– Podobno śpiewa tylko w środku nocy – rzekł mężczyzna zamiatający kamienny chodniczek.
Dziewczyna drgnęła i odsunęła się od drzewa, do którego właśnie przystawiała ucho. Wyglądała na zaskoczoną, jakby dopiero teraz zauważyła, że nie jest sama.
– Mówią, że ten kto usłyszy jego śpiew, umiera – urwał i spojrzał na nią, po czym uśmiechnął się, najwyraźniej zadowolony z efektu, jaki wywarły jego słowa.
– Pan to słyszał? – zapytała.
Zaśmiał się pod nosem, lecz nie odpowiedział.
– Czy to prawda, że zasiał je duch lasu, który zakochał się w zwyczajnej kobiecie? – Nie odpuszczała, więc przerwał zamiatanie i znowu na nią popatrzył.
Mężczyzna namyślał się nad czymś przez chwilę, po czym podniósł z ziemi jeden z liści i podał go dziewczynie. Miał bardzo żywą, żółto-czerwoną barwę.
– Jak się dobrze przyjrzysz, zdołasz dostrzec jej twarz.
***
– Do lasu to się lepiej nie zapuszczać – rzekł wąsaty jegomość z brzuszkiem, oprowadzając Nastię po obejściu, w którym miała zamieszkać, zajmując miejsce poprzedniej zielarki. – Mówili, żeś pani nie bojaźliwa – bardziej stwierdził niż zapytał.
Uśmiechnęła się.
– To i dobrze. Choć przestrzec cię muszę, że tu czasem w nocy straszno. Nic tam zza rzeki jeszcze wprawdzie nie przylazło, ale dużo już dziewuszek próbowało tu osiąść i rzadko która miała nerwy, żeby wytrzymać dłużej niż parę miesięcy. Niektóre to i dni parę nawet.
– Mam mocne nerwy – zapewniła, a chłop pokiwał głową, choć widziała, że nie dał się przekonać. – Jestem czarodziejką. Zaklinaczką. Potrafię przywoływać i przepędzać zwierzęta – dodała, lecz to także nie zrobiło na nim wrażenia.
Wydął tylko dolną wargę, co trochę Nastię zirytowało, lecz uznała, że może sobie o niej myśleć co chce.
Chata bardzo jej się podobała. Pachniało w niej lawendą, szałwią i miętą cytrynową. Izba była czysta, rozświetlona, a na półeczkach stały w rzędach rozmaite specyfiki, które musiały tu zostawić poprzednie zielarki. Oczy, uszy, pazury, suszone kwiaty, a u sufitu przy drzwiach i oknach wisiały girlandy czosnku. Po prawej od wejścia stał kredens, dalej stół z krzesłami i toaletka z umywalnią. Na lewo była kuchnia z kaflowym piecem, półki z ingrediencjami i naczynia. Tu i ówdzie siedział jakiś cudak ze słomy albo gliny lub wisiała szmaciana laleczka. Dalej, za piecem było łóżko z grubym siennikiem, a pod ścianą malowana skrzynia i drugi siennik, przykryty białym, czystym materiałem. Wyglądało to niemal tak, jakby poprzednia zielarka wyszła stąd zaledwie kilka dni temu.
Nastia dopiero co ukończyła szkołę magii i zielarstwa i właśnie wkraczała na swoją własną drogę. Wiele młodych absolwentek, musiało przejść najpierw przez żmudną pracę dla jakiejś starej, dobrze już ustawionej czarodziejki, często kapryśnej i traktującej swoje pomocnice podle. Zwykle mogły liczyć tylko na lichy kąt gdzieś za piecem. Ona miała mieć tę przestrzeń tylko dla siebie. Zresztą, gdy mieszkało się z dziewiątką rodzeństwa w chałupie takiej jak ta, a potem przez całe lata w kilka dziewczyn we wspólnym dormitorium, wizja swojego kąta była bardzo kusząca. Naprawdę niewiele byłoby ją w stanie stąd wykurzyć.
– No, to rozgość się, pani. Gospodarz przyjdzie innym razem. To już o szczegóły się jego pytaj. – Mężczyzna uchylił czapkę i wyszedł.
*
Chata stała na skraju łąki, tuż nad rzeką. Ściana lasu po drugiej stronie wyglądała zupełnie zwyczajnie. Przed nią rozpościerały się rozlewiska z wynurzającymi się z nich kępami roślin. Pnie drzew odbijały się w gładkiej tafli ich wód. Dziewczyna postanowiła rozejrzeć się po okolicy. W pobliżu nie było żadnej innej chaty, a żeby dojść do wsi Brzegi, trzeba było przejść przez łąki. Nieopodal trafiła na stary dukt i most, dziś niemal całkiem zniszczony. Przeszła po jedynej zachowanej belce, bardzo ostrożnie, bo nie miała ochoty wpaść do wody, w której wiły się długie wstęgi wodorostów. Traktu niewątpliwie nikt dawno nie używał, a i most sprawiał wrażenie, jakby ktoś pomógł mu tak wyglądać.
Las był stary i pełen powalonych drzew, otulonych mchem i kobiercami zawilców. Przez pewien czas szła głównym traktem, czując pod bosymi stopami jego chłód. W końcu jednak zdecydowała się wybrać krętą ścieżynę wśród porośniętych zielenią sadzawek. Wszystko w tym lesie zdawało jej się zupełnie normalne, ot, zwyczajny grąd pełen grabów, dębów, klonów i wiązów. Być może bardziej zacieniony niż się spodziewała, trochę bardziej tajemniczy i cichy. Miała już wracać, lecz poczuła łagodną magiczną aurę. Zaprowadziła ją do miejsca, w którym jej serce zabiło mocniej, a oczy wypełniły się zdumieniem.
Pośrodku polany stały drzewa, jakich nie widziała jeszcze nigdy, ani nawet nie słyszała o ich istnieniu. Ogromne, rozłożyste o grubych konarach, soczystych liściach i wielkich pąkach kwiatów, które choć jeszcze zamknięte i tak zrobiły na niej wrażenie. Ten gaj wyglądał wręcz, jakby był starym, zapomnianym ogrodem. Wszędzie wokół opadały miękko wirujące liście, a jeden z nich, nieprzyzwoicie czerwony, wpadł jej w ręce. Obróciła go i uśmiechnęła się. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że jest tu dziwnie cicho. Rozejrzała się czujnie. Nie była pewna, czy czuje się obserwowana, bo jest tak w istocie, czy tylko to sobie wyobraziła. Jeśli jakieś zwierzę czaiłoby się do ataku, z pewnością by o tym wiedziała. To było znacznie bardziej subtelne, jakby ktoś ją podglądał. Mimo że uważała się za bardzo odważną, obleciał ją teraz strach. Może powinna była jednak posłuchać wąsatego.
Wycofała się ostrożnie, a w drodze powrotnej często spoglądała za siebie. Miała niepokojące wrażenie, że nie odnajdzie drogi powrotnej, że ten las nie pozwoli jej wyjść. Będzie mylił jej ścieżki i że wkrótce zorientuje się, że kręci się w kółko. Nie potrafiła wyrzucić tych myśli z głowy i pozbyć się tego odczucia, więc aby zagłuszyć je w sobie, zaczęła nucić piosenkę, jedyną, której słowa zdołała przywołać w pamięci.
Bosymi stopy stąpasz po świecie
Z wiatrem we włosach i słońcem na twarzy
Powiedz mi powiedz, piękny mój kwiecie
Kto to odgadnie co się wydarzy?
Rzadko śpiewała i wstydziła się swego głosu, teraz jednak dodało jej to odwagi. Las już nie milczał, lecz odpowiadał jej akompaniamentem śpiewu ptaków i szumem drzew. Miała nawet wrażenie, że nuci tę melodię razem z nią. Jeśli wąsaty chciał ją nastraszyć, to mu się udało. Poczuła bezmiar ulgi, gdy dostrzegła wyjście z lasu, z całą pewnością to, którym tu przyszła. Spojrzała za siebie raz jeszcze i drgnęła. W oddali, na samym środku traktu stał jeleń z potężnym porożem i przypatrywał się jej. Wyglądał majestatycznie, lecz po tym, czego wcześniej doświadczyła, wystraszyła się go. Dopiero gdy zwierzę niespiesznie zniknęło w kniei, odwróciła się i z bijącym mocno sercem pobiegła w stronę mostu.
*
Po powrocie do chaty rozpaliła w piecu i nastawiła zioła. Wciąż była pod wrażeniem zdarzeń tego dnia. Coś kryło się w lesie i choć wtedy, gdy tam była napawało ją lękiem, miała teraz wrażenie, że nie jest jej wrogie. Zdawało się nią raczej zaciekawione. Rozważała, co by się stało, gdyby poszła za tym jeleniem. Pewnie tylko by go spłoszyła, ale może mógłby ją dokądś zaprowadzić. Może odkryłaby coś jeszcze. Schowała liść pod ciężką księgą ziół, żeby ładnie się zasuszył. Postanowiła, że jeszcze tam wróci.
Noc przyniosła jej zrozumienie, dlaczego inne dziewczyny tak szybko uciekały z tego miejsca. Miała wrażenie, że ktoś lub coś łazi wokół chaty, albo czai się w ciemności. Słyszała kroki, postukiwania, szepty. Odległy śmiech dziecka, upiorny śpiew, cichą rozmowę i wizg wystraszonych koni. Nasłuchiwała skulona pod grubą pierzyną. Trzy razy wychodziła z łóżka, żeby sprawdzić, czy zaryglowała drzwi i zaglądała w różne kąty chaty, aby jeszcze raz przekonać się, że nic się w nich nie czai. A gdy usłyszała chrobot dochodzący zza drzwi w sieni, bardzo długo stała z miotłą w jednej ręce i lampą w drugiej, zastanawiając się, czy naprawdę chce je otwierać. W końcu to zrobiła i wrzasnęła, gdy wątłe światło padło na worek z ziarnem. Cały się ruszał. Zajrzała ostrożnie do środka i poczuła bolesny skurcz w żołądku. Roiło się w nim od myszy. Kilka z nich rozpierzchło się na różne strony, a jedna otarła się o jej stopę. Zdołała się opanować i przywołała je wszystkie. Choć ręce jej się trzęsły, otworzyła drzwi i wygoniła je na zewnątrz. Wiedziała, że wrócą.
Uśmiechnęła się kwaśno na myśl o tym, że to właśnie do takich rzeczy w prawdziwym, zwyczajnym życiu, okaże się przydatny jej dar. Sądziła kiedyś, że będzie odpędzać wilki i niedźwiedzie oraz przywoływać na pomoc groźne bestie. Wyglądało jednak na to, że głównymi potworzyskami w jej bestiariuszu będą myszy zżerające ziarno i być może lis próbujący zakraść się do kurnika. Nie spodziewała się także, że gdy zamieszka na skraju mrocznego lasu, jej zdolności okażą się na nic, bo to, co w nim naprawdę upiorne, będzie miało znacznie bardziej ulotną naturę.
*
– Przetrwałaś pierwszą noc, pani, i nie uciekłaś? – Usłyszała za sobą, gdy niosła wiadra z wodą.
Odwróciła głowę i dostrzegła jasnowłosego mężczyznę o ładnych, bardzo niebieskich oczach.
– Pozwól, że ci z tym pomogę – zaproponował.
Nie takiego gospodarza się spodziewała ale ten był miłym zaskoczeniem.
– Pierwsza noc bardzo się starała – przyznała. – Ale jestem zdecydowana tu zostać. Tylko kot by się przydał – posłała mu uśmiech, a on go odwzajemnił.
– Nie należysz do strachliwych, pani – zauważył.
– Co jest nie tak z tym lasem?
– Nikt do końca nie wie – przyznał. – Niektórzy mówią, że kryje w sobie uroczysko, inni, że widział wiele zbrodni i błąkają się po nim dusze pomordowanych i bandytów. Jeszcze inni powiadają, że to Leszy, duch tego lasu, który się nim opiekuje i nie życzy sobie by ktokolwiek mącił jego spokój. Wprawdzie powinni się go bać raczej ci, co mają złe zamiary, chcą zabijać zwierzęta, palić i niszczyć drzewa czy też rabować wędrowców. Ale demony bywają kapryśne i przewrotne. – Wzruszył ramionami. – Być może ten nie życzy sobie tam nikogo.
Weszli do izby i mężczyzna postawił wiadra przy kuchni.
– Pan w to wierzy? W ducha lasu? – zapytała. Odpowiedział jej uśmiechem.
– Lepiej się tam nie zapuszczać – odrzekł w końcu.
– Już tam byłam – powiedziała unosząc zaczepnie brodę.
Spojrzał na nią, lecz nie potrafiła odgadnąć o czym myśli.
– Nie wierzy mi pan? – zapytała. – Coś panu pokażę. – Zdecydowała i zaprosiła go głębiej do izby.
Odsunęła księgę ziół i podała mu liść, który zabrała z lasu.
– Przyjrzałaś mu się? – Zaskoczył ją.
Zmarszczyła brwi i spojrzała na liść raz jeszcze. Wpatrywała się weń przez chwilę, w niemym zdumieniu. Nie mogła uwierzyć, że naprawdę to widzi. W końcu jej usta rozchyliły się i zaśmiała się bezgłośnie.
– Lubisz kusić los, pani – zauważył wyrywając ją z zamyślenia. – Naniosę drewna – dodał i wyszedł z izby zostawiając ją w osłupieniu.
Na liściu, który trzymała w dłoniach widniała jej twarz.
*
Tej nocy długo nie mogła zasnąć. Wsłuchiwała się w odgłosy dochodzące z lasu, rozmyślając o Leszym. Tam, skąd pochodziła, nazywali go Wilczym Pasterzem. Gdyby miała wyobrazić sobie jego obecność, to właśnie jako czające się w mroku zło, szepczące do uszu, napełniające je grozą tak, aby ten, kto słucha odszedł i nie mącił spokoju lasu. Ten jednak wydawał się być inny. Towarzyszył jej wtedy w lesie. Podarował jej ten liść, a teraz, w tych wszystkich dźwiękach, które dobiegały jej uszu, rozpoznawała melodię pieśni, którą nuciła poprzedniego dnia.
Następnego ranka obudziło ją miauczenie kota, domagającego się, by go wpuściła. Gospodarz naprawdę się o nią zatroszczył. Przychodził codziennie bardzo wcześnie, żeby nanieść jej wody i drewna. Widziała, że go onieśmiela i sprawiało jej to przyjemność. Podobała się mężczyznom. Była szczupła, miała delikatne jasne włosy, które zaplatała wokół głowy niczym wieniec i nie spotkała jeszcze takiego, który nie zwróciłby uwagi na jej nietypowy jasnoszary kolor oczu, nawet, jeśli krępował się go komentować.
Zaczęli ją także odwiedzać ludzie z Brzegów. Zachowywali się tak, jak zwykle zachowują się mieszkańcy wsi wobec kogoś nowego, obcego, czyli tak, jakby ją sprawdzali. Wiedziała, że będzie musiała się najpierw wykazać, zanim zaczną ją traktować jak swoją. Byli jej też jednak bardzo ciekawi i ukrywali to z trudem. Płacili jajkami, marchwią, serem, włóczką i mąką. Ktoś przyniósł nawet porządne pęto suszonej, aromatycznej kiełbasy, którą natychmiast zainteresował się jej kot. Oglądała ich i osłuchiwała, pytała o dolegliwości, dawała mieszanki ziół i obiecywała, że sporządzi dla nich maści.
Myślami była jednak zupełnie gdzie indziej. Las wciąż śpiewał dla niej nocą, a gdy pieliła grządki, przylatywały do niej ptaki. Urządzały sobie wokół niej gonitwy również wtedy, gdy chodziła porozmyślać. Coraz bardziej pragnęła tam wrócić.
*
Nad rzeką unosił się wieczorny opar. Przechadzała się patrząc co i raz na drugi brzeg, gdzie świetliki rozpoczynały właśnie spektakl. Widziała je mnóstwo razy jako dziecko. Ale teraz miała wrażenie, że tańczą dla niej. Doszła do mostu i poczuła ogromną ochotę by przejść na drugą stronę, choć wiedziała, że nie powinna. Przestrzegali ją przecież… Chciała jednak znowu poczuć tę nieuchwytną obecność czegoś pięknego i magicznego. Podsunęła sukienkę wyżej, do samych ud. Drewno pod jej stopami było wilgotne i śliskie. Nagle usłyszała cichy trzask, jakby ktoś nastąpił na suchą gałąź. Spojrzała przed siebie i nim zdążyła się zorientować co się dzieje, runęła do wody. Wokół jej rąk i nóg oplotły się nici wodorostów. Szarpnęła się, lecz tylko bardziej się w nie zaplątała. Szukała rękami czegoś stabilnego, czego mogłaby się złapać. W głowie jej szumiało i słyszała dziki stukot swojego serca. Straszliwie brakowało jej powietrza. Czuła, że nie wytrzyma już ani sekundy dłużej.
Ocknęła się, gdy coś uderzyło ją w plecy. Puściła wodę nosem. Próbowała kasłać i wymiotować jednocześnie. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że jest na brzegu. I że nie jest sama.
*
– Uratowałeś mnie, panie – powiedziała wciąż się trzęsąc, choć była już przebrana w suche odzienie i otulona w ciepły płaszcz podróżny.
Podał jej kubek gorących ziół i dorzucił jeszcze do pieca. Gdy przy niej usiadł, powiodła spojrzeniem po jego nagiej piersi, wyłaniającej się spod koca, którym był owinięty. Jego ubranie suszyło się przy ogniu.
– Znowu szukałaś wrażeń, pani. – Uśmiechnął się.
– Tak, choć nie takich, jakie znalazłam – przyznała. – Ale te również bardzo mi się podobają – wyszeptała dotykając jego skóry.
Ich oczy się spotkały i nie wydawał się jej teraz tak onieśmielony. Patrzył na nią z zaciekawieniem i czekał na jej ruch. Czuła to. Przysunęła do niego usta ze świadomością, że robi właśnie coś całkowicie niestosownego. Lecz wcale nie miała ochoty się przed tym powstrzymać. Pragnienie narastało w niej od wielu dni, lecz tego, co sprawiało, że czuła się w ten szczególny sposób nie dało się dotknąć ani zobaczyć. A mężczyzna, który ją dziś uratował i siedział teraz obok niej, był prawdziwy. Mogła poczuć jego zapach, posmakować skóry, usłyszeć szybkie bicie jego serca i zatonąć w jego spojrzeniu.
Pocałował ją niespiesznie, a ona odnalazła pod kocem jego ciepłe, gładkie ciało. Wessał się w jej szyję, przyciągając ją do siebie, a potem poczuła, jak jego palce suną po jej skórze, stopie, kostce, łydce, coraz wyżej. Spojrzał w jej oczy, gdy jego dłoń zawędrowała między jej uda, a ona drgnęła i wyprostowała się. Wyglądał teraz drapieżnie i taki podobał jej się znacznie bardziej.
*
Nie potrafiła opanować uśmiechu, który wypływał z jej wnętrza, gdy zamiatała rankiem chodniczek do chaty. Gdy wychodził od niej przed świtem było jej aż głupio, że tak bardzo dała się ponieść. To, co wydarzyło się między nimi było dzikie i bardzo spełniające. Trudno jej było pomieścić wszystkie uczucia, które w niej wezbrały.
Ten uśmiech towarzyszył jej przez cały dzień, a gdy przychodzili do niej ludzie z wioski, była rozkojarzona i nieobecna. Nocą jednak dopadły ją myśli. Kręciła się w łóżku nie mogąc zasnąć. Dopiero teraz dotarło do niej, że nic przecież o nim nie wie. Czy mieszka we wsi? Czy ma żonę, która czekała na niego poprzedniej nocy? Uznała, że byłoby dziwne, gdyby nie miał. Tylko, czy to miałoby dla niej jakiekolwiek znaczenie?
Znowu usłyszała kroki wokół chaty i poczuła niepokój. Gorączkowo próbowała sobie przypomnieć czy na pewno zaryglowała drzwi, gdy rozległo się pukanie. Zamarła. Schowała nóż za plecami i bardzo powoli zbliżyła się do wejścia. Nasłuchiwała. Aż odskoczyła, gdy pukanie rozległo się znowu. Zwolniła zasuwkę, a potem ostrożnie uchyliła drzwi.
– Och, ależ mnie wystraszyłeś, panie – zaśmiała się widząc jego twarz.
Ulga spłynęła po jej plecach aż do stóp.
– Przepraszam. – Uśmiechnął się. – Wybacz, że zburzyłem twój spokój, pani.
– Spokój? – zaśmiała się. – Wczoraj doświadczyłam pierwszej spokojnej nocy odkąd tu przybyłam – powiedziała i zawstydziły ją te słowa.
– Chciałabyś, abym dziś także ci towarzyszył? – zapytał nieśmiało, a ona wciągnęła go do środka, bez żadnego wahania.
Kochali się tak, jakby jutro miał się skończyć świat, a gdy leżeli wtuleni w siebie, nadzy i zdyszani, czuła się naprawdę szczęśliwa.
– Obiecaj mi, że nie będziesz tam chodziła, pani – wyszeptał patrząc jej w oczy.
– Do lasu?
Skinął głową. Zawahała się. Przecież tak bardzo chciała tam wrócić. Chciała znowu zobaczyć wirujące w powietrzu liście, znaleźć się wśród tamtych drzew, podążyć za jeleniem, a przede wszystkim poczuć obecność Pana Lasu. Lecz nie miała przecież żadnej pewności, że jej nie skrzywdzi. Nie miała nawet pojęcia czym był. Za to mężczyzna, którego ciepło czuła tuż obok dał jej rozkosz i poczucie bezpieczeństwa. Troszczył się o nią. I patrzył na nią w tak cudownie tęskny sposób.
– W takim razie ty obiecaj, że będziesz tu przychodził każdej nocy. – Zdecydowała w końcu.
– Prawie każdej. – Zgodził się.
– Poza pełnią? – Uniosła brew, a on roześmiał się szczerze.
Spędzali odtąd razem niemal każdą noc. Przychodził wieczorami i znikał bladym świtem. Mówił jej o duchach opiekuńczych, leśnych stworzeniach, rusałkach, dziwożonach, boginkach wabiących mężczyzn w knieję i porywających dzieci z kołysek. Ona odwdzięczała mu się opowieściami o magii i mieście, w którym mieszkała w czasach nauki. Uwielbiała jak przyglądał się z ciekawością, gdy przygotowywała maści i eliksiry i jak zawsze słuchał jej całym sobą. Czuła się wtedy tak, jakby była samym centrum świata.
*
Wydawało się, że wokół panuje niemal idealna cisza, ona jednak słyszała cichuteńkie potrzaskiwania drzew, płynących w nich soków, drążących glebę żyjątek i bicie wielu małych serc. Stała na polanie pośród gaju i miała poczucie, że to miejsce do niej mówi. A właściwie… że te wszystkie dźwięki układają się w melodię, którą nuciła, gdy była tu po raz pierwszy. I naraz dotkliwie zdała sobie sprawę z tego, że nie powinna przecież tego słyszeć, lecz te dźwięki były teraz częścią niej samej.
*
Ocknęła się zlana potem i wystraszona. Tulił ją i gładził po włosach, dopóki się nie uspokoiła. Trudno było ten sen nazwać koszmarem, bo niby nie działo się w nim nic złego. Odczuwała jednak silny lęk, gdzieś głęboko wewnątrz i miała wrażenie, jakby coś wciąż pełzało pod jej skórą. To nie był pierwszy raz, gdy śniła o tamtym gaju. Działo się to zwykle w te noce, gdy nie było go u jej boku. Wtedy gorzej spała. Dręczyły ją odległe echa i poczucie, że coś czai się bardzo blisko.
– Nie czekaj na mnie jutro, pani – wyszeptał gładząc jej twarz.
Pokiwała głową. Pragnęła zapytać go co robi w te noce, gdy nie jest z nią, lecz bała się usłyszeć o tym, że w jego życiu jest ktoś jeszcze. Wolałaby dowiedzieć się, że zmienia się wtedy w żądną krwi bestię obłożoną klątwą, niż że znika by wsunąć się do innego łóżka. Uznała, że pewnych rzeczy lepiej nie wiedzieć.
*
– Puk! Puk! – Rozległo się przy drzwiach, gdy wietrzyła i zamiatała chałupę.
Chłop musiał porządnie się schylić, gdy wchodził do izby, a gdy się wyprostował wystraszyła się, że uderzy głową w sufit.
– Rozgościłaś się tu znakomicie, pani, jak widzę! – Wyciągnął w jej stronę dłoń wielką jak bochen chleba.
Wytarła ręce w fartuch i uścisnęła ją na powitanie. Zaskoczył ją tym gestem. Ludzie nie witali się tak tutaj z kobietami. Nie zachowywał się także jak ktoś, kto przybywa ze sprawą do zielarki.
– Wybacz, pani, że przychodzę się przywitać dopiero teraz, ale sprawy miałem w stolicy i długo zabawiłem. Wróciłem wczoraj, późno na dodatek. Ale słyszałem, że już tu sobie działasz. Ha! Nawet kocura widziałem na podwórzu! Trza ci czegoś? – dopytał donośnym głosem o jowialnym tonie, od którego zdawała się drżeć podłoga w chacie.
Jej nierozumiejący wyraz twarzy sprawił, że dodał pospiesznie: – Henryk jestem. Gospodarz.
Zalała ją fala gorąca, a jej serce zatrzepotało w piersi niczym uwięziony w dłoniach wróbel. W jej głowie eksplodował chór pytań, a było ich tak wiele, że nie była w stanie wyodrębnić żadnego poza tym, które wybrzmiewało najgłośniej: “Gospodarz?”. Ogromnym wysiłkiem woli zdołała się opanować i uśmiechnęła ładnie.
– Och, przepraszam, Henryku. Nastia. – Ścisnęła jego dłoń raz jeszcze. – Wybacz, trochę dziś jestem roztargniona. Źle spałam. Mam wszystko, dziękuję. Zadbałeś o pomoc dla mnie – rzekła patrząc uważnie na jego reakcję. Może go przysłał?
– Ach, podejrzewam, że stary Maciejka nie zadał sobie więcej trudu niż wpuścić cię do chaty i pokazać palcem, gdzie leży drewno. – Machnął ręką. – Ale widzę, żeś pani zaradna i robotna kobitka! – zagwizdał z uznaniem, przyglądając się dobrze zaopatrzonemu składzikowi drewna. – Na wycie z lasu, też jak widzę, odpornaś.
– A mam się czego obawiać?
– Jak to mawiają, póki kiełbaską nie zwabisz liska, to się ustrzeżesz od jego pyska – zażartował, a ona zaśmiała się wymuszenie, lecz w głębi duszy nie było jej do śmiechu.
Jeszcze tego samego popołudnia wybrała się do wsi rozpytać o jasnowłosego mężczyznę o niebieskich oczach.
Nikt o nim nie słyszał.
*
Tuż przed zachodem słońca usiadła nad brzegiem rzeki i przyglądała się ścianie lasu, która wyglądała teraz, jakby była uśpiona. Gdy spędzał z nią noce nie słyszała żadnego skradania się wokół chałupy, żadnych szeptów, odległych krzyków, nawoływań i szumu wiatru, który nucił jej melodię. Sądziła z początku, że tylko nie zwracała na to wszystko uwagi, teraz wcale nie była tego pewna. Nigdy nie powiedział, że jest gospodarzem. To ona tak sądziła. Nigdy ani razu nie zapytała go kim jest. Nawet nie znała jego imienia. Właściwie o nic go nie pytała. Czy mógł być nim? Panem Lasu? W jaki sposób ją ocalił, gdy wpadła do rzeki? Tylko dlaczego sam nie zaplątał się w wodorosty? Czy to on wymalował na liściach jej twarz? I czy duch lasu w ogóle może mieć ludzką postać? Czy nie powinien raczej być wszędzie i nigdzie zarazem? W każdym liściu, chrząszczu i niesiony skrzydłami każdego z ptaków? Czy to możliwe, że przybrał ją dla niej?
– Nastio… – Usłyszała nagle i drgnęła.
To było jak szept albo tylko tchnienie wiatru. Jakby jej imię było w szumie drzew. Dlaczego kazał jej obiecać, że nie pójdzie już do lasu? Spojrzała jeszcze raz na ścianę drzew. Uznała, że musi tam wrócić.
*
Otuliła się szczelniej płaszczem, jakby miał nie tylko ją ogrzać, lecz także stać się jej bezpiecznym schronieniem, niczym pierzyna, pod którą nie może wejść żaden potwór. Wciąż słyszała swoje imię szeptane na tysiące sposobów i im głębiej szła w las, tym wyraźniejsze się zdawało. Towarzyszyły jej świetliki i znowu czuła czyjąś obecność. Przed nią majaczyła niebieskawa łuna i była pewna, że to tam musi iść. Stamtąd dochodziła melodia jej pieśni. Wyszła na polanę, skąpaną teraz w świetle księżyca. Trawa była wilgotna i czuła jej chłód pod stopami. Odbierała też wibrację magii, silniejszą niż wtedy, za dnia. Kielichy kwiatów, otwarte szeroko, mieniły się srebrzyście, jakby skrzyły się od rosy. Wyglądały nadzwyczaj pięknie. Nad polaną między drzewami unosił się opar i bił stamtąd chłód. Miała teraz wrażenie, że to właśnie drzewa śpiewają. To była pieśń dla jej uszu. Duch lasu zrobił to dla niej i to było piękne, lecz napawało ją lękiem. Tak jak w jej śnie. Bo wśród tego śpiewu było coś jeszcze. Jakby ciche łkanie, błaganie i krzyk.
Przysunęła ucho do pnia jednego z drzew. Tak, to dochodziło ze środka. Odskoczyła, gdy usłyszała spazmatyczny płacz. Podeszła do innego drzewa, które zdawało się do niej mówić. Szept był jednak niewyraźny i nie mogła go zrozumieć. Miała wrażenie, że dochodzi z głębi, jakby… spod ziemi. Rozejrzała się nerwowo wokół, lecz nikogo nie dostrzegła. Uklękła i słuchała znowu. Szukała źródła tego dźwięku. Przyłożyła ucho do ziemi, nadal jednak słowa pozostawały dla niej tajemnicą. Drżącymi dłońmi zaczęła kopać. Ziemia poddawała jej się bardzo lekko. Ktoś bardzo chciał zostać usłyszany. Teraz trzęsła się już cała i uświadomiła sobie, że ma mokrą twarz. Płakała. Jej palce trafiły na coś miękkiego i dosyć ciepłego. Coś, czego nie powinno tam być. Ostrożnie odgarnęła ziemię i dostrzegła ruch. Zemdliło ją. Coś próbowało stamtąd wyjść. Słyszała teraz szaleńcze łopotanie swojego serca, które wypełniało całą jej głowę. Przemogła straszliwe obrzydzenie i przysunęła ucho bliżej. Usłyszała cichy szept, który przeniknął jej duszę lodem:
– Uciekaj…
Odskoczyła jak oparzona. To były usta. Czyjeś usta! Poruszały się! Szeptały! A kobieta, do której należały była pod tym drzewem. Musiało wyrosnąć z niej, czerpać z jej soków! Odwróciła się gwałtownie i rozejrzała wokół. To nie był gaj. To było cmentarzysko. Dostrzegła świeżo rozkopaną ziemię i automatycznie dotknęła swojego brzucha. To grób. Jej grób. Będzie następna. Czy nie o tym właśnie był ten sen, którego tak się lękała? Stała się jego oblubienicą, malował na liściach jej twarz, a potem wypełnił jej brzuch nasieniem…
Naraz dotarło do niej, że nikt już nie śpiewa. Cisza świdrowała teraz boleśnie uszy i napawała grozą. Poczuła, że coś czai się za nią w mroku. Trzasnęła sucha gałąź, a jej głowę wypełnił krzyk dobywający się ze wszystkich otaczających drzew i przenikający ziemię pod stopami:
– Uciekaj!
Zerwała się przerażona, niczym zaszczute zwierzę. Biegła krętą ścieżką, choć ledwo odnajdywała ją w mroku i co chwilę się potykała. Roztrzęsione nogi odmawiały jej posłuszeństwa. Czuła, jakby drzewa były coraz bliżej niej, jakby wyciągały do niej swoje ramiona. Szeptały jej imię. Ten las należał do niego.
Wypadła na dukt i pędziła co sił, a płuca paliły ją jakby wypełniał je ogień. Wrzasnęła z przerażeniem, gdy niemal wpadła na jakieś zwierzę na samym środku traktu. Jelenia lub łanię. Powinno się spłoszyć, lecz stało w całkowitym bezruchu. Spróbowała je przepędzić, lecz nie zareagowało. Powinno było zareagować! Nie widziała już dokąd biegnie. Potknęła się i runęła boleśnie na ziemię. Jej oczy były zalane łzami i z trudem łapała oddech. Wstała i ledwo trzymając się na nogach dotarła do krawędzi lasu. Dotknęła stopą mokrej belki mostu. Była straszliwie śliska. Załkała z bezsilnej rozpaczy. Nie zdoła po niej przejść. Nie teraz, gdy jej ciało jest tak rozedrgane. W doskonałej ciszy, która zapanowała wokół, rozległy się słowa jej piosenki. Tym razem jednak nie była tylko melodią nuconą przez las.
Bosymi stopy stąpasz po świecie
Z wiatrem we włosach i słońcem na twarzy
Powiedz mi powiedz, piękny mój kwiecie
Kto to odgadnie co się wydarzy?
***
Dziewczyna siedziała na kamiennej ławce, zapatrzona w żółto-czerwony liść. Był już wieczór i na niewielkim skwerze wśród uśpionych kamienic, zdążyło się już zrobić chłodno. Miało się też wrażenie, że drzewo, które właśnie zaczynało rozwijać kielichy kwiatów, spowija delikatna, niebieskawa mgiełka.
– Pozwolił jej odejść? – zapytała po długiej ciszy.
– Niektórzy mówią, że tak. Powiadają też, że spaliła tamtą chałupę, żeby już żadna kobieta nigdy nie podzieliła jej losu. Są i tacy, którzy twierdzą, że spaliła cały las – zaśmiał się smutno.
– A co stało się z Leszym?
– Ponoć zginął, gdy wypaliło się ostatnie drzewo. Był wszak tylko duchem tego lasu – urwał i namyślał się przez chwilę. – Ale inni twierdzą, że nie było żadnego Pana Lasu, że mężczyzna, który do niej przychodził, był chowańcem albo dworowym. Duchem, który opiekował się jej obejściem. – Uśmiechnął się. – Choć są i tacy, co powiedzą, że to był lubiczek, duch opiekuńczy miłości i cielesnych uniesień. Taki, o którym nie da się już zapomnieć, gdy raz zaprosi się go pod strzechę.
– Skoro tak, to dlaczego sprowadził śmierć na te, które go pokochały?
– Powiadają, że wcale tego nie chciał. A gdy prosił ją, żeby nigdy nie wracała do tego lasu, to nie po to, żeby nie odkryła jego mrocznej tajemnicy, lecz chcąc ją przed tym losem uchronić. Bo las miał swoją Panią, która była okrutnie o niego zazdrosna. I to ona sadziła drzewa we wciąż żyjących ciałach kobiet, które on pokochał.
– Dlaczego jej na to pozwalał?! – oburzyła się dziewczyna.
– Być może kochał również ją… – Wzruszył ramionami. – Choć kto wie, może po prostu nie mógł nic zrobić.
– Co stało się z nią potem? – zapytała z odrobiną nadziei w głosie.
– W zakończeniu tej historii jest więcej pytań niż odpowiedzi. Są jedynie domysły… Niektórzy powiadali, że zmarła wkrótce potem, gdy drzewo, które w niej zasiał zaczęło kiełkować, a tu był stary cmentarzyk, na którym ją pochowano.
Powiódł spojrzeniem po skwerku.
– A inni? – Uśmiechnęła się dziewczyna.
On także się zaśmiał.
– Inni uważają, że uciekła razem z nim – odrzekł i dostrzegła, że jego oczy się zaszkliły.
Milczeli długo.
– A jeszcze inni, że tu był kiedyś las i to jest ostatnie drzewo, które z niego ocalało – rzekła w końcu. – A pan wciąż się nim opiekuje… – Popatrzyła na miotłę opartą o jego kolana, a potem spojrzała w jego oczy. Smutne. I bardzo niebieskie.