- Opowiadanie: BarbarianCataphract - Krew zostaje w rodzinie

Krew zostaje w rodzinie

To ja też lecę z Baźniami!

Psychotyczne epizody często utożsamiane były z opętaniem przez demony. A co, jeśli takie opętania naprawdę mogłyby mieć miejsce?

Dziękuję za betę Alicelli i SNDWLKR – jesteście niezastąpieni! <3

 

EDIT: jak coś – dodałem jeszcze po publikacji jedną krótką wypowiedź pewnej postaci, żeby rzucić więcej światła na jedną sprawę. :3

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Krew zostaje w rodzinie

 – Pieprzony deszcz! – burknął Shawney, gdy jego stopa ponownie ugrzęzła w błocie. Nie spodziewał się, że droga z przystanku autobusowego do pobliskiego baru będzie aż tak uciążliwa. Spędził już kilka godzin w podróży, więc liczył chociaż na chwilę spokoju.

Wujek powiedział mu, żeby poczekał w knajpie „U Stanleya”, więc szedł właśnie w tamtym kierunku. Neonowy szyld przebijał się przez ulewę, dając nadzieję na odpoczynek. Shawney, cały przemoczony i z ciężkim plecakiem podróżnym wrzynającym się w barki, odetchnął z ulgą, gdy postawił stopę w suchym przybytku. Wyciągnął smartfona z kieszeni i wychłodzonymi palcami wstukał wiadomość: Okej, już na miejscu.

– Dobry. – Barman uśmiechnął się i kiwnął głową.

Shawney odpowiedział tym samym, po czym usiadł przy kontuarze, kilka miejsc od mężczyzny zapatrzonego w telewizor wiszący nad ladą.

– Kawę poproszę. Zwykłą, czarną, bez dodatków – powiedział i położył dwa banknoty jednodolarowe.

Krople deszczu bębniły w szyby, a ich odgłosy biły się ze słowami reportera. Chłopak spojrzał na ekran telewizora, gdzie pokazywano właśnie zdjęcie jakiegoś mężczyzny.

– Mężczyzna to dwudziestoczteroletni mieszkaniec hrabstwa Powell, Clark Willson. Rodzina straciła z nim kontakt dwa dni po…

– Nowy tutaj? – zapytał barman, nalewając czarny płyn do kubka. – Nie widziałem cię tu wcześniej.

– Z południa jestem, Worland w Wyoming – odpowiedział chłopak, odbierając kawę. – Moja rodzina stąd pochodzi.

– Ano, widać. – Shawney spojrzał na niego pytająco, przez co barman od razu dodał: – Po twarzy, znaczy się. Wyglądasz jak Wrona. Łatwo to zauważyć. Czyli co, odkrywasz swoje korzenie?

Shawney przytaknął i wypił łyk kawy, której gorzkość od razu wykrzywiła mu usta.

– Czekasz na kogoś, swoją drogą? – zapytał barman, przecierając blat zmiętoloną ścierką. – Pytam, bo ostatnio dziwne rzeczy się dzieją w okolicy, jak pewnie słyszałeś.

– W jakim sensie? 

– Ludzie znikają bez śladu. – Do rozmowy włączył się siedzący kilka stóp od chłopaka mężczyzna. Jego twarz sugerowała, że także pochodził z tych rejonów. – Lepiej nie łazić samemu po okolicy, bo nigdy nie wiadomo, na co się natrafi.

Chłopak przypadkiem spojrzał prosto w jego oczy. Poczuł uderzenie gorąca. Było w nich coś obcego, coś dzikiego, chociaż sam mężczyzna wydawał się mieć przyjazne usposobienie.

– Niedźwiedzie? – zapytał Shawney. – Kuguary może?

Właśnie dlatego tutaj przyjechał. Na wieść o tajemniczych zaginięciach poczuł, że hrabstwo Powell może być świetnym miejscem na rozwój jego pasji pisarskiej. Wizja mieszkania jakiś czas w takiej okolicy dawała mu nadzieję na zdobycie co nieco nietypowej inspiracji.

– Kuguarów tu jak na lekarstwo, a niedźwiedzi też mało – dodał inny mężczyzna, siedzący na kanapie przy oknie. Ubrany był jak myśliwy. Niedbale przystrzyżony zarost przecinały placki łysej skóry. – Łosie nie są aż tak powszechne, żeby powodowały tyle zaginięć w tak krótkim czasie. Tutaj śmierdzi działalnością ludzką. Poza tym… ciał raczej nie znajdują – podniósł dłonie i zgiął palce, po czym zarechotał.

Shawney zadrżał, chociaż nie wiedział, czy to przez przemoczone ubrania, czy słowa myśliwego. Prawa noga zaczęła mimowolnie podskakiwać z ekscytacji. Łowca podszedł do lady.

– Mark jestem tak poza tym. – Wystawił dłoń, którą zakłopotany Shawney niechętnie uścisnął. – To jak, odbierze cię ktoś? Jak nie, to mogę cię podwieźć, nie ma problemu.

Cuchnęło mu z ust, a jego ręce były nadmiernie spocone.

– Dzięki, ale zaraz wuj powinien się tu pojawić. – Zmusił się do nieszczerego uśmiechu, odprawiając Marka z kwitkiem.

– O, a o kim mowa? – Barman wrócił do rozmowy i nachylił się nad kontuarem.

– Ahanu Chubbuck.

– Ach, znam gościa. Dobry traper! – odpowiedział Mark ze sztucznością w głosie i poklepał Shawneya po barku. Rzucił wymowne spojrzenie barmanowi – Miło poznać jego…

– Bratanka.

– Bratanka! – Mark zrobił duże oczy i wydął usta. – Nie wiedziałem, że stary Ahanu ma brata.

Słowom myśliwego zawtórował huk grzmotu gdzieś w oddali.

– Wuj nigdy nie był zbyt rodzinną osobą, to prawda. – Ojciec zawsze mówił Shawneyowi, że Ahanu nie utrzymywał kontaktów z bratem, wolał mieszkać w odosobnieniu. Stronił od cywilizacji, a las uznawał za dom. Nigdy jednak nie poznał prawdziwego powodu.

– A jednak udało ci się do niego dotrzeć, podziwiam. – Kiwnął głową kilka razy w uznaniu. – My też rzadko go widujemy, co nie, Stan?

– Aha – potwierdził barman.

Moc internetu i perswazji, pomyślał Shawney.

– Swoją drogą, lepiej uważaj na tego swojego wujka. Ponoć młodzi chłopcy mają tendencję do znikania w jego okolicach, he he – zarechotał myśliwy, a Stan trzepnął go dłonią w plecy, żeby się opamiętał.

– Weź się przymknij czasem, Mark – dodał nieznajomy siedzący obok. – Widzisz, że młodziak jest zestresowany.

W tym samym momencie dzwonki nad drzwiami wejściowymi dały znać, że ktoś wszedł do środka. Shawney odwrócił się i zobaczył odzianego w przeciwdeszczowy płaszcz mężczyznę. Ten zdjął kaptur i rozejrzał się po barze. Wyglądał na około pięćdziesiąt lat. Burza długich, czarnych włosów przetykanych siwymi pasmami opadała na ramiona. Wzrok przybysza spoczął na zgarbionym chłopaku, który mu się właśnie przyglądał.

– Shawney? – zapytał basowym głosem.

Wszyscy ucichli.

Mark uniósł brwi i spojrzał na Stanleya, który nieznacznie wykrzywił usta.

– To ja. – Shawney uniósł dłoń, podziękował skinieniem głowy swoim rozmówcom i podszedł do stryja. Wyciągnął rękę, chcąc się przywitać, ale Ahanu jedynie chwycił go za bark i wyprowadził na zewnątrz.

Zakłopotany chłopak nie wiedział, co powiedzieć, więc tylko człapał obok swojego gospodarza bez słowa. Zaklął w myślach, że znowu moknie, poczuł, jak chłód wgryza się w jego twarz. Przeszli przez ulicę, Ahanu otworzył toyotę, stojącą przy krawężniku, i wpuścił bratanka do pickupa.

– To… cześć, wujku Ahanu…? – bąknął niepewnie Shawney po około dziesięciu minutach jazdy w milczeniu. Jedynym, co rozbijało ciszę było uderzanie kropel o szybę, warkot silnika i radio, cicho grające muzykę country. Niewielka replika łapacza snów dyndała swobodnie z lusterka.

– Przypominasz swojego ojca. – Ahanu przeczesał dłonią włosy, po czym spojrzał na bratanka. Na twarzy Indianina pojawił się ciepły uśmiech.

Shawney, zaskoczony wypowiedzią wuja spróbował odpowiedzieć podobną miną, jednak wyszedł z tego niezidentyfikowany grymas. To były jego pierwsze słowa od momentu wyjścia z baru mlecznego.

– W sensie?

– Oczy. Rysy twarzy. Zagubienie w świecie – odpowiedział i parsknął śmiechem. Po chwili spojrzał na Shawneya, który siedział skulony na fotelu obok, wlepiając wzrok w szybę frontową.

– Uważaj! – krzyknął nagle młodzieniec.

Nagłe hamowanie.

Szarpnięcie w barku i mdłości.

Uderzenie mózgu o czaszkę, zawroty głowy.

Gdy Shawney opanował szok zobaczył, że tuż przed maską auta stoi mulak. Jeleń wlepiał w niego wzrok, chłopak miał wrażenie, że brązowe ślepia, na pozór nieinteligentne, wiercą dziurę w jego duszy.

Ahanu zamarł. Wlepiał wzrok w zwierzę i nie wydawał z siebie żadnych dźwięków.

Mulak ryknął.

Ale czemu? Przecież nie było rykowiska.

Gardłowy głos zwierzęcia zagłuszył muzykę i wypełnił cały umysł Shawneya. Upłynęło kilka sekund, po których jeleń najzwyczajniej w świecie skoczył między drzewa. Ahanu ruszył jak gdyby nigdy nic.

Poklepał chłopaka po ramieniu, po czym podgłośnił radio. 

 

***

 

Domek Ahanu został wybudowany na zboczu góry. Otoczony lasem z każdej strony, chroniony był przed wzrokiem przypadkowych przechodniów. Wystarczająco daleko od ludzi, aby unikać nieproszonych gości, ale na tyle blisko, żeby można było podłączyć posiadłość do bieżącej wody i innych skarbów współczesnego życia.

Pokrywający podjazd żwir chrzęścił pod kołami dziesięcioletniej toyoty, gdy ta zbliżała się do budynku. Deszcz nieco zelżał, jednak wciąż przeszkadzał w orientacji w terenie. Było jakoś po dwudziestej pierwszej, słońce już odpoczywało za horyzontem. Z każdą minutą robiło się coraz chłodniej, więc Shawney w oka mgnieniu znalazł się w wiatrołapie chaty Ahanu. Prawie każdy cal ścian zajmowały łapacze snów, a z sufitu kołysały się wisiorki, zrobione z zębów jakichś zwierząt.

– Jesteś głodny? – zapytał wujek, ściągając masywne trekkingi.

– O, i to bardzo! – odpowiedział chłopak, chociaż przypomniał sobie, że nie wspomniał zawczasu o ważnej sprawie. – Tyle że ja… erm… nie jem mięsa.

Usta Shawneya zwęziły się w kreskę, gdy Ahanu spojrzał na niego spode łba i zmarszczył brwi. Młodzieniec nie dawał tego po sobie poznać, chociaż poczuł nutkę niepokoju, która jak szpila wbiła mu się w kręgosłup. Gospodarz odwiesił przeciwdeszczówkę na wieszak i pogłaskał się po podbródku.

– Hm, nie wiesz co tracisz, młody. – Minął Shawneya i przeszedł do kuchnio-jadalni. Otworzył lodówkę i zmrużył powieki, szukając jakichś alternatyw dla chłopaka. – Mam jakieś sery, jajka… szkoda, bo myślałem, że sobie strzelimy trochę suszonej wołowiny do piwka. – Odwrócił głowę w kierunku Shawneya, który przekraczał próg kuchni. – Właśnie, ile ty masz lat?

– Dwadzieścia dwa.

– Uuu, to już dorosły facet z ciebie, hm? – powiedział, wyciągając dwie puszki piwa z lodówki. – Ćwiczysz coś?

– W sensie?

– No, chodzisz na siłownię, biegasz może? Przodkowie nas obserwują, wiesz? Nie chcą, żebyś wyszedł na chuderlaka. – Zamknął chłodziarkę piętą i przeszedł do salonu. Machnął w kierunku Shawneya, żeby do niego dołączył.

– Studia dają w kość, nie mam ostatnio siły, żeby się ruszać z akademika.

Ech, a może powinienem? pomyślał. Trochę słabe pierwsze wrażenie. Na pewno nie pomoże kilka paczek fajek w plecaku.

Ahanu westchnął, odstawił puszki na stół i podszedł do kominka. Kilka drewien wylądowało w palenisku, a chłopak rozejrzał się po pomieszczeniu. Pokaźne poroża i medaliony łosi, jeleni białoogonowych i innych zwierząt spoglądały na niego z góry. Czuł, jak gdyby chciały opowiedzieć jakąś historię. Poroża ozdobione były indiańską biżuterią i kwiatami. Piękne, chociaż Shawney poczuł ścisk w gardle.

Zgromadzenie sędziów, co? pojawiła się myśl w jego głowie.

– No, Shawney, siądź sobie. – Ulatniający się z puszki gaz syknął i Ahanu wypił pierwszy łyk boskiej ambrozji na miarę faceta po czterdziestce. – Ile trwała podróż? Pewnie mocno cię zmęczyła.

– Z sześć godzin będzie – mruknął Shawney, otwierając puszkę piwa. – Nie najgorzej.

– Ano, mogło być gorzej.

Pokój dzienny rozświetlany był jedynie przez blask płomieni z kominka. Klimatu dodawały krople deszczu, rozbijające się o szyby i drewniany dach. Świat za szybą zanurzył się w bezkresnej ciemności, zakłócanej jedynie przez poblask w szkle. Shawney spojrzał w okno i wlepił wzrok na własne odbicie. Miał wrażenie, jakby spoglądało z powrotem na niego. Było w tym uczuciu coś nowego, coś wyjątkowego i niepokojącego. Mrugnął i przedziwne wrażenie minęło.

– To ten, masz jakąś? – zagaił Ahanu, przerywając ciszę.

– Jakąś?

– No dziewuchę, wiesz o czym mówię! – zaśmiał się i wziął solidnego łyka.

– Yyy… – zawahał się na moment, zakłopotanie zbiło resztki jego pewności siebie. – N-nie… wolę samotność.

Na twarzy wymalowało się zakłopotanie. Sam przecież wiedział, że ostatnie dwa słowa nie były do końca prawdą. Po prostu nie miał wyboru.

– Ale ty też mieszkasz sam, no nie? – dodał Shawney, próbując wybrnąć z kłopotliwej sytuacji.

– No, he he, ale gdybyś widział mnie dwadzieścia lat temu, ho ho. – Ahanu klepnął się w udo. – Odpędzać od dziewczyn się musiałem!

Chłopak poczuł, że atmosfera się nieco rozluźniła, pozwolił sobie na delikatne parsknięcie. Zaczął powoli sączyć piwo. Ponownie spojrzał na własne odbicie. Tym razem nic go nie wzruszyło, więc spróbował zapomnieć o dziwnym uczuciu i wrócił do nadrabiania dwudziestu lat braku kontaktu z wujem.

– Wujku…? – zapytał niepewnie.

– Tak?

– Dlaczego zostałeś sam w tym hrabstwie, podczas gdy reszta rodziny rozjechała się po Stanach?

Na moment w oczach Indianina zagościła pustka. Po sekundzie jednak uśmiech powrócił.

– Ktoś musi strzec tajemnic lasu, prawda?

 

***

 

Po około dwóch godzinach przyjemnych rozmów, zakrapianych piwem i okraszonych rubasznymi żartami, mężczyźni stwierdzili, że czas nareszcie iść spać. Ahanu pokazał bratankowi jego pokój, którego okno wychodziło prosto na gęstwinę. Chłopak już miał zamknąć za sobą drzwi, gdy wuj się odezwał.

– Jeszcze jedno, bo zapomniałem ci o tym wspomnieć wcześniej. – Ahanu nagle spoważniał, alkoholowy humor gdzieś zniknął, a na jego miejsce wróciła niewzruszona maska starszego Indianina. – Nie szwendaj się nigdzie w nocy, w porządku?

– Chodzi… o te całe zaginięcia w hrabstwie? – Shawney oparł się o ścianę, zmarszczył brwi i spojrzał na wujka z zaciekawieniem w oczach. – Coś tam mi się obiło o uszy. A o co dokładnie chodzi? – zapytał, po czym czknął.

– Wilki grasują po okolicy, a że w lasach mało zwierzyny, to zaczęły atakować ludzi. Obiecujesz, że nie będziesz wychodzić bez mojej zgody?

Shawney zmarszczył czoło, pokręcił nosem, ale w końcu kiwnął głową.

– Obiecuję. Dobranoc. – Nie wierzył mu całkowicie. Chciał, chociaż nie mógł.

– Dobranoc, młody. – Ahanu poklepał go po barku w przyjacielskim geście. Przeszył jednak młodzieńca wzrokiem, jak gdyby chciał sprawdzić, czy tamten mówi szczerze.

Shawney podreptał delikatnie chwiejnym krokiem w kierunku łóżka. Rzucił się na materac, przykrył kołdrą i spróbował zasnąć. Łoże znajdowało się pomiędzy oknem a drzwiami, więc zasypiając patrzył na jedno albo drugie, bo spanie na plecach sprawiało mu dyskomfort.

Minęło piętnaście minut. Przewrócił się na lewy bok. Bezsenność frustrowała go coraz bardziej. Nowe otoczenie, nowe warunki i dziwny wieczór powodowały, że odejście w objęcia Morfeusza stało się niezmiernie trudnym zadaniem. Spojrzał przez szybę i coś, co z początku wydawało się nieprzeniknioną ciemnością rozbite zostało dwoma żółtymi punkcikami.

Obrócił się na drugi bok i otulił szczelniej kołdrą. Deszcz się uspokoił, chociaż Shawney nie mógł oprzeć się wrażeniu, że wiatr przybrał na sile. Wślizgiwał się przez szpary w drewnie, gwiżdżąc przeraźliwie. Chłodny uścisk objął głowę młodzieńca, ale ten i tak zaczął zlewać się zimnym potem. Nie był w stanie zmrużyć oka przez jeszcze kolejne kilkanaście minut, więc sfrustrowany usiadł na łóżku.

Dobra, pierdolić zasady. Muszę sobie zapalić.

Narzucił bluzę z kapturem na koszulkę, chwycił paczkę papierosów i zaczął grzebać w plecaku w poszukiwaniu zapalniczki.

Coś stuknęło w szybę.

Odruchowo odwrócił głowę i znów wlepił wzrok w okno. Niczego jednak nie zauważył.

Pieprzone gałęzie.

Znalazłszy źródło ognia, wsunął stopy w kapcie i po cichu, starając się nie skrzypieć każdą możliwą deską, wyszedł na korytarz, a następnie na patio. Przymknął drzwi za sobą i stanął na krawędzi drewnianego podwyższenia. Włożył do ust papierosa, przeklinając trudności w zasypianiu, i zapalił. Teraz dopiero zauważył, że księżyc był w pełni, jednak gęste zadrzewienie skutecznie blokowało jego światło. Jedynym miejscem, które jako tako wyróżniało się spośród leśnej ciemności była dróżka, prowadząca do głównej szosy. Shawney widział dokładnie stojące przy podjeździe znaki i duże kamienie, wyznaczające ścieżkę. Po chwili jego wzrok dostosował się do panującej wszędzie ciemności.

Zaciągnął się papierosem. Gdy tylko dym rozpłynął się w powietrzu, jego uwagę przykuło dziwne coś, jakby płynące w poprzek dróżki. Wysoka na może trzynaście stóp rzecz płynnym ruchem przesuwała się od jednej strony zadrzewień na drugą, sprawiając wrażenie, jakby lewitowała.

Wiatr zawiał mocniej, wkradł się za kołnierz bluzy i koszulki. Shawney przetarł oczy i gdy ponownie spojrzał w tamtą stronę, niczego dziwnego już nie zobaczył.

Zmęczenie daje mi się we znaki, pomyślał, po czym wciągnął kolejną chmurę dymu do płuc.

Wiatr ponownie zawiał, jednak teraz brzmiał, jak gdyby wataha wilków zawyła przeciągle w kierunku wielkiego księżyca. Shawney z każdą sekundą czuł się coraz mniej pewnie. Miał wrażenie, jakby ta góra i las go odrzucały, był jak intruz, który bezpardonowo wkroczył do czyjegoś domu i w nim namieszał. Choć wiedział, że niczego nie zrobił. 

Zresztą wiedział też, że z tych terenów pochodzą jego przodkowie, więc dlaczego miałby czuć się obco wobec czegoś, co niegdyś było domem dla tej krwi?

Coś zastukało, jak gdyby dzięcioł wiercił w drzewie. Dźwięk ten pośród ciszy nocnej sprawiał wrażenie obcego, niepasującego do atmosfery. Tym bardziej poruszył Shawneya, który zaczął teraz nerwowo stukać palcami w udo. Została jeszcze połowa papierosa, nie zdążył dopalić do końca.

Niepokojące dźwięki nasilały się z każdą sekundą. Do stuków dołączyły pohukiwania sów, gdzieś w oddali usłyszeć się dało ponowne wycie wilków. To wszystko przytłaczało chłopaka i brzmiało, jakby stopniowo zbliżało się do Shawneya, chciało go pochłonąć. Poczuł się bezsilny wobec potęgi otaczającej go natury.

Co jest? pomyślał, a po chwili chwycił się za głowę. Poczuł tępy ból, jakby ktoś włożył jego czaszkę między szczęki imadła. Zrobiło się chłodniej. Znacznie chłodniej. Środek lata na tych wysokościach i tak był całkiem rześki, ale teraz odczuwał, jak każda komórka jego ciała wypełnia się przenikliwym mrozem.

Coś za nim zaszumiało. W mgnieniu oka odwrócił się i już miał podbiec do drzwi, gdy nagle poczuł rozrywający ból kręgosłupa, który po chwili przeszedł na mostek. Stanął zszokowany. Nie mógł oddychać. Wszystkie dźwięki zniknęły, otaczała go jedynie cisza. Do zmysłu wzroku dołączył zapach – przez nozdrza wdzierał się fetor zgnilizny.

Spojrzał w dół. Jego oczom ukazała się wielka dłoń. W pokręcanych, ziemistych palcach znajdowało się coś wilgotnego. Mokry przedmiot pulsował rytmicznie, plując na wszystkie strony kropelkami jakiejś ciepłej, lepkiej cieczy. Przyjrzał się temu dokładniej.

Przedziwna ręka wystawała z mostka chłopaka. Zdał sobie sprawę, że tajemnicza istota trzyma… jego serce. Shawney nie był w stanie krzyknąć, nie mógł się ruszyć, skazany został na obserwację własnej zguby.

Palce rozchyliły się, ukazując mięsień sercowy. Z każdą chwilą uderzał coraz słabiej. Teraz z uciętych arterii wyskakiwały kawałki lodu, a i całe serce przybrało inny odcień.

Chłód. Biło od niego chłodem. 

– Twoja krew należy do tego lasu – rozległ się zachrypły, przegniły głos, brzmiący jak potępienie w czystej postaci.

Nagle niezidentyfikowana ręka cofnęła się, zostawiając lodową bryłę między płucami nieszczęśnika. Shawney odzyskał kontrolę nad swoimi kończynami. Zszokowany próbował dostać się do drzwi frontowych, ale jedynie zatoczył się i uderzył potylicą w krawędź tarasu.

 

***

 

Młodzieniec krzyknął, gdy wybudził się z surrealnego koszmaru. Dochodząc do siebie zauważył, że klęczy, a ręce przywiązane ma do jakiegoś słupa. Chciał wypluć ślinę, ale opluł samego siebie. Usta zakrywał mu przedziwny kaganiec. Otworzył oczy, ale nic się nie zmieniło. Nie wiedział, czy stracił wzrok, ktoś mu zasłonił oczy, czy po prostu było ciemno.

Czuł głód. Potężny głód, który skręcał żołądek w każdą możliwą stronę. Oddałby wszystko za gigantyczne śniadanie. Do tego chłód pomieszczenia kąsał nagą skórę jego torsu, a obtarte nadgarstki piekły niemiłosiernie.

Stuknął metal. Do pomieszczenia wpadło nieco promieni słonecznych, które oświetliły betonowe schody.

Czyli piwnica.

Odgłosy trekkingów wypełniły schron, a po chwili dołączyła do nich sylwetka Ahanu. Musnął palcem włącznik światła, przez co Shawney doznał chwilowego szoku.

Indianin w jednej ręce trzymał przenośną lodówkę, w drugiej coś, co wyglądało jak czaszka jakiegoś mięsożercy. Mężczyzna zbliżył się do bratanka, odłożył oba przedmioty na ziemię i zauważył, że tamten już nie śpi.

– Co ci, kurwa, mówiłem o wyłażeniu na dwór bez mojej zgody, hę? – Poważny ton Indianina przeszył młodzieńca na wylot. – Co ja mam teraz z tobą zrobić?

– Po kiego trzymasz mnie w piwnicy jak jakiś zbok? – warknął Shawney. – Może nie jesteś Ahanu, co? Tylko jakiś skurwielem, żerującym na…

Ahanu doskoczył do chłopaka i chwycił go za szczękę.

– Dzielę z tobą krew, a przez twoją głupotę zaczynam się tego wstydzić. – Puszczając podbródek chłopaka, miotnął nim na bok. – Nawet nie wiesz, co żeś narobił.

– O co ci chodzi?

– Mówiłem ci, żebyś nie wychodził samemu z domu, prawda?

– Ale co to ma do rzeczy?!

– Wszystko! – krzyknął, wstał chwiejnie i złapał się za włosy. – Wszystko, bezmyślny gówniarzu!

– Może zamiast mnie obrażać to mi wytłumaczysz dlaczego trzymasz mnie półnagiego w piwnicy, traktując jak psa ze wścieklizną?!

Ahanu stanął, obrócił się, a w jego oczach zagościła pustka. Twarz przybrała formę maski, w której próżno było szukać jakichkolwiek emocji.

– Z tobą może być gorzej, niż z wściekłym psem – odpowiedział spokojnie, chociaż w tym stoicyzmie kryła się złość wymieszana ze strachem. – Nawet nie wiesz, w jak poważnej sytuacji właśnie jesteśmy.

– To skoro to takie ważne, to dlaczego mi nie wytłumaczyłeś wcześniej?

– A uwierzyłbyś mi wtedy, że po okolicy grasuje mściwy duch śmierci, który przemienia ludzi w kanibalistyczne potwory?!

Shawneya zatkało. Wlepiał skonsternowany wzrok w wuja. Bezcelowo szukał prawidłowych połączeń w mózgu, ale jakiekolwiek próby kończyły się fiaskiem.

– Z pełnym szacunkiem, ale co to za bzdury? Najpierw wilki, a teraz to?!

Ahanu złapał się za nos i zamknął przy tym oczy. Westchnął głośno i wiedząc, że samą rozmową nic nie zdziała, podniósł klapę lodówki i wyjął z niej dwa przedmioty. Jednym była miska z sałatką, drugim zaś mięso z łosia.

W prawej ręce trzymał wegetariański posiłek a w lewej – coś, od czego normalnie Shawney by stronił. Kucnął przed bratankiem i podniósł oba te dania, wiedząc, że młodzieniec jest niemiłosiernie głodny.

– Które wydaje ci się atrakcyjniejsze? – zapytał.

Młodzieniec chciał spojrzeć na sałatkę, jednak coś sterowało nim wbrew jego woli. Serce zabiło szybciej, gdy poczuł zapach świeżego mięsa. Ślina zaczęła wyciekać z ust. Był teraz biernym obserwatorem swoich ruchów, nie mógł ruszyć żadnym mięśniem. Pożerał stek oczami, skóra twarzy napłynęła krwią z podniecenia. Jedyne czego teraz chciał, to zanurzyć zęby w soczystym mięsie.

– Ha! – Ahanu wstał i rzucił oboma przedmiotami gdzieś w kąt pomieszczenia. – Czyli jest gorzej, niż myślałem. Kurwa mać! – krzyknął i kopnął lodówkę, której zawartość rozsypała się po podłodze.

Teraz zaczęło do Shawneya docierać, że coś faktycznie jest nie tak. Przecież nienawidził mięsa, nie lubił tego smaku, a i też nie chciał przykładać ręki do cierpienia zwierząt. Przypomniał sobie w tej chwili o sercu i dłoni, sterczącej z jego mostka. Pochylił głowę, ale zobaczył jedynie czystą, nieporanioną klatkę piersiową. Nic nie wskazywało na to, że faktycznie coś rozszarpało jego tors.

– W… wendigo? – Shawney zapytał cicho, słowa ledwie przechodziły przez ściśnięte strachem gardło.

Ahanu uderzył chłopaka otwartą dłonią w twarz.

– Nie wypowiadaj tej nazwy.

Shawney wyszczerzył zęby wbrew swojej woli. Mięśnie drgały i rozciągały się, sterowane nieznaną mu siłą. Po chwili jednak zdobył się na wypowiedzenie kolejnych słów:

– Czy to coś… jest we mnie?

– Zaraz się okaże – odpowiedział Ahanu, po czym chwycił niedźwiedzią czaszkę i uniósł przed twarzą chłopaka. – Spójrz głęboko w te oczodoły. Nie mrugaj.

Tak też zrobił. Nie miał siły na kłótnię, podążał za zaleceniami wuja z nadzieją, że uda mu się wybrnąć ze szlamu, w który wpadł. Zanurzył się w otchłani pustych oczu, a jego świadomość odpłynęła, uniosła się na inny poziom, by ponownie wrócić do ciała, które jednak już nie było tym samym organizmem dwudziestodwulatka. 

 

***

 

Otaczał go krąg indiańskich kobiet. Ubrane w kolorowe stroje tańczyły, skandując groteskową pieśń w języku Apsáalooke. Poruszały się powoli w jednym kierunku, co poniektóre trzymały palące się pochodnie. Nie rozumiał, dlaczego się tam znalazł, chociaż miał wrażenie, że wiedział co zrobić. Obserwował rytuał, a wszystkie pary oczu zwrócone były ku niemu. Oceniały go, sądziły, ale z drugiej strony wyczuwał w nich współczucie i chęć pomocy.

Zdał sobie sprawę, że patrzy na wszystko z innej wysokości, niż zwykle. Kobiety były znacznie niższe, ziemia wydawała się odleglejsza. Spojrzał na swoje dłonie. Czarne, jakby gnijące, a palce przypominały korzenie. To ta sama ręka, która wczorajszej nocy trzymała jego serce.

Krąg ognia się zacieśniał. Odczuwał coraz większe ciepło. Napełniało go strachem, zaczynał panikować. Nie chciał ognia, nie chciał ciepła, pragnął uciec do chłodu nocy, gdzie był bezpieczny. Musiał coś zrobić. Głód coraz bardziej dawał się we znaki, nie miał siły, by uciekać przed niebezpieczeństwem gorąca. 

Przed nim, na kamiennym ołtarzu, leżało ciało mężczyzny. Tego samego, którego zdjęcie pokazano w telewizji przy okazji reportażu o zaginięciach. Był nagi, a jego umięśnione nogi wydawały się takie… smaczne. Obejrzał się jeszcze raz na resztę, po czym dotknął brzucha mężczyzny. Shawney musiał się schylić, miał może jakieś trzynaście stóp wzrostu. 

Głód był nieznośny. Musiał go zaspokoić. Nie mógł dłużej czekać. Wyszczerzył zęby, po czym wgryzł się w udo ofiary. Krew bryznęła na wszystkie strony, rozszarpał arterię. Mężczyzna, jeszcze przed chwilą śpiący, zaczął przeraźliwie wrzeszczeć. Próbował wyrwać się z objęcia monstrum, jednak jego siła nie mogła rywalizować z potęgą wygłodniałego demona.

W tym momencie przed oczami Shawneya zaczęły przelatywać obrazy. Widział na nich las, ścieżki, drzewa, ciała, krew, wnętrzności, znowu las, dom Ahanu, Shawneya we własnej osobie… Teraz przed oczami miał jedynie rozszarpany mięsień mężczyzny.

Czuł, jak ludność go ocenia. Chciał się ich pozbyć, z każdą chwilą nabierał coraz większych sił. Wrzask człowieka denerwował. Odgryzł pokaźny kawałek nogi i wbił się w szyję ofiary, by ją uciszyć. Błogi smak krwi działał uspokajająco, ludzka była w końcu najlepsza. Gdy ofiara wypuściła ostatni oddech z płuc, przez martwe usta przemówił ten sam przegniły głos, który towarzyszył jego sercu.

– Jesteś następny. Tobie przypada zaszczyt goszczenia wiindigoo. On nie podołał, jednak ty jesteś inny. Jesteś stąd. Zabij Ahanu. Zjedz go. Posiądź jego siłę. Pozbądź się szkodnika.

Posoka ściekała z ust i spadała na ziemię. Chciał spojrzeć na swoje stopy, ale zamiast tego ujrzał, że stoi we wrzącej krwi. Rytualne tancerki zbliżały się coraz bardziej, nie zważając na brodzenie w rozgrzanych płynach ustrojowych. Wendigo podniosło wzrok i w ostatniej chwili zobaczyło, jak mknie ku niemu mężczyzna z dzidą, której grot rozżarzony był do białości. Potwór zamachnął się i już miał uderzyć napastnika, gdy Shawney nagle wybudził się z transu.

 

***

 

Otworzył oczy i zobaczył wuja, trzymającego rozpalony pogrzebacz przed jego klatką piersiową.

– Nie mogę – jęknął Ahanu, stojąc jak wryty. – Wiem, że to już nie ty, Shawney, ale nie mogę! Dlatego właśnie twój ojciec miał trzymać was z daleka! To ja miałem być ofiarą lasu, nie ty!

Shawney rozejrzał się po otoczeniu. Wszędzie walały się kawałki pogryzionej łosiny, a on sam krwawił z ust. Nie miał już kagańca, leżał kilka kroków od niego. Shawney miał wrażenie, jakby nie mógł odczuwać emocji. Jedyne co go bolało, to lodowate serce, topione gorącem metalu.

– Co się dzieje, wujku? – zapytał, chociaż nie były to jego własne słowa.

– Nie jestem już twoim wujkiem, nie jestem już twoim wujkiem, nie jestem już twoim wujkiem! – powtarzał Ahanu, a w kącikach jego oczu pojawiły się łzy. – Pieprzona klątwa, pieprzony demon i pieprzone więzy krwi! – Z każdym kolejnym zdaniem słowa traciły pierwotne brzmienie, aż mężczyzna rozpłakał się z rozpaczy i uklęknął. – Za… zawiodłem… miałem chronić… – załkał. – Dom… łapacze… to wszystko miało go trzymać z dala…

Shawney, który jeszcze przed chwilą miał ochotę uciec z tego świata, schować się pod kołdrą i zniknąć, zaczynał odczuwać coraz większy głód. Pierwotne uczucie i potrzeba przyćmiły ludzkie emocje na rzecz przetrwania. Myślał teraz tylko o mięsie. Musiał zaspokoić łaknienie.

– Uległeś perswazji Shawneya, Ahanu. Jesteś słaby. Nigdy nie powinieneś był go tu wpuszczać – wycharczał demon ustami młodzieńca. – Zawsze byłeś. Wiedziałem, że rodzina to twój słaby punkt.

– Zamknij się!

Do ich uszu dobiegł odgłos kół pickupa na żwirze. Ktoś właśnie wjechał na posesję. Potwór w skórze Shawneya szybkim ruchem podniósł głowę i ulokował wzrok na wejściu do piwnicy.

– Ahanu, chodź no tu! Udowodnij, że u chłopaka jest wszystko w porządku, zboku! – krzyczał Mark, myśliwy z baru. – Mam dość bezczynności!

Charakterystyczny odgłos przeładowania strzelby. Kroki były coraz bliżej. Ahanu spojrzał w kierunku wyjścia, wstał i chwiejnym krokiem zaczął iść w tamtą stronę. Nagle zza klapy wyłoniła się lufa strzelby Marka, a zaraz za nią jej właściciel. Spojrzał wpierw na rozbitego Ahanu, potem na spętanego Shawneya. Oczy myśliwego zapłonęły żywym ogniem, wycelował w nogi gospodarza.

– Wiedziałem, że jesteś pojebany!

– To nie tak… – Ahanu nie zdążył dokończyć.

Śrut połamał obie jego nogi, posyłając go na ziemię. Krwawa smuga przyozdobiła podłogę. Zapach świeżej, gorącej krwi pobudził monstrum, chciało spróbować, musiało spróbować. To była jucha silnego, dobrze odżywionego mężczyzny. Najlepsza. Ta, o której mówiło mu wiindigoo.

– Jezusie kochany, co on ci zrobił? – zapytał Mark, przewieszając strzelbę przez ramię. – Chodź, pomogę ci. Matko boska, co za zboczeniec. Żeby tak własnego członka rodziny… Chryste.

Rozwiązał to, co jeszcze niegdyś było chłopakiem i pozwolił mu oprzeć się na własnym barku. Wychodząc z piwnicy usłyszeli niknący głos Ahanu.

– Mark… popełniasz błąd… – wykrztusił z siebie, po czym stracił przytomność.

Dotarli do auta, Mark posadził Shawneya obok siebie.

– Dobra, pojedziemy do szpitala, sprawdzimy czy wszystko w porządku, okej? Musisz mi powiedzieć, co ci robił, Jezu, ten skurwysyn. Dotykał cię, zam… – Głos mężczyzny zaczął ginąć w eterze. Zmysły demona się wyciszyły, w końcu ofiarę miał zaraz przed sobą. To byłaby jego pierwsza osobiście upolowana zwierzyna. Czekała na niego.

Skupił się na tętnicy szyjnej Marka. Taka smaczna, taka pożywna. Mężczyzna oderwał wzrok od wendigo, spojrzał przed siebie. To był idealny moment na atak. 

Koniec

Komentarze

Hej, Barbarzyńco! 

 

Przeczytane, wrócę z opinią, jak siądę do kompa (pewnie wieczorem). Tymczasem masz klika i obietnicę, że będę marudził, ale też chwalił. 

 

Pozdrówka! 

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Krokusie!

 

Cieszę się, że Ciebie tu widzę. Dziękuję za lekturę i za klika. <3

Czekam z (nie)cierpliwością na Twoje marudzenie. :D

 

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Przeczytawaszy.

Hej, oidrin.

 

Super. :3

Czekam do czerwca w takim razie!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Wracam ;) Takie rzeczy, które wyłapałem:

Do klimatu dodawały krople deszczu

do skreślenia

Zaczęło dziać się z nim coś dziwnego, z każdą chwilą uderzało coraz słabiej.

pół zdania do wykreślenia. Ej, to serce jest wyrwane z klatki piersiowej – coraz wolniejsze bicie nie jest ani trochę dziwne.

W prawej ręce trzymał danie wegetariańskie, a w lewej – coś, od czego normalnie Shawney by stronił. Kucnął przed bratankiem i podniósł oba te dania, wiedząc, że młodzieniec jest niemiłosiernie głodny.

powtórka – może to drugie zamienić np. na “posiłki”

 

Marudzenie:

Masz skłonności do, moim zdaniem, zbyt szczegółowego opisywania niektórych rzeczy. To rzecz z pewnością bardzo subiektywna, ale mnie ukłuły np. te momenty:

nagle poczuł rozrywający ból w piersiowej części kręgosłupa, który po chwili przeszedł na klatkę piersiową.

może po prostu ból kręgosłupa, który później przeszedł na mostek/splot słoneczny – jak już się dowiedziałem skąd ten ból, to i tak wszystko ogarnąłem

Ahanu złapał się za mostek nosa,

szukam w necie czym jest “mostek nosa” i nie znajduję – może po prostu za nos i zamknął przy tym oczy.

Podobnie jest z niepotrzebnie rozbudowanymi zdaniami, które da się zawrzeć w kilku słowach, niestety nie zanotowałem już przykładów przy czytaniu. Gdybyś momentami nieco uprościł zdania, wyszłoby to stylowi na lepsze. Ale to powyższe marudzenie jest bardzo subiektywne, więc weź to z odpowiednim dystansem.

Druga rzecz, nad którą zamarudzę, to “amerykańskość”. Jest i fajnie, i masz jeszcze dużą rezerwę. Pierwsza rzecz, to bar. Shawney wszedł do baru i…. wpadłem w czarną dziurę, bo nie wiedziałem, czy jest tłoczno, czy przestronnie itd. ale to już rzecz poboczna. Zorientowałem się, że jest raczej luźno i klimat jest bardziej swojski – zaczęło to wychodzić fajnie, ale brakło jeszcze jakiegoś podkręcenia tego. No i Ahanu przyjeżdża toyotą. Pewnie hiluxem, ale to zostawiłeś w domyśle i bałem się, że mógłbyś wsadzić go do aygo, albo nawet priusa. Toyota jest o tyle nieszczęśliwa, że niekoniecznie kojarzy się z USA. Gdyby to był jeep, dodge albo GM, to co innego. Albo po prostu ciężarówka/półciężarówka/pickup. I to znów są rzeczy subiektywne, ale wtedy cała na biało wpada….

….jednostka metryczna:

Do rozmowy włączył się siedzący kilka metrów od chłopaka mężczyzna.

Prawie każdy centymetr ścian zajmowały łapacze snów,

Wysoka na może cztery metry rzecz

kilka kroków dalej / każdy cal / dwanaście stóp

I to już nie jest przyczep – to wg. mnie błąd merytoryczny.

Tą amerykańskość psuje też zachowanie Ahanu, gdy przyjeżdża Mark – zbyt beztrosko daje radę wejść do miejsca, gdzie jest bohater. Amerykanin będzie bronił swojej posiadłości do upadłego, jeśli nie chce żeby ktoś wszedł, to zasłoni wszystko własną piersią.

 

Ok, dosyć marudzenia.

To co doceniam najbardziej, to (poza wspomnianym wtargnięciem Marka) dobre uzasadnienie działań bohatera. Nie ma sytuacji, że ktoś wychodzi np. do lasu, bo stwierdza, że będzie fajnie – moim zdaniem zachowania są dobrze umotywowane, np. Shawney wyszedł tylko na fajkę na werandę, bo nie mógł zasnąć, zakaz Ahanu potraktowałbym jako zakaz wychodzenia do lasu.

Postać Ahanu była tajemnicza i do pewnego momentu myślałem, że to właśnie on będzie tym złym – dałeś radę mnie zwieść.

Dość szybko zorientowałem się też, że nie będzie happy-endu. Nakręciło mnie to – wiedziałem, że to wszystko się źle potoczy i jeszcze bardziej byłem ciekaw jak to rozwiążesz.

Dodatkowo jest napisane całkiem przyzwoicie, nie potykałem się przy czytaniu. Do śniadania weszło całkiem przyjemnie.

I to jest właśnie uzasadnienie mojego wcześniejszego klika ;)

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Krokusie!

 

Doczekałem się. <3

 

Masz skłonności do, moim zdaniem, zbyt szczegółowego opisywania niektórych rzeczy. To rzecz z pewnością bardzo subiektywna, ale mnie ukłuły np. te momenty:

To jest taka pierdoła, która przyssała się do mnie jak upierdliwa pijawka i nie chce puścić. :P

Chociaż z każdym tekstem jest tego trochę mniej i wciąż z tym walczę (kiedyś, och, kiedyś to potrafiłem pisać takie pseudo-sienkiewiczowskie opisy, że głowa mała. :D).

szukam w necie czym jest “mostek nosa”

Miałem na myśli nose bridge, więc trochę „domowym sposobem” to przetłumaczyłem. Może jest jakieś lepsze słowo na to, które mi gdzieś umknęło?

Gdybyś momentami nieco uprościł zdania, wyszłoby to stylowi na lepsze.

Staram się. :D

Dzięki, że o tym mówisz. Silniejsza motywacja, żeby zwracać jeszcze mocniej uwagę na te aspekty.

 

Zorientowałem się, że jest raczej luźno i klimat jest bardziej swojski – zaczęło to wychodzić fajnie, ale brakło jeszcze jakiegoś podkręcenia tego.

Właśnie chodziło mi o taki raczej małomiasteczkowy bar późną porą, gdzie jest kilku stałych bywalców, jakieś tajemnicze typy i reporter w telewizji. Ale chyba w miarę wyszło, bo ostatecznie się połapałeś. :P

No i Ahanu przyjeżdża toyotą. Pewnie hiluxem, ale to zostawiłeś w domyśle i bałem się, że mógłbyś wsadzić go do aygo, albo nawet priusa.

Aaa, widzisz, przy Marku dałem znać, że chodzi o pickupa, natomiast w przypadku toyoty Ahanu wziąłem to w domysł (a warto byłoby wspomnieć, że to też good ‘ol truck). Trafne spostrzeżenie. A wybrałem toyotę, bo pomimo nieamerykańskiego brzmienia, jest marką, którą często można zobaczyć na drogach w Montanie. :D

 

….jednostka metryczna:

Uuu, tutaj moja nieuwaga się wkradła. Skupiłem się na pobocznych aspektach amerykańskości a umknęła mi taka oczywistość. Nawet w Baśniowcach szukałem jakichś przedziwnych rzymskich miar, żeby pasowało do miejsca i czasu ;_;

Dzięki za wskazanie na to, poprawię od razu, bo aż wstyd. :P

zbyt beztrosko daje radę wejść do miejsca, gdzie jest bohater. Amerykanin będzie bronił swojej posiadłości do upadłego, jeśli nie chce żeby ktoś wszedł, to zasłoni wszystko własną piersią.

Hmm, to prawda, tak, aczkolwiek starałem się pokazać, że w tamtym momencie Ahanu był absolutnie rozbity psychicznie. Chwieje się na nogach, nie potrafi pogodzić się z zaistniałą sytuacją, tak też nie zdążył zareagować na przyjazd Marka. Niemniej trafna uwaga, chociaż w tej sytuacji myślę, że okoliczności nieco łagodzą sposób, w jaki Ahanu się zachowuje. :3

 

To co doceniam najbardziej, to (poza wspomnianym wtargnięciem Marka) dobre uzasadnienie działań bohatera. Nie ma sytuacji, że ktoś wychodzi np. do lasu, bo stwierdza, że będzie fajnie – moim zdaniem zachowania są dobrze umotywowane, np. Shawney wyszedł tylko na fajkę na werandę, bo nie mógł zasnąć, zakaz Ahanu potraktowałbym jako zakaz wychodzenia do lasu.

Bardzo się cieszę, że doceniłeś ten aspekt. <3

Zależało mi na tym, żeby bohater nie był kolejną średnio-inteligentną wydmuszką, która idzie do lasu, bo poczuł nieodpartą chęć, czy coś takiego. Chciałem uzasadnić jego działania w sposób prozaiczny, ale na tyle, żeby był po prostu autentyczny. Dzięki :D

 

Postać Ahanu była tajemnicza i do pewnego momentu myślałem, że to właśnie on będzie tym złym – dałeś radę mnie zwieść.

I to też był jeden z głównych filarów, na których położyłem to opowiadanie, więc miło mi, że zwróciłeś na to uwagę. W tego typu opowiadaniach często wychodzi, że to właściciel domku/rodzina/ktośtamwpobliżu jest antagonistą, więc chciałem zrobić myk i przeprowadzić czytelnika przez fabularnego fikołka, gdzie to protagonista staje się własnym prześladowcą. ^^

Podobnie zresztą z Markiem – opisałem jego postać jako raczej odrażającą. Ktoś mógłby pomyśleć, że o! To ten złol na pewno.

Ktoś inny za to – hmm, za dużo wskazówek, to na pewno nie może być główny zły, to byłoby zbyt oczywiste. Taka zabawa z domysłami czytelnika. :D

 

Dość szybko zorientowałem się też, że nie będzie happy-endu. Nakręciło mnie to – wiedziałem, że to wszystko się źle potoczy i jeszcze bardziej byłem ciekaw jak to rozwiążesz.

Usłyszenie od czytelnika, że dążyło się z zaciekawieniem do zakończenia to jeden z największych komplementów, jakie tekst i autor mogą otrzymać. Dziękuję <3

 

Dodatkowo jest napisane całkiem przyzwoicie, nie potykałem się przy czytaniu. Do śniadania weszło całkiem przyjemnie.

I to jest właśnie uzasadnienie mojego wcześniejszego klika ;)

Bardzo mi miło, że umiliłem Ci śniadanie. ^^

 

Dzięki za obszerny komentarz, klika i pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Specjalistą od anatomii nie jestem, ale ten "nose bridge" to chyba po prostu grzbiet nosa ;)

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Racja, fanthomasie, dziękuję. ^^

A jak opko? :D

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Początek mi się podobał, ale potem klimat gdzieś się ulotnił. Na pewno na plus odmienna tematyka folkowa, choć wydaje mi się, że można było z tego wycisnąć więcej.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Dzięki za opinię. ^^

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Witaj Barbarzyńco!

 

Niestety, na początek będę musiał trochę pomarudzić.

pokazywano właśnie zdjęcie jakiegoś mężczyzny.

Mężczyzna to dwudziestoczteroletni mieszkaniec hrabstwa Powell

Średnio to zestawienie brzmi. Wystarczyłoby moim zdaniem bez tego pierwszego “mężczyzny”.

 

Nowy tutaj? – zapytał barman, nalewając czarny płyn do kubka. – Nie widziałem cię tu wcześniej.

Barman dwa razy mówi w zasadzie to samo.

 

– Czekasz na kogoś, swoją drogą? – zapytał barman, przecierając blat zmiętoloną ścierką. – Pytam, bo ostatnio dziwne rzeczy się dzieją w okolicy, jak pewnie słyszałeś.

– W jakim sensie? 

Trochę ta wymiana słów drętwa. “Czekasz na kogoś, swoją drogą?” brzmi średnio. Może inny szyk zdania?

 

Chodzi… o te całe zaginięcia w hrabstwie? – Shawney oparł się o ścianę, zmarszczył brwi i spojrzał na wujka z zaciekawieniem w oczach. – Coś tam mi się obiło o uszy. A o co dokładnie chodzi? – zapytał, po czym czknął.

– Wilki grasują po okolicy, a że w lasach mało zwierzyny, to zaczęły atakować ludzi. Obiecujesz, że nie będziesz wychodzić bez mojej zgody?

A jak dostanie jego zgodę to wilki przestaną grasować i będzie bezpieczny? ;)

 

Znalazłszy źródło ognia, wsunął stopy w kapcie i po cichu, starając się nie skrzypieć każdą możliwą deską,

Chodzi o to, że znalazł zapalniczkę? Bo brzmi, jakby już się coś paliło, a on znalazł przyczynę ognia.

 

W pokręcanych, ziemistych pal

Poskręcanych? Pokręconych?

 

Zdał sobie sprawę, że tajemnicza istota trzyma… jego własne serce. Shawney nie był w stanie krzyknąć, nie mógł się ruszyć, skazany został na obserwację własnej zguby.

Palce rozchyliły się, ukazując mięsień sercowy.

Jak to ukazały serce? Przecież widział już wcześniej, że to serce.

 

Młodzieniec krzyknął, gdy wybudził się z surrealnego koszmaru. Dochodząc do siebie zauważył, że klęczy, a ręce związane ma za jakimś słupem…

Pomyślałem, że jemu się to śniło (wybudził sie z surrealnego koszmaru), ale dalsza część opowiadania brzmi tak, jakby to zdarzyło się naprawdę.

 

– Co ci, kurwa, mówiłem o wyłażeniu na dwór bez mojej zgody, hę? – Poważny ton Indianina przeszył młodzieńca na wylot. – Co ja mam teraz z tobą zrobić?

Ja zrozumiałem wcześniej, że wujek zabrania mu się szwędać po okolicy, bo grasują tu wilki, ale chyba na taras mógł wyjść zapalić?

 

 

Dalsza część mi sie już podobała. Testowanie chłopaka mięsem, sen, przemiana. Zdarzają się jeszcze dysonanse, ale już tak nie rażą jak we wcześniejszej części. Na przykład:

W tym momencie przed oczami Shawneya zaczęły przelatywać obrazy. Widział na nich las, ścieżki, drzewa, ciała, krew, wnętrzności, znowu las, dom Ahanu, Shawneya (siebie?) we własnej osobie… Teraz przed oczami miał jedynie rozszarpany mięsień mężczyzny.

Nie za bardzo rozumiem. To co on widział, las, ścieżki, drzewa, itd. czy jedynie rozszarpany mięsień?

Czuł, jak ludność go ocenia.

Jaka ludność? Skąd tu nagle ludność? I czemu demon przejmuje się jakąś oceną? On właśnie żywcem pożera człowieka i myśli, jak go inni oceniają? :D

 

Wendigo podniosło wzrok i w ostatniej chwili zobaczyło, jak mknie ku niemu mężczyzna z dzidą, której grot rozżarzony był do białości. Potwór zamachnął się i już miał uderzyć napastnika, gdy Shawney nagle wybudził się z transu.

Ten opis jest nieczytelny. Po pierwsze, co to jest Wendigo? To ten Shawney przemieniony? Ale drugie zdanie brzmi, jakby potwór i Shawney to były dwa osobne byty. Potwór ma uderzyć, a Shawney się wybudza.

 

– Uległeś perswazji Shawneya, Ahanu. Jesteś słaby. Nigdy nie powinieneś był go tu wpuszczać – wycharczał demon ustami młodzieńca.

Nie rozumiem, jakiej perswazji? Kiedy Shawney przekonywał go do swoich racji? Nie pamiętam takiej sceny wcześniej. Chodzi o to, że Shawney chciał odwiedzić swojego wujka?

 

Śrut połamał obie jego nogi, posyłając go na ziemię.

Nie jestem pewien czy to możliwe.

 

Miałem mieszane uczucia. Sama historia w porządku, podobała mi się. Prosta, ale się logicznie spina. Najciekawiej było od momentu jak wyszedł zapalić, a potem, jak go wujek przywiązał i dumał, co z nim zrobić. Pomysł, że Mark ze szlachetnych pobudek wydaje na siebie wyrok, też jest nienajgorszy. Natomiast słabo moim zdaniem wypadły dialogi. Dużo jest też niedoróbek w tekście, które wymieniłem wyżej, a które wynikają, jak sądzę, z pośpiechu przy pracy nad tekstem. Szamański wątek tylko liźnięty, wymagałby pogłębienia.

Nie jest źle, ale mogłoby być lepiej. Kliknę za klimat. :)

Hej, kronosie!

 

Marudź marudź, zawsze coś przydatnego z tego wyciągnę. :D

 

Barman dwa razy mówi w zasadzie to samo.

Tak, ale spotykałem się często z takim zestawieniem w wypowiedzi. ^^

Pyta, czy jest nowy, a potem uzasadnia dlaczego tak uważa 

A jak dostanie jego zgodę to wilki przestaną grasować i będzie bezpieczny? ;)

Analizując to racjonalnie, to możemy dojść do wniosku, że Ahanu, jako traper ma pojęcie odnośnie ruchów zwierząt w pobliżu. Do tego Shawney był już trochę wstawiony, więc nie czuł potrzeby dalszego kwestionowania jego słów. Ale dobrze, że pytasz :3

Pomyślałem, że jemu się to śniło (wybudził sie z surrealnego koszmaru), ale dalsza część opowiadania brzmi tak, jakby to zdarzyło się naprawdę.

Ach, mógłbym dodać, że wydawało mu się, że to był jedynie sen, podczas gdy to się naprawdę stało. 

Ja zrozumiałem wcześniej, że wujek zabrania mu się szwędać po okolicy, bo grasują tu wilki, ale chyba na taras mógł wyjść zapalić?

Teoretycznie kazał mu nie wychodzić z domu wcale w nocy, więc wszystko się zgadzało. Zasugerował też, że wilki atakują ludzi, zbliżają się do osad, więc bycie zaatakowanym pod drzwiami własnego domu nie byłoby takie nieprawdopodobne.

 

Dalsza część mi sie już podobała. Testowanie chłopaka mięsem, sen, przemiana

Bardzo mnie to cieszy. :D

Nie za bardzo rozumiem. To co on widział, las, ścieżki, drzewa, itd. czy jedynie rozszarpany mięsień?

Widział wspomnienia poprzedniego wendigo, i gdy zainfekowało jego serce, to retrospekcja się skończyła i z powrotem widział mordowanego przez siebie czlowieka.

 

 

Jaka ludność? Skąd tu nagle ludność? I czemu demon przejmuje się jakąś oceną? On właśnie żywcem pożera człowieka i myśli, jak go inni oceniają? :D

Tancerki. :3

Ludzkie emocje przetykają się z demoniczną determinacją, bo przechodzi jeszcze wewnętrzna przemianę. Nie byl już do końca człowiekiem, ale nie byl też w pełni potworem, stąd resztki ludzkiego sumienia.

 

Chodzi o to, że Shawney chciał odwiedzić swojego wujka?

Dokladnie! 

 

I tak, odpowiedni kaliber amunicji śrutowej z odpowiedniej odległości jest w stanie złamać czyjeś nogi. ^^

Dziękuję kronosie za wyczerpujący komentarz i krytykę. Mam nadzieję, że po moich wyjaśnieniach odbiór tekstu się trochę poprawił. :D

Cieszę się, że doceniłeś ogólną historię, przemianę Shawneya i nagły powrót Marka. 

Dzięki wielkie za klika! <3

 

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Hej, hej

Folk-horror w klasycznym wydaniu: przybycie w nowe strony, ostrzeżenie, zignorowanie ostrzeżenia, spotkanie ze złem, bad end. Nic odkrywczego tutaj nie ma, ale to nie wada. Dobrze rozpisałeś znane motywy, czyta się gładko i nie ma większych przestojów.

Zgodzę się z jedną z poprzednich opinii, że dialogi nie wyszły najlepiej. Są dość sztuczne, miejscami naiwne. Nie ma tragedii, ale jakoś brak takiego flow.

Cała reszta ma mniej lub bardziej wiarygodne momenty (umknęło mi, dlaczego chłopak w ogóle przyjeżdża do wujka i czemu wujek go przyjmuje), ale ogólnie trzyma się kupy.

To solidne opowiadanie i dodatkowy plus za wykorzystanie zagranicznego folkloru.

Klika i pozdrawiam

Zanaisie!

 

Bardzo mi miło, że zdecydowałeś się przeczytać opowiadanie i zostawić komentarz.

Postanowiłem iść jedną z typowych dla horrorów ścieżek, dodając co nieco wstawek od siebie, więc cieszę się, że nie jest to czymś złym, a i czytało się dobrze. ^^

Przyłożyłem się bardziej do dialogów na początku, ale istnieje możliwość, że im dalej w las, tym trochę zaczęły tracić ducha. Postaram się przykładać większą uwagę do tego, w jaki sposób postaci rozmawiają ze sobą.

Chłopak pojechał w góry do wuja, żeby zmienić nieco otoczenie i wykorzystać zaginięcia jako inspirację. Ahanu za to uległ Shawneyowi, lata samotności osłabiły go, spowodowały, że obniżył gardę na wieść o bratanku, który za wszelką cenę chce spędzić kilka dni u niego.

Ale cieszę się, że ogólnie się wszystko spina. :3

Zobaczyłem, że znaczna większość tekstów opiera się na rodzimym, słowiańskim folklorze, więc poczułem, że dodanie od siebie motywu wendigo nada trochę świeżości tekstom konkursowym. Fajnie, że doceniłeś.

 

Dziękuję Ci za komentarz i w szczególności za klika!

Pozdrawiam

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Ogólnie fajne, indiański folk jest rzadko spotykany w opowiadaniach (przynajmniej tutaj, na portalu), więc plus za egzotyczny smaczek.

W horrorze wiadomo, czego się można spodziewać, ale przynajmniej kierunek, z którego nadejdzie zło, nie był oczywisty.

Czasami coś masz skopane w technikaliach, ale to zbyt drobne rzeczy, żeby mi się chciało wypisywać.

Babska logika rządzi!

Finklo!

 

A dziękuję, cieszę się, że doceniłaś podejście do tematu od trochę innej strony. :3

Już w ogóle cieszy mnie fakt, że odkrycie źródła zła nadeszło z niespodziewanej strony – dodaje nieco wyraźniejszego smaku do całego opowiadania.

 

Dziękuję za przeczytanie, komentarz i klika! :3

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Zgadzam się z Finklą. Doceniam indiańsko-amerykański klimat i grę z czytelnikiem: wszyscy spodziewamy się, że to Ahanu okaże się tym złym. 

Napisane ciekawie, opowiadanie dobrze się czytało. Podobało mi się wplecenie snu, motyw krwi i rytuału. Interesująca wydaje się też dwuznaczność sceny po opętaniu, gdy do końca nie wiemy, kto będzie ofiarą, a kto mordercą. Ostatnia scena typowo filmowa, jednak urywasz w ostatnim momencie. Zamiast krwi pojawia się groza zapowiadana. 

Zgłaszam do wątku bibliotecznego.

ANDO!

 

Hej, cieszę się, że zajrzałaś. ^^

Taki właśnie był plan – zwodzić czytelnika aż do momentu przełamania akcji, żeby zaskoczyć go możliwie jak najmocniej. Bardzo mi miło, że doceniłaś te zagrywki, jak dwuznaczność sceny po opętaniu, czy przybycie Marka.

Dziękuję za przeczytanie, komentarz i klika!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Horror to niekoniecznie moje klimaty, ale czytało mi się bardzo dobrze :) Wprawdzie sama fabuła nie wydaje się oryginalna, ale wątek indiańskiego folkloru już tak. Mocno wczułam się w atmosferę opisanych miejsc i zdarzeń, więc opisy zdecydowanie na plus. No i jestem wegetarianką, więc tym bardziej odczułam powagę sytuacji ;P

Zdaje się, że brakuje Ci jednego klika, więc poczynię honory ;D

 

Pozdrowienia!

„Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tolkien

Przedpiścy już pomarudzili na styl, ja dodam tylko, że gorycz lepsza jest od gorzkości. Sam wiesz, że powinieneś upraszczać, ale tym razem nie było z tym źle.

Zaskoczyłeś mnie tym, że to Shawney. Podejrzeń nabrałam tylko, gdy powiedział, że jest wegetarianinem, bo z jakiegoś powodu to w literaturze najczęściej oznacza, że postać będzie musiała skosztować ludzkiego mięsa XD Ale oprócz tego – niespodzianka się ładnie udała. Podoba mi się też, że zmieściłeś tam moment rozluźnienia i nawiązania relacji z Ahanu. Klimacik był, a i plus za zagraniczny folklor.

Masz już kliczki, więc tylko Ci pogratuluję dobrego opka :)

„Jak mogła się zamknąć z tym draństwem, a teraz nie chce się otworzyć?! Kto to w ogóle kupił?! Czy ktoś tego używa?!”

ramiona imadła.<– Miś zawsze myślał, że imadło ma szczęki.

– Z tobą może być gorzej, niż z wściekłym psem – odpowiedział spokojnie, chociaż w tym stoicyzmie kryła się złość wymieszana ze strachem.<– Chyba nie chciałeś użyć spokoju, ale imo lepszy byłby. Może można by użyć: …w tym zdaniu…?

Teraz zaczęło do niego docierać, że coś faktycznie jest nie tak.<-- Miś by napisał: …do Shawneya…

– Nie jestem już twoim wujkiem, nie jestem już twoim wujkiem, nie jestem już twoim wujkiem! – powtarzał (+Ahanu), a w kącikach jego oczu pojawiły się łzy.

To były takie drobiazgi, żebyś wiedział, że miś przeczytał od początku do końca. :)

Całość robi wrażenie. Budujesz napięcie stopniowo i takie zakończenie jest logiczne, chociaż może nie zaskakujące. Zdaniem misia tekst zasługuje na znalezienie się w bibliotece. Klik. 

 

Nati!

 

Jeśli pomimo faktu, że horror to nie Twoje klimaty opko i tak Ci się spodobało, to bardzo się cieszę, że udało mi się napisać po prostu dobre opowiadanie, niezależnie od gatunku. :D

Konkurs zdominowany został przez kulturę słowiańską, toteż postanowiłem dodać coś świeżego od siebie i przenieść czytelników za Ocean Atlantycki. Cieszę się, że tylu osobom spodobał się ten zabieg.

Dziękuję za przeczytanie, komentarz i klika! <3

 

Anoiu!

 

Marudzenie w zdrowych ilościach potrafi zdziałać cuda. :D

Tak, wciąż momentami przewija się moja tendencja do udziwniania zdań, chociaż z każdym kolejnym tekstem jest coraz lepiej (na całe szczęście, uff)!

Zaskoczyłeś mnie tym, że to Shawney.

Cel osiągnięty! :D

I faktycznie, nie było to zamierzone, ale jak sobie przypomnę niektóre wątki kanibalistyczne wśród tekstów kultury, to często kanibalizm dotyka właśnie osób niejedzących mięsa. Ciekawe!

Bardzo się cieszę, że opko Ci się spodobało. W dużej mierze horror klimatem stoi, a że udało się go osiągnąć, to pozostało mi jedynie doskonalić te umiejętności!

Dzięki za przeczytanie, komentarz (i chęć klika xD). <3

 

Misiu!

 

Dziękuję za uwagi, spojrzę na tekst i powprowadzam. :3

Bardzo się cieszę, że budowanie napięcia zasłużyło na Twoją pochwałę, miło mi. <3

Dzięki jeszcze raz za komentarz i kliczka. :D

 

Pozdrawiam Was!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Zacznę od tego, co mi się podobało, by później płynnie przejść do marudzenia ;)

Przede wszystkim tematyka, bo wybrałeś egzotyczne (przynajmniej dla mnie) monstrum. I za to naprawdę duży plus. Historia jest logiczna, dobrze rozegrałeś moment wyjścia Shawneya na dwór – potrzeba zapalenia to ludzka rzecz, właściwie chłopak się nie buntuje, potrzebuje tylko dymka ;) Czytało się dobrze, dialogi momentami trochę sztywne, ale nie na tyle, żeby zatrzymywały. Klimacik grozy też jest. Generalnie jest nieźle :)

A teraz marudzenie ;) Czego mi brakowało to klimacik miejsca. W pierwszym momencie myślałam, że jestem po prostu na polskiej wsi. Autobus, przystanek na zadupiu, błoto – wszystko pasuje. Knajpa też całkiem polska. Gdyby nie imiona nie pomyślałabym, że jestem w Stanach. Indiańskość wujka ograniczasz do długich, czarnych włosów i poza tym też jej nie widać. Dom na uboczu ze wszelkimi udogodnieniami też średnio mi pasuje. No, cholernie polskie to.

Klików masz dostatek, władca użytkowników powinien mieć coś do roboty ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Irko!

 

Cieszę się, że pomimo kilku wad opowiadanie i tak Ci się spodobało. ^^

Chciałem odejść nieco od głównej otoczki Baźni, która skupiała czytelników wobec słowiańskiego folkloru, przenosząc nas na drugą stronę Oceanu. Tym bardziej cieszę się z faktu, że stworzyłem całkiem autentycznego bohatera, który nie wpisuje się w typową głupotę postaci w horrorach, a trzyma się bardziej przyziemnych wyborów, które bądź co bądź skazują go na potępienie (jednak właśnie nie wynika to do końca z jakichś jego przewinień czy błędów, a najzwyklejszego opuszczenia gardy). :D

Hmm, mi się właśnie wydawało, że taki bar wprowadzi czytelnika w amerykański klimat. ^^

Knajpy z barem i kanapami, przyklejonymi wręcz do okna kojarzą mi się mocno ze Stanami, toteż postanowiłem wykorzystać ten motyw. Mogłem podkreślić jeszcze trochę jego indiańskość, racja (chociaż zabrakło mi znaków :P_. Z tym domkiem to faktycznie, z jednej strony mógłbym uczynić go jeszcze bardziej odludnym, chociaż z doświadczenia wiem, że czasem nawet takie posesje udaje się w Ameryce podłączyć. :3

 

Dziękuję za przeczytanie, komentarz i klika (w domyśle :D).

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Wciągnęło mnie to opowiadanie. Na pewno ma klimat tajemnicy i grozy, który trzyma czytelnika od początku do końca. Losy postaci mnie zainteresowały – naprawdę byłam ciekawa, co opętało bohatera i czy to, co go spotkało podczas wyjścia na fajkę, było prawdziwe, czy może tylko sennym koszmarem. 

Było parę drobnych zgrzytów, jak “zwisały wisiorki”, “zdobiły ozdoby”, “Do klimatu dodawały krople deszczu” czy “starając się nie skrzypieć każdą możliwą deską”. Zwróć uwagę na powtórzenia i potoczne konstrukcje. Ale pomijając drobne technikalia, ogólnie całość mi się podobała. Wybór indiańskiego folku na plus. 

Sonato!

 

Bardzo się cieszę, że opowiadanie Cię wciągnęło, a budowa fabuły i bohaterów zainteresowały. :D A i miło mi, że doceniasz indiański folklor – nie wiedziałem do końca jak się przyjmie w morzu tekstów ociekających słowiańskością, ale jak widać – było warto!

Faktycznie, te pleonazmy się wtrąciły bezczelnie do tekstu, postaram się zwracać na nie większą uwagę.

Dziękuję za przeczytanie i komentarz! ^^

 

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Na pewno plus za sięgnięcie po folk indiański. Swego czasu o Indianach pisała również Oidrin, więc może u niej zapunktujesz. ;-)

Mamy więc tu rodzaj folku, który pewnie wyróżnia się w konkursie na tle innych. Mamy kawalątek obcej kultury, którą zawsze warto w literaturze przemycić. Jest jakaś fabuła i pomysł na element grozy. Czasami widać jeszcze, że brakuje narzędzi, by w pełni wykorzystać potencjał pomysłu (nie, żebym ja te narzędzia już miał i się wymądrzał^^) poprzez zbudowanie pełnego klimatu, ciut żywszych i bardziej realistycznych dialogów (one jednak sprawiały wrażenie pisanych momentami nieco na siłę). Od czasu do czasu przewijały się też jakieś pomniejsze wpadki językowe, ale to wszystko z czasem się wygładzi, nie ma źle. ;-)

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

CMie!

 

O, cieszę się bardzo, że spodobało Ci się wykorzystanie indiańskiego folku :3

Staram się pracować nad warsztatem, żeby fabuła i ogólny klimat nie cierpiały z powodu nie do końca naostrzonych narzędzi, ale miło mi, że pomimo tego i tak jest nieźle.

Dziękuję za przeczytanie i komentarz! :D

 

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Barbarzyńco, przeczytałam! :3 Podobało mi się. Nie było bardzo straszne, no, ale, naprawdę trudno jest NAPISAĆ horror. Opowiadanie miało fajny klimat, podobały mi się różne obrazowe szczegóły, np.:

 

Krople deszczu bębniły w szyby, a ich odgłosy biły się ze słowami reportera.

Nie jestem pewna, czy podoba mi się “biły się” – ale od razu “usłyszałam” w głowie coś innego.

 

Podobało mi się jeszcze np.:

boskiej ambrozji na miarę faceta po czterdziestce

He, he. laugh

 

– Ahanu, chodź no tu! Udowodnij, że u chłopaka jest wszystko w porządku, zboku! – krzyczał Mark, myśliwy z baru. – Mam dość bezczynności!

To był fajny zwrot akcji.

 

W ogóle “najporządniej” napisane Twoje opowiadanie, które czytałam. Poprawiłabym w nim stosunkowo niewiele. xD Folkowy motyw również ciekawy.

 

Bardzo podobała mi się postać Ahanu i fakt, że wyszedł na jakiegoś zboczeńca, podczas gdy on jeden tam ogarniał. :( xD

 

Przypiełdołki:

 

gęste zadrzewienia

Nie wiem, czy tak się mówi…?

 

Do klimatu dodawały krople deszczu, rozbijające się o szyby i drewniany dach.

Czy to nie jest jakaś kalka z angielskiego?! cool

 

 poblask w szkle (…) wlepił wzrok na własne odbicie.

NA szkle? WE własne odbicie? :P

 

Trzynaście stóp

Moim zdaniem ta liczba zabrzmiała zbyt “doprecyzowująco”. Dwanaście byłoby trochę lepsze – albo piętnaście.

 

Matko boska, co za zboczeniec. Żeby tak własnego członka rodziny… Chryste.

IMO ten “członek rodziny” jest w tej sytuacji nienaturalny. Dałabym: “Żeby tak własną rodzinę…!”

Ech, BC, Ty to jednak masz jakiś problem z tymi wszystkimi pochwami, członkami… cool

 

Ogólnie – bardzo pozytywnie. Na razie przeczytałam jakieś 6-7 opek na Baźnie i Twoje jest w pierwszej trójce. ^^

(Dobrze, że nie widziałam go przed betą.)

(Heheheehehee xD)

 

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Hej, DHBW!

 

Hehe, bardzo się cieszę, że udało mi się udobruchać Ziemniaczka :D

Zwłaszcza, że horror pisany to wyjątkowo wymagający gatunek.

 

W ogóle “najporządniej” napisane Twoje opowiadanie, które czytałam. Poprawiłabym w nim stosunkowo niewiele. xD Folkowy motyw również ciekawy.

O, i to mnie bardzo raduje. :3

 

Bardzo podobała mi się postać Ahanu i fakt, że wyszedł na jakiegoś zboczeńca, podczas gdy on jeden tam ogarniał. :( xD

Ci dobrzy zawsze muszą oberwać xD Biedny…

 

Czy to nie jest jakaś kalka z angielskiego?! cool

Oj ups, istnieje taka możliwość

 

Moim zdaniem ta liczba zabrzmiała zbyt “doprecyzowująco”. Dwanaście byłoby trochę lepsze – albo piętnaście.

A wiesz, tutaj chodziło o 4 metry (często tak wyobrażano sobie wendigo), plus pechowa liczba :3

 

Ech, BC, Ty to jednak masz jakiś problem z tymi wszystkimi pochwami, członkami… cool

Zostaw mnie xDDD

 

Ogólnie – bardzo pozytywnie. Na razie przeczytałam jakieś 6-7 opek na Baźnie i Twoje jest w pierwszej trójce. ^^

O, a to zaskoczenie! Ale bardzo pozytywne :D

Dziękuję i jestem dumny, że tak bardzo przypadło Ci do gustu. Postaram się pisać więcej takich opek, hehe. (No, jeszcze Matka zza morza czyha za rogiem…).

(Dobrze, że nie widziałam go przed betą.)

(Heheheehehee xD)

I cyk, 100 komentarzy xDD

 

Dzięki jeszcze raz i pozdrowionka! <3

 

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Barbarianie miałeś pomysł na opowiadanie i to pomysł całkiem niezły, zwłaszcza że utrzymany w klimacie osobliwych wierzeń Indian, ale cóż… Całe dobre pierwsze wrażenie zostało zniszczone wykonaniem, które, co tu dużo mówić, pozostawia bardzo wiele do życzenia.

 

Bar­man uśmiech­nął się i kiw­nął głową.

Shaw­ney od­po­wie­dział tym samym ge­stem→ Gesty wykonuje się rękami, nie głową, więc barman nie wykonał gestu, a i Shaw­ney gestem nie odpowiedział.

 

– Z po­łu­dnia je­stem… → – Z Po­łu­dnia je­stem

 

W tym samym mo­men­cie dzwon­ki nad drzwia­mi wej­ścio­wy­mi ostrze­gły, że ktoś wszedł do środ­ka. → Raczej: W tym samym mo­men­cie zadźwięczały dzwon­ki nad drzwia­mi wej­ścio­wy­mi, dając znać, że ktoś wszedł do środ­ka.

 

po około dzie­się­ciu mi­nu­tach jazdy w ciszy. Je­dy­nym, co roz­bi­ja­ło ciszę było… → Powtórzenie.

Proponuję w pierwszym zdaniu: …po około dzie­się­ciu mi­nu­tach jazdy w milczeniu.

 

Drob­na re­pli­ka ła­pa­cza snów… → Mała/ Niewielka re­pli­ka ła­pa­cza snów

 

zo­ba­czył, że zaraz przed maską auta stoi mulak. → …zo­ba­czył, że tuż przed maską auta stoi mulak.

 

z su­fi­tu zwi­sa­ły wi­sior­ki, zro­bio­ne… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …u su­fi­tu kołysały się wi­sior­ki, zro­bio­ne

 

– Tyle że ja.. erm… nie jem mięsa. → Pierwszemu wielokropkowi brakuje jednej kropki.

 

Za­mknął chło­dziar­kę piętą i prze­szedł do sa­lo­nu. → Jakoś nie umiem zobaczyć salonu w leśnej chacie Indianina.

 

Ahanu wes­tchnął, odło­żył pusz­ki na stół… → Ahanu wes­tchnął, odstawił pusz­ki na stół

Z otwartej i odłożonej puszki wyleje się zawartość, a jeśli nie została otworzona, może stoczyć się ze stołu.

 

Po­ro­ża zdo­bi­ły ko­lo­ro­we, kwie­ci­ste ozdo­by. → Brzmi to fatalnie.

Zastanawiam się także, czy to poroża dekorowały kolorowe ozdoby, czy raczej kolorowe ozdoby dodawały urody porożom?

Proponuję: Na porożach były zawieszone ko­lo­ro­we, kwie­ci­ste ozdo­by.

 

Ahanu wypił pierw­sze­go łyka bo­skiej am­bro­zji na miarę fa­ce­ta po czter­dzie­st­ce. → …Ahanu wypił pierw­szy łyk

Co to znaczy: …bo­ska am­bro­zja na miarę fa­ce­ta po czter­dzie­st­ce? A co jest ambrozją dla facetów starszych lub młodszych?

 

Do kli­ma­tu do­da­wa­ły kro­ple desz­czu… → Kli­ma­tu do­da­wa­ły kro­ple desz­czu

 

i wle­pił wzrok na wła­sne od­bi­cie. → …i wle­pił wzrok we wła­sne od­bi­cie.

Wlepiamy wzrok w coś, nie na coś.

 

za­śmiał się i wziął so­lid­ne­go łyka. → …za­śmiał się i wypił so­lid­ny łyk.

Łyków się nie bierze.

 

Twarz zajął mu nie­zręcz­ny gry­mas. → Po czym można poznać, że grymasowi brakuje zręczności?

Proponuję: Na twarzy odmalowało się/ uwidoczniło się zakłopotanie.

 

Po­now­nie spoj­rzał we wła­sne od­bi­cie. → Po­now­nie spoj­rzał na wła­sne od­bi­cie.

 

– Dla­cze­go zo­sta­łeś sa­me­mu w tym hrab­stwie→ – Dla­cze­go zo­sta­łeś sa­m w tym hrab­stwie

 

Ahanu po­kle­pał go po barku w przy­ja­ciel­skim ge­ście. → A może: Ahanu przyjacielsko po­kle­pał go po barku.

 

Ob­ró­cił się na drugi bok i przy­krył bar­dziej koł­drą. → Co to jest bardziej kołdra?

Proponuję: Ob­ró­cił się na drugi bok i szczelniej otulił koł­drą.

 

ale ten i tak za­czął zle­wać się zim­nym potem. → Zimny pot może zlewać człowieka, ale człowiek zimnym potem zlewać się nie będzie.

Proponuję: …ale ten i tak za­czął się intensywnie pocić.

 

Na­rzu­cił bluzę z kap­tu­rem na pi­ża­mę… → Wcześniej napisałeś: Shaw­ney po­drep­tał de­li­kat­nie chwiej­nym kro­kiem w kie­run­ku łóżka. Rzu­cił się na ma­te­rac, przy­krył koł­drą i spró­bo­wał za­snąć. → Zastanawiam się, kiedy Shaw­ney rozebrał się i włożył piżamę?

 

jed­nak gęste za­drze­wie­nia sku­tecz­nie blo­ko­wa­ły jego świa­tło. → …jed­nak gęste za­drze­wie­nie sku­tecz­nie blo­ko­wa­ło jego świa­tło.

 

Wy­so­ka na może trzy­na­ście stóp rzecz płyn­nym ru­chem prze­su­wa­ła się od jed­nej stro­ny za­drze­wień na drugą… → A może: Wy­so­ka może na trzy­na­ście stóp rzecz płyn­nym ru­chem prze­su­wa­ła się między gęstym szpalerem drzew, z jednej strony dróżki na drugą

 

Wiatr za­wiał moc­niej, wkradł się za koł­nierz bluzy i ko­szul­ki. → Czy dobrze rozumiem, że prócz bluzy i piżamy włozzył także koszulkę?

 

Poza wzro­kiem do­cie­rał do niego za­pach… → Co to znaczy, że zapach docierał poza wzrokiem? Czy w innej sytuacji zapach byłby widoczny?

 

jego wła­sne serce. Shaw­ney nie był w sta­nie krzyk­nąć, nie mógł się ru­szyć, ska­za­ny zo­stał na ob­ser­wa­cję wła­snej zguby. → Czy to celowe powtórzenie?

 

Palce roz­chy­li­ły się, uka­zu­jąc mię­sień ser­co­wy. Z każdą chwi­lą ude­rza­ło coraz sła­biej. → Piszesz o mięśniu, który jest rodzaju męskiego i raczej pulsuje, nie uderza, więc w drugim zdaniu proponuję: Z każdą chwi­lą pulsował coraz sła­biej.

 

a ręce zwią­za­ne ma za ja­kimś słu­pem. → Na czym polega związanie rąk za słupem?

A może: …a spętane ręce ma przywiązane do jakiegoś słupa.

 

Nie wie­dział, czy stra­cił wzrok, ktoś mu za­sło­nił oczy, czy po pro­stu było ciem­no. → Tu chyba miało być: Nie wie­dział, czy stra­cił wzrok, czy ktoś mu za­sło­nił oczy, czy po pro­stu było ciem­no.

 

wpa­dło nieco świa­tła sło­necz­ne­go, które oświe­tli­ło be­to­no­we scho­dy. → Brzmi to nie najlepiej.

Proponuję: …wpa­dło nieco słonecznych promieni, które oświe­tli­ły be­to­no­we scho­dy.

 

Po­że­rał steka ocza­mi→ Po­że­rał stek ocza­mi

 

Shaw­neya szyb­kim ru­chem pod­niósł głowę i za­fik­so­wał wzrok na wej­ściu do piw­ni­cy. → Czy Shawney na pewno zafiksował wzrok?

 

Śrut po­ła­mał obie jego nogi, po­sy­ła­jąc go na zie­mię. → Co zrobił śrut???

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zostaw mnie xDDD

BC, ja chcę jedynie zwrócić uwagę na fakt, że pewne instynkty – choć naturalne – zgodnie z powszechnie obowiązującymi normami społecznymi powinny, stety-niestety, być trzymane na uwięzi. To dla Twojego dobra, wierz mi. Postaraj się opanować.

 

Co do steka, również miałam wątpliwości i to sprawdziłam – wg wiki obie formy są dopuszczalne:

https://pl.wiktionary.org/wiki/stek

wg odmiany.net – również:

https://odmiana.net/odmiana-przez-przypadki-rzeczownika-stek

Kwestia była na SJP i odpowiedź nie jest jednoznaczna:

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Smazymy-stek;17022.html

Tak więc musisz już sam zdecydować. ^^ (Ale skoro wzbudza wątpliwości, to może jednak lepiej ten stek…?)

Ech, ja to do tej pory nie wiem, czy grałam w brydż, czy w brydża. :( xD

 

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Reg!

 

Czy aby na pewno bardzo wiele do życzenia? Oczywiście, tak jak zawsze, doceniam Twoje uwagi i sugestie poprawek, aczkolwiek nie sądzę, że wykonanie jest aż tak złe, jak wspomniałaś. :/

Nikt inny nie skarżył się aż tak mocno na techniczne usterki, a wśród komentujących znalazło się kilku piórkowiczów i doświadczonych użytkowników, toteż mógłbym się zgodzić, że opowiadanie zostawia trochę do życzenia, ale bardzo wiele…? :((

 

– Z południa jestem… → – Z Południa jestem

Tutaj nie jestem przekonany, bo Południe to obszar od stanu Kolorado i dalej, podczas gdy tutaj chodziło o najzwyklejsze wskazanie kierunku świata. Przyznam się jednak, że zamiast Wyoming wpisałem Wichita (nie mam pojęcia dlaczego, byłem święcie przekonany, że to Wichita). :P

 

Odnośnie gestu:

https://sjp.pwn.pl/sjp/gest;2461455.html

 

Tutaj istnieje też taka definicja: «środek wyrazu scenicznego: nacechowany znaczeniowo ruch ciała towarzyszący mówieniu postaci lub zastępujący słowo»

 

Czy w takim razie nie mogłoby to być dopuszczalne w literaturze?

 

Zamknął chłodziarkę piętą i przeszedł do salonu. → Jakoś nie umiem zobaczyć salonu w leśnej chacie Indianina.

Owszem, istnieją. :3

 

Co to znaczy: …boska ambrozja na miarę faceta po czterdziestce? A co jest ambrozją dla facetów starszych lub młodszych?

Dla młodszych – myślę, że oranżada/coca cola/piccolo, dla starszych – to już zawiera się w przedziale wiekowym po czterdziestce (i starszych) ;)

 

Zastanawiam się, kiedy Shawney rozebrał się i włożył piżamę?

Musiałem w domyśle “umyć go i przebrać”, chociaż z samego tekstu to nie wynika, faktycznie.

 

Czy dobrze rozumiem, że prócz bluzy i piżamy włozzył także koszulkę?

Czy górna część piżamy to nie będzie koszula/koszulka?

 

Pożerał steka oczami→ Pożerał stek oczami

Tutaj już DHBW się wypowiedziała. ^^

 

Śrut połamał obie jego nogi, posyłając go na ziemię. → Co zrobił śrut???

Złamać brzmiałoby lepiej?

 

No nic, czasem bywa i tak.

Postaram się jak najszybciej wprowadzić poprawki, a za przeczytanie i komentarz dziękuję. :3

 

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

BC, ja chcę jedynie zwrócić uwagę na fakt, że pewne instynkty – choć naturalne – zgodnie z powszechnie obowiązującymi normami społecznymi powinny, stety-niestety, być trzymane na uwięzi. To dla Twojego dobra, wierz mi. Postaraj się opanować.

Ej, bo teraz nie wiem, czy żartujesz, czy na serio. :|

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

xDDDD Oczywiście, że to bylo na poważnie. Dostrzegam u Ciebie poważny problem po prostu. <ómiera>

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Czy aby na pewno bar­dzo wiele do ży­cze­nia? Oczy­wi­ście, tak jak za­wsze, do­ce­niam Twoje uwagi i su­ge­stie po­pra­wek, acz­kol­wiek nie sądzę, że wy­ko­na­nie jest aż tak złe, jak wspo­mnia­łaś. :/

Barbarianie, jeśli czytam opowiadanie i muszę wielokrotnie przerywać lekturę, bo potykam się na przeróżnych usterkach to tak, o takim opowiadaniu powiem, że pozostawia wiele, a czasem bardzo wiele do życzenia.

 

Nikt inny nie skar­żył się aż tak mocno na tech­nicz­ne uster­ki, a wśród ko­men­tu­ją­cych zna­la­zło się kilku piór­ko­wi­czów i do­świad­czo­nych użyt­kow­ni­ków, toteż mógł­bym się zgo­dzić, że opo­wia­da­nie zo­sta­wia tro­chę do ży­cze­nia, ale bar­dzo wiele…? :((

Piórkowiczom i doświadczonym użytkownikom zajętym lekturą usterki mogą nie przeszkadzać. Mnie przeszkadzały i to bardzo, ale cóż – nie jestem piórkowiczką, nie mogę się też pochwalić doświadczeniem pisarskim.

Przykro mi, że ten fragment komentarza wywołał u Ciebie aż taki dyskomfort.

 

Tutaj nie je­stem prze­ko­na­ny, bo Po­łu­dnie to ob­szar od stanu Ko­lo­ra­do i dalej…

Byłam przekonana, że Shaw­ney miał na myśli Południe, czyli obszar geograficzno-kulturowy, z którego pochodził, a nie stronę świata.

 

Tutaj ist­nie­je też taka de­fi­ni­cja: «śro­dek wy­ra­zu sce­nicz­ne­go: na­ce­cho­wa­ny zna­cze­nio­wo ruch ciała to­wa­rzy­szą­cy mó­wie­niu po­sta­ci lub za­stę­pu­ją­cy słowo»

Czy w takim razie nie mo­gło­by to być do­pusz­czal­ne w li­te­ra­tu­rze?

Moim zdaniem nie, bo barman nie jest artystą i jego kiwniecie głową nie było środkiem wyrazu scenicznego.

 

Za­mknął chło­dziar­kę piętą i prze­szedł do sa­lo­nu. → Jakoś nie umiem zo­ba­czyć sa­lo­nu w le­śnej cha­cie In­dia­ni­na.

Ow­szem, ist­nie­ją. :3

Skoro tak twierdzisz…

 

Czy górna część pi­ża­my to nie bę­dzie ko­szu­la/ko­szul­ka?

Za SJP PWN: piżama, pidżama 1. «luźny ubiór do spania złożony ze spodni i bluzy»

 

Po­że­rał steka ocza­mi→ Po­że­rał stek ocza­mi

Tutaj już DHBW się wy­po­wie­dzia­ła. ^^

 Wybacz, Barbarianie, ale wypowiedź DHBW nie jest dla mnie istotna. I skoro wolisz jeść steka, jedz go. Ja zjem stek.

 

Śrut po­ła­mał obie jego nogi, po­sy­ła­jąc go na zie­mię. → Co zro­bił śrut???

Zła­mać brzmia­ło­by le­piej?

Barbarianie, nie chodziło mi o to, czy połamał, czy złamał. Nie znam się na tym i tylko  wyraziłam zdziwienie, że śrutem można połamał obie nogi dorosłego mężczyzny.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg,

 

tu nie chodzi o to czy mi przykro, czy nie tak naprawdę. Wiedz, że dla mnie Twoje uwagi są bardzo wartościowe, tylko po prostu zaskoczyło mnie to, że aż tak, hmm, srogo oceniłaś techniczną stronę opowiadania (inne osoby nie zwracały na to uwagi, toteż nie spodziewałem się, że mogło być aż tyle problemów). To głównie raczej drobnostki, ale poprawię je i postaram się, żeby kolejne lektury moich opowiadań były dla Ciebie jak najprzyjemniejsze. ^^

 

I tak, śrut byłby w stanie złamać czyjeś nogi. Zależy też od kalibru, ale owszem, jest to możliwe. 

DHBW

 

Okej, rozumiem xDDDD

 

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

No to kamień z serca, Barbarianie, bo już zaczynałam czynić sobie wyrzuty, że przyczyniłam się do Twego rozgoryczenia. Pragnę też dodać, że słowa: wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia oznaczają to, że podczas lektury bardzo wiele razy potykałam się na wybojach przeróżnych usterek i sformułowań. Nic więcej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za sprostowanie. ^^

Będę starał się, żebyś w przyszłości nie musiała przerywać lektury ze względu na usterki. :P

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Bardzo chwalebne postanowienie, Barbarianie. Ja ze swej strony postaram się ogledniej formułować wrażenia z lektury. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Uwielbiam historię wendigo i skinwalkerów, więc spodobał mi się dobór mitu. Co do samej fabuły nie jestem przekonana, bo brakuje tu umiejętnego budowania napięcia: np. Bohater nic nie przeczuwa do spotkania z wujkiem, a coś mogłoby mu od zawsze nie dawać spokoju. Wendigo stają się przecież tylko ci, którzy mają w sobie tę cząstkę zła czy chciwości od zawsze. Ogólnie podkręcenie amerykańskich klimatów typu obrona domu przed obcym za wszelką cenę czy choćby więcej elementów tła, też zrobiłaby tekstowi dobrze. No, i zakończenie z jednej strony mocne, z drugiej brakuje odrobiny szlifu czy kropki nad i.

Nie ukrywam, że to język jest tutaj problemem, bo pojawiają się liczne kalki z angielskiego i inne drobne niezręczności. Niemniej, jest folk i czuć ten strach, więc było pożywnie i smacznie.

Dziękuję za udział w konkursie i pozdrawiam.

Oidrin!

 

Ach, cieszę się, że dobór mitu Ci się spodobał. :3

Myślałem, że pojawi się więcej wendigo na konkursie, a jednak okazałem się jedynym twórcą, który podszedł do tematu od tej strony.

Jestem całkiem zadowolony z tego tekstu, to mój drugi horror, a też nigdy nie sądziłem, że wezmę się za taki gatunek. Niemniej rozumiem niedosyt i jakieś niedociągnięcia, które z tego wynikły – postaram się popracować nad budowaniem napięcia.

Tutaj do sprawy wendigo podszedłem bardziej od strony samotności i wykluczenia, aniżeli zła w człowieku. Może trochę nietypowe, ale poczytałem kilka artykułów o psychozie wendigo, i własnie często identyfikowano to z takimi sytuacjami.

Kalki już poprawiłem po komentarzu reg, a na przyszłość przyłożę większą uwagę do unikania takich anglicyzmów.

Przedostatnie zdanie mojego komentarza jest jak miód na moje serce – jeśli lektura ostatecznie była przyjemna, to nie pozostało mi nic, jak ukłonić się nisko. :3

 

Dziękuję za możliwość wzięcia udziału i komentarz.

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

BarbarianCataphract mi się podobało ;). Niby nic się nie dzieje, a akcja jest powolna, ale czuć, że gdzieś się czai jakieś zło i nie wiadomo kiedy wyskoczy. Nie słyszałam dotąd o wendigo, więc dziękuję za możliwość poznana tego mitu :)

Pozdrawiam!

Adora!

 

A ja bardzo się cieszę, że opowiadanie się Tobie spodobało. :D

Fakt, że dzięki mnie dowiedziałaś się czegoś nowego wywołuje uśmiech na mojej twarzy. :3

 

Dziękuję za przeczytanie i zostawienie miłego komentarza!

Pozdrawiam ^^

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Cześć, BarbarianCataphract!

Opowiadanie czytało się sprawnie, co jest dużym plusem. Historia opowiedziana jest poprawnie, nie da się w niej pogubić, co też uważam za plus. Jednak sama historia jest dość prosta i jak na horror, mnie raczej śmieszyła. Chłopiec vege jedzący mięso, wujek lubiący chłopców. No, nie wiem, może mam dziwne poczucie humoru.

Pozdrawiam. :) 

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Atreju!

 

Cieszę się, że czytało się dobrze a i historia nie zgrzytała. :D

Dzięki za lekturę i pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Podobało się: Spójne, przekonujące, motyw transformacji i ukazanie, jak działa inna tudzież zmieniona świadomość.

Nie podobało się: Trochę dużo tych łapaczy snów, zahaczają o groteskę.

 

Gratuluję i pozdrawiam!

Olgierdzie!

 

Dziękuję za miły komentarz i krytykę, cieszę się, że pozytywy zdominowały wady. ^^

 

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Anet!

 

W końcu doczekałem się Twojego komentarza z uśmieszkiem. :D

Dziękuję Ci bardzo, cieszę się, że opowiadanie przypadło Ci do gustu. ^^

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Nowa Fantastyka