- Opowiadanie: rinos - Nagi i Romek - Jak szaszłyki

Nagi i Romek - Jak szaszłyki

To opowiadanie jest słabsze od dwóch poprzednich, ale jeżeli ktoś polubił duet Nagiego i Romka, to może mu sprawić radość.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Nagi i Romek - Jak szaszłyki

Czarodziej Romuald i jego wspólnik, krasnolud Nagopalcy przedzierali się przez gęsty las. Wszędzie pełno było chaszczy i innych roślin. Krasnolud klął, na czym świat stoi, nie znosił bowiem warunków naturalnych. Miejskie mury lub, ewentualnie, kopalniane sztolnie były bliższe jego sercu.

Romuald znosił niewygody ze spokojem.

Owszem wszechobecna flora szarpiąca jego szaty nieco go irytowała, był już jednak na tyle dorosły, że nie dawał upustu swojemu zdenerwowaniu. W końcu czarodzieje żyją dużo dłużej niż krasnoludy. Ponadto on szedł pierwszy, więc to krasnolud dostawał po gębie rozgarniętymi przez Romualda gałązkami.

Las, jak już wspomniałem, był gęsty. Na dodatek był iglasto liściasty.Wyglądał na nietknięty stopą ludzką.

W tym momencie Nagopalcy gwałtownie się zatrzymał. Puszczona przez czarodzieja gałązka chybiła celu.

– Romek, czekaj! – Krasnolud aż się zatchnął – Patrz: ludzka stopa…

Rzeczywiście. Wśród mchów i paproci, spod warstwy listowia wystawała ludzka stopa.

Mag cofnął się kawałek. Teraz, już naprawdę zirytowany, roztrącił nogą liście. Wśród bogatego, leśnego podszycia zobaczyli ludzkie zwłoki.

Pobieżne oględziny pozwoliły odkryć tkwiącą w piersi nieboszczyka, złamaną strzałę, która przeszyła ciało na wylot. Prawdopodobnie została złamana przez zabójcę, który próbował ją odzyskać. Ciało miało więcej ran, jednak pozostałe pociski najwyraźniej udało się wyjąć. Ostatnia strzała tkwiła zbyt głęboko. Odłamano ją po obu stronach: by odzyskać lotki i cenny grot.

– Elfy – wymamrotał z zabobonnym lękiem krasnolud.

– No tak – odparł czarodziej. – Elfy. To ich tu przyszliśmy przecież szukać. – W myślach dodał: "Baranie!".

Zostawili nieboszczyka, który nieco cuchnął i pośpiesznie ruszyli dalej.

 

Elfy były rasą, od której wszyscy woleli trzymać się z daleka. One także dystansowały się od miejskiej cywilizacji. W tym wzniosłym celu zabijały większość intruzów wchodzących na ich teren. Były prastarą rasą, z bogatą tradycją i głęboką wiedzą o świecie. Sposób życia jej członków wiązał się z bliskim kontaktem z naturą.

Żyli w lasach, jedli to, co upolowali i pili wodę ze strumieni. Wszystko to powodowało, że krasnolud uważał elfy za niebezpieczne dzikusy.

 

Nagle, między głowami przyjaciół świsnęła strzała. Wbiła się w drzewo lekko drgając. Obaj zamarli w bezruchu i zaczęli przeszukiwać pobliskie chaszcze wzrokiem. Nie dostrzegli nic. Zdawali sobie sprawę, że elfy mogły by ich zabić nawet się nie pokazując.

– Haraka adenda! – rozległ się głos spośród drzew.

– To był strzał ostrzegawczy – przetłumaczył czarodziej. Studiując magię uczęszczał na lingwistykę. Takie miał hobby. Teraz jego zainteresowania procentowały.

– Ripos akha erath, handys un hades.

– Połóżcie się płasko na ziemi. Ręce na głowę. – Przetłumaczył mag i zaczął się kłaść. Krasnolud podążył za jego przykładem.

– Tadela riposa cing cing, picupine lajka – skomentował inny głos. Wokół rozległy się śmiechy.

– Mówi, że tak będzie łatwiej nafaszerować nas strzałami i że będziemy wyglądali jak jeżozwierze – tłumaczył mag z twarzą w liściach.

– Nie wysilaj się – odpowiedział krasnolud wypluwając elementy podszycia. – Też znam elficki, przynajmniej na tyle, żeby to rozumieć.

 

Spośród drzew wynurzyła się elfka w obstawie dwóch wojowników. Następni dwaj zeskoczyli z gałęzi. Wszyscy trzymali napięte łuki i mierzyli w naszych przyjaciół. Łucznicy mieli na sobie wygodne, skórzane odzienie.

Elfka ubrana była w typową, elfią zbroję. Krasnoludy wykuwały takie cacuszka na zamówienie.

Romuald, leżąc na ziemi, podziwiał kształty nie przesłonięte metalem. Było na co patrzeć, bo zbroja składała się tylko z kilku blaszek na piersiach i kilku w okolicy lędźwiowej.

Nagopalcy patrzył na elfkę z niesmakiem. Znał się na uzbrojeniu i zakładał, że zbroja powinna chronić właściciela przed ciosami. W tym wypadku jednak była tylko seksownym dodatkiem. Cóż było robić. Mistrzowie kowalscy krasnoludów zarabiali niezły grosz kując takie zbroje bikini.

 

Inna sprawa, że łucznik nie potrzebował pełnego pancerza. Albo zabijał na odległość, albo ginął w zwarciu. Zbroja niewiele tu mogła pomóc.

 

– Ehenka ta tęga! – warknął jeden z elfów. "Zabijmy tego grubego" – przetłumaczył sobie krasnolud. Elfy spojrzały na mówiącego z niesmakiem.

– Ciego tu siukacie? – zapytała dowódczyni w nienajlepszym wspólnym.

Jasne było, że od odpowiedzi zależy życie naszych przyjaciół.

Czarodziej, wciąż gapiąc się na nieosłonięte fragmenty ciała łuczniczki odpowiedział:

– Przybywamy w sprawie zlecenia.

Elfka melodyjnie zachichotała.

– Wy źrobić zlecenie? Wahanka babenka e biber smalo! – rzuciła przez ramię do swoich podwładnych, którzy roześmieli się złośliwie. Przyjaciele zrozumieli jej słowa, które brzmiały "Chudy babiarz i mały brodacz".

 

Czarodziej stracił cierpliwość.

 

– Bi Nagi e Romek! Edunda draco! – odpowiedział po elficku. Znaczyło to: "Jesteśmy Nagi i Romek! Zabójcy smoka!"

Elfy przestały się śmiać. Zabójstwo dokonane na smoku mogło świadczyć o kompetencjach leżących na ziemi poszukiwaczy przygód.

– Nasia Pani sieciwiście posiukuje na śmiałki – zamyśliła się skąpo odziana dowódczyni.

 

Romuald znów obrzucił wzrokiem niedostatki jej stroju.

– Prowadź nas do Pani Lasu! – powiedział stanowczo

– Pjowadzić? – dziewczyna zaśmiała się wdzięcznie. – Knotena wabaho! – Rozkazała swoim elfom.

 

Nasi przyjaciele zrozumieli jej słowa, jednak nawet bez znajomości języka mogli się zorientować co znaczyło polecenie. Łucznicy sprawnie związali im ręce i nogi, zawiesili jeńców na długich drągach, i zarzuciwszy końce owych drągów na ramiona, ponieśli w głąb lasu. Przywódczyni szła przodem. Czarodziej usiłował zerkać na jej pośladki, jednak niosący go wojownik zasłaniał widok. Romuald wpatrzył się więc w opięte skórą pośladki mężczyzny. Elfy, jako rasa, były smukłe i zgrabne. Romek nie miał większych uprzedzeń. Z satysfakcją obserwował więc pracę męskich mięśni.

Krasnolud, jako zatwardziały mizogin i do tego rasista zacisnął oczy i klął cicho zwisając bezwładnie na drągu.

Starał się zrobić jak najcięższy i chyba mu to wychodziło. Po kilkunastu krokach niosąca go para zaczęła kląć po swojemu. Nagopalcy doskonale znał te słowa. Potrafił przeklinać w kilku językach. – Macie teraz "ta tęga" – mruknął, uśmiechając się złośliwie.

 

***

 

Po pewnym czasie trafili do obozowiska. Na polanie, zgromadzone wokół wielkiego drzewa stały szpiczaste namiony zrobione ze skór upolowanych zwierząt. Tutaj traktowanie jeńców stało się znacznie lepsze. Rozwiązano im ręce i pozwolono siąść przy ognisku. Ze związanymi wciąż nogami mieli okazję otrzymać tradycyjny poczęstunek dla przybysza: udziec jeleni zawinięty w liście i miseczkę borówek. Zjedli ze smakiem.

– Kiedy przyjmie nas wasza Pani? – zapytał Romulad obsługującą ich starowinkę. Starsza kobieta miała na sobie typową zbroję bikini. Nosiła ją jednak rozsądnie, na sukni z czegoś przypominającego jedwab. Widać było zgrabną sylwetkę, która nie opuszczała elfa nawet na łożu śmierci. Zamaskowane jednak były wszelkie niedoskonałości związane z wiekiem.

– Nie mamy Pani – wyjaśniła. – Pan ją tak dobrze zyga-zyga, że Pani ma teraz urodzić dziecko. Rządzi natomiast Pan.

Przyjaciele byli mile zaskoczeni znajomością mowy wspólnej u usługującej.

– Jaki jest ten Pan Lasu? – Czarodziej usiłował wykorzystać okazję.

– Jest mądry i stanowczy. Do tego potrafi być brutalny. – Stara elfka przymróżyła oko – Nazywają go Hernem i z czoła wyrastają mu jelenie rogi.

Romuald spojrzał na krasnoluda ostro, czym powstrzymał komentarz o małżonku rogaczu.

Wiedząc, co przyjaciołom chodzi po głowach, nestorka dopowiedziała: – Zyga-zyga zostało spełnione zgodnie z rytuałem. Cały las słyszał zadowolone okrzyki Pani. Tym razem będzie to prawowity następca!

 

W tym momencie podeszło dwóch strażników. Mieli we włosach upięte po kilka ptasich piór. Jak wiedział Romuald każde takie pióro oznaczało bohaterski czyn. Nie każąc jeńcom zostawić broni skinęli, by ci poszli za nimi. Nagi i Romek wstali, by ruszyć w podskokach. Wciąż mieli związane nogi. Taki sposób chodzenianie przysparzał im godności.

 

– Nie spodziewajcie się by Pan ułatwił wam wykonanie zlecenia – usłyszeli od starszej kobiety na pożegnanie. – Powie wam, jakie jest wasze zadanie i obieca nagrodę po powrocie. Pani dałaby wam kilka wskazówek i jakieś magiczne przedmioty. Nie możecie na to liczyć teraz, kiedy władczyni jest na macierzyńskim!

 

Elfy nie rozmnażały się jak króliki. Macierzyństwo było wśród nich rzadkim przypadkiem. Dlatego Król Ryszard wprowdził becikowe: za każdego, nowonarodzonego przedstawiciela rasy rodzice dostawali tysiąc złotych monet. Elfy były dumne i prawdopodobnie wzgardziłyby mniejszą kwotą. Tysiąc sztuk złota mogło jednak zmienić życie całego plemienia.

 

Oznaczało to krasnoludzkie zbroje bikini dla wszystkich kobiet. Oznaczało także wysłanie najzdolniejszych na studia do miast.Nauka tego typu budziła wiele zastrzeżeń pośród elfiej starszyzny. Kandydat bowiem często wracał głupszy niż wyruszył. Wyprawy po wiedzę dawały jednak znajomość języka wspólnego. Był to pierwszy krok do zerwania z izolacjonizmem.

 

W ślad za nobliwymi strażnikami przyjaciele pokicali przed dumne oblicze mężczyzny sprawującego najwyższy urząd. Elf ubrany był w skórzane spodnie i rozchyloną do pasa kamizelę. Czarodziej wpatrzył się w jego muskulaturę z satysfakcją zerkając na mięśnie brzucha.

 

– Przybyliście na wezwanie mej małżonki. Teraz ja wyjaśnię wam na czym polega zadanie – zaczął przywódca. – Na południowym krańcu naszego lasu orki rozpoczęły wyrąb. Prastare dęby i inne drzewa padają pod ich toporami po to tylko, by służyć za budulec dla orkowej gawry. Pamiętajcie, wyrąb lasu ma się skończyć! Kiedy nieszczęście zostanie zażegnane wrócicie tutaj by odebrać ten oto mieszek.

Mieszek leżał na trawie rozwiązany i elf bawił się jego zawartością przesypując drogocenne kamienie między smukłymi palcami.

– Połowa teraz, druga połowa po robocie – usiłował negocjować Romuald. Pan elfów tylko się roześmiał: – To, że mieszkamy w dzikich ostępach nie świadczy, że jesteśmy głupi.

Romuald przyjął te słowa bez zastrzeżeń. Życie w zgodzie z przyrodą nie musiało oznaczać głupoty.

– Dobrze Panie, postąpimy jak dyktują twoje słowa. – Czarodziej pochylił pokornie głowę wciąż zerkając pożądliwie na klejnoty.

– Unknota parimi! – wydał rozkaz Pan Lasu. Kilka elfów rozwiązało pęta na nogach naszych przyjaciół, którzy wstali rozprostowując kości.

– Wyruszycie tędy – Hern wskazał wyciągniętym ramieniem. – Droga doprowadzi was na południowy skraj lasu. Spodziewajcie się orków. Tam też rozwiążecie nasze problemy. Howgh! – zakończył.

 

Przyjaciele ruszyli we wskazną stronę. Odchodzili po symbolicznym posiłku i bez chwili na odpoczynek. Zaiste elfy nie należały do gościnnych ras.

Z tyłu słyszeli wymianę zdań dziewczyny, która ich pojmała, z jednym z podwładnych – Posikiwalim na frajera. A odsikalim nawet dwóch!

 

Opuszcając wewnętrzny krąg lasu przyjaciele natknęli się na bogato odzianą kobietę, po rozmiarze brzucha sądząc, znajdującą się przy nadziei.

-Zigi zigi musiało być dobre… – zaczął krasnolud chcąc być uprzejmy. W odpowiedzi ujrzał skrzywienie na elfiej twarzy i dostał pacnięcie w ucho od czarodzieja,

– Pani Lasu, czemu zawdzięczamy ten zaszczyt? – czarodziej wiedział kiedy należy posłużyć się gładkim słowem.

– Cni śmiałkowie, nie mam serca wysyłać was na taką wypawę z pustymi rękami. Dla ciebie krasnoludzie jest ta fiolka z zamkniętym światłem słonecznym. Potwory nocy będą przed nim pierzchały. Tobie zaś czarodzieju wręczam płonące strzały. Wyjątkowo skuteczne przeciw nieumarłym.

 

– Dziękujemy Pani -Nagopalcy skłonił się w pas. – Czy jednak przeciw orkom nie przydałoby się coś innego? Może pudełkowy zestaw „Mały sadysta", albo zielone kremy „Oszpecę się dla ciebie, mała"?

 

– Dziś po południu nalałam świętej wody do kamiennej misy zwanej „Zwierciadłem" – wyjaśniła Pani (obecnie na macierzyńskim). – Często, gdy nie lecą w nim reklamy, można zobaczyć przyszłość. Tuż po reklamie gnomich banków trafiłam na obrazy z waszej przyszłości. Pokazywały, jak walczycie z wampirem i jego rodziną. W chwili, gdy Pan Romuald wymierzył łuk z płonącą strzałą pojawił się napis: „Oglądajcie nas jutro o godz dwudziestej."

 

Romuald wiedział, że gnomy rozwinęły technologię przesyłania obrazów i przewidywania przyszłości. Czuł się tylko zaskoczony, że rasa tak głęboko kochająca naturę jak elfy posiadała odbiornik.

 

– Pani! Oglądasz takie rzeczy? – zapytał zdumiony.

– Oj tak. W tajemnicy przed innymi. Moją ulubioną jest opowieść o dworskim życiu Królewny Moniki i Księcia Szczepana! W każdym odcinku się kłócą, by później się pogodzić i paść sobie w ramiona. Ostatnio pojawiła się nowa pokojówka Mimi…

– Dziękujemy Ci Pani za ekwipunek – przerwał obcesowo krasnolud. – W „najbliższym odcinku" czeka nas konfrontacja z orkami. Proszę więc życzyć nam powodzenia.

– Powodzenia zatem, kawalerowie! – Rzekła Pani Lasu zasłaniając dłonią usta.Z wrażenia, czy też by ukryć uśmiech, tego nie wiedzieli.

Wymamrotali tylko podziękowania i ruszyli na południowy skraj lasu.

 

***

 

Kierowali się dźwiękiem wyrębu. Szybko ujrzeli zielone sylwetki ścinające drzewa. Orki machały toporami sprawnie i chętnie. Nie trwało długo nim ich straże otoczyły naszych przyjaciół.

– Przychodzę do waszego hexera, Ugha, który jest moim przyjacielem! – zaanonsował się czarodziej.

– Hexer nie dowodzić! – Ryknął ork wyposażony w naramienniki. Pozostali w jego grupie mieli same przepaski biodrowe. Każdy z nich niósł dzidę, tylko oficer dzierżył pordzewiały miecz. Wysunął go teraz przed siebie, przysuwając sztych do gardła czarodzieja.

– Naszym dowódcą jest Mum-burak! Każdy obcy trafia przed jego oblicze!

 

Grupa orkowych wojownikówsprawnie skrępowała ręce i nogi naszych przyjaciół, po czym zawiesiła ich na drągach.Końce drągów zielone osiłki zarzuciły sobie na ramiona i ruszyły w stronę obozu Mum-buraka.

– Jak pieprzone szaszłyki – wymamrotał do siebie krasnolud nim popadł w litanię różnojęzycznych przekleństw.

Czarodziej usiłował nieco się rozerwać patrząc na pośladki niosącego go orka, jednak szybko doszedł do wniosku, że zielona skóra z celulitem i pryszczami w ogóle go nie bawi.

 

Krasnolud klął pod nosem. Nie dość, że perspektywy były marne to widok nie lepszy. Celulit na zielonej skórze wyglądał podwójnie obrzydliwie.

Pojmani, dyndając tak na drągach, dotarli do obozu. Wódz się nimi nie zainteresował za to hexer czynił honory.

– Czyś Pan do reszty zdurniał, Panie Czarodzieju? – hexer porzucił kociałek, w którym ważył swój magiczny napar. Była to, zdaje się, zupa kalafiorowa..

 

– Mam tu coś niecoś do powiedzeniea, ale NIE DOWODZĘ. Ten rzeźnik Mum-burak może kazać was zaszlachtować w każdej chwili!

– Przybyliśmy by zakończyć wasz wyrąb lasu! Elfy są zaniepokojone i takie zadanie nam zleciły.

– Elfy nie patrzą dalej końca nosa. Musimy pobudować nową wioskę! Nikt nam nie zabroni w niej się schronić!

Tam na wzgórzu, mieliśmy dworzyszcze, skąd orki zdobywały wprawę w łupieniu. Sztuka kwitła i wszędzie było mnóstwo napisów CHWDP. Aż pewnego dnia zalęgły się u nas wampiry. Zaczęły naszą zieloną krew wypijać, zarażając wampiryzmem. Wkrótce, gdy zawołałem pobratymców słyszałem mlaskanie. To jeden ork wypijał drugiemu zieloną krew!

 

Nasi przyjaciele wysłuchali tego obojętnie. Co ich obchodził problem krwiodawstwa wśród orków?

Teraz podnieśli pęta prosząco. Hexer nie mógł się nie wzruszyć. Wyciągnął nóż i poprzecinał więzy. – Pamiętajcie, Mum-burak rozliczy mnie z uwolnienia więźniów. Jedyna nadzieja to szybkie uwolnienie nas od wampirów.

 

Nagopalcy pogłaskał swój topór. Jakże się teraz cieszyl, że zapłacił mistrzowi kowalskiemu za posrebrzenie ostrza. Także otrzymane od Pani Lasu ogniste strały zdawały się w sam raz.

 

Zgarbieni, przemykając wśród orkowej straży, wymknęli się z obozu. Hexer spojrzał za nimi rzucając ochronnego hexa. Każda magiczna pomoc mogła się przydać przeciw nieumarłym.

 

Przyjaciele spoglądali na wznoszące się przed nimi dworzyszcze. Służąca budowie nastroju błyskawica posłusznie przecięła niebo. Spłoszone nietoperze rozpierzchły się w około. Latały wszędzie tworząc zagrożenie dla fryzur afro. Na całe szczęście nikt nie nosił afro.

 

Uwolnieni przez hexera, karasonlud z czarodziejem ruszyli truchtem. Zbliżali się do budynku kryjąc się za skałami i krzewami. Dla każdego w miarę przytomnego wampira byli widoczni jak na dłoni. Zapadał jednak dopiero zmierzch i wampiry były na etapie parzenia herbaty. To, że herbata parzona była ze starych damskich tamponów nie miało znaczenia. Rytuał był ten sam.

 

Przyjaciele zbliżyli się do ścian dworku i ustawili pod oknem. Z wnętrza doleciała ich rozmowa:

– Jeżeli Serena nie przestanie zawracać głowy temu młodzieńcowi ze wsi, wypiję jego krew i zostawię jej tylko suche truchło!

– Ależ Taniu – pan wampir był uosobieniem rozsądku. – Trzeba pozwolić młodym na uniesienia serca. Zobaczysz, Serena przyprowadzi go nam jako kolejnego wyznawcę!

– Na co nam kolejny wyznawca Araszydzie!? Krew pić potrafi nawet nasz kotek! -Podrapała za uchem oswojonego kota-wampira. Ten zamiauczał wyczuwając ciepłą krew naszych przyjaciół. Na całe szczęście był tylko kotem i nie mógł wyjawić swojej pani, co właśnie zwęszył.

– Och, gdyby tylko Serena nie spotykała się z tym przystojnym wilkołakiem. Niby stara krew, ale to jednak zwierzę! Jak będzie traktował naszą Serenkę? – Tania uderzyła w ton udawanego zatroskania o siostrę.

 

Araszyd nie dał się na to nabrać, jednak nie pokazał po sobie braku zaufania. Doskonale wiedział, że Tatiana jest gotowa przebić jego serce osinowym kołkiem z bardziej błahego powodu. Zawsze bronił Sereny. Była jego ukochaną, młodszą córką. Nie wyobrażał sobie, by kiedykolwiek mogła zwrócić się przeciw niemu.

 

– O ich kurze mordy w dupę kopane! – wyszeptał krasnolud. – Patrz jaka zdrada między nimi!

– Cicho Nagi! Nie wiesz jaki słuch mają czuły? – szepnął czarodziej. Napiął łuk pożyczony od orków i wychyliwszy się przez okno szył ognistą strzałą w pierś wampira seniora.

Strzała sięgnęła celu i zapłonęła jasno podpalając suchą skórę wampira, który nie pił krwi już od miesięcy. Ciało miał zatem suche. Zajęło się ogniem jak papier.

Tatiana nie była kochającą córką. Zamiast gasić płomienie pożerające ojca skoczyła na parapet i na ugiętych nogach rozejrzała się w panującej na zewnątrz ciemności. Bez trudu zauważyła czarodzieja i, kawałek dalej, krasnoluda. Romuald napinał łuk. Kolejna ognista strzała! Ta jednak chybiła celu, który znajdował się w ruchu. Tatiana skoczyła w jego kierunku, jednym susem przemierzając całą odległość. Przewróciła czarodzieja i zamierzała wbić mu kły w gardło.

 

W tym momencie Nagopalcy wyciągnął zza pazuchy fiolkę z zaklętym światłem. Mrok późnego wieczora został rozproszony światłem poranka. Wampirzyca odchyliła się do tyłu i wyjąc stanęła w płomieniach.

 

Czarodziej odepchnął płonące truchło. Pozbierał się z ziemi i warknął przez zęby: – Została jeszcze jedna!

Krasnolud nie czuł nienawiści. Wiadomo! Wampiry są jak ludzie! Ta biedna, romantyczna dziewczyna…

 

W tym momencie Serena wróciła do domu.

– Oooo, ktoś załatwił Tatusia? – rozłożyła szeroko ręce i zaczęła krążyć wokół miejsca kaźni. – I Tatianę… – dodała z wyraźną satysfakcją.

– My to, panienko! – Zawołał krasnolud, nie wiedząc czy być dumny czy okazać skruchę. Na wszelki wypadek dobył topora i kołysał nim lekko.

 

Serena rzuciła okiem na ostrze. Światło księżyca zdradzało srebrną powłokę. Bała się srebra. Wiedziała, że było zdolne zadać jej nie gojące się rany. Wystarczyło jej krótkie zastanowienie by złożyć propozycję:

– Poniechacie mnie, waszmościowie, ja zaś odejdę by nigdy nie powrócić.

Nagopalcy odetchnął cicho. Topór był nędzną bronią przeciw wampirzycy. Najprawdopodobniej okazałby się zbyt wolny.

 

Czarodziej trzymał fason. Wykonał gest, jakby przygotowywał się do rzucenia zaklęcia. Był to pusty gest, ponieważ nie miał przygotowanych zaklęć. Młoda wampirzyca jednak o tym nie wiedziała. Poza tym czuła się szczęśliwa, że uwolniła się od tatuśka i Tatiany. Że wreszcie będzie mogła wędrować u boku ukochanego wilkołaka.

– Pokój wam – powiedziała chyląc głowę.

– Pokój – odparł krasnolud z podobnym gestem.

 

***

 

Teraz pozostało tylko powrócić do hexera i poinformować go o wyzwoleniu siedziby orków. Najpierw jednak dworek został dokładnie przeszukany. Wyglądało na to, że wampiry nie posiadały biżuterii. Jedyna wartościowa rzecz, jaką znaleźli to trzydziestodwucalowa misa do odbioru gnomiej telewizji. Była za ciężka by ją ze sobą zabierać. Włączyli ją jednak.

 

Krasnolud pogrążył się w serialu o księżniczce Monice i księciu Szczepanie. W tym czasie czarodziej przygotowywał zaklęcie transformacji.

Obraz na wodnej tafli pokazywał Szczepana zatrudniającego ogrodnika. Chwilę później wiadać było, że Monika nie przepada za nowym pracownikiem.

 

Romuald przygotował wreszcie zaklęcie i przemienił się w gadającą pustułkę. – To ja lecę – poinformował krasnoluda i odleciał.

 

Na magicznym obrazie trzydziestodwucalowej misy ogrodnik pracowicie pielił chwasty. Księżniczka podeszła do niego i zaczęła rozmowę. Bardziej po to, by znaleźć jego słabości, niż aby się zaprzyjaźnić.

 

Czarodziej pod postacią ptaka wylądował na niskiej gałęzi i zdał hexerowi sprawę z przeprowadzonej na wampirach eksterminacji. Ugha zaśmiał się radośnie i pobiegł z wieściami do Mum-buraka. Nie trwało nawet pół godziny nim orki zaczęły zwijać obóz. Drzewa przestały być zagrożone. Romek obserwował zwijanie obozu przez jakiś czas. Kiedy już się upewnił, że zielone kreatury odejdą, zerwał się ponownie do lotu.

 

Po kilkunastu minutach wylądował nad głową Pani Lasu. Wyskrzeczał raport o uwolnieniu lasu od orków. Pani podziękowała i udała się do męża. Postać pustułki zaczynała męczyć czarodzieja.

 

Pan i Pani lasu skupili się nad wodnym zwierciadłem. Chwilę przełączali kanały aż trafili na wiadomości. Gnomi reporter z przejęciem godnym lepszej sprawy, opowiadał: „Mum-burak wycofuje swe wojska z wyrębu lasu elfów. Od tej pory orki nie będą narażać swych zielonych skór na elfie strały. Las pozostanie lasem a CHWDP pozostanie w nim nieznanym napisem."

 

Czarodziej odetchnął, że jego rewelacje zostały potwierdzone. Sfrunął na ziemię i już po chwili stał tam w ludzkiej postaci. Pan elfów z uznaniem skinął głową. Po chwili mieszek klejnotów – nagroda za rozwiązanie problemu – znalazł się w dłoni maga.

 

Romuald skłonił się dwornie i ruszył piechotą przez las, zmierzając do uwolnionej siedziby orków.

 

Czekał tam na niego Nagopalcy, który, wciąż przygryzjąc palce, obserwował perypetie Moniki i ogrodnika.

Koniec

Komentarze

Rinosie słabsze jest. Jako zagorzała miłośniczka Nagiego i Romka przeczytałam bez przykrości, ale zarówno warstwa fabularna jak i techniczna niczego nie urwały.

Następni dwaj zeskoczyli z gałęzi.

Darowałabym sobie wyliczankę.

Problemy w zapisie dialogów i w interpunkcji widzę, ale na pewno wyłapie ktoś sprawniejszy.

Lożanka bezprenumeratowa

Nie wiem czy szanowny Rinos wie, ale opko trąci Karolem Myem. Jako ciekawostkę mogę podać, że grzmiąca pięść miał własną fabrykę cygar. Mianowicie, to woził pod siodłem fermentujáce liście tytoniu i konopii. :)

Kawkoj piewcy pieśni serowych

Witaj rinos !!!!

 

Jeśli o mnie chodzi opowiadanie jest bardzo dobre. Dużo lekkiego humoru. Fajne przygody. Nie było tu ani grama nudy. Pisz dalej!!!

 

Pozdrawiam.

 

PS.

Fajne też jest to, że zawarłeś tu różne istoty a wszystko trzyma się kupy :)

Jestem niepełnosprawny...

Rinosie, miś przeczytał z przyjemnością. Lubi lekki humor. Podoba mu się koncept misy, wodnego zwierciadła. Pisz o dalszych przygodach dwójki bohaterów.

Dziękuję dawidiq150 i Koala75 :)

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Nowa Fantastyka