- Opowiadanie: emlisien - Pan Lasu

Pan Lasu

Cześć! Za­pra­szam Was do lek­tu­ry moich ro­man­si­deł z prze­wa­gą sideł... Bę­dzie o tym dla­cze­go warto słu­chać, gdy mówią, że do lasu le­piej się nie za­pusz­czać i o tym, że praw­dzi­wy mrok kryje się cza­sem tam, gdzie jasno, cie­pło i przy­tul­nie.

 

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Pan Lasu

Po­dob­no śpie­wa tylko w środ­ku nocy rzekł męż­czy­zna za­mia­ta­ją­cy ka­mien­ny chod­ni­czek.

Dziew­czy­na drgnę­ła i od­su­nę­ła się od drze­wa, do któ­re­go wła­śnie przy­sta­wia­ła ucho. Wy­glą­da­ła na za­sko­czo­ną, jakby do­pie­ro teraz za­uwa­ży­ła, że nie jest sama.

Mówią, że ten kto usły­szy jego śpiew, umie­ra urwał i spoj­rzał na nią, po czym uśmiech­nął się, naj­wy­raź­niej za­do­wo­lo­ny z efek­tu, jaki wy­war­ły jego słowa.

Pan to sły­szał? za­py­ta­ła.

Za­śmiał się pod nosem, lecz nie od­po­wie­dział. 

Czy to praw­da, że za­siał je duch lasu, który za­ko­chał się w zwy­czaj­nej ko­bie­cie?  Nie od­pusz­cza­ła, więc prze­rwał za­mia­ta­nie i znowu na nią po­pa­trzył.

Mężczyzna na­my­ślał się nad czymś przez chwi­lę, po czym pod­niósł z ziemi jeden z liści i podał go dziewczynie. Miał bar­dzo żywą, żół­to-czer­wo­ną barwę.

Jak się do­brze przyj­rzysz, zdo­łasz do­strzec jej twarz.

 

***

– Do lasu to się le­piej nie za­pusz­czać – rzekł wą­sa­ty je­go­mość z brzusz­kiem, opro­wa­dza­jąc Nastię po obej­ściu, w któ­rym miała za­miesz­kać, zaj­mu­jąc miej­sce po­przed­niej zie­lar­ki. – Mó­wi­li, żeś pani nie bo­jaź­li­wa – bar­dziej stwier­dził niż za­py­tał.

Uśmiech­nę­ła się.

– To i do­brze. Choć prze­strzec cię muszę, że tu cza­sem w nocy strasz­no. Nic tam zza rzeki jesz­cze wpraw­dzie nie przy­la­zło, ale dużo już dzie­wu­szek pró­bo­wa­ło tu osiąść i rzad­ko która miała nerwy, żeby wy­trzy­mać dłu­żej niż parę mie­się­cy. Nie­któ­re to i dni parę nawet.

– Mam mocne nerwy – za­pew­ni­ła, a chłop po­ki­wał głową, choć wi­dzia­ła, że nie dał się przekonać. – Je­stem cza­ro­dziej­ką. Za­kli­nacz­ką. Po­tra­fię przy­wo­ły­wać i prze­pę­dzać zwie­rzę­ta – do­da­ła, lecz to także nie zro­bi­ło na nim wra­że­nia.

Wydął tylko dolną wargę, co tro­chę Nastię zi­ry­to­wa­ło, lecz uzna­ła, że może sobie o niej my­śleć co chce. 

Chata bar­dzo jej się po­do­ba­ła. Pach­nia­ło w niej la­wen­dą, szał­wią i miętą cy­try­no­wą. Izba była czy­sta, roz­świe­tlo­na, a na pó­łecz­kach stały w rzę­dach roz­ma­ite spe­cy­fi­ki, które mu­sia­ły tu zo­sta­wić po­przed­nie zie­lar­ki. Oczy, uszy, pa­zu­ry, su­szo­ne kwia­ty, a u su­fi­tu przy drzwiach i oknach wi­sia­ły gir­lan­dy czosn­ku. Po pra­wej od wej­ścia stał kre­dens, dalej stół z krze­sła­mi i to­a­let­ka z umy­wal­nią. Na lewo była kuch­nia z ka­flo­wym pie­cem, półki z in­gre­dien­cja­mi i na­czy­nia. Tu i ów­dzie sie­dział jakiś cudak ze słomy albo gliny lub wi­sia­ła szma­cia­na la­lecz­ka. Dalej, za pie­cem było łóżko z gru­bym sien­ni­kiem, a pod ścia­ną ma­lo­wa­na skrzy­nia i drugi sien­nik, przy­kry­ty bia­łym, czy­stym ma­te­ria­łem. Wy­glą­da­ło to nie­mal tak, jakby po­przed­nia zie­lar­ka wy­szła stąd za­le­d­wie kilka dni temu.

Nastia do­pie­ro co ukoń­czy­ła szko­łę magii i zie­lar­stwa i wła­śnie wkra­cza­ła na swoją wła­sną drogę. Wiele mło­dych ab­sol­wen­tek, mu­sia­ło przejść naj­pierw przez żmud­ną pracę dla ja­kiejś sta­rej, do­brze już usta­wio­nej cza­ro­dziej­ki, czę­sto ka­pry­śnej i trak­tu­ją­cej swoje po­moc­ni­ce podle. Zwy­kle mogły li­czyć tylko na lichy kąt gdzieś za pie­cem. Ona miała mieć tę prze­strzeń tylko dla sie­bie. Zresz­tą, gdy miesz­ka­ło się z dzie­wiąt­ką ro­dzeń­stwa w cha­łu­pie ta­kiej jak ta, a potem przez całe lata w kilka dziew­czyn we wspól­nym do­rmi­to­rium, wizja swo­je­go kąta była bardzo ku­szą­ca. Na­praw­dę nie­wie­le by­ło­by ją w sta­nie stąd wy­ku­rzyć.

– No, to roz­gość się, pani. Go­spo­darz przyj­dzie innym razem. To już o szcze­gó­ły się jego pytaj. – Męż­czy­zna uchy­lił czap­kę i wy­szedł.

 

*

Chata stała na skra­ju łąki, tuż nad rzeką. Ścia­na lasu po drugiej stronie wy­glą­da­ła zu­peł­nie zwy­czaj­nie. Przed nią roz­po­ście­ra­ły się roz­le­wi­ska z wy­nu­rza­ją­cy­mi się z nich kę­pa­mi ro­ślin. Pnie drzew od­bi­ja­ły się w gład­kiej tafli ich wód. Dziewczyna po­sta­no­wi­ła ro­zej­rzeć się po oko­li­cy. W po­bli­żu nie było żad­nej innej chaty, a żeby dojść do wsi Brze­gi, trze­ba było przejść przez łąki. Nie­opo­dal tra­fi­ła na stary dukt i most, dziś nie­mal cał­kiem znisz­czo­ny. Prze­szła po je­dy­nej za­cho­wa­nej belce, bar­dzo ostroż­nie, bo nie miała ocho­ty wpaść do wody, w któ­rej wiły się dłu­gie wstę­gi wo­do­ro­stów. Trak­tu nie­wąt­pli­wie nikt dawno nie uży­wał, a i most spra­wiał wra­że­nie, jakby ktoś po­mógł mu tak wy­glą­dać. 

Las był stary i pełen po­wa­lo­nych drzew, otu­lo­nych mchem i ko­bier­ca­mi za­wil­ców. Przez pe­wien czas szła głów­nym trak­tem, czu­jąc pod bo­sy­mi sto­pa­mi jego chłód. W końcu jed­nak zde­cy­do­wa­ła się wy­brać krętą ście­ży­nę wśród po­ro­śnię­tych zie­le­nią sa­dza­wek. Wszyst­ko w tym lesie zda­wa­ło jej się zu­peł­nie nor­mal­ne, ot, zwy­czaj­ny grąd pełen gra­bów, dębów, klo­nów i wią­zów. Być może bar­dziej za­cie­nio­ny niż się spo­dzie­wa­ła, tro­chę bar­dziej ta­jem­ni­czy i cichy. Miała już wra­cać, lecz po­czu­ła ła­god­ną ma­gicz­ną aurę. Za­pro­wa­dzi­ła ją do miej­sca, w któ­rym jej serce za­bi­ło moc­niej, a oczy wy­peł­ni­ły się zdu­mie­niem. 

Po­środ­ku po­la­ny stały drze­wa, ja­kich nie wi­dzia­ła jesz­cze nigdy, ani nawet nie sły­sza­ła o ich ist­nie­niu. Ogrom­ne, roz­ło­ży­ste o gru­bych ko­na­rach, so­czy­stych li­ściach i wiel­kich pąkach kwia­tów, które choć jesz­cze za­mknię­te i tak zro­bi­ły na niej wra­że­nie. Ten gaj wy­glą­dał wręcz, jakby był sta­rym, za­po­mnia­nym ogro­dem. Wszę­dzie wokół opa­da­ły mięk­ko wi­ru­ją­ce li­ście, a jeden z nich, nie­przy­zwo­icie czer­wo­ny, wpadł jej w ręce. Ob­ró­ci­ła go i uśmiech­nę­ła się. Do­pie­ro po chwi­li zdała sobie spra­wę, że jest tu dziw­nie cicho. Ro­zej­rza­ła się czuj­nie. Nie była pewna, czy czuje się ob­ser­wo­wa­na, bo jest tak w isto­cie, czy tylko to sobie wy­obra­zi­ła. Jeśli ja­kieś zwie­rzę cza­iło­by się do ataku, z pew­no­ścią by o tym wie­dzia­ła. To było znacz­nie bar­dziej sub­tel­ne, jakby ktoś ją pod­glą­dał. Mimo że uwa­ża­ła się za bar­dzo od­waż­ną, ob­le­ciał ją teraz strach. Może po­win­na była jed­nak po­słu­chać wą­sa­te­go.

Wy­co­fa­ła się ostroż­nie, a w dro­dze po­wrot­nej czę­sto spoglądała za sie­bie. Miała nie­po­ko­ją­ce wra­że­nie, że nie od­naj­dzie drogi po­wrot­nej, że ten las nie po­zwo­li jej wyjść. Bę­dzie mylił jej ścież­ki i że wkrót­ce zo­rien­tu­je się, że kręci się w kółko. Nie po­tra­fi­ła wy­rzu­cić tych myśli z głowy i po­zbyć się tego od­czu­cia, więc aby za­głu­szyć je w sobie, za­czę­ła nucić pio­sen­kę, je­dy­ną, któ­rej słowa zdo­ła­ła przy­wo­łać w pa­mię­ci. 

 

Bo­sy­mi stopy stą­pasz po świe­cie

Z wia­trem we wło­sach i słoń­cem na twa­rzy

Po­wiedz mi po­wiedz, pięk­ny mój kwie­cie

Kto to od­gad­nie co się wy­da­rzy?

 

Rzad­ko śpie­wa­ła i wsty­dzi­ła się swego głosu, teraz jed­nak do­da­ło jej to od­wa­gi. Las już nie mil­czał, lecz od­po­wia­dał jej akom­pa­nia­men­tem śpie­wu pta­ków i szu­mem drzew. Miała nawet wra­że­nie, że nuci tę me­lo­dię razem z nią. Jeśli wą­sa­ty chciał ją na­stra­szyć, to mu się udało. Po­czu­ła bez­miar ulgi, gdy do­strze­gła wyj­ście z lasu, z całą pew­no­ścią to, któ­rym tu przy­szła. Spoj­rza­ła za sie­bie raz jesz­cze i drgnę­ła. W od­da­li, na samym środ­ku trak­tu stał jeleń z po­tęż­nym po­ro­żem i przy­pa­try­wał się jej. Wy­glą­dał ma­je­sta­tycz­nie, lecz po tym, czego wcze­śniej do­świad­czy­ła, wy­stra­szy­ła się go. Do­pie­ro gdy zwie­rzę nie­spiesz­nie znik­nę­ło w kniei, od­wró­ci­ła się i z bi­ją­cym mocno ser­cem po­bie­gła w stro­nę mostu.

 

*

Po po­wro­cie do chaty roz­pa­li­ła w piecu i na­sta­wi­ła zioła. Wciąż była pod wra­że­niem zda­rzeń tego dnia. Coś kryło się w lesie i choć wtedy, gdy tam była na­pa­wa­ło ją lę­kiem, miała teraz wra­że­nie, że nie jest jej wro­gie. Zda­wa­ło się nią ra­czej za­cie­ka­wio­ne. Rozważała, co by się stało, gdyby po­szła za tym je­le­niem. Pew­nie tylko by go spło­szy­ła, ale może mógł­by ją do­kądś za­pro­wa­dzić. Może od­kry­ła­by coś jesz­cze. Scho­wa­ła liść pod cięż­ką księ­gą ziół, żeby ład­nie się za­su­szył. Po­sta­no­wi­ła, że jesz­cze tam wróci.

Noc przy­nio­sła jej zro­zu­mie­nie, dla­cze­go inne dziew­czy­ny tak szyb­ko ucie­ka­ły z tego miej­sca. Miała wra­że­nie, że ktoś lub coś łazi wokół chaty, albo czai się w ciem­no­ści. Sły­sza­ła kroki, po­stu­ki­wa­nia, szep­ty. Od­le­gły śmiech dziec­ka, upior­ny śpiew, cichą roz­mo­wę i wizg wy­stra­szo­nych koni. Na­słu­chi­wa­ła sku­lo­na pod grubą pie­rzy­ną. Trzy razy wy­cho­dzi­ła z łóżka, żeby spraw­dzić, czy za­ry­glo­wa­ła drzwi i za­glą­da­ła w różne kąty chaty, aby jesz­cze raz prze­ko­nać się, że nic się w nich nie czai. A gdy usły­sza­ła chro­bot do­cho­dzą­cy zza drzwi w sieni, bar­dzo długo stała z mio­tłą w jed­nej ręce i lampą w dru­giej, za­sta­na­wia­jąc się, czy na­praw­dę chce je otwie­rać. W końcu to zro­bi­ła i wrza­snę­ła, gdy wątłe świa­tło padło na worek z ziar­nem. Cały się ru­szał. Zaj­rza­ła ostroż­nie do środ­ka i po­czu­ła bo­le­sny skurcz w żo­łąd­ku. Roiło się w nim od myszy. Kilka z nich roz­pierz­chło się na różne stro­ny, a jedna otar­ła się o jej stopę. Zdo­ła­ła się opa­no­wać i przy­wo­ła­ła je wszyst­kie. Choć ręce jej się trzę­sły, otwo­rzy­ła drzwi i wy­go­ni­ła je na ze­wnątrz. Wie­dzia­ła, że wrócą. 

Uśmiech­nę­ła się kwa­śno na myśl o tym, że to wła­śnie do ta­kich rze­czy w praw­dzi­wym, zwy­czaj­nym życiu, okaże się przy­dat­ny jej dar. Są­dzi­ła kie­dyś, że bę­dzie od­pę­dzać wilki i niedź­wie­dzie oraz przy­wo­ły­wać na pomoc groź­ne be­stie. Wy­glą­da­ło jed­nak na to, że głów­ny­mi po­two­rzy­ska­mi w jej be­stia­riu­szu będą myszy zże­ra­ją­ce ziar­no i być może lis pró­bu­ją­cy za­kraść się do kur­ni­ka. Nie spo­dzie­wa­ła się także, że gdy za­miesz­ka na skra­ju mrocz­ne­go lasu, jej zdol­no­ści okażą się na nic, bo to, co w nim na­praw­dę upior­ne, bę­dzie miało znacz­nie bar­dziej ulot­ną na­tu­rę. 

 

*

– Prze­trwa­łaś pierw­szą noc, pani, i nie ucie­kłaś? – Usły­sza­ła za sobą, gdy nio­sła wia­dra z wodą.

Od­wró­ci­ła głowę i do­strze­gła ja­sno­wło­se­go męż­czy­znę o ład­nych, bar­dzo nie­bie­skich oczach.

– Po­zwól, że ci z tym po­mo­gę – za­pro­po­no­wał.

Nie ta­kie­go go­spo­da­rza się spo­dzie­wa­ła ale ten był miłym za­sko­cze­niem.

– Pierw­sza noc bar­dzo się sta­ra­ła – przy­zna­ła. – Ale je­stem zde­cy­do­wa­na tu zo­stać. Tylko kot by się przy­dał – po­sła­ła mu uśmiech, a on go od­wza­jem­nił.

– Nie na­le­żysz do stra­chli­wych, pani – za­uwa­żył.

– Co jest nie tak z tym lasem?

– Nikt do końca nie wie – przy­znał. – Nie­któ­rzy mówią, że kryje w sobie uro­czy­sko, inni, że wi­dział wiele zbrod­ni i błą­ka­ją się po nim dusze po­mor­do­wa­nych i ban­dy­tów. Jesz­cze inni po­wia­da­ją, że to Leszy, duch tego lasu, który się nim opie­ku­je i nie życzy sobie by kto­kol­wiek mącił jego spo­kój. Wpraw­dzie po­win­ni się go bać ra­czej ci, co mają złe za­mia­ry, chcą za­bi­jać zwie­rzę­ta, palić i nisz­czyć drze­wa czy też ra­bo­wać wę­drow­ców. Ale de­mo­ny by­wa­ją ka­pry­śne i prze­wrot­ne. – Wzru­szył ra­mio­na­mi. – Być może ten nie życzy sobie tam ni­ko­go.

We­szli do izby i męż­czy­zna po­sta­wił wia­dra przy kuch­ni. 

– Pan w to wie­rzy? W ducha lasu? – za­py­ta­ła. Od­po­wie­dział jej uśmie­chem. 

– Le­piej się tam nie za­pusz­czać – od­rzekł w końcu.

– Już tam byłam – po­wie­dzia­ła uno­sząc za­czep­nie brodę.

Spoj­rzał na nią, lecz nie po­tra­fi­ła od­gad­nąć o czym myśli.

– Nie wie­rzy mi pan? – za­py­ta­ła. – Coś panu po­ka­żę. – Zde­cy­do­wa­ła i za­pro­si­ła go głę­biej do izby.

Od­su­nę­ła księ­gę ziół i po­da­ła mu liść, który za­bra­ła z lasu.

– Przyj­rza­łaś mu się? – Za­sko­czył ją.

Zmarsz­czy­ła brwi i spoj­rza­ła na liść raz jesz­cze. Wpa­try­wa­ła się weń przez chwi­lę, w nie­mym zdu­mie­niu. Nie mogła uwie­rzyć, że na­praw­dę to widzi. W końcu jej usta roz­chy­li­ły się i za­śmia­ła się bez­gło­śnie. 

– Lu­bisz kusić los, pani – za­uwa­żył wy­ry­wa­jąc ją z za­my­śle­nia. – Na­nio­sę drew­na – dodał i wy­szedł z izby zo­sta­wia­jąc ją w osłu­pie­niu.

Na li­ściu, który trzy­ma­ła w dło­niach wid­nia­ła jej twarz.

 

*

Tej nocy długo nie mogła za­snąć. Wsłu­chi­wa­ła się w od­gło­sy do­cho­dzą­ce z lasu, roz­my­śla­jąc o Le­szym. Tam, skąd po­cho­dzi­ła, na­zy­wa­li go Wil­czym Pa­ste­rzem. Gdyby miała wy­obra­zić sobie jego obec­ność, to wła­śnie jako cza­ją­ce się w mroku zło, szep­czą­ce do uszu, na­peł­nia­ją­ce je grozą tak, aby ten, kto słu­cha od­szedł i nie mącił spo­ko­ju lasu. Ten jed­nak wy­da­wał się być inny. To­wa­rzy­szył jej wtedy w lesie. Po­da­ro­wał jej ten liść, a teraz, w tych wszyst­kich dźwię­kach, które do­bie­ga­ły jej uszu, roz­po­zna­wa­ła me­lo­dię pie­śni, którą nu­ci­ła po­przed­nie­go dnia.

Na­stęp­ne­go ranka obu­dzi­ło ją miau­cze­nie kota, do­ma­ga­ją­ce­go się, by go wpu­ści­ła. Go­spo­darz na­praw­dę się o nią za­trosz­czył. Przy­cho­dził co­dzien­nie bar­dzo wcze­śnie, żeby na­nieść jej wody i drew­na. Wi­dzia­ła, że go onie­śmie­la i spra­wia­ło jej to przy­jem­ność. Po­do­ba­ła się męż­czy­znom. Była szczu­pła, miała de­li­kat­ne jasne włosy, które za­pla­ta­ła wokół głowy ni­czym wie­niec i nie spo­tka­ła jesz­cze ta­kie­go, który nie zwró­cił­by uwagi na jej nie­ty­po­wy ja­sno­sza­ry kolor oczu, nawet, jeśli krę­po­wał się go ko­men­to­wać. 

Za­czę­li ją także od­wie­dzać lu­dzie z Brze­gów. Za­cho­wy­wa­li się tak, jak zwy­kle za­cho­wu­ją się miesz­kań­cy wsi wobec kogoś no­we­go, ob­ce­go, czyli tak, jakby ją spraw­dza­li. Wie­dzia­ła, że bę­dzie mu­sia­ła się naj­pierw wy­ka­zać, zanim za­czną ją trak­to­wać jak swoją. Byli jej też jed­nak bar­dzo cie­ka­wi i ukry­wa­li to z tru­dem. Pła­ci­li jaj­ka­mi, mar­chwią, serem, włócz­ką i mąką. Ktoś przy­niósł nawet po­rząd­ne pęto su­szo­nej, aro­ma­tycz­nej kieł­ba­sy, którą na­tych­miast za­in­te­re­so­wał się jej kot. Oglą­da­ła ich i osłu­chi­wa­ła, py­ta­ła o do­le­gli­wo­ści, da­wa­ła mie­szan­ki ziół i obie­cy­wa­ła, że spo­rzą­dzi dla nich maści. 

My­śla­mi była jed­nak zu­peł­nie gdzie in­dziej. Las wciąż śpie­wał dla niej nocą, a gdy pie­li­ła grząd­ki, przy­la­ty­wa­ły do niej ptaki. Urzą­dza­ły sobie wokół niej go­ni­twy rów­nież wtedy, gdy cho­dzi­ła po­roz­my­ślać. Coraz bar­dziej pra­gnę­ła tam wró­cić. 

 

*

 Nad rzeką uno­sił się wie­czor­ny opar. Prze­cha­dza­ła się pa­trząc co i raz na drugi brzeg, gdzie świetliki roz­po­czy­na­ły wła­śnie spektakl. Wi­dzia­ła je mnó­stwo razy jako dziec­ko. Ale teraz miała wra­że­nie, że tań­czą dla niej. Do­szła do mostu i po­czu­ła ogrom­ną ocho­tę by przejść na drugą stro­nę, choć wie­dzia­ła, że nie po­win­na. Prze­strze­ga­li ją prze­cież… Chcia­ła jed­nak znowu po­czuć tę nie­uchwyt­ną obec­ność cze­goś pięk­ne­go i ma­gicz­ne­go. Pod­su­nę­ła su­kien­kę wyżej, do sa­mych ud. Drew­no pod jej sto­pa­mi było wil­got­ne i śli­skie. Nagle usły­sza­ła cichy trzask, jakby ktoś na­stą­pił na suchą gałąź. Spoj­rza­ła przed sie­bie i nim zdą­ży­ła się zo­rien­to­wać co się dzie­je, ru­nę­ła do wody. Wokół jej rąk i nóg oplo­tły się nici wo­do­ro­stów. Szarp­nę­ła się, lecz tylko bar­dziej się w nie za­plą­ta­ła. Szu­ka­ła rę­ka­mi cze­goś sta­bil­ne­go, czego mo­gła­by się zła­pać. W gło­wie jej szu­mia­ło i sły­sza­ła dziki stu­kot swo­je­go serca. Strasz­li­wie bra­ko­wa­ło jej po­wie­trza. Czuła, że nie wy­trzy­ma już ani se­kun­dy dłu­żej.

 Ock­nę­ła się, gdy coś ude­rzy­ło ją w plecy. Pu­ści­ła wodę nosem. Pró­bo­wa­ła ka­słać i wy­mio­to­wać jed­no­cze­śnie. Do­pie­ro po chwi­li zdała sobie spra­wę z tego, że jest na brze­gu. I że nie jest sama.

 

*

– Ura­to­wa­łeś mnie, panie – po­wie­dzia­ła wciąż się trzę­sąc, choć była już prze­bra­na w suche odzie­nie i otu­lo­na w cie­pły płaszcz po­dróż­ny.

Podał jej kubek go­rą­cych ziół i do­rzu­cił jesz­cze do pieca. Gdy przy niej usiadł, po­wio­dła spoj­rze­niem po jego na­giej pier­si, wy­ła­nia­ją­cej się spod koca, któ­rym był owi­nię­ty. Jego ubra­nie su­szy­ło się przy ogniu. 

– Znowu szu­ka­łaś wra­żeń, pani. – Uśmiech­nął się. 

– Tak, choć nie ta­kich, jakie zna­la­złam – przy­zna­ła. – Ale te rów­nież bar­dzo mi się po­do­ba­ją – wy­szep­ta­ła do­ty­ka­jąc jego skóry.

Ich oczy się spo­tka­ły i nie wy­da­wał się jej teraz tak onie­śmie­lo­ny. Pa­trzył na nią z za­cie­ka­wie­niem i cze­kał na jej ruch. Czuła to. Przy­su­nę­ła do niego usta ze świa­do­mo­ścią, że robi wła­śnie coś cał­ko­wi­cie nie­sto­sow­ne­go. Lecz wcale nie miała ocho­ty się przed tym po­wstrzy­mać. Pra­gnie­nie na­ra­sta­ło w niej od wielu dni, lecz tego, co spra­wia­ło, że czuła się w ten szcze­gól­ny spo­sób nie dało się do­tknąć ani zo­ba­czyć. A męż­czy­zna, który ją dziś ura­to­wał i sie­dział teraz obok niej, był praw­dzi­wy. Mogła po­czuć jego za­pach, po­sma­ko­wać skóry, usły­szeć szyb­kie bicie jego serca i za­to­nąć w jego spoj­rze­niu. 

Po­ca­ło­wał ją nie­spiesz­nie, a ona od­na­la­zła pod kocem jego cie­płe, gład­kie ciało. We­ssał się w jej szyję, przy­cią­ga­jąc ją do sie­bie, a potem po­czu­ła, jak jego palce suną po jej skó­rze, sto­pie, ko­st­ce, łydce, coraz wyżej. Spoj­rzał w jej oczy, gdy jego dłoń za­wę­dro­wa­ła mię­dzy jej uda, a ona drgnę­ła i wy­pro­sto­wa­ła się. Wy­glą­dał teraz dra­pież­nie i taki po­do­bał jej się znacz­nie bar­dziej. 

 

*

Nie po­tra­fi­ła opa­no­wać uśmie­chu, który wy­pły­wał z jej wnę­trza, gdy za­mia­ta­ła ran­kiem chod­ni­czek do chaty. Gdy wy­cho­dził od niej przed świ­tem było jej aż głu­pio, że tak bar­dzo dała się po­nieść. To, co wy­da­rzy­ło się mię­dzy nimi było dzi­kie i bar­dzo speł­nia­ją­ce. Trud­no jej było po­mie­ścić wszyst­kie uczu­cia, które w niej wez­bra­ły.

Ten uśmiech to­wa­rzy­szył jej przez cały dzień, a gdy przy­cho­dzi­li do niej lu­dzie z wio­ski, była roz­ko­ja­rzo­na i nie­obec­na. Nocą jed­nak do­pa­dły ją myśli. Krę­ci­ła się w łóżku nie mogąc za­snąć. Do­pie­ro teraz do­tar­ło do niej, że nic prze­cież o nim nie wie. Czy miesz­ka we wsi? Czy ma żonę, która cze­ka­ła na niego po­przed­niej nocy? Uzna­ła, że by­ło­by dziw­ne, gdyby nie miał. Tylko, czy to mia­ło­by dla niej ja­kie­kol­wiek zna­cze­nie? 

Znowu usły­sza­ła kroki wokół chaty i po­czu­ła nie­po­kój. Go­rącz­ko­wo pró­bo­wa­ła sobie przy­po­mnieć czy na pewno za­ry­glo­wa­ła drzwi, gdy roz­le­gło się pu­ka­nie. Za­mar­ła. Scho­wa­ła nóż za ple­ca­mi i bar­dzo po­wo­li zbli­ży­ła się do wej­ścia. Na­słu­chi­wa­ła. Aż od­sko­czy­ła, gdy pu­ka­nie roz­le­gło się znowu. Zwol­ni­ła za­suw­kę, a potem ostroż­nie uchy­li­ła drzwi. 

– Och, ależ mnie wy­stra­szy­łeś, panie – za­śmia­ła się wi­dząc jego twarz.

Ulga spły­nę­ła po jej ple­cach aż do stóp. 

– Prze­pra­szam. – Uśmiech­nął się. – Wy­bacz, że zbu­rzy­łem twój spo­kój, pani.

– Spo­kój? – za­śmia­ła się. – Wczo­raj do­świad­czy­łam pierw­szej spo­koj­nej nocy odkąd tu przy­by­łam – po­wie­dzia­ła i za­wsty­dzi­ły ją te słowa.

– Chcia­ła­byś, abym dziś także ci to­wa­rzy­szył? – za­py­tał nie­śmia­ło, a ona wcią­gnę­ła go do środ­ka, bez żad­ne­go wa­ha­nia.

Ko­cha­li się tak, jakby jutro miał się skoń­czyć świat, a gdy le­że­li wtu­le­ni w sie­bie, nadzy i zdy­sza­ni, czuła się na­praw­dę szczę­śli­wa. 

– Obie­caj mi, że nie bę­dziesz tam cho­dzi­ła, pani – wy­szep­tał pa­trząc jej w oczy.

– Do lasu?

Ski­nął głową. Za­wa­ha­ła się. Prze­cież tak bar­dzo chcia­ła tam wró­cić. Chcia­ła znowu zo­ba­czyć wi­ru­ją­ce w po­wie­trzu li­ście, zna­leźć się wśród tam­tych drzew, po­dą­żyć za je­le­niem, a przede wszyst­kim po­czuć obec­ność Pana Lasu. Lecz nie miała prze­cież żad­nej pew­no­ści, że jej nie skrzyw­dzi. Nie miała nawet po­ję­cia czym był. Za to męż­czy­zna, któ­re­go cie­pło czuła tuż obok dał jej roz­kosz i po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa. Trosz­czył się o nią. I pa­trzył na nią w tak cu­dow­nie tę­sk­ny spo­sób.

– W takim razie ty obie­caj, że bę­dziesz tu przy­cho­dził każ­dej nocy. – Zde­cy­do­wa­ła w końcu. 

– Pra­wie każ­dej. – Zgo­dził się. 

– Poza peł­nią? – Unio­sła brew, a on ro­ze­śmiał się szcze­rze. 

 Spę­dza­li odtąd razem nie­mal każdą noc. Przy­cho­dził wie­czo­ra­mi i zni­kał bla­dym świ­tem. Mówił jej o du­chach opie­kuń­czych, le­śnych stwo­rze­niach, ru­sał­kach, dzi­wo­żo­nach, bo­gin­kach wa­bią­cych męż­czyzn w knie­ję i po­ry­wa­ją­cych dzie­ci z ko­ły­sek. Ona od­wdzię­cza­ła mu się opo­wie­ścia­mi o magii i mie­ście, w któ­rym miesz­ka­ła w cza­sach nauki. Uwiel­bia­ła jak przy­glą­dał się z cie­ka­wo­ścią, gdy przy­go­to­wy­wa­ła maści i elik­si­ry i jak za­wsze słu­chał jej całym sobą. Czuła się wtedy tak, jakby była samym cen­trum świa­ta. 

 

*

Wy­da­wa­ło się, że wokół pa­nu­je nie­mal ide­al­na cisza, ona jed­nak sły­sza­ła ci­chu­teń­kie po­trza­ski­wa­nia drzew, pły­ną­cych w nich soków, drą­żą­cych glebę ży­ją­tek i bicie wielu ma­łych serc. Stała na po­la­nie po­śród gaju i miała po­czu­cie, że to miej­sce do niej mówi. A wła­ści­wie… że te wszyst­kie dźwię­ki ukła­da­ją się w me­lo­dię, którą nu­ci­ła, gdy była tu po raz pierw­szy. I naraz do­tkli­wie zdała sobie spra­wę z tego, że nie po­win­na prze­cież tego sły­szeć, lecz te dźwię­ki były teraz czę­ścią niej samej. 

 

*

Ock­nę­ła się zlana potem i wy­stra­szo­na. Tulił ją i gła­dził po wło­sach, do­pó­ki się nie uspo­ko­iła. Trud­no było ten sen na­zwać kosz­ma­rem, bo niby nie dzia­ło się w nim nic złego. Od­czu­wa­ła jed­nak silny lęk, gdzieś głę­bo­ko we­wnątrz i miała wra­że­nie, jakby coś wciąż peł­za­ło pod jej skórą. To nie był pierw­szy raz, gdy śniła o tam­tym gaju. Dzia­ło się to zwy­kle w te noce, gdy nie było go u jej boku. Wtedy go­rzej spała. Drę­czy­ły ją od­le­głe echa i po­czu­cie, że coś czai się bar­dzo bli­sko. 

– Nie cze­kaj na mnie jutro, pani – wy­szep­tał gła­dząc jej twarz.

Po­ki­wa­ła głową. Pra­gnę­ła za­py­tać go co robi w te noce, gdy nie jest z nią, lecz bała się usły­szeć o tym, że w jego życiu jest ktoś jesz­cze. Wo­la­ła­by do­wie­dzieć się, że zmie­nia się wtedy w żądną krwi be­stię ob­ło­żo­ną klą­twą, niż że znika by wsu­nąć się do in­ne­go łóżka. Uzna­ła, że pew­nych rze­czy le­piej nie wie­dzieć.

 

*

– Puk! Puk! – Roz­le­gło się przy drzwiach, gdy wie­trzy­ła i za­mia­ta­ła cha­łu­pę.

Chłop mu­siał po­rząd­nie się schy­lić, gdy wcho­dził do izby, a gdy się wy­pro­sto­wał wy­stra­szy­ła się, że ude­rzy głową w sufit.

– Roz­go­ści­łaś się tu zna­ko­mi­cie, pani, jak widzę! – Wy­cią­gnął w jej stro­nę dłoń wiel­ką jak bo­chen chle­ba.

Wy­tar­ła ręce w far­tuch i uści­snę­ła ją na po­wi­ta­nie. Za­sko­czył ją tym ge­stem. Lu­dzie nie wi­ta­li się tak tutaj z ko­bie­ta­mi. Nie za­cho­wy­wał się także jak ktoś, kto przy­by­wa ze spra­wą do zie­lar­ki.

– Wy­bacz, pani, że przy­cho­dzę się przy­wi­tać do­pie­ro teraz, ale spra­wy mia­łem w sto­li­cy i długo za­ba­wi­łem. Wró­ci­łem wczo­raj, późno na do­da­tek. Ale sły­sza­łem, że już tu sobie dzia­łasz. Ha! Nawet ko­cu­ra wi­dzia­łem na po­dwó­rzu! Trza ci cze­goś? – do­py­tał do­no­śnym gło­sem o jo­wial­nym tonie, od któ­re­go zda­wa­ła się drżeć pod­ło­ga w cha­cie.

Jej nie­ro­zu­mie­ją­cy wyraz twa­rzy spra­wił, że dodał po­spiesz­nie: – Hen­ryk je­stem. Go­spo­darz.

 Za­la­ła ją fala go­rą­ca, a jej serce za­trze­po­ta­ło w pier­si ni­czym uwię­zio­ny w dło­niach wró­bel. W jej gło­wie eks­plo­do­wał chór pytań, a było ich tak wiele, że nie była w sta­nie wy­od­ręb­nić żad­ne­go poza tym, które wy­brzmie­wa­ło naj­gło­śniej: “Go­spo­darz?”. Ogrom­nym wy­sił­kiem woli zdo­ła­ła się opa­no­wać i uśmiech­nę­ła ład­nie.

– Och, prze­pra­szam, Hen­ry­ku. Na­stia. – Ści­snę­ła jego dłoń raz jesz­cze. – Wy­bacz, tro­chę dziś je­stem roz­tar­gnio­na. Źle spa­łam. Mam wszyst­ko, dzię­ku­ję. Za­dba­łeś o pomoc dla mnie – rze­kła pa­trząc uważ­nie na jego re­ak­cję. Może go przy­słał?

– Ach, po­dej­rze­wam, że stary Ma­ciej­ka nie zadał sobie wię­cej trudu niż wpu­ścić cię do chaty i po­ka­zać pal­cem, gdzie leży drew­no. – Mach­nął ręką. – Ale widzę, żeś pani za­rad­na i ro­bot­na ko­bit­ka! – za­gwiz­dał z uzna­niem, przy­glą­da­jąc się do­brze za­opa­trzo­ne­mu skła­dzi­ko­wi drew­na. – Na wycie z lasu, też jak widzę, od­por­naś.

– A mam się czego oba­wiać? 

– Jak to ma­wia­ją, póki kieł­ba­ską nie zwa­bisz liska, to się ustrze­żesz od jego pyska – za­żar­to­wał, a ona za­śmia­ła się wy­mu­sze­nie, lecz w głębi duszy nie było jej do śmie­chu.

Jesz­cze tego sa­me­go po­po­łu­dnia wy­bra­ła się do wsi roz­py­tać o ja­sno­wło­se­go męż­czy­znę o nie­bie­skich oczach. 

Nikt o nim nie sły­szał.

 

*

Tuż przed za­cho­dem słoń­ca usia­dła nad brze­giem rzeki i przy­glą­da­ła się ścia­nie lasu, która wy­glą­da­ła teraz, jakby była uśpio­na. Gdy spę­dzał z nią noce nie sły­sza­ła żad­ne­go skra­da­nia się wokół cha­łu­py, żad­nych szep­tów, od­le­głych krzy­ków, na­wo­ły­wań i szumu wia­tru, który nucił jej me­lo­dię. Są­dzi­ła z po­cząt­ku, że tylko nie zwra­ca­ła na to wszyst­ko uwagi, teraz wcale nie była tego pewna. Nigdy nie po­wie­dział, że jest go­spo­da­rzem. To ona tak są­dzi­ła. Nigdy ani razu nie za­py­ta­ła go kim jest. Nawet nie znała jego imie­nia. Wła­ści­wie o nic go nie py­ta­ła. Czy mógł być nim? Panem Lasu? W jaki spo­sób ją oca­lił, gdy wpa­dła do rzeki? Tylko dla­cze­go sam nie za­plą­tał się w wo­do­ro­sty? Czy to on wy­ma­lo­wał na li­ściach jej twarz? I czy duch lasu w ogóle może mieć ludz­ką po­stać? Czy nie po­wi­nien ra­czej być wszę­dzie i ni­g­dzie za­ra­zem? W każ­dym li­ściu, chrząsz­czu i nie­sio­ny skrzy­dła­mi każ­de­go z pta­ków? Czy to moż­li­we, że przy­brał ją dla niej?

Na­stio… – Usły­sza­ła nagle i drgnę­ła.

To było jak szept albo tylko tchnie­nie wia­tru. Jakby jej imię było w szu­mie drzew. Dla­cze­go kazał jej obie­cać, że nie pój­dzie już do lasu? Spoj­rza­ła jesz­cze raz na ścia­nę drzew. Uzna­ła, że musi tam wró­cić. 

 

*

Otu­li­ła się szczel­niej płasz­czem, jakby miał nie tylko ją ogrzać, lecz także stać się jej bez­piecz­nym schro­nie­niem, ni­czym pie­rzy­na, pod którą nie może wejść żaden po­twór. Wciąż sły­sza­ła swoje imię szep­ta­ne na ty­sią­ce spo­so­bów i im głę­biej szła w las, tym wy­raź­niej­sze się zda­wa­ło. To­wa­rzy­szy­ły jej świe­tli­ki i znowu czuła czy­jąś obec­ność. Przed nią ma­ja­czy­ła nie­bie­ska­wa łuna i była pewna, że to tam musi iść. Stam­tąd do­cho­dzi­ła me­lo­dia jej pie­śni. Wy­szła na po­la­nę, ską­pa­ną teraz w świe­tle księ­ży­ca. Trawa była wil­got­na i czuła jej chłód pod sto­pa­mi. Od­bie­ra­ła też wi­bra­cję magii, sil­niej­szą niż wtedy, za dnia. Kie­li­chy kwia­tów, otwar­te sze­ro­ko, mie­ni­ły się sre­brzy­ście, jakby skrzy­ły się od rosy. Wy­glą­da­ły nadzwyczaj pięk­nie. Nad po­la­ną mię­dzy drze­wa­mi uno­sił się opar i bił stam­tąd chłód. Miała teraz wra­że­nie, że to wła­śnie drze­wa śpie­wa­ją. To była pieśń dla jej uszu. Duch lasu zro­bił to dla niej i to było pięk­ne, lecz na­pa­wa­ło ją lę­kiem. Tak jak w jej śnie. Bo wśród tego śpie­wu było coś jesz­cze. Jakby ciche łka­nie, bła­ga­nie i krzyk. 

Przy­su­nę­ła ucho do pnia jed­ne­go z drzew. Tak, to do­cho­dzi­ło ze środ­ka. Od­sko­czy­ła, gdy usły­sza­ła spa­zma­tycz­ny płacz. Po­de­szła do in­ne­go drze­wa, które zda­wa­ło się do niej mówić. Szept był jed­nak nie­wy­raź­ny i nie mogła go zro­zu­mieć. Miała wra­że­nie, że do­cho­dzi z głębi, jakby… spod ziemi. Ro­zej­rza­ła się ner­wo­wo wokół, lecz ni­ko­go nie do­strze­gła. Uklę­kła i słu­cha­ła znowu. Szu­ka­ła źró­dła tego dźwię­ku. Przy­ło­ży­ła ucho do ziemi, nadal jed­nak słowa po­zo­sta­wa­ły dla niej ta­jem­ni­cą. Drżą­cy­mi dłoń­mi za­czę­ła kopać. Zie­mia pod­da­wa­ła jej się bar­dzo lekko. Ktoś bar­dzo chciał zo­stać usły­sza­ny. Teraz trzę­sła się już cała i uświa­do­mi­ła sobie, że ma mokrą twarz. Pła­ka­ła. Jej palce tra­fi­ły na coś mięk­kie­go i dosyć cie­płe­go. Coś, czego nie po­win­no tam być. Ostroż­nie od­gar­nę­ła zie­mię i do­strze­gła ruch. Ze­mdli­ło ją. Coś pró­bo­wa­ło stam­tąd wyjść. Sły­sza­ła teraz sza­leń­cze ło­po­ta­nie swo­je­go serca, które wy­peł­nia­ło całą jej głowę. Prze­mo­gła strasz­li­we obrzy­dze­nie i przy­su­nę­ła ucho bli­żej. Usły­sza­ła cichy szept, który prze­nik­nął jej duszę lodem:

Ucie­kaj…

 Od­sko­czy­ła jak opa­rzo­na. To były usta. Czy­jeś usta! Po­ru­sza­ły się! Szep­ta­ły! A ko­bie­ta, do któ­rej na­le­ża­ły była pod tym drze­wem. Mu­sia­ło wy­ro­snąć z niej, czer­pać z jej soków! Od­wró­ci­ła się gwał­tow­nie i ro­zej­rza­ła wokół. To nie był gaj. To było cmen­ta­rzy­sko. Do­strze­gła świe­żo roz­ko­pa­ną zie­mię i au­to­ma­tycz­nie do­tknę­ła swo­je­go brzu­cha. To grób. Jej grób. Bę­dzie na­stęp­na. Czy nie o tym wła­śnie był ten sen, któ­re­go tak się lę­ka­ła? Stała się jego ob­lu­bie­ni­cą, ma­lo­wał na li­ściach jej twarz, a potem wy­peł­nił jej brzuch na­sie­niem… 

Naraz do­tar­ło do niej, że nikt już nie śpie­wa. Cisza świ­dro­wa­ła teraz bo­le­śnie uszy i na­pa­wa­ła grozą. Po­czu­ła, że coś czai się za nią w mroku. Trza­snę­ła sucha gałąź, a jej głowę wy­peł­nił krzyk do­by­wa­ją­cy się ze wszyst­kich ota­cza­ją­cych drzew i prze­ni­ka­ją­cy zie­mię pod sto­pa­mi:

Ucie­kaj!

Ze­rwa­ła się prze­ra­żo­na, ni­czym za­szczu­te zwie­rzę. Bie­gła krętą ścież­ką, choć ledwo od­naj­dy­wa­ła ją w mroku i co chwi­lę się po­ty­ka­ła. Roz­trzę­sio­ne nogi od­ma­wia­ły jej po­słu­szeń­stwa. Czuła, jakby drze­wa były coraz bli­żej niej, jakby wy­cią­ga­ły do niej swoje ra­mio­na. Szep­ta­ły jej imię. Ten las na­le­żał do niego. 

Wy­pa­dła na dukt i pę­dzi­ła co sił, a płuca pa­li­ły ją jakby wy­peł­niał je ogień. Wrza­snę­ła z prze­ra­że­niem, gdy nie­mal wpa­dła na ja­kieś zwie­rzę na samym środ­ku trak­tu. Je­le­nia lub łanię. Po­win­no się spło­szyć, lecz stało w cał­ko­wi­tym bez­ru­chu. Spró­bo­wa­ła je prze­pę­dzić, lecz nie za­re­ago­wa­ło. Po­win­no było za­re­ago­wać! Nie wi­dzia­ła już dokąd bie­gnie. Po­tknę­ła się i ru­nę­ła bo­le­śnie na zie­mię. Jej oczy były za­la­ne łzami i z tru­dem ła­pa­ła od­dech. Wsta­ła i ledwo trzy­ma­jąc się na no­gach do­tar­ła do kra­wę­dzi lasu. Do­tknę­ła stopą mo­krej belki mostu. Była strasz­li­wie śli­ska. Za­łka­ła z bez­sil­nej roz­pa­czy. Nie zdoła po niej przejść. Nie teraz, gdy jej ciało jest tak ro­ze­dr­ga­ne. W do­sko­na­łej ciszy, która za­pa­no­wa­ła wokół, roz­le­gły się słowa jej pio­sen­ki. Tym razem jed­nak nie była tylko me­lo­dią nu­co­ną przez las.

 

Bo­sy­mi stopy stą­pasz po świe­cie

Z wia­trem we wło­sach i słoń­cem na twa­rzy

Po­wiedz mi po­wiedz, pięk­ny mój kwie­cie

Kto to od­gad­nie co się wy­da­rzy?

 

***

Dziew­czy­na sie­dzia­ła na ka­mien­nej ławce, za­pa­trzo­na w żół­to-czer­wo­ny liść. Był już wie­czór i na nie­wiel­kim skwe­rze wśród uśpio­nych ka­mie­nic, zdą­ży­ło się już zro­bić chłod­no. Miało się też wra­że­nie, że drze­wo, które wła­śnie za­czy­na­ło roz­wi­jać kie­li­chy kwia­tów, spo­wi­ja de­li­kat­na, nie­bie­ska­wa mgieł­ka. 

Po­zwo­lił jej odejść? za­py­ta­ła po dłu­giej ciszy.

Nie­któ­rzy mówią, że tak. Po­wia­da­ją też, że spa­li­ła tamtą cha­łu­pę, żeby już żadna ko­bie­ta nigdy nie po­dzie­li­ła jej losu. Są i tacy, któ­rzy twier­dzą, że spa­li­ła cały las za­śmiał się smut­no.

A co stało się z Le­szym?

Ponoć zgi­nął, gdy wy­pa­li­ło się ostat­nie drze­wo. Był wszak tylko du­chem tego lasu urwał i na­my­ślał się przez chwi­lę. Ale inni twier­dzą, że nie było żad­ne­go Pana Lasu, że męż­czy­zna, który do niej przy­cho­dził, był cho­wań­cem albo dwo­ro­wym. Du­chem, który opie­ko­wał się jej obej­ściem.  Uśmiech­nął się. Choć są i tacy, co po­wie­dzą, że to był lu­bi­czek, duch opie­kuń­czy mi­ło­ści i cie­le­snych unie­sień. Taki, o któ­rym nie da się już za­po­mnieć, gdy raz za­pro­si się go pod strze­chę. 

Skoro tak, to dla­cze­go spro­wa­dził śmierć na te, które go po­ko­cha­ły? 

Po­wia­da­ją, że wcale tego nie chciał. A gdy pro­sił ją, żeby nigdy nie wra­ca­ła do tego lasu, to nie po to, żeby nie od­kry­ła jego mrocz­nej ta­jem­ni­cy, lecz chcąc ją przed tym losem uchro­nić. Bo las miał swoją Panią, która była okrut­nie o niego za­zdro­sna. I to ona sa­dzi­ła drze­wa we wciąż ży­ją­cych cia­łach ko­biet, które on po­ko­chał. 

Dla­cze­go jej na to po­zwa­lał?!  obu­rzy­ła się dziew­czy­na.

Być może ko­chał rów­nież ją… – Wzru­szył ra­mio­na­mi. – Choć kto wie, może po pro­stu nie mógł nic zro­bić.

Co stało się z nią potem? za­py­ta­ła z odro­bi­ną na­dziei w gło­sie.

W za­koń­cze­niu tej hi­sto­rii jest wię­cej pytań niż od­po­wie­dzi. Są je­dy­nie do­my­sły… Nie­któ­rzy po­wia­da­li, że zmar­ła wkrót­ce potem, gdy drze­wo, które w niej za­siał za­czę­ło kieł­ko­wać, a tu był stary cmen­ta­rzyk, na któ­rym ją po­cho­wa­no.

Po­wiódł spoj­rze­niem po skwer­ku. 

A inni? Uśmiech­nę­ła się dziew­czy­na.

On także się za­śmiał.

Inni uwa­ża­ją, że ucie­kła razem z nim od­rzekł i do­strze­gła, że jego oczy się za­szkli­ły.

Mil­cze­li długo.

A jesz­cze inni, że tu był kie­dyś las i to jest ostat­nie drze­wo, które z niego oca­la­ło rze­kła w końcu. A pan wciąż się nim opie­ku­je… Po­pa­trzy­ła na mio­tłę opar­tą o jego ko­la­na, a potem spoj­rza­ła w jego oczy. Smut­ne. I bar­dzo nie­bie­skie.

 

Koniec

Komentarze

Przeczytawszy.

Dopiero co ukończyła szkołę magii i… → Może jakieś imię przed dopiero…

– No, to rozgość się, Pani. → Czy Pani z dużej?

To już o szczegóła się jego pytaj – mężczyzna uchylił czapkę i wyszedł. → ,,,szczegóły…

Postanowiła zrobić rekonesans okolicy. → Miś wolałby rozpoznanie, mniej wojskowo.

Nie była pewna czy czuje się obserwowana bo jest tak w istocie, czy tylko to sobie wyobraziła. → przecinki przed  pierwszym czy i bo

Noc przyniosła jej zrozumienie (+,) dlaczego inne dziewczyny tak szybko uciekały z tego miejsca. 

Przecinków chochlik jeszcze więcej pozjadał, ale znajdź te miejsca sama, najlepiej czytając powoli swój tekst. 

 

lis próbujący zakraść się do kurnika, gdy dorobi się swojego ptactwa. → lis?

Była uśpiona. → ???

 

Na tym kończę łapankę, mądrzejsi zrobią to lepiej i korzystaj z ich uwag, bo tutaj wszyscy życzą Ci dobrze.

Całość misiowi się spodobała. Powodzenia.

 

 

Przybyłem, przeczytałem.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Koala75, Misiu! Dzięki za wnikliwe i cenne uwagi. Przecinki nigdy nie były mocną stroną mojej twórczości. Raczej jej “mroczną” stroną :-) Obawiam się również, że niezależnie od tego, jak wolno bym ten tekst czytała, niewiele mi to pomoże.

Zachowałam Pani i Pan z dużych liter wszędzie tam, gdzie to mogłoby zostać użyte zamiast imienia. Taką miałam koncepcję, choć nie upieram się, że zgrabną.

“Szczegóła” też celowo – tak mi bardziej pasowało do tego wąsatego typa z brzuszkiem.

Cała reszta już jeno przeoczeniem lub chochlików rozpanoszeniem nadmiernem.

Bardzo mi miło, że poświęciłeś czas na tę łapankę! 

Ładne, baśniowe. Czytałem z przyjemnością. Pana lasu przewidziałem, podejrzanie piękny był ten romans, a mężczyzna zbyt tajemniczy i doskonały. ;) Wytłumaczenie na koniec, dlaczego niebieskooki nie chciał, żeby dziewczyna szła do lasu było przekonujące i ogólnie historia dobrze się spina. Dominuje klimat i opis, chociaż akcja i dramaturgia też są. Pomysł z kobietami, z których wyrastają drzewa robi wrażenie (kulminacja to chyba te usta poruszające się pod ziemią).

Sądziłem, że dziewczyna użyje swoich czarów w jakimś krytycznym momencie, na przykład, żeby uciec z lasu, ale tego nie zrobiła.

Dla mnie pół na pół. Niby jest folkowo i baśniowo, miejscami interesująco, ale czegoś mi zabrakło. Nie wciągnęło mnie. Może przez ten wątek romansowy? Niewprawnym okiem wychwyciłem też sporo powtórzeń.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

kronos.maximus – dziękuję za miłe słowa i że zwróciłeś uwagę na te rzeczy, które się udały. Bardzo zgrabnie je wyklarowałeś. 

 

Zapewne prawdziwie zaskakującym zakończeniem byłoby takie, w którym tajemniczy, niebieskooki mężczyzna zmieniałby się przy pełni księżyca w Henryka :-D Albo gdyby to Henryk okazał się Panem Lasu. I pewnie dla wielu czytelników silniej powiałoby wówczas grozą ;-)

A nad czarami się głowiłam, przyznaję. Lecz o ile w filmie reżyserowanym przez Petera Jacksona, Nastia galopująca na grzbiecie jelenia mogłaby prezentować się znakomicie, to opis tego wydawało mi się po prostu zbyt zabawny. Poza tym – jakiekolwiek zwierzę zdołałaby wezwać na pomoc lub pragnęła wykorzystać, wciąż byłaby jedynie jak mała dziewczynka, która bije starszego kolegę pluszowym misiem. Wszak ten las należy do niego. Choć przyznam, że ten wątek wciąż nie domknął się w mojej głowie ;-)

 

 

Hej!

 

Nic tam zza rzeki jesz­cze wpraw­dzie nie przy­la­zło(,) ale dużo już dzie­wu­szek pró­bo­wa­ło tu osiąść i rzad­ko która miała nerwy, żeby wy­trzy­mać dłu­żej niż parę mie­się­cy, nie­któ­re to i dni parę nawet.

Zabrakło przecinka.

 

Wiele mło­dych ab­sol­wen­tek, mu­sia­ło przejść naj­pierw przez żmud­ną pracę dla ja­kiejś sta­rej, do­brze już usta­wio­nej cza­ro­dziej­ki, czę­sto ka­pry­śnej i trak­tu­ją­cej swoje po­moc­ni­ce podle i dając im tylko lichy kąt gdzieś za pie­cem.

Mocny makaron się z tego zrobił. :P

Podzieliłbym to na dwa zdania albo coś, bo trochę łatwo się zgubić.

 

No, to roz­gość się, Pani. Go­spo­darz przyj­dzie innym razem. To już o szcze­gó­ła się jego pytaj – męż­czy­zna uchy­lił czap­kę i wy­szedł.

Tutaj pani z małej litery myślę.

 

Za­pro­wa­dzi­ła do miej­sca, w któ­rym jej serce za­bi­ło moc­niej, a jej oczy wy­peł­ni­ły się zdu­mie­niem. 

Troszkę zaimkoza.

 

Były ni­czym płat­ki śnie­gu. Jeden z nich, nie­przy­zwo­icie czer­wo­ny, wpadł jej w ra­mio­na

Nie lepiej w ręce?

 

Jeśli ja­kieś zwie­rzę cza­iło by się do ataku, z pew­no­ścią by o tym wie­dzia­ła.

czaiłoby

 

Wciąż była pod wra­że­niem zda­rzeń tego dnia. Coś kryło się w tym lesie i choć wtedy, gdy tam była na­pa­wa­ło ją to lę­kiem, miała teraz wra­że­nie, że nie jest jej wro­gie.

 

Na li­ściu, który trzy­ma­ła w dło­niach była jej twarz.

Dużo byłów w tekście. Proponowałby tutaj zamienić na na przykład widniała jej twarz

 

To­wa­rzy­szył jej wtedy w lesie. Po­da­ro­wał jej ten liść, a teraz, w tych wszyst­kich dźwię­kach, które do­bie­ga­ły jej uszu, roz­po­zna­wa­ła me­lo­dię pie­śni, którą nu­ci­ła po­przed­nie­go dnia.

Nie po­tra­fi­ła opa­no­wać uśmie­chu, który wy­pły­wał z jej wnę­trza, gdy za­mia­ta­ła ran­kiem chod­ni­czek do chaty. Gdy wy­cho­dził od niej przed świ­tem było jej aż głu­pio, że tak bar­dzo dała się po­nieść. To, co wy­da­rzy­ło się mię­dzy nimi było dzi­kie i bar­dzo speł­nia­ją­ce. Trud­no jej było po­mie­ścić wszyst­kie uczu­cia, które w niej wez­bra­ły.

Oj.

 

Wy­bacz, Pani, że przy­cho­dzę się przy­wi­tać do­pie­ro teraz ale spra­wy mia­łem w sto­li­cy i długo za­ba­wi­łem.

Przecinek przed ale.

 

 Za­la­ła fala go­rą­ca, a jej serce za­trze­po­ta­ło w pier­si ni­czym uwię­zio­ny w dło­niach wró­bel. W jej gło­wie eks­plo­do­wał chór pytań, a było ich tak wiele, że nie była w sta­nie wy­od­ręb­nić żad­ne­go poza tym, które wy­brzmie­wa­ło naj­gło­śniej: “Go­spo­darz?”. Ogrom­nym wy­sił­kiem woli zdo­ła­ła się opa­no­wać i uśmiech­nę­ła ład­nie.

 

To była pieśń dla jej uszu. Duch lasu zro­bił to dla niej i to było pięk­ne, lecz na­pa­wa­ło lę­kiem. Tak jak w jej śnie. Bo wśród tego śpie­wu było coś jesz­cze. Jakby ciche łka­nie, bła­ga­nie i krzyk. 

 

No to tak.

Fanem romansów w fantastyce nie jestem, ale ostrzegałaś w przedmowie, więc marudzić na to nie będę. :P

Niemniej brakowało według mnie dokręcenia wszystkich śrubek. Tekst ma naprawdę dobre momenty, które niestety przysłaniane są błędami, niekiedy rażącymi. Sam święty nie jestem, ale wolę Tobie na to zwrócić uwagę, żebyś wiedziała nad czym pracować. Miałem momentami wrażenie, jakby niektóre sceny były pisane troszkę na kolanie. Brakowało im głębi, rozwinięcia, przez co czułem niedosyt.

Myślę, że gdyby tekst jeszcze trochę poleżał i byś go jeszcze kilka razy przejrzała, to mogłabyś wywalić część większych błędów (dzięki czemu lektura byłaby płynniejsza).

Ale!

Znalazły się także przyjemne elementy, jak niektóre opisy, czy wykorzystanie słowiańskich demonów w ten sposób. Zakończenie też miłe. Pisz dalej, chętnie zobaczę Twoje przyszłe teksty!

 

 

Może warto spróbować Betowania?

Powodzenia w konkursie i pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Tekst baśniowy w bardzo klasyczny sposób. Szczerze mówiąc, trochę zbyt ckliwy jak dla mnie, zwłaszcza opisy intymnej relacji bohaterów. Masz fajne pomysły, w stylu tych ciekawszych reinterpretacji bajek (kobiety zamienione w drzewa), i właśnie ten klimat mrocznej, niepokojącej baśni jest tu najlepszy.

Niestety wykonanie… No, nie jest tragicznie, ale dobrze też nie. Nie chcę teraz robić łapanki, ale jest trochę błędów stylistycznych. Tak jak Barbarian, na przyszłość polecam betowanie.

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Pan to słyszał? zapytała, a on zaśmiał się pod nosem, lecz nie odpowiedział.

Czy to prawda, że zasiał je duch lasu, który zakochał się w zwyczajnej kobiecie? nie odpuszczała, więc przerwał zamiatanie i znowu na nią popatrzył. Namyślał się nad czymś przez chwilę, po czym podniósł z ziemi jeden z opadłych liści i podał go jej. Miał bardzo żywą, żółto-czerwoną barwę.

To wypowiedź jednej osoby, a zapisałaś, jakby gadały dwie. A potem masz jeszcze narrację, wrzuconą w dialog.

Pan to słyszał? zapytała, a on zaśmiał się pod nosem, lecz nie odpowiedział. Czy to prawda, że zasiał je duch lasu, który zakochał się w zwyczajnej kobiecie? 

Nie odpuszczała, więc przerwał zamiatanie i znowu na nią popatrzył. Namyślał się nad czymś przez chwilę, po czym podniósł z ziemi jeden z opadłych liści i podał go jej. Miał bardzo żywą, żółto-czerwoną barwę.

 

Mówili, żeś Pani nie bojaźliwa

A czemu pani z dużej litery? Myślałam, że to jakaś zwyczajowa nazwa zielarki, ale potem masz również panów z dużej.

 

– No, to rozgość się, Pani. Gospodarz przyjdzie innym razem. To już o szczegóła się jego pytaj (PLUS KROPKA)Mmężczyzna uchylił czapkę i wyszedł.

Uchylanie czapki nie jest czynnością gębową.

 

Chata stała na skraju łąki, tuż nad rzeką, za którą zaczynały się drzewa. Ściana lasu wyglądała zupełnie zwyczajnie. Przed nią rozpościerały się rozlewiska z wynurzającymi się z nich kępami roślin.

Skoro zaraz las był zaraz za rzeką, to nie było przed nim rozlewiska. Albo rósł nad brzegiem rzeki, albo kawałek dalej, a rzeka rozlała.

rozlewisko «miejsce zalane wodą; też: naturalny zbiornik wody, powstały w terenie nisko położonym na skutek powodzi lub długotrwałych opadów»

 

Chata stała na skraju łąki, tuż nad rzeką, za którą zaczynały się drzewa. Ściana lasu wyglądała zupełnie zwyczajnie. Przed nią rozpościerały się rozlewiska z wynurzającymi się z nich kępami roślin. Pnie drzew odbijały się w gładkiej tafli ich wód. Postanowiła rozejrzeć się po okolicy. W pobliżu nie było żadnej innej chaty, a żeby dojść do wsi Brzegi, trzeba było przejść przez łąki. Nieopodal trafiła na stary dukt i most, dziś niemal całkiem zniszczony. Przeszła po jedynej zachowanej belce, bardzo ostrożnie, bo nie miała ochoty wpaść do wody, w której wiły się długie wstęgi wodorostów. Traktu niewątpliwie nikt dawno nie używał, a i most sprawiał wrażenie, jakby ktoś pomógł mu tak wyglądać.

A tu mam wrażenie, że się kierunki nieco zajączkują.

Mamy chatę, łąkę, a za nią rzekę i las. Do lasu ma nie chodzić. Potem piszesz, że do wsi trzeba przejść przez łąki. Domyślam się, że te łąki rozciągają się też w przeciwną stronę niż rzeka i las. Dziewczyna idzie się przejść. Na chłopski rozum idzie w stronę wioski, skoro właśnie o niej wspomniałaż, a tu nagle jest dukt i stary most. I pyk, dziewczyna jest po drugiej stronie i wchodzi do lasu.

 

Ten gaj wyglądał wręcz, jakby był starym, zapomnianym ogrodem.

Hmm, gaj w lesie?

gaj «niewielki las lub grupa drzew dziko rosnących»

 

Mimo, (BEZ PRZECINKA) że uważała się za bardzo odważną, obleciał ją teraz strach.

W połączeniu wyrazowam mimo że, mimo iż – nie stawiamy przecinka przed że.

 

Miała niepokojące wrażenie, że nie odnajdzie drogi powrotnej, że ten las nie pozwoli jej już stąd wyjść. Będzie mylił jej ścieżki i że wkrótce zorientuje się, że kręci się w kółko.

Hmm, kto będzie się kręcił w kółko, bo wygląda na to, że las.

 

Po powrocie do chaty rozpaliła w piecu i nastawiła zioła. Wciąż była pod wrażeniem zdarzeń tego dnia. Coś kryło się w tym lesie i choć wtedy, gdy tam była napawało ją to lękiem, miała teraz wrażenie, że nie jest jej wrogie. Zdawało się nią raczej zaciekawione. Zastanawiała się co by się stało, gdyby poszła za tym jeleniem.

Wiadomo, że tego dnia, w tym lesie nie poszła za tym jeleniem. Zaimki możesz spokojnie wywalić. Nie tylko z tego fragmentu, bo ta mania przewija się przez cały tekst.

 

– Przetrwałaś pierwszą noc, Pani, i nie uciekłaś? – Uusłyszała za sobą, gdy niosła wiadra z wodą. Odwróciła głowę i dostrzegła jasnowłosego mężczyznę o ładnych, bardzo niebieskich oczach. – Pozwól, że ci z tym pomogę – zaproponował.

Poradnik zapisu dialogów.

Skoro dziewczyna niesie akurat wiadra z wodą, to wiadomo, że z tymi wiadrami chce jej pomóc.

 

Masz tam jeszcze sporo podobnych problemów.

Generalnie czytało się nieźle, nawet uwzględniając babolki ;) Napięcie jest i rośnie. Historia nieco tajemnicza. Nie wiem, kiedy się dzieje, ale taka wolna amerykanka jeśli chodzi o seks nie zawsze była możliwa, a dziewczyna jakiś specjalnych wyrzutów sumienia nie ma. Nie jestem jakąś wielbicielką romansów, ale w sumie tu chyba jednak więcej obaw, niepokoju niż samego romansu.

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć, Emlisien!

 

Pobieżnie wyłapane:

Wszystko w tym lesie zdawało jej się w zupełnie normalne

do wykreślenia

– Uratowałeś mnie, Panie

– Znowu szukałaś wrażeń, Pani

to nie list, więc panie i panowie małą literą – to się przewija przez cały tekst

 

Trochę było cukierkowo do pewnego momentu, bo poszło w stronę romansową. Fajnie jednak skręciłaś w stronę horroru – las, który wyrósł na poprzednich zielarkach zrobił na mnie wrażenie. Fajnie pomyślane.

Co do wykonania, to mogłoby być lepiej. Oprócz technicznych rzeczy, których część wskazali przedpiścy, mi zabrakło trochę pazura w dialogach. Rozmowy w większości były raczej sprawozdawcze, lub informacyjne, a przez to brakowało w nich napięcia i przez to nie angażowały emocjonalnie i nie budowały ciekawszych relacji pomiędzy postaciami – to też zaważyło na tym, że zrobiło się cukierkowo.

Samo napięcie z kolei budowałaś opisami, scenami w lesie i faktycznie zaistniało, zrobiło swoją robotę, ale zamiast wprowadzić mnie od razu w klimat, musiało najpierw zamazywać tą słodkość.

Jeśli miałbym z tego wyciągnąć wniosek, to romans był zbyt ładny – wolałbym coś bardziej tajemniczego, a przez to nacechowanego większym pazurem. Próbowałaś to zrobić tą wątpliwością bohaterki, czy czasem chłopak nie ma żony itd., ale to były raczej rozważania zakochanej po uszy dziewczyny, która ma kochanka i stwierdza, że lepiej tego faktu nie zmieniać.

Ogólnie uważam, że to tekst, który ma dwa oblicza – jedno przesłodkie, do którego nie mam przekonania, a drugie, to bardziej horrorowe, które ograłaś całkiem fajnie.

 

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cześć, Krokus!

 

Dzięki za konkretne uwagi. Nazwałeś kilka trudnych do uchwycenia rzeczy i dałeś mi konkrety do przemyśleń. Takie komentarze są dla mnie najcenniejsze. Słodkość wprowadziłam tam z rozmysłem, dla kontrastu i zbudowania większego rozdźwięku między sielanką a mrokiem, czającym się w tle. Ale zamysł to jedno, a na ile to jest udane i jaki jest tego odbiór to drugie. Jeśli ta “słodkość” jest czymś, co przeszkadza w odbiorze i emocjonalne zanurzenie się w opowieść, to brzmi trochę jak jedzenie tortu z piachem. Niby nie ma go dużo, a jednak chrzęści między zębami :-) 

Pierwszy raz od straszliwie dawna pisałam coś tak krótkiego i to było dla mnie wyzwaniem. Bardzo odświeżającym.

 

Piękne dzięki raz jeszcze,

Em 

Irka_Luz

 

Dzięki za sporo technicznych i wnikliwych uwag oraz za przewodnik!

 

Skoro zaraz las był zaraz za rzeką, to nie było przed nim rozlewiska. Albo rósł nad brzegiem rzeki, albo kawałek dalej, a rzeka rozlała.

To chata stała tuż nad rzeką, za którą zaczynały się drzewa. Być może rzeczywiście w pierwszej chwili robi się wrażenie, że te drzewa też są tuż tuż. 

 

A tu mam wrażenie, że się kierunki nieco zajączkują. Mamy chatę, łąkę, a za nią rzekę i las. Do lasu ma nie chodzić. Potem piszesz, że do wsi trzeba przejść przez łąki. Domyślam się, że te łąki rozciągają się też w przeciwną stronę niż rzeka i las. Dziewczyna idzie się przejść. Na chłopski rozum idzie w stronę wioski, skoro właśnie o niej wspomniałaż, a tu nagle jest dukt i stary most. I pyk, dziewczyna jest po drugiej stronie i wchodzi do lasu.

Ciekawa jestem czy inni też mieli takie wrażenie, że z tego opisu wynika, że jak ona idzie się przejść to do wsi. Być może biorę to przez swój pryzmat, ale jak ja idę się przejść to raczej nie do wsi, tylko nad rzekę, łąki, do lasu, etc. Dlatego nie było tu dla mnie niespójności. Ale może rzeczywiście jest tu zaszyta sugestia – “Postanowiła rozejrzeć się po okolicy. W pobliżu nie było żadnej innej chaty, a żeby dojść do wsi Brzegi, trzeba było przejść przez łąki.”

 

Hmm, gaj w lesie?

gaj «niewielki las lub grupa drzew dziko rosnących»

Ten “gaj” miał być czymś innym jakościowo od reszty lasu. Dlatego użyłam tego określenia i opisałam go jak ogród. Masz jakąś sugestię jak można by to było określić, żeby było zgrabniej? 

 

Nie wiem, kiedy się dzieje, ale taka wolna amerykanka jeśli chodzi o seks nie zawsze była możliwa, a dziewczyna jakiś specjalnych wyrzutów sumienia nie ma.

Nie ma, oj nie ma ;-) [Jakichś btw]

 

Dziękuję Ci bardzo za dociekliwą analizę. Bardzo się w to wczytałaś! Dzięki za zwrócenie uwagi na niespójności i miejsca, w których można się w tym tekście trochę zgubić. No i za komplement! 

 

Pozdrowienia!

Em

 

 

BarbarianCataphract!

 

Dzięki za konkrety i wskazówki. No i za to, że chciało Ci się w tym tak pogrzebać i wypisać te wszystkie elementy. 

 

Sam święty nie jestem, ale wolę Tobie na to zwrócić uwagę, żebyś wiedziała nad czym pracować.

Z zewnątrz zawsze widać więcej. A przynajmniej – co innego. Nie powinnam się od tego nabawić nerwicy przecinkowo-zaimkowej ;-) 

 

Głębia i rozwinięcie – minie jeszcze chyba trochę czasu nim zdołam się tego nauczyć pisząc tekst na 30 tysięcy znaków (taki krótki!). Musiałam się tu mocno nagimnastykować, żeby utrzymać się w ryzach, a przy tym zbudować klimat i przypilnować spójności opowieści. Nie było to dla mnie łatwe. Ale cytując SNDWLKR – nie wyszło tragicznie ;-) A ja bym nawet powiedziała, że wyszło całkiem daleko od tragicznie.

 

Dziękuję za pozytywny akcent na koniec. Dodał mi otuchy. 

 

A, dzięki też za polecenie betowania, choć… trochę się boję. Opis, jaki znalazłam, wywołuje ból w okolicach woreczka żółciowego i lekkie krwawienie dziąseł. 

 

Praktycznie oznacza to dopuszczenie watahy żądnych rozpierduchy Bet do nowonarodzonego, cudownego, ciepluteńskiego od spoconych myśli dzie… płodu myśli Autora. Bety rozrywają tekst na strzępy, w szczególności błędy językowe, nielogiczności, dłużyzny, cienizny i nudzizny, a następnie zostawiają Autorowi krwawy ochłap przemielonych treści do ponownego pozszywania. Męcz się człowieku, co będzie ważne, a co nie, decyduj, skracaj, wydłużaj, zażywaj godzinę przed stosunkiem…

Jest betowanie w jakiejś opcji dla wrażliwych? :-D

 

Pozdrowienia,

Em

Jak na mój gust zbyt wiele tu romansu, a za mało pokazania tego, jak żyła dziewczyna i co robiła jako miejscowa zielarka.

Mam też wrażenie, że po skończeniu szkoły magii i zielarstwa, dziewczyna powinna się orientować, że napotkane w lesie drzewa do zwykłych nie należą, a kiedy zobaczyła na liściu swoją twarz, nabrać szczególnych podejrzeń i nieufności. A panna zachowuje się jak gąska, lekceważy wszelkie ostrzeżenia, zakłada klapki na oczy i durzy się w pierwszym poznanym młodzieńcu, nie przeczuwając, że w ten sposób nieuchronnie gotuje sobie zgubę.

Wykonanie, co stwierdzam z ogromną przykrością, pozostawia bardzo wiele do życzenia.

Mam nadzieję, Emilisien, że Twoje przyszłe opowiadania będą znacznie ciekawsze i zdecydowanie lepiej napisane.

 

za­pew­ni­ła go, a on po­ki­wał głową, choć wi­dzia­ła, że go nie prze­ko­na­ła. → Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

To już o szcze­gó­ła się jego pytaj. → Literówka. Bo jeśli to celowy zabieg, zdanie brzmi okropnie.

 

Po­środ­ku po­la­ny stały drze­wa… → Drzewa nie stoją, drzewa rosną. Polana to niezadrzewione, trawiaste miejsce w lesie. Skoro tam rosły drzewa, nie była to polana.

 

i wiel­kich kie­li­chach kwia­tów, które choć jesz­cze za­mknię­te i tak zro­bi­ły na niej wra­że­nie. → Dopóki kwiat się nie otworzy/ rozwinie, nie ma kielichów.

Proponuję: …i wiel­kich pąkach kwia­tów, które choć jesz­cze za­mknię­te i tak zro­bi­ły na niej wra­że­nie.

 

Ten gaj wy­glą­dał wręcz… → Gaj w lesie???

Za SJP PWN: gaj «niewielki las lub grupa drzew dziko rosnących»

 

czę­sto oglą­da­ła się za sie­bie. → Masło maślane – czy mogła oglądać się przed siebie?

Proponuję: …czę­sto oglą­da­ła się. Lub: …czę­sto spoglądała za sie­bie.

 

Po­czu­ła bez­miar ulgi, gdy do­strze­gła wyj­ście z lasu… → Las może się skończyć, ale nie zdarzyło mi się jeszcze zobaczyć ani wyjścia z lasu, ani wejścia do niego.

 

Obej­rza­ła się za sie­bie raz jesz­cze i drgnę­ła.Spojrzała za sie­bie raz jesz­cze i drgnę­ła.

 

i wizg wy­stra­szo­nych koni. → Jak wizgają wystraszone konie?

 

Na­słu­chi­wa­ła sku­lo­na pod grubą pie­rzy­ną i na­prę­żo­na jak stru­na. → Skoro była skulona, nie mogła być jednocześnie naprężona jak struna.

 

męż­czy­zna od­sta­wił wia­dra przy kuch­ni… → …męż­czy­zna po­sta­wił wia­dra przy kuch­ni

 

Nad rzeką uno­sił się wie­czor­ny opar. Prze­cha­dza­ła się pa­trząc co i raz na drugą stro­nę rzeki, gdzie… → Czy to celowe powtórzenie?

 

gdzie swój spek­takl roz­po­czy­na­ły wła­śnie świe­tli­ki. → Zbędny zaimek. Spektakl, moim zdaniem, raczej to nie pasuje.

Proponuję: …gdzie świe­tli­ki roz­po­czy­na­ły wła­śnie widowisko.

 

Do­szła do mostu i po­czu­ła ogrom­ną ocho­tę by przejść na drugą stro­nę, choć wie­dzia­ła, że nie po­win­na. Prze­strze­ga­li ją prze­cież… Chcia­ła jed­nak znowu po­czuć jego bli­skość. → Czy dobrze rozumiem, że chciała poczuć bliskość mostu?

 

i sły­sza­ła dziki stu­kot swo­je­go serca. → Zbędny zaimek – czy mogła słyszeć stukot cudzego serca?

 

i otu­lo­na w swój cie­pły płaszcz po­dróż­ny. → Zbędny zaimek.

 

wy­ła­nia­ją­cej się spod pledu, któ­rym był owi­nię­ty. → Pled, moim zdaniem, nie pasuje do tej opowieści.

Proponuję: …wy­ła­nia­ją­cej się spod koca/ derki, któ­rym/ którą był owi­nię­ty.

 

a ona od­na­la­zła pod ple­dem jego cie­płe… → …a ona od­na­la­zła pod kocem/ derką jego cie­płe…

 

Mogła po­czuć jego za­pach, po­sma­ko­wać jego skóry, usły­szeć szyb­kie bicie jego serca i za­to­nąć w jego spoj­rze­niu. Po­ca­ło­wał nie­spiesz­nie, a ona od­na­la­zła pod ple­dem jego cie­płe, gład­kie ciało. We­ssał się w jej szyję, przy­cią­ga­jąc do sie­bie, a potem po­czu­ła, jak jego palce suną po jej skó­rze, sto­pie, ko­st­ce, łydce, coraz wyżej. Spoj­rzał w jej oczy, gdy jego dłoń za­wę­dro­wa­ła mię­dzy jej uda, a ona drgnę­ła i wy­pro­sto­wa­ła się. Wy­glą­dał teraz dra­pież­nie i taki po­do­bał jej się znacz­nie bar­dziej. → Szalejąca zaimkoza.

Miejscami nadużywasz zaimków.

 

Chłop mu­siał po­rząd­nie się schy­lić, gdy wcho­dził przez drzwi… → Czy to dopowiedzenie jest konieczne? Czy chłop mógł wchodzić do chaty inaczej, nie przez drzwi?

 

gdy się wy­pro­sto­wał wy­stra­szy­ła się, że ude­rzy głową w sufit. – Roz­go­ści­łaś się tu zna­ko­mi­cie, pani, jak widzę! → Kwestię dialogową rozpoczynamy od nowego wiersza.

gdy się wy­pro­sto­wał wy­stra­szy­ła się, że ude­rzy głową w sufit.

– Roz­go­ści­łaś się tu zna­ko­mi­cie, pani, jak widzę!

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

Wy­cią­gnął w jej stro­nę dłoń wiel­ką jak bo­chen chle­ba. Wy­tar­ła ręce w far­tuch i uści­snę­ła go na po­wi­ta­nie. → Piszesz o dłoni, która jest rodzaju żeńskiego, więc: Wy­cią­gnął w jej stro­nę dłoń wiel­ką jak bo­chen chle­ba. Wy­tar­ła ręce w far­tuch i uści­snę­ła na po­wi­ta­nie.

Bo nie wydaje mi się, aby dziewczyna obściskiwała na powitanie obcego chłopa.

 

– Ale widzę, żeś pani za­rad­na i ro­bot­na ko­bit­ka! – Za­gwiz­dał z uzna­niem… → Kobitka, moim zdaniem, tutaj nie pasuje.  

Proponuję: – Ale widzę, żeś pani za­rad­na i ro­bot­na niewiasta! – za­gwiz­dał z uzna­niem

 

Wy­glą­da­ły nie­moż­li­wie pięk­nie. → Nie wydaje mi się, aby kwiaty mogły być piękne w sposób niemożliwy.

Proponuję: Wy­glą­da­ły nadzwyczaj/ nieziemsko pięk­nie.

 

Stała się jego ob­lu­bie­ni­cą, ma­lo­wał na li­ściach jej twarz, a potem wy­peł­nił jej brzuch na­sie­niem Naraz do­tar­ł do niej, że nikt już nie śpie­wa. Cisza świ­dro­wa­ła teraz bo­le­śnie jej uszy i na­pa­wa­ła grozą. Po­czu­ła, że coś czai się za nią w mroku. Trza­snę­ła sucha gałąź, a jej głowę wy­peł­nił krzyk do­by­wa­ją­cy się ze wszyst­kich ota­cza­ją­cych drzew i prze­ni­ka­ją­cy zie­mię pod jej sto­pa­mi: → Kolejny przykład zaimkozy.

 

Wy­pa­dła na dukt i pę­dzi­ła co sił, a płuca pa­li­ły ją jakby wy­peł­niał je ogień. Wrza­snę­ła z prze­ra­że­niem, gdy nie­mal wpa­dła na ja­kieś… → Nie brzmi to najlepiej.

 

Dla­cze­go jej na to po­zwa­lał?! – Obu­rzy­ła się dziew­czy­na. Dla­cze­go jej na to po­zwa­lał?!  obu­rzy­ła się dziew­czy­na.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć, regulatorzy!

 

Dzięki za uwagi, refleksje i propozycje zmian. Proporcje tego, na czym się skupiłam w tekście wynikały z mojej koncepcji. 

 

O co chodzi? O teksty w klimacie horroru inspirowanego folklorem – ludowymi podaniami, legendami, obrzędami, wierzeniami, a także baśniami. 

 

Biorąc pod uwagę założenia konkursu, zdecydowałam się na baśniowy klimat, który rządzi się swoimi prawami i jest po prostu pewną konwencją. W Sinobrodym główna bohaterka również wie, że nie należy zaglądać do jedynej zakazanej komnaty, a Czerwony Kapturek zdaje sobie sprawę z tego, że łażenie samej po lesie nie jest szczególnie bezpieczne. Ale idzie mimo to. Moja bohaterka nie jest taką gąską ani żuczkiem niesionym prądem rzeki, ona raczej szuka niebezpieczeństwa, niż nieświadomie się w nie pakuje.

Widzę, że tekst zdecydowanie nie był w Twoim klimacie :-) I całkiem możliwe, że inne, napisane przeze mnie, również nie będą z Tobą rezonowały. Mimo to cieszę się, że doczytałaś “Pana Lasu” do końca i poświęciłaś czas na podzielenie się ze mną opinią i uwagami. To dla mnie cenne i dziękuję Ci za to. Mam nadzieję, że zmierzysz się jeszcze z czymś innym, co wyjdzie spod mojego pióra, mimo rozczarowania pierwszym spotkaniem z moją twórczością :-)

 

Pozdrowienia!

eM

Bardzo proszę, Emlisien, i dziękuję za wyjaśnienia. :)

 

Mam nadzieję, że zmierzysz się jeszcze z czymś innym, co wyjdzie spod mojego pióra, mimo rozczarowania pierwszym spotkaniem z moją twórczością :-)

I ja mam taką nadzieję, bo staram się przeczytać jak najwięcej opowiadań, ale nie taję, że wobec ich mnogości, nie zawsze zdołam zmierzyć się ze wszystkimi.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zakończenie poniekąd robiło tekst, ale to ryzykowny zabieg. Podobał mi się też pomysł połączenia romansu i grozy, jednak wolałabym inne proporcje. Trzymanie napięcia to klucz do budowania wciągającej fabuły, bez względu na gatunek, a tu momentami tego zabrakło.

Jeśli chodzi o język, to zgodzę się z przedpiścami, że ilość powtórzeń oraz zbędnych zaimków dobrze solidnie przesiać. Powtórzenie jako środek ma sens, jeśli robi rytm narracji, a zbyt duże zagęszczenie zaimków sprawia, że pojawiają się niechciane niejasności. 

Dziękuję za udział w konkursie i pozdrawiam.

Oidrin! 

 

Bardzo Ci dziękuję za info zwrotne! 

 

Pozdrowienia,

eM

Stylistycznie i redakcyjnie do poprawek, ale jako romans w stylistyce plus minus wiejskiej wersji urban fantasy sprawdza się, pod względem fabularnym, zupełnie nieźle, zwłaszcza że to portalowy debiut. Zgadzam się z zastrzeżeniami Irki co do zachowania bohaterki jako absolwentki, ale poza tym postacie wydają mi się nieźle napisane, a cała historia, choć prosta – spójnie opowiedziana.

Popraw zapisy dialogów, a chętnie kliknę Bibliotekę.

ninedin.home.blog

Cześć Ninedin!

 

Dziękuję Ci za komentarz. Cieszę się, że zwróciłaś uwagę na to, co się udało. 

Poprawiłam zapisy dialogów według poradnika portalowego i strony jezykowedylematy.pl. Mam nadzieję, że teraz jest znacznie lepiej, choć przyznam, że wciąż sprawia mi to trudność. Pewnie i tak jest jeszcze coś do poprawy. 

Dziękuję, że doceniłaś ten tekst, mimo jego słabych stron!

 

Pozdrowienia,

eM

Przyjemne :)

Przynoszę radość :)

Anet

 

O, jaką radość mi przyniosłaś :-)

 

Dziękuję

Ha! Warto wpadać czasem na portal i zobaczyć coś ciekawego (i to jeszcze autorstwa Żółwika).

 

Ciekawe, fajne, klimatyczne, blondyn nie-gospodarz związany z lasem dość oczywisty (podpowiem na przyszłość, że płanetniki się za młodych chłopaków lubią podszywać. Utopce też, ale to już mniej fajne…).

 

Natomiast pierwszy opis lasu jakoś mi zgrzyta krótkimi, urywanymi zdaniami, które bardziej by mi pasowały jako obszerniejsze, na przykład:

 

Chata stała na skraju łąki, tuż nad rzeką, za którą zaczynały się drzewa. Ściana lasu wyglądała zupełnie zwyczajnie, tuż przed nią rozpościerały się rozlewiska z wynurzającymi się z nich kępami roślin a omszałe pnie drzew odbijały się w gładkiej tafli ich wód.

 

Ale to takie moje prywatne wrażenie nierecenzenta i niepolonisty, który lubi sunącą niespiesznie opowieść :)

 

To co, czwóreczka i głos?

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

DJ Jajko żyje :o 

I zawsze w trzeciej osobie!

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Powiadają, ze gdy przejdzie do osoby czwartej, NF zostanie udostępnione w formie VR.

Trzecia, czwarta, grunt, że binarna. Ale może nie spamujmy pod opkiem, bo przyjdzie admin i będzie zrzędził.

Dj jest adminem…

 

Nie spamować pod opkiem! Dj.

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

dj Jajko

 

Skoro wołasz mnie ksywką z epoki dinozaurów, to warto by było pozdrowić od wspólnych znajomych z wczesnego ordowiku, hę? :-)

 

Ślicznie dziękuję za komentarz i kliczka. 

Żó

 

P.S. Epoka dinozaurów i wczesny ordowik… Ten komentarz jest absolutnie niegodny geografa… Wstyd i hańba. 

Wieczne roztaczanie aury tajemniczości… Czy to Rience nie przekazał pozdrowienia od wspólnych znajomych i marnie skończył? Strzeż sie, Dju!

 

Cieszę się niezmiernie, że pamiętasz ksywkę, którą (wierzę!), że sam wymyśliłem.

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Sukces ma wielu ojców :-) Ksywka połączyła się nierozerwalnie z moją nie-do-końca-żółwią-duszą ;-)

Ładna baśń, chociaż mam wrażenie, że ma zaburzoną strukturę – rozkręca się powoli, opisujesz ze szczegółami, a potem akcja przyspiesza na łeb, na szyję. Ale ja nie lubię romansów, więc mogła mi się ta ich sielanka dłużyć.

Fajny pomysł z drzewną ciążą.

Babska logika rządzi!

Moje debiutanckie opowiadanie w bibliotece! Dziękuję, Finklo! Cieszę się, że doceniłaś pomysł i spodobała Ci się ta baśń, mimo jej niedociągnięć. Chyba największym problemem było dla mnie zawarcie wszystkiego, co wymyśliłam, w trzydziestu tysiącach znaków. Spakowanie tam kawałka akcji, stworzenie klimatu, zbudowanie postaci. To była dla mnie nowa ziemia. 

Sprawiłaś mi radość! Dziękuję! 

Jak to dobrze, że całą krecią robotę z wynałapaniem baboli odwalili już inni. Ja przyszłam na gotowe i to gotowe bardzo mi się spodobało. 

Ojej! Bardzo mi miło, Nova :-)

Jak mawiała moja nauczycielka polskiego: “A to ładne było!”. W przeciwieństwie do większości komentujących, nie mam nic przeciwko romansowi w fantastyce. Szczególnie w takim delikatnym, nastrojowym wydaniu zahaczającym nieco o erotykę. Pięknie również malujesz słowem obrazy, widziałem w wyobraźni te “powalone drzewa otulone mchem i kobiercami zawilców”. Może nawet niekiedy za bardzo się na tym skupiałaś, szczególnie na początku tekstu.

Jedynie zakończenie nie do końca mi podeszło. Zabrakło mi jakiejś kulminacji tego narastającego napięci i grozy. Wydaje mi się, że mogłaś dorzucić jeszcze jakiś dialog i uciąć akcję nieco później ;-)

Dziękuję, Krzkocie!

Cieszę się, że ktoś jeszcze lubi romanse :-) 

“Pan Lasu” jest tekstem typu: pierwsze koty za płoty. Trochę żałuję, że nie zdecydowałam się teraz na wykorzystanie zdolności magicznych bohaterki. Mogła powalczyć z Leszym, bo dlaczego nie? (Ano dlatego, że nie wcisnęłabym już nic w tym limicie :-D ). Jak wspomniałam wcześniej – kusiła mnie jakaś spektakularna ucieczka na jeleniu :-P Ale wydawało mi się to trochę zbyt zabawne. Dialogu na koniec nie chciałam, bo uważałam, że w ten sposób zostawiam czytelnika z większym napięciem. Ale – sporo tu było niedociągnięć, więc się nie upieram.

Jeszcze raz dziękuję za komplementy!

Ucieczka na jeleniu mi się podoba! Przyprawiła by Panu Lasu symboliczne rogi :-P

Troll już zdążył przez Święta załadować taczkę bagiennym szlamem miałkich przemyśleń i oto jestem. Nie ma co przedłużać, trzeba przystąpić do zrzutu.

 Podobno śpiewa tylko w środku nocy  rzekł mężczyzna zamiatający kamienny chodniczek.

Dziewczyna drgnęła i odsunęła się od drzewa, do którego właśnie przystawiała ucho.

Niewiele brakowało, a byłoby to bardzo dobre rozpoczęcie opowiadania. Potrafisz przykuć uwagę czytelnika od pierwszych zdań, ale wykładasz się na szczegółach.

Po pierwsze "chodniczek". Absolutnie nie. Zobacz, jak bardzo "kamienny chodniczek" zaburza nastój. Poza tym "chodniczek" się rymuje z nocniczek… Myślę, że słowo, którego powinnaś tu użyć to "alejka". Ma ono dwie zalety nie jest rażącym zdrobnieniem i od razu pozwala na zarysowanie miejsca akcji. Mogłaby to też być parkowa alejka, bo w lesie raczej się chodników nie układa.

Po drugie "właśnie". Skoro dziewczyna się odsunęła, to już tego ucha nie przystawiała. "Właśnie" kwalifikuje się do usunięcia.

Wyglądała na zaskoczoną, jakby dopiero teraz zauważyła, że nie jest sama.

Coś mi tu nie gra, ale na zasadzie odczucia, a nie konkretnego błędu. Fragment "teraz zauważyła" nie pasuje, bo pojawia się za późno. Mężczyzna się odezwał, dziewczyna zdążyła odskoczyć od drzewa i po tych akcja pada "teraz zauważyła". Trzeba fragment po "jakby" napisać inaczej, np.: jakby nie spodziewała się czyjejś obecności, jakby nie sądziła, że kogoś tu spotka itp.

– Mówią, że ten kto usłyszy jego śpiew, umiera – urwał i spojrzał na nią, po czym uśmiechnął się, najwyraźniej zadowolony z efektu, jaki wywarły jego słowa.

Tu pruski nauczyciel nie może się zdecydować, w co najpierw wbić zęby. Zacznę od interpunkcji. W tym zdaniu: Mówią, że ten kto usłyszy jego śpiew, umiera, interpunkcja wskazywałaby, że: Mówią umiera. Nijak nie ma to sensu. Przecinki powinny zostać wstawione w następujący sposób: Mówią, że ten, kto usłyszy jego śpiew, umiera.

A teraz didaskalia. Czy mężczyzna na pewno urwał wypowiedź? Jaki ciąg dalszy mógłby tu nastąpić? Jeśli mężczyzna urwał, to wypowiedź powinien zakończyć wielokropek. Czasownik jest do zmiany. Ewentualnie urwanie powinno nastąpić przed "umiera", taka pauza przed dokończeniem wypowiedzi miałaby sens.

– Pan to słyszał? – zapytała.

Mężczyzna jej mówi, że ten, kto usłyszy śpiew, umiera, a ona go pyta, czy to słyszał. Nie ma to sensu. Trzeba zmienić pytanie na bardziej sensowne np.: Skąd pan to wie? A poza tym "śpiew" jest rodzaju męskiego, czyli "go" nie "to".

Nie odpuszczała, więc przerwał zamiatanie i znowu na nią popatrzył.

To zdanie powinno być zapisane od nowego akapitu.

Namyślał się nad czymś przez chwilę, po czym podniósł z ziemi jeden z opadłych liści i podał go jej. Miał bardzo żywą, żółto-czerwoną barwę.

 "Nad czymś" i "z ziemi" są tu zbędne. "Miał" może się odnosić do mężczyzny i do liścia. Na logikę wiadomo, że mowa o liściu, ale podczas lektury następuje zatrzymanie na ułamek sekundy. Warto unikać takich sytuacji. Pozostaje jeszcze kwestia żółto-czerwonej barwy. Jeśli mowa o barwie, to powinno być "żółtoczerwonej", to liść może być żółto-czerwony.

Tym sposobem taczka dotoczyła się do końca pierwszej sceny, ale popatrzmy na całość jeszcze raz.

– Podobno śpiewa tylko w środku nocy – rzekł mężczyzna zamiatający kamienny chodniczek.

Dziewczyna drgnęła i odsunęła się od drzewa, do którego właśnie przystawiała ucho. Wyglądała na zaskoczoną, jakby dopiero teraz zauważyła, że nie jest sama.

– Mówią, że ten kto usłyszy jego śpiew, umiera – urwał i spojrzał na niąpo czym uśmiechnął się, najwyraźniej zadowolony z efektu, jaki wywarły jego słowa.

– Pan to słyszał? – zapytała.

Zaśmiał się pod nosem, lecz nie odpowiedział. 

– Czy to prawda, że zasiał je duch lasu, który zakochał się w zwyczajnej kobiecie? – Nie odpuszczała, więc przerwał zamiatanie i znowu na nią popatrzył.

Namyślał się nad czymś przez chwilę, po czym podniósł z ziemi jeden z opadłych liści i podał go jej. Miał bardzo żywą, żółto-czerwoną barwę.

– Jak się dobrze przyjrzysz, zdołasz dostrzec na nim jej twarz.

Żeby było jasne, czepiam się teraz na wyrost, ale chcę Ci pokazać powtórzenia konstrukcyjne. Powtarzasz "patrzenie", "uśmiechanie" i "po czym". 

Jakby tego było mało, to drugą scenę zaczynasz dokładnie tak samo jak pierwszą:

– Podobno śpiewa tylko w środku nocy – rzekł mężczyzna zamiatający kamienny chodniczek.

– Do lasu to się lepiej nie zapuszczać – rzekł wąsaty jegomość z brzuszkiem,

Nich to będzie chociaż inny czasownik niż "rzekł".

– Do lasu to się lepiej nie zapuszczać – rzekł wąsaty jegomość z brzuszkiem, oprowadzając ją po obejściu, w którym miała zamieszkać, zajmując miejsce poprzedniej zielarki.

Bardzo wynikowe jest to zdanie. Można by ulepszyć, pozbyć się jednego fragmentu. Zrzucę z taczki propozycję:

– Do lasu to się lepiej nie zapuszczać – stwierdził wąsaty jegomość z brzuszkiem, oprowadzając ją po obejściu. Poprzednia zielarka nie zagrzała tu miejsca.

– Mówili, żeś pani nie bojaźliwa – bardziej stwierdził niż zapytał.

Rozłączną pisownie "nie" z przymiotnikami stosuje się w przypadku przeciwstawiania sobie cech np. mówili, żeś pani odważna, a nie bojaźliwa.

Didaskalia nie mają sensu przy tej konstrukcji wypowiedzi. Zdania: "Mówili, żeś pani niebojaźliwa" nijak nie można uznać za pytanie ze względu na "mówili" na początku. Wypowiedzi: a pani to żeś niebojaźliwa, panie żeś niebojaźliwa już do takich didaskaliów by pasowały.

Choć przestrzec cię muszę, że tu czasem w nocy straszno.

Nijak przejście na ty, nie pasuje po poprzednim zwrocie na pani.

rzadko która miała nerwy, żeby wytrzymać dłużej niż parę miesięcy, niektóre to i dni parę nawet.

Końcówka tego zdania nie pasuje składniowo ani logicznie. Coś się tu urwało?

– Mam mocne nerwy – zapewniła go, a on pokiwał głową, choć widziała, że go nie przekonała.

Grafomańskie zdanie! Za dużo zaimków i jeszcze rym powstaje.

Wydął tylko dolną wargę, co trochę ją zirytowało, lecz uznała, że może sobie o niej myśleć co chce.

Brakuje przecinka przed drugim "co".

Chata bardzo jej się podobała. Pachniało w niej lawendą, szałwią i miętą cytrynową.

Dwa zaimki i przez to podmiot jest niejednoznaczny. Można zacząć akapit po prostu od chaty: W chacie pachniało lawendą…

– No, to rozgość się, pani. Gospodarz przyjdzie innym razem. To już o szczegóły się jego pytaj. – Mężczyzna uchylił czapkę i wyszedł.

I znowu raz na pani raz na ty.

Chata stała na skraju łąki, tuż nad rzeką, za którą zaczynały się drzewa. Ściana lasu wyglądała zupełnie zwyczajnie. Przed nią rozpościerały się rozlewiska z wynurzającymi się z nich kępami roślin. Pnie drzew odbijały się w gładkiej tafli ich wód. Postanowiła rozejrzeć się po okolicy. W pobliżu nie było żadnej innej chaty, a żeby dojść do wsi Brzegi, trzeba było przejść przez łąki. Nieopodal trafiła na stary dukt i most, dziś niemal całkiem zniszczony. Przeszła po jedynej zachowanej belce, bardzo ostrożnie, bo nie miała ochoty wpaść do wody, w której wiły się długie wstęgi wodorostów. Traktu niewątpliwie nikt dawno nie używał, a i most sprawiał wrażenie, jakby ktoś pomógł mu tak wyglądać. 

W tym opisie jest pomieszanie z poplątaniem. Pruski nauczyciel aż podskakuje na taczce. Po co czytelnikowi informacja, że ściana lasu wyglądała zupełnie zwyczajnie? Przez to zdanie w następnym powstaje konieczność użycia zaimka. Lepiej to połączyć: Przed ścianą lasu rozpościerały się rozlewiska z wynurzającymi się z nich kępami roślin.

Kolejne problemy to dwa "się" i słowo "wynurzającymi", bo jest dynamiczne, a kępy roślin nie, one po prostu tam tkwią. Przykładowo można pójść w opis metaforyczny: Przed ścianą lasu rozpościerały się rozlewiska przetykane kępami roślin.

Pnie drzew odbijały się w gładkiej tafli ich wód.

Trzecie "się" w kolejnym zdaniu. Tafli ich wód? Grafomański opis! Po co tak kombinować? Chyba żeby błędów więcej narobić. Po prostu: Pnie drzew odbijały się w tafli wody. A tafla to z definicji jest gładka.

Postanowiła rozejrzeć się po okolicy.

Czwarte "się" w czterech kolejnych zdaniach, za dużo. I jeszcze nagle wjeżdża podmiot domyślny. Czytelnik się oczywiście domyśli, o co chodzi, ale nastąpi zatrzymanie. Im więcej takich momentów, tym całościowy odbiór tekstu będzie gorszy. Można to zdanie przenieść nieco dalej, dodać "dziewczynę" i wtedy pociągnąć podmiot domyślny.

W pobliżu nie było żadnej innej chaty, a żeby dojść do wsi Brzegi, trzeba było przejść przez łąki.

Dwa "być" w jednym zdaniu. Łatwo można jedno wyeliminować: W pobliżu nie było żadnej innej chaty. Droga do wsi Brzegi wiodła przez łąki.

Wszystko w tym lesie zdawało jej się zupełnie normalne, ot, zwyczajny grąd pełen grabów i dębów, klonów i wiązów.

W tym układzie przed drugim "i" powinien być przecinek, ale ze względu na dynamikę lepiej wyrzucić pierwsze "i".

I gdy miała już wracać, poczuła łagodną magiczną aurę. Zaprowadziła ją do miejsca, w którym jej serce zabiło mocniej, a oczy wypełniły się zdumieniem. 

"I" jest to wyrzucenia, zupełnie nie pasuje. Namieszałaś tymi zaimkami, zarówno aura, jak i dziewczyna to rodzaj żeński, więc podmiot domyślny jest niejednoznaczny. Oczy raczej rozszerzają się ze zdumienia, a nie wypełniają nim. Paskudna metafora.

Ogromne, rozłożyste o grubych konarach, soczystych liściach i wielkich pąkach kwiatów, które choć jeszcze zamknięte i tak zrobiły na niej wrażenie.

Przesadziłaś z tymi soczystymi liśćmi. Ciągle tworzysz konstrukcje opisujące odczucia bohaterki, tak jak tutaj: zrobiły na niej wrażenie. Lepiej z tego zrezygnować i pisać bardzie obiektywnie: i tak robiły wrażenie.

Ten gaj wyglądał wręcz, jakby był starym, zapomnianym ogrodem.

“Wręcz" do usunięcia.

Wszędzie wokół opadały miękko wirujące liście.

Miękko opadały, czy były miękko wirujące?

Rozejrzała się czujnie. Nie była pewna, czy czuje się obserwowana, bo jest tak w istocie, czy tylko to sobie wyobraziła.

"Się czujnie" i "czuje się" w sąsiednich zdaniach i do tego znowu za bardzo kombinujesz, co zaburza płynność tekstu.

Rozejrzała się czujnie. Nie była pewna, czy w istocie jest obserwowana, czy tylko sobie to wyobraziła.

Jeśli jakieś zwierzę czaiłoby się do ataku, z pewnością by o tym wiedziała.

"Czaiłoby się do ataku"? Raczej czaiłoby się w zaroślach albo szykowało do ataku.

Mimo że uważała się za bardzo odważną, obleciał ją teraz strach.

Zbędne "teraz".

Miała niepokojące wrażenie, że nie odnajdzie drogi powrotnej, że ten las nie pozwoli jej już stąd wyjść. Będzie mylił jej ścieżki i że wkrótce zorientuje się, że kręci się w kółko.

Litości! Nie dość, że dwa "się" w jednym zdaniu, dwa takie same zaimki i zagęszczenie "że", to składnia wskazuje, że to las się zorientuje. Wygrzebię z bagiennego szlamu na taczce propozycję redakcyjną: Miała niepokojące wrażenie, że nie odnajdzie drogi powrotnej i zostanie tu na zawsze. Las będzie mylił jej ścieżki, prowadząc coraz dalej od domu.

Nie potrafiła wyrzucić tych myśli z głowy i pozbyć się tego odczucia, więc aby zagłuszyć je w sobie, zaczęła nucić piosenkę, jedyną, której słowa zdołała przywołać w pamięci. 

W konkursie na gmatwanie zdań masz co najmniej wyróżnienie. “Tych”, “tego”, “zagłuszyć je w sobie”? Kiepskie. 

Rzadko śpiewała i wstydziła się swego głosu, teraz jednak dodało jej to odwagi.

Bez “to”.

Las już nie milczał, lecz odpowiadał jej akompaniamentem śpiewu ptaków i szumem drzew.

Zbędny zaimek i odpowiadanie akompaniamentem to nielogiczna konstrukcja zwłaszcza w zestawieniu z “nie milczał, lecz”.

Dopiero gdy zwierzę niespiesznie zniknęło w kniei, odwróciła się i z bijącym mocno sercem pobiegła w stronę mostu.

“Zniknięcie w kniei” nie pasuje, bo oboje się w niej znajdują. Jeleń mógł zniknąć między drzewami albo w zaroślach.

Wciąż była pod wrażeniem zdarzeń tego dnia. Coś kryło się w lesie i choć wtedy, gdy tam była napawało ją lękiem, miała teraz wrażenie, że nie jest jej wrogie.

Za dużo wrażeń. Niesamowicie łopatologicznie tłumaczysz odczucia i wnioskowanie bohaterki.

Noc przyniosła jej zrozumienie, dlaczego inne dziewczyny tak szybko uciekały z tego miejsca. 

To zdanie wywołuje wrażenie retrospekcji? W ten sposób zabijasz napięcie, tworzysz barierę między czytelnikiem a fabułą. I zbędny zaimek.

Miała wrażenie, że ktoś lub coś łazi wokół chaty, albo czai się w ciemności.

Dawno wrażenia nie było, co? I błąd interpunkcyjny, ale nie powiem Ci gdzie, sama znajdź.

Roiło się w nim od myszy. Kilka z nich rozpierzchło się na różne strony, a jedna otarła się o jej stopę. Zdołała się opanować i przywołała je wszystkie.

Kto zdołał je przywołać? Jedna z myszy, stopa czy dziewczyna? I powstaje zatrzymanie zaburzające płynność tekstu. Dwa "się' w jednym zdaniu.

Uśmiechnęła się kwaśno na myśl o tym, że to właśnie do takich rzeczy w prawdziwym, zwyczajnym życiu, okaże się przydatny jej dar.

Pomieszanie czasów, za dużo przymiotników i kolejność do zmiany.

Uśmiechnęła się kwaśno na myśl, że w prawdziwym życiu to właśnie do takich rzeczy wykorzystuje swój dar.

Odwróciła głowę i dostrzegła jasnowłosego mężczyznę o ładnych, bardzo niebieskich oczach.

Bardzo niebieskie? Raczej intensywnie niebieskie.

Nie takiego gospodarza się spodziewała ale ten był miłym zaskoczeniem.

Błąd interpunkcyjny i całe zdanie brzmi nieskładnie.

Jeszcze inni powiadają, że to Leszy, duch tego lasu, który się nim opiekuje i nie życzy sobie by ktokolwiek mącił jego spokój.

Błąd interpunkcyjny.

– Już tam byłam – powiedziała unosząc zaczepnie brodę.

Błąd interpunkcyjny.

Spojrzał na nią, lecz nie potrafiła odgadnąć o czym myśli.

Błąd interpunkcyjny. I całe zdanie do zmiany. 

W końcu jej usta rozchyliły się i zaśmiała się bezgłośnie.

Dwa "się" w jednym zdaniu. Po co ta informacja o rozchylaniu ust? Ani to ładne, ani interesujące zdanie.

Na liściu, który trzymała w dłoniach widniała jej twarz.

Dobrze, że nie trzymała w zębach tego liścia. Rozumiesz tę wredną uwagę? I błąd interpunkcyjny.

Gdyby miała wyobrazić sobie jego obecność, to właśnie jako czające się w mroku zło, szepczące do uszu, napełniające je grozą tak, aby ten, kto słucha odszedł i nie mącił spokoju lasu.

Uszy napełniane grozą? Sporo tworzysz takich koszmarków – rozwleczonych zdań, w których chyba sama się gubisz.

Towarzyszył jej wtedy w lesie. Podarował jej ten liść, a teraz, w tych wszystkich dźwiękach, które dobiegały jej uszu, rozpoznawała melodię pieśni, którą nuciła poprzedniego dnia.

Trzy takie same zaimki w dwóch zdaniach. 

Przychodził codziennie bardzo wcześnie, żeby nanieść jej wody i drewna.

I po co to "jej"? 

Widziała, że go onieśmiela i sprawiało jej to przyjemność.

Po co "widziała" na początku? 

Zachowywali się tak, jak zwykle zachowują się mieszkańcy wsi wobec kogoś nowego, obcego, czyli tak, jakby ją sprawdzali.

I znowu przekombinowane zdanie. Opowiadanie zaczyna w końcu męczyć. 

Ktoś przyniósł nawet porządne pęto suszonej, aromatycznej kiełbasy, którą natychmiast zainteresował się jej kot.

I znowu zbędne "jej". Zanim wstawisz zaimek, przeczytaj zdanie i zadaj sobie pytanie, czy bez niego treść będzie zrozumiała i jednoznaczna.

Las wciąż śpiewał dla niej nocą, a gdy pieliła grządki, przylatywały do niej ptaki. Urządzały sobie wokół niej gonitwy również wtedy, gdy chodziła porozmyślać.

Tym razem powtórzone "niej". Zdecydowanie potrzebujesz odwyku od zaimków, nie będę ich wyłapywał, bo chyba wiesz już, o co chodzi.

Spojrzała przed siebie i nim zdążyła się zorientować co się dzieje, runęła do wody.

Litości! A czemóż tak dynamiczną scenę zupełnie spowolniłaś? I błąd interpunkcyjny.

W głowie jej szumiało i słyszała dziki stukot swojego serca.

Stukot? Nie pasuje.

– Uratowałeś mnie, panie – powiedziała wciąż się trzęsąc, choć była już przebrana w suche odzienie i otulona w ciepły płaszcz podróżny.– Uratowałeś mnie, panie – powiedziała wciąż się trzęsąc, choć była już przebrana w suche odzienie i otulona w ciepły płaszcz podróżny.

Błąd interpunkcyjny! Otulona w ciepły płaszcz? Nie. Otulonym można być czymś, czyli otulona ciepłym płaszczem.

Gdy przy niej usiadł, powiodła spojrzeniem po jego nagiej piersi, wyłaniającej się spod koca, którym był owinięty.

"Spod koca, którym był owinięty"? Paskudne. To tak samo nijaka konstrukcja jak: wysiadł z samochodu, którym przyjechał, zdjął płaszcz, który miał na sobie, wypił herbatę, którą zrobił, wyjrzał zza drzewa, za którym stał itp. Zadaj sobie pytanie, czy to "który coś tam" jest potrzebne do zrozumienia tekstu. Jeśli pojawia się faktycznie potrzeba doprecyzowania, to zadanie z "który" jest dłuższe, np.: zacisnęła palce na medaliku, który dostała od matki. Jeśli chcesz mieć dobry styl, to nie wystarczy pisać poprawnie, trzeba się nauczyć tekst "czuć". Zdanie może być poprawne i jednocześnie paskudne.

A tam poza tym, to czemu gość zabrał koc dla siebie, a dziewczynie dał płaszcz?

Ale te również bardzo mi się podobają – wyszeptała dotykając jego skóry.

Błąd interpunkcyjny!

Ich oczy się spotkały i nie wydawał się jej teraz tak onieśmielony.

Pruski nauczyciel zaczyna już zgrzytać zębami. Masz problem z podmiotami. Czytanie takich zdań to żadna przyjemność.

Pocałował ją niespiesznie, a ona odnalazła pod kocem jego ciepłe, gładkie ciało. Wessał się w jej szyję, przyciągając ją do siebie, a potem poczuła, jak jego palce suną po jej skórze, stopie, kostce, łydce, coraz wyżej. Spojrzał w jej oczy, gdy jego dłoń zawędrowała między jej uda, a ona drgnęła i wyprostowała się. Wyglądał teraz drapieżnie i taki podobał jej się znacznie bardziej.

Zaimki zamordowały zmysłowość w tej scenie.

Nie potrafiła opanować uśmiechu, który wypływał z jej wnętrza, gdy zamiatała rankiem chodniczek do chaty.

I znowu chodniczek? Trzeba uważać na zdrobnienia, bo czynią tekst infantylnym. Uśmiech wypływający z wnętrza? Paskudna metafora.

Dopiero teraz dotarło do niej, że nic przecież o nim nie wie.

Teraz, czyli kiedy? Gdy zamiatała chodniczek, a może w nocy? Potem piszesz: "Znowu usłyszała kroki wokół chaty i poczuła niepokój. Gorączkowo próbowała sobie przypomnieć czy na pewno zaryglowała drzwi, gdy rozległo się pukanie" i przeskakujesz z miejscem akcji do środka. Strasznie mieszasz. Plącze się to wszystko, bo bardzo dużo streszczasz. Bohaterka zamiata ten nieszczęsny chodniczek, potem jest opis odczuć i leczenia wieśniaków, potem noc, a następnie akcja dzieje się w chacie o nie wiadomo jakiej porze.

Czy mieszka we wsi? Czy ma żonę, która czekała na niego poprzedniej nocy? Uznała, że byłoby dziwne, gdyby nie miał. Tylko, czy to miałoby dla niej jakiekolwiek znaczenie?

Tutaj troll spadł z taczki, bo już przy tym zdaniu: "Nie takiego gospodarza się spodziewała ale ten był miłym zaskoczeniem" od razu pojawia się pytanie, skąd ona wie, że to gospodarz. I niestety wiadomo też, że blondyn jest Panem Lasu, bo gość przyłazi regularnie do chaty, a ona go nawet nie zapytała o miejsce zamieszkania ani imię. Cały czas zwracają się do siebie na pan i pani. Co też niezbyt pasuje do takiej zabitej dechami wiochy przy lesie. Bohaterowie się zachowują raczej jak wyższe sfery.

Gorączkowo próbowała sobie przypomnieć czy na pewno zaryglowała drzwi, gdy rozległo się pukanie.

Błąd interpunkcyjny. Orzeczenia należy oddzielać przecinkiem o ile nie łączy ich odpowiedni spójnik, proszę sobie to zapamiętać. Imiesłowy zakończone na -ąc, -wszy też wpisują się w tę zasadę.

– Och, ależ mnie wystraszyłeś, panie – zaśmiała się widząc jego twarz.

Przecinek przed "widząc".

Ulga spłynęła po jej plecach aż do stóp.

Aaa! Grafomańska metafora. Hejter spadł z taczki i tarza się po ziemi ze śmiechu. Osiągnęłaś poziom przypisany do "warg wiatru" i to nie jest komplement.

 –powiedziała i zawstydziły ją te słowa.

Kropka zamiast "i".

– W takim razie ty obiecaj, że będziesz tu przychodził każdej nocy. – Zdecydowała w końcu.

I nawet jej do głowy nie przyszło, żeby jednak zapytać, czy on ma żonę?

Pokiwała głową. Pragnęła zapytać go co robi w te noce, gdy nie jest z nią, lecz bała się usłyszeć o tym, że w jego życiu jest ktoś jeszcze. Wolałaby dowiedzieć się, że zmienia się wtedy w żądną krwi bestię obłożoną klątwą, niż że znika by wsunąć się do innego łóżka. Uznała, że pewnych rzeczy lepiej nie wiedzieć.

Zupełnie mnie to nie przekonuje, jej rozumowanie nie ma żadnego sensu. To ta słynna kobieca logika? Zaczyna się z tego wyłaniać bohaterka wzbudzająca antypatię.

Chłop musiał porządnie się schylić, gdy wchodził do izby, a gdy się wyprostował wystraszyła się, że uderzy głową w sufit.

Taka konstrukcja jest myląca, bo równie dobrze dziewczyna mogłaby uderzyć.

Jej nierozumiejący wyraz twarzy sprawił, że dodał pospiesznie: – Henryk jestem. Gospodarz.

No kto by pomyślał? Niestety, ale zero zaskoczenia. Opowiadanie jest zupełnie przewidywalne. “Nierozumiejący wyraz twarzy” to nie jest piękny opis.

Zalała ją fala gorąca, a jej serce zatrzepotało w piersi niczym uwięziony w dłoniach wróbel. W jej głowie eksplodował chór pytań, a było ich tak wiele, że nie była w stanie wyodrębnić żadnego poza tym, które wybrzmiewało najgłośniej: “Gospodarz?”. Ogromnym wysiłkiem woli zdołała się opanować i uśmiechnęła ładnie.

Ponieważ opowiadanie jest tak bardzo przewidywalne, to ta reakcja bohaterki wydaje się jedynie śmieszna.

Jeszcze tego samego popołudnia wybrała się do wsi rozpytać o jasnowłosego mężczyznę o niebieskich oczach.

Nikt o nim nie słyszał.

Kolejny niesamowity szok?

Nigdy nie powiedział, że jest gospodarzem. To ona tak sądziła. Nigdy ani razu nie zapytała go kim jest. Nawet nie znała jego imienia. Właściwie o nic go nie pytała. Czy mógł być nim? Panem Lasu? W jaki sposób ją ocalił, gdy wpadła do rzeki?

Emlisien, litości! Uważasz, że to wymaga jeszcze tłumaczenia?

 

 

Wymęczyło mnie to opowiadanie. Może jeszcze bym się popastwił nad technikaliami, ale musiałem się spieszyć, bo portalowa samozwańcza inkwizycja już rozpala stos, nie wiadomo, ile czasu mi zostało.

Niestety się wynudziłem. Opowiadanie okazało się przewidywalne, już sam tytuł zdradza, o czym jest. Nie odczułem żadnego napięcia związanego z tajemnicą lasu. Jedynie samo zakończenie okazało się w niewielkim stopniu interesujące. Opisy są rozwlekłe i same w sobie nieciekawe. A sposób narracji jest bardzo statyczny, dużo streszczeń przedstawiających zupełnie zwykłe czynności. Nawet ten wątek ze zwierzętami przychodzącymi do dziewczyny, czemu tego nie pokazałaś? Zupełnie się styl narracji nie spina z pomysłem na to, że jest to historia opowiadana przez mężczyznę z parku, czyli Pana Lasu. Nawet jeśli czytał w myślach zielarki, to po prostu jest to mało wiarygodne. A gdybyś faktycznie postawiła na gawędę, opisując wydarzenia bez tego okropnego wyjaśniania wewnętrznego świata bohaterki, to byłoby dużo lepsze. Akcentowana na początku moc bohaterki jest takim urwanym wątkiem, bo w końcu nic tej mocy jej nie przyszło i nie odegrała ona żadnej roli. Na początku definiujesz dziewczynę jako odważną, ale potem w ogóle tego nie widać. Może to czary Pana Lasu, ale to takie wytłumaczenie na siłę. Żadnej inicjatywy nie ma w tej bohaterce, ona się tylko poddaje wydarzeniom. Chce iść do lasu, ale nie idzie, chce zapytać przystojniaka, czy ma żonę, ale nie pyta itd. Tak naprawdę, to najbardziej interesujący motyw został streszczony w ostatniej scenie.

Jestem ciekaw, które momenty w tym tekście uważasz za wywołujące ciekawość. Co powinno sprawić, żeby czytelnik czytał dalej?

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Nowa Fantastyka