- Opowiadanie: kronos.maximus - Starcie tytanów, czyli jednorogi pegaz i magiczna inkantacja runicznych druidów

Starcie tytanów, czyli jednorogi pegaz i magiczna inkantacja runicznych druidów

Epic­ka bitwa mię­dzy le­gen­dar­ny­mi wo­jow­ni­ka­mi, ob­ja­wio­na przez Mor­fe­usza jed­no­ro­gie­mu pe­ga­zo­wi, przez tegoż szy­kow­nie ubar­wio­na i osta­tecz­nie mojej skrom­nej oso­bie w stresz­cze­niu opo­wie­dzia­na, a którą ja, wyżej pod­pi­sa­ny, ni­niej­szym tu li­te­ral­nie przy­ta­czam, za­dość­uczy­niw­szy go­rą­cym proś­bom roz­pro­szo­ne­go tłumu słu­cha­czy (nie wli­cza­jąc rzesz ga­wie­dzi nie­po­kor­nej, co to sta­nę­ła na znak pro­te­stu na kształt owalu w linii pro­stej).

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Starcie tytanów, czyli jednorogi pegaz i magiczna inkantacja runicznych druidów

I sta­nął przed Bra­hi­mem śmia­łek, mąż o imie­niu Slith, syn Su­ri­li­tha z Mi­li­ruth, wnuk Sa­mi­li­tha z Uli­rath, i uniósł miecz i tar­czę, i spoj­rzał w niebo, i przy­mru­żył oczy, al­bo­wiem do­cho­dził go blask sło­necz­ny, i źre­ni­ce zre­du­ko­wa­ły swe śred­ni­ce. Wtedy to wła­śnie lśnie­nie stali da­ma­sceń­skiej, tego amal­ga­ma­tu bi­zmu­tu, ty­ta­nu i oso­cza no­sa­cza, zna­la­zło swę pa­ra­le­lę w gwieź­dzie. A był to do­pie­ro po­czą­tek.

Ni­czym pier­wio­snek na­dziei, miecz błę­ki­tem się za­szklił, nie­śmia­łą zie­le­nią, ko­lo­rem uf­no­ści. Modry był ten od­cień ochry, w pełni kar­ma­zy­no­wy, jakby o bar­wie dzi­kiej sepii w roz­kwi­cie. Szkar­ła­tem od­ci­nał się od nie­win­ne­go la­zu­ru oce­anu nieba, prze­cho­dząc o okta­wę niżej, w tur­ku­so­wy po­blask, ro­dzaj od­bar­wio­nej khaki, co­kol­wiek spra­nej. I lśni­ła takoż jego tar­cza, nie­uchron­nie zło­wiesz­czy i nie­ustę­pli­wy sym­bol nad­przy­ro­dzo­nej po­tę­gi, ja­nu­so­wy ar­te­fakt sta­ro­żyt­nych.

I wpa­try­wał się lud w jego ob­na­żo­ny miecz jak ogłu­pia­ły. Pod­ów­czas Slith wy­eks­po­no­wał go dum­nie i rzekł w te słowa: “Da­li­bóg po­wia­dam wam, nie ogrom mie­cza się liczy, ale bie­głość szer­mie­rza w fech­tun­ku!” Lecz nie­wie­lu po­ję­ło te słowa. Tylko kowal, po­tęż­ny człek o pal­cach gru­bych i dłu­gich, nie wie­dzieć czemu mruk­nął dys­kret­nie.

A choć mina Sli­tha była mar­so­wa, to prze­cie uśmie­chał się w słoń­cu jako żyw! Jed­na­ko­woż czer­stwe jego lico wy­ra­ża­ło coś nie­uchwyt­ne­go, coś jakby nie­by­wa­le nik­czem­ne­go i nie­obli­czal­ne­go za­ra­zem, acz ga­wie­dzi ską­d­inąd zna­ne­go. A jego gry­mas po­dob­ny był do prze­wrot­nej, a chy­trej fa­cja­ty nie­sław­ne­go Ga­lu­mi­la Bru­nat­ne­go, syna Du­ru­ka z An­tio­chii Przed­al­pej­skiej, wnuka tego prze­klę­te­go gó­ra­la Alu­ry­ka z Ge­pi­dów, po ką­dzie­li Awara od Cha­za­rów, po­wi­no­wa­te­go z okrut­nym ludem ba­gien­nym Ale­ma­nów, tych z no­ma­dów nad­dnie­przeń­skich, o ko­li­ga­cji (ptfu!) Lon­go­bardz­kiej.

Wielu utrzy­my­wa­ło, ja­ko­by był to czwar­te­go stop­nia kuzyn Atyl­li. Po mie­czu.

 

***

 

I wieść do­nio­sła się unio­sła. Pneuma Zefira po­ru­szyła podówczas kurz wydm pu­sty­ni Sy­na­ju (niech Ewa­griusz z Pontu bę­dzie mi świad­kiem!), a z roz­le­głych i nie­prze­mie­rzo­nych ludz­ką stopą pła­sko­wy­żów Ro­ha­no­ru roz­legł się la­ment. La­cri­mo­sa! La­cri­mo­sa! Nie daj­cie się zwieść pod­szep­tom sza­ta­na, wsze­la­ko sam Ares dał znak do boju: bóg zadął w róg!

– Aro­mo­ho­la! – krzyk­nął Slith gło­sem wy­pro­wa­dzo­ne­go z rów­no­wa­gi sto­ika. Użył naj­wy­ra­fi­no­wań­sze­go czaru po­wie­trza i tym samym prze­ry­wa­jąc doj­mu­ją­cą ciszę, skro­plił uno­szą­cy się w po­wie­trzu po­smak za­że­no­wa­nia. O dziwo, po­słusz­ne za­klę­ciu po­wie­trze roz­war­stwi­ło się i mi­lio­nem ce­ki­nów ostrych, a szpet­nych uraczyło Bra­hima, co przy­pra­wi­ło go o cier­pie­nie, ja­kie­go jego oj­ciec, Bra­thum Buur, bynajmniej, nigdy nie za­znał, ni bólu nim nie uszczu­plił.

Tu­dzież Bra­him, w na­głym re­flek­sie in­stynk­tow­nej re­spon­sy, ugo­dził go trzon­kiem oręża. Jed­na­ko­woż Slith, prze­wi­du­jąc to od­twór­cze na­tar­cie, uczy­nił nie­znacz­ny, acz zde­cy­do­wa­ny ruch swym cia­łem w bok, prze­miesz­cza­jąc bio­dro nie­sto­sow­nie i zmie­nia­jąc tym samym lo­ka­li­za­cję ca­łe­go kor­pu­su, co w efek­cie spo­wo­do­wa­ło, że tro­chę usko­czył na jego lewą stro­nę, na co tam­ten się zre­flek­to­wał uda­jąc pa­ro­wa­nie ciosu, ale mu się to nie udało. Zręcz­ny za­bieg! Zmie­nił też geo­me­trię kąta na­tar­cia, będąc po­dob­nym ty­gry­so­wi na ry­ko­wi­sku. “Finta w fin­cie?”. Ale Bra­him po­tra­fił się ad­ap­to­wać ze zwin­no­ścią la­ta­ją­cej małpy! Zwio­dło to prze­ciw­ni­ka o kil­ka­na­ście cali do przo­du.

Wkrót­ce zwar­li się w mor­der­czym tańcu, któ­re­go końca do­strzec było nie­po­dob­na. A po krót­kiej chwi­li mi­nę­ło czasu nie­wie­le. Slith był przy­bi­ty do muru i przy­ci­śnię­ty do roz­pu­ku. Sta­nął więc w roz­kro­ku, go­to­wy na wszyst­ko i non­sza­lanc­ko wręcz przy­ło­żył dło­nie wzdłuż talii.

– Do­praw­dy! – rzekł, gło­sem nie zno­szą­cym scep­ty­cy­zmu, z odro­bi­ną ro­ze­dr­ga­nej hi­ste­rii.

W grun­cie rze­czy, rze­czy miały się tak, jak rzekł sto lat póź­niej rze­czo­ny świa­dek tej sceny (rze­ko­mo przy­rzekł mówić tylko do rze­czy), to zna­czy, że Slith rzekł:

– Wsty­du oszczędź swym po­bra­tym­com, a po­ło­wi­cę swę od sro­mo­ty uchroń, a po­tom­ka ustrzeż od… od… po­tom­ka swego ustrzeż od… po­tom­ka swego…

Na co Bra­him ro­ze­śmiał się grom­ko. A ry­chło, a łacno, a w czas się ro­ze­śmiał. I śmiał się długo, ów Bra­him, syn ko­wa­la bez ręki, Bro­ho­ri­ma Buura (al­bo­wiem Bra­him szczy­cił się mno­go­ścią ojców), zwa­ne­go czar­nym kur­kiem, przez wzgląd na swego stry­ja, czar­ne­go kruka, wy­ko­le­jeń­ca bez oka, tego czar­ta z rodła pie­kłem i solą, rutką w mo­gi­le sy­pa­ne­go aby urok od­czy­nić. Aju­ści!

 

***

 

– Do­praw­dy, panie… – rzekł Slith.

A Bra­him nie po­wie­dział nic, tylko rzekł:

– Do­praw­dy, pani!

Na fa­cja­cie Sli­tha od­ma­lo­wywać się z wolna po­czął po­pę­dli­wy tik, a jedna jego stopa ustą­pi­ła, a druga szu­ka­ła za­ko­twi­cze­nia w grun­cie, a i ko­la­no nie­znacz­nie się ugię­ło.

I sza­leń­stwo do­pa­dło Sli­tha, i jął dąć w róg (La­cri­mo­sa! La­cri­mo­sa!), a potem od­rzu­cił oręż i w obłą­kań­czym ge­ście roz­ło­żył ra­mio­na. I w furii swej nie­znoj­nie szka­lo­wać w za­pa­mię­ta­niu wroga swego po­czął, ła­jan­ki rów­nież nie­ma­łej mu nie szczę­dząc. Nie ażeby tam­te­mu wsty­du odjąć, ale oby go tym bar­dziej upo­ko­rzyć i upo­śle­dzić za­cnie, zgoła i bez resz­ty. A kiedy skoń­czył, zbro­ję z mi­th­ri­lu wła­snym uzę­bie­niem roz­darł był na mi­ria­dę frag­men­tów, aby złość swą ga­wie­dzi zgro­ma­dzo­nej w rów­nym owalu, przy­kład­nie uka­zać. Azali to bra­ko­wa­ło mu mę­stwa?

 

***

 

I wtedy stała się rzecz dziw­na. Upo­ko­rzo­ny tak, na nie­do­miar złego i nie­do­bór do­bre­go, w pasji swej, jed­no­ro­gie­go pe­ga­za w su­kurs we­zwał, ma­gicz­ną in­kan­ta­cją ru­nicz­nych dru­idów, i byłby go do­siadł, do­praw­dy, gdyby tylko zdo­łał; ale nie zdo­łał, bo cudak ów roz­po­starł swe skrzy­dła dzi­wacz­nie, jakby nie­przy­tom­nie, jakby chcąc się roz­mno­żyć, ale w tym swoim cza­ro­dziej­skim sal­to-mor­ta­le prze­li­czył się nie­szczę­śnik i roz­pierzchł na mi­lion kie­run­ków, ni­czym pył w kam­fo­rze, albo ali­ga­tor obry­zga­ny przez sym­pa­tycz­ny atra­ment ka­ła­mar­ni­cy.

Slith la­men­to­wał jesz­cze chwi­lę nad roz­wie­szo­nym w prze­strze­ni tru­chłem, lecz osta­tecz­nie ustą­pić przed Bra­hi­mem mu­siał. A potem za­szył się w stu­po­rze na za­wsze.

 

***

 

A wszyst­ko to od­by­ło się przy ci­chej owa­cji za­moż­ne­go gminu, tej we­so­łej ga­wie­dzi, po­nu­ro zgru­po­wa­nej w pro­stym łuku, wzdłuż trak­tu, w po­przek głów­nej ma­gi­stra­li, dwie staj­nie od tycz­ki ko­wa­la, li­czo­ne w płasz­czyź­nie eklip­ty­ki. We­dług Mi­ko­ła­ja z Nyssy, był to tłum zbity na małej po­wierzch­ni, roz­pro­szo­ny do­oko­ła ogrom­ne­go, bru­ko­wa­ne­go drew­nem are­ału, po­mię­dzy tylną stro­ną kra­mów tar­go­wych, a ścia­ną ra­tu­sza, u pod­nó­ża ka­te­dry. Tę wer­sję po­twier­dza w swych annałach nie­ja­ki Ma­ciej Wo­je­wo­da, wy­wo­dzą­cy się z Kra­ko­wa kasz­te­lan Gdań­ski, peł­nią­cy swój urząd w Gnieź­nie, co do­da­je jego źró­dłom wia­ry­god­no­ści.

Jak by nie było, to długo jesz­cze le­gen­da dwóch ty­ta­nów nio­sła się po tym łez pa­do­le, a to z po­dmu­chem bryzy po­dró­żu­jąc lę­kli­wie, a to z pie­śnią pta­ków wę­drow­nych pod rękę pę­dząc, a to w końcu z tym nie­by­wa­łym, a nie­od­gad­nio­nym in­stynk­tem ba­gien­nych no­ma­dów stad­nych ocho­czo wę­dru­jąc. I le­cia­ła nie­do­ści­gnio­na w dal, ot, gdzieś pod ho­ry­zont, a kró­lów­ki ko­ro­nia­ste baśń ową nio­sły w nie­prze­bra­ne prze­stwo­rza, a chmu­ry, oło­wia­ne i na­brzmia­łe, żalu jej przy­czy­ni­ły i cięż­ki­mi kro­pla­mi zie­mię użyź­nia­ły.

A bard łzę uro­nił.

 

***

 

Jed­no­ro­gi pegaz obu­dził się str­wo­żo­ny.

– Cóż za fry­mu­śny sen… – Stwier­dził. Po­przez ogrom­ny liść aka­cji, który słu­żył mu za na­kry­cie, wy­czuł ze zdzi­wie­niem, że jego róg jest w rozkwicie.

 

Koniec

Komentarze

Szanowny Biggusie Dickusie,

 

zaiście istne istotne opowiadanie, którego forma i struktura przepełnione są przepięknymi i cudownymi opisami. Wierszowość tej epiki trafia do serca mego, dążąc arteriami i arteriolami aż do jego przedsionków. Bogactwo literackie, którym ten tekst jest okraszony wzruszyło mną i uroniłem łzę szczęścia.

 

Z wyrazami szacunku

Bakłażański Katerpillar

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Szanowny Barbarzyńco z rodu Katafraktów, synu niesławnego Conanusa Barbarianusa, w imieniu bardów płaskowyżu Rohanoru i trubadurów doliny Loary, ślę peany dziękczynne za twe serce, które krzepi me słowa… czy jakoś tak… ;-P

Extra że twoja osoba opowiedziała epicką historie litelarnie. Zacna i pouczająca opowieść z twisterem na koniec.

Mowę mi odjęło i słów dobrać nie mogę, dlatego powiem, że mogę jedynie zazdrościć lub co gorsza marzyć o takiej kwietności wypowiedzi, którą wypowiedziałeś.

Poetyckość tej prozy sprawi, że sagę tom będom rozmaite bardy opiwiać w karczmach i operach długo w krótkich chwilach, gdy niezbędne będzie pokrzepnięcie serc.

Niewymowność mnie dopadła, gdy me gały ujżały oblicze liter poukładanych tak, że aż mi dech zaparło. Chylę czołem o podłogę przed mistrzem absolutu piura!

 

Chciałem tutaj znów dać upust swojemu wewnętrznemu wioskowemu głupkowi, jednakoż tak zacnie i cnie twa historia została opowiedziana, że ów głupek, co wewnątrz głowy mojej siedzi – ten, co to każe mi dyrdymały jakie wygłaszać, albo, na skraj przepaści głupoty swej zawiedziony, gestami nieprzystojnymi cały świat boży obrażać – zrejterować musiał, tyły podając. Piękne to, kwieciste jak łąki Elizjum, wartkie jak wody Flegetonu, a pamięci lektury nawet łzy Lethe wymazać nie będą zdolne.

Masz dobry styl, idealny do pisania epickiej beletrystyki, opisy masz cudnie przegadane, genealogię wplecioną w tekst barwniejszą niż ta z sagi o ludziach lodu, no po prostu majstersztyk. Co więcej, w przezabawny sposób ogrywasz motyw konfrontacji w jednym zdaniu wzniosłego bełkotu z kolokwialnym, lub też brutalnie niepasującym konwencji, infantylnym łupnięciem w łeb, które nosi znamiona inteligentnego absurdu, jak z Monty Pythona. W niektórych momentach miałem ochotę rzucić sobie granatem z Antioch, pogadać ze Strażnikiem Mostu na temat jaskółek, przygwoździć kogoś jak Dinsdale, albo podpatrzeć kolesia imieniem Kieerkegard, który siedzi spokojnie w kącie i odgryza głowy hartom.

Dzięki za kawał dobrego tekstu, który nie wygra, bo jego grafomańskość jest celowa – a jakże, bo przecież to taki konkurs – jednak jest to zbyt widoczne, bo zbyt dobrze napisane.

Nie kliknę tylko z powodu konkursowego tagu. Gdybyś go nie miał, a dodał zamiast niego tag absurd, to nie zawahałbym się ani chwili, aby zadość uczynić temu zacnemu dziełu i w róg dmiąc (Lacrimosa! Lacrimosa!) kursor myszy swej kierować na złotym ornamentem okraszony napis “zagłosuj”.

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Hej Ando, Opowiedziałem co do joty bez opuszczenia ani jednej bynajmniej literki… Dzięki za extra komentarz! ;)

 

Witaj Koala75, Pięknie dopowiedziane, podszepnę lokalnemu trubadurowi, jakoby dopisał cokolwiek do filharmonii swych natchnień… a to dla pokrzepienia serc płochliwych, a to do spłoszenia serc niegodziwych, a to w końcu dla zaskarbienia sobie serca żony karczmarza, tej to, co jej pierś faluje… Dziękuję za zerknięcie na tekst!

 

Cześć ZigiN, toż to sam czarodziejski pegaz opowiedział, a moja uniżna, a spolegliwa przecie osoba jeno na chromy język śpiew stwora fantastycznego nieudolnie przełożyła. :> Fajnie, że wpadłeś i zostawiłeś komentarz!

 

Hej Outta Sewer, Dzięki za komentarz! Szczerze mówiąc, sam czułem, że tekst przy każdej następnej “iteracji” staje się coraz bardziej gramatycznie uładzony i – co słusznie zauważasz – celowość grafomańskości staje się zbyt widoczna. Wahałem się czy nie wywalić tagu konkursowego i nie przeklasyfikować tekstu właśnie na jakiś absurd, parodię, czy coś w tym rodzaju, ale zostawiłem jak jest… Pomyślałem, że grafomańskość może być też rozumiana jako nadmiar środków wyrazu nieadekwatny do treści, zburzenie zasady decorum, itp.

Tak czy inaczej, myślę, że to fajne ćwiczenie warsztatowe, gdzie można bezkarnie puścić wodze fantazji.

Cieszę się, że tekst Ci się spodobał i miło, że poświęciłeś czas na dłuższą opinię!

Wspaniały wytrysk twórczej pasji, stylu niczym łąka na wiosnę kwieciem zrugana po brzegi, jestem pod ogromnym wrażeniem Twego kunsztu, kronosie. Należą Ci się owacje, i to na stojąco. Brawo. Brawo. Brawo.

Dzięki Łosiot za miłe słowa i zerknięcie na tekst! Widać styl kwiecisty to moje Przeznaczenie… ;)

Cześć, Komosie.Maxie!

hehehe ale to jest portal fantastyczny a TY tu dałeś tekst historyczny…………… heheheh……. ale ładnie napisane i podziwiam za risercz bo widać że z wielu różnych ksiąg cytujesz i wiele różnych postaci tu pokazałeś oraz ich historie………….. hehehe….. ja bym tak nie potrafił…………… hehehe……….. a ja też piszę………… jestem pisażem jak TY……………. hehehhe…………… wpadnij do mnie jak już coś napiszę……………………………….

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Hej Krokusie!

Dziękuję za odwiedziny i komentarz! Trochę fantastyki było: magiczne zaklęcia, koń ze skrzydłami, czarodziejski miecz… no… starałem się jak mogłem… :)

Wpadnę chętnie do kolegi po piuże!

Ale to było ciężkie! Czytałem na siedem razy robiąc przerwy na TikToka, a i tak musiałem na koniec wrzucić w syntezator. Jednakże gdybym miał teraz napisać co przeczytałem to bym nie był w stanie powiedzieć. Czuję się jakbym przebył siedem gór i przepłynął siedem rzek, by na końcu mapy walnąć łbem o nie widzialną barierę.

Ale doceniając Twoją poprawę pod moim tekstem wspomnę jeszcze, żem pełen podziwu dla Twych twórczych pasji i ich wykwitu.

Dzięki Palaio za zerknięcie! Przerwy na TikToka i na seriale paradokumentalne to podstawowa zasada BHP pisaża i nieskończone źródło inspiracji.

Tekst tak wzniosły i podniosły, że trudno na krześle wysiedzieć, czytając. Jestem pod wrażeniem tego historii okraszonej niezliczoną ilością barwnych porównań. Wybrać najzacniejsze to niemal katusze, trzeba by mi pół tekstu w komentarzu zamieścić. Urzeknięta jestem stylowością tego dzieła po samą kokardę. 

Fajnie, że wpadłaś i zerknęłaś na tekst, Alicello! Cieszę się, że Ci przypadł do gustu. ;)

Pisałem z samego rana pod dwóch mocnych kawach, więc mogło mnie trochę po(d)nieść…

 

Masz styl piękny i kwiecisty że czułam się jakbym Homera Herberta, albo innego Homara czytała. Zaiste zacne to było doświadczenie.

Koronkosie, zasromałam się nieco, że na koniec snem jednorożca mnie poczęstowałeś z nienacka, bo przedtem mogłabym się sama urżnąć, że historycznie prawdziwą, z koronkową precyzją opowieść snujesz, takim mnie podziwem ona napełniła. A mnogość szczególnych drobiazgów i odprysków zdarzeń z taką umiejętnością powplatałeś w zdania, że pewność miałam kontaktu z dziełem naocznym i prawdziwością ociekającym, zwłaszcza że i bard łzę poronił.

 A tu, panie, nagle i do niewiary – sen się okazał jednorożcu wyśniony! No cóż, koniec to koniec, ale chociaż całe wcześniej było fajne i za chwyt budzące, zachwycającymi cięgami opisów!

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ośmiornica, Musisz wiedzieć, że Homer Herbert von Homar to mój ulubiony klasyk, a skoro go znasz, to wiesz, że to bardzo elitarny i nie znany szerszej publiczności twórca (w necie go nie ma, bo ten przewrotny figlarz się z niego sam wykastrował, ale jego dzieła można czasem znaleźć w lepszych bibliotekach i antykwariatach).

 

Regulatorzy, Sukces nie przyszedł sam, starałem się jak mogłem o zaskakującą najbardziej ze wszystkich końcówkę; piłem litrami wodę i marszczyłem intensywnie czoło, przetasowywałem myśli na miliony sposobów, poruszałem w tym celu głową to w lewą, to w prawą stronę, burzyłem schematy, w pocie czoła torturowałem swoje myśli na kole. Aż wyśniłem ją – ideę inną niż wszystkie! Sen, sen, to musi być sen!

Koronkosie, skoro tak srogie terminy towarzyszami Ci były we chwili twórczej dzieła, to przyjmuję wszystko do wiadomoci ze snem na końcu pospołu. Niech jednorogiemu pegazu sen zdrowym będzie!

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jeju, jaka e picka opowieść! Normalnie czat. I widze, że bardo dużo trudnych sów znasz i bez problemu je wyplatasz w tekst. Chyba nawet moja babka od polaka by tak nie umiła. Szacun, gościu.

A kocówki się wogle nie spodzie wałem.

Babska logika rządzi!

Witaj Finklo, miło, że zajrzałaś! Co do końcówki, to wiadomo, koniec  wieńczy dzieło. :)

Nie wiem. Nie wiem, co właśnie przeczytałam. Fałdy mózgowe mi się zapętliły, co do jednej. Wiem tylko, że było wspaniale, godnie i z patosem.

 

Bardzo podobały mi się niektóre fragmenty, natchnęły mnie wyjątkową melancholią (modrą, może nawet karmazynową):

 

źrenice zredukowały swe średnice

 

A jego grymas podobny był do przewrotnej, a chytrej facjaty niesławnego Galumila Brunatnego, syna Duruka z Antiochii Przedalpejskiej, wnuka tego przeklętego górala Aluryka z Gepidów, po kądzieli Awara od Chazarów, powinowatego z okrutnym ludem bagiennym Alemanów, tych z nomadów naddnieprzeńskich, o koligacji (ptfu!) Longobardzkiej.

Wielu utrzymywało, jakoby był to czwartego stopnia kuzyn Atylli. Po mieczu.

 

I wieść doniosła się uniosła.

 

Ajuści!

 

Cóż za frymuśny sen…

 

Poetycki dyskurs pierwsza klasa, nieprzemierzone odkryłeś tutaj poetyckości obszary i własną stopą przemierzyłeś je, a my wraz z Tobą.

 

A teraz idę się napić.

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Haha, przepraszam, za stan jaki w tobie wywołał ten tekst. To trochę taki „kontrolowany strumień świadomości”, puściłem wodze fantazji i jakoś samoistnie poszło w stronę groteski i absurdu… ;) 

Ależ to było dobre, malownicze opisy jakby namalowane słowami przed moimi oczami i trudnie słowa, które poszerzyły mój słowiczek, a to wszystko okruszone widowiskową walką.

Witaj Zygfrydzie w moich skromnych progach! A właśnie, na walce mi zależało, żeby była epicka dlatego ruszałem pędzlem słów zamaszyście jak Wits Twórz tworzący epopeję o powstaniu styczniowym w kościele Mariańskim Marsjańskim.

Hejka!

 

Na moje oko oczytane w grafomanii, tutaj za mało jest pierwiastka grafomańskości. Piszesz przesadnie, jasne, ale dobierasz słowa często zbyt trudne dla grafomańskiego grafomana. :P

Rozumiem zamysł, ale no – nie ta liga. Podobnie jak przy Drakainie. Tutaj, w konkursie, to wiesz, ziomek, musi być grafomania pełną gębą.

 

Jedynie co – za bardzo nie wiem, co tam się dzieje, bo dużo mondrych słuw wplatasz czy zaplatasz w tekst, tak że można się zagubić albo zgóbić.

 

uczynił nieznaczny, acz zdecydowany ruch swym ciałem w bok, przemieszczając biodro niestosownie i zmieniając tym samym lokalizację całego korpusu, co w efekcie spowodowało, że trochę uskoczył na jego lewą stronę, na co tamten się zreflektował udając parowanie ciosu, ale mu się to nie udało

O, a tutaj już widzę wczułeś się w grafomańskość! O to Grafomaniacy walczyli! Brawo! Pienknie!

 

A po krótkiej chwili minęło czasu niewiele.

Można? Można! Czuję piękną grafomanię, aż raduje się serce <3

 

I wtedy stała się rzecz dziwna.

To też się ładnie wpasowuje. Ogólnie zaczynam łapać zamysł, ale uważam, że jest zbyt słabo nakreślony, zbyt mało go widać, jak takie kreski na obrazie w tle, które z daleka gdzieś tam można zgonić na słaby wzrok.

 

I dalej już też sporo porównań, które – jasne, są ciężkie, toporne i czasami można się uśmiechnąć przy ich niezgrabności, ale wiesz, niejeden grafoman marzyłby o takim tekście XD. To po prostu dobra parodia. :D

 

Pozdrowionka,

Bananke

Witaj!

 

Nie spodziewałem się zobaczyć tu kogokolwiek po tak długim czasie od napisania, więc tym bardziej miło! laugh

 

Dziękuję za odwiedziny i komentarz. Zdaje się, że masz rację, nie do końca ten tekst trafił w zamysł konkursu grafomańskiego. Chyba przestrzeliłem, ale obiecuję, że następnym razem postaram się bardziej wpisać w konwencję.

Chyba potraktowałem zadanie na zasadzie: “pisz co ślina na język przyniesie” i wyszło – jak słusznie zauważasz – coś na kształt parodii. Zdanie, które przytoczyłaś, tzn. “uczynił nieznaczny, acz zdecydowany ruch swym ciałem w bok…” miało w zamyśle odzwierciedlać niestylistyczne, a co za tym idzie, niejasne opisy scen walki, gdzie przeciwnicy się tak mocno zwarli (w zapasach), że nie wiadomo kto uderza, a kto uskakuje i ogólnie kto jest kto i co jest co… wink Wiesz, jak na kreskówkach, gdzie pojawia się taka chmura kurzu, z której wystaje tylko tu i ówdzie ręka albo noga…

 

I dalej już też sporo porównań, które – jasne, są ciężkie, toporne i czasami można się uśmiechnąć przy ich niezgrabności

Cieszę się, że udało Ci się uśmiechnąć czasem. Znaczy tekst jakoś tam swoją funkcję spełnił. smiley

 

Pozdrawiam i życzę miłego dnia!

Nowa Fantastyka