- Opowiadanie: Realuc - Idealny kandydat na męża

Idealny kandydat na męża

32. Artur zabiera rodzinę na wakacje do domku w górach, ma nadzieję, że wspólnie spędzony czas pozwoli naprawić relacje. Podczas pakowania bagaży pyta żonę, po co jej tak duża walizka, ona jednak nie odpowiada.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Idealny kandydat na męża

Dwudziesta trzecia dwadzieścia trzy.

Kończy pracę o dziewiętnastej. Znowu to robi. Akurat dzisiaj, jak w końcu udało mi się zebrać do kupy i postanowić wziąć sprawy w swoje ręce. Zawiozłem dzieci do babci i zaplanowałem cały weekend we dwoje. Miało być romantycznie i w ogóle. A ona i tym razem szlaja się nie wiadomo z kim, nie wiadomo gdzie. Zapewne poczuję męskie perfumy w jej włosach, a do domu wejdzie radosna jak skowronek. Tylko podczas takich nocnych powrotów jest szczęśliwa, bo do mnie przestała się uśmiechać już dawno temu. Jestem nieudolnym, korporacyjnym zgredem, który wie, że jest zdradzany, a mimo to, z własnej inicjatywy, chce ratować ten związek. Dla dzieci? Z powodu przyzwyczajenia? Rzygam sobą.

Klucz zgrzyta w zamku.

Krótkie skrzypnięcie, wchodzi, zamyka drzwi. Słyszę, jak ściąga płaszcz, szpilki, jak z łoskotem odkłada torebkę na półkę. Patrzę w ekran telewizora, czekając na to, jaką wymówkę wymyśli tym razem. Ale nie przychodzi do mnie. Zamiast tego idzie do kuchni. Otwiera lodówkę, kładzie na stół coś szklanego. Pewnie butelkę z winem. Tak, miałem rację. Dźwięk lejącego się do lampki płynu jest mocno charakterystyczny. Szura krzesło. Odpala zapalniczkę. Olała mnie. Całkowicie mnie, kurwa, zignorowała.

Powinienem odpowiedzieć tym samym. Otworzyć piwo, pójść do biura i mieć na to, ładnie mówiąc, wywalone. Ale nie. Jestem pieprzonym przydupasem i mięczakiem. Od dawna układałem plan uratowania tego związku i fakt, że tej nocy prawdopodobnie również zostałem zdradzony, nie zburzy go. Nie i już.

Wchodzę do zadymionej kuchni.

– Jak tam w pracy? – zagaduję.

– Jak to w pracy. Osiem godzin przeleciało, na szczęście już weekend. – Uśmiecha się sztucznie, po czym wkłada papierosa do pomalowanych na mocną czerwień ust. Paznokcie ma czarne, podobnie jak krótką spódniczkę i koszulę z dekoltem. Na co dzień ani się tak nie maluje, ani nie ubiera.

– Tramwaj się spóźnił? – pytam, siadając naprzeciwko.

Dolewa sobie wina, wypuszcza nosem dym, patrzy w ciemność za oknem.

– Byłam z Julką w knajpie, jeśli o to pytasz.

Głos jej nawet nie zadrgał. Julka to idealna wymówka, bo przecież najlepsza przyjaciółeczka z pracy jej nie zdradzi. Ciekawe, czy tym razem to był Filip, Daniel, czy inny Zygmunt. Wiem, że nie spotyka się z jednym. Wiem to po zapachach, a nos mam niezwykle na to wyczulony.

– Mam propozycję. – Muszę to w końcu z siebie wykrztusić.

– Hm?

Wino, fajka, wino, fajka. I wzrok błądzący po oświetlonej latarniami, pustej ulicy. Zerknęła na mnie chociaż raz?

– Pomyślałem, że skoro dzieci spędzają weekend u dziadków, to może zrobimy coś dla siebie?

No, teraz uraczyła mnie spojrzeniem. Jest zdziwiona, bo pewnie nie spodziewała się jakiejkolwiek inicjatywy z mojej strony.

– Co masz na myśli?

– Wynająłem domek w górach. Zajebisty, z prywatnym jacuzzi i widokiem na Giewont.

Zatkało ją. I dobrze. Jest szansa, że się zgodzi. Zgniata fajkę w szklanej popielniczce, dopija wino, i nagle wykonuje ruch, który aż mną wstrząsa. Kładzie dłoń na mojej, uśmiecha się, tym razem nie tak fałszywie. 

– Brzmi nieźle. Kiedy jedziemy?

No to mnie zaskoczyła. Nie spodziewałem się, że pójdzie tak gładko. Ciekawe, czy przekonał ją ten Giewont, czy może jacuzzi, bo przecież na pewno nie wizja romantycznego wypadu we dwoje.

– Z samego rana. To tylko jeden nocleg, więc chyba zdążysz się spakować.

Wstaję, całuję ją w policzek i ulatniam się z kuchni. Znikam zanim zmieni zdanie, albo zanim wydarzy się coś innego, co popsuje sytuację. A ta idzie według zaplanowanego scenariusza. Teraz tylko nie zjebać niczego na miejscu. Mam przygotowane fajne gry, wędrówkę górską, nocną kąpiel w bąbelkach z szampanem i inne atrakcje. Najważniejsze, żebym wyciągnął z niej prawdę. Muszę się dowiedzieć, dlaczego tak się zmieniła. Dlaczego stałem się dla niej nieistotny, i w końcu, dlaczego zaczęła mnie zdradzać. Przecież jestem taki sam, jak kilka lat temu. Postanowiłem, że to będzie ostatnia szansa. Na tym wyjeździe albo uleczymy swój związek, albo pogrzebiemy go raz na zawsze.

Już po północy. Kładę się, bo budzik zadzwoni za pięć godzin. Dopiero teraz widzę na telefonie, że syn przesłał jakiegoś śmiesznego gifa, a córka selfie z dziadkiem. Odpiszę im jutro.

Zamykam oczy.

To będzie udany weekend.

 

*

 

– Karo, wszystko gotowe. Długo jeszcze będziesz się zbierać? – krzyczę przez otwartą szybę samochodu. Szykowała się chyba pół nocy, bo jak się przebudziłem o trzeciej, to nie było jej w łóżku. O ile w ogóle się kładła.

– Już idę! Brałam szybki prysznic! – dobiega wołanie z domu.

Drzwi wejściowe są otwarte. Na progu, za sprawą wiatru, wirują purpurowe płatki przekwitającej magnolii, o którą żona tak bardzo każdego roku dba. Wiosna się rozkręca, w Zakopcu zapowiadają na dziś nawet dwadzieścia pięć stopni. W końcu wychodzi. Targa ogromną walizkę. Tę samą, która kurzyła się na strychu, bo używaliśmy ją w Turcji sześć lat temu. I to były nasze ostatnie normalne wakacje.

– Po co ci ta wielka walizka? Przecież jedziemy tylko na jeden weekend.

Nie odpowiada. Zamiast tego otwiera bagażnik i próbuje dźwignąć ją sama. Nieporadnie i z trudem, ale radzi sobie. Upycha ją między moją torbą sportową a koszem z jedzeniem. Po chwili siada obok mnie.

– Gotowa.

No to odpalam golfika i jedziemy. Dwie godzinki i powinniśmy być na miejscu. Mam nadzieję, że Zakopianka nie będzie o tej porze zawalona.

– Muszę przyznać, że też właśnie miałam zaproponować taki wyjazd. Zdążyłeś mnie uprzedzić.

No to teraz jestem zaskoczony podwójnie. Czyżby też jej zależało na naprawieniu tego szamba, które między nami powstało?

– Miło. Mam nadzieję, że fajnie spędzimy ten czas i że wszystko sobie jakoś wyjaśnimy.

– Najwyższy czas – stwierdza Karo.

Przytakuję i skupiam się na drodze. Po dłuższej chwili ciszy włączam radio. Piąta pięćdziesiąt dziewięć.

Radio Kraków, zapraszamy na poranne wiadomości. A te zaczniemy od makabry w podkrakowskiej wsi. O szczegółach opowie leśniczy z Lasu Bronaczowa, w Gminie Mogilany.

– O, to obok nas – stwierdzam z zaciekawieniem.

Około czwartej nad ranem natknąłem się na stado jeleni. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że wszystkie były martwe. Sześć zmasakrowanych zwierząt.

Myśli pan, że mógł być to wilk?

Nie ma mowy! To z pewnością nie była sprawka innej zwierzyny. Pomijam nawet kwestię ran, które świadczą o użyciu ostrego narzędzia. Jelenie zostały pozbawione poroży!

Ma pan jakąś hipotezę, kto to mógł być?

Nie, ale jesteśmy w trakcie wyjaśniania sprawy. Z pewnością odnajdziemy sprawcę i postawimy odpowiednie zarzuty.

– Nieźle, co? Szalony kłusownik w naszej gminie.

– No. Strach z domu wychodzić, jak się słyszy coś takiego – stwierdza Karo, nie odrywając wzroku utkwionego w ekranie telefonu.

Tematy do rozmów szybko nam się wyczerpały. I pomyśleć, że to ta sama kobieta, która niegdyś ciągle się śmiała, zakochana była we mnie bardziej, niż ja w niej, ta sama kobieta z którą spędziłem tyle wspaniałych jak i szalonych chwil, ta sama kobieta, która miała ochotę kochać się pięć razy dziennie, niezależnie od wszystkiego. A mówią, że dzieci wzmacniają więź.

Gówno prawda.

Rozgryzę cię, Karolino. Już wkrótce przyznasz się do wszystkich zdrad.

Na horyzoncie pojawiają się Tatry.

 

*

 

Spędziliśmy zajebistą sobotę.

Gęsia Szyja okazała się wyzwaniem bardziej dla mnie, niż dla żony, gdyż praca biurowa i brak ruchu w ostatnich latach dały się we znaki. Pokonaliśmy jednak te pieprzone schody prowadzące na szczyt ptasiego łba, a widoki zrekompensowały wysiłek. Na szczycie Karo mnie nawet pocałowała, aż poczułem, jakbyśmy się cofnęli w czasie o jakieś dziesięć lat.

Po południu zaliczyliśmy spacerek na Krupówkach i kolację w górskiej karczmie. Była kwaśnica, grule z masłem czosnkowym, pieczone żeberka, do tego wszystkiego oczywiście piwko. Dawno nie spędziliśmy takiego dnia.

Teraz słońce schowało się już za Giewontem i nad Tatrami rozbłysły gwiazdy. Czas zatem przejść do głównego etapu wyjazdu. Mam nadzieję, że przy odpowiedniej ilości wina, relaksując się w jacuzzi, uda nam się rozpracować sedno problemu lepiej, niż u psychologa.

– Arturku, za chwilę przyjdę – słyszę z sypialni.

No to wchodzę do jacuzzi sam, usadawiam się wygodnie, odkorkowuję butelkę i czekam. Przez oszkloną ścianę widać jedynie pojedyncze światła innych domów, ale są daleko. Wokół nas tylko ciemność i szeleszczące sosny. Bolą mnie nogi i barki. Jutro pewnie obudzę się z solidnymi zakwasami.

– Jestem.

Wzdrygam się. Jest tuż za mną. Chyba kuca, bo przykrywa mi dłońmi oczy. Wbija zimne palce w powieki. Jej przyspieszony oddech łaskocze kark. Dziwnie pachnie. Jakby… lasem? Mchem? Powoli odsuwa ręce, dając jednocześnie do zrozumienia, abym nie otwierał oczu. Jestem posłuszny. Zdaje się, że zanim przejdziemy do dyskusji, czeka nas niezły seks, o którym od dawna mogłem jedynie pomarzyć. Co prawda myślałem, że kolejność będzie odwrotna, ale nie szkodzi. Cicho stąpa, okrążając jacuzzi. Słyszę, jak zsuwa z siebie ubranie. Wchodzi do wody, siada naprzeciw. Stopami gładzi moje łydki, przesuwa coraz dalej, w końcu opiera na udach. Zamiera. Przez dłuższą chwilę jedynym dźwiękiem jest chlupocząca piana.

Bul, bul, bul.

– Mogę już otworzyć oczy? – pytam.

– Gdy cię poznałam, to byłam pewna, że jesteś idealnym kandydatem na męża.

Na zewnątrz wyją psy.

– I co, myliłaś się?

Stopy zbliżają się do krocza. Czuję podniecenie i niepokój zarazem.

– Tak. Zrozumiałam jednak, że nikt nie jest idealny.

Dobrze, że w końcu ją olśniło. Lepiej późno, niż wcale. Karo nurkuje. Zaplata nogi na moich biodrach, wbija paznokcie w plecy, powoli wynurza głowę.

– Idealnego mężczyznę można sobie jedynie stworzyć.

Przytyka mi do ust lampkę z winem. Kiedy ją napełniła? Przełykam cierpki trunek. Otwieram oczy, bo podejrzliwość wygrywa z pożądaniem. Czarne włosy lepią się do jej twarzy, zasłaniając wydatne kości policzkowe. Uśmiecha się, po czym opiera czoło o mój tors. Co się dzieje? W głowie wiruje, chyba zaraz odlecę. Wszystko wiotczeje, z hukiem walę potylicą o plastikową kratkę, do której spływa woda.

Bul, bul, bul.

 

*

 

Budzę się, mając przed sobą piękną panoramę Tatr. Wszystko niemiłosiernie mnie napierdala. Jakbym zdobył wczoraj nie Gęsią Szyję, a co najmniej Mount Everest. Zaraz, zaraz, do jasnej… co tu się…

Jestem przywiązany do drzewa!

Goły tyłek i plecy przywierają do szorstkiej kory. Chcę się rozejrzeć, ale głowa jest skutecznie usztywniona. Kątem oka widzę jedynie, że ręce mam naciągnięte na boki i przywiązane linami do gałęzi. Stopy, złączone, przyciśnięte do pnia. I to jakiś dobry metr nad ziemią. Ból rozrywa klatkę piersiową. Na siłę udaje mi się poluzować ściskającą łeb linę. Staram się uważniej spojrzeć na swoje nagie ciało…

Ja pierdolę!

To nie są moje ręce!

Te owłosione, umięśnione łapska nie należą do mnie. To samo z nogami! Skąd ta blizna nad kolanem? Dopiero teraz zrozumiałem powód wszechogarniającego bólu. Nogi i ręce zostały mi najzwyczajniej na świecie… przyszyte!? Czerwona nić w makabryczny sposób łączy kończyny z korpusem. Po wbiciu brody w klatę widzę jeszcze kolejną zszytą ranę, pośrodku torsu. Nie, kurwa, spiłem się, walnąłem o coś łepetyną i teraz mam zajebiście realistyczny sen. To wszystko.

– Aj, powinieneś jeszcze spać.

Co to ma być? Głos znajomy, ale monstrum przypomina jakiegoś pieprzonego szamana. Albo raczej szamankę. Owinięta w zwierzęce skóry kobieta podchodzi do mnie powoli. Głowę otacza kołnierz utworzony z połączonych ze sobą poroży, przez co wygląda to, jakby łeb był zamknięty w klatce. Twarz pomazana niebieską farbą. Nie, to mi się tylko wydaje…

– Kochanie, za wcześnie się obudziłeś. Nie zdążyłam wymienić jeszcze najważniejszego.

Dopiero teraz dostrzegam, że w jednej z dłoni trzyma za jasne włosy głowę, która ma na sobie okruchy lodu. I w tym też momencie przypominam sobie, jak mocno zdziwił mnie fakt, że walizka, którą wypakowywałem pod góralską chałupą, była taka zimna.

– Co ty odpierdalasz?! Naćpałaś się?!

Śmieje się, ale śmiech ten brzmi obco. Zastanawiam się, czy spróbować się wydzierać, ale po szybkim oglądzie przestrzeni dochodzę do wniosku, że nie ma sensu. Przede mną ciągnąca się daleko pusta polana, za mną chuj wie co, choć pewnie las, sądząc po szeleszczących gałęziach.

– Nic z tych rzeczy, skarbie. Daj mi jeszcze chwilę i będzie po wszystkim. Zaczniemy tworzyć nowe, lepsze jutro.

Oszalała. Okrąża drzewo, rozsypując jakiś proszek. Po chwili to coś zapala się, zamykając nas w kręgu ognia. Suka mamrocze pod nosem niezrozumiałe inkantacje. Pewnie dołączyła do jakiejś sekty, ja pierdolę…

– Czyja to… głowa? – pytam, patrząc na otwarte szeroko, martwe oczy.

– Damiana. Był niezwykle inteligentny i przystojny. Jak cię to interesuje to nowe kończyny masz po Tomku. Wysportowany, z idealnym ciałem. No i w końcu serce. Od teraz będziesz dobry i potulny niczym Paweł.

Wyjmuje spod skór zakrwawioną maczetę i bezczelnie szczerzy zęby przez zasłonę z poroży.

– Odleciałaś do reszty, kobieto. Zabijesz mnie!

– Nic z tych rzeczy. Ja cię tylko ulepszę. Sprawię, że będziesz idealny.

– Mamy dzieci! Pomyślałaś o nich choć przez chwilę? Kurwa, zaczekaj!

Psika we mnie jakimś gazem. Powieki opadają.

 

*

 

– Kochanie, wszystko spakowane! Możemy ruszać! – wołam moją cudowną żonę.

Wychodzi z chatki, piękna jak zawsze. Czarne włosy upięła w kok, a usta pomalowała na purpurę.

– Już jestem. To był wspaniały weekend. Kocham cię.

– Też cię kocham. Najmocniej na świecie.

Całuję ją.

Ach, chce mi się rzygać na samą myśl! Nie rób tego! Tę dziwkę trzeba zajebać!

Znowu ten głos w głowie. Dręczy mnie odkąd wstałem z łóżka. Chyba mocno wczoraj popiliśmy i po prostu mam dziwne schizy.

– Może przyjedziemy tu kiedyś z dziećmi? Całkiem fajna miejscówka – odzywa się Karo, wsiadając do auta.

– Jasne – odpowiadam, choć szczerze mówiąc nie pamiętam, abyśmy mieli dzieci.

Nie pamiętasz, bo myślisz jak pieprzony Damianek! Suka nie przewidziała jednak, że moja cząstka pozostanie we wnętrzu. Dopuść mnie na chwilę do sterów, a wszystkim nam ulży.

Potrząsam głową. Chcę odgonić natrętne głosy, ale one tylko nabierają na sile. Trudno, muszę to zwyczajnie ignorować. Samo przejdzie. Siadam za kierownicą, odpalam auto. Jadę powoli, bo droga jest dość stroma i wyboista.

– Następny weekend nad morze? – zagaduje Karo, głaszcząc mnie po karku.

– Z tobą mogę jechać wszędzie.

Ach, jakże jestem w niej zakochany.

Za kilka lat stwierdzi, że jednak nie jesteś idealny i wymieni twój łeb na łeb jakiegoś Stasia czy innego chujka! To wiedźma! Czarną magią cię omamiła, albo innym gównem!

Nie no, mam już tego dość. Jak nie przejdzie do wieczora, to będę chyba zmuszony umówić się jutro do lekarza. To nie jest normalne. Wyjeżdżam w końcu na drogę asfaltową i włączam radio, aby zagłuszyć durne głosy.

– Radio Kraków, zapraszamy na poranne wiadomości. A te zaczniemy od masakry na stadzie jeleni w podkrakowskim lesie. Po pierwszej dobie śledztwa zostało oficjalnie potwierdzone, że zwierzęta zostały zaszlachtowane ostrym narzędziem, prawdopodobnie maczetą. Jedna z leśnych kamer uchwyciła…

Karo zmienia stację.

– Przepraszam, ale nie lubię słuchać o takich okropnościach.

– Tak, jak też – stwierdzam.

Wyjeżdżamy na Zakopiankę. Wzdłuż trasy machają do nas górale, chcący oskubać na pożegnanie turystów z dudków.

Dobra, koniec zabawy. Czeka cię dożywocie za cudzołóstwo, ha! TERAZ JA KIERUJĘ!

Gwałtownie zatrzymuję samochód na poboczu.

– Coś się stało? – pyta Karo.

– Nie, kochanie. Po prostu pomyślałem, że na koniec naszego wyjazdu fajnie byłoby kupić kilka oscypków. Wiesz, te w Krakowie to nie to samo.

– Och, no pewnie!

Wychodzimy. Podchodzę do najbliższego straganu.

– Wezmę te z czosnkiem niedźwiedzim. I tamtą ciupagę do tego.

Płacę, podchodzę do auta, o które opiera się paląca fajkę Karolina.

– A po co ci to? Mamy już chyba jedną w domu.

Uśmiecham się.

– Pewnie myślałaś, że te nowe, zgrabne paluszki będą ci robić dobrze lepiej, niż moje. No to masz, kurwo, placek.

Walę ciupagą prosto w łeb.

Koniec

Komentarze

Hej Realuc! Poprowadziłeś temat w bardzo fajną stronę. Początek mi trochę zgrzyta, ale za to zakończenie i wprowadzenie podwójnej narracji to, cytując Tomasza Hajto, “truskawka na torcie” :-)

Szkoda tylko, że nie wyjaśniłeś, w jaki sposób ta kurwa, znaczy Karolina, stała się wiedźmą. Bo z tekstu raczej nie wynika, żeby parała się tą profesją od zawsze. A, i nie jestem pewien, czy zostawienie dzieci u dziadków trochę nie nagina zadanego w temacie “rodzinnego wyjazdu” :-)

Tak czy inaczej, podobało się! A poniżej wyrywkowa łapanka:

 

Jestem nieudolnym, korporacyjnym zgredem, który wie, że jest zdradzany, a mimo to(,) z własnej inicjatywy(,) chce ratować ten związek.

 

Słyszę, jak ściąga płaszcz, szpilki, jak z łoskotem odkłada torebkę na półkę.

Mi “łoskot” kojarzy się raczej z odgłosem spadania czegoś w dół… Może z “hukiem”?

 

Zajebisty, z prywatną jacuzzi i widokiem na Giewont.

Jacuzzi to chyba jednak rodzaj nijaki, więc “z prywatnym”.

 

Drzwi wejściowe są otwarte. Na progu, za sprawą wiatru, wirują purpurowe liście przekwitającej magnolii, o którą żona tak zaciekle każdego roku dba.

Niezbyt trafione słowo. Jak się dba o coś zaciekle? Może po prostu bardzo?

 

Wiosna się rozkręca, w Zakopcu zapowiadają nawet dwadzieścia pięć stopni na dziś.

Zmieniłbym szyk. Zapowiadają na dziś.

 

O szczegółach opowie leśniczy z Lasu Bronaczowa(,) w Gminie Mogilany.

– Gdy cię poznałam(,) to byłam pewna, że jesteś idealnym kandydatem na męża.

Kątem oczu widzę jedynie, że ręce mam naciągnięte na boki i przywiązane linami do gałęzi.

Chyba jednak “kątem oka”. Niby ręce ma naciągnięte po obu stronach, ale wtedy musiałoby być “kątami oczu” xd

 

Na siłę udajęe mi się poluzować ściskającą łeb linę.

I w tym też momencie przypominam sobie(,) jak mocno zdziwił mnie fakt, że walizka, którą wypakowywałem pod góralską chałupą, była taka zimna.

Śmieje się, ale tym śmiechem nie przypomina siebie.

Dziwne sformułowanie. Może “Śmieje się, ale jej śmiech brzmi obco.”?

 

Ach, chcęe mi się rzygać na samą myśl! Nie rób tego! Tę dziwkę trzeba zajebać!

Dopuść mnie na chwilę do sterów(,) a wszystkim nam ulży.

Czarną magią cię omamiła(,) albo innym gównem!

Jak nie przejdzie do wieczora(,) to będę chyba zmuszony umówić się jutro do lekarza.

krzkot1988, hej!

Wielkie dzięki za łapankę. Ogonki prześladują mnie od zawsze i nie chcą skur***y zostawić mnie w spokoju :)

Cieszę się, że się podobało. Rzeczywiście, nie wgłębiałem się w szczegóły dotyczące czarnych praktyk kur…, tzn. Karoliny :) Zostawiam więc to zagadnienie do dowolnych interpretacji.

A, i nie jestem pewien, czy zostawienie dzieci u dziadków trochę nie nagina zadanego w temacie “rodzinnego wyjazdu” :-)

Też miałem takie obawy, ale dzieciaki nijak mi nie pasowały do tej historii, tak więc musiałem je gdzieś wysłać :P Poza tym, żona, jakby nie było, jest członkiem rodziny.

Dzięki i pozdrawiam!

Doobre. Końcowy twist też. Miś przeczytał nie szukając działań chochlika. Nie miał czasu, bo wciągnęło. Gwiazdki.

Misiu, dziękuję za wizytę :)

No to krótkie podsumowanie. Tekst ciekawy, szczególnie że początek zapowiada dosyć schematyczny przebieg fabuły. Udało Ci się jednak zastosować inteligentny zwrot akcji, przez co ostatecznie bawiłem się wyśmienicie. Błędy, jeśli jakieś się pojawiły, były na tyle niewidoczne, że w ogóle mi nie przeszkadzały. Ostatecznie więc tekst oceniam bardzo pozytywnie. PS. Szacun za portret Ragnara. Mój ulubiony bohater!

Dobre! Czytałem z przyjemnością, akcja mnie wciągnęła. Było też zaskoczenie.

Ponadto, dobrze pokazany toksyczny związek, w którym facet trwa, a nawet podejmuje próbę jego naprawy, mimo że wie, że żona go zdradza. Te dwa głosy w nim to element nadprzyrodzony, ale można sobie wyobrazić, że w takim związku istaniałoby realnie takie rozdwojenie jaźni – z jednej strony chęć uwolnienia się od żony, która go dręczy, a z drugiej, toksyczne do niej przywiązanie. Polecam do biblioteki.

Joker246, cześć!

Umyślnie zacząłem dość prosto i obyczajowo, aby stopniowo dokładać do pieca :) Cieszę się z wysokiej oceny.

P.S. też pałam sentymentem do tej postaci, do tego stopnia, że jej portret zdobi nie tylko tutejszego awatara, ale też moje ramię :P

 

kronos.maximus, hej!

Fajnie, że zwróciłeś uwagę na temat toksycznego związku. Pisząc ten tekst czułem się trochę, jakbym uzewnętrzniał się z własnych przeżyć dawnej przeszłości. Byłem bowiem w związku, w którym wszystko było toksyczne i nienormalne, a próbowałem go ratować i trwałem w nim przez dobre kilka lat z… no właśnie, nie wiem, z jakiego powodu.

Dzięki za komentarze i pozdrawiam!

Realuc!

 

A żeś mnie zmiótł z planszy. Absolutnie nie spodziewałem się niczego, co nadchodziło. Podwójna narracja i plot twist na samym końcu były satysfakcjonujące, a ostatnie dwa zdania wywołały u mnie salwę śmiechu.

Sam tekst trochę trafił do mnie, jeśli chodzi o zmuszanie siebie do związku bo coś tam. Więc upiekłeś dwie pieczenie na jednym ogniu.

 

Tekst na pewno trafi do Biblio, ale w sumie i tak zgłoszę. :P

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Hej, hej

No, ładnie, ładnie. Niby krótko, a w ogóle tego nie czuć. Ani jednej zbędnej sceny, wszystko dopięte na ostatni guzik. Początek tak jak lubię – ustawia akcję i pokazuje piekiełko, w którym tkwi bohater, przez co jego akcje są zupełnie wiarygodne.

Z początku myślałem, że warto byłoby dodać coś o żonie, jakieś wyjaśnienie, ale przecież to 1 osoba i mąż po prostu nie wiedział co i jak.

Zakończenie świetne.

 

Drobna uwaga – w ostatnim akapicie myśli masz zapisane tak samo jako głos z radia. Jakoś bym je oddzielił, np. któreś dał w cudzysłowie.

Pozdrawiam i klikam

Tekst konkursowy odmienny od poprzednich. Zaczyna się jak rasowa obyczajówka, z trafną do bólu analizą toksycznych związków. Później okazuje się, że nic nie było takie, jak wydawało się na początku. Szamanka realizuje swój plan, ale to bohater pociąga za sznurki i ostatecznie to on decyduje o zakończeniu tej opowieści. 

W sumie bardzo smutna historia bez happy endu. Taka, w której poza groźnymi widmami chodzi o coś więcej. Zgłaszam do wątku bibliotecznego. 

BarbarianCataphract, witaj!

Rad jestem, że zostałeś zmieciony :D A co do zmuszania się, to przybijam piątkę.

Dzięki za komentarz Barbarzyńco!

 

Zanais, bry!

Cieszę się, że początek został przez Ciebie doceniony, gdyż w zamiarze miałem właśnie w pierwszych zdaniach nakreślić sytuację i stopniować napięcie, ale równocześnie obawiałem się, że trochę tym samym może się przez to tekst w pierwszej fazie dłużyć.

Myślałem, żeby dać więcej infa o żonie, no ale tak jak wspomniałeś, narracja taka a nie inna. Po ostatnim tekście, wyciągając naukę, starałem się uniknąć infodumpów jak ognia, no i też miało być maksymalne zaskoczenie zarówno dla bohatera, jak i czytelnika.

Odnośnie radia i głosów pomyślałem to samo i miałem to zmienić, jeno wyleciało później z głowy. Dzięki za przypomnienie!

 

ANDOcześć!

Masz rację, historia raczej smutna. I to z różnych powodów. 

Dzięki, że zajrzałaś, za komentarz i za kliczka również :)

 

Pozdrawiam!

Mam do tego tekstu mieszane uczucia. Z jednej strony choć motyw zmiany ciała, rozszczepienia osobowości etc. są stare i mocno wyeksploatowane, to opowiadanie czyta się bardzo miło. Po drodze jednak mam sporo zgrzytów. Przede wszystkim postać głównego bohatera, który jak ciele przyjmuje, że zona przyprawia mu rogi i płaszczy się, by go na nowo pokochała.

Szczerze mówiąc – oczekiwałbym raczej, że jego zamiarem jest wywiezienie żony na odludzie, by ją ta ukatrupić. W takim scenariuszu plot twist polegający na jego przemianie byłby – w moim przekonaniu – dużo mocniejszy (bo to żona okazuje się być gorsza w tym tandemie), a scena zamordowania wiedźmy na koniec – lepiej umotywowana. W tej chwili mamy bohatera, który kocha swoją żonę na tyle, by jej darować domniemane zdrady, a później dość spontanicznie podejmuje decyzję, że musi ją zabić. I robi to w biały dzień, przy świadkach. Nie klei mi się to w ogóle.

Trochę też zgrzytał mi język, który momentami jest dość sztuczny, zarówno w opisach, jak i dialogach. Przykład:

 

Otworzyć piwo, pójść do biura i mieć na to, ładnie mówiąc, wywalone.

 

Dlaczego on ma wywalone, a nie na przykład “wyjebane”? Dlaczego mówi “ładnie”, skoro w poprzednim akapicie zdaniu mówi zupełnie nieładnie? Podobnych jakichś takich dziwnych zdań i sformułowań jest tu więcej, np. “Nieporadnie i z trudem, ale radzi sobie.” (nieporadność oznacza właśnie, że ktoś sobie nie radzi) albo “Zdążyłeś mnie uprzedzić.” (uprzedzić znaczy właśnie zdążyć przed kimś w czymś).

 

Konkludując – pomysł jest, przyjemnie i lekko się to czyta, jednak myślę, że warto byłoby jeszcze nad tym posiedzieć :)

 

 

 

 

michalovic, hej!

Rozumiem, że przeszkadzało Ci płaszczenie się bohatera i jego zachowania, ale uwierz, znam osobowości dokładnie takie, jak on. I właśnie takim chciałem go przedstawić. Poza tym temat konkursu mówi o tym, że jedzie w te góry, aby naprawić relacje, więc właśnie taka motywacja musiała nim kierować, a nie chęć zrzucenia żony z Giewontu :)

Jeśli chodzi o ostatnią scenę, to coś tam się jednak klei. W tekście nie ma nigdzie mowy, że on szaleńczo kocha żonę. Ba, ani razu takie zdanie nawet nie wybrzmiewa w żaden sposób. Jest tylko mowa o toksycznej relacji i chorym przywiązaniu, z którego trudno się uwolnić. Dodatkowo myślę, że jakby ktoś Cię poćwiartował i zrobił to, co bohaterowi, to nawet hipotetyczna miłość wygasłaby szybciej niż zdmuchnięty płomyk świecy, przeradzając się w nienawiść.

A robi to przy świadkach bo w pewien chory sposób chce się zemścić na tych, którzy weszli w jego ciało. Jest nawet zdanie o dożywociu za cudzołóstwo, które wypowiada, zanim robi to, co robi. Tak więc posyła za kratki Damianka z resztą ferajny a sam i tak nie widzi dla siebie żadnego wyjścia w takiej sytuacji.

Dlaczego on ma wywalone, a nie na przykład “wyjebane”?

Mnie się tam na przykład zdarzyło nieraz w momencie, w którym miałem ochotę siarczyście przekląć, użyć właśnie takiego sformułowania łagodzącego i tym się kierowałem.

Uwagi co do niektórych zdań przemyślę, dzięki za ich przytoczenie.

No i dziękuję za komentarz, pozdrawiam!

Cześć!

 

Zacznę od pozytywnych aspektów tekstu. Na pewno opowiadanie napisane jest bardzo sprawnie, to nie ulega żadnej wątpliwości. Nie śledziłem z pietyzmem każdego przecinka, ale też nie rzuciły mi się w oczy jakieś rażące błędy czy niezgrabnostki. Do tego tekst zachowuje płynność od początku do końca, nie męczy, a zarazem nie jest wyzuty z tła, jak to niekiedy bywa przy nastawieniu utworu na akcję. Za ten aspekt duży plus.

Co do fabuły – podobała mi się do momentu kulminacyjnego. Bardzo trafnie zarysowałeś sytuację konfliktową, obrazek dogorywającego małżeństwa jest wiarygodny i smutny (ale nie łzawy). Wyjazd w góry również opisany interesująco, walizka Karoliny od razu zwraca uwagę i budzi podejrzenia (i słusznie, jak się okazało). Wiadomości z radia nadały dodatkowego kolorytu, w tle opowieści od tej chwili zaczynają pobrzmiewać niepokojące tony i pojawia się pytanie: “Jak ten Realuc pożeni z sobą Karolinę, walizę i jelenie?”. No i z tymże mariażem mam nieco problem. Moim zdaniem całemu wątkowi z szamanką zabrakło głębi, fundamentów na których mógłbyś tę figurę oprzeć. Ot, nagle Karolina zmienia się nam w jakąś wiedźmę, odprawia rytuały, zszywa nam bohatera z innymi facetami. Gdybym miał wskazać na to jakieś remedium (oczywiście na szybko) to przydałyby się jakieś wskazówki/smaczki przed sceną z jacuzzi. Wiesz, jakieś dziwne uśmiechy, niepokojące spojrzenia Karoliny, może jelenie umykające w popłochu podczas górskiej wędrówki? Oczywiście trzeba byłoby uważać z zachowaniem suspensu i aury tajemniczości, ale za to Karolina-wiedźma nie wyskakiwałaby nam z kapelusza. Oczywiście to tylko moja skromna opinia, możesz ją całkowicie zignorować :)

Za to zszywanie ciał w celu stworzenia partnera idealnego całkiem, całkiem. Pasuje do przedstawionej przez Ciebie historii, działa na płaszczyźnie dosłownej, jak i metaforycznej. Mam jednak jedną podstawową wątpliwość. Karolina wymieniła kończyny, głowę i serce głównego bohatera na cudze. Co zatem utrzymało jego jaźń w ciele? Dusza? Wyjaśnij w wolnej chwili, może coś przeoczyłem.

 

PS Oczywiście plusik za lokalizację. My, Krakusy, bez maczety to nawet po bułeczki nie chodzimy, co? :)

 

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

fmsduval, hej!

Na wstępie dzięki za poświęcony czas i obszerny komentarz!

Oczywiście cieszę się z tego, co Ci się spodobało, ale przejdę do tej drugiej strony kija :)

Co do wiedźmy z kapelusza. Nawet nie wiesz jak często miałem ochotę wepchnąć tu i tam jakieś wskazówki, opisać właśnie wędrówkę, podczas której działyby się dziwne rzeczy itd. itp. Ostatnio jestem jednak zwolennikiem kondensowania treści jak tylko się da. Dodatkowo nie chciałem za wcześnie czegoś chlapnąć, co zepsułoby dalszą zabawę. No i efekt jest właśnie taki. I mimo, że umyślny, to rozumiem Twoją uwagę bardzo dobrze i zdaję sobie sprawę, że można czuć w temacie przesłanek niedosyt.

Dusza? Wyjaśnij w wolnej chwili, może coś przeoczyłem.

Tak, pomyślałem dokładnie o duszy i nawet w jakimś tam pierwszym szkicu tego tekstu w którejś wypowiedzi bohatera w ostatnim fragmencie było zdanie o pozostaniu duszy w ciele, jednak zmieniłem to na cząstkę, aby nie było narzucenie mojej interpretacji i pozostawienie w tym temacie lekkiej swobody.

 

PS Oczywiście plusik za lokalizację. My, Krakusy, bez maczety to nawet po bułeczki nie chodzimy, co? :)

Otóż to :D Ja nie rodowity Krokus, ale przybijam Ci pionę! :)

 

Ostatnio jestem jednak zwolennikiem kondensowania treści jak tylko się da.

A to ja wolę mielić jęzorem, niż na skróty chodzić :P Ale akceptuję odmienne podejście. Widzę, że w pełni świadomie tworzyłeś tekst, co zawsze cenię.

 

Otóż to :D Ja nie rodowity Krokus, ale przybijam Ci pionę! :)

 

Rodowity Krokus jest tylko jeden ;p

 

 

PS – Dobiłem Cię do biblioteki, bo zapomniałem w komentarzu wyżej wspomnieć :)

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Ha! Taką literówkę to nawet zostawię :D P.S. podziękował za dobicie :)

Jeśli mam być szczery, to jakoś nie mogłem się wczuć. Opko napisane sprawnie, to już wiesz:), ale uczucie niepokoju nie odwiedziło mnie ani razu :( przepraszam Realuc, wybaczysz?

Vrchamps, każdy ma inne progi w odczuwaniu niepokoju, tak więc wybaczam i rozgrzeszam :D

Zaciekawiłeś mnie początkiem. Czuć, że to męskie opowiadanie. Bohater jest dla mnie przedstawiony realistycznie. Przy informacji o martwych jeleniach zaczęłam coś podejrzewać, bo nie daje się takich relacji bez przyczyny, mam jednak pewne ale: ten wątek jest tu dla mnie wciśnięty na siłę, ot żeby było coś niepokojąco-krwistego. Nie widzę logicznego wyjaśnienia, dla którego ot zwykła kobieta-wiedźma, nagle zabija kilka jeleni dla poroża na swoją stylówkę. No i to pokazuje, że kobita ma niezłą krzepę. Dziwne, że mąż nie zauważył u niej przez tyle lat pewnych anomalii.

Zdrady w tego typu opowiadaniu byłyby za prostym rozwiązaniem, choć muszę przyznać że z tym zakończeniem na Frankensteina mnie akurat zaskoczyłeś. Trochę nie pasują mi tu dzieci i że wiedźma tyle wytrzymała w takim związku, który jej nie odpowiada, zamiast już wcześniej wdrożyć zmiany :).

Pomimo lekkiego marudzenia, opowiadanie jest wciągające, dobrze napisane i według mnie należy mu się klik :).

Monique.M, cześć!

 

Nie widzę logicznego wyjaśnienia, dla którego ot zwykła kobieta-wiedźma, nagle zabija kilka jeleni dla poroża na swoją stylówkę.

Widzisz, nie chodzi wyłącznie o stylówkę, która niczego nie wnosi. Wiedźmy/kapłanki/szamanki mają to do siebie, że podczas wykonywania konkretnych rytuałów muszą mieć konkretne odzienie (związane z danym rytuałem). Jak się kobitka dowiedziała o północy, że z rana jadą w trasę (a akurat tego wieczora zdobyła ostatnią część ciała potrzebną do przetransformowania swego chłopa w idealnego męża) to prędko urwała się w nocy, aby przygotować niezbędne akcesoria do odprawienia rytuału. Tak to widzę, chociaż zdaję sobie sprawę, że nie wyjaśniłem w żaden sposób z jakim kultem jest związana wiedźma, tak więc poraża mogły wydawać Ci się zbędne.

 

Trochę nie pasują mi tu dzieci i że wiedźma tyle wytrzymała w takim związku, który jej nie odpowiada, zamiast już wcześniej wdrożyć zmiany :).

Dzieci trochę na doczepkę, to się zgadza. Ale to dlatego, aby szanowne jury mnie nie zdyskwalifikowało za użycie słowa rodzinę w liczbie pojedynczej :)

Oj, wiedźma wdrażała zmiany. Proces ukatrupienia trzech chłopów jednak trwał trochę czasu (omamienie ich, poznanie zwyczajów, w końcu zapędzenie w kozi róg i przygotowanie wszystkiego tak, aby przy tym nie wpaść podczas śledztwa w sprawie morderstwa).

 

Dzięki za komentarz! 

 

Całkiem zgrabnie mi to wyjaśniłeś smiley. Ponieważ nie biorę udziału w konkursie, dlatego nie znam jego założeń, więc jak ma być rodzinka, to jest :). Po kilku tygodniach nie pojawiania się na forum postanowiłam, chociaż przysłużyć się komentarzami pod opowiadaniami i akurat wyszło, że poszedłeś na pierwszy ogień devil.

Niezwykle cieszę się, że trafiłaś tym pierwszym ogniem we mnie :D

No i dobrze, że wyjaśnienia poskutkowały :)

Pozdrawiam!

Trochę okultystyczna wersja ,,Żon ze Stepford”, chociaż tu mamy do czynienia z mężem. W sumie po zadanym temacie łatwo się domyślić, że małżonka knuje coś niedobrego, ale ostatecznie historia rozwinęła się w nieoczekiwaną stronę. Gdyby to ode mnie zależało, pominąłbym scenę zemsty na wiedźmie, bo wydaje się osłabiać uczucie grozy. Poza tym historia autentycznie wywołuje ciarki, jestem na tak.

A, tyle że miałem wątpliwości w jednej kwestii – skoro ciało Tomka było takie idealne, to dlaczego Karolina nie wzięła sobie go w całości, tylko zadowoliła się kończynami? Po prostu zastanawiam się, dlaczego włączyła w swojego wymarzonego chłopa jakieś części swojego obecnego męża, który wydaje się niczym szczególnym nie wyróżniać. To ma jakieś znaczenie dla rytuału?

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Fajne! Podoba mi się klimacik, zwłaszcza z początku, kiedy jeszcze nie wiadomo, co się stanie, ale wiadomo, że się stanie. Do tego dobre zakończenie – takie, przy którym można uśmiechnąć się z satysfakcją – i odpowiednio potoczysty styl. No, Realucu, miło było poczytać sobie coś Twojego po dłuższej przerwie :) (mojej przerwie, oczywiście, bo na brak weny to raczej nie narzekasz)

– Około czwartej nad ranem natknąłem się na stado jeleni. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że wszystkie były martwe. Szczęść zmasakrowanych zwierząt.

Szczęść zwierząt? Swoją drogą, nie pasuje mi to “nie byłoby w tym nic dziwnego (…)” – kto tak mówi? “A wiesz, widziałem stado jeleni i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że były martwe”. No, ewidentnie psychopaci jacyś ;)

deviantart.com/sil-vah

SNDWLKRcześć!

Oj, ja bym sceny zemsty na wiedźmie nie pominął za żadne skarby :)

A co do Twej wątpliwości to sprawa wygląda tak, iż postanowiłem pozostawić korpus męża z dwóch powodów:

– Po pierwsze czysto technicznego, czyli coś musiało pełnić rolę spoiwa.

– Po drugie, wydaje mi się, że gdyby tego spoiwa nie było a ciało zostałoby pozamieniane w 100%, to nie byłaby to już pewnego rodzaju transformacja, a raczej pełne ukatrupienie pierwowzoru plus stworzenie zupełnie nowej istoty, a tu już wyższa szkoła jazdy, jeśli chodzi o czarną magię :)

 

Silva, hej!

To mój drugi tekst po przerwie, i to nie byle jakiej, bo trzymiesięcznej. Tak więc wracamy mniej więcej w podobnym momencie :)

Dzięki za wyłapanie nieścisłości, zaraz poprawię.

 

Pozdrawiam!

 

Nooo popatrz, czyli bez żadnych szamańskich sztuczek też się da skutecznie ręce przyszyć :D

Witojcie, Panocku!

Ładna historia, przyjemnie się czytało. Myślałam, że to mężczyźni są bardziej przywiązani do ideału ciała niż kobiety, ale babka z pewnością nie była typową żoną.

Skłoniłeś mnie, żebym kibicowała bohaterowi nawet podczas morderstwa. A to już jakieś osiągnięcie. Sprytnie to sobie wykombinował…

Babska logika rządzi!

A to patrz, Realucu, aleśmy się zgrali ;)

Tak a propos dyskusji o wymianie korpusu (i nie tylko) – czy to wciąż byłby bohater?

deviantart.com/sil-vah

Nie kupiło mnie.

Z początku było nieźle. Fabuła jasno określa warunki wyjściowe, precyzyjnie odmalowując sytuację bohatera. Potem mamy rozmowę z żoną, obowiązkową walizkę, jelenie, pobyt w górach – do tej pory ok. A potem scenka w lesie – jakby mi nagle dali octu do picia.

Nie to, że ta scena jest zła, nie sama w sobie. Ale jest mocno, mocno napędzana logiką magiczną, podczas gdy cały wcześniejszy tekst był całkowicie osadzony w realności.

Aby rozszerzyć nieco te niezbyt jasne wyjaśnienie – początkowo w tekście nie dzieje się nic, co byłoby sprzeczne z logiką. A od sceny w lesie dzieje się takich rzeczy sporo. Nie chodzi nawet o sam rytuał, ale o absurdalność tego rytuału – przyszycie rąk wpływające na siłę, przeszczep serca na charakter i ta nieszczęsna głowa. Nawet, jeżeli dodać magię, która pozwala to zrobić bez zabijania celu, i tak nie ma to wiele sensu. Ale oczywiście nie musi mieć, bo to magia. Tyle, że wcześniej wszystko miało sens. I to przejście od sensu do bezsensu (w sensie od logiki do logiki magicznej) mocno mi zgrzytnęło.

Żeby dodatkowo posłużyć się przykłądem – bardzo podobny motyw funkcjonował w niedawnym opowiadaniu Outta, a tamto mi nie zgrzytało – bo tam od początku ten brak logiki jest widoczny i oczywisty, nie ma tego bolesnego przeskoku.

Charakterystyka postacie była główną siłą tekstu na początku i ona najbardziej mi się spodobała. Początkowo bohater wiarygodny, nawet dający się lubić. Potem… Cóż, mam wobec niego mieszane uczucia. Ona raczej nijaka.

Podsumowując – początek niezły, koniec średni, przejście miedzy jednym a drugim nieprzyjemny.

Finklo,

witojcie śwarna dziołcho!

Fajnie, że kibicowałaś bohaterowi do końca. Ja również użyłem ciupagi z niebywałą satysfakcją :P

 

Silvo,

Hm, ja myślę, że bohater wciąż pozostał Tezeuszem, tylko z wymienionymi dechami. Wymiana skorupy nie jest w stanie zmienić tożsamości, choć wydaje mi się, że w dość mocnym stopniu może wpłynąć na zachowania/osobowość.

 

None, cześć!

Wielkie dzięki za rozbudowany komentarz. Bardzo fajnie wyjaśniłeś aspekt, który Ci nie leżał, co jest bezcenne. Ze swojej strony powiem, iż to nagłe przejście z, jak to nazwałeś, sfery logicznej w nielogiczną (logikę magiczną) było w 100% umyślne. Chciałem bowiem podzielić część na tą bardziej obyczajową i na tą, która całkowicie wymyka się z tych granic. Przejście takie miało również wywołać efekt nagłego zaskoczenia. Gdyby babka od początku warzyła muchomory w kuchni i robiła inne rzeczy, nie byłoby tego (dlatego ograniczyłem się do informacji o nocnych harcach z innymi panami oraz o zabitych zwierzętach). Rozumiem jednak doskonale, dlaczego brakowało Ci tych przesłanek i że takie przejście mogło nie przypaść do gustu. Opowiadanie Outty czytałem i tam jest od początku do końca ostra jazda, ja natomiast, jak już rzekłem, chciałem tekst podzielić.

Pozdrawiam!

 

Zerknąłem do Twoich ostatnich tekstów i zatrzymałem się na tym. Pamiętam, że miałeś kilka dobrych opowiadań, które podchodziły pod piórko. Z tego też powodu co jakiś czas zaglądam na Twój profil. Być może powinieneś pisać obyczajówkę zamiast fantastyki. Przekonujący utwór. Co prawda nie odbiegasz mocno od polskiego bohatera, który charakteryzuję się życiową rutyną, zniechęceniem, nutą sarkazmu i czarnego humoru, ale to nie znaczy, że nie potrafiłbyś napisać nic innego. Tekst czyta się gładko, wypowiedzi i zachowania (te obyczajowe) są naturalne, napisane z dobrą spostrzegawczością prozy życia. Jest realistycznie, para bohaterów charakterystyczna, dobrze wpisująca się w ramy swoich stereotypów. I to jest zaletą. Jednym z błędów jest obarczanie, np. informatyka, cechami, które świadczą o czymś zupełnie odwrotnym. Na przykład informatyk, który zachowuje się jak rasowy policjant itp. Cechy powinny pokrywać się z wykonywanym zawodem i środowiskiem, a dopiero niespodziewane wydarzenia i wypadki mogą ukazywać indywidualną reakcję. U Ciebie mentalność trzyma się kupy, znaczy podobało mi się.

Sugerowałbym popróbować sił w tym gatunku.

Pozdrawiam.

 

Darcon, cześć!

Dawno nie widziałem żadnej Twojej aktywności na forum, tak więc myślałem, że zniknąłeś na dobre. Tym bardziej niezwykle mi miło, że zawitałeś do mojego tekstu.

Dzięki za pochlebne słowa. Powiem Ci, że próbowałem już sił w tym gatunku. A dokładniej próbowałem napisać coś dłuższego, typowo obyczajowego, tylko ugrzęzłem i nie potrafiłem ruszyć dalej. A to dlatego, że o ile w fantastyce nigdy nie brakuje mi pomysłów i scenariuszy na dalsze poprowadzenie historii, o tyle w typowej obyczajówce jest to dla mnie zadanie o wiele trudniejsze. I o ile jeszcze w niedługim opowiadaniu nie ma problemu, o tyle w dłuższej formie nie czuję się do końca na siłach. 

Myślę, że fajnym złotym środkiem jest też łączenie, czyli tematy obyczajowe z domieszką fantastyki (mniej więcej tak jak w tym tekście).

Niewykluczone jednak, że jeszcze kiedyś spróbuję swoich sił w tematyce obyczajowej stricte. 

Raz jeszcze dzięki Darconie za tę wizytę i pozdrawiam serdecznie!

Mam do Ciebie dwa pytania. Może po pierwszej odpowiedzi nie będę musiał zadawać drugiego.

Z jakich powodów piszesz?

Czołem!

Też jestem tuż po tym opowiadaniu Outta i teraz się zastanawiam, czy nie ominął mnie jakiś nowy, ważny trend w męskim pisarstwie :)

Motyw “on uciśniony – ona zła” oddałeś bardzo zgrabnie i nawet wiarygodnie, chociaż te dzieci ni w ząb nie pasują. Obyczajówka idzie Ci świetnie i faktycznie “słyszałam” tego sfrustrowanego, skastrowanego bidulka. Element zaskoczenia mi nie przeszkadzał, zwłaszcza że wielka walizka i radio coś tam zasugerowały.

Nadal mam wątpliwości, dlaczego twój bohater był potrzebny jako spoiwo, zamiast kolegi wysportowanego, w który najmniej trzeba było zmieniać. Czy fakt, że byli małżeństwem stanowił jakieś ułatwienie dla rytuału? Bo specjalnych zalet, które pan mąż miałby wnieść do kolażu, jakoś nie widzę. Chyba, że jego osoba miała jakiś wyjątkowo imponujący element, ale go przemilczałeś gwoli przyzwoitości, to ok, nie rozumiem, ale szanuję ;)

Wydaje mi się, że kołnierz głowę otacza, nie okrąża.

Rozczarowało mnie tylko zakończenie. Do zaciupagowania wiedźmy nic nie mam, ale mam poczucie, że odbyło się to bardzo skrótowo – całe napięcie diabli wzięli na rzecz jednorazowego parsknięcia śmiechem. Niby ok, ale trochę szkoda potencjału nabudowanego w poprzednich scenach.

Tak czy inaczej, bardzo fajna lektura.

Pozdrawiam!

„Jak mogła się zamknąć z tym draństwem, a teraz nie chce się otworzyć?! Kto to w ogóle kupił?! Czy ktoś tego używa?!”

Darcon,

odpowiedź będzie prozaiczna. Podstawowe powody są dwa:

– Pisanie najzwyczajniej w świecie sprawia niebywałą przyjemność oraz jest skuteczną odskocznią od rzeczywistości. Daje poczucie pewnego spełnienia, jest chyba już pewnego rodzaju uzależnieniem.

– Jedno z marzeń towarzyszących mi od dzieciaka to własna powieść, więc jeśli uda się to marzenie kiedyś spełnić przy okazji, będzie świetnie.

 

Anoia,

Hej!

Akurat ja chyba w ogólnym rozrachunku częściej te gorsze charaktery umieszczam w mężczyznach, niż w kobietach, więc tutaj akurat wyjątek od reguły :P

Dzieciaki pojawiły się przez wzgląd na temat konkursowy, niejako na doczepkę, zgadza się :)

Co do Twych wątpliwości pozwól że wrzucę odpowiedź na to samo pytanie, która jest już wyżej:

A co do Twej wątpliwości to sprawa wygląda tak, iż postanowiłem pozostawić korpus męża z dwóch powodów:

– Po pierwsze czysto technicznego, czyli coś musiało pełnić rolę spoiwa.

– Po drugie, wydaje mi się, że gdyby tego spoiwa nie było a ciało zostałoby pozamieniane w 100%, to nie byłaby to już pewnego rodzaju transformacja, a raczej pełne ukatrupienie pierwowzoru plus stworzenie zupełnie nowej istoty, a tu już wyższa szkoła jazdy, jeśli chodzi o czarną magię :)

Końcówka miała być właśnie taka nagła i gwałtowna. Czy to burzy nastrój? Może w pewnym sensie. Jednak po scenie przy drzewie mamy już potem raczej uspokojenie plus łupnięcie na koniec.

Pozdrawiam!

Hej, ho :) Podobało mi się. Od początku przeczuwałam, że żonka chce mu coś zrobić, natomiast spodziewałam się, że ta walizka ma posłużyć do zapakowania jego trupa. ;) Toteż rzeczywiste jej zastosowanie – i żonki rzeczywiste intencje – były całkiem, całkiem zaskakujące. Styl jest przekonujący, nawet przekleństwa pasują. ;) Fajnie oddałeś nastrój i myśli takiego zagubionego mężczyzny, który za wszelką cenę chce ratować swój związek.

To, co mnie “tknęło”, to fakt, że mąż przez te wszystkie lata niczego nie podejrzewał – a przecież, skoro była wiedźmą, raczej nie mogła zachowywać się w pełni normalnie. No, ale może była wyjątkowo sprytna…

I jeszcze – jak wytłumaczy to dzieciom? xD

 

Uśmiecham się.

– Pewnie myślałaś, że te nowe, zgrabne paluszki będą ci robić dobrze lepiej, niż moje. No to masz, kurwo, placek.

Walę ciupagą prosto w łeb.

Koniec uśmiechnął, zdecydowanie. xD Mimo że nie jestem zwolenniczką takiego języka (”krowa” by mi wystarczyła). ;)

 

Pozdrawiam :)

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Nie muszę zadawać drugiego pytania, bo właśnie na nie odpowiedziałeś. Na tą chwilę powiedziałbym, że żadnej powieści nigdy nie wydasz, bo nie jestem pewien, czy ją w ogóle napiszesz, a nawet gdybyś napisał, to od napisania do wydania jest równie daleka droga, jak od pustej kartki do pół miliona znaków skończonej powieści.

Wrócę jednak na chwilę do pierwszego powodu, który w zasadzie w ogóle nie musiałeś pisać, to przecież oczywiste. Nie wyobrażam sobie kogoś, kto pisze, bo nie lubi, że zmusza się do tego i traktuje jako swoistego rodzaju masochizm albo karę za grzechy. Więc mimo pięknego opisu, tak, wiem, że lubisz pisać. :)

Wracając do powieści. Przepraszam Cię, ale uśmiechnąłem się czytając:

więc jeśli uda się to marzenie kiedyś spełnić przy okazji, będzie świetnie

Co znaczy według Ciebie, przy okazji?

Dostaniesz PW na skrzynkę NF od Wydawnictwa Literackiego „Chcemy wydać Twoją powieść!”? Nie stanie się tak chociażby dlatego, że wydaje się teraz tysiące tytułów. Czasami w naprawdę niewielkich nakładach i w zasadzie w każdym wydawnictwie jest tyle pracy, że nikt nie ma czasu na szukanie czegokolwiek dobrowolnie. Ludzie (piszący) pchają się w takiej ilości, że zawsze znajdzie się coś, co można wydać. Czy to ze skrzynki e-mail, czy to z polecenia lub wydawniczego światka. W zasadzie nic na świecie tak nie działa. Nie biegasz popołudniami i pewnego razu przechodząc obok stadionu nie wbiegasz i nie zdobywasz mistrzostwa Polski. Nie dostajesz intratnego i świetnie opłacanego stanowiska z przypadku, i nie wydajesz powieści „przy okazji”. We wszystko trzeba włożyć wysiłek.

Jak pierwszego powodu, tak samo nie musiałbyś pisać drugiego, tu też mógłbym napisać, że 95% publikujących na NF, czy gdziekolwiek indziej, chciałaby widać powieść i gdyby ktoś do nich przyszedł proponując to, zgodziliby się od razu. Choć gdybyś ich zapytał, jak ja teraz Ciebie, to duża część z nich do tego się nie przyzna, albo wręcz oszukuje samych siebie. A dlaczego? Ano musieliby opuścić strefę komfortu. Wyznaczyć sobie cel, usiąść na dupie i się przyłożyć. A co będzie, jak się nie uda? No właśnie. Będę nieudacznikiem? Przegranym? Cieniasem? Na pewno we własnych oczach będzie to porażka, a nie lubimy ponosić porażek. Więc lepiej nie stawiać sobie celów, czasem mówić nawet, że nie jest się gotowym na powieść. Wtedy nic się nie stanie, jak nie uda nam się napisać. I dlatego nie robi tego 80% piszących. Bo części jednak chce się usiąść, ciężko pracować i w końcu coś wydać.

I wcale tego nie neguję i nie piszę o tym w formie przygany czy to do Ciebie, czy innych. Świat daje teraz tyle możliwości. Łatwe podróżowanie i nie drogie, jeśli dobrze się je zaplanuje, mnóstwo pubów, gdzie można posiedzieć z przyjaciółmi, świetne jedzenie w restauracjach, Netflixa, gry na PC, kosmetyczki, tipsy, fryzjerów, profesjonalne rowery, deski, narty, no i przede wszystkim smartfony. :) Słowem miliony powodów, by nie siedzieć i żmudnie nie pisać. Dlatego, jak powiedziałem, nie neguję, tylko uśmiecham się, gdy czytam, że coś w naszym życiu stanie się „przy okazji”. No, kurde nie, Realuc'u, nie przy okazji. Jest tu na forum kilka osób, które wydały już powieści, zapytaj ich, czy choć jedna wydała swoją przy okazji.

Nie jest tajemnicą, że interesuję się malarstwem równie mocno, jeśli nie bardziej, jak literaturą. Podam więc przykład stamtąd: Daniel Pawłowski obchodził niedawno swoje trzydzieste trzecie urodziny. Mówię akurat o nim, gdyż jego obrazy sprzedają się średnio w cenie 100 – 500 tys. złotych. Całkiem ładnie, jak na tak młody wiek. Czy jest więc geniuszem? Nie powiedziałbym. Talent na pewno ma, ale jak wiele innych osób. Gdy jednak poczyta się wywiady z nim, to chłopak w zasadzie nie robi nic innego, oprócz stania przed sztalugą. Od zawsze. I to nie dotyczy tylko jego. Rozmawiałem z kilkoma innymi artystami i zwróciłem uwagę na to, że sami będąc znanymi nie kojarzą w zasadzie innych nazwisk, oprócz Beksińskiego. :) No i może dwóch, trzech innych. Myślałem najpierw, że to przejaw egocentryzmu i ignorancji, ale później zdałem sobie sprawę, że nie mają czasu na nic innego oprócz malowania lub też nie chcą go na nic innego poświęcać. Oczywiście nie mówię, że każda osoba związana ze sztuką powinna iść taką ścieżką, ale też nie można stać się artystą czy też pisarzem „przy okazji”.

A cały powyższy wywód spowodowany jest powyższym opowiadaniem i Twoją odpowiedzią na mój komentarz, zwłaszcza tym fragmentem:

Myślę, że fajnym złotym środkiem jest też łączenie, czyli tematy obyczajowe z domieszką fantastyki (mniej więcej tak jak w tym tekście).

Absolutnie nie. Właściwie jest wręcz odwrotnie. Siedzisz już dosyć długo na forum i powinieneś się zorientować, że fantastyka z obyczajówką się nie lubią. Mało tu było dyskusji „czy tu w ogóle jest fantastyka?”. Czytelnicy fantastyki szukają w fantastyce właśnie fantastyki :), a nie romansów i innych obyczajowych historii. Dla nich jedna wiedźma to zdecydowanie za mało. Zaś czytelnicy obyczajówek nie lubią fantastyki. Od większości, którą pytałem, czy też rozmawiałem na portalu, gdzie jestem redaktorem, usłyszałem powtarzającą się odpowiedź. Nie lubią bo jest niezrozumiała i nieprawdziwa. Dla nich Twoja wiedźma będzie „oszustwem”. A to dlatego, że wiedźma od zawsze posiada charakterystyczne cechy charakteru, jak zazdrość, nienawiść czy złość, które po prostu są i nie muszą być wytłumaczone. Czytelnicy obyczajówki chcą bohaterki z krwi i kości, która może zachowywać się jak wiedźma, ale musi być człowiekiem. A to dlatego, że z natury nikt nie rodzi się zły. Więc złość, zazdrość czy nienawiść musiałyby pojawić się w bohaterce z jakiś powodów, które czytelnik obyczajówki chciałby poznać.

Czymś na pograniczu jest dla mnie tylko realizm magiczny, który ostatnio staje się dosyć popularny. Uważam jednak, że realizm magiczny jest wtedy, gdy nie potrafimy jednoznacznie odpowiedzieć, czy mamy do czynienia z fantastyką, czy też nie. Na przykład jasnowidzenie, znachorstwo, zdolności w sferze psychicznej, ale nie fizycznej.

 

Zmierzam do tego, Realuc'u, że powinieneś być bardziej świadomy, jeśli chciałbyś wydać powieść. Śledzić rynek wydawniczy, być może pojawić się na jakiś konwentach, festiwalach literackich. Na pewno wysyłać opowiadania czy to do NF, czy do e-zinów internetowych. Złapać wprawy w pracy z redaktorem. Jeśli wszystko to już robisz, to dobrze, nie będziesz musiał czekać na okazję.

Marzenia dobrze mieć, ale większość z nich mamy w młodości, dzieciństwie, a w wieku dorosłym jest ten czas, kiedy powinno się je realizować. Jeśli nadal są. Paradoksalnie, marzenia same się nie spełniają. A w tym przypadku słowo realizować kojarzy mi się przede wszystkim z ciężką pracą.

 

Mam nadzieję, że wyciągniesz więcej dobrego, niż nieprzyjemnego z mojego wywodu.

Pozdrawiam serdecznie.

 

Darcon, przeczytałem z uwagą twój wywód i odniosłem, że to ty masz jakiś problem ze swoim pisaniem, a nie Realuc. Widać, że autor dobrze się bawił pisząc ten tekst. Czerpie z tego radość. Z twojego komentarza zieje zaś frustracja, żółć i cynizm, a nie chęć przekazania dobrej rady.

To jest portal dla ludzi lubiących pisać fantastykę i chcących podzielić się nią z innymi podobnie myślącymi osobami. To nie obóz szkoleniowy dla “prawdziwych pisarzy”, którym uda się wydać powieść, a reszta zostanie zdeptana przez złowrogą branżową machinę i nigdy niczego nie osiągnie. Nie, jedni będą wkładać w pisanie wszystkie siły i w końcu zaistnieją na rynku, a inni dostaną jeden pozytywny komentarz pod portalowym opowiadaniem. Obie osoby mogą być równie szczęśliwe.

A z twoją definicją fantastyki nie zgadzam się kompletnie. Raczej nie czytałbym fantastyki, w której bohaterowie nie są z krwi i kości, lecz zachowują się tak, jak się zachowują, bo tak każe archetyp i więcej wyjaśniać nie trzeba. Pozdrawiam i z góry przepraszam za oskarżycielski ton, jeśli twoje intencje były inne niż odczytałem :-)

Absolutnie nie. Właściwie jest wręcz odwrotnie. Siedzisz już dosyć długo na forum i powinieneś się zorientować, że fantastyka z obyczajówką się nie lubią. Mało tu było dyskusji „czy tu w ogóle jest fantastyka?”. Czytelnicy fantastyki szukają w fantastyce właśnie fantastyki :), a nie romansów i innych obyczajowych historii. Dla nich jedna wiedźma to zdecydowanie za mało. Zaś czytelnicy obyczajówek nie lubią fantastyki.

Darconie, ogólnie nie zamierzam odnosić się do twojej wypowiedzi, bo i tak wyjdzie z tego dyskusja, a ja nie mam zamiaru się w nią wplątywać (na razie). Natomiast z zacytowanym fragmentem pozwolę się jako amator nie zgodzić. Nie mam takiego doświadczenia jak ty, nie jestem redaktorem gdziekolwiek itd. ale tak czytam sobie zbiorki opowiadań i antologię, i myślę sobie, że większość rzeczy, które napotkałem to właśnie fantastyka pomieszana z obyczajówką. Stephen King, Neil Gaiman, Kelly Barnhill, teraz jestem w trakcie lektury zbioru Carmen Machado i fantastyka tam jest tak delikatna, że potrafi pojawić się w ostatnim zdaniu, mimo to odniósł sukces.

Czytelnicy szukają w tekście fantastyki – jasne, ale to znaczy, że co? Że najlepsze opowiadania to o czterookim demonie z innego świata, który podróżuje na Wenus, by walczyć z kaktusoidami pasożytującymi na żywych kamieniach?

No, sorry, ale mimo wad opowiadanie Realuca ma dobrze zarysowanego bohatera – co jest podstawą udanej opowieści – i nieprzewidywalny twist (może nawet za bardzo nieprzewidywalny), który przeobraża wszystko w całkiem udaną groteskę. Pewnie, można było rozwinąć niektóre elementy, ale akurat warstwa obyczajowa jest w porządku, a ona występuje w naprawdę wielu horrorach.

 

Ło jejciu, ależ wiedźmę stworzyłeś ;) Choć pecha miała, bo się mężuś za wcześnie obudził i pewnie dlatego jakąś część osobowości zdołał zachować. No, fajne, podobało mi się. Cudnie mężusia przedstawiłeś tak, że chcąc nie chcąc trzeba mu kibicować ;) Trochę żona blado wypadła, coś by się tam przydało na wstępie, może nie tyle wiedźmowatego, żeby nie zdradzać, ale tajemniczego, bo tak wychodzi, że ze zwykłej kobitki nagle się wiedźma robi, a to trochę niewiarygodne.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Zanaisie, wyrwałeś trochę fragment z kontekstu. Mój komentarz i tak jest długi więc pewne rzeczy traktowałem skrótowo. Zauważ też, że opowiadanie mi się podobało. :) Pisałem o tym wyżej. Chciałem Ci odpowiedzieć, ale wyręczyła mnie Irka. Jeśli przez 2/3 opowiadania nie ma fantastyki, nie wciskaj jej na końcu. Rozczarujesz zarówno tych, którzy ją lubią i tych, którzy nie lubią. Tu wiedźma wyskakuje trochę jak królik z kapelusza. Tym samym nawiązując do Twoich przykładów Kinga itd. “Coś” dzieje się tam od początku i mam nadzieję, że nie muszę bardziej rozwijać tematu.

Mój komentarz dotyczył przede wszystkim powieści jako takiej i jej wydania.

Krzkotcie. Tak, wiem, że to portal ludzi lubiących pisać fantastykę i chcących się tym podzielić.

 

Pozdrawiam.

 

Rozumiem, Darconie, i przyznaję rację. Brak jakiejś wskazówki, że żona to wiedźma. Pełna zgoda. Nie powiem, żebym nie czytał uznanych autorów, którzy również serwują fantastykę na końcu jak królika z kapelusza, ale na pewno jest to coś, co warto poprawić.

Się tu porobiło… No to jedziemy!

 

DHBW, wielkie dzięki za komentarz!

Wiesz, też nie jestem zwolennikiem nadmiernych wulgaryzmów w literaturze, i używam ich raczej z rozwagą i sporadycznie. W tym tekście jednak pasowały mi jak makaron do rosołu. A ostatniej ku**y nie zamieniłbym na żadne inne słowo, choćby mnie rozgrzanym pogrzebaczem przypalano :D

Co do dzieci – dobre pytanie! Nie wiem, czy miała jakiś plan, jak im to wszystko wytłumaczy, jednak pewne jest to, iż okazji na te tłumaczenia mieć już nie będzie :P

Pozdrawiam!

 

Darconie,

Mniemam, że napisałeś ten komentarz kierowany dobrymi intencjami, więc tak też starałem się go odebrać. Muszę jednak na wstępie zaznaczyć, że większość Twojej wypowiedzi jest pokierowana błędną interpretacją mojego zdania. Mianowicie pisząc przy okazji nie chodziło mi o to, że żyję w jakimś wyimaginowanym świecie i myślę sobie, że pisząc sobie tak po prostu pewnego magicznego razu wydawnictwa zaczną same walić do mnie drzwiami, oknami, a nawet przez komin. Nic z tych rzeczy. Używając tego zdania miałem wyłącznie na myśli to, iż nie jest to mój priorytet. Priorytetem jest fajne spędzanie czasu i rozwijanie tej pasji, i jeśli w trakcie tego procesu przy okazji uda się wykrzesać coś więcej, będzie cudownie. A o tym, co robię w tym zakresie i co już zrobiłem będzie poniżej.

Po pierwsze, mam już pewne doświadczenia i wiem z jakim trudem wiąże się cały proces. Tak więc na dzień dzisiejszy:

– przede wszystkim skupiam się na polepszaniu warsztatu i systematycznym pisaniu, czytaniu, sporadycznie jakieś kursy itp.

– biorę udział w konkursach i odniosłem już mniejsze i większe sukcesy w różnych poza portalowych, jednak nie mam tendencji do chwalenia się, tak więc nie ogłaszałam wszystkiego tutaj.

– Niedawno moje opowiadanie ukazało się w wydanej przez wydawnictwo Dom Horroru antologii bizarro, tak więc wiedz, że pełnoprawny proces ze współpracą z redaktorem mam już oficjalnie za sobą.

– W czasie pandemii napisałem powieść młodzieżową, którą chciało wydać wydawnictwo Alegoria. Niestety trafiłem na zły moment wydawniczy i w pierwszej fazie redakcji i pracy nad tekstem nasza współpraca posypała się z pewnych powodów.

– Równo tydzień temu postawiłem ostatnią kropkę w powieści fantasy. Jest to pierwsza moja praca, z której jestem zadowolony, i z którą wiążę jakieś prawdziwe nadzieje. Teraz jestem w trakcie edycji, z czasem propozycja pójdzie w świat.

Reasumując, Darconie, trochę wiem już, z czym to się wszystko je. Mam nadzieję, że zrozumiałeś też, co miałem na myśli używając określenia przy okazji. Wiesz, jakbym nie miał na utrzymaniu rodziny i innych życiowych obowiązków, być może jakbym był kawalerem z wystarczającymi oszczędnościami, to może i byłbym skłonny rzucić wszystko i oddać się wyłącznie pisaniu, tak jak wspomniany przez Ciebie malarz malowaniu. Wtedy może zadebiutowałbym za dwa, a nie za pięć czy dziesięć lat. Jednak, jak już mówiłem, po pierwsze nie jest to priorytet numer jeden, po drugie życie jest, jakie jest.

Jeśli chodzi o to, że kategorycznie rozdzielasz obyczajówkę od fantastyki. Zgadzam się i nie zgadzam zarazem. Masz rację, że jest grupa odbiorców, którzy szukają wyłącznie jednego, a jest grupa, która szuka wyłącznie tego drugiego. Czy ten fakt wyklucza istnienie grupy pomiędzy? Znam autorów, choćby z tego portalu, którzy wydają książki obyczajowe okraszone fantastyką (np. Barbara Mikulska (bemik), Mika Modrzyńska (Kammod) i czytelników mają. 

Natomiast odnosząc się jeszcze do dyskusji dotyczącej wypadnięcia wiedźmy z kapelusza. Przyznaję Wam rację, że jest to dość niespodziewany zwrot akcji i można było dać wcześniej więcej wskazówek, ale z drugiej strony pewne wskazówki właśnie dałem. Po pierwsze fakt, że znika po pracy i buja się z innymi facetami. Nie znamy żadnych szczegółów, a bohater opiera się wyłącznie na własnych domysłach, że pewnie go zdradza. No i te jelenie. Wiedźma podczas audycji radiowej nie odwraca wzroku od ekranu telefonu i jej reakcja równoznacznie świadczy, że może mieć coś z tym wspólnego. Są to dwie, dość wyraźne według mnie, wskazówki, choć rozumiem, że chodzi Wam bardziej o same zachowania wiedźmy i np. scenę, w której mąż nakrywa ją, jak modli się do leśnego demona w sypialni :)

 

Irko, dziękuję za kolejny komentarz!

Trochę wysypałem tymi tekstami po przerwie, no ale musiałem nadrobić absencję :)

Odnośnie braku przesłanek zerknij trochę wyżej, natomiast z tym zachowaniem resztek osobowości przez to, że się obudził za wcześnie, to całkiem ciekawa interpretacja :)

 

Pozdrawiam.

I jeszcze – jak wytłumaczy to dzieciom?

Ok, *jak zamierzała wytłumaczyć to dzieciom. xD

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

DHBW, tego nie wiemy i się nie dowiemy, więc po co drążyć temat :D

Bardzo się cieszę, Realuc’u. :) Ok, teraz rozumiem. Do procesu nie mam uwag, może poradziłbym tylko oprócz czytania zainteresować się innymi dziedzinami sztuki w ramach szukania inspiracji.

Jesteś w Bizzaretkach? Jest tam kilka osób z forum, m. in. Outta i Ola Knap, która już się tutaj nie udziela. Które opowiadanie jest Twoje? Czekam też na wydaną powieść. Mam kilka pozycji osób z forum i zawsze chętnie sięgnę po następną. :)

Co, do poniższego:

Wiesz, jakbym nie miał na utrzymaniu rodziny i innych życiowych obowiązków, być może jakbym był kawalerem z wystarczającymi oszczędnościami, to może i byłbym skłonny rzucić wszystko i oddać się wyłącznie pisaniu, tak jak wspomniany przez Ciebie malarz malowaniu. Wtedy może zadebiutowałbym za dwa, a nie za pięć czy dziesięć lat. Jednak, jak już mówiłem, po pierwsze nie jest to priorytet numer jeden, po drugie życie jest, jakie jest.

To znowu będę musiał spoważnieć. Wszystko jest kwestią priorytetów. Zawsze. Moje są podobne, jak Twoje. To znaczy książki nie zamierzam pisać, ale rodzina na pierwszym miejscu. A wspominając o artyście, nie napisałem, że to życie usłane różami i samymi sukcesami. Jak się zapewne domyślasz po własnych wyborach, wybór stania godzinami przy sztaludze wiąże się z niejednym poświęceniem. I artysty i jego otoczenia.

Nie rozgraniczam kategorycznie obyczajówki od fantastyki bo tego nie da się zrobić. Dla mnie osobiście gatunek nie ma znaczenia. Liczy się dzieło, powieść. Spojrzałem jeszcze raz, co napisałem i mogło to tak zabrzmieć. A miałem na myśli skrajności. Jeśli obyczajówka będzie melodramatem, z naciskiem na romans a nie dramat, nie zdobędzie szerokiego grona czytelników. To znaczy poczytności bez względu na pokolenie i płeć. Podobnie z fantastyką opartą na world builidingu przez większą część powieści. Tu też będzie mniejsze grono odbiorców. Jeśli zaś chodzi o Twoje opowiadanie, to wiedźma obniża wartość dramatyczną, wspomniałem dlaczego, gdyż pojawia się zbyt późno, wyraźnie zabrakło mi strzelby Czechowa.

Chyba znowu się rozpisałem. Muszę też popracować na takim wyrażaniem myśli, aby nie wywoływać negatywnych skojarzeń.

Pozdrawiam.

 

Darconie, cieszę się, że się zrozumieliśmy :)

Tak, jestem w bizarretkach. Z Olą Knap oraz z resztą ekipy biesiadowałem nawet niedawno na bizarroconie w Krakowie :) Moje opowiadanie w antologii to Piekielne rewolucje Morgana Mózgojada. 

Jeśli tylko marzenie się ziści to bądź pewien, że to będzie akurat coś, czym z pewnością będę się tutaj chwalił, tak więc mam nadzieję, że nie przegapisz :)

I owszem, wszystko jest kwestią priorytetów. Dlatego zarwałem już niejedną noc w celu spisania tego, co w głowie siedzi, kosztem zdrowia, kondycji dnia następnego i wielu innych rzeczy. 

A co do Twych wypowiedzi, rzeczywiście, gdybym był postronnym ich czytaczem, jak chociażby krzkot, to duża szansa, że uznałbym Twoją wypowiedź jako pewnego rodzaju atak. Zważywszy jednak na Twój pierwszy komentarz oraz na niegdysiejsze nasze wymiany zdań uznałem, iż nie masz najmniejszego powodu, aby mi w jakiś sposób dogryźć, więc odpowiednio do tematu podszedłem. 

Pozdrawiam.

 

Cóż, Realucu, tym razem nie mogę powiedzieć, że opowiadanie przypadło mi do gustu. :(

Pierwszym powodem jest słownictwo, czyli wulgaryzmy – nawet jeśli faceci tak myślą, to bardzo żałuję, że tak piszą. Powód drugi – jeśli nocna scena w lesie miała być horrorem/ elementem fantastycznym, to zaskoczyła, ale, niestety, zupełnie do mnie nie przemówiła; nic bowiem nie zapowiadało, że mam do czynienia z wiedźmą.

Mam nadzieję, że Twoje kolejne opowiadanie przeczytam z satysfakcją. :)

 

wi­ru­ją pur­pu­ro­we li­ście prze­kwi­ta­ją­cej ma­gno­lii… –> → Chyba miało być: …wi­ru­ją pur­pu­ro­we płatki prze­kwi­ta­ją­cej ma­gno­lii

Nie znam magnolii o purpurowych liściach.

 

Po dłuż­szej chwi­li ciszy od­pa­lam radio.Po dłuż­szej chwi­li ciszy włączam radio.

Radio to nie papieros.

 

Nie było by w tym nic dziw­ne­go… → Nie byłoby w tym nic dziw­ne­go

 

Po­po­łu­dniu za­li­czy­li­śmy spa­ce­rek na Kru­pów­kach… → Po­ po­łu­dniu za­li­czy­li­śmy spa­ce­rek na Kru­pów­kach… Lub: Po­po­łu­dniem za­li­czy­li­śmy spa­ce­rek na Kru­pów­kach

 

walę po­ty­li­cą z hu­kiem o pla­sti­ko­wą krat­kę… → Co to jest potylica z hukiem?

Proponuję: …z hukiem walę potylicą o plastikową kratkę

 

Głowę okrą­ża koł­nierz utwo­rzo­ny z po­łą­czo­nych ze sobą po­ro­ży… → Czy dobrze rozumiem, że kołnierz krążył wokół głowy?

A może miało być: Głowę otacza koł­nierz utwo­rzo­ny z po­łą­czo­nych ze sobą po­ro­ży

 

Kogo to… głowa? – pytam→ Czyja to… głowa? – pytam

 

Czar­ne włosy zwią­za­ła w kok… → Czar­ne włosy upięła w kok…

Koka się nie wiąże, kok się upina.

 

że zwie­rzy­ny zo­sta­ły za­szlach­to­wa­ne… → …że zwie­rzęta zo­sta­ły za­szlach­to­wa­ne… –> Lub: …że zwie­rzy­na zo­sta­ła za­szlach­to­wa­na

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

reg, hej!

Szkoda :(

Jeśli chodzi o powód numer jeden, uwierz, iż ja też nie jestem zwolennikiem nadmiernego przeklinania. No ale jak sama stwierdziłaś, wiele facetów w ten sposób myśli. A tworząc wiarygodnego narratora pierwszoosobowego inaczej nie potrafiłem. No nie wyobrażam sobie, aby w finałowej scenie przykładowo powiedział: No to maszłobuziaro, placek czy coś w tym stylu. Tym samym uważam, że pewne przekleństwa dodają zwyczajnie konkretnym sceną wiarygodności. Jak się facet rypnie w mały palec, to przecież w 9/10 przypadkach wiadomo, co wykrzyczy. A opisując taką scenę miałbym użyć innego słowa tylko dlatego, że to forma pisana?

Co do powodu numer dwa, tutaj nie ma co dyskutować, gdyż rozumiem Twoją uwagę. Dałem małe wskazówki, iż jakieś szydło z worka wyjdzie, choć rzeczywiście nie dałem żadnych konkretnych, które świadczyłyby o tym, że będzie to coś w rodzaju wiedźmy. Nie chciałem jednak przedwcześnie tego zdradzić, może i przeszarżowałem w drugą stronę, nie przeczę. Choć dzięki temu element zaskoczenia mocniej wybrzmiał, więc każdy kij ma dwa końce.

Mam nadzieję, że Twoje kolejne opowiadanie przeczytam z satysfakcją. :)

Ja również mam taką nadzieję :)

Realucu, bardzo rozumiem powodujące Tobą motywy, ale nic nie poradzę, że nie jest to mój ulubiony sposób narracji. No i niezależnie od tego, jak będą napisane Twoje przyszłe opowiadania, przeczytam je na pewno. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Realucu, bardzo rozumiem powodujące Tobą motywy, ale nic mnie poradzę, że nie jest to mój ulubiony sposób narracji.

Cieszy mnie zrozumienie, a i ja rozumiem Twoje czytelnicze preferencje :)

No i niezależnie od tego, jak będą napisane Twoje przyszłe opowiadania, przeczytam je na pewno. ;)

To cieszy jeszcze bardziej. Mam tylko nadzieję, iż nie wynika to z jakiegoś wewnętrznego przymusu czy obowiązku, jeno z faktu, że czasami trafią się te z kategorii satysfakcjonujących :)

Mam tylko nadzieję, iż nie wynika to z jakiegoś wewnętrznego przymusu czy obowiązku, jeno z faktu, że czasami trafią się te z kategorii satysfakcjonujących :)

Realucu, pragnę Cię uspokoić, albowiem jestem w takim wieku, że już naprawdę nic nie muszę i wierz mi, robię wyłącznie to, na co mam ochotę. Jedynym ograniczeniem może okazać się zdrowie, ale mam nadzieję, że będzie dopisywać. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Czuję się uspokojony i oczywiście również mam wielką nadzieję, że zdrowie będzie Ci dopisywało jeszcze przez kolejne eony :)

Podobało się: Pomysł na całość, razem z wykonaniem. Miejsce fajnie zgrane z akcją. 

Nie podobało się: Tak się zastanawiam czy ostatnia kwestia nie powinna być przemieszana – kursywa ze standardową czcionką.

 

Gratuluję i pozdrawiam!

Olgierd, hej!

Ostatnie kwestie celowo nie są przemieszane (a dokładnie od momentu, w którym kontrolę nad ciałem przejmuje Artur), aby nie było do końca wiadomo, że mu się tę kontrolę udało przejąć :)

Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

Mam po tym tekście trochę mieszane uczucia. Początek bardzo mnie kupił, zapowiadał ciężką, nieprzyjemną historię. Atmosfera nieszczęśliwego życia, iskierka nadziei w postaci wyjazdu, wszystko to świetne. Nastrój się posypał przy wprowadzeniu elementu fantastycznego, spodziewałem się czegoś subtelniejszego niż potwór Frankensteina z kochanków. Poważna, dojrzała opowieść zmieniła się nagle w horror klasy B. Ciężko się przyczepić co czegoś innego, ale to przejście pozostawiło mi niesmak. 

Potem jest końcówka, po której już byłem bardzo zadowolony, lubię takie odwrócenie sytuacji w ostatniej chwili, porządne zakończenie z przytupem, gdy myśleliśmy, że już po wszystkim, szybkie, mocne i mięsiste. Nikt tu nie wygrywa, dla nikogo nie ma happy endu. Dobre.

Fajnie wybrnięte jeśli chodzi o temat, bo automatycznie nasuwało się rozwiązanie “walizka na ciało”, ale ciekawy zabieg z tym, że ciało nie zostało w niej wywiezione, a przywiezione. 

Rzeczywiście brakuje mi jakichś wskazówek odnośnie plot twistu, bo odniosłem wrażenie, że był w celu zaskoczenia, ale to było takie zaskoczenie dla samego zaskoczenia, brakowało mi takiego efektu “no przecież!” – jakichś hintów możliwych do wyłapania podczas drugiego odczytu, kiedy już wiem co i jak.

Koncept bycia więźniem we własnym ciele to zdecydowanie materiał na horror i dobrze wpisuje się w tematykę konkursu.

Reinee, hej.

Rozumiem Twoją uwagę, jednak taka była moja pierwsza wizja po przejęciu tematu i wizualizacji kluczowej walizki. I uległem jej. Niemniej jednak cieszy, że pomijając ten aspekt reszta przypadła Ci do gustu.

Dzięki za wizytę!

 

bjkpsrz, cześć.

Dziękuję za opinię. Pokrywa się ona z wieloma poprzednimi, tak więc napomknę jeno, że wskazówki autor dał, ale być może po pierwsze troszkę za mało, i być może troszkę za bardzo ukryte były lub za mało dosłowne.

 

Pozdrawiam!

O, opowiadanie. A ile komentarzy! Zobaczmy.

 

Nieporadnie i z trudem, ale radzi sobie.

Zestawienie „nieporadnie” z „radzi sobie” wygląda ciut dziwacznie.

 

Jelenie zostały pozbawione poroży!

Hm, czyżbym już wiedział, co jest w walizce?

 

Ja pierdolę!

To nie są moje ręce!

No dobra, ale takich numerów się nie spodziewałem…

 

Walę ciupagą prosto w łeb.

A potem czaszka się zrasta i wiedźma mówi: no, jednak trzeba będzie poprawić jeszcze to i owo… Nie no, żarcik.

 

Dosyć makabryczne, umiarkowanie przerażające. Po uprzednich licznych komentarzach wszystkie techniczne niedociągnięcia zostały już chyba wyłapane. Mam takie „praktyczne” pytanko – czy nie lepiej byłoby Karolinie zacząć od Tomka lub Pawła i doszyć im pozostałe części? Po co w zasadzie był jej potrzebny Artur?

 

Pozdróweczka.

Precz z sygnaturkami.

Niebieski_kosmito, dzięki za komentarz!

Cieszy mnie, że niespodzianka, która wyskoczyła z walizki, jednak Cię zaskoczyła.

Co do Twojego pytania:

Może byłoby i lepiej ze względów choćby praktycznych, ale przecież Artura poznała w pierwszej kolejności, a Pawła i Tomka później. Albo raczej zostali oni wyłowieni z tłumu w celu zdobycia elementów, które usprawnią pierwowzór. Jak się z Arturem hajtała to może nie miała jeszcze takich makabrycznych planów wobec niego. No ale jak wiadomo, życie zmienia się po ślubie i takie tam :P

 

Pozdrawiam! 

Zaskoczyła mnie ta wiedźma, wzięła się znikąd. Ale czytało się przyjemnie :)

Przynoszę radość :)

Cześć!

 

Do limitu było jeszcze daleko, więc nie mogę odżałować, że początek tego opowiadania został potraktowany tak skrótowo. Trochę już Twoich tekstów przeczytałam i jak dla mnie to na portalu jesteś jednym z najlepszych autorów jeśli chodzi o pisanie o relacjach, a tutaj mam wrażenie, że coś nie zaiskrzyło, jakbyś się za bardzo pospieszył.

Jestem nieudolnym, korporacyjnym zgredem, który wie, że jest zdradzany, a mimo to, z własnej inicjatywy, chce ratować ten związek. Dla dzieci? Z powodu przyzwyczajenia?

To jest taka pigułka wiedzy o bohaterze. Mnie coś takiego od razu od tekstu odpycha, to chodzenie na łatwiznę, budowanie między czytelnikiem a bohaterem ściany, której potem nie da się już zburzyć. Do tego wątek dzieci już się nie pojawia. Bohater powtarza to w narracji, ale tego nie obserwujemy w fabule. Bohater z taką pogardą do samego siebie jest nieco niewiarygodny, lepiej wypadłoby to gdyby sam siebie okłamywał, niż tak kategorycznie oceniał się jako nieudacznika.

Konstrukcyjnie jest to klasyczny horror, wraz z rozwojem fabuły odkrywasz kolejne elementy układanki. Trochę może zbyt dobitnie pokazujesz czytelnikowi wskazówki o zagrożeniu, ale poza tym nie jest źle. Zakończenie jest w porządku. Na plus też to, że wyjaśniłeś całą tajemnicę i pokazałeś czym jest to zło, zamiast zostać w sferze niedomówień.

Dzień doberek! 

Błyskawicznie się czytało Idealnego kandydata i nawet nie chodzi mi o ilość znaków, a za sam styl opowieści, taki rzeczowy i prosty w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Wcieliłeś się nam tutaj w niezłego pantofla, Realucu ;p 

Jest walizka, jest domek w górach, a co do tych dzieci… no rozumiem czemu nie chciałeś ich wziąć na tę dziwną wyprawę, choć co prawda miała być rodzina w komplecie, ale no dobra, jest chociaż żona. 

Relacja partnerów oddana nawet wiarygodnie, a w trakcie fragmentu z radiem i jeleniami, zaczęło się robić bardzo klimatycznie. Zastanawiałem się nawet co to będzie miało wspólnego z bohaterem. Że co, że już ma aż tak długie rogi? :P

Potem scena z jacuzzi budująca jeszcze tę atmosferę i później… szamanka. Tutaj zupełnie historia zmieniła swój klimat. Nie ukrywam, że ta szamanka była dla mnie z czapy, niby się tego nie spodziewałem, więc element zaskoczenia, ale w tym przypadku takiego mniej pozytywnego, niepasującego do historii moim zdaniem. 

Motyw kończyn, choć też nieco weirdowy co prawda rozumiem. W tekście pada gdzieś zdanie “nikt nie jest idealny”, bądź coś w ten deseń. A więc ma to swoje odbicie w tym, że najlepsze części partnerów zostały ze sobą złączone, a te gorsze – niepotrzebne. W takim wypadku po przeczytaniu tekstu, uważam że tytuł wymyśliłeś kapitalny. 

Zabieg z głosami, myślami bohaterów w głowie jest dość interesujący i nawet występowało coś takiego przy innym konkursowym tekście. O ile czytało mi się tekst błyskawicznie w pozytywnym znaczeniu, to ten końcowy fragment jakoś już chyba aż za. Karolina ginie od ciupagi przy straganie, czyli na oczach zapewne wielu ludzi. To wydawało mi się dziwne, bo dlaczego by miał tego nie zrobić gdzieś na jakimś uboczu, w lesie, gdziekolwiek. Z tym miałem problem, ale doceniam, że wysiliłeś się, aby pozbawić jej życia w górskim klimacie ;P 

Dzięki wielkie za udział w konkursie! 

Nowa Fantastyka