- Opowiadanie: SNDWLKR - Nocna Parada Stu Demonów

Nocna Parada Stu Demonów

Wreszcie, mój pierwszy ,,poważny” tekst. Tak sobie pomyślałem, że na hasło ,,folklor” większość poleci w Słowiańszczyznę, więc ja proponuję coś z drugiego końca świata. ;)

Za pomoc serdecznie dziękuję betującym (za alfabetem): Anoi, GreasySmooth i kronosowi.maximusowi.

Opowiadanie zainspirowane historiami z książek ,,Yōkai. Fantastyczne stwory w kulturze japońskiej” Michaela Dylana Fostera i ,,Bestiariusz japoński” Witolda Vargasa.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Nocna Parada Stu Demonów

Iwamura Musashi o świcie opuścił Osakę. Zaledwie wczoraj przypłynął z Awaji-shimy, z wyprawy przeciwko tamtejszemu plemieniu onich. Po wielu dniach błądzenia po cuchnących jaskiniach cieszył się, że wreszcie ponownie zawita do domu i zobaczy Kimiko… a może nie tylko ją? Chociaż miał nadzieję, że dziecko jeszcze nie przyszło na świat, chciał być obecny przy narodzinach.

Kiedy zbliżał się do granicy prowincji Settsu, zastała go noc. Na szczęście dostrzegł światła, pochodzące, jak mu się wydawało, z wioski usadowionej między wzgórzami. Musashi, nie chcąc podróżować po zmroku, postanowił w niej przenocować. Od własnej posiadłości nie dzieliła go już daleka droga. Jeśli jutro wyruszy z samego rana, do celu dotrze po południu.

– Tobie też przyda się odpoczynek, prawda? – zwrócił się samuraj do konia i już zamierzał skierować go ku osadzie, kiedy jego uwagę zwrócił oświetlony blaskiem księżyca monolit o niezwykłym kształcie. Przypominał olbrzymiego potwora z rogami i długim pyskiem. Musashi mógłby przysiąc, że szczyt skały zdawał się unosić, jakby w oddechu…

Wtem jak spod ziemi wyrósł przy nim malutki, brzydki człowieczek w szacie mnicha.

– Witaj, szlachetny panie. Nad czym tak dumasz?

Musashi, zaskoczony nagłym pojawieniem się nieznajomego, spojrzał na niego, a potem z powrotem na skałę. Tym razem jednak nie było w niej nic nadzwyczajnego.

Umysł spłatał mi figla, pomyślał samuraj, po czym odpowiedział:

– Ja? Po prostu… kontempluję krajobraz.

Mały mnich w ciszy skinął głową i również zerknął na dziwną formację skalną, przyświecając sobie trzymaną w dłoni latarnią. Tymczasem Musashi, znajdując milczenie nietaktownym, zagaił:

– A ty, mnichu, dokąd wybrałeś się tak późno?

Obcy opuścił latarnię i odrzekł z uśmiechem:

– Jestem pielgrzymem. Odwiedzam święte miejsca w Settsu. Tak się składa, że jedno z nich znajduje się niedaleko tej wioski, nad rzeką. – Wskazał latarnią pobliskie zabudowania. – Zamierzam spędzić tam noc.

– O, i ja jadę w tamtym kierunku – oznajmił Musashi. – Może dotrzymam ci towarzystwa?

– Byłoby miło. W grupie zawsze raźniej, zwłaszcza w taką noc jak ta…

Ruszyli zatem we dwójkę – samuraj na koniu idącym stępa i mnich drepczący u jego boku, wyjątkowo żwawo.

Dopiero teraz Musashi zwrócił uwagę na jego nietypową aparycję. Drobne ciało wieńczyła nieproporcjonalnie wielka głowa o osobliwym, wydłużonym kształcie. Czyżby jakaś choroba?

– Jak się nazywasz, jeśli mogę spytać? – spytał rycerz.

– Nūrihyon – padła odpowiedź. – A ty, panie?

– Iwamura Musashi.

Nūrihyon pokiwał głową i powtórzył kilkuktrotnie „Iwamura Musashi, Iwamura Musashi”, jakby próbował zapamiętać nazwisko swego towarzysza, a następnie zapytał:

– Wybacz mi ciekawość, Iwamura-san, ale chciałbym wiedzieć, dokąd zmierzasz.

– Och, twoja ciekawość w ogóle mi nie przeszkadza. Cały dzień nie miałem okazji do rozmowy – przyznał Musashi i pokrótce opowiedział o swojej podróży. Nūrihyon słuchał ze zmarszczonymi brwiami, a całą historię skwitował krótkim:

– Ach tak…

– Ale dość już o mnie – powiedział samuraj, obawiając się, że znużył mnicha swoim gadaniem. – Opowiedz o swojej pielgrzymce.

– Cóż, to nic takiego – odparł skromnie Nūrihyon. – Odwiedzam głównie stare kapliczki, o których już nikt nie pamięta. Czasem je sprzątam i odnawiam, jeśli są bardzo zaniedbane, ale głównie modlę się i medytuję.

Zrobił krótką pauzę i dotknął niewielkiego tobołka wiszącego u paska, upewniając się, że jest bezpieczny.

– Tu na przykład – kontynuował – znajduje się miejsce kultu pewnego bardzo starego kami. Już od dawna nikt go nie czci, ale sama kapliczka pamięta czasy pierwszego cesarza. Wioskę założono ze względu na nią.

Musashiego nagle ogarnęły wątpliwości.

– Czy kami pozbawiony wyznawców nie staje się demonem?

– Nie! – zaprzeczył gwałtownie Nūrihyon. – Nie, nie, nie, Iwamura-san, nie nazywaj yōkai demonami. Widać, że… nie rozumiesz ich natury – dokończył spokojnie, choć z nieco wymuszonym uśmiechem.

– Ty, mnich, twierdzisz, że yōkai nie są złe? – Samuraj nie czuł się przekonany.

– To bardziej złożone byty. Zupełnie jak ludzie – westchnął duchowny, po czym zapytał z chytrą miną: – Powiedz, Iwamura-san, czym w ogóle według ciebie są yōkai?

– Cóż… Tak jak mówiłem, zawsze sądziłem, że to kami, których nie otoczono kultem.

– Tak? A co jeśli kami to otoczone kultem yōkai?

Musashi poczuł dyskomfort, ale postanowił nie ciągnąć tematu.

Gdy dotarli do wioski, samuraj stwierdził, że coś jest nie tak. Panowała tu absolutna cisza, niezakłócana nawet przez szczekanie psów czy cykanie świerszczy. Główna uliczka była pusta, a jedyną oznakę obecności mieszkańców stanowiły światła w oknach domów. Wewnątrz nie dało się jednak zaobserwować żadnego ruchu.

Musashi przypomniał sobie słowa mnicha, na które wcześniej nie zwrócił uwagi.

– Co miałeś na myśli – zapytał – mówiąc o „takiej nocy jak ta”?

– Cóż… Czy słyszałeś o Hyakkiyagyō? Nocnej Paradzie Stu Demonów? – odpowiedział pytaniem Nūrihyon. Jego twarz rozciągnęła się w złowieszczym uśmiechu. – Dziś właśnie yōkai mają święto. Zepchnięte na margines przez ludzi i ich coraz bardziej sformalizowane rytuały, tej jednej nocy powracają, obejmując Japonię we władanie…

Musashi skrzywił się. Jego wyobrażenia o yōkai sprowadzały się do krwiożerczych potworów, jak te, z którymi niedawno walczył. Chytre istoty ze starych opowieści, mające własny, ukryty przed ludźmi świat, do nich nie należały. 

– Wieśniacze przesądy.

– Możliwe. – Nūrihyon spoważniał i otaksował go nieprzyjaznym spojrzeniem. – Ale mimo wszystko nie liczyłbym dzisiaj na ciepłe przyjęcie.

– Do czasu, aż zobaczą, kim jestem – powiedział z naciskiem Musashi, klepiąc rękojeść swojego miecza. – To otwiera mnóstwo drzwi.

– Jak chcesz, Iwamura-san, ale nie zdziw się, jeśli będzie tak, jak mówię. – Mnich wzruszył ramionami. – Kapliczka jest tam. – Wskazał palcem gdzieś w prawo. – Przejdź na drugą stronę rzeki i zaraz będziesz na miejscu. Zawsze możesz do mnie dołączyć.

– Dziękuję, ale raczej nie skorzystam. – Musashi zsiadł z konia i odszedł, prowadząc go za uzdę. Tymczasem jego towarzysz zniknął między domami.

Sądząc po braku zajazdu albo chociaż czegoś mogącego go zastąpić, wioska nieczęsto gościła podróżnych. Po chwili błądzenia wśród budynków samuraj postanowił poprosić miejscowych o pomoc, a w ostateczności – o nocleg. Skierował się ku najbardziej okazałemu domostwu i zapukał do drzwi. Nikt nie odpowiedział, więc Musashi zapukał jeszcze raz.

– Halo? Jest tam… – Urwał, stwierdzając ze zdziwieniem, że drzwi same się przed nim uchyliły. Uznał, że to w wyniku mocniejszego uderzenia. Zajrzał do środka.

Umieszczone po środku izby palenisko płonęło jasnym ogniem, oświetlając pochyloną nad nim zgarbioną postać. Stała tyłem do Musashiego.

– O… Dobry wieczór – przywitał się, otwierając drzwi szerzej. – Racz wybaczyć mi to najście, dobry człowieku, ale szukam…

Zamilkł i zmarszczył brwi. Postać nawet na niego nie spojrzała, nadal była zwrócona w kierunku paleniska. Nie odzywała się.

Może jest głuchy, pomyślał Musashi i niepewnie przekroczył próg, czując się zmuszonym do pogwałcenia zasad etykiety. Wówczas gospodarz odwrócił się spokojnie, zupełnie jakby doskonale wiedział o gościu za jego plecami, ale nie uznał za stosowne zaszczycenia go swoim spojrzeniem. Jednak Musashi, zamiast odczuć ulgę, ze świstem wciągnął powietrze nosem, zatrzymując się w pół kroku.

On nie miał twarzy.

Samuraj cofnął się, sięgając drżącą ręką po miecz.

– Kim… Czym ty jesteś?

Nagle poczuł, że coś szarpie go za nogawkę. Mimowolnie spojrzał w dół i zobaczył stwora przypominającego wiadro wyposażone w osiem włochatych, pajęczych odnóży i paskudne żuwaczki. Musashi jęknął z obrzydzeniem i kopniakiem odrzucił chochlika na bok. Na próżno, bo wokół niego pojawiło się więcej obrzydliwych postaci.

Ze wszystkich kątów wypełzały ożywione przedmioty – od pałeczek zwieńczonych gałkami ocznymi, ciągnących za sobą nerwy wzrokowe, przez kłapiące zębatymi pokrywkami naczynia, po utensylia bardziej przypominające tłuste, kudłate ćmy. Istota podobna trochę do parasola, trochę do meduzy, złapała samuraja za ramię. Ten spróbował przeszyć ją mieczem, ale yōkai uskoczył do tyłu, wydając dziwne dźwięki, brzmiące jak szyderczy śmiech. Masa niepokojących stworzeń osaczyła Musashiego. Ten jednak w ostatniej chwili zdołał wydostać się na zewnątrz, zatrzaskując drzwi. Wówczas z przerażeniem odkrył, że okolica uległa przemianie.

W wiosce zaroiło się od paskudnych istot. Blask pochodni oświetlał ich mniej lub bardziej nieludzkie oblicza. Część oddawała się dzikim tańcom lub grze na instrumentach wykonanych z ludzkich kości i ścięgien, których kakofoniczne dźwięki wypełniały powietrze. Inne zwyczajnie snuły się bez celu, rechocząc obłąkańczo. Główną uliczkę przemierzała niewielka procesja prowadzona przez kota o dwóch ogonach, za którym podążała grupa demonów niosących palankin. Centralne miejsce zajmowała na nim toporna figurka z twarzą skrytą w cieniu.

Widząc wszystkie te sceny, Musashi poczuł impuls – musi znaleźć Nūrihyona. Jeśli ktoś może teraz zrobić cokolwiek, to tylko duchowny.

Samuraj puścił się biegiem między domy, mijając coraz straszniejsze postacie. Toczące się płonące koło. Jenot grający na własnym, ogromnym przyrodzeniu jak na bębnie. Kobieta z brzytwą w dłoni i ustami rozciętymi od ucha do ucha. Na szczęście yōkai zdawały się nie zwracać na niego szczególnej uwagi.

Tak Musashi dobiegł do rzeki, jednak wtedy szczęście go opuściło. Nawet nie dlatego, że w pobliżu nie było żadnego mostu, bo potrafił nieźle pływać. Gorzej, że zobaczył go stwór przypominający połączenie małpy, żółwia i ptaka. Zawzięcie płukał coś w wodzie, ale na widok intruza porzucił swoje zajęcie i zaskrzeczał z nienawiścią:

– Człowiek, człowiek! – Skoczył w stronę Musashiego. Samuraj wykazał się jednak refleksem, nadziewając yōkaia na ostrze miecza. Ten zacharczał nieludzko donośnym głosem i znieruchomiał. Zabójca wyszarpnął broń z jego trzewi, odetchnął głęboko i z pewnym oporem wszedł w nurt, trzymając katanę nad głową.

Gdy był już w połowie niezbyt głębokiego koryta rzeki, coś wściekle zabulgotało. Z wody wynurzyły się głowy istot podobnych do tej ubitej przez niego przed chwilą. Złorzeczyły mu i z pewnością zamierzały pomścić swojego pobratymca.

Musashi, czując, że nie poradzi sobie z całym stadem, rzucił się do desperackiej ucieczki ku drugiemu brzegowi. Szarpany i podszczypywany przez rozwścieczone yōkai, sam nie wiedział, jakim cudem zdołał w końcu stanąć po przeciwnej stronie cały i zdrowy. Potwory kpiły i wyzywały go, ale z jakiegoś powodu nie ścigały. Obawiając się wznowienia pogoni, Musashi szybko się oddalił.

Otoczona niskim płotem kapliczka faktycznie się wyróżniała. Dookoła niej lśniło tyle świec, że wydawało się nieprawdopodobnym, iż wszystkie zostały zapalone przez jedną osobę w tak krótkim czasie. Samuraj jednak nie zastanawiał się nad tym. Przekroczył ogrodzenie i ujrzał swojego nowego znajomego, pogrążonego w modlitwie przed ołtarzykiem.

Nūrihyon, widząc zbliżającego się przemoczonego samuraja z obłędem w oczach, przerwał swoje obrzędy.

– Wielki Amido, Iwamura-san! Co ci się stało?

– Miałeś rację – powiedział cicho Musashi. – Miałeś rację, w wiosce roi się od demonów!

Upadł na ziemię, łapiąc mnicha za szatę.

– Co robić? – jęknął. – Na pewno jestem co najmniej rytualnie nieczysty… A co jeśli yōkai rzuciły na mnie klątwę? Mogę być już trupem!

Nūrihyon wyszarpnął połę ubrania z rąk nieszczęśnika.

– Uspokój się i usiądź normalnie, to nie przystoi rycerzowi – zbeształ go. – Iwamura-san, mogę ci zagwarantować, że twój czas jeszcze nie nadszedł. – Oznajmił to takim tonem, jakby nie było nic bardziej oczywistego pod słońcem.

– Skąd ta pewność? – spytał Musashi, podnosząc się. Nūrihyon uniknął udzielania odpowiedzi.

– Najpierw opowiedz mi dokładnie, co spotkało cię w tej wiosce.

Musashi zaczął mu drżącym głosem opowiadać o wypadkach, które zaszły, odkąd się rozdzielili. Gdy dotarł do spotkania z przerażającą istotą bez twarzy, Nūrihyon westchnął.

– Ach tak… – mruknął, a na jego obliczu zatańczył tajemniczy uśmiech. – Powiedz mi – poprosił, patrząc prosto na swego rozmówcę – Czy ten yōkai wyglądał mniej więcej tak?

Pogładził dłonią policzek, a jego twarz zniknęła. Stała się taka sama jak oblicze stwora z wioski. Musashi nie wytrzymał i krzyknął ze strachu. Po chwili wszystko spowiła ciemność.

 

*

Pod jego powiekami przesuwały się kolorowe smugi tworzące chore kształty. Nie mógł się poruszyć, ale mimo to czuł pęd powietrza.

– Wybacz moją ciekawość, wodzu – rozległ się wywołujący dreszcze głos gdzieś spoza wyczuwalnej przestrzeni – ale dlaczego akurat tam?

– Cóż, mam pewną wiadomość do przekazania tamtejszym mieszkańcom – odpowiedział inny głos, jakby znajomy. – Nasz nowy przyjaciel może wyświadczyć nam tę przysługę i… Hej, hej, nie budź się, jeszcze nie…

Musashi poczuł ukłucie i znów zrobiło się ciemno i cicho.

 

*

 

– … czemu? Wiesz, co o nas mówią. Za chwilę połowa kraju będzie trąbić o mnichach, którzy uprowadzili samuraja.

– Zważaj na słowa, bracie Kenshin. Nasz klasztor…

– Uciszcie się obaj! Budzi się…

Musashi powoli otworzył oczy. Czuł, że leży na zimnej, wilgotnej ziemi. To grób? pomyślał, ale po chwili przypomniał sobie o wydarzeniach minionej nocy. Gwałtownie usiadł i ujrzał przed sobą trójkę mnichów o zatroskanych obliczach. Jego oczy rozszerzyły się z przerażenia, ale zaraz odczuł ulgę, widząc, że nie ma wśród nich Nūrihyona.

– Witaj, panie… – Krzepki mnich w średnim wieku odezwał się powoli, jakby nie był pewien, czy nieznajomy go rozumie. – Jestem brat Toshiro, to jest brat Kenshin, a to czcigodny brat Gōremon – przedstawił pozostałych. - Mieszkamy w pobliskim klasztorze i…

– Klasztorze? – wszedł mu w słowo Musashi, do którego powoli zaczęła docierać straszna świadomość, że nie poznaje okolicy. Po rzece nie było śladu, a on znajdował się na szczycie wzgórza porośniętego rzadkimi drzewami. Wokół rozciągał się widok na inne wzniesienia, a jedyną dostrzegalną zabudową był ufortyfikowany klasztor na jednym z nich.

Poderwał się z ziemi i złapał zaskoczonego Toshiro za ramiona.

– Gdzie ja jestem?! – krzyknął samuraj prosto w twarz biednego mnicha. – Jak tu trafiłem?

– W pro-pro-prowincji Hizen, panie… – wyjąkał Toshiro. – Na ziemiach daimyō Ryūzōji, niecałe pięć kenów od…

– Hizen?! – Pod Musashim ugięły się nogi. – Na Kiusiu? Ja… To niemożliwe, ja… – Puścił duchownego. Zasępił się. Nagle w jego umyśle wyrosło straszliwe podejrzenie. – Jaki dzisiaj dzień? Jak długo byłem nieprzytomny?

– Piąty dzień trzeciego miesiąca – oznajmił oziębłym tonem Kenshin, najmłodszy z mnichów. Popatrzył przy tym wymownie na starszych towarzyszy, jakby dając do zrozumienia, że obcy nie ma piątej klepki i najlepiej go jak najszybciej zostawić. Samuraj mimowolnie sięgnął do miecza – na szczęście wciąż go miał – ale w porę się opanował.

– To niemożliwe – powtórzył z uporem. – Jeszcze wczoraj byłem w Settsu, rzut kamieniem od mojego domu. Muszę tam wrócić, moja żona na pewno się niepokoi. Ona…

– Rozumiem. – Tym razem głos zabrał stary, pomarszczony jak suszona śliwka brat Gōremon. – I wierzę ci, rycerzu, ale nic nie poradzę na to, że jesteś na innej wyspie, wiele dni drogi od domu. Pozwól, że zaproponuję ci gościnę w naszym klasztorze. Opowiesz nam, jak doszło do tego, że się tu znalazłeś, a my znajdziemy sposób na jak najszybsze odesłanie cię do Settsu.

Musashi zmarszczył brwi.

– Zdaje się, że i tak nie mam innego wyjścia – stwierdził. – No dobrze, prowadźcie mnie do tego klasztoru.

Mnisi ruszyli wydeptaną ścieżką w dół zbocza – Kenshin oglądał się na samuraja z podejrzliwością, Toshiro – z lękiem. Musashi nie przejął się tym i ruszył ich śladem pogrążony w niewesołych rozmyślaniach. Nagle potknął się o coś.

– Co z tobą? – spytał niecierpliwie Kenshin.

– Nic, nic. – Musashi zastanawiał się, jakim cudem ten bezczelny smarkacz został mnichem. Jednocześnie sięgnął po leżący w trawie przedmiot. Wydawał mu się znajomy.

Zamarł.

– Co to takiego? – Gōremon przydreptał do niego z powrotem w asyście młodszych mnichów. Na widok znaleziska Musashiego zdjęła go groza.

Była to ta sama okropna figurka, którą samuraj widział wczoraj w palankinie. Teraz dobrze widzieli jej oblicze i… nie mogło być mowy o pomyłce. Chude kończyny, wielka, podłużna głowa, brzydka twarz – patrzyli na podobiznę Nūrihyona.

– To niemożliwe – wyszeptał stary mnich. – On nie mógł powrócić.

 

Koniec

Komentarze

O, teraz coś z japońskim klimatem. Też dobrze.

Dawno temu czytałam zbiorek horrorowatych opowiadań z japońskiego folkloru. Wśród nich było jedno o demonach bez twarzy z identycznym motywem – bohater spotyka taką demonicę, ucieka, zwraca się o pomoc jakiegoś przechodnia, a on też ma gębę jak jajko. Ale nie zrobiłeś z tego puenty, tylko jeden z wątków, więc niech będzie.

Zgrzytnęło mi to, że rycerz z mieczem sugeruje historię, a nerwy wzrokowe – raczej współczesność.

Fajnie się czytało.

Babska logika rządzi!

Wśród nich było jedno o demonach bez twarzy z identycznym motywem – bohater spotyka taką demonicę, ucieka, zwraca się o pomoc jakiegoś przechodnia, a on też ma gębę jak jajko.

Celowo wybrałem ten motyw. To była jedna z najbardziej przerażających historii, jakie czytałem.

Zgrzytnęło mi to, że rycerz z mieczem sugeruje historię, a nerwy wzrokowe – raczej współczesność.

Serio? Określenie ,,nerwy” nie było wtedy znane?

Fajnie się czytało.

No i z tego się bardzo cieszę. :) Dzięki!

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Nerwy w sensie wkurzania na pewno były znane. ;-) Ale czy medycyna była na tyle rozwinięta, żeby nadawać nazwę tej nitce? Wątpię. Ale fachowcem nie jestem, mogę się mylić.

Babska logika rządzi!

Dobre to było, a momentami nawet dziwne. Powiew folkowej świeżości i egzotyki.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

No, w końcu opublikowałeś pierwszy tekst (poza Grafomanią). Przeczytam w najbliższym czasie ^^

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Folklor japoński, więc musiałam zajrzeć, co u konkurencji. :p

 

No, spoczko. Są yokai, jest samuraj… 

Czuję się zmotywowana. :D

 

Yato Noragami GIF – Yato Noragami Anime – Discover & Share GIFs

Cześć, SNDWLKR!

Całkiem zgrabnie napisana opowieść, choć dialogi dałoby radę podrasować, by zrobić, szczególnie z głównego bohatera, bardziej szlachetnego, opanowanego samuraja. Ale to oczywiście subiektywna opinia :)

Na początku lekko się przestraszyłem nawałem nazw japońskich, ale ostatecznie ogarnąłem, więc zrobiłeś to wg. mnie całkiem dobrze.

W momencie, gdy zaczynają się pojawiać potwory w wiosce, wolałbym więcej walki, lub emocji bohatera, bo miałem wrażenie, że robisz wyliczankę stworów wraz z ich opisem.

Technicznie sprawnie, nie potykałem się na niczym.

 

Pozdrawiam i powodzenia w krokusie!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Misiowi też się podobało, ale urwałeś nagle, gdy już nabrał ochoty na więcej. Miś nie lubi horrorów, ale nie żałuje, że ten przeczytał. Powodzenia i dalszego ciągu.

Piaskowcu!

 

No, nareszcie opublikowałeś opowiadanie. :D

Czytało się płynnie, jak na debiut jest bardzo dobrze. Ciekawy motyw, nie znałem tej strony folkloru, więc na pewno rozwinąłeś moją wiedzę na ten temat.

A z pewnością się przyda, bo jakby pozmieniać parę rzeczy, to protagonista mógłby być Baśniowcem, hehe.

 

No, masz ode mnie kliczka.

Pozdrawiam i powodzenia!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Podobało mi się już podczas bety i podoba mi się nadal, chociaż, jak to często bywa przy dobrych i krótkich opowiadaniach, zostaję z niedosytem.

Niemniej, bawisz i uczysz, moja wiedza o kulturze Japonii się wzbogaciła, a i bawiłam się dobrze. Dziękuję!

„Jak mogła się zamknąć z tym draństwem, a teraz nie chce się otworzyć?! Kto to w ogóle kupił?! Czy ktoś tego używa?!”

Hej!

Tak, jak pisałem w becie (więc nie będę się już tu rozpisywał), przekonuje mnie “utkany” przez Ciebie klimat. Przy okazji, opko jest inspiracją do pogłębienia wiedzy z obszaru japońskiego folkloru. Ta niejednoznaczność japońskich duchów i ich abstrakcyjny charakter, zawsze budziły moje zainteresowanie. Właściwie podzielam to, co powiedziała Anoia, ucząc bawisz. Opowieść podobała mi się i polecam do biblioteki.

 

Hej! Nie było mnie chwilę, ale widzę, że odbiór jest pozytywny, więc w pierwszej kolejności dziękuję wszystkim za komentarze. :) A teraz po kolei:

Finkla,

Ale czy medycyna była na tyle rozwinięta, żeby nadawać nazwę tej nitce? Wątpię.

Uznajmy to za licentia poetica. ;)

 

fanthomas, dzięki. :)

 

Sara, też dzięki i fajnie, że nie tylko ja piszę o Japonii. Na pewno przeczytam twoje opko, jak już będzie gotowe. :)

 

Krokus,

(…) zrobić, szczególnie z głównego bohatera, bardziej szlachetnego, opanowanego samuraja.

To właściwie było zamierzone zerwanie ze stereotypem, bo Musashiego chciałem pokazać jako człowieka, nie jako idealnego samuraja. Dlatego jest trochę zbyt pewny siebie, a na widok potworów robi to, co zrobiłaby większość ludzi.

W momencie, gdy zaczynają się pojawiać potwory w wiosce, wolałbym więcej walki, lub emocji bohatera

Z tymi emocjami się zgodzę, mogłem to rozwinąć, ale nie stawiałem na walkę celowo, bo nie lubię stawiania na fizyczne zagrożenie ze strony potworów w horrorach.

Dzięki za wszystkie uwagi!

 

Misiu,

Super, że się podobało. Końcówka jest taka, a nie inna, bo przez całe opowiadanie wyłaziłem ze skóry, żeby utrzymać otoczkę tajemnicy wokół Nūrihyona, a i tak przez chwilę miałem wrażenie, że mówię za dużo. :P

 

Barbarian,

No, nareszcie opublikowałeś opowiadanie.

Brawo ja. ;)

Cieszę się, że ci się podobało (i że cię zainspirowało), a jeszcze bardziej, że zainteresował cię japoński folklor. Chęć popularyzacji wiedzy na temat kultury Kraju Kwitnącej Wiśni była jednym z powodów, dla których napisałem ten tekst.

 

Anoia kronos,

jak wspomniałem wyżej, miałem zamiar nadać tekstowi pewne walory edukacyjne, więc świetnie, że cel udało mi się osiągnąć. Dzięki!

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Nie dość, że zaczyna się od świetnego, baśniowego dialogu, to potem mamy grozę w niebanalnym wydaniu, a do tego – niemały walor edukacyjny. Klik (kwik kwik)!

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

GreasySmooth, dzięki za klika i bardzo pozytywną ocenę! :)

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Przeczytawszy.

 

Dzięki, czekałem na liska! :D

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Bardzo treściwe, konkretne i za to cenię – i jak widać, nie tylko ja, bo lania wody nie lubi tu raczej nikt. :D Na japońskim folklorze znam się tak bardzo jak na nowym ładzie… ale nie powiem, zaraziłeś swoją fascynacją. Świetnie wykreowany suspens, podobał mi się plot-twist z potworami.

Ze wszystkich kątów wypełzały ożywione przedmioty – od pałeczek zwieńczonych gałkami ocznymi, ciągnących za sobą nerwy wzrokowe, przez kłapiące zębatymi pokrywkami naczynia, po utensylia bardziej przypominające tłuste, kudłate ćmy.

Nie wiem, co to była za faza, ale następnym razem pożycz trochę towaru :D A tak serio, bardzo lubię takie smaczki przepełnione groteską; wzbudzają niepokój i obrzydzenie zarazem.

– A ty, mnichu, dokąd wybrałeś się tak późno?

Wyobraź se, że idziesz do sklepu po mleko i ktoś zwraca się do Ciebie: “Dokąd zmierzasz, mężczyzno?” :D 

Mogę się przyczepić do dialogów na początku, bo są moim zdaniem przesiąknięte patetyzmem. Odbierają trochę realizmu, człowiek ma wrażenie, jakby ktoś ich tam nagrywał. :D Musashi powinien wykazywać szacunek do mnicha, ale może lepiej byłoby pokazać to właśnie od strony tego szacunku niż wzniosłości.

Sutsui,

Na japońskim folklorze znam się tak bardzo jak na nowym ładzie… ale nie powiem, zaraziłeś swoją fascynacją.

I to mnie bardzo cieszy. :)

Nie wiem, co to była za faza, ale następnym razem pożycz trochę towaru :D

Polecam zapoznać się z książkami wymienionymi przeze mnie we wstępie, tam takich pokręconych historii jest więcej. ;)

Wyobraź se, że idziesz do sklepu po mleko i ktoś zwraca się do Ciebie: “Dokąd zmierzasz, mężczyzno?” :D 

Ta… Mogłem to przemyśleć. :P W porównaniu z tym, jak później mówią ,,normalnie”, ten początek faktycznie wypada trochę dziwnie. Dzięki za komentarz!

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Wciągający horror w klimatach japońskich. Postaci wyraziste i intrygujące. Jest w tym tekście element niepokoju charakterystyczny dla klasycznych horrorów, a wcale nie tak łatwo go osiągnąć – więc super, że tu się udało. Folku dużo, nawet bardzo, a jednak nie widać, żeby był wstawiany na siłę czy nachalnie – więc za to też plus. Ogółem podobało mi się, zasłużona Biblioteka :)

Sonata, dzięki! :D

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Fajnie, że sięgasz po Japonię, bo to kraj o tak bogatej kulturze (która przecież wydaje się niemal naturalnym źródłem inspiracji wszelkich klimatów), że aż się prosiło o motywy japońskie w tym konkursie.

Dość zgrabnie napisane opowiadanie: mądrze korzystasz ze wspomnianej kultury, wykorzystując określone motywy na tyle, by stworzyć kawałek ciekawej historii, a zarazem nie zalewasz nas ową kulturą na każdym kroku (czyli pisząc wprost: nie wrzucasz tu absolutnie wszystkiego, co tam japońska groza do zaoferowania miała) dzięki czemu nie czujemy ani zagubienia obcym folkiem, ani wrażenia przesytu. To ważne, bo tutaj łatwo przedobrzyć.

Kawałek historii jest, czytało się fajnie i można tylko żałować, że jednak nie porwałeś się na trochę dłuższą opowieść, bo jednak tekst kończy się szybko, co pozostawia z lekkim niedosytem.

 

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

CM, dzięki.

Fajnie, że sięgasz po Japonię, bo to kraj o tak bogatej kulturze (która przecież wydaje się niemal naturalnym źródłem inspiracji wszelkich klimatów), że aż się prosiło o motywy japońskie w tym konkursie.

(kraśnieje z dumy :))

 

A co do długości, to próbuję cały czas wykrzesać z siebie jakąś dłuższą formę, ale nie do końca mam do nich cierpliwość. :\ Pracuję nad sobą.

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Przyjemna historia z subtelnym dreszczykiem. Plus za klimaty dalekowschodnie, lekki minus za babola kulturowego: w czasach historycznych facet z kraju kultury konfucjańsko-buddyjskiej na poród by się nie spieszył, bo to była raczej kobieca i nieczysta rzecz. Fabularnie wszystko mi się klei, a znana legenda została przedstawiona w żywy, ciekawy sposób. Infodumpów też za dużo nie ma, ale niezbędne wyjaśnienia są tam, gdzie trzeba. Ogółem udany tekst.

Dziękuję za udział w konkursie i pozdrawiam.

oidrin

lekki minus za babola kulturowego: w czasach historycznych facet z kraju kultury konfucjańsko-buddyjskiej na poród by się nie spieszył, bo to była raczej kobieca i nieczysta rzecz

O nie. D: Dzięki za zwrócenie uwagi, starałem się nie uwspółcześniać mentalności bohaterów, ale, jak widać, tu się poślizgnąłem.

Ogółem udany tekst.

Cudownie! Dziękuję!

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Anet, miło mi, dziękuję. :)

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Cześć!

Właśnie się zorientowałam, że mam Twoje opowiadanie w kolejce do przeczytania, więc oto się zjawiam. B)

Konwencja japońskich opowieści grozy jest mi znana, więc domyślałam się, do czego zmierza akcja – pod tym względem historia poprowadzona bardzo klasycznie. Natomiast sporo przestrzeni poświęciłeś na budowanie klimatu i napięcia, dzięki czemu ta klasyczna opowieść dobrze wybrzmiała.

Zastanawiam się, czy samuraj walczący z oni podawałby w wątpliwość historie o yōkai – taka wzmianka Nūrihyona chyba zasiałaby jakieś ziarnko – ale niech będzie, że to element kreacji bohatera jako pewnego siebie, nieco wyniosłego wojownika; jest w tym też lekko zaznaczony aspekt różnic klasowych.

 

Pod jego powiekami przesuwały się kolorowe smugi tworzące chore kształty.

Tutaj mi trochę zgrzytnęły te “chore kształty”, sugerowałabym coś bardziej obrazowego (“chore” niewiele mówi czytelnikowi).

 

Zaledwie wczoraj przypłynął z Awaji-shimy, z wyprawy przeciwko tamtejszemu plemieniu onich.

Na ziemiach daimyō Ryūzōji, niecałe pięć kenów od…

Nie jestem przekonana do odmiany “oni” i “ken”, proponowałabym w taki sposób: “tamtejszemu plemieniu oni”, “niecałe pięć ken od…”.

 

Ogenki de! B)

 

Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle

O, ktoś o mnie pamięta. :)

Konwencja japońskich opowieści grozy jest mi znana, więc domyślałam się, do czego zmierza akcja – pod tym względem historia poprowadzona bardzo klasycznie. Natomiast sporo przestrzeni poświęciłeś na budowanie klimatu i napięcia, dzięki czemu ta klasyczna opowieść dobrze wybrzmiała.

Cieszę się. :)

Zastanawiam się, czy samuraj walczący z oni podawałby w wątpliwość historie o yōkai

Musashi jest sceptyczny nie tyle w kwestii yōkai ogólnie, tylko co do samej Nocnej Parady. Zamysł był na świat trochę w stylu Wiedźmina, że magia i potwory istnieją, ale wiele wierzeń na ich temat jest nieprawdziwych. Mogłem to lepiej zaznaczyć.

Tutaj mi trochę zgrzytnęły te “chore kształty”, sugerowałabym coś bardziej obrazowego (“chore” niewiele mówi czytelnikowi).

Tak, teraz już na takie ogólniki uważam bardziej, ale tutaj stwierdziłem, że brak opisu będzie paradoksalnie bardziej sugestywny.

Nie jestem przekonana do odmiany “oni” i “ken”, proponowałabym w taki sposób: “tamtejszemu plemieniu oni”, “niecałe pięć ken od…”.

Nie wiem, skąd mi się to wzięło, ale często tak robię. Nie będę zmieniać, ale na przyszłość zacznę się nad tym zastanawiać.

Dzięki za wizytę i komentarz!

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Nowa Fantastyka