- Opowiadanie: vrchamps - Bezduszyciel

Bezduszyciel

Kim są bezduszyciele? Co spotyka tych, którzy wierzą i tych bez wiary? Dziękuje betującym za poświęcony czas. Teraz, na spokojnie mogę się zabrać za “Planety” i “Wcielenie”. :)

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Bezduszyciel

 

 

Leżał na plaży, wyrzucony przez fale. Za karę; bo nie posiadając łusek, ogona i skrzeli, ważył się wskoczyć do wody. Co prawda, jacht szedł już na dno, ale mógł przecież złapać się połamanego masztu.

Jak na złość wybrał najgłupiej.

Dopłynę – pomyślał, zdejmując w pośpiechu wszystkie części garderoby.

Nie dopłynął; najpierw złapały go skurcze, potem zachłysnął się wodą i umarł – utopił się.

Kiedy otworzył oczy, był pewien, że to tylko zły sen – słony smak w ustach i piasek na języku, przypominający kryształki soli, podał w wątpliwość pierwsze wrażenia z pogranicza śmierci.

– Jednak… – jęknął, przekręcając się na plecy – nie umarłem.

Obrazy z przeszłości zaczęły wracać, jedne po drugich.

 

Przyjaciel

 

– Powiedz Lenie, że ją kochałem.

– Sam jej to powiesz Filip, wstawaj! – pocieszał przyjaciela, trzymając za zakrwawioną dłoń, która ześlizgiwała się, zmuszając do poprawienia uchwytu.

– Popatrz na moje nogi Nawi, ja już nigdzie nie pójdę.

Mężczyzna spojrzał na rozszarpane dżinsowe spodnie kolegi – krawędzie dziur przybrudzone błotem i krwią wyglądały jak ramki starych pocztówek.

– Jakoś z tego wyjdziesz – pocieszał dalej, a potem zarzucił go sobie na barki jak worek ziemniaków. – Jesteśmy niedaleko portu, musisz wytrzymać.

Uszedł z ciężarem sto metrów i upadł, zdzierając spodnie na kolanach.

– Wystarczy Nawi… naprawdę, wystarczy – zapłakał ranny Filip.

– Zamknij się, wyjdziemy z tego.

– Bierz je… stanowisko dwadzieścia osiem, niebieski jacht, Aurora. Lena już powinna tam być.

Zza kontenerów z arabskimi oznaczeniami wybiegło kilka osób. Niektórzy z nich piszczeli, inni śmiali się dziwacznie jak postacie z kreskówek.

– Widzisz ich? Nie masz dużo czasu.

Nawi odebrał łańcuszek z przytwierdzonymi do niego kluczami. 

– Kocham cię – pożegnał się najlepiej jak umiał.

Przyłożył czoło do czoła i uciekł. Jeden dziwoląg puścił się za nim, reszta rzuciła się na rannego człowieka.

 

Łódź

 

Lena czekała już na pomoście. Gdy zobaczyła Nawiego samego, wiedziała, że nie ma już męża. Najpierw łzy, potem cuma.

– Nie musisz nic mówić – uprzedziła kolegę, widząc, że ten ma zamiar przepraszać. – Wiem, że zrobiłeś wszystko, by go ratować.

– Byli tam…

 

Śmierć

 

– Zbłądzić na morzu, to najłatwiejsze co mogliśmy zrobić kochanie. – Lena traciła zmysły, głód i brak wody ubarwiał rzeczywistość.

– Ja nie jeste…

– Podejdź do mnie, Filipie – zaprosiła męża, którego widziała.

Nawi czekał, myślał nad kolejnym krokiem… postanowił zagrać w jej filmie pod tytułem “Zamiana ról”. Uklęknął przed koją, na której leżała. Położył rękę na jej brzuchu, nieśmiało, jakby bał się, że ciało kobiety może oparzyć. Też był wykończony, ale to jedno mógł dla niej zrobić.

Mógł udawać.

– Przepraszam Filipie… – wyrzuciła z siebie po cichu.

– Za co? – zapytał Nawi, choć dobrze znał odpowiedź.

Kiedy chwyciła go za szyję i przyciągnęła do ust, pomyślał, że zawsze mu się podobała. Pewien moment z życia wrócił jak żywy i wyświetlił się przed oczami mężczyzny.

Trzy lata temu Lena i Filip zaprosili go na grilla. Filip spał spity do nieprzytomności na swoim ulubionym leżaku, a on sam, też pijany, przeprosił bawiących się i odszedł na stronę za stodołę. Kiedy sikał, Lena zbliżyła się do niego od tyłu i bez słowa dotknęła bioder Nawiego, a następnie powoli, jakby czekając na nieuchronny sprzeciw, powędrowała rękoma w dół obejmując przyrodzenie.

– Pomogę ci się wysikać – usłyszał jej szept, gwałtownie wyciągnięty z uśpionej przeszłości.

Otrząsnął się, oderwał usta i usiadł na ziemi, a na jego policzki spłynęły łzy.

– Zdradziłam cię, kochanie, przepraszam…

Mężczyzna pochylił się ponownie nad twarzą Leny i delikatnie pocałował ją w czoło.

– Wiem… – odpowiedział, głaszcząc jej policzek. – To nic… śpij, odpoczywaj.

Nawi odczekał, aż zasnęła i zły na siebie samego wyszedł na zewnątrz. W głowie mu wirowało, tracił kontrolę nad upływającym czasem. Usiadł w końcu i wpatrywał się we własne stopy zwisające za burtą. Udawał, że to jezioro, a gdzieś za nim leży zimne piwo.

Kolejny tydzień na bezkresnej tafli wydawał się jednym długim dniem.

Wygląda jak łysina, planeta straciła tu włosy, łysy placek – pomyślał, obserwując bezkres morza, a następnie spojrzał na drzwi do kajuty.

– Lena! Lena! Też tak myślisz? – zawołał głośno, ale bezskutecznie. – Co jest z nią? Kurwa…

Wciągnął nogi na pokład i przeszedł sprawdzić, dlaczego nie odpowiada. Otworzył drzwi.

– Len… – zobaczył mętne, niesymetrycznie przymrużone oczy.

Potem działał już jak zaprogramowany: owinął kobietę w koc, okleił taśmą klejącą i wrzucił do wody, a następnie opuścił nogi przez burtę i na chwilę zapomniał o tym, co się wydarzyło.

Został sam.

 

Sztorm

 

Nawi siedział przy biurku i płakał. Zrobiło się chłodniej, a rześkie powietrze pomogło mu dojść do jedynego racjonalnego od dłuższego czasu wniosku – wystarczy się poddać.

Niszczycielska siła spiętrzonej fali przewróciła łódź, zagarniając ją pod powierzchnię wody.

 

***

 

Najpierw mówili, że to niegroźna choroba: kaszel, katar, kichanie – to wszystko. Nic, czym można by się przejmować, martwić lub brać zwolnienia lekarskie.

A jednak ludzie zaczęli popadać w histerię. Uradowani, że choroba się kończy, wpadali w obłęd. Zabijali się nawzajem i to nie tak zwyczajnie.

Na przykład pan Romuald, emerytowany pułkownik wojska polskiego, mimo że miał w domu sejf pełen broni, postanowił zabić swoją żonę puszką po piwie.

– Zobacz to, kochanie. – Romuald rozgryzł puszkę, kalecząc dziąsła i usta na oczach pani Renaty. – A teraz cię zapierdolę.

Rechotała jak stara ropucha, gdy ciął jej twarz i szyję. Prosiła, błagała, ale to nic nie pomogło. Wręcz przeciwnie. Rozbawiony Romuald wyrwał jej język, kiedy jeszcze żyła, i zjadł go na jej oczach, co spowodowało, że zemdlała. Wojskowy był bardzo zawiedziony. Wyszedł z domu z głośnym płaczem, lamentując, że nie wytrzymała do momentu, kiedy to zaplanował rozbić jej dłonie tłuczkiem do mięsa; chciał wmawiać żonie, że to tylko schabowe i żeby tak nie płakała.

Inny przypadek.

Siedemnastoletni Kazio, który mieszkał naprzeciwko starszego pana, widząc, że ten płacze na swojej werandzie, spuścił psa.

– Bierz go! – krzyczał, a Amstaf nie miał większego problemu, gdyż pan Romuald będąc na kolanach z wyciągniętymi rękoma w stronę zbliżającego się psa, nie sprawiał problemów. – Dobry piese…

Kazio nie dokończył, ponieważ zdrowiejący ojciec zaszedł go od tyłu i zacisnął na szyi Kazimierza kabel od ulubionej konsoli syna.

 

Plaża

 

Nawi podniósł się w końcu. Kosztowało go to niemało wysiłku. Czuł, jakby piasek chciał go wciągnąć. Rozejrzał się po plaży – fragmenty jachtu dryfowały przy brzegu. Skierował się w stronę ściany lasu. Stanął na chwilę przed wejściem w gąszcz i badawczo spojrzał od dołu do góry: korzenie częściowo wyrastające ponad piasek, bujne paprocie, wyżej większe paprocie, poskręcane liany, wiszący suchy trup, kokosy i korony palm.

– Zaraz, co kurwa? – wrócił z powrotem wzrokiem, ale ciut za nisko. Źrenice zatrzymały się na chwilę, dając sobie czas na odpoczynek, kiedy to traumatyzowany od dłuższego czasu mózg przeliczał informacje. W końcu obraz wrócił na prawidłowe miejsce, jak gdyby źle wycelowana lornetka odnalazła w końcu ważny cel.

Niedobrze… pierdolony wirus… Śmierć przyjaciela, tułaczka po bezkresie morza, a chuj go wie może oceanu, śmierć Leny, a teraz to – dzikusy mordujące białych, pomyślał, odchodząc kilka kroków w tył, nie wiedząc co dalej ze sobą zrobić.

– Nie jestem ani biały, ani czarny! – Wiszący trup obrócił się twarzą w stronę przybysza i puścił liany.

Paprocie wzburzyły się w miejscu upadku monstra, a kilka kawałków oderwanej flory spadło w ślad za postacią. Ziemią wstrząsnęło i Nawi upadł na piasek. Wpatrywał się w miejsce, gdzie roślinność poruszała się jak na strasznych filmach dla dzieci. W końcu monstrum wyszło na plażę, poruszało się szybko, zgrabnie i bez problemów. Nawiego opuścił na chwilę strach. Zastanawiał się, czy postać paruje, czy to tylko złudzenie, wywołane falującym przez ciepło obrazem.

– Jestem bezduszycielem… ty też nim będziesz. Witaj w nowym domu. – Potwór zacharczał, a Nawiemu wydawało się, że to jakiś upiorny śmiech.

– Kim będę? To znaczy… kim jesteś? – zapytał Nawi.

– Nie pamiętasz? Utopiłeś się przecież. – Monstrum uklękło przy Nawim. – Dam ci chwilę. Oddychaj, nabierz powietrza.

Nawi zasępił się, ludzkie oblicze spochmurniało i stało się plastikową maską.

– Nie… nie mogę. Nie pamiętam jak się to robi. Nie pamiętam jak się oddycha! – wykrzyczał z przerażeniem.

Bezduszyciel wyprostował rękę przed siebie na wysokość krtani mężczyzny, jakby łapał coś w powietrzu – kawałek niewidzialnej szmaty lub liny. Następnie pociągnął energicznie zaciśniętą dłoń do siebie. Nawi zakrztusił się, złapał za gardło i zaczął wypluwać duże ilości wody.

Kiedy charczenie, bulgotanie, rzężenie się skończyło, potwór powiedział:

– Nie przejmuj się, oddychanie nie jest ci już potrzebne.

– Ale jak? Dla… dlaczego? – Nawi wstał i w odruchu strachu nakazującego uciekać puścił się plażą, co chwila oglądając się za siebie, wypatrując, czy monstrum za nim nie biegnie.

Nagle ziemia zadrżała ponownie, a mężczyzna zauważył kątem oka ciemne sylwetki spadające z drzew – więcej i więcej.

Zatrzymał się.

Teraz już wiedział, że nie ma dokąd uciec.

– To świat pomiędzy, wir czasów, które zbiegają się w tym jednym małym punkcie, jakim jest wyspa i plaża – podniósł się głos bezduszyciela za plecami mężczyzny, a Nawi nie miał pewności czy to ten sam, który powitał go na wyspie. – Istnienie tutaj jest czymś innym dla każdego, może trwać ułamek sekundy lub całą wiecznosć. Zależy, czy wierzyłeś w życie pozagrobowe, czy byłeś przekonany o jego braku. Wygląda na to, że ty jesteś z tej drugiej grupy. Musiałeś na Ziemi zrobić coś bardzo złego… tylko grzechy ciężkie dają nam prawo ściągać powłokę, a na ciebie mamy pozwolenie z samej góry. Jedno się nie zmienia. Szok i przerażenie towarzyszy każdemu, kto tu przybywa. Zwłaszcza niedowiarkom takim jak ty.

Nawi zaniemówił. Rozglądał się po zmaltretowanych twarzach człekokształtnych postaci – facjaty podobne do zastygłej lawy z miejscem na puste spojrzenie, wydobywające się z dwóch czarnych pereł zamiast oczu. Nie mógł się zdecydować, czy wyglądają tak samo, czy są zupełnie inne. Drobne kawałki tego, z czego były stworzone potwory, odrywały się i ulatywały w górę, zatopione w tajemniczym dymie.

Nagle poczuł miażdżący ucisk na nadgarstku, był pewien, że właśnie kilka kostek chrupnęło. Przenikliwy ból natychmiastowo podniósł poziom adrenaliny i sprawił, że mózg Nawiego spowolnił czas. Wrażenie to miewał kilkukrotnie, zwłaszcza w dzieciństwie, kiedy to dochodziło do bójek na szkolnym boisku. Nigdy tego nie rozumiał, czytał kiedyś na ten temat w jakiejś książce dotyczącej układu nerwowego, ale teraz nie mógł sobie przypomnieć szczegółów.

Postacie zbliżały się, czuł kolejne silne uściski, które gruchotały kości. Wszystko w zwolnionym tempie; wykręcona, a następnie wyrwana ręka została zastąpiona jej zasuszoną, dymiącą protezą. Następnie coś wgryzło się w jego głowę. Nawi stał się biernym obserwatorem.

– To potrwa tylko chwilę – usłyszał, tak, jakby wypowiadający te słowa, coś przeżuwał.

Rozszarpywana skóra i wyrywane nogi odsłaniały po kolei to, czym stawał się Nawi.

 

Epilog

 

Spał długo i miał kłopoty z otworzeniem ślepi. Kiedy się to udało, spostrzegł, że wisi na drzewie wplątany w liany, nad linią paproci. Nie pamiętał kim był, ani co działo się wcześniej. Liczyła się teraźniejszość; wyłapywanie dusz i wskazywanie im drogi, choć sam duszy nie posiadał, a czas liczył się od oczyszczenia. Każda nędza musi stracić swoją skorupę. Stał się bezduszycielem i miał wrażenie, że robi to całą wieczność. Musi tylko dobrze wykonać swą pracę, a uświadamianie dusz, że ich ciała umarły bywa trudne i nie zawszę się udaje.

Kilka nowych skorup snuło się po plaży wydeptując własne ścieżki. 

– Pomogę ci się wysikać – zaśmiało się wiszące obok monstrum, a następnie zeskoczyło z palmy, przygniatając człowieka odzianego w futurystyczny biały skafander z napisem “CERES new home”.

Spojrzał na horyzont.

Poprzewracane do góry dnem drakkary i porozbijane skeidy kołysały się na szkarłatnych falach jak suche liście w czerwonym szwedzkim jeziorze. Obok wraków – dziesiątki ciemnych, ludzkich plam. Z topielców wystawały strzały, przypominające połamane maszty.

– Idziesz, bezduszycielu? – zawołało coś z plaży. – Z wikingami zawsze jest mało roboty, oni wszyscy w coś wierzą.

Koniec

Komentarze

Gdy zobaczyła Nawiego samego

Rym, który brzmi trochę zabawnie.

 

Lena traciła zmysły, głód i brak wody ubarwiał rzeczywistość.

W pierwszej chwili pomyślałem, że ona traciła zmysły, głód i brak wody. Może po “zmysły” dać średnik?

 

W końcu monstrum wyszło na plażę, poruszało się szybko, zgrabnie i bez problemów.

Po “plażę” dałbym średnik, albo myślnik.

 

Przenikliwy ból natychmiastowo podniósł poziom adrenaliny

Dlaczego “natychmiastowo”, a nie “natychmiast”?

 

Stał się bezduszycielem i miał wrażenie, że robi to całą wieczność.

Coś mi tu nie pasuje. Być bezduszycielem to nie “robić coś”… “Stał się bezduszycielem i miał wrażenie, że był nim całą wieczność”?

 

Dlaczego bezduszyciele? Bo te istoty były pozbawione duszy? Na czym to polegało, skoro miały świadomość? Może na tym, że nie były zdolne do wyboru między złem a dobrem? Brakowało mi wyjaśnienia.

 

Wątek z Filipem, Nawim i Leną trochę zbyt szkicowo potraktowany (jak na mój gust). Czemu ona zdradziła Filipa, kiedy go kochała i czemu Nawi poddał sie jej pieszczotom, kiedy Filip był jego przyjacielem? Nie jest to nieprawdopodobne i sam pomysł jest dobry, tylko zabrakło uzasadnienia jej motywu. Czy Lenie brakowało fizycznej bliskości, była zła na Filipa o coś i chciała go ukarać, podobał się jej Nawi i nie potrafiła mu się oprzeć?

 

Podobał mi się fragment między *** a “plaża”, gdzie opisywałeś absurdalne zbrodnie. Ciekawa koncepcja wirusa, który czyni z ludzi bezwzględnych morderców. Ich nazwałbym bezduszycielami, ale nie wiem czy to miałeś na myśli. Jak ten wątek wirusa łączył się z losami trójki bohaterów jest dla mnie niejasne. Chyba, że to część większej całości.

 

Oprócz tych drobiazgów, podobało mi się!

 

 

Hej, vrchamps!

 

Tak jak wspomniałem podczas bety – podobało mi się! Motyw bezduszycieli ma potencjał. Istoty, będące czymś w rodzaju “łączników” świata żywych i zmarłych, którymi stają się ci, popełniający ciężkie grzechy za życia.

Trafiają do swoistego czyśćca, z którego jednak nie ma ucieczki.

I tak samo – motyw wirusa według mnie zasługuje na rozwinięcie. Wydaje się być trochę “losowo” wrzuconym pomysłem, co pozostawia czytelnika z niedosytem (dobrym pomysłem za to ^^).

Nawi staje się w pewnym sensie dręczycielem dusz przez swoje błędy za życia. Starał się je naprawić, zmienić siebie, ale jego dusza już została za mocno skażona.

 

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Hej Kronos , fajnie że udało ci się przeczytać to opko, które i dla mnie po czasie wydaje się niedosolone:) jak będę przy kompie to popoprawiam. A teraz do roboty w kuchni ;)

Barbarian tak jak napisałeś:) wogle wydaje mi się, że to opko jest dla mnie spalonym mostem, przez który przeszedłem. Teraz wchodzę do miasta i czeka mnie coś grubszego. Strach, z jakim muszę się zmierzyć….

Hmmm. Masz tu ciekawe pomysły, ale chyba opko zyskałoby na rozwinięciu. Króciutkie fragmenty dają wrażenie poszarpania, chaosu. Nic nie zdąży wybrzmieć, bo już zjawia się następna scenka. W sumie nie wiem, czym tak nagrzeszył bohater. No, dał się uwieść na imprezie. To wszystko? Tajemnicza choroba wyskakuje na chwilę, wrzucasz garść nowych postaci i lecisz dalej. Jakie znaczenie dla historii miał ten wojskowy z puszką? Podejrzewam, że trójka bohaterów próbowała uciec przed chorobą. Na co zmarła kobieta?

Bezduszyciel wydaje się jakąś wersją psychopompa. Ale dlaczego za karę?

Babska logika rządzi!

Hej Finkla, muszę odpowiedzieć : nie wiem. To chyba opowiadanie, jakiego sam nie lubię.

Na co zmarła kobieta?

Myślę, że chodziło o wycieńczenie.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Hej! Ciekawe opowiadanie: taka fantastyka miejscami zahaczająca o horror. Podoba mi się koncepcja bezduszycieli, a poszarpana fabuła nadaje dynamizmu, więc dla mnie jak najbardziej OK. Napisane sprawnie, tylko kilka uwag:

 

poddał w wątpliwość

W wątpliwość się podaje, a nie poddaje.

 

postanowił zagrać w jej filmie pod tytułem “Zamiana ról”.

Niewłaściwy cudzysłów.

 

– Jestem „bezduszycielem”… ty też nim będziesz. Witaj w nowym domu. – Potwór zacharczał, a Nawiemu wydawało się, że to jakiś upiorny śmiech.

A tutaj to w ogóle bym cudzysłów usunął.

 

Ogólnie mi się podobało i będę wypatrywał Twoich kolejnych tekstów. Pozdrawiam, b. :) 

Dzięki benin za odwiedziny i za miłe słowa:) wpadnij do opowiadania ”Do miasta” powinno ci się spodobać, skoro lubisz postapo:D

Cześć!

 

Po raz kolejny utwierdziłeś mnie w przekonaniu, że masz naprawdę ciekawe pomysły. Taka wizja zaświatów jest dość nietypowa. Wydawało się, że będzie to opowiadanie o wirusie i przetrwaniu, ale poszedłeś w zupełnie innym kierunku. Miałam takie wrażenie, że trochę to opowiadanie można by rozwinąć, bo tylko prześliznąłeś się po wątkach, ale ogólnie na plus.

Nie lubię postapo, ale przeczytałem, bo niedługie. Ciekawy pomysł. Do rozwinięcia albo wykorzystania inaczej. 

Dzięki Alicella i Koala :)

Opowiadanie pisane typowo bez weny i z odrazą siadania do klawiatury. Ale na necie mądrzejsi mówią żeby pisać i pisać, i wyszło coś takiego, na siłę… Ciekawe doświadczenie.

Myślę, że wyszło Ci to na dobre, bo Diagnoza strachu okazała się być naprawdę świetnym opowiadaniem. ^^

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Hej, hej,

 

oprócz kilku grzeszków tekstu wymienionych wyżej dodałbym jeszcze kumulację przemocy, zła i beznadziei. Mamy w fabule piekło na ziemi, a jakby tego było mało, po śmierci, również czeka bohatera wieczna męka. Dla mnie to nieco za dużo. IMHO lepiej byłoby zbudować jakiś kontrtast, np. świat ciepły i bezpieczny, który jednak prowadziłby do potępienia po śmierci – w tym kontekście, być może mogłby to być idealne społeczeństwo, w którym ludzie są prawi i moralni, a w którym nawet taki “drobny grzech” jak zapomnienie w ramionach żony kolegi, mógłby urosnąć do rangi zbrodni.

 

Pozdrawiam serdecznie!

Che mi sento di morir

Siemka Basement Key, no napewno można było zrobić coś więcej przy tym opowiadaniu, ale ja go osobiście nie lubię… To straszne, ale staram się oddzielić go od swojej duszy, zapomnieć… Teraz tylko Planety mi w głowie, ale się zaczopowalem i znowu jest ciężko.

Szkoda, bo pomysł był fajny i mi się podobał :((

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Nowa Fantastyka