- Opowiadanie: Simeone - Arka

Arka

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Arka

 Mary przy­szła z pół­no­cy.

 Jako je­dy­nej spo­śród ty­się­cy miesz­kań­ców Arki udało jej się wy­do­stać na ze­wnątrz, po­mi­mo sza­le­ją­ce­go w schro­ni­sku wi­ru­sa, za­bi­ja­ją­ce­go w za­le­d­wie kilka go­dzin po za­ka­że­niu ko­lej­ne ofia­ry.

 Od kilku lat Mary tu­ła­ła się po świe­cie wraz ze swoim dwu­na­sto­let­nim już synem. Jed­nak ni­g­dzie nie po­tra­fi­ła zo­stać na dłu­żej. Coś od­cią­ga­ło ją od osie­dle­nia się w jed­nej z setek in­nych Arek, bę­dą­cych ostat­nią osto­ją ludz­ko­ści.

 Tym razem chcia­ła to jed­nak zmie­nić. Pra­gnę­ła za­pew­nić sy­no­wi sta­bil­ność, za­miast cią­głe­go zmie­nia­nia miej­sca za­miesz­ka­nia.

 W tym celu od­wie­dzi­ła Arkę, na którą udało jej się na­tra­fić, z proś­bą o przy­ję­cie jej do grona chro­nią­cych się tam ludzi.

– Nie­ste­ty nie mamy wię­cej miejsc – od­po­wie­dział męż­czy­zna, który przed­sta­wił jej się jako Tho­mas. – Nasz schron i tak już jest prze­peł­nio­ny. Bra­ku­je nam nie tyle łóżek, co miej­sca! Lu­dzie śpią już nie tylko w sy­pial­niach, ale rów­nież na ko­ry­ta­rzach czy po­ko­jach użyt­ko­wych. Ostat­nio mu­sie­li­śmy mocno ogra­ni­czyć racje żyw­no­ścio­we w oba­wie przed wy­czer­pa­niem się za­pa­sów… Nie, nie ma ta­kiej opcji! Nie przyj­mie­my ko­lej­nej osoby…

– A co gdy­bym za­pła­ci­ła?

– W jaki spo­sób? Je­dy­ne, co by nam się przy­da­ło to je­dze­nie, ale nie wie­rzę, że masz przy sobie tyle za­pa­sów, ile po­trze­bu­je­my.

– Mam do za­ofe­ro­wa­nia coś in­ne­go. Je­stem na­jem­nicz­ką. Może macie ja­kie­goś mu­tan­ta w oko­li­cy, któ­re­go chcie­li­by­ście się po­zbyć? Albo nie­bez­piecz­ne zwie­rzę­ta, któ­rych skóry pra­gnie­cie po­zy­skać?

– Wła­ści­wie to… – Tho­mas nie do­koń­czył zda­nia i przy­krył swoją wy­lew­ność lek­kim uśmie­chem. –  Muszę po­roz­ma­wiać w tej spra­wie z za­rząd­cą.

– Po­cze­kam.

 James spoj­rzał na Mary i, cho­ciaż ko­bie­ta nie mogła do­strzec jego twa­rzy spod za­sła­nia­ją­cej wszyst­ko poza ocza­mi maski prze­ciw­ga­zo­wej, wie­dzia­ła, że chło­piec czuje ulgę. Ich cią­gła po­dróż, prze­ry­wa­na kil­ku­dnio­wy­mi wi­zy­ta­mi w ko­lej­nych Ar­kach, mu­sia­ła być dla niego mę­czą­cą.

 Po chwi­li właz otwo­rzył się, a w wej­ściu do schro­nu sta­nął otyły męż­czy­zna ubra­ny w kom­bi­ne­zon i maskę prze­ciw­ga­zo­wą. Mary za­uwa­ży­ła, że do pasa przy­pię­tą miał po­chwę, naj­praw­do­po­dob­niej z nożem oraz ka­bu­rę na broń. Nie spo­dzie­wa­ła się, że za­ata­ku­je. Wie­dzia­ła, że lu­dzie jego po­kro­ju mu­sie­li nosić broń, aby móc obro­nić się w razie ataku.

– Mam dobrą wia­do­mość – po­wie­dział za­rząd­ca Arki. – Będę mógł panią przy­jąć do tego przy­czół­ku w za­mian za małą przy­słu­gę. Mamy pro­blem z pew­nym szkod­ni­kiem w lesie…

– Mu­tan­tem? Zwie­rzę­cym czy ludz­kim? Muszę pana po­in­for­mo­wać z góry, że nie za­bi­jam ludz­kich mu­tan­tów – oznaj­mi­ła Mary. – Ani żad­nych ludzi.

– Spo­koj­nie, spo­koj­nie… – po­wie­dział przy­wód­ca po­wstrzy­mu­jąc śmiech spo­wo­do­wa­ny za­pa­łem na­jem­nicz­ki. – Nie wiem, jak to stwo­rze­nie wy­glą­da. Moi lu­dzie ucie­kli od niego gdzie pieprz ro­śnie, za­miast zwra­cać uwagę na wy­gląd… Poza tym, od kiedy na­jem­ni­cy mają za­sa­dy? Nie po­win­naś zabić kogo tylko ze­chcę? Oczy­wi­ście za od­po­wied­nie pie­nią­dze. W każ­dym razie – po­wie­dział za­rząd­ca prze­cho­dząc do te­ma­tu. – Chcę, żebyś się go po­zby­ła. Mon­strum miesz­ka w lesie, na wschód stąd, po dru­giej stro­ny tam­tej au­to­stra­dy. – Męż­czy­zna wska­zał pal­cem kry­ją­cą się w wśród zie­le­ni kupkę as­fal­tu. – Jed­nak po­le­cam się pani za­sta­no­wić nad tą wy­pra­wą… Ostat­nio po­sła­łem tam moich sied­miu naj­lep­szych żoł­nie­rzy. Dwóm udało się po­wró­cić, resz­ta zmar­ła na miej­scu. Jeden z żoł­nie­rzy nie chce się od­zy­wać, po tym co zo­ba­czył. Nie wiem, co tam się wy­da­rzy­ło, ale z pew­no­ścią nic…

– Przy­pro­wadź mi tego bar­dziej roz­mow­ne­go żoł­nie­rza – wtrą­ci­ła Mary. – Może ze­chce ze mną po­ga­dać? Przy­da­dzą mi się wszel­kie in­for­ma­cje na temat tego… po­two­ra.

– Mogę po­pro­sić mo­je­go czło­wie­ka, aby przy­szedł – po­wie­dział za­rząd­ca Arki. – Ale nie będę go prze­cież zmu­szał.

 Właz po­now­nie za­mknął się. Mary do­pie­ro teraz zwró­ci­ła uwagę na to, jak sło­necz­nie jest w tej oko­li­cy. Była prze­ko­na­na, że nie za­szko­dzi to jej skó­rze, chro­nio­nej przez spe­cjal­nie za­pro­jek­to­wa­ny pod wy­trzy­ma­nie eks­tre­mal­nych wa­run­ków po­go­do­wych kom­bi­ne­zon, jed­nak taka po­go­da i tak sta­no­wi­ła dla niej pro­blem. Słoń­ce ośle­pia­ło i osła­bia­ło. Dla­te­go cie­szy­ło ją, że walka od­bę­dzie się w lesie, w któ­rym nie gro­zi­ło jej nic po­dob­ne­go.

– James? – po­wie­dzia­ła.

– Tak?

– Bę­dziesz mu­siał zo­stać w schro­nie.

– Z ob­cy­mi ludź­mi?

– Bę­dzie tam z pew­no­ścią bez­piecz­nej niż w oto­cze­niu ta­kiej be­stii.

– A co jeśli…

 James nie do­koń­czył zda­nia, jed­nak Mary nie po­trze­bo­wa­ła, aby to zro­bił. Zro­zu­mia­ła, co ma na myśli.

– Nie zginę – po­wie­dzia­ła. – Wal­czy­łam już nie z ta­ki­mi po­two­ra­mi. Za­wsze mnie stra­szy­li, że sobie z nimi nie po­ra­dzę. Ale jed­nak mi się udało.

 Właz otwo­rzył się, jed­nak w wej­ściu do Arki nie po­ja­wił się nikt nowy.

– Pa­trick, to zna­czy ten żoł­nierz, nie chciał roz­ma­wiać.

– Nie ma pro­ble­mu – po­wie­dzia­ła Mary. – Mia­ła­bym tylko jedną proś­bę… Mo­gli­by­ście za­opie­ko­wać się moim synem, Ja­me­sem, do­pó­ki nie wrócę? Po pro­stu wpu­ście go do Arki, myślę, że sobie jakoś po­ra­dzi.

– Jasne – po­wie­dział za­rząd­ca Arki. – Niech nie liczy jed­nak na żadne je­dze­nie. Je­ste­śmy w skraj­nej sy­tu­acji…

– Mamy swoje je­dze­nie i picie. Po­ru­sza­nie się na takie od­le­gło­ści bez od­po­wied­nich za­pa­sów by­ło­by ra­czej nie­bez­piecz­ne.

– W taki razie, wejdź do środ­ka, James…

 Chło­piec nie­chęt­nie ru­szył w kie­run­ku schro­nu.

 Mary po­sła­ła mu uśmiech, który za­sło­nił filtr w masce prze­ciw­ga­zo­wej.

– Wrócę za kilka go­dzin – po­wie­dzia­ła na po­że­gna­nie.

 

***

 

 Mary twier­dzi­ła, że każdy las ma swój wła­sny cha­rak­ter. Nie­któ­re wy­róż­nia­ły się ży­ją­cy­mi w nich zwie­rzę­ta­mi, inne wy­glą­dem, a jesz­cze inne at­mos­fe­rą. Od­wie­dzo­ny przez Mary li­ścia­sto-igla­sty las wy­da­wał się łą­czyć wszyst­kie trzy wy­róż­ni­ki. Skry­te w cie­niu ogrom­nych, za­sła­nia­ją­cych słoń­ce drzew ro­śli­ny, wy­róż­nia­ły się róż­ny­mi nie­spo­ty­ka­ny­mi dotąd przez ko­bie­tę ko­lo­ra­mi. Zmu­to­wa­ne grzy­by, krze­wy, kwia­ty, a nawet zwy­kła trawa cie­szy­ły oko cie­ka­wym wy­glą­dem, a pnące się ku niebu drze­wa prze­ra­ża­ły swoim ogro­mem.

 Jed­nak Mary nie miała czasu na do­ce­nie­nie uro­ków na­tu­ry tego miej­sca, bo mu­sia­ła uwa­żać na niego.

 Po­two­ra.

 Sama nie wie­dzia­ła, czego się spo­dzie­wać i dla­te­go uważ­nie spo­glą­da­ła na każdą chwie­ją­cą się ga­łąz­kę. Jed­no­cze­śnie uwa­ża­ła z po­cią­ga­niem za spust jej sta­rej, od­dzie­dzi­czo­nej po ojcu strzel­by, aby nie wy­stra­szyć ofia­ry.

 Jak mogła wy­glą­dać taka be­stia? – za­sta­na­wia­ła się Mary prze­do­sta­jąc się przez się­ga­ją­cą jej do ra­mion trawę. Czy była to mu­ta­cja ja­kie­goś zwie­rzę­cia? Może wilka? Albo niedź­wie­dzia? Mary nigdy nie wal­czy­ła ze zmu­to­wa­nym niedź­wie­dziem, ale z opo­wie­ści in­nych na­jem­ni­ków wy­ni­ka­ło, że mu­sia­ło to być ogrom­ne wy­zwa­nie.

 Ko­bie­ta wy­szła na po­ro­śnię­tą licz­ny­mi ró­żo­wy­mi krze­wa­mi po­la­nę i coś rzu­ci­ło jej się w oczy.

 Ślady.

 Na po­kry­tej ob­fi­tą ilo­ścią trawy grun­cie znaj­do­wa­ła się pusta, od­sła­nia­ją­ca zie­mię prze­strzeń.

 Mary uklę­kła na jedno ko­la­no w po­zy­cji, z któ­rej mo­gła­by się łatwo pod­nieść, aby jak naj­szyb­ciej uciec przed za­gro­że­niem.

 Na ziemi znaj­do­wa­ły się ślady krwi i… ludz­ki kciuk. Skóra nie była zbyt zmarsz­czo­na, a pa­zno­kieć miał nor­mal­ny roz­miar, co do­pro­wa­dzi­ło ją do myśli, że mu­siał to być palec zwy­kłe­go czło­wie­ka, a nie mu­tan­ta.

 Od­kry­ła więc pierw­szy ślad jed­nej z ofiar po­two­ra.

 Na dru­gim krań­cu po­la­ny udało jej się zna­leźć po­rzu­co­ny ple­cak. Przej­rza­ła go i za­uwa­ży­ła w nim kom­pas ze scho­wa­ny­mi w środ­ku fo­to­gra­fia­mi oraz do­wo­dem oso­bi­stym, naj­pew­niej wy­ra­bia­nym miesz­kań­com po­bli­skiej Arki. Na do­ku­men­cie o wy­glą­dzie przy­po­mi­na­ją­cej kart­kę do ro­bie­nia no­ta­tek, znaj­do­wa­ło się imię oraz numer Arki przy­pie­czę­to­wa­ny przez za­rząd­cę schro­nu.

 Mary od­czy­ta­ła z do­wo­du, że na­le­żał on do Lu­ca­sa Gunna, który był żoł­nie­rzem Od­dzia­łu Spe­cjal­ne­go „Kobra”. Ko­bie­ta scho­wa­ła wszyst­ko do ple­ca­ka.

 Obe­szła teren do­oko­ła po­la­ny, jed­nak nie udało jej się zna­leźć po­two­ra ani ko­lej­nych po­szlak.

 Las, w któ­rym znaj­do­wa­ła się, był na tyle duży, że zna­le­zie­nie jed­ne­go tylko mu­tan­ta gra­ni­czy­ło z cudem. Mary za­czę­ła rów­nież prze­kli­nać ko­ro­ny drzew, które wcze­śniej chwa­li­ła za za­sła­nia­nie ośle­pia­ją­ce­go słoń­ca. Ogrom­ne drze­wa od­ci­na­ły do­stęp do świa­tła, przez co na­jem­nicz­ka z tru­dem wy­pa­try­wa­ła po­two­ra, który mógł skry­wać się gdzieś w cie­niu.

 Ru­szy­ła dalej. Ko­lej­ne zmu­to­wa­ne ro­śli­ny prze­sta­ły ją za­chwy­cać, a za­czę­ły prze­ra­żać tym, że mogą za­sła­niać ofia­rę po­lo­wa­nia. Mary nie zwra­ca­ła uwagi na to, że gi­gan­tycz­ne grzy­by i krze­wy chro­ni­ły rów­nież ją, przy wy­peł­nia­niu zle­ce­nia nigdy nie po­strze­ga­ła sie­bie w roli zwie­rzy­ny, która musi się kryć. To ona była łow­czy­nią.

 Na­jem­nicz­ka po­czu­ła dreszcz, jakby ktoś wpa­try­wał się pro­sto w nią. Zwy­kle nie pod­da­wa­ła się prze­czu­ciom, ale tym razem wizja była nie­wia­ry­god­nie jasna. Wy­cią­gnę­ła strzel­bę i obej­rza­ła się. Nic nie za­uwa­ży­ła.

 Jed­nak po chwi­li zza nie­bie­skie­go krze­wu wy­ło­nił się człe­ko­kształt­ny mu­tant. Mary za­re­ago­wa­ła na­tych­miast i po­cią­gnę­ła za spust jej uko­cha­nej strzel­by. Od­le­głość dzie­lą­ca ją od mon­strum była na tyle duża, że po­strzał nie zro­bił na po­two­rze du­że­go wra­że­nia. Kuś­ty­ka­jąc, mu­tant od­da­lił się w głąb lasu.

 Mary ru­szy­ła w jego stro­nę.

 Nie bie­gła. Wie­dzia­ła, że po­twór mógł­by wtedy zmu­sić się, po­mi­mo bólu, do jesz­cze szyb­szej uciecz­ki. Była pewna, że kwe­stią czasu jest mo­ment, w któ­rym mu­tant pad­nie na zie­mię, aby od­po­cząć, my­śląc, że za­że­gnał już nie­bez­pie­czeń­stwo.

 Oj, jak się wtedy po­my­li – po­my­śla­ła Mary.

 W pew­nym mo­men­cie na­jem­nicz­ka do­szła do ko­lej­nej po­la­ny.

 Gdy tylko zbli­ży­ła się do otwar­tej prze­strze­ni, za­uwa­ży­ła po­two­ra. Scho­wa­ła się za ka­mień, aby nie wy­stra­szyć ofia­ry po­lo­wa­nia.

 Wyj­rza­ła, aby spoj­rzeć na mon­strum. Było ono człe­ko­kształt­ne, jed­nak z in­ny­mi pro­por­cja­mi niż u czło­wie­ka. Głowa wy­da­wa­ła jej się po­dob­na do ludz­kiej, cho­ciaż Mary nie mogła do końca oce­nić jej wy­glą­du, do­pó­ki mu­tant był od­wró­co­ny. Ręce za to nie przy­po­mi­na­ły ludz­kich koń­czyn, róż­ni­ły się nie tylko tym roz­mia­ra­mi, ale rów­nież dłoń­mi, które za­koń­czo­ne były spo­ry­mi szpo­na­mi. Po­dob­nie było z no­ga­mi, które przy­po­mi­na­ły bar­dziej wil­cze łapy niż ludz­kie od­nó­ża.

 Czyż­bym miała do czy­nie­nia z ludz­kim mu­tan­tem? – za­sta­no­wi­ła się Mary.

 Nigdy jesz­cze nie za­bi­ła czło­wie­ka, nawet zmu­to­wa­ne­go i nie za­mie­rza­ła tego zmie­nić. A jed­nak go po­strze­li­ła. Czy byłam zbyt po­chop­na w swo­jej oce­nie? – za­sta­no­wi­ła się. Miała jed­nak in­for­ma­cje, że ta isto­ta od­po­wie­dzial­na była za za­bi­cie pię­ciu ludzi. Wy­da­wa­ło jej się, że to mógł być wy­star­cza­ją­cy powód, aby po­cią­gnąć za spust.

 I czy w ogóle po­win­nam bawić się teraz w fi­lo­zo­fo­wa­nie? – po­my­śla­ła. Szu­ka­ła schro­nie­nia dla sie­bie i syna, a to mogła za­pew­nić jej tylko za­bi­cie tego stwo­rze­nia.

 Nagle, Mary usły­sza­ła tupot stóp zbli­ża­ją­ce­go się mu­tan­ta. Nie mogła po­zwo­lić sobie na sła­bość. Wsta­ła ce­lu­jąc pro­sto w mon­strum.

– Nie ru­szaj się! – po­wie­dzia­ła li­cząc, że zro­zu­mie. Ludz­kie mu­tan­ty zwy­kle po­sia­da­ły umy­sły zbli­żo­ne do ludzi. Przy­naj­mniej na po­cząt­ku.

 Mu­tant sta­nął w miej­scu. Mary nie po­cią­gnę­ła za spust ani nie zro­bi­ła żad­ne­go kroku. W lesie na­sta­ła pełna na­pię­cia cisza.

– Kim je­steś? – za­py­ta­ła. – Kim je­steś?! – po­wtó­rzy­ła pod­no­sząc głos.

 Mu­tant nie od­po­wie­dział.

– Umiesz w ogóle mówić? – spy­ta­ła nie wy­ko­nu­jąc żad­ne­go ruchu.

– Umiem – od­po­wie­dział czło­wiek, po gło­sie wnio­sko­wa­ła, że męż­czy­zna.

– Co tutaj ro­bisz?

– Żyję – od­po­wie­dział. Miał za­ska­ku­ją­co ludzi głos. Mówił spo­koj­nie, cie­pło, bez ty­po­wej dla osób po­trak­to­wa­nych dużym pro­mie­nio­wa­niem chry­py.

– Po­dob­no za­bi­to tu pięć osób. Ty to zro­bi­łeś?

– Za­bi­łem trzech ludzi. Nie pię­ciu. Trzech.

 Czy za­rząd­ca Arki mnie okła­mał? – po­my­śla­ła Mary. Dla­cze­go miał­by prze­ce­niać winę tego stwo­rze­nia? A może po pro­stu resz­ta od­dzia­łu za­gi­nę­ła, przez co uzna­no jego człon­ków za mar­twych?

– Dla­cze­go to zro­bi­łeś? – spy­ta­ła.

– Bo mnie za­ata­ko­wa­li.

 To zmie­nia­ło wszyst­ko. Czyli ten mu­tant się po pro­stu bro­nił? Jeśli tak, nie miała prawa go za­bi­jać, choć­by za nie wia­do­mo jak wiel­ką na­gro­dę. Ale skąd mogę mieć pew­ność, że mówi praw­dę? – za­sta­no­wi­ła się.

– Za­ofe­ro­wa­no mi za cie­bie wy­so­ką na­gro­dę. Po­dob­no za­mor­do­wa­łeś pię­ciu żoł­nie­rzy. Podaj mi chodź jeden powód, abym nie miała cię za­strze­lić.

 Mu­tant stał osłu­pia­ły, jakby się nad czymś go­rącz­ko­wo za­sta­na­wiał.

– Je­stem nie­win­ny!

– Po­trze­bu­ję do­wo­dów…

 Męż­czy­zna nie podał żad­nych do­wo­dów, stał tylko i cze­kał, jakby po­go­dził się, że o jego losie za­de­cy­du­je ce­lu­ją­ca w niego ze strzel­by ko­bie­ta.

 I wtedy w gło­wie Mary po­ja­wił się po­mysł, jak roz­wią­zać tę sy­tu­ację.

– Zro­bi­my tak – po­wie­dzia­ła. – Pój­dziesz razem ze mną do osoby, która zle­ci­ła mi za­bi­cie cie­bie. Po­dob­no w Arce jest jakiś świa­dek. Bę­dzie­cie mogli sobie wszyst­ko wy­ja­śnić.

– Do­brze – od­po­wie­dział mu­tant.

– Ale jeśli tylko zo­ba­czę, jak szy­ku­jesz się do ataku, od razu do cie­bie strze­lę. Nie będę się nawet za­sta­na­wiać. Nie za­bi­jam ludzi, ale w takim przy­pad­ku będę mogła zro­bić wy­ją­tek.

 Mary i mu­tant ru­szy­li w stro­nę Arki.

 

***

 

– Wró­ci­łam – po­wie­dzia­ła Mary do do­mo­fo­nu i po chwi­li drzwi Arki się otwo­rzy­ły. Sta­nął w nich za­rząd­ca schro­nu i Tho­mas.

– Nie spo­dzie­wa­łem się, że ujrzę cie­bie… – Za­rząd­ca zro­bił krót­ką prze­rwę. – Kurwa, to ten po­twór? Przy­pro­wa­dzi­łaś go pod naszą Arkę?!

– Spo­koj­nie – po­wie­dzia­ła. – Mam go na ce­low­ni­ku. W razie czego, po­cią­gnę za spust. Ale naj­pierw chcia­ła­bym usta­lić co do­kład­nie się tam wy­da­rzy­ło…

– Już tobie mó­wi­łem! To krwio­żer­cze bydlę wy­mor­do­wa­ło pię­ciu moich żoł­nie­rzy!

– Roz­ma­wia­łam z nim. Po­wie­dział, że się bro­nił. I zabił trzech żoł­nie­rzy, nie pię­ciu.

– To… To coś umie roz­ma­wiać? – za­py­tał z nie­do­wie­rza­niem za­rząd­ca schro­nu.

– Oczy­wi­ście, że tak – od­po­wie­dział nie­spo­dzie­wa­nie mu­tant. – Przy­szli lu­dzie. Mieli broń. Gdy mnie zo­ba­czy­li, za­czę­li strze­lać. Ukry­łem się. A potem ich za­bi­łem.

– Nie wszyst­kich – do­po­wie­dzia­ła Mary. – Pro­szę, nie mógł­byś do­pro­wa­dzić przy­naj­mniej jed­ne­go z tych ludzi tutaj?

– Nie! Nie będę na­ra­żać moich żoł­nie­rzy na widok swo­je­go opraw­cy!

 Mary wzię­ła głę­bo­ki od­dech i po­wie­dzia­ła:

– Nie za­bi­ję go. Nie za­bi­jam ludzi.

– W takim razie nie do­sta­niesz schro­nie­nia w Arce. I swo­je­go syna.

 Wtedy coś w Mary pękło. Nie chcia­ła jed­nak za­ata­ko­wać mu­tan­ta, który prze­cież nic jej nie zro­bił.

– Chcę tylko spra­wie­dli­wo­ści!

– W dupę sobie wsadź tę swoją spra­wie­dli­wość! Je­steś czło­wie­kiem od wy­ko­ny­wa­nia brud­nej ro­bo­ty, a nie ja­kimś, pożal się Boże, sę­dzią. Zle­ce­nie ma być wy­ko­na­ne albo nie bę­dzie na­gro­dy.

– Nie chcę już na­gro­dy. Chcę mo­je­go syna.

– W takim razie za­strzel mu­tan­ta. To bę­dzie uczci­wa wy­mia­na. Masz­ka­ra za twoje dziec­ko. Co ty na to?

Mary ob­ró­ci­ła broń w stro­nę za­rząd­cy Arki i po­wie­dzia­ła:

– Przy­pro­wadź mi tutaj Ja­me­sa! Tylko jak naj­szyb­ciej!

– Spo­koj­nie, myślę, że mo­że­my się jakoś do­ga­dać… Na­praw­dę życie tego po­two­ra jest dla cie­bie waż­niej­sze niż życie two­je­go syna? – po­wie­dział za­rząd­ca zbli­ża­jąc rękę ku ka­bu­rze.

– Nie ru­szaj pi­sto­le­tu! – krzyk­nę­ła Mary. – Masz ostat­nią szan­sę! Trzy, dwa, je…

– Do­brze, do­brze! – po­wie­dział za­rząd­ca. – Tho­mas, przy­pro­wa­dzę tego chłop­ca. Nie chcę zo­sta­wać z tą wiedź­mą sam na sam…

 Tho­mas nie­chęt­nie przy­tak­nął.

 Za­rząd­ca Arki udał się w głąb schro­nu. Mary tym razem ce­lo­wa­ła w Tho­ma­sa.

– Jeśli zo­ba­czę, że przy­no­si ze sobą po­sił­ki to…

– To co? Za­strze­lisz mnie? I zo­sta­wisz swo­je­go syna na pewną śmierć? Nie wiem, czy do­brze to prze­my­śla­łaś…

– Za­mknij się albo…

– …albo mnie za­bi­jesz? Uwierz mi, to nie jest takie łatwe. Je­steś dobrą na­jem­nicz­ką, ale ha­mu­je cię mo­ral­ność. Nie je­steś w sta­nie zabić tej po­czwa­ry, która nie przy­po­mi­na nawet czło­wie­ka!

– Bo jest nie­win­ny! Wi­dzisz, nie za­ata­ko­wał mnie, cho­ciaż ma teraz do tego oka­zję. Z pew­no­ścią ufam mu bar­dziej niż wam…

– On jest winny śmier­ci kilku ludzi. Nie ważne ilu. Pró­bu­je cię oma­mić, oszu­kać…

– Prze­stań mówić! – krzyk­nę­ła Mary. – Mam dość two­je­go ga­da­nia!

 Tho­mas za­milkł.

 W ko­ry­ta­rzu po­ja­wi­ły się kształ­ty ludzi. Tak jak spo­dzie­wa­ła się tego Mary, za­rząd­ca przy­pro­wa­dził ze sobą nie tylko Ja­me­sa, ale rów­nież całe mnó­stwo żoł­nie­rzy.

 Było ich kil­ku­na­stu, wszy­scy odzia­ni w grube, naj­praw­do­po­dob­niej ku­lo­od­por­ne kom­bi­ne­zo­ny. Trzy­ma­li ka­ra­bi­ny, byli go­to­wi, aby w każ­dym mo­men­cie wy­strze­lić.

– James! – wy­krzyk­nę­ła Mary.

– Mamo!

 Chło­piec nie mógł ru­szyć w stro­nę matki, drogę na ze­wnątrz blo­ko­wa­li żoł­nie­rze.

– Za chwi­lę – po­wie­dzia­ła. – Wy­cią­gnę cię stam­tąd. Tylko…

– Umowa jest taka – prze­rwał jej za­rząd­ca Arki. – Ty da­jesz nam mu­tan­ta, a my tobie Ja­me­sa. Na twoim miej­scu bym się zbyt długo nie za­sta­na­wiał. Nigdy nie wia­do­mo kiedy…

 Jeden z żoł­nie­rzy strze­lił ostrze­gaw­czo w zie­mię.

– …ktoś za­de­cy­du­je, że czas na pod­ję­cie de­cy­zji się skoń­czył.

 Wy­da­wa­ło się, że Mary nie ma wy­bo­ru. Czy na­praw­dę mogła prze­kła­dać życie obcej osoby, nad życie wła­sne­go syna? Po­wo­li wy­co­fa­ła się w stro­nę mu­tan­ta, nie od­ry­wa­jąc ce­low­ni­ka od Tho­ma­sa, cho­ciaż nie wie­dzia­ła, po co dalej to ro­bi­ła. W przy­pad­ku ataku, grupa żoł­nie­rzy bez pro­ble­mu za­bi­ła­by ją i Ja­me­sa.

– Chcę usta­lić co tam się wy­da­rzy­ło.

– To nie jest twoja spra­wa! Zaj­mij się le­piej swoim dziec­kiem, chyba nie po­zwo­lisz mu umrzeć, co? Bo nie będę cze­kać już ani se­kun­dy dłu­żej! Od­da­waj po­czwa­rę albo po­le­je się krew!

 Mary za­czę­ła ana­li­zo­wać, co mogła zro­bić, jed­nak nie wi­dzia­ła zbyt wielu do­brych roz­wią­zań. Ten mu­tant mu­siał być winny, ina­czej nikt by jej tam nie po­sy­łał. Z dru­giej stro­ny – po­my­śla­ła – on mnie nie za­ata­ko­wał, po­mi­mo tego, że go po­strze­li­łam, a za­rząd­ca Arki nie po­wie­dział mi całej praw­dy. Męż­czy­zna, któ­re­go spo­tka­ła nie­ko­niecz­nie był winny, a nawet jeśli był, to i tak na­le­żał mu się spra­wie­dli­wy osąd. Tylko co mogę z tym zro­bić? – za­sta­no­wi­ła się.

 I wtedy do głowy przy­szedł jej po­mysł.

– Po­wiem mu, żeby tu przy­szedł – po­wie­dzia­ła Mary i skie­ro­wa­ła się w stro­nę mu­tan­ta. – Gdy po­wiem im „zgoda” – wy­szep­ta­ła męż­czyź­nie na ucho. – Za­ata­ku­jesz mnie. Tylko nie­zbyt mocno. Po­strze­lę cię w nogę. Bę­dziesz mu­siał uda­wać, że nie ży­jesz. Kiedy właz do schro­nu się za­mknie, bę­dziesz mógł wró­cić do lasu. Zgoda?

 Mu­tant nie od­po­wie­dział. Za­ata­ko­wał Mary.

 Męż­czy­zna pra­wie wy­trą­cił jej z rąk strzel­bę. Jego pa­zu­ry wbiły się w jej rękę, z któ­rej po­la­ła się krew. Po­mi­mo bólu, udało jej się utrzy­mać cięż­ką broń w rę­kach i po­cią­gnąć za spust. Mu­tant upadł na zie­mię.

 Mary po­de­szła do niego po czym oznaj­mi­ła:

– Nie żyje.

 Za­rząd­ca Arki wy­da­wał się skon­fun­do­wa­ny. Pa­trzył na Mary z nie­do­wie­rza­niem, jed­nak w mowie nie dało się tego po nim po­znać:

– Uwol­nij­cie chłop­ca – po­wie­dział. – Zgod­nie z umową, jeśli chce­cie tutaj za­miesz­kać…

– Nie chce­my – po­wie­dzia­ła sta­now­czo Mary przy­tu­la­jąc Ja­me­sa, który do niej pod­biegł. – Po­trze­bu­ję je­dy­nie in­for­ma­cji. I tro­chę za­pa­sów. Myślę, że to nie po­wi­nien być pro­blem?

– Nie, skąd­że… Na­gro­da się na­le­ży… O jakie in­for­ma­cje cho­dzi?

– Chcę wie­dzieć, gdzie znaj­du­je się naj­bliż­sza Arka.

– Nie je­stem pe­wien…

– Z pew­no­ścią han­dlu­je­cie z in­ny­mi schro­na­mi. Na­praw­dę nic nie wiesz? Zde­cy­do­wa­łam się dzi­siaj na po­świę­ce­nie, zrób­cie to samo dla nas.

– Niech bę­dzie… Naj­bliż­sza Arka znaj­du­je się na po­łu­dnie stąd. Mu­si­cie iść obok au­to­stra­dy, aż na­tra­fi­cie na mia­sto. Arka znaj­du­je się w lesie obok tego mia­sta.

– Po­trze­bu­ję jesz­cze tro­chę in­nych rze­czy. Przede wszyst­kim, fil­trów. Ile zaj­mu­je doj­ście do tej Arki?

– Z pięć dni.

– W takim razie po­pro­szę o fil­try na pięć dni. I coś do opa­trze­nia tej rany. I fil­try do na­mio­tu…

– T-1 czy T-2?

– T-2. W trak­cie po­dró­ży śpimy po osiem go­dzin.

– Za chwi­lę wszyst­ko przy­nie­sie­my. – Za­rząd­ca Arki przez chwi­lę nic nie mówił. – Nie spo­dzie­wa­łem się, że to zro­bisz. Przy­da­ła­byś się nam w schro­nie…

– Nie­ste­ty nie pla­nu­ję tu zo­stać. Przy­nieś pro­szę jak naj­szyb­ciej wszyst­kie po­trzeb­ne rze­czy. Mam na­dzie­ję, że po tym się już nigdy nie spo­tka­my.

Koniec

Komentarze

 James spojrzał się na Mary

Las, w którym znajdowała się(+,) był na tyle duży, że znalezienie jednego tylko mutanta graniczyło z cudem.

Miś nie jest specjalistą od ‘łapanki’ baboli. Inni zrobią to lepiej. W kilku miejscach użyłby innego szyku wyrazów w zdaniach, ale to Twój styl. Tekst wygląda na fragment i tak chyba powinien być oznaczony. Ma ‘potencjał’ do rozwinięcia.

Cześć, Koala75! Dzięki za przeczytanie i wyłapanie paru błędów.

Tekst wygląda na fragment i tak chyba powinien być oznaczony. Ma ‘potencjał’ do rozwinięcia.

Ja nie planowałem tego tekstu jako fragment, według mnie jest to skończone opowiadanie, które nie potrzebuje dalszego rozwinięcia.

Pozdrawiam

All in all, it was all just bricks in the wall

Drogi autorze, Twojej opowieści brakuje zbyt wielu elementów, bym mógł ją uznać za samodzielną i skończoną.

 

Ekspozycja jest trochę za uboga. O ile średnio mnie interesują przyczyny katastrofy, która wywróciła Twój świat do góry nogami, to dużo więcej chciałbym wiedzieć o tym, jak on funkcjonuje już po niej i jakie nowe zagrożenia się w nim pojawiły. Były wzmianki o promieniowaniu i ciężkich warunkach, ale nie wydają się one wcale takie groźne, skoro samotna kobieta z dzieckiem jest w stanie się w nim swobodnie poruszać. Do samego końca bohaterka nie natrafiła na żadną trudność ze strony świata zewnętrznego. Poza jednym mutantem las był zupełnie pusty.

 

Wiemy, że ludzkość osiedliła się w schronach i niemal nic poza tym. Nie widzieliśmy żadnej Arki od środka, ani tego, jak funkcjonują, przez co wyglądają one jakby miały tylko strefę sypialną i magazyn żywności. W jaki sposób te miejsca są samowystarczalne, skoro działają już tak długo? Przecież nie mogą bazować wyłącznie na starych zapasach. Jeśli handlują, to czym? Jakie powstały nowe profesje? Jakie mogą być działalności na powierzchni? Czym zajmują się oddziały specjalne? Zarządca nazwał mutanta szkodnikiem, ale w czym on właściwie przeszkadzał poza tym, że był? Gdyby uniemożliwiał jakąś operację, to już mógłbym zacząć rozumieć.

 

Głównej bohaterce przydałyby się jakieś wyróżniające atuty poza zbroją fabularną. W obecnej formie jedynie mówi o tym, jaka jest silna i zdolna. Nie mieliśmy okazji zobaczyć tego osobiście. Co więcej, wykazuje się naiwną jak na warunki postapo moralnością. Mamy swoiste określenie na taką postać. Czy Twoja bohaterka nie ma przypadkiem na nazwisko Sue?

 

Niebezpieczny mutant okazał się zupełnie nieszkodliwy. Jak to się stało, że potrafił uśmiercić odział grupy specjalnej, a oszczędził bohaterkę? Nagle zapomniał, że ona również go zaatakowała? Czy może przekonało go to, że ładnie poprosiła, by się nie ruszał? A jak już zdecydował się zaatakować, to zdołał jedynie zranić ją w rękę? Nic nie wskazywało na to, że ostatnia akcja była szopką, także zakładam, że zaatakował ją naprawdę. Nie przekonałeś mnie, jakoby ten stwór mógł doprowadzić zawodowego żołnierza do takiej traumy.

 

Ostatecznie, co chciałeś nam przekazać tą opowieścią? Nie dostrzegłem żadnej zmiany w życiu bohaterki. Tak jak wcześniej się błąkała, tak błąka się dalej. Nie ma różnicy między wizytą w tej Arce, a innymi, o których wspomniałeś wcześniej. Może to, że ludzie są źli i jednak lepsza jest samotność na pustkowiu? Zarządca zaskakująco hojnie obdarzył bohaterkę mimo że właściwie nie był jej nic winien. Równie dobrze mógł zatrzasnąć jej drzwi przed nosem, skoro był tak podły, jak opisywałeś go na początku.

 

We wszystkich tych obszarach możesz zmieścić jeszcze mnóstwo treści. Masz pełną swobodę, a historia może tylko na tym zyskać.

Dzięki za komentarz, P3rshing!

Z góry powiem, że szanuję twoją opinię i po namyśle mogę zgodzić się z kilkoma twoimi zarzutami, jednak jest parę spraw, które chciałbym wyjaśnić.

Ekspozycja jest trochę za uboga.

Cenię fabułę bardziej od wykreowanego świata i nie uważam, aby sposób funkcjonowania Arek czy całego świata powinien być bardziej klarowny, bo po prostu nie ma to wpływu na opowieść.

Czy Twoja bohaterka nie ma przypadkiem na nazwisko Sue?

Doceniam żart, ale uważam, że wykreowana przeze mnie postać ma swoje wady, chociażby wspomnianą przez ciebie naiwną moralność.

Nic nie wskazywało na to, że ostatnia akcja była szopką, także zakładam, że zaatakował ją naprawdę.

Wypowiedziane przez Mary słowa wskazują na to, że akcja była szopką.

 Nie przekonałeś mnie, jakoby ten stwór mógł doprowadzić zawodowego żołnierza do takiej traumy.

Mógł nie doprowadzić, po prostu zarządca Arki nie chciał, aby jakiś świadek zaczął paplać co naprawdę się tam wydarzyło.

Pozdrawiam

All in all, it was all just bricks in the wall

Jakoś niespecjalnie przekonuje mnie opowieść dziejąca się w postapokaliptycznych czasach, w szczególnie trudnych warunkach, której bohaterka radzi sobie ze wszystkimi przeciwnościami i cało wychodzi z wszelkich opresji. Jeśli to co przeczytałam jest wszystkim, co miałeś do powiedzenia, Simeone, to przypuszczam, że zbyt wiele z tego pomysłu zostawiłeś dla siebie. Szkoda, bo tak po prawdzie to nie bardzo wiem, co miałeś nadzieję opowiedzieć.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

nie mogła do­strzec jego twa­rzy spod za­sła­nia­ją­cej wszyst­ko poza ocza­mi maski prze­ciw­ga­zo­wej… → …nie mogła do­strzec jego twa­rzy pod za­sła­nia­ją­cą wszyst­ko, poza ocza­mi, maską prze­ciw­ga­zo­wą

 

mu­sie­li nosić broń, aby móc obro­nić się… → Nie brzmi to najlepiej.

 

– W taki razie, wejdź do środ­ka, James… → Literówka.

 

Mary po­sła­ła mu uśmiech, który za­sło­nił filtr w masce prze­ciw­ga­zo­wej. → Czy dobrze rozumiem, że uśmiech zasłonił filtr maski?

 

pnące się ku niebu drze­wa prze­ra­ża­ły swoim ogro­mem. → Zbędny zaimek – czy mogły przerażać cudzym ogromem?

 

bo mu­sia­ła uwa­żać na niego. Po­two­ra.

 Sama nie wie­dzia­ła, czego się spo­dzie­wać i dla­te­go uważ­nie spo­glą­da­ła na każdą chwie­ją­cą się ga­łąz­kę. Jed­no­cze­śnie uwa­ża­ła z po­cią­ga­niem za spust… → Czy to celowe powtórzenia?

Jed­no­cze­śnie uwa­ża­ła z po­cią­ga­niem spustu

 

za­sta­na­wia­ła się Mary prze­do­sta­jąc się przez się­ga­ją­cą jej do ra­mion trawę. → Czy trawa, nawet zmutowana, pozbawiona światła, bo zasłaniały je wielkie drzewa, mogła rosnąć tak bujnie?

 

Na dru­gim krań­cu po­la­ny udało jej się zna­leźć po­rzu­co­ny ple­cak. → Z wcześniejszej treści nie wynika, że Mary szukała plecaka, więc dlaczego piszesz, że udało jej się go zna­leźć?

 

Mary za­re­ago­wa­ła na­tych­miast i po­cią­gnę­ła za spust jej uko­cha­nej strzel­by. → Mary za­re­ago­wa­ła na­tych­miast i po­cią­gnę­ła spust uko­cha­nej strzel­by.

 

Ręce za to nie przy­po­mi­na­ły ludz­kich koń­czyn, róż­ni­ły się nie tylko tym roz­mia­ra­mi, ale rów­nież dłoń­mi… → Zdanie do remontu.

 

wy­star­cza­ją­cy powód, aby po­cią­gnąć za spust. → …wy­star­cza­ją­cy powód, aby po­cią­gnąć spust.

 

to mogła za­pew­nić jej tylko za­bi­cie tego stwo­rze­nia. → Literówka.

 

Mary nie po­cią­gnę­ła za spust… → Mary nie po­cią­gnę­ła spustu

 

W razie czego, po­cią­gnę za spust.W razie czego, po­cią­gnę spust.

 

– Nie! Nie będę na­ra­żać moich żoł­nie­rzy na widok swo­je­go opraw­cy! → – Nie! Nie będę na­ra­żać moich żoł­nie­rzy na widok ich opraw­cy!

 

– Jeśli zo­ba­czę, że przy­no­si ze sobą po­sił­ki to… → Raczej: – Jeśli zo­ba­czę, że prowadzi ze sobą po­sił­ki to

 

Nie ważne ilu. –> Nieważne ilu.

 

utrzy­mać cięż­ką broń w rę­kach i po­cią­gnąć za spust. → …utrzy­mać cięż­ką broń w rę­kach i po­cią­gnąć spust.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka