- Opowiadanie: No-names - Upadek z Wysoka

Upadek z Wysoka

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Upadek z Wysoka

– Kapsuła zbliża się do stacji końcowej. Proszę przygotować się do opuszczenia pokładu i wypełniać wszystkie polecenia załogi. Dziękujemy za wspólnie odbytą podróż.

Miły, kobiecy głos czytający komunikat nienaganną angielszczyzną wybudził mężczyznę ze snu. Podróż przebiegała tak sprawnie i bezproblemowo że nawet nie zauważył, kiedy miarowe, relaksujące buczenie maszynerii kapsuły ukołysało go i odesłało bezwładnie w objęcia Morfeusza. W pierwszym odruchu musiał przymrużyć oczy, które natychmiast po otwarciu zalała fala intensywnego, białego światła, ale dość szybko wszystko wróciło do normy i mógł zająć się przygotowaniem do opuszczenia pojazdu. W międzyczasie komputer powtarzał ten sam komunikat co wcześniej, tyle że tym razem w płynnych francuskim, hiszpańskim i niemieckim.

Oprócz niego w wypełnionym fotelami przedziale pasażerskim było jeszcze kilkanaście innych osób usiłujących właśnie zapiąć pasy bezpieczeństwa. Między szeregami wygodnych, wykonanych chyba z prawdziwej skóry siedzisk przefrunął jeden ze stewardów, zatrzymując się i pomagając co bardziej niezdarnym. Mężczyzna na szczęście nie należał do tej kategorii, spokojnie poradził sobie z pasami i resztę czasu poświęcił podziwianiu sterylności i kunsztu, z jakimi wykonano wnętrze śnieżnobiałej kabiny. Po kilku minutach wyczekiwania pojazdem zaczęło lekko trząść, zupełnie jak wtedy gdy wjeżdża się samochodem na brukowaną kostką ulicę. Z zewnątrz dobiegł dźwięk zaciskających się uchwytów dokujących i serwomechanizmów zabezpieczających umocowanie kapsuły z resztą stacji. Procedura potrwała chwilę, ale wstrząsy dość szybko ustały. Wkrótce grzeczny kobiecy głos mówiący w czterech językach polecił odpiąć pasy bezpieczeństwa i udać się w kierunku wyjścia. „Przestrzeni, oto przybywam”, pomyślał dumnie mężczyzna opuszczając pokład kapsuły.

Oficjalnie znalazł się na orbicie geostacjonarnej.

Póki co wyglądem nie różniła się ona zbytnio od kapsuły transportowej – przed nim rozciągał się śnieżnobiały tunel oświetlony silnym białym światłem. Było jednak o tyle wygodniej, że na pokładzie stacji obecna była sztuczna grawitacja generowana przez pierścienie obrotowe. Podobnie jak w kapsule nie było tutaj okien ani wizjerów, póki co nie było więc szans na rozkoszowanie się słynnym widokiem matki Ziemi z góry. Najpierw trzeba było pokonać bramki ochrony i potwierdzenie tożsamości. Jako że ich transport był jak na razie jedynym jaki przybył, procedura przebiegła szybko. Mężczyzna podszedł spokojnie do zagrodzonego przez płytę z wzmacnianego włókna szklanego przejścia i wsunął swoją kartę ID w skaner. Niewielki ekran powyżej zaraz zabłysnął odszyfrowaną wiadomością w ojczystym języku:

„Tożsamość potwierdzona: Albert Rożecki, astrofizyk, Euro-afrykańska Agencja Badań Kosmicznych, departament polski. Proszę przejść dalej”.

Naukowiec wykonał polecenie, przestępując pod skanerem bezpieczeństwa. Po chwili lampa skanera zmieniła kolor z niebieskiego na zielony i bramka z włókna wsunęła się w ścianę, otwierając przed Albertem drogę do najnowszego cudu europejskiej astro-inżynierii.

Stacja Civitas Jeden była cywilną placówką badawczą zbudowaną przez Unię Euro-Afrykańską niecałą dekadę temu, co czyniło ją najmłodszą konstrukcją orbitalną wzniesioną przez człowieka. Mimo tego stanowiła budowlę o niebagatelnych rozmiarach, będącą w stanie pomieścić około dwóch tysięcy stałych mieszkańców i zapewnić miejsce dla kolejnego tysiąca tymczasowych. Jednak jej wiek nie zmniejszał znaczenia, jakie miała, gdyż zdążyła wyrobić już sobie opinię neutralnego gruntu do współpracy dla niemal wszystkich krajów Ziemi. A jak się z czasem okazało, takie miejsce było niezbędne.

Kiedy zasoby planety skurczyły się do poziomu na którym przemysł zaczął tracić zdolności przerobowe, niezbędne było znalezienie alternatywnych źródeł zasobów. Wtedy świat przypomniał sobie o prowadzonych przez dziesięciolecia badaniach i misjach sond, które jak się okazało odkryły liczne złoża minerałów w pasach planetoid okołoziemskich. Zaczął się więc wyścig kosmiczny między ziemskimi potęgami, hojnie dotowany przez korporacje wydobywcze. Zasoby pozyskiwane z kosmosu stały się praktycznie podstawą gospodarki planetarnej w ciągu kilku dekad. Ale przeniesienie wydobycia z Ziemi w przestrzeń nie powstrzymało sporów o jurysdykcję i walki o dostęp do surowców. Tak więc mimo skoku technologicznego konflikty trwały w najlepsze, ale kiedy już miały się ku końcowi, potrzebne było miejsce w którym zwaśnione strony mogły spotkać się i prowadzić rozmowy pokojowe. Na Ziemi niewiele pozostało miejsc niezwiązanych z tym czy innym mocarstwem, ale spośród potęg obecnych na planecie UEA uważano powszechnie za najbardziej pokojowo nastawioną. W końcu więc Unia postanowiła wykorzystać szansę związaną z i tak od lat planowaną budową infrastruktury kosmicznej, wzmocnić swoją reputację i zbić na niej nieco kapitału politycznego, budując potężną Civitas.

Sama obecność Alberta w tym miejscu była niejako dowodem na rolę pełnioną przez stację. Wraz z kilkunastoma naukowcami z EABK i kilku uniwersytetów przybyli na piątą edycję Międzynarodowej Konferencji Nauk Astronomicznych i Kosmicznych, by reprezentować Unię Euro-Afrykańską na spotkaniu zainicjowanym przez nią samą dla „zacieśniania więzi współpracy między państwami i narodami obecnymi w kosmosie” jak to ładnie określali politycy. W praktyce było to niczym nie wyróżniające się forum dyskusyjne dla uczonych, na którym co roku odczytywano szereg niezbyt innowacyjnych prac i prowadzono niewiele wnoszące dyskusje. Ale najważniejsze są w końcu gesty i pozory.

Kiedy delegacja naukowców zakończyła już swoją odprawę, oczekujący na nich przewodnik wskazał drogę w głąb zakręcającego łagodnie w prawo korytarza. Szybkim krokiem przeszli nim do sąsiedniej hali, w której oczekiwały przywiezione z luku bagażowego rzeczy osobiste naukowców. Za kolejnym korytarzem natomiast czekało główne lobby recepcyjne, będące przy okazji pomieszczeniem z jednym z niewielu okien panoramicznych na stacji.

Astrofizycy otrzymali karty do swoich kwater i w większości do nich się udali, jednak kilka osób, wśród nich również Albert nie było w stanie poskromić potrzeby podejścia do imponującej tafli wzmacnianego szkła i wyjrzeć przez nią w dół, na rozciągającą się u ich stóp Ziemię.

Potężny szyb windy kosmicznej, u szczytu której znajdowała się stacja ciągnął się majestatycznie w dół, widać było nawet jego podstawy wyrastające gdzieś z algierskiej pustyni. Polak pamiętał jak jeszcze kilkanaście godzin temu lądował na lotnisku w Batnie. Wystarczyło wyjechać kilka kilometrów za miasto i otaczające je wzgórza by znaleźć się na ogromnej, otwartej przestrzeni, ciągnącej się jak okiem sięgnąć. Miał wtedy wrażenie, że oto znalazł się w środku nieposkromionego, dzikiego terenu, potężnego w swej naturalności. Ale po krótkim czasie stał setki kilometrów nad nim, patrzył z konstrukcji wzniesionej w jeszcze dzikszej i jeszcze większej, nieposkromionej przestrzeni na ową mityczną pustynię. I nagle Sahara nie wydawała mu się już tak potężna…

Trudno było mu uwierzyć, że oto ma niemal całą planetę jak na dłoni, w zasięgu wzroku. Pozycja windy orbitalnej wymuszała, iż głównym obszarem widocznym z góry była ojczysta Europa. Ale podchodząc nieco dalej w lewo dało się dostrzec też obydwie Ameryki. Trochę dziwnie było porównywać teraz w głowie stare mapy Ziemi, z których uczył się jeszcze w liceum z widokiem z kosmosu. Trochę jednak zmieniło się przez ostatnie lata. Mimo iż tak ONZ, jak i wiele państw robiło co w ich mocy, by powstrzymać zmiany klimatyczne, na niektóre rzeczy było już zwyczajnie za późno. I tak w miejscu Wenecji i Istrii ziała teraz głębia Adriatyku, północne Niemcy, Niderlandy i Dania skurczyły się widocznie, podobnie jak zachodnie wybrzeże Francji. Na zachodniej półkuli z koeli Floryda i pół Teksasu stały się nowymi nabytkami Zatoki Meksykańskiej. Wenezuela powoli zamieniała się w półwysep, a część Karaibów najzwyczajniej w świecie zniknęła. Podobnie rzecz się miała z większością wysp na Pacyfiku i wybrzeżami w Azji. Na szczęście ludzkość była w stanie w stosunkowo szybkim czasie przystosować się do tych zmian i przenieść w głąb lądu. Nie było to ani wygodne, ani tanie, ale desperackie czasy wymagały desperackich środków.

Ale kiedy patrzyło się na planetę z góry, tak jak teraz, wszystko to wydawało się tak odległe. Tak mało… istotne. Jeszcze przedwczoraj słuchał w wiadomościach o kolejnych atakach bombowych w Rijadzie, o trwającej od pół roku wojnie w RPA i największym od dekady trzęsieniu ziemi w Japonii. Przechodząc ulicą Poznania w stronę hotelu mijał ludzi oddychających przez aparaty tlenowe, nieszczęśników śpiących na chodnikach, przez chwilę widział nawet piątą chyba z rzędu demonstrację przeciw interwencji w Egipcie pod przedstawicielstwem Urzędu Spraw Wewnętrznych UEA. Wtedy dużo o tym myślał, o słowach które usłyszał gdzieś w mediach, że oto „druga połowa dwudziestego drugiego wieku zaczyna się możliwie najgorzej”. Ale teraz dosłownie i w przenośni znajdował się ponad tym wszystkim. Z tak wysoka nie było widać protestów i wybuchów, ani nie było słychać syren i gniewnych okrzyków. Była tylko błoga, niczym nie zakłócona, kosmiczna cisza. Tutaj nie było granic, podziałów i zagrożeń.

„No, może jednak nie zupełnie nie było podziałów…”

Taka myśl uderzyła go, kiedy mimowolnie podniósł wzrok znad imponującej bryły Ziemi i spojrzał nieco głębiej w próżnię. Wtedy bowiem przypomniał sobie, że przecież ich stacja nie jest jedyną na orbicie. Nawet z tej odległości nie dało się bowiem nie dostrzec świateł pozycyjnych konstrukcji Federacji Zjednoczonej Ameryki, nazwanej górnolotnie Liberty Station. Jankesi mieli nieco inne podejście do inżynierii, kosmicznej, bo zamiast tworzyć habitat połączony elewatorem z powierzchnią, jak w przypadku Civitas, zbudowali samodzielną, unoszącą się zgodnie z ruchem obrotowym planety platformę. Zupełnym przypadkiem, przy użyciu podobnej technologii kilka lat później po przeciwnej stronie orbity wzniesiono należącą do Związku Sino-Syberyjskiego stację Tian Shouwei. Jak się bowiem okazało, nawet zagrożenie klimatyczną katastrofą oraz dekady wojen i kryzysów w różnych częściach globu nie potrafiły zasypać wieloletniej rywalizacji mocarstw o palmę pierwszeństwa.

Albert westchnął w duchu, obrzucając kosmiczny krajobraz ostatnim spojrzeniem. Cieszył się że dołączył do grupy szczęśliwców którym dane było wyruszyć w podróż windą orbitalną i postawić stopę na jednej z najbardziej zaawansowanych konstrukcji jakie ludzkości udało się w ostatnim czasie wznieść. Jeszcze bardziej cieszył się z faktu że uznano go za autorytet naukowy o wartości dość wielkiej, by zaprosić go na prestiżową konferencję. W pewnym sensie czuł, że udało mu się złapać Pana Boga za nogi. Od tego punktu otwierały się dla niego rozliczne możliwości rozwoju kariery i dalszych badań. Mogło być tylko lepiej.

Odwracając się od panoramicznego okna i kierując się w stronę przydzielonej mu kwatery modlił się tylko, by – jak to w historii bywa – znów nie wydarzyło się coś, co wywróci ten piękny obraz do góry nogami.

***

Następne trzy dni, czy może raczej doby upłynęły bardzo szybko i dość pracowicie. Na konferencję przybyli sławni w całym świecie nauki astrofizycy, astronomowie i inżynierowie technologii kosmicznych, harmonogram zajęć był więc bardzo napięty. Odbyło się kilka odczytów prac poświęconych dalszej eksploracji i eksploatacji kosmosu, jak i również prezentacje propozycji najnowszych rozwiązań techniki, mających ową eksplorację wesprzeć. Sam Albert z resztą miał też zaszczyt i przyjemność podzielić się z gronem naukowym jedną ze swoich prac, traktującą o możliwych zastosowaniach nowych cząsteczek odkrytych niedawno przez jedno z europejskich centrów badań. I choć jego małe wystąpienie zapewne umknęło w tłumie wielu innych i ciekawszych, niemniej czuł pewną dumę z faktu, że mógł dorzucić swoją cegiełkę do wspólnych rozważań. Przy odrobinie szczęścia nie będzie to ostatni raz, gdy zostanie zaproszony na tego typu wydarzenie.

Tak obfitujący w sukcesy okres należało oczywiście uczcić, toteż Polak udał się do znajdującej się w centralnej sekcji restauracji, jednej z niewielu na Civitas. Jak widać nawet (a może zwłaszcza) pracownicy umysłowi potrzebowali miejsca w którym mogli w spokoju opijać codzienne problemy lub też zwycięstwa. Nie było w niej zbyt wielu gości, większość najwyraźniej wolała spędzać czas w odosobnieniu. Był natomiast alkohol, który wraz z ludzkością kolonizował kosmos od samego początku, oraz telewizor odbierający przekaz z Ziemi w czasie rzeczywistym. Mimo gwałtownego rozwoju sieci Internetowej i dostępu do informacji w praktycznie każdym miejscu w opanowanej przestrzeni, z jakiegoś powodu ludzie czuli przywiązanie do tradycyjnego, gadającego ekranu pokazującego krzykliwe obrazy. Tak więc nad barem wisiało jedno takie okno na wszechświat, nastawione akurat na jeden z popularniejszych całodobowych kanałów informacyjnych w Europie.

„Jednak nie ominą mnie zamachy i tsunami”, pomyślał Albert, spoglądając spode łba na odbiornik.

Szybko przekonał się, że miał niestety rację. Dziś głównym tematem na świecie było wydalenie kilkunastu chińskich dyplomatów z Federacji Zjednoczonej Ameryki w reakcji na podejrzenia o szpiegostwo na rzecz Związku. Stosunki między obydwoma mocarstwami układały się dość nieprzyjemnie od dekad, ale niemal wszyscy komentatorzy straszyli „eskalacją na historyczną skalę”. Jedni spodziewali się rychłego wypowiedzenia wojny, inni kolejnej serii wojen celnych między dwoma gigantami gospodarki, a co bardziej pragmatyczni wyrokowali, czyją stronę miała zająć UEA.

Rzecznik Ministerstwa Spraw Zagranicznych Związku Sino-Syberyjskiego jednoznacznie nazwał działania Federacji, tu cytat, „haniebnym naruszeniem zasad dobrej współpracy” oraz „celowym ruchem mającym na celu sztuczne podniesienie napięć między narodami”. Nie odniósł się jak dotąd do oskarżeń wysuwanych pod adresem chińskich dyplomatów przez rząd w Columbus City, nie wypowiadali się na ten temat również inni członkowie rządu Związku. Podobną postawę przyjęły władze Unii, które jak do tej pory nie wydały żadnego oświadczenia w tej sprawie. – mówiła stojąca przed  jednym z gmachów w Pekinie reporterka. – Ponadto zdjęcia satelitarne udostępnione przez prywatną firmę telekomunikacyjną sugerują zmianę w rozlokowaniu jednostek wojskowych Marynarki Wojennej Federacji na Oceanie Spokojnym. Część okrętów rzekomo miała wypłynąć z baz na Hawajach i wyspach wulkanicznych, kierując się w stronę wód kontrolowanych przez władze Tajwanu. Departament Obrony Federacji określa to mianem „rutynowych manewrów” i zaprzecza jakimkolwiek związkom między tą decyzją a dzisiejszym kryzysem dyplomatycznym. Tej kwestii władze Związku nie komentują, póki co nie widać też poważniejszych ruchów wojsk Sino-Syberyjskich. Nie zauważono też wzmożonej aktywności w siłach zbrojnych Unii ani państw trzecich, z wyjątkiem mobilizującej swoje oddziały Japonii.

– Dziękuję, Doro. Na pewno będziemy jeszcze wracać do twojej relacji ze stolicy. Przenosimy się teraz do studia, gdzie moim i państwa gościem jest ekspert do spraw bezpieczeństwa międzynarodowego z Uniwersytetu w Padwie…

Albert słuchał tego wszystkiego jednym uchem, większość uwagi poświęcając stojącej przed nim szklaneczce whisky. Kilku innych klientów lokalu słuchało jednak z wyraźnym zaciekawieniem, poświęcając ekranowi i wypowiadającym się całą swą atencję. Apokalipsę wieszczono już od kilku miesięcy, nie pierwszy raz Amerykanie i Chińczycy darli koty o mało istotne kwestie. Nie warto było słuchać tej samonakręcającej się gadaniny, podsycanej przez wszelkiej maści ekspertów wątpliwej jakości i publicystów. Jako naukowiec Albert uważał, że jest ponad tym. Oczywiście, słuchał wiadomości całkiem regularnie. Uważał, że należy być na bieżąco, ale przesyt czarnowidztwa i politycznych zapasów przyprawiał go już o mdłości. Lepiej byłoby dla ludzi, gdyby media zmieniały tematy nieco częściej, by nie męczyć wciąż tego samego problemu. Bo ile opinii o jednym zdarzeniu można znieść…

Myśl urwała się w połowie, gdy jeden z nowopoznanych na konferencji znajomych pomachał Polakowi przy wejściu. Teraz skupiał się na fakcie, że nie będzie musiał już samotnie opijać swoich sukcesów.

***

Następny dzień zweryfikował nieco jego poglądy co do stosunku kolegów-naukowców do wydarzeń na Ziemi. Delegacje z Ameryki i Azji, które do tej pory starały się zachowywać pełną profesjonalizmu postawę neutralności w stosunku do siebie nawzajem w jednej chwili straciły cały wypracowany przez poprzednie dni dystans. Trudno było nie zauważyć napiętej atmosfery, kiedy przedstawiciele obu stron znajdowali się w jednym pomieszczeniu. Wczorajsze wydarzenia ewidentnie podniosły temperaturę o kilkadziesiąt stopni. Jak się okazało nawet astro-fizycy nie byli jednak odporni na wpływy polityczne. Na panelach nie pojawiła się większość uczestników z obu mocarstw, a ci którzy przyszli jak ognia unikali patrzenia na siebie. Nie obyło się z resztą bez kilku sprzeczek słownych, choć na szczęście akademicy nie mają z reguły ciągot do rzucania się na siebie z pięściami. Moderatorzy doszli nawet do wniosku, że z powodu „nagłych trudności natury prywatnej występujących u niektórych uczestników panele zaplanowane na dziś nie odbędą się”. Wszystko wskazywało na to, że wielka pokojowa konferencja zostanie przedwcześnie zakończona z powodu potrząsania szablami na Ziemi.

Albert odczuwał coś na pograniczu rozczarowania i wściekłości, kiedy zrezygnowany opuszczał salę plenarną po odwołaniu reszty wydarzeń. Prawdę mówiąc, czuł się w pewnym sensie oszukany. Nie tak wyobrażał sobie swoją pierwszą wizytę w kosmosie, tak ważną dla jego dalszej kariery. Tym bardziej że cała ta sytuacja groziła wywołaniem efektu odwrotnego do zamierzonego w kwestii jego osobistego autorytetu. Jeśli Chiny i Ameryka dalej będą się ścierać, społeczeństwo naukowe mogło doznać potężnego tąpnięcia – zbyt wiele obserwatoriów i centrów badawczych było uzależnione od wymiany danych z placówkami z innych części świata. Nie wspominając już o współpracy między uniwersytetami.

Polak udał się do hali recepcyjnej by wytłumić choć część emocji, patrząc na kojącą czerń kosmosu i majestatyczny widok Ziemi. Przynajmniej miał nadzieję, że uda mu się uspokoić w ten sposób. Długo stał przed panoramiczną szybą, przypatrując się świecącym majestatycznie światłom europejskich miast w dole. Stał tak i w zadumie wpatrywał się w ten dumny pejzaż. Prawie nie zwracał uwagi na wiszące naprzeciw siebie stacje rywalizujących mocarstw.

Nie zauważył tego, jak chiński Tian Shouwei korygował delikatnie swoją pozycję silniczkami manewrowymi. Tym bardziej nie zauważył tego, jak jeden z modułów stacji zaczął składać część wystających zeń paneli słonecznych i wysunął jakiś dziwnie wyglądający kształt…

Nie widział nic, dopóki pocisk wystrzelony z rzekomo nieuzbrojonej stacji badawczej Związku Sino-Syberyjskiego nie uderzył w Liberty Station, wywołując eksplozję.

To wydarzyło się nagle. W jednej sekundzie obydwie konstrukcje były ledwie zbiorami migających regularnie lamp pozycyjnych, na które ledwo zwracało się uwagę. W drugiej na jednej z nich wykwitł nagle jasny rozbłysk, wyraźnie podkreślając jej niezauważalną do tej pory obecność. Chwilę później drugi rozbłysk pojawił się zaraz obok pierwszego. A potem tracąca już powoli stabilność stacja Federacji sama zakończyła swój żywot, eksplodując od środka.

Chińczycy właśnie spalili wszystkie mosty.

Albert zamarł, tkwiąc przed szybą. Nie wierzył w to co przed chwilą zobaczył, to po prostu nie mogła być prawda. Kilka innych osób obecnych w holu było w podobnym stanie. Nikt nigdy nie wierzył w to, że dwie światowe potęgi naprawdę skoczą sobie kiedyś do gardeł. „Przecież to nie ma sensu”, mówili wszyscy eksperci. „Nikomu się to nie opłaci”, „Każdy tylko by na tym stracił”. Walki i kryzysy gdzieś na obrzeżach tak zwanego Pierwszego Świata stały się codziennością, mało kto poważnie je analizował. Wciąż słuchając takich wypowiedzi i prognoz ludzie zapomnieli o tym, że nawet jeśli ryzyko wojny było małe, nigdy nie było zerowe. Przed chwilą mogli obserwować tego dowód.

Albert powoli odwrócił się od panoramicznej szyby i skierował w stronę… w zasadzie sam nie wiedział, dokąd ma iść. Świat właśnie stanął na głowie, a on był setki kilometrów nad powierzchnią Ziemi. Z dala od krewnych i przyjaciół, z dala od domu. Z jednej strony był w najbezpieczniejszym miejscu, z dala od spadających bomb, z drugiej – wystarczyły dwa pociski by zniszczyć to schronienie. Nagle to, jaka decyzja zapadnie w kierownictwie Unii stało się kluczowe dla jego przeżycia…

– Patrzcie! Odpowiedzieli! – krzyknął ktoś nagle.

Polak odwrócił się gwałtownie i spojrzał we wskazane przez tamtego miejsce. Nawet gołym okiem widać było trzy niewielkie obiekty wychodzące właśnie z atmosfery planety, kierujące się w stronę chińskiej stacji „badawczej”.

– Sukinsyny! Trzecia wojna!

– Mają pociski ziemia-kosmos?! Nas też mogą strącić w każdej chwili!

– Szybko zareagowali. Musieli się tego spodziewać.

– Ojcze Nasz, któryś jest w niebie…

„Przestrzeni, oto przybywają”, pomyślał ponuro Albert.

 

Koniec

Komentarze

Uprzejmie proszę o umieszczenie końca windy i stacji na orbicie geostacjonarnej, gdyż w przeciwnym wypadku lina od winy owinie się dookoła kuli ziemskiej. Ewentualnie jako przystanek pośredni, taki podwieszany. Wtedy jednak nie była by potrzebna sztuczna grawitacja gdyż ta malała by od g do zera na wysokości 40 tysięcy kilometrów. Inny koniecznym gadżetem na stacji jest kilku megawatowy laser konieczny do ochrony liny i samej stacji przed kosmicznymi śmieciami i satelitami starlinka, prędkość po drodze jest znacznie niższa od orbitalnej.

Większość tekstu to opis świata przyszłości (który wygląda w zasadzie jak świat dzisiejszy, szczególnie nieprawdopodobne wydaje się, że Tajwan ciągle będzie elementem spornym). Bloki kontynentalne jako siły geopolityczne, które w przyszłości rywalizują ze sobą jest prawdopodobne.

Dopiero pod koniec zaczyna się akcja i jest dosyć banalna. Tekst nie przekonał mnie jako opowiadanie, chociaż sposób pisania, mimo kilku potknięć, jest ok.

 

Sam Albert z resztą miał też zaszczyt

Wkrótce grzeczny kobiecy głos mówiący w czterech językach polecił…

Naukowiec wykonał polecenie, przestępując (?) pod skanerem bezpieczeństwa.

Jednak jej wiek nie zmniejszał jednak znaczenia…

 

Chochlik pozjadał trochę przecinków. Przejrzyj tekst, sam zobaczysz.

 

Za kolejnym korytarzem natomiast czekało główne lobby recepcyjne, będące przy okazji pomieszczeniem z jednym z niewielu okien panoramicznych na stacji.

Pozycja windy orbitalnej wymuszała,(?) iż głównym obszarem widocznym z góry była ojczysta Europa.

Miś kończy na tym ‘łapankę’. Inni zrobią to lepiej. Odbiór całości podobny jak u Kronosa.

 

Cześć,

 

tekst nadaje się do solidnego wybiczowania pod kątem powtórzeń, literówek, niezgrabności językowych, kilka pozwolę sobie dorzucić:

 

Stacja Civitas Jeden była cywilną placówką badawczą zbudowaną przez Unię Euro-Afrykańską

No, może jednak nie zupełnie nie było podziałów…

 

Język bywa dziwnie pompatyczny i rozwlekły, np:

Polak udał się do hali recepcyjnej by wytłumić choć część emocji, patrząc na kojącą czerń kosmosu i majestatyczny widok Ziemi. Przynajmniej miał nadzieję, że uda mu się uspokoić w ten sposób. Długo stał przed panoramiczną szybą, przypatrując się świecącym majestatycznie światłom europejskich miast w dole. Stał tak i w zadumie wpatrywał się w ten dumny pejzaż.

Brak dialogów a mnogość opisów sprawia, że brakuje dynamiki.

 

Dodatkowo niektóre rozwiązania techniczne z tekstu wydają się kuriozalne – np. ta wspomniana już wyżej winda, czy pomysł eksploracji złóż kosmicznych przy wyczerpaniu złóż ziemskich (koszty eksploracji takich złóż ich transportu byłyby ogromne). Inne zaś ledwie zarysowane, sprawiając, że poczułem się niemal oszukany ;) (jakieś cząsteczki, jakieś zastosowanie, jakieś centrum je odkryło).

Sam Albert z resztą miał też zaszczyt i przyjemność podzielić się z gronem naukowym jedną ze swoich prac, traktującą o możliwych zastosowaniach nowych cząsteczek odkrytych niedawno przez jedno z europejskich centrów badań

Tak się nie pisze science-fiction.

 

Fabularnie nie poczułem tego upadku z wysoka, świat stał na krawędzi wojny i w końcu ona wybuchła, trochę bez zaskoczenia, bez większych emocji dla mnie po lekturze.

 

Wybacz surowość oceny, no nie podeszło :(

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Opowiadanie to w większości opis polityki, który na dłuższą metę przestaje być interesujący. Zabrakło balansu, by w tekście zaistniała jakaś poważniejsza, umotywowana fabuła, jest trochę błędów technicznych i dłużyzn. Tekst dla mnie nie niesie emocji, w związku z czym przeczytałem go raczej z niskim zainteresowaniem.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Nowa Fantastyka