- Opowiadanie: michalovic - Diable podszepty

Diable podszepty

W wiosce Bojary „zalungł się” wilkołak. Na wezwanie mieszkańców o pomoc w tej sprawie odpowiada tajemniczy uczony, który nie kwapi się jednak do zabijania bestii. Opowiadanie powstało w zeszłym roku na jeden z konkursów, a teraz, po kilku miesiącach które spędziło w szufladzie, chciałbym dać mu drugą szansę na zaistnienie.

 

Opowiadanie betowali: GreasySmooth, Ambush oraz Nartrof.

 

Ilustracja mojego autorstwa

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Diable podszepty

1.

 

Posadzili przybysza u szczytu ławy, podali piwa. Podziękował z cicha, ale kufla nie tknął. Sięgnął za to za pazuchę, wyciągnął potargany pergamin i rozłożywszy go, rozprasował dłonią na blacie.

Ogłasza się – przeczytał głośno. – waszmościom wszelkiem, iż we wiosce Bojary nad Starym Sandokiem zalungł się i żerowisko se znalazł wilkołak…

– Wylkodlak – poprawił jeden z zebranych w izbie, możliwe, że autor tych słów. – Patrzta, taki miastowy, a litery nie zna…

Pozostali uciszyli go posykiwaniem.

– Wylkodlak, zgadza się… – mruknął tamten, w ogóle niespeszony i począł czytać dalej: – Kto ono diabelną bestyję trupem położy otrzyma, co następuje: groszy tuzin, mąki worków dwa, kozę, soli funta pół. Tako my, Bojarscy, przyrzekamy na Boga Pierwszego i Jedynego i o pomoc pokornie prosimy.

Odłożył papier na blat, powiódł wzrokiem po otaczających go twarzach.

Takie listy krążą po województwie. Rozumiem, że to waszego autorstwa, i że prawdę tu piszecie?

Cichy pomruk potwierdzenia przetoczył się między zebranymi.

– To teraz powiedzcie. Wielu z was już zabił?

Na to już odpowiedziała mu cisza.

– No? Ten wasz… wylkodlak, jak go nazywacie. Ilu z was już zabił?

– Tak po prawdzie – wybąkał głos z tyłu –  to nikogo nawet nie zadrapał…

– Ano – dopowiedział ktoś inny. – Tyle co czasem kurę wykradnie, czasem zeźre sarnę z lasu, a tak poza tym…

– Poza tym to snuje się jeno po okolicy, baby i dzieciska straszy.

– Jak straszy?

– No… Wyje. Siada gdzieś podle wioski, na wzgórku albo gdzieś nad rzeką i wyje, a tak się ten jego skowyt niesie, że spać nie idzie…

– I to wszystko? A widział go kto chociażby?

Chłopi popatrzyli po sobie, niepewni.

– My to nie – padła odpowiedź. – Ale byli już tu inni myśliwce, co na anons odpowiedzieli…

– Ta, tchórze chędożone każden jeden! Tak się chwalili, tak cudowali, zaliczek się domagali, psiekrwie. A jeszcze Kors nie zszedł z nieba, ledwie któren wylka zoczył, to nogi brał za pas, aż się kurzyło. No, czego na mnie syczycie znowu, dobrze przecie mówię…

Przybysz wyglądał na zainteresowanego tymi informacjami.

– Kors, powiadacie – mruknął, splatając dłonie na blacie. – Księżyc, znaczy się? Wilkołak ujawnia się tylko przy pełni?

– No, a jakże…? Dyć dziecko wie, że wylkodlaki wyłażą jeno, gdy Kors najpełniejszy…

Tamten skwapliwie pokiwał głową, uśmiechając się pod nosem. No pewnie, że dziecko to wie.

– A wielu już tych… myśliwców… próbowało?

– O, panie, będzie z tuzin, jak nie więcej – powiedział jeden ze stojących bliżej stołu. – Ale Bronek też przesadza ociupinek. Myśliwców chętnych było kilku ale ledwie połowa nie zrezygnowała zawczasu. Jednemu tylko albo dwu się udało podejść potwora i mu się przypatrzeć… A i to nie wiadomo, czy aby zwykłego wilka nie zdybali gdzieś pod lasem…

– W każdym razie, wilkołak jest już z wami od roku, co najmniej. Wszak polowano na niego tylko przy pełni. Dobrze rozumuję?

– Tak po prawdzie, mości dobrodzieju, to całe lata odkąd się tu w tych okolicach zadomowił. Bydzie już tego z… osiem lat?

Przybysz zamrugał, zdumiony.

– I tak ni stąd ni z owąd zaczął wam przeszkadzać? Sami mówicie, że jest nieszkodliwy.

Przez izbę przetoczył się cichy pomruk potwierdzenia.

– No, to co się stało?

Starszy wioski, który siedział przy stole naprzeciw przybysza, ale do tej pory tylko przyglądał mu się spod krzaczastych brwi, zabrał wreszcie głos. A był to głos jak dudnienie wiatru na pobliskich halach – cichy i spokojny, a mocny.

– A to, mości panie, że wilkołactwo to klątwa. Kara, którą Pierwszy zsyła za niegodziwość i nieczystość, za spółkowanie z diabłem i jego sługusami, oddawanie się ich pogańskim, bluźnierczym rytuałom. I od tego mus nam się trzymać z daleka, bo same kłopoty z tego idą. Grzech jak smoła, powalać się łatwo, a doczyścić trudno.

Po tych słowach znów zapadła cisza tak głęboka, że dało się słyszeć pojedyncze oddechy.

– Długo znosiliśmy obecność tej poczwary – podjął Starszy zapalczywie. – Tego wybryku natury, tego… I dość z tym. Prawda, jeszcze nikogo nie zabił ani nie ranił. Ale kto da nam słowo, że za tydzień albo i dwa nie najdzie go chętka na ludzkie, a nie kurze mięso? Co zrobimy, kiedy z naszych domów już nie kozy i świnie, ale dzieci zaczną znikać? I tak chcieliśmy postąpić z nim łagodnie, po bratersku, jak Pierwszy przykazał, i jeno przepędzić go, oszczędzić krwi. Ale bestia nie potrafi docenić okazanego miłosierdzia, zawsze na złość nam wraca, kradnie na co ciężko pracujemy.

Przybysz rozejrzał się po reszcie zgromadzonych. Ci kiwali głowami.

– I dość z tym. – Starszy uderzył dłonią w stół, jakby przyklepując swoje słowa. – Skoro nie dane nam sobie z wilkołakiem poradzić samemu, niech ktoś silniejszy i mądrzejszy zajmie się tym dla nas.

Przybysz wstał.

– Rozumiem już wszystko – powiedział. – Jestem więc winny i wam nieco słów wyjaśnienia. Nie jestem myśliwym, jak mogliście pomyśleć, ani łowcą potworów, lecz naukowcem. Nazywam się Edmund Kenne, a moją domeną jest mageybiologia, wiedza o magicznym formach życia…

Wszyscy przyglądali mu się, jakby mówił do nich w zupełnie obcym języku. Wszyscy, poza Starszym. Ten spojrzenie cały czas miał ponure, ale bystre.

– Tak więc, widzicie, mam zamiar zbadać sprawę waszego wilkołaka, dowiedzieć się czegoś o jego trybie życia oraz o nim samym. Może zdarzy się sposobność wykonać kilka rysunków, pobrać próbki. I mam nadzieję, że mnie w mojej pracy, mili ludzie, wesprzecie.

– A jeśli nie wesprzemy?

Kenne z uśmiechem wyjął zza pazuchy kolejny list. Starszy przyjął go z wahaniem, przez chwilę przyglądał się wielkiej pieczęci. Wreszcie złamał ją, rozłożył pergamin, jego oczy żwawo przebiegły po kilku rzędach elegancko skreślonych liter.

– Jak sam wojewoda każe, to mus nam słuchać – powiedział wreszcie z wyraźną niechęcią. – Pomożemy. Ale karku nastawiać za was też nie będziemy. Ani zbierać waszych szczątek, jak już was wilkołak rozszarpie na strzępy.

– Jestem przekonany, że to nie będzie potrzebne.

– Co tedy będzie?

Przybysz uśmiechnął się jeszcze szerzej.

– Do pełni zostały trzy dni. Zatem jakiś ciepły kąt do spania i dobry posiłek na początek będzie w sam raz.

W izbie rozległy się pomruki niezadowolenia, starszy jednak uciszył je surowym spojrzeniem, po czym zwrócił się do kilku z mężczyzn. Żaden nawet słowem nie sprzeciwił się wydanym poleceniom. Zaraz wiadome było, kto ma przygotować w swojej chacie łoże dla gościa, kto ma mu dostarczyć jadła, a kto targać jego sprzęty, jeśli przyjdzie potrzeba.

– Ja was skądś chyba kojarzę – zwrócił się Starszy do uczonego, gdy wszyscy inni opuścili już izbę. – Twarz niby obca, a mam jakieś takie poczucie, jakby głos z tyłu głowy, mówiący że… Czyśmy się już kiedy spotkali?

– Nie. Ale często słyszę podobne słowa. Taka już moja uroda.

Starszy pokiwał głową, wciąż przyglądając mu się z uwagą.

– W każdym razie, panie Kenne – burknął – traci pan tu czas. Bestii nikt z tutejszych nie widział, a i ona sama niechętna do tego, żeby się komu na oczy pokazywać. Diabli to pomiot, ale niegłupi. Nie dowie się pan tu niczego.

– Drogi przyjacielu. Już się czegoś dowiedziałem.

To rzekłszy przybysz ukłonił się na pożegnanie i wyszedł z izby w wieczorny chłód.

 

 

2.

 

Z początku Starszy sądził, że uczonemu co się stało. Może wybrał się samotnie do lasu i zgubił drogę? Może jakieś licho go tam trafiło? A może po prostu odszedł? Zawinął bambetle i wrócił do miasta, nie mówiąc o tym nic nikomu? Byłoby świetnie. Szybko jednak te nadzieje rozwiały się jak dym, bo choć dla niego samego niewidoczny, Edmund Kenne nie tylko pozostał w wiosce, ale też bardzo pracowicie spędzał w niej czas.

Już następnego dnia, z samego rana kazał się oprowadzać po okolicy, pokazać skąd dochodzą wilkołakowe wycia i gdzie znajdowano truchła ofiar potwora. Potem szwendał się po całych Bojarach, zaczepiał ludzi, przeszkadzał im w pracy i pchał się do domów. Pytał o bzdury jakieś, bez żadnego sensu, a pytanym zaglądał w paszcze, patrzył uważnie na pobrużdżone twarze i spracowane dłonie, jakby to w nich właśnie były wypisane odpowiedzi. A na sam koniec wciskał do tychże dłoni srebrne pieniądze, których miał całą sakwę.

Dziwak. Ale bogaty i hojny dziwak, toteż nikt nie narzekał, wszyscy tylko podśmiewali się z niego, plotkowali. Z tych właśnie plotek Starszy wiedział, co dzieje się w jego wiosce, bo z nim samym Kenne nie spotkał się ani razu, nawet w oczy mu się nie rzucił. Jakby ze wszystkich bojarskich, tylko jego o nic nie podejrzewał.

Stąd Starszy zdumiał się nielicho, gdy nieoczekiwanie ujrzał uczonego w swoim własnym domu, przy swojej własnej ławie. Był zimny, mglisty poranek, tuż po pełni, a przed świtem. Cała wioska spała jeszcze.

W takich właśnie okolicznościach Starszy gramolił się do izby przez okno.

 

3.

 

– Pochwalony, przyjacielu. Właź już i zamykaj okiennice, ciepło ucieka.

Starszy znieruchomiał, siedząc okrakiem na ościeżnicy, wybałuszył oczy na Kennego.

– No, coś tak zdębiał? Właź, właź, wiem wszystko.

Na te słowa wyraz twarzy gospodarza zmienił się raptownie – otwarte szeroko usta zatrzasnęły się w wąską szparkę, a ich kąciki opadły w dół, tak samo jak brwi, między którymi zagościły głębokie, pionowe bruzdy. Powoli mężczyzna przełożył drugą nogę przez ramę okna, opadł na klepisko i zbliżył się do ławy.

– Co mianowicie? – wycedził. – Wiecie już, kto jest wilkołakiem?

– Wiem.

– I gdzie jest, też wiecie?

– Też wiem.

– To mówcie. Bardzo ciekawym.

Kenne wcale nie wydawał się stropiony tym, że góruje nad nim barczysty chłop o groźnej minie i głosie szorstkim jak żwir. Przyglądał mu się przez chwilę, po czym z cicha parsknął śmiechem.

– Bojarscy mówili, żeś uparty jak osioł. Że do końca się trzymasz przy swoim. Chwyci cię kto za rękę, to mówisz, że to nie twoja ręka. Splunie ci ktoś w twarz, to udasz, że deszcz pada. A przydybie cię ktoś, jak wykradasz się w noc pełni i nad pobliską rzeczką siadasz na kamieniu, by wyć do księżyca, to powiesz…? Ha, milczysz. Nie odpowiesz nic? To mnie zaskoczyłeś.

– Czego chcecie? Pieniędzy? Zemsty jakiejś? Zrobiłem wam co w życiu złego?

Kenne spoważniał nagle, uśmiech znikł z jego ust.

– Chcę pomóc – odparł. – Siadaj, porozmawiamy na spokojnie.

Starszy wahał się przez chwilę, ale w końcu spoczął po drugiej stronie ławy, wziął do ręki szmatę leżącą obok i począł nią ocierać stopy. Nie spieszył się, nie było przecież po co. Kenne na pewno dostrzegł oblepiające jego pięty igliwie i błoto.

– Pomóc… – burknął, wciągając buty. – A jakże wy mi możecie pomóc? Klątwy ze mnie przecież nie zdejmiecie.

– Nie zdejmę. Bo też żadnej klątwy nie ma.

Tym razem to gospodarz zaśmiał się pod nosem, choć zupełnie niewesoło.

– Nie ma? Nie ma? A to niespodzianka! Słucham tedy, powiedzcie, co w takim razie ciągnie mnie do pełnego księżyca? Czemu to akurat pod onym księżycem łapie mnie taka chętka na surowe mięso, że mogę zeżreć co żywe, razem z kościami, dziobami i pazurami, aż mnie potem bebechy się skręcają z bólu? Hę? Albo czemu to na ten czas akurat rośnie mi wilcze futro i wilczy ryj z wilczymi zębami i uchami? No, powiedzcie. Bo może sobie to tylko ubrdałem?

– Nie, nie ubrdałeś sobie.

– No to zdradźcie co za siła to wszystko robi, jeśli nie jakaś zła magia, hę?

– Zdradzę, bo to żadna tajemnica. To ty. Ty sam to robisz.

Mięśnie na twarzy Starszego drgnęły, lecz zamiast uśmiechu jego usta skrzywił jeszcze gorszy niż chwilę temu grymas.

– Bzdura.

– Wcale nie. I dobrze o tym wiesz, dlatego tak cię kłuje. Prawda boli, usiłujesz ją więc jakoś odsunąć od siebie, przykryć czymś. Sam wymyśliłeś sobie tę klątwę, ulepiłeś ją z tej zabobonnej pulpy, którą ci kładziono do głowy od dzieciństwa, bo tak jest łatwiej pogodzić się z rzeczywistością. To całe gadanie o niegodziwości, nieczystości, o… jak to mówisz…? O obcowaniu z diabłem i pogańskich rytuałach… Nic z tego nie miało w twoim życiu miejsca, czyż nie? Wręcz przeciwnie. Zgodnie z przykazaniami, wiodłeś żywot tak prosty, tak pobożny, że aż przerażająco nudny. Aż do pierwszej przemiany…

Na to Starszy nie odpowiedział. A przynajmniej nie słowem. Zaciśnięte w pięści dłonie świadczyły, że kolejny strzał Kennego dosięgnął celu.

– No, ile miałeś lat, kiedy to się stało? Dziesięć? Dwanaście? Dla młodzika, co ledwie odrósł od ziemi musiał to być niemały szok, obudzić się którejś nocy, i poczuć cały świat zupełnie inaczej niż dotychczas… Z początku nie wiedziałeś co się dzieje, czemu wszystko staje się tak intensywne i wyraźne, ale szybko pojąłeś. Przypomniałeś sobie opowiastki, którymi babki cię niegdyś straszyły. Potem zwróciłeś uwagę na to, jak wszyscy dookoła odnoszą się do ludzi choćby trochę innych… Wystarczyło, że ktoś miał zrośnięte brwi, ciemne włosy na ramionach albo krzywe zęby, a zaraz przylepiali mu łatkę. O, wilkołak!, o, suczy syn, diabli pomiot! Mówili tak? Tak, na pewno. I tegoś się najbardziej przestraszył. Że cię też to w końcu spotka.

Kenne wstał od ławy, przeszedł przez izbę do rozpalonego kominka i ostrożnie zdjął wiszący nad nim czajnik.

– Tak też zacząłeś robić wszystko, byleby odsunąć od siebie wrogie spojrzenia – mówił dalej, zalewając wrzątkiem dwa stojące na stole kubki. – Kiedy wszyscy z pogardą śmiali się z kalek i brzydali, ty śmiałeś się najgłośniej w tłumie. Kiedy bili i rzucali kamieniami w wyrzutków i czarownice, ty rzucałeś najcelniej, biłeś najmocniej. Kiedy ktoś ledwie wspomniał o wilkołakach, tyś wykrzykiwał swoją nienawiść do diabelskiego pomiotu. Byle tylko znaleźć się poza kręgiem podejrzanych. Pij, to dziurawiec, dobrze robi na trawienie.

Starszy skinął głową ledwie zauważalnie, ale kubka do ręki nie wziął.

– Ale w końcu ktoś się zorientował, prawda? Ktoś coś zaczął podejrzewać. Nie przyłapał cię jeszcze na gorącym uczynku, ale tobie już się zagotowało pod sercem, już się z nerwów krew ścięła na twardo… Pozbyć się takiego delikwenta nie można, a bo to wiadomo, co i komu zdążył już naopowiadać? Jeden zły ruch i wszyscy poznają, coś tak starannie chciał przed nimi ukryć. Nie, trzeba było subtelniej zagrać, odciągnąć od siebie uwagę całkowicie, wykluczyć się z kręgu podejrzanych. Dumałeś, co tu zrobić, dumałeś, aż wydumałeś, że sam na siebie urządzisz nagonkę, nim zrobi to ktoś inny. Nikt wszak nie byłby taki durny, aby za swoją własną głowę wystawiać nagrodę. Tak właśnie wszyscy mieli sobie pomyśleć. A że masz za sobą całe życie ucieczki, chowania się i mylenia tropów, dałbyś sobie radę z każdym łowcą, który by cię próbował odszukać. Raz czy dwa pozwoliłeś nawet, by ktoś podszedł blisko, zobaczył cię na własne oczy, a potem uciekł i rozpowiedział, co widział… Im większy strach wzbudzała bestia, tym łatwiej było się za nią ukryć. Nie byłeś aż tak samotny i wyobcowany, kiedy wszyscy czuli się choć trochę tak samo zlęknieni jak ty.

Kenne uniósł kubek z wciąż gorącym naparem. Ciche siorbanie i trzask ognia w kominku przez chwilę były jedynym dźwiękami rozbrzmiewającymi w izbie. Wreszcie przerwały ją słowa Starszego, wypowiadane suchym i drżącym głosem:

– Skąd to wszystko wiecie? Kto wam powiedział?

– Moje doświadczenie – odparł uczony spokojnie. – Nie jesteś jedynym, który tak przeżywa swoją odmienność. Zawsze wygląda to tak samo. No, z grubsza tak samo.

– Bzdura. Skąd wiecie?

Kenne nie przejął się w ogóle gardłowym warkotem dobywającym się z ust rozmówcy. Upił kolejny łyk, odstawił kubek na ławę. I uśmiechnął się szeroko. Bardzo szeroko.

– Panie, zmiłuj się… – szepnął Starszy. – Wyście też są…

Uśmiech zniknął z twarzy uczonego, usta przesłoniły dwa szeregi nieludzko długich zębów.

– Wiedziałem, kim jesteś ledwie pierwszy raz cię zobaczyłem wśród pozostałych – wyznał Kenne z powagą. – I ty też coś wtedy poczułeś, sam mówiłeś – jak głos z tyłu głowy… I gdybyś miast na ciągłym ukrywaniu się, spędził więcej czasu na poznawanie własnej natury, to wiedziałbyś, co ten głos mówi.

– Wiem dobrze, co mówi! – warknął starszy. – Znam już ja te diable podszepty…!

Z izby obok dobiegł ich senny jęk. Głos Starszego ucichł, ale wciąż kipiał od gniewu.

– Pomóc mi chcecie. Jak? Natrząsając się ze mnie? Dręcząc mnie jeszcze bardziej? A mało to ja mam już zmartwień? Wiecie, ileż mnie to każdego dnia kosztuje, by stłumić tę ohydę, co we mnie siedzi i komu jakiej krzywdy nie zrobić? Żeby mojej żonie i dzieciakom życia nie zniszczyć? Wiecie? Wiecie? Nie, nie wiecie! Bo się taplacie w tym grzechu! Ba!, nawet dumni jesteście z tego, że za nic sobie macie boski porządek i jeszcze mnie chcecie w to wciągnąć. Poznawanie własnej natury, ha! Ja znam swoją naturę! Człowiek to człowiek. I po to go Pierwszy stworzył, by żył jak człowiek, pracował jak człowiek i jak człowiek spał w nocy, a nie włóczył się po lasach na golasa, spółkując z dzikimi zwierzętami!

– Ciekawe rzeczy opowiadasz. To powiedz: włóczysz się nocami po lesie na golasa? Spółkujesz ze zwierzętami? Co? Bo ja, na przykład, tego nie robię.

Starszy zmarszczył czoło, zmrużył groźnie oczy.

– No i popatrz – mówił dalej Kenne, w ogóle nieprzejęty. – Ty wyszedłeś w noc, żeby się przemienić, wróciłeś brudny, spocony, do własnego domu wdarłeś się przez okno. A ja to wszystko spokojnie przespałem. W łóżku, jak człowiek. Obudziłem się dopiero niedawno, żeby cię spotkać jak będziesz wracać. Co ty na to, przyjacielu?

– Bzdura…

– Już to mówiłeś. Ale sam przed sobą nie zaprzeczysz, że to ty, tylko ty jesteś odpowiedzialny za to, co się z tobą dzieje. To ty masz władzę, nie żaden diabeł, nie żadna klątwa, nie księżyc w pełni, ani nawet Pierwszy karzący za grzechy. Jak inaczej mógłbyś, jak sam to ująłeś, „stłumić ohydę”?

Twarz starszego pozostała skrzywiona w gniewnym grymasie, ale oczy zaszkliły się, odbijając wpadające przez okiennice światło wstającego dnia.

– Jak mówiłem – kontynuował Kenne łagodniejszym tonem – nie jesteś pierwszy ani jedyny. Od lat spotykam takich ludzi, dręczonych przez ich własne lęki i nienawiść. Im pomogłem, tobie też mógłbym. Ale do tego wpierw ty sam musisz sobie pomóc.

– Jak?

Kenne oparł się łokciami o blat ławy.

– Kluczem jest szczerość. Rozmawiałem już z twoją żoną…

W jednej chwili twarz starszego stała się biała, jak ściany jego domu.

– Co…? Nie, nie, o Boże Wszechmogący… I jak ona, dlaczego nie…?

– Dlaczego do tej pory cię nie wydała, ani nie otruła tojadem? Bo widocznie ma nieco więcej serca i rozumu, niż ty – burknął Kenne. – Ty masz za to szczęście i sposobność. Idź do niej, wyznaj prawdę. To mądra kobieta, szanuje cię. Zaakceptuje twoją inność i wesprze. A potem…

– Czyście na głowę upadli?!

Starszy zerwał się od ławy, pochwycił wiszący na ścianie różaniec i łomotnął kolanami przed wiszącymi nad drzwiami krzyżem.

– Uspokój się – mruknął Kenne, wcale nie zdumiony taką reakcją. – Żadna krzywda ci się nie dzieje…

– Nie! Nie wierzę wam! Kłamca! Heretyk! Boże! – Starszy uniósł ramiona i skierował twarz ku powale. – Od tak dawna się staram! Tyle lat się kryję, by nie obrażać cię swoją obecnością na tym świecie! Za co mnie tak karzesz, Boże, za co te wszystkie próby? Czemu nie pozwalasz mi znaleźć własnego miejsca?!  

– Uspokój się. I głos zniż, bo pobudzisz… Hej, czekaj, dokąd?!

Tych słów Kennego Starszy już nie słyszał, bowiem z hukiem otwieranych gwałtownie drzwi wypadł na zewnątrz i popędził przez wioskę. Nie baczył na to, że potyka się co chwilę i ślizga na mokrej od rosy trawie. Biegł co sił, wschodzące słońce biło go w oczy, świst wiatru i łomot serca wypełniało uszy. Biegł. Byle szybciej, byle dalej.

Kenne dogonił go w kilka chwil bez najmniejszego trudu.

 

4.

 

– Puść, zostaw! Bydlaku!

Kenne posłusznie puścił ramię Starszego na co ten, próbując akurat wyrwać je z uścisku, stracił równowagę, zatoczył się i upadł.

– Przyjacielu, to bez sensu, naprawdę nie widzisz tego? – powiedział uczony. – Jak długo zamierzasz to ciągnąć? Zamęczasz sam siebie.

– Nie jestem twoim przyjacielem, daj mi spokój! Precz!

Starszy wstał niezgrabnie, zachwiał i ruszył dalej, już nie biegiem jednak, lecz szybkim marszem. Kenne podążył za nim.

– Nie uciekniesz od tego, kim jesteś.

– Nie wiesz, kim jestem!

– Ależ wiem. Ale w porządku, o siebie nie dbasz. To pomyśl przynajmniej o córce. O żonie.

– Właśnie o nich myślę!

– Zostawiasz je. 

– Oszczędzam im bólu!

– A często to robisz?

– Milcz!

– Dobrze, więc ty mów. No powiedz, ile już rodzin za sobą w ten sposób zostawiłeś? No, ile ludzi cierpiało tylko przez to, że nie jesteś w stanie… nie, że nie chcesz przyjąć do wiadomości prostych rzeczy?

Starszy nie zatrzymał się, nie zwolnił kroku. Wręcz przyspieszył, za to w zupełnie odwrotnym kierunku. Z uniesionymi pięściami i przy akompaniamencie dzikiego krzyku rzucił się na Kennego, zbił go z nóg. Przy pierwszym ciosie z ust uczonego buchnęła krew, po drugim okrągłe okulary poszły w odłamki i spadły z rozbitego nosa.

– Zabiję cię…! – cedził w rytm kolejnych uderzeń Starszy. – Zatłukę, ty gnido, ty diabelski pomiocie! Zatłukę, a potem… a potem powiem…

Nie zdążył skończyć myśli, zbyt zaskoczony nagłym bólem nadgarstków uwięzionych w żelaznym uścisku twardych łap. Zaraz potem ból zapłonął w jego plecach. Między jednym a drugim doznaniem ledwie zdołał dostrzec żółte ślepia i zakrwawioną, zwierzęcą paszczę, w którą zamieniła się obita twarz Kennego.

Minęła długa jak wieczność chwila, nim przez dzwonienie w uszach dosłyszał głos.

– Powiesz co? Że sam upolowałeś potwora, który zagrażał twoim ludziom? Sprytne, muszę przyznać, bardzo sprytne. Wygodne. A że grubymi nićmi szyte i byle dziecko się pozna… Wymyślisz do tego jakąś bajkę, prawda? Zawsze coś wymyślasz, masz w tym lata wprawy. Byleby tylko było po twojemu.

Zamrugał powiekami, czując jak otępienie ustępuje. Ostatni raz czuł się podobnie dawno temu, na jakimś weselu, gdy zebrał po grzbiecie sztachetą. Tylko, że tym razem sztacheta musiała być większa i to on wpadł na nią z impetem i ciężarem całego swego ciała, aż się z niej liście posypały na jego twarz.

W mętliku rozmywających się w oczach barw i plam światła dostrzegł korony drzew, a na ich tle wyciągniętą ku niemu otwartą dłoń. Ludzką dłoń.

– Jeszcze raz – powiedział Kenne. – Więcej szans już ci nie dam.

– Precz…

Z wysiłkiem uniósł się na łokciach i już miał usiąść, gdy ogromny ciężar spoczął na jego piersi, przygniótł do ziemi i wydusił powietrze z płuc.

– Twoja decyzja – mruknął uczony, przyglądając mu się z góry, splunął krwią. – To zawsze są twoje decyzje, pamiętaj. I przestań się teraz szarpać, im mocniej szarpiesz, tym bardziej boli i dłużej to będzie trwać. Słuchaj, bo mam ci do powiedzenia jeszcze jedną ważną rzecz. Słuchaj! Teraz odejdę i już nie będę wchodził ci w drogę. Chcesz cierpieć, to cierp. Ale w samotności. Bo jeśli kiedyś dowiem się, żeś dla zaspokojenia swojej manii albo ochrony własnej skóry skrzywdził kogoś… za jedno czy człowieka, czy wilkołaka… spotkamy się znów. Znajdę cię wszędzie, rozumiesz? A jak już znajdę, to nie będę oglądał się na podobieństwa między nami. Więcej szans ode mnie nie dostaniesz – powtórzył.

– Nie ma między nami podobieństw! – wydyszał Starszy, gdy tamten uwolnił go już spod swego buta. – Idź do diabła, bezbożniku… Albo od razu mnie wykończ, zlituj się i wstydu oszczędź. Przynajmniej jednej bestii będzie mniej…

Kenne odstąpił, przez chwilę w milczeniu przyglądał zgarbionemu Starszemu, powoli masującemu obolałą pierś. W końcu jego twarz wykrzywił blady, niewesoły uśmiech.

– To nie bestii by ubyło, a jedynie głupców. Tym jesteśmy. I to jest nasz największy grzech.

To rzekłszy, uczony skłonił się na pożegnanie. I odszedł w poranną mgłę.

 

Epilog

 

Lesia rozejrzała się dookoła, pociągnęła nosem. Bardzo bała się iść dalej w las, ale zawrócić już nie mogła. Kazali jej siedzieć w domu, nie posłuchała. Jeśli teraz wróci bez tatki, czekają ją tylko rózgi. A tak to może matka przynajmniej już płakać nie będzie…

Pociągnęła nosem jeszcze raz, otarła go gwałtownie rękawem i ruszyła dalej. Od marszu po pagórkach i wykrotach bolały ją nogi, a jeszcze ta męcząca noc… Co zasnęła, to zaraz coś ją budziło – a to jakieś pohukiwanie za oknem, a to księżyc, bijący prosto w twarz światłem jasnym jak słońce… Potem ze snu wyrwały ją dobiegające z drugiej izby głosy tatki i tego dziwnego nieznajomego, który za dnia tak wypytywał ją o tatkę właśnie. Słyszała jak się kłócą i wybiegają z domu.

Teraz cała wioska ich szukała. A źle szukali, nikt nie chciał słuchać, kiedy Lesia mówiła, w którą stronę trzeba iść. Powiedzieli jej, żeby zmykała do siebie, a lasu trzymała się z dala, bo tego by jeszcze brakowało, żeby i jej musieli szukać, gdy w okolicy grasuje bestia. Ale ona się nie bała, bo i czemu? Tatki się bać? Wymknęła się oknem, tak jak i on zwykł niekiedy wychodzić i ruszyła za nim, nie bacząc już ani na senność, ani na nogi, ani na nos, dręczący ją zapachami mocnymi jak nigdy wcześniej. Szła, pewna, że tatko jest gdzieś niedaleko, potrzebuje jej i czeka.

Szła, dopóki w dali, w kłębach mgły, nie spostrzegła postaci. Zdało jej się, że stoi na obalonym pniu, a pod konarem rozłożystego dębu.

– Tatko!

Dziwnie jakoś wyglądał, ale to był on, wiedziała to. Czuła. Na dźwięk jej głosu drgnął zaskoczony, zsunął z pnia i zamachał do niej rękami. Podbiegła, śmiejąc się z tego jak wywija ramionami i nogami i buja się na boki, jakby tańczył w powietrzu.

– Tatko!

Nim zdołała przez mgłę dostrzec jego twarz, ręce opadły, wyprężone nogi zatrzepotały w powietrzu po raz ostatni, jak węgorze wyciągnięte z rzeki. Ale cały czas kiwał się to w jedną, to w drugą stronę, coraz słabiej, coraz lżej. W końcu zamarł w zupełnym bezruchu, z cienką kreską liny czy paska, wyrastającą zza przekrzywionej głowy…

Lesia stanęła jak wryta.

– Tatko?

To nie tatko, pomyślała.

I choć strach zdążył ją zdjąć nie lada, nie uciekła. Wzrok tylko odwróciła, uniosła drobne dłonie i wykonała znak krzyża, by się grzechem nie powalać, by się złe jej do duszy nie przykleiło. I poszła dalej. Tatko jest przecież gdzieś niedaleko, potrzebuje jej i czeka. A to co tam wisi, ta kukła na drzewie? To tylko jakieś zwidy, mary, mroczne sztuczki. Diable podszepty.

Koniec

Komentarze

Uzasadnienie kliczka w wolnej chwili.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Mądre. Smutne. Miś dałby klika, ale jak napisać uzasadnienie? Wie, że nie wystarczy: ‘bo się spodobało’. Daje więc gwiazdki.

Hej!

Dobre, fajna stylizacja języka i wciągająca fabuła. Postaci realistyczne, scena w karczmie plastycznie opisana, żywe dialogi. Przez chwilę myślałem, że opisujesz doświadczenia mniejszości seksualnych. :)

Ale można treść interpretować na wiele sposobów i to jest, według mnie, kolejna mocna strona opowiadania. Czytając miałem właśnie wrażenie, że w tej historii kryje się drugie dno i próbowałem odkodować, co chcesz przez to przekazać.

Scena końcowa jest przygnębiająca, ale wkomponowuje się w całość. Człowiek, który ukrywa kim jest, nie jest pogodzony ze sobą, powodowany być może strachem, być może świadomością, że takie życie jest dla niego zbyt ciężkie, (albo może wie, że z czasem będzie rzeczywiście zabijał?) porywa się na desperacki czyn. Można sobe wyobrazić inne zakończenie, ale to, które zaproponowałeś, jest prawodpodobne.

 

Pozdrawiam!

 

P.S.:

– Ja was skądś chyba kojarzę

Nie wiem czy taki był cel autora, ale w tym momencie już jest dosyć jasne kim jest uczony. :) Ale to, że Starszy jest też wilkołakiem, było dla mnie zaskoczeniem.

@mr.maras – dziękuję za kliczka i czekam z niecierpliwością na uzasadnienie.

@Koala75 – gwiazdki też spoko, najważniejsze, że się podobało ;)

@kronos.maximus – trop z mniejszościami seksualnymi trafny, od tego się zaczęło, ale generalnie chciałem napisać tekst o tym jak bigoteria niszczy ludzi i prowadzi ich do wyparcia się własnej natury i własnych potrzeb. Doświadczają tego różni ludzie, również heteroseksualni.

 

 

trop z mniejszościami seksualnymi trafny, od tego się zaczęło, ale generalnie chciałem napisać tekst o tym jak bigoteria niszczy ludzi i prowadzi ich do wyparcia się własnej natury i własnych potrzeb. Doświadczają tego różni ludzie, również heteroseksualni.

Tak, właśnie tak pomyślałem, że w sumie można to traktować szerzej. Inność i to, że się nie pasuje. Ty pokazałeś śmierć dosłownie, ale można to również odczytywać jako śmierć duchową, nie wiem, zamknięcie się na świat, blokadę swoich potencjałów itp.

Hej!

Dobre opowiadanie, choć… zacznę od zalet.

Przede wszystkim dobrze napisane. Swojski, lekki styl to coś, czego jestem zagorzałym zwolennikiem, tak więc płynąłem przez Twój tekst z przyjemnością.

Opowiadanie jest mocno psychologiczne, jak dla mnie przynajmniej. Skupiasz się na wnętrzu człowieka, na jego potrzebach, na zjawisku wyobcowania i uciekania przez rzeczywistością, i jeszcze na kilku innych również. To wszystko przykryte jest płaszczem niby prostej historyjki o polowaniu na wilkołaka, która zaczyna się od karczmy i zlecenia na potwora. Wydawać by się mogło, że to strzał w kolano, bo wszystko to oklepane do przesady. W twoim tekście to oklepanie nie przeszkadzało, bo przecież tak naprawdę co innego chciałeś przekazać. Pewnie nawet umyślnie zastosowałeś taki zabieg, aby zmylić czytelnika.

Reasumując: styl i zamysł zacne.

Na koniec jednak krótko ponarzekałbym o wykonaniu, a dokładniej o samej treści. 26k znaków to nie mało, a ja mam wrażenie, że tekst jest mocno przegadany. Po obszernych wyjaśnieniach w pierwszej scenie, wstawiasz drugą, krótką, która na chybcika streszcza nam dochodzenie naukowca, a potem łup. Bohater wszystko już wie, czeka na wilkołaka a czytelnika czeka długi dialog, w którym naukowiec wszystko wyjaśnia, polewając sobie przy tym ziółek. Znużył mnie nieco ten fragment i też szkoda, że wszystko zostało wyłożone tak na tacy, tak wprost, w dialogu. To zastrzeżenie jest jednak czysto subiektywne.

Ogólnie jednak się podobało.

Pozdrawiam!

Michalovicu!

 

– No i popatrz. – mówił dalej Kenne, w ogóle nieprzejęty.

bez kropki po popatrz

 

– Dla­cze­go do tej pory cię nie wy­da­ła, ani nie otru­ła to­ja­dem? Bo wi­docz­nie ma nieco wię­cej serca i ro­zu­mu, niż ty. – burk­nął Kenne.

bez kropki po ty

 

Zrobiłeś na mnie wrażenie.

Po prostu.

Głównie dlatego, że przekaz Twojego opowiadania jest bardzo współczesny i… boleśnie trafny. Od początku historii ludzkości my, homo sapiens, próbowaliśmy tłumaczyć choroby psychiczne i inne zaburzenia magią, demonami, diabłami i kto wie czym jeszcze. To, co było niezrozumiałe, a nie dawało nam ciepła, kojarzyło się z czystym złem.

Ile osób na przestrzeni tysięcy lat cierpiało przez ostracyzm, bo urodzili się takimi, a nie innymi? Ile osób musiało odebrać sobie życie, dosłownie i w przenośni, by uchronić innych przed własną klątwą? Przeraża mnie ta myśl.

Kenne jest dla mnie metaforą podjęcia walki z własnymi demonami. Swego rodzaju terapeuta, a może po prostu osoba, która postanowiła skonfrontować własne słabości i okiełznać je, zrozumieć. Bo tych demonów często pozbyć się nie da – można natomiast je zrozumieć, dowiedzieć się, w jaki sposób z nimi… rozmawiać. Bo samym pętaniem inności nie stłamsimy, możemy jedynie ją rozzłościć, powodując gorsze skutki w psychice człowieka. Bo maskowanie do tego często prowadzi – do pogorszenia sytuacji.

Przykry koniec opowiadania, ale niestety prawdziwy. Starszy nie chciał otwarcie postawić się swoim problemom. Wolał udawać, że wszystko jest w porządku… aż jego demony go okiełznały i doprowadziły do jego śmierci.

Zresztą, poza zaburzeniami, problemami i traumami można to też podpiąć pod maskowanie własnej orientacji seksualnej. Nawet dzisiaj wciąż słyszę historie, gdzie niektórzy już emeryci żyli całe życie w kłamstwie, byleby uniknąć ostracyzmu społecznego, a dopiero na starość docenili prawdziwego siebie.

Do tego dążmy – do poznania siebie i wykorzystania własnych słabości jako filar, na którym budujemy dobre życie.

Masz klika ode mnie.

Dzięki za lekturę i pozdrawiam!

Nie myślałeś może, żeby podpiąć to pod konkurs Baźnie?

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

@Realuc

 

Prawdę powiedziawszy też miałem wątpliwości co do tego, czy dialog Kennego ze Starszym nie jest zbyt rozwleczony, na swoją obronę mogę jednak powiedzieć, że starałem się ściubiać jak tylko się da i ograniczyć do jedynie najważniejszych kwestii. Zależało mi, żeby jak najpełniej pokazać, co siedzi w głowie Starszego, jednak on sam by się do tego nie przyznał – dlatego posłużyłem się naukowcem, który po prostu trafnie strzela, nauczony swoim doświadczeniem z podobnymi przypadkami.

 

@Barbarianie

 

W kwestii uczonego ja sam mam mieszane uczucia ;) Z jednej strony chce pomóc, z drugiej jednak narzuca się z tą pomocą i, jak Starszy stwierdza, dręczy go i stawia w bardzo trudnej sytuacji, gdy przyznaje, że już rozmawiał z żoną mężczyzny. Ponadto Kenne chyba w końcu orientuje się, że nie jest w stanie nic wskórać, a tylko jeszcze bardziej umacnia tamtego w jego stanowisku – dlatego też stwierdza na odchodnym, że obaj są głupcami. Tak przynajmniej ja to interpretuję ;)

Co do Baźni to nie jestem pewien, czy ten tekst można uznać za horror.

 

Dziękuję Wam za komentarze :)

 

 

Zdecydowanie Keene za bardzo naciskał na Starszego. Nie podszedł do tematu subtelnie jak powinien. :P

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Cierpliwości.

Po przeczytaniu spalić monitor.

@BarbarianCataphract

 

najwidoczniej w tamtych czasach wiedza z zakresy psychologii nie była zbyt rozwinięty ;) A serio to on miał być trochę wywyższający się – jak piszę o dwóch postaciach, które się ze sobą kłócą, to staram się żeby żadna nie miała pełnej racji ;)

 

@mr.maras

 

No czekam, czekam ;)

Ach, to prawda, napisałem to jako pochwałę dla Ciebie za stworzenie autentycznej postaci ^^

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Świetne opowiadanie, chociaż przy dialogach miewałam wrażenie przegadania. Mimo tego płynęłam przez tekst z przyjemnością. Podobało mi się zakończenie, w którym pokazałeś to samo zaprzeczenie rzeczywistości u córki, na które cierpiał jej ojciec. Możesz trochę poprawić interpunkcję w dialogach, bo zanim całkiem się wciągnęłam i przestałam zwracać na nią uwagę, raziła. 

Ośmiornico, dziękuję za komentarz. No niestety, kompleksy i bigoteria bardzo często są dziedziczne, to tragedia również dla naszego świata.

Przejrzałem dialogi i faktycznie sporo w nich błędów, dzięki za sugestię :)

 

Pozdrawiam :)

Prze­czy­taw­szy.

 

Wracam z komentarzem, bo klikałem, a zdania na temat tekstu nie było. 

Co my tu mamy i za co klikałem? Przede wszystkim zwraca uwagę sprawność w posługiwaniu się piórem. Potrafisz pisać scenki, bardzo dobrze wychodzą Ci dialogi, okraszone dobrymi didaskaliami. W tej materii poruszasz się ze swobodą i pewnie. 

Rzuca się też w oczy lekka stylizacja (taka uniwersalna jakby, bo nie potrafię jej zlokalizować czasowo i miejscowo, tzn. wiem oczywiście, że to świat wymyślony, ale język bohaterów, a nawet narratora, ulega stylizacji to tu, to tam, bez jakichś reguł czy wzorów i podejrzewam, że to taka stylizacja wiejsko-historyczna, ale całkiem z dowolna i z głowy).

Techniczno-literacka strona tekstu zdecydowanie na plus. A przy rozkładzie i analizie scenka po scence, z osobna, wszystkie wydaję się jakby takie… książkowe. Skądś znane, ale nie w tym sensie, że wzięte skądś żywcem, ale napisane tak, jak piszą… pisarze. W mikro skali, w opisikach, gestach, przejściach, wygląda na zaczerpnięte z pamięci i wiedzy oczytanego człowieka, czytelnika, który pisząc własny tekst, sięga do tej skarbnicy może nawet nieświadomie. Jak to nazwać? Pamięć oczu? Palców na klawiaturze? Arsenał czytelnika piszącego? Oczytanego pisarza? Nie wiem, czy łapiesz, co mam na myśli. 

Idziemy dalej. Narracja. Pomyślałem o niej dopiero przy pierwszych zdaniach drugiego rozdzialiku, gdy jakby przez chwilę narrator opowiadał z perspektywy Starego. To znaczy niedosłownie, ale raczej, jakby to jemu towarzyszył narrator opowieści w tym momencie historii. I mam z tym malutki problem. Bo zaczynasz tekst od tego, że Oni posadzili gościa, a potem narrator przykleja się już bardziej do Kenna. No i nagle zaczynasz od Starego, by za chwilę pisać o tym, czego Stary nie widział (ok, inni mu donosili), zaś w finale skaczesz do córki Starego.

Ja wiem, że mamy tutaj narratora prawie wszystkowiedzącego i „kamera” niejako krąży nad głowami wszystkich bohaterów opowieści i tylko co jakiś czas robi zbliżenia to na jednego, to na drugiego. Ale przez to brakuje mi trochę takiej jednej postaci, bliższej czytelnikowi. Może nie takiej, którą ma on polubić lub jej kibicować, ale takiej jakby kotwicy w tekście. Piszesz o poważnych sprawach i aż się prosi o bliższą więź z którymś z bohaterów, żeby te emocje zagrały, żeby czytelnika poruszyć jego losem, bo się z nim czytelnik związał.

Jak już wspomniałem we wstępie, klika dałem bez wahania, bo to bardzo sprawnie i umiejętnie napisane (językowo i literacko) opowiadanie, ale fabuła jest poprowadzona nieco dziwnie (w sumie zahacza to również o kompozycję tekstu). 

Raz-dwa zdradzasz wyjaśnienie „tajemnicy”, nie dostajemy żadnego śledztwa, intrygującej zagadki, a podkreślając od pierwszych scen wyróżniające się na tle reszty wieśniaków zachowanie Starego, w sumie od razu kierujesz na niego podejrzenia czytelnika. I zdaję sobie sprawę, że nie o tajemnicę i śledztwo chodziło w tym tekście, a swoją myśl przewodnią przekazujesz nam w rozmowie naukowca ze Starym (zaraz do tej rozmowy wrócę), ale jednak… 

Moim skromnym zdaniem zagrałeś nieco w zbyt otwarte karty, wywaliłeś swoją prawdę/przesłanie kawa na ławę w jednym dialogu, wkładając wszystkie poważne kwestie i prawdy w usta postaci (dosłownie). A można było poprowadzić to ciut inaczej fabularnie i kompozycyjnie. Wmieszać w to więcej postaci (no i w sumie społeczność wioski nie jest zbyt wrogo nastawiona do „innego” i opisuje go niemal humorystycznie i z sympatią. Ok, chodziło o osobiste demony Starego, wyolbrzymione, napędzane gorliwą wiarą i pogardą dla samego siebie, ale środowisko/otoczenie miał w sumie sielankowe i to jego samoudręczanie wypada dosyć blado na tym tle i jest słabo uzasadnione zewnętrznie), dać nam chwilę pozgadywać, zaskoczyć czymś porządnie.

W opowiadaniu napisanym w takiej konwencji (fantasy? rural fantasy?) aż się prosiło o jakąś otoczkę fabularną dla tego przesłania, o dłuższe śledztwo, o więcej emocji (ofiar?), może odrobinę napięcia lub zwrotów akcji, Napisałeś wszak tekst w konwencji i gatunku zdecydowanie rozrywkowym, użyłeś go, żeby coś ważnego nam przekazać, więc powinieneś chyba też dorzucić nieco atrakcji rozrywkowych dla czytelnika? ;) 

A swoją drogą ta główna rozmowa (wracam do niej zgodnie z zapowiedzią), moim zdaniem, jest jakby ciut przeciągnięta. Gadają i gadają, czytelnik już wie, o co chodzi od dawna, a oni dalej gadają, Stary się szarpie, rzuca, kilka razy mówi niemal to samo itd., Kenne daje mu szansę, puszcza, dogania, dostaje w ryj, przyciska, znów gadają od nowa to samo. Zabrakło tutaj chyba umiaru, tak jakbyś się za bardzo cieszył/bawił możliwością wrzucania co raz to innych skojarzeń, myśli, gestów, prawd do przekazania, a przecież już wszystko, co ważne załapaliśmy.

Teraz chwila o misz-maszu popkulturowym. Nie piszesz w sumie nic nowego, znamy na przykład z popkultury postacie, które same skażone jakimś „złem” czy odmiennością, służą zwalczaniu podobnego „zła”, czy tropieniu tych odmienności (choćby w Lidze Niezwykłych Dżentelmenów, Aktach Dresdena, pozostając przy fantastyce), znamy też naukowców badających nienaturalne istoty [wampiry, wilkołaki] i kłania się, chociażby Van Helsing itp. Robisz zatem niezły popkulturowy miks, ale oczywiście nie czerpiesz wprost, nawet nie musisz kojarzyć wspomnianych dzieł, ale widać, że operujesz znanymi elementami ze swobodą. 

Na koniec kilka słów o przesłaniu. Sama parabola/metafora/alegoria wilkołactwa jako dosyć obrazowej inności (i odbijającej się w niej nietolerancji innych, strachu samego odmienionego, ukrywania własnej inności, bycia bardziej „normalnym” od tzw. „normalnych” w celu ukrywania własnej odmienności [ze strachu, braku samoakceptacji, z powodu wiary itd.]) też nie jest czymś nowym. Przecież znane są np. interpretacje cyklu o wampirach Anny Rice, w których wampiryzm jest zdaniem interpretujących metaforą homoseksualizmu, a taki np. serial „Czysta krew” (znów wampiry) pomyślany jest właśnie w ten sposób i oparty na wielu alegoriach, opowiadając o nietolerancji, różnicach klasowych i społecznych, mniejszościach itp. 

Ale to wszystko nie umniejsza oczywiście Twojemu tekstowi. Tego typu tematy, czyli kontrowersyjne (dla polskiego społeczeństwa) sprawy, to nadal jest kwestia na granicy tabu w naszym społeczeństwie, mniejszość w polskiej fantastyce, promil tekstów na tym portalu.

Liczę na to, że szybko zbierzesz brakujące kliki do biblioteki.

 

Po przeczytaniu spalić monitor.

Mr.Maras

No i się doczekałem, dziękuję :)

 

Przegadanie tego tekstu to zarzut, który już pojawił się w kilku komentarzach. I w sumie to już pisząc ten tekst miałem obawy, czy nie jest on zbyt statyczny i czy nie przesadzam z tym jak uczony jedzie po Starym. Jak widać – obawy były zasłużone. Co do tajemnicy to jak sam zauważyłeś – nie jest nią to, kto jest wilkołakiem, ale KIM jest wilkołak. Od początku moim celem było zdemaskowanie pewnego wzorca zachowań, który wyrządza jak widać więcej szkód, niż sama odmienność. 

Nie zgodzę się jedynie co do tego, że Starszy miał sielankowe otoczenie. Co prawda facet nie potwierdza jak wyglądała jego historia, ale Kenne sugeruje, że to właśnie warunki w jakich dorastał, agresja z jaką ludzie dookoła niego reagowali na każdą inność doprowadziły do tego, że zaczął nienawidzić sam siebie, negować własną naturę i ukrywać za wszelką cenę. A że facet jest uparty i cholernie gorliwy, nie jest w stanie zaakceptować, że oszukuje sam siebie. W pierwotnym kształcie tego opowiadania to cała wioska podejrzewała, że Starszy jest wilkołakiem, ale uznałem, że liberalna wioseczka, w której akceptuje się wilkołaków (w dodatku na kierowniczym stanowisku) byłaby właśnie zbyt pięknym obrazkiem ;)

 

Pozdrawiam :)

O, lubię taką fantastykę, która jest o czymś, a Twoja zdecydowanie jest :) Inność, której nie widać na pierwszy rzut oka, to może być choroba psychiczna, orientacja seksualna. Ale to dalej inność, a ta nie jest w cenie, niestety.

Nie jestem pewna, czy mi się postać uczonego podoba. Dobre chęci ma, ale w efekcie nie tylko nie pomaga, ale wręcz zaostrza sytuację. Poza tym uczony też chyba z niego nieco samozwańczy.

Tekst trochę przegadany, dałoby się skrócić, narrator wszechwiedzący trochę miesza (już się od niego odzwyczaiłam), ale czytało się dobrze.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Irka_Luz

 

Jeśli nie podoba ci się postać uczonego, to dobrze – właśnie taką postać chciałem stworzyć. Staram się unikać stawania po jednej stronie i pokazywać przywary różnych postaw, a czytelnik niech sam oceni, czy ktoś w tym sporze ma rację. Uczony z jednej strony sporo wie i oferuje pomoc, z drugiej jednak jest nieprzejednany, tak samo jak Starszy, i w sumie tak samo brutalny w swoich dążeniach :)

 

Dzięki za komentarz i pozdrawiam :)

 

 

Nie zgodzę się jedynie co do tego, że Starszy miał sielankowe otoczenie. Co prawda facet nie potwierdza jak wyglądała jego historia, ale Kenne sugeruje, że to właśnie warunki w jakich dorastał, agresja z jaką ludzie dookoła niego reagowali na każdą inność doprowadziły do tego, że zaczął nienawidzić sam siebie.

 

Ale czy pokazałeś nam coś z tego, o czym tu piszesz? Ja widziałem tylko poczciwych wieśniaków na zebraniu, którym wilkołak za bardzo nie przeszkadzał. Tam nawet humorystycznie było na tym zebraniu. No i przybysz sobie pogadał o tym, ale czytelnik tego nie uświadczył. 

 

Po przeczytaniu spalić monitor.

Właściwie to wielu rzeczy nie pokazałem, np. ani razu nie pokazałem jak Starszy się przemienia, wyje czy “źre” sarny – wszystko jest wyłożone w dialogu ;)

Generalnie zamysł był taki, że Starszy jest typem uciekiniera, który co jakiś czas zmienia miejsce zamieszkania, a nawet rodzinę (Kenne pyta go ile rodzin już zostawił, co go zresztą strasznie wkurza). W końcu jakiś czas temu trafił do nowej wioski (chłopi wspominają, że wilkołak pojawił się u nich dopiero przed kilkoma laty), gdzie inność nie wzbudza jakiegoś strasznego lęki i agresji, ale wciąż jest obarczony przeszłością, o której Kenne wspominał. 

Zresztą Starszy poniekąd przyznaje uczonemu rację, że wpływ na jego postawę miały zabobony, którymi był straszony i dyskryminacja innością, którą obserwował i w której brał udział, kiedy pyta skąd ten to wszystko wie i kto mu to powiedział.

Czy na tle sielankowej wsi cierpienie Starszego wygląda blado to kwestia gustu, każdy to odczyta inaczej. Mnie przykładowo fascynuje rozdźwięk do jego dochodzi w człowieku, kiedy jego postawy nie pasują do okoliczności w jakich się znajduje – np. dość częste wśród dobrze sytuowany ludzi przekonanie, że szczepionka odbiera im wolność ;) Dlatego właśnie umieściłem Starszego w wiosce, która właściwie nie ma nic przeciwko niemu :)

Klikałbym, gdyby to było jeszcze potrzebne, ale będę przede wszystkim narzekał.

 

Podjąłeś ciekawa próbę, ale jakby zabrakło Ci konsekwencji. Widać to w aspekcie światotwórstwa – z jednej strony swojska wioska, taka nasza, z drugiej doktor o anglosaskim nazwisku, oraz przyjętej konwencji – z jednej strony zaczynasz sceną nieco rubaszną, z drugiej zamykasz niemalże dramatem psychologicznym. Nawet zło czyhające na swe ofiary okazuje się złem z tymi ofiarami niemal zblatowanym, od lat żyjącym prawie w symbiozie. No i wszystko podajesz nam w dialogach, zbyt rozciągniętych, może nie przesadnie, ale zauważalnie. Zaskoczenia są, owszem, ale brakuje napięcia, akcji, a tego, jako czytelnik, miałem prawo oczekiwać po otwarciu pod hasłem “łapiem wilkołka!”.

Zresztą machnął bym na powyższe dłonią gdyby nie jedno. Postać uczonego. Cała ta konfesja Starszego odbywa się dzięki niemu, ale ani nie poznajemy jego motywacji, ani też nie dokonuje on niczego, co uznać moglibyśmy za odpowiednik etapu śledztwa w kryminale. Ot, facet wszystko wie, bo (i tym próbujesz nam ten brak wynagrodzić) sam okazuje się wilkołakiem. Ale dlaczego zależy mu na “wyprostowaniu” życia Starszego? Na czym polega jego “naukowość”? Nie wiemy. Myślę nawet, że ta historia mogła by zyskać, gdyby opowiedzieć ją jako swoisty personal horror, bez tego obcego, z zewnątrz, a z dwoma odmiennymi postawami ludzi dotkniętych odmiennością w obrębie niewielkiej przecież wioski. Może drugą mogła by być nawet baba Starszego? Przecież z jakiegoś powodu go wybrała. No, takie gdybanie. Niemniej odniosłem wrażenie, że doktor rozwiązuje zagadkę, lecz niewiele do opowieści wnosi.

 

Skupiam się jak zazwyczaj na minusach, ale to nie jest bynajmniej złe opowiadanie. Nawet stylizacja wyjątkowo mi odpowiadała, choć przeważnie mam na takie zabiegi uczulenie. Zabrakło może trochę doświadczenia, może pojechania z pewnymi rzeczami ostrzej, mocniej, grubszą kreską. Nie wiem. Bo tekst czyta się bardzo dobrze. No i ilustracja kapitalna.

MichałPe

Tak właściwie to uczony miał być bardziej Niemcem i nawet jego nazwisko jest nieco symboliczne ;) A wie on tak wiele o starszym też z tego względu, że spotkał na swojej drodze wielu ludzi o podobnej przeszłości, którym – jak sam twierdzi – pomógł poradzić sobie z ich problemem. Ale przyznaję, że jego motywacje nie są tu zbyt dobrze wyeksponowane, szczerze mówiąc bardziej skupiłem się na wnętrzu Starszego.

 

No i w końcu ktoś zwrócił uwagę na ilustrację ;)

 

Dzięki za komentarz :)

 

Przeczytałem i zapomniałem zostawić komentarz, a teraz zapomniałem co chciałem napisać. Powiem więc tylko, że mi się podobało, bo inne od reszty i ciekawe.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Czytałam już jakiś czas temu, chociaż dopiero teraz przybywam z komentarzem. Ogólnie podobało mi się, lektura wciągnęła i trzymała do końca. Stylizacja jest udana – naturalna, nie męczy. Podobnie jak niektórzy przedpiścy uważam, że w pewnym momencie pada za dużo za długich wypowiedzi. Może by mi nie przeszkadzały, gdyby cały wywód profesora na temat tego, co Starszy o sobie uważa, nie był idealnie trafiony w dziesiątkę, jakby wręcz czytał mu w myślach. Trochę wybiło mnie to z immersji, bo miałam poczucie, że to już nie postać przemawia, a autor jej ustami, chcąc jak najdokładniej wytłumaczyć nam motywy Starszego.

Mam zresztą nieco mieszane uczucia w kwestii przesłania. To znaczy, dobrze, że jest, jakie jest, ale mam wrażenie, że zdominowało warstwę fantastyczną. W znaczeniu – że tutaj to bardziej fantastyka jest dla przesłania, niż na odwrót. Jak kto lubi, oczywiście, więc to subiektywna uwaga.

I przyznam szczerze, że w momencie, kiedy córka zapuściła się w las, spodziewałam się… no, czegoś jeszcze bardziej nieprzyjemnego, niż się wydarzyło.

Świetna ilustracja!

deviantart.com/sil-vah

Cześć, Michalovic!

 

i to ona on wpadł na nią z impetem i ciężarem całego swego ciała,

mruknął uczony, przyglądają mu się z góry,

przyglądając

 

Bardzo fajny tekst. Czytałem płynnie, ze stylizacją, którą ktoś już też pochwalił wyżej. Napisane sprawnie, może lekko tylko rozciągnięte.

Zaskoczeń nie było – to zazwyczaj jest właśnie Starszy, wódz, czy jakiś inny ważny gość, z którym łowca potworów rozmawia. Fajnie, że poszedłeś o krok dalej i z Kenne też zrobiłeś wilkołaka, choć wtedy zaczęły się sypać morały. Hmm… tu mam lekkie zgrzyty – to nie są w żaden sposób rzeczy nowe, a podane w sposób zbyt wyraźny i obszerny. Ktoś wyżej wskazał na niepełnosprawność, czy inną orientację seksualną, a ja trochę dopatrywałem się tu raczej uzależnienia – uzależniony zaczyna terapię od przyznania się do problemu. Akurat mnogość interpretacji dałbym na plus.

Także zdecydowanie klikałbym, gdyby było trzeba, no ale nie trzeba :D bo to dobry tekst jest!

 

Pozdrawiam i powodzenia w krokusie!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Tekst jest napisany dobrze, ale mi się nie podoba. Po części dlatego, że nie przepadam za krytyką instytucji religijnych (jeśli nie miałeś tego na myśli, to przepraszam, ale nie mogłem się uwolnić od tych skojarzeń). Postać Kennego też raczej mnie wkurzała – odczytałem go jako takiego samozwańczego terapeutę-coacha, który zamiast pomóc, jeszcze pogarsza stan swojego ,,pacjenta”. Za to Starszego było mi naprawdę żal – to człowiek całkowicie zniszczony przez swoje własne demony. Osobiście wolałbym tekst przedstawiony w całości z jego perspektywy.

Tak przynajmniej myślę.

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

fanthomas

ważne, że się podobało :)

 

Silva

nie ma co ukrywać, że ten tekst napisałem właśnie po to, by wylać z siebie trochę własnych doświadczeń i przemyśleń, a fantastyczny sztafaż miał mi to nieco ułatwić. Co do epilogu – przez chwilę myślałem o tym, by postawić na drodze dziewczynki wilkołaka, ale uznałem, że to nie by więcej rzeczy skomplikowało, niż rozjaśniło

 

Krokus

pierwotnie wilkołactwo faktycznie miało być alegorią nieheteronormatywności, ale myślę, że można tu wstawić każdą “przypadłość”, który powoduje, że człowiek staje się wykluczony i aby wpasować się w normy społeczne zaczyna oszukiwać sam siebie. Dzięki za wskazanie błędy :)

 

SNDWLKR

moim zamiarem nie była krytyka instytucji religijnych (choć zinstytucjonalizowana religia moim zdaniem również może i powinna być poddawana krytyce), ale raczej bigoterii, która jednostki słabe i samotne obiera sobie za ofiary, jednocześnie siebie stawiając za wzór cnót. Nie przeczę, co do tych dwóch postaci mam takie same odczucia ;)

 

Dziękuję Wam za komentarze :)

 

Niepokój w tym tekście nie bierze się z tego, że nie wiemy, w którą stronę zmierza, ale z tego, że nie wiemy, co jest złudzeniem a co prawdą. Mamy tu niby historię jakich wiele, jest łowca, bestia i twist związany z ich relacją. Klimat jest ciężki, gęsty, sprawia, że czytelnik wraz z bohaterem kwestionuje własną percepcję. Zakończenie z perspektywy córki również robi robotę, rozwiązując kwestie fabularne niekoniecznie jako kawę na ławę, ale tak, że mamy tu zamkniętą historię. Stylizacja dobrze dobrana do formuły tekstu też działa tak, jak powinna. Podobało mi się.

Dziękuję za udział w konkursie i pozdrawiam.

Podobało się: Konflikt między dwiema głównymi postaciami. Przyciąga uwagę i prowokuje do przemyśleń. 

Nie podobało się: Może odrobinę przerysowana myśl przewodnia. Z drugiej strony, rozumiem że tekst miał określone ramy tematyczne przez konkurs.

 

Gratuluję i pozdrawiam!

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Ładna i niegłupia opowieść. Mnie też skojarzyło się z nieheteronormatywnością.

Powłoka fantastyczna na cholernie rzeczywistych problemach wydaje się bardzo cienka, ale niech Ci będzie.

usta przesłoniły dwa szeregi nieludzko długich zębów.

Czyli co przesłoniło, a co zostało przesłonięte? Dwuznaczna konstrukcja.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka