- Opowiadanie: Wieczny - Awaria pamięci

Awaria pamięci

Czy tekst zaskoczy? Czy rozbawi? Czy będzie zrozumiany?

– Nie wiem.

– Nie wiesz?

– Nie wiem!

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Użytkownicy, Użytkownicy II, Finkla, Użytkownicy IV

Oceny

Awaria pamięci

Śmiało podszedł do krawędzi. To koniec drogi. Przed nim tylko otwarta przestrzeń, samo powietrze zmieszane z kurzem ulicy i gorącymi spalinami pędzących poniżej samochodów. Ponad sto metrów do ziemi to niezbyt długi lot, ale nie pozostawia złudzeń na przeżycie.

– Stój!

Mat czekał na te słowa. To jego pięćdziesiąta próba, choć nie był pewien, bo dawno przestał już liczyć.

– Czekałem na ciebie, braciszku. – Odsunął się od krawędzi i usiadł na zimnym betonie przestronnego dachu.

Rey, który szukał go już trzeci dzień, co chwilę gubiąc i odnajdując trop, wyglądał na zaskoczonego. Otrząsnął się i sekundę później złapał ze złością za koszulę.

– Zabiję cię, normalnie rozszarpię! – krzyczał mu prosto w twarz.

– Zawsze to samo. – Mat próbował się uwolnić. Szybko odepchnął brata, który stracił równowagę i upadł na plecy.

– Usiądź i posłuchaj – warknął.

Rey powoli podniósł się z ziemi, kipiał gniewem, widać było, że nie odpuści.

– Chcesz wiedzieć, co się dzieje, to usiądź i posłuchaj, do cholery!

– Nie mam ochoty cię słuchać, tylko skopać ci dupę. Wiesz, jak się o ciebie martwiłem! Znikasz w środku nocy i to zaraz po… – Słowa ugrzęzły mu w gardle, a oczy zaszkliły się od łez.

– Wiem – oznajmił Mat.

Trwali przez chwilę w milczeniu, aż wspomnienia niedawnych wydarzeń przestały ściskać gardło.

– Posłuchaj – zaczął Mat. – Prawdopodobnie znowu nie uwierzysz, ale rozmawiałem z tobą na tym dachu już przynajmniej pięćdziesiąt razy.

– Co ty pieprzysz?! Pierwszy raz tu jestem! – Rey zmarszczył brwi i zmrużył oczy, przyglądając się uważniej bratu. – Brałeś coś?

– Daj mi wytłumaczyć.

– Byle szybko i nie myśl sobie, że ci odpuszczę. Należy ci się porządny łomot. – Usiadł wygodniej i wyciągnął papierosa. Zapalił zaciągając się głęboko. Dym jakby zabrał wszystkie emocje, bo gdy opuścił płuca, Rey wyraźnie się uspokoił.

– Pamiętasz ten film o facecie, który w kółko przeżywa ten sam dzień? – zapytał Mat.

– Nie pamiętam. A nawet gdyby no to co?

– Nieważne. – Mat machnął ręką ze zrezygnowaniem. – Musisz tylko wiedzieć, że ja mam tak samo. – Czekał na jakąś reakcje, lecz i tym razem jego wyznanie nie zrobiło wrażenia. – No może nie dokładnie tak samo, ale podobnie. U mnie trwa to miesiąc.

– A ja umiem latać i mam laserowy wzrok – skomentował Rey i znowu się zaciągnął.

– W kółko to samo – irytował się Mat. – Jakbym ci tego nie tłumaczył ty i tak nigdy nie chcesz mi uwierzyć. Dobra, nieważne. Myślisz, że co ja tu robię na tym dachu?

– Myślę, że się załamałeś po wypadku rodziców i chcesz skończyć tak jak oni – wypalił Rey.

Chwilę ciszy, jaka nastała zakłócał tylko monotonny szum jadących w dole samochodów. Mat złapał się za głowę. Widać było, że próbuje znaleźć takie wyjaśnienie, w które Rey w końcu uwierzy.

– Wiem, jak to wygląda – oznajmił po chwili. – Wiem, że nie potrafię ci tego udowodnić, wiec zapamiętaj tylko, że próbuję ich uratować.

Zerwał się nagle z miejsca, odwrócił i pognał w stronę krawędzi.

 

***

 

Obudził się tuż przed świtem. Nie otwierał oczu, jak zwykle czekając, aż ojciec wparuje ze swoim: „Wstawaj leniu”.

Normalnie byłby zły, lecz po kilku nieudanych próbach ratowania jego i mamy, po prostu tęsknił. Teraz znowu ma szanse. Trzy tygodnie. Tyle pozostało czasu, aby zapobiec tragedii. Jakby to było takie łatwe? Przecież próbował już chyba wszystkiego. Często był to wypadek samochodowy albo morderstwo, albo wszystko naraz. Jednego razu namówił ich nawet do wyjazdu za granicę, aby byli daleko od tego szaleństwa. Wtedy rozbił się samolot. Brakowało mu już pomysłów.

 Zaczął się zastanawiać nad nowym planem, nad tym, co tym razem zrobić inaczej? Popatrzył na ścianę gdzie zawsze wisiał zegarek. Nie było go tam. Popatrzył na sąsiednią ścianę gdzie powinien wisieć obraz, w który już tak wiele razy się wpatrywał. Również go nie było.

– Co do cholery? – Podniósł głowę i rozejrzał się po pokoju.

To wcale nie był pokój, ale szałas złożony z plątaniny gałęzi. Miejsce solidnego sufitu i ścian z betonu, zajęły zielone liście, a zamiast leżeć w wygodnym łóżku, wisiał w hamaku. Choć hamak był równie wygodny, jak materac, na którym powinien się obudzić to, gdy próbował wstać, od razu z niego wypadł.

– Co ty wyprawiasz? Wstawaj leniu, trzeba ruszać. – Nieznajomy głos, który dochodził z zewnątrz, zaskoczył go. Dziwny język brzmiał jak szczebiotanie. Jeszcze większym zaskoczeniem był fakt, że wszystko rozumie.

Rozejrzał się jeszcze raz i dostrzegł ruch po prawej stronie. Pomieszczenie, w którym się obudził, okazało się tak naprawdę drzewem. Gałęzie miało tak gęste, że tworzyły coś na kształt namiotu. Mały prześwit z prawej strony sugerował wejście do tego niezwykłego schronienia. Mat popatrzył na swoje ręce. Były w kolorze zieleni i mieniły się jej wszystkimi odcieniami. Wyciągnął rękę przed siebie, a skóra zaczęła zmieniać kolor, dopasowując się do nowego otoczenia. Barwne plamy na skórze łączyły się i zlewały w najróżniejsze odcienie przy każdym jego ruchu. Szybko się pozbierał i wybiegł na zewnątrz.

Nie zdążył zrobić kilku kroków, gdy drogę zagrodziła mu mała pokraczna postać. Lęk pomieszany z zaciekawieniem przedarł się przez jego układ nerwowy, wywołując kompletny bezruch. Pokraczne dziwadło przypominało wyrwany z ziemi korzeń. Brzuch był jedną wielką plątaniną gałęzi zmieszaną z ziemią i błotem. Z boku wyrastały powykrzywiane we wszystkie strony ramiona zakończone prostym patykiem łączącym ze sobą dwie dłonie. Praktycznie nie dało się rozróżnić czy stwór tak wygląda, czy po prostu trzyma kij. Nogi miał posplatane w niechlujne warkocze i zakończone trójpalczastymi szponami. U góry tułowia wyrastała krótka masywna szyja zakończona jeszcze większą plątaniną korzeni imitujących głowę. Dwa puste sęki udające oczy patrzyły z zaciekawieniem. Poniżej wystawała imitacja nosa składająca się z zakrzywiającej się lekko w dół gałęzi. Pęknięcie w miejscu, gdzie powinny być usta, poruszało się rytmicznie, mamrocząc jakieś słowa. Stworek przekrzywił lekko bulwiastą głowę, aż trochę ziemi posypało się z imitującej włosy gęstwiny drobnych korzeni. Warknął. Coś tam po swojemu pomruczał, wymachując rękami i kijem, który jak się okazało, jednak tylko trzymał. Podskoczył jakby zdenerwowany i szybkim susem ruszył w gęstwinę.

– Idziesz śpiąca królewno? Szybko, bo jesteśmy spóźnieni, a wiesz, jak ten dzień jest ważny dla twojego ojca.

– Wiem – odpowiedział niepewnie i bardziej z ostrożności, bo nie miał pojęcia, o co chodziło.

Czy on rozmawia właśnie z kupką ożywionych gałęzi?

Otrząsnął się i ruszył za dziwnym gnomem. Był zdezorientowany całą sytuacją, ale ciągłe powtarzanie prawie całego miesiąca z życia, czego doświadczał wcześniej, też nie było zwyczajne, więc szybko zaakceptował nowe okoliczności. Teraz widział wyraźnie, jak kolor jego skóry adaptuje się do otoczenia. Miał na sobie tylko przepaskę na biodrach, która była wykonana z plątaniny zielonych wierzbowych witek i liści. Górną część przyozdobiono jakąś czerwoną tkaniną. Przemieszczali się zwinnie po grubych gałęziach, przeskakując z jednej na drugą i powoli zbliżali się w stronę ziemi. W oddali słychać już było rozmowy i wesoły śmiech większej grupy stworzeń.

– Twój ojciec osobiście prosił mnie, abym dopilnował cię w tym ważnym dniu.

– Ważnym? Bez przesady – rzucił niepewnie z nadzieją, że pociągnie to dziwne stworzenie za język.

– Żartujesz!? Ten rytuał zapamiętasz na całe życie, tak jak ona. W końcu tylko raz w życiu Fermil staje się mężczyzną. – Odwrócił głowę i uśmiechnął się, aż nieprzyjemnie zaskrzypiało.

Gdy zeszli już na ziemię, otworzyła się przed nimi wielka polana. Na samym jej środku zgromadzili się inni Fermilczycy. W kamiennym kręgu, który otaczał kolejny, znalazło się kilkaset stworzeń. Gdy tylko pojawili się w zasięgu wzroku, wszyscy zaczęli wiwatować. Z okrzyków wywnioskował, że dźwięk, który brzmiał jak szelest liści podczas wichury, to jego imię. Wiszersz lub w skróconej wersji Wisz. Jedni mu gratulowali, inni poklepywali po ramieniu lub kiwali głową na znak szacunku. Chłopak był zdezorientowany całą tą sytuacją, ale nie dawał tego po sobie poznać. Wszystkie oczy skierowane były w jego stronę. Fermile miały duże i wyraziste oczy, a ich wzrok przeszywał na wskroś, mimo to w spojrzeniach dostrzegł wiele życzliwości i naturalnej szczerości. Włosy stworzeń tak jak i skóra mieniły się wieloma kolorami. U większości rozpuszczone i dość długie, kojarzyły się z młodymi pędami, ale bywały również starannie związane lub splecione w najrozmaitsze warkocze.

– Usiądź synu naprzeciwko swojej wybranki – usłyszał od rosłego Fermila. – Cieszę się, żeś się zjawił. – W tych słowach wyczuwało się napięcie powstałe prawdopodobnie podczas wcześniejszej rozmowy, której chłopak oczywiście nie mógł pamiętać.

Usiadł na kamiennym podwyższeniu porośniętym prawie w całości zielonym mchem. Naprzeciwko znajdował się duży i okrągły kamienny stół, a za nim, na identycznym podwyższeniu siedziała ona. Wisz rozejrzał się zdezorientowany, bo jego wybranką okazała się mała, poskręcana i pomarszczona starucha, wpatrująca się w niego przenikliwym spojrzeniem. Mógłby przysiąc, że jego zaskoczenie wywołało u staruchy lekki uśmiech.

– Każdy Fermil jest ważny! – Ten, który nazwał go synem, zaczął przemowę. Po jego postawie Wisz domyślił się, że jest tutaj wodzem.

– Na każdego przychodzi czas próby. Jak wiecie nasza siła i nasza magia pochodzą od starożytnych przodkiń, które w dawnych czasach dostały ją w darze od pradawnych. Każda Fermilka przejawia zdolności magiczne już od najmłodszych lat. Męska część naszej społeczności nie ma takiego szczęścia i aby chronić nasz lud, każdy męski potomek zostaje obdarowany przez swoją wybrankę dopiero po osiągnięciu dorosłości. Wszyscy wiemy jak wielkie to poświęcenie dla Fermilki. Gdy kawałek duszy zostaje oderwany i przekazany mężczyźnie, jest to nieodwracalne i zostawia bliznę na całe życie. Jest to również piękne i prawdziwe, bo od tej chwili dwoje nie może żyć już osobno, stają się jednością, do końca swoich dni. Dziękujemy wam za wasze poświęcenie, ale jak wszyscy zdajemy sobie sprawę, jest ono niezbędne, by chronić nasz lud przed najeźdźcami.

Z tłumu wystąpiły nagle Fermilki ubrane w białe szaty. Ustawiły się wokół stołu i złapały za ręce.

– Niech zacznie się rytuał połączenia – oznajmił donośnie wódz.

Niebiesko-białe światło pojawiło się jakby znikąd. Cały stół zapłonął jasną energią. Słup światła uniósł się na kilka dobrych metrów i w końcu opadł, kształtując ochronny parasol nad całą polaną.

Starucha wstała i skinęła na niego, następnie małymi schodkami weszła na okrągły stół.

– No idź do niej – ponaglał go ten, który go obudził.

Wisz nie wiedział, czy to strach przed zbliżeniem z pomarszczoną staruchą, czy niesmak przed publicznym obnażeniem, lecz nagle poczuł, że miękną mu nogi. Wzrok najpierw mu zmętniał, a po chwili świat pogrążył się w całkowitej ciemności.

 

***

Obudził się i od razu otworzył oczy. Tym razem wszystko było na swoim miejscu. Leżał jeszcze przez chwilę, czekając na zakończenie procesu. Klapa otworzyła się, a nad nim pojawiła się znajoma twarz.

– Wstawaj, leniu, koniec leżakowania. – Znajomy głos przywitał go jak zwykle życzliwym pozdrowieniem. – Wszystko dobrze? Wyglądasz na skołowanego.

– Dobrze, dobrze, ale pamięć trzeba wymienić w kapsule, bo się zapętliłem i to na dobre, aż się awaryjny restart włączył ze staruchą. Na szczęście jak zwykle niezawodny. – Usiadł z wysiłkiem i szybko zaczął masować zesztywniałe mięśnie, aby pobudzić krążenie.

– Znowu?! Te zapasowe części składają chyba z kilku starych, bo jak to inaczej wyjaśnić. Niech szlag trafi te darmozjady z remontowego!

– Już druga taka akcja w tym roku, a kasy za to zlecenie nie dostanę, bo niedokończone.

– Wymienię pamięć, ale następnym razem wcześniej ręcznie zrestartuj. Dokończyłbyś przynajmniej sprawę z tym chłopakiem na swojej zmianie. Teraz go ten nowy przejmie i oby nie namieszał jak ostatnio.

– Wiem, że nawaliłem, ale bezpiecznik chyba też wyleciał, bo może raz się zorientowałem, co jest grane, a potem już tryb awaryjny wskoczył. Ty też mógłbyś sprawdzać czasami, jak mi idzie?

– Chyba żartujesz?!

Wskazał na kapsuły do teleportacji świadomości. Było ich ponad dwieście. Wszystkie poustawiane obok siebie w równych rzędach. Nad każdą mrugał zielony sygnalizator wskazujący prawidłową pracę. Tylko dwa świeciły na czerwono.

– Sam widzisz, że się tu nie nudzę – oznajmił i pobiegł w kierunku mrugających na czerwono światełek.

 

 

Koniec

Komentarze

Hehe. Spodobało, uśmiechnęło. Pozdrawiam

Powyżej 10 tysięcy znaków to już nie jest szort, więc lepiej by było, gdybyś zmienił kategorię na opowiadanie. :>

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Cześć!

 

Podobało mi się, fajnie połączyłeś ograne motywy w całkiem przyjemną historię. Na początku myślałam, że to będzie bardzo przygnębiające opowiadanie, potem pojawił się motyw powtarzającego się dnia i zrobiło się ciekawie. Gdy bohater zobaczył dziwnego stworka, to zaczęłam się obawiać, że zaraz wszystko okaże się snem, ale na szczęście nie wybrałeś tej drogi. Zakończenie pozostawia niedosyt, bo mam takie wrażenie, że ta opowieść dopiero mogłaby się rozkręcić. W obecnej formie to taki pojedynczy epizod, ale sprawnie napisany. Tak że trochę zaskoczyło, myślę, że tekst jest zrozumiały, mnie jakoś szczególnie nie rozbawił, ale czytało się przyjemnie. Zgłaszam do biblioteki.

– Zabiję cię, normalnie rozszarpie{+!] – krzyczał mu prosto w twarz.

Dla porządku przydałby się wykrzyknik.

– Zawsze to samo[+.] – Mat próbował się uwolnić.

Nie ważne. – Mat machnął ręką ze zrezygnowaniem.

Nieważne

– Wiem, jak to wygląda. – oznajmił po chwili.

Trochę się dziwił na taki zwrot w jego życiu, ale ciągłe powtarzanie prawie całego miesiąca z życia, jakie doświadczał wcześniej, też nie było zwyczajne, więc szybko zaakceptował nowe okoliczności.

Naprzeciwko znajdował się duży i okrągły kamienny stół[+,] a za nim na identycznym podwyższeniu siedziała ona.

Niebiesko – białe światło pojawiło się jakby znikąd.

Niebiesko-białe

– Już druga taka akcja w tym roku[+,] a kasy za to zlecenie nie dostanę, bo niedokończone.

Miś przeczytał. Interesujące. Dopisz dalszy ciąg.

Bardzo dziękuję za komentarze.

 

Peter Barton: Cieszę się, że się podobało.

 

BarbarianCataphractMatematycznie rzeczywiście wychodzi opowiadanie choć krótkie, tresc jednak przekonała mnie, że bliżej mu jednak do  szorta.

 

Alicella: Gubię się w tych dialogach, ale pracuje nad tym. Z tym wykrzyknikiem mam problem, bo celowo go skasowałem, aby nie podwajał się z komentarzem. Chyba powinienem to zrobić odwrotnie.

 

Misiu nie planowałem dalszego ciągu, choć miało to być opowiadanie, ale wyszło, jak wyszło. Pomyśle jednak nad jakimś ciekawym rozwinięciem.

A ja przyznaję, że nie do końca zrozumiałam. Czy to jest zabawa z wirtualną rzeczywistością, czy raczej naprawianie świata przez wcielanie się w różne osoby? Ta “akcja” i “kasa” wskazują, że raczej to drugie, ale nie łapię Twojego zamysłu.

Jak w tym wszystkim gra bardzo ważny element pierwszej części, ten o ratowaniu rodziców? Bardzo mocno to podkreślasz, pierwsza scena jest emocjonalnie najmocniejsza, a potem to całkowicie znika. Druga scena to nagle fantasy, w której najpierw jest lekko śmiesznie (rozmowa z kupką gałęzi), potem poważnie, jakby facet (Rey?) trafił do innego świata – celowo? przypadkiem? A potem budzi się w jakimś właściwym miejscu, myślałam, że tu wrócimy do wątku rodziców, ale to jeszcze coś innego i tu nagle wchodzi wirtualna rzeczywistość (?) czy inne “total recall” albo “minority report”.

Może to wina wczesnej godziny, normalnie o 10 jeszcze śpię, ale nie łapię tu związków między scenami ;) A może to wina tego, że jednak czegoś nie dopowiedziałeś, urwałeś w dodatku trochę w środku?

 

Natomiast fatalne jest wykonanie. Przede wszystkim niechlujne. Masz mnóstwo błędów interpunkcyjnych, trochę nawet ortów, ale usiłując załapać sens, nie robiłam łapanki. Styl też raczej kulawy, może gdyby to było lepiej, a przynajmniej porządniej napisane, byłoby też dla mnie czytelniejsze.

 

Ale trochę spróbuję pokazać, tylko z pierwszej części.

 

Już pierwsze zdanie sprawiło, że się zawiesiłam, bo gzyms z natury swojej jest wąski, więc jeśli się zrobi krok do przodu, to już jest się poza gzymsem.

 

Od przepaści dzieliła go teraz tylko wąska część stalowego parapetu

Dlaczego część? W tej chwili to już w ogóle nie widzę architektury tego budynku i zawieszam się po raz drugi na drugim zdaniu. Nie jestem w związku z tym pewna, czy poprawnie używasz terminów “gzyms” i “parapet” ;) Oraz ta przepaść – niby okej, ale przepaść to jednak termin związany z górami.

 

Dalej była już przestrzeń, samo powietrze zmieszane z kurzem ulicy i gorącymi spalinami pędzących poniżej samochodów.

Trochę tu językowo udziwniasz na siłę. Przestrzeń jest wszędzie. Kurzy ulicy i spaliny unoszą się w powietrzu raczej niż z nim mieszają, bo co – zanim się zmieszały, były w próżni?

 

Ponad sto metrów do ziemi to niezbyt długi lot, ale nie pozostawiał złudzeń na przeżycie.

Raczej: nie pozostawia (czas teraźniejszy), bo to ogólnik, a nie opis konkretnego zdarzenia.

 

Czekałem na ciebie[+,] braciszku.

Wołacze oddzielamy przecinkiem. Ty tego nie robisz w całym opowiadaniu.

 

Zeskoczył z gzymsu

No tak, kłania się terminologia. Gzyms to nie jest coś, co wystaje nad dach, ale coś, co wystaje poza ścianę, lico ściany, horyzontalnie. Ergo nie bardzo da się z tego zeskoczyć na dach.

 

trzymał go za poły koszuli

Poły ma płaszcz, żakiet itd., jest to tylna część takiej sztuki ubrania. Chwycił go za koszulę całkowicie wystarczy.

 

Potem robisz head-hopping między Reyem i Matem do tego stopnia, że nie wiadomo, który co robi i mówi. Head-hopping to w 99% przypadków ZUO.

 

Nie mam ochoty cię słuchać[+,] tylko skopać ci dupę.

Poszczególne zdania, podrzędne czy współrzędne, też oddzielamy przecinkami.

 

rozszarpie → rozszarpię (literówka)

No i skoro krzyczał, to na koniec wypowiedzi przydałby się wykrzyknik

 

Zawsze to samo[+.] – Mat próbował się uwolnić.

Poczytaj zasady zapisu dialogów.

 

oczy zaszkliły się od łez.

aż wspomnienia niedawnych wydarzeniach przestały ściskać gardło.

Albo o wydarzeniach albo (lepiej) niedawnych wydarzeń

 

Usiadł wygodniej, wyjmując papierosa.

Ten imiesłów oznacza czynności jednoczesne, a on raczej usiadł, a następnie wyjął papierosa, więc lepiej “usiadł… i wyjął”

 

Nie ważne → Nieważne

 

Wiem, jak to wygląda[-.] – oznajmił po chwili.

 

 pognał w stronę przepaści

Przepaść jest raczej w górach i tutaj to średnio pasuje. Rozumiem intencje, ale nie jest to najszczęśliwsze w tym miejscu sformułowanie.

 

PS. łap portalowy poradnik survivalu ;) Portal dla żółtodziobów

Powodzenia!

http://altronapoleone.home.blog

Autorze, pisz dalej, ale weź do serca i umysłu uwagi i rady Pań A. i D. Wtedy będzie dobrze.

Hej, ciekawe opowiadanie. Pomimo kilku błędów czytało się dobrze i płynnie. Sama historia – interesująca i choć w końcówce wiele wyjaśniasz, to (jak zresztą zauważyła drakaina) nie wszystko jednak jest jasne. Mnie to nie przeszkadza, bo nie mam nic przeciwko otwartym zakończeniom, ale jeśli chciałeś przedstawić szczegóły, to… potrzeba więcej szczegółów. :D

 

Jeszcze kilka łapankowych kwestii:

Zaczął się zastanawiać nad nowym planem, nad tym, co zrobić inaczej, gdzie pójść z kim pogadać, lub co robił źle?

To zdanie bardzo dziwnie brzmi – nie wiem, czy przez gramatykę. Przemyśl je jeszcze.

Były w kolorze zieloni

zieleni.

Fermile miały duże i wyraziste oczy a ich wzrok przeszywał na wskroś

Tu dałbym przecinek przed a.

– Wstawaj leniu koniec leżakowania.

To też oddzieliłbym przecinkiem → Wstawaj leniu, koniec leżakowania.

 

Ogólnie jednak całość oceniam bardzo pozytywnie! Pozdrawiam, b. 

Wstawaj leniu, koniec leżakowania.

 

A nawet → Wstawaj[+,] leniu[+,] koniec leżakowania.

 

bo cały wołacz powinien być między przecinkami

http://altronapoleone.home.blog

Bardzo dziękuje za komentarze. Jak zwykle są konstruktywne, więc zabieram się do pracy.

 

drakaina: Tekst ma dużo niedopowiedzeń, ale większość jest celowa. Historię można rozwinąć na wiele sposobów, ale taki zamysł tej twórczości, by zabawić wszystkich gości. Zależało mi bardziej na efekcie zaskoczenia czytelnika niż na snuciu konkretnej opowieści z wszystkimi jej szczegółami. Postaram się podszlifować co nieco, uwzględniając przekazane uwagi, za które jestem bardzo wdzięczny.

Z tym gzymsem coś pokombinuje, ale tak naprawdę, to po czym chodził Mat, może być gzymsem tzw. wieńczącym lub murkiem ogniowym. Oba mogą być zakończone obróbką z blachy, która tworzy wąski parapet. Lepiej jednak brzmi gzyms niż murek ogniowy, bo tego określenia prawie nikt nie zna. 

PS. Za portal dla żółtodziobów również dziękuje.

 

benin: Dziękuje za poprawki. Działam z tematem.

 

Wieczne pozdrowienia.

Hej, dzięki za wyjaśnienie, choć to z niedopowiedzeniami niestety mnie nie satysfakcjonuje, bo jeśli niedopowiedzenia mi przeszkadzają w zrozumieniu zamysłu autorskiego, to nie będę sobie tłumaczyła, że autor tak chciał, bo jednak zawsze jest podejrzenie, że chciał lepiej, ale wyszło jak zwykle. Spróbuj mi przynajmniej, jak komu głupiemu, wytłumaczyć, co jest tu podstawą świata i akcji ;)

 

Co do gzymsów i tak dalej. Zastanowiłabym się, czy naprawdę w tekście ze sporymi i ponoć celowymi niedopowiedzeniami fabularnymi aż taka szczegółowość opisu jest konieczna i pożądana. To zatrzymuje czytelnika, wydaje się ważne – tego typu akcenty wydają mi się w tym tekście ogólnie źle rozłożone, bo zwodzą na manowce, jak pisałam w przypadku rodziców. A w tym konkretnym przypadku z kolei: czy naprawdę aż tak ważna jest architektura tego dachu? Mam wrażenie, że to jedynie dekoracja i równie dobrze mógłby być po prostu skraj dachu, murek, cokolwiek, byle w miarę neutralne, bo to nie budowa dachu jest bohaterem czy tematem tej sceny. Wspiął się na dach, podszedł do krawędzi – to już jest wystarczająco obrazowe dla tego, co chcesz tu pokazać, tak mi się zdaje, a tymczasem przytłaczasz scenę technikaliami dachu ;)

http://altronapoleone.home.blog

Nie przesadzałbym z tymi technikaliami. To był po prostu gzyms, ale rzeczywiście zrezygnowałem z tego i już przerobiłem na krawędź dachu :)

Tak jak podejrzewałaś, przez komory do teleportacji świadomości pracownicy wykonują zadania, zmieniając bieg wydarzeń na innych planetach. Jakbym miał to rozwinąć, to Mat mógłby mieć na nazwisko Nobel i być ojcem Alfreda Nobla, który przyczynił się do rozwoju ludzkości (szyje na szybko). Szwankująca aparatura w kulminacyjnym momencie przeniosłaby głównego bohatera do świata fantasy, (tryb awaryjny) gdzie utknąłby na dłużej (bo lubię te klimaty).

Pozdrawiam serdecznie

No, planet to bym tu nie podejrzewała ;)

http://altronapoleone.home.blog

Przyznam, że też nie zajarzyłam, o co chodzi w zakończeniu. Dopiero Twoje wyjaśnienia trochę rozświetliły sytuację. Jednocześnie od razu pojawiło się mnóstwo pytań: A czemu to robią? Kto decyduje, komu pomagają? Widzą przyszłość i wiedzą, kto powinien dłużej pozostać na tym świecie? Kim właściwie są?

Podobał mi się restart ze staruchą, faktycznie umarłego by obudził ;) Jak rozumiem, kobiety spotykają starucha? ;)

 

Historię można rozwinąć na wiele sposobów, ale taki zamysł tej twórczości, by zabawić wszystkich gości.

Eee, no nie, tak się nie da. Jeśli chcesz zadowolić wszystkich, to z dużym prawdopodobieństwem będziesz miał rzeszę marudzących ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Drogi autorze, mam mieszane uczucia, choć generalnie pozytywne. Udawało ci się wzmagać moją ciekawość z każdą kolejną sceną. Z niecierpliwością czekałem na moment, w którym dowiem się jak łączą się te diametralnie różne scenerie. Zamiast tego wyciągnąłeś mi na koniec dywan spod nóg.

 

Motyw z zapętlonymi wydarzeniami widziałem już wiele razy, ale mam do niego pewną słabość, więc wciąż zyskuje punkty. Lubię obserwować znany temat ugryziony z różnych perspektyw. Pierwsza scena była mocno emocjonalna, choć nie mogła mi się w pełni udzielić przez brak wcześniejszego kontekstu.

 

Gładko przeszedłeś do następnej, ja zaintrygowany liczyłem na odpowiedzi. Dostałem co innego i wciąż byłem zadowolony. Tak bardzo, że niemal zdołałem zapomnieć o wcześniejszym wątku na rzecz zwyczajów… Fermili? Fermilczyków? Nie jestem pewny, bo obie te formy wystąpiły. O ile sama tradycja była ciekawa, to forma, w jakiej ją przedstawiłeś, wydaje się mocno naciągana. Nie jestem przekonany, by prowadzący rytuał wyjaśniał te sprawy zebranym, skoro były one im już znane. Niewątpliwie są to słowa skierowane wyłącznie do czytelnika. Forma „Jak już wiecie…” to znany grzeszek nieudolnej ekspozycji.

 

Na koniec scena wybudzenia, która z jednej strony zgrabnie spięła poprzednie, a z drugiej wywołała tyle pytań, że niemal pozbawiła mnie wcześniejszej satysfakcji. Otworzył się przede mną zupełnie nowy, do tego najciekawszy wątek, a ja poczułem się zupełnie porzucony. Twoje wyjaśnienia w komentarzach niewiele pomogły. Nie wybaczam takiego traktowania!

Dziękuję za celne uwagi.

Chyba nie mam wyjścia, jak zrobić z tego dwuczęściowe opowiadanie. Będę się oczywiście starał unikać popełnianych błędów. Zobaczymy co z tego wyjdzie.

 

Wieczne pozdrowienia.

Hej!

 

Opowiadanie bardzo fajne. Pojawiło się kilka powtórzeń, ale poza tym nie znalazłem za dużo innych błędów. Czytało się dobrze. ^^

No i kurde, powtarzam to, co inni napisali. Niedosyt! W momencie, kiedy opowiadanie się dopiero zaczynało właśnie się skończyło. Ten motyw ma potencjał i chętnie zobaczyłbym jego rozwój. Lubię takie memłanie w historii i zmiany biegu wydarzeń. W końcu sam tworzę uniwersum Baśniowców, w którym główni bohaterowie są strażnikami historii i biegu wydarzeń. :D

Stylistycznie można poprawić parę spraw, ale jest całkiem dobrze.

Zgłaszam do Biblioteki, bo przyjemne to opowiadanie.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Dziękuję za uwagi i głos.

Postanowiłem, że dopiszę ciag dalszy. Bedzie już trudniej ale tym bardziej palę się do pracy.

 

Wieczne pozdrowienia.

Przeczytałam i to wszystko, do czego mogę się przyznać, albowiem nie udało mi się pojąć, co miałeś nadzieję opowiedzieć.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

za­pa­mię­taj tylko, że pró­bu­je ich ura­to­wać. → Literówka.

 

Po­pa­trzył na ze­ga­rek wi­szą­cy na ścia­nie. Nie było tam ze­gar­ka. Po­pa­trzył na wi­szą­cy obraz, w który już tak wiele razy się wpa­try­wał. Rów­nież go nie było. → Obawiam się, że nie mógł patrzeć na coś, czego nie było.

 

Miej­sce so­lid­ne­go su­fi­tu i ścian z be­to­nu, za­je­ły zie­lo­ne li­ście… → Literówka.

 

a za­miast wy­god­ne­go łóżka wi­siał w ha­ma­ku. → Czy dobrze rozumiem, że bohater spodziewał się w hamaku wygodnego łóżka?

A może miało być: …a za­miast leżeć w wygodnym łóżku, wi­siał w ha­ma­ku.

 

Nogi miał po­skrę­ca­ne w nie­chluj­ne war­ko­cze i za­koń­czo­ne trój­pal­cza­stą szpo­ną.Szpon jest rodzaju męskiego, więc: Nogi miał posplatane w nie­chluj­ne war­ko­cze i za­koń­czo­ne trój­pal­cza­stymi szpo­nami.

 

Czy on roz­ma­wiał wła­śnie z kupką oży­wio­nych ga­łę­zi? → Zapis sugeruje, że to myśl bohatera, więc raczej: Czy roz­ma­wiałem wła­śnie z kupką oży­wio­nych ga­łę­zi?

 

cią­głe po­wta­rza­nie pra­wie ca­łe­go mie­sią­ca z życia, jakie do­świad­czał wcze­śniej… → …cią­głe po­wta­rza­nie pra­wie ca­łe­go mie­sią­ca z życia, czego do­świad­czał wcze­śniej

 

był zdez­o­rien­to­wa­ny całą sy­tu­acją… → …był zdez­o­rien­to­wa­ny całą sy­tu­acją

 

by­wa­ły rów­nież sta­ran­nie zwią­za­ne lub sple­cio­ne w naj­roz­ma­it­sze wzory. → Włosy można spleść w warkocze i upiąć z nich różne fryzury, ale nie można spleść włosów we wzory.

 

wpa­tru­ją­ca się w niego swoim prze­ni­kli­wym spoj­rze­niem. → Zbędny zaimek – czy mogła patrzeć cudzym spojrzeniem?

 

Jak wie­cie nasza siła i nasza magia po­cho­dzi od sta­ro­żyt­nych… → Piszesz o dwóch czynnikach, więc: Jak wie­cie nasza siła i nasza magia po­cho­dzą od sta­ro­żyt­nych…

 

Wzrok naj­pierw mu zmęt­niał, a po chwi­li po­grą­żył świat w cał­ko­wi­tej ciem­no­ści. → W jaki sposób wzrok mógł pogrążyć świat w ciemności?

A może miało być: Wzrok naj­pierw mu zmęt­niał, a po chwi­li świat pogrążył się w cał­ko­wi­tej ciem­no­ści.

 

Wska­zał na rząd kap­suł do te­le­por­ta­cji świa­do­mo­ści. Było ich ponad dwie­ście. Wszyst­kie po­usta­wia­ne obok sie­bie w rów­nych rzę­dach. → Czy to celowe powtórzenie?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo dziękuję za odwiedziny i rzeczowe uwagi. Człowiek się stara, a regulatorzy i tak zawsze coś wyłapią. Za to dziękuję podwójnie.

Wieczne Pozdrowienia.

Bardzo proszę, Wieczny. Miło mi, że mogłam się przydać i miło mi, że uznałeś uwagi za rzeczowe. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć,

 

tu Twój wtorkowy, spóźniony dyżurny :)

 

Na początek wydaje mi się, że główny bohater powinien nazywać się Matt, a nie Mat. Nieco mnie to podczas lektury uwierało, ale może to rzecz gustu.

 

To jego pięćdziesiąta próba, choć nie był pewien, bo dawno przestał już liczyć.

Konstrukcja zdania wydaje mi się wadliwa, bo nie wiadomo, czego Mat nie był pewien (poza sferą domysłu, rzecz jasna). Winna jest pierwsza część zdania, która kategorycznie przesądza liczbę prób.

 

Otrząsnął się i sekundę później złapał ze złością za koszulę.

Kogo złapał za koszulę? Samego siebie? Podejrzewam, że Mata, ale to znów tylko mój domysł.

 

Wiesz, jak się o ciebie martwiłem!

Tu chyba przydałby się pytajnik do pary z wykrzyknikiem.

 

wydarzeń przestały ściskać gardło.

Linijkę czy dwie wyżej już wspominasz o gardle, przez co występuje wrażenie powtarzalności.

 

A nawet gdyby no to co?

Przecinek po “gdyby”

 

Mat machnął ręką ze zrezygnowaniem.

“z rezygnacją” byłoby płynniejsze.

 

Czekał na jakąś reakcje

reakcję

 

nie zrobiło wrażenia.

na kim? na czym? Znów domysł zamiast konkretu.

 

Jakbym ci tego nie tłumaczył ty i tak nigdy nie chcesz mi uwierzyć.

Przecinek po “tłumaczył”

 

Myślę, że się załamałeś po wypadku rodziców i chcesz skończyć tak jak oni

Przecinek po “tak”

 

Chwilę ciszy, jaka nastała zakłócał tylko monotonny szum jadących w dole samochodów.

Przecinek po “nastała” 

 

Widać było, że próbuje znaleźć takie wyjaśnienie, które Rey w końcu uwierzy.

Trochę niezgrabne, dałbym raczej “któremu Rey w końcu da wiarę”

 

„Wstawaj leniu”.

Przecinek po “wstawaj”

 

Normalnie byłby zły, lecz po kilku nieudanych próbach ratowania jego i mamy, po prostu tęsknił.

Jego czyli kogo? Mata? Ojca? Znów trzeba się domyślać. Nie jest to oczywiście trudne, ale uznaję to za błąd.

 

Teraz znowu ma szanse.

Szansę

 

Jakby to było takie łatwe?

Czemu pytajnik?

 

albo wszystko naraz. Jednego razu

 

Zaczął się zastanawiać nad nowym planem, nad tym, co tym razem zrobić inaczej?

Pytajnik zbędny, powinna być kropka.

 

Popatrzył na ścianę gdzie zawsze wisiał zegarek.

Przecinek przed “gdzie”

 

Nie było go tam. Popatrzył na sąsiednią ścianę gdzie powinien wisieć obraz, w który już tak wiele razy się wpatrywał. Również go nie było.

– Co do cholery? – Podniósł głowę i rozejrzał się po pokoju.

To wcale nie był pokój, ale szałas złożony z plątaniny gałęzi. Miejsce solidnego sufitu i ścian z betonu, zajęły zielone liście, a zamiast leżeć w wygodnym łóżku, wisiał w hamaku. Choć hamak był równie wygodny, jak materac, na którym powinien się obudzić to, gdy próbował wstać, od razu z niego wypadł.

Pogrubieniem zaznaczyłem nadwyżkowe powtórzenia.

Przecinek po “co” w pytaniu “co, do cholery?”.

Do tego przed “zajęły” przecinek jest zbędny.

Brakuje też informacji, kto wisiał w hamaku.

Przecinek powinien być przed “to”, nie przed “gdy” w ostatnim zdaniu.

 

Wstawaj leniu, trzeba ruszać.

Przecinek po “wstawaj”

 

Dziwny język brzmiał jak szczebiotanie. Jeszcze większym zaskoczeniem był fakt, że wszystko rozumie.

To brzmi, jakby ów “dziwny język” wszystko rozumiał. Musisz wskazać, że chodzi o Mata.

 

Z boku wyrastały powykrzywiane we wszystkie strony ramiona zakończone prostym patykiem łączącym ze sobą dwie dłonie.

Ramiona (dwa bądź więcej) kończą się jednym patykiem? Jak ten patyk łączy dłonie? Niezbyt klarownie to opisałeś, nie jestem w stanie sobie tego zwizualizować.

 

Poniżej wystawała imitacja nosa składająca się z zakrzywiającej się lekko w dół gałęzi.

 

posypało się z imitującej włosy gęstwiny drobnych korzeni.

Kilka linijek wyżej już była “imitacja”. Przydałby się synonim.

 

Coś tam po swojemu pomruczał, wymachując rękami i kijem, który jak się okazało, jednak tylko trzymał.

Nie bardzo rozumiem istotę tego złudzenia.

 

Ogólnie opis rzeczonego stworka jest póki co najsłabszym momentem opowiadania. Mało przejrzysty, niezbyt płynny, skomasowałeś w nim mnóstwo szczegółów, które co do zasady nie mają większego znaczenia. Sugerowałbym nieco go uprościć, pozbyć się niektórych drobiazgów, jeszcze raz przemyśleć cały fragment.

 

– Idziesz śpiąca królewno? Szybko, bo jesteśmy spóźnieni, a wiesz, jak ten dzień jest ważny dla twojego ojca.

Przecinek po “idziesz”

 

odpowiedział niepewnie i bardziej z ostrożności,

Bardziej z ostrożności niż z czego?

 

– Ważnym? Bez przesady – rzucił niepewnie z nadzieją, że pociągnie to dziwne stworzenie za język.

 

Dziwne sformułowanie, sugerowałbym: “że tymi słowami skłoni dziwne stworzenie do zwierzeń” albo coś w tym rodzaju (przykład wydaje mi się niedoskonały)

 

Z okrzyków wywnioskował, że dźwięk, który brzmiał jak szelest liści podczas wichury, to jego imię.

Kto wywnioskował? Przed chwilą podmiot był w liczbie mnogiej.

 

Fermile miały duże i wyraziste oczy

To Fermile czy Fermilczycy?

 

Włosy stworzeń tak jak i skóra mieniły się wieloma kolorami.

Przecinek po “stworzeń”

 

Usiadł na kamiennym podwyższeniu porośniętym prawie w całości zielonym mchem.

Czasami nie trzeba epitetów, gdy cecha opisywanego przedmiotu jest oczywista. Np. tutaj, gdy wspominasz mech, możesz darować sobie informację, że jest zielony, bo raczej każdy takim go widzi. Poza tym wdajesz się zanadto w szczegóły. Bo co obchodzi czytelnika, czy podwyższenie było porośnięte mchem w ¾, w połowie, czy może w ćwierci? Niewiele.

 

Wisz rozejrzał się zdezorientowany, bo jego wybranką okazała się mała, poskręcana i pomarszczona starucha, wpatrująca się w niego przenikliwym spojrzeniem.

Mam wrażenie, że wprowadzenie Wisza zamiast Mata dodatkowo komplikuje tekst.

 

Jak wiecie nasza siła i nasza magia pochodzą od starożytnych przodkiń, które w dawnych czasach dostały ją w darze od pradawnych.

Przecinek po “wiecie”

 

Wszyscy wiemy jak wielkie to poświęcenie dla Fermilki.

Przecinek po “wiemy”

 

stają się jednością, do końca swoich dni.

Zbędny przecinek

 

Starucha wstała i skinęła na niego, następnie małymi schodkami weszła na okrągły stół.

Na kogo? Na parasol? Znów problem z podmiotem.

 

– No idź do niej – ponaglał go ten, który go obudził.

Przecinek po “no”

 

Podzielę zastrzeżenia części przedmówców. Wykonanie pozostawia sporo do życzenia i dość negatywnie wpłynęło na mój odbiór tekstu jako całości. Myślę jednak, że po naszych sugestiach będziesz się wystrzegał kilku powtarzanych przez Ciebie dość regularnie błędów, przez co następne teksty zyskają na jakości. Bo, wbrew powyższemu, potencjał dostrzegam :)

Jeśli zaś chodzi o fabułę, to również zgodzę się z tą częścią czytelników, która na nią narzekała. Jak na mój gust za dużo różnych wątków, niska przejrzystość tekstu, opowiadanie zszyte dość bezładnie i chaotycznie, a przeskoki między wydarzeniami wydały mi się zbyt raptowne. Zakończenie zamiast szokować, skłaniać do przemyśleń, czy też powtórnej lektury celem analizy treści, wydaje się doczepione do innego opowiadania, z którym nie ma wiele wspólnego (pomimo że po lekturze komentarzy wiem, że punkty wspólne między finałem a resztą występują). Tym samym końcówkę uważam za najsłabszą i, niestety, rozczarowującą. Natomiast plusem jest to, że podjąłeś próbę oryginalnego przedstawienia historii. Na to zawsze zwracam uwagę i doceniam starania, nawet jeśli nie do końca wszystko wyszło tak, jak powinno.

Innymi słowy, potencjał dostrzegam, lecz w mojej ocenie trzeba go jeszcze nieco doszlifować. Ciekaw jestem Twoich kolejnych tekstów.

 

Pozdrawiam,

fmsduval

 

 

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Cześć,

 

najbardziej podobał mi się motyw z obudzeniem w magicznej krainie. To przykuło moją uwagę plastycznym opisem i kilka ciekawymi konfliktami – obcy w innym ciele/innym świecie, rytuał połączenia ze staruchą. Plus za to.

 

Początek nie zainteresował, motyw z czasową pętlą jest dość zgraną kartą i początkowy fragment nie zapowiadało niczego nowego.

Z kolei koniec był dla mnie rozczarowaniem, taka trochę fantastyka wyjaśniana snem, nie lubię i zasadniczo walczę z takim podejściem. Polecam w ramach inspiracji Dicka i jego Labirynt śmierci, który bawi się podobnymi motywami.

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

fmsduval – dzięki za te uwagi. Bezcenne.

BasementKey – dzięki za odwiedziny i opinie. Przemyślę.

Cześć,

 

w końcu przeczytałam i napiszę szczerze – mam wrażenie, że czytałam 3 różne szorciki. Jasne, jakoś się one łączą, ale te połączenia są na tyle wątłe, że ich nie czuję. Opowiadanie sprawnie napisane, ciekawe, ale pourywane, dlatego pozostawia spory niedosyt.

 

W drugiej części razi ekspozycja, ale też właśnie ta druga część najbardziej mi się podobała. Myślę, że w dłuższej formie wszystko fajnie by wybrzmiało i byłby to kawał niezłego opka.

 

Pozdrawiam

Interesujące podejście. Zgodzę się, że części sfastrygowane dość słabo. Niby ostatnia ma zaskakiwać, ale może jakiś foreshadowing by pomógł? Albo rozwinąć końcówkę tak, żeby dwie pierwsze stały się tylko prologami? Trudno powiedzieć.

Mnie też się wydawało, że wodzirej w części fantasy wygłasza straszny infodump.

Ale czytało się nieźle.

Babska logika rządzi!

To jest tekst z grupy “nie do końca kumam, ale jestem zadowolona”.

Podoba mi się powtarzająca się fraza budzenia i szeroka gama możliwych wariantów – brawo za wyobraźnię! Zwłaszcza zieloni mi się podobali, chociaż niepołączenie się z babcią przyjęłam z pewną ulgą;)

Fajna opowieść, interesujące przemiany i pewne poczucie niedosytu. Chętnie dowiedziałabym się co dalej, co wcześniej i co równolegle.

 

Lożanka bezprenumeratowa

Nowa Fantastyka