- Opowiadanie: Szprot - Bestia

Bestia

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Bestia

Staruszek Kai wszedł przez bramę do swojego rodzinnego miasta. Twarz starał się ukryć pod kapturem, dlatego przepaska na jego oku była ledwo widoczna. Mimo to straganiarka w podobnym do niego wieku rozpoznała go, kiedy przechodził obok. Szepnęła coś na ucho swojej wnuczce, po czym ta wybiegła pospiesznie przez bramę w stronę łąk. Kai, niezmieszany, dreptał nadal powoli, jakby skromnie. Podeszły wiek i bolące kości nie pozwalały na dziarski przemarsz sprężystym krokiem, nie dało się już tego zrobić tak, jak przed laty. Jego przyjaciel, Robert, śmiał się z Kaia, że ten ma szczęście, bo przecież nie wszystkie kości go bolą. Na wspomnienie tej krotochwili starzec spojrzał bezwiednie na kikut swojego prawego ramienia. Rzeczywiście – nie wszystkie… Dzisiaj odpowiedziałby Robertowi, że to dopiero pierwsza korzyść z postradanej ręki, bo oprócz tego Kai miał dobrą wymówkę, żeby nie machać łapskiem w pocie czoła tak jak Robert, od rana do nocy, żeby zarobić w kuźni na chleb. Ale Kai wymyślił tę ripostę zbyt późno. Robert, znany w całej okolicy wytwórca żelaznych narzędzi, nie żył już od dwóch lat. Zmarł spokojnie, w swoim łożu, przy żonie i dzieciach. Kai pamiętał, jak kowal się żenił. On, tęgi i silny jak tur, wielkolud o basowym głosie i gromkim śmiechu, który niósł się po całej okolicy, a obok Laura, niska i drobna. Ależ to była zołza! Przyganiała olbrzymowi przy każdej okazji. Ale Robert lubił takie. Może o tym wiedziała i dlatego taka była? Z każdym jej przytykiem on tylko śmiał się coraz głośniej. Ona w pewnym momencie udawała obrażoną, potem niby jej przechodziło… Powtarzali ten taniec tyle razy, że w końcu się pobrali. Na ich ślubie było mnóstwo polnych kwiatów. Kai dobrze to zapamiętał, bo kilka dni później nie byłoby ich już skąd zebrać. Okoliczne łąki wkrótce miały były zapłonąć wściekłym, nienaturalnym ogniem.

Kai doczłapał się do swojej ulubionej gospody „Dzielny Rycerz”, która za jego czasów nazywała się po prostu „Pod Orzechem”, i ta nazwa, szczerze mówiąc, znacznie bardziej mu odpowiadała. Bo i rzeczywiście, budynek gospody był wtedy bardzo malowniczo wkomponowany w rozłożystą koronę orzechowego drzewa, które zdawało się nieśmiało obejmować budynek w ciągu wiosny i lata, żeby na jesieni w końcu zebrać się na odwagę i zacząć natarczywie pukać w dach spadającymi orzechami. Niedługo po ślubie Roberta to drzewo również płonęło straszliwym ogniem, tak jak łąki. Nie odżyło już potem i trzeba je było ściąć. Ale to i tak nie był główny powód zmiany nazwy przybytku.

Starzec usiadł przy szynkwasie, wdrapawszy się niezdarnie na stołek. Do pomocy miał tylko jedną rękę, w dodatku lewą. Nikt nie mógł mu pomóc, bo o tej porze w gospodzie nie było jeszcze gości, a służba krzątała się na zapleczu. Czekał cierpliwie, aż ktoś się pojawi, bo nigdzie mu się nie spieszyło. Nawet lepiej, że nikt nie przychodził; stary człowiek mógł chłonąć otoczenie, przytłumione odgłosy miasta, zapach trocin na podłodze, miękkie światło, wyślizgane drewno. To wszystko ożywiało wspomnienia, przywoływało w jednej chwili barwne obrazy, które bez tej zmysłowej pomocy ledwo chciały się wyłonić nawet po bardzo długim namyśle. Przesiadywali tu kiedyś całymi wieczorami z Robertem, Karlem, Antonem i wieloma innymi znajomymi, zarówno przyjaciółmi na śmierć i życie, jak i kamratami tylko od kufla. Kłuła go teraz bolesna odległość tych wspomnień; były tam czerstwe twarze pełne życia, głośne przechwałki i plany na przyszłość, szum wina w głowach i piersi pełne wesołych piosenek. Najbardziej z tamtych czasów podobały mu się jednak nie pijackie hulanki, młodzieńcze przygody, ani nawet pełnia zdrowia i sił, bezpowrotnie utraconych, ale nieznana przyszłość. Słyszał od wielu ludzi, że „nie wiadomo, co będzie”, jakby to właśnie było przyczyną ich niepokoju. Ale Kai długo nad tym myślał i zdał sobie sprawę, że to nieprawda. To właśnie przyszłość, w której jeszcze wszystkiego można było dokonać, dawała ludziom jakąkolwiek nadzieję i pogodę ducha. W nieznanej przyszłości wszystkie długi można jeszcze było spłacić, wszystkie winy odkupić, nadwyrężoną reputację z nawiązką odbudować. Plamy na życiorysie dało się wywabić przyszłymi staraniami, a o drobnych niedociągnięciach przez nadchodzące lata w ogóle zapomnieć. Tymczasem teraz wszystko – i to, co dobre, i to, co złe – było już nieodwołalne, niezacieralne, bo Kai wszystko miał już za sobą i nie dopisze już żadnej puenty, która opowieść jego życia postawiłaby w innym świetle. Przeszłość była przytłaczająco spiżowa, niewzruszona i wieczna. Jak góry, z których przyleciała Bestia i podpaliła świat.

Kiedy w końcu dziewka służebna pojawiła się w izbie, poprosił niezbyt mocnym głosem o piwo, nie podnosząc jednookiego wzroku spod kaptura, który cały czas miał na głowie. Kai nie chciał, żeby na niego patrzono. Niedługo stanął przed nim z cichym stukiem cynowy kufel, pięknie zdobiony. Aż dziwne, że był w użyciu w karczmie. Starzec sam znał w życiu co najmniej kilku takich, którzy by go bez zastanowienia ukradli, oczywiście zaraz po tym, jak zapomnieliby zapłacić za trunek. Kai dawniej pił tu wyłącznie z drewnianego. Widocznie miastu dobrze się wiodło od tamtego czasu. Dziewucha tymczasem nie odchodziła, patrzyła na niego, próbowała nawet zajrzeć pod kaptur. Czuł to spojrzenie i znał je dobrze. Po prostu starała się po wyglądzie wybadać, czy dziad aby na pewno będzie miał pieniądze. Co zresztą dobrze o niej świadczyło, bo pilnowała, żeby karczmarz nie był stratny. Kai sięgnął ręką do sakiewki i zabrzęczał nią. Dziewczyna, jak gdyby nigdy nic, odeszła z powrotem do innych zajęć. Rzucił na nią okiem, kiedy szła odwrócona plecami do niego. Dużo niższa od Heleny, jakby pełniejsza, bujniejsza w kształtach, włosy kędzierzawe, a Helena miał proste, palce utrudzone pracą, pulchne, Helena miała smukłe, jak przystało na świetnie urodzoną pannę z wielkiego dworu, kolor włosów też nie ten – karczemna miał świński blond, a Helena ciemny brąz, prawie czarne. Kai sam siebie mimowolnie rozbawił, bo skoro ta dziewczyna nie miała nic wspólnego z Heleną, to dlaczego o niej teraz pomyślał? No, może tyle tylko, że obie były młode. Ta dziewczyna teraz, a Helena wtedy… i miała się nigdy nie zestarzeć. Zginęła, wydając z siebie odgłos tak potworny, że gdyby Kai mógł usunąć jedną jedyną rzecz z pamięci, to wybrałby właśnie tę makabrę. W zawiesistym, magmowatym płomieniu Bestii nawet krzyki umierających nie były normalne. Przez lata każdy wysoki dźwięk, czy to pianie koguta, czy to skrzypnięcie drzwi, przypominał Kaiowi ten piekielny skowyt, który przeszył go już na zawsze.

Czas wbrew porzekadłu nie leczył ran, Kai od dawna to wiedział, ale istotnie nieco je zabliźniał. Istniało jednak ryzyko, że rozdrapane znowu się otworzą i zaczną paprać, dlatego starzec uciekł myślami do czegoś pogodniejszego. Przesiedział tak jeszcze dobrą godzinę, niespiesznie dopijając piwo, swoją drogą gatunkowo też jakby lepsze niż dawniej. W końcu z niejakim trudem wygrzebał jedną ręką monetę z sakiewki. Spojrzał na nią swym jedynym okiem i dostrzegł, że wyciągnął kawałek metalu zdecydowanie zbyt wiele warty jak na jedno piwo, nawet podane w tak ładnym kuflu. Ale pal licho, nie chciało mu się ponownie szukać. Położył monetę na szynkwasie i przykrył kuflem, żeby nie zwędził jej ktoś skuszony podejrzanie dużą wartością. Kai zsunął się ze stołka i zaczął wychodzić, zostawiwszy dziewce najprawdopodobniej największy napiwek w jej życiu.

Zaczął znowu zmierzać do celu, w jakim się tu znalazł. Dawno temu, niedługo po pożarach, postawiono na rynku pomnik upamiętniający czas, w którym grasowała Bestia. Kai miał z tamtego okresu tak bolesne wspomnienia, że dopiero teraz, u schyłku życia, ciekawość przemogła i postanowił zobaczyć pomnik, którego sława sięgała podobno aż za morze. Przeszedł przez wąski zaułek, który był najkrótszą drogą do rynku. Kiedy znalazł się na otwartej i jasnej przestrzeni, po raz pierwszy od wejścia do miasta odrzucił z głowy kaptur. Wiosenne słońce opromieniło jego twarz, wydobywając wszystkie zmarszczki, rzadkie resztki siwych włosów oraz wielką bliznę, widoczną nad i pod przepaską na oku. Pomnik rzeczywiście robił wrażenie. Gigantyczna Bestia z brązu, wbiwszy pazury w bruk, stała na samym środku placu. Miała uniesione do góry błoniaste skrzydła, wielkie jak drzwi stodoły. Kolczasty łeb schylała prawie do samej ziemi. Przy łbie stał drugi, znacznie mniejszy brązowy odlew. Był to odlew rycerza, który w mistrzowsko uchwyconym przez artystę ruchu zadawał Bestii śmiertelny cios. Srebrny miecz wbity był w podniebienie stwora prawie po sam jelec, tak głęboko, że ręka rycerza niemal cała skryła się w rozwartej paszczy monstrum. Co bardziej spostrzegawczy mogli dostrzec, że sztych ostrza wystaje z czaszki Bestii, tworząc wyjątkowo satysfakcjonujący dla oka detal. Kai był pod wrażeniem, jak bardzo bohatersko wyglądała ta scena. Zupełnie inaczej ją zapamiętał. W pamięci utkwił mu zwłaszcza moment wcześniej, kiedy wściekle rozpędzony pazur opróżnił jego oczodół, i moment później, kiedy przedśmiertny spazm zatrzasnął z hukiem szczęki Bestii, w okamgnieniu pozbawiając go ramienia. Następnych chwil nie pamiętał, bo wtedy stracił przytomność. Z opowieści słyszał potem, że zaciągnęli go do kuźni Roberta, a ten rozgrzanym żelazem wypalił mu ranę, żeby jakoś zatamować krwawienie.

Coraz więcej ludzi zatrzymywało się na rynku, żeby spojrzeć na Kaia, niektórzy pokazywali go sobie palcem z daleka. Dziewczynka, która wybiegła przez bramę, niosła teraz w jego stronę bukiecik polnych kwiatów, które zebrała. Podchodziła powoli i nieśmiało, bo bardzo się wstydziła. Nie widział tego jednak. Okropności tamtych dni spadły na niego teraz z taką potworną mocą, że wydawało mu się, że tego nie wytrzyma. Na każdy odbity przez pomnik promień słońca przypadała jedna łza. A odbijał ich mnóstwo, tak wiele, jak wiele miał ostrych krawędzi.

Koniec

Komentarze

Hej, przeczytałam, czytało się płynnie i przyjemnie, podoba mi się Twój styl.

Opowiadanie napisane jest ogólnie poprawnie pod względem ortograficznym i interpunkcyjnym, co u mnie jest bardzo na plus.

 

Tytuł mógłby być trochę oryginalniejszy i bardziej zachęcający. ^^’ (Może coś ze spiżem? Spiżowa przeszłość, to może spiżowy pomnik? :))

Co do samej fabuły, hm… Jak na zamkniętą historię – za bardzo rozbudowana przeszłość, za mało akcji (właściwie trudno uchwycić tutaj akcję). Jak na początek czegoś większego – to już bardziej. Myślę, że czytałabym dalej. ;) Ale musiałbyś szybko zaproponować jakieś oryginalne elementy, coś wciągającego.

 

Kilka uwag:

 

karczemna miał świński blond

Miała – literówka. Plus moim zdaniem karczemna nie może uchodzić za rzeczownik, trzeba by dodać “dziewka”.

 

Kai doczłapał się

Nie można raczej “doczłapać się”. Można doczłapać gdzieś.

 

Zaczął znowu zmierzać do celu, w jakim się tu znalazł.

Mnie osobiście to zdanie razi, bo w pierwszej części chodzi o coś fizycznego (miejsce), a w drugiej – o założoną czynność/przedsięwzięcie (bo jeżeli ktoś znajduje się gdzieś w jakimś celu, to “cel” rozumiany jest bardziej metaforycznie). Po przeczytaniu całego opowiadania i wróceniu do tego zdania wyobraziłam sobie Kaia siedzącego w smoku. ;) Zmierzał, zmierzał… Aż nagle bum – i jest w smoku. ;D

 

Jak na debiut – moim zdaniem całkiem nieźle. Język masz obiecujący, tylko fabułę mógłbyś jeszcze podkręcić. ;)

 

Pozdrawiam :)

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Cześć, Szprocie!

 

To ja, Twój piątkowy dyżurny!

 

Trochę mi tu brakuje fabuły i akcji. Dużo opisujesz, ale są to jedynie wspomnienia, stąd nie ma mowy o jakimś napięciu. Nie mam też jak kibicować bohaterowi, no bo w czym? W piciu piwa raczej nie, tutaj czekam jedynie na wieczór, żeby zrobić to sam :)

Powoli odsłaniałeś postać głównego bohatera i przyznam, że dość późno się zorientowałem, że to właśnie on bestię pokonał. To wzbudziło moją ciekawość, jestem gotowy wysłuchać opowieści o tym jak pokonał bestię, co się działo z nim później itd.

Ale napisane całkiem zgrabnie. Może przyczepiłbym się do tego, że lepiej podzielić tekst na mniejsze akapity, które lepiej się czyta i najlepiej wpleść jeszcze jakieś dialogi.

A jako świeżynce, polecę przeczytać poradnik Drakainy. A najbardziej polecam Ci komentować – czy to odpowiadać osobom, które przeczytały Twój tekst, czy to czytać i komentować czyjeś teksty – wtedy będziesz mógł liczyć na coraz większy feedback.

 

Pozdrówka!

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Miła, prosta i przy tym niegłupia opowiastka, w której element fantasy występuje tylko w opowieściach, ale zarazem klimat bardzo klasycznej fantasy przenika cały tekst na wskroś. Nie ma tu wielkich zaskoczeń, zwrotów akcji (akcji też za bardzo nie ma), jest za to nieco senny, niespieszny rytm (jakby dostosowany do wieku bohatera oraz czasów sielanki i spokoju po ubiciu bestii) opowieści z mało zaskakującym, ale w sumie wyczekiwanym i spodziewanym finałem. Zaskoczenia nie było, tożsamości Kaia można się domyślić, ale to nie psuje odbioru tekstu.

W prostocie też jest siła i dlatego dam klika do biblioteki (na zachętę, ale warto by popracować nad interpunkcją w tekście).

Niby wszystko już było, ale chyba po prostu lubię takie zwyczajne, klarowne i niosące pewną prostą mądrość historie. Podczas lektury, gdzieś daleko w tle pobrzmiewało mi echo "Wszyscy jesteśmy meekhańczykami" Wegnera.

A teraz kilka uwag technicznych. Nie robiłem szczegółowej łapanki, ale pewne rzeczy rzucają się w oczy.

Po pierwsze, posłuchaj Krokusa i rozbij tekst na akapity. Akapity mają swoją rolę w tekście. Rozdzielają miniscenki, myśli, logiczne całości występujące w tekście. Lepiej się czyta, wiemy, gdzie kończy i gdzie zaczyna się myśl autora, wiemy, gdzie autor stawia akcenty, jaki jest rytm tekstu.

Już miałem się przyczepić do wątku Roberta i jego ślubu z Laurą itd., ale ok, dostrzegłem, że to taki rozbieg, poniekąd zapowiadający grozę i nadejście smoka (na zasadzie kontrastu czasów szczęśliwych z nieszczęśliwymi) z wykorzystaniem dosyć zgrabnego przejścia o kwiatach. Chociaż wciąż pozostaje ogólne wrażenie częstego odbiegania od głównej historii w jakieś dygresje (np. na temat znanej czy nieznanej przyszłości), co w tak krótkim szorcie i tak prostej opowieści nieco kłuje w oczy.

Mam też wrażenie, że zbyt wiele zdań zaczynasz identycznie od rzeczownika w mianowniku (Kai, starzec, staruszek, dziewczyna, dziewucha) – co powoduje, że zdania są podobne i jadą dalej wg. tego samego schematu i konstrukcji.

Kilka przykładowych potknięć:

 

Kai, niezmieszany, dreptał nadal powoli, jakby skromnie.

– szyk zdania i chyba źle dobrane słowo. Moim zdaniem lepiej by brzmiało np.: Kai, niezmieszany, dreptał powoli dalej, jakby skromnie.

 

Dzisiaj odpowiedziałby Robertowi, że to dopiero pierwsza korzyść z postradanej ręki, bo oprócz tego Kai miał dobrą wymówkę, żeby nie machać łapskiem w pocie czoła tak jak Robert, od rana do nocy, żeby zarobić w kuźni na chleb.

– zamieniłbym postradaną na utraconą i jakoś uniknął podwójnego "żeby".

 

Kai pamiętał, jak kowal się żenił. On, tęgi i silny jak tur, wielkolud o basowym głosie i gromkim śmiechu, który niósł się po całej okolicy, a obok Laura, niska i drobna.

– przez chwilę czytelnik jest lekko skonfundowany. Kai jest podmiotem pierwszego zdania, w drugim zaczynasz od "on" i odruchowo odnosimy to "on" do Kaia.

 

Okoliczne łąki wkrótce miały były zapłonąć wściekłym, nienaturalnym ogniem.

– po co to "były"? Okoliczne łąki miały wkrótce zapłonąć […]

 

Bo i rzeczywiście, budynek gospody był wtedy bardzo malowniczo wkomponowany w rozłożystą koronę orzechowego drzewa, które zdawało się nieśmiało obejmować budynek w ciągu wiosny i lata, żeby na jesieni w końcu zebrać się na odwagę i zacząć natarczywie pukać w dach spadającymi orzechami.

 

– Powtórzenia! Powtarzasz budynek i orzechowego-orzechami. Za pierwszym razem wystarczy napisać "gospoda była wtedy…". W drugim przypadku wywalić "orzechowego" i zostawić samo drzewo.

 

Niedługo stanął przed nim z cichym stukiem cynowy kufel, pięknie zdobiony.

– szyk zdania. Proponuję np.: Niedługo z cichym stukiem stanął przed nim pięknie zdobiony cynowy kufel.

 

Aż dziwne, że był w użyciu w karczmie. Starzec sam znał w życiu co najmniej kilku takich, którzy by go bez zastanowienia ukradli, oczywiście zaraz po tym, jak zapomnieliby zapłacić za trunek.

 

– unikaj takich zbitek "był w użyciu […] sam znał w życiu […]".

 

Widocznie miastu dobrze się wiodło od tamtego czasu. Dziewucha tymczasem nie odchodziła (…)

 

– i znowu: "od tamtego czasu […] dziewucha tymczasem […]"

 

Rzucił na nią okiem, kiedy szła odwrócona plecami do niego. Dużo niższa od Heleny, jakby pełniejsza, bujniejsza w kształtach, włosy kędzierzawe, a Helena miał proste, palce utrudzone pracą, pulchne, Helena miała smukłe, jak przystało na świetnie urodzoną pannę z wielkiego dworu, kolor włosów też nie ten – karczemna miał świński blond, a Helena ciemny brąz, prawie czarne.

– po pierwsze za dużo tego "miała". Po drugie literówki miał zamiast miała. Po trzecie aż się prosi rozbić na kilka zdań (i uniknąć zaimków) np: Rzucił na nią okiem, kiedy szła odwrócona plecami. Dużo niższa od Heleny, jakby pełniejsza, bujniejsza w kształtach. Jej palce utrudzone pracą, były pulchne, u Heleny zaś smukłe, jak przystało na świetnie urodzoną pannę z wielkiego dworu. Włosy kędzierzawe, podczas gdy Helena miał(a) proste. Kolor też nie ten – u karczemnej świński blond, a Heleny ciemnobrązowe, prawie czarne.

 

Zaczął znowu zmierzać do celu, w jakim się tu znalazł.

– chyba mylisz tutaj dwa znaczenia słowa "cel". Cel jako rzeczywisty punkt w przestrzeni, do którego można dojść i cel jako przyczyna, dla której gdzieś zmierzamy. Poza tym to brzmi teraz nielogicznie – zaczął znowu zmierzać do celu, w którym już się (tu) znalazł? No i te zaczął znowu zmierzać… Wywal “zaczął” i zostaw może: znów zmierzał do celu […]

 

Kai miał z tamtego okresu tak bolesne wspomnienia, że dopiero teraz, u schyłku życia, ciekawość przemogła i postanowił zobaczyć pomnik, którego sława sięgała podobno aż za morze.

– koniecznie trzeba tu dopisać co lub kogo przemogła ciekawość. W tym przypadku Kaia, więc przemogła "go" ciekawość.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Trochę za długie te akapity i przez to tekst na pierwszy rzut oka nie zachęca do czytania, a szkoda, bo historia niczego sobie. Niby prosta opowiastka, bazująca głównie na wspomnieniach starego człowieka, ale ma coś w sobie :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Tekst z dobrym tempem i akcją. Historia bardzo fajna.

Co jednak przeszkadza? Spore akapity. Irka_Luz dobrze to opisała, z początku i mnie bowiem przerażiły, bo brak dzielenia treści to często oznaka niedopracowania tekstu. Tu na szczęście tak nie jest :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dość statyczna scenka, ale podobało mi się stopniowe przedstawianie bohatera.

Zgadzam się z przedpiścami co do przydługich akapitów.

Masz trochę literówek.

Babska logika rządzi!

Ładnie napisane. Dobrze się czytało. Popraw literówki, uwzględnij opinie czytelników i będzie ok. 

Pomyśl o zredukowaniu liczby zaimków, bo bywa ich za wiele.

Niedługo stanął przed nim z cichym stukiem cynowy kufel, pięknie zdobiony.

Pięknie zdobiony dałabym przed kufel.

 

Rzucił na nią okiem, kiedy szła odwrócona plecami do niego.

Dużo niższa od Heleny, jakby pełniejsza, bujniejsza w kształtach, włosy kędzierzawe, a Helena miał[a] proste, palce utrudzone pracą, pulchne, Helena miała smukłe, jak przystało na świetnie urodzoną pannę z wielkiego dworu, kolor włosów też nie ten – karczemna miał świński blond, a Helena ciemny brąz, prawie czarne.

Czemu jakby pełniejsza, skoro była pełniejsza. To jakbyś napisał, że włosy miała jakby jaśniejsze, bo blond, a nie brązowe;) Pulchne i utrudzone pracą jakoś nie tworzą mi całości, a cała ta litania jest trochę nie wiadomo po co.

 

Gatunkowo trąci towaroznawstwem;)

 

Niemniej jednak czyta się płynnie i z zainteresowaniem, bohater jest intrygujący i nieschematyczny. Chętnie bym poczytała dalszy ciąg.

Lożanka bezprenumeratowa

Nowa Fantastyka