- Opowiadanie: tomaszg - Wcielenie

Wcielenie

Marzena jest nauczycielką, uwielbia targi staroci i namiętnie kolekcjonuje antyki. Pewnego dnia udaje się jej kupić starodawną pozytywkę.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Wcielenie

5 sierpnia 1978

Rozpędzony fiat łapczywie połykał kilometry czarnego, gładkiego asfaltu, wiodącego wprost do Warszawy, stolicy dumnego kraju, zdradzonego i wydanego na pastwę imperium zła.

W środku słychać było równy odgłos pracy rzędowego silnika, warkot nawiewu, i szum powietrza, gwałtownie opływającego kanciastą karoserię. Kierowca i pasażerka nie odzywali się słowem, tylko leniwie obserwowali okolicę. Oboje byli zadowoleni i wypoczęci. Mieli za sobą udany urlop w rządowym ośrodku, do tego zjedli smaczny posiłek nad pięknym, malowniczym jeziorem. Ich przyszłość malowała się w równie jasnych barwach. Niedawno ukończyli największe dzieło życia, i dołączyli do takich sław jak Einstein czy Skłodowska-Curie. Ojczyzna była im dozgonnie wdzięczna, a decyzje o gratyfikacji zapadły na najwyższym szczeblu, w gabinecie samego pierwszego sekretarza.

Pogoda zachęcała do szybkiej, dynamicznej jazdy. Było jasno, sucho, i zbyt wcześnie, żeby poczuć żar z nieba. Doświadczony kierowca nie musiał przejmować się innymi pojazdami, które wymijał sprawnie i od niechcenia. Wiedział, że jego wóz prowadzi się jak po sznurku, przyspiesza jak szatan, i hamuje o wiele lepiej niż duży fiat, nie mówiąc o żukach, syrenkach, wartburgach, barkasach czy innych wynalazkach bloku wschodniego.

Nic nie zwiastowało problemów, gdy zobaczyli przed sobą kolejnego zawalidrogę. Byli oddaleni kilkaset metrów, gdy ten nagle, bez żadnego powodu, zaczął zwalniać. Kierowca fiata nie dostrzegł światła stopu, za to bezbłędnie wychwycił, że hamowanie nyski było dosyć gwałtowne.

– Cholera jasna – rzucił przez zaciśnięte zęby, i mocniej ścisnął koło cienkiej, czarnej kierownicy.

Nadal nie widział problemu. Z naprzeciwka nic nie jechało, i choć na poboczu stała grupka osób, to wyglądali na typowych zbieraczy grzybów, jagód czy malin, którzy rozmawiają, czekając na klientów.

– Nieroby jedne. – Generał spojrzał w lusterko, równocześnie zredukował bieg, wcisnął gaz, i skierował auto na przeciwległy pas.

Miriafori wystrzelił jak z katapulty, i prawie zrównał się z nyską, gdy ludzie niespodziewanie wtargnęli na jezdnię. Nie było czasu na trąbienie. Kierowca fiata odruchowo depnął hamulec, i gwałtownie skręcił kierownicę w prawo, cały czas kontrując, żeby opanować myszkującą maszynę. Pojazd znalazł się na poboczu. Do pisku hamulców dołączyło staccato kamyczków, z pasją masakrujących podwozie. Sto trzydziestka dwójka zwalniała, gdy z prawej dało się słyszeć huk pękającej opony. Auto gwałtownie skręciło. Rozpaczliwa kontra kierownicą nic nie dała, i piękny wóz projektu Marcello Gandiniego przeleciał nad rowem, ściął drewniany słup, małą brzózkę, i zatrzymał się dopiero na kolejnym drzewie.

Uszkodzenia były poważne. Fiat miał rozbity przód i lewy bok, zaklinowane drzwi, zbite szyby, wciśnięty w kabinę silnik, i kierownicę, która uderzyła starszego pana w głowę i klatkę piersiową. Mężczyzna tkwił teraz w śmiertelnej pułapce. Rozpaczliwie łapał powietrze przez przebite płuco, i gasnącym wzrokiem patrzył na fotel pasażera, gdzie bezwładnie leżała ukochana żona.

Zielono-niebieska nyska nie zatrzymała się, tylko przyspieszyła i odjechała w siną dal. Ludzie z pobocza stracili cenne minuty, gdy próbowali dostać się do rannych. Wiele czasu minęło, nim znaleźli działający telefon, i zawiadomili pogotowie, i najbliższy posterunek milicji obywatelskiej.

 

Sobota

Nie mogłam spać, i cieszyłam się jak dziecko, że znowu znajdę się na największym w Polsce targu staroci.

Jak co roku chciałam pobuszować wśród niezmierzonych rzędów pudełek, koszy, kontenerów, platonów, siatek, siateczek, i wszelkich innych opakowań, które wymyśliła ludzkość. Nie tylko to było ważne. Ustalanie cen, cały ten zgiełk i harmider, jako żywo przypominały mi Bliski Wschód, i zawsze nakręcały mnie pozytywną energią, której nigdy dosyć.

Wolałam to niż zimne, bezduszne Allegro. Klikanie na ekranie było jak lizanie cukierków przez szybę, i stało w sprzeczności z normalnym porządkiem rzeczy. Po drugiej stronie zbyt często siedzieli Janusze i roszczeniowe mamuśki. Amatorzy irytowali zwłaszcza brakiem wyczucia. Nie mogli pojąć, że nie wszystko da się przeliczyć na złotówki. Nie rozumieli, że przy antykach najważniejsze jest poznanie właścicieli, tych wszystkich dzielnych ludzi, którzy kiedyś żyli, i, tak my, stąpali twardo po ziemi. Dla mnie odkrywanie ich historii było doskonałą zabawą, i miało specjalną wymowę, czasem tragiczną, czasem wesołą, a czasem bogatą, i mocno intymną. Liczył się każdy detal, tymczasem zbyt często dostawałam niekompletne przesyłki, z których niewiele wynikało. Ubolewałam nad tym głównie z jednego powodu. Poza nielicznymi wyjątkami działo się tak, bo jakaś mądra głowa umyśliła sobie, że lepiej oszczędzić kilka groszy, niż spakować wszystko, co przetrwało długie lata, wojny, rozwody, i inne życiowe tragedie.

Na stadionie zawsze można było porozmawiać, dokładnie się rozejrzeć, a gdy cywilizowane metody zawiodły, skorzystać z tajemnych sposobów, od zawsze znanych pięknym paniom. Nie miałam problemów, gdy ktoś o tym mówił, nie znosiłam tylko, gdy rzucał prostackim tekstem, że kobieta jest jak wino. Odkąd pamiętam, zawsze łączyłam doświadczenie z inteligencją, oczytaniem i ogromną wiedzą. Działało to niezawodnie, i było jak mieszanka wybuchowa, stanowiąc wyzwanie, zarówno dla chłopców, jak i prawdziwych mężczyzn w każdym wieku.

Tego dnia poczułam się jak we śnie, i chodziłam jak pijana od samego rana. Nie wiedziałam nawet, jak dotarłam na miejsce, ale naprawdę warto było. Dopisała pogoda, i ludzie, a ja, zauroczona, przechodziłam od straganu do straganu, podziwiając kolejne przedmioty. Nie chciałam się przyznać sama przed sobą, że najchętniej wykupiłabym wszystko, jak leci.

Rozważałam głównie maszynę do pisania z Yverdon, która niewiele kosztowała, bo miała klawisze w układzie QWERTZ. Widziałam takie wcześniej, i nie do końca rozumiałam, dlaczego niektórzy żądają za nie absurdalnych kwot. Ta na stadionie była w całkiem przyjemnym kolorze miętowej zieleni, i niezłym stanie, i choć nie posiadała polskich czcionek, sprawiała wrażenie dosyć solidnej.

To jednak nie koniec niespodzianek.

Rozpłynęłam się bez końca, gdy zobaczyłam figurkę aniołka. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Mała, uśmiechnięta, porcelanowa kobieta z metalowymi skrzydełkami wyglądała na ręczną robotę, i nie przypominała potworów z „Doctora Who”, ani demonów z superprodukcji z Tomem Hanksem. Miała jakieś trzydzieści centymetrów, i stała na ruchomej tarczy, a tarcza spoczywała na białym, okrągłym, pudełku, z którego wystawał niewielki kluczyk. Nie wiem, co mnie najbardziej w niej urzekło, ale całość zrobiona została z pewnym smakiem, a każdy element ze sobą idealnie współgrał.

– Nie jest na sprzedaż. – Sprzedawca, starszy pan, od razu pokręcił głową, gdy tylko zobaczył mój błysk w oku.

– Zarezerwowana?

– Nie. – Uśmiechnął się. – To jeden z tych przedmiotów, które zawsze ze sobą wożę, bo muszę.

Choć nie zrozumiałam jego słów, na wszelki wypadek pokiwałam głową, a on szybko dodał:

– Obok ma pani wiele innych cennych rzeczy.

– Coś mi mówi, że powinnam się jej przyjrzeć.

Zastanawiał się dłuższą chwilę, zupełnie, jakby coś mocno rozważał:

– Niech będzie. Może ją pani nakręcić?

– Na pewno?

Choć nie był do tego przekonany, bez słowa podał figurkę. Delikatnie poruszyłam kluczykiem. Poczułam, że mechanizm stawia opór, w końcu jednak, po kilku próbach, puszcza. Nakręcałam sprężynę, aż pozytywka zaczęła grać, a aniołek kręcić.

– A niech mnie kule biją. – Starszy pan spojrzał na mnie uważnie, i uśmiechnął się znowu, tym razem znacznie bardziej przyjaźnie. – Pani wie, co dobre.

– Spodobała mi się jej twarz, i skrzydełka.

– Jest jedną z mniej topornych rzeczy, które mam.

– To fakt. Wyróżnia się. Sprzeda ją pan?

– Każda rzecz jest warta tyle, ile chcemy za nią zapłacić. Może pani coś zaproponuje?

– Pięćdziesiąt?

– Raczy pani żartować. Ta rzecz była w mojej rodzinie od lat.

– Sto?

Sprzedawca się skrzywił, zupełnie, jakby zjadł cytrynę, a ja ponowiłam próbę:

– Dwieście. Nie mam nic więcej. Jestem nauczycielką.

– A jakieś potwierdzenie? Albo nie, niech pani ją jeszcze raz puści.

Znów nakręciłam to cudo, a on wsłuchał się razem ze mną:

– Wie pani co? Dobrze pani z oczu patrzy. Niech będzie stówa ruskim targiem. Deal? – wyciągnął rękę.

– Deal. – Potwierdziłam delikatnym uściskiem, śmiejąc się w duchu, że trafiłam na wyjątkowego naiwniaka.

 

Niedziela

Bardzo lubiłam msze u świętej Anny.

Tego dnia jechałam tam dzisiaj sto dwanaście, a jakiś mężczyzna uporczywie mi się przyglądał. Zwykły blondyn w średnim wieku, ubrany w bluzę z kapturem, i modne, znoszone jeansy. Wyglądał dosyć normalnie, i gdybym go miała opisać, to pewnie powiedziałabym, że jest przeciętny i nijaki. Kilka razy na niego spojrzałam, i uśmiechnęłam się, równocześnie poprawiając włosy za prawym uchem. Robiłam to zawsze, gdy się denerwowałam. Chciałam, żeby się odczepił, on jednak nie odpuszczał, i patrzył się tak bezczelnie, że w końcu nie wytrzymałam:

– Przepraszam, czy my się znamy? Jest pan rodzicem?

– Żal mi ciebie. Naprawdę.

– Przepraszam!?

– Wybrała cię, a ty się z tego nie wyplączesz.

– Nie wiem, o czym pan mówi, ale nie jesteśmy na ty.

– Przyjdziesz jeszcze do mnie. Tfu. Na psa urok. – Myślałam, że splunie, ale on tylko spokojnie wstał, i skierował się do wyjścia.

– Wariat – mruknęłam, i po chwili zapomniałam o całej sprawie.

Tego dnia złamałam swój rytuał, i nie wyspowiadałam się. Byłam zła jak osa, gdy ksiądz spojrzał, przeżegnał się na mój widok, a potem zatrzasnął mi przed nosem drzwi konfesjonału. Nie chciało mi się iść nigdzie dalej, i nie wiedzieć czemu, humoru nie poprawił ani spacer, ani lody.

Trochę lepiej zrobiło się dopiero wieczorem. Nakręciłam wtedy pozytywkę, zrobiłam jej zdjęcia, i wrzuciłam na Instagram, a potem włączyłam ulubionego „Gliniarza z Beverly-Hills”. Oglądałam go, co jakiś czas sprawdzając walla. Tancerka dostała wiele lików. Ich ilość rosła z każdą minutą, co napawało mnie ogromną dumą.

 

Poniedziałek

Gdy byłam mała, uwielbiałam chodzić do wesołego miasteczka. Nie odstraszały mnie nawet komentarze starszych chłopców, którzy mówili, że artyści porywają małe dzieci, i karmią nimi lwy i tygrysy. Wtedy to było nieważne, teraz wróciło ze wszystkimi szczegółami, gdy tylko usłyszałam znajomą muzykę.

Z każdej strony otaczała mnie masa klaunów z czerwonymi nosami. Żartownisie człapali w stronę czegoś, co górowało nad horyzontem, przepychali się, robili hałas małymi trąbkami, i polewali wodą z plastikowych kwiatków.

Podążałam za tłumem, coraz bardziej utwierdzając się w przekonaniu, że idziemy złożyć ofiarę ogromnej tancerce. Figurka kręciła się na swoim kole. Czułam, że pochłania wszystkich, którzy się do niej zbliżają, ale nie mogłam nic z tym zrobić. Nie miałam pojęcia, jak mieszczą się w środku, ale to straciło znaczenie, gdy tylko umilkła muzyka.

Tancerka zatrzymała się, a ja miałam pewność, że patrzy dokładnie na mnie. Zaczęła puchnąć i rosnąć wraz z podestem, jak jakaś gumowa lalka. Z jej przodu, w miejscu wiadomym, pojawił się okrągły otwór, który powoli wszystkich wciągał.

Chciałam uciekać, ale wesołkowie dalej pchali mnie w jej stronę. Wpadłam w panikę. Przepychałam się, i walczyłam, ale przegrałam z kretesem…

 

***

 

…haaaaa – wzięłam głęboki oddech, i spojrzałam na sufit, potem odwróciłam się do okna, przez chwilę rzucając okiem na pokój i zegarek przy łóżku.

Czwarta czterdzieści pięć.

Dokładnie ta godzina, choć niesłusznie, uważana jest za początek wojny w trzydziestym dziewiątym.

Dotknęłam ręką spoconego czoła, i zaśmiałam w duchu, że zbyt dużo myślę o zamierzchłych czasach, i całym świecie, a nie ogarniam tego, co dzieje się na moim własnym podwórku. Film urwał się mi wczoraj na początku piosenki „Wonder-world”, gdy siedziałam na kanapie, i w jednej ręce trzymałam telefon, a w drugiej kieliszek. Potem była jedna wielka pustka. Czułam wprawdzie, że w nocy przyśniło mi się coś złego, ale ni w ząb nie mogłam sobie nic przypomnieć.

Ziewnęłam i wzruszyłam ramionami.

Ubrana byłam w ulubioną piżamkę w misie, a wszystko w pokoju wyglądało dosyć normalnie, począwszy od meblościanki z pierwszej serii, przez zabytkowego rubina, na sekretarzyku skończywszy.

Nie podejrzewałam siebie o ukryte talenty ani lunatykowanie, równocześnie stąpałam twardo po ziemi, i wierzyłam, że wszystko da się racjonalnie wyjaśnić. Tu też musiało istnieć jakieś logiczne wytłumaczenie, i kto wie, czy tak zadziałała lampka wina, czy biedna głowa, oszołomiona po wyprawie na stadion, nie chciała wszystkiego spamiętać.

– Co się tak gapisz? – rzuciłam do figurki, która, jakby urażona, patrzyła ze stołu gdzieś na bok.

Wiedziałam, że już nie zasnę. Nigdy nie lubiłam poniedziałków, zupełnie jak w znanym filmie. Nie chodziło nawet o walkę z kacem czy zmęczenie po weekendzie. Choć kochałam pracę, to od zawsze uważałam, że zasada trzech ósemek jest nienaturalna, a szok dla organizmu po dwóch dniach wolnego za duży.

Koło piątej zaczęło się rozwidniać, a od szóstej próbowałam się jakoś ogarnąć. Śniadanie, ubranie, toaleta. To wszystko zajęło zdecydowanie za dużo czasu. Byłam rozkojarzona, i dlatego musiałam trzy razy sprawdzać, czy czegoś nie zapomniałam. Zrobiłam to już na klatce, po zamknięciu drzwi, potem zbiegłam po schodach, jakby mnie ktoś gonił.

Na parterze, przed wejściem, natknęłam się na stojącą karetkę. Dziwne było to, że jakoś nie słyszałam, jak nadjeżdżała pod klatkę. Stałam jak wryta, ale nie mogłam się opanować, żeby nie patrzeć. Reanimowano tam dosyć młodego człowieka, a po kilku sekundach zauważył mnie jeden z ratowników, który zatrzasnął drzwi do pojazdu.

W szkole też jakoś dziwnie się zrobiło. Zaczęło się niewinnie, gdy wywołałam jedną z uczennic:

– Sandra, do odpowiedzi.

Patrzyłam, jak nastolatka podnosi się, próbując wszystko opóźnić.

– Pospiesz się. Nie mamy całego dnia. Pokaż nam wszystko związane z ostatnimi latami dynastii Romanowych.

Dziewczyna zaczęła w końcu referować przy mapie, a ja patrzyłam na rozmarzone spojrzenia jej kolegów. Szczerze jej zazdrościłam. Miała nienaganną figurę, i znacznie większe możliwości niż ja. Nie była dzisiaj dobrze przygotowana, i pewnie dlatego zboczyła w kierunku jajek Fabergé, a na końcu zaczęła opowiadać coś o pozytywkach. Wzdrygnęłam się słysząc to słowo, i odruchowo rzuciłam:

– Siadaj, trója.

 

Wtorek

Wygrałam w totka czwórkę, w najgłupszy możliwy sposób. Namówił mnie jeden z kolegów ze szkoły, i to nie bezpośrednio. Przegrałam zakład, i musiałam puścić kupon na chybił trafił. Udało się, a pieniądze od razu poszły na garnek, który spaliłam tego samego dnia.

To jednak nie koniec tragedii. Na moich oczach miał miejsce wypadek śmiertelny. Szłam spokojnie przejściem dla pieszych, gdy samochód najechał na inny, a ten minął mnie dosłownie o centymetry i potrącił mężczyznę tuż obok.

Trochę mną to wstrząsnęło, i to tak, że musiałam wziąć proszki i przespać się.

Wieczorem z ciekawości przeglądałam profile dziewczyn, które uczyłam. Natrafiłam na zdjęcia Sandry, na których zachwycała się tancerką, zupełnie podobną do tej, która stała na moim stole. Ponownie rozbolała mnie głowa, a ból zdecydowanie się powiększył, gdy popatrzyłam na pozytywkę.

Instynktownie poczułam, że moje życie zaczyna się kręcić wokół niej, niekoniecznie w stronę, która mi się podoba. Zła sama na siebie, że się na nią połasiłam, wyrzuciłam ją do kosza na śmieci. Nie rozbiła się, i tylko patrzyła smutnym wzrokiem. Nie mogłam tego zdzierżyć, i troskliwie przykryłam ją gazetą, a potem, dla lepszego efektu, dołożyłam jeszcze kilka, i przyklepałam ręką.

 

Środa

W starym, znanym dowcipie środa to taki dzień, w którym pracuje się najwięcej. Tym razem wszystko rozpoczęło się z wysokiego C, i już punkt szósta rano usłyszałam dzwonek do drzwi. Myślałam, że to jakiś majak senny, ale ktoś nie odpuszczał i wciskał przycisk raz za razem.

– Zaraz, zaraz, nie pali się przecież – mruczałam sama do siebie, gdy wstawałam i zakładałam szlafrok.

Przeszłam do przedpokoju i spojrzałam przez wizjer:

– Kto tam?!

– Policja. Mamy rozkaz zabrać panią na komendę.

Przed drzwiami faktycznie widziałam mężczyzn w mundurach, z których jeden wydawał się pokazywać coś, co wyglądało na legitymację. Otworzyłam drzwi, ale tylko na łańcuszku, i na kilka centymetrów.

– Musieli panowie przyjść tak wcześnie? – Ostentacyjnie ziewnęłam. – I niby dlaczego na komendę?

– Możemy wejść? – Wyższy z nich nie dawał za wygraną.

– Pan pokaże jeszcze raz dokument.

Funkcjonariusz posłusznie otworzył blachę, a ja na nią spojrzałam, i dopiero wtedy wpuściłam ich do przedpokoju.

– Przepraszamy, że rano, ale taki rozkaz. – Policjant z legitymacją był wyraźnie bardziej rozmowny, a jego kolega nadal tylko się rozglądał. – Chodzi o handel kradzionymi antykami.

– Ale ja nic takiego nie robię.

– My nic nie wiemy. – Wzruszył ramionami. – Mamy tylko wziąć jedną rzecz, i przewieźć panią.

– Na którą komendę?

– Pałac Mostowskich.

– A macie panowie jakiś nakaz?

– Nie potrzeba.

– Możecie wyjść? Ubrać się przecież muszę.

– Czy ma pani taką tancerkę? – Pokazał zdjęcie.

– Chyba… chyba powinna tu gdzieś być – bąknęłam, nagle rozumiejąc, że pozytywka stoi na stole w kuchni, chociaż powinna być w koszu.

– To ta – odezwał się w końcu niższy z policjantów, tak samo zdziwiony jak ja.

– Naprawdę muszę się ubrać. – Poczułam się samotna, gdy ścisnął ją grubymi paluchami.

– Ale my naprawdę musimy być z panią. – Jego kolega podrapał się po głowie.

– To trzeba było wziąć kobietę ze sobą. Gdybym była o coś oskarżona, to pewnie mielibyście kolegów. Skoro ich nie macie, to nie musicie chyba się martwić, że ucieknę przez balkon.

– W sumie coś w tym jest. – Znów podrapał się po głowie, ale nie do końca był przekonany.

– Dziesięć minut mi wystarczy.

– Dobrze, poczekamy na zewnątrz. Tylko proszę nie zamykać drzwi na zamek.

Kiwnęłam głową, a oni dotrzymali słowa. Przebieranie zajęło dokładnie osiem minut pięćdziesiąt sekund.

W radiowozie wyciągnęłam telefon, a wtedy odezwał się ten niższy, który siedział z figurką na fotelu pasażera:

– Nie powinna się pani komunikować.

– To chyba już przerobiliśmy – odparowałam, pisząc, a potem pokazując maila. – Pracuję w szkole, i muszę dać znać, że się spóźnię. Jakby co, czuję się poinformowana i pouczona, a panowie dopełnili procedur i formalności.

Nie miał chyba ochoty dyskutować, bo zamilkł. Jechaliśmy przez Warszawę, która z tej perspektywy była po prostu piękna. Sam budynek pałacu również mi się podobał, i tym bardziej cieszyłam się, że poniekąd mogę go zwiedzić. To jednak nie koniec niespodzianek. Stanęłam jak wryta, gdy zobaczyłam policjanta, który miał mnie przesłuchiwać. Wyglądał zupełnie jak dziwny mężczyzna z autobusu. Chyba widział moje zakłopotanie, bo spytał z troską:

– Nic pani nie jest?

– Nie. Tak… W sumie nie wiem. Chociaż… Czy my nie widzieliśmy się tydzień temu?

– Na pewno bym zapamiętał. – Uśmiechnął się.

– A może ma pan brata bliźniaka?

– Zdecydowanie nie – zaprzeczył, i choć zrobił to stanowczo, wizja nie zgrała się z fonią, i poczułam, że coś jest na rzeczy. – Przepraszam, że musiała się pani fatygować. Proszę usiąść. – Wskazał krzesło przed biurkiem, na którym leżała teczka.

– Handel kradzionymi antykami?

– Kupiła pani ostatnio pozytywkę. – Wyjął z teczki zdjęcie, i porównał je z moją figurką. – I oto ona.

– To chyba nie jest zabronione.

– Oczywiście, że nie. Szkoda, że w kostnicy jest jeden z moich ludzi, a drugi walczy o życie.

– Obawiam się, że nie rozumiem.

– Marzena Pawłowska. – Zignorował moje słowa, i zaczął czytać z kartki. – Urodzona w Moskwie. Ojciec z Rosji, matka Polka, choć o imieniu Irina. Proszę mi opowiedzieć, co mówiła o ojcu?

– To jakaś kpina? – Już miałam wstać, ale on pokazał ręką, żebym siedziała:

– Proszę zostać. Jesteśmy na przyjacielskiej pogawędce. Możemy dalej miło rozmawiać, albo zatrzymam panią na czterdzieści osiem godzin.

– Jest kij, jest i marchewka. Ale ja naprawdę nic nie zrobiłam – jęknęłam.

– Gdyby było inaczej, postawiono by zarzuty.

– Czy ja nie potrzebuję adwokata?

– To dobre w filmach z Netflixa. – Uśmiechnął się. – No dobrze, to ja może zacznę. Matka nie mówiła zbyt dużo o ojcu, i tak bardzo chciała o nim zapomnieć, że po powrocie do Polski szybko wyszła za mąż. Czy mam rację?

– Nie wiem, co pan insynuuje, ale wiem, że nie chciała robić skandalu. W tamtych czasach romanse z pewnymi członkami bratniego kraju, jeśli pan rozumie, co mam na myśli, były zakazane.

– Zapewne – mruknął.

– Czy to wszystko?

– Chciałbym zatrzymać pozytywkę.

– To policja nie ma już nic do roboty, tylko patrzeć na aniołki? – Zrobiłam słodką minę.

– Podpisze pani pokwitowanie, dobrze?

– Dobrze. – Jak najszybciej chciałam zaczerpnąć świeżego powietrza, a drugiej strony, nie wiedzieć czemu, po wypowiedzeniu tylko jednego słowa, poczułam się znów samotna.

 

Czwartek

Na stacji metra mignęła mi znajoma sylwetka. Wiedziona impulsem wybiegłam z pociągu i ruszyłam za kapturkiem, jak go nazwałam w myślach. Mężczyzna nie próbował nawet uciekać. Kupował coś w kiosku przy wyjściu, i wystarczyło, że na niego chwilę poczekałam.

– I znowu się spotykamy – zagaiłam.

– Mówiłem, że się jeszcze spotkamy. – Nie był specjalnie zaskoczony.

– Ale my się przecież wczoraj widzieliśmy, głupia przecież nie jestem.

– Myli mnie pani z kimś innym. Ludzie często mówią, że wyglądam, jakbym miał brata bliźniaka.

– No dobrze. Przyjmijmy, że tak jest. Mówił mi pan, że jeszcze wrócę. A dzisiaj to nie ja przyszłam.

– O, nie. To pani mnie goniła. – Uśmiechnął się. – Jak nowy nabytek?

– Śledzi mnie pan?

– Skądże znowu. Po prostu mam intuicję. A tancerka wróci jutro.

– Jest pan z policji?

– A czy ja wyglądam na takiego?

– No to kim pan jest?

– Dobrym duchem, który wie, że mężczyzna z karetki miał włamać się do pani mieszkania i wykraść figurkę.

– Teraz chyba powinnam zadzwonić na sto dwanaście.

– Proszę bardzo – uśmiechnął się, i w tym momencie stację zalał tłum podróżnych, który nas rozdzielił.

 

Piątek

Pod szkołą czekali na mnie znajomi policjanci.

– Dzień dobry. Chcieliśmy oddać pani własność.

– To oddajcie – mruknęłam. – Musicie mnie i w pracy nachodzić? Jeszcze ludzie sobie coś pomyślą.

– Nie, nie. Zapraszamy do siebie.

– I kto zapłaci za benzynę?

– Jak to kto? Podatnicy.

Wzruszyłam ramionami, wsiadłam z nimi, i pojechałam do Pałacu Mostowskich, gdzie przyjął mnie znany policjant.

– Coś za często się widzimy – zażartowałam. – Nie ma pan jakichś ciasteczek, czy paluszków słonych? Jakiś kryzys czy co?

– Mogę kawę zaproponować.

– Za kawę dziękuję. Tak w ogóle, nie podobało mi się, co pan wczoraj powiedział.

– O czym pani mówi?

– Widziałam pana przecież na stacji metra.

– Chyba mojego sobowtóra. Kilka razy moi aresztanci mówili, że po mieście chodzi mężczyzna, który wygląda dokładnie jak ja.

– Trochę to niepokojące. Czuję się osaczona.

– Czy wydarzyło się coś konkretnego? Złego? Niezgodnego z prawem?

– No nie… w sumie nie…

– Dobrze. My tylko chcemy oddać pani własność. Za pokwitowaniem oczywiście. A gdyby coś się działo, zawsze jest sto dwanaście.

– Oczywiście.

 

Sobota

– Dzień dobry. – Na stadionie na targu staroci przypadkiem spotkałam kobietę, którą widziałam tydzień wcześniej.

– Dzień dobry. – Zupełnie mnie nie rozpoznała.

– Była tu pani w sobotę.

– No byłam. I co z tego?

– Bo tu był taki pani kolega. Ten, który sprzedawał pamiątki milicyjne.

– Nosacz? Nie żyje.

– Nie żyje? – zdziwiłam się. – Wyglądał zdrowo.

– Chłop przez lata miał niesamowite szczęście. A tu klops. Wypadek w niedzielę.

– Dziękuję.

Nie było mi do śmiechu, i postanowiłam pozbyć się tej piekielnej rzeczy, tymczasem przy wyjściu ze stadionu wpadłam na znanego mi człowieka w kapturze:

– Chyba jestem winny pani wyjaśnienia.

– No ja myślę – wybuchnęłam.

– Zapraszam na kawę i wuzetkę do Bliklego.

Pokręciłam głową.

– No to na eklerki od Gessler.

– Jeszcze gorzej.

– W takim razie weźmy tanią, niehipsterską, kawę, i posiedźmy nad Wisłą.

– W końcu mówi pan jak człowiek. – Kiwnęłam głową.

Pół godziny później patrzyliśmy na rzekę, wokół biegali ludzie, a on zaczął mówić:

– W ambasadzie w Moskwie stoi pewna bardzo szczególna skrzynia. Zawiera kilogramy materiału promieniotwórczego, i jest zabezpieczona przed otwarciem i przeniesieniem.

– Nie rozumiem – bąknęłam niepewnie, choć przeszły mnie ciarki.

– Bomba atomowa.

– Ale… w Moskwie? Rosyjska?

Pokręcił głową.

– Najbardziej tajna z tajnych operacji polskiego wywiadu. Przez pięć lat budowano ładunek w polskiej ambasadzie. Jest prymitywny i mechaniczny, ale w zupełności wystarcza. I teraz najważniejsze. Na pokrywie są wirniki z trzydziestoma cyframi, i jeden guzik. Ustawienie ich w odpowiedniej pozycji spowoduje, że mechanizm ulegnie rozbrojeniu.

– A jeżeli się nie uda?

Nic nie odpowiedział, tylko gestami pokazał „bum”.

– Coś takiego jest w ogóle możliwe?

– O tak. Części były kupowane od CIA. Najlepsze, że Polacy wygadali się Rosjanom, a ci musieli zrezygnować z interwencji w osiemdziesiątym pierwszym.

– A co ja mam z tym wspólnego?

– Generał Kaliski, twórca polskiego programu atomowego. Zabito go. To raz. – Zaczął wyliczać na palcach. – Włamanie do willi Jaroszewiczów. To dwa. No i próba zabicia papieża. Trzy. Kościuszko, Kopernik, i Smoleńsk. Cztery.

– Nadal nie rozumiem.

– Pozytywka była u generała Kaliskiego. Na miejscu jego wypadku znaleźli się funkcjonariusze MO, a jeden z nich zainteresował się pięknym przedmiotem. Resztę pani chyba rozumie?

– To od niego ją kupiłam?

– Nie, nie. To jego ojciec był w MO. Rzecz jasna wywiad wszystko wielokrotnie sprawdzał, ale to akurat przeoczono. Tatuś był sprytny, i miał kilka skrytek.

– No dobrze. Co ta pozytywka ma wspólnego z bombą?

– Podejrzewamy, że jej tony to kolejne cyfry.

– Podejrzewamy? Jacy my?

– Nieważne. Twórca tamtego mechanizmu został zabity, prawdopodobnie po to, żeby nie mógł wyjawić tajemnicy.

– I co teraz?

– A co ma być? Będzie się pani opiekować pozytywką, aż ona nie wybierze nikogo innego. Albo do momentu, gdy bomba straci swoją moc.

– Ale przecież w internecie nic nie ginie. Wywiad rosyjski na pewno mnie namierzył.

– Ona zadba, żeby pani nic się nie stało.

– General zginął, syn milicjanta też. Marne to pocieszenie. I dlaczego pan jest taki spokojny? To gruba sprawa.

– A co mi pozostało?

– Nie uspokoił mnie pan. Coś jeszcze powinnam wiedzieć?

– Proszę na siebie uważać. I modlić się, żeby nie było problemów.

Rzuciłam mu pełne dezaprobaty spojrzenie, wstałam bez słowa, i pojechałam na komendę, gdzie przywitał mnie znany już policjant. Zaczęłam bez ogródek:

– Czy to prawda, że ta pozytywka to klucz do bomby atomowej?

– Proszę usiąść.

Usiadłam. Z fotela wyrosły metalowe listwy, które przyszpiliły moje ręce i nogi. Zaczęłam krzyczeć, a on wpierw się zaśmiał, a potem wyjaśnił:

– Czy widziała pani gdzieś taką technologię? Nikt pani nie usłyszy. Zapewniam.

Zamilkłam, wszystko rozważając.

– Kim pan jest?

– Pozytywka wybrała panią na opiekunkę. Nie chcę w to głębiej wchodzić. Zrozumiała pani moją historię nad Wisłą. To dobrze. Ale jest jeszcze coś więcej. To, co jest zaklęte w figurce, wpłynie na świat, który jest lata świetlne stąd. Na Polskę, w której jest dopiero rok siedemdziesiąty siódmy. Dopiero wybrali papieża. Nie wiem, jak to możliwe, ale to co tutaj, działa też na nich.

– Ale mamy dwudziesty drugi – jęknęłam.

– Przeszłość, przyszłość, teraźniejszość – mruknął. – Czas jest względny. Wszystko co było, znów będzie miało miejsce.

– To jakiś żart.

– O nie, kochanie moje. – Na stole zmaterializowało się kilka gadżetów, znanych z horrorów albo niegrzecznych filmów dla dorosłych, on podszedł do mnie, a ja poczułam, że z opasek na dłoniach wbiły się setki małych igiełek, które zaczęły podawać jakiś lek. – A teraz się pobawimy. A potem nakręcimy pozytywkę. I stanie się to, co musi się stać. Z przeznaczeniem nie da się wygrać.

 

Epilog

– Jesteś zdrajczynią. Jesteś zdrajczynią. Jesteś zdrajczynią.

Nie mogłam nic powiedzieć ani się poruszyć. Świat przede mną był ogromny, zupełnie jakbym widziała go z perspektywy podłogi. Stałam w jakimś pokoju, i prócz szeptu słyszałam ciche, choć typowe, odgłosy wielkomiejskiego ruchu.

Przez długi czas nic się nie działo, w końcu jednak ktoś się nade mną ulitował. W polu widzenia pojawił się znany mi mężczyzna, który pokazywał dwie twarze, a teraz podniósł mnie palcami, postanowił na dłoni i oznajmił z wielkim smutkiem:

– Mała zagubiona dziewczynka z Rosji, która myślała, że coś od niej zależy. Nie spełniłaś naszych oczekiwań. Ale nie musisz się nic martwić. Popatrz tylko na nią.

Obrócił mnie tak, żebym widziała kobietę w średnim wieku, która siedziała, przywiązana do krzesła. Przed nią stał telewizor, który pokazywał horrory. Trzymało ją dwóch sanitariuszy, którzy zaczęli zabawiać się w damskich bokserów.

– Zajęłaś jej miejsce. A my pomożemy jej rozwinąć skrzydła. I zrobi, co trzeba. – Mężczyzna postanowił mnie pod oknem, za którym widać było zrujnowane wieże Kremla.

Pod sobą usłyszałam odgłos nakręcania, a potem przeklętą melodię pozytywki. Zaczęłam się kręcić, co chwila widząc rozpaczliwą walkę dziewczyny. Chciałam krzyczeć i coś zrobić, ale nic ode mnie przecież już nie zależało.

– Chodź Jaguś. – Głos mężczyzny, choć nie był skierowany do mnie, dudnił w mojej głowie.

– Korzeń zajadu. Pocałuj mnie w dupę dziadu…

 

***

 

– …szach. – Gurgul spojrzał na szachownicę, na której widać było skomplikowany układ milionów figur.

– I tak nic nie ugrasz. Choć przyznaję, intryga z dziewczyną trochę mnie zaskoczyła. Spodobała mi się zwłaszcza część z drugim światem. Szkoda, że jej nie rozwinąłeś. – Jego przeciwnik uśmiechnął się przyjaźnie, i zablokował ruch jednym z pionków, kończąc grę. – Szach. Mat. Możesz próbować aż do skutku, ale dobro zawsze wygrywa.

– Jeszcze zobaczymy. Dopracuję to i owo, i będzie dobrze.

– Zobaczymy. To co? Jutro kolejna partia? Po lunchu?

– Tak jest, szefie.

 

***

 

Od autora:

 

  1. Sandra: https://www.youtube.com/c/SANDERAZIOMAL/videos
  2. Jaskółka: https://www.youtube.com/watch?v=qdCmSt4798ghttps://www.youtube.com/watch?v=uKbuFYd468w
  3. Paluszki (polityka!): https://www.youtube.com/watch?v=hiF0URacGIo
Koniec

Komentarze

tomaszg

 

Cześć. Przeczytałem tekst i muszę powiedzieć, że pachnie mi profesjonalizmem. Opowiadanie jest bardzo złożone, ciekawe i z wyobraźnią. Naprawdę czytałem tu różne teksty i ten należy z pewnością do lepszych.

 

Spoko, pozdrawiam i życzę powodzenia w dalszym pisaniu!!!

Jestem niepełnosprawny...

Miś przeczytał. Jest ‘pod wrażeniem’. Podobało się. Zakończenie też.

Cześć, tomaszg, wymogiem konkursu jest narracja pierwszoosobowa, a w Twoim opowiadaniu pierwsza scena jest napisana w trzecioosobowej. Bardzo nie chciałabym Cię dyskwalifikować, więc proszę, żebyś w całym tekście zastosował narrację pierwszoosobową.

Cześć Alicello,

 

W opisie przeczytałem: “Użytkownik, który chce wziąć udział w konkursie, wybiera jedną postać z listy i wciela się w nią w swoim tekście za pomocą narracji pierwszoosobowej. To warunek konieczny. “

 

Pierwsza scena nie jest związana z postacią z listy (w sensie: ta postać nie bierze w niej udziału). Mam do wyboru: usunąć scenę (źle dla tekstu), zastosować jeden z tricków typu “uznajmy, że to wpis z Wikipedii czy jakiejś książki” (ktoś dalej mógłby twierdzić, że coś jest nie tak) albo przepisać scenę na pierwszą osobę (myślę, że będzie bardzo nienaturalna; do tego czas na większą edycję będę miał pod koniec maja albo w czerwcu).

 

Uważam, że nie złamałem zasady, ale… konkurs jest Twój , a ja nie chcę słuchać od osób trzecich o naginaniu regulaminu. Tag został zdjęty, przywrócę go, jak / jeśli tekst się zmieni. Dziękuję za Twój komentarz.

 

PS. Kilka ostatnich zdań też jest w trzeciej osobie. W pierwszej nie miałyby raczej sensu.

dawidiq150 i Koala75 → dziękuję

Tomaszg, to już Twoja decyzja, czy chcesz tekst poprawić, czy zrezygnować. Nadmienię tylko, że w regulaminie oprócz cytatu, który przytoczyłeś jest też ten zapis:

12. Narracja pierwszoosobowa – obowiązkowa.

Czytałam z pewnym zaciekawieniem, ale od momentu zawiezienia bohaterki do Pałacu Mostowskich rozumiałam coraz mniej, a im bliżej było finału, tym większe stawało się moje niezrozumienie. Patrzę teraz na Wcielenie i nie umiem się domyślić, co miałeś nadzieję opowiedzieć.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Czytam pierwsze linijki i brzmią one coś znajomo… czy ten tekst nie jest przypadkiem osadzony w tym samym uniwersum, co “Cykada”?

Nie zrozumiałam :/

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka