- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Pamiętaj, gdy patrzysz na sufit, sufit spogląda na ciebie albo jakoś tak

Pamiętaj, gdy patrzysz na sufit, sufit spogląda na ciebie albo jakoś tak

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Pamiętaj, gdy patrzysz na sufit, sufit spogląda na ciebie albo jakoś tak

Pamiętaj, gdy patrzysz na sufit, sufit spogląda na ciebie albo jakoś tak, chcąc nie chcąc ostatecznie tkwisz w relacji z elementem budowlanym. Jan wlepiał zmęczone oczy w sufit od kilku minut, badając jego konstrukcję, strukturę położonej farby, każdą niedoskonałość na jego powierzchni. Tak odpoczywał, po kilku godzinach przełamywania wewnętrznych blokad, wskazywania ścieżki do wyjścia ze strefy komfortu i beznadziejnego próbowania uświadomienia innym, że najlepsze jeszcze przed nimi, był kompletnie wyczerpany. Leżąc nic nie musiał, ta krótka chwila, gdy próbował nie myśleć o wyciąganiu od naiwniaków ostatnich pieniędzy, odzyskiwał szacunek do samego siebie. Łączył się z pustką stanowiącą o jego człowieczeństwie i było mu z tym dobrze, nawet zaskakująco za dobrze.

Tego dnia poleżał trochę więcej, skala wyzwania lekko go przerosła. Nakręcił na samorozwój Artura, robotnika, któremu usmażyło obie dłonie. Z racji cięcia kosztów i opresyjnego systemu wobec przedsiębiorców, którzy jedynie chcą mieć raz na dwa lata nowe auto klasy premium, jego pracodawca oddelegował go do wyciągania kotletów do burgerów gołymi rękoma wprost z pieca. Pech chciał, że pewnego dnia dłonie pracownika stopiły się z kotletami i zapewne nie miało to nic wspólnego z usprawnieniami, mającymi zmniejszyć pobór energii. Chlebodawca wywiózł biedaka do lasu, w obawie, że optymalizacja zaoferowana przez biuro rachunkowe szwagra nie do końca jest legalna. Ten jednak wiedziony jakimś zwierzęcym instynktem, wybudził się z przedśmiertnego letargu, wygrzebał spod sterty gałęzi i wrócił do domu, a następnego dnia po otrzymaniu etatu u teścia w celach uzyskania ubezpieczenia, zgłosił się na pogotowie. Jan nie nie mógł zrozumieć jak ten człowiek trafił do niego i przyznawał w głębi ducha, że mimo lat doświadczeń sytuacja go zawstydzała. Mężczyzna został bez grosza przy duszy, inwestując ostatnie środki z odszkodowania w sesje pobudzania wewnętrznego goryla, króla lasów deszczowych. Byli zmuszeni do lekkiej modyfikacji sesji rozwojowych i z oczywistych powodów zastąpienia łapania spadających lian do sukcesu, tańcem zwycięstwa nad pokonanym ukrytym w naszej jaźni samcem beta. Z tego też powodu Jan od dłuższego czasu wyciszał telefon, unikając kontakty z żoną kursanta, zadziwiająco oporną na jakikolwiek przejaw powodzenia życiowego. Jakby tego było mało Artur na ostatnim spotkaniu poinformował o debecie w domowym budżecie i tym samym koniecznej przerwie w wychodzeniu ze swojej i tak już dość ciasnej strefy komfortu. Samozwańczemu lokalnemu liderowi samorozwoju nie pozostało nic innego jak znieść wszystko ze spokojem, po cichu odkładając uregulowania niektórych w nieskończoność przekładanych opłat na przysłowiowy następny tydzień. Jednym pocieszeniem pozostała niczym niezmącona wiara ucznia w swego mentora przejawiająca się zdecydowaną gotowością na walkę z każdą przeszkodą, nawet ciężkimi drzwiami do budynku, które każdym razem przepychał gojącymi się kikutami odmawiając jakiejkolwiek pomocy jak to przystało na człowieka w pościgu za złodziejami kradnącymi jego marzenia.

Tak więc czy był skończonym chujem, jeśli ludzie tak w niego wierzyli? Tym pytaniem wiercił wzrokiem dziurę w suficie, za każdym razem odpowiadając sobie: nie, jestem chujem. Biała farba zdawała się przytakiwać, a życie spokojnie kalibrowało się by znów mógł ruszyć dawno obraną ścieżką. Pozostało jeszcze 20 minut dla siebie, za chwilę miała wrócić żona z dziećmi, do tego czasu musiał odzyskać ster na okręcie życia. Gdy równowaga była praktycznie na wyciągnięcie dłoni w uszach zadźwięczał dziwaczny, do niczego nie podobny dźwięk. Początkowo uznał, że hałasy ulicy przedostają się przez nieszczelne okna, te jednak nie przypominały niczego co do tej pory słyszał. Pisk mieszający się rytmicznym biciem narastał doprowadzając do bólu głowy i nagłego krwotoku z nosa. Jan złapał się za twarz i pobiegł do łazienki, gdzie wypełnił nos papierem toaletowy rozmyślając o rychłej śmierci oraz długach, które zostawi niczego nieświadomej rodzinie.

Najbardziej obawiał się jednak tego, że może to skutki uboczne planu 003, a tym samym pozwów. Jeśli w tej branży chcesz coś znaczyć musisz mieć pomysł, może być słaby, beznadziejny, nie mieć sensu, ale musi być twój własny, odróżniać cię od innych trenerów. Jan miał plan 003, dość pokraczne i dla większości niedostrzegalne nawiązanie do Agenta 007. Jak tłumaczył każdemu potencjalnemu adeptowi przekuwania nirvany w złotówki, lustrzanym odbiciem trzeciej nad ranem jest 003. Oczywiście musiał usunąć jedno zero, żeby jakoś to brzmiało, ale zasadniczo wszystko sprowadzało się do codziennego wstawania o trzeciej nad ranem. Dzięki temu każdy mógł wygospodarować dodatkowy czas na rozwijanie własnego biznesu, plan z założenia był świetny, ale w praktyce na drodze do bogactwa umieszczał jeszcze konieczność zostania zombie. Sam nie raz oszukiwał, zwyczajnie wracając do spania zaraz po meldunku o rozpoczęciu kolejnego dnia z planem 003. Niestety od dłuższego czasu kilku internetowych desperatów z uporem godnym najgorszych medycznych przypadków codziennie po trzeciej zasypywało go pytaniami, siłą rzeczy wymuszając na nim te nieszczęsne, regularne pobudki o niemoralnej porze. W efekcie, każdy kryzys zdrowotny mógł swobodnie zrzucić na brak snu, zdewastowany zegar biologiczny i mrok w duszy zasiany przez setki odpowiedzi na beznadziejne pytania.

Klucz w zamku się przekręcił po chwili wpuszczając do mieszkania krzyki dzieci, odrywając Jana od paranoi pośród zalanej krwią łazienki.

– Tato, tato – gdzie jesteś – zobacz co namalowałem, zobacz dostałem piątkę.

– Tato, tato potrzebuję 5 zł na jutro do szkoły.

Trzymając się za głowę starał się w myślach odszukać znajomego mogącego załatwić darmową tomografię. Zależało mu na czasie, obawiał się, że wrzaski synów wysadzą jego czaszkę, a wtedy żona dowie się o pokaźnej kolekcji niespłaconych kart debetowych.

– Smyki tatuś źle się czuje, musi odpocząć, możecie iść do mamy – powiedział z całej siły ściskając powieki, ból rozsadzał jego wnętrzności.

– Co się dzieje – zapytała zdziwiona żona zaglądając do łazienki.

– Chyba coś mi zaszkodziło, muszę trochę poleżeć.

– A te plamy? – wskazała na kafelki zachlapane krwią.

– Pewnie wrażliwe naczynka, nic poważnego, muszę się zdrzemnąć.

Też tak zrobił, wrócił do ulubionej pozycji na kanapie pozwalającej na nieustane badanie sufitu. Śnił o liniach wychodzących ze ścian i łączących się w misterne konstrukcje, o niewyraźnych kształtach pojawiających się nagle w mieszkaniu, o dźwiękach niosących ze sobą kolory, o innym świecie, który tutaj jest, ale go nie ma. Obudził się o zmroku, gdy rodzina powoli zbierała się do łóżek. Czuł się wysuszony, mimo odpoczynku nad wyraz zmęczony, tylko ból głowy gdzieś zniknął wraz z niepokojącymi dźwiękami. Zmartwychwstał by znowu umrzeć i zalegnąć na w łóżku na kolejne godziny.

O trzeciej już prawie nie pamiętał o zeszłych niepokojach. Świat znów stał się tylko wyzwaniem dla tych, którzy mają odwagę się z nim zmierzyć. Gdy wszyscy jeszcze spali, on mógł przestać symulować ciężką pracę na laptopie i uciec od poczucia życiowej porażki. Nowi desperaci poszukujący odpowiedzi na odwieczne pytanie: dlaczego mi nie wychodzi, omijali sieci Jana, a on jako personalny trener rozwoju osobistego zgodnie z niezbyt rozbudowanym, lecz logicznie spójnym kodeksem etyki nawet nie mógł przed nikim przyznać, że jego działalność w zaskakującym tempie opuszcza strefę komfortu jaką była rentowność. Chwilę skrollował portale plotkarskie, potem wiadomości sportowe by ostatecznie zanurzyć się w fejsbukowych kłótniach o nic. Jak każdy domorosły ekspert unoszący się na fali frustracji powstałej po zderzeniu się niezrealizowanych marzeń z poczucie przemijania, zaczął jakiejś zupełnie przypadkowej kobiecie tłumaczyć wyższość piwa normalnego nad słodzonym, a wszystko pod artykułem o wzroście cen nieruchomości. Przystopował, gdy zdał sobie sprawę, że pisze ze swojego prywatnego konta, a nie z jednego z kilkudziesięciu fałszywych służących do podbijania zainteresowania jego zawodowym profilem, co jego fani pomyślą, gdy zobaczą komentarz: Grażyna nie zesraj się! Ochłonął i skierował myśli ku nowym klientom z grup matrymonialnych, lecz ku udawanemu zdziwieniu nie odkrył żadnej innej grupy, a na istniejących miał już pewną renomę, którą nie bez powodu starał się ukryć przed rodziną. Jedyne co pozostało to nagrać film motywacyjny dla najwierniejszych wiernych fanów, poopowiadać o cennych godzinach zaoszczędzonych na ograniczeniu bezowocnego spania.

– Witam – zaczął entuzjastycznie, inaczej w sumie nie mógł – jak tam idzie plan 003, na co dziś przeznaczycie cenne godziny? Dziś opowiem jak pięć zaoszczędzonych godzin wykorzystałem na rozwój naszego klubu.

Dalej, już popłynął napędzany wyobraźnią, a sternikiem był język. Po wypruciu z siebie steku bzdur, delikatnie zwątpił w sens swoich działań. Nie lubił nazywać tych stanów depresją, ale poczuł dużą potrzebę powrotu na kanapę i kontemplowania sufitu. Przecież wystarczyło kilka minut by się uspokoić, nabrać rezonu, a może nawet odwagi na odezwanie się do starych akolitów, zgodnie z przeczuciem ich chwilowo bezrobotnego mistrza, wciąż błądzących na ścieżce do szczęścia. Choć wszystko wydawało się beznadziejne, niektórzy fani, pozbawieni kompletnie odporności na zło tego świata, naiwnie walczyli by plan 003 miał jakikolwiek sens. Bartłomiej, rencista, pracujący jako ochroniarz w supermarkecie równo po trzeciej zameldował swoją obecność, zaoszczędzone godziny miał zamiar przeznaczyć na rozwój start-upu. Pomysł był prosty, aplikacja do oceny wyglądu kobiet napotkanych w sklepie. Życiowe doświadczenie nauczyło go, że w sklepach można spotkać wiele atrakcyjnych kobiet, zawsze miał problem z tym, że rozmawiając o nich z kolegami nigdy nie mogą się porozumieć, która jest najfajniejsza, był pewien, że aplikacja odmieni nie tylko jego życie, ale też setek innych mężczyzn uwiedzionych przez statystykę. Jan nie chciał niszczyć marzeń jednego z niewielu pozostałych przy nim falołersów, lecz czuł pod skórą, że odkrywczy pomysł jest co najmniej mocno kontrowersyjny i może zaprowadzić rzutkiego innowatora nawet za kraty. Zrobił to co zawsze robił w takich sytuacjach, udał, że nic nie słyszał i wybrał kanapę.

Sufit zgodnie z przypuszczanymi przywitał mężczyznę otwartymi ramionami pozwalając mu utopić smutki w białej, równej powierzchni. Niestety mimo tak sprzyjających warunków Jan nie mógł odnaleźć wewnętrznej równowagi. Czuł jakby mózg drażnił jakiś obcy sygnał, może pisk, może szum, coś obecnego, ale praktycznie niemożliwego do wychwycenia. Obawiał się nowej nerwicy, kolejnego drażniącego zaburzenia przypominającego szum w uszach, na które większość specjalistów zaleci pójść pobiegać lub więcej uśmiechu. Rodzinie wszystko tłumaczył zespołem niespokojnych nóg, nocne poty, stukanie zębami podczas snu, czy dezorientację. Dla świętego spokoju brał tabletki reklamowane w telewizji, chciał by tylko najbliżsi nie zawracali gitary jęczeniem. Nie musieli nic wiedzieć o jego lękach, niepewności i potężnych długach. Oczywiście stres się odkładał, nagradzając nosiciela efektami ubocznymi, które wytrącały go z i tak wiotkiej iluzji doskonałego życia. Nie pozostało nic innego jak ten dziwaczny sygnał wziąć na klatę, posłuchać się swoich własnych, zazwyczaj idiotycznych mądrości, przekładających zarabianie nad zdrowie. Gdy wydawało się, że po chwili zapomniał o tajemniczej dolegliwości, to coś uderzyło w niego ze zdwojoną siłą, wprawiając w trans. Ciało zaczęło się dostrajać do nieznanego impulsu, dając mu spokojnie przepływać przez wszystkie tkanki. Wyruszał w podróż i może poznał by jej cel, gdyby wkurzające pykanie domofonu nie sprowadziłoby go na ziemię. Oczywiści jeszcze kilka ulotek super okazji z Niemiec, czy wyprzedaży garnków pragnących znaleźć się w skrzynce, wystarczyło tylko otworzyć drzwi. Jan nie bez poczucia winy zbył staruszka doznającego długo wyczekiwanej emerytury u progów drzwi konwersując z domofonami, ale nie miał dziś siły na współczucie.

Reszta dnia minęła z dala od nieznanych uczuć, krzątał się bez celu pod domu szukając sposobów na poprawę sytuacji, napisał post motywacyjny na swoim fanpejdżu o trzech krótkich krokach do bycia milionerem, nagrał też kolejny film, zasadniczo zrobił nic. Czas z rodziną był również bliższy nieobecności, siedzeniu w laptopie, milczącemu przytakiwaniu, optymalizując wysiłki do wybranie następnego odcinka serialu. Zastanawiał się czy już jest w czyśćcu, a może to wieczne potępienie za bycie trenerem rozwoju? Z głową w chmurach dobił do kolejnego ranka i coraz bardziej panicznego lustrowania sufitu. Po kilku chwilach o podobnej porze jak wcześniej dziwaczne coś powróciło wypełniając jego mózg. Dźwięki zdawały się przenika przez przedmioty niosąc z sobie niemożliwe do zauważenia kształty. Coś tam było, ale jednocześnie nie było. Lekko przerażony, ale też podniecony zaczął poszukiwać w mieszkaniu źródła tej dziwności. Sprawdzał w każdym koncie, licząc na jakiś wyjątkowo zaawansowany technologicznie żart dzieci, sprzęt podsłuchowy zamontowany przez żonę, a może nawet wirus na laptopie ściągnięty podczas oglądania Przygód Kuguarów. Nie mógł jednać nic znaleźć, choć dźwięki nie ustawały. W akcie desperacji otworzył starą klapę na suficie i po dostawianej drabinie wspiął się na strych. Zaskoczony odkrył, że w tym pomieszczeniu sygnał był wyjątkowo silny, wręcz hipnotyzujący. Pomieszczenie było jednak zupełnie puste, wciąż czekając na ten tak oczekiwany przez żonę remont. Krótkie oględziny nie przyniosły efektu, nie był w stanie ustalić źródła sygnały, najwyraźniej został sam na sam z szaleństwem w swojej głowie.

Dni mijały jak w słabym serialu zlewając się w jeszcze gorsze puste miejsca w życiu. Może już dawno nie wierzył w swój własny polski sen, sławę najlepszego trenera rozwoju w powiecie i parę innych rzeczy. Rodzina zaczęła podejrzliwie patrzeć na Jana całymi dnia podziwiającego sufit. Nie raz przyłapywali go w niecodziennych pozycjach na strych jakby poszukującego czegoś, czego nikt nie mógł zauważyć. On sam wyrywał bliskich z codzienności dziwnymi pytaniami o samopoczucie, odczuwanie mieszkania, słyszenie różnych dźwięków. Ostatecznie o wszystko była obwiniana melancholia, dłuższe zimowe noce, stres i jak wszyscy podejrzewali, choć ukrywali, bezrobocie wypalonego ojca.

– Długo to jeszcze potrwa? – przełamała wewnętrzną blokadę i pewnego wieczora zapytała męża Weronika.

– Co? – Jan odparł zbity z pantałyku, gdy kolejny raz zatapiał się w tajemniczym impulsie wypełniającym mieszkanie.

– Twoje zachowanie, jesteś nieobecny od kilku tygodni.

– To może zmęczenie, mam dużo pracy ostatnio.

– Chyba żartujesz – odpowiedziała hamując gniew – przepracowany? Przecież nic nie robisz od dawna. Myślisz, że tego nie widzimy? Myślisz, że jesteśmy ślepi.

– Widzimy? Przecież pracuję nad nową metodą klubem 00:00, wiesz ludzie kładą się spać o północy, muszę to tylko pogodzić z planem 003.

– Jesteś żenujący. Nigdy nie należałeś do tytanów pracy, ale teraz przekraczasz wszelkie granice, ale wiesz co, dobrze. Liczę, że to ostatnia faza bycia trenerem, że dasz sobie z tym spokój. Byłeś już sprzedawcą moskitier, prowadziłeś kasyno w budce po piwie, gorzej być już nie może.

Wyśmiewanie jego choć wątpliwego moralnie, ale jednak jego własnego zawodu niezwykle denerwowało Jana. Nie chodziło nawet o dumę, czy ambicję, po prostu nie uważał, że robi coś wyjątkowo złego, przecież może realnie pomóc inwalidzie Andrzejowi w dojściu do fortuny, biotechnologia czyniła cuda, Polska stoi otworem przed osobami niepełnosprawnymi, wystarczy chciec. Gdy jednak o tym pomyślał od razu zwątpił.

– Są gorsze zawody!

– Jakie? Już się boję, masz coś na oku? Będziesz, nie wiem, wrzucał żywe świnie do wrzątku? Porywał dzieci dla okupu? Zakładasz własny kult?

– Nie wiem co jest złego w pomaganiu? Dzięki mnie ludzie mogą dostrzec swój potencjał, przejść na wyższy poziom – nie wierzył w to co mówi, ale nie mógł przyznać racji żonie, nie teraz.

– Pomagasz im jedynie nie mierzyć się z prawdziwymi problemami, jesteś jak tania heroina, w najlepszym przypadku tracą na ciebie tylko czas i pieniądze, w gorszym są w dupie na resztę życia.

– Zawsze ta mądra, ta wiedząca lepiej. Tutaj się coś dzieje i ty nic o tym nie wiesz. Na strychu coś jest, macie to gdzieś, ale nie ja, ja się tym zajmę!

Po tych słowach zapadła cisza i to nie na chwilę. Weronika zrozumiała, że przegapiła moment, w którym jej mąż odjechał z peronu, zaniedbała go. Gdy ona pojmowała skalę zaniedbań wobec męża, ten przeniósł się na strych, dalej poszukiwać nieistniejącego impulsu.

Od tej pory rodzina widywała go tylko jak schodził po jedzenie, zaszył się na strychu gdzie śledził linie rysowane w powietrzu przez tajemnicze impulsy. Każda kreska niosła ze sobą barwy migoczące niczym światło odbijające się od spadającego śniegu. Całość na ułamek sekundy pokazywała mu jakiś obraz, niezidentyfikowaną kompozycję kształtów w ruchu, coś fascynującego. Weronika najwyraźniej postanowiła nie opuszczać swojej strefy komfortu minimalizując próby ratowania męża do nasyłania na niego przeróżnych lekarzy, za sprawą abonamentu medycznego będących rzuconymi na front diagnozowania czterdziestolatka poszukującego czegoś czego nie ma.

– Jak Pan się czuje – zagaiła dość luzackim tonem młoda dziewczyna, jak podejrzewał Jan psycholożka.

– Dobrze, ale jestem zajęty wybaczy Pani – odpowiedział zatapiając wzrok w laptopie.

– A co Pan robi?

– Szukam odpowiedzi…

– Na co? Rodzina się o Pana martwi, nie pracuje Pan, nie schodzi do nich, ukrywa się Pan?

– Nie, po prostu tutaj coś jest.

– Ale co?

– Nie wiem, coś jest, ale tylko to ja widzę, nikt inny…

– Wie Pan jak to brzmi.

– Wiem, ale nie zmienię tego.

Po tej krótkiej, lecz wymownej rozmowie lekarka zaleciła kontakt ze specjalistą, lecz innym niż Weronika się spodziewała. Dziewczyna uczona doświadczeniem uzyskanym za sprawą internetowych porad anonimowo udzielanych na portalach dla miłośników tanich, najlepiej produkowanych metodą zrób to samo narkotyków, zaoferowała pomoc Maćka Raćka. Maciek Raciek był miejscowym specjalistą od wszystkiego, który rozumiał świat po swojemu i tłumaczył jego funkcjonowanie na opak. Żonie na początku wysyłanie chorego psychicznie męża do miejscowego świra wydawało się co najmniej dyskusyjne, lecz uległa po namowach psycholożki.

– Wie Pani, żyjemy w takich czasach, że mężczyźni mają trochę trudniej, niż nam się wydaje. Może nigdy nie poczują takiego bólu jak przy rodzeniu dziecka, ale czują ciągle nieco mniejsze bóle, egzystencjalne. Wymaga się od nich, żeby byli samcami alfa, ale nie ma na świecie tyle miejsca dla tylu samców alfa. Zarabianie, tężyzna fizyczna, rozrywkowość, opiekuńczość i co jeszcze? Pani mąż wcale nie zwariował, po prostu na chwilę wycofał się z wyścigu, jak porozmawia z Maćkiem Raćkiem to mu przejdzie.

– Jest Pani doktor tego pewna? Przecież ten człowiek nie jest normalny.

– Nie jest i to świetnie, dogada się z Pani mężem. Ludzie do niego przychodzą, liczą że czegoś się od niego dowiedzą, a on zaczyna wykładać swoje dziwne teorie. Są tak dziwne i nie pasujące do niczego, że każdy odpuszcza i daje sobie spokój z głupotami, podświadomie każdy z nas nie chce skończyć jak Maćko Raćko.

Po tej dość treściwej konwersacji Weronika schowała rozsądek, gdzieś głęboko w głowie koło niebudzących zażenowania wspomnień swojego męża. Ten jednak niczym niezmącony kontynuował próby objęcia rozumem sygnałów odbieranych z przestworzy. Było to na tyle trudne, że wymagało bardziej nieskupienia, kompletnego nie zwracania na nie uwagi, niczym patrzenia na coś kontem oka. Im mocniej chciał ująć w całość tajemnicze impulsy przechodzące przez jego głowę, tym te były bardziej abstrakcyjne i kompletnie niewyraźne. Jednak, kiedy próbował o nich zapomnieć, wrócić do normalnego życia, przed jego oczami ukazywały się dziwaczne kształty niesione nieregularnymi dźwiękami. Po kilku dniach tej walki był w stanie jedynie stwierdzić, że coś się dzieje się na strychu. Brak możliwości przekucia swoich odczuć w jakąkolwiek możliwą do przekazania innym wiedzę, niezmiernie go frustrowało i nakręcało do dalszych prób ukazania innym całej prawdy. Stało się perpetuam mobile stworzonym by odkrycie niemożliwe do odkrycia, tym większym szokiem dla nie go było spojrzenie Maćka Raćka.

Będąc ciągle w permanentnym stanie próbowania skupiania się na nieskupianiu się przeoczył przybycie niespodziewanego, lekko śmierdzącego i zdecydowanie bardzo zaniedbanego gościa. Zarośnięty mężczyzna, pokryty kilkoma warstwami zniszczonych, zapewne nigdy nie pranych ubrań całkiem pewnie czuł się w jego mieszkaniu. Gdy Jan z majaczących na strychu kształtów próbował odczytać jakiś głębszy sens, miejscowy mędrzec, a jak kto woli menel wtopił w niego świdrujące spojrzenie.

– Widzisz mundury? – zapytał jakby się znali od wieków.

– Co? – odparł Jan wyrwany z nieskupiania się na skupianiu.

– Mają mundury, jak zawsze oni zawsze mają mundury.

– Kto?

– Cajlowie! – krzyknął brudny gość. – Pana żona opowiedziała mi co nie co.

– Kto?

– Kosmicznie naziści, tylko z innego wymiaru. Nasz plan astralny jest dla nich bezpieczną przystanią.

– Co? – Jan wyrwał się z otępienia.

– Musisz zrozumieć jedną rzecz – mężczyzna stwierdził bardzo poważnie – oni tutaj są, wyczuwam ich.

– Kto? – odpowiedział mocno zaciekawiony słowami przybysza.

– Cajlowie, to tacy Niemcy… to znaczy naziście w innego wymiaru. Oni toczą wojnę, są zdecydowanie bardziej zaawansowani technologicznie od nas, ale ich przeciwnicy również są niczego sobie.

– Ale o czym Pan mówi?

– Człowieku – Maćko uniósł swój niski głos – to są bardzo, bardzo ważne sprawy. Oni tutaj montują broń, oni chcą unicestwić miliardy istnień w swoim wymiarze.

Reszta dla Jana mogłaby być równie dobrze nieprzyjemnym transem. Mistyk pachnący winem o smaku czekoladowym wypełnił kolejne minuty monologiem o kosmicznych wielbicielach jednej słusznej rasy. Skąd posiadł te sensacyjne informacje było tajemnicą, nie mniej były to dość przekonywujące opowieści, pełen intrygujących Jana szczegółów. Maćko Raćko wiedział o niewyraźnych dźwiękach niosących ze sobą obrazy, o praktycznie niemożliwym ich uchwycenia przez ludzkie zmysły i do tego posiadał odpowiedzi. To dzięki niemu Jan dowiedział się, że najwyraźniej strych został bezpieczną przestrzenią dla Cajlów próbujących stworzyć ostateczną broń zagłady. W naszym wymiarze czuli się zupełnie bezkarni z dala od broni swoich przeciwników, czegoś na wzór wszechświatowego, socjalistycznego konglomeratu. To co dostrzelał na co dzień to wymiarowe falowania powstające podczas tych szalonych podróży. Materialnie znajdowali się gdzieś między światami, lecz wiązały ich nasze prawa fizyczne, nie dostrzegamy ich, ale oni muszą gdzieś się ulokować, na jakiejś przestrzeni. W tym celu zmniejszali się na ile to było możliwe i lokowali swoje eksperymenty jak najdalej od strumieni wymiarowych. Jeszcze długo po tej rozmowie, gdy już dawno wywietrzał zapach niespodziewanego gościa Jan spoglądał w sufit rozważając co właściwie się stało.

Choć nie mógł się z tym pogodzić, czuł że odstręczający przybysz miał rację. To co rejestrował na strychu faktycznie przypominało pracę jakiś umundurowanych postaci. Nie miał wątpliwości, musiał ruszyć w pogoni za swoimi marzeniami, w końcu zostać wybawcą świata. Gdyby choć raz ktoś zadał mu pytanie, dlaczego wszystko przez całe życie robił niechlujnie, bez pełnego zaangażowania, odpowiedziałby, że nigdy nie znalazł niczego wartego zachodu. Wszystko zawsze wydawało mu się niewystarczająco istotne, nieinteresujące, nietrwałe, nigdy też nie myślał o tym defetyzmie życiowym w kategoriach depresji. Po prostu widział świat jakim jest, przemijającą kupą gówna, dla której nie warto było się starać. Nawet żona i dzieci mimo jego wysiłków nigdy nie wspięli się na wyżyny samorozwoju, obojętnie traktując jego starania. Jednak tym razem miało być inaczej, teraz miał szansę uratować całą rasę, miliardy istot z innego wymiaru. To było pewne, już niedługo zostanie międzywymiarowym samcem Alfa+.

Jeb się miedzywymiarowy Hitlerze, twój koniec nadchodzi! Myśli zadudniła w głowie Jana osypując tynk racjonalności. Jeśli dobrze zrozumiał w jego mieszkaniu te nędzne kreatury szykowały jakąś złowrogą machinę zagłady. Choć ich praktycznie nie widział, znał przecież słaby punkt swoich wrogów, czego by nie zrobili byli częściowo przywiązani do naszych praw fizyki. Maćko Raćko wyraźnie zaznaczył, że muszą w jakikolwiek sposób być zainstalowani na strychu, więcej oni tam stali! Wniosek sam uderzył w Jana, z prędkością równą objawieniu: gdy zniszczę strych, zniszczę przebiegłych kosmitów! Zwalą się z gruzem do samego piekła! Chwile entuzjazmu przerwała bezczelna logika, strącająca resztki rozsądku na ziemię, przecież jako trener rozwoju nie miał pojęcia jak zniszczyć część mieszkania tak by pozbyć się kosmicznych nazistów raz na zawsze.

Kolejne dni minęły Janowi w spirali lęków i wątpliwości, z jednej strony chciał zostać bohaterem, z drugiej nie chciał pozbawiać rodziny dachu nad głową. Nawet subtelne próby przekonania żony do istnienia przedstawicieli totalitarnego, kosmicznego reżimu kończyły się płaczem Weroniki. O samej chęci usunięcia strychu nawet nie wspominał. Niestety czas nie grał na jego korzyść, każda sekunda przybliżała globalną zagładę, gdzieś w innym wymiarze. W takich chwilach często sięgał po porady najlepszych trenerów rozwoju osobistego, zadawał sobie pytanie gdzie widzi siebie za pięć lat, czy droga sukcesu zawsze jest usłana różami? Odpowiedzi były więcej niż oczywiste, jasnym było, że widzi siebie w przyszłości jako międzywymiarowego celebrytę, bohatera swoich czasów. Trudno, nie miał co się wahać i zastanawiać, postanowił działać, nadeszła pora na samca alfa.

Najbardziej ograniczał go czas, to on wymuszał szybkie decyzje, a miał dokładnie dziewięć godzin, zanim rodzina wróci do domu z pracy i szkoły. Potajemnie przemycił stary kilof kupiony w antykwariacie, a gdy zamek w drzwiach tylko się przekręcił zaczął naparzać. Uderzenie po uderzeniu skuwał sufit, nie było sąsiadów, nie było ludzi na ulicy, świat nie istniał. Nic więcej się nie liczyło, chciał się przebić i wykuć ogromną dziurę, jak największą się da. Choć miał braki posturze i wprawy w pracy fizycznej niosła go chęć osiągnięcia spektakularnego sukcesu. Czegoś na miarę nowej, skutecznej metody skracania czasu snu na rzecz rozwoju osobistego, może metody 22:00 lub planu dodatkowego dnia, czyli jednej doby bez nawet chwili drzemki. Beton stawiał opór, był twardy, trzeba było wiele wysiłku by choć trochę go naruszyć. Mimo to uderzał raz za razem niczym w magicznym transie, cel był prosty: otrzymać międzywymiarowego Nobla, w końcu zostać kimś! Trudno stwierdzić czemu zawdzięczał efekty opętanego machania nadrdzewiałym kilofem, lecz mozolnie udawało się pogłębiać dziurę, przez którą mieli spaść naziści. Walił na oślep, gdzie popadnie raz w prawo raz lewo, tylko przypadek chronił go przed konsekwencjami nieskoordynowanych ruchów, kilofem przeszywającym powietrze tuż przy jego głowie. Pewnie by szybko zwątpił w zasadność swoich desperackich działań, gdyby nie zaskakująca aktywność tajemniczych impulsów, im bardziej szalał na strychu, tym więcej dostrzegał. Czuł jakiś bliżej nieokreślony lęk, lecz nie była to jego emocja, miał wrażenie, że w pomieszczeniu unosi się atmosfera strachu. Dźwięki niosły obrazy, pierwszy raz tak wyraźne, umożliwiające w końcu ułożenie w logiczną całość. Tęczowe kolory układały się w scenę paniki, wiele człekokształtnych postaci próbowało uciekać, co rusz coś w ich sąsiedztwie wybuchało, Jan widział, jak niektórzy próbują znaleźć źródło katastrofy. Nie potrzebował większej motywacji do pracy, z jeszcze większym zaangażowanie mierzył kilofem w odpadające, betonowe kawałki podłogi na strychu. Nawet nie zauważył jak fragment na którym stał i z którego wymierzał sprawiedliwość się obluzował, a po kilkunastu minutach runął wraz z nim piętro niżej.

 

– Bardzo dobrze – odezwał się lekarz świecąc Janowi małą latarką w oko – bardzo dobrze, świetna reakcja.

– Co? – praktycznie bezwarunkowo zareagował na światło drażniące zdezorientowaną gałkę oczną.

– Trochę Pan był nieobecny – kontynuował nieznajomy.

– Gdzie ja jestem – zapytał rozglądając się po jasnym pomieszczeniu.

Czuł, że ma ograniczone ruchy, coś przytrzymywało jego kończyny. Chciał zrzucić z siebie nakrycie, lecz te mocno pętało jego ruchy. Leżał w kaftanie bezpieczeństwa, będąc obiektem zainteresowania skromnego personelu medycznego.

– Jest Pan w szpitalu.

– Szpitalu?

– Tak, ale proszę się nie przejmować, nic się nie stało. Miał Pan wypadek, kilka gorszych dni, ale wszyscy są bezpieczni.

Reszta to już historia, niekończąca się rozmowa o kosmicznych nazistach, zarwaniem sufitu w mieszkaniu, wizycie policji, straży, pogotowia. Im głębiej w las tym smutniejsze tony osiągali, od lekarza dowiedział się o załamaniu żony, dzieci też do tej pory miały go nie odwiedzać. Wyrzucając z siebie potok słów zaczynał od nowa analizować fakty, tak jakby był słuchaczem, a nie autorem tej zatrważającej relacji. Zwątpił w swoją kondycję psychiczną, a gdy w końcu zostawili go w spokoju zaległ osowiałych w swoich, chaotycznych myślach.

Dni mijały na niczym, tutaj również mógł spoglądać w sufit, odnajdując ostatnie iskry równowagi. Jana wypełniało obezwładniające uczucie wstydu, nie osiągnie sukcesu, już nie odmieni swojego życia, zrozumiał, że nie posiada żadnych talentów, a całe życie tylko się mamił, zamiast skupić się na codzienności, czymś nieznaczącym, ale rozsądnym, przetracił wszystkie dni w pogoni za iluzją. Gdy po jego policzkach spływały zimne łzy, usłyszał spokojną melodię. Myślał, że to może muzyka dochodząca z korytarza, lecz dźwięki były zbyt czyste i wyraźne. Nagle na piersi poczuł lekkie ukucie, przed oczami zamigotały rozmazane, tęczowe kontury. Dostrzegł człekokształtną postać, która najwyraźniej wręczała mu medal, nie mógł go chwycić, ale czuł obecność. Tak, a jednak, nagroda się pojawiła, życie miało jednak sens.

Koniec

Komentarze

Cześć!!!

 

Tekst mi się spodobał. Czytałem z przyjemnością. Powodzenia w dalszym pisaniu.

Drogi autorze, cokolwiek próbowałeś tym dziełem osiągnąć – nie wyszło.

 

Tekst wygląda na nieczytany przez ciebie. Można natrafić na mnóstwo przekręceń i baboli niewidocznych dla autokorekty. Wszędobylskie przecinki z wolnego wybiegu. Wiele ze zdań należałoby podzielić na mniejsze. Czytanie tego jest męczące, a im dalej brnąłem, tym bardziej miałem wrażenie, że piszesz aby tylko z tym skończyć i mieć z głowy.

 

Na początku byłem nawet nieco zaintrygowany. Nie spotkałem się nigdy z kimś pokroju trenera rozwoju osobistego, także byłem ciekaw co mu może siedzieć w głowie i co on może nawyczyniać. Nie wydarzyło się jednak nic szczególnego. Miał oszaleć i oszalał. Opisane halucynacje nie pobudzały mojej wyobraźni. Bez fajerwerków. Brak snu, kryzys wieku średniego, stres i prowokacje lokalnego świra może i doprowadziłyby kogoś do takiego stanu, ale to nie czyni tego procesu ani trochę zajmującym. Nie było tutaj szeregu wyrafinowanych, nieszczęśliwych zdarzeń, które mogłyby stopniowo popychać percepcję Jana w tym kierunku, a tylko jego własne, złe decyzje.

 

Pozostałe postacie są niemal zupełnie nieistotne. Maciek Raciek to jedynie nieoryginalna karykatura szaleńca. Rodzinka wspomniana była tylko po to, by pokazać brak wsparcia i działania z jej strony. Naprawdę wszyscy po prostu ignorowali jawne halucynacje i ogólny stan zdrowia głowy rodziny? Pani psycholog, jej diagnoza i plan działania to już zupełny żart. Bardzo nieśmieszny żart. 

 

Nie doszukałem się w tekście elementów fantastycznych. Halucynacje się nie liczą. Nie jest to błąd, ale jednak bym się ich tutaj spodziewał.

 

Na podsumowanie mogę tylko dodać, że nie doszukałem się ani przekazu ani przestrogi. Lektura sprawiła, że czuję się zmęczony i trochę głupszy.  

Kryzys wieku średniego u nieudacznika? Mogłoby być fajnie, gdyby było lepiej napisane i nieprzegadane. 30k takiego tekstu to już naprawdę męczące. Lekarze przychodzący do domu? Pani psycholog powinna chyba sama udać się do psycholga. Fantastyki nie widzę, w faszystów z innego wymiaru nie uwierzyłam, dla mnie to halucynacje. I w sumie nie wiem, co chciałeś tym opkiem opowiedzieć.

Nie jestem pewna, czy to bizzaro, albo weird, ale koło science fiction Twoje opko nawet nie stało.

Pozostało jeszcze 20 minut dla siebie, za chwilę miała wrócić żona z dziećmi, do tego czasu musiał odzyskać ster na okręcie życia.

Liczebniki zapisujemy słownie. Pojawia się ten problem wielokrotnie w tekście.

 

– Smyki tatuś źle się czuje, musi odpocząć, możecie iść do mamy – powiedział z całej siły ściskając powieki, ból rozsadzał jego wnętrzności.

Po smyki powinien być przecinek. 

– Wie Pan jak to brzmi.

Nie ma potrzeby stosowania wielkiej litery. I też się powtarza.

tym większym szokiem dla nie go niego było spojrzenie Maćka Raćka.

– Musisz zrozumieć jedną rzecz – mężczyzna stwierdził bardzo poważnie.Oni tutaj są, wyczuwam ich.

Trzeba przejrzeć zapis dialogów. 

 

– Cajlowie, to tacy Niemcy… to znaczy naziście w innego wymiaru  naziści z innego wymiaru.

To co dostrzelał dostrzegał na co dzień to wymiarowe falowania powstające podczas tych szalonych podróży. Materialnie znajdowali się gdzieś między światami, lecz wiązały ich nasze prawa fizyczne, nie dostrzegamy ich, ale oni muszą gdzieś się ulokować, na jakiejś przestrzeni. W tym celu zmniejszali się na ile to było możliwe i lokowali swoje eksperymenty jak najdalej od strumieni wymiarowych.

Tutaj pojawia się fragment, który wydaje się elementem dialogu Maćka.

 

– Gdzie ja jestem? – zapytał rozglądając się po jasnym pomieszczeniu.

Dużo poprawek – trzeba przejrzeć całość pod kątem interpunkcji, zapisu dialogów, ciągle “pan” z wielkiej litery. 

Opowiadanie bardzo przegadane, aż było ciężko się przebić. Gdyby skrócić o połowę, tekst mógłby sporo zyskać. Inna sprawa, że przedstawienie głównego bohatera poddającego się psychozie nie należy do najoryginalniejszych pomysłów. Trzeba by było bardzo dużo pracy, aby przekonać czytelnika. 

kompletnego nie zwracania na nie uwagi, niczym patrzenia na coś kontem oka.

Będąc ciągle w permanentnym stanie próbowania skupiania się na nieskupianiu się

To co rejestrował na strychu faktycznie przypominało pracę jakiś umundurowanych postaci

 

Sporo błędów w tekście (w tym, niestety, ortograficznych), kilka przykładów powyżej.

 

Poza tym, tekst mi się bardzo podobał (w sensie zgrabnego odzwierciedlenia fragmentu rzeczywistości bohatera, bo przekaz jest bardzo dołujący). Świetnie pokazałeś stopniowe załamywanie się faceta w konfrontacji z rzeczywitością. Faktycznie ucieka od świata, mimo, że nie przyznaje się do tego wprost i ta ucieczka przybiera patologiczną formę obłędu.

Początkowo bohater kojarzył się z postacią ojca u Bruno Schulza. Potem, opowiadanie bardziej przypominało “Obłęd” Krzysztonia. Rzuciłem okiem na poprzednie komentarza i zupełnie ich nie podzielam. Nie czułem przegadania. Postać Maćka Raćka, dla mnie, przekonująca, imię i nazwisko (czy przezwisko) również trafione. Jego postać kojarzy mi się z pewną piosenką.

Moim zdaniem jest to mini studium psychologiczne, dobrze skomponowane. Wciągnęło mnie od początku i trzymało w napięciu do końca, z kulminacją w momencie rozmowy z Maćkiem. Szkoda tylko, że nie sprawdzone pod kątem błędów, bo bym zgłosił do biblioteki.

Nowa Fantastyka