągnął z paczki papierosa. Generał podpalił go ozdobną zapalniczką. Obaj rozmówcy zaciągnęli się głęboko.

– Domyślasz się chyba, Dawidzie, że nie ściągnąłem cię tutaj z powodu naszej starej przyjaźni. Chociaż… Miło byłoby spotkać się gdzieś w knajpie i powspominać stare, dobre czasy. Ale cóż, służba „umarłego” człowieka nie jest łatwa. Wiem, co przewozisz. Krótko mówiąc, dostałem zlecenie, aby przejąć ładunek. – Po tych słowach Sawicz zawiesił głos. Czekał na reakcję Bardzkiego.

– Widzę, że Anglicy musieli ci dobrze zapłacić, prawda? – zapytał Polak.

Rosjanin uśmiechnął się szeroko. Wstał od stołu i zaczął spacerować po pokoju.

– Oferuję ci, Aleksieju, to, co mam przy sobie, czyli dwa miliony dolarów w używanych banknotach. Jak widzisz, przygotowaliśmy się na „niespodziewane” wydatki. My też mamy swoich ludzi tu i ówdzie. A ponadto, po starej znajomości… jeszcze raz tyle, ile zaproponowali ci Anglicy.

– Zawsze mówiłem, że interesy z Polakami to czysta przyjemność. – Sawicz się roześmiał. Usiadł za stołem i wyciągnął spod biurka półlitrówkę. Postawił dwie szklanki i nalał do nich wódki. – To na zdrowie, Dawidzie! Wracaj szczęśliwie do domu! Napijmy się, a potem załatw te formalności z twoim rządem. Moja baza łączności jest do dyspozycji. I nie zapomnij pozdrowić ode mnie ministra Rębisza. 

Bardzki rozbawiony pokiwał głową. Jakie to szczęście, że trafił na Sawicza! Miłość do pieniędzy i dawnych towarzyszy broni jest u niego silniejsza niż miłość do czegokolwiek innego. A swoją drogą ciekawe, jak Anglicy mogli tak spartolić robotę. Nie mieli nikogo bardziej pewnego do tak ważnej misji? Ale to ich problem. Podpułkownik Bardzki chwycił za szklankę i opróżnił ją duszkiem.

 

2 maja 2035 roku, atomowy okręt podwodny Generał Sikorski, godz. 19.45 

 

– Smakuje panu podwodniackie jedzenie? – zwrócił się przyjaznym tonem do Pawła Wolskiego pułkownik Kamiński w trakcie nakładania sobie na talerz drugiej dokładki sałatki jarzynowej. Obaj siedzieli za zastawionym stołem w kajucie dowódcy okrętu, admirała Jerzego Oklińskiego.

– Długo pan spał, ale chyba zawroty głowy już minęły. – Okliński nalał Pawłowi herbaty do filiżanki.

– Tak, dziękuję. – Wolski powoli poruszał ustami. Czuł jeszcze nieprzyjemny smak dymu w ustach. – To doprawdy niewesołe przeżycie obudzić się w metalowej puszce na dnie morza.

Biesiadnicy się roześmiali. Admirał przetarł chusteczką usta.

– Nie każdemu cywilowi dane jest oglądać cacko polskiej Marynarki Wojennej. A tych, którzy nim płynęli, mogę policzyć na palcach jednej ręki, no, z panem to już na dwóch.

– To bardzo miłe z pańskiej strony, admirale, że tak pan mnie gości. À propos, gdzie się teraz znajdujemy? 

– A czy to ważne? Niech pan spróbuje rogalików. – Kamiński podsunął Wolskiemu pod nos miskę pełną wypieczonych chrupiących rogali z dżemem. – Może już na Bałtyku, a może na Morzu Śródziemnym? Wie to tylko nasz gospodarz. Najważniejsze, że niebawem będziemy w domu! Dostanie pan medal!

Były asystent naczelnego zarządcy Polskiej Strefy Okupacyjnej popatrzył na oficera służb specjalnych.

– Udało się? – zapytał cicho.

– I to jeszcze jak! Nasz człowiek udanie przeszedł przez zaporę postawioną przez Anglików z pomocą Rosjan! Wprawdzie jesteśmy pod wodą, ale doskonale wiemy, co się dzieje na lądzie, taką mamy technikę!

– Przewiózł teczkę?

Admirał i pułkownik spojrzeli na siebie znacząco. Dowódca okrętu wstał i podszedł do pancernego sejfu wiszącego nad jego łóżkiem.

– Teczka Fulkleya znajduje się w najbezpieczniejszym obecnie miejscu na ziemi. W sejfie, w którym trzymane są kody do rakiet z głowicami nuklearnymi wystrzeliwanych z tego okrętu.

 

2 maja 2035 roku, bunkier Konsulatu Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej w Basrze, godz. 21.48 

 

Ian Peacegate, brytyjski konsul w Polskiej Strefie Okupacyjnej w Iraku, po raz drugi odczytywał wiadomość przekazaną mu przez szyfranta. Odwołanie w trybie natychmiastowym! Teraz, gdy przywracany jest spokój! Cholerny Sawicz! Wziął pieniądze i co? Przekazał meldunek, że niestety, Polacy zginęli, a ładunek spłonął w katastrofie. Ciekawe, czym go Polacy podeszli? Więc to już koniec… 

Czeka mnie Mongolia lub w najlepszym razie Ameryka Południowa… Niech to szlag! – pomyślał gorzko konsul i pociągnął kolejny łyk whisky. 

 

7 maja 2035 roku, tajna baza morska Sił Zbrojnych RP nad Bałtykiem, północna Polska, godz. 6.33 

 

Dwóch mężczyzn stało przy nabrzeżu czwartego basenu tajnej bazy morskiej Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej. Wojskowy kompleks wykuty był w skałach poniżej poziomu morza. Dlatego panowały tu chłód i ciągły półmrok.

Wyższy z mężczyzn, w długim czarnym płaszczu, nerwowo przestępował z nogi na nogę i co chwilę zapalał papierosa. Właściwie to odpalał jednego od drugiego.

– Nie denerwuj się tak, Stasiu – odezwał się niższy mężczyzna, także ubrany w długi czarny płaszcz. – Zaraz wpłyną, są już przecież niedaleko.

Wyższy mężczyzna zgasił butem niedopałek.

– Wiem, Włodziu, wiem. Ale sam rozumiesz… 

– A tak przy okazji masz pozdrowienia od generała Sawicza. Przypominasz go sobie? To ten wariat z Korei.

– Naprawdę? Podobno zginął.

– Jak by to powiedzieć, nie do końca. Dzięki niemu Peacegate załamał się nerwowo… A nam się udało.

– Nie mów hop, póki nie przeskoczysz. Sawicz… Tak… Teraz rozumiem, dlaczego ta misja była taka droga.

– Nie przesadzaj, dobrze wiesz, że towar wart jest każdej ceny.

Alarmowy sygnał syren przerwał ich rozmowę. Obaj odsunęli się od nabrzeża. Po kilku minutach z fal wynurzył się atomowy okręt podwodny Sił Zbrojnych RP Generał Sikorski. Podpłynął do brzegu. Kilkunastu marynarzy z okrętu wraz z obsługą techniczną bazy przycumowało go do nabrzeża. Mężczyźni stojący na brzegu z niecierpliwością czekali na schodzących z jednostki.

– Witam pana ministra! I pana oczywiście też, szefie! – Słowa Kamińskiego, który jako pierwszy znalazł się obok oczekujących, nieco ich rozluźniły. – Panowie pozwolą, że przedstawię im Pawła Wolskiego, do niedawna asystenta naczelnego zarządcy Polskiej Strefy Okupacyjnej w Iraku.

– Nie musisz nam go przedstawiać. – Niższy mężczyzna wyciągnął do Pawła rękę na powitanie. – Włodzimierz Klepcz, szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.

– Stanisław Rębisz, minister obrony narodowej – przedstawił się wyższy. Podał rękę Wolskiemu, Kamińskiemu, na końcu przywitał się z admirałem Oklińskim. – Dziękujemy, admirale, za trud włożony w tę misję. Wiem, że była wyjątkowo niebezpieczna.

– Ku chwale ojczyzny, obywatelu ministrze! – zameldował dowódca okrętu z uśmiechem. – Przekazuję panu przesyłkę. – Okliński wręczył Rębiszowi plastikową torbę. – Jeżeli panowie pozwolą, wrócę na okręt. – Admirał zasalutował i oddalił się w kierunku basenu, przy którym cumował Generał Sikorski.

Minister obrony narodowej zważył w ręku teczkę. Nie była zbyt ciężka.

– Cóż, panowie, zapraszam do samochodu.

Kiedy cała czwórka znalazła się w rządowej limuzynie, szef ABW nalał wszystkim kawy z termosu.

– Wypijmy, panowie, zdrowie pana Wolskiego!

– Zdrowie! – powtórzyli Kamiński i Rębisz.

– Panie Pawle, chyba mogę tak się do pana zwracać – powiedział minister. – Chciałbym, aby pracował pan dla nas. Oczywiście jeszcze nie teraz, należy się panu długi wypoczynek, ale z pańską znajomością Iraku i stosunków tam panujących będzie pan dla nas bardzo przydatny. Poza tym pomoże pan rozwikłać zagadki teczki Fulkleya.

– Zagadki? Panowie wiedzą, co w niej jest?

Rębisz i Klepcz spojrzeli na siebie.

– Powiedz mu, Kamiński – polecił Klepcz.

– Tak… Zatem widzi pan… – zaczął oficer. – W teczce nie ma planów skarbca Saddama Husajna, tajnych map ani innych sezamów. Jest w niej natomiast odkrycie archeologiczne, bodajże największe na świecie. Fulkley znalazł, jak by to określić, dokumenty zawierające całą wiedzę starożytnych Sumerów, od astronomii zaczynając, na geografii i medycynie kończąc.

– I to jest takie cenne? Po to wszczyna się zamieszki, zabija ludzi? – przerwał z niedowierzaniem Paweł.

– Nie byłoby w tym nic szczególnego – kontynuował Kamiński – bo znamy już przecież znaleziska liczące sobie wiele tysięcy lat. Jest tylko jedno ale. Ta wiedza zapisana jest na nośnikach informacji w postaci małych okrągłych metalicznych dysków, czegoś w rodzaju współczesnych kompaktów.

Paweł, który cały czas słuchał w napięciu wychylony lekko do przodu, opadł na oparcie siedzenia.

– To znaczy, że… 

– Otóż to, panie Pawle, otóż to – przerwał mu Rębisz. – Dlatego mam nadzieję, że nas pan nie zawiedzie. Jest pan już świadkiem i poniekąd częścią największej i najbardziej fascynującej przygody ludzkości. Z drugiej strony strach pomyśleć, co odkryjemy na tych dyskach… I kogo…

Paweł zamknął oczy. Pozostali pasażerowie zamilkli. Limuzyna cięła drogę w kierunku Warszawy, obserwowana dyskretnie przez ochronę w postaci helikopterów i samochodów Biura Ochrony Rządu, a także kilku nie do końca przyjaznych satelitów. Teczka Fulkleya spoczywała bezpiecznie na kolanach szefa agencji. Pliki zapisane na starożytnych dyskach czekały na odczytanie. 

 

Koniec

Komentarze

Hej ostaszewski !!!

 

Twoje opowiadanie jest świetne. Nie znam się na polityce ale tutaj nie trzeba było się znać. Wszystko jest jasne i klarowne j też tak staram się pisać. Opowieść bardzo mnie wciągnęła. Dziękuję ci za to opowiadanie bo jest dowodem, że da się super pisać. Zakończenie przeszło wszelkie pojęcie :)

 

Może po mnie teraz inni to przeczytają, bo naprawdę warto!!!

 

Pozdrawiam!!!

Jestem niepełnosprawny...

Mnie się też podobało, choć niektóre wątki “podobały mi się inaczej”. :]

Nie wiem, jakim cudem Polacy uczestniczyli w okupacji Iraku; bardziej pasowałby mi tam Izrael sterowany przez USA i wspierany przez NATO. Trochę oderwane od rzeczywistości, zwłaszcza że w przeciągu 13 lat nie staniemy się potęgą militarną, która będzie w stanie rywalizować z dwa razy większymi Siłami Zbrojnymi Wielkiej Brytanii. A może za tą misją pokojową kryje się coś w rodzaju krucjaty? 

Z rzeczy, które “podobały mi się inaczej”, mogę zaliczyć jeszcze opisy wydarzeń sprzed 7 lat w Babilonie… Ło cię panie, opko pan piszesz czy podręcznik? :D 

“- Zna pan historię teczki Fulkleya?

– No wie pan… Właśnie nie za bardzo. Niech pan coś więcej o niej powie”. 

Albo, jak nie chcesz kompromitować bohatera, to niech zacznie coś na ten temat mówić, ale litości – bez ściany tekstu. Zupełnie inaczej odbiera się historię przekazywaną dialogiem, z narracją zaangażowaną, od historii przekazanej w samodzielnym akapicie.

I kłopot rozwiązany. :D 

Fragment, gdy Wolski rozmawiał z żoną, przeczytaj jeszcze raz. Jest bardzo gwałtowny i przez to trudno było wyczuć ten dreszczyk emocji w trakcie detonacji. Możesz wykorzystać lukę do krótkiego opisu tęsknoty albo analizy zachowania Hamiego przed śmiercią. 

Z takich stereotypowych rzeczy to mogę jeszcze się przyczepić do tej sekretarki, bo to dosyć częsty motyw – cycata blondyna kusząca wdziękami i rzęsami. Kiedyś może to podniecało, teraz już troszkę mniej.

No ale żeby nie było, że ja tu tylko krytykuję – to było naprawdę dobre opko. Podobało mi się. Trudno było się oderwać. Lubię treściwość, konkrety. Widzę w tym duży potencjał i fajnie byłoby przeczytać coś dłuższego i z większą pikanterią. Zobaczyć wojnę na żywo – nawet i z perspektywy islamskiej partyzantki. Dodać jeszcze Żydów i okrzyknięcie byciem niepoprawnym politycznie murowane. :P (Oczywiście z przymrużeniem oka). 

Mam nadzieję na więcej podobnych opowiadań, które wyjdą z Twojego pióra.

 

Pozdrawiam

S.

 

OK, jest jakaś historia. Bardziej zbliżona do thrillera politycznego niż do fantastyki, ale niech Ci będzie.

Mnie też trudno było uwierzyć, że za kilkanaście lat Polska stanie się liczącym graczem na arenie międzynarodowej. Toż my głupich helikopterów nie potrafimy kupić, a co dopiero atomowej łodzi podwodnej… Raczej oddalamy się biegiem w kierunku przeciwnym do wielkości.

Nie przepadam za naparzankami, więc tekst miał pod górkę, jeśli chodzi o wciągającą akcję.

Sposób wywiezienia pakunku wydaje mi się raczej naiwny. Gdyby to zależało ode mnie, co drugi oficer biegałby z pakunkiem wielkości teczki pod pachą, a specjalnie spreparowaną fałszywkę pozwoliłabym przejąć przeciwnikom. A tymczasem prawdziwa zawartość teczki wyjechałaby spokojnie zmieszana z płytami największego melomana wśród personelu placówki. Oczywiście meloman wierzyłby, że to nagrania z monitoringu, które trzeba przewieźć do bazy w celu wyłapania prowodyrów zamieszek. Albo coś podobnego.

No, ale tekst ma ręce i nogi, klik się należy.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka