- Opowiadanie: Fasoletti - Superzajebisty kontra banda przechujów

Superzajebisty kontra banda przechujów

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Superzajebisty kontra banda przechujów

I

Przypominający wycie syreny alarmowej dźwięk budzika wyrwał Oresta z błogiego snu. Chłopak z wysiłkiem otworzył oczy i leniwie wcisnął przycisk wyłączający alarm. Usiadł powoli na łóżku i spojrzał w stronę wiszącego na drzwiach kalendarza Playboya. Najpierw skupił wzrok na wdziękach roznegliżowanej modelki, a dopiero potem przeszedł do czytania widniejących poniżej cyferek.

– Kurwa mać… – zaklął pod nosem. – Jebany początek września! – dodał nieco głośniej i zeskoczył na podłogę.

Fakt, że pójdzie dziś do pierwszej klasy gimnazjum zdołował go niesamowicie, a to, że jego grupa jako jedyna miała pozostać w takim samym składzie jak w podstawówce, dobiło kompletnie. Nienawidził kolegów tak bardzo, że perspektywa spędzenia z nimi jeszcze trzech lat, zamiast jak starsze roczniki dwóch, napawała go niechęcią i obrzydzeniem. Był przez znajomych traktowany jak oferma i poniżany na każdym kroku. Nawet gdyby chciał, nie zdołałby zliczyć ile razy podstawiali mu na korytarzu nogę, popychali, zamykali w kiblu, wyzwali przy dziewczynach… Czuł się przez nich jak gówno. Wspominając te wszystkie szyderstwa oraz szykany, z irytacją splunął na leżący obok łóżka, mały dywanik. Przydeptał flegmę bosą stopą, a gdy upewnił się, że wsiąkła, charknął po raz drugi. Gdyby matka to widziała, z pewnością zebrałby niezłe manto. Na myśl o wrzeszczącej rodzicielce uśmiechnął się głupawo. Zawsze bawił go jej krzyk, przypominjący krakanie ochrypłej wrony, albo kwik zarzynanego wieprzka. Spojrzał na zegarek. W pół do siódmej. Błyskawicznie wykonał kilka skłonów i przysiadów,(poranna gimnastyka to podstawa jeśli chce się być w dobrej kondycji przez cały dzień) i podszedł do stojącego w rogu pokoju biurka. Sięgnął za nie i wydostał butelkę taniego wina. Odkorkował ją, po czym duszkiem upił kilka łyków. Gdyby rodzice wiedzieli, że ich piętnastoletnia pociecha pije alkohol, najprawdopodobniej wyrzuciliby Oresta z domu. Młodzieniec wzruszył ramionami. Jest nieletni, więc opieka nad nim była ich obowiązkiem i mogli mu naskakać. A jakby jednak fikali, pójdzie do sądu, który wsadzi ich do paki. Tak, to by było cudowne. Wolna chata przez całą dobę i libacje z kumplami do rana. Rozmarzony chłopiec szybko przebrał się w mundurek szkolny i już miał zejść na śniadanie, gdy nagle przypomniał sobie o jednej, bardzo ważnej rzeczy. Przecież nie był jeszcze w kibelku. Co prawda wieczorem nic nie pił, a kolację zjadł lekką i ani pęcherz, ani jelita nie domagały się opróżnienia, ale za to wacuś prosił o chwilę uwagi. Zasygnalizował to stając sztywno, niczym pal na który nabito Azję Tuchajbejowicza.

– No cóż – mruknął Orest. – Jak mawiał wujek Stefan: „Chcesz być zdrowy mości panku, zwal se konia o poranku”.

Idąc za przesłaniem tej światłej idei, wydostał spod materaca pisemko dla dorosłych, w którym pokazywano fotki tylko i wyłącznie owłosionych pań po pięćdziesiątce. Orest był naturalistą i takie kręciły go najbardziej. Ściskając świerszczyka pod pachą, wparował do ubikacji, opuścił spodnie i usiadł na sedesie. Chwycił całą dłonią naprężone przyrodzenie i wpatrując się w zdjęcie prezentującej swoje wątpliwe wdzięki, spasionej modelki, rozpoczął masaż. Najpierw powoli, spokojnie, rozkoszował się nieporównywalnymi z niczym doznaniami, potem coraz szybciej i szybciej. Gdy już prawie szczytował, coś w pomieszczeniu eksplodowało oślepiającym blaskiem. Puścił członka i przerażony zamknął oczy. Ale pulsujące, żółte światło raziło go nawet przez zaciśniete powieki.

– Oreście Pacho! – usłyszał dochodzący spod sufitu, donośny głos, który tak go przeraził, że penis momentalnie skurczył mu się do rozmiarów orzeszka ziemnego.

Chłopak zasłonił maleństwo trzymaną w drugiej dłoni gazetą i ostrożnie spojrzał w górę. Zobaczył lewitującą w powietrzu, złotą kulę wielkości średniego arbuza. Zaskoczony tym niecodziennym zjawiskiem skulił się jeszcze bardziej. Ze strachu poluzował zwieracze i dobrze, że siedział na sedesie, bo inaczej musiałby tajemnicy przed matką prać ufajdane gacie. To by dopiero był wstyd, w tym wieku narobić w pory.

– Oreście Pacho! – Tajemnicza kula wezwała go po raz kolejny.

– Eeee… Dzień dobry – odparł zszokowany chłopak.

Zupełnie nie wiedział jak powinno się zachowywać w zetknięciu z obcą istota. Wszak te nie nawiedzają człowieka codziennie.

– Kim jesteś? Aniołem?– dodał po chwili namysłu. – Przybyłaś po moją duszę?

Tajemniczy obiekt rozbłysnął jeszcze intensywniej.

– Jestem pierwotną energią kosmosu!

Orest ze zdziwienia rozdziawił usta. Kiedyś poszedł na spotkanie klubu ezoterycznego i zrzeszeni w nim ludzie opowiadali sobie o jakichś kolorowych energiach, ale wtedy wziął to za stek bzdur. A tu proszę. Sam rozmawia z jedną i to w dodatku pierwotną.

– E, tego, szlachetna energio – zaczął nieśmiało. – Witaj więc w mym skromnym, eee…. Kiblu. Czymże zasłużyłem sobie na tak wielki zaszczyt, iż twoja świetlistość raczyła mnie odwiedzić?

Tekst brzmiał debilnie, wiedział o tym, ale nic innego nie przychodziło mu do głowy.

– Przybywam, by powierzyć ci ważną misję! – rzekła kula uroczyście.

– Misję? Jaka znowu misję? Co ja jestem, Rambo?! – wypalił Orest.

– Jeżeli tego zechcę, będziesz jak Rambo!!! – ryknęła rozzłoszczona istota.

Orest znowu popuścił. Zakrył głowę rękoma i zaczął płakać.

– Przepraszam! Przepraszam!! – łkał.

– Uspokój się – powiedziała już nieco spokojniej energia. – Mam zamiar obdarzyć cię ogromną mocą, dzięki której uchronisz tę planetę od zagłady. Będziesz walczył ze złem, bez względu na postać jaką przybierze.

– Zaczekaj – wycedził młodzieniec nieśmiało. – Mogę o coś zapytać?

– Pytaj.

– Czy to ty stworzyłaś ludzi? Jesteś bogiem?

– Jestem prapoczątkiem. – Światło bijące od kuli zmieniło barwę ze złotej na zieloną. – To ja dałam impuls do rozpoczęcia kreacji. Można więc powiedzieć, że pośrednio odpowiadam za istnienie wszystkiego.

– Eeee. … Rozumiem. A dlaczego wybrałaś właśnie mnie?

– Motywy tej decyzji są dla ciebie zbyt skomplikowane. Twój prymitywny umysł nie jest w stanie ich pojąć. Tak jak zasad rządzących wszechświatem i gdybym ujawniła ci choćby znikomą część tego co wiem, zwariowałbyś od nadmiaru informacji. A teraz nie ruszaj się, wypełnię cię mocą potrzebną do pełnienia funkcji strażnika ludzkości.

Z kuli wystrzelił w Oresta złoto pomarańczowy promień. Światło tego samego koloru wypełniło cherlawe ciało, niczym woda puste naczynie. Bił od niego oślepiający blask. Chłopak poczuł przyjemne ciepło w całym organizmie i choć członek nadal zwisał mu jak krowie wymię, przeżył najwspanialszy orgazm w swoim życiu. Oresta rozpierała moc.

– Co mi zrobiłaś? – zapytał, gdy kula skończyła zabieg.

– Obdarzyłam cię wyczulonymi zmysłami, zwiększoną wytrzymałości i błyskawicznym refleksem. Zostałeś uodporniony na wszystkie choroby tego, i nie tylko tego świata. Siłą dorównujesz od teraz dziesięciu dorosłym mężczyznom, a zwinnością i zdolnością do regeneracji tkanek przewyższasz wszystkie znane we wszechświecie organizmy. A teraz, kiedy już otrzymałeś co miałeś otrzymać, odchodzę. Korzystaj z tych umiejętności dobrze, abyś zwalczał wszelkie gnieżdżące się na tej planecie zło. – Gdy skończyła, rozbłysła ferią oślepiających barw i zniknęła.

– Zaraz! Ale jakie zło ja mam zwalczać? – Orest bezradnie rozłożył ręce.

– Rozejrzyj się, a będziesz wiedział. – usłyszał jeszcze dochodzący gdzieś z oddali głos.

 

II

Uroczystość rozpoczęcia roku przebiegła szybko i sprawnie. Ponieważ było ciepło, całą ceremonię zorganizowano na placu przed szkołą. Dyrektor wygłosił płomienną mowę, po której uczniowie rozeszli się do klas. Orest usiadł w pierwszej ławce, przed samiutkim biurkiem i wyciągnął z kieszeni notes oraz długopis, by móc zanotować podany przez wychowawcę plan lekcji. Ku zaskoczeniu grupy, zamiast pana Kagańca, do klasy weszła brzydka, spasiona baba, ubrana w wełniany sweter i wieśniacką kieckę ozdobioną kwiatami. Usadziła ogromne dupsko na drewnianym krześle, które skrzypnęło ostrzegawczo i zmierzyła uczniów pogardliwym spojrzeniem. Musiała mieć ze sześćdziesiąt lat, bo pokrywające jej zakazaną gębę zmarszczki przypominały bruzdy, jakie zostawia pług w wilgotnej ziemi.

– Nazywam się Pelagia Trzcionkowska i jestem waszą nową wychowawczynią. – Baba mówiła flegmatycznie, dokładnie akcentując każde słowo, jakby nawet najmniejsze przejęzyczenie uważała za śmiertelny grzech. – Pan Kaganiec niestety zwolnił się z pracy, z powodów, które nie powinny was interesować, więc od dzisiaj jesteście pod moja opieką.

Wpatrzony w nią Orest mógłby przysiąc, że gdy wymówiła ostatnie słowo, uśmiechnęła się szyderczo. Z tyłu klasy doszły do niego szepty kolegów. Słyszał je zadziwiająco wyraźnie, co oznaczało, że pierwotna energia nie zrobiła go w ciula.

– Patrz jaką ma dupę, kurwa, jak krowa mojego wujka.

– No, no, a ten debil Pacha jest w nią wpatrzony jak szpak w pizdę.

– Ciekawe czy goli se cipsko. Pewnie musi podnosić brzuch, żeby to zrobić.

– A jak sra, to najmuje pomocnika do podcierania, bo sama nie sięgnie se do rowa!

W masie wyzwisk pod adresem swoim i nowej nauczycielki, chłopak wyłapał coś jeszcze. Dziwne, ciche szuranie, jakby ktoś czesał psa o bardzo szorstkiej sierści, dochodzące jednak spod biurka. Zaciekawiony tym dźwiękiem, niby przypadkiem wypuścił trzymany w dłoni długopis, a gdy ten spadł na ziemię, schylił się po niego i ukradkiem spojrzał w kierunku tłustych nóg wychowawczyni. To co zobaczył, przyprawiło go o mdłości. Ta stara prukwa nie miała majtek, a pomiędzy gęstymi włosami łonowymi pełzały gromady mend. To one tak hałasowały. Dostrzegał niezwykle wyraźnie, jak przebierały maleńkimi nóżkami i pływały w wyciekającym z pochwy śluzie. Natychmiast wydostał głowę spod ławki i zrobił kilka głębokich wdechów. Fakt, lubił naturalne, kobiece wdzięki, ale to była przesada. No ludzie, minimum higieny.

– Coś z tobą nie tak chłopczyku? – zapytała Trzcionkowska, widząc jak jej nowy podopieczny dyszy.

– Nie proszę pani, wszystko w porządku – odparł Pacha zalewając się rumieńcem.

– On pierdnął psze pani! Tylko się nie chce przyznać! – wrzasnął ktoś z końca klasy.

Twarz pani Pelagii przybrała purpurowy kolor.

– Który to powiedział?! – ryknęła niczym Tyranosaurus Rex w „Parku Jurajskim”, podnosząc jednocześnie opasły zad. – No czekam, wy małe, cuchnące gnojki!

Klasa zamarła. Uczniowie byli przyzwyczajeni do wrzasków nauczycieli, ale w ten sposób jeszcze nikt się do nich nie zwracał. Spuścili głowy i czekali na rozwój wypadków. Nawet największe klasowe cwaniaczki udawały niewiniątka i niby patrząc w podłogę, spoglądały ukradkiem na rozsierdzoną kobietę. Ta, widząc, że osiągnęła zamierzony efekt, z powrotem usiadła na zmaltretowanym krześle i po chwili milczenia podyktowała plan lekcji na kolejne dwa dni. Następnie po krótce opowiedziała czego wymagać się będzie od młodych gimnazjalistów oraz jakie mają prawa i obowiązki. Na koniec podziękowała za uwagę i pozwoliła uczniom rozejść się do domów.

 

III

– Kurwa, ja pierdolę… – mruknął wściekle Orest, gdy po raz nie wiadomo który, dźwięk budzika wyrwał go ze snu.

Chłopak czuł się wyjątkowo dobrze i w czasie porannej gimnastyki zamiast dziesięciu przysiadów, zrobił sto. Przeżył szok. Zwykle po standardowej dyszce sapał jak zgoniony kundel, a tu proszę. Oddychał spokojnie, jakby nawet nie zaczynał ćwiczeń. Uradowany tym faktem wykonał jeszcze dwieście pompek i trzysta brzuszków, po których też nie poczuł nawet odrobiny zmęczenia. Żadnego bólu mięśni czy kołatanie serca. Więc kula mówiła prawdę. Otrzymał wyjątkowy dar, dzięki któremu mógł naprawić ten zbrukany złem i przesiąknięty nienawiścią świat. Był tylko jeden problem. Orest nie wiedział od czego zacząć. Pokręcił się chwilę po pokoju, przejrzał lokalną gazetę, w końcu włączył telewizor. Jedna z komercyjnych stacji puszczała właśnie dokument o kobietach poniżanych i bitych przez mężów alkoholików. Zaciekawiony chłopak usiadł na fotelu i nie zważając, że spóźni się do szkoły, zaczął uważnie oglądać transmisję.

– Bo panie, jo już tego strzymać psychcznie ni mogię – mówiła wyglądająca na trzydzieści kilka lat kobieta, z twarzą obitą jak bokserski worek. – Tyn chu… przepraszom, tyn pijok, leje mnie co dziń. Rano, wicorem, po południu. Gdzie jo bidna oczy miołam, jakem go broła, no powidz panie, gdzie?

– W dupie! – cisnęło się Orestowi na usta, ale powstrzymał się od komentarza i słuchał dalej.

– Mówię panu, łon panie wstydu ni ma. Wyzywo mnie na łoczach sąsiodów, dzieci bije! Skaranie Błoskie! Raz jakżem go do domu wpuścić nie chciała, to wzion i nasroł na wycieraczke, a potem mi tem gównem szyby wysmarowoł, wyobrażasz se pan? Toż to paranoja jest, jo już mom dosyć, jo już na policje chodziła i nikt pomóc nie chce. Bo łon, panie, żóte papiery mo, i jemu nikt nic nie zrobi! Jo już dość mom, naprawdę!

Słysząc słowa załamanej kobiety, Orest doznał olśnienia. Tak, prawdziwym złem tego świata byli alkoholicy. Robili niedorozwinięte, zdeformowane dzieci (oglądał o tym program na Discovery), bili żony, kierowali pod wpływem pojazdami, doprowadzając do wypadków i zajszczywali klatki schodowe. Podjarany tym odkryciem chłopak, zamiast mundurka szkolnego, założył zwykłą, dżinsową kurtkę i dresowe spodnie, a do kieszeni wcisnął kominiarkę, w której chodził zimą. Tak zaopatrzony ruszył na miasto. Rodzice już wcześniej pojechali do pracy, więc nie musiał obawiać się przyłapania na dezercji ze szkolnego więzienia.

Po kilkudziesięciu minutach wędrówki ujrzał ogromny, GS-owski pawilon – cel swej krucjaty. W podziemiach owej budowli, które w czasach PRL-u służyły jako parkingi, zawsze łaziło pełno podejrzanych typów. Nocą ludzie omijali to miejsce szerokim łukiem, ale i w dzień nie było tutaj bezpiecznie. Młodzieniec zbiegł po odrapanych, betonowych schodach i kucnął za niewielkim filarem. Poczuł woń szczyn, rzygów i gówien. Panował tu półmrok, ale dla podrasowanego wzroku Oresta nie było to żadną przeszkodą. Uśmiechnął się pod nosem, widząc stojących pod ścianą, ubranych w dresy łysych koksów, popijających z gwinta jabole. Naciągnął na głowę kominiarkę i ruszył w ich stronę. Jednak im bliżej podchodził, tym większe targały nim wątpliwości. Co miał powiedzieć? Grzecznie poprosić, by przestali pić i napadać przechodniów? Nawet nie wiedział, czy kiedykolwiek kogoś obrabowali.

– Kurwa! – mruknął i skrył się za betonową ścianką.

Sytuacja wymagała planu. A Orest planu nie miał. Gdyby chociaż znał karate, dałby im do wiwatu. Ale jako klasowe popychadło, umiał tylko zasłaniać głowę i jęczeć, by przestano go kopać. W końcu postanowił iść na żywioł. Stłumił paniczny lęk jaki ogarniał go na myśl o bijatyce z tymi byczkami i opuścił kryjówkę.

– Ej, wy tam! – wrzasnął i wyprężył dumnie pierś. – Co tu kurwa robicie? – Starał się by zabrzmiało to pewnie i groźnie.

Zdziwieni łysi popatrzeli najpierw na chłopaka, a potem na trzymane w dłoniach butelki.

– Co oni dolali do tego wina? – mruknął jeden, którego twarz pokrywały więzienne tatuaże.

– Chuj wie… – odparł drugi i ruszył w kierunku intruza.

Koledzy podążyli za nim. Orest naliczył ich w sumie pięciu.

– Coś ty za jeden? – zapytał najchudszy i zarazem najbrzydszy.

W gardle młodzieńca urosła ogromna gula, przez którą nie mógł wydukać ani słowa. Patrzył tylko na wyższych o dwie głowy mięśniaków i w duchu błagał Boga o ratunek.

– Te, głuchyś kurwa czy co? – Wytatuowany trącił Pachę w ramię.

Chłopak zebrał się w sobie. Wziął głęboki wdech, przełknął ślinę i z udawaną pewnością siebie charknął pod nogi.

– Jestem Superzajebisty – wypalił. – I zaraz spuszczę wam wpierdol! Skończy się napadanie bezbronnych ludzi, gwałcenie po pijaku żon, maltretowanie psychiczne dzieci! – Sam nie wierzył, że to powiedział.

Ale klamka zapadła. Sprężył ciało, gotowy do odparcia niespodziewanego uderzenia, które jednak nie nadeszło. Za to dresy ryknęły śmiechem.

– Ta, ta, ta. A my jesteśmy bandą złych przechujów. – rzekł rozbawiony brzydki, podnosząc do ust jabcoka. – Zostawcie tego idiotę. Wczoraj była premiera Kick Assa i gówniarz pewnie się naoglądał, a teraz kozaczy. – dodał do towarzyszy.

W Oreście zawrzało. Te tępe pały, niereformowalne wyrzutki społeczeństwa śmiały go zignorować? Wyśmiać? Nie, nie mógł na to pozwolić. Zacisnął pięść i z rozmachu trzasnął w butelkę, z której szkaradny chłeptał właśnie cuchnący siarką napój. Odłamki szkła pocięły twarz osiłka, a krew trysnęła na ubrania kolegów.

– Ja pierdolę! – ryknął dres zakrywając gębę dłońmi i jęcząc padł na kolana.

Pozostali kompani natychmiast go zasłonili, wyciągając zza pasków noże sprężynowe i kastety, a z nogawek kije.

– Przegiąłeś gnoju! – Kryminalista zamierzył się bejsbolem i zaatakował.

Pacha błyskawicznie uchylił się i odskoczył, gdy trzymająca nóż ręka innego napastnika wystrzeliła niczym atakujący wąż. Dopiero teraz zrozumiał, na czym polegają niesamowite zdolności, którymi został obdarowany przez kulę. Spodziewał się, że jak w Spidermanie, zobaczy broń płynącą w zwolnionym tempie, on zaś z normalną szybkością będzie mógł atakować, będąc dla napastników niesłychanie szybkim. Sytuacja wyglądała jednak inaczej. Miał niesamowity refleks, to fakt, ale działający na zasadzie odruchu bezwarunkowego. Neurony przekazywały informacje z zawrotną prędkością, co skracało czas reakcji. Jednak Orest tego nie kontrolował. Uświadomiwszy sobie ten fakt, spanikował. Skoczył na napastników niczym dziki kot, młócąc zaciśniętymi w pięści rękoma jak cepami. Zupełnym przypadkiem trafił jednego, który cofając się, stracił równowagę i wychylił głowę do przodu. Siła ciosu roztrzaskała czaszkę nieszczęśnika jak młotek skorupkę jajka. Mózg rozbryznął się na wszystkie strony, a drgające konwulsyjnie ciało pofrunęło kilka metrów dalej. Trzech pozostałych łysych otoczyło zaślepionego furią młodzieńca. Widok ukatrupionego kolegi wzmógł ich desperację. Wytatuowany znienacka uderzył. Ręka Oresta w ułamku sekundy pofrunęła w górę, blokując cios. Kij pękł na pół, łamiąc jednak kość. Nieziemski ból przeszył ciało Pachy, a uszkodzona kończyna zawisła bezwładnie wzdłuż tułowia. Dresy tylko na to czekały. Po strzale kastetem w szczękę, Orest ujrzał wszystkie gwiazdy świecące na nieboskłonie. Zachwiał się i padł na kolana. Czego się spodziewał? Że będzie niezniszczalny? Nieczuły na ból? W sumie sam nie wiedział. Szedł na łysych z nadzieją, że jakoś będzie, że się uda. Widział swoje zdjęcie na okładkach gazet, w telewizji, słyszał, jak tytułują go super bohaterem, zbawieniem ludzkości… Rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Czując ostrze noża ślizgające się po gardle, pomyślał o wilgotnej cipce, w którą jeszcze nie miał okazji wsadzić wacusia, i mieć już nie będzie. Z otwartej rany buchnęła krew, zalewając klatkę piersiową Oresta falą ciepła. Nieszczęśnik spróbował zrobić wdech, ale tylko zachłysnął się szkarłatną cieczą. Ostatnim co widział, był obcas podkutego buta i własny mózg wyciekający z potwornej rany w czole. Potem zapadła ciemność.

 

EPILOG

Ciemność. Wszechobecna ciemność i majaczące w oddali światło. Poczucie dziwnej lekkości i błogi spokój. Tyle widział i czuł Orest. Nagle jaśniejący punk zaczął rosnąć w zastraszającym tempie i już po chwili chłopak wniknął w niego, niczym w chmurę. Przez chwilę nie widział nic. Potem zobaczył, że stoi na rozciągającej się po horyzont, zielonej łące usianej pstrokatymi, dziwnymi kwiatami o nieziemskich kształtach. Spojrzał wokół, nie bardzo wiedząc co się dzieje i gdzie jest. Nagle, tuż przed nim, rozbłysło oślepiające światło i pojawiła się lewitująca w powietrzu, złota kula.

– Witaj Oreście Pacho – usłyszał znajomy głos.

W momencie wróciły wszystkie wspomnienia. Wściekły młodzieniec chciał rzucić się na przybyłą istotę, ale ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Ciało? Nagle zorientował się, że nie ma ciała. Nie widział swoich rąk, ani nóg. Nawet nie oddychał. Istniał w jakiś niepojęty, mistyczny sposób.

– Czemu mi to zrobiłaś? – zapytał, a słowa były raczej myślokształtami, nie słyszał ich, ale czuł.

– Dla jaj Oreście, dla jaj. Ale na pocieszenie wiedz, że dostarczyłeś mi pierwszorzędnej rozrywki. Spisałeś się superzajebiście! – odpowiedziała radośnie pierwotna energia i zniknęła, a Orest stopił się ze świadomością wszechświata i zanurzył we wszechogarniającej wszechwiedzy.

Zrozumiał sens istnienia.

 

Koniec

Komentarze

Dobre... Czuję, że Szanowny Autor przejął ode mnie pałeczkę:)
Co prawda 15 - letni pierwszak raczej przewodził by w klasie.
Nic dodać, nic ująć PODOBAŁO mi się:)
Widzę wyjście z sytuacji - jest nim KONIEC.
"ZROZUMIAŁ sens istnienia"
Szkoda, że dopiero wtedy.
Dosyć - belfer ze mnie wyłazi...

Ta nieziemska łąka to kicz do potęgi:) napisane naprawdę dobrze. Ale czy zapadnie w pamięć jak poprzedni tekst...tego nie wiem. 

"pełzały gromady mend. To one tak hałasowały -" :DDD
"- Bo panie, jo już tego strzymać psychcznie ni mogię - mówiła wyglądająca na trzydzieści kilka lat kobieta" skąd ta kobieta, która w tak MŁODYM wieku tak godo?!;)
Muszę przyznać, że masz talent:D. Z takimi słowami napisać tekst, który nie razi, a bawi - to sztuka. Płynnie się czytało. Podobało mi się!

Aguś, znam młodzsze które gadają podobną gwarą. Kwestia wychowania i ludzi, z którymi się przebywa.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

W zasadzie racja. Sama znam jedną w wieku 21 lat, mamę 3 dzieci : nimosz pińć złoty pożyczyć, bo tamten się znowu ochloł...TO bardzo smutne tak na dobrą sprawę, ale rzeczywistość oddałeś w pelni realistycznie.

Dobre, dobre, Fas :D. Sprawdzasz się w takich klimatach, oj, sprawdzasz :). Bardzo mi się podobało, to był po prostu czysty relaks przy tym tekście. Swoją drogą, naprawdę, powinniśmy coś razem napisać kiedyś :P. Jeśli chodzi o techniczne sprawy, to czyta się jak zwykle szybko i bez żadnych zgrzytów. Dobra robota!

PS. Ostatnio wziąłem się za opowiadanie, które (jak dobrze pójdzie) pojawi się być może jeszcze w tym tygodniu (trzeba się ludziom przypomnieć, a co!:P). Jeśli lubisz klimaty czarnej magii/okultyzmu, to powinno Ci się spodobać ;).

Z kuli wystrzelił w Oresta złoto pomarańczowy promień. - między kolorkami myślnik ;)

- Rozejrzyj się, a będziesz wiedział. – usłyszał jeszcze dochodzący gdzieś z oddali głos. - ta kropka po "wiedział" raczej zbędna.

Ta stara prukwa nie miała majtek, a pomiędzy gęstymi włosami łonowymi pełzały gromady mend. To one tak hałasowały. - hahaha ;D

Powiem tak, tytuł mnie odrzucił i jednocześnie zaintrygował. Kiedy zobaczyłem dobre komentarze, stwierdziłem, że przeczytam.

Tekst bardzo dobry. Mignęło mi kilka literówek i brakujących przecinków, ale prawie nie zwróciłem nań uwagi. Na początku odrzucił mnie ten kolokwialny styl narracji, ale po jakimś czasie stwierdziłem, że w połączeniu z częstymi wtrętami czysto literackimi ładnie się to komponuje:) Fabuła zajebista, bez dwóch zdań. Tekścik klimatyczny, można się pośmiać. Sprawny opis walki i świetny epilog z rozpływaniem się bohatera w absolucie. Opko na plus.

Przyznam rację, talent masz :)

Masz szósteczkę, i pisz, pisz!

Dobry tekst. Uśmiałem się, no i świetne zakończenie.
Sprawnie napisane.

Ja odkąd pamiętam, to się ło to przed księgarniami zabijali...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

O kruna... Pomyliłem se okienka. To wyżej, to miałbyć komentarz w hajdparku...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Świetne!

Ostatni raz coś jadłam w czasie czytania twoich opowiadań. Opisy wydają się tak realistyczne, jakbyś sam miał takie przejścia, mając na myśli uroki lub nie uroki nowej pani nauczyciel ;) Widzę jednak drobną nieścisłość: miał 15 lat będąc w pierwszej klasie gimnazjum? Chyba, że to zamierzone było... I jeszcze jedno. Mówi się z sześćdziesiąt, a nie "ze sześćdziesiąt".

Z tym wiekiem wiem, źle sobie policzyłem po prostu. Ale już za późno, żeby poprawić... W sumie mógł nie zdać, ale to raczej kiepskie wytłumaczenie. Moja pomyłka i już.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka