- Opowiadanie: ostaszewski - MIsja Aresa

MIsja Aresa

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

MIsja Aresa

Statek kosmiczny „Ares” przemierzał samotnie międzygwiezdną przestrzeń. Jego 150 metrowy potężny kadłub w kształcie cygara ciął kosmiczną otchłań w absolutnej ciszy. Nawet gdyby ktokolwiek mógł go usłyszeć i tak nie rozpoznałby w nim klasycznego, znanego z twórczości pisarzy science fiction, kosmicznego statku w kształcie dysku. Niebezpieczeństwo zaczepki ze strony innych, zazdrosnych cywilizacji zmierzających akurat w tym samym czasie w kierunku Marsa, tym samym nie istniało. Co najwyżej, zazdrośni Amerykanie lub Chińczycy mogli w tajemnicy wysłać swoje pojazdy w tę pionierską podróż, aby ubiec dzielnych Europejczyków w podboju Czerwonej Planety.

 Chociaż, z drugiej strony, niektóre szkoły filozoficzne twierdzą, że to, czego nie da się zaobserwować przez żaden podmiot, po prostu nie istnieje. Skoro więc nikt nie mógł obserwować misji „Aresa”, jakże mógł on faktycznie zmierzać ze swoją pięcioosobową załogą w kierunku Marsa? Była to po części prawda. Dwa dni temu ziemskiego czasu statek stracił łączność z Centrum Dowodzenia na Bajkonurze. Pięciu kosmonautów tkwiło w blaszanym pocisku zdanych jedynie na pokładowy system podtrzymywania życia oraz wszechwładny komputer kierujący „Aresa” ku swojemu przeznaczeniu. Nie mając nic ciekawszego do roboty, bez połączenia z Ziemią i rozkazów oraz, jakże przez nich uwielbianych, telekonferencji, oddawali się słodkiemu surfuwaniu po wirtualnej rzeczywistości.

 – Szach i mat, pułkowniku – metaliczny głos komputera wyrwał dowódcę wyprawy, Iwana Siemionowa, z rozmyślań. Unosił się on swobodnie w swojej kabinie z leżącym na głowie Osobistym Komputerem HALL-2015. Komputer miał kształt kasku z ciemnymi goglami na oczy, nie zajmował więc wiele przestrzeni. Podłączony do ludzkich neuronów znakomicie stymulował nastrój właściciela i ułatwiał porozumiewanie się ze światem zewnętrznym bez konieczności jego oglądania. Jego posiadacz miał możliwość wyboru obrazu i światów w jakich chciał przebywać. A nazwa mówiła sama za siebie… Konserwatywna Europa lubi symbole, idee oraz docenia wielkich wizjonerów.

 – Jesteś niesamowity, HALL. Gram z tobą piąty raz i piąty raz nie dajesz mi żadnych szans. I pomyśleć, że jestem mistrzem Rosji w symultanach…

 – Ludzie nie doceniają maszyn, pułkowniku. Szczególnie tych stworzonych na ich podobieństwo.

 – To prawda, HALL. No cóż, czas wrócić do pracy…

 Siemonow wykonał lekki ruch ręką i teraz zamiast widoku płonących wież, walczących żołnierzy w strojach napoleońskich ukazał się mu przepiękny widok zachodzącego słońca na tle niebieskiego morza. Przechadzał się po plaży wdychając świeże, morskie powietrze. Czterdziestoośmioletni pułkownik, weteran wielu kosmicznych misji, najbardziej doceniał spokój i krótkie chwile samotności. Odpoczynek na dzikiej plaży dawał mu tego namiastkę – nawet gdy była to tylko wirtualne symulacja jakiejś zagubionej na Pacyfiku bezludnej wyspy.

 – HALL, połącz mnie z Martinem – rozkazał dowódca. Po chwili stał nad brzegiem morza z uśmiechniętym, niewysokim blondynem o rozwichrzonej czuprynie i przenikliwymi, błękitnymi oczyma.

 – Jakie postępy? Znalazłeś przyczyny usterki?

 Specjalista od elektroniki, trzydziestoośmioletni Martin Schneid, uśmiechnął się i zakomunikował:

 – Tak jest, pułkowniku! Właśnie miałem się z panem łączyć. Wygląda na to, że nie jest to usterka natury fizycznej. Błąd leży w plikach obsługujących nasze połączenie z Ziemią. Po ostatnich próbach lądowników zostały one przypadkiem skopiowane i umieszczone pośród plików obsługujących te lądowniki. Muszą teraz tylko do nich wejść i przywrócić na dawne miejsce.

 – Jak długo to potrwa?

 – Jest mały problem. Wśród tych plików są jeszcze inne. Nie wiem do czego służą, nie mam do nich dostępu. Występują pod nazwą „Genesis”.

 Pułkownik odwrócił wzrok od Martina. Spojrzał na zachodzące, czerwone słońce. W jego promieniach było coś budzącego trwogę.

 – Adam Ewa – powiedział.

 – Słucham, pułkowniku?

 – Kod dostępu. Proszę skopiować te pliki i umieścić je w mojej skrzynce pocztowej. I pod żadnym pozorem ich nie otwierać. To sprawa bezpieczeństwa wyprawy.

 – Tak jest, pułkowniku – twarz informatyka wyrażała zdumienie – Zaraz się tym zajmę…

 Siemionow zdjął delikatnie kask. Zamknął oczy, po czym powoli je otworzył. Zamiast pięknej plaży miał teraz przed nimi swoją kabinę, pośrodku której delikatnie dryfował. W ścianach znajdowało się mnóstwo przeróżnych otwieranych szafek wypełnionych wszystkim, co jest potrzebne do życia podczas takiej wyprawy. Na jedno słowo mógł otrzymać porcję jedzenia – pożywienie oczywiście w tubce. Szereg komputerów i ekranów lśnił po jego lewej ręce.

 – Przyciemnij światło, HALL i otwórz drzwi – rozkazał pułkownik.

 Kiedy już w kabinie zapanował półmrok, dowódca wypłynął delikatnie na długi korytarz. Mijając z lewej i prawej strony zamknięte grodzie, za którymi znajdowały się prawie wszystkie pomieszczenia na statku, udał się do kabiny Martina Schneida.

 Postronnemu obserwatorowi wydawało się, że w rzeczywistej przestrzeni Martin Schneud wisiał pośrodku swojej kabiny unoszony tajemniczymi siłami braku grawitacji. To tylko część prawdy. Jego umysł, kierowany milionami połączeń neutronowych oraz HALL-em, znajdował się w wielkim, średniowiecznym zamku. Główny mechanik wyprawy „Ares” siedział na wielkim tronie pośrodku olbrzymiej sali z nieociosanych kamieni, w której jedynym światłem były promienie rzucane przez palące się pochodnie. Z wysokości swojego siedziska Martin kierował armią wirtualnych sług gotowych spełnić każde jego życzenie.

 – Oddzielić pliki „Genesis” od plików komunikacyjnych! – rozkazał. Po chwili po jego lewej ręce błyszczała czarna tablica z wygrawerowanymi na złoto literami „GENESIS”, z prawej natomiast taka sama z napisem „ŁĄCZNOŚĆ”. Martin zwrócił się twarzą na lewo.

 – HALL, proszę o umożliwienie dostępu do plików „Genesis” – powiedział.

 Cisza…

 – HALL!!

 – Słucham, majorze – metaliczny głos komputera rozległ się dźwięcznym echem po Sali.

 – Proszę o dostęp do plików „Genesis”!!!

 – Czy ma pan zgodę pułkownika Siemionowa lub dowództwa wyprawy?

 – Na litość boską, HALL, w jaki sposób miałem uzyskać zgodę dowództwa? Wysłać do nich z zapytaniem pocztowego gołębia? Ja chcę je tylko skopiować! Odtwórz sobie moją rozmowę z pułkownikiem sprzed kilku minut.

 Chwila ciszy.

 – W porządku majorze, proszę o hasło.

 – Adam Ewa.

 Po wypowiedzeniu tych słów na tablicy pojawiły się obok siebie trzy rysunki. Pierwszy z lewej przedstawiał mapę statku z zaznaczonym na czerwono, na samym jego dole, „Podpokładem 354”. Pośrodku tablicy wyświetliły się jakieś wykresy oznaczone opisami, takimi jak „rytm”, „puls”, „oddech”, „aktywność neuronów”. Najciekawsza była jednak prawa strona tablicy. Widniały na niej sylwetki wszystkich członków załogi, oprócz pułkownika Siemionowa: Martina Schneida, Jacquelin Nourier, Juliana McNarry oraz Grażyny Bielskiej. Nie byłoby może w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że na obrazie, przyłączeni do mnóstwa przewodów i urządzeń, wyglądali na śpiących. Albo martwych…

 – HALL, co ty robisz? Nie chciałem tego oglądać…

 – Przykro mi majorze, ale taka jest procedura programu „Genesis”. Każdemu, kto poda poprawne hasło zobowiązany jestem udostępnić aktualny jego stan i prognozy na przyszłość.

 – Co ty bredzisz, HALL? Skopiuj mi pliki tego programu i umieść je w skrzynce pocztowej pułkownika.

 – Oczywiście, majorze.

 Po sekundzie przed tablicą stał średniowieczny mnich z wielką otwartą księgą na rękach. Obok niego stał drugi z kałamarzem i gęsim piórem. Wprawnymi ruchami namazał coś w księdze i ją zamknął. Z namaszczeniem przekazał księgę gońcowi ubranemu w kolorowe szaty. Ten chwycił ją mocno pod pachy i zniknął.

 Martin uśmiechnął się do siebie. Pomyślał sobie, że dla niego, jednym z pożytków z tej wyprawy, oprócz sławy zdobywcy światów, jest możliwość przeżywania swoich dziecięcych marzeń. Kilkakrotnie już zabijał smoka, brał udział w turniejach i zdobywał piękne księżniczki…

 – Ok., HALL. Zamknij „Genesis” – powiedział informatyk i obrócił się w prawo, w kierunku tablicy z plikami sterującymi połączeniem z Ziemią.

 Pułkownik Siemionow płynął swobodnie korytarzem. Wokół niego rozbłyskiwała tysiącami lampek różnoraka aparatura wydając przy tym lekki pomruk, charakterystyczny dla pracujących urządzeń. Nagle u jego paska zadźwięczał delikatnie komunikator. Siemionow wziął go i delikatnie podniósł do ucha ,przypominające zwykły telefon komórkowy, urządzenie.

 – Słucham.

 – Tu HALL pułkowniku – melodyjny głos komputera zabrzmiał mu głowie – Melduję, że major Schneid pracował na plikach „Genesis”.

 – Tak, wiem o tym HALL. Robił to z mojego polecenia.

 – Przykro mi, pułkowniku. Moje procedury są jasne. W przypadku, gdy którykolwiek z członków załogi oprócz pana zapozna się z nimi, moim obowiązkiem jest wprowadzić w życie „Tabula rasa”.

 – Przecież wiesz, że robił to z mojego polecenia – powiedział z naciskiem Siemionow – Twoje procedury zalecają sprawdzanie takich rozkazów co do ich prawdziwości.

 – Tak jest, pułkowniku. Ale nie dostałem potwierdzenia pana rozkazu z Ziemi i zaleceń z Centrum Kontroli, w jakim zakresie mogę dane „Genesis” mu udostępnić.

 – Przecież wiesz, że Schneid naprawia pliki łączności i dopóki tego nie zrobi, jesteśmy głusi i niemi.

 – Nie zmienia to faktu, że nie otrzymałem z Ziemi potwierdzenia rozkazu i zakresu udostępnienia danych. Moje procedury są jasne i proste. Pan ma, pułkowniku, pełen dostęp, reszta załogi po weryfikacji. Jeżeli weryfikacja nie nastąpiła, muszę wykonać procedurę „Tabula rasa” – w głosie komputera nie było nic poza suchym przekazem, żadnych wątpliwości, niejasności. Po ciele Siemionowa przeszedł lekki dreszcz.

 – Skontaktowałem się z panum, pułkowniku, aby panu przekazać tę informację i aby mógł pan przygotować siebie i załogę do odpowiednich działań. Za 30 sekund przystępuję do działania.

 – HALL!! – Siemionow krzyczał do komunikatora– HALL!! Na litość boską… Przecież możesz go zabić… HALL!!

 Cisza. Komputer już się wyłączył. Nic oprócz krzyków pułkownika nie zakłócało spokojnej pracy maszyn. Siemionow ile sił podążył w kierunku kabiny Schneida.

 Na tablicy, ponad plikami, rozbłysł napis „Wszystko ok.”. Martin zmrużył oczy i rozsiadł się wygodnie na tronie.

 – Zwinąć tablice, zamknąć program!

 Po chwili na sali zapanowało poruszenie. Kilkanaście osób w średniowiecznych strojach zaczęło przemieszczać się z miejsca w miejsce. Trwało to niecałe kilka sekund, po czym zapanował spokój.

 – No, a teraz…

 Martin nie dokończył swoich słów. Nagle pojawił się przed nim osobnik z długą białą brodą, w szarej opończy z kapturem, podpierający się ozdobną laską ze zdobioną główką.

 – Kim jesteś? Nie prosiłem o żadne czary…

 – Nie bój się Martinie – głos nieznajomego był głęboki, ciepły i spokojny – Odpręż się, wszystko będzie dobrze…

 Nieznajomy wyciągnął w kierunku Martina swoją laskę. Z jej końca wystrzeliło oślepiające światło. Potem przed oczyma majora Schneida zafalowała ciemność…

 Siemionow przyłożył nerwowo kciuk do identyfikatora przy drzwiach kabiny. Kiedy już bezgłośnie się rozsunęły, pułkownik ujrzał Martina falujące bezwiednie w powietrzu z kaskiem na głowie. Siemionow podpłynął do majora i sprawdził jego tętno. Na szczęście żył… Pułkownik głośno odetchnął.

 – Pułkowniku, co się dzieje? – przez drzwi kabiny wlecieli kolejno major Julian McNarry, kapitan Grażyna Bielska oraz porucznik Jacquelin Nourier. Pytającym był McNarry – Usłyszeliśmy pański krzyk w korytarzu. Co się dzieje z Martinem?

 – Proszę ułożyć wygodnie majora Schneida i pozostać z nim, dopóki się nie obudzi – odpowiedział Sieminow – Ja będę u siebie i postaram skontaktować się z Ziemią – pułkownik bez słowa minął trójkę astronautów i wyleciał z kabiny. Kosmonauci popatrzyli po sobie osłupiali.

 – Ależ, pułkowniku… Co… – zaczęła Bielska. Siemionow jej nie słuchał. Co sił podążał do siebie.

 Próba nawiązania kontaktu z Centrum Kontroli Lotu nie okazała się dla pułkownika zbyt szczęśliwa. HALL twierdził, że Ziemia wie o wszystkim i każe czekać na rozkazy.

 – HALL, połącz mnie z dowództwem…. Tylko ja mogę przekazać wiarygodną relację z tego, co zaszło.

 – Ależ, pułkowniku, powtarzam po raz piąty: Dowództwo każe czekać. Przekazałem, oczywiście zaszyfrowany, pełen zapis wydarzeń na „Aresie” i otrzymałem wyraźny rozkaz – nie łączyć nikogo do czasu ustalenia dalszego postępowania. Rozumie pan, że bezpośrednia rozmowa z Ziemią może zostać przechwycona i udostępniona mediom…

 – Oczywiście, HALL – Siemionow zrezygnował z dalszej dyskusji – Znam procedurę. W przypadku zagrożenia misji tylko ty jesteś upoważniony do kontaktów z Dowództwem na specjalnym kanale.

 Pułkownik nałożył kask. Postanowił się odprężyć. Po chwili poczuł lekkie szumy w głowie, znak, że HALL podłączył się do neuronów. Przed oczyma ujrzał znajomy widok bezludnej plaży z zachodzącym słońcem. Usiadł na brzegu i zaczął wdychać ciepłe, rześkie powietrze.

 – Pułkowniku! – ten głos był bardzo niepokojący i znajomy. Dobiegał zza pleców Siemionowa. Należał do McNarry.

 – Słucham, majorze? – dowódca wstał, odwrócił się i spojrzał na majora. Ten stał przed nim, wyglądał na śmiertelnie przerażonego – był blady, ręce mu drżały. Na jego czaszce Siemionow dostrzegł wyraźne kropelki potu.

 – Co się dzieje? Może powie mi pan, co to znaczy? – McNarry wykonał ruch ręką. Pułkownik i major obejrzeli wspólnie zapis ostatnich chwil świadomego stanu Schneida. Był to zapis wizji z jego kasku. Kończyły się na oślepiającym błysku.

 – Kto panu to pozwolił oglądać, majorze?! Bez mojego rozkazu…

 – Melduję posłusznie pułkowniku, że to ja jestem odpowiedzialny za biologiczne bezpieczeństwo uczestników wyprawy. Chciałem sprawdzić, co doprowadziło Martina do obecnego stanu. Co prawda jest w normie, wygląda mi to na bardzo mocny rodzaj snu, ale dalej nie rozumiem kto to mu zrobił – głos McNarry był bardzo wzburzony, prawie krzyczał.

 – Spokojnie majorze, tak trzeba było…

 – Pan też?! Tak samo odpowiedział mi HALL!!! Co to ma znaczyć? Co to jest „Podpokład 354”? Co my tam robimy? Dlaczego HALL nie pozwala na kontakt z Ziemią? Czyżby przejął kontrolę nad statkiem? Co to ma być? Pieprzona „Odyseja kosmiczna”?

 – Majorze, proszę się uspokoić…

 – Nie, pułkowniku. Stwierdzam, że bezpieczeństwo uczestników wyprawy zostało zagrożone przez zachowanie pana i głównego komputera. Do czasu wyjaśnienia przyczyn obecnego stanu rzeczy przejmuję kontrolę nad wyprawą.

 – Pan zwariował McNarry. Bunt na statku kosmicznym? W drodze na Marsa? Radzę nic nie robić pochopnie, bo inaczej… – po chwili pułkownik zorientował się, że mówi sam do siebie. Główny biolog wyprawy wyłączył się. Siemionow słyszał jedynie szum morza… – HALL, czy mnie słyszysz?

 – Tak, pułkowniku.

 – Proszę natychmiast powstrzymać majora McNarry, kapitan Bielską oraz porucznik Nourier przed jakimikolwiek dalszymi działaniami, a w razie konieczności zastosować wobec nich procedurę „Tabula rasa”.

 – Przykro mi, pułkowniku. Dostałem wyraźny rozkaz z Ziemi. Mam nie podejmować żadnych działań wobec członków załogi dopóki nie otrzymam wyraźnego rozkazu Dowództwa w tym względzie. Na razie trwa analiza przesłanych przeze mnie danych.

 Siemionow przeklął cały wszechświat ze szczególnym uwzględnieniem dowództwa wyprawy, odłączył się od kasku i wyleciał z kabiny.

 Pułkownik wleciał, a właściwie wpadł do kabiny Schneida. Ujrzał McNarry i Bielską wpatrzonych w ekran jednego z monitorów. Astronauci spojrzeli na niego.

 Na ekranie Siemionow zobaczył salę, w której na łóżkach leżeli czterej, oprócz dowódcy, uczestnicy wyprawy. Podłączeni byli do skomplikowanej aparatury.

 – Nourier przekazuje nam widok z Podpokładu 354 – wyjaśniła Bielska – Co ciekawe, HALL wpuścił ją tam bez żadnego problemu. Co to wszystko ma znaczyć? Kim oni są?

 – Dobrze więc. Chcecie znać prawdę? I tak nie na długo wam się przyda… – powiedział pułkownik.

 – Co tu się dzieje?! – krzyknął McNarry i chwycił Siemionowa za skafander.

 – Spokojnie, majorze – dowódca delikatnym ruchem uwolnił się z uścisku – Co z Martinem?

 – Wszystko w porządku, śpi.

 – Jak wiecie, tak naprawdę do końca nie wiemy, jak taka długa podróż kosmiczna może wpłynąć na ludzki organizm. Przed wylotem poddany zostałem różnym szczepieniom, chemicznym testom i różnym takim. Można powiedzieć, że jestem swego rodzaju królikiem doświadczalnym. W celu jednak zapewnienia bezpieczeństwa astronautów stworzono…. stworzono…. duplikaty…

 – Boże! To są nasze klony? – McNarry ukrył twarz w dłoniach.

 – Martin poznał prawdę – kontynuował Siemionow – Dlatego też HALL wykonał wobec niego program „Tabula rasa”, czyli czyszczenie pamięci. Po obudzeniu nie będzie nic pamiętał z tego co zaszło. Natomiast wy… Jak wiecie, ludzkość poczyniła ogromne postępy przy badaniu snu. Potrafimy sztucznie wprawić człowieka w sen i aplikować mu różne przeżycia, które potem uznaje za własne. Zadaniem śpiących jest wylądowanie na Marsie. Wy natomiast macie za zadanie odbycie podróży tam i z powrotem… Oczywiście przed lądowaniem zostaniecie uśpieni. Nie można narażać ludzi na tak długą podróż nie znając jej wpływu na ludzki organizm. Promieniowanie kosmiczne, izolacja… Sami rozumiecie… Dopiero zachowanie mojego organizmu da odpowiedź, czy można bezpiecznie wysyłać w podróż astronautów…

 – O Boże… – głos Bielskiej bliski był obłędu – Czy to oznacza, że to my…

 – Tak, to prawda – pułkownik opuścił głowę – Oni są prawdziwi. Klonami jesteście wy…

 Nagle w kabinie zgasło światło. Odezwał się metaliczny głos HALLA:

 – Proszę o spokój. Dostałem rozkazy z Ziemi. Przystępuję do operacji „Tabula rasa”. Powtarzam…

 Statek kosmiczny „Ares” zbliżał się do planety Mars. Na pokładzie trwały gorączkowe przygotowania do pierwszego w historii ludzkości lądowania człowieka na Czerwonej Planecie. Cztery ciała spały na „Podpokładzie 354”. Śniąc rzeczywistość czekały na przebudzenie. Ludzkość czyniła swój kolejny wielki krok…

Koniec

Komentarze

Cześć ostaszewski !!!

 

No powiem ci, że interesujące opowiadanie. Wciągnęło mnie. Nawet był taki moment, że chciałbym “więcej” a tu już koniec :) Twist także zaskakujący.

 

Pozdrawiam.

Jestem niepełnosprawny...

Zaskakujące. Misia też wciągnęło. Dobrze mu się czytało.

Podoba mi się pomysł i nieoczekiwany zwrot akcji w finale. Żałuję tylko, że wykonanie pozostawia wiele do życzenia – zwłaszcza dialogi wymagają remontu, ale poza tym jest tu sporo różnych usterek,  skutkiem czego lektury nie mogę uznać za w pełni satysfakcjonującą.

 

Jego 150 me­tro­wy po­tęż­ny ka­dłub… → Jego stupięćdziesięciometrowy po­tęż­ny ka­dłub

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

od­da­wa­li się słod­kie­mu sur­fu­wa­niu… → Literówka.

 

– Szach i mat, puł­kow­ni­ku – me­ta­licz­ny głos kom­pu­te­ra→ – Szach i mat, puł­kow­ni­ku.Me­ta­licz­ny głos kom­pu­te­ra

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

nawet gdy była to tylko wir­tu­al­ne sy­mu­la­cja… → Literówka.

 

blon­dy­nem o roz­wi­chrzo­nej czu­pry­nie i prze­ni­kli­wy­mi, błę­kit­ny­mi oczy­ma. → Pewnie miało być: …blon­dy­nem o roz­wi­chrzo­nej czu­pry­nie i prze­ni­kli­wy­ch błę­kit­ny­ch oczach.

 

roz­legł się dźwięcz­nym echem po Sali. → Dlaczego wielka litera?

 

Po wy­po­wie­dze­niu tych słów na ta­bli­cy po­ja­wi­ły się obok sie­bie trzy ry­sun­ki. → Zdanie sugeruje, że słowa wypowiedziały rysunki.

Proponuję: Gdy tylko wypowiedział te słowa, na ta­bli­cy po­ja­wi­ły się obok sie­bie trzy ry­sun­ki.

 

prze­ka­zał księ­gę goń­co­wi ubra­ne­mu w ko­lo­ro­we szaty. Ten chwy­cił ją mocno pod pachy i znik­nął. → Gdzie księga ma pachy i jak można ją pod nie chwycić?

A może w drugim zdaniu miało być: Ten chwy­cił ją mocno, wsadził pod pachę i znik­nął.

 

Mar­tin uśmiech­nął się do sie­bie. Po­my­ślał sobie, że dla niego, jed­nym z po­żyt­ków z tej wy­pra­wy, oprócz sławy zdo­byw­cy świa­tów, jest moż­li­wość prze­ży­wa­nia swo­ich dzie­cię­cych ma­rzeń. → Czy wszystkie zaimki są konieczne? Może wystarczy: Mar­tin uśmiech­nął się. Po­my­ślał, że dla niego, jed­nym z po­żyt­ków z tej wy­pra­wy, oprócz sławy zdo­byw­cy świa­tów, jest moż­li­wość prze­ży­wa­nia dzie­cię­cych ma­rzeń.

 

– Ok., HALL. Za­mknij „Ge­ne­sis”→ – OK, HALL. Za­mknij „Ge­ne­sis”

Ok. to skrót słowa około, a tu chyba nie o to chodzi.

 

pod­niósł do ucha ,przy­po­mi­na­ją­ce… → Zbędna spacja przed przecinkiem, brak spacji po przecinku.

 

– Skon­tak­to­wa­łem się z panum, puł­kow­ni­ku, aby panu prze­ka­zać tę in­for­ma­cję i aby mógł pan przy­go­to­wać sie­bie i za­ło­gę do od­po­wied­nich dzia­łań. Za 30 se­kund przy­stę­pu­ję do dzia­ła­nia.– Skon­tak­to­wa­łem się z panem, puł­kow­ni­ku, aby prze­ka­zać tę in­for­ma­cję i aby mógł pan przy­go­to­wać sie­bie i za­ło­gę do od­po­wied­nich dzia­łań. Za trzydzieści se­kund przy­stę­pu­ję do dzia­ła­nia.

Nadmiar „panów”.Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach.

 

 – HALL!! – Sie­mio­now krzy­czał do ko­mu­ni­ka­to­ra– HALL!! Na li­tość boską… → Brak spacji przed trzecią półpauzą.

 

roz­błysł napis „Wszyst­ko ok.” → …roz­błysł napis „Wszyst­ko OK”.

 

Nie­zna­jo­my wy­cią­gnął w kie­run­ku Mar­ti­na swoją laskę. → Zbędny zaimek – czy wyciągałby cudzą laskę?

 

puł­kow­nik uj­rzał Mar­ti­na fa­lu­ją­ce bez­wied­nie w po­wie­trzu… → Chyba miało być: …puł­kow­nik uj­rzał Mar­ti­na fa­lu­ją­cego bez­wład­nie w po­wie­trzu

 

– HALL, po­łącz mnie z do­wódz­twem…. → – HALL, po­łącz mnie z do­wódz­twem

Po wielokropku nie stawia się kropki.

 

puł­kow­nik zo­rien­to­wał się, że mówi sam do sie­bie. → …puł­kow­nik zo­rien­to­wał się, że mówi do sie­bie.

 

 W celu jed­nak za­pew­nie­nia bez­pie­czeń­stwa astro­nau­tów stwo­rzo­no…. stwo­rzo­no…. du­pli­ka­ty… → W dwóch pierwszych wielokropkach jest o jedną kropkę za dużo – wielokropek ma zawsze trzy kropki.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka