- Opowiadanie: CM - Sztuka fruwania

Sztuka fruwania

Opowiadanie powstało przed wiadomymi wydarzeniami i nie było nimi w żaden sposób inspirowane (oraz do nich nie nawiązuje).

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Sztuka fruwania

Osatan, fantastyczny kot nielot, wylegiwał się w słabym słońcu, wyczekując nadejścia stresu. Zjawi się na pewno. Ta największa kanalia wśród emocji ma niezwykły wręcz dar przybywania dokładnie nie w porę i zostawania akurat tyle, by zrujnować najskrytsze życiowe marzenia.

Kot nielot wyciągnął grzbiet i czekając na wywołanie przez Komisję, utkwił spojrzenie w błękitnym niebie, po którym fruwały dostojnie dziesiątki namofargów. Kogo tam nie było! Latający Muminek, skrzydlaty nosorożec, zdyszany krecik o ciemnobrązowym upierzeniu. Osatan rozmarzył się, obserwując Iza-Sana, który chyba jako jedyny z równą swobodą operował frywolnym lotem wesołka, co poruszającym pływaniem w chmurach.

Jest i Akita – pomyślał kot, z nie tak całkiem życzliwym spojrzeniem. Mistrzyni szybownictwa grozy. Chyba żaden inny namofarg nie potrafił tak mocno poruszyć swoim lotem. Paniczne szarpnięcia, emocjonalne ruchy, balansowanie na granicy katastrofy… No i Ikegar – mityczny lotnik, słynący z kolekcji piór tak bogatej, jakby oskalpował pół kurzej fermy.

Wszyscy unosili się w powietrzu, spoglądając od czasu do czasu na Wyspy Merkocyjne*. I tylko mnie nie chcą pozwolić latać! – irytował się Osatan, patrząc na odrapany gmach Komisji Brązowych Skrzydeł. Komisja jako jedyna w całej krainie decydowała o prawie do lotu i jak każde tego typu gremium słynęła z niekompetencji oraz skrajnego bezguścia.

* Latająca utopia, na której według legend wybrane namofargi spędzają życie, oddając się wyłącznie pasjom i zabawom.

– Wlazł! – wybrzmiało zaproszenie z gmachu. Był to ten szczególny ton, jakim ktoś mógłby zapytać: Znowu was tylu nalazło?!

– Komisjo, dodaj mi skrzydeł! – szepnął do siebie kot i ruszył na spotkanie z gremium, którego członków nazywano pokątnie wysłannikami kręgów piekieł.

Cisza. Dziewięć grobowych min nie wyrażało nic poza dezaprobatą dla przybycia kolejnego kandydata.

Osatan stanął przed komisją, czując, jak stres z rozkoszą mości się w jego wnętrzu. Właściwie najtrudniejsze miał już za sobą. Zbudował wizję indywidualnego lotu, zmierzył się z poszeptami pielgrzymów, zaryzykował spojrzenie w szalpłociowy staw – zwany przez namofargi ściekami przywar. W końcu znalazł kilku entuzjastów fruwających kotów, którzy polecili jego koncept uwadze Komisji. Teraz wystarczyło go tylko przedstawić.

Więc Osatan przedstawiał. Mówił o egzystencjalnym locie pełnym rozterek i niepokoju. Roztaczał wizję fruwania jako pomostu do zgłębienia własnego wnętrza. Opowiadał o uduchowionym skrzydlatym kocie, czując, jak pod wpływem nerwów ton „Oto jest lot waszych marzeń!” przeradza się w desperacki „Chcę tylko cholernych skrzydeł, czy to naprawdę tak wiele?!”. Na końcu Osatan skłonił się z godnością i pilnując, by nie zwinąć się w kłębek, czekał na wyrok z entuzjazmem świadomego worka treningowego.

Głos zabrała Komisja:

 

…jak dla mnie równocześnie za mało szalone i za mało uporządkowane…

…jakbym obserwował abstrakcyjne zjawisko…

…nie dzieje się wiele. No nie trafiło do mnie…

…brakuje mi jakiejś kotwicy, która sprawi, że lot stałby się bardziej zapamiętywalny…

…przydałoby się więcej foreshadowingów, które nagrodziłyby lekkie znużenie…

…bazujesz na uczuciach, ale trochę brakuje historii…

…dla mnie to taki lot dla lotu…

 

I to by było na tyle w kwestii skrzydlatego kota – pomyślał Osatan. Później zwinął się w kłębek i spojrzał spode łba na zawieszoną nad głowami Komisji tablicę świetlną:

 

WNIOSEK ODRZUCONO!

 

***

 

Jakby to…

Może tak: Osatan był obrazem desperacji i rozpaczy namazanym brudnym paluchem na zaparowanym szkle.

 

– Zaraz ci to rozjadą.

 

Trudno. Jaka opowieść, taki narrator…

Kot nielot nie miał najlepszego dnia. Właściwie, jeśli się dobrze zastanowić, w ogóle nie miał najlepszego życia.

Zrobili z niego głównego bohatera opowieści.

Miał wyjątkowo stabilne poczucie niewiary we własne możliwości.

W dodatku Komisja znowu odmówiła mu skrzydeł, co sprawia, że właściwie w tym momencie można by tę historię skończyć.

Co miał jeszcze zrobić? Stoczyć się, by rozczulić gapiów zza czwartej ściany? Zawalczyć raz jeszcze o skrzydła w tysięcznej opowieści z cyklu „Nie dam się złamać losowi!”? Trzeba było coś robić, zapełniać przestrzeń znakową swoimi poczynaniami, on zaś nie miał żadnego pomysłu.

 

– Już bardziej ponurego wprowadzenia nie było?!

 

Mam jeszcze świetny fragment o bezsensie egzystencji literackiej postaci…

 

– Ani mi się waż go przytaczać!

 

Osatan w pośpiechu oddalił się od siedziby Komisji. Utkwił wzrok w niebie i jak każda istota (chwilowo!) przegrana, skupił się na snuciu refleksji. Na co mu właściwie te skrzydła? Czy naprawdę tylko z nimi można zwiedzać inne krainy, paradować na pokazach, zachwycać gracją? Niektórzy uparcie ślepną od marzeń, spoglądając błagalnie na wyroki Komisji, podczas gdy wszystko, czego czasem potrzeba, to machnąć ogonem i wyprawić się na piechotę. Nie proste? Sam Osatan podróżował już przecież na swych krótkich łapkach, raz czy drugi miejscowi zachwycili się nawet jego kocim marszem głębokiego niepokoju.

A mimo to prawdziwy namofarg MUSIAŁ mieć skrzydła. Była to jedna z tych oczywistych reguł, jak:

– zawsze należy wcisnąć deser,

czy:

– nigdy nie ma tak blisko, by podejść na piechotę.

Teraz jednak coś zaczynało się dziać. Namofargi, dotąd swobodnie unoszące się w powietrzu, nagle wpadły w popłoch, tymczasem w oddali, prawdopodobnie nad źródłem Szalpłocia, Osatan dostrzegł gromady różnobarwnych chmur, które, pobłyskując złowrogo, ciągnęły ku spłoszonym lotnikom niczym łowcy promocji na wielką wyprzedaż.

Były coraz bliżej. Rozdzieliwszy się, pofrunęły nad wybrane profile – tak nazywano hacjendy namofargów – a kot odniósł dziwne wrażenie, że te kolorowe straszydła polują na wybrane cele.

Osatan nastroszył futro. Prychnąwszy bojowo, zerwał się do biegu i mknąc co tchu długimi susami kota nielota, dotarł nad hacjendę Ciekawskiego Ropucha, gdzie jedna z chmur dopadła Iza-Sana.

– Odsuń się, szalony! – krzyknął ktoś z oddali i Osatan dopiero po chwili rozpoznał ciepły głos Sarwinki, krzyżówki wieloryba z manekinem, której… oszczędzimy dokładniejszych opisów, by uniknąć jakże niepotrzebnych pytań typu: Jak się poruszała? Co jej wystawało? A po kim właściwie miała łeb?

– Już, już! – Kot posłusznie skinął głową i wycofał się w tłum namofargów.

Patrzyli. Chmura, kompozycja antycznej bieli, ecru oraz wyblakłej czerni, błyskała raz po raz odcieniami, których nazwy dalece wykraczają poza zakres wiedzy przeciętnego narratora. Później huknęło z całą orkiestrą. Iza-San, straciwszy równowagę, runął na środek podwórka, tymczasem na hacjendę spłynęły potoki czarnego deszczu.

Trwało to ledwie kilka chwil. Ulewny ostrzał zmył pole Ciekawskiego Ropucha i barwna chmura rozwiała się nagle, zupełnie jakby nigdy jej nie było.

Namofargi wstrzymały oddech. Jakiś czas nad hacjendą unosiła się ciemnoszara mgła, aż wreszcie oczom obserwujących ukazała się sylwetka Iza-Sana, którego od pomnika różniło w tym momencie wyłącznie to, że akurat nic nie próbowało na nim przysiąść.

– Zupełny bezruch – szepnął kot, przyglądając się biernemu namofargowi. – Jakby… jakby go wyłączyli.

– Widziałam kiedyś coś takiego – ożywiła się Sarwinka. – To było… Tak! To było po jednym z posiedzeń Komisji. Któryś z namofargów, zjechali go wtedy równo z trawą, został wyniesiony właśnie w takim stanie.

– Ale co to jest?! – Osatan zacisnął kocie łapki. Wyglądał… słodko.

– Ostatnie stadium niewiary w siebie. Kompletna załamka – wyjaśnił Jasna Stora, miejscowy szaman-okultysta.

– Co z nim się teraz stanie? – przejął się kot.

– Będzie tak siedział – westchnął szaman.

– Zbierajmy się stąd, bo i nas w końcu zleje! – zawołała manerybka.

Kolejny błysk. Osatan odwrócił się i dostrzegł, jak Ikegar, wpadłszy w czarny deszcz, pikuje ostro, by na końcu grzmotnąć w ziemię z takim impetem, że nawet spadający zwykle na cztery łapy kot poczuł ból w niektórych częściach ciała.

– Wiej! – wrzasnęła Sarwinka.

I Osatan wiał. Wiał bez kierunku, celu i sensu, posłusznie oddając władzę panice. Wiał w tempie niestrudzonego gapia, który co prawda zamierza jak najszybciej umknąć przed zagrożeniem, ale parę czaderskich widoków zagłady jeszcze po drodze uszczknie.

Skryli się w „Sztampie”. Jakoś tak się dziwnie składało, że dokąd by nie biegł i jakiej drogi nie wybierał, Osatan zawsze na końcu lądował w miejscowej karczmie, zwłaszcza po spotkaniach z Komisją.

– Mleczna wena raz! – rzucił kot i zajął miejsce pod oknem, które w jego ocenie miało największe szanse choć mgliście pamiętać ostatnie spotkanie z wodą i szmatą.

Spadali wszyscy. Osatan wytrzeszczał ślepia, patrząc, jak kolejne namofargi osuwają się bezradnie po atakach chmur. Totua, Wedard, Obelatrix… Nawet Finka, jedna z najbardziej doświadczonych namofargskich lotniczek, nie zdołała umknąć przed depresyjnym deszczem.

– To znad źródła Szalpłocia, mówię ci! Te chmury załatwią nas wszystkich – lamentował kot, chłepcząc zamówionego drinka.

– Zachciało się skrzydeł, to mają. – Sarwinkę przepełniało współczucie dla poległych.

– Kiedy my, nieloty, też porzucaliśmy… – urwał kot.

Ze ścieków przywar korzystali wszyscy. Każdy pragnął się pozbyć zbędnego balastu na drodze do wymyślenia idealnego lotu. Źródło to była szansa! Nadzieja! Wystarczyło wsłuchać się w poszepty pielgrzymów, spojrzeć w parujące tafle szalpłociowych wód, a dalej… odrzucaj, namofargu, co chcesz! Nadmierna wrażliwość, niewiara w siebie, brawura jeźdźca bez głowy – źródło, niczym ogromny ściek, oczyszczało namofargów ze wszelkich cech, których ci pragnęli się pozbyć.

Osatan, prawdę mówiąc, nie ufał do końca źródłu. Znał on takie zdradzieckie cuda. Zostawiało się u Szalpłocia tchórzliwość i strach, by nagle odkryć, że nadmiar odwagi to najkrótsza droga do katastrofy. Albo takie szaleństwo. Już się namofargowi zdawało, że oto znalazł ostatnią przeszkodę na drodze do skrzydeł, a później jego wizja uporządkowanego lotu działała jedynie jako środek nasenny dla masochistów.

A jednak nawet Osatan spoglądał w toń parującego źródła. Zajrzałby i diabłu do samego gardła, jeśli tam mógłby znaleźć upragnione skrzydła, o które bezskutecznie walczył od…

 

– Już, wystarczy! Element desperacji bohatera oficjalnie zawarty, przejdź do następnego punktu historii!

 

A już się zaczynałem rozkręcać…

 

– Do kogo ty mówisz? – zapytała Sarwinka, obdarzając kota życzliwym uśmiechem dla psychicznie upośledzonych.

– Do tej parszywej me… zresztą nieważne. – Osatan machnął z rezygnacją ogonem. – Co zrobimy z tymi chmurami?

– Nic – prychnęła manerybka. – To robota Lyreba.

– Akurat – odparł Osatan, uśmiechając się pod wąsem na myśl o niekoronowanym władcy krainy.

Nawet z karczmy doskonale widać było wznoszące się w oddali czarne wieże pałacu Jego Wysokości. Każdego dnia ciągnęły ku nim mrowia pomarańczowych kopert – wniosków, próśb i lamentów namofargów – które zwykle odbijały się od dziurawego prześcieradła z napisem: „W ten weekend już na pewno ogarnę!!!”.

– Nie jestem pewien, czy sam Lyreb tu wystarczy – martwił się Osatan.

– Cóż. W takim razie czekamy na jakiegoś wybawcę – odparła Sarwinka, mocno akcentując ostatni wyraz. Akcent ten dosyć jasno sugerował, że wybawca w tym wypadku niewiele różni się od pożytecznego idioty.

Osatan słuchał tych słów z miną kota przed wielką kąpielą. Wyruszy. Oczywiście, że wyruszy. Był przecież głównym bohaterem, co oznacza śmiałka, który z mniej lub bardziej altruistycznych powodów postawi życie na szali, szukając uznania gapiów zza czwartej ściany. Ewentualnie z powodów zupełnie egoistycznych przeprawi się nad źródło Szalpłocia, widząc w tym jakiś interes.

Tak czy inaczej trzeba wziąć sprawy we własne łapy.

 

– Trzeba?

 

Stawić czoła kolorowym chmurom niosącym strach, apatię i skrajną niewiarę…

 

– Ja chyba nie chcę.

 

Zaryzykować spotkanie z deszczem, który w jednej chwili mógł wyprawić Osatana w podróż do Depre City.

 

– NIE CHCĘ!

 

Niestety, kot nie miał w tej kwestii wiele do gadania. Dziwnym trafem gapie zza czwartej ściany – chroniący z lubością najróżniejsze gatunki zwierząt i roślin – w przypadku postaci literackich gubili gdzieś resztki litości, oczekując bólu, zagrożeń i innych nieszczęść, które wypełniłyby ich wnętrza odpowiednią dozą wrażeń.

 

– Super.

 

Droga do źródła wiodła przez Wzgórze Mędrców. Unosiła się nad nim gęsta mgła, ku której Osatan zmierzał sztywny jak sztacheta w płocie, wypatrując kolejnej inwazji chmur. Spróbował uporządkować myśli. Co właściwie namofargi wiedziały o źródle Szalpłocia? Że w cudowny sposób uwalnia od niechcianych cech. No dobrze, a coś więcej? – pytał sam siebie. Oczywiście, że nic. Skoro działa, to po co dalej drążyć, nie?

Zrobili więc sobie ze źródła wielkie ściekowisko, gdzie niczym w depresyjnej brei mieszały się kompleksy, natręctwa, wady. A teraz wybiły. I zaatakowały!

Chmury są ślepcami – uznał Osatan, brnąc w swój quiz z główną nagrodą w postaci przetrwania. A jednak, widać to było wyraźnie, każda z nich polowała na konkretny cel. Dlaczego?

Kot podskoczył, gdy jeden z kolorowych upiorów błysnął nieopodal wzgórza. One składają się z nas – pomyślał Osatan. Wszystkie zawierają cząstki namofargów, które teraz, wyplute przez źródło, ciągną z powrotem ku swym właścicielom, zalewając ich depresją powstałą z porzuconych skaz.

Wysoko nad źródłem unosiły się kłębowiska pobłyskujących oparów. Czy któryś z nich był przeznaczony dla Osatana? Kot wytrzeszczył oczy na myśl o perspektywie zagłady i czym prędzej przystąpił do rachunku sumienia.

– Co ja tam właściwie wrzuciłem? – mamrotał pod nosem. – Nastoletnia naiwność… Gorąca głowa… Uporczywa maniera działania na rympał… Czy z czegoś takiego może powstać depresyjny deszcz? Jak mam z nim walczyć? Jak się przed nim bronić? Po jaką cholerę w ogóle pcham się nad ten przeklęty staw?!… I dlaczego ja gadam do siebie?

Wpadł w mgłę. Od tego momentu zaniechał dalszych rozważań, skupiając się już wyłącznie na przeprawie przez wzgórze. Nie było to proste. Pobrzmiewające wśród mgły poszepty pielgrzymów miały na sumieniu więcej obłąkanych niż zbiór przepisów dotyczących bezpieczeństwa i higieny lotu (tom 15, wydanie 7, poprawione).

Osatan drobił kocie kroki, czując, jak kolejne zwiewne głosy atakują jego głowę. Ciepło mieszało się w nich z chłodem, życzliwość krzyżowała z sarkazmem. W całej krainie nie istniała choćby jedna szkoła latających namofargów. Każdy musiał sam znaleźć swoją drogę do skrzydeł, a wszystkie bez wyjątku wiodły przez Wzgórze Mędrców. To tam, spośród setek sugestii, które brzmiały zupełnie jak poszepty wiatru, namofargi usiłowały wyłuskać tych kilka kluczowych, które staną się przepustką do ich idealnego lotu. Jedni znajdowali je prędzej, drudzy później, jeszcze inni, jak Osatan…

 

– Sza!

 

Mamrotanie wżerało się w koci umysł. To było jak we śnie. Kot gubił się w nieporadnym marszu, gdzie czujność ustępowała miejsca bezradności, a poszepty pielgrzymów, niczym niewidzialna horda, powoli przejmowały władzę nad jego myślami.

 

Więcej pazura i zaskoczenia!

Nie widać, żebyś się nad tym wysilił!

Za dużo abstrakcji!

Nie przykuwa uwagi na dłużej!

Poszedłbym w nastrój!

Za dużo memłania w odczuciach!

 

Osatan bronił się, jak mógł. A one atakowały…

Całą swoją uwagę skupiał na dramacie namofargów. A one atakowały…

Na wszystko, co skrzydlate, przecież nawet nie wyobrażał sobie tego cholernego lotu! A one atakowały…

 

Sztywne to!

Czy Osatan aby na pewno wszystko ma ogarnięte? Skrystalizowane? Zaplanowane?

Styl nie zachwyca!

Czasem wystarczy coś, co zmusi do zastanowienia się!

Hmm…!

 

Łamał się. Poszepty pielgrzymów rozbijały kolejne bastiony silnej woli, mamiąc najpiękniejszym świństwem, jakie mogło zaoferować Wzgórze Mędrców – złudną nadzieją. Jesteś już blisko – zdawały się obiecywać. Kilka drobnych korekt i fruń…

Osatan frunął. Na razie tylko w myślach, tworząc kolejną wizję lotu, który tym razem już NA PEWNO zmusi Komisję do przyznania skrzydeł. Przebierał w złotych radach pielgrzymów, odrzucał, analizował.

Ogarnij się! – wrzasnął na siebie w myślach, niebezpiecznie tańcząc na granicy obłąkania. Parszywe chmury kładą namofargów pokotem, a ten się tu tapla w marzeniach – poprawił, ale jak przystało na spolegliwego kota, nie zdołał zmusić marzeń do posłuchu.

Leciał. Naprawdę leciał! Frunął tak, że nawet sztywniaki z Komisji patrzyłyby na niego z nieudolnie skrywaną zazdrością. Momentami zdawało mu się, że faktycznie szybuje, później lądował na ziemi w ostatniej próbie powrotu do rzeczywistości. Czuł, że frustracja niebezpiecznie zmierza w nim do poziomu “ryzyko eksplozji”. Pielgrzymi nie dawali mu szans. Mamili. Szeptali. Mamili. Szeptali. Mamili…

 

– Chociaż ty przestań!

 

No i eksplodował…

Wybuch złości dodał kotu energii. Zapomniał o locie, skupił się na inwazji chmur i (w końcu!) ruszył odważnie w kierunku źródła, zdawszy sobie sprawę, że cały sens jego literackiej egzystencji to czerpanie z każdego znaku. Przebijając się przez mgłę, strzegł odkrytej po raz enty prawdy, która, choć niezbyt błyskotliwa i powszechnie namofargom znana, miała upierdliwą tendencję do ciągłego ulatywania z pamięci.

Widział tyle, co pod łapami. Co jakiś czas… No, bądźmy uczciwi. Osatan bez przerwy wbijał ślepia w niebo, trzęsąc ogonem, jak na bohatera z niedoborem odwagi przystało. Nie wypatrzył nic – parszywa mgła trzymała go w umownie tylko błogiej nieświadomości. Przecież gdzieś tam musiały płynąć w powietrzu następne kolorowe straszydła, a wyobraźnia, zawarłszy sojusz z paranoją i strachem, szukała na każdym kroku zwiastunów depresyjnej kąpieli.

Kot przyspieszył. Poza chmurami nad Wzgórzem Mędrców czaili się jeszcze Terminatorzy – bezwzględne obłoki, które prały wędrujące namofargi technicznym gradem. Osatan aż zadrżał na wspomnienie ostatniego lania. Grad był precyzyjny. Zawsze trafiał w upatrzony punkt ciała, zupełnie jakby próbował krzyczeć: Lezie prosto! Nie garbi się! Głowa do góry, a nie patrzy w ziemię! Co prawda nie sprzyjał on fantazjowaniu o efektownym locie, za to znakomicie korygował sylwetkę, co działało zbawiennie zwłaszcza przy długich wyprawach.

Kot zszedł ze wzgórza. Gnany ponurą wizją korekcyjnych batów w ostatniej chwili wyhamował przed stawem, ostrzeżony w porę wrzaskiem Szalpłocia – skrzydlatego ryba o złotych łuskach.

Czym był Szalpłoć? Cóż… Zwykło się go nazywać administratorem stawu, co zdaniem Osatana stanowiło ładne, acz nieco przesadzone określenie wodnego ciecia. W praktyce Szalpłoć po prostu żył samotnie w cudownej wodzie, co w jego przekonaniu stanowiło wystarczający powód, by uważać się za jej zarządcę i właściciela w jednym.

Kot odetchnął z ulgą. Więc dotarł. Głównie dlatego, że zmusił go narrator, ale liczy się przecież końcowy efekt. Teraz miał już z górki. No, prawie. Właściwie to w ogóle nie miał z górki, a wszystko, na co mógł liczyć, to wymuszony optymizm.

Skupił się na latającym rybie. Ten szalał po całym stawie, zamiatając ogonem z irytującym zapałem kogoś, komu nagle przypomniało się o wielkich porządkach. Nad wodą unosiła się wielobarwna kurzawa, a Szalpłoć, wachlując z zacięciem skrzydłami, pchał ją najwyraźniej ku sercu krainy namofargów.

Osatan zaniemówił. Nie mogąc znaleźć słów, obserwował poczynania ryba z miną „Wiedziałem, że to przez tę kanalię!”.

– Co ty robisz?! – wrzasnął kot, sięgnąwszy do arsenału besztań uniwersalnych. Po chwili pogardliwe prychnięcie ryba wyprawiło go w szybką podróż na skraj irytacji.

Nie daj się sprowokować – pomyślał Osatan. Szalpłoć był czarnym charakterem i, jak na złośliwego samotnika przystało, słynął ze swych unikatowych talentów. Pluł jadem w dwudziestu kierunkach, znał sto jeden sarkastycznych ripost, a w dobrej formie, odpowiednio zmotywowany, potrafił czekać kilka lat, by zemścić się za niewinny dowcip.

W dodatku rymował.

– Ej! – Kot spróbował raz jeszcze. otrzymując tym razem tradycyjną wiązankę dla natrętów.

Zlezie się taki futrzak cyniczny

Mordę rozedrze, gromami pociska

Pragniesz ty może, by ogon mój śliczny

Oklepał profil kociego pyska?

Osatana zalała fala żenady. I tak jest zawsze – westchnął w duchu. Inni w finałowych scenach toczą wielkie boje, rozbijają armie złoczyńców, ścierają się z odwiecznym rywalem w walce na śmierć i życie. A on… Jemu trafiła się spektakularna szermierka słowna z pyskatym rybem, który raczej nie zechce się przejąć faktem, że w każdej chwili któraś z chmur może zmienić kota nielota w kota niemotę. W dodatku był w tej szermierce z góry skazany na sromotną klęskę. Szalpłoć to przecież ADMINISTRATOR, co przesądza o jego autorytecie, wszechwiedzy oraz nieomylności. Krótko mówiąc, nie przegadasz.

Tymczasem ryb ruszył do ataku.

Widzi, że sprzątam, to pcha się jak kretyn

Że już nie wiem, czy kot, czy osioł zwykły lezie

Poszedł mnie zaraz, pogromco kuwety

Bo jak maznę cię z płetwy, to będziesz ty w biedzie!

Osatan nerwowo machał ogonem. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech… Nie, nadal miał ochotę go rozszarpać.

– Czy ty wiesz, durny rybie, coś ty najlepszego tym swoim sprzątaniem narobił?! – Kot spróbował szybkiego pchnięcia w świadomość. – Zmieniłeś ziemie namofargów w jakąś cholerną Krainę Kwitnącej Chandry!

Atak nie zrobił wrażenia na skrzydlatym rybie. Szalpłoć rozgonił chmury, przyjął pozę wielkiego wieszcza i ruszył z kontrą, a Osatana aż zemdliło na myśl o kolejnej pseudopoezji.

Patrzy – nie widzi, głową nie ruszy

Mędrzec dachowy o mózgu z kamienia

Nie wie, co gada, a kopie chce kruszyć

Wielki pan rycerz kubłowego pochodzenia

– Nierówno! – pieklił się kot. – I przestań mnie obrażać.

Złażą się te namofardzkie miernoty

Co jeden na większym lotniczym głodzie

Ciskają wciąż w staw swe przywary, kłopoty

By mieszkał Szalpłoć w ściekach miast w wodzie

Wracają i brudzą wadami jak wieprze

Wielcy fruwaje od siedmiu boleści

Pytają tylko, co gorsze, co lepsze

I sru! Przecież stawik ich wady pomieści

A zwróć im nareszcie, czym smrodzą przez lata

To zlezie się taki rezydent śmietnika

I bluzgiem szalpłocią godność omiata

Czy nic ci, cymbale, z mych słów nie wynika?!

Osatan zaniemówił. Właściwie wszystko było, jak trzeba. Walczył z czarnym charakterem, dostawał sromotne baty. Był w ciągłym odwrocie, co stwarzało świetną okazję na heroiczny powrót i wielki triumf kota do bicia. A jednak… A jednak ktoś, oczywiście złośliwy i skrajnie stronniczy, mógłby zauważyć, że to namofargi zmieniły staw Szalpłocia w ściekowisko, przyczyniając się do powstania depresyjnego deszczu. Odpowiednio opłacony wskazałby zaś na szereg schorzeń, kompleksów i niedogodności, jakie ten długoletni haniebny proceder spowodował u skrzydlatego ryba.

Osatan położył po sobie uszy. A mogłem po prostu wskoczyć pod deszcz – pomyślał z wrodzonym optymizmem.

– No i co ja mam teraz zrobić?!

 

Cóż… Skoro już tu przylazłeś, to trzymajmy się konwencji. Jest dzielny… No… Jest waleczny… Hmm… Po prostu jest główny bohater, jest czarny charakter, więc słowa w dziób i do boju!…

 

– Przecież ja nie mam szans z tą pyskatą kanalią!

 

Zawsze jest jakieś wyjście…

 

– No, nareszcie! To ja uciekam.

 

Ech… Czy ja muszę wszystko wprost… Po prostu go zjedz!

 

Coś mi się zdaje, futrzaku pyskaty

Że słabo twa gwiazda dziś świeci na niebie

Miast zbawcy jest menda, w szermierce wciąż baty

W dodatku pierdoła gada do siebie!

Kot nie zareagował od razu. Wlazłszy na kamień, czekał cierpliwie, aż poziom wkurzenia dobije do potrzeby natychmiastowej rozpierduchy. Jego wnętrze płonęło jak ogień pod kotłem potępieńca. Mrugnął. I jeszcze raz. Już!!!

Osatan postraszył kocim warknięciem, odsłonił zębiska, błysnął ostrymi pazurami i przyjął pozycję do skoku. Szalpłoć wytrzeszczył oczy. Wyglądał jak tłusta, namolna mucha, która nagle pojęła, że obiekt zaczepek dysponuje packą.

– Wiej! – warknął kot, a Szalpłoć uznał, że to właściwy moment, by sprawdzić, gdzie pieprz rośnie.

W ten sposób Osatan (ach, jakże bohatersko!) zwyciężył wielkiego wroga…

 

– Liczy się efekt!

 

I tylko problem nie zniknął… Szalpłoć zwiał. A jednak ukochany staw namofargów wciąż pluł depresyjnymi chmurami. Więc to nie ryb spowodował inwazję – uznał Osatan, dorzucając w myślach kilka uprzejmości, od kłamliwej kanalii począwszy, na złośliwym padalcu kończąc.

Kolorowe straszydła z uporem ciągnęły nad krainę lotników. Jedno z nich, ciemnoniebieska chmura z niewyraźną sylwetką czarnego smoka, zawisła nieruchomo nad kotem i Osatan wiedział już, że nadszedł czas egzekucji. Zawsze to jakiś efektowny koniec.

Błysk. Kot spojrzał w nieruchomą taflę stawu inaczej niż zwykle, gdy szukało się w myślach wad, by porzucić je w ściekowisku przywar. Teraz nie myślał zupełnie o niczym. Zwyczajnie gapił się jak cielę w malowane wrota, a staw… Staw ukazał mu na swej tafli zniekształcony obraz krainy namofargów. Nie tej, którą znał. Kot nie dostrzegł w niej nawet śladu cudownie inspirującej kolebki skrzydlatych istot, które w wiecznym natchnieniu szlifowały swój wymarzony lot. Widział to, co „opowiedzieli” wodzie: czarno-białą krainę wiecznej depresji zbudowaną wyłącznie z niepokoju, wad i kompleksów. Czy oni kiedykolwiek zostawili w stawie coś pozytywnego?

Osatan zerknął ze strachem na chmurę. Ta pobłyskiwała raz za razem, a jednak na kota wciąż nie spadła nawet kropla deszczu. Jakby ten niepozorny upiór czekał na jakąś refleksję.

Kot przyglądał się tafli, nie mogąc dostrzec na majaczącym obrazie choćby jednej skrzydlatej istoty. Zamknął oczy. Potężny grzmot wstrząsnął jego ciałem, lecz gdy i tym razem nie poczuł na sobie deszczu, zrezygnował z prób zrozumienia chmury – pewne zjawiska muszą pozostać niepojęte.

Trzeba walczyć! – dopingował się w myślach. Ratować siebie, innych, całą krainę. Ten mglisty, kolorowy małpiszon wyraźnie na coś czekał. Na co? Osatan zwiesił głowę. Czy sam jeden mógł wymyślić więcej niż dziesiątki lotników, których stać było wyłącznie na chowanie się po kątach?

Jedyne, co przyszło mu do głowy, to zmiana oblicza krainy. Nie wiedział, czy staw myśli. Czy rozumie. A jednak inwazja chmur dość jasno sugerowała, że ma ziemie namofargów za nic więcej niż siedlisko klęsk i frustracji.

Kot stał bezradnie jak bezskrzydły namofarg przed wielką Komisją, a gdy w końcu spłynęło na niego olśnienie, poczuł, jak futro staje mu dęba. Woda nie wysłucha opowieści. Nie przekona jej słowami o prawdziwym obliczu krainy. Jedyne, co może zrobić, to poświęcić się i oddać stawowi coś pozytywnego. Wymazać ten ponury pejzaż, który od lat nieświadome namofargi malowały porzucanymi skazami.

Czego żądasz? – rozmyślał kot, spoglądając rozpaczliwie to na chmurę, to znów nieruchomą taflę. Co mam ci oddać, by nas ocalić?

Wszystko – uznał, zalewając się łzami. Wszystko, za co lotnicy tak pokochali swoje ziemie. Na zawsze…

Osatan nachylił głowę nad stawem i wyciszywszy emocje, szukał w sercu czystego podziwu dla lotu namofargów. Frunął z Ikegarem, niepokoił z Akitą, uśmiechał się do beztroskich ruchów Iza-Sana. Żenił fascynację z pozytywną zazdrością, a staw wsysał to wszystko zachłannie, wypłukując kota z resztek nadziei o skrzydłach. Czy bez zachwytu i pasji można marzyć o locie?

Osatan otworzył oczy. Chmury zagłady rozmywały się od lekkich podmuchów wiatru. Dawne ściekowisko pogrążyło się w wirze, a gdy taflę stawu znów spowił idealny spokój, kot zobaczył w niej wreszcie obraz zachwycającej krainy skrzydlatych istot. Udało się…

Nie, nie ocalił namofargów. Nie będzie drugiej inwazji chmur, które cudownie wyleczą ofiary z depresji. A jednak Osatan czuł pewną satysfakcję. Być może kiedyś, gdy minie pierwszy szok, niegdysiejsi lotnicy wyruszą nad źródło Szalpłocia, by, ujrzawszy w jego wodach obraz dawnych siebie, odtworzyć swój idealny lot.

Koniec

Komentarze

Fajne :) (na lic. Anet). Czytało się misiowi z przyjemnością i zaciekawieniem, z podziwem dla światotwórstwa i pouczającej zabawy warsztatem. 

Powitał pierwszego czytelnika.

Doceniam, że w tak ekspresowym tempie zechciałeś dotrzeć pod moje wypociny. :-)

No i bardzo się cieszę z pozytywnego odbioru. Zawsze dobrze jest dostać parę miłych, ciepłych słów na start. ;)

Dziękuję za poświęcony czas i komentarz.

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Przeczytane, pora na komentarz. Wierzchnia warstwa opowiadania niesamowicie śmieszna. Kot i reszta istot przypominają japońskie kreskówki. Walka Osatana z rybą bardzo zabawna, zwłaszcza rymowanie. 

Można rozpoznać użytkowników portalu w opisywanych postaciach, nie mogłam jedynie rozszyfrować, czym są namofargi. Jednak to kot pełni najważniejszą rolę, z jego perspektywy poznajemy fantastyczny świat, który wydaje się bajkową rzeczywistością.

Z pozoru. Odczytałam w tym tekście ironię, a może frustrację związaną z komentarzami i oceną tekstów do piórek. Wydaje się to usprawiedliwione, bo droga do skrzydeł, o których marzy kot, to wyboista ścieżka… Zakończenie niesie nadzieję, bohater osiągnął swój cel. 

Oprócz dobrego warsztatu, podobały mi się też eksperymenty z formą tekstu. Zgłaszam do wątku bibliotecznego i pamiętam, że obiecałam przeczytać wszystkie teksty konkursowe. 

ANDO, hej!

Podziękował za odwiedziny i komentarz.

Wierzchnia warstwa opowiadania niesamowicie śmieszna.

Cieszę się bardzo, bo od pewnego czasu ten humor mi się notorycznie rozjeżdża i ginie gdzieś na pewnym etapie tekstów. Fajnie, że tu jest inaczej. :)

Kot i reszta istot przypominają japońskie kreskówki.

Żeby było śmieszniej to… nigdy ich nie oglądałem. ;)

Można rozpoznać użytkowników portalu w opisywanych postaciach, nie mogłam jedynie rozszyfrować, czym są namofargi.

Przeczytaj “namofarg” od tyłu. ;-)

Odczytałam w tym tekście ironię, a może frustrację związaną z komentarzami i oceną tekstów do piórek.

Wiesz, mnie się wydaje (na tyle, na ile to zaobserwowałem na portalu), że te emocje są dość częste (a zatem w jakiś sposób i chyba naturalne) i nieraz proporcjonalne do oczekiwań autorów względem swojego pisania. Ja chciałem trochę się do tego uśmiechnąć, może też mrugnąć do autorów tych komentarzy, które tutaj powklejałem.

Wydaje się to usprawiedliwione, bo droga do skrzydeł, o których marzy kot, to wyboista ścieżka…

W sumie kwintesencja portalu. :)

Oprócz dobrego warsztatu, podobały mi się też eksperymenty z formą tekstu.

Miło mi. :)

Zgłaszam do wątku bibliotecznego i pamiętam, że obiecałam przeczytać wszystkie teksty konkursowe. 

Wdzięczny Ci jestem i doceniam niezmiernie tę aktywność pod tekstami konkursowymi. Gdybym mógł jakoś ładnie się odwdzięczyć opinią pod którymś z tekstów, wskaż tylko tytuł, a ja postaram się tam prędzej czy później dotrzeć. :)

Dziękuję jeszcze raz za poświęcony czas i solidny komentarz. :)

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Kot i reszta istot przypominają japońskie kreskówki.

Żeby było śmieszniej to… nigdy ich nie oglądałem. ;)

 

Czas najwyższy!

Przyjemnie dwuwarstwowe opowiadanie. Jako że mój nastrój jest ostatnio wyjątkowo kiepski, zatrzymam się na wierzchniej warstwie interpretacyjnej i powiem, że czytało się fajnie i lekko, a określenie wodny cieć spodobało mi się nad wyraz. W ogóle postać ryba wyszła rewelacyjnie – blask jego złotych łusek przyćmił kocie futro i całą resztę ;-). Dzięki za kilka miłych chwil.

It's ok not to.

Biedna Sonata, najpierw Krokus ją zabija, a teraz Ty zmieniasz w kota i każesz się poświęcić ;) W ogóle mam wrażenie, że Sonata, Sara, Rybka i piórka zdominowały dotychczasowe teksty. (No, i Ty też, oczywiście ;))

Powtórzę za Dogs, cztało się lekko i przyjemnie, uśmiechnęło mi się. Lubię koty, wpływają na mnie odprężająco. Zatrzymałam się na wierzchniej wrstwie, głębiej wolę nie wnikać, bo nawet luzik może mieć chandrę ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Interesujące tło do pokazania naszego portalu.

Widać, kto pisał. Jest dialog z narratorem, jest przypis… Nie wyparłbyś się autorstwa.

Trochę miałam zagwozdkę z nickami. Najpierw myślałam, że to anagramy. Potem – że niekoniecznie trzeba użyć wszystkich liter. A w końcu doszłam do wniosku, że dopuszczasz wyjątki.

Czy czasami żałujesz, że wybrałeś sobie taki krótki nick? Z dwiema literkami sobie nie poszalejesz. Tym bardziej, że MC jakby korzystał z tego samego zestawu.

Znowu temat piórek i uznania dla tekstów. Nie wiem, ludzie tu przychodzą po pióra czy jak?

Babska logika rządzi!

Czy czasami żałujesz, że wybrałeś sobie taki krótki nick? Z dwiema literkami sobie nie poszalejesz. Tym bardziej, że MC jakby korzystał z tego samego zestawu.

On by mógł się przedstawić jako pewien intrygujący bóg aztecki :P 

Wtedy niektórzy by się domyślili, a byłoby nieco trudniej.

Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.

Czas najwyższy!

Nie moja bajka. ;)

 

Dogs, hej!

Podziękował za odwiedziny i komentarz.

Przyjemnie dwuwarstwowe opowiadanie.

Dziękować. :)

Jako że mój nastrój jest ostatnio wyjątkowo kiepski, zatrzymam się na wierzchniej warstwie interpretacyjnej i powiem, że czytało się fajnie i lekko, a określenie wodny cieć spodobało mi się nad wyraz.

O, no to fajnie. Mam nadzieję, że główny zainteresowany się za tego ciecia nie obrazi. :)

W ogóle postać ryba wyszła rewelacyjnie – blask jego złotych łusek przyćmił kocie futro i całą resztę ;-)

Ech, ten to się zawsze na pierwszy plan wciśnie. :-)

Dzięki za kilka miłych chwil.

I ja dziękuję za lekturę i poświęcony czas.

 

Irko, witam!

Tobie również dziękuję za przybycie.

Biedna Sonata, najpierw Krokus ją zabija, a teraz Ty zmieniasz w kota i każesz się poświęcić ;)

Ej, ale ocaliła krainę. W zasadzie to powinna mi być wdzięczna. :-)

W ogóle mam wrażenie, że Sonata, Sara, Rybka i piórka zdominowały dotychczasowe teksty.

Nom, to prawda. I powiem Ci szczerze, nie mam pojęcia dlaczego. Spodziewałem się zupełnie innego zestawu. I na pewno bardziej różnorodnego. ;)

Powtórzę za Dogs, cztało się lekko i przyjemnie, uśmiechnęło mi się. Lubię koty, wpływają na mnie odprężająco.

No to cieszę się, że przypadło do gustu.

Zatrzymałam się na wierzchniej wrstwie, głębiej wolę nie wnikać, bo nawet luzik może mieć chandrę ;)

W sumie te warstwy niejako były po to, żeby był wybór, więc mnie to nawet na rękę. :)

Namierzyłaś swój komentarz w tekście? :-)

No i poza tym tradycyjnie dziękuję za poświęcony czas i opinię. :)

 

Powitał i Finklów.

I Tobie dziękuję za przybycie i komentarz.

Interesujące tło do pokazania naszego portalu.

W sumie narzuciło mi się od razu, jak tylko zacząłem myśleć na tekstem na Fantastów. :)

Widać, kto pisał. Jest dialog z narratorem, jest przypis… Nie wyparłbyś się autorstwa.

No tutaj nie miałbym szans, zwłaszcza, że (co tu dużo ukrywać) trochę pojechałem swoimi schematami.

Trochę miałam zagwozdkę z nickami. Najpierw myślałam, że to anagramy. Potem – że niekoniecznie trzeba użyć wszystkich liter. A w końcu doszłam do wniosku, że dopuszczasz wyjątki.

Trochę się gubiłem z tymi nickami, więc na końcu wyszło tak, że mniej więcej nawiązywałem do poszczególnych nicków, ale żadnej stałej reguły przy tworzeniu imion bohaterów nie było. Bardziej forma zabawy w skojarzenia. :)

Czy czasami żałujesz, że wybrałeś sobie taki krótki nick? Z dwiema literkami sobie nie poszalejesz. Tym bardziej, że MC jakby korzystał z tego samego zestawu.

Wręcz przeciwnie. Nick łatwy do zapamiętania, w dodatku już parokrotnie mylono mój nick z MC, co tylko dodało mu prestiżu. :-)

Znowu temat piórek i uznania dla tekstów. Nie wiem, ludzie tu przychodzą po pióra czy jak?

Wiesz, z mojej perspektywy piórka stały się czymś w rodzaju wyróżnienia-pułapki. Część użytkowników tak mocno skupia się na tym wyróżnieniu, że nieraz bardzo przy tym spłyca spojrzenie na swoje pisanie (i jego ogólne postrzeganie). Więc paradoksalnie podejście do piórek w przypadku portalowiczów wydaje mi się wręcz czymś w rodzaju egzaminu na podejście do swojej twórczości.

 

On by mógł się przedstawić jako pewien intrygujący bóg aztecki :P 

Znajomy tego z piórami zamiast rąk. :P

Przy okazji dziękuję za pomoc, bo przy przedmowie mi to umknęło.

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Znajomy tego z piórami zamiast rąk. :P

Przy okazji dziękuję za pomoc, bo przy przedmowie mi to umknęło.

A luz, nawet nie sprawdziłem, czy podziękowałeś xD

Cieszę się, że mogłem pomóc :P

Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.

 

A zatem zrobiłeś ze mnie słyszącą głosy zdesperowaną pierdołę i ja mam temu dać klika? :P Jeśli tak, to na pewno nie za kota Osatana! Komentowanie tej postaci pominę, bo mój komentarz byłby mocno nieobiektywny. Napiszę tylko, że cieszę się, że zrobiłam z Ciebie żula, bo się należało! :P Ale przed całkowitym wpierniczem uchronił Cię ten fragment: 

a Osatana aż zemdliło na myśl o kolejnej pseudopoezji. 

Tak, tak, tak, takie to prawdziwe! :D 

 

W tym tekście widać celną, mądrą metaforę naszego portalu. Wyraźnie, a jednak nienachalnie. Opowiadanie jest ogólnie barwne i jak zwykle bardzo kreatywne, choć w niektórych momentach miałam wrażenie, że mógłbyś się wykazać bardziej. Klimat jest typowo CM-owy, specyficzny, kolorowy i niby jest tu humor, a jednak pod warstwą lekkości i humoru kryje się całkiem głęboka warstwa melancholii. 

Biedna Sonata, najpierw Krokus ją zabija, a teraz Ty zmieniasz w kota i każesz się poświęcić ;)

No właśnie, co oni się tak uwzięli!

Ej, ale ocaliła krainę. W zasadzie to powinna mi być wdzięczna. :-) 

Nie, nie jestem –_- 

Namierzyłaś swój komentarz w tekście? :-)

No, hmm bywa moje. A poza tym chyba to jest moje: …bazujesz na uczuciach, ale trochę brakuje historii…, ale głowy nie dam ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć, CM-ie!

 

Zdarza mi się zazdrościć komuś napisania tekstu, ale u Ciebie częściej zazdroszczę samego pisania – tu szczególnie odnoszę wrażenie, że dobrze się przy tym bawiłeś, a to z kolei dodaje tekstowi lekkości.

I tak, jak pisali inni – fajna jest ta dwuwarstwowość, jak również samo spojrzenie na piórka i sposób ich przyznawania, emocje z tym związane.

Nie wszystkich użytkowników ogarnąłem, ale większość wykminiłem, co uznaję za osobisty sukces ;)

Było to i przyjemne, i ciekawe, zatem kliczek się należy jak piątak żulowi lot Osatanowi!

Biedna Sonata, najpierw Krokus ją zabija, a teraz Ty zmieniasz w kota

O, Ty, Irko! Byłaś u mnie na partyzanta! :P

Sonata i Sara u mnie akurat wzięły się stąd, że potrzebowałem dwóch bohaterek i Sonata na obie zaproponowała Sarę… cóż było robić…

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Śmieszne, prawdziwe, nowofantastyczne!

 

Podobało mi się. Niektórych odniesień nie zrozumiałem, ale jestem z siebie dumny za odszyfrowanie niektórych nicków i nazw. :D

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Powitał Sonatanów!

Dziękować za poświęcony czas i opinię.

A zatem zrobiłeś ze mnie słyszącą głosy zdesperowaną pierdołę i ja mam temu dać klika? :P Jeśli tak, to na pewno nie za kota Osatana! Komentowanie tej postaci pominę, bo mój komentarz byłby mocno nieobiektywny. Napiszę tylko, że cieszę się, że zrobiłam z Ciebie żula, bo się należało! :P

Ale szefowo, Tyś najwyraźniej czytała jakiś inny tekst! Toż to piękna opowieść o szarej postaci, która dzięki swej determinacji i odwadze staje się bohaterką i ocala krainę. Która staje się przykładem i wzorem dla nas wszystkich, która inspiruje, której kibicujemy. Jestem pewien, że musiało Ci się coś pomylić. ;-)

Tak, tak, tak, takie to prawdziwe! :D 

O, tu już chyba czytałaś właściwy tekst. :D

W tym tekście widać celną, mądrą metaforę naszego portalu. Wyraźnie, a jednak nienachalnie.

Dziękować. :)

Opowiadanie jest ogólnie barwne i jak zwykle bardzo kreatywne, choć w niektórych momentach miałam wrażenie, że mógłbyś się wykazać bardziej.

Oj tam. To taki tekst z gatunku: cieszę się, że w ogóle zdołałem coś napisać. ;-)

Klimat jest typowo CM-owy, specyficzny, kolorowy i niby jest tu humor, a jednak pod warstwą lekkości i humoru kryje się całkiem głęboka warstwa melancholii. 

Dziękować raz jeszcze. :-)

 

No, hmm bywa moje. A poza tym chyba to jest moje: …bazujesz na uczuciach, ale trochę brakuje historii…, ale głowy nie dam ;)

Jeśli dobrze pamiętam to ten:

…brakuje mi jakiejś kotwicy, która sprawi, że lot stałby się bardziej zapamiętywalny…

;-)

 

Powitał i Krokusa.

Tobie również dziękuję za poświęcony czas i komentarz.

Zdarza mi się zazdrościć komuś napisania tekstu, ale u Ciebie częściej zazdroszczę samego pisania – tu szczególnie odnoszę wrażenie, że dobrze się przy tym bawiłeś, a to z kolei dodaje tekstowi lekkości.

Ja ogólnie staram się dobrze przy pisaniu bawić, bo to w końcu sposób spędzania wolnego czasu. :-) Chociaż powiem Ci, że tu tej zabawy jest tyle, co u innych w poważniejszych tekstach. Ja zwyczajnie bawię się innymi rzeczami, ale te proporcje czystej frajdy z pisania do rzetelnej pracy nad tekstem pewnie są podobne. Chociaż pewnie znalazłbym kilka wyjątków, bo faktycznie mam parę tytułów, które od początku do końca były wyłącznie zabawą w czystej postaci (i z którymi siłą rzeczy mam najlepsze wspomnienia). :)

Nie wszystkich użytkowników ogarnąłem, ale większość wykminiłem, co uznaję za osobisty sukces ;)

Starałem się wrzucać takich, którzy są obecnie w miarę aktywni na portalu. Fajnie, że większość udało się namierzyć. :)

Było to i przyjemne, i ciekawe, zatem kliczek się należy jak piątak żulowi lot Osatanowi!

Dziękować, kierowniku. :-)

 

Witam i Barbariana!

Także Tobie dziękuję za poświęcenie czasu na lekturę i zaopiniowanie mojego tekstu.

Śmieszne, prawdziwe, nowofantastyczne!

Dziękować.

Podobało mi się. Niektórych odniesień nie zrozumiałem, ale jestem z siebie dumny za odszyfrowanie niektórych nicków i nazw. :D

Fantaści to niestety taki rodzaj konkursu/zabawy, gdzie zawsze jakaś część bywa niezrozumiała. Nieraz zdarzają się mrugnięcia do konkretnych osób czy sytuacji (kojarzonych jedynie przez garstkę). Dlatego fajnie, że udało się coś tam odszyfrować.

No i zachęcam do pisania na Fantastów. Konkurs zmienił się w coś w rodzaju wolnego naboru, nasz przewodnik po współczesnych Fantastach będzie działał do końca roku, więc jest sporo czasu, żeby coś skrobnąć. Jeśli tylko masz ochotę, napisz, będzie nam bardzo miło. :)

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Właśnie jestem mniej więcej w połowie pisania opowiadania na Fantastów, więc też dołożę cos

od siebie ^^

 

Dzięki! 

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Dzień doberek, CM.

Bardzo mieszane uczucia. Historia co prawda trzyma się kupy i technicznie to do niczego się nie przyczepiam, ale brakuje mi jakiejś odmiany w tekstach o Fantastach. Przeczytałem dotychczasowe publikacje (tylko jeszcze nie wszędzie zostawiłem komentarz z racji czytania na telefonie) i póki co albo czytam o piórkach, albo o tych samych trzech, max czterech użytkownikach [oczywiście Ty masz w tekście więcej, ale liczę tylko takich co pełnią jakąś rolę]. No i tutaj zbytnio nie spodziewałem się czegoś innego. 

Dobrze, że tekst momentami całkiem zabawny, no i też zagadkowy:

Jest i Akita – pomyślał kot, z nie tak całkiem życzliwym spojrzeniem. Mistrzyni szybownictwa grozy. Chyba żaden inny namofarg nie potrafił tak mocno przejąć swoim lotem.

Sporo w tekście szyfrów, część wyłapałem, część za cholerę nie. A pomyśleć co dopiero ktoś nowy na portalu ;) Kto to jest Akita? Nie mam pojęcia, znowu kod Da Vinci, lecę dalej. 

No i tak przez cały tekst albo czytałem nazwy na wspak, albo łączyłem literki – i niby spoko, tylko niektóre sobie odpuszczałem, bo tekst nie taki najkrótszy, a czas naglił ;) 

Więcej pazurazaskoczenia!

→ No właśnie!

Brakuje mi tego tutaj również. 

Wszyscy jakoś wyjątkowo grzeczni i pogubili szpile ;) 

 

 

 

 

 

 

 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

W królestwie namofargów prócz nieba jest ziemia. Prócz ziemi płaszcz z jądrem zewnętrznym i wewnętrznym. Tak przynajmniej powiadali Szlachetni na wijskim uniwersytecie technicznym. 

Filizurbina ukradkiem podglądała nielota i śledziła jego upadki. Krzywe niewiele podpowiadały, kończąc się w różnych dołkach. Czyżby graktale i nakładanie się fal? Jak wyodrębnić te składające się na pojedynczego osobnika, w tym konkretnego nielota?

Jeśli przyjąć, że odbierała tylko fale, zjawisko prążkowania, nic dziwnego, że humor staje się humorzasty, szczyty amplitud wielokrotnieją w sposób zgoła nieindywidualny, a całość rozpływała się w pocukrzonej i posolonej kałuży herbaty. Możesz zmierzyć poziom cukru i soli, gorzej z wyodrębnieniem wzorca. Najlepiej idealnego, modelowego.*

 

*– I co, weszła, bo p… jak zwykle.

– Jeszcze nie. Nadaje z przygranicznego pasa.

– Dlaczego ją wybrali?

– Brak ochotników. Biorą każdego jak leci. 

– Przecież to zwykły, prążkowany wietnamski wij.

– Ejże, też jestem z nich!

– Ty kumpel, a ona?

 

Filizurbina żyła w przeświadczeniu, że każdy wij ma swoją szansę, a wybory są multiplikowalne wzdłuż i w poprzek, chociaż pełzającym silnik nie przysługiwał, a paliwo na terenie wroga było reglamentowane, więc zero możliwych kombinacji. Zegar w prążkach tykał, zmuszając ją do powzięcia decyzji o wniknięciu. Zwężyła się i pomknęła wgłąb.**

 

**

– Brak sygnału? Gdzie ona jest?

– Pewnie zapomniała się. Prążkowce tak mają.

– Wysyłamy następnego?

– Poczekaj.

 

Czy wzbicie się w powietrze i pokonanie grawitacji są lepsze niż pływanie i wnikanie? Czy wij może rozwinąć skrzydła i zawojować przestworza? Odpowiedzi jawiły się oczywiste: "Nie, nie, nie, gdyż tańczymy tak, jak nam ktoś zagra. Na rogu, waltorni, skrzypcach, saksofonie, bębnie/perkusji. Gitarę odłożyłam, nie mieści się w tym.

– Dawaj gitarę!

– Nie.

– Pozwól, pomogę.

– Nie.

– Usunę ból.

– Co wraz z nim?

– Pamięć.

– Sorry, wolę pamiętać zmieszane".

Zatrzymała się na granicy płynnej magmy. Ruchy Browna wprawiły jej ciało w paroksyzm pytajnika. Co to miała zrobić?***

 

***

– Z kim ona gada?

– Nie wiem, jest już na terytorium wroga, ale pod ziemią. Dodajmy jej otuchy, bo zginie jeśli wejdzie głębiej.

– Temperatura?

– Tak.

– Przesyłam sygnał do rozpłaszczenia.

 

Zawisła nad magmą. Jej ciało rozpłaszczało się. Kolejne centymetry wszerz niosły w górę, aż do momentu przypomnienia. Jest zwiadem, szpiegiem. Poddała się przemianie. Leżała niczym zeschły liść. Czy wij może się tak rozpłaszczyć, czy nielot może latać? Myśli błądziły.****

 

****

– Umarła?

– Nie, zmartwychwstanie. Jak w komiksach o bohaterach. Kolejne życie.

– Zawsze jest?

– Nie wiemy, czy wszyscy zachowują w tym świecie takie właściwości.

 

Słońce w świecie namofargów paliło jej skórę. Pękały kolejne bąble i wylewała się z nich lawa śluzu. Ostatkiem sił wbiła ogon w ziemię. Reguły z kodeksu może nie były od rzeczy. *****

 

*****

– Co się dzieje?

– Chyba ożywa.

– Udało się?

– Mamy kolejnego agenta na forum wroga. 

 

Filizurbina chłonęła całym ciałem świat, do którego przeniknęła. Udało się. 

Na niebie pojawił się znajomy nielot. Poleciał, rozbłysnął i spadł. Radość zawojowała jej serce. Rozpłaszczyła się, aby pełznąć tuż pod powierzchnią gruntu. 

 

 

CMie, dobre i niedobre zarazem. Masz światotwórstwo i bohaterów (niestety ciutkę nie dość charakterystycznych), a i fabuła miejscami siada, bo nie za wiele rozgrywa się pomiędzy postaciami. Z fabułą mam spory kłopot. Bo czym ona jest – impresją, fotografią chwili? Tak. Też. Nie tylko. 

 

Skarżypytuję, znaczy klikam za dobre światotwórstwo, Fantastów 2022 i interpunkcyjny warsztat.

Nie zamykaj się w ulubionej formie. Proszę. 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Zabawna historia, ale wyczuwam w niej domieszkę goryczki. Mnogość postaci imponująca i miałam pewne kłopoty z rozpoznaniem wszystkich, jednak większość zidentyfikowałam. Terminatorów rozpoznałam od razu!

Obawiam się, że im świeższa świeżynka przeczyta opowiadanie, tym mniej będzie ono dla świeżynki zrozumiałe.

Czytało się bardzo dobrze, bo Sztuka fruwania jest zacną opowieścią, a poza tym jest napisana bardzo porządnie, więc mogę udać się do klikarni. ;)

 

Chyba żaden inny na­mo­farg nie po­tra­fił tak mocno prze­jąć swoim lotem. → Czy tu aby nie miało być: Chyba żaden inny na­mo­farg nie po­tra­fił tak mocno prze­jąć się swoim lotem.

 

pcham się nad ten prze­klę­ty staw?! … → Zbędna spacja przed wielokropkiem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witam kolejnych czytelników.

Darujcie, proszę, poślizg w odpowiedzi, ale naprawdę wcześniej nie dałem rady.

 

NearDeath, hej!

Podziękował za poświęcony czas i komentarz.

Historia co prawda trzyma się kupy i technicznie to do niczego się nie przyczepiam, ale brakuje mi jakiejś odmiany w tekstach o Fantastach. Przeczytałem dotychczasowe publikacje (tylko jeszcze nie wszędzie zostawiłem komentarz z racji czytania na telefonie) i póki co albo czytam o piórkach, albo o tych samych trzech, max czterech użytkownikach [oczywiście Ty masz w tekście więcej, ale liczę tylko takich co pełnią jakąś rolę]. No i tutaj zbytnio nie spodziewałem się czegoś innego. 

Pewnie jakbym był w stanie przewidzieć, że tak to się ułoży, to poszedłbym w coś innego – możliwości było od groma. Nie myślałem, że te teksty na Fantastów będą tak podobne. Jak widać wróżbita ze mnie słaby. ;-)

Sporo w tekście szyfrów, część wyłapałem, część za cholerę nie. A pomyśleć co dopiero ktoś nowy na portalu ;) Kto to jest Akita? Nie mam pojęcia, znowu kod Da Vinci, lecę dalej. 

Katia. :)

Wszyscy jakoś wyjątkowo grzeczni i pogubili szpile ;) 

Ej, kilka było. Tylko… subtelne. :-)

Dzięki jeszcze raz za odwiedziny.

 

Asylum, witam!

Bardzo dziękuję za poświęcony czas i mega komentarz. Z góry też przeproszę, że odpowiem dużo krócej, ale wiedz, że bardzo tę Twoją opinię doceniam zarówno za formę podania, jak i przekaz w niej zawarty.

Masz światotwórstwo i bohaterów (niestety ciutkę nie dość charakterystycznych), a i fabuła miejscami siada, bo nie za wiele rozgrywa się pomiędzy postaciami.

Bohaterowie zawsze u mnie kuleli, zwłaszcza, że ja mam dziwne ciągoty do sięgania po bohaterów zupełnie zwykłych i czasem brakuje umiejętności, żeby z nich wycisnąć tyle, ile pewnie by można.

Fabułę… i tak przyspieszyłem. ;-) Jakoś tak mnie ciągnęło do ogólnego spojrzenia na portal i nieraz mi się uciekało w stronę filozofowania kosztem fabuły i już to później trudno było zawrócić. :-)

Powtórzę jeszcze raz: bardzo doceniam Twoją opinię i daruj mi, proszę, że nie jestem aktualnie w stanie stworzyć odpowiedzi na miarę samego komentarza. Mogę tylko jeszcze raz podziękować – wiesz, że ja na tych Twoich opiniach dużo w swoim pisaniu zbudowałem. :)

 

Reg, miło mi widzieć Cię znów pod swoim opowiadaniem.

Dziękuję za poświęcony czas i opinię. Miło mi, że odbiór jest pozytywny. Zdaję też sobie sprawę, że im krótszy staż użytkownika, tym trudniej ze zrozumieniem. Pewnie gdzieś tam zostałem myślami przy tych czasach, kiedy byłem na portalu najaktywniejszy i trochę utrudniłem świeżynkom życie.

Terminatorów rozpoznałam od razu!

Coś tak zakładałem, że tak się właśnie stanie. Mam nadzieję, że ten fragment nie wybrzmiał niewłaściwie, bo pisząc zdałem sobie sprawę, jak czasem trudno tworząc tekst humorystyczny przemycić poprzez ten humor odpowiednią dozę szacunku.

Chyba żaden inny namofarg nie potrafił tak mocno przejąć swoim lotem. → Czy tu aby nie miało być: Chyba żaden inny namofarg nie potrafił tak mocno przejąć się swoim lotem.

Tutaj myślałem raczej o przejęciu obserwujących swoim lotem. Zmieniłem na “poruszyć”, może teraz będzie to bardziej czytelne.

Dziękuję raz jeszcze za poświęcony czas.

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Mam nadzieję, że ten fragment nie wybrzmiał niewłaściwie, bo pisząc zdałem sobie sprawę, jak czasem trudno tworząc tekst humorystyczny przemycić poprzez ten humor odpowiednią dozę szacunku.

Ależ wybrzmiał bardzo właściwie i z pewnością udało Ci się, CM-ie, przemycić wszystko, co przemycić chciałeś. heart

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przecudowne opowiadanie, opowieść o ambicjach, lęku przed niespełnieniem marzeń. Ktoś wcześniej napisał, że dla nowych użytkowników opowiadanie może jawić się jako nieco niezrozumiałe – jestem tutaj drugi dzień i po początkowym subtelnym skonfundowaniu dotarło do mnie, od kogo wy są, i lektura przebiegła płynnie, z głodem na tle estetycznym każdego następnego akapitu. 

Już mnie tak nie flatteruj. ;-) 

Z bohaterami jest ok. Nie chodzi mi o jakieś wniebogłosy cech osobowości, nie daj boże, czy pogłębione wnętrze, tu jest ok. Raczej myślałam o wejściu w silniejsze interakcję, jak przy (nie wymawiajmy głośno jego imienia, a jeśli już chcemy zaryzykować życie to z nabożeństwem) Wszechmocnym Q. i jego w wiernym słudze. Mamy samotną drogę, dramat rozgrywa się we wnętrzu, implikowany oczekiwaniami i osobistym oglądem kolejnych sytuacji przez nielota. Bardzo silna dominacja punktu widzenia bohatera przy narracji trzecioosobowej. 

Jeśli jesteś zajęty – cieszę się, że powstało “fruwanie”! Mam też nadzieję, że skrobiesz i inne rzeczy, czasami, niekiedy, zawsze się przyda, a myśli umykają jak karaluchy przed snem. xd

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Ależ wybrzmiał bardzo właściwie i z pewnością udało Ci się, CM-ie, przemycić wszystko, co przemycić chciałeś.

Reg, kamień z serca. :-)

 

aTucholka2, cześć!

Dziękuję za poświęcony czas i komentarz. Cieszę się, że opowiadanie przypadło do gustu. Bardzo mi też miło, że udało Ci się w nim odnaleźć, bo (jak już też pisałem powyżej) miałem spore obawy, czy krótki staż nie będzie tutaj przeszkodą, a widzę, że opowiadanie odebrałeś zgodnie z założeniami autora. :-)

 

Asylum:

Raczej myślałam o wejściu w silniejsze interakcję, jak przy (nie wymawiajmy głośno jego imienia, a jeśli już chcemy zaryzykować życie to z nabożeństwem) Wszechmocnym Q. i jego w wiernym słudze. Mamy samotną drogę, dramat rozgrywa się we wnętrzu, implikowany oczekiwaniami i osobistym oglądem kolejnych sytuacji przez nielota. Bardzo silna dominacja punktu widzenia bohatera przy narracji trzecioosobowej. 

A, tak. To ogólnie jest problem. Jakoś tak mnie ciągnie do samotnej wędrówki bohaterów i nieraz później łapię się na tym, że nie bardzo mam na czym tę interakcję budować. Stąd później to szukanie zamienników w postaci wtrąceń narratora i tym podobnych.

Jeśli jesteś zajęty – cieszę się, że powstało “fruwanie”! Mam też nadzieję, że skrobiesz i inne rzeczy, czasami, niekiedy, zawsze się przyda, a myśli umykają jak karaluchy przed snem. xd

Głównie wymyślam. Ze skrobaniem już gorzej. :-)

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Jakoś tak mnie ciągnie do samotnej wędrówki bohaterów i nieraz później łapię się na tym, że nie bardzo mam na czym tę interakcję budować. Stąd później to szukanie zamienników w postaci wtrąceń narratora i tym podobnych

Normalka. Każdego ciągnie. ;-) Zawsze jest na czym budować. Narratorem mi się nie wykręcaj, bo wstawki inną rolę pełnią w Twoich tekstach. Rodzaj konkluzji, zrozumienia dla każdej ze stron. 

 

Głównie wymyślam. Ze skrobaniem już gorzej. :-)

To tak jak u mnie. Naprawdę trudne. Co napisać, powiedzieć. Pisz i nie się nie cenzuruj! Każde przeczytam. 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Normalka. Każdego ciągnie. ;-) Zawsze jest na czym budować. Narratorem mi się nie wykręcaj, bo wstawki inną rolę pełnią w Twoich tekstach. Rodzaj konkluzji, zrozumienia dla każdej ze stron.

No inną, inną, ale nieraz to jedyna forma relacji, którą mogę w tekstach zbudować (jak już się uprę, że bohater będzie pozbawiony w swojej podróży towarzystwa). ;-)

To tak jak u mnie. Naprawdę trudne. Co napisać, powiedzieć. Pisz i nie się nie cenzuruj! Każde przeczytam. 

Oj tak. Trudne. Gorzej, że dużo trudniejsze niż na początku pisania, co bywa trochę deprymujące. :)

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

 Cześć!

 

Zręcznie napisane, podszyte nieco specyficznym humorem i dosyć hermetyczne imho. Zauważyłem nawiązania czy aluzje do portalu i niektórych użytkowników, ale odnoszę wrażenie, że tekst jest komentarzem do wydarzeń, których nie znam i przez to większość pokazanej historii pozostaje dla mnie totalną enigmą.

Zgrzytów nie stwierdziłem, bohater jest pokazany z konkretnym przymrużeniem oka, jego droga okazuje się być zdecydowanie fantastyczna. Po sposobie pisania odnoszę wrażenie, że miałeś kupę frajdy z tworzenia. Ja miałem też całkiem sporo radości z humoru sytuacyjnego, ale przesłania czy morału z całości nie wyniosłem. Kompletnie nie rozumiem też zakończenia (czyli albo mam dzień niższej kumacji albo znowu hermetyczność daje się we znaki).

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Yyyy… Tak w sumie to chyba nie zrozumiałam, ale czytało się przyjemnie :)

Przynoszę radość :)

Krarze, cześć!

Dziękuję za poświęcony czas i komentarz.

Frajdy faktycznie było całkiem sporo, cieszę się, że ten humor sytuacyjny jakoś Ci tę lekturę uprzyjemnił. Z samym przesłaniem jest tak, że ja w sumie chciałem bardziej opisać takie klasyczne “życie” portalowicza: zderzenie z Lożą, szukanie swojego stylu, analiza komentarzy, odrzucanie jakichś nawyków pisarskich i tak dalej. Do tego próbowałem dorzucić jakiś element fantastyczny w postaci depresyjnych chmur, żeby złożyć w miarę normalne opowiadanie i… chyba mi się to średnio poskładało, bo wyszło dokładnie odwrotnie niż chciałem. ;-)

 

Anet, hej!

Tobie również dziękuję za poświęcony czas i opinię. Fajnie, że czytało się przyjemnie, nawet, jeśli autorowi średnio się powiodło z właściwym nakreśleniem sensu i przekazu opowiadania. Nie zawsze jest niedziela, nie? ^^

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

No, dzisiaj poniedziałek ;)

Przynoszę radość :)

Nie wtorek? ;)

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Kurczę, też miałam skojarzenie z anime, chociaż nigdy specjalnie nie oglądałam. Ciekawe :)

Nie wszystkie aluzje rozgryzłam, ale wystarczyło, nie wszystko zrozumiałam, ale trochę. Żarty rozbawiły mnie szczerze, zwłaszcza dialogi kota z autorem.

Wydaje mi się, że jest to jednak inny kierunek niż reszta opowiadań konkursowych, które przejrzałam – niby jest o piórkach, ale (jeśli dobrze zrozumiałam) raczej podważa fiksowanie się na nich.

Ogólnie, misię :)

„Jak mogła się zamknąć z tym draństwem, a teraz nie chce się otworzyć?! Kto to w ogóle kupił?! Czy ktoś tego używa?!”

Hej!

Podziękował za odwiedziny, poświęcony czas i opinię. :)

Kurczę, też miałam skojarzenie z anime, chociaż nigdy specjalnie nie oglądałam. Ciekawe :)

Dobra, poddaję się. Oficjalnie zostaję przypadkowym twórcą literackiego anime. :-)

Nie wszystkie aluzje rozgryzłam, ale wystarczyło, nie wszystko zrozumiałam, ale trochę. Żarty rozbawiły mnie szczerze, zwłaszcza dialogi kota z autorem.

Cieszę się, że dialogi przypadły do gustu. Z aluzjami wyszło niestety trochę (albo i nie trochę) hermetycznie, więc za bardzo jako autor tekstu czytającym nie pomogłem. :)

Wydaje mi się, że jest to jednak inny kierunek niż reszta opowiadań konkursowych, które przejrzałam – niby jest o piórkach, ale (jeśli dobrze zrozumiałam) raczej podważa fiksowanie się na nich.

Bardzo dobrze. Dokładnie o tym chciałem napisać. :)

Dziękuję jeszcze raz za poświęcony czas.

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

 

Hej. Świat mnie połknął, wymemłał i wypluł. Teraz Twoja kolej :)

wylegiwał się w słabym słońcu

 

 zostawania akurat tyle

Może lepiej: akurat tak długo. A poza tym – TAAAAK!

utkwił wzrok

Nie lepiej "spojrzenie"?

który bodaj jako jedyny

Nie przesadzasz trochę? https://sjp.pwn.pl/szukaj/bodaj.html

z równą swobodą operował frywolnym lotem wesołka, co poruszającym pływaniem w chmurach

pomyślał kot, z nie tak całkiem życzliwym spojrzeniem

Łączliwość frazeologiczna…

 nie potrafił tak mocno poruszyć swoim lotem

emocjonalne ruchy

… mhm.

wyspy merkocyjne

To nie jest nazwa geograficzna?

Dziewięć grobowych twarzy

Mina może być grobowa, ale twarz? To zombie są?

ton „Oto jest lot waszych marzeń!” przeradza się w desperackie

Chyba jednak w "desperacki", bo ton w ton, a nie w co innego. Ale może się czepiam.

No nie trafiło do mnie…

Brak przecinka.

które nagrodziłyby lekkie znużenie

Wynagrodziłyby. Nagradza się kogoś.

bazujesz na uczuciach

Argh.

Osatan był obrazem desperacji i rozpaczy namazanym brudnym paluchem na zaparowanym szkle.

yes

Kot nielot nie miał najlepszego dnia. Właściwie, jeśli się dobrze zastanowić, w ogóle nie miał najlepszego życia.

Anglicyzmy!

Miał wyjątkowo stabilne poczucie niewiary we własne możliwości.

 Zawalczyć

Jestem rozdarta między "aaargh! nienawidzę tego słowa" a "ej, tutaj to nawet zagrało". Wybierz sobie.

on tymczasem nie miał żadnego pomysłu

Na pewno "tymczasem"? (I znowu narrator z rozdwojeniem jaźni… :D)

Niektórzy zbyt szybko ślepną

A jest jakieś właściwe tempo ślepnięcia?

spoglądając błagalnie na wyroki Komisji

podczas gdy wszystko, czego czasem potrzeba

Powtórzenie.

podróżował tak już przecież

"Tak" psuje rytm i nic nie wnosi.

niczym łowcy promocji na wielką wyprzedaż

yes

a kot odniósł dziwne wrażenie, że te kolorowe straszydła polują na wybrane cele

To dość oczywiste i powtarzasz "wybrane".

troskliwy głos

Głos ten otulał ciepłymi szalikami wszystkie gardła…

których nazwy dalece wykraczają poza zakres wiedzy przeciętnego narratora

heart

 Ulewny ostrzał

Pan poeta…

akurat nic nie próbowało na nim przysiąść

Pomniki przydają się też do innych czynności XD

Ostatnie stadium niewiary w siebie. Kompletna załamka

Uwaga filozofa: guzik prawda. A tak w ogóle, to psychiatryki są pełne ludzi, którzy wierzą w siebie :P

oddając władzę panice

Hmm.

Wiał tempem

W tempie. Poza tym: yes

po atakach chmur

Hmmm.

stworzenia idealnego lotu

Kur…zy nawóz, lotu się nie stwarza! Modne słowo, psia jego melodia.

Zostawiało się u Szalpłocia tchórzliwość i strach, by nagle odkryć, że nadmiar odwagi to najkrótsza droga do katastrofy.

Aaaa, meden agan. Arystoteles ^^

ostatni zbędny element na drodze do skrzydeł

Zbędny? I – droga ma elementy? Kostka brukowa, czy co?

życzliwym uśmiechem dla psychicznie upośledzonych

wznoszące się w oddali czarne wieże pałacu Jego Wysokości

Nie jestem pewien czy sam Lyreb tu wystarczy

Nie jestem pewien, czy sam Lyreb tu wystarczy.

Niestety kot nie miał w tej kwestii wiele do gadania.

"Niestety" oddziel. Czy Ty masz u siebie w szufladzie jakichś chętnych bohaterów, czy wszystkich musisz popychać? Tak pytam… :)

wypatrując bólu, zagrożeń i innych nieszczęść, które wypełniłyby ich wnętrza odpowiednią dozą wrażeń.

Rym. I – wypatrując?

niczym w depresyjnej brei mieszały się kompleksy, natręctwa, wady

Mętnawa metafora.

brnąc w swój quiz

zalewając ich depresją powstałą z porzuconych skaz

Hmmm.

unosiły się kolejne pobłyskujące opary

Na podarte gacie Rassilona, opary są niepoliczalne! Tak, gramatycznie mnogie, ale niepoliczalne. Nie masz jednego opara, dwóch oparów i tak dalej, tylko jeden kłąb (czy coś tam) oparów i dwa kłęby. Kumasz?

Pobrzmiewające wśród mgły poszepty

Z lekka aliteratywne, przeczytaj głośno.

miały na sumieniu więcej obłąkanych niż zbiór przepisów dotyczących bezpieczeństwa i higieny lotu (tom 15, wydanie 7, poprawione)

ZUUUUL… znaczy się, ZUUUUS :)

czując, jak kolejne zwiewne głosy atakują jego głowę

nie istniała choćby jedna szkoła latających namofargów

Może jednak: ani jedna?

To było jak we śnie.

Skracalne.

gubił się w nieporadnym marszu, gdzie czujność ustępowała miejsca bezradności

Osatan bronił się jak mógł.

Osatan bronił się, jak mógł.

spolegliwego kota

W zasadzie "spolegliwy" znaczy nie "uległy", ale "taki, na którym można polegać", ale to się chyba zmienia…

Czuł, że poziom frustracji niebezpiecznie zmierza w nim do ryzyka eksplozji.

Jak poziom może zmierzać do ryzyka? Wut?

bohatera o niedoborach odwagi

Bohatera z niedoborem odwagi. Niedobór nie jest cechą, tylko miarą (cechy, w tym przypadku).

w umownie tylko błogiej nieświadomości

kolejne kolorowe

Dobrze, że nie jechały KOLeją, bo musiałyby stanąć w KOLejce po bilety :P

Poza chmurami nad Wzgórzem Mędrców czaili się jeszcze Terminatorzy – bezwzględne obłoki

ładne, acz nieco przesadzone określenie wodnego ciecia

Uch, co to jest "określenie" i dlaczego nie to? I dlaczego nie może być przesadzone? (Konserwator powierzchni mokrych? XD)

Właściwie to w ogóle

Właściwie, to w ogóle. Można by ograniczyć "to".

Później pogardliwe prychnięcie ryba wyprawiło

Dużo później, czy zaraz potem? Bo jakby sugerujesz, że dużo, ale to oczywiste, że nie. Fonetycznie dziwne

Szalpłoć był czarnym charakterem i jak na złośliwego samotnika przystało, posiadał szereg unikatowych zdolności.

Wtrącenie: Szalpłoć był czarnym charakterem i, jak na złośliwego samotnika przystało, posiadał szereg unikatowych zdolności. Że co posiadał?

znał sto jeden sarkastycznych ripost

Kot spróbował raz jeszcze, doczekawszy się tym razem tradycyjnej wiązanki dla natrętów.

Jeśli doczekawszy, to najpierw się doczekał, a potem spróbował. Nie odwrotnie!

finalnych scenach

Na pewno nie finałowych?

proceder spowodował

Nooo…

No nareszcie!

No, nareszcie!

poziom wkurzenia dobije do potrzeby natychmiastowej rozpierduchy

płonęło jak kocioł potępieńca

Płonie kocioł – czy ogień pod nim?

Osatan postraszył kocim warknięciem

Musiał kogoś postraszyć.

aż na złośliwym padalcu kończąc

"Aż" zbędne.

chmura z niewyraźną sylwetką czarnego smoka

jak ciele

Cielę.

zostawili w stawie coś pozytywnego

Przyjmę, że założyłeś prywatywną koncepcję zła i nie będę się czepiać. Ale mam ochotę.

Ta pobłyskiwała raz za razem, a jednak na kota wciąż nie spadła nawet kropla deszczu. Jakby ten niepozorny upiór czekał na jakąś refleksję.

Tnij zaimki.

nie mogąc dostrzec na majaczącym obrazie

 

że ma ziemie namofargów za nic więcej niż siedlisko klęsk i frustracji

Hmm.

poczuł, jak kocie futro staje mu dęba

A jakie inne futro ma kot?

ten ponury pejzaż, jaki od lat nieświadome namofargi malowały

KTÓRY. Identyczność numeryczną oddajemy słowem KTÓRY. Pięć liter. Środkowa "ó". Identyczność własności oddajemy słowem "jaki". Cztery litery. Nie te, w które Cię kopnę.

pozytywną zazdrością

wypłukując kota z resztek nadziei

rozmywały się w takt lekkich podmuchów wiatru

Czy podmuchy wiatru mają takt? To już prędzej ja…

Dawne ściekowisko pogrążyło się w wirze, a gdy taflę stawu znów spowił idealny spokój

 

O. A tą końcówką mnie zaskoczyłeś. Bo wcześniej było standardowo ceemowo, ooops, you did it again! Zabawnie-gawędziarsko z podszewką mądrościową. A tu nagle przetarłeś dżinsy i spod spodu wychodzi ta podszewka. Hmm.

 To taki tekst z gatunku: cieszę się, że w ogóle zdołałem coś napisać. ;-)

Wyprawa po wodę natchnienia…

proporcje czystej frajdy z pisania do rzetelnej pracy nad tekstem pewnie są podobne

Ucz mnie, miszczu :)

Zabawna historia, ale wyczuwam w niej domieszkę goryczki.

Nadmiar słodyczy tłumi apetyt i sprowadza mdłości :) Owidiusz.

Głównie wymyślam. Ze skrobaniem już gorzej. :-)

Ja wymyślam, a jak zaczynam skrobać, to się okazuje, że głupotę wymyśliłam. I bis, repete, da capo…

Gorzej, że dużo trudniejsze niż na początku pisania, co bywa trochę deprymujące. :)

Tak!

 

Łapanka zajęła czas od ‏‎09:07:57 do ‏‎10:52:28 (większość zeszła na poszukiwanie gifów).

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Cześć, Tarnino.

Na razie tylko podziękuję za komentarz, a pełną odpowiedzią i poprawkami zajmę się na dniach, jak skończę swoją wyprawę po betach. :)

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hej. Świat mnie połknął, wymemłał i wypluł. Teraz Twoja kolej :)

Ej, ale ze mną zrobił to samo! Co to za kopanie leżącego? :P

To nie jest nazwa geograficzna?

No właśnie nad tym się długo zastanawiałem, jak to zapisać. Jak widać przestrzeliłem. ;)

Mina może być grobowa, ale twarz? To zombie są?

Cóż. Podejrzewam, że znalazłyby się i takie teorie. ;-)

Brak przecinka.

To cytat z Loży, więc przekleiłem jeden do jednego. ;)

Wynagrodziłyby. Nagradza się kogoś.

Tu podobnie. ;-)

Na pewno "tymczasem"? (I znowu narrator z rozdwojeniem jaźni… :D)

Ja wiedziałem, że będzie jakaś wzmianka na ten temat. Wiedziałem! :-) Naprawdę, pisząc każdy fragment tego opowiadania myślałem: przyjdzie Tarnina i napisze, że znowu narrator gada do bohatera. Nawet chciałem Ci dać ostrzeżenie w przedmowie, ale później odpuściłem, bo to by wyglądało, jakbym na siłę chciał Cię ściągnąć pod opowiadanie. :)

A jest jakieś właściwe tempo ślepnięcia?

Możliwie powolne. :P

Uwaga filozofa: guzik prawda. A tak w ogóle, to psychiatryki są pełne ludzi, którzy wierzą w siebie :P

Nie przyłożyłem się do reserachu i tego nie sprawdziłem. :P

Czy Ty masz u siebie w szufladzie jakichś chętnych bohaterów, czy wszystkich musisz popychać? Tak pytam… :)

Mam chętnych. Tylko że żyją w takich światach, w których są absolutnie bezradni i nic nie potrafią zrobić. I średnio potrafię sklecić z tego ciekawą fabułę. ;-)

Wyprawa po wodę natchnienia…

Mniejsza tam z natchnieniem. Ja potrzebuję takiej, która mnie przekona, żeby spisać to, co sobie wymyśliłem. ;-)

Ja wymyślam, a jak zaczynam skrobać, to się okazuje, że głupotę wymyśliłam. I bis, repete, da capo…

No to jak Ty to robisz, że dopiero przy pisaniu się przekonujesz, że wymyśliłaś głupotę? Przecież na początku pomysł na opowiadanie musi Ci się wydawać fajny. Inaczej w ogóle byś mu nie poświęcała uwagi. Dlaczego to nagle gaśnie przy pisaniu? Przecież prawda jest taka, że niemal wszystko, co może nawet zaoferować pisanie to właśnie zachwyt nad jakimś pomysłem czy koncepcją. Na wyróżnienia czy osiągnięcia mogą liczyć tylko wybrani, a i to z dużym prawdopodobieństwem, że ile nie osiągną, to i tak będą rozczarowani, że tylko tyle.

U mnie teraz pomysł musi przejść przez długi “proces rekrutacyjny”. Najpierw ma mnie przekonać, że w ogóle warto nad nim myśleć. Później, po jakichś dwóch tygodniach, ma mnie ponownie przekonać, że to nie był tylko chwilowy zachwyt. Następnie przy pomocy mojej łepetyny ma się złożyć w cały plan opowiadania (taki, który w miarę możliwości ogranicza ryzyko pojawienia się jakichś dziur do minimum) oraz zwykle (dodatkowo) w stabilną konstrukcję świata. I dopiero po tym etapie mogę się zabrać za pisanie. Chociaż jak już dojdę do tego etapu, to zwykle dochodzę do wniosku, że skoro już wszystko o tym opowiadaniu wiem, to po co to przerabiać jeszcze raz przy pisaniu. :D

Łapanka zajęła czas od ‏‎09:07:57 do ‏‎10:52:28 (większość zeszła na poszukiwanie gifów).

Oj, ile czasu. Luźniejszy dzień w pracy? :-)

A już poważniej: dziękuję za poświęcony czas i lekturę. Zwłaszcza, że (jak już chyba kiedyś pisałem) jak się człowiek nauczy uśmiechać do własnych błędów, to ta Twoja ironia przy komentarzach nawet potrafi poprawić humor i w jakiś sposób rozbawić (nie powinno się niby tak podchodzić do własnych błędów, ale: hej! My tu w końcu spędzamy wolny czas, a pisanie ma nam dostarczyć choć minimum rozrywki, więc trzeba szukać tego uśmiechu, gdzie się da :)).

Poprawki naniesione. Jeszcze jednak rzecz mi tam wisi, ale nad nią się muszę zastanowić. Parę innych musi zostać bez korekty, bo czasu, niestety, nie rozciągnę.

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Ja wiedziałem, że będzie jakaś wzmianka na ten temat. Wiedziałem! :-)

XD

 bo to by wyglądało, jakbym na siłę chciał Cię ściągnąć pod opowiadanie. :)

Ooo, i tak bym przyszła ^^

 No to jak Ty to robisz, że dopiero przy pisaniu się przekonujesz, że wymyśliłaś głupotę?

Ech…

 Chociaż jak już dojdę do tego etapu, to zwykle dochodzę do wniosku, że skoro już wszystko o tym opowiadaniu wiem, to po co to przerabiać jeszcze raz przy pisaniu. :D

Właśnie tak. Czasami jeszcze w międzyczasie pojawia się jakieś "to się zrobi później", "potem zdecyduję", czy "na razie może być". A częściej robal wyłazi znikąd. Przykład. Miałam pomysł o STRASZNYM potworze. (Mnie przerażał.) Ale nijak nie zdołałam go wcielić w życie. Ciągle coś nie wychodziło i to przerabiałam, i stała była tylko natura potwora oraz to, że miał zeżreć kogoś bliskiego bohaterowi/bohaterce (bo i to się zmieniało). Ale co dalej? Przecież z potworem trzeba coś zrobić! Albo powinien byt bohaterski też zeżreć, albo zostać jakoś zneutralizowany, albo coś. Nic nie grało. Coraz bardziej się rozłaziło.

 Luźniejszy dzień w pracy? :-)

Oj, od jutra trzeba ZUSy wysyłać, to nie będę miała czasu :P

 nie powinno się niby tak podchodzić do własnych błędów

Dlaczego? XD

 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ale co dalej? Przecież z potworem trzeba coś zrobić! Albo powinien byt bohaterski też zeżreć, albo zostać jakoś zneutralizowany, albo coś. Nic nie grało. Coraz bardziej się rozłaziło.

Znam ten ból. I niby można dopchnąć kolanem, ale później i tak ma się wrażenia zmarnowania potencjału pomysłu. Albo takie dopchnięcie kolanem zabija cały zachwyt nad pomysłem.

Tu CM, Twoja codzienna dawka optymizmu. :P

Oj, od jutra trzeba ZUSy wysyłać, to nie będę miała czasu :P

Znam takich, którzy zaczynają dziewiętnastego. :P

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Znam takich, którzy zaczynają dziewiętnastego. :P

 

Tarnina wykonała nieprawidłową operację. Zainstaluj wszechświat ponownie i rebutuj.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka