- Opowiadanie: GreasySmooth - Posiadłość wielu wspomnień

Posiadłość wielu wspomnień

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Posiadłość wielu wspomnień

Siąpi deszcz i wieje wiatr, jak za­wsze. Na moje szczę­ście, bo dzię­ki temu wzdłuż Ru­sh­den Road nikt nie spa­ce­ru­je. Przed akcją wy­cią­gną­łem z szafy ubra­nie z we­se­la, szarą ma­ry­nar­kę i białą ko­szu­lę z pli­sa­mi, do tego nieco wy­świech­ta­ne buty z dłu­gi­mi koń­ców­ka­mi, ale i tak na pierw­szy rzut oka widać, że nie je­stem stąd.

Sły­szę dźwięk za­pa­la­ne­go sil­ni­ka, po chwi­li bru­ko­wa­ną ulicę oświe­tla­ją snopy świa­teł. Gwiż­dżę raz, krót­ko – ostrze­że­nie. Staję za roz­ło­ży­stym kasz­ta­now­cem. Czer­wo­ny ja­gu­ar wy­ta­cza się z bramy i prze­jeż­dża ma­je­sta­tycz­nie obok mnie. W środ­ku sie­dzi młody laluś, obok niego wy­stro­jo­na gidia, oboje spię­ci, pom­pa­tycz­ni i na pewno śmier­tel­nie nudni. Nie wy­glą­da na to, żeby mnie za­uwa­ży­li.

Za­sta­na­wiam się, czy to ich po­sia­dłość będę miał dzi­siaj na ta­le­rzu. Chyba jed­nak nie, bo sa­mo­chód ru­szał z bramy dalej w głąb ulicy.

Wtedy za­uwa­żam Der­ric­ka, jak skra­da się wzdłuż ży­wo­pło­tu – z po­wro­tem w moim kie­run­ku. Roz­glą­da się, prze­ska­ku­je przez wy­so­ki, za­ostrzo­ny płot. Za­czy­nam zgrzy­tać zę­ba­mi ze zło­ści. Co, do cho­le­ry?! Pod­cho­dzi po­wo­li, po czym szep­cze:

– James, sku­cha, tam mają za­kra­pia­ne przy­ję­cie w środ­ku! Tuzin osób. Żad­nych skrzyń, nic.

– Do dia­ska! Prze­klę­ty drań nas wy­sta­wił.

– Wy­sta­wił, nie wy­sta­wił. Może się mu dni w ka­len­da­rzu od nad­mia­ru go­rzał­ki po­my­li­ły.

Ru­sza­my wzdłuż ulicy. Klnę jesz­cze kilka razy.

– Daj spo­kój James – mówi cicho. – Jutro też jest dzień. In­te­res się kręci dalej.

– Nie ro­zu­miesz – syczę przez zęby. – Po­trze­bu­ję tej kasy. Nie na go­rza­łę, nie na go­ni­twy. Na córkę. To co in­ne­go. Mary po­wie­dzia­ła, że jak nie sko­łu­ję pre­zen­tu na jutro, to mogę się iść uto­pić w rzece. Do­kład­nie tak po­wie­dzia­ła.

Po­waż­nie­je, pa­trzy na mnie tak współ­czu­ją­co, jak po­tra­fi to zro­bić wła­my­wacz z Davon Road.

– Może coś nam się jesz­cze trafi.

Po chwi­li mil­cze­nia do­da­je:

– Kim byłby Bóg, gdyby po­zwo­lił małej dziew­czyn­ce nie do­stać pre­zen­tu na uro­dzi­ny?

Do­kład­nie to py­ta­nie sobie za­da­wa­łem od dłuż­sze­go czasu. Staje mi przed oczy­ma obraz małej Fiony, z burzą kasz­ta­no­wych wło­sów.

 

Idzie­my dalej ulicą, mi­ja­my wy­staw­ne wille. W nie­któ­rych przez wiel­kie okna widać syl­wet­ki ludzi, pi­ją­cych her­ba­tę albo je­dzą­cych bezy, czy co tamte gnoje z chowu wsob­ne­go robią, gdy inni cięż­ko pra­cu­ją. Nie­któ­rzy też pew­nie piją szkoc­ką, bo choć dzie­li nas wszyst­ko, to z tym wy­jąt­kiem, że każdy musi sobie cza­sem osło­dzić życie go­rza­łą. Kie­dyś pa­stor Brown, po kilku kie­lisz­kach po­śled­nie­go wina, czer­wo­ny na twa­rzy, za­krzyk­nął, że nie bez po­wo­du Zba­wi­ciel, usta­la­jąc wspól­no­tę wszyst­kich ludzi, uświet­nił ją za­mia­ną wody w wino.

– Pa­mię­tasz pa­sto­ra Brow­na? – pytam Der­ric­ka.

– Jasne. Kie­dyś spo­tkał mnie, jak sta­łem na czuj­ce, mia­łem dwa­na­ście lat. Spy­tał co robię. Ja mu na to, “wła­mu­ję się z chło­pa­ka­mi”.

– I co po­wie­dział?

– Że niech mnie Bóg ma w swo­jej opie­ce.

Uśmie­cham się, ale czuję się skwa­szo­ny w środ­ku. Mi­ja­my ozdob­ny skwer z rów­ny­mi ra­bat­ka­mi kwiat­ków, mil­cząc. Sku­cha od­bie­ra chęć do gadki, trze­ba za­gryźć zęby i prze­cze­kać. Wtedy moją uwagę zwra­ca po­tęż­ne do­mo­stwo, sto­ją­ce na ogrom­nej jak pole dział­ce, mocno za­ro­śnię­tej. Nie pali się w nim ani jedno świa­tło.

– My­ślisz to, co ja? – pytam Der­ric­ka.

– Nie, nie myślę. Chcesz, to idź sam, ja po­cze­kam na ze­wnątrz. Ale po kwa­dran­sie idę i się nie oglą­dam.

– Stoi.

– A jak jakiś hra­bia za­mknie cię w piw­ni­cy i bę­dzie po­py­chał w po­ślad­ki, albo tor­tu­ro­wał?

– Bę­dzie dobra roz­grzew­ka przed pie­kłem – od­po­wia­dam z uśmie­chem.

Pod­no­szę ka­mień i zbi­jam la­tar­nię. Roz­glą­da­my się przez chwi­lę, na­słu­chu­jąc – nic. Der­rick pod­sa­dza mnie przez płot, w miej­scu, gdzie z obu jego stron rosną wiel­kie dęby, po­kry­te blusz­czem. Mię­dzy nimi roz­po­ście­ra się gruby mech – je­dy­na ro­śli­na, za którą prze­pa­da wła­my­wacz. Idę wolno i roz­glą­dam się uważ­nie, ale czuję, że je­stem tu zu­peł­nie sam.

 

Okrą­żam bu­dow­lę. Za­uwa­żam mały bal­kon. Wspi­nam się po zdob­nej ba­lu­stra­dzie, łapię za gzyms, chwy­tam grzy­wę ka­mien­ne­go lwa – i już je­stem na górze. Zer­kam przez okno, w ciem­no­ści do­strze­gam coś w ro­dza­ju ga­bi­ne­tu. Wy­bi­jam ka­mie­niem dziu­rę, otwie­ram okno od środ­ka. Biorę głę­bo­ki wdech – w po­wie­trzu czuć kurz i za­pach sta­rych ksią­żek. Pod­ło­ga skrzy­pi, ale po chwi­li wcho­dzę na dywan. Wzrok po­wo­li przy­zwy­cza­ja się do ciem­no­ści. Pa­trzę na biur­ko, do­strze­gam le­żą­cą na nim la­ta­ren­kę.

Ko­ła­cze mi się w gło­wie myśl, że idzie za łatwo. Do­mo­stwo jakby za­pra­sza­ło mnie do środ­ka… Otrzą­sam się z tej myśli, za­pa­lam la­tar­nię. Na biur­ku leżą ja­kieś za­pi­ski, pro­wa­dzo­ne pięk­ny­mi, rów­ny­mi li­te­ra­mi. Ob­ra­cam się, oglą­dam pokój. Na re­ga­le leżą przy­kry­te grubą war­stwą kurzu książ­ki, całe tony. Od razu widać, że takie pom­pa­tycz­ne dur­nie robią wszyst­ko na pokaz, bo kto zdoła prze­czy­tać tyle ksią­żek.

Otwie­ram szu­fla­dy, prze­rzu­cam pa­pie­ry. Mia­łem na­dzie­ję na bi­żu­te­rię, złotą ta­ba­kie­rę albo ze­ga­rek, ale są tam pa­pie­ry, ja­kieś do­ku­men­ty woj­sko­we. Wy­cho­dzę na ko­ry­tarz.

Idę po mar­mu­ro­wej podło­dze. Mijam rzędy por­tre­tów – ko­biet, męż­czyzn, dzie­ci. Wszy­scy po­zu­ją, wy­stro­je­ni jak cho­in­ki na świę­ta. Za takie ciusz­ki to można by ba­lo­wać ty­dzień, albo le­piej. A oni mają tego pew­nie na cały stra­gan. Raz miga mi pa­stor, innym razem ofi­cer z ta­ki­mi śmiesz­nymi, zło­ty­mi szczot­kami na ra­mio­nach.

Potem po lewej widzę por­tret mło­de­go męż­czy­zny. Ma na sobie w mun­du­r i oku­la­ry, ta­kie, jak mają pi­lo­ci sa­mo­lo­tów. Uśmie­cha się ser­decz­nie. Obraz jest pod­pi­sa­ny “ka­pi­tan Gor­don Gra­ve­sham, 1892 – 1917”. Strze­lał do Hunów, czyli nie mógł być taki zu­peł­nie zły… Za­sta­na­wiam się, czy byśmy się do­ga­da­li, gdy­by­śmy się spo­tka­li.

Ni z tego, ni z owego przy­po­mi­na mi się, jak za­bra­łem kie­dyś Fionę na pokaz lot­ni­czy. Pa­mię­tam, że poka­za­ła na taki byczy dwu­pła­to­wiec, który robił hałas jak ma­szy­na pie­kiel­na, i za­py­ta­ła: “Tato, po­le­ci­my kie­dyś takim sa­mo­lo­tem?”

Wtedy przy­rze­kłem sobie, że zro­bię taki skok, że ow­szem, po­le­ci­my z Fioną dwu­pła­tow­cem.

Im dalej idę, tym star­sze są po­sta­cie na por­tre­tach. I wszę­dzie na­zwi­sko “Grave­sham”. Takim to mu­sia­ło być do­brze! A ja ledwo wiem, kim byli dziad­ko­wie. Gdy mijam obraz z po­stacią w zbroi, do­cie­ra do mnie, jak strasz­nie je­stem zmę­czo­ny. Nogi mam jak z ga­la­re­ty. Wcho­dzę w jakiś bocz­ny ko­ry­tarz, potem ko­lej­ny, jakby od­ru­cho­wo. Nagle widzę przed sobą otwar­te drzwi, za nimi łóżko – sze­ro­kie, wiel­kie, hra­biow­skie, po­sła­ne. Uśmie­cham się duchu na myśl, jak bar­dzo się wy­śpię. Osu­wam się jak kłoda i za­pa­dam w sen.

 

Sę­dzi­wy męż­czy­zna pod­chodzi do łóżka, na któ­rym śpi stru­dzo­ny gość. Pa­trzy na niego, by zo­ba­czyć tka­ni­nę pa­mię­ci. Za­czyna śle­dzić pal­ca­mi po­je­dyn­cze nici wspo­mnień. Tak wiele wy­ra­zi­stych wy­da­rzeń, tak silne emo­cje… Ale dość młody umysł jest jesz­cze pla­stycz­ny. Z za­do­wo­le­niem za­uwa­ża, że cien­ka, po­je­dyn­cza nić już zdo­ła­ła po­łą­czyć stare z nowym. Nie ma po­śpie­chu. Trze­ba bę­dzie przy­by­szo­wi dać czas, by na­siąkł kli­ma­tem Grave­sham Manor. 

 

W nocy mam sen, w któ­rym stoję obok córki, w środ­ku tłumu. Córka pa­trzy mi się w oczy i pyta:

“Tato, weź­miesz mnie kie­dyś do two­je­go sa­mo­lo­tu?”

Uśmie­cham się, gła­dzę ją po ja­snych wło­sach. Przy­tu­la się do mnie.

 

Budzę się rano, rześ­ki i wy­spa­ny. Jesz­cze leżąc, prze­cią­gam się, wtu­lam się w mięk­ką koł­drę. Gdy­bym tylko mógł tak co dzień…

Wtedy wra­ca­ją do mnie słowa córki ze snu:

“…two­je­go sa­mo­lo­tu”.

Ale bred­nie cza­sem można wy­śnić. Skoń­czo­ny­mi dur­nia­mi są ci, któ­rzy w snach widzą wróż­by albo ja­kieś wiel­kie mą­dro­ści.

Roz­glą­dam się tro­chę po po­ko­ju, po czym tra­fia mnie jak strza­ła, co zro­bi­łem. Za­sną­łem – na ro­bo­cie! Serce za­czy­na mi łupać. Dobry Boże, wiel­kie nieba, jakim cudem jesz­cze nie sie­dzę w pace! Ty dur­niu… dur­niu skoń­czo­ny… James, ty dur­niu. Co się z tobą stało?

Dla­cze­go mu­sia­łem wy­si­lić się, by przy­po­mnieć sobie swoje imię? Oj, nie jest do­brze, a prze­cież nic nie piłem. Czy kurz w po­wie­trzu tak na mnie po­dzia­łał? Trze­ba stąd wyjść, zanim ktoś mnie tu znaj­dzie.

Uświa­da­miam sobie, że mam puste ręce. Wy­be­be­szam se­kre­ta­rzyk. Po­mię­dzy pa­pie­ra­mi leży złoty wi­sio­rek z okrą­głym, otwie­ra­nym pu­deł­kiem. W środ­ku dwa zdję­cia, ko­bie­ty, wcale ład­nej, i dziew­czyn­ki, anioł­ka z ja­sny­mi wło­sa­mi. Jest tro­chę jak moja Fiona… Tak, skup się James, je­steś tu dla Fiony. Cho­wam wi­sio­rek w kie­sze­ni. Pa­trzę przez okno i widzę, że je­stem wiele, wiele pię­ter nad zie­mią, tak, że drze­wa w dole są małe jak piłki te­ni­so­we.

Osu­wam się na pod­ło­gę, przy­kła­dam ręce do głowy. Co za pie­kiel­ne wy­my­sły! Po czym na­su­wa mi się myśl, że być może już je­stem w pie­kle i że moja po­ku­ta wła­śnie się za­czy­na. Ale potem mówię do sie­bie, weź się w garść. Nie­raz wy­cho­dzi­łeś z ta­ra­pa­tów.

Trze­ba tylko wró­cić. Skrę­ca­łem dwa razy w tę samą stro­nę, ale w lewo czy w prawo? Wspo­mnie­nie drogi do sy­pial­ni jest za­snu­te mgłą. Wy­cho­dzę na ko­ry­tarz. Widzę w od­da­li otwar­te drzwi, zza któ­rych sły­szę nagle akord grany na pia­ni­nie. Bez za­sta­no­wie­nia wbie­gam do środ­ka, ale przed pia­ni­nem nikt nie sie­dzi. Czy ktoś mnie szwin­dlu­je?

Dalej jest pokój z za­baw­ka­mi. Na pod­ło­dze leży drew­nia­ny ry­ce­rzyk z nie­bie­skim her­bem na tar­czy. Chyba mam go­rącz­kę, bo wy­da­je mi się przez chwi­lę, że sły­szę dzie­cię­cy okrzyk bo­jo­wy…

Wy­cho­dzę na ko­ry­tarz i coś we mnie pęka, za­czy­nam walić pię­ścią w ścia­nę, zło­rze­czyć. W końcu łapię świecz­nik i rzu­cam w nim w jeden z por­tre­tów. Twarz ja­kie­goś pom­pa­tycz­ne­go hra­bie­go czy in­ne­go diuka roz­ry­wa się na strzę­py. Pluję jesz­cze na do­kład­kę, po czym sia­dam przy ścia­nie.

Gdyby tylko ktoś ze mną był! Do­cho­dzi do mnie, że mój przy­ja­ciel dawno zwiał. Przy­po­mi­nam sobie jego po­wąt­pie­wa­nie. Czy coś po­dej­rze­wał? Ostrze­gał mnie przed ja­kimś hra­bią, ale nie po­tra­fię zła­pać, o co do­kład­nie mu cho­dzi­ło. 

I wtedy sły­szę z końca ko­ry­ta­rza ko­bie­cy głos, mó­wią­cy jedno, urwa­ne słowo:

… her­bat­kę…

Bie­gnę do końca ko­ry­ta­rza, ale ni­ko­go tam nie ma.

Sły­sza­łem o pe­chow­cach, któ­rym po­mie­sza­ło się w gło­wie i za­mknię­to ich przy­byt­kach, gdzie wiążą sznu­ra­mi i po­le­wa­ją zimną wodą.

W jed­nym z pokoi tra­fiam na obraz lon­dyń­skiej ulicy. Wy­glą­da zna­jo­mo, tro­chę jak moja Ru­sh­den… Nie, wróć, tu jest Ru­sh­den. Ja miesz­ka­łem na Den­ton… Du­fton… Da… Pod­da­ję się, za­czy­na mi do­skwie­rać ból głowy.

Idę dalej ko­lej­nym prze­klę­tym ko­ry­ta­rzem. Czy one nigdy się nie koń­czą? Na jego końcu znowu widzę otwar­te drzwi do sy­pial­ni. Jakim cudem?! Wzdy­cham cięż­ko, do­zna­ję uczu­cia, jakby mię­śnie były z oło­wiu. Wlokę się do łóżka. Choć wy­da­wa­ło mi się, że mi­nę­ła naj­wy­żej go­dzi­na, to za oknem jest już ciem­no. Padam na łóżko, my­śląc o dziew­czyn­ce, o… Od­pły­wa­jąc w sen, pró­bu­ję bez­sku­tecz­nie zła­pać w my­ślach jej imię.

 

– Szko­da, mi­lor­dzie, że ma­szy­na już nie dzia­ła – mówi odźwier­ny.

– Prze­ciw­nie, Ha­rol­dzie. Tka­nie siłą woli ma w sobie znacz­nie wię­cej ele­gan­cji. Po­zwa­la na sub­tel­ne po­praw­ki.

To mó­wiąc, za­czy­na wy­pru­wać z tka­ni­ny po­je­dyn­cze nici. Potem bie­rze do ręki srebr­ną nić, w ko­lo­rze swo­ich wło­sów, i za­czy­na łą­czyć ją z tka­ni­ną. Mło­dzie­niec na łóżku po­ru­sza się nie­spo­koj­nie.

– Mu­si­my uwa­żać, Ha­rol­dzie. Nie­dłu­go za­cznie nas wi­dzieć. Nie mo­że­my na­ra­zić go na zbyt­ni szok na eta­pie, na­zwij­my to, zma­ga­nia.

 

Z tru­dem złażę z łóżka. Potem wlokę się po tych ko­ry­ta­rzach bez końca. Mam wra­że­nie, jak­bym spę­dził w tym miej­scu bar­dzo dużo czasu. Łapię swoje od­bi­cie w lu­strze i przez chwi­lę się wzdry­gam, jak­bym wi­dział kogoś ob­ce­go. Mam pod­krą­żo­ne i prze­krwio­ne oczy. Wy­próż­niam się do zło­te­go kibla, co po­pra­wia mi humor. Gor… Nie, tfu, John, Jim… James, tak, James, czy my­śla­łeś kie­dyś, że na­ro­bisz do zło­tej musz­li? Idąc po scho­dach wy­da­je mi się, że sły­szę od­głos le­cą­ce­go sa­mo­lo­tu. Z tru­dem przy­po­mi­nam sobie świat poza tym prze­klę­tym domem.

Znaj­du­ję go­rza­łę, która oka­zu­je się być słod­ka. Prze­szka­dza mi to mniej, niż się spo­dzie­wa­łem. Tru­nek przy­no­si przy­jem­ne otę­pie­nie.

Bez­wied­nie tra­fiam znowu do sy­pial­ni. Ko­ry­tarz wy­da­je się bujać, jakby ko­ły­sał mnie do snu.

 

Budzę się z myślą o małej An­ge­li. Czy z nią wszyst­ko w po­rząd­ku? Przez chwi­lę mam dziw­ne wspo­mnie­nie, jakby moja córka miała bli­ską ko­le­żan­kę, nie­mal­że sio­strę, pulch­ną dziew­czyn­kę z ciem­ny­mi wło­sa­mi. Sta­ram się wy­do­być z pa­mię­ci jej imię, ale umyka mi. Gdy wsta­ję, ude­rza mnie za­pach mo­je­go ubra­nia oraz jego licha ja­kość. Nie przy­po­mi­nam sobie, żebym je za­kła­da­ł…

Się­gam do kie­sze­ni, z ulgą otwie­ram se­kret­nik ze zdję­cia­mi. W dru­giej kie­sze­ni tra­fiam na prze­żu­ty tytoń i mie­dzia­ki. Czy to w ogóle moje ubra­nie? Od­kła­dam na wpół prze­żu­ty tytoń, nie bez obrzy­dze­nia. Ale jeśli ubra­nie nie na­le­ży do mnie, to skąd się wziął se­kret­nik?

Gdy wy­sze­dłem na ko­ry­tarz, do­pa­dło mnie zu­peł­nie obce uczu­cie, że chciał­bym z mo­je­go domu coś za­brać. Duszę to w sobie, bo je­stem prze­cież uczci­wym czło­wie­kiem. Czy ja się sta­czam? Czy przy­no­szę wstyd ro­dzi­nie?

Wy­cho­dzę na ko­ry­tarz i na­wo­łu­ję kilka razy, ale nikt nie od­po­wia­da. Co, co dia­ska… Od razu karcę sie­bie w my­ślach. Ogła­dzo­ny czło­wiek nie prze­kli­na nawet w za­ci­szu swo­jej głowy.

Opie­ram się o ścia­nę, szu­kam wspo­mnień z po­przed­nie­go wie­czo­ru. Jak sen na jawie po­wra­ca do mnie wspo­mnie­nie nie­miec­kie­go dwu­pła­tow­ca na tle bu­rzo­wej chmu­ry, pru­ją­ce­go do mnie ogniem z dzia­łek… Czuję, jak żyły w skro­niach za­czy­na­ją gwał­tow­nie pul­so­wać.

 

Ha­rold pro­wa­dzi mnie do ja­dal­ni. Widzę tam matkę, ojca, wujka… Omia­tam wzro­kiem po­miesz­cze­nie i mało nie sia­dam z wra­że­nia.

Stół cią­gnie się bez końca, a w rów­nym sze­re­gu, po­pi­ja­jąc her­bat­kę i ga­wę­dząc, sie­dzą… Gdy mój wzrok do­cho­dzi do ry­ce­rza w śre­dnio­wiecz­nym ka­fta­nie, któ­re­go przy­po­mi­nam sobie z ob­ra­zów, za­my­kam oczy.

Wujek Ver­non widzi moje za­kło­po­ta­nie.

– Oni wtedy oczy­wi­ście nie pili her­ba­ty. Ale mu­sie­li­śmy się zgo­dzić na coś, co nas po­łą­czy. Je­ste­śmy w końcu Bry­tyj­czy­ka­mi.

Matka Belle wsta­je, ści­ska mnie i mówi:

– Jak do­brze, że je­steś znowu z nami, Gor­do­nie.

Osu­wam się na krze­sło, łapię z tru­dem od­dech, serce wali jak sza­lo­ne.

– Ach synku, tak się mar­twi­li­śmy, że po two­jej śmier­ci z dala od do­mo­stwa już cie­bie nie od­zy­ska­my – do­da­je czule moja mama.

Po­trze­bu­ję chwi­li, by prze­tra­wić tę myśl.

– Jak wielu z nas umar­ło poza do­mo­stwem? – pytam nie­wy­raź­nym gło­sem.

Ciot­ka Vi­vian od­zy­wa się pierw­sza:

– Zo­bacz­my… Na pewno dzia­dek Ru­pert nie wy­trzy­mał kli­ma­tu w In­diach. Do tego jesz­cze…

– Pra­dzia­dek Ar­chi­bald, pod Wa­ter­loo – dodał wujek Ver­non. Ski­nął głową w kie­run­ku męż­czy­zny w sile wieku, sie­dzą­ce­go kilka krze­seł dalej. 

– Więc zda­rza­ło się to oka­zjo­nal­nie, po­mi­mo wiel­kiej sta­ran­no­ści całej ro­dzi­ny – koń­czy ciot­ka.  

– Czy oni też… – za­czy­nam, po czym czuję ukłu­cie bólu w ko­st­ce, kop­nię­tej twar­dym butem. W tym samym mo­men­cie ciot­ka Vi­vian wcho­dzi mi w słowo:

– Strasz­nie dziś desz­czo­wo…

 

Od­wie­dzam i czule przy­tu­lam An­ge­lę, która bawi się pod okiem gu­wer­nant­ki. Potem prze­cha­dzam się wzdłuż ko­ry­ta­rza z por­tre­ta­mi, mi­ja­jąc także swój, wy­ko­na­ny po śmier­ci na pod­sta­wie fo­to­gra­fii. Aż do­cho­dzę do końca, gdzie wisi por­tret za­ło­ży­cie­la na­sze­go rodu, choć sam obraz na­ma­lo­wa­no długo po jego śmier­ci. Jego siwe włosy zdają się ja­śnieć jak sre­bro. Na ramie wy­gra­we­ro­wa­ne jest motto ro­dzin­ne:

“Vires in me­mo­ria”, siła z pa­mię­ci.

 

Der­rick pod­no­si her­ba­tę do ust, spija ostroż­nie, jakby miała go otruć.

– Chcia­łem za­py­tać, Mary, co z Ja­me­sem. Nie wiesz, co się z nim stało?

– James nigdy nie wró­cił – od­po­wia­da z nutką smut­ku w gło­sie.

Mor­ti­mer, nowy mąż Mary, chrzą­ka wy­mow­nie.

– Sza­now­ny panie – za­czy­na. – To jest przy­zwo­ity dom. Bar­dzo mi za­le­ży, żeby hi­sto­ria ojca Fiony, i także po­przed­nie­go męża Mary, spo­czę­ła tam, gdzie na to za­słu­gu­je. Fiona nie­dłu­go wy­cho­dzi za mąż za so­lid­ne­go czło­wie­ka i nie życzę sobie, żeby wsty­dli­we spraw­ki z prze­szło­ści zmą­ci­ły jej spo­kój ducha. Muszę pana nie­ste­ty uprzej­mie pro­sić, żeby pan wy­szedł…

Robi prze­rwę, chrzą­ka, po czym cią­gnie:

– …I już nigdy nie wra­cał. Gdyby pana jesz­cze kie­dyś wi­dzia­no w bli­sko­ści mojej ro­dzi­ny, to in­for­mu­ję pana so­len­nie, że po­dej­mę sto­sow­ne kroki prze­ciw­ko panu. Mam zo­bo­wią­za­nia wobec Mary i Fiony i za­mie­rzam je wy­peł­nić co do joty. W moim fachu so­lid­ność to fun­da­ment. Nie­któ­re rze­czy, drogi panie, po pro­stu za­słu­gu­ją na za­po­mnie­nie.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Hej GreasySmooth!

 

Opko podobało mi się! Świetnie potrafisz tworzyć klimat tajemniczości przeplatającej się z grozą, gdzie świat materii i ducha spotykają się w niespodziewanych okolicznościach. Tym razem pojawił się motyw z tkaniem pamięci u śpiącego człowieka. Opis tej czynności pobudził we mnie jakieś głębokie, nieprzyjemne uczucie (zgodnie z zamierzeniem autora).

 

– Szkoda, milordzie, że maszyna już nie działa – mówi odźwierny.

– Przeciwnie, Haroldzie. Tkanie siłą woli ma w sobie znacznie więcej elegancji. Pozwala na subtelne poprawki.

Taka upiorność od niechcenia, wykreowana w zaledwie dwóch zdaniach dialogu, niezłe!

Dzięki za betę i wsparcie, do usług, fajnie, że te sceny jakoś zapadły w, jakby nie było, pamięć :)

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Lubię horrory, a Twój, Gresy, okazał się całkiem niezły. :)

Choć przeczuwałam, że próba wejścia do osobliwego domu nie jest najlepszym pomysłem i dla Jamesa raczej nie skończy się dobrze, to czytałam tę historię ze sporym zainteresowaniem, ciekawa zarówno dalszych poczynań bohatera, jak i tego, z czym przyjdzie mu się zmierzyć.

Podoba mi się, że Twój horror nie epatuje krwią, flakami i potworami, a za to wciąga mrocznym klimatem i tajemniczością, powolną utratą świadomości i zanurzaniem się w osobliwej aurze Posiadłości Wielu Wspomnień.

Mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałabym zgłosić opowiadanie do Biblioteki.

 

Staję za roz­le­głym kasz­ta­now­cem. → Staję za rozłożystym kasz­ta­now­cem.

Rozległy może być np. teren, nie drzewo.

 

Czer­wo­ny Ja­gu­ar wy­ta­cza się z bramy→ Czer­wo­ny ja­gu­ar wy­ta­cza się z bramy

Nawy pojazdów piszemy małą literą.

 

Roz­glą­da się, prze­ska­ku­je na raty przez wy­so­ki, za­ostrzo­ny płot. → Na czy polega przeskakiwanie przez płot na raty?

 

obraz małej Fiony, z jej burzą kasz­ta­no­wych wło­sów. → Zbędny zaimek – czy mogła mieć burzę cudzych włosów?

 

Der­rick pod­sa­dza mnie przez płot, w miej­scu, gdzie z obu stron płotu rosną wiel­kie drze­wa, po­kry­te blusz­czem. Mię­dzy wiel­ki­mi dę­ba­mi ro­śnie gruby mech… → Powtórzenia.

Proponuję: Der­rick pod­sa­dza mnie przez płot, w miej­scu, gdzie z obu jego stron rosną wiel­kie dęby, po­kry­te blusz­czem. Mię­dzy nimi rozpościera się gruby mech

 

Mój wzrok pada na mały bal­kon. → Wiemy, że bohater jest sam, więc na balkon nie mógł paść cudzy wzrok.

Proponuję: Zauważam mały bal­kon.

 

ofi­cer z taką śmiesz­ną, złotą szczot­ką na ra­mio­nach. → Z jedną szczotką na obu ramionach?

Proponuję: …ofi­cer z takimi śmiesz­nymi złotymi szczot­kami na ra­mio­nach.

 

…i po­wie­dzia­ła: “Tato, po­le­ci­my kie­dyś takim sa­mo­lo­tem?” → Skoro jest pytajnik, to raczej: …zapytała: “Tato, po­le­ci­my kie­dyś takim sa­mo­lo­tem?”

 

do­cho­dzi do mnie, jak strasz­nie je­stem zmę­czo­ny. Nogi mam jak z ga­la­re­ty. Wcho­dzę w jakiś… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję w pierwszym zdaniu: …dociera do mnie, jak strasz­nie je­stem zmę­czo­ny.

 

Padam jak kłoda i za­pa­dam w sen. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Osuwam się/ Zwalam się jak kłoda i za­pa­dam w sen.

 

Do­cho­dzi do mnie, że mam puste ręce. → A może: Uświadamiam sobie, że mam puste ręce.

 

Nie raz wy­cho­dzi­łeś z ta­ra­pa­tów. → Nieraz wy­cho­dzi­łeś z ta­ra­pa­tów.

 

Widzę w od­da­li otwar­te drzwi, z któ­rych sły­szę nagle akord na pia­ni­nie. → Czy na pewno słyszał z drzwi?

Proponuję: Widzę w od­da­li otwar­te drzwi i sły­szę nagle akord grany na pia­ni­nie.

 

W końcu łapię za świecz­nik i rzu­cam w nim→ W końcu łapię świecz­nik i rzu­cam w nim

 

mó­wią­cy jedno, urwa­ne słowo:

her­bat­kę… → Zbędna spacja po wielokropku.

 

Sły­sza­łem o pe­chow­cach, któ­rym po­mie­sza­ło się w gło­wie i skoń­czy­li w za­mknię­tych przy­byt­kach, gdzie wiążą ich sznu­ra­mi i po­le­wa­ją zimną wodą. Czy skoń­czę jak jeden z nich? → Powtórzenie.

Proponuję pierwsze zdanie: Sły­sza­łem o pe­chow­cach, któ­rym po­mie­sza­ło się w gło­wie i za­mknię­to ich przy­byt­kach, gdzie wiążą sznu­ra­mi i po­le­wa­ją zimną wodą.

 

do­cho­dzi do mnie uczu­cie, jakby mię­śnie były z oło­wiu. → A może: …doznaję uczu­cia, jakbym miał mię­śnie oło­wiu.

 

…ude­rza mnie za­pach moich ubrań oraz ich licha ja­kość. → …ude­rza mnie za­pach mojego ubrania oraz jego licha ja­kość.

Ubrania wiszą w szafie, leżą na półkach i w szufladach. Odzież, którą mamy na sobie to ubranie.

 

Czy to w ogóle moje ubra­nia?Czy to w ogóle moje ubra­nie?

 

Ale jeśli ubra­nia nie na­le­żą do mnie→ Ale jeśli ubra­nie nie na­le­ży do mnie

 

Wy­cho­dząc na ko­ry­tarz na­cho­dzi mnie zu­peł­nie obce uczu­cie… → Brzmi to nie najlepiej. Czy dobrze rozumiem, że obce uczucie wychodzące na korytarz naszło bohatera?

A może miało być: Gdy wyszedłem na ko­ry­tarz, dopadło mnie zu­peł­nie obce uczu­cie

 

– Chcia­łem za­py­tać, Mary. Co z Ja­me­sem. → – Chcia­łem za­py­tać, Mary, co z Ja­me­sem?

 

Robi prze­rwę, chrzą­ka, po czym cią­gnie dalej: → Zbędne dopowiedzenie – czy mógł ciągnąć od nowa?

 

że po­dej­mę sto­sow­ne kroki prze­ciw­ko panu. Pod­ją­łem się zo­bo­wią­za­nia… → Czy to celowe powtórzenie?

A może w pierwszym zdaniu: …że przedsięwezmę sto­sow­ne kroki prze­ciw­ko panu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, serdecznie dziękuję. Dużo baboli, ale jest jedna rzecz, która mnie nieco pociesza – że zdarzały się dłuższe ustępy bez nich :)

 

Powtórzenia mnie potwornie prześladują.

 

Cieszę się, że się spodobało! Twoja pochwała za tekst dużo dla mnie znaczy, nie ukrywam.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Bardzo proszę, Greasy. Niezmiernie mi miło, że mogłam się przydać. Cieszę się też, że pochwała sprawiłam Ci przyjemność.

Daj znać, że poprawiłeś usterki to pójdę do klikarni. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Poprawione! Dziękuję raz jeszcze.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

OK. Idę spełnić obietrnicę. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej, hej

Całkiem zacne. Wszelkie wątpliwości podczas czytania na bieżąco wyjaśniałeś, np. co za durnowaty złodziej zasypia podczas skoku (rozumiem pijany, jak to się naprawdę zdarza). Klimacik jest, arystokratyczny dom z ponurą tajemnicą dobrze opisany.

Pomysł na tkanie wspomnień u nieproszonego gościa też dobry, choć właściwie sprowadza się do zwykłego porwania ciała. Znany motyw, a jednak u ciebie wybrzmiewa bez sztampy.

Podobało mi się, więc klikam. 

Zanaisie, dzięki, bardzo miłe słowa. Cieszę się, że się spodobało i że widzisz w tym coś niesztampowego.

 

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Niezłe, dobrze trzymasz klimat i nie puszczasz czytelnika od początku do końca :) Przeczytałam ciurkiem i poczułam się usatysfakcjonowana lekturą :) Oczywiście, wiadomo, że włamując się do akurat tego domu bohater popełnia błąd, ale fajnie rozgrywasz to, co dzieje się w środku. Sam pomysł na powolne odbieranie wspomnień i tożsamości, tkanie nowych i zmienianie bohatera w kogoś innego – też dobry. Zakończenie podkreśla jeszcze stratę bohatera.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

@Irka_Luz: Serdecznie dziękuję, cieszę się, że opko sprawiło satysfakcję.

 

W ogóle wczułem się w to opowiadanie i pozytywne recenzje reg i Loży bardzo mnie cieszą :)

 

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Greasy!

 

Dobry horror. Stworzyłeś niezły klimat, którego nie musiałeś podpierać flakami ani krwią. Wystarczyła sama tajemnica i groteskowa przemiana bohatera, wcale od niego niezależna. Czytało się przyjemnie, tak naprawdę na jednym wdechu!

 

Klikam do biblio :3

 

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Dobry horror. Stworzyłeś niezły klimat, którego nie musiałeś podpierać flakami ani krwią. Wystarczyła sama tajemnica i groteskowa przemiana bohatera, wcale od niego niezależna. Czytało się przyjemnie, tak naprawdę na jednym wdechu!

Oooo, dzięki, bardzie mnie ta recenzja ucieszyła :)

 

 

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Kiedy opko ma cztery kliki, a dwie osoby mają je w kolejce…

 

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Niektóre rzeczy, drogi panie, po prostu zasługują za zapomnienie. ← literówka i prawda.

Dobrze się czytało do końca. Nie przeszkadzało misiowi, że kwalifikowane przez autora jako horror. Miś nie lubi horrorów ociekających krwią i tu miła niespodzianka. Krew nie ciecze, zombie nie gryzą, a klimat niesamowitości został zbudowany. Ciekawy pomysł na przemianę złodzieja we wspomnienie członków rodu właścicieli posiadłości. Klik.

Niektóre rzeczy, drogi panie, po prostu zasługują za zapomnienie. ← literówka i prawda.

Poprawione, dzięki!

 

Dobrze się czytało do końca. Nie przeszkadzało misiowi, że kwalifikowane przez autora jako horror. Miś nie lubi horrorów ociekających krwią i tu miła niespodzianka. Krew nie ciecze, zombie nie gryzą, a klimat niesamowitości został zbudowany. Ciekawy pomysł na przemianę złodzieja we wspomnienie członków rodu właścicieli posiadłości. Klik.

Jestem zadowolony, że miś zadowolony. Ja lubię dokładnie ten klimat horroru, więc może jeszcze mnie najdzie.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Miś takie klimaty akceptuje, więc niech Cię najdzie wkrótce.

Podobało się: Sposób poprowadzenia transformacji i koncepcja na pograniczu chaosu. 

Nie podobało się: Odniosłem na początku wrażenie że to protagonista – złodziej poszukuje ofiar do zmiany wspomnień. 

 

Gratuluję i pozdrawiam!

Podobało się: Sposób poprowadzenia transformacji i koncepcja na pograniczu chaosu. 

Nie podobało się: Odniosłem na początku wrażenie że to protagonista – złodziej poszukuje ofiar do zmiany wspomnień. 

Cieszę się, że transformacja się spodobała. Przeczytam jeszcze raz pod kątem niejasności. Dzięki za przeczytanie i opinię.

 

Miś takie klimaty akceptuje, więc niech Cię najdzie wkrótce.

Najpierw złodzieje, ale czas na horror też przyjdzie :)

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Podobało mi się :)

Dzięki! Czy “podobało mi się” to więcej, czy mniej niż “fajne” (licencjonowane przez misia)? :)

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

A to już tajemnica ;)

Przynoszę radość :)

Hej, GreasySmooth

Na tekst natrafiłem gdzieś indziej, ale to tutaj przychodzę z krótkim komentarzem ;)

 

Takie bardziej klimatyczne, a mniej horrorowe teksty, podobają mi się bardzo. Twoje opowiadanie wpisuje się właśnie w te ramy. Jest coś tajemniczego, dzieje się, ale flaki nie leżą na podłodze. Do końca nie wiadomo o co chodzi… fajnie :)

Twój tekst umilił mi czas.

Pozdrawiam

Hej, cieszy mnie to!

 

Dodam, że tekst pojawił się w trzecim numerze e-zina “Radość z pisania” :)

 

https://www.radosczpisania.pl/e-zin/

 

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

No, ładny horror Ci się udało stworzyć. Nietypowy, bo bezkrwawy, a mimo to straszny. Tak się dowiedzieć, że człowiek może zasłużyć na zapomnienie, chociaż miał żonę i córkę, kochał je. Plusik za oryginalność.

Domeczek creepy.

Babska logika rządzi!

No, ładny horror Ci się udało stworzyć. Nietypowy, bo bezkrwawy, a mimo to straszny. Tak się dowiedzieć, że człowiek może zasłużyć na zapomnienie, chociaż miał żonę i córkę, kochał je. Plusik za oryginalność.

Domeczek creepy.

Dzięki Finklo, to chyba mój ulubiony z “poważnych” tekstów jak dotąd :) Chodzi za mną rozwinięcie idei memory horroru.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Rozwijaj, rozwijaj – ciekawa sprawa.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka