- Opowiadanie: Texic - Nie prowokuj lasu

Nie prowokuj lasu

Zapraszam do rozłożenia się wygodnie w fotelu i lektury mojego opowiadania. Znajdziecie tu odrobinę mitologii słowiańskiej, nutkę grozy, krwiożercze bestie, a to wszystko osadzone w leśnym klimacie.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Krokus

Oceny

Nie prowokuj lasu

– Powiesz mi wreszcie, dokąd idziemy? – zapytała Alicja drżącym głosem.

– Wytrzymaj, jesteśmy już niedaleko. Góra dziesięć minut i będziemy na miejscu.

Dziewczyna przytaknęła i przyśpieszyła marsz. Choć z początku miała obawy, teraz odczuwała jedynie narastającą ekscytację. Nieczęsto przecież zdarzało się, że Marek, jej ukochany, zabierał ją w środku nocy na spacer po lesie, gdyż – jak stwierdził – „przygotował dla niej niespodziankę”.

Tego dnia leśne królestwo skryło się pod niezwykle gęstym pasmem ciemności. Gdzieniegdzie tylko przebijał się nikły blask księżyca i padał na ostre krzewy oraz połacie drzew. Aby nie zgubić drogi w liściastym labiryncie, szli powoli i rozważnie, trzymając się za ręce, i oświetlali ścieżkę latarką.

– Spójrz, spadająca gwiazda! Szybko, pomyśl życzenie – wyszeptała Alicja, trącając Marka w ramię. Ten zamknął oczy i uśmiechnął się szeroko. Z odmętów umysłu doleciały go słowa babki, która twierdziła, że kiedy człowiek umiera, jego gwiazda spada z nieba.

– Już! Mam nadzieję, że się spełni.

– Czego sobie zażyczyłeś?

– Nie mogę ci powiedzieć! To tajemnica – odparł, po czym przyciągnął dziewczynę do siebie i obdarzył pocałunkiem. W tej jednej chwili czuł się najszczęśliwszym mężczyzną na świecie. Niespodziewanie jednak Alicja go odepchnęła i stanęła jak wryta.

– Słyszysz to?

Marek zmarszczył brwi i pokręcił głową.

– Ktoś płacze… Chyba jakaś kobieta.

– Co? Tutaj? O tej porze? Niemożliwe. To pewnie sowa albo może lis. Lepiej trzymajmy się od tego z daleka.

– Cicho! Słuchaj!

Chłopak zrobił skwaszoną minę, ale przystawił dłoń do ucha i zaczął nasłuchiwać. Przez moment słyszał jedynie szum wiatru i szelest liści, aż nagle dobiegł go cichy, przytłumiony szloch.

– Faktycznie. Coś jakby płacz.

– A jeśli ktoś potrzebuje pomocy? Musimy to sprawdzić! – nakazała. 

Marek westchnął głęboko i wzruszył ramionami. Wiedział, że Alicja nie odpuści, zawsze była uparta jak osioł. Co z tego, że przygotował dla niej niespodziankę w postaci pikniku przy świetle księżyca, na którym zamierzał zagrać jej balladę, później obserwowaliby gwiazdy, by w końcu oddać się ulotnym chwilom namiętności?

– Dobrze, byle szybko.

Wiedzeni niepokojącym dźwiękiem, ruszyli przed siebie. Im głębiej zapuszczali się w las, tym wyraźniejszy się stawał. Nogi niosły ich po wydeptanej ścieżce, a mimo to czuli, że powoli tracą orientację. Po kilku minutach przystanęli, aby odetchnąć i rozpoznać, gdzie się znaleźli.

– Słyszysz coś?

– Nie, chyba ustało… Może to tylko wiatr?

– Niemożliwe, przecież słyszałam wyraźnie.

Wtem oboje aż podskoczyli w miejscu, gdyż z odmętów lasu rozległ się przeszywający krzyk:

– POMOCY!

Para wymieniła przerażone spojrzenia, po czym Marek zerwał się do biegu, jakby od tego zależało jego własne życie. Tym razem nie było mowy o pomyłce. To nie wiatr ani dzikie zwierzę, tylko ludzki krzyk.

Dziewczyna ruszyła za nim, lecz ciemność nocy skutecznie utrudniała jej pogoń za chłopakiem. Pędziła jak burza, na ile tylko pozwalała jej kondycja. Drogę oświetlała sobie latarką, a mimo to ogarniał ją strach, serce biło jej jak rozszalałe. Wiedziała jednak, że nie mogą zignorować wołania o pomoc.

Po kilkunastu sekundach głos znowu ustał, a jego miejsce zajął szum wiatru. Nim para opadła całkowicie z sił, Marek odkrył, że znaleźli się przy jeziorze, o którego istnieniu nie miał pojęcia. Owszem, dość dobrze znał okoliczne lasy, jednak nigdy nie zapuszczał się tak daleko.

– Halo, gdzie jesteś?! – wrzasnęła Alicja. – Odezwij się!

– Tam, spójrz!

W oddali, jakieś dwadzieścia metrów od brzegu, Marek ujrzał czyjeś ruchy, jakby bezowocne próby wynurzenia się z jeziora. Wyraźnie spanikowana postać krzyczała i machała rękami, starając utrzymać się na powierzchni. Bezskutecznie. Kwestią czasu było, aż wodne macki pochwycą ją na dno, a wtedy na ratunek będzie już za późno.

Chłopak bez wahania wziął rozbieg i wskoczył do lodowatej wody. Pomimo bolących mięśni i pieczenia w łydkach płynął zaciekle, nie zważając na ciemność i temperaturę. Wiedział, że czasu ma niewiele, że liczy się każda sekunda. Gdy znalazł się na środku jeziora, gdzie jeszcze przed chwilą widział walczącą o życie kobietę, zatrzymał się i rozejrzał dookoła. Z jakiegoś powodu nie słyszał już krzyków topielca ani chlustu spienionej wody. Zamiast tego jego głowę wypełnił lęk, a uszu doszedł wrzask Alicji:

– Widzisz ją?!

Chłopak z trudem chwytał oddech, starając się dostrzec choćby niewielki ruch świadczący o obecności kobiety. Niestety woda wokół niego pozostawała niewzruszona, zupełnie jakby jezioro pogrążyło się w niemym koszmarze, pochłaniając jakiekolwiek oznaki życia.

– Szlag! – przeklął Marek, po czym wziął głęboki wdech i zanurkował.

Alicja wciąż stała na brzegu i przerażona obserwowała rozwój wydarzeń. Chciała pomóc kobiecie oraz wesprzeć ukochanego, ale nie potrafiła pływać. Ta bezsilność rozsadzała ją od środka i napawała coraz większą obawą.

Niespodziewanie coś poruszyło się za jej plecami. Alicja zdębiała, a jej nogi zrobiły się miękkie jak z waty. Była gotowa rzucić się do ucieczki, lecz nie mogła zostawić chłopaka. Mimowolnie odwróciła się i skierowała światło latarki w kierunku lasu. Jej umysł wypełniły mroczne wizje, ale oczom ukazało się tylko pasmo rosochatych drzew, które wpatrywały się w jej drżące ciało. Spanikowała. Sięgnęła po telefon, aby wezwać pomoc, jednak ten wyświetlił informację o braku zasięgu.

– Marek! Co się dzieje?! Wychodź stamtąd! – pisnęła, z trudem powstrzymując łzy.

W tej samej chwili chłopak wypłynął na powierzchnię i rzucił się wpław. Jego gwałtowne ruchy zdradzały przerażenie, a blada twarz przypominała trupią czaszkę.

– Alicja, uciekaj stąd! Szybko!

Nim dziewczyna zareagowała na jego słowa, powietrze wypełnił złowieszczy ryk, którego echo rozniosło się po całym lesie, a z wody zaczęły wypływać bąbelki, jak gdyby coś poruszało się po dnie jeziora. Po chwili z głębi wynurzyła się postać, chuda i zdeformowana, a jej żółte ślepia przeszyły na wskroś stojącą bez ruchu Alicję.

– Biegnij, na miłość boską! To coś nie jest człowiekiem! – wrzasnął Marek.

Kiedy udało mu się dotrzeć na brzeg, chwycił dziewczynę za łokieć i pociągnął w kierunku lasu. Trudno było mu uwierzyć w to, co zobaczył. Za wszelką cenę chciał wyrzucić przerażający obraz z pamięci, ale narastający ryk potwora utwierdzał go w przekonaniu, że to działo się naprawdę i groziło im śmiertelne niebezpieczeństwo.

– Nie zatrzymuj się! To kurewstwo nas goni!

Alicja była zbyt zszokowana, by wykrztusić z siebie choćby słowo. Podświadomość przejęła władzę nad kończynami, kazała biec, ile sił, bez zważania na irracjonalność sytuacji. Ciemność i posępny las straciły na znaczeniu. Niezależnie od tego, czy był to tylko głupi żart, czy coś naprawdę wypełzło z wody, wolała skryć się w bezpiecznym miejscu, a później czym prędzej uciec do domu.

Gnali między drzewami, a ostre gałęzie raniły ich dłonie i twarze. Nie czuli jednak bólu ani zmęczenia. Wprawdzie nie czuli niczego oprócz strachu oraz przypływu adrenaliny. Lecz mimo że niemal wypluwali płuca, bestia zdawała się zbliżać z każdą sekundą, a jej wrzask wdzierał się do ich głów niczym wirus infekujący organizm.

– Szybciej! Proszę cię, nie odpuszczaj!

– Już nie mogę! Opadam z sił…

– Dasz radę! Biegnij!

Marek zacisnął zęby i złapał Alicję za rękę. Chciał wykrzesać z siebie ostatnie pokłady energii, ale ku jego przerażeniu dostrzegł ruch po prawej stronie. Nim zdążył zareagować, z krzaków wyskoczył topielec i powalił go na ziemię z takim impetem, że niemal pogruchotał mu kości. Towarzyszący temu trzask wprawił Alicję w osłupienie.

– Marek! Gdzie jesteś?! – wrzasnęła przerażona, nie mogąc zlokalizować chłopaka wzrokiem.

Nie otrzymała odpowiedzi. Zamiast tego do jej uszu zaczęły docierać odgłosy walki i szmer liści. Znów poczuła się bezsilna i bezbronna, ale tym razem postanowiła działać.

Demon szybko odzyskał równowagę i przytwierdził Marka do ziemi swym cielskiem. Całym ciężarem naciskał na klatkę piersiową, czym pozbawiał chłopaka tlenu, uniemożliwiając jakikolwiek ruch, co równało się powolnej i bolesnej śmierci. Żółte ślepia skupiły uwagę na pulsującej tętnicy. Buzująca wewnątrz krew działała na topielca niczym afrodyzjak, który pozwalał na chwilę zaspokoić wieczne łaknienie. Demoniczna natura domagała się stałej ofiary, ciągłego źródła pożywienia w postaci zbłąkanych mieszkańców okolicznych wiosek. A tych zawsze było za mało…

Paszcza potwora rozwarła się szeroko, ukazując ostre jak brzytwa zębiska mogące z łatwością przegryźć ścięgna oraz kości. Marek przymknął powieki i zacisnął mięśnie, gotowy na pożarcie, lecz wtem usłyszał trzask, a po nim pełen bólu ryk bestii. Znów odzyskał władzę w kończynach, a gdy otworzył oczy, ujrzał stojącą nad nim Alicję, która w prawej dłoni trzymała zakrwawiony kamień.

– Szybko, wstawaj!

Dziewczyna podała mu rękę i czym prędzej ruszyli do ucieczki. Wiedzieli, że lada moment demon dojdzie do siebie, a jego żądza zemsty nie pozwoli mu odpuścić, dopóki nie zatopi kłów w świeżej krwi.

– Orientujesz się w ogóle, gdzie jesteśmy?!

Chłopak pokręcił głową. Nie miał pojęcia, w której części puszczy się znajdują ani jak wrócić do domu. Drzewa wyglądały identycznie, każda ścieżka zdawała się prowadzić w to samo miejsce. Żadnego charakterystycznego obiektu ani tabliczek informacyjnych.

Doskonale zdawali sobie sprawę, że dopóki nie opuszczą lasu, nie mają szans na ratunek. Jedyną szansą na przetrwanie tego koszmaru był bieg ślepo przed siebie, dopóki starczy im sił. W końcu przecież dotrą do jakiejś wioski. Istniało prawdopodobieństwo, że stwór im wtedy odpuści i ujdą z życiem.

Ciszę zielonego królestwa zmąciło złowrogie krakanie wron, które wzbiły się w powietrze niczym zwiastun nadciągającej śmierci. To mogło oznaczać, że topielec odzyskał sprawność i ruszył za nimi, zły oraz zdeterminowany, by zabić. Marek, świadomy zagrożenia, zatrzymał się i przywarł plecami do drzewa. Przykucnął, złączył dłonie i wyszeptał do Alicji:

– Szybko, wskakuj na górę! Podsadzę cię.

Dziewczyna zdawała się zdezorientowana, lecz bez słowa sprzeciwu wykonała polecenie i po chwili zniknęła w gąszczu liści. Marek wdrapał się za nią, powoli i ostrożnie, jakby obawiał się, że zwróci uwagę potwora.

– Musimy być cicho – nakazał.

Sekundy w bezruchu dłużyły się niczym godziny, a ciemność dalej królowała nad księżycem. Alicja wyciągnęła z kieszeni telefon i spojrzała na ekran: trzecia dwadzieścia osiem. Brak zasięgu.

– Jak długo będziemy tu siedzieć? – wyszeptała.

– Aż zrobi się jasno. Tylko wtedy zdołamy uciec.

– A co, jeśli…

– Cicho! Nic nie mów. Chyba coś słyszę.

Jakieś dziesięć metrów od nich z ciemności niczym upiór z koszmarów wyłoniła się humanoidalna postać. Kroki stawiała pośpiesznie, acz rozważnie, a z jej paszczy wydobywał się cichy pomruk.

Czym ty, kurwa, jesteś? – pomyślał Marek, ściskając dłoń Alicji.

Topielec zwolnił i zbliżył się do drzewa, na którym się skryli. Przez chwilę rozglądał się na boki i nasłuchiwał, jakby coś przykuło jego uwagę. Zapach, dźwięk? Trudno powiedzieć, ale niezależnie od przyczyny Marek poczuł perlący się na czole pot i przyśpieszone bicie serca. Zbladł. Nie mogąc powstrzymać emocji, wlepił wzrok w Alicję, która przełknęła ślinę i nerwowo pokręciła głową.

Nagle drzewo się zakołysało. Bestia wbiła ostre pazury w korę, zawyła niczym rozszalały pies i zaczęła się wspinać. Marek spojrzał w dół i dostrzegł parę iskrzących się z nienawiści ślepi oraz długi, rozdwojony jęzor.

Paniczny wrzask Alicji tylko rozjuszył stwora. Wiedział, że nie mają już dokąd uciec. To sprawiło, że wtulili się w siebie i spletli dłonie, aby być bliżej siebie. Jakakolwiek forma obrony nie wchodziła w grę. W otwartej walce nie mieli szans, a zeskok z drzewa, z wysokości kilku metrów mógł skończyć się w najlepszym wypadku połamaniem nóg. Wtedy staliby się bezbronnym posiłkiem, a potem kupą krwawego mięsa, które jeszcze niedawno było człowiekiem.

Niespodziewanie ziemia się zatrzęsła. Nie z powodu uderzeń wodnej poczwary, lecz za sprawą potężnych, ciężko stawianych kroków. Marek uniósł głowę i dostrzegł, że oddalone od nich drzewa rozsuwają się na boki, tworząc przejście dla czegoś wielkiego. Nie widział tego wyraźnie – zmęczony wzrok zarejestrował tylko rozmazaną sylwetkę ogromnego monstrum, kroczącego w ich stronę niczym niebotyczny golem. Wzdrygnął się i otworzył szeroko usta.

Topielec momentalnie zamilkł. Również zdawał się przestraszony. Wbite w pień pazury utrzymywały go w powietrzu, lecz ciało przestało wykonywać jakiekolwiek ruchy. Napiął mięśnie i wstrzymał oddech, zupełnie jakby czekał na rozwój wydarzeń, gotowy w każdej chwili zerwać się do ucieczki.

– Co się dzieje? – wycedził Marek.

– N-nie w-wiem… Ale nie p-podoba mi się to.

– Cholera, ty też to widzisz?!

Nim Alicja zdążyła obrócić głowę, drzewne monstrum wyłoniło się w całej swej okazałości i jednym silnym machnięciem powaliło topielca na ziemię. Następnie kopnęło z taką mocą, że demon przetoczył się po gruncie, czemu towarzyszył bolesny skowyt i trzask pękających gałęzi. Poturbowane cielsko leżało w bezruchu. Jedynie delikatnie unosząca się klatka piersiowa świadczyła o tym, że potwór wciąż żył. Choć z jego otwartych ran sączyła się krew, resztkami sił uniósł się na poharatane łapy, mlasnął ohydnie, po czym umknął w nieprzeniknioną ciemność. A wtedy las znowu pogrążył się w ciszy, zakłócanej tylko przez szum poruszanych wiatrem liści.

Marek lękał się wykonać jakikolwiek ruch. Jego roztrzęsiony umysł nie był w stanie pojąć absurdu tej sytuacji, co spowodowało, że przez układ krwionośny przetoczyła się kolejna porcja adrenaliny. Mimo wszystko chłopak czuł ulgę – topielec przegrał walkę z leśnym stworem i nie stanowił już dla nich zagrożenia. Naszły go jednak sprzeczne myśli. Powinni teraz uciekać, czy może podziękować monstrum za uratowanie życia? Każda decyzja wydawała się szalona i niebezpieczna.

Pogrążony w zamyśleniu nie zauważył, że liściaste monstrum skierowało na nich uwagę i obrzuciło złowrogim spojrzeniem. Dopiero gdy Alicja trąciła go w ramię, powrócił do rzeczywistości, a wtedy ponownie owładnął go strach. Dotarło do niego, że jest tylko małą, bezbronną istotą, niemogącą równać się z potęgą lasu.

– Czego tu szukacie, człowieki? – ryknęła istota donośnym głosem.

Alicję zmroziło. Chciała odpowiedzieć, wydusić choćby słowo, lecz przerażenie odebrało jej mowę. Dłonie zaczęły trząść się z nerwów, a w oku zakręciła się ciężka łza.

– M-my… – wydukał Marek – my t-tylko…

– Mów, człowieku – ponaglił potwór. – Dlaczego zakłócacie mój spokój?

– W-wybral-liśmy się na p-piknik i usłyszeliśmy p-płacz. Nie wiedzieliśmy, co to było, więc r-ruszyliśmy, żeby to sprawdzić. A w-wtedy to nas… zaatakowało! Jakiś wodny stwór!

– Hmmm… Zaatakowało, powiadasz? A może tylko się broniło przed wami?

Marek przełknąć głośno ślinę.

– M-my naprawdę nie chcieliśmy z-zrobić nic złego. T-to ten demon próbował nas zabić.

Nocne powietrze owiewało zgarbione ciało istoty, pokryte mchem oraz liśćmi. Jej długie i silne ramiona kształtem przypominały konary drzew, a gruba, twarda skóra składała się z kory, poskręcanych gałęzi oraz łodyg. Głowę zaś tworzyła zbutwiała czaszka, z której wyrastało jelenie poroże. Do tego wzrok, złowrogi i przenikliwy, jakby oceniający spotkanych przybyszy.

– Zejdźcie na ziemię, abym mógł wam się przyjrzeć.

Alicja chwyciła Marka za rękę i pokręciła głową. Chłopak jednak spojrzał na nią ostro, jakby chciał wzrokiem wymusić na niej posłuszeństwo. Wiedział, że muszą słuchać poleceń stwora, inaczej skończą jako porzucone truchła. Bez protestów zeszli więc z drzewa, ignorując zżerający ich od środka lęk.

– Kim jesteś? – zapytała Alicja, kiedy jej nogi dotknęły gruntu.

– Jam jest Borowy, choć zwą mnie też Leszym, Władcą Lasów i Opiekunem Kniei. To wszystko jest moim królestwem, a wy wkroczyliście do niego, nie oddawszy mi nawet pokłonu.

– B-bardzo p-przepraszamy… Nie chcieliśmy nikogo ura…

– Milczeć! – ryknął leszy, a echo jego głosu zatrzęsło krzewami i poruszyło drzewa. – Jesteście intruzami! Nikt was tu nie zapraszał!

– My naprawdę…

– Sami jesteście sobie winni! Sprowadzacie zło, wycinacie drzewa i kawałek po kawałku kradniecie dom moich leśnych przyjaciół! Czy naprawdę jesteście tak głupi i zawistni, aby przeciwstawiać się pradawnym bogom?

Alicja spojrzała na Marka i schowała się za jego plecami, jakby błagała go o wstawiennictwo i jakiekolwiek słowo wsparcia. Ten jednak stał jak zahipnotyzowany, nie mogąc oderwać wzroku od drewnianej istoty. Mimo że  jego również ogarnął strach, z jakiegoś powodu czuł podziw i szacunek do Borowego, a las zdawał się oddziaływać na niego odurzająco niczym toczący się w organizmie narkotyk.

– Podobnych mi jest wielu – kontynuowało monstrum. – Mieszkają tu istoty, o których istnieniu nie macie pojęcia, stwory z lasu, zapomniane bestie pragnące skosztować waszej krwi. A mimo to pchani pychą i bezwzględnością dalej próbujecie ingerować w naszą niezależność. Jak długo jeszcze mamy was ignorować, człowieki? Jak długo będziecie nas palić, niszczyć i wyrzynać?

– Nie zrobiliśmy nic złego! To nie nasza wina!

– Dosyć! Każdego dnia spotykam takich jak wy! Plugawe i żałosne stworzenia! Biada wam, powiadam, bo moja cierpliwość właśnie się skończyła. Będziecie przykładem dla wam podobnych!

Leszy uniósł wielkie, drewniane dłonie i wbił je z impetem w ziemię. Po chwili spod zielonego podłoża wystrzeliły korzenne macki, które chwyciły sparaliżowaną parę i oplotły ich od stóp po czubki głów, pozbawiając możliwości ucieczki. Wystarczył moment, aby ich skóra porosła mchem, kończyny przekształciły się w gałęzie, a włosy zmieniły w liście. Nim całkowicie przybrali formę drzewnego pomnika, zdążyli chwycić się za dłonie, a Marek z trwogą w sercu przypomniał sobie pomyślane wcześniej życzenie: „Abyśmy już zawsze byli razem”.

Tak właśnie będzie. Przynajmniej do czasu, gdy trafią pod ostrza pił.

Koniec

Komentarze

Klimat folk horroru na pewno wyczuwalny, więc za to plus, ale całość wypadła jakoś blado, raczej schematycznie, a pojawienie się Leszego jak dla mnie podchodzi pod deus ex machina. Przesłanie proekologiczne (plus) też trochę zbyt otwarcie wyłożone (minus). Podsumowując: dobre, ale bez pier***nięcia ;)

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Hej, autorze!

 

Bu­zu­ją­ca we­wnątrz krew dzia­ła­ła na to­piel­ca ni­czym afro­dy­zjak, który po­zwa­lał na chwi­lę za­spo­ko­ić wiecz­ne łak­nie­nie.

Afrodyzjak to bardziej by powodował, że potwór chciałby zrobić co innego z Markiem. :P

 

człowieki

 

Skoro reszta wypowiedzi Leszego jest poprawna, to czy aby na pewno ten zabieg jest potrzebny? Wydaje się być nieco niekonsekwentny. :P

 

Poza tym było całkiem okej. Czytało się szybko i płynnie. Historia może nie była jakoś bardzo zaskakująca, ale całkiem sprawnie wykorzystałeś słowiańską mitologię. Zakończenie też na plus. Żeńska bohaterka też zachowuje się sensownie, więc to też duży plus!

Chociaż czemu uratował tych ludzi, gruchocząc ciało leśnego przyjaciela, tylko po to, żeby ich potem od razu zabić? Niby chodziło o nauczkę, ale i tak już nie byliby w stanie przekazać tej informacji innym ludziom, bo zginęli.

 

Powodzenia w konkursie!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Miła, mała lekturka. Całkiem sprawnie napisana, choć fabularnie chyba wnosi niewiele nowego w stosunku do takiej Świtezianki, motyw mszczącej się przyrody i przemiany w drzewo dobrze już zgrany; nie twierdzę zresztą, że łatwo wymyślić coś naprawdę oryginalnego. Przynajmniej dziewczyna sensowna, nie zachowuje się jak bezwolna lalka.

uniemożliwiając jakikolwiek ruch, co równało się z powolną i bolesną śmiercią.

Równało się (komu? czemu?) powolnej i bolesnej śmierci.

Jego roztrzęsiony umysł nie był w stanie pojąć absurdu tej sytuacji, przez co przez jego układ krwionośny przetoczyła się kolejna porcja adrenaliny.

Drugie “jego” zbędne, podwójne “przez” kalekie stylistycznie.

a wtedy ponownie obleciał go strach.

Nadmiernie potoczne w stosunku do tonu całości. Owładnął nim strach?

Nie wiedzieliśmy, co to było, więc r-ruszyliśmy, żeby to sprawić.

Sprawdzić chyba?

Jak długo będziecie nas palić, niszczyć i wyżynać?

Jeżeli nie miał na myśli żęcia zboża, to jednak przez “rz”.

Będziecie przykładem dla wam podobnym!

Dla wam podobnych.

Przynajmniej do czasu, aż nie trafią pod ostrza pił.

Napisałbym raczej gdy trafią pod ostrza pił.

 

Pozdrawiam i życzę wiele weny!

Przeczytawszy.

Miś przeczytał na jednym sapnięciu. Wciągające. Może jednak Borowy pozwoli człowiekom wchodzić do lasu? Przynajmniej tym bez pił, siekier i maszyn? ‘Łapanką’ w tekście zajmą się mądrzejsi.

Może nie złe, ale strasznie kanciate.

 

Samo opowiadanie to taki typowy horrorek, delikatnie podbarwiony folkiem. Fabularnie jest przeciętnie. Nieźle budujesz napięcie, scena pościgu całkiem przyzwoita, można poczuć strach bohaterów, ich desperację. Końcówka rozczarowująca – wpierw Leszy ratuje bohaterów, potem ich zabija w imię oklepanych motywacji… Wolałbym, żebyś ograniczył się do jednego stwora i wykorzystał go do maksimum, zamiast mieszać wątki.

Sami bohaterowie deczko stereotypowi. Ona przez większość czasu robi za balast, dobrze, że choć wycięła ten numer z kamieniem. On nie ma rzucających się w oczy cech charakteru.

Tekst byłby zdecydowanie lepszy gdyby nie fakt, że jest mocno uciążliwy w lekturze. Nie mam sił na pełną łapankę, ale co chwila potykałem się na jakiejś dziwnej frazie, przez co zamiast wczuwać się w nastrój, zgrzytałem zębami.

Przykłady:

Tego dnia leśne królestwo skryło się pod niezwykle gęstym pasmem ciemności.

Co to jest “pasmo ciemności”? Nie rozumiem tej frazy.

Gdzieniegdzie tylko przebijał się nikły blask księżyca i padał na ostre krzewy oraz połacie drzew.

Ostre krzewy – znaczy cierniste? A połać to “duża część przestrzeni”, może być więc połać lasu, ale nie drzew.

Im głębiej zapuszczali się w las, tym wyraźniejszy się stawał.

W jaki sposób las robił się “wyraźniejszy”? Gęstszy?

Po kilku minutach przystanęli, aby odetchnąć i rozpoznać, gdzie się znaleźli.

Nie jest to prawidłowe wykorzystanie słowa “rozpoznać”.

– Nie, chyba ustało… Może to tylko wiatr?

To nie brzmi, jak coś, co powiedziałby współczesny człowiek.

Pędziła jak burza, na ile tylko pozwalała jej kondycja.

Więc pędziła jak burza, czy też nie?

Kwestią czasu było, aż wodne macki pochwycą ją na dno, a wtedy na ratunek będzie już za późno.

Raz, że metafora naciągana, bo woda nikogo na dno nie ściąga. Dwa, że fraza “pochwycą na dno” nie ma sensu.

Pomimo bolących mięśni i pieczenia w łydkach płynął zaciekle, nie zważając na ciemność i temperaturę.

“Temperatura” w tym kontekście brzmi, jakby miał gorączkę i na to nie zważał. “Temperaturę wody” byłoby nieznacznie lepiej, ale najlepiej byłoby to po prostu usunąć.

Z jakiegoś powodu nie słyszał już krzyków topielca ani chlustu spienionej wody.

Topielcy nie krzyczą, bo są martwi. Skoro krzyk był kobiecy, to topielicy, nie topielca. “Z jakiegoś powodu”… Z takiego powodu, że nikogo już nie ma na powierzchni, to nie zagadka.

Zamiast tego jego głowę wypełnił lęk

Zwykle mówimy o lęku wypełniającym serce, nie głowę.

Niestety woda wokół niego pozostawała niewzruszona, zupełnie jakby jezioro pogrążyło się w niemym koszmarze, pochłaniając jakiekolwiek oznaki życia.

Ja wiem, horror ma swoje prawa, ale to zdanie w tej scenie jest tak patetyczne, że zahacza o śmieszność.

ale oczom ukazało się tylko pasmo rosochatych drzew, które wpatrywały się w jej drżące ciało. Spanikowała.

Drzewa się wpatrywały? I spanikowała, bo zobaczyła drzewa?

a jej żółte ślepia przeszyły na wskroś stojącą bez ruchu Alicję.

Dość makabryczna wizja, oczy przebijające kogoś na wylot… Jeśli już, mówimy o przeszywającym spojrzeniu.

– Biegnij, na miłość boską! To coś nie jest człowiekiem! – wrzasnął Marek.

Skubany, biegł, nurkował, obecnie płynie, a ma dość oddechu, by wrzeszczeć. Triatlonista jak nic.

Trudno było mu uwierzyć w to, co zobaczył.

Pod wodą, w nocy? Ciemność, ciemność widzę.

Wprawdzie nie czuli niczego oprócz strachu oraz przypływu adrenaliny.

Nie “wprawdzie”, a “po prawdzie”.

Lecz mimo że niemal wypluwali płuca, bestia zdawała się zbliżać z każdą sekundą, a jej wrzask wdzierał się do ich głów niczym wirus infekujący organizm.

Kontrowersyjna metafora… Wirusy infekują organizm po cichu, w sposób niezauważony i zajmuje to sporo czasu.

– Szybciej! Proszę cię, nie odpuszczaj!

– Już nie mogę! Opadam z sił…

– Dasz radę! Biegnij!

Pogaduszki w trakcie szaleńczego biegu… Widzę, że nie tylko on biega te triatlony.

– Marek! Gdzie jesteś?! – wrzasnęła przerażona, nie mogąc zlokalizować chłopaka wzrokiem.

“Zlokalizować wzrokiem” to strasznie dziwna fraza w tak emocjonalnej scenie.

Demon szybko odzyskał równowagę i przytwierdził Marka do ziemi swym cielskiem.

“Przytwierdził” to złe słowo w tym kontekście.

Całym ciężarem naciskał na klatkę piersiową, czym pozbawiał chłopaka tlenu, uniemożliwiając jakikolwiek ruch, co równało się powolnej i bolesnej śmierci.

Uniemożliwienie ruchu równa się śmierci?

Buzująca wewnątrz krew działała na topielca niczym afrodyzjak, który pozwalał na chwilę zaspokoić wieczne łaknienie. Demoniczna natura domagała się stałej ofiary, ciągłego źródła pożywienia w postaci zbłąkanych mieszkańców okolicznych wiosek. A tych zawsze było za mało…

Tłumaczenie czytelnikowi, jak działają demony nie wydaje się konieczne.

Marek przymknął powieki i zacisnął mięśnie

Zacisnąć to on mógł powieki, pięści i ewentualnie zwieracze, mięśnie się napina.

Znów odzyskał władzę w kończynach,

Raz, że nie stracił władzy w kończynach. Dwa, że to brzmi, jakby już wcześniej raz odzyskał władze w kończynach i teraz robił to znowu.

Dziewczyna podała mu rękę i czym prędzej ruszyli do ucieczki

Fraza brzmi “zerwali się do ucieczki” Albo po prostu “ruszyli”.

Wiedzieli, że lada moment demon dojdzie do siebie, a jego żądza zemsty nie pozwoli mu odpuścić, dopóki nie zatopi kłów w świeżej krwi.

Kły zatapia się w ciałach stałych, nie płynach. W kontekście pasowałby np. mięso.

 

Hej,

 

mi się podobało to, że akcja szybko się rozwinęła, przeszedłeś od razu do rzeczy. Nie lubię jak w opowiadaniach wstęp jest długo i niepotrzebnie rozwlekany.

Sam pomysł też jest fajny, lubię nawiązania do mitologii słowiańskiej.

 

Parę rzeczy zgrzytało lub było nieintuicyjnych, oprócz tych, które wymienili inni komentujący, rzuciło mi się jeszcze:

 

Nie widział tego wyraźnie – zmęczony wzrok zarejestrował tylko rozmazaną sylwetkę ogromnego monstrum, kroczącego w ich stronę niczym niebotyczny golem. Wzdrygnął się i otworzył szeroko usta.

Wiem, że chodziło tutaj o Marka, ale z konstrukcji zdania może się wydawać, że to golem się wzdrygnął i otworzył usta.

 

Tekst schludnie napisany i płynnie się czytało.

 

Pozdrawiam serdecznie :)

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

Czysty, wydestylowany horror, bez dodatkowych kontekstów. Ciekawy zabieg, chociaż w historiach grozy jestem fanem zupełnie przeciwnego podejścia.

Końcówka rozłazi się strasznie. Leszy przychodzi, ratuje ludzi, zabijając topielca (który w świetle późniejszej wypowiedzi jest jednym z jego podopiecznych!), a potem nagle zmienia zdanie i zamienia oboje w drzewa. Wygłosiwszy uprzednio morał rodem z edukacyjnej bajki dla dzieci. Zresztą, bohaterowie w sumie nic złego nie zrobili, a ponoszą karę? Chyba że to zamierzone.

I te dziwne sformułowania. Nie chcę teraz analizować tekstu zdanie po zdaniu, ale mam na myśli choćby:

jego żądza zemsty nie pozwoli mu odpuścić, dopóki nie zatopi kłów w świeżej krwi

Właściwie skąd wiadomo, że topielec czuje żądzę zemsty?

Wtedy staliby się bezbronnym posiłkiem, a potem kupą krwawego mięsa, które jeszcze niedawno było człowiekiem.

? Chyba raczej jednym z tych dwóch.

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Cześć!

 

Na plus na pewno tempo i budowanie atmosfery zagrożenia, zwłaszcza w momencie ucieczki przed topielcem. Całkiem fajnie wyszły też dialogi, bo dobrze oddawały emocje bohaterów. To, co nieco mi tutaj nie pasowało, to wypowiedzi Leszego nawiązujące do niszczenia lasów, nie wyszło to naturalnie. Horror nagle zmienił się w ekologiczne przesłanie, co mnie zupełnie wybiło z lektury. Technicznie jest niestety sporo do poprawy, ale nie robię łapanki, bo None już Ci dużo mankamentów wskazał.

Cześć, Texic!

 

Na początek kwestie techniczne:

Kwestią czasu było, aż wodne macki pochwycą ją na dno,

może “pociągną” – “pochwycą” nie ma za bardzo sensu.

ujrzał stojącą nad nim Alicję, która w prawej dłoni trzymała zakrwawiony kamień.

Jest ciemno na tyle, że Alicja nie potrafi zlokalizować chłopaka bijącego się z topielcem, a jednocześnie tak jasno, że Marek rozpoznaje w jej dłoni kamień, oraz że jest on zakrwawiony – w ciemności widziałby raczej jedynie cień, który ewentualnie błyszczałby w świetle księżyca.

Chłopak pokręcił głową.

Och, jakbym z własnym dzieckiem rozmawiał, gdy jedziemy gdzieś samochodem – ja wpatrzony w drogę, on na tylnej kanapie – ja się pytam, czy cieszy się na wyjazd, a on kiwa głową – no marna szansa, że odczytam ten gest – Alicja i Marek są w ciemności i biegną, zatem dziewczyna informacji zwrotnej zwyczajnie nie otrzymała :)

Marek spojrzał w dół i dostrzegł parę iskrzących się z nienawiści ślepi oraz długi, rozdwojony jęzor.

Znów kwestia tego co widzi – drzewo ma gęstą koronę, więc choćby świecił księżyc w pełni, potwór będzie w cieniu.

Wbite w pień pazury utrzymywały go w powietrzu,

To dość niezręczne – topielec nie lata, tylko uczepił się drzewa

Jedynie delikatnie unosząca się klatka piersiowa świadczyła o tym, że potwór wciąż żył

Znów bohaterowie nie są w stanie tego zobaczyć, choć to zdołasz wybronić wszechwiedzącym narratorem. Natomiast w kontekście następnego zdania, to powyższe mógłbyś równie dobrze wywalić.

 

Przez tekst przetacza się też siękoza. Wciśnij Ctrl+f i wpisz “się”, a następnie przescrolluj tekst – bywa gęsto (choć mi podświetla też np. “siebie”). przykładowo ten fragment:

Niespodziewanie coś poruszyło się za jej plecami. Alicja zdębiała, a jej nogi zrobiły się miękkie jak z waty. Była gotowa rzucić się do ucieczki, lecz nie mogła zostawić chłopaka. Mimowolnie odwróciła się i skierowała światło latarki w kierunku lasu. Jej umysł wypełniły mroczne wizje, ale oczom ukazało się tylko pasmo rosochatych drzew, które wpatrywały się w jej drżące ciało.

 

Natomiast jeśli chodzi o sam tekst, to jestem zadowolony z lektury. Bardzo mi się podoba, że dzieje się od początku do końca, nie ma chwili wytchnienia. Jak na taką historię długość jest optymalna – nie było dłużyzn, ani dziwnych skrótów.

Masz wszechwiedzącego narratora i momentami wchodzisz nawet w skórę potwora i tłumaczysz jego zachowanie. IMO lepiej zostawić więcej niedopowiedzeń i tajemniczości, a skupić się na bohaterach. Poprzyczepiałem się powyżej do kwestii tego, co bohaterowie widzą, a co nie – taki narrator te moje przyczepy może w większości “zbić”. Ostatecznie i tak decyzja zawsze należy do Ciebie.

Tekst nie jest jakiś odkrywczy, ale też raczej nie miał taki być. To eko przesłanie nie do końca chyba potrzebne, zdanie mam podobne do kilku innych osób powyżej. Lepiej byłoby, gdyby pozostał horrorem od początku do końca. Całkiem dobrym horrorem, w mojej opinii.

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Fajnie budujesz klimat niepokoju, groza jest i to na plus. Zakończenie też niczego sobie, ale wolałabym bez tego wepchanego trochę na siłę przesłania ekologicznego. Samo wkurzenie się Leszego za zakłócenie mu spokoju w zupełności by wystarczyło.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Pomysł, choć z tych mało porywających, został mocno skrzywdzony stereotypowością treści, przesłaniem wyłożonym niczym kawa na ławę i fatalnym wykonaniem. Szkoda, że do dziś nie poprawiłeś błędów wskazanych przez wcześniej komentujących i nie odpowiedziałeś na żaden komentarz.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo klasycznie, wszystkie elementy folku i horroru zwarte i gotowe, by uderzyć w czytelnika. Niestety w zakończeniu sprawa mocno się rozjeżdża. Spotkanie z Borowym mogłoby być zapowiedzią prawdziwej kulminacji, nie zakończeniem, bo nie dostajemy tu wszystkich odpowiedzi, wręcz pojawiają się kolejne pytania (np. czemu Borowy pomaga bohaterom zamiast chronić podległe mu wodniki?).

Co do języka, bardzo dobre i żywe dialogi. W opisach pojawia się jednak sporo kliszy językowych, które są poprawne, ale mało plastyczne. Styl też czasem zgrzyta, ale łapanki już miałeś.

Podsumowując, jest poprawnie, klasycznie, ale pewnym elementom potrzeba więcej uwagi.

Dziękuję za udział w konkursie i pozdrawiam.

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Żywa akcja.

Zrobienie z bohaterów przykładu dla innych mi się klei, bo ani inni nie dowiedzą się, że te drzewa to ich znajomi, ani nie będą mieli pojęcia, za co. Raczej dostaną bodziec, żeby przeszukać las z psami, stresując Borowemu wszystkich znajomych.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka