- Opowiadanie: kronos.maximus - Dąb von Neumann

Dąb von Neumann

Klu­czem do tra­pią­cej mnie tę­sk­no­ty jest ten za­gad­ko­wy dąb. Ro­dzi­ce mi w to nie wie­rzą. A może wie­dzą coś, o czym ja nie mam po­ję­cia?

 

Dzię­ku­ję za pomoc be­tu­ją­cym!

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Dąb von Neumann

W kra­jo­bra­zie ścian blo­ko­wi­ska dąb sta­no­wił oso­bli­wy widok. Zwró­cił moją uwagę od razu, kiedy tylko się tu prze­pro­wa­dzi­li­śmy. Za­sta­na­wia­łem się, czy on żył – pusty w środ­ku, otwar­ty się­ga­ją­cym do ziemi pęk­nię­ciem. Kry­li­śmy się w nim pod­czas za­ba­wy w cho­wa­ne­go.

Sie­dząc sa­mot­nie w po­ko­ju, znu­żo­ny, zwy­kłem gapić się bez­myśl­nie przez okno, za­wie­sza­jąc wzrok na jego po­tar­ga­nej ko­ro­nie. Mru­ży­łem jedno oko, wy­cią­ga­łem przed sie­bie dłoń i pal­cem wska­zu­ją­cym wo­dzi­łem po li­niach bez­list­nych ga­łę­zi. Pa­trze­nie na geo­me­trię tego sza­re­go dra­pa­ka dzia­ła­ło ko­ją­co na zmy­sły oraz na­peł­nia­ło na­dzie­ją. Na­dzie­ją na co, na po­wrót?

Co in­ne­go pro­sto­kąt­ne ścia­ny blo­ko­wi­ska – kryło się w nich coś ob­ce­go i nie­bez­piecz­ne­go. Myślę, że nasza ro­dzi­na nie po­win­na w ogóle się tu zna­leźć.

 

***

 

Około po­łu­dnia wy­ją­łem z lo­dów­ki jo­gurt ma­li­no­wy. Włą­czy­łem te­le­wi­zor, po­szpe­ra­łem po ka­na­łach, aż tra­fi­łem na nie­zna­ny mi se­rial scien­ce-fic­tion.

– Pro­ce­du­ra w toku, kon-­ty-­nu­-u-je­my na-­pra-­wia­nie ka­dłu­ba… – me­ta­licz­nym gło­sem oznaj­mił kom­pu­ter po­kła­do­wy okrę­tu ko­smicz­ne­go. Prze­łą­czy­łem na inny kanał, bo nie wie­dzia­łem, o co cho­dzi.

Oj­ciec miał przyjść za dwie go­dzi­ny, do­pie­ro wtedy mo­głem li­czyć na obiad. Po­sze­dłem do kuch­ni wy­wa­lić pusty ku­be­czek.

Mama kro­iła wa­rzy­wa w drob­ną kost­kę, a potem wrzu­cała do wrząt­ku.

– Na wsi było faj­niej – po­wie­dzia­łem z nutką pre­ten­sji w gło­sie.

Mama wes­tchnę­ła.

– Mó­wi­łeś to wiele razy, Ka­je­ta­nie. Sy­tu­acja nas zmu­si­ła, prze­cież wiesz. Ja też lu­bi­łam nasze Ziem­ni­ce. – Jej me­lo­dyj­ny głos po­krze­pił mnie tylko na chwi­lę.

Spu­ści­łem głowę. Tak, pa­mię­ta­łem, że nie mie­li­śmy wy­bo­ru. Ale nie mo­głem sobie przy­po­mnieć dla­cze­go. A może nie ro­zu­mia­łem? Chyba byłem jesz­cze za młody.

O nie, mam plamę od jo­gur­tu na blu­zie!

Z na­szej ła­zien­ki byłem za­do­wo­lo­ny. Bu­cze­nie pral­ki dzia­ła­ło na mnie ko­ją­co, a jasne ha­lo­ge­ny w pod­wie­sza­nym su­fi­cie i se­le­dy­no­we płyt­ki na­ścien­ne wy­glą­da­ły no­wo­cze­śnie.

Po­chla­pa­łem plamę wodą, a potem star­łem ręcz­ni­kiem. Bluza była czy­sta, ale mokra, dla­te­go nie chcia­łem opu­szczać ła­zien­ki. Usia­dłem na kra­wę­dzi wanny i przy­mknąw­szy oczy, wsłu­chiwa­łem się w hip­no­ty­zu­ją­cy rytm pral­ki. Prze­je­cha­łem opusz­ka­mi pal­ców po lśnią­cej gla­zu­rze.

Jeden, pięć, osiem, sie­dem, trzy. Ude­rza­łem w ko­lej­ne ka­fel­ki, jakby ścia­na sta­no­wi­ła wiel­ką kla­wia­tu­rę.

Stała się rzecz nie­zwy­kła! Jedna z pły­tek wy­su­nę­ła się, ujaw­nia­jąc ukry­tą z tyłu skryt­kę. Pod­sko­czy­łem ze zdzi­wie­nia i chcia­łem wy­biec, ale cie­ka­wość spra­wi­ła, że zaj­rza­łem do środ­ka. We­wnątrz znaj­do­wa­ła się nie­wiel­ka pusz­ka co­ca-co­li oraz ba­to­nik. Pusz­kę otwo­rzy­łem, wy­pi­ja­jąc za­war­tość jed­nym hau­stem, a ba­to­ni­k scho­wa­łem do kie­sze­ni. Wci­sną­łem dło­nią szu­flad­kę, żeby nikt nie od­krył, że takie cudo tu ist­nie­je.

 

***

 

Otwie­ra­niu drzwi wej­ścio­wych do miesz­ka­nia to­wa­rzy­szył syk apa­ra­tu hy­drau­licz­ne­go. To oj­ciec wró­cił z pracy.

– Nic ci nie jest? – Mama przy­pa­dła do niego, a potem ob­ję­ła hi­ste­rycz­nie, jakby wra­cał z nie­bez­piecz­nej misji, a nie po pro­stu z pracy. Cała mama.

– Wszyst­ko ze mną w po­rząd­ku. – Oj­ciec uśmiech­nął się nie­pew­nie, z tru­dem ukry­wa­jąc stra­pie­nie.

– Nie po­szło ci?

– Nie, ale to aku­rat nie jest nie­spo­dzian­ka – od­parł oj­ciec, po­ło­żył dłoń na jej ra­mie­niu, jakby chciał uspo­ko­ić, a potem za­py­tał: – co z nim?

Matka spoj­rza­ła na mnie z tro­ską:

– Po­trze­bu­je jesz­cze czasu, ale myślę, że nie­dłu­go do sie­bie doj­dzie.

Prze­cież nic mi nie jest! To, że tę­sk­nię za domem ro­dzin­nym, to nie cho­ro­ba. Ob­ra­żo­ny po­le­cia­łem do du­że­go po­ko­ju i wci­sną­łem się w kąt sofy. Prze­łą­czy­łem kanał tylko po to, żeby tra­fić na ten sam film:

– …ba­te­rie w pełni na-ła-do-wa-ne, ka­dłub pra­wie za­ła­ta­ny, ale bez ka-ta-li-za-to-ra nie uru­cho­mię na­wi­ga­cji stat-ku… – kom­pu­ter po­kła­do­wy mówił sy­la­ba­mi. To mu­siał być stary film.

Opo­wieść się roz­krę­ca­ła. Pod­eks­cy­to­wa­ny wy­ją­łem ba­to­nik, zdją­łem opa­ko­wa­nie, a na­stęp­nie, prze­bi­ja­jąc zę­ba­mi cze­ko­la­do­wą po­le­wę, wgry­złem się w słod­ką masę. Na wsi nie mia­łem czasu na oglą­da­nie te­le­wi­zji.

Od­wró­ci­łem się do sto­ją­ce­go w drzwiach ojca, który zer­kał to na film, to na mnie. Roz­ba­wio­ny jedną ze scen, po­wie­dzia­łem:

– Tato, oni nie mogą na­pra­wić ka­ta­li­za­to­ra. Za­kła­dam, że to film z dwu­dzie­stego drugiego wieku, bo nie znają uogól­nio­nej war­to­ści wek­to­ra P i cią­gle po­słu­gu­ją się skalarem.

Oj­ciec przy­glą­dał mi się z za­cie­ka­wie­niem, mil­czą­cy.

Co ja plotę, co to w ogóle znaczy? Zła­pa­łem się za głowę, bo po­czu­łem bo­le­sny im­puls przy skro­ni.

 

***

 

– Ka­je­ta­nie! Obiad! – za­wo­ła­ła mama.

– Aku­rat teraz?

Film mi się spodo­bał i nie chcia­łem prze­ry­wać w środ­ku, ale mama na­le­ga­ła, więc po­słusz­nie uda­łem się do ja­dal­ni.

Zupa ja­rzy­no­wa to moja ulu­bio­na. Tylko dla­cze­go ma taki gorz­ki po­smak? Na dru­gie są na­le­śni­ki – nie­ste­ty, też sma­ku­ją okrop­nie.

Z kuch­ni do­bie­ga­ją mnie słowa ro­dzi­ców. Sta­rają się mówić szep­tem, ale ja wszyst­ko sły­szę:

– Jak długo, zanim mu to po­mo­że?

– Robię, co mogę. Leki i roz­mo­wa to je­dy­na me­to­da, nic nie da się przy­spie­szyć.

– Oby­śmy zdą­ży­li, mamy jesz­cze trzy dni. Potem utra­ci­my asy­stę.

O czym oni mówią? Jakie leki? Jakie trzy dni? Gorz­ki smak zupy! Wy­plu­łem i sko­czy­łem jak opa­rzo­ny. Wpa­dłem do kuch­ni, krzy­cząc:

– Co wy mi po­da­li­ście w tej zupie?!

A oni spoj­rze­li po sobie z za­kło­po­ta­niem. Ale ani nie za­prze­czy­li, ani nie po­twier­dzi­li, tylko mil­cze­li.

– Mam tego dość! To, że tę­sk­nię za drze­wa­mi, za łąką i je­zio­rem, to nie zna­czy, że je­stem chory. Chore to jest to blo­ko­wi­sko i wy!

Po­bie­głem do swo­je­go po­ko­ju, gdzie usia­dłem przy biur­ku. Już nie byłem głod­ny, nie chcia­ło mi się nic oglą­dać. Po­ło­ży­łem głowę na otwar­tej dłoni, a ło­kieć opar­łem o blat biur­ka i wle­pi­łem wzrok w mój uko­cha­ny dąb.

Czy ty je­steś żywy, dębie? Nigdy nie wi­dzia­łem na tobie liści. Bied­aku, zo­sta­ła z cie­bie tylko mar­twa struk­tu­ra, za­su­szo­na forma, ska­mie­li­na.

 

***

 

Los chciał ze mnie za­kpić! Nie zdą­ży­łem skoń­czyć zda­nia, a ga­łę­zie za­czę­ły drżeć i fa­lo­wać. A potem nie­któ­re z nich wy­dłu­ży­ły się, po­gru­po­wa­ły, na­bra­ły ko­lo­ru… Prze­tar­łem oczy.

– Mamo! Chodź, zo­bacz! – krzy­cza­łem pod­eks­cy­to­wa­ny nie­zwy­kłym zja­wi­skiem.

Mama wpa­dła do po­ko­ju i spoj­rza­ła przez okno. Ku mo­je­mu zdu­mie­niu, nie wy­war­ło to na niej wra­że­nia.

– Wi­dzisz te pną­cza, te ko­lo­ry? Fan­ta­stycz­ne, praw­da? Do­pie­ro co się zmie­ni­ły, na moich oczach! – mó­wi­łem drżą­cym z pod­nie­ce­nia gło­sem.

– Ka­je­ta­nie, one były za­wsze takie jak teraz.

– Nie, nie, nie! Wła­śnie teraz się zmie­ni­ły. Wi­dzia­łem…

Mama uśmiech­nę­ła się nie­pew­nie, zda­wa­ło mi się nawet, że z po­li­to­wa­niem. Od­wró­ci­ła się i wy­szła z po­ko­ju. Po­czu­łem ścisk w klat­ce pier­sio­wej. Czy ona nie do­strze­gła zmia­ny? Za­wio­dłem się na niej. A może ja rze­czy­wi­ście je­stem chory i mam ha­lu­cy­na­cje?

 

***

 

Mama wró­ci­ła, trzy­ma­jąc w ręku książ­kę. Po­da­ła mi ją, a potem tro­skli­wie po­gła­dzi­ła moje włosy. Otwo­rzy­ła na czter­na­stej stro­nie, za­chę­ca­jąc, żebym spoj­rzał.

Ilu­stra­cja za­wie­ra­ła dwa ob­ra­zy iden­tycz­nej wiel­ko­ści, w ta­kich sa­mych, zdo­bio­nych ra­mach. Jeden przed­sta­wiał sła­bej ja­ko­ści pej­zaż gór­ski, a drugi dużo pięk­niej­szy i do­kład­niej­szy wi­ze­ru­nek morza oraz okrę­tu. Sta­tek znaj­do­wał się w miej­scu, gdzie na pierw­szym ob­ra­zie była chata, na­to­miast za­le­sio­nym szczy­tom gór­skim od­po­wia­da­ły spie­nio­ne fale.

Wczy­ta­łem się w ko­men­tarz do ilu­stra­cji. Oka­za­ło się, że to jeden i ten sam obraz, sfo­to­gra­fo­wa­ny przed i po kon­ser­wa­cji. Ory­gi­nal­nie płót­no morza oraz stat­ku, było cen­nym dzie­łem sztu­ki, ole­jem, które wiele lat póź­niej ktoś za­ma­lo­wał akry­lo­wym pej­za­żem gór­skim. Frag­ment po frag­men­cie usu­wa­jąc ze­wnętrz­ną war­stwę farby, od­sło­nię­to le­żą­cy głę­biej wi­ze­ru­nek.

Na na­stęp­nej stro­nie, po­ka­za­ny był stan po­śred­ni pro­ce­su od­zy­ski­wa­nia ory­gi­na­łu. Akry­lo­wa farba była czę­ścio­wo usu­nię­ta. Nie­któ­re ob­sza­ry płót­na uka­zy­wa­ły frag­men­ty fal mor­skich i przed­nią cześć ka­dłu­ba okrę­tu.

Spoj­rza­łem na mamę py­ta­ją­co, a ona ta­jem­ni­czo mru­gnę­ła okiem.

– Wszyst­ko bę­dzie do­brze, Ka­je­ta­nie.

Na pewno, tylko że ty nie je­steś moją matką. Jej twarz zmie­niła się, a przy mnie stał ktoś zu­peł­nie inny! A może tak sobie wy­obra­zi­łem?

 

***

 

Na­stęp­ne­go dnia rano obu­dzi­łem się z po­twor­nym bólem głowy. Wsta­łem z łóżka i ledwo mo­głem utrzy­mać rów­no­wa­gę. Było mi nie­do­brze, pra­gną­łem umyć twarz zimną wodą.

W przed­po­ko­ju cze­ka­ła mnie ko­lej­na nie­spo­dzian­ka. Ścia­ny po­kry­te były se­le­dy­no­wy­mi, kwa­dra­to­wy­mi płyt­ka­mi, a na pod­wie­sza­nym su­fi­cie za­mon­to­wa­no ha­lo­ge­ny. Do­kład­nie tak samo, jak w ła­zien­ce.

– Mamo! Oj­ciec coś w nocy re­mon­to­wał?

– Już idę, Ka­je­ta­nie! Daj mi mi­nu­tę. – Stłu­mio­ny głos mamy do­cho­dził z ła­zien­ki, chyba myła głowę.

Chwiej­nym kro­kiem wró­ci­łem do po­ko­ju. Wyj­rza­łem za okno.

Dąb zro­bił się jesz­cze pięk­niej­szy! Cały mie­nił się od­cie­nia­mi fio­le­tu, zie­le­ni i po­ma­rań­czu. Ga­łę­zie pięły się do góry i wiły na boki, two­rząc nie­zwy­kle re­gu­lar­ne, wy­ra­fi­no­wa­ne formy. Nie mo­głem do­strzec brze­gu tej dzi­wacz­nej ko­ro­ny, bo przy kra­wę­dzi sta­wa­ła się roz­my­ta i świe­tli­sta, a pną­cza tak cien­kie, że z tej od­le­gło­ści nie­wi­docz­ne.

– Frak­tal! – krzyk­ną­łem, sam nie wie­dząc, co to słowo ozna­cza.

Za­krę­ci­ło mi się w gło­wie. Po­czu­łem przy skro­ni dys­kom­fort, jakby ktoś we­tknął mi tam obce ciało, a or­ga­nizm pró­bo­wał je de­spe­rac­ko od­rzu­cić. Chwi­la za­chwy­tu za­mie­ni­ła się w prze­ra­że­nie. To wszyst­ko było tak nie­re­al­ne! Co się dzie­je z tym dębem, co się dzie­je ze mną? Ja tego nie znio­sę!

Mu­sia­łem zo­ba­czyć to drze­wo z bli­ska, mu­sia­łem go do­tknąć, czym­kol­wiek było. Pod­bie­głem do drzwi wej­ścio­wych i na­ci­sną­łem klam­kę.

W tym samym mo­men­cie mama wy­szła z ła­zien­ki z ręcz­ni­kiem za­wi­nię­tym na gło­wie.

– Gdzieś się wy­bie­rasz? – spy­ta­ła za­sko­czo­na.

– Tak, idę zo­ba­czyć dąb, on chyba kwit­nie.

– Nic się z nim nie dzie­je, za­pew­niam cię. Po­cze­kaj do jutra…

– Muszę go do­tknąć.

– Nie je­steś go­to­wy…

Matka do­sko­czy­ła do mnie i zła­pa­ła za ramię. Ści­ska­jąc nad­gar­stek, za­wo­ła­ła ojca.

Zde­ner­wo­wa­ło mnie to. Wy­szarp­ną­łem się jej ener­gicz­nym ru­chem. Uwol­nie­nie się z uści­sku po­szło za­dzi­wia­ją­co łatwo.

Po­ja­wił się oj­ciec, który rów­nież pró­bo­wał mnie za­trzy­mać. Za­blo­ko­wał drzwi stopą, a potem na­parł na nie całym cia­łem. Nie wiem, co we mnie wstą­pi­ło, ale szarp­ną­łem skrzy­dłem tak mocno, że oj­ciec mu­siał ustą­pić. Prze­śli­zną­łem się przez szcze­li­nę, a potem wy­sko­czy­łem na klat­kę scho­do­wą.

Zbie­ga­jąc po dwa schod­ki i mocno dy­sząc, usły­sza­łem, jak mówi do matki:

– Siłą go nie za­trzy­ma­my, Susan, nawet kiedy jest w takim sta­nie. Ale może to i le­piej, niech idzie, może mu się po­lep­szy­.

 

***

 

Zbie­głem na sam dół i chwy­ci­łem za klam­kę drzwi pro­wa­dzą­cych do przed­sion­ka. Skrzy­dło ustą­pi­ło, a prze­su­nię­ciu to­wa­rzy­szył syk hy­drau­li­ki. Za­drża­łem, bo ścia­ny były ob­ło­żo­ne tymi sa­my­mi płyt­ka­mi co nasza ła­zien­ka i przed­po­kój. Ktoś robi re­mont ca­łe­go bloku?

Od wyj­ścia na po­dwó­rze dzie­li­ły mnie jesz­cze jedne drzwi. Pchną­łem je, raz i drugi, ale nie ustę­po­wa­ły. Jeden, pięć, osiem, sie­dem, trzy – in­stynk­tow­nie ude­rzy­łem w od­po­wied­nie ka­fel­ki.

Drzwi wej­ścio­we otwo­rzy­ły się, a mnie zalał ostry blask. Z ze­wnątrz dmuch­nę­ło lo­do­wa­te po­wie­trze, tak nie­przy­jem­ne, że zro­bi­łem krok do tyłu. Zie­mia była przy­kry­ta war­stwą śnie­gu, a ku­bi­stycz­ny pej­zaż blo­ko­wi­ska bar­dziej przy­po­mi­nał masyw sku­tych lodem gór, niż osie­dle miesz­ka­nio­we. Tak nagle na­de­szła zima? Drzwi za­mknę­ły się sa­mo­ist­nie, od­ci­na­jąc mroź­ną za­mieć.

Do­strze­głem wi­szą­ce w przed­sion­ku kom­ple­ty ubrań – ja­sno­zie­lo­ne płasz­cze, szale, czap­ki, rę­ka­wi­ce i buty. Wci­sną­łem na głowę weł­nia­ną czap­kę. Płasz­cze i buty na mnie nie pa­so­wa­ły, były za małe. Nie ro­zu­mia­łem. Dla kogo są prze­zna­czo­ne, dla kil­ku­let­nich dzie­ci? Jesz­cze raz wpi­sa­łem kod, wspar­łem się mocno na no­gach i wy­sze­dłem na ze­wnątrz, nie dba­jąc o wierzch­nie okry­cie ani o buty.

Wal­cząc z zim­nem oraz wia­trem ob­sze­dłem bu­dy­nek i skie­ro­wa­łem się w stro­nę dębu. Ro­zej­rza­łem się wokół. Nie było blo­ko­wi­ska; wokół mnie roz­cią­gał się pej­zaż przy­sy­pa­nych śnie­giem gór. Nasz blok, o dziwo wcale nie za­mar­z­nię­ty, wy­glą­dał jak czar­ny mo­no­lit wrzu­co­ny w bez­kre­sny ocean bieli.

W jed­nej ze ścian bloku znaj­do­wał się spo­rej wiel­ko­ści wyłom, jakby część muru się osu­nę­ła. Jed­nak ni­g­dzie nie wi­dzia­łem gruzu. Prze­ciw­nie, ścia­ny w oko­li­cy otwo­ru od­ginały się do ze­wnątrz, jakby ma­te­ria­łem ich kon­struk­cji nie był ce­ment czy cegła, ale metal. Pra­co­wa­ły przy nim dwie ma­szy­ny, po­łą­cze­nie dźwi­gów z ko­par­ka­mi, oraz trzech ludzi, ubra­nych w bu­dow­la­ne kom­bi­ne­zo­ny. Kiedy ci lu­dzie mnie do­strze­gli, wstrzy­ma­li pracę i wle­pi­li we mnie spoj­rze­nia.

Dąb tkwił kil­ka­na­ście me­trów dalej. Z bli­ska pną­cza wy­glą­da­ły jak cien­kie kable. Two­rzy­ły kształt po­dob­ny do za­mro­żo­nej, pul­su­ją­cej świa­tłem fon­tan­ny.

– Ka­je­ta­nie, spójrz w okno. – Usły­sza­łem nagle prze­two­rzo­ny głos mamy w lewym uchu. Za­sko­czo­ny, uchy­li­łem czap­kę, ba­da­jąc opusz­ka­mi pal­ców ma­te­ria­ł. W jej wnę­trzu był ukry­ty mały, me­ta­lo­wy gło­śni­czek.

– Wsłu­chaj się uważ­nie w to, co po­wiem. Zro­bisz to dla mnie?

Od­wró­ci­łem się w stro­nę bloku. Ro­dzi­ce stali w wiel­kim oknie i pa­trzy­li na mnie zza dłu­gie­go pul­pi­tu. Dla­cze­go nasz blok ma tylko jedno, dłu­gie, ho­ry­zon­tal­ne okno?

Gło­śni­czek przy uchu po­now­nie za­brzę­czał. Matka wy­po­wia­da­ła słowa z na­ci­skiem:

 – Ka­je­ta­nie, ja też tę­sk­nię za Zie­mni­ca­mi. Ro­zu­miesz mnie?

Mó­wi­ła bar­dzo wy­raź­nie, a mimo to mia­łem wra­że­nie, że jej słowa do­cie­ra­ją do mnie znie­kształ­co­ne. Po­dob­nie było z ob­ra­zem – jak­bym był od­dzie­lo­ny od rze­czy­wi­sto­ści grubą, po­wy­gi­na­ną szybą.

Prze­łkną­łem ślinę, za­sło­ni­łem dłoń­mi oczy, a potem sku­pi­łem myśli i wolę. Zro­bi­ło mi się nie­do­brze, byłem bli­ski utra­ty przy­tom­no­ści. Obcy przed­miot w mojej gło­wie palił nie­mi­ło­sier­nie, my­śla­łem, że za chwi­lę eks­plo­du­je.

 – Ka­je­ta­nie, ja też tę­sk­nię za Zie­mni­ca­mi. Ro­zu­miesz mnie?

I wtedy to się stało. W uszach po­czu­łem sta­tycz­ny dźwięk, sub­tel­ne pęk­nię­cie, ból znik­nął. Suzan mó­wi­ła, a jej słowa do­cie­ra­ły do mnie czy­ste, bez znie­kształ­ce­nia:

Ka­pi­ta­nie, ja też tę­sk­nię za Zie­mią. Ro­zu­miesz mnie?

Spoj­rza­łem na dłu­gie, wą­skie okno, za któ­rym stali, a potem unio­słem wzrok nieco wyżej. Na czar­nym ka­dłu­bie wid­niał gi­gan­tycz­ny napis: APOL­LO 15 873. To nie blok, to nasz uszko­dzo­ny sta­tek mię­dzy­pla­ne­tar­ny, wokół któ­re­go roz­cią­ga­ją się lo­do­we góry pla­ne­ty Ke­pler-937.

 

***

 

– Susan do ka­pi­ta­na, wy­ślij po­twier­dze­nie, pro­szę.

– Już w po­rząd­ku, Susan – od­po­wie­dzia­łem.

Przy­po­mnia­łem sobie wszyst­ko. Byłem trzy­me­tro­wym cy­bor­giem, ka­pi­ta­nem stat­ku Apol­lo. Pod­czas po­wro­tu na Zie­mię mu­sie­li­śmy awa­ryj­nie lą­do­wać na Ke­ple­rze i nie­szczę­śli­wie roz­dar­li­śmy ka­dłub o skały. Ale co gor­sza, wy­padł i uległ uszko­dze­niu pod­sta­wo­wy ele­ment sys­te­mu na­wi­ga­cji, ka­ta­li­za­tor von Neu­mann, a tylko ktoś zin­te­gro­wa­ny z kartą AI po­tra­fił go na­pra­wić. Na okrę­cie była tylko jedna taka osoba, ja.

– Ri­chard? Dzię­ku­ję wam za pomoc! Po­ga­da­my potem. Za­bie­ram się do pracy, bez od­bio­ru!

Pod­sze­dłem do ka­ta­li­za­to­ra, z któ­re­go wy­sta­wa­ła nie­zli­czo­na ilość wie­lo­barw­nych kabli. Rze­czy­wi­ście, von Neu­mann miał ar­chi­tek­tu­rę frak­ta­la, przy odro­bi­nie wy­obraź­ni mógł przy­po­mi­nać drze­wo. Skon­stru­owa­ny był tak, że co dwa­na­ście cen­ty­me­trów na­stę­po­wa­ła bi­fur­ka­cja kabla, prze­wo­dy sta­wa­ły się coraz cień­sze, aż na kra­wę­dziach urzą­dze­nia ich wiel­kość zbli­ża­ła się do roz­mia­rów atomu. Two­rzy­ło to nie­rze­czy­wi­ste wra­że­nie roz­my­cia się brze­gów. Tego typu bu­do­wa po­zwa­la­ła na wy­ko­rzy­sta­nie zja­wisk kwan­to­wych, zwięk­sza­jąc zna­czą­co moc ob­li­cze­nio­wą rdze­nia na­wi­ga­cyj­ne­go.

Naj­waż­niej­sze, że mój im­plant AI był już w pełni spraw­ny, co umoż­li­wa­ło na­pra­wę. Do­ko­na­łem po­bież­nej ana­li­zy, lo­ka­li­zu­jąc miej­sca, w któ­rych struk­tu­ra ka­ta­li­za­to­ra ule­gła de­for­ma­cji. Wy­ge­ne­ro­wa­łem jej pra­wi­dło­wy wy­kres, uży­wa­jąc zu­ni­fi­ko­wa­ne­go wek­to­ra Pi i zrzu­to­wa­łem go na uszko­dzo­ne czę­ści. Teraz po­zo­sta­ła tylko fi­zycz­na praca, wy­ma­gająca pre­cy­zyj­nej ręki cy­bor­ga.

 

***

 

– Go­to­we! – rzu­ci­łem za­do­wo­lo­ny po po­wro­cie na po­kład. – Ka­ta­li­za­tor von Neu­mann w pełni spraw­ny, ekipa ho­lu­je go do stat­ku. Za­ła­ta­nie ka­dłu­ba po­trwa jesz­cze kilka go­dzin.

– Świet­nie. Je­że­li wy­star­tu­je­my w prze­cią­gu dwóch dni, za­ła­pie­my się na ak­tu­al­ną asy­stę gra­wi­ta­cyj­ną. – Ri­chard roz­siadł się wy­god­nie w fo­te­lu na­wi­ga­to­ra. Susan stała tuż obok niego i za­py­cha­ła się mi­niham­bur­ge­rem.

– Mó­wi­łam, że zdą­ży­my – wy­krztu­si­ła, pró­bu­jąc się uśmiech­nąć z peł­ny­mi usta­mi.

– Co się wła­ści­wie ze mną dzia­ło? – spy­ta­łem.

– Przy awa­ryj­nym lą­do­wa­niu twoja karta AI ule­gła przy­pad­ko­wej re­kon­fi­gu­ra­cji i wy­ma­ga­ła re­se­tu. W tych wa­run­kach reset jest nie­bez­piecz­ny, ale za­ry­zy­ko­wa­li­śmy, bo nikt inny nie byłby w sta­nie na­pra­wić ka­ta­li­za­to­ra.

– Ja pró­bo­wa­łem – wtrą­cił się Ri­chard. Susan za­chi­cho­ta­ła.

– Reset wy­wo­łał w tobie men­tal­ną re­gre­sję i in­fan­ty­li­za­cję świa­do­mo­ści. – wy­ja­śni­ła.

– Czyli zwa­rio­wa­łem? Wy­da­wa­ło mi się, że je­ste­ście moimi ro­dzi­ca­mi…

– Wpa­dłeś w ro­dzaj psy­cho­zy, wiel­ko­lu­dzie. Bio­lo­gicz­na część mózgu była mocno splą­ta­na z mo­du­łem AI, a po jego re­se­cie ule­gła szo­ko­wi. Ist­nia­ło nie­bez­pie­czeń­stwo, że po­zo­sta­niesz w tym sta­nie bar­dzo długo. Na szczę­ście re­adap­ta­cja karty, to zna­czy, jej po­now­na in­te­gra­cja z mó­zgiem, trwa­ła tylko trzy dni. Kiedy wy­sze­dłeś na ze­wnątrz, na­stą­pił prze­łom i osta­tecz­nie wszyst­ko wró­ci­ło do normy.

– Po­dzię­kuj Susan. Ro­bi­ła co mogła. A ty ga­da­łeś od rze­czy. – Ri­chard puk­nął w ścian­kę, z któ­rej wy­su­nę­ła się szu­flad­ka z co­ca-co­lą.

 

 

Koniec

Komentarze

Cześć!

 

Podobało mi się to opowiadanie. Z jednej strony przedstawiasz prostą historię, ale dzięki budowaniu napięcia sprawiasz, że opowiadanie jest wciągające. Na docenienie zasługuje to, że udało Ci się nie zdradzić zakończenia zbyt wcześnie. Długo udaje Ci się przekonać czytelnika, że chłopiec boryka się z jakimiś problemami psychicznymi, a gdy zagadka się rozwiązuje, to wcześniejsze wypowiedzi postaci nabierają zupełnie innego sensu. Gdybym miała na coś pomarudzić, to może na odrobinę zbyt dobitne tłumaczenie wszystkiego w ostatniej scenie.

 

PS.

Tego z “którym” nie zrozumialem.

I nie dziwię się, bo ja tam nie wiedzieć czemu, zobaczyłam jeszcze “i” na końcu. Nieważne ;)

Mała ciekawostka a propos interpunkcji:

Przed “dlaczego” stawia się przecinek, gdy wprowadza zdanie podrzędne, a tutaj nie ma takiej sytuacji.

Cześć!

 

Tak jak wspominałem w becie, tekst bardzo w moim guście. Podoba mi się, jak zwodzisz czytelnika, podsuwasz tropy i kierujesz ku oczywistemu rozwiązaniu, by ostatecznie dać mu finał nieoczekiwany, nietuzinkowy, a jednocześnie nie “znikąd”. Jednym słowem – oryginalnie :)

Ciekawie zazębiają się tu elementy ze świata Kajtka i kapitana, swobodnie i dobrze operujesz klamrami. Cieszę się, że zdecydowałeś się na przycięcie zakończenia. Teraz zrobiło na mnie dużo lepsze wrażenie niż przy pierwszej lekturze. Na uwagę zasługuje też możliwość jego dwojakiej interpretacji, co wysoko sobie cenię.

Opko jest napisane sprawnie, nie mam większych zastrzeżeń co do języka, jakim w nim operujesz.

Wobec powyższego, po raz pierwszy w swojej portalowej karierze polecam opko do biblioteki i cieszę się, że jest nim akurat Twój tekst.

 

Pozdrawiam,

fmsduval

 

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Doobre. Miś nie spodziewał się takiego twistu. Nie chce psuć zabawy czytającym ‘od komentarzy’. Ładnie napisane i dobrze się czytało misiowi. Masz gwiazdki za pomysł.

Alicello, muszę przyznać, że wyważanie jak dużo wyjaśniać czytelnikowi jest dla mnie zawsze wyzwaniem. Zauważyłem, że niektórzy lubią, żeby wszystko było jasne, podczas gdy inni wolą niedopowiedzenia. Część wyjaśnień na końcu opowiadania wykasowałem, tak jak sugerował fmsduval, ale pomyślałem, że coś tam zostawię (just in case).

Cenię sobie Twoją pomoc przy becie i dziękuję za pozytywny komentarz!

 

Fmsduval, bardzo się cieszę, że tekst Ci przypadł do gustu. Wielkie dzięki za sugestie podczas bety i polecenie opka do biblioteki, to mobilizuje do dalszej pracy!

 

Koala75, miło, że zerknąłeś, a jeszcze milej, że opowiadanie się spodobało!

Bardzo fajne opowiadanie, kronosie.

 

Sposób, w jaki budowałeś świat nie naprowadzał czytelnika od razu na zakończenie – na początku wydawało się, że naprawdę chodziło jedynie o wyjazd ze wsi, potem, że to wszystko dzieje się w postapokaliptycznym świecie, aż do samego końca, kiedy następuje zwieńczenie historii.

Dzięki tym zabiegom i ładnemu językowi czytało się płynnie, bezproblemowo, a sama fabuła została przedstawiona w kreatywny sposób.

Zgłaszam do biblioteki. :3

 

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Witaj Barbarianie!

 

Fajnie, że tekst przypadł Ci do gustu. Powiadasz, że spodziewałeś się świata postapokaliptycznego? To ciekawy komentarz, sam o tym nie pomyślałem. To może przez te skute lodem góry?

Zdradzę jednak, że będąc dzieckiem i mieszkając w bloku, zastanawiałem się, co by się stało, gdyby cały blok nagle został przeniesiony na Grenlandię (zakładałem, że dalej byśmy mieli podłączenie do prądu, ciepłej wody i działałyby kaloryfery). xD

Dzięki za miłe słowa pod adresem opka i za zgłoszenie do bilblioteki!

Fajnie, że tekst przypadł Ci do gustu. Powiadasz, że spodziewałeś się świata postapokaliptycznego? To ciekawy komentarz, sam o tym nie pomyślałem. To może przez te skute lodem góry?

Taak. Do tego doszła ta hydraulika przy drzwiach – skojarzyło mi się z wrotami do Krypt z Fallouta, czy coś takiego. Podobnie “sterylne” pomieszczenia, właśnie ten lód, o którym mówiłeś itp.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Przeczytane. Czytało się dobrze i z zaciekawieniem. Lubię sci fi które zaczynają się jak zwykle opowiadanie by przy pomocy płytki w ścianie łagodnie przejść do atomów:) zabrakło mi tylko "wiedzenia" gdzie i dlaczego lecą, bo podejrzewam, że nie na księżyc:)

Hej vrchamps!

 

Cieszę się, że opko Cię zaciekawiło!

Oni byli na kursie powrotnym na Ziemię, a skąd dokładnie, to myślę, że dla opowiadania nie jest aż tak istotne. Mogli wracać z jakiejś misji w odległych rejonach galaktyki. W każdym razie, wszyscy już chcieli się znaleźć w domu, na Ziemi (stąd ta tęsknota kapitana), ale musieli awaryjnie lądować na planecie Kepler-937. Przy lądowaniu doszło do wypadku, zahaczyli o szczyt jednej z gór lodowych. Rozpruł się kadłub statku i wypadł katalizator, którego elementy uległy deformacji. Na domiar złego, sprzężony z mózgiem implant AI kapitana-cyborga również uległ uszkodzeniu, przez co kapitan popadł w obłęd. 

Cześć, Kronosie! 

 

To ja, Twój piątkowy dyżurny! 

 

Jak to się stało, że rzymski wojak pisze o podróżach międzyplanetarnych? To się największym filozofom nie śniło! 

Masz tutaj haczyk, na który dałem się złapać od początku i trzymałeś mnie na nim do samego końca – świetnie odkrywałeś kolejne karty, tak że na końcu cały tekst zupełnie zmienił wydźwięk.

Historia jest prosta, ale uważam, że mąż dobry balans między długością tekstu, a podawanymi informacjami.

To co mnie nieco zdziwiło, to że "dąb" tak po prostu sobie wpadł i nie uległ całkowitemu zniszczeniu. Jakby stał tuż obok burty statku, a w momencie katastrofy zrobił hop! I stanął obok. Kluczowe moduły statku raczej umieściłbym gdzieś wewnątrz statku, by były jak najlepiej chronione. Ale to takie malutkie marudzenie :) 

No i skąd na statku mieli książkę? Nie powinni obrazków pokazywać na jakimś tablecie? 

Czytałem na telefonie, więc na łapankę nie miałeś co liczyć, ale… W zasadzie nic nie znalazłem :) 

 

Pozdrawiam i klikam! 

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Mniam :)

Kronosie, sądziłem w połowie, że wiem dokąd to wszystko zmierza i się myliłem. Więc można by powiedzieć, że wyprowadziłeś mnie w pole, żeby mi pokazać, jak tam jest ładnie.

I tak przelatuję sobie wzrokiem po całości raz za razem, żeby się móc jakoś odnieść do treści, i cały czas natrafiam na jakieś pojedyncze zdania, które nagle nabierają sensu. Masz naprawdę nieźle wypracowany kunszt prowadzenia fabuły.

– Mówiłeś to wiele razy, Kajetanie. Sytuacja nas zmusiła, przecież wiesz. Ja też lubiłam nasze Ziemnice.

To jest jedyne miejsce, które mi odrobinę zgrzyta i wyrywa z imersji. Dużo słów, mało treści. Proste wiem pokazałoby mi więcej emocji niż te trzy zdania.

Problem wtedy w tym, gdzie zmieścić linię z Ziemnicami.

 

Tyle ode mnie!

Witaj Krokusie!

Raz na rok i rzymski wojak napisze coś o kosmosie. :D

Może się wydawać dziwne, że “dąb” leżał blisko statku i wcale nie był aż tak mocno uszkodzony. Też zastanawiałem się, czy nie uprawdopodobnić tego bardziej, ale postanowiłem zostawić. Jako ewentualne rozwiązanie można powiedzieć, że Richard (z ekipą) już próbowali go naprawić i mogli go w tym celu przetransportować w pobliże statku, postawić pionowo i ogólnie “ogarnąć”.

Co do wypadnięcia katalizatora podczas lądowania, to mógł to być element umieszczony z jakiegoś powodu blisko zewnętrza statku, albo w ogóle dołączony moduł, którym zahaczyli o skały. W każdym razie Twoje uwagi są na miejscu, fajnie, że takie rzeczy wyłuskujesz.

Natomiast co do książki, którą pokazuje matka, to był to rodzaj wyświetlacza, czy hologramu, tylko kapitan widział inaczej (tak jak wszystko).

Wielkie dzięki za pozytywną recenzję i klika!

 

Cześć Kordylianie! Miło, że zerknąłeś na tekst i przypadł Ci do gustu. Starałem się tak skomponować tekst, żeby prawda (jak ten oryginalny obraz z “książki” matki), powoli wychodziła na jaw, a zdania wypowiadane przez rodziców i syna, miały dwojaki sens.

Co do wypowiedzi, którą cytujesz – możliwe, że prawdziwa matka powiedziałby po prostu “wiem, Kajtek”, ale to jest Suzan, która mówi tak naprawdę: “Kapitanie, otrząśnij się, przecież wiesz co się stało, ja też chciałabym wrócić na Ziemię… “, a kapitan słyszy to tak, jak słyszy. :)

Taaak… Nie jest źle, niektóre elementy całkiem fajne, ale na kolana mnie nie rzuciło.

Mam wrażenie, że zakończenie trochę wyskakuje z czapy. OK, kapitanowi się zwariowało i doszedł do wniosku, że jest chłopcem. Niby może być. Ale dlaczego nie sikorką albo długopisem? No dobrze, to sprawka biologicznej części mózgu. Ale co się stało z elektroniczną? Może gdyby chociaż ten chłopiec był matematycznym savantem… W ogóle wariujący komputer to interesujący problem, zdaje się, że ten potencjał można było ogrywać i ogrywać. Współczesne kompy chyba są bardziej zero-jedynkowe; albo działają, albo nie. No, może się schrzanić jakiś program czy plik…

No, lubię w kryminałach to, że mogę zgadywać, kto jest mordercą. Tutaj nie dostałam takiej szansy, bo nie miałam podstawowych danych.

Nie bardzo rozumiem tytułowego Neumanna. Facet błyszczał w różnych dziedzinach. Pewnie o wielu rzeczach nie wiem, ale z katalizatorem mi się nie kojarzy.

Trochę narzekam, ale jednak tekst ma ręce i nogi.

Babska logika rządzi!

Witaj Finklo!

 

To było tak, że przy lądowaniu coś tam się stało złego, i elektroniczny implant kapitana uległ uszkodzeniu. Załoga musiała go zresetować, a to normalnie robi się w warunkach “szpitalnych”, bo te elementy biologiczne i elektroniczne u cyborgów tak się z czasem splatają, że reset może powodować nieprzewidziane konsekwencje dla psychiki. No i w tym przypadku, po resecie implanta, on wrócił do czasów dalekiej przeszłości. Czemu nie odbiło mu totalnie i nie stał się ołówkiem? Nie potrafię odpowiedzieć. :) Chłopiec nie był sawantem, te jego dziwne wyskoki z wektororym Pi i fraktalem, to raczej “zdrowa” świadomość kapitana, która prześwitywała spoza tej zdeformowanej.

Weź pod uwagę, że świadomość kapitana nie składa się z samego implanta (komputera), ale jest to spężenie tegoż z biologicznym mózgiem, więc daleko mu do zero-jedynkowości. Ale nawet software współczesnych komputerów nie działa binarnie, tzn. może być gra z glitchami, itp.

No, lubię w kryminałach to, że mogę zgadywać, kto jest mordercą. Tutaj nie dostałam takiej szansy, bo nie miałam podstawowych danych.

Fakt, mocno zakamuflowałem o co chodzi. Jedna podpowiedź to komputer pokładowy, który zdaje relację z tego co się dzieje ze statkiem, a kapitan-chłopiec odbiera to jako film w TV. Druga to kwestia wypowiadana przez matkę-Suzan, że tęskni za Ziemnicami (nazwa, która jest odpowiednikiem Ziemi). Ale zgadzam się, że na tej podstawie literacki detektyw nie mógłby odgadnąć w czym rzecz.

Ogólnie chciałem przekazać, że rzeczywistość można widzieć różnie, te same rzeczy przez jednego mogą być odbierane zupełnie inaczej niż przez resztę.

Nazwisko Neumanna wziąłem dosyć arbitralnie, przyznaję. Bardziej pasowałoby tu Mandelbrot, albo Lorentz, jako, że wygląd urządzenia przypominał dziwny atraktor. Po prostu, dali taką nazwę urządzeniu na cześć genialnego naukowca.

 

Miło, że zerknęłaś na tekst i uważasz, że ma ręce i nogi, mimo niedopowiedzeń. Dziękuję za klika!

Podobało mi się :) Początkowo myślałam, że wszystko okaże się snem, albo (nie daj Boże) chorobą psychiczną, ale były elementy, które jakoś nie pasowały. Na przykład otwierjące się z sykiem hydrauliczne drzwi, płytki w łazience, wieś Ziemnice, która od razu skojarzyła mi się z Ziemią, a nawet telewizja pełna filmów SF ;) Myślę, że tropów zostawiłeś wiele, a mimo wszystko zakończenie mnie zaskoczyło. Na plus, oczywiście.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć Irka_Luz!

 

Cieszę się, że się spodobało. Sporo rzeczy skojarzyłaś, jak mało kto z komentujących. Fajnie, że mimo wszystko końcówka Cię zaskoczyła, bo to trudno wyważyć dawkowanie informacji, w taki sposób, żeby nie powiedzieć ani za mało, ani za dużo.

 

Pozdrawiam i życzę miłego wieczoru!

Cześć,

 

fajny tekst, podoba mi się.

 

Zwodzisz dość mocno czytelnika, ale dla mnie to na plus, zresztą znając życie, to gdybyś zostawił bardziej wyraźne znaki, to wszyscy od razu by zgadli o co chodzi :)

 

Malutki niedosyt mam jeżeli chodzi o ten fragment:

– Reset wywołał w tobie mentalną regresję i infantylizację świadomości. – wyjaśniła.

Trochę to zbyt proste. Reset powinien przywrócić ustawienia fabryczne, skąd ta infantylizacja świadomości? IMHO przydałoby się więcej szczegółów tech, może coś z odcięciem od bazy danych, brakiem możliwości komunikacji z usługami z uwagi na brak odpowiednich certyfikatów bezpieczeństwa. Ludzie mogą to sobie nazywać “infantylizacją”, ale raczej żargonowo.

Jeżeli natomiast są to jakieś procesy biologiczne, “mózgowe”, czy też psychologiczne, które mogą wystąpić na skutek stresu lub urazu, to także przydałoby się więcej podbudowy naukowej (ja o takich stanach nie czytałem dotąd).

 

Pozdrawiam!

 

Che mi sento di morir

Hej BasementKey!

 

Fajnie, że zerknąłeś na tekst. :)

Trauma czasem prowadzi do regresu. Tu nastąpiło przywrócenie do stanu fabrycznego samej karty, z którą biologiczny mózg był mocno spleciony. Taką nagłą zmianę mózg odebrał jako traumę (podobne odczucie do bardzo silnego, negatywnego bodźća). Wiem, że to nie wyczerpuje tematu, ale siłą rzeczy w tak krótkim opku nie ma miejsca, żeby wszystko dokładnie opisywać.

 

Poniżej cytat ze strony ABC zdrowie – nie jest to artykuł naukowy, ale wiem, że taka regresja zdarza się..

5. Trauma – objawy PTSD

Charakterystyczne objawy syndromu pourazowego obejmują:

(…)

dysforia (drażliwość), łatwa męczliwość, astenia, regres do wcześniejszych okresów rozwojowych;

 

Pozdro!

Dzięki za odpowiedź.

 

Fajny motyw z tą regresją, przydałoby się podrążyć jeszcze :)

Che mi sento di morir

Fajny motyw z tą regresją, przydałoby się podrążyć jeszcze :)

Zdecydowanie. Pokombinuję coś, bo to dobry pomysł.

Hm, czytało się bardzo ciekawie, z jednej strony ta pierwsza część jest zabawna i intrygująca, a z drugiej – dość niepokojąca. Ja myślałam, że przeprowadzają na tym chłopcu jakieś eksperymenty! :( Końcówka rzeczywiście zaskakująca. Dopatruję się w tych majakach jakichś początków aspiracji do człowieczeństwa, niekoniecznie “uświadomionych” – coś a’la Asimov albo Łowca Androidów. :)

 

Zasłużona biblioteka. Pozdrawiam! :)

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Cześć DHBW! Miło, że wpadłaś i fajnie, że się spodobało. :)

 

Dopatruję się w tych majakach jakichś początków aspiracji do człowieczeństwa, niekoniecznie “uświadomionych”

Moim zdnaiem bohater jest człowiekiem, choć to pewnie zależy od definicji. Bo czy ja, czy Ty, korzystając z komputerów przestajemy być ludźmi? Bohater po prostu jest mocniej zintegrowany z komputerem, bo komp jest wbudowany w jego mózg (to ta karta AI, która w opowiadaniu się popsuła). Trochę sprawę upraszczając, to tak, jakby zamiast poprzez monitor i klawiaturę, komunikować sie z komputerem bezpośrednio za pomocą myśli. :)

Taka mała refleksja na koniec: wiele osób już dziś, nie potrafi funkcjonować bez komputera i oderwanie od niego powoduje coś w rodzaju mini-traumy, więc myślę, że teza w opowiadaniu da się obronić.

 

Miłego dnia!

Aha. No to ja się przyznam, że nie zrozumiałam. Myślałam, że kapitan jest po prostu robotem, któremu zaczyna się włączać ludzka świadomość i jakieś ludzkie sny-marzenia. Ze wstydu chowam się pod kołdrę. broken heart

 

EDIT: Aha, już wiem. Za mało czytam science fiction i słowo “cyborg” zrozumiałam jako zaawansowanego robota. Tymczasem najczęściej to jest człowiek z robotycznymi “wstawkami”. Kajam się. ^^’

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Aha, już wiem. Za mało czytam science fiction i słowo “cyborg” zrozumiałam jako zaawansowanego robota. Tymczasem najczęściej to jest człowiek z robotycznymi “wstawkami”. Kajam się. ^^’

 

O właśnie, takiego kogoś miałem na myśli. Ciało mógł mieć zastępowane stopniowo, bo się starzał. Potem podrasowany mózg. A że wspomnienia z dzieciństwa są w mózgu mocno zapisane (i często starszy człowiek pamięta więcej z dzieciństwa niż z tego, co się działo wczoraj), to i wspomnienia kapitana-cyborga odżyły w czasie psychicznego kryzysu. No, taki miałem pomysł na opko: kolejna odsłona z serii interakcje mózg-technologia. ;)

No tak po prawdzie to nie pomogły też te 3 metry :P “Trzymetrowy cyborg” – i w mojej głowie pojawił się od razu robot. Ale ok, moja wina, dzięki za wyjaśnienia i milknę. ^^’

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Tak zwany tekst z pomysłem, który ma przewrotną kulminację w zakończeniu. Ta taktyka ma wady i zalety, ale skupmy się na konkretach czyli na tym tekście. 

Proporcje pomiędzy częścią, gdzie opisujesz regresję bohatera, a wyjaśnieniem są w miarę zachowane. Problemem z punktu widzenia konstrukcji fabuły jest dla mnie to, że po kulminacji i wytłumaczeniu, co tu się zadziało, nie mamy części refleksyjno-epilogowej. Nie chodzi oczywiście o trzy kolejne rozdziały, a o jakąś kropkę nad i. Bohater przeżył coś, co z pewnością na zawsze go zmieniło. Nawet jeśli człowiekiem jest tylko w części, powinno go sprowokować do przemyśleń, które mogłyby stworzyć klamrę początku z końcem, pokazać, co w nim zostało, a co się zmieniło. 

Język, którym piszesz jest żywy i potoczny, co w tej stylizacji wypada na plus. Warto jednak uważać na mieszanie czasów gramatycznych, które parę razy się tu przewija. Można to zapisać kursywą, ale zastanawiam się, czy skoro narracja jest w pierwszej osobie to miałoby sens… Pytanie więc czemu skąd to mieszanie i co ma podkreślić?

Zaletą jest tu oczywiście pomysł i ciągnięcie go tak, że coś podejrzewamy, ale nie jest to po nitce do kłębka. Element zaskoczenia, który można sobie zracjonalizować zawsze na plus.

To tyle,

Pozdrawiam

Hej oidrin!

 

Trafna uwaga, część refleksyjna na koniec, gdzie pokazany byłby wpływ przeżycia na psychikę bohatera, mogłaby wnieść dodatkowy wymiar do historii.

Moim celem było pokazanie aktywnej (i kreatywnej) roli umysłu w percepowaniu rzeczywistości. Te same rzeczy dla jednego będą wyglądały tak, a dla drugiego inaczej, bo mózg sobie “dopowie” znaczenie. W szczególności, pod wpływem traumatycznego przeżycia (ale też choroby, prania mózgu, wcześniejszych doświadczeń, systemu przekonań itp.), można mieć mocno odmienne postrzeganie rzeczywistości. To, jak różnie można interpretować te same rzeczy, zawsze mnie zadziwia. :) Oczywiście, w opku sytuacja jest przerysowana.

Nie zwróciłem uwagi na mieszanie czasów gramatycznych, musiałem to zrobić przypadkowo, ale zerknę i postaram się poprawić.

 

Dzięki za odwiedziny i komentarz!

Pozdrawiam!

 

Kronos! 

 

Udało Ci się w tym opowiadaniu osiągnąć niezłą rzecz – wiele razy po drodze wydawało mi się, że już wiem, co będzie dalej. Na przykład: – ech, będzie o tym, że chłopak został odebrany rodzinie, to wcale nie są jego prawdziwi rodzice, eksperymenty, te sprawy. Że zaraz wyskoczysz z jakimś androidem z wgraną pamięcią dzieciaka. A tu zaskoczenie. Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw i to było bardzo ładne.

Bardzo sprawnie przeprowadziłeś zmiany fabuły. Po komentarzach widać, że inni też dali się zwieść. To oryginalny pomysł i bardzo zgrabnie wykonany. To tym ciekawsze, że zrobiłeś ogromny przeskok od początkowego klimatu tęsknoty za domem, czymś stabilnym, znanym, w naszej codziennej rzeczywistości, do czegoś bardzo jej odległego. 

Doceniam rozsiane tu i ówdzie małe wskazówki i symbole. Udało Ci się nawet zająć moje myśli na dłużej rozważaniami nad nieprzypadkowym pojawieniem się liczby 15873. Ciekawe czy ktoś jeszcze głębiej się nad tym zastanawiał. I czy rozkminił, że nie chodzi o kod Białegostoku ;-)

Przeczytałam z przyjemnością i przyznaję Ci dziesięć punktów szacunu! 

 

Pozdrowienia,

eM

Witaj Emlisien!

 

Dziękuję za wizytę i cieszę się, że Ci się spodobało. Rzeczywiście, jestem zadowolony z tego tekstu, wyszedł mi całkiem nieźle. A nie ma większej frajdy niż zwodzenie czytelnika. winklaugh Jesteś jak dotąd jedyną osobą, która pofatygowała się, żeby sprawdzyć liczbę 15873.

W nagrodę ujawniam wygląd kwitnącego dębu widzianego przez Kajetana:

 

Hell yeah! Rozwaliłam system :-)

No dobra. A co takiego wiąże się z tą liczbą?

Babska logika rządzi!

Pomnożona przez szczęśliwą liczbę 7 daje same jedynki i wylatują monety z jednorękiego bandyty przyszłości. wink Nie jest to jakiś fajerwerk, ale zawsze lepsza mała rzecz niż zupełnie randomowa liczba.

O, milusio. :-)

Babska logika rządzi!

Bardzo dobre opowiadanie.

 

W momencie, kiedy zaczęłam sobie myśleć, czy przypadkiem nie mamy tu do czynienia z bardzo skądinąd fajnym opisem autyzmu (tag “brak fantastyki” ;) ), skierowałeś mnie ku “czy przypadkiem nie mamy tu do czynienia z podróżnikiem z przyszłości / dzieckiem nawiedzonym przez Obcego”, a potem wrzuciłeś w “o rany, to jest Terminus / HAL 9000 z happy endem”. Loved it, like really heart

Co moim zdaniem jest do doszlifowania? Końcówka, bo wypada mocno infodumpowo. Wiem, to cholerny problem, jak to tu rozwiązać, ale myślę, że się da to troszkę złagodzić, rozpisać może na wspomnienia Kajetana/Kapitana, a nie tylko wprost podawane mu przez załogę informacje.

Co do “człowieczeństwa” Kajetana – ja osobiście odniosłam wrażenie, że to jest bardzo wysoka forma maszyny. Bo jednak trzymetrowy, czyli nie biologiczny człowiek, a zarazem z inteligencją i emocjonalnością człowieka. Coś na kształt dwójki pierwszoplanowych androidów z Blade Runnera?

 

Czy literówka Suzan celowa, czy jednak nie (nie widzę uzasadnienia)?

 

Dla mnie wartość dodana taka, że mój Tato zajmował się w swoim naukowym życiu m.in. fraktalami, choć teraz zajmuje się czym innym, więc jakem laik, tak na kolorowych obrazkach fraktali trochę się wychowałam, jest w domu taki album “The Beauty of Fractals”, który mnie w dzieciństwie totalnie fascynował.

 

Btw. tytuł powinien chyba jednak brzmieć “Dąb von Neumanna”? Może minimalnie bardziej spoilers, ale to małe spoilers, bo twistu dzięki temu nie wymyślisz.

 

No więc do tego opowiadania stosuje się to samo, co do planetarnego – doszlifuj i ślij do Esensji, bo to kawał dobrej roboty light sf / space operowej. Co więcej, gdyby nie to, że wrzuta wypadła w bardzo niekorzystnym dla mnie momencie, kiedy nie bardzo cokolwiek czytałam, a na dodatek pod koniec miesiąca, to opowiadanie jest dla mnie dowodem na to, że potencjalnie piórkowe teksty mogą zostać przeoczone, bo gdybym przeczytała, to bym nominowała. (Pro tip: nie wrzucaj dobrych tekstów pod koniec miesiąca… Opowiadanie z 6.04. nominowałam…)

http://altronapoleone.home.blog

Witaj Drakaino!

 

Wielkie dzięki za przeczytanie i pozytywną recenzję! Bardzo się cieszę, że i ten tekst przypadł Ci do gustu!

Co moim zdaniem jest do doszlifowania? Końcówka, bo wypada mocno infodumpowo.

Będę kombinował.

Co do “człowieczeństwa” Kajetana – ja osobiście odniosłam wrażenie, że to jest bardzo wysoka forma maszyny. Bo jednak trzymetrowy, czyli nie biologiczny człowiek, a zarazem z inteligencją i emocjonalnością człowieka. Coś na kształt dwójki pierwszoplanowych androidów z Blade Runnera?

Skojarzenie z Blade Runnerem całkiem trafne, bo przecież replikanci mieli wszczepione wspomnienia. Ale mógł to też być ktoś, kto był kiedyś w pełni człowiekiem, ale kogo ciało z czasem było stopniowo wymieniane na bio-mechaniczne. A zatem, ten ktoś ma ciało sztuczne, natomiast mózg naturalny, ale z elektronicznymi “rozszerzeniami” (typu ta karta AI), zintegrowanymi z biologiczną częścią.

Czy literówka Suzan celowa, czy jednak nie (nie widzę uzasadnienia)?

Przypadkowa, przepraszam. Chyba w głowie połączyłem Susan z Zuzanna. ;)

Dla mnie wartość dodana taka, że mój Tato zajmował się w swoim naukowym życiu m.in. fraktalami, choć teraz zajmuje się czym innym, więc jakem laik, tak na kolorowych obrazkach fraktali trochę się wychowałam (…)

Ciekawy zbieg okoliczności. Ja zajmowałem się trochę Teorią Złożoności w kontekście projektowania i podzielam zdanie, że fraktale (albo ogólniej, dziwne atraktory) to absolutnie fascynujące obiekty.

Btw. tytuł powinien chyba jednak brzmieć “Dąb von Neumanna”? Może minimalnie bardziej spoilers, ale to małe spoilers, bo twistu dzięki temu nie wymyślisz.

Chyba masz rację, do przemyślenia. Na pewno to nie będzie spoiler.

No więc do tego opowiadania stosuje się to samo, co do planetarnego – doszlifuj i ślij do Esensji, bo to kawał dobrej roboty light sf / space operowej. Co więcej, gdyby nie to, że wrzuta wypadła w bardzo niekorzystnym dla mnie momencie, kiedy nie bardzo cokolwiek czytałam, a na dodatek pod koniec miesiąca, to opowiadanie jest dla mnie dowodem na to, że potencjalnie piórkowe teksty mogą zostać przeoczone, bo gdybym przeczytała, to bym nominowała. (Pro tip: nie wrzucaj dobrych tekstów pod koniec miesiąca… Opowiadanie z 6.04. nominowałam…)

Tak, pechowy czas publikacji. Dodatkowo, nie dałem opisu dla tekstów trafiających do biblioteki i opowiadanie nie pojawiło się na stronie głównej portalu. Na przyszłość będę pamiętał. Dzięki za pro tip!

Przyszłam, zachęcona rekomendacją Drakainy, i nie żałuję. Udany, pomysłowy tekst SF, o zaskakującej fabule, z ciekawym i dobrze pomyślanym twistem. Bardzo przyjemna, inteligentna lektura.

ninedin.home.blog

Witaj Ninedin!

 

Fajnie, że wpadłaś i cieszę się, że opowiadanie Ci się spodobało! smiley

 

Miłego dnia!

 

Nowa Fantastyka