- Opowiadanie: DHBW - W sidłach przeznaczenia

W sidłach przeznaczenia

Cześć! Mam na imię Dagmara i mam 13 lat. Mam pieska Falkusia, którego bardzo kocham. Moje ulubione przedmioty to angielski i biologia. Lubię czytać książki i spotykać się z koleżankami na piwo i bilarda.

Poniżej mój debiut pisarski – pierwszy rozdział historii pełnej wilkołaków, rodzinnych sekretów, czarodziejskich mocy i wielkiej miłości.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

W sidłach przeznaczenia

Rozdział I

 

Zadzwonił budzik. Wyłączyłam go z irytacją. Nie cierpię wstawać wcześnie rano. W ogóle nie cierpię wstawać, a już szczególnie w te dni, kiedy muszę iść do szkoły.

Wygrzebałam się spod kołdry, umyłam zęby i twarz i zrobiłam sobie makijaż: blady puder, szare cienie na powieki, grube kreski eyelinerem, tusz do rzęs. Lakier schodził mi z paznokci, ale miałam na to wywalone. Nie jestem żadną cholerną paniusią, żeby wyglądać idealnie, a jak się komuś nie podoba, to niech nie patrzy. Albo mogę mu nakopać z moich glanów.

Teraz musiałam się ubrać. Przeszukałam w pośpiechu szafę, szukając czegoś, co nadaje się jeszcze do ubrania. To będzie dobre: mini spódniczka w kratkę, czarne rajstopy, siateczkowa bluzka. Rzemienie na szyję i nadgarstki, krótka kurtka nabijana ćwiekami i łańcuchami. Na koniec obowiązkowe glany.

Ubrana i przygotowana, stanęłam przed lustrem i spojrzałam w nie. Wyglądałam na zmęczoną, pewnie dlatego, że taka byłam. Trduno żeby nie, skoro musiałam tak wcześnie wstać. Przyjrzałam się krytycznie swojej twarzy. Nieraz słyszałam opinię, że jestem wyjątkowo ładna, chociaż mnie to wisiało. Całkiem wysoka, metr sześćdziesiąt osiem, smukła, o szczupłej twarzy z wystającymi kośćmi policzkowymi. Długie, gęste, czarne włosy, proste jak drut, sięgające do połowy pleców, i duże, zielone oczy. Kilka piegów na nosie, które zawsze mnie irytowały, choć co głupsze pindy ze szkoły twierdziły, że to takie urocze. Ogólnie mam gdzieś, jak wyglądam, wręcz mnie irytuje, jak się na mnie gapią te wszystkie szkolne oblechy. Takim to bym mogła co najwyżej rozetrzeć jaja glanami na pastę jajeczną.

Zarzuciłam na plecy mój czarny plecak i zeszłam na dół.

– Dagmara! – zawołał radośnie na mój widok mój głupi ojciec. – Trochę już późno, ale zobacz, przygotowałem ci śniadanie.

Prychnęłam pogardliwie i ruszyłam prosto do drzwi. Od kiedy opuściła nas mama, mój ojciec wychodził z siebie, żeby mi ją zastąpić. No więc nie mógł tego zrobić, co tłumaczyłam mu jak krowie w rowie jakieś pięćdziesiąt tysięcy razy. Ale nie, mój żałosny ojciec dwoił się i troił. Żałosne, tak jak on sam.

– Pewnie się odchudza! – zawołał za mną mój głupi brat.

Wróciłam się specjalnie po to, żeby pokazać mu fucka. Kiedyś wpasuję mu glana w tą głupią mordę, przysięgam.

Na zewnątrz kropiło, co tylko jeszcze bardziej mnie wkurzyło, chociaż musiałam przyznać, że całkiem fajnie rozmyło mi eyeliner (zerknęłam w lusterko od jakiegoś samochodu). Pierwsza lekcja – matematyka. Szkoda, że jest taka abstrakcyjna, bo wy***bałabym jej z glana.

Usiadłam w ostatniej ławce. Nudy na pudy, wsadziłam słuchawki do uszu i puściłam sobie dyskretnie Nirvanę. Tak, to był mój świat, świat muzyki, orygi nieszablonowości, alternatywy.

Lekcja trwała już w najlepsze, kiedy drzwi otworzyły się i do klasy wszedł ON. Marcel. Serce zabiło mi mocniej, jak zwykle na jego widok. Był chyba jedyną osobą na świecie, której nie zaryłabym z glana. Nie mogłabym, było w nim coś, co by mnie powstrzymało. Usiadł w rzędzie pod oknem, w czwartej ławce, tak że miałam go po prawej, trochę po skosie, dzięki czemu mogłam mu się bezkarnie przyglądać. Co też robiłam, w rytm Smells Like Teen Spirit.

Wyciągnął książki i siedział podparty o brodę. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Był taki tajemniczy. Nie mogłam go rozgryźć. Zawsze trzymał się na uboczu, nie gadał z tymi wszystkimi idiotami-napaleńcami, nie nawijał ani o piłce, ani o grach, nie popisywał się, żeby zabłysnąć wśród tych cukierkowych pind. Nie szpanował ciuchami, zawsze cały na czarno (tak jak lubię), nie musiał szpanować, ile to potrafi wypić, jak te wszystkie dzieci, które mnie otaczały. Czasem tylko po szkole zajarał cygareta, widziałam nieraz. Wtedy wyglądał najseksowniej (i w ogóle nie kaszlał).

A te jego długie, czarne włosy, i oczy niebieskie jak kryształy lodu… Mrr. Tak, nie jestem z tego dumna, ale na jego widok serce zawsze kołatało mi w piersi jak jakieś cukierkowej pindzie, którymi na codzień gardzę.

Po matmie dwa polskie, niemiecki, wf, religia – czyli same horrory i zmarnowane godziny życia. Ale cóż, wszyscy tkwimy w tych okowach, w które zakłuło nas społeczeństwo i ten chory państwowy system, w którym zmuszeni jesteśmy żyć jak maszyny z seryjnej fabryki. Przynajmniej dopóki nie osiągniemy upragnionego wieku lat osiemnastu, na który ja musiałam czekać jeszcze całe dwa lata.

Po szkole jak zwykle śledziłam Marcela. Tak, śledziłam, do cholery. Nie będę się z niczego tłumaczyć, bo to moje życie i moje wybory. Zauważyłam, że podczas gdy zawsze skręcał w prawo i szedł na autobus, to tym razem skręcił w lewo i znowu w lewo i poszedł wzdłuż szkolnego ogrodzenia. Zaintrygowana, zawahałam się. Potem zaklnęłam i pobiegłam za nim, w głowie wyrzucając sobie swoją głupotę.

Dlaczego to zrobiłam? Nie wiem. Tak powiedziała mi intuicja. Czy postąpiłam słusznie? Nie wiem. Nawet teraz, po tych wszystkich wydarzeniach. Co mówi wiele o tym, jak dziwn niepospolite było to, co się wydarzyło.

Szliśmy tak bardzo długo, normalnie z godzinę, aż mnie zaczęły obcierać glany. Wyszliśmy poza miasto, na te wszystkie zarośnięte nieużytki wśród gruzów garaży i murków posprejowanych graffiti. Zawahałam się, ale poszłam za nim dalej. W pewnym momencie zatrzymał się, a ja przypadłam za murek, który akurat był obok, żeby mnie nie zauważył. Udało się, chociaż ledwo: rozglądnął się, ale nie zdążył uchwycić mnie wzrokiem.

Patrzyłam, jak rzuca plecak na trawę i siada na niej obok niego. Wyciągnął z plecaka puszkę coli, otworzył i zaczął pić. Wystawiłam czubek głowy, co nie co rozczarowana. Czy szliśmy tu tylko po to, żeby napić się coli? Z drugiej strony, to mogła być moja szansa. Byliśmy sami. Serce zabiło mi mocniej, załopotało jak włączone na maksa membrany głośników. A co, gdybym podeszła i udała, że jestem tu przypadkiem? Że przychodzę tu dla chwili samotności? Zaczęlibyśmy rozmawiać o muzyce, o tym, jaki głupi jest ten świat i jak żałośni są ci wszyscy ludzie, którzy nas otaczają, a potem… Co potem? Przeszedł mnie dreszcz. Tak, sama nie potrafię uwierzyć w mój cukierkowy debilizm, ale aż ścisnęło mnie w żołądku, kiedy wyobraziłam sobie, że siedzielibyśmy tam kompletnie sami, tylko on i ja. Czy on również zapomniałby o całym świecie? Bo ja na pewno.

Wreszcie zebrałam się na odwagę, wyprostowałam się i zrobiłam pierwszy krok ku Marcelowi, gdy nagle stało się wiele rzeczy na raz: rozbłysło oślepiające światło i rozległ się głośny wrzask. Oślepiona jak kura o zmierzchu, rzuciłam się za murek, sponad którego zaraz wychynęłam czubkiem głowy. Przerażona, spojrzałam na łąkę, ale tam nie było już Marcela. Była jakaś kobieta w obcisłych, czerwonych skórach, biegle wymachująca dwiema zakrzywionymi katanami, i…

Wilkołak.

Tak, ja też nie potrafiłam w to uwierzyć, ale to był najprawdziwszy wilkołak. Wilkołak… w podartych ubraniach Marcela. Potrafiłam to stwierdzić, mimo że nigdy nie widziałam wcześniej wilkołaka (ale kto widział?). Co innego mogło mieć sierść na całym ciele, wilczy pysk i wielie, zakrzywione pazury? Do tego wielkie kły sterczące z rozwartej paszczy.

Starli się w zaciętej walce. Przez mgłę strachu obserwowałam, jak kobieta macha zręcznie swoimi mieczami, tnie z góry na dół i po skosie, z obu stron, a miecze świszczały ostrzami. Marcel… Nie, to nie był Marcel. Wilkołak ryczał, rozwierał paszczę i warczał groźnie, usiłując dorwać się do jej gardła. Spowiło mnie niedowierzanie, ale przecież nie mogłam nie wierzyć własnym oczom.

Polała się pierwsza krew: ostre pazury Marcela-wilkołaka rozdarły czerwoną skórę na ramieniu wojowniczki, zostawiając na jej skórze krwawiącą szramę. W odwecie zamachnęła się prawą kataną i cięła go po skosie przez pierś, aż trysnęły czerwone krople, które zniknęły wśród trawy niczym krwawy deszcz. Wilkołak – nie, to był Marcel! – zawył rozpaczliwie i zachwiał się na nogach, upadłszy na ziemię. Rył ją pazurami, wierzgając dziko, ale ja nie potrafiłam widzieć w nim bestii. Widziałam w nim tego Marcela, do którego wzdychałam od pierwszego dnia, gdy go ujrzałam.

Pinda w czerwonym poczuła, że zyskała przewagę, odrzuciła jedną katanę i doskoczyła do niego z drugą, zawisając nad nim z ostrzem nad jego włochatą piersią.

– To twój koniec, zapchlony kundlu – zasyczała i zaśmiała się złowrogo. – Takich jak ty trzeba wybijać, inaczej się nie da. – Końcówka jej miecza zatańczyła wśród jego bujnych kłaków, delikatnie ugięła się pod nią jego twarda, wilkołacza skóra. – Wstrętne plugastwo, bękarty mroku… Wracaj do cienia! – krzyknęła i zadarła miecz do góry, ewidentnie zamierzając wrazić mu go w serce.

Serce, które należało do mnie.

– NiE! – krzyknęłam, wypadając zza murku.

Czy to było mądre? Nie sądzę. Ale Marcel był w niebiezpieczeństwie, więc teraz zostało mi już tylko jedno. Zaskoczona, zwróciła głowę w moim kierunku, a wtedy podbiegłam do niej i wyrżnęłam jej z glana w biodro.

Zawyła z bólu i zatoczyła się do tyłu i na bok, lecz zaraz wyprostowała się i rzuciła na mnie z kataną. Tego nie przewidziałam, nie było na to czasu. Przerażona, potrafiłam tylko rozdziawić usta i stać i patrzeć. Biegła na mnie niczym rozpędzony struś pędziwatr, a w jej oczach czaiła się śmierć. i to byłby mój koniec, gdyby nie Marcel, który w ostatniej chwili podłożył jej swoją włochatą nogę, sprawiwszy, że padła na twarz, zarywszy nią w ziemię.

Rzucił się na nią z bestialskim rykiem, ta jednak zwinnie odturlała się do tyłu, zerwała na nogi i zaczęła uciekać. Wkrótce został po niej tylko pył w powietrzu i porzucona katana.

Patrzyłam za nią, dopóki pył nie opadł. Potem odwróciłam się do wilkołaka. Ale to już nie był wilkołak, tylko Marcel. Kolega z klasy, czarnowłosy, niebieskooki, bez sierści. Tylko ubrania miał podarte.

– Psz… Przepraszam – bąknęłam głupio, bo nic innego nie przyszło mi do głowy.

Nie odpowiedział. Jak zwykle tajemniczy, zarzucił sobie plecak na ramię i zaczął odchodzić tam, skąd przyszedł.

Przez chwilę tkwiłam jak kołek, potem zerwałam się do biegu i pobiegłam za nim.

– Marcel, zaczekaj! Marcel, musimy porozmawiać…

– Nie mamy o czym rozmawiać.

Wreszcie dogoniłam go i chwyciłam za ramię. Odwrócił się gwałtownie na pięcie i przyparł mnie do innego murku, który stał tuż obok. Zabolała mnie walnięta potylica, ale jednocześnie serce skoczyło mi w piersi, i to wcale nie ze strachu, gdy jego twarz znalazła się tuż przy mojej. Czułam jego oddech na swoim nosie. Spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy, zieleń i błękit spotkały się ze sobą tak jak trawa i niebo spotykają się na horyzoncie. Westchnęłam cicho, nie mogąc oderwać swoich oczu od jego oczu.

– Co tutaj robisz, co? – zadyszał tym swoim niskim, chrapliwym głosem. Aż mnie ciarki przeszły od tej seksowności.

– No… – wykrztusiłam, zrobiwszy się czerwona jak te burgundowe glany, które poleciło mi ostatnio Google. – Spacerowałam sobie… Czasem tu przychodzę… Pomyśleć… Napić się coli… – Chciałam, żeby czuł, że łączy nas coś wspólnego. Może i nie była to do końca prawda, ale akurat coś takiego łatwo nadrobić, toteż sprawnie uspokoiłam sumienie.

– Akurat – prychnął kpiąco. – Śledziłaś mnie.

– Nieprawda.

– Prawda.

– Nie.

– Tak.

– Nie!

Ujął mnie zgiętym palcem pod brodę i pokręcił głową.

– To było głupie. Nigdy więcej tego nie rób – ostrzegł poważnie, a potem znowu spojrzał mi w oczy, jeszcze głębiej niż wcześniej, po czym jego wzrok przewędrował po całej mojej twarzy, zatrzymawszy się na piegach, po czym wrócił do oczu. – To, że jesteś ładna, nie zwalnia cię z myślenia.

To powiedziawszy, odepchnął się od murku i odszedł, a we mnie aż się zagotowało. Co za cholerny szowinista! Przez jedną, krótką chwilę miałam ochotę rzucić za nim glanem. Potem dotarło do mnie, że właśnie powiedział mi, że uważa, że jestem ładna.

Stanęłam jak murowana i pogłębiłam swoją burgundową barwę.

– Przynajmniej nie jestem wilkołakiem! – rzuciłam jeszcze za nim, ale to nie sprawiło, że poczułam się lepiej.

Prychnęłam kpiąco, ale zaraz ukucnęłam i zalałam się łzami. Teraz, gdy opadło napięcie, przyszło otrzeźwienie i dotarło do mnie, jakie to wszystko było straszne. Ten wilkołak, ta kobieta, te świszczące w powietrzu katany i ta cała walka… Byłam o krok od śmierci i gdyby nie poderwana w odpowiednim momencie włochata łapa Marcela, już teraz zaczynałyby się we mnie procesy gnilne.

Otarłam łzy i wróciłam do domu. Mój żałosny ojciec zostawił nam na stole pieniądze na obiad. Zamówiłam pizzę i zjadłam ją całą sama, nie zostawiając głupiemu bratu ani kawałka. Zasługiwał na to za to, jakim był smarkaczem, a także dlatego, że słuchał Timberlaka.

Ożarta jak świnia, wzięłam prysznic, ubrałam się w moją piżamę-pandę i taka alternatywna, z oczami spuchniętymi od łez, walnęłam się wcześniej do łóżka.

Rano była sobota. Zjadłam łaskawie śniadanie, chociaż ojciec uśmiechał się tym swoim przymilnym uśmiechem, który w jego mniemaniu oznaczał miłość, a w moim mdłości. Brat naskarżył za pizzę. Powiedziałam, że mógł sobie pilnować – i nie byłam bez racji.

Trzeba umieć o siebie w życiu zadbać.

Paradoksalnie, zaraz po śniadaniu wróciłam na miejsce wczorajszych wydarzeń. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy zastałam tam Marcela.

Musiał mnie usłyszeć, bo odwrócił się i spojrzeliśmy sobie prosto w oczy.

– To znowu ty – stwierdził tak beznamiętnie, że aż seksownie.

– To wszystko, na co cię stać? – prychnęłam, zakładając ręce na siebie. – Błyskotliwe jak woda w klozecie.

– Mówiłem, że masz tu nie przychodzić. – Powiedział, postępując w moim kierunku.

Nie zrobił jednak więcej jak dwa kroki, bo nagle zdarzyła się powtórka z rozgrywki: świsnęło, błysnęło – i w powietrzu zatańczyły kankana katany. Krzyknęłam krótko, odruchowo przyjmując bojową pozycję, tymczasem Marcel przemienił się już w wilkołaka; guziki jego koszuli wystrzeliły na boki niczym popcorn uciekający z patelni. Mimowolnie pomyślałam, że jego rodzice muszą wydawać fortunę na jego ubrania. (Ja, jakbym miała takie dziecko, to posłałabym je z glana do lumpeksu i niech tam przebiera.)

Tymczasem kankany zapamiętywały się w swoim tańcu, błyszczące, świszczące, śmiertelnie mordercze. Marcel naparł na nią całą swoją wilkołaczą masą, ale kobieta była szybka i zwinna, wywijała w powietrzu cyrkowe wygibasy, kreśląc kończynami skomplikowane kształty, gorzej jak jakiś ninja. Na jej wargach pogarda mieszała się z przeczuciem rychłego zwycięstwa.

Walczyli zaciekle, a ja widziałam, że Marcel zaczyna przegrywać. Znów otrzymał ranę przez pierś, a potem kolnęła go w policzek i kopnęła w goleń, a on zacharczał i jęknął, żałośnie, zwierzęco, po wilczemu. Zakołatało mi się w głowie, jakbym nawdychała się cynamonu. A potem zobaczyłam, jak jego krew wybucha i tnie powietrze niczym sierp z kropli niczym kropki, które mój skołatany mózg połączył liniami właśnie w kształt sierpu.

– Nie – szepnęłam, widząc, że pada na ziemię, a kobieta już mierzy do niego ze swojej katany. – NIE! – ryknęłam, podrywając się do biegu.

Pędziłam jak nosorożec, rozwścieczona, wściekła, zdeterminowana. Nie wiedziałam nawet, co robię, poczułam po prostu, że moje ciało przepełnia jakieś ciepło, jakaś nieokreślona, lecz przepotężna moc, która rozpala mnie od wewnątrz i napełnia poczuciem… władzy.

Byłam władczynią, choć jeszcze nie wiedziałam, czego.

Wystawiłam przed siebie rękę, zaryczałam wściekle, z samego dna serca, i moja dłoń zapłonęła jasnym, bladożółtym światłem. Zdążyłam jeszcze uchwycić bezgraniczne przerażenie w oczach kobiety. Potem totalnie odleciała – dosłownie.

Moja moc poderwała ją w powietrze i rzuciła na plecy. Krzyknęła, stęknęła, przekoziołkowała – po czym znieruchomiała.

– Marcel! – krzyknęłam, podbiegawszy do niego. – Marcel, czy coś ci się stało?! – Spojrzałam na jego zakrwawioną, znów chłopięcą pierś, seksownie wyglądającą spod podartej koszuli.

– Ty… – wycharczał, odpełzując do tyłu, jak najdalej ode mnie. – Ty… – powtórzył z przerażeniem, po czym zerwał się na nogi i kuśtykając, odbiegł w losowym kierunku.

Czy on przede mną uciekał?!

– Marcel, nie wygłupiaj się! Marcel?! – zakrzyknęłam rozpaczliwie, ale on tylko przyśpieszył.

Ciężkie łzy potoczyły się po mojej twarzy na moje czarne glany i spłynęły po nich niczym świecące brylanty. Wtedy kątem oka pochwyciłam ruch – coś się ruszyło, choć nie wiedziałam gdzie – i poczułam czyjeś ramię na mojej szyi.

– Ani ruchu, ty czarownico – ktoś wysyczał mi do ucha. – Nie pozwoliłaś mi dorwać tego kundla, więc sama pożegnasz się z życiem.

– K-kim… Kim jesteś?! – wydusiłam, próbując się wyzwolić spod lateksowo odzianego ramienia.

– Po co ci to wiedzieć? – zakpiła. – Zastanów się lepiej nad ostatnimi słowami.

Zaczęłam się gorączkowo zastanawiać, sama nie wiedziałam nad czym. Lecz wtedy coś znowu świsnęło i po chwili pod moje nogi potoczyła się głowa.

Głowa kobiety w czerwonej skórze.

Bezgłowy tułów stracił równowagę i zwalił się prosto na mnie, przygniatając mnie do ziemi. Oblana krwią tryskającą z szyi jak z gejzera, zaryczałam przeraźliwie i zaczęłam się spod niego wygrzebywać, czołgając się i wierzgając. Uwolniłam się wreszcie z objęć obrzydliwego trupa i spojrzałam za siebie. Nie wierzyłam własnym oczom.

– Mama? – wybąkałam głupio.

Bo to była moja matka. Ta sama, która zostawiła nas przed siedmioma latami, odszedłszy bez słowa.

– Wszystko w porządku? – spytała doprawdy idiotycznie, bo włosy miałam zlepione obcą krwią, a z gejzera nadal trochę tryskało, prosto na glany.

– Jak to?! – krzyknęłam, cofając się zupełnie jak wcześniej Marcel. – Kim jesteś?! Nie jesteś moją matką! Co tu robisz?!

– Kochanie, to ja. Postaraj się uspokoić i posłuchaj. – Rozejrzała się szybko na boki, po czym uklękła przy mnie. – Kochanie, przepraszam…

– Przepraszam?! – krzyknęłam rozdzierająco. – To wszystko, co masz mi do powiedzenia po tym wszystkim?! Głupie przepraszam?!

– Nie chciałam was zostawiać – pokręciła ze smutkiem głową. – Ale musiałam. Miałam nadzieję, że w ten sposób… Będę cię chronić.

Prychnęłam z taką pogardą, że zaschło mi w gardle.

– Chronić?! Jak mogłaś mnie chronić, skoro cię przy mnie nie było?! – Mój głos zadrżał, a po chwili już płakałam. – Nie było cię, kiedy dostałam pierwszego okresu… kiedy przechodziłam świnkę… kiedy kupiłam pierwsze glany! – wybuchnęłam z wyrzutem.

Pokręciła głową, tym razem stanowczo.

– Chciałam cię chronić przed losem, na który jesteśmy skazane. My, kobiety z naszej rodziny. Nosimy w sobie niezwykłą moc, którą dziedziczymy z pokolenia na pokolenie. I ty również ją odziedziczyłaś.

– Ja? Moc? – powtórzyłam z niedowierzaniem.

Pokiwała poważnie głową i wstała na nogi.

– Ale to nie jest najlepszy moment na wyjaśnienia. Najpierw musimy coś z tobą zrobić, bo jeszcze dostaniesz HIVa. Szybko, idziemy. Zaparkowałam niedaleko.

Zszokowana, poderwałam się na nogi i poszłam za nią.

Wtedy nie rozumiałam jeszcze, że właśnie zaczyna się nowy rozdział mojego życia, w którym wszystko się zmieni.

Koniec

Komentarze

Dagmaro, masz niewątpliwy talent pisarski, ponieważ w trakcie czytania nie mogłem się oprzeć recytowaniu co bardziej emocjonalnych fragmentów na głos z emfazą, a taki wpływ może wywrzeć tylko prawdziwie wybitna literatura. Więc pisz dalej, pisz, bo po takim debiucie ma się tylko ochotę na więcej.

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Cześć, HWDB!

Łoooooo!!!!!!!!!!!!!!!! TY to chyba dobra z polaka jesteś bo piszesz jak zawodowa czytelniczka!!!!!!!!!!!!……………. a co z Marcelem???????????? hehehehehe……………. ja liczyłem że będą ze sobą i hihihihihihi………………………… coś z tego będzie………………. ale to może w drugim tomie tak napisz……………. hehehehe……………… bohaterka jest super ale nie chciałbym jej spotkać bo jest ostra jak katana!!!!!!!!!!!!!!!!! To byłby dobry tytuł w ogóle: KATANA………….. heheheh………… albo imię dla bohaterki – jak w igrzyskach śmierci……………………. hehehehehe……………. pozdro600!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cieszę się, że się podobało. Bardzo się starałam, żeby wszystko wypadło przekonująco, ale żeby nie zabrakło w tym wszystkim takiej jakiejś MAGII, i chyba się udało. :)

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Nie będę obiektywna, bo bohaterka jest moją imienniczką, więc jak mogłabym jej nie lubić? ^^ 

Chyba odkurzę stare glany, by się lepiej wpasować w nastrój

 

Pozdrawiam

Daga-OG

Piękny ten Marcel, nie dziwię się, że bohaterce się spodobał.

Podobnie jak Krokus, liczyłam na rozwój akcji, albo że chociaż będą razem. 

Super były te glany i ogólnie, charakter Darii. Walka też mega. Na koniec ruszający wątek z mamą. Współczuję ojcu Darii, dwie czarownice w domu to musi być wyzwanie.

OldGuard, w takim razie witam w klubie. Moje “D” w nicku jest nie od parady. :D (Wiem, niektórzy spodziewali się, że to Dupa, a tu taka niespodzianka).

 

A czy Dagmara i Marcel będą kiedyś razem? Tego nie mogę na razie zdradzić. :D

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

DHBW – high five, a czy 30 w opisie to rocznik 91 (moje old w nicku też nie od parady xD)? :P wtedy high-five razy dwa 

No tutaj już nie ma high-five, chociaż było blisko. ^^ 1992. :)

Ech, jeszcze pół roku z dwójeczką, a potem muszę sobie zmienić nicka na OldDHBW…

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Ja największy kryzys wieku średniego miałam właśnie na pół roku przed zmianą kodu ^^ 

 

OldDHBW… 

xD 

Fajna taka grafomania bez przekręcania słów. Miś czytał z zaciekawieniem i na koniec musiał sprawdzić, czy na pewno jest to tekst konkursowy. Powodzenia.

na koniec musiał sprawdzić, czy na pewno jest to tekst konkursowy

^^’ laugh

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Moje “D” w nicku jest nie od parady. :D (Wiem, niektórzy spodziewali się, że to Dupa, a tu taka niespodzianka).

No, ja się nie spodziewałam. Znów, po raz 545, oplułam monitor. Ach, ta Grafomania…

Hej DHBW!

 

Dobre! Dużo się dzieje i jest humor. Lekko się czyta. Wada: za mało grafomańskie. ;)

 

Przynajmniej dopóki nie osiągniemy upragnionego wieku lat osiemnastu, na który ja musiałam czekać jeszcze całe dwa lata.

Rozumiem, że bohaterka chciała wy..bać abstrakcyjnej matematyce z glana (znaczy, nie była biegła w liczeniu), ale piszesz na wstępie, że Dagmara ma trzynaście lat. 18-13=5.

 

Wracaj do cienia! – krzyknęła i zadarła miecz do góry

Już wiem, kto ją szkolił. xD

 

wyrżnęłam jej z glana w biodro.

W końcu mogła zrobić dobry użytek ze swoich glanów.

 

Spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy, zieleń i błękit spotkały się ze sobą tak jak trawa i niebo spotykają się na horyzoncie.

Całkiem ładne. :)

 

kronos.maximus, dziękuję, chociaż ja myślę, że na tym właśnie polega grafomania – naiwność, nieszablonowość (edit: nieoryginalność xD), płytkość, niedojrzałość itp. xD (Podobne podejście wybrała np. drakaina.)

 

Już wyjaśniam z wiekiem: otóż 13 lat ma aŁtorka, natomiast 16 – stworzona przez nią postać. Miałam nadzieję, że ktoś dostrzeże w niej Mary Sue (postać posiadająca cechy autora, często imię, idealna albo tylko ciut nieidealna – stąd jej wygląd). ;)

 

A sposób pisania oparłam na trzynastoletniej mnie xD Pisałam wtedy bloga pt. Nastoletnia miłość i z takich rzeczy jak język, ortografia, interpunkcja byłam już wtedy naprawdę dobra, więc takie błędy się nie zdarzały. Historia była wesoła, wspominam ją z nostalgią, no, ale… “Nastoletnia miłość” mówi sama za siebie. laugh

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Dzięki za wyjaśnienia!

 

chociaż ja myślę, że na tym właśnie polega grafomania – naiwność, nieszablonowość, płytkość itp. xD (Podobne podejście wybrała np. drakaina.)

Tak, zgadzam się z Tobą, że chociaż opowiadanie napisane stylistycznie i gramatycznie, to płytkość tematu może wskazywać na grafomanię. Jednocześnie nie mogę się zgodzić, że nieszablonowość to cecha grafomanii.

 

Już po tytule miałam przebłysk świadomości, że nad tym opowiadaniem wisi przeznaczenie zamknięte w sidłach, które będą musiały się na kimś zatrzasnąć jak wnyki. No i nie byłam pomylona w tych podejrzeniach, bo tak się stało.

Pięknie opisałaś dramatu pełne losy bohaterki i jej uczucia do kolegi z klasy, który chyba jednak ponad te klasę wyrósł i dlatego przenosił się na łąkę za murkiem na peryferyjnych obrzeżach za miastem metropolii.

Nie do końca jasna sytuacja rodzina bohaterki rozjaśniła się na końcu, zaciemniając dziewczynie spojrzenie na otaczającą ją rzeczywistość, a przyszłość skrywając jeszcze w mroku niewiedzy.

Mam przeczuwanie, że ta historia musi potoczyć się ku dalszemu ciągowi aby jasną ukazać przyszłość i dalsze losy bohaterki, a pewnie i bohatera. No i zjawionej się mamy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy, analizując moje opcio na maturze, dostałabyś normalnie 5+. Cieszę się, że czujemy się podobnie.

 

kronos.maximus – kurczę, nie chciałam tam napisać nieszablonowość, tylko nieoryginalność. xD

A potem przyszło mi do głowy jeszcze lepsze słowo – niedojrzałość. ;)

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Cóż, DHBW, nie sposób podejść inaczej do tak dojrzałego i ambitnego dzieła. I ja się cieszę, że nasze uczucia doprowadzają do pokrycia się.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Szklenie emocjonalna opowieść. Bardzo się bałam jak ta baba omal nie zabiła przystojniaka. Na szczę cie przeszył i to jest dobra wiadomo ość. Gorzej ze potem sobie poszedł. To nie fer, ze sam jest wilkołakiem, ale nie po trafii zaakcentować, że jego koleżanka jest czarownicą i strzelił jakiegoś focha. Mam nadzieje ze oni się jeszcze zejdą zęby być razem wspólnie ze sobą. Kiedy dopiszesz dalszego ciąga?

Babska logika rządzi!

To nie fer, ze sam jest wilkołakiem, ale nie po trafii zaakcentować, że jego koleżanka jest czarownicą i strzelił jakiegoś focha.

Ciesze ryjka, że zwróciłaś na to uwage. To rzeczywiście nie fer.

 

Kiedy dopiszesz dalszego ciąga?

Drodzy czytelnicy, musicie zrozumieć, że to poważna sprawa i nie moge tak pisać bez zastanowienia. Prosze nie popendzać.

 

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Ja nie poganiam, tyko pytam kiedy żaby przypadkiem nie przegapić.

Babska logika rządzi!

Ło matko, opko jest tak grafomańskie, że ze dwa razy sprawdziam, czy nie jestem na wattpadzie. Scena przed lustrem klasyk, zdziwiłam się tylko obecnością ojca xD

ośmiornico, bardzo, ale to bardzo mi miło. Nie wszyscy dostrzegli kunsztowną grafomańskość tego opowiadania. :( xD

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Przeczytawszy, zadowoloniwszy piszę komentarz <3

 

Boże, wattpadowsko-facebookowy cringe pick me gimnazjalistek aż się wylewa przez ekran, doceniam. Poczułem się na nowo jak trzynastolatek w tym momencie. :P

Zwłaszcza, że sam miałem fazę na glany i bycie wielce alternatywnym. XDD

 

Bardzo autentyczne grafomańskie opowiadanie, doceniam.

 

DHBW – Dagmara hyba budzi Wojtka

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Bardzo autentyczne grafomańskie opowiadanie, doceniam.

Dziękuję blush

 

DHBW – Dagmara hyba budzi Wojtka

Skąd wiedziałeś?! surprise xD

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Bawiłam się przy Twoim opku przednio, podobało mi się bardzo. Motyw glanów, który przewija się przez cały tekst dobrałaś rewelacyjnie. Sama akcja – wartka i zabawna, podśmiewałam się przez cały czas.

Właściwie to mam ochotę zignorować zalecenie baryla i kliknąć na bibliotekę ;) No, dobra, nie zignoruję. To pragnienie ma jednak swoje plusy i minusy. Plusy, bo to naprawdę świetny tekst, minusy – dla mnie to raczej parodia młodzieżówek niż grafomania.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

raczej parodia młodzieżówek niż grafomania

A czymże jest grafomania, jeśli nie parodią? wink

 

Dziękuję, cieszę się, że uśmiechnęło. :3

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Udany tekścik. Zaskoczyłaś mnie przedmową, piwo i bilard w wieku 13 lat. Czasy się zmieniają, widzę.

Cześć, cieszę się, że się spodobało. ;) Te 13 lat miałam już dawno temu, ale owszem, chodziło się wtedy na piwko i bilard. ;D ;D

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Jakież to było wspaniałe. 

Bawiłem się przednio, wkurzał mnie ten żałosny ojciec, też bym mu wykopał z glana. Bohaterka jest bardzo alternatywna i oryginalna i tak sobie myślę, że chciałbym być taki jak ona. Nie mogę się doczekać, co będzie dalej.

Jako żywo stanęły mi przed twarzą czasy gimnazjum. Łezka w oku wiruje.

Pozdrawiam Dagmaro, jesteś utalentowaną pisarką!

Cóż, byłabym zachwycona tym komentarzem, gdyby nie to, że wszystko, co Pan napisał, jest oczywistą oczywistością. No ale dobra, spoko, dzięki.

 

Pozdrawiam ;D

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Przeczytałem z zainteresowaniem :-)

 

Zastanawia mnie fragment “zatańczyły kankana katany. (…) Tymczasem kankany zapamiętywały się w swoim tańcu” – czy tak miało być?

 

Dyrektorzy kreatywni uwielbiali wywalać każde słowo, które dało się wywalić z moich tekstów. Odruchowo zrobiłem to samo. Co myślisz o takim podejściu?

 

“Zadzwonił budzik. Wyłączyłam go z irytacją. Nie cierpię wstawać rano, szczególnie gdy muszę iść do szkoły. Wygrzebałam się spod kołdry, umyłam zęby, twarz i zrobiłam makijaż: blady puder, szare cienie na powieki, grube kreski eyelinerem, tusz.”

lck

Co myślisz o takim podejściu?

Hm… W tekście na poważnie z pewnością byłoby to jak najbardziej uzasadnione, żeby oszczędzać miejsce i nie męczyć czytelnika szczegółami. Natomiast tutaj trafiłeś akurat na tekst biorący udział w Grafomanii, tzn. konkursie na tekst grafomański… Ogólnie całe opowiadanie jest wyłącznie dla jaj. ^^’ (Przykład: wbrew temu, co piszę we wstępie, nie mam 13 lat. xD) Stąd rozliczne błędy, m.in. wyróżnione kankany – widziałam to, oczywiście, ale jest to kolejny błąd dodający do grafomańskości tekstu. ^^

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Hejka!

Wstęp jest świetny, jak na blogach. :D

Początek jak na mój grafomański gust za bardzo wygładzony, ale doceniam te mozolne opisy ubierania się i to stawanie przed lustrem i patrzenie w nie xd.

 

Za to sporo jest tego tekstu o niczym i mózg mi się już lasuje, chyba faktycznie jest w tym coś z grafomanii… Tylko nie rozumiem, dlaczego skreślasz wyrazy? Nie lepiej napisać z błędem?

 

Tekst dość się ciągnie, bo napisany takim stylem, ale na plus, że kobieta atakuje miłość bohaterki, a ona wyskakuje i uderza z glana. XD

 

Aż mnie ciarki przeszły od tej seksowności.

XD

 

Fabuła trochę za długa, za to doceniam, że pojawia się matka bohaterki, no ci zostawiający tak lubią zjawiać się nieoczekiwanie po latach w takich momentach. :D

 

Pozdrowionka,

Bananke

Nowa Fantastyka