- Opowiadanie: Piotr_Kamyk - Granica

Granica

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Granica

 

Rosół to nie wszystko. Wiedział o tym doskonale, choć teraz oddałby wiele za miskę wrzącego bulionu. Takiego jak w rodzinnym domu, pikantnego i parującego, za którego oparami mógłby się skryć i mieć chwilę dla siebie, żeby w spokoju pomyśleć.  

– Mistrzu Gordonie, zespół czeka. – przerwał brutalnie tęskne myśli cesarski adiutant.

– Zaraz przyjdę. Magia wymaga… skupienia. – odparł, choć tak bardzo chciał powiedzieć, że magia wymaga czasu. Ale tego, na smoczy tyłek, nie miał wcale. Otrząśnij się, Gordon, upomniał samego siebie w myślach. Nerwowo potarł knykcie i wyjrzał za okno.

Ulice Lievebergu, urokliwej pamiątki spokojnych rządów imperatora Stulakcha, pełne były szybko przemieszczających się ludzi. Ten spichlerz prowincji Montamorn od zawsze tętnił życiem. Codzienny targ, największy w okolicy, przyciągał kupców nawet spod montamornskiej granicy, a dla miejscowych rolników i sprzedawców oznaczał regularne źródło dochodu. W końcu lieveberskie bochny chleba, pachnące bułki i sprzedawane na kosze słodycze z rodzinnych zakładów braci Wamberto znane były w całym imperium. Nie inaczej rzecz miała się z warzywami i owocami. Soczyste jabłka, gruszki i egzotyczne kitraki z Lievebergu cieszyły się zasłużoną renomą w cesarstwie, a o fasolowej potrawce zapijanej mocną, lokalną wódką zwaną Łamignatką, od pokoleń krążyły legendy.

A dziś miasto szykowało się do oblężenia. Ludzie biegli w pośpiechu do domów, zmieniali warty na posterunkach strzegących magazynów z żywnością i innymi zapasami. Świeżo uzbrojeni ochotnicy szybkim krokiem podążali na wskazane przez dowódcę koszar miejsce, żeby umocnić straże. Kotły ze smołą, kosze z kamieniami, sagany z olejem gotowym do podpalenia – to wszystko nieśli na blanki, których jeszcze kilka lat temu nie było. Cóż, wojna rządzi się swoimi prawami…

– Mistrzu Gordonie, naprawdę musimy już iść. Nie wiadomo, kiedy nadciągnie wróg… – Znowu przypomniał o sobie adiutant cesarza.

– Dobrze już, dobrze. Chodźmy. A czy…

– Tak, mistrzu Gordonie, zgodnie z mistrza poleceniem kucharze przygotowali dwa duże kotły wywarów energetycznych. Pasty ziołowe też są gotowe, pigułki stymulujące również. Ampułki do zastrzyków przeciwoparzeniowych oraz dwa wozy antyseptyków także. O zapasach materiału do opatrunków też nie zapomnieliśmy.

– Dziękuję, adiutancie. Sprawiliście się, naprawdę to doceniam.

– Mistrzu Gordonie?

– Słucham?

– Garniec rosołu też jest. Do wyłącznej dyspozycji mistrza.

 

XXX

 

Udekorowany popiersiami mistrzów cechu magów-miksturników korytarz wydawał się Gordonowi wąski jak jeszcze nigdy przedtem. Nim sam został mistrzem, jeszcze jako szeregowy magus, regularnie przyglądał się rzeźbom. Sparcha mistrz trucizn, Lastogg pan dekoktów, Larkas mistrzyni wywarów leczniczych, Boulya specjalistka od olejów bojowych i kochany przez rzemieślników w całym cesarstwie Skalhar Prędkomyślny, który stworzył tyle rodzajów mikstur wspierających różne cechy, że za życia wystawiali mu pomniki. Wszyscy doczekali się upamiętnienia, bo zrobili coś dobrego. Pomagali prowincjom cesarstwa, rozwijali cechy, wspierali prace szpitalników albo szkolnictwo.

A teraz ja to wszystko zniszczę, pomyślał Gordon. Plunę na całą ideę dobrych praktyk magicznych i jakąkolwiek etykę czarodziejów. Ba, nawet odwrócę się tyłem od zasad równowagi światów i być może ześlę na nas zagładę. Wszystko dlatego, że jeden bęcwał nie potrafi dogadać się z drugim.

– Generale Rozehnal, jak sytuacja?

Ogorzały krasnolud lekko zmrużył oczy i z wyraźną pogardą odpowiedział:

– Montamorn płonie, panie wielki mistrzu magiczny. Płonie jak zad trolla po walce ze smokiem. To znaczy, że ten chudy smarkacz Loscarn idealnie wpadł w naszą zasadzkę. Myśli, że podbija prowincję i zaraz nasze cesarstwo padnie, bo odetnie je od spichlerza. No to się gówniarz pomyli, hehe.

– Generale…

– Dobrze, dobrze. Konkrety, jak to z wami, magami. Gdyby jeszcze tylko wasza konfraternia była taka konkretna, to świat byłby nieco lepszy… – zakpił krasnolud.

– Nie zapominaj, Rozehnal, co dla ciebie i innych krasnoludów zrobili magowie w trakcie zarazy wirusa splathe. – Gordon nie wytrzymał i zwrócił się bezpośrednio do wojskowego.

Zapadła niezręczna i bolesna cisza. Po chwili przerwał ją sam krasnolud.

– Nie zapominam. I nigdy nie zapomnę. – dodał z naciskiem – Ani ja, ani żaden z moich pobratymców, mistrzu Gordonie. Nigdy. – wyszeptał.

– A zatem wojska Loscarna idą prosto na nas? – zapytał cesarski adiutant.

– Tak, palą wszystko dookoła i walą prosto na Lieveberg. Zgodnie z naszym planem wypalają sioła i tworzą pole, żeby te wasze monstra miały loscarnijczyków jak na tacy. Oczywiście ten smarkacz jedzie na czele, więc upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu.

Gordon zamyślił się. Nigdy nie chciał służyć podczas działań wojennych. Od wieków zresztą magowie nie brali udziału w żadnych starciach. A dziś wszystko się zmieniło. Dwóch cesarzy, młody Loscarn i niewiele starszy Trevio, od dawna pozostawali w konflikcie, który dość szybko przerodził się w wojnę. I dziś miała się zakończyć. Trevio miał bowiem plan. Plan, który Gordon miał bezzwłocznie wykonać.

– To nie są nasze monstra, generale Rozehnal. – poprawił krasnoluda – I proszę pamiętać, że nie mamy i nie będziemy mieć nad nimi kontroli. Nasze zadanie polega tylko na otworzeniu korytarza między światami, przez które demony z Pustki dostaną się tutaj. Potem wy się musicie nimi zająć. Bronieniem naszych ludzi również.

– Już ja dobrze wiem, co mam robić. Zepchniemy potwory na te psie juchy od Loscarna, będziemy je naciskać, aż przetrzebią ich szeregi. A potem dobijemy resztę i rozprawimy się z demonami. Ależ to będzie zwycięstwo!

Gordon popatrzył z pogardą na krasnoluda. Musiał jednak przyznać, że jeśli cała operacja miała się udać i mieli w ten sposób zakończyć wojnę, to Rozehnal idealnie nadawał się do tego zadania. Krasnolud był może nieokrzesany, ale jego wojsko poszłoby za nim w ogień. Zwłaszcza że w trakcie trwającej wojny pokonał już kilkanaście pułków loscarnijczyków i uratował wiele montamornijskich wiosek.

– Mistrzu? – zapytał znienacka adiutant.

– Tak?

– Czy tych demonów nie da się po wszystkim odesłać z powrotem?

Tym razem to Rozehnal nie wytrzymał.

– Czy ty myślisz, łachmaniarzu, że to są dziwki od bajzelmamy Zuzanny i można je, ot tak, odesłać po robocie? No to wyobraź sobie, że nie! To są demony, na smocze jaja, pojmujesz?!

Lepiej bym tego nie ujął, przyznał w duchu Gordon.

– Panie generale, proszę się nie unosić…

– Ja ci dam, chłystku nieopierzony, nie unosić! Od pół roku moi ludzie giną eskortując całe kohorty magów do Pustki, żeby ci mogli ustawić te całe wieże energii. Od pół roku bronimy wszystkich zespołów gnomich metalurgów, żeby to magiczne gówno mogło płynąć przez rurociąg z Pustki do naszego świata. I wiesz co będzie, jak te wszystkie instalacje, rury, wieże i inne wymysły magów i gnomów trafi szlag? Będziemy ginąć dalej, żeby chronić tyłki wszystkich, nawet takich oślich chwostów jak ty, kmiocie!

– Dość, Rozehnal! – wrzasnął ktoś zza pleców maga.

Wojskowy i mag obrócili się jednocześnie. Przed ich oczami stała najważniejsza osoba w cesarstwie.

– Wybacz, najjaśniejszy panie. – poprawił się krasnolud i natychmiast przyklęknął wraz z resztą zebranych w sali.  

– Wstańcie, nie czas na etykietę. Adiutancie – precz. Generale, mistrzu. – cesarz zwrócił się do Gordona i Rozehnala – Za mną.

 

XXX

 

Cesarz Trevio zwany Smagłym przechadzał się w małej salce nieopodal auli laboratoryjnej.

– Co się właściwie stanie? – przerwał w końcu krępującą ciszę.

– Cóż, cała operacja jest bardzo skomplikowana. Pierwsze działania zaczną się w auli, gdzie odział  magów-piorunników aktywuje reaktor magiczny, z którego pójdzie impuls do wież energii w Pustce. Chwilę przed tym uruchomimy cztery baterie czarodziejów zajmujących się magią ochronną, żeby utkali zaklęcie ochronne. – powiedział pospiesznie Gordon.

– Ile liczy taka bateria, mistrzu? – spytał jakby od niechcenia cesarz.

– Osiemnaście trójkątów magicznych po dziewięciu magów, panie. Razem…

– Umiem liczyć, mistrzu.

– Gordon, czy to wystarczy? – wtrącił się krasnolud.

– Powinno.

Czarodziej otarł pot z czoła. Cesarz wciąż wpatrywał się w portret czarodziejki Larkas i nawet nie raczył zerknąć na maga i wojskowego.

– No dobrze. Co będzie dalej?

– Po przesłaniu impulsu uruchomimy rezerwowe baterie magów, sanitariusze będą opatrywać pierwszych rannych. A gdy impuls dotrze do wieżyczek i zacznie zasysać potwory z Pustki do rurociągu, sanitariusze zaczną smarować balsamami na oparzenie magów. Jednocześnie szpitalnicy będą wbijać zastrzyki wzmacniające i antyseptyczne, żeby zaklęcie ochronne działało jak najdłużej i przesył demonów zakończył się planowaną liczbą.

– A te… wieżyczki? Co to właściwie jest, mistrzu?

– Panie, to… to takie uproszczenie. To konstrukcje typu skalai, czyli łączące punkty mocy między wymiarami. Najnowszy prototyp. Tylko z daleka wygląda jak wieżyczka, choć w istocie przypomina raczej ogromny kamień ze żłobieniami. – odparł pospiesznie czarodziej.

– Uda się? – zapytał zniecierpliwiony Rozehnal.

– Powinno.

Cesarz zamyślił się.

– Ciągle mówisz, że powinno się udać. A dasz mi na coś gwarancję, Gordonie? Może na to, że się nam powiedzie i za kilka dni oczyścimy prowincję z demonów, a potem będziemy mogli zapomnieć o wojnie i skupić się na odbudowie cesarstwa?

Mistrz magii nie odpowiedział od razu. Źle dobrane słowa mogły go kosztować życie. Po chwili namysłu odparł:

– Nie, panie. W magii nie ma gwarancji. To wciąż nawet w ułamku niezbadana i nieokiełznana materia. Magia to, owszem, w pewnej części obliczenia. Można w jakimś stopniu przewidzieć niektóre rzeczy. Ale wciąż wiemy za mało, no i… takiej operacji nikt przed nami nie robił. Samo wysłanie czarodziejów do Pustki i stawianie tam obiektów, cały ten gnomi rurociąg i łączenie światów za pomocą urządzeń napędzanych energią magiczną… Panie, w pół roku zrobiliśmy postęp, o jakim przez wieki nasi przodkowie mogli tylko pomarzyć i…

– Dość! Ile to wszystko potrwa, nim zacznie się bitwa?

– Niedługo. Kilka chwil. Choć dla nas będą jak wieczność.

– A jeśli coś się nie uda?

– Nie wiem, panie. Prawdopodobnie… prawdopodobnie… – Mag zaczął się denerwować.

– Co, prawdopodobnie co, Gordon? Do licha ciężkiego, co?! – cesarz wydarł się niespodziewanie.

– Prawdopodobnie nie będzie już nikogo.

Zapadła niezręczna cisza. Gordon otarł krople potu z czoła i wpatrywał w podłogę.

– Panie? – wtrącił się niespodziewanie Rozehnal.

– Tak?

– Może mógłbyś pogodzić się z bratem i…

Gordon pobladł na dźwięk słów krasnoluda. Nie spodziewał się po nim takiej śmiałości i był pewien, że dowódca zaraz trafi do lochu. Albo jego rodzina, o ile nie zostanie stracona.

– Wynoście się! Natychmiaaast!

 

XXX

 

Patrzył na nich i ledwo dostrzegał twarze. Stał przed nim tłum magów. Alorea z Buntervee, Jacksald Oliseh, Mallory Naird, Locksmee z Wolfsbergu, Bunvald Kręglarz, Sofia Tcherepe i cała masa innych, najzdolniejszych, najwybitniejszych magów, jacy objawili się przez ostatnie dziesięciolecia w cesarstwie. Przybyli wszyscy na wezwanie Trevia. Bynajmniej nie z powodu miłości do cesarstwa i wielkich eksperymentów. Z pewnością nie dla chwały ani pieniędzy. Choć tych ostatnich, jeśli się wszystko powiedzie, cesarz raczej nie będzie skąpił.

Przybyli, bo nie mieli innego wyjścia. Hreshh, czyli tajne służby, o których nikt nie wiedział, kim i czym są, ale wszyscy wiedzieli, że istnieją, pojmały rodziny czarodziejów i czarodziejek wszelkiej maści. Kto dokładnie to zrobił i w jaki sposób? Gordon nie wiedział, choć przypuszczał, że w szeregach Hreshh są również magowie i to niekoniecznie tacy, którzy szanują etykę praktykowania magii. W rzeczywistości najmniejszy sprzeciw oznaczał natychmiastowy kontakt przedstawicieli cesarstwa z Hreshhem, a następnie połączenie przez magiczną kulę, gdzie pokazywano magowi śmierć rodziny. A potem zabijano zbuntowanego czarodzieja. Kilkoro już zginęło…

Ale Gordon wolał o nich nie myśleć. Przez cały ten czas jedynie raz dziennie wspominał swoje pociechy, Jariego i Sofię, oraz Chloe, ukochaną żonę. Miał nadzieję, że wszyscy przeżyją.

– Witajcie, drogie siostry i bracia zjednoczeni w magii! – zaczął w swoim odczuciu nieco zbyt głośno – Przed nami trudne zadanie, ale jesteśmy przygotowani. Pracujemy już długo nad tym, by w końcu położyć kres wojnie i uratować mieszkańców naszego cesarstwa.

W sali nie było słychać żadnego dźwięku. Jego konfratrzy byli skupieni i redukowali oddech, przygotowując się na początek operacji. Niektórzy z nich wydawali się przerażeni, inni sprawiali wrażenie nieobecnych.

– Przypominam, że całość nie potrwa długo. Uruchamiamy połączenie, przesyłamy impuls i kierujemy stwory oraz esencję na zewnątrz. Trójkąty tkające zaklęcie ochronne będą cały czas wspierane zastrzykami. Wszyscy będziecie przez cały czas balsamowani i opatrywani. W laboratorium podziemnym czekają magowie, którzy natychmiast po zakończeniu operacji uruchomią barierę energetyczną, żebyśmy byli w pełni bezpieczni i mogli odpocząć. Zgodnie z umową będzie nas chronił generał Rozehnal i jego żołnierze – Gordon skinął na krasnoluda. – A zatem… Zaczynamy! Zająć pozycje!

Płynnie pofrunęły poły szat i zamigotały zdobienia z kamieni szlachetnych. Potworną ciszę przerywało jedynie pobrzękiwanie amuletów ochronnych oraz szybkie kroki magów. Gordon, który stał na lekkim podwyższeniu, zaczął nagle dygotać.

– Aktywować magiczny reaktor! – krzyknął nagle z drugiego końca auli cesarz Trevio zwany Smagłym.

 

XXX

 

Intensywny zapach bulionu roznosił się po całej polanie. Zgarbiony starzec, trzymając w rękach drewnianą miskę z parującą zupą, przysiadł na kamiennej ławie. Skwapliwie oblizał palce i zaczął energicznie pochłaniać kolejne łyżki czerwonawego płynu.

– Mogę? – przerwał mu dziecięcy głos.

– Siadaj, a czemu nie. – odparł stary nie odrywając wzroku od miski.

– Co jesz, dziadku?

Mężczyzna przerwał konsumpcję i zerknął na towarzysza. A właściwie na towarzyszkę. Dziewczynka mogła mieć sześć, może siedem lat. Miała ciemne włosy i lekko perkaty nosek. Jej skromne i liche ubranie zdradzało, że groszem nie śmierdzi. Pewnie należy do jednej z grup, pomyślał starzec.

– To zupa – odpowiedział po chwili spokojnie.

– Co za zupa?

– Skądś ty się, mała, wzięła? – zapytał ze zdziwieniem. – Toż to rosół! Co innego mógłbym tutaj jeść?

– Dobre to?

– Spróbuj – odparł, po czym oddał dziewczynce miskę z zupą.

Mała ostrożnie zamieszała łyżką w misce, po czym skosztowała bulionu.

– Łeee, ostre jak cholera! – skrzywiła się.

– Ano, ostre… – przyznał – Ejże, wyrażaj się młoda damo! To święte miejsce. – poprawił się natychmiast, zerkając na spacerujących wolno żołnierzy.

– A czemu święte? – spytała dziewczynka, szorując łyżką po dnie miski.

Starzec zamyślił się. Może to przypadek, może dziewczyna jest po prostu sierotą, którą ktoś chował pod kamieniem i nie wie nic o tym miejscu. A może szpieguje dla Hreshh? Z pewnością nie chciał na stare lata skończyć z poderżniętym gardłem w pobliskich krzakach.

– Młoda damo, to miejsce jest święte, bo przypomina nam, dlaczego magia jest zła. Kiedyś… – stary zastanowił się chwilę – kiedyś, tam w dole, było miasto Lieveberg. Był tam zły i głupi władca, który ubzdurał sobie, że pokona nasze wojska. I do tego użyje magii, wyobrażasz sobie?

Dziewczynka spojrzała na niego pytająco. Miska była pusta. Starzec kontynuował.

– W tym dole zginęła masa ludzi. Magowie próbowali układać się z demonami i zamiast walczyć z nami, sprowadzili zagładę na swoje miasto. Oczywista, ten bęcwał, ich władca też poległ. Ponoć wszystkim dowodził jeden magus, choć…

– Tak?

– Powiadają… Hmmm… Powiadają, że nim całe miasto zamieniło się w burą breję krwi i kości, wyskoczył z wieży. I krzyczał. Tak głośno, że słyszały go nawet nasze wojska. Krzyczał, że nawet magia ma swoją granicę. A potem nie było już nikogo. Tyle że ponoć poza smrodem spalonych ciał czuć było rosół. Dlatego tutaj go serwują. Na pamiątkę tej masakry.

– I co było dalej?

– No jak to, co? Nasz władca, dziad naszego imperatora, zakazał magii. A żebyśmy nigdy nie zapomnieli o tym, dlaczego magia jest zła, zrobili tutaj sanktuarium. I ku przestrodze postawili pomnik. O, ten tu. – Stary wskazał brudnym paluchem w kierunku statuy.

– Dziadku?

– Co?

– A ten pomnik to co przedstawia?

– Roztopione truchło magusa Gordona. Ponoć to on odpowiadał za masakrę w Lievebergu.

– Brzydki ten pomnik – skrzywiła się dziewczynka.

– Rzecz gustu, młoda damo – powiedział spokojnie starzec.

Dziewczynka wstała z ławki, odstawiła miskę i zbliżyła się do dziadka.

– Nie dziś, Reimarze, synu Jariego, wnuku Chloe. Nie dziś, ale strzeż się. Ostrza Hreshh są wszędzie. – wyszeptała, po czym pobiegła w kierunku tłumu, śmiejąc się przy tym, jakby właśnie ktoś opowiedział jej przedni żart.

Nad Reimarem pojawiła się nagle uzbrojona postać.

– I co dziadku? Mała wychłeptała zupę i poszła?

– Mhm. – wybąkał starzec.

– Ty głupi dziadu, masz tutaj grosz, idź i kup sobie jeszcze jedną miskę zupy. Tylko pamiętaj o jednym.

– Tak, mości władzo?

– Rosół to nie wszystko. – odparł wojak i mrugnął do starca, po czym odszedł w kierunku tłumu pielgrzymów.

 

 

Koniec

Komentarze

Hej, Autorze!

 

Czytało się dobrze, płynnie. Wykorzystałeś znany już, aczkolwiek dobry motyw ,,niebezpieczeństwa magii”. Pojawia się w wielu dziełach, jednak wniosłeś coś nowego od siebie.

Mam tylko jedno pytanie – to kto w końcu atakował Lieveberg? Bo z tekstu wynika, że Gordon i reszta bronili miasta, a na końcu Reimar wspomina, że za pomocą magii chciano Lieverberg zniszczyć. Może to kwestia późnej godziny, jak to czytam, ale wolę się upewnić. :P

Istnienie Pustki i demonów, które tam się czaiły (+ wieże) przypomina mi Oblivion z gry The Elder Scrolls IV: Oblivion. Być może inspiracja? ;)

 

Tutaj łapanka. Zwróć proszę uwagę na błędy:

 

– Mistrzu Gordonie, zespół czeka. – brutalnie przerwał tęskne myśli cesarski adiutant.

Lepiej byłoby napisać ,,przerwał brutalnie tęskne”…

Do tego w takim wypadku należałoby usunąć kropkę z wypowiedzi.

 

– Zaraz przyjdę. Magia wymaga… skupienia. – odparł, choć tak bardzo chciał powiedzieć, że magia wymaga czasu.

Tutaj to samo z kropką: https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

 

Wyżej podlinkowałem Tobie poradnik jak zapisywać dialogi. Obczaj go i popraw te elementy opowiadania, które tego wymagają. :3

 

zakładów braci Wamberto znane były w całym imperium. Nie inaczej było z warzywami i owocami.

Powtórzenie. Można w drugim zdaniu napisać coś w stylu: ,,Nie inaczej sprawa się miała z warzywami i owocami”. Możesz wymyślić coś własnego oczywiście.

 

– Nie zapominaj, Rozehnal, co dla ciebie i innych krasnoludów zrobili magowie w trakcie zarazy wirusa splathe.

Medycyna uniwersum jest na tyle rozwinięta, że wiadomo, czym są wirusy? Tak tylko z ciekawości pytam, bo jeśli nie potrafią rozróżnić bakterii od innych czynników zakaźnych, to użycie słowa wirus nie pasuje do ogólnej konstrukcji świata.

 

– Już ja dobrze wiem, co mam robić. Zepchniemy potwory na te psie juchy od Loscarna(+), będziemy je naciskać, aż przetrzebią ich szeregi.

Zabrakło przecinka we wskazanym miejscu.

 

 Ale Gordon wolał o nich nie myśleć. Przez cały ten czas jedynie raz dziennie myślał o swoich pociechach, Jarim i Sofii, oraz Chloe, swojej żonie. Miał nadzieję, że wszyscy przeżyją.

 

Zająć pozycję!

Chyba lepiej by brzmiało ,,pozycje“.

 

Potworną ciszę przerywało jedynie pobrzękiwanie amuletów ochronnych oraz szybkie kroków magów. Gordon, który stał na lekkim podwyższeniu, zaczął nagle dygotać.

(…)szybkie kroki magów (albo) szybkich kroków magów.

 

dlaczego magia jest zła, zrobili tutaj sanktuarium. I postawili tutaj pomnik.

I postawili pomnik (bez tutaj) w zupełności by wystarczyło. ;)

 

– Brzydki ten pomnik – powiedziała prowokacyjnie dziewczynka.

– Rzecz gustu, młoda damo – powiedział spokojnie starzec.

 

Pozdrawiam!

 

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Cześć, Piotrze Kamyku!

 

To ja, Twój piątkowy dyżurny!

 

Na początek marudzenie.

Zapis dialogów do poprawy – polecam poradnik fantazmatów.

Ale tego, na wielki tyłek smoka Zgrazgara, nie miał wcale. Otrząśnij się, Gordon, upomniał samego siebie w myślach. Nerwowo potarł knykcie i wyjrzał za okno.

Ulice Lievebergu, urokliwej pamiątki spokojnych rządów imperatora Stulakcha, pełne były szybko przemieszczających się ludzi. Ten spichlerz prowincji Montamorn od zawsze tętnił życiem.

4 nic nic nie znaczące dla mnie nazwy własne blisko siebie, na początku opowiadania (+ Gordon, ale jego już ogarnąłem) – na mnie to działa trochę odstraszająco, bo nie wiem, czy mam to spamiętać, czy to tylko tło.

Zgodnie z naszym planem wypalając sioła, tworzą otwarte pole

to będzie przyczep – spalone sioło nie stanie się od razu równiną, więc to wydało mi się trochę naciągane. Chodzi ostatecznie o otwarte pole dla demonów, pod tym kątem trudno mi to ocenić – czego potrzebują demony jako otwartego pola.

Mistrz magii nie odpowiedział od razu. Źle dobrane słowa mogły go kosztować życie.

Na pewno? Cesarz nie wydawał się jakoś mocno oschły, niedostępny itd. Później trochę zarysowałeś bestialskość, ale sam cesarz na początku wydawał się zwykłym gościem, sam przyszedł po magusa i krasnoluda, nie kazał np. przytargać za szmaty. Ta moja niepewność wynika też faktu, że sposób wyrażania się różnych postaci jest bardzo podobny – można sposób wyrażania się bohaterów nieco podrasować.

Niektórzy z nich wydawali się przerażeni, inni zdawali się nieobecni.

powtórka, bo masz podobne słowa i oba z “się”

W labolatorium podziemnym

laboratorium

oraz szybkie kroków magów.

tu jakiś kiks z odmianą

Spróbuj – odparł, po czym oddał miskę z zupą dziewczynce.

Mała ostrożnie zamieszała łyżką w misce, po czym spróbowała bulionu.

powtórka

Ponoć to od odpowiadał za masakrę w Lievebergu.

on

 

A teraz opinia:

Mówiąc szczerze nie do końca zrozumiałem końcowe przesłanie. Dziewczynka jest szpiegiem Hreshh, czyli co? Robiła prowokację i gdyby powiedział coś źle to by go zabiła? To jest wnuk Gordona i dlatego tak się dzieje? No i ten mag skaczący z wieży to Gordon, tak? Ok, spoko, ale dlaczego zwycięzcy postawili mu pomnik, skoro “Ponoć to od odpowiadał za masakrę w Lievebergu.”? Słów strażnika też nie skumałem, podobnie jak roli bulionu, który miał tu robić z klamrę. Czy na chwałę Gordona serwują pod pomnikiem rosół?

Przez większość tekstu opisujesz przygotowania do bitwy, a potem…. bitwy nie ma :( ok, rozumiem, że ważne było tylko pokazanie, że nie udało się to, co się miało udać i wszystko wzięło w łeb, bo dwóch braciszków się posprzeczało i mamy tysiące trupów. Ale jednak na początku składasz mi pewną obietnicę i dlatego jestem trochę zawiedziony. Może gdyby zamiast opisywać żmudne przygotowania, przedstawić wszystkie fakty już podczas trwania bitwy, byłoby bardziej dynamicznie i też bardziej emocjonująco? To oczywiście Ty dobierasz sposób przedstawienia historii, więc to tylko moja sugestia.

Całość jest napisana dość przyzwoicie. Mimo małego natłoku nazw własnych na początku (co wytknąłem powyżej) dałem radę się w tym odnaleźć, bohaterów też naładowałeś sporo, jak na taką ilość znaków, ale dałem radę ich nie mylić. Do przepracowania masz zapis dialogów i wg. mnie ich podrasowanie, by były bardziej naturalne i żeby oddawały bardziej charakter postaci.

Ja lubię fantasy, więc dla mnie lektura była całkiem przyjemna :) Powodzenia w dalszej twórczej pracy!

 

Pozdrawiam!

 

 

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Hej! Dzięki za komentarze! To moje pierwsze kroki, również na tej stronie, dlatego jeszcze nie wszystko ogarniam. Co do dialogów – racja, widzę, że są do przepracowania. Dzięki Wam – Barbarzyńco i Krokusie – za link do poradnika. Nie wiem tylko, czy mogę to edytować w już opublikowanym opowiadaniu. Trochę jestem jak dziecko we mgle jeszcze :D

Fakt, opowiadanie potrzebuje redakcji. Co do rzeczy, na które zwróciliście uwagę:

  1. faktycznie, końcówka jest dość niejasna, należy ją przepracować. 
  2. medycyna w uniwersum – tak, jest rozwinięta, rozróżniają tam wirusy, bakterie itd.
  3. Szczerze mówiąc, nie wpadłem w ogóle na Obliviona. Wieki temu w to grałem :)
  4. całe opowiadanie ma być trochę takim lore exposition, stąd tyle tych nazw. 

Dzięki za opinie, tekst na spokojnie sobie przepracuję :) Co do bitwy – celowo skupiłem się na przygotowaniach, sama bitwa nie ma tutaj dla mnie aż takiego znaczenia, bo kluczem jest cała machina i ukazanie Gordona jako postaci klucza do pewnych wydarzeń.

Mam mieszane odczucia po przeczytaniu tego tekstu. W sumie, opowiadanie nieźle napisane, z ciekawym początkiem oraz intrygującym bohaterem. Jednak czytelnik musi przebijać się przez wiele nazw, podajesz dużo informacji w krótkim tekście. 

Interesujący motyw rosołu, spinający całość, ale zakończenie niejasne, nie zrozumiałam go. Domyśliłam się jedynie, że w ostatniej scenie z dziewczynką rozmawia potomek maga.

Wybrałeś trudną drogę, pokazując przygotowania, nie samą bitwę. W ten sposób zrezygnowałeś z potencjalnie najciekawszych scen dla czytelnika. 

Dzięki za opinie ANDO :) Trochę poprawiłem końcówkę, wyjaśniłem (taką mam nadzieję) motyw rosołu :) Dziękuję za wszelkie krytyczne uwagi :) Nie chciałem celowo pokazywać tej bitwy, bo interesują mnie momenty przed. Kluczowe, w których może coś dałoby się zmienić, te ułamki sekund wpływające na historię. Pozdrawiam!

Hej, to niezupełnie moje klimaty, ale czytało się całkiem przyjemnie. :)

Mam podobne odczucia jak poprzednicy: razi błędny zapis dialogów, miejscami przeraża liczba nazw własnych (co wybija z rytmu), a koniec przychodzi… niespodziewanie. :D

Mimo wszystko czuć duży potencjał.

Pozdrawiam, b. :)

Piotrze Kamyku, nie bardzo wiem, co miałeś nadzieję opowiedzieć.

Zaczęło się od marzeń o rosole i przedstawienia strategii bitwy, w której niepoślednią rolę miała odegrać magia, a potem nastąpił chyba spory przeskok, bo nagle znalazłam się w nieznanym miejscu i czasie, i tu znowu pojawił się rosół…

O co tu chodzi – dociec nie umiem.

Wykonanie pozostawia wiele do życzenie i szkoda, że błędy, usterki i źle zapisane dialogi, wskazane przez wcześniej komentujących, ciągle nie są poprawione. Pewnie i moje uwagi na nic Ci się nie przydadzą.

 

pi­kant­ne­go i pa­ru­ją­ce­go, za któ­re­go opa­ra­mi mógł­by się skryć… → Nie brzmi to najlepiej. Czy na pewno można się skryć za parującym rosołem?

 

a dla miej­sco­wych rol­ni­kówsprze­daw­ców ozna­czał re­gu­lar­ne źró­dło do­cho­du. → Raczej: …a dla miej­sco­wych chłopówkupców ozna­czał re­gu­lar­ne źró­dło do­cho­du.

 

lo­kal­ną wódką zwaną Ła­mi­gnat­ką… → …lo­kal­ną wódką zwaną ła­mi­gnat­ką

Skąd, w czasach kiedy dzieje się ta opowieść, brano wódkę?

 

ku­cha­rze przy­go­to­wa­li dwa duże kotły wy­wa­rów ener­ge­tycz­nych. → To określenie, jako zbyt współczesne, nie ma racji bytu w tym opowiadaniu.

Proponuję: …ku­cha­rze przy­go­to­wa­li dwa duże kotły wy­wa­rów wzmacniających/ pokrzepiających.

 

pi­guł­ki sty­mu­lu­ją­ce rów­nież. → Jak wyżej.

Proponuję: …pi­guł­ki pobudzające/ wzmacniające rów­nież.

 

Am­puł­ki do za­strzy­ków prze­ciw­o­pa­rze­nio­wych oraz dwa wozy an­ty­sep­ty­ków także. → Skąd znano zastrzykiantyseptyki?

 

w trak­cie za­ra­zy wi­ru­sa spla­the. → Skąd wiedzieli, co to wirus?

 

Ce­sarz Tre­vio zwany Sma­głym prze­cha­dzał się w małej salce… → Masło maślane – salka jest mała z definicji.

 

W sali nie było sły­chać żad­ne­go dźwię­ku. Jego kon­fra­trzy byli sku­pie­ni i re­du­ko­wa­li od­dech… → Czy dobrze rozumiem, że to kon­fra­trzy dźwięku byli sku­pie­ni i re­du­ko­wa­li od­dech?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Miś przeczytał. Podobało się do zakończenia rozmowy starca z dziewczynką, bo nagle nastąpił nijaki koniec opowiadania, Aż miś sięgnął do wcześniejszych komentarzy, żeby sprawdzić, czy to tylko jego odczucie. Zrób coś z tym końcem i oczywiście posłuchaj rad przedpiśców misia.

Tekst z pomysłem na treść, ale sporo jeszcze trzeba popracować nad aspektami technicznymi. Co chwila coś mi chrzęściło i nie wiedziałem, czy dany błąd jest celowy, czy nie.

Konstrukcja i całe skakanie jest definitywnie ciekawym pomysłem, ale wykonanie nie pozwoliło mu rozwinąć skrzydła.

Podsumowując: jest pomysł na treść tego koncertu fajerwerków, ale trzeba jeszcze popracować nad aspektami technicznymi. Chwytaj przydatne linki:

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Temat, gdzie można pytać się o problemy językowe:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szukać specjalistów do “riserczu” na wybrany temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Poradnik Issandera, jak dostać się do Biblioteki ;)

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842782 

Opis funkcjonowania portalu i tutejszych obyczajów autorstwa Drakainy:

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842842 

Powodzenia!

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Zgadzam się pod wieloma względami z przedpiścami – interesujący pomysł (acz morał, że wypuszczanie demonów, nad którymi nie potrafimy zapanować, jest głupie, nie wygląda nowatorsko), duże skoki w czasie, nietypowy motyw rosołu…

Technicznie w porządku, pomijając zapis dialogów. Tak, możesz edytować tekst i poprawiać błędy.

Kawał sukinkota z tego władcy. Czyżbyś pił do kogoś konkretnego?

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka