- Opowiadanie: Timon - Więcej jaj, opowiadanie wytrzyma

Więcej jaj, opowiadanie wytrzyma

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Więcej jaj, opowiadanie wytrzyma

Hjälte cudem usiekł dwóch orków, po czym padł, chociaż nie trupem, tylko plackiem. Moment wybrał dobry, gdyż nie patrzył nań akurat nikt, chociaż trochę szkoda, bo wykształcenie miał teatralno-cyrkowe. Czasami tylko dorabiał kładąc ludziom strzechę na domach. Niestety, między Rpblk Zjdncznch Spłgłsk a Ieim Óeem Aooe wybuchła wojna i aktor-dekarz-akrobata został przymusowo wcielony do Siódmego Batalionu Jej Królewskiej Mości. Podobno poszło o jakiś pierścień.

Młodzian jak upadał, to zahaczył twarzą o jakieś żelastwo. Bolało jak diabli, ale charakterystyczna blizna uwiarygodni historię, wzbudzi respekt w gospodach, zapewni powodzenie wśród białogłowych, a może nawet wypełni jakieś przeznaczenie. Byle to nie był zygzak na czole.

Dodatkowo Hjälte przykrył swoją głowę nogą poległego wroga, leżącego niedaleko, bo przecież nie tego, co leżał daleko. Nasz bohater czekał, słuchał i kalkulował następująco:

a) w bitwie nie ma kawalerii, więc ryzyko stratowania jest niewielkie,

b) armia ludzi ma przewagę liczebną,

c) pokonał dwóch orków, wypracował wynik dodatni, niech inni też się wykażą.

Bo widzicie, Hjälte to był mierny żołnierz, ale zawsze miał łeb do interesów – chłopaki z koszar nie raz mu to powtarzali.

Trawa, już tylko miejscami zielona, śmierdziała efektami ubocznymi rzezi, która swoją drogą miała się ku końcowi. Tutaj zero zaskoczenia – ludzie przegrali bitwę otwarcia tej kampanii, ale hej, w stolicy odśpiewają pieśń “Chłopaki, nic się nie stało” i siły dobra na pewno zwyciężą w następnym starciu, tym razem już o wszystko.

Sytuacja Hjälte nieco się skomplikowała. Większość orków ruszyła z powrotem do swojego obozu, ale na miejscu został niewielki oddział dobijający rannych (obu ras), który rozproszył się po dworzu bitwy. 

Bez wątpienia dotrą również do Hjälte. Czy zarobi profilaktyczne dźgnięcie włócznią – trudno powiedzieć, ale nigdy nie jest za późno na opracowanie planu awaryjnego – no może ewentualnie wtedy, jak się jest już martwym.

Wojak nieznacznie uniósł głowę i rozejrzał się. Walające się wszędzie ciała nie wyglądały zbyt pomocnie.

“Myśl!” – pomyślał w myślach Hjälte. “Twój świętej pamięci stryj MacGüven potrafił wyjść z każdej opresji korzystając wyłącznie z elementów otoczenia i swojego składanego sztyletu”.

W końcu Hjälte wypatrzył… kuszę. To może się udać – musi być tylko wystarczająco szybki i nie spudłować ani razu. Prościzna. Marysia Zuzanna na pewno dałaby radę.

Mężczyzna przyczołgał się do broni i wydarł ją z martwych rąk kolegi z oddziału równie martwego, co jego ręce. Wymierzył w pierwszego orka.

– Znajdą nas przez ciebie – wyszeptał ktoś tuż obok.

Hjälte odwrócił głowę w stronę źródła głosu, który należał do żołnierza, który najwyraźniej też poszedł ‘va banque’ w kategorii aktorstwo. Nasz bohater podjął już jednak decyzję – niewidzialne siły narracji pchnęły go w wir wydarzeń. Nacisnął spust.

Cięciwa zgrała swoje delikatne “brzdęk”, a poza tym nie wydarzyło się zupełnie nic. Hjälte nie zauważył, że w yyy… łożu (dzięki niech będą boginii Wiki!) kuszy brakowało bełtu. Odetchnął mieszanką ulgi i strachu. Próbował przeładować, ale drewniane cholerstwo (model RY-MY z Częstochowy) nie chciało współpracować.

Ten drugi żołnierz przyczołgał się do Hjälte.

– Pozwól, że ci pomogę.

Hjälte przekazał broń, która została bardzo sprawnie przeładowana i przekazana z powrotem w jego trzęsące się ręce.

– W którego powinienem celować najpierw?

– Powinieneś zaczekać na krzyk odbijanego rannego – poprawił go automatycznie żołnierz.

Hjälte się wahał. Cenne sekundy mijały.

– Umiesz strzelać? – zapytał Hjälte.

– Jako tako – odparł tamten.

Nie namyślając się długo Hjälte oddał kuszę towarzyszowi. Ten ułożył się w pozycji strzeleckiej, poślinił palce i przetarł nimi cięciwę. Na nieszczęście dla ludzi, do dwójki orków dołączyło jeszcze kolejnych trzech, którzy powinni byli przyjechać wozem, ale go nie mieli na stanie, więc przyszli na piechotę. Jeden z brzydali, choć o gustach się nie dyskutuje, zaczął niebezpiecznie zbliżać się do ich (czyli ludzi) pozycji.

– Nie strzelaj, nie strzelaj! Patrzy się na nas! – spanikował Hjälte, lecz wydarzeń nie dało się już zatrzymać. Miechy sprawczości dmuchnęły w żary losu – kuźnia przeznaczenia miała właśnie wykuć nową legendę mie… kuszy.

Pierwszy z orków skończył z bełtem w głowie, a dźwięk trafienia zagłuszył krzyk dobijanego rannego (albo na odwrót). Żołnierz strzelał i przeładowywał z nieludzką precyzją i szybkością, a kolejni przeciwnicy padali jak muchy. To był niesamowity spektakl, nowy wymiar danse macabre, ale z broni dystansowej, normalnie masakracja, wiecie o czym mówię: to wtedy, gdy używa się zwrotów takich jak “fontanny krwi”.

Pięć strzałów w głowę później było już po wszystkim.

– Dzięki – powiedział żołnierz, oddając kuszę w ręce Hjälte.

*

Droga powrotna wojaków do Sto Licy była długa i nudna, jedynie na jej początku, tuż za pobojowiskiem natknęli się na kolejnego żywego rycerza, zapewne szlachcica, który rozmawiał z trzema specyficznie ubranymi kobietami. Nie wtrącali się, no bo i po co.

Już na miejscu jedynych ocalałych z bitwy-nie-do-przegrania szybciutko opatrzono (pałacowy felczer Czechow stwierdził, że rana na twarzy Hjälte przypomina procę) i zaprowadzono przed oblicze Jaśnie Nam Panującej, według niektórych już ździebko za długo, szczególnie jakby zapytać jej niewiele młodszego syna. Z racji wieku królowej audiencja trwała krótko, chociaż wyznawcy Kościoła Blaszanych Czapek twierdzili potem, że to dlatego, że panowie możni i generałowie uruchomili protokół 66, aby pozbyć się dwóch zdrajców i tchórzy, co to przeżyli bitwę-z-przeważającymi-siłami-wroga, tylko dlatego, że orkowie darowali im życie w zamian za zdradzenie pozycji wojsk ludzi.

Dwaj żołnierze trafili do celi na ostatnią nockę przed poranną egzekucją. Podręcznikowy błąd ze strony rządowego aparatu, bo w nocy do więzienia włamała się ekipa ratunkowa pod wodzą wytatuowanego typa, który zwał się Arlen albo Michael – ciężko powiedzieć, bo mamrotał.

– Zabieramy was stąd.

– Dobra, dzięki – powiedział Hjälte.

– Później będzie czas na podziękowania – odparł przywódca drużyny. – Ale może chcecie wiedzieć, kim jesteśmy, dlaczego przyszliśmy wam na ratunek, co oznaczają moje tatuaże, albo jak bardzo tajna jest nasza organizacja?

– Nie.

– W takim razie opowiem wam po drodze.

Jak w każdej szanującej się scenie skradanej ucieczki z więzienia, ktoś z drużyny odbijających w najmniej fortunnym momencie o prawdopodobieństwie wynoszącym około 1:23871467 nadepnął na piszczącą piłkę z koziej skóry, bo w quasi-średniowiecznym settingu nie znali jeszcze gumy. Kolejni członkowie ekipy ratunkowej oddawali swoje życie w walce z zaalarmowanymi strażnikami, gdzie jedni i drudzy skrupulatnie trzymali się kodeksu takich starć:

1. Maksymalnie trzech atakujących strażników na raz.

2. Co najmniej jedna droga wyjścia pozostaje otwarta, choćby i ta przez zsyp na śmieci.

3. Członkowie drużyny uciekających giną w relatywnie regularnych odstępach czasu lub odległości kompleksu więziennego, w kolejności od najmniej ważnej osoby.

Obie strony rozegrały to spotkanie bardzo fair, dlatego przed pogonią uciekli wyłącznie Hjälte, żołnierz-kusznik oraz śmiertelnie ranny Arlen-Michael, który tuż przed śmiercią wycharczał towarzyszom dalsze instrukcje i coś o jakiejś przepowiedni, ale mało kto ma tak dobrą pamięć krótkotrwałą.

*

Gdyby nie klątwa Znaqusa, która każde słowo, najdonioślejsze, najpiękniejsze, najpotrzebniejsze, niosące wielką wagę i znaczenie, o popychaniu fabuły do przodu nie wspominając, każe traktować z ogromnym szacunkiem, co mu się należy jak psu kość, to w tym miejscu znalazłby się niezwykle angażujący opis tego, jak dwaj uciekinierzy, towarzysze niedoli, do niedawna broni, uciekali przed pościgiem dowodzonym przez szeryfa Tommy’ego Leroya Jenkinsa, kradli by przetrwać, spali z wiewiórkami, polowali łukiem z leszczyny i sznurka z majtek, a ich odwaga i umiejętności survivalowe były poddawane wielokrotnym próbom, w ogniu których wykuta została dozgonna przyjaźń i braterstwo. Może gawiedź wybaczy bardowi ten kastrujący opowieść skrót, a może nie wybaczy – trudno.

Po wielu dniach i elektryzujących włoski na przedramionach wydarzeniach, towarzysze dotarli do gospody o tajemniczej nazwie Góra Łamipleca, gdzie spędzili noc w jednoosobowym pokoju, bo tak było taniej. Musieli wypocząć przed ambitnym zadaniem – zgodnie z poleceniem Arlena-Michaela, mieli zebrać trzynastoosobową drużynę.

Rekrutację zaczęli wcześnie rano, to znaczy o dziesiątej.

– Nic nie rozumiecie! – krzyczał kusznik na bandę pijaków z prowizoryczną bronią w rękach. – Potrzebujemy zdywersyfikowanej ekipy: barbarzyńcy, łucznika, najlepiej elfa, złodziejaszka-akrobaty, druida, ewentualnie znachora… A wy?! Spójrzcie na siebie! Kolega z lewej to się zaraz przewróci.

Rzeczywiście, kolega z lewej przewrócił się. 

– Tak? A ty to kto ty jesteś, jak taki mądry? – wybełkotał najtrzeźwiejszy z Kompanii Kuflowej.

– Zwą mnie Rondel i moim zadaniem jest zebrać drużynę!

Obserwujący całą scenę Hjälte uśmiechnął się – wreszcie poznał imię swojego towarzysza. Wcześniej sam go nie spytał, bo jakoś nie było odpowiedniego momentu. Wiecie, jak to jest, jak się ucieka przed egzekucją.

– Ma nas być trzynastu – kontynuował Rondel – a ostatni uczestnik może być nawet z dalekiego kraju, innego wyznania, z szalikiem na głowie, piszący wiersze od prawej do lewej, ale pijaków nie przyjmujemy!

– A szkoda! – skomentował siedzący przy ladzie krasnolud, ocierając piwną pianę z gładko ogolonej twarzy.

Hjälte i Rondel przerwali rekrutację po tygodniu, a zwerbować udało im się wyłącznie krasnoluda-gołowąsa (bo wytrzeźwiał), wiejskiego chłopaka-sierotę, który uparł się, żeby z nimi iść za darmo, ale za to miał fajny miecz i dwóch ubranych w czarne stroje mężczyzn.

– No to co robimy dalej? – zapytał Rondel.

– Nie wiem. Tutaj instrukcje się

Koniec

Komentarze

 

 

Twój świętej pamięci stryj MacGüven potrafił wyjść z każdej opresji korzystając wyłącznie z elementów otoczenia i swojego składanego sztyletu”.

XDD

DDDD

XDDD

Dostałem ataku kaszlu podczas czytania.

Czyli dobre.

Nie no, gituwa opowiadanie fajne, czuć atmosfere średniowiecza i wogle.

Orkowie smierdzom i dobrze ze dostaly hedszota z kuszy.

Liroy jenkinssssssss

 

Pozdrawiam :3

 

 

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

haha! szacun! uśmiałem się jak dawno! Szkoda, że urwane :P

Wszystko co dobre kiedyś się kończy nawet przepowiedni obstrukcje, a mogły być dalsze fajkowe konstrukcje. (model RY-MY z Częstochowy).

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Timon prawem nadanym mi przez samego siebie kilka sekund temu, przyznaję ci nagrodę, za Doskonałe Użycie Punktatorów Artystycznych. W skrócie DUPA. Chętnie dostarczę parę starych instrukcji z IKEA, aby bohaterowie mieli podstawę dla nowych przygód!

Raduje się me serce, gdy czytam Wasze komentarze, cieszę się, że dostarczyłem trochę humoru. :) Bardzo dziękuję za czas poświęcony na lekturę, zapraszam też do polowania na wielkanocne jaja. Za odgadnięcie źródła inspiracji dla pierwszej sceny – uścisk ręki autora!

Wyróżnienie ‘DUPA’ przyjmuję pękając z głębokiej dumy ;)

 

 

 

 

Timon, to akurat banalne.

 

aktor-dekarz-akrobata

Pierwsza scena w oczywisty sposób zainspirowana była wyczynem Jackiego Chana w filmie “Zgadnij, kim jestem?”, gdzie jako aktor zsuwa się po kilkudziesięciometrowym dachu bez asekuracji, korzystając ze swoich umiejętności akrobaty i wiedzy z zakresu dekarstwa (pracował na budowie jak się nie przelewało) :-D

Cześć, Tinom!

Hehhehehe!!!!!…….. a ja myślałem, że to będzie o superbohaterze……………….. heheheheh………….. a to taki inny bohater……………… no i mam wrażenie, że chyba jeszcze trochę opowieści przed nami…………… hehehe ale to jak wydasz drugi tom………………….. heheheheh……………… szkoda że nie ma damskich bohaterów………………. byłaby szansa na hihihihihihi pozdro600!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Hej, przeczytałam i (chyba jako wyjątek? ^^’) nie mogę powiedzieć, żeby mi się spodobało. Za dużo tutaj otwartej kpiny, za mało podszywania się pod grafomana. Właściwie rozbawił mnie chyba tylko jeden fragment:

Obserwujący całą scenę Hjälte uśmiechnął się – wreszcie poznał imię swojego towarzysza.

 

No cóż, każdy ma swoją koncepcję grafomaństwa, ta nie przypadła mi do gustu. ^^’

 

Pozdrawiam :)

 

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Choć urwałeś się ze swoją opowieścią w końcowym momencie, to zdążyłeś ponawypisywać tyle ciekawych scen i obrazów bitwy, choć już w jej końcowej raczej fazie dążącej do kresu rzezi, że z wielkim zaangażowaniem musiałam się odrywać od każdej kolejnej sceny, aby nadążyć przejść do następnej i kolejnej, i nic nie uronić z tej arcyciekawej historii, a zwłaszcza wtedy, kiedy zaczęli formułować drużynę, i kiedy jeden to się nawet dowiedział jak drugi ma na imię.

Bardzo to pomysłowe i urzekające opowiadanie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Łał! Bohater skomplikowany i wielozadaniowy, na pewno też przystojny. Wychodzisz poza stereotypy postaci fantasy, krełujesz nową jakość tego gatunku. Zanotowałam kilka ciekawszych momętów:

 

Młodzian jak upadał, to zahaczył twarzą o jakieś żelastwo. Bolało jak diabli, ale charakterystyczna blizna uwiarygodni historię, wzbudzi respekt w gospodach, zapewni powodzenie wśród białogłowych, a może nawet wypełni jakieś przeznaczenie. Byle to nie był zygzak na czole.

To był niesamowity spektakl, nowy wymiar danse macabre, ale z broni dystansowej, normalnie masakracja, wiecie o czym mówię: to wtedy, gdy używa się zwrotów takich jak “fontanny krwi”.

Potrzebujemy zdywersyfikowanej ekipy: barbarzyńcy, łucznika, najlepiej elfa, złodziejaszka-akrobaty, druida, ewentualnie znachora… A wy?! Spójrzcie na siebie! Kolega z lewej to się zaraz przewróci.

Rzeczywiście, kolega z lewej przewrócił się. 

Mam nadzieję, że w końcu zebrali drużynę, bo fantasy nie może skończyć się bez drużyny, zwłaszcza kiedy chodzi o pierścień. 

 BaRDZO faj e. Epneiię ickości,ą. NAWEIT aim. POZDRAWIMA

Jejciu, piękne i takie wyniosłe, a ile przygód przeżyli (albo i nie). Strasznie mi się podobało. Mam chuć na ciąg dalszy.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Opowiadanie jest niesamowicie wciągające i trzymające w napięciu. Prawie się udusiłam herbatką, kiedy te orki się zbliżały. Przeklinam przeklętego Znaqusa za kastrujący skrót i całym serduszkiem liczę na next.

P.S. dzięki za wskazówki pisarskie, zanotuję sobie i może dzięki temu dostanę piórko, albo nawet pierze. 

P.S. 2 Za sam tytuł powinieneś otrzymać cały pióropusznik!

Dzięki Wam wszystkim za odwiedziny, pozytywne opinie i wszelakie pióropusze . Zwracacie uwagę na urwanie historii, bardzo mi przykro, że nie zaspokoiłem Waszej ciekawości, ale pomysł na taki dziwny zabieg wpadł mi do głowy i nie chciał już wyjść :) Poza tym, otwarte zakończenia są najlepsze!

krzkot1988: pomysłowe skojarzenie, ale jednak chodzi o co innego. Piona za Jackiego Chana – uwielbiałem jego filmy za młodu.

DHBW: w pełni rozumiem i wielkie dzięki za Twój komentarz. Pierwszy szkic zacząłem właśnie od językowych wygłupów, ale potem pomysł się zmienił. Stwierdziłem, że nie mam szans, żeby choćby zbliżyć się do poziomu, jaki występuje w np. opowiadaniu Golodha ‘Walka o władze’ i przyjąłem inną taktykę. A jak już zacząłem z kpiarstwem, to nie mogłem skończyć :P

 

Łał, extra opowiadanie. Strasznie żyłuję że sie ta inkrustacja zerwała i nie ma dalszego ciąga. Bo mnie ciekaw ość z zera, czy oni zrobili tą drużynę czynie. I jakie mieli zdanie do spełnienia, co im przepowiednia prze powiedziała.

Babska logika rządzi!

Samo rzycie. wszystko sie koń czy nawet insrukcje sie kończom.

XD Boskie. Niektóre przeżycia bohaterów są mi bardzo bliskie i znam je z eutanazji. Nie mogę się doczekać dalszej kontynuacji przygód Hjalte i jego extra zwariowanej kompanii.

Nowa Fantastyka