- Opowiadanie: Luken - Wspólne opowiadanie "Oni czają się w mroku"

Wspólne opowiadanie "Oni czają się w mroku"

W tym wątku piszemy wspólnie opowiadanie. Zasady są następujące:

 

- Każdy komentarz musi zawierać jedno zdanie będące kontynuacją rozpoczętego opowiadania.

- Jedna osoba nie może umieścić dwóch komentarzy bezpośrednio po sobie.

- Komentowanie nie będące częścią opowiadania jest dopuszczalne, ale tylko jeżeli jest odpowiednio wydzielone pod zdaniem, które jest częścią opowiadania.

- Kolejne zdania powinny kleić się w spójne opowiadanie.

- Tytułem opowiadania, które powinno jakoś inspirować jego treść jest “Oni czają się w mroku”.

- Gdzie jest pilot?! Nie ma pilota. Lecimy na ślepo :o) .

 

Dodatkowa uwaga: ze względu na szansę nie zauważenia, że jakieś zdania zostały dodane w momencie pisania swojego, zalecam najpierw sformułować zdanie, skopiować je sobie do schowka i tuż przed jego wysłaniem jeszcze raz odświeżyć stronę.

 

Ja zaczynam.

Oceny

Wspólne opowiadanie "Oni czają się w mroku"

Detektyw Marcin Kucharski wyobrażał sobie milion lepszych rzeczy, które mógłby robić w czasie, w którym obserwował ten nieszczęsny dom.

Koniec

Komentarze

Mógłby obejrzeć mecz, wyskoczyć na piwo do baru albo w końcu zaprosić do kina tę nową sąsiadkę, co się wprowadziła naprzeciwko.

Nic się nie działo, zupełnie nic, a jemu kończyły się batoniki.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Już od kilku godzin budynek stał względnie martwy, ze światłami wyłączonymi w każdym widocznym z zewnątrz pomieszczeniu.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Znowu wydawało mu się, że zobaczył jakiś ruch, i ponownie okazały się nim być odbite od szyb światła przejeżdżającego samochodu.

Łukasz

Niezaproszona przez niego frustracja wlewała się do każdego naczynia detektywa.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Gdy zadzwonił telefon, mężczyzna podskoczył w siedzeniu swojego samochodu.

Łukasz

Spojrzał na ekran, który oślepił go blaskiem tysiąca słońc.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Oczywiście dzwoniła komendant, wstrętna baba nawet po nocy musiała dręczyć podwładnych.

Spojrzał na czas; zegarek wskazywał godzinę 21:37.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Papieżowa.

Слава Україні!

Podsumowanie i nowe zdanie zboldowane:

 

Detektyw Marcin Kucharski wyobrażał sobie milion lepszych rzeczy, które mógłby robić w czasie, w którym obserwował ten nieszczęsny dom. Mógłby obejrzeć mecz, wyskoczyć na piwo do baru albo w końcu zaprosić do kina tę nową sąsiadkę, co się wprowadziła naprzeciwko. Nic się nie działo, zupełnie nic, a jemu kończyły się batoniki.

Już od kilku godzin budynek stał względnie martwy, ze światłami wyłączonymi w każdym widocznym z zewnątrz pomieszczeniu. Znowu wydawało mu się, że zobaczył jakiś ruch, i ponownie okazały się nim być odbite od szyb światła przejeżdżającego samochodu. Niezaproszona przez niego frustracja wlewała się do każdego naczynia detektywa. Gdy zadzwonił telefon, mężczyzna podskoczył w siedzeniu swojego samochodu. Spojrzał na ekran, który oślepił go blaskiem tysiąca słońc.

Oczywiście dzwoniła komendant, wstrętna baba nawet po nocy musiała dręczyć podwładnych. Spojrzał na czas; zegarek wskazywał godzinę 21:37.

Papieżowa.

– Słucham – powiedział bez entuzjazmu.

Odpowiedziała mu głucha cisza.

Слава Україні!

– Halo? – powtórzył.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Komendant, pomyślał Kucharski.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

– I jak, obserwujecie, dzieje się coś, podejrzany się pojawił? – wyrzucała z siebie pytania z szybkością karabinu maszynowego.

Już ja bym ją tym karabinem, pomyślał detektyw.

Łukasz

– Nie – odparł i się rozłączył.

Слава Україні!

Rzucił telefon na siedzenie i właśnie sięgał po kolejnego batonika, gdy w piwnicy rozbłysło światło.

– O jasny gwint – mruknął pod nosem.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Założył czapkę, sprawdził broń i wysiadł ze zdezelowanego forda.

Stało się coś dziwnego, dom zaczął się rozmywać, Kucharski z trudnością utrzymywał kontakt z piwnicznym światłem.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Zapomniał, że te batoniki są alkoholowe.

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Nie, to nie mogło być to, przecież jadł je już nieraz i nigdy nie miał zwidów.

– Co to miałem zrobić? – starał się sobie przypomnieć. – Ach, tak. Piwnica.

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Potrząsnął głową, odganiając omamy, i ruszył przed siebie pewien, że zastanie w domu jedynie włóczęgów szukających schronienia po nocy.

Albo worki pełne słodkich ziemniaków.

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Jak się okazało, żadna z przewidywanych opcji nawet nie stała blisko rzeczywistości.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

W piwnicy zastał bowiem trupa.

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Całe pomieszczenie wypełniał fetor zgnilizny, a ciało leżało w kałuży rozpuszczonej tkanki.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Podszedł do ciała, uważając, by nie naruszyć miejsca zbrodni.

Jeszcze kilka lat temu puściłby bełta na taki widok, ale na szczęście od tamtego czasu zdążył zaprawić się w boju.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Wydobył z kieszeni patyczek do uszu i wetknął go ostrożnie w rozlany po posadzce mózg.

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Nagle jego uwagę przykuło coś różowego i podłużnego, wijącego się na podłodze obok głowy nieszczęśnika.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

"Co to jest, do cholery?" – mruknął.

Czy to mogła być dżdżownica?!

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Ostrożnie zbliżył namokły patyczek do języka – mózg smakował i pachniał normalnie.

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

– Halo? – powtórzył.

– Kucharski – zaskrzeczała w końcu komendant.

Komendant, pomyślał Kucharski.

– I jak, obserwujecie, dzieje się coś, podejrzany się pojawił? – wyrzucała z siebie pytania z szybkością karabinu maszynowego.

Już ja bym ją tym karabinem, pomyślał detektyw.

– Nie – odparł i się rozłączył.

Rzucił telefon na siedzenie i właśnie sięgał po kolejnego batonika, gdy w piwnicy rozbłysło światło.

– O jasny gwint – mruknął pod nosem.

Założył czapkę, sprawdził broń i wysiadł ze zdezelowanego forda. Stało się coś dziwnego, dom zaczął się rozmywać, Kucharski z trudnością utrzymywał kontakt z piwnicznym światłem.

Zapomniał, że te batoniki są alkoholowe.

Nie, to nie mogło być to, przecież jadł je już nieraz i nigdy nie miał zwidów.

– Co to miałem zrobić? – starał się sobie przypomnieć. – Ach, tak. Piwnica.

Potrząsnął głową, odganiając omamy, i ruszył przed siebie pewien, że zastanie w domu jedynie włóczęgów szukających schronienia po nocy.

Albo worki pełne słodkich ziemniaków.

Jak się okazało, żadna z przewidywanych opcji nawet nie stała blisko rzeczywistości. W piwnicy zastał bowiem trupa. Całe pomieszczenie wypełniał fetor zgnilizny, a ciało leżało w kałuży rozpuszczonej tkanki.

Jak trup zapalił światła? pomyślał detektyw.

Podszedł do ciała, uważając, by nie naruszyć miejsca zbrodni. Jeszcze kilka lat temu puściłby bełta na taki widok, ale na szczęście od tamtego czasu zdążył zaprawić się w boju. Wydobył z kieszeni patyczek do uszu i wetknął go ostrożnie w rozlany po posadzce mózg.

Nagle jego uwagę przykuło coś różowego i podłużnego, wijącego się na podłodze obok głowy nieszczęśnika.

"Co to jest, do cholery?" – mruknął.

Czy to mogła być dżdżownica?! Widział, jak wpełzła w szparę między deskami.

Ostrożnie zbliżył namokły patyczek do języka – mózg smakował i pachniał normalnie. Nie, to na pewno nie jest sprawka gangu ze Wspólnej.

 

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Oni zawsze przesalają.

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Detektyw jak każdy organoleptyk posiadał zmodyfikowany cybernetycznie język pozwalający mu dokonać pełnej analizy niemal każdej substancji, co zdecydowanie ułatwiało pracę w terenie.

– Kurdebele, a bym se pograł w Cyberpunia – mruknął pod nosem, ale od razu się opamiętał.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Chwycił leżącego w pobliżu słodkiego ziemniaka i rąbnął się nim w skroń; wróciły wspomnienia z dzieciństwa.

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Odsunął je jednak na bok, bo miał teraz robotę do wykonania – żadnych gier, żadnych wspomnień, tylko trup z rozwaloną głową. 

I dżdżownica – nie mógł zapominać o dżdżownicy.

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

W sumie mógł, bo zniknęła juz pod podłogą

Ale nie chciał.

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Tymczasem okazało się, że z zakrzywionej końcówki łomu zwisa kolejna dżdżownica!

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Coraz więcej dżdżownic zaczęło wypełzać z najdziwniejszych zakamarków piwnicy.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Rozwarła zakrwawioną paszczękę, ukazując dwa rzędy zadziwiająco dużych i ostrych zębów; w jej oczach czaił się drapieżny błysk.

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Jeszcze nigdy nie widział tak zawziętej pierścienicy.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Detektyw rzucił się do ucieczki, wiedział, że bez wsparcia nie da rady.

Potrzebował sprawnej karabinowej ręki pani komendant i zresztą nie tylko.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Wbiegł po schodach, zatrzaskując za sobą drzwi, i wypadł na zewnątrz.

Oparł się o kolana, i dysząc jak zmachany pies podczas lipcowego popołudnia, pomyślał o zebraniu drużyny.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Nie wiedział, że jedna z dżdżownic wplątała się w jego włosy – jak najbardziej celowo.

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Usłyszał w głowie skrzek setek rozwścieczonych pierścienic.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

– Wypuść nas, debilu!

Слава Україні!

– No i ja się pytam człowieku, dumny ty jesteś z siebie? – zapytała dżdżownica.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

– Nie jestem naiwny! – zapewnił detektyw.

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

– Masz ty w ogóle rozum i godność człowieka?

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

– Tak! – krzyknął detektyw i uruchomił system skanowania mózgu.

“Brak obiektu do skanowania”, rozległo się nagle z głośników.

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Detektyw zresetował system i tym razem pozbył się podstępnych intruzów, a przed sobą widział już budynek komisariatu.

Rozbite latarnie uliczne syczały jak żmije, a przy samym budynku odkręcony hydrant pluł wodą wprost do studzienki.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

„Coś tu jest nie tak”, pomyślał. 

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Uruchomił skan otoczenia, spodziewając się najgorszego – pęknięć międzywymiarowych.

Mieniące się wszystkimi kolorami tęczy szpary wyłoniły się z powietrza.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Rzucił się biegiem w stronę drzwi komisariatu, może jeszcze nie było za późno.

Słyszał syczące elektrony, wariujące na granicy wszechświatów.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Szarpnął drzwi i wpadł do środka, dwóch dyżurnych funkcjonariuszy leżało nieprzytomnych, a pod sufitem jarzyła się kolejna szczelina.

– Pieprzony Melon Usk i jego wadliwe blokery czarnej materii – warknął pod nosem, gdy kawałek rozgrzanej do niewiarygodnych temperatur skały przeleciał kilka centymetrów od jego nosa.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Niewiele myśląc, skoczył w stronę schowka i wydobył przestarzały model blokera, po czym strzelił prosto w szczelinę.

Chybił.

Слава Україні!

– Ej, Kucharski, nie strzelaj tylko wchodź! – zaskrzeczała komendant.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Głos tej wiedźmy szarpnął jego nerwy niczym basista, grający piosenkę Red Hot Chili Peppers, ale w pewnym sensie dał mu uczucie ulgi.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Czy jej już całkowicie odbiło, pomyślał, ale rozkaz to rozkaz, nawet od takiej megiery, więc wspiął się na biurko, a potem wybił w kierunku szczeliny, mając nadzieję, że przyciąganie zrobi swoje.

Wsunął się przez wyrwę i poczuł, jak skłócone ciepło i chłód oblegają jego ciało.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Przed nim roztaczał się widok na błękitną pustynię pełną piaskowych wirów, z której wystawały srebrne, spiczaste skały – na szczycie jednej z nich stała komendant i wyglądała na zniecierpliwioną.

Pomimo stosunkowo zaawansowanego wieku, komendant wciąż miała kondycję godną Arnolda Schwarzeneggera z czasów jego świetności.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Podobno była to kwestia genów, nie sterydów.

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Tym zdecydowanie mogła się pochwalić, chociaż kosztem wysportowania było otrzymanie paskudnego głosu.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Kucharski odruchowo wciągnął brzuch i poszybował w stronę przełożonej.

Oni zawsze przesalają.

Detektyw jak każdy organoleptyk posiadał zmodyfikowany cybernetycznie język pozwalający mu dokonać pełnej analizy niemal każdej substancji, co zdecydowanie ułatwiało pracę w terenie.

– Kurdebele, a bym se pograł w Cyberpunia – mruknął pod nosem, ale od razu się opamiętał.

Chwycił leżącego w pobliżu słodkiego ziemniaka i rąbnął się nim w skroń; wróciły wspomnienia z dzieciństwa. Odsunął je jednak na bok, bo miał teraz robotę do wykonania – żadnych gier, żadnych wspomnień, tylko trup z rozwaloną głową. 

I dżdżownica – nie mógł zapominać o dżdżownicy.

W sumie mógł, bo zniknęła już pod podłogą

Ale nie chciał.

Chwycił łom stojący pod ścianą i postanowił oderwać deskę. Tymczasem okazało się, że z zakrzywionej końcówki łomu zwisa kolejna dżdżownica! Coraz więcej dżdżownic zaczęło wypełzać z najdziwniejszych zakamarków piwnicy. Nim zdążył się im przyjrzeć, jedna skoczyła w jego kierunku. Rozwarła zakrwawioną paszczękę, ukazując dwa rzędy zadziwiająco dużych i ostrych zębów; w jej oczach czaił się drapieżny błysk.

Jeszcze nigdy nie widział tak zawziętej pierścienicy.

Detektyw rzucił się do ucieczki, wiedział, że bez wsparcia nie da rady. Potrzebował sprawnej karabinowej ręki pani komendant i zresztą nie tylko. Wbiegł po schodach, zatrzaskując za sobą drzwi, i wypadł na zewnątrz. Oparł się o kolana, i dysząc jak zmachany pies podczas lipcowego popołudnia, pomyślał o zebraniu drużyny.

Wsiadł do forda i odjechał z piskiem opon. Nie wiedział, że jedna z dżdżownic wplątała się w jego włosy – jak najbardziej celowo. Usłyszał w głowie skrzek setek rozwścieczonych pierścienic.

– Wypuść nas, debilu!

– No i ja się pytam człowieku, dumny ty jesteś z siebie? – zapytała dżdżownica.

– Nie jestem naiwny! – zapewnił detektyw.

– Masz ty w ogóle rozum i godność człowieka?

– Tak! – krzyknął detektyw i uruchomił system skanowania mózgu.

“Brak obiektu do skanowania”, rozległo się nagle z głośników.

Detektyw zresetował system i tym razem pozbył się podstępnych intruzów, a przed sobą widział już budynek komisariatu. Rozbite latarnie uliczne syczały jak żmije, a przy samym budynku odkręcony hydrant pluł wodą wprost do studzienki.

– Co do cholery? – mruknął detektyw i zatrzymał samochód.

„Coś tu jest nie tak”, pomyślał. 

Uruchomił skan otoczenia, spodziewając się najgorszego – pęknięć międzywymiarowych. Mieniące się wszystkimi kolorami tęczy szpary wyłoniły się z powietrza. Rzucił się biegiem w stronę drzwi komisariatu, może jeszcze nie było za późno. Słyszał syczące elektrony, wariujące na granicy wszechświatów.

Szarpnął drzwi i wpadł do środka, dwóch dyżurnych funkcjonariuszy leżało nieprzytomnych, a pod sufitem jarzyła się kolejna szczelina.

– Pieprzony Melon Usk i jego wadliwe blokery czarnej materii – warknął pod nosem, gdy kawałek rozgrzanej do niewiarygodnych temperatur skały przeleciał kilka centymetrów od jego nosa.

Niewiele myśląc, skoczył w stronę schowka i wydobył przestarzały model blokera, po czym strzelił prosto w szczelinę.

Chybił.

– Ej, Kucharski, nie strzelaj tylko wchodź! – zaskrzeczała komendant.

Głos tej wiedźmy szarpnął jego nerwy niczym basista, grający piosenkę Red Hot Chili Peppers, ale w pewnym sensie dał mu uczucie ulgi.

Czy jej już całkowicie odbiło, pomyślał, ale rozkaz to rozkaz, nawet od takiej megiery, więc wspiął się na biurko, a potem wybił w kierunku szczeliny, mając nadzieję, że przyciąganie zrobi swoje.

Wsunął się przez wyrwę i poczuł, jak skłócone ciepło i chłód oblegają jego ciało. Przed nim roztaczał się widok na błękitną pustynię pełną piaskowych wirów, z której wystawały srebrne, spiczaste skały – na szczycie jednej z nich stała komendant i wyglądała na zniecierpliwioną. Pomimo stosunkowo zaawansowanego wieku, komendant wciąż miała kondycję godną Arnolda Schwarzeneggera z czasów jego świetności.

Podobno była to kwestia genów, nie sterydów. Tym zdecydowanie mogła się pochwalić, chociaż kosztem wysportowania było otrzymanie paskudnego głosu.

Kucharski odruchowo wciągnął brzuch i poszybował w stronę przełożonej. Biegł ile sił w nogach, jednak poczuł zwątpienie.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

W ostatniej chwili komendant skoczyła i zdołała go uratować przed upadkiem prosto w jeden z wirów, co za wstyd.

Świat zawirował, a detektyw Kucharski – oślepiony tysiącami kolorów – padł nieprzytomny na ziemię.

Слава Україні!

– Jak zwykle, Kucharski, jak zwykle nie ma z ciebie pożytku – stwierdziła, po czym uderzyła detektywa w twarz.

Nie odpowiadał, ogłupiony produkowaną przez dżdżownice psychodelikami.

Слава Україні!

Komendant westchnęła, po czym uruchomiła moduł leczniczy i przywróciła podwładnego do przytomności.

Pierwsze co Kucharski dostrzegł po przebudzeniu, to miejscami nadpalony stanik w groszki.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

– Na co się gapicie, Kucharski, biustu nie widzieliście? – komendant groźnie zmarszczyła brwi – wstawajcie, mamy robotę, Robak znowu drąży czasoprzestrzeń.

– Tak po prawdzie, to nie – speszył się detektyw – całe oszczędności poszły na wszczepy, na przyjemności już nie wystarczyło.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

– Nie biadolcie, Kucharski, widzicie ten ciemny kształt na horyzoncie?

Spojrzał i zaniemówił.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Czy to co zobaczył było prawdą, czy raczej kolejną z psychodelicznych wizji?

Слава Україні!

– Lumbricus terrestris gigantus – rozpoznał bezbłędnie.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Zza komendant wyłoniła się drużyna komandosów.

Łukasz

Wszyscy – co do jednego – ubrani w nowoczesne kombinezony w kolorze khaki, okulary termowizyjne i metalowe pompy, dostarczające skroplony tlen bezpośrednio do krwi.

Слава Україні!

– Co tu się dzieje? – wyartykułował dowódca, patrząc to na giga-dżdżownicę, to na wciąż siedzą okrakiem na Kucharskim komendant – i dlaczego pani bielizna jest nieregulaminowa?

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

– To tylko ćwiczenia – odpowiedziała pani komendant, próbując zasłonić rękami pośladki. 

– Ćwiczenia!? – zdziwił się dowódca.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

– Nie ma czasu na ćwiczenia – kontynuował – Musimy to zniszczyć, a skoro tu już jesteście, to nam w tym pomożecie.

Łukasz

– Czy… czy dotarliście do Stanisława Jonesa, słynnego arcymaga? – zapytał wciąż lekko oszołomiony detektyw.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

– Co kurwa? – odparł dowódca komandosów, tak dyplomatycznie jak tylko potrafił.

Слава Україні!

– Pierdol się – odpowiedział Stachu Jones, który właśnie się przed nimi zmaterializował.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Szybciej niż mrugnięcie okiem wyciągnął z kieszeni blaster jonowy GS-37, zwany także “Zabójcą dżdżownic”, i wycelował w wijące się pośród wydm monstrum.

Слава Україні!

– Trzeba go zabić na śmierć, bo się chuj odradza! – krzyknął, po czym wypalił salwę plazmowych pocisków.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Żaden nie trafił celu.

Слава Україні!

Stachu Jones wziął i zniknął, argumentując, że musi zebrać więcej sił.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

– Ech, międzywymiarowi komandosi tyle z nich pożytku, co ze stringów na mrozie – powiedziała komendant – Kucharski, wracamy na komisariat, trzeba zamknąć szczeliny i opracować plan.

Tymczasem biedny Kucharski mienił się niebezpiecznie na twarzy; wyobraził sobie komendant w stringach i zrobiło mu się niedobrze.

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Na szczęście błyskawicznie zadziałały wszczepy detektywa, podsuwając jego wyobraźni obraz tych samych stringów oplatających ciało dowódcy komandosów. 

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Wrócili na komisariat i kilkoma strzałami z blokerów zamknęli szczeliny, chwilowo zapanował spokój – latarnie przestały syczeć.

– Ssss… Ssss… – nie słyszał już ani detektyw, ani pani komendant.

Слава Україні!

A tu wielkie podsumowanie:

 

W ostatniej chwili komendant skoczyła i zdołała go uratować przed upadkiem prosto w jeden z wirów, co za wstyd. Świat zawirował, a detektyw Kucharski – oślepiony tysiącami kolorów – padł nieprzytomny na ziemię.

– Jak zwykle, Kucharski, jak zwykle nie ma z ciebie pożytku – stwierdziła, po czym uderzyła detektywa w twarz.

Nie odpowiadał, ogłupiony produkowaną przez dżdżownice psychodelikami. Komendant westchnęła, po czym uruchomiła moduł leczniczy i przywróciła podwładnego do przytomności.

Pierwsze co Kucharski dostrzegł po przebudzeniu, to miejscami nadpalony stanik w groszki.

– Na co się gapicie, Kucharski, biustu nie widzieliście? – komendant groźnie zmarszczyła brwi – wstawajcie, mamy robotę, Robak znowu drąży czasoprzestrzeń.

– Tak po prawdzie, to nie – speszył się detektyw – całe oszczędności poszły na wszczepy, na przyjemności już nie wystarczyło.

– Nie biadolcie, Kucharski, widzicie ten ciemny kształt na horyzoncie?

Spojrzał i zaniemówił. Czy to co zobaczył było prawdą, czy raczej kolejną z psychodelicznych wizji?

– Lumbricus terrestris gigantus – rozpoznał bezbłędnie.

Zza komendant wyłoniła się drużyna komandosów. Wszyscy – co do jednego – ubrani w nowoczesne kombinezony w kolorze khaki, okulary termowizyjne i metalowe pompy, dostarczające skroplony tlen bezpośrednio do krwi.

– Co tu się dzieje? – wyartykułował dowódca, patrząc to na giga-dżdżownicę, to na wciąż siedzą okrakiem na Kucharskim komendant – i dlaczego pani bielizna jest nieregulaminowa?

– To tylko ćwiczenia – odpowiedziała pani komendant, próbując zasłonić rękami pośladki. 

– Ćwiczenia!? – zdziwił się dowódca. – Nie ma czasu na ćwiczenia – kontynuował – Musimy to zniszczyć, a skoro tu już jesteście, to nam w tym pomożecie.

– Czy… czy dotarliście do Stanisława Jonesa, słynnego arcymaga? – zapytał wciąż lekko oszołomiony detektyw.

– Co kurwa? – odparł dowódca komandosów, tak dyplomatycznie jak tylko potrafił.

– Pierdol się – odpowiedział Stachu Jones, który właśnie się przed nimi zmaterializował. Szybciej niż mrugnięcie okiem wyciągnął z kieszeni blaster jonowy GS-37, zwany także “Zabójcą dżdżownic”, i wycelował w wijące się pośród wydm monstrum. – Trzeba go zabić na śmierć, bo się chuj odradza! – krzyknął, po czym wypalił salwę plazmowych pocisków.

Żaden nie trafił celu.

Stachu Jones wziął i zniknął, argumentując, że musi zebrać więcej sił.

– Ech, międzywymiarowi komandosi tyle z nich pożytku, co ze stringów na mrozie – powiedziała komendant – Kucharski, wracamy na komisariat, trzeba zamknąć szczeliny i opracować plan.

Tymczasem biedny Kucharski mienił się niebezpiecznie na twarzy; wyobraził sobie komendant w stringach i zrobiło mu się niedobrze. Na szczęście błyskawicznie zadziałały wszczepy detektywa, podsuwając jego wyobraźni obraz tych samych stringów oplatających ciało dowódcy komandosów. Wrócili na komisariat i kilkoma strzałami z blokerów zamknęli szczeliny, chwilowo zapanował spokój – latarnie przestały syczeć.

– Ssss… Ssss… – nie słyszał już ani detektyw, ani pani komendant.

Слава Україні!

– To działo się naprawdę, czy to były… halucynacje dżdżownic – wystękał Kucharski powoli dochodząc do siebie.

Łukasz

– Chciałabym, ale mamy tu poważny problem międzywymiarowy, więc weź się w garść – rozkazała komendant i poszła ocucić nieprzytomnych funkcjonariuszy.

Dobrze, muszę się ogarnąć, bo wszystko zaczyna świrować, pomyślał detektyw.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Rozdział 2

Слава Україні!

Różowe, przerośnięte pierścienice nie dawały mu spokoju nawet w nocy.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Śnił o nich, gdy tylko zamykał powieki, dlatego przezornie postanowił spać z otwartymi.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Nim zasnął, jego wzrok przykuła plama na suficie.

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Przypominała rozprysk krwi. 

Krwi dżdżownicy.

Слава Україні!

We śnie dręczyły go wizje roztopionych trupów, drapieżnych pierścienic i syczących latarni.

I obraz półnagiej komendant w stringach. 

Spojrzał na telefon – dziesięć nieodebranych połączeń od komendant, a ostatnie, czego teraz potrzebował to jej skrzekliwy głos. 

Postanowił odwlec tę rozmowę choć o kilka minut i najpierw w spokoju wypić kawę.

Podszedł do ekspresu i wybrał czarną, bez mleka.

Слава Україні!

Jego cybernetyczny język wariował pod wpływem laktozy, a nie miał kasy na kolejne naprawy. 

Cała poszła na modyfikacje innych części ciała.

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

W szczególności zaś na jego dorodny owoc, którym zawsze imponował kobietom – jabłko Adama z wbudowanym dezintegratorem materii, holo-ostrzami i dystrybutorem soku jabłkowego.

Слава Україні!

Nie stać go było na dystrybutor piwa, ale dzięki czarnorynkowym poprawkom jego sok jabłkowy fermentował, więc miał pod dostatkiem cydru, z którego często korzystał. 

Robaki były realne, dżdżownice wychodziły. 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Tylko dlaczego akurat z jego kawy?

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Detektyw wziął kapeć i zakończył ich marzenia kilkoma głośnymi plaśnięciami.

Niestety zapomniał o zdolności dżdżownic do regeneracji.

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Na szczęście nie ma tego złego – pomyślał, wyciągając ostatnią żywą, tańczącą mu między zębami.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Nadszedł czas na rzecz jeszcze gorszą, czyli telefon do pani komendant.

Wyjął z kieszeni komórkę, do której przykleiło się kilka kolejnych robali, i wybrał numer.

Слава Україні!

– No nareszcie, Kucharski – zaskrzeczał komendant po pierwszym sygnale – chcę cię zaraz widzieć na komisariacie, przyszły wyniki sekcji trupa z domu na Borówkowej.

– I co? – zapytał detektyw.

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

– Tkanki rozpuściła ciecz engwarmeryczna, a takiej w naszym wymiarze nie powinno być. Mówi ci to coś, Kucharski? 

Kucharski zmarszczył brwi, bo chemia międzywymiarowa nie była jego mocną stroną.

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Próbował przypomnieć sobie wykłady z Akademii, ale natrafiał wciąż na ślepe zaułki.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

– Przypomniałabyś mi proszę czym jest ci… – nie zdążył dokończyć.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Obrócił się i jego oczom ukazała się w połowie pożarta kanapa, a obok niej… napęczniała dżdżownica.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Jakby uśmiechnięta, wiła się i taplała w wypływającym spomiędzy segmentów śluzie.

Слава Україні!

– A może ty wiesz coś o cieczy engwarmerycznej? – zagaił przyjaźnie.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Dżdżownica zamarła na moment.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Kilka impulsów elektrycznych przebiegło wzdłuż jej zwojów nerwowych, po czym nastąpiło zwarcie.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Ze środka robala wypłynęła zielona, wodnista ciecz.

– Eureka!!! – zakrzyknął Marcin Kucharski.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Wspomniał przy tym wszystkie chwile, które przeżył wspólnie z Julią, jego pierwszą żoną.

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

A przynajmniej tak mu się wydawało.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Z drugiej strony, w majtkach miał ciasno, więc jeśli nie wspominał Julii, to pewnie Marka, jego pierwszego męża.

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

A może to był tylko sen?

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

 Nie, to nie był żaden, kurwa, sen – pamiętał wszystko jak dziś: Julię, Marka, prawdziwy kobiecy biust, taki jak na starych filmach, i dowódcę komandosów też pamiętał. 

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Mrugnął.

Слава Україні!

Popatrzył na dwie obrączki na palcu serdecznym – przypominały pierścienie dżdżownicy.

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Mrugnął raz jeszcze.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Pamiętał wiele, ale po zarzuceniu kwasa nie takie rzeczy mu się jawiły jako prawdziwe.

Known some call is air am

Mrugnął ostatni raz, w myśl powiedzenia – do trzech razy sztuka!

Слава Україні!

– Chuj! – westchnął z rezygnacją – Julka, to ty?

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

– To ja – odparła ociekająca śluzem dżdżownica i go pocałowała.

Слава Україні!

I gdyby tylko wiedzieli, że Marek obserwuje ich zza winkla…

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

I gdyby Marek wiedział, że zza drugiego winkla obserwuje go pani komendant…

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

I gdyby pani komendant wiedziała, że zza trzeciego winkla obserwuje ją obserwowany zza pierwszego winkla, obserwujący ich zza drugiego winkla Marcin…

Known some call is air am

…wówczas pętla czasoprzestrzenna nigdy by się nie domknęła, a świat przestałby być taki jak dawniej.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

– Jestem zgorszony! – zakrzyknął słodki ziemniak, który przechodził akurat obok.

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

– Spokojnie, ziemniaczku! Już zabieram cię do ojczyzny! – uspokoił pyrę Aleksandr Łukaszenka, po czym podniósł ją z ziemi, wpierw odkładając niesione na granicę worki z kaszą i solą.

Known some call is air am

– Aaaa, tylko nie ty! – krzyknął słodki ziemniak i zaszył się w nadgryzionej przez Julię kanapie.

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Julia spojrzała na ziemniaczka wygłodniałym wzrokiem, ale ten zmarszczył brwi, oczy jego zapłonęły żywym ogniem, a skórka zmieniła się w pancerz.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

– Jaka eureka?! – zaskrzeczała tymczasem komendant.

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Komandos Marcin podszedł do niej i zagaił zachęcająco:

– Chcesz zobaczyć?

– Dajcież spokój, bo – Luken zawiesił głos – poziom absurdu zabija nam historię!

Слава Україні!

– Wybacz, Lukenie – powiedzieli chórem, po czym wszyscy zdecydowali się wspólnymi siłami utrzymywać historyjkę na względnie stabilnym poziomie.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Szczególnie skwapliwie zgodziły się z tym monstrualne, płonące świerszcze, galopujące w oddali na ożywionych przez nekromantę kotletach schabowych.

I wszyscy żyli długo i szczęśliwie.

Слава Україні!

Ale czy na pewno?!

Otóż na pewno.

Слава Україні!

Czy ktoś pomyślał o hatifnatach? O Julii, Marku, Pani Komendant, czy też o…. o samym Marcinie?

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Historia toczy się dalej, tak jak życie ciągle pędzi do przodu, a dzień zawsze nadchodzi, niosąc nowe wyzwania.

Rozdział 3

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Tak wygląda życie, mógłby ktoś pomyśleć i przy tym się pomylić; częściej bowiem – rozmyślał detektyw Marcin, leżąc w szpitalnym łóżku – częściej powtarzamy te same błędy i próbujemy przezwyciężyć zgoła niemożliwe do pokonania przeszkody, które w akcie naszej wiary w samego siebie forsujemy i, o dziwo, legniemy, bowiem taka jest kolej rzeczy – samą wolą walki nie jesteśmy w stanie przezwyciężyć ograniczeń, które narzuca nam natura, bowiem naturalną koleją rzeczy jest istnienie wyzwań zarówno prostych, jak i zdecydowanie ponad nasze siły jak na przykład dżdżownice wydzielające obrzydliwy śluz pełen dzikich psychodelików, które mogą tylko doprowadzić do spięcia kwantowych procesorów, wszczepionych bezpośrednio do mózgu każdego detektywa w tym brudnym, zatęchłym od brudnego powietrza i wałęsających się wszędzie dżdżownic mieście.

Слава Україні!

Czas na kolejne podejście, pomyślał detektyw.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Rozdział 4

Слава Україні!

I podsumowanie:)

 

– To działo się naprawdę, czy to były… halucynacje dżdżownic – wystękał Kucharski powoli dochodząc do siebie.

– Chciałabym, ale mamy tu poważny problem międzywymiarowy, więc weź się w garść – rozkazała komendant i poszła ocucić nieprzytomnych funkcjonariuszy.

Dobrze, muszę się ogarnąć, bo wszystko zaczyna świrować, pomyślał detektyw. A miała to być tylko nudna noc spędzona na obserwacji pustego domu.

 

Rozdział 2

Różowe, przerośnięte pierścienice nie dawały mu spokoju nawet w nocy. Śnił o nich, gdy tylko zamykał powieki, dlatego przezornie postanowił spać z otwartymi. Nim zasnął, jego wzrok przykuła plama na suficie. Przypominała rozprysk krwi. Krwi dżdżownicy. We śnie dręczyły go wizje roztopionych trupów, drapieżnych pierścienic i syczących latarni. I obraz półnagiej komendant w stringach.

Zerwał się z łóżka z krzykiem.

Spojrzał na telefon – dziesięć nieodebranych połączeń od komendant, a ostatnie, czego teraz potrzebował to jej skrzekliwy głos. Postanowił odwlec tę rozmowę choć o kilka minut i najpierw w spokoju wypić kawę. Podszedł do ekspresu i wybrał czarną, bez mleka. Jego cybernetyczny język wariował pod wpływem laktozy, a nie miał kasy na kolejne naprawy.

Cała poszła na modyfikacje innych części ciała. W szczególności zaś na jego dorodny owoc, którym zawsze imponował kobietom – jabłko Adama z wbudowanym dezintegratorem materii, holo-ostrzami i dystrybutorem soku jabłkowego. Nie stać go było na dystrybutor piwa, ale dzięki czarnorynkowym poprawkom jego sok jabłkowy fermentował, więc miał pod dostatkiem cydru, z którego często korzystał.

Robaki były realne, dżdżownice wychodziły. Tylko dlaczego akurat z jego kawy?

Detektyw wziął kapeć i zakończył ich marzenia kilkoma głośnymi plaśnięciami. Niestety zapomniał o zdolności dżdżownic do regeneracji.

Na szczęście nie ma tego złego – pomyślał, wyciągając ostatnią żywą, tańczącą mu między zębami.

Nadszedł czas na rzecz jeszcze gorszą, czyli telefon do pani komendant. Wyjął z kieszeni komórkę, do której przykleiło się kilka kolejnych robali, i wybrał numer.

– No nareszcie, Kucharski – zaskrzeczał komendant po pierwszym sygnale – chcę cię zaraz widzieć na komisariacie, przyszły wyniki sekcji trupa z domu na Borówkowej.

– I co? – zapytał detektyw.

– Tkanki rozpuściła ciecz engwarmeryczna, a takiej w naszym wymiarze nie powinno być. Mówi ci to coś, Kucharski? 

Kucharski zmarszczył brwi, bo chemia międzywymiarowa nie była jego mocną stroną. Próbował przypomnieć sobie wykłady z Akademii, ale natrafiał wciąż na ślepe zaułki.

– To niedobrze – stwierdził elokwentnie. – Przypomniałabyś mi proszę czym jest ci… – nie zdążył dokończyć.

– Kucharski, co ty tam znowu wyprawiasz? Co to za hałas?

Obrócił się i jego oczom ukazała się w połowie pożarta kanapa, a obok niej… napęczniała dżdżownica. Jakby uśmiechnięta, wiła się i taplała w wypływającym spomiędzy segmentów śluzie.

– A może ty wiesz coś o cieczy engwarmerycznej? – zagaił przyjaźnie.

Dżdżownica zamarła na moment. Kilka impulsów elektrycznych przebiegło wzdłuż jej zwojów nerwowych, po czym nastąpiło zwarcie. Ze środka robala wypłynęła zielona, wodnista ciecz.

– Eureka!!! – zakrzyknął Marcin Kucharski.

Wspomniał przy tym wszystkie chwile, które przeżył wspólnie z Julią, jego pierwszą żoną. A przynajmniej tak mu się wydawało. Z drugiej strony, w majtkach miał ciasno, więc jeśli nie wspominał Julii, to pewnie Marka, jego pierwszego męża. A może to był tylko sen?  Nie, to nie był żaden, kurwa, sen – pamiętał wszystko jak dziś: Julię, Marka, prawdziwy kobiecy biust, taki jak na starych filmach, i dowódcę komandosów też pamiętał.

Mrugnął. Popatrzył na dwie obrączki na palcu serdecznym – przypominały pierścienie dżdżownicy. Mrugnął raz jeszcze. Pamiętał wiele, ale po zarzuceniu kwasa nie takie rzeczy mu się jawiły jako prawdziwe. Mrugnął ostatni raz, w myśl powiedzenia – do trzech razy sztuka!

– Chuj! – westchnął z rezygnacją – Julka, to ty?

– To ja – odparła ociekająca śluzem dżdżownica i go pocałowała.

I gdyby tylko wiedzieli, że Marek obserwuje ich zza winkla…

I gdyby Marek wiedział, że zza drugiego winkla obserwuje go pani komendant…

I gdyby pani komendant wiedziała, że zza trzeciego winkla obserwuje ją obserwowany zza pierwszego winkla, obserwujący ich zza drugiego winkla Marcin…

…wówczas pętla czasoprzestrzenna nigdy by się nie domknęła, a świat przestałby być taki jak dawniej.

– Jestem zgorszony! – zakrzyknął słodki ziemniak, który przechodził akurat obok.

– Spokojnie, ziemniaczku! Już zabieram cię do ojczyzny! – uspokoił pyrę Aleksandr Łukaszenka, po czym podniósł ją z ziemi, wpierw odkładając niesione na granicę worki z kaszą i solą.

– Aaaa, tylko nie ty! – krzyknął słodki ziemniak i zaszył się w nadgryzionej przez Julię kanapie.

Julia spojrzała na ziemniaczka wygłodniałym wzrokiem, ale ten zmarszczył brwi, oczy jego zapłonęły żywym ogniem, a skórka zmieniła się w pancerz.

– Jaka eureka?! – zaskrzeczała tymczasem komendant.

Komandos Marcin podszedł do niej i zagaił zachęcająco:

– Chcesz zobaczyć?

– Dajcież spokój, bo – Luken zawiesił głos – poziom absurdu zabija nam historię!

– Wybacz, Lukenie – powiedzieli chórem, po czym wszyscy zdecydowali się wspólnymi siłami utrzymywać historyjkę na względnie stabilnym poziomie. Szczególnie skwapliwie zgodziły się z tym monstrualne, płonące świerszcze, galopujące w oddali na ożywionych przez nekromantę kotletach schabowych. I wszyscy żyli długo i szczęśliwie.

 

 

Ale czy na pewno?!

 

 

Otóż na pewno.

 

 

Czy ktoś pomyślał o hatifnatach? O Julii, Marku, Pani Komendant, czy też o…. o samym Marcinie? Historia toczy się dalej, tak jak życie ciągle pędzi do przodu, a dzień zawsze nadchodzi, niosąc nowe wyzwania.

 

Rozdział 3

Tak wygląda życie, mógłby ktoś pomyśleć i przy tym się pomylić; częściej bowiem – rozmyślał detektyw Marcin, leżąc w szpitalnym łóżku – częściej powtarzamy te same błędy i próbujemy przezwyciężyć zgoła niemożliwe do pokonania przeszkody, które w akcie naszej wiary w samego siebie forsujemy i, o dziwo, legniemy, bowiem taka jest kolej rzeczy – samą wolą walki nie jesteśmy w stanie przezwyciężyć ograniczeń, które narzuca nam natura, bowiem naturalną koleją rzeczy jest istnienie wyzwań zarówno prostych, jak i zdecydowanie ponad nasze siły jak na przykład dżdżownice wydzielające obrzydliwy śluz pełen dzikich psychodelików, które mogą tylko doprowadzić do spięcia kwantowych procesorów, wszczepionych bezpośrednio do mózgu każdego detektywa w tym brudnym, zatęchłym od brudnego powietrza i wałęsających się wszędzie dżdżownic mieście.

Czas na kolejne podejście, pomyślał detektyw.

 

Rozdział 4

 

 

Слава Україні!

– Kurwa – wysapał Kucharski.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

– Kucharski – wysapała kurwa.

Known some call is air am

– Julka, to znowu ty?

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Wtedy kosmici, którzy do tej pory czaili się w mroku przestrzeni kosmicznej, podlatują ogromnym statkiem – matką, po czym bombardują Ziemię zaporowym huraganem ładunków jądrowych, termojądrowych, bronią kobaltową, plazmową, biologiczną i chemiczną, rozwalając nieszczęsną planetę do postaci gorejącego, radioaktywnego, kosmicznego gruzu, dryfującego odtąd bez celu w bezkresnej pustce wszechświata.

– Jestem zgorszony! – zakrzyknął słodki ziemniak, który przechodził akurat obok.

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

– Słodki, pieczony ziemniak – poprawił narratora kosmita.

Known some call is air am

– I narracja w czasie przeszłym – dodał drugi mąż kosmity.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Zgorszony pieczony ziemniak obserwował zasnuty pyłem i opadem radioaktywnym świat.

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Detektyw Marcin Kucharski pognał niczym chart afgański do prosektorium, bo przypomniał sobie, że właśnie zaczyna się sekcja zwłok, które znalazł w opuszczonym domu.

Wymijając kopczyki pyłu, niechybnie będące jeszcze niedawno istotami ludzkimi, zastanawiał się, czy zwłoki też uległy spaleniu. Bo jeśli tak, to wyglądało na to, że nie będzie mógł niepostrzeżenie podwędzić kilku organów, podwędzić je w domowej roboty wędzarni i – uwiedziony ich aromatem – skonsumować w zaciszu opancerzonego Lublina, rocznik dziewięć siedem, którego dostał w spadku po babci, znanej w kręgach kościelnych plantatorce słodkich ziemniaków.

Known some call is air am

A imię jej było trzydzieści cztery i cztery.

Слава Україні!

Ale nie, że dodajemy cztery do czterdzieści, tylko zapisujemy – najpierw czterdzieści, a potem cztery: 404, co wydało się dla niektórych nieco znajome.

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

To raczej by było 3044, poprawił narrator.

Слава Україні!

W całym tym zamieszaniu jego myśli skupiły się na krągłościach słodkich ziemniaczków i już nie ogarnął jak zapisywać liczby w systemie dziesiętnym.

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

A to ok, stwierdził ponownie narrator i poszedł na kawę.

Слава Україні!

W kawie zaś pływały dżdżownice.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Kucharski skonstatował, że smażone dżdżownice, o ile ułożyłyby się w kształt półkola, wyglądałyby jak cebulka, a do tego te słodkie krągłe ziemniaczki…

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Przechodzący obok słodki ziemniak zobaczył w piaskownicy grupkę chichoczących złośliwie facetów, podczas gdy obok stały zapłakane dzieci; mężczyźni ukradli im wiaderka i łopatki, a teraz miziali się nimi wzajemnie, zamiast coś budować – choćby z piasku.

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

– Żałość – burknął pod swoim kulfoniastym, ziemniaczanym nosem.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Kucharski stwierdził, że przerzuci się na rolnictwo, uwielbiał ziemniaki.

“Ziemniak piecze, ziemniak smaży, ziemniak siłą cię obdarzy!”, pomyślał.

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Choć, z drugiej strony: “Ziemniak piecze, ziemniak parzy, ziemniak to skurczysyn wraży!” – dopomyślał, przypominając sobie pochłonięte niegdyś puree, sowicie doprawione Carolina Reaperem. A mówiąc o drugiej stronie miał ją na myśli literalnie.

Known some call is air am

Decyzję trzeba podjąć, tak czy tak niezależnie od myśl błądzących po polach i kubkach w których pływały dżdżownice. 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Spojrzał na zwłoki – w skórze nieszczęśnika widniały tysiące mikroskopijnych ugryzień.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Jedne przypominały miniaturowe kotły eworsyjne, wydrążone przez wirowy ruch dżdżowniczych żuwaczek, inne były dłuższe niby korytarze korników w kościelnych ławach, jeszcze inne, grube i pękate, przypominały dziury po wenusjańskiej ospie wenerycznej, na którą zapadł na tydzień po pierwszym spotkaniu z Markiem, nie mówiąc już o tych ostatnich, kojarzących się z o wiele większą traumą.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

– Wniosek jest jeden – skonstatował Kucharski po dokładnych oględzinach trupa: – Zakup elewatora zbożowego był błędem…

Known some call is air am

– …bo ty mnie już w ogóle nie kochasz! – zaszlochał obrażony elewator zbożowy, po czym wyszedł z prosektorium, trzaskając przy tym drzwiami.

Nie było jednak czasu na fochy, koniec świata już nastąpił, toteż Kucharski utlenił włosy na k-popową modłę, założył gorset, przeklął w myślach wszystkie zmanierowane sprzęty rolnicze i ruszył zebrać drużynę dżdżownice, celem dokonania brutalnej defloracji kosmicznych najeźdźców. "To będzie piękna równonoc", pomyślał.

Known some call is air am

Tymczasem kosmici, ostrzeżeni przez dotknięty do żywego elewator zbożowy, zaczęli przygotowywać na orbicie satelitarne instalacje obronne, gromadzić wokół Ziemi potężne asteroidy zaczepne, stawiać pola siłowe i miotacze plazmy, wzywać posiłki przez tunele czasoprzestrzenne, usiłując przy tym wszystkim kryć się w cieniu jeszcze bardziej niż dotychczas.

Anihilacja Ziemi zdawała się już nieunikniona; kosmiczny cyferblat odliczał jej ostatnie chwile bezwzględnie: pięć, cztery, trzy, dwa… 

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Kucharski przeciął kabelek w kolorze malachitowym.

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Brak reakcji.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Przeciął drugi – turkusowy.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Wciąż brak reakcji. “Jeden i trzy czwarte”, odliczał dalej zegar.

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Pół i trzy czwarte połowy do czterdziestu iluś.

Known some call is air am

Na zegarze pojawiały się kolejne cyfry po przecinku, kosmici spoglądali na nie nabożnie, z coraz większym lękiem, zwłaszcza że zegar był tarczowy; fenomen ten przekraczał ich pojmowanie.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Kucharski zakradł się w pobliże tarczy zegara, po czym, za pomocą nożyc do zadań specjalnych, przeciął czas całego kosmosu na pół.

W jednej chwili każdy z kosmitów rozdwoił się na trzy, a potem jeszcze na osiem, a dalej już każda z dwudziestu czterech połówek zaczęła żyć wedle własnego wektora czasu.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Kucharski zdał sobie sprawę z popełnionego błędu – wpadł do czwartego wymiaru.

 

 

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

W międzyczasie kosmici wzięli się za łby: ci z przeszłości narzekali na lekkomyślność i ekstrawagancję swoich sobowtórów z przyszłości, “przyszłościowcy” obśmiewali ignorancję i konserwatyzm “dziadków” z przeszłości, za to kosmici z teraźniejszości rzucili się ze złością na wszystkich pozostałych, uświadamiając sobie, że nie pozostało im zbyt wiele czasu.

Wszystko działo się tak szybko.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

– Działo szybko wszystko spopieli – krzyknął Kucharski do komanda dżdżownic, które uwijały się przy rozładunku świeżo dostarczonych z ejvonu ogniw energetycznych.

Known some call is air am

– Ładować działa! – wrzasnął detektyw, mknąc między podłużnymi ciałkami krzątających się pierścienic.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Kucharskiego rozpierała duma na widok ogromnego działa w pozycji bojowej.

Wróciły wspomnienia z życia, które dawno porzucił, a konkretnie z traumatycznego okresu nowicjatu u redemptorystów.

Known some call is air am

Chciał zawiązać sznurówkę, ale zanim się pochylił, strach skurczył mu lędźwia, a przez głowę przemknęła myśl: Oni czają się w mroku…

Nowa Fantastyka