- Opowiadanie: HollyHell91 - Rype

Rype

Czytelnicy mogą odczuwać dysonans w wyniku przemieszania się wierzeń nordyckich i chrześcijańskich jednej i tej samej grupy w powieści. Osoby nieinteresujące się historią Skandynawii mogą nie wiedzieć, że ludy zamieszkujące te tereny jeszcze długo po przyjęciu chrześcijaństwa nadal kurczowo trzymały się tradycji i wiary w starych bogów.

Miłego czytania!

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Rype

Nabrzmiałe od pokładów deszczu chmury oraz ponure i ogromne góry idealnie odzwierciedlały uczucia podróżujących. W obliczu tak ogromnej, surowej przestrzeni, jednocześnie otoczonej górzystymi kolosami wędrowcy czuli się nic nieznaczący. Nie tylko wobec choroby, ale również wobec przyrody jesteśmy nikim – pomyślał smutno Torvald. Obserwował zmęczone i wręcz spłowiałe twarze swoich towarzyszy, obarczonych ciężkimi pakunkami. Niepokoił go widok przeładowanego wozu, którego koła na skalnym terenie wyginały się na różne strony i wyglądały jakby miały zaraz pęknąć. 

Nie pamiętał, kiedy miał coś w ustach prócz runa leśnego i zgniłego mięsa. Kilka dni temu zobaczyli rosłego renifera nad jednym z wielkich fiordów. Naturalnie chcieli go upolować – niestety nie mieli szans, by złapać silne i szybkie zwierzę. Nie mieli żadnej broni prócz jednego noża; łuki wyrobione z cisu zostały rozkradzione już podczas ich pobytu w Bergen. Poza tym każdy w mniejszym lub większym stopniu był niedożywiony i zmęczony wielotygodniową przeprawą. Również strach przed chorobą nie był bez znaczenia i odbierał siły uciekającym. Torvald wielokrotnie podczas tej ciągnącej się w nieskończoność podróży zastanawiał się, jaki jest w ogóle jej sens. Uciekali przed zarazą, którą zesłał na ziemię rozgniewany Bóg, więc może ona ich dopaść w każdym momencie i każdym miejscu. Dzień wcześniej widział u Ingolfa charakterystyczne czarne bąble wielkości jabłka. Jego przyjaciel podnosił ręce, by zdjąć z gałęzi martwego głuszca i wtedy Torvald zobaczył obrzydliwe znamiona pod jego pachami. Oczywiście przeraził się i zamierzał powiedzieć o tym reszcie grupy, ale ostatecznie uznał, że tą wiadomością rozsieje tylko niepotrzebnie panikę. Poza tym nie miał żadnego innego pomysłu niż wędrówka w góry tak jak jego towarzysze. I tak każdy z nich niedługo umrze. O wiele lepiej jest jednak mieć przed śmiercią jakiś konkretny cel niż bezczynnie na nią czekać. Mimo wszystko Torvald trzymał się z daleka od Ingolfa, tak na wszelki wypadek. 

Niebo było już kompletnie zasnute ciemnoszarą kołdrą, gdy zdecydowali o rozbiciu obozowiska, by nabrać nieco sił na dalszą podróż. Każdy z dwunastu mężów czymś się zajął. Pięciu z nich poszło szukać drewna na ognisko, trzech pilnowało dobytku, a pozostała czwórka próbowała szukać czegoś do jedzenia, choćby najmarniejszych jagód. Nawet przegniły szczaw byłby na użytek w tej niewesołej sytuacji. 

Torvald należał właśnie do brygady poszukującej jedzenia. Zawsze udawało mu się znaleźć jakieś grzyby czy padlinę, która dopiero zaczynała się rozkładać i jeszcze okropnie nie cuchnęła. Często zastanawiał się na głos, jak to jest możliwe, że co jakiś czas znajduje truchło, a nie znajduje żadnego żywego zwierzęcia oprócz renifera zza fiordu? Nikt mu na to pytanie nie odpowiadał. Część uznawała to pytanie za zbyteczne, a część się po prostu bała. 

Trudno było określić to wrażenie, ten instynkt. Każdy wyczuwał, że coś niezwykłego wisi w powietrzu. I bynajmniej powodem nie była choroba czy surowe środowisko – to było jeszcze coś innego. Dodatkowe brzemię, nieokreślone widmo roztaczało nad nimi swoje niewidzialne dłonie. 

Nikt jednak nie chciał uchodzić za tchórza, więc nie wyrażał głośno swoich lęków. Okazywali je inaczej: częstymi kłótniami, bitkami, a nawet zabójstwami. 

Jeszcze przed wyruszeniem z Roskilde ich grupa składała się z trzynastu mężczyzn i kobiety. I oczywiście, jak to często wśród chłopów bywa – była ona źródłem kłótni. Hildegarda była jedną z tych nieszczęśnic, która musiała oglądać śmierć całej swojej rodziny. Pierwszy kaszleć krwią zaczął jej starszy syn – za jego przykładem poszedł mąż, a na końcu młodszy syn. Przerażona okrucieństwem i zasięgiem zarazy, błagała handlarzy napotkanych w Roskilde, by mogła do nich dołączyć. Początkowo spotkała się ze sprzeciwem i argumentami typu “będziesz tylko dodatkowym ciężarem”, “baba na nic nam się nie przyda”. Ostatecznie zaproponowała jedyne, co miała i co może zrobić zdesperowana kobieta. Ochoczo przystali na jej propozycję i pozwolili dołączyć do grupy, pod warunkiem, że będzie spędzać z każdym mężczyzną tyle samo czasu – ni mniej, ni więcej. Podczas uczty w Bergen pijany Rasmus chwalił się, że spędza z Hildegardą najwięcej czasu i że darzy go ona prawdziwym uczuciem, dlatego lepiej się przykłada do swoich obowiązków niż z innymi towarzyszami. Rozsierdził wszystkich tą paplaniną, która nawet nie była prawdziwa. Hildegarda zaprzeczała, ale to przecież naturalny odruch winnej osoby, więc reszta podróżnych postanowiła po prostu pozbyć się podwójnego problemu. Uznali, że z dołączenia kobiety do grupy wyszło więcej szkody niż pożytku, a takie niecne robaki jak Rasmus trzeba od razu likwidować. Nie mogli sobie pozwolić na członka grupy budzącego waśnie i nieufność – w tych jakże ciężkich czasach zaufanie i wzajemne wsparcie było jedynym co mieli. 

Nikt nie wiedział i nie mógł wiedzieć, że Torvald był zauroczony Hildegardą i ciężko przeżył jej śmierć. Patrzenie na nią, gdy jego przyjaciele rozłupywali toporem czaszkę ukochanej kobiety, było jednym z najgorszych doświadczeń w jego życiu. Tym bardziej że podczas samosądu nie mógł okazać ani krzty emocji – choćby najmniejsza łza czy grymas mógłby zdradzić, że kobieta była mu bliska. Nie mógł przecież przyznać, że istota niższej kategorii, której jedynym celem w życiu jest służenie mężczyznom i rodzenie im synów, zawładnęła jego duszą, której notabene myślał, że już dawno nie ma. 

Torvald często przywoływał sobie w pamięci ich wspólne długie rozmowy w namiocie, które niesamowicie go pokrzepiały i sprawiały, że oboje zapominali o sytuacji, w jakiej się wszyscy znaleźli. Oczywiście rozmowy takie były możliwe tylko późną nocą, gdy reszta towarzyszy zmęczona trudami dnia codziennego zapadała w głęboki i odżywczy sen. Była ona pierwszą kobietą, o której pomyślał, że jest to tak naprawdę stworzenie myślące, które marzy, analizuje i przewiduje tak samo, jak mężczyzna. 

Hildegarda była nie tylko mądra, ale i wyjątkowo piękna – co też często narażało ją na kłopoty. Opowiadała jak to niejednokrotnie jakiś narwaniec próbował ją zgwałcić, a potem musiała za niego odpokutować. Nieokrzesani mężczyźni oskarżali ją bowiem o współpracę z diabłem, który zesłał ją na ziemię w tak pięknej powłoce, by pobożnych ludzi zwodzić na ścieżki zła. Toteż nieraz musiała nago odbyć drogę, trzymając psa, od ratusza do bram kościoła, oczywiście będąc po drodze opluwaną i obrażaną, by móc dopiero pod świątynią wdziać suknię, Na koniec jeszcze dostawała od biskupa chłostę. 

Zarówno podczas snu, jak i na jawie z lubością wspominał jej zielone i bystre oczy oraz długie i kręcone blond włosy, które często zawijała na palec. Cechowała ją idealna kibić – dół też był niczego sobie. Miała zgrabne nogi i dzięki blond włosom nie wyglądały one nieapetycznie jak na przykład u kobiet z Italii. 

Szukając jedzenia, teraz też wspominał Hildegardę i ciężko wzdychał ze smutkiem. Zawsze w takich momentach pocieszał się myślą, że ukochana przynajmniej już nie cierpi głodu, strachu ani bólu i jest szczęśliwa w niebie. Bo w to, że trafiła do nieba, Torvald ani trochę nie wątpił. Mało kto się nacierpiał tak jak ona, a nierządność podpowiadana instynktem przetrwania z pewnością zostanie zrozumiana i wybaczona przez Najwyższego. 

 

 

Niestety myślenie o zmarłej lubej go zgubiło. W pewnym momencie, gdy się otrząsnął ze wspomnień, uświadomił sobie, że w lesie panują już kompletne ciemności, a on nie ma pojęcia, gdzie się znajduje. Najgorsze było to, że nawet nie słyszał z oddali głosów towarzyszy. 

W sumie sam nie wiedział, co go bardziej przeraża: fakt, że jest znacznie oddalony od swojego obozowiska czy to, że jedyne co słyszy, to własne kroki. Las był martwy. Próżno było nasłuchiwać pohukiwań sów czy tokowania głuszców. Nie występował szelest spłoszonej zwierzyny. Obezwładniająca cisza była tak przerażająca, że Torvald byłby rad ze spotkania nawet z niedźwiedziem czy z watahą głodnych wilków. Przynajmniej powiałoby normalnością. 

Wytrwale idąc, modlił się do nowych i starych bogów, by chociaż zaszumiała w tle jakaś rzeka albo strumyk. Woda zawsze prowadziła do jakiejś cywilizacji. Próbował sięgnąć pamięcią, czy jakieś źródło znajdowało się opodal ich tymczasowego obozowiska i wydawało mu się, że owszem, ale równie dobrze mógł ten fakt zostać wyimaginowany na aktualną potrzebę.

Nagle coś usłyszał. W serce wstąpiła nadzieja i natychmiastowa ulga – las nie jest martwy. Lekkie, ale zdecydowane kroki wskazywały na zwinne i szybkie zwierzę. Torvald pomyślał, że oto nadarzyła się okazja na upolowanie godnego posiłku, dzięki któremu znów zaskarbi sobie szacunek w grupie. 

Po chwili jednak zorientował się, że dzieje się rzecz dziwna: identyczne tempo kroków zwierzęcia było słychać z kilku kierunków jednocześnie. Wątpliwe, by jakiekolwiek zwierzęta były zdolne do tak idealnej synchronizacji. Naraz inne myśli zaczęły go przytłaczać: może to Loki przemienił się w wilka i wraz ze swoją sforą teraz go śledzi? A może to strzygi, o których słyszał tyle od Polan, droczą się z nim? Jak na złość przypomniały mu się wszystkie historie o demonach, jakie opowiadali mu handlarze w Bergen pochodzący ze sławnego Jomsborgu. Przeszedł go dreszcz i jeszcze bardziej wytężył słuch i wzrok. 

Wtedy stała się rzecz stokroć dziwniejsza: nagle księżyc zaczął intensywnie świecić i okazał się w pełni, mimo tego, że przed chwilą las był spowity całkowitą ciemnością. Tropiciel dostrzegł świecące ślady małych stóp. Ich niewielki rozmiar sugerował, że mogły należeć do dziecka. Świeciły się na srebrno i znikały tam, gdzie blask pełni nie sięgał. 

 

 

Przy obozowisku na straży czuwali Ingolf i Olav. Reszta już spała, nie mogąc się doczekać Torvalda z jedzeniem. Pozostali handlarze z grupy poszukującej strawy wrócili z kilkoma garściami borówek i grzybów, jeden z nich przyniósł nawet truchło głuszca. Gdy wszystko zjedli, poczuli ogromne zmęczenie i niemal natychmiast zasnęli. 

Tylko na Ingolfa i Olava nie spadł słodki stan nieświadomości. Strażnicy myśleli o tym samym, ale żaden z nich nie chciał powiedzieć tego na głos. Jeszcze się nie zdarzyło, by Torvald tak długo nie wracał z polowania. 

– Możesz pójść na spoczynek – rzekł nagle Ingolf do towarzysza – ja i tak nie zmrużę oka, a widzę, żeś bardzo zmęczony. 

Olav nie był zmęczony, ale rad był z propozycji Ingolfa. Wiszący w powietrzu niepokój potęgowany niezręcznym milczeniem okropnie go wykańczał. 

Ingolf również był kontent, gdy kompan dołączył do reszty. W końcu mógł rozłożyć szeroko nogi i ramiona, nie będąc o nic pytanym. Ciemne bąble pod pachami i w pachwinach coraz mocniej go uwierały i coraz paskudniej się jątrzyły. Westchnął głęboko, próbując pogodzić się ze swoim losem i zastanawiał się, w jaki sposób może ułatwić kompanom trudną podróż, zanim uda się na wieczny spoczynek. 

 

 

Księżyc nadal świecił jasno, kiedy Torvaldowi zdawało się, że usłyszał szmer strumyka. Natychmiast pobiegł w stronę źródła dźwięku. Serce oszalałe z nadziei i ekscytacji tłukło mu się w piersi tak mocno, że aż prawie bolało. Jest uratowany! Wystarczy iść w górę rzeki, a na pewno odnajdzie obozowisko i kompanów. 

Biegnąc, zahaczył o wystający korzeń i wyłożył się jak długi. Uderzył dość potężnie głową o ostry kamień wystający niedaleko przy pniu. Usłyszał pulsowanie krwi w głowie i przez jakiś czas widział niewyraźnie. Starał się stłumić w sobie krzyk bólu. Nagle poczuł ciepło spływające mu po policzku. Pomacał się po głowie i przeklął cicho. Krew sączyła się powoli z rany, która powstała niemal na czubku głowy. Wstał ociężale, z trudem nie tracąc równowagi. Postanowił zatamować krwawienie jakimiś liśćmi. 

Wtedy na końcu ścieżki zobaczył postać. Dosyć niska istota, która miała długie włosy, niemal do samej ziemi, po prostu stała nie wykonując żadnych ruchów. 

Torvald nie przestraszył się jednak. Był pewien, że to jakieś dziecko zgubiło się w tym lesie, tak samo jak on.

– Hej! – zawołał. Jego głos był ochrypły, odzwyczajony od mówienia. – Zgubiłaś się? 

Postać nic nie odpowiedziała i nadal się nie poruszała. Torvald postanowił zbadać sprawę i zmusił się do dość szybkiego marszu w kierunku dziwnej istoty. W tej chwili blask księżyca oświetlił intensywnie całą postać handlarza. Rana na głowie zaczęła piec niezwykle intensywnie, aż ból stał się nie do zniesienia. Mężczyzna upadł na mokrą i zimną ścieżkę, wszystko stopniowo zaczęło znikać. 

Zdążył jeszcze tylko zauważyć, że niska istota ruszyła z miejsca i szła w jego kierunku. Potem już była tylko ciemność. 

 

 

Nawoływania i poszukiwania towarzysza podróży na nic się nie zdały. Ingolf szukał przyjaciela tak długo, że reszta kompanii zaczęła się zastanawiać, czy mroczny las także jego nie wchłonął. W końcu ich towarzysz wrócił do obozowiska, wykończony i przygnębiony. 

Ostatecznie musieli pogodzić się z myślą, że Torvald już do nich nie wróci. Zniknięcie jednego z najmężniejszych towarzyszy spotęgowało strach podróżujących przed tajemniczą okolicą. Natychmiast spakowali cały dobytek na wóz i ruszyli dalej, nie patrząc za siebie. 

Ingolf umyślnie kroczył wolno z tyłu, by nikt nie zadawał pytań, czemu tak dziwnie się porusza. Czarne bąble stawały się coraz większe, miał wrażenie, że rosną w oczach. Z niektórych zaczęła się sączyć ropa. Czuł, że trawi go gorączka i zakręciło mu się w głowie. Cierpiał straszliwe męki, ale nikomu się nie przyznał, że dopadła go choroba, przed którą uciekali. Tak jak Torvald, nie chciał siać paniki i odbierać pozostałym sensu wędrówki. Zdecydował mężnie znosić cierpienie i przydać się towarzyszom aż do ostatniej chwili swojego życia. 

 

 

Delikatne głaskanie po twarzy zbudziło Torvalda. Dotykało go coś przeraźliwie zimnego. Gdy stopniowo odzyskiwał świadomość, wrócił też potworny ból głowy. Syknął cicho, przeklinając las i otworzył powoli powieki. 

Postradał zmysły. Bo oto nachylała się nad nim… Hildegarda. 

Piękna kobieta wpatrywała się w niego z troską, cudownymi i bystrymi oczami. Wyciągnął ręce, by jej dotknąć i się przekonać, czy jest prawdziwa. 

Była prawdziwa. Jednak jej skóra emanowała takim chłodem, że od razu cofnął rękę, bojąc się, że przymarznie do jej policzka. Zatroskał się o zdrowie ukochanej. 

– Najmilsza, zmarzłaś na kość – powiedział, próbując wstać. – Ruszajmy stąd jak najszybciej. Rozpalimy ognisko, a potem znajdziemy jakąś wioskę. 

Hildegarda zdecydowanym ruchem dłoni dotknęła jego klatki piersiowej i udaremniła próby wstania. Torvald poczuł chłód tak dotkliwy, że niemal zamarzło mu serce. Nie miał siły ruszyć nawet palcem. 

Wtedy ukochana wzięła go na ręce. Mężczyzna nie lada się zdziwił – zawsze wiedział, że Hildegarda nie jest typową, mizerną kobietą, ale nigdy nie podejrzewałby jej o to, że jest w stanie podnieść ciężar równy dwóm worów pszenicy. 

Spojrzał na jej twarz i uświadomił sobie, że jest coś zdecydowanie nie tak – wzrok ukochanej był pusty i zimny, a po chwili jej oczy… kompletnie zniknęły. 

Chciał krzyknąć, ale lodowata dłoń znów sięgnęła jego klatki piersiowej. I znów spowiła go ciemność. 

 

 

– Powinno wystarczyć – Olav podniósł dłoń sygnalizując, by reszta zaprzestała przesypywania ziemi. Ciało Ingolfa było już niewidoczne, a dół zasypany na tyle, by się równał z podłożem dokoła. Olav położył na prowizorycznym nagrobku skórzany pas przyjaciela, z którym ten nigdy się nie rozstawał. Zasypał go delikatnie ziemią, by nie rzucał się zbytnio w oczy zwierzynie czy ptactwu. 

Gdy Olav się wyprostował, spojrzał na towarzyszy, chcąc sprawdzić nastroje. Każdy starał się ukrywać przerażenie, ale z marnym skutkiem. Większość grupy handlarzy stała przy kopcu nieco przygarbiona, na ich twarzach malowała się pustka. Ostatnia nadzieja na ucieczkę przed chorobą i nieszczęściem zgasła. 

Pierwszą myślą wędrowca było przebadanie przyjaciół, by poszukać jakichkolwiek objawów zarazy. Szybko zrezygnował, tłumacząc sobie, że nie zmieni to ich sytuacji. 

Trzeba po prostu ruszać dalej. Spojrzał w górę: niebo było szare, a daleko na horyzoncie czaiły się obłoki wręcz czarne. Pogoda jak na zamówienie – nawet ona wiedziała, że nie wypada, aby teraz świeciło radosne słońce. 

Olav zdał sobie sprawę, że zapuszczają się na coraz bardziej dzikie ziemie; od przynajmniej czterech dni nie napotkali krzepiącego widoku bajecznego fiordu, a od dwóch żadnego źródła wody, nawet cieniutkiego jak nitka strumyka. Odnosił wrażenie, że góry zacieśniają się wokół nich coraz bardziej i stają się wyjątkowo złowrogie. Górom towarzyszyły lasy tak gęste, że już po kilkunastu krokach można się było zgubić. 

Nowy przewodnik grupy spojrzał na pozostałych towarzyszy. Nic nie powiedział i nie musiał. Wszyscy myśleli o tym samym. Trzeba iść dalej. Czekanie na śmierć jest ujmą na honorze – wszyscy muszą walczyć o byt do końca. 

Pospieszyli konia, który z coraz większym mozołem wtaczał przeładowany wóz na górę. Szkapa była tak wychudzona, że aż przykro było na nią patrzeć nawet mężczyznom przywykłym do widoku śmierci. Dwóch członków grupy szło za wozem, a reszta przodem wyznaczając drogę. 

 

 

Pierwsze, co poczuł, to twarde podłoże pod sobą, prawdopodobnie był to drewniany stół. Chłód przeniknął całe ciało, zaczynając od stóp, a kończąc na klatce piersiowej. Bardzo ciężko mu się oddychało. 

Torvald próbował podnieść głowę, ale jakaś niewidzialna siła mu na to nie pozwalała. Jedyne, co był w stanie obserwować, to zapadający się sufit lichego drewnianego domku, z którego miejscami wystawała smoła. Pomieszczenie było bardzo dziwne i raczej puste, chyba że coś się znajdowało za jego głową. 

Dopiero wtedy do jego uszu dotarło szuranie. Kątem oka dostrzegł pod ścianą chatki po jego lewej stronie małą dziewczynkę z długimi blond włosami. Miała na sobie tylko brudną i podartą długą męską koszulę, która sięgała jej za kolana. Mimo to dziewczynka nie zdawała się marznąć. 

Z profilu i rozmiaru była podobna do tej postaci, którą widział w lesie, chwilę przed tym, zanim stracił przytomność. Uspokoił się nieco – mała dziewczynka z pewnością się zgubiła i również szuka jakiejś wioski. 

Chciał zapytać nieznajomą, jak się nazywa, ale język uwiązł mu w gardle. Zarówno językiem, jak i ciałem nie mógł poruszać, choć do niczego nie był przywiązany. Dziewczynka podeszła do stołu, ustawiając się dokładnie naprzeciwko mężczyzny. 

W tym momencie Torvald dostrzegł płaski kamień zwisający z szyi nieznajomej, z pewnością mający pełnić funkcję naszyjnika lub amuletu. Na kamieniu był wyryty jakiś napis. Dziewczynka domyśliła się, że Torvald próbuje go odczytać, więc podeszła do niego nieco bliżej od lewej strony stołu. 

Kamień był pokryty czterema runami: 

 

 

“Rype” – odczytał w myślach. Oderwał wzrok od kamienia i skierował go na twarz dziewczynki. Wtedy zadrżał i natychmiast poczuł lód w sercu. Dziewczynka uśmiechała się szeroko, jakby usłyszała to, co Torvald powiedział do siebie w myślach. Jej oczy zniknęły całkowicie – zamiast nich z twarzy zionęły po prostu ciemne dwa otwory. 

Torvald chciał krzyknąć i wstać, lecz tylko głośno zarzęził. Z twarzy dziewczynki zniknął uśmiech i wydobyła z siebie nieludzki dźwięk, niemal przebijający bębenki w uszach, przypominający krzyk i pisk jednocześnie. 

Serce mężczyzny kompletnie zastygło w bezruchu z przerażenia. Usłyszał z daleka jakieś poruszenie, jakby cała zwierzyna leśna kierowała się w stronę chatki. Gromadę słychać było coraz wyraźniej, a Torvald zaczął się modlić o utratę przytomności. 

Tak się niestety nie stało. Zamiast tego do chatki wpadła wataha wilków, kompletnie niszcząc lewą ścianę. Rzuciły się na mężczyznę wygłodniałe, zajadle odrywając kawałki mięsa z rąk i nóg. Z piersi Torvalda wydobył się niemy krzyk. Pragnął natychmiastowej śmierci. 

Rype również dołączyła do uczty. Zdecydowanym ruchem obiema rękami rozwarła klatkę piersiową mężczyzny i schyliła się do serca, które zaczęła łapczywie pożerać. To sen, to tylko sen – myślał Torvald. Zaraz się obudzi gdzieś w lesie i będzie po wszystkim… 

Ale we śnie nic aż tak nie boli! 

Wilki wraz z dziewczynką zjadały mężczyznę kawałek po kawałku. Dopiero po jakiejś godzinie jego tortury się skończyły i już nic nie czuł. 

Posiliwszy się, wilki zniknęły z chaty i biegnąc, wyły zadowolone i syte. Również dziewczynka, wycierając ręce z krwi o podartą koszulę, wyszła powoli z ledwo stojącej chatki. 

 

 

Mieli wrażenie, że zaszli chyba na koniec świata i niedługo sięgną bram tęczowego mostu, który tańczył na niebie. Cudownie byłoby dojść w końcu do Bifröstu – pomyślał chyba każdy z wędrowców. Skończyłyby się wtedy wszystkie znoje i choroby, zniknąłby strach, a o życie nie trzeba byłoby walczyć każdego dnia. 

Tymczasowe obozowisko zorganizowali w już nieco przyjemniejszym otoczeniu. Roślinność na tym terenie występowała już jedynie w formie karłowatej, lasy stawały się na szczęście coraz rzadsze. Olav był dobrej myśli – nie było słychać już żadnych przerażających dźwięków, a u kompanów nie zauważył żadnych oznak zarazy. U reszty również wzrosły morale, toteż przez ostatnią dobę żwawiej wspinali się pod górę, sprawnie omijając spiczaste skały. 

Jedynie ich wierny koń stracił niemal wszystkie siły witalne i wyglądał, jakby lada chwila miał upaść. Nastawał już świt, gdy Olav zamierzał zaproponować odciążenie szkapy. Jednak nie zrobił tego, bo zauważył na trawie brunatną masę. 

Wstrzymał oddech i schylił się do ziemi. Lekko się wahając, nabrał nieco masy w rękę. Materiał rozsypał się w drobny proszek. Olav zaśmiał się serdecznie. 

– Przyjaciele – zawołał śmiało, prostując plecy – nie uwierzycie, co znalazłem. Nasz cel wędrówki musi być już blisko! Inaczej nie trzymałbym w dłoni sproszkowanej gliny! 

Wszyscy spojrzeli na siebie z niedowierzaniem, by po chwili wiwatować i rzucać się sobie w ramiona. Olav czuł, jak dosłownie rośnie mu serce, nareszcie widząc radość na twarzy swoich przyjaciół. 

– Ruszajmy natychmiast! Tusededal jest blisko! – krzyknął jeden z wędrowców, natychmiast gasząc ognisko. Reszta kompanów przyłączyła się do zawijania obozowiska i ładowania wozu swoim dobytkiem. Nawet szkapa wydała im się pełniejsza sił i zapewniali się wzajemnie, że wytrzyma jeszcze tak krótką drogę. 

Gdy przeszli już kilka mil i wspięli się na jeden z najwyższych pagórków, entuzjazm jeszcze intensywniej rozpalił się w ich sercach. Patrzyli właśnie na najpiękniejszy fiord, jaki widzieli w życiu. Idealnie czysta zatoka odbijała niczym lustro bezchmurne niebo oraz wschodzące słońce, nadając swojej tafli różowawy kolor. Soczyście zielone góry nie wydawały się tu złowrogie, tylko wręcz opiekuńcze – obejmowały zatokę od niemal każdej strony, zostawiając jedynie wąskie przejście na północy. 

Na brzegach fiordu zauważyli niewielkie domki i inne budynki. Odruchowo krzyknęli z radości, bez zastanowienia zbiegając po pagórkach. Wszyscy byli tak zaślepieni szczęściem, że tylko Olavowi rzucił się w oczy jeden szczegół. A mianowicie brak szczegółu. Z żadnego z budynków nie wydobywał się dym. 

Gdy dotarli już do wioski, entuzjazm opuścił również resztę wędrowców. Domy i inne budynki ziały pustką. Nie było słychać żadnych rozmów, charakterystycznego stukania dochodzącego od kowala czy bednarza. Zamiast tego napotkali zwłoki byłych mieszkańców wioski. Niekiedy z żółtawej trawy wyłaniały się białe kości nieszczęśników, lecz niektóre zwłoki jeszcze nie skończyły się rozkładać. Na wielu z nich widoczne były obrzydliwe, śmiercionośne bąble. Wędrowcy posmutnieli, zdając sobie sprawę, że prawdopodobnie jeszcze kilkanaście dób temu żyło tu kilku ludzi, którzy musieli patrzeć, jak każdy po kolei ulega zarazie.  

Tak czy owak, zdecydowali się pochować byłych mieszkańców Tusededal i potem zająć ich domy. Posiliwszy się ostatkiem jedzenia na skraju wioski, by nie psuć sobie posiłku przykrym widokiem, zabrali się niezwłocznie do pracy. 

Olav jako pierwszy obiekt do sprawdzenia obrał sobie kuźnię. Miał nadzieję znaleźć tam broń, którą mógłby użyć do polowania. Na szczęście nie zastał żadnych zwłok – z pewnością kowal zmarł w domu, w swoim łożu. Kuźnia niestety nie była zbyt dobrze wyposażona – oprócz pieca, kowadeł i kilku młotów próżno było szukać czegokolwiek innego. Już miał wyjść z pracowni, gdy nagle przystanął. 

Drogę zagradzała mu mała dziewczynka o długich włosach. Wychudzona i ubrana tylko w męską, pokrwawioną koszulę, natychmiast wzbudzała litość. Olav przetarł oczy, nie będąc pewnym, czy nie śni. Dotknął delikatnie istotkę, by przekonać się, czy jest prawdziwa. Przez jego dłoń przeszedł przeraźliwy chłód. 

– Na Odyna, to jednak ktoś przeżył! – zaśmiał się, wciąż będąc w szoku. – Jak ty tu się uchowałaś? – zapytał nieznajomej. Nie czekając na odpowiedź, krzyknął w kierunku wioski, by wszyscy natychmiast przyszli do kuźni. 

Gdy pojawili się nowi mieszkańcy wioski, dziewczynka niemal się skurczyła i szczerząc zęby, naśladowała warczenie wilków. 

– Na Freję – powiedział jeden z mężczyzn – zdziczeć w tak krótkim czasie od wyginięcia wioski? Może to jakaś mora z lasu? 

Olav natychmiast podszedł do dziewczynki i otulił ją ramieniem. Jednak po chwili odsunął rękę, bo chłód był nie do zniesienia. 

– Też byś zdziczał, jakbyś obserwował śmierć wszystkich, których znasz – powiedział Olav powoli – poza tym zmarzła na kość. Trzeba ją koniecznie ogrzać i nakarmić. 

Na te słowa dziewczynka złagodniała. Olav uśmiechnął się do niej i nieco schylił. 

– Jak ci na imię? Pamiętasz jeszcze? 

W odpowiedzi dziewczynka uniosła lekko płaski kamień, który nosiła na szyi. 

– Rype – odczytał runy Olav. – Bardzo ładne, prawdziwie norweskie imię. Ja jestem Olav. 

Wyprostował plecy i zwrócił się do towarzyszy: 

– Rozpalcie szybko ognisko, zanim mała zamarznie! Ja poszukam czegoś do jedzenia dla niej, może coś znajdę w lesie. 

Zapadał już zmrok, gdy wesoły ogień ożywił martwą wioskę. Rype siedziała z dala od ogniska, intensywnie wpatrując się w las. 

Było już na tyle ciemno, że nikt z mieszkańców nie zauważył, gdy niebieskie oczy dziewczynki zastąpiły dwie ciemne dziury. 

Koniec

Komentarze

Hej HollyHell91

Przeczytałem i jestem trochę zmieszany. Co do łapanek – nie wypowiem się, bo nie jestem w tym dobry.

 

Najważniejszy plus: ciekawa historia i bardzo podobało mi się osadzenie jej w skandynawskim klimacie. Nie ma co się tu rozpisywać: podobało mi się :)

 

Najważniejszy minus: początek bardzo mnie wymęczył. Nie wiedziałem czy doczytam to do końca. Zrobiłem sobie krótką przerwę, akurat w miejscu, gdzie zaczynało być ciekawie – czyli bohater sam w mrocznym lesie. Mam wrażenie, że wprowadzenie mogłoby być bardziej przy okazji jakiś wydarzeń, zamiast samych rozmyślań rozpisanych w jednym miejscu.

Trochę też zgubiłem się przy tych imionach, miałem wrażenie, że bohaterów jest dużo.

 

Pozdrawiam

 

Podobało mi się, fajny klimat i rytm zdań, który pozwolił mi przyjemnie przejść przez tekst. Szkoda tylko, że grupa wikingów nie dostała żadnej szansy podjęcia walki z demoniczną dziewczynką, albo przynajmniej na ucieczkę. W każdym razie tak się domyślam, bo to nie jest dopowiedziane.

Czy to ta dziewczynka zamieniła się w Hildegardę i położyła Torvalda u siebie w chatce na stole? Dlaczego, skoro miała go zabić? To miał być jakiś rytuał? Zabrakło mi wyjaśnienia tego wątku.

 

Sprawdziłem co znaczy rype. Po norwesku pardwa, rodzaj ptaka. Czy to ma jakieś znaczenie dla historii? Ale może coś jeszcze kryje się za słowem “rype”?

Czarne bąble stawały się coraz większe, miał wrażenie, że rosną na jego oczach. Z niektórych zaczęła się sączyć ropa.

Z niektórych oczu?

 

Tak jak Torvald, nie chciał siać paniki i odbierać pozostałym sens wędrówki. Zdecydował mężnie znosić cierpienie i przydać się towarzyszom aż do ostatniej chwili jego życia.

Sensu. I zaimek niepotrzebny.

 

Wyciągnął ręce, by dotknąć i się przekonać, czy jest prawdziwa.

By jej dotknąć i przekonać się…

 

Olav zdał sobie sprawę, że zapuszczają się w coraz bardziej dzikie ziemie; od przynajmniej czterech dni nie napotkali krzepiącego widoku bajecznego fiordu

No, nic dziwnego, że nie spotkali fiordu, skoro maszerowali lądem.

 

Baboli jest dużo, dużo więcej. Rozwlekasz niepotrzebnie opko, pakujesz w nie zbędne informacje. Narracja jest nieco dziwna, prowadzisz ją z punktu widzenia jakiegoś bohatera, którego zabijasz i przechodzisz do następnego bohatera. Niby fajne, ale powinno czemuś służyć, a tu nie mam pojęcia czemu służy.

I szczerze mówiąc nie wiem, co właściwie chciałaś opowiedzieć. Mam uczucie fragmentaryczności, jakbyś nie dokończyła. Kim były te duchy? Dlaczego się właściwie pojawiły? Czemu zabijały? Chyba trochę za dużo fabuły zostało w Twojej głowie.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

@Ramshiri, cieszę się, że Ci się opowiadanie podobało. Co do wspomnianego minusa przez Ciebie, że historia zaczyna interesować zbyt późno, byłam pewna, że już na pierwszej stronie wspomnienie o czymś dziwnym, że wisi w powietrzu, spowoduje wciągnięcie czytelnika. Ale najwidoczniej się myliłam i trzeba mocniej zaakcentować tę “niesamowitość”. uwzględnię ten fakt przy kolejnych tekstach. Co do ilości bohaterów, to moim zdaniem nie było ich jakoś dużo, raptem czterech, no ale może na opowiadanie to jest zbyt dużo. Serdecznie dziękuję Ci za przeczytanie i komentarz.

@kronos.maximus, bardzo cieszę się, że doceniłeś rytm zdań, zwracałam na to szczególną uwagę. Dlaczego walka z dziewczynką nie została opisana? Chciałam pozostawić to po prostu wyobraźni czytelnika. Wynika to pewnie z moich własnych upodobań, bo ja lubię jak opowiadanie urywa się w dość znaczącym momencie i lubię wyobrażać sobie wtedy różne zakończenia. Co do postaci Hildegardy i dziewczynki chodziło o to, że ta mara, która jest dziewczynką na chwilę tylko przybrała postać Hildegardy, aby Torvald nie spanikował po przebudzeniu i był łatwiejszy do schwytania. A imię Rype pochodzi z legend, która opowiada, że podczas jednej z największych epidemii czarnej śmierci ludność z Bergen uciekała przed chorobą na północ Norwegii i gdy dotarli do Tusededal okazało się, że jedyną żywą osobą była tam dziewczynka o imieniu Rype. Postanowiłam wykorzystać tę ciekawą historię, tak rzadko wspominaną nawet w internecie i przekształcić to w horror. Tobie również dziękuję za czas, jaki poświęciłeś na przeczytanie i komentarz :)

@Irka_Luz, dziękuję za Twoje uwagi, od razu je sobie zapisuję. Zastanawiam się tylko, co uważasz za zbędne informacje? Zbyt rozwlekła opowieść o Hildegardzie czy może wędrówce? Nie rozumiem problemu, jaki widzisz z narracją. Skoro główny bohater został zabity, to oczywiste jest, że opowieść musi zostać przedstawiona z innej perspektywy, by czytelnik wiedział, co się dalej wydarzyło. Ale może to wynika z mojej niewiedzy, może za kilka lat zrozumiem, czemu to jest problem. Co do przyczyny dlaczego te duchy, czy mara zabijała, nie myślałam, że to ma jakieś istotne znaczenie, ale w sumie dobrze, że o tym wspomniałaś. Być może bardziej skupiłam się na tworzeniu niepokojącej sytuacji niż na logice. Tobie również dziękuję za przeczytanie i ukazanie niedociągnięć. Wszystkiego dobrego!

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

HollyHell91

Może niekoniecznie bohaterów jest za dużo, może po prostu bardziej zaakcentować ich odmienność? Dla mnie wszyscy byli na tyle podobni, że trochę się zlewali.

Pamiętaj, że moje komentarze to moja opinia i warto wyciągnąć średnią. Pozdrawiam :)

A imię Rype pochodzi z legend, która opowiada, że podczas jednej z największych epidemii czarnej śmierci ludność z Bergen uciekała przed chorobą na północ Norwegii i gdy dotarli do Tusededal okazało się, że jedyną żywą osobą była tam dziewczynka o imieniu Rype. Postanowiłam wykorzystać tę ciekawą historię, tak rzadko wspominaną nawet w internecie i przekształcić to w horror.

To ciekawa historia, która dopełnia opowiadanie. A opowiadanie ma naprawdę fajny klimat i chętnie bym przeczytał coś w podobnym guście.

Tobie również dziękuję za czas, jaki poświęciłeś na przeczytanie i komentarz

Czytanie mi sprawiło przyjemność.

 

Językowo rzeczywiście kilka fragmentów można by poprawić. Polecam betowanie, sam skorzystałem i dużo rzeczy skorygowałem.

Miałaś pomysł na opowiadanie z Rype, postacią z legendy, ale – moim zdaniem – rzecz została przegadana i przysłonięta perypetiami grupy wędrujących mężczyzn, skutkiem czego Twój zamiar nie do końca się powiódł. Ograniczenie horroru do pojawiania się widziadeł, opisu krwawej uczty watahy i Rype oraz dotarcia wędrowców do wymarłej wioski to dla mnie trochę za mało. Opisujesz wędrówkę i trudy z nią związane, a mnie brakło klimatu niesamowitości i grozy, które powinny towarzyszyć podróżnym, zwłaszcza że po drodze tracili towarzyszy i nie zawsze działo się to w jasnych okolicznościach.

Wykonanie, co stwierdzam z ogromną przykrością, pozostawia bardzo wiele do życzenia.

 

Stre­so­wał go widok prze­ła­do­wa­ne­go wozu… → To słowo, jako zbyt współczesne, nie ma racji bytu w tym opowiadaniu.

 

wie­lo­ty­go­dnio­wą prze­pra­wą. Rów­nież strach przed cho­ro­bą nie był bez zna­cze­nia i od­bie­rał siły ucie­ka­ją­cym. To­rvald wie­lo­krot­nie pod­czas tej cią­gną­cej się w nie­skoń­czo­ność prze­pra­wy… → Czy to celowe powtórzenie?

 

Niebo było już kom­plet­nie za­snu­te ciem­no-sza­rą koł­drą→ Niebo było już kom­plet­nie za­snu­te ciem­nosza­rą koł­drą

 

Część uzna­wa­ła to py­ta­nie za re­to­rycz­ne… → Skąd wędrujący wiedzieli, co to pytanie retoryczne?

 

ich grupa skła­da­ła się z czter­na­stu osób, w tym ko­bie­ty. → Zdanie sugeruje, że kobiet w grupie było więcej niż jedna.

Proponuję: …ich grupa skła­da­ła się z trzynastu mężczyzn i ko­bie­ty.

 

ta­kich nie­cnych ro­ba­ków jak Ra­smus… → …takie niecne robaki jak Ra­smus

 

w tych jakże ab­sur­dal­nie cięż­kich cza­sach… → To słowo razi w tym opowiadaniu.

 

To­rvald sta­rał się sobie wmó­wić, że to jakaś wa­ta­ha się zbli­ża, a spa­ni­ko­wa­ny mózg syn­chro­ni­zu­je ruchy zwie­rzy­ny. → Obawiam się, że bohater tego opowiadania nie wmawiałby sobie niczego takimi słowami.

 

był w pełni, mimo tego, że przed chwi­lą las był spo­wi­ty cał­ko­wi­tą ciem­no­ścią. Tro­pi­ciel do­strzegł świe­cą­ce ślady ma­łych stóp. Były tak małe… → Lekka byłoza.

 

Ciem­ne bąble pod pa­cha­mi i pa­chwi­na­mi coraz moc­niej go uwie­ra­ły… → Pod pachwinami, czyli gdzie?

Proponuję: Ciem­ne bąble pod pa­cha­mi i w pachwinach coraz moc­niej go uwie­ra­ły

 

w jaki spo­sób może uła­twić kom­pa­nom cięż­ką po­dróż… → …w jaki spo­sób może uła­twić kom­pa­nom trudną po­dróż

 

Serce osza­la­łe z na­dziei i przy­pły­wu ad­re­na­li­ny tłu­kło mu się… → Skąd w czasach tego opowiadania wiedziano, co to adrenalina?

 

Wy­star­czy iść górą rzeki… → Na czym polega chodzenie górą rzeki?

A może miało być: Wy­star­czy iść w górę rzeki

 

od­naj­dzie obo­zo­wi­sko i swo­ich kom­pa­nów. → Zbędny zaimek – chyba nie szukał cudzych kompanów.

 

Ude­rzył dość po­tęż­nie głową o ostry ka­mień wy­sta­ją­cy bez­po­śred­nio za pniem. → Skoro kamień znajdował się tuż za pniem, winien uderzyć głową w pień, nie w kamień.  

 

Krew są­czy­ła się po­wo­li z rany, która po­wsta­ła nie­mal na czub­ku głowy. Po­wo­li wstał… → Czy to celowe powtórzenie?

 

Był pe­wien, że ma uro­je­nia na sku­tek wstrzą­śnie­nia mózgu. → Skąd wiedział, co to wstrząśnienie mózgu?

 

W tej chwi­li świa­tło księ­ży­ca oświe­tli­ło in­ten­syw­nie całą po­stać han­dla­rza. → Brzmi to nie najlepiej.

Proponuję: W tej chwi­li blask księ­ży­ca oświe­tli­ł in­ten­syw­nie całą po­stać han­dla­rza.

 

i ru­szy­li dalej, nie oglą­da­jąc się za sie­bie. → Masło maślane – czy mogli oglądać się przed siebie?

Proponuję: …i ru­szy­li dalej, nie oglą­da­jąc się. Lub: …i ru­szy­li dalej, nie patrząc za sie­bie

 

miał wra­że­nie, że rosną na jego oczach. → …miał wra­że­nie, że rosną w oczach.

Coś rośnie w oczach, czyli rośnie szybko.

 

Czuł, że do­pa­da go go­rącz­ka i za­krę­ci­ło mu się w gło­wie. Cier­piał strasz­li­we męki, ale ni­ko­mu się nie przy­znał, że do­pa­dła go cho­ro­ba… → Powtórzenie.

 

aż do ostat­niej chwi­li jego życia. → …aż do ostat­niej chwi­li swojego życia.

 

Bo oto na­chy­la­ła się przed nim… Hil­de­gar­da. → Nachylamy się nad kimś, nie przed kimś.

 

Była praw­dzi­wa. Jed­nak jej skóra była tak chłod­na… → Powtórzenie.

 

że jest w sta­nie pod­nieść rów­no­war­tość dwóch worów psze­ni­cy. → Jaka była wartość dwóch worów pszenicy, a jaka To­rvalda? Dodam, że równowartości podnieść się nie da.

Proponuję: …że jest w sta­nie pod­nieść ciężar równy dwóm worom psze­ni­cy

 

spoj­rzał na to­wa­rzy­szy, chąc spraw­dzić na­stro­je. → Literówka.

 

a ich twa­rze owia­ła pust­ka. → A może: …na twa­rzach malowała się pust­ka. Lub: …z twarzy zionęła pustka.

 

że za­pusz­cza­ją się w coraz bar­dziej dzi­kie zie­mie… → …że za­pusz­cza­ją się na coraz bar­dziej dzi­kie zie­mie

 

lasy tak gęste, że już po kil­ku­na­stu kro­kach w gę­stwi­nie można było się zgu­bić. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …lasy tak gęste, że już po kil­ku­na­stu kro­kach można było się zgu­bić.

 

Chłód prze­nik­nął całe jego ciało, za­czy­na­jąc od stóp, a koń­cząc się na klat­ce pier­sio­wej.Chłód prze­nik­nął całe ciało, za­czy­na­jąc od stóp, a koń­cząc na klat­ce pier­sio­wej.

 

Kątem oka do­strzegł pod ścia­ną chat­ki po jego lewej stro­nie małą dziew­czyn­kę z dłu­gi­mi blond wło­sa­mi. Miała na sobie tylko ża­ło­śnie po­dar­tą długą męską ko­szu­lę, która się­ga­ła jej do kolan. → Czy długa męska koszula sięgałaby małej dziewczynce zaledwie do kolan, czy raczej do kostek? Czym objawia się żałość podartej koszuli?

 

Chciał za­py­tać nie­zna­jo­mej, jak się na­zy­wa… → Chciał za­py­tać nie­zna­jo­mą, jak się na­zy­wa

 

Za­rów­no ję­zy­kiem, jak i cia­łem nie mógł się po­ru­szać… → Czy dobrze rozumiem, że nie mógł poruszać się językiem?

 

To­rvald chciał od­ru­cho­wo krzyk­nąć… → Skoro chciał krzyknąć, to świadomie, nie odruchowo. Jeśli robimy coś odruchowo, to czynimy to bezwiednie i nieświadomie.

 

ale wy­do­był z sie­bie tylko cięż­kie rzę­że­nie. Z twa­rzy dziew­czyn­ki znik­nął uśmiech i wy­do­by­ła z sie­bie… → Ile ważyło wydobyte rzężenie? Powtórzenie.

Proponuję w pierwszym zdaniu: …ale tylko głośno zarzęził.

 

To sen, bar­dzo re­ali­stycz­ny sen – my­ślał To­rvald… → Skąd Torvald znał słowo realistyczny?

 

Wilki wraz z dziew­czyn­ką zja­da­li męż­czy­znę→ Wilki wraz z dziew­czyn­ką zja­da­ły męż­czy­znę

 

Ro­ślin­ność w tym te­re­nie… → Ro­ślin­ność na tym te­re­nie

 

u kom­pa­nów nie za­uwa­żył żad­nych symp­to­mów za­ra­zy. → To nie jest właściwe słowo w tym opowiadaniu.

Proponuję: …u kom­pa­nów nie za­uwa­żył żad­nych oznak za­ra­zy.

 

Wstrzy­mał się jed­nak, bo za­uwa­żył na tra­wie bru­nat­ną masę. 

Wstrzy­mał od­dech… → Powtórzenie.

 

na­tych­miast ga­sząc ogni­sko. Resz­ta kom­pa­nów przy­łą­czy­ła się do za­ga­sza­nia ognia i ła­do­wa­nia wozów swoim przy­byt­kiem. → Nie brzmi to najlepiej. Ile mieli wozów? Czy wszystkie ciągnął jeden ledwie żywy koń? Czy na pewno ładowali przybytek, czy może był to dobytek?

 

że wy­trzy­ma ona jesz­cze tak krót­ką drogę. → Zbędny zaimek.

 

na­da­jąc swo­jej tafli ró­żo­wa­ty kolor. → Chyba miało być: …na­da­jąc swo­jej tafli ró­żo­wa­wy kolor.

Sprawdź znaczenie słowa różowaty.

 

bez za­sta­no­wie­nia zbie­ga­jąc po pa­gór­kach w dół. → Masło maślane – czy mogli zbiegać w górę?

Wystarczy: …bez za­sta­no­wie­nia zbie­ga­jąc po pa­gór­kach.

 

Domy i bu­dyn­ki ziały pust­ką. → Domy to też budynki.

 

Nie­kie­dy z ja­ło­wej trawy wy­ła­nia­ły się… → Na czym polegała jałowość trawy?

 

by wszy­scy na­tych­miast przy­szli do kuźni. 

Gdy po­ja­wi­li się wszy­scy nowi… → Powtórzenie.

 

– Też by ci od­bi­ło, jak­byś ob­ser­wo­wał śmierć wszyst­kich… → Ten potocyzm, jako zbyt współczesny, nie ma racji bytu w opowiadaniu.

 

pła­ski ka­mień, który no­si­ła u szyi. → …pła­ski ka­mień, który no­si­ła na szyi.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zdecydowanie następnym razem skorzystam już z betowania.

@regulatorzy, jestem ogromnie wdzięczna za czas, jaki poświęciłaś na przeczytanie opowiadania i ukazanie mi większości błędów (bo domyślam się, że nie wszystkie zostały wymienione). Każda uwaga jest na wagę złota. Zapisuję sobie każdą i analizuję.

Wszystkim dziękuję za przeczytanie do końca i komentarze.

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

Bardzo proszę, Holly. Cieszę się, że uznałaś uwagi za przydatne. Jestem przekonana, że z czasem będziesz pisać coraz lepiej. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zastanawiam się tylko, co uważasz za zbędne informacje? Zbyt rozwlekła opowieść o Hildegardzie czy może wędrówce?

Przede wszystkim Hildegarda. Wykładasz o niej praktycznie wszystko i pozbawiasz tajemniczości.

Ale też na przykład tu:

Każdy z dwunastu mężów czymś się zajął. Pięciu z nich poszło szukać drewna na ognisko, trzech pilnowało dobytku, a pozostała czwórka próbowała szukać czegoś do jedzenia, choćby najmarniejszych jagód. Nawet przegniły szczaw byłby na użytek w tej niewesołej sytuacji.

Te detale tylko IMO psują nastrój.

 

Nie rozumiem problemu, jaki widzisz z narracją. Skoro główny bohater został zabity, to oczywiste jest, że opowieść musi zostać przedstawiona z innej perspektywy, by czytelnik wiedział, co się dalej wydarzyło.

Torvald chyba nie był głównym bohaterem, skoro tak szybko zszedł ;) Po nim masz narrację z punktu widzenia Ingolfa, który też zaraz umiera i na koniec Olava. To powoduje wrażenie nieciągłości. Co się czytelnik do bahatera przyzwyczai, to ten schodzi ze świata i trzeba się przyzwyczajać do następnego. I właściwie opko nie ma głównego bohatera. Cała opowieść robi się trochę postrzępiona.

W sumie zabieg ciekawy, ale miałby większy sens, gdyby było mniej bohaterów i każdy umierał po kolei. Na przykład – zaczynasz historią Hildegardy, z jej perspektywy. Kobita umiera, narracja przechodzi na zakochanego w niej Torvalda. Jest ciągłość, którą daje ich wzajemne zauroczenie. Torvald zauważa objawy choroby u Ingolfa i, kiedy Torvald schodzi, narracja przechodzi na Ingolfa. Aby przejść na Olava, trzeba by go jakoś powiązać z Ingolfem. I tak to postępuje aż do śmierci ostatniego z bohaterów. A podsumowanie można wtedy zrobić z perspektywy Rype. Przy okazji można by wtedy wyjaśnić, o co jej chodziło.

 

Co do przyczyny dlaczego te duchy, czy mara zabijała, nie myślałam, że to ma jakieś istotne znaczenie, ale w sumie dobrze, że o tym wspomniałaś. Być może bardziej skupiłam się na tworzeniu niepokojącej sytuacji niż na logice.

Tu nie o logikę chodzi, ale o kompletność opowieści.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

@Irka_Luz, bardzo dziękuję Ci za wyjaśnienie, szczególnie kwestii narracji. Teraz jest o wiele jaśniej :) te uwagi również sobie zapisuję. Bardzo dziękuję za przeczytanie i pomoc w doskonaleniu warsztatu.

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

Nabrzmiałe od pokładów deszczu chmury oraz ponure i ogromne góry idealnie odzwierciedlały uczucia podróżujących.

Lubię analizować zdania otwierające i rozbierać je na czynniki pierwsze, bo to od tych pierwszych zdań często zależy, czy czytelnik pozostanie przy tekście, czy pójdzie gdzie indziej.

Pozwól, że pobawię się i z Twoim, bo dość ciekawe i wiele można na jego podstawie pokazać.

 

Nabrzmiałe od pokładów deszczu chmury

Sformułowanie z jednej strony brzmi nieco patetycznie, z drugiej ma pewien feler, który każe się zastanowić, czy słowa zostały użyte zgodnie z ich znaczeniem.

Mamy “pokład” użyty jako: «warstwa czegoś wypełniająca lub pokrywająca pewną przestrzeń»

Mamy “deszcz” – «opad atmosferyczny w postaci kropel wody spadających z chmury»

I tu jest problem, bo od biedy pokład wody (choć nie brzmi to dobrze), mógłby być w chmurze, ale już “deszcz” powstaje w momencie, gdy ta woda już spada.

 

chmury oraz ponure i ogromne góry

Tu masz znowu aliterację “chmury – góry” czyli dwa słowa blisko siebie, które “rymują się”. Rymów w prozie lepiej unikać.

 

 chmury oraz ponure i ogromne góry idealnie odzwierciedlały uczucia podróżujących

Końcówka, jak i całe zdanie ma taki dosyć patetyczny wydźwięk. Jakbyś, uderzając w wyższe tony, chciała mu nadać szlachetności.

Chyba niepotrzebnie. To taka maniera początkujących, którzy bardzo się starają, by zdania były piękne. Paradoksalnie efekt często jest odwrotny do zamierzonego, bo zdanie wówczas traci na naturalności. A w prozie ta naturalność często jest bardzo ważna, bo redukuje dystans między czytelnikiem a narratorem/bohaterami.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Hej @Chrościsko,

dzięki za komentarz. Tak, często słyszałam i czytałam o tym, że nowicjusze mają tendencję do sztucznego “napompowania” swoich tekstów, czego myślałam, że udało mi się uniknąć, ale jednak nie ;p

Bardzo długo się zastanawiałam nad tym pierwszym zdaniem. Skupiałam się bardziej na tym, czy chmury w ogóle mogą być nabrzmiałe od deszczu, ale nie nie przywiązałam już takiej uwagi do “pokładów”. Dzięki, że zwróciłeś na to uwagę.

Co do aliteracji i rymu słów “chmury – góry” to nie do końca się zgadzam. Mi się to nie rymuje, a podobno mam dobry słuch. Gdyby w słowie “chmury” nie było litery “m” to jak najbardziej. Tak czy siak ta uwaga co do aliteracji jest oczywiście bardzo przydatna i również na to będę w przyszłości zwracać uwagę.

Czy wstęp zniechęcił Cię na tyle, by nie czytać dalej? Jestem ciekawa, co myślisz o reszcie opowiadania, ale jeśli nie czytałeś go całego, to jakoś się z tym będę musiała pogodzić :)

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

Czy wstęp zniechęcił Cię na tyle, by nie czytać dalej? Jestem ciekawa, co myślisz o reszcie opowiadania, ale jeśli nie czytałeś go całego, to jakoś się z tym będę musiała pogodzić :)

Nie czytałem całego.

Wstęp nie tyle zniechęcił, ile nie zachęcił.

Raz, że nieco pompatyczny styl. Dwa, że mało dialogów i dość długaśnie akapity zwiastują ciężkawą lekturę.

 

Jak Ci zależy, to mogę się nad całym tekstem pochylić, ale uwag może być sporo. 

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Nabrzmiałe od pokładów deszczu chmury oraz ponure i ogromne góry idealnie odzwierciedlały uczucia podróżujących. W obliczu tak ogromnej, surowej przestrzeni, jednocześnie otoczonej górzystymi kolosami wędrowcy czuli się nic nieznaczący. Nie tylko wobec choroby, ale również wobec przyrody jesteśmy nikim – pomyślał smutno Torvald. Obserwował zmęczone i wręcz spłowiałe twarze swoich towarzyszy, obarczonych ciężkimi pakunkami. Niepokoił go widok przeładowanego wozu, którego koła na skalnym terenie wyginały się na różne strony i wyglądały jakby miały zaraz pęknąć. 

Myśli, podobnie jak dialogi, warto pisać w osobnych akapitach. Tekst się robi bardziej przejrzysty i lekki.

 

Nie pamiętał, kiedy miał coś w ustach prócz runa leśnego i zgniłego mięsa.

Tutaj szyk szwankuje. 

…kiedy miał w ustach coś prócz runa leśnego…

 

Kilka dni temu zobaczyli rosłego renifera nad jednym z wielkich fiordów. Naturalnie chcieli go upolować – niestety nie mieli szans, by złapać silne i szybkie zwierzę. Nie mieli żadnej broni prócz jednego noża; łuki wyrobione z cisu zostały rozkradzione już podczas ich pobytu w Bergen. Poza tym każdy w mniejszym lub większym stopniu był niedożywiony i zmęczony wielotygodniową przeprawą.

Masz tu jeden duży infodump. Niestety, to Twoje opowiadanie ma taki infodumpowy charakter. Jako początkujący, pisałem dokładnie w taki sam sposób. To taka jest naturalna tendencja, że wchodzimy w role bajarza i opowiadamy/streszczamy to co się stało.

To niestety nie jest atrakcyjne.

Staraj się ożywić swoją opowieść przez dialogi, przez umieszczenie narratora w głowie bohatera, ale zamiast opisywać jego myśli i rozterki, przejmij zmysły bohatera… mów jego ustami, patrz oczami, słuchaj uszami. Podawaj czytelnikowi skrawki z jego życia, ale dozuj je z umiarem, nie odkrywaj wszystkiego, intryguj, by chciał dowiedzieć się więcej… (wtedy doczyta do końca i nie będzie mógł się oderwać).

 

Dzień wcześniej widział u Ingolfa charakterystyczne czarne bąble wielkości jabłka. Jego przyjaciel podnosił ręce, by zdjąć z gałęzi martwego głuszca i wtedy Torvald zobaczył obrzydliwe znamiona pod jego pachami.

Jak wyżej. Nie opowiadaj co było wczoraj. Pokaż to dziś. Niech Inglof stoi przed Torvaldem, niech Torwald obejrzy te bąble, niech zapyta, czy boli, niech opatrzy… Akcja w czasie rzeczywistym, tu i teraz… a nie streszczenie, co było wczoraj, i dlaczego bohater zachował się tak i tak.

 

Oczywiście przeraził się i zamierzał powiedzieć o tym reszcie grupy, ale ostatecznie uznał, że tą wiadomością rozsieje tylko niepotrzebnie panikę. Poza tym nie miał żadnego innego pomysłu niż wędrówka w góry tak jak jego towarzysze. I tak każdy z nich niedługo umrze. O wiele lepiej jest jednak mieć przed śmiercią jakiś konkretny cel niż bezczynnie na nią czekać. Mimo wszystko Torvald trzymał się z daleka od Ingolfa, tak na wszelki wypadek. 

Spójrz, jaki miałaś barwny pomysł, jakie tu mogłaby być fajne dialogi:

Przykład:

– Boli? – zapytał Torvald z troską.

– To nic – Inglof machną jedynie ręką, zbagatelizować problem. – Zagoi się.

Torvald wiedział, że się nie zagoi.

– Nie powiesz im? – zapytał Inglof, spoglądając dyskretnie ku reszcie wędrowców.

– I tak każdy z nich umrze.

 

(czytałoby się to dużo lżej, atrakcyjniej, a do tego zostawiasz sobie miejsce na niedopowiedzenia i domysły)

 

Te powyższe uwagi odnoszą się właściwie do całości tekstu, bo dalej widzę narracja jest cały czas podobna.

 

Toteż nieraz musiała nago odbyć drogę, trzymając psa, od ratusza do bram kościoła, oczywiście będąc po drodze opluwaną i obrażaną, by móc dopiero pod świątynią wdziać suknię, Na koniec jeszcze dostawała od biskupa chłostę. 

To Twoja fantazja, czy masz może jakieś źródła historyczne odnośnie takich praktyk?

 

Wytrwale idąc, modlił się do nowych i starych bogów, by chociaż zaszumiała w tle jakaś rzeka albo strumyk. Woda zawsze prowadziła do jakiejś cywilizacji.

Prowadzisz narrację nawiązując do średniowiecznej bajędy, pilnuj się, by dobierać słowa, które do tej narracji pasują, a unikaj współczesnych zapożyczeń. Powyżej przykład takiego słowa, które gryzie.

 

Nagle coś usłyszał.

Unikaj niekonkretnych określeń. Zamiast “coś”, opisz konkretny dźwięk.

 

Po chwili jednak zorientował się, że dzieje się rzecz dziwna: identyczne tempo kroków zwierzęcia było słychać z kilku kierunków jednocześnie. Wątpliwe, by jakiekolwiek zwierzęta były zdolne do tak idealnej synchronizacji.

Jak wyżej. Czy ktoś w średniowieczu by użył takich słów? Wybijasz tym czytelnika ze swojego świata.

 

c.d.n.

 

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Hej @Chrościsko,

dzięki za uwagi dotyczące opisów i dialogów, bo też już któraś osoba tutaj wspomniała, że ciężko było jej przejść przez początek tekstu. Zwrócę na to większą uwagę. Dzięki też za podany przykład dialogu.

 

Czy ktoś w średniowieczu by użył takich słów? Wybijasz tym czytelnika ze swojego świata.

Tak, mam z tym problem. Staram się wczuć w czas i miejsce fabuły i nie brzmieć zbyt nowocześnie, ale najwidoczniej muszę jeszcze bardziej nad tym popracować.

 

To Twoja fantazja, czy masz może jakieś źródła historyczne odnośnie takich praktyk?

Akurat ten motyw zaczerpnęłam z książki o średniowieczu.

 

Tutaj szyk szwankuje. 

…kiedy miał w ustach coś prócz runa leśnego…

Tak, z tym też mam problem…

 

c.d.n.

Naprawdę? Kurczę, super. Oczywiście nie zmuszam Cię do czytania i analizowania całego opowiadania, i tak już mi dużo pomogłeś, ale jeżeli masz ochotę, to super :)

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

Niestety myślenie o zmarłej lubej go zgubiło. W pewnym momencie, gdy się otrząsnął ze wspomnień, uświadomił sobie, że w lesie panują już kompletne ciemności, a on nie ma pojęcia, gdzie się znajduje. Najgorsze było to, że nawet nie słyszał z oddali nawet głosów towarzyszy. 

Nie uprzedzajmy faktów :)

Wywalasz początek i od razu jest lepiej, bo akcja się dzieje tu i teraz.

 

W sumie sam nie wiedział, co go bardziej przeraża: fakt, że jest znacznie oddalony od swojego obozowiska czy to, że jedyne co słyszy, to własne kroki. Las był martwy.

Hmmm… Czy dorosły mężczyzna w tamtych czasach bałby się tego, że został sam w lesie?

 

Tropiciel dostrzegł świecące ślady małych stóp. Takich, jak u Ich niewielki rozmiar sugerował, że mogły należeć do dziecka

Staraj się optymalizować zdania. Czy dane słowo jest potrzebne, czy nie da się napisać tego prościej/krócej. Jeżeli tę samą treść przekażesz jednym zdaniem zamiast dwóch czy trzech, to tekst staje się bogatszy, konkretniejszy. Nie rozwadniasz opowieści.

 

Pozostali handlarze z grupy poszukującej strawy wrócili z kilkoma garściami borówek i grzybów, jeden z nich przyniósł nawet truchło głuszca

https://sjp.pwn.pl/slowniki/truch%C5%82o.html

To truchło mi tu nie pasuje.

 

Księżyc nadal świecił jasno, kiedy Torvaldowi zdawało się, że usłyszał szmer strumyka. Natychmiast pobiegł w stronę źródła dźwięku. Serce oszalałe z nadziei i ekscytacji tłukło mu się w piersi tak mocno, że aż prawie bolało. Jest uratowany! Wystarczy iść w górę rzeki, a na pewno odnajdzie obozowisko i kompanów. 

Kreacja bohatera pasuje raczej to jakiegoś nastolatka, albo nawet nastolatki, a nie do dorosłego, doświadczonego myśliwego.

 

Biegnąc, zahaczył o wystający korzeń i wyłożył się jak długi. Uderzył dość potężnie głową o ostry kamień wystający niedaleko przy pniu.

Potoczne określenie, lepiej takich unikać w narracji.

 

Usłyszał pulsowanie krwi w głowie i przez jakiś czas widział niewyraźnie.

Da się słyszeć pulsującą krew w głowie?

 

Wtedy na końcu ścieżki zobaczył postać. Dosyć niska istota, która miała długie włosy, niemal do samej ziemi, po prostu stała nie wykonując żadnych ruchów. 

Optymalizacja

 

Torvald postanowił zbadać sprawę i zmusił się do dość szybkiego marszu w kierunku dziwnej istoty. W tej chwili blask księżyca oświetlił intensywnie całą postać handlarza.

Kim jest handlarz? Torvalda opisywałaś do tej pory jako tropiciela i myśliwego.

 

że Hildegarda nie jest typową, mizerną kobietą, ale nigdy nie podejrzewałby jej o to, że jest w stanie podnieść ciężar równy dwóm worów pszenicy. 

worom

 

Olav się wyprostował, spojrzał na towarzyszy, chcąc sprawdzić nastroje. Każdy starał się ukrywać przerażenie, ale z marnym skutkiem. Większość grupy handlarzy stała przy kopcu nieco przygarbiona, na ich twarzach malowała się pustka. Ostatnia nadzieja na ucieczkę przed chorobą i nieszczęściem zgasła. 

Nie trzeba tłumaczyć, po co to robi. Wystarczy opisać, a czytelnik sam się domyśli.

 

Pierwszą myślą wędrowca było przebadanie przyjaciół, by poszukać jakichkolwiek objawów zarazy. Szybko zrezygnował, tłumacząc sobie, że nie zmieni to ich sytuacji. 

Zbędne. Jak zależy Ci na tym, by to podkreślić, to wystarczy jakaś jedna kwestia dialogowa w poprzednim akapicie.

 

Z profilu i rozmiaru była podobna do tej postaci, którą widział w lesie, chwilę przed tym, zanim stracił przytomność.

W tym momencie Torvald dostrzegł płaski kamień zwisający z szyi nieznajomej, z pewnością mający pełnić funkcję naszyjnika lub amuletu. Na kamieniu był wyryty jakiś napis.

“Rype” – odczytał w myślach. Oderwał wzrok od kamienia i skierował go na twarz dziewczynki. Wtedy zadrżał i natychmiast poczuł lód w sercu. Dziewczynka uśmiechała się szeroko, jakby usłyszała to, co Torvald powiedział do siebie w myślach.

Popatrz jak ładnie. Po praz pierwszy nie tłumaczyłaś, o co chodzi, tylko pokazałaś scenę zostawiając niedopowiedzenie, i od razu wzbudziłaś ciekawość.

Po raz pierwszy w trakcie lektury chcę się dowiedzieć co będzie dalej, co do za kamień, co oznaczają runy, i dlaczego on się tego tak boi.

 

Podsumowanie:

Opowiadanie przypomina mi trochę takie fantasy młodzieżowe. Mamy grupę bohaterów, pielgrzymów czy też handlarzy, podróżują gdzieś, przeżywają przygody, całość klimacie takim nordycko-wczesnośredniowiecznym.

Sama historia miałaby szansę się wybronić, gdyby była inaczej sprzedana/opakowana. Ale to już powyżej masz wszystko wyłuszczone.

Nad czym pracować?

– unikać niepotrzebnych słów/zdań

– więcej dialogów

– pokazywać, a nie opowiadać

– unikać słów niepasujących do bohatera/czasów, w których dzieje się akcja

– nie tłumaczyć jego czynów, jego zamiarów, jego intencji, a jedynie pokazywać to, co robi i jak robi (im barwniej, tym lepiej)

– dzielić większe bloki tekstu na mniejsze fragmenty, by lżej było czytać.

– nie popadać w niepotrzebny patos (najlepszy jest naturalny język).

 

Co do fabuły, to pada pytanie, o czym miała to być historia.

Główny bohater Torvald prowadzi swoich towarzyszy, martwi się o nich, na koniec gubi się w lesie, gdzie zostaje zabity przez jakiegoś demona, na domiar złego w momencie, gdy zaczynało się robić ciekawie. (ale czy coś z tego wynika?)

Potem, z racji zgonu głównego bohatera, głównym staje się Olaf i tutaj rozumiem, że chciałaś wywołać lęk czytelnika o Olafa i resztę wędrowców, bo czytelnik już wie, kim jest dziewczynka.

Problem w tym, że tego Olafa prawie nie znamy. Nie dałaś nam szansy go poznać, wyjęłaś go dopiero na koniec z kapelusza jako rezerwowego głównego bohatera.

Jeśli zamysłem na to opowiadanie miała być ta końcowa scena, to należało tego Olafa eksponować już od samego początku, przynajmniej na równi z Torvaldem. By jednak ta jego nadchodząca śmierć wybrzmiała jakoś.

 

Dobra. Pomarudziłem Ci tu trochę, ale mam nadzieję, że się nie zniechęcisz przez to do pisania, a każdy kolejny tekst będzie dzięki temu lepszy. 

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

@Chrościsko, pięknie :)

 

Pomarudziłem Ci tu trochę, ale mam nadzieję, że się nie zniechęcisz przez to do pisania

Jejku, czemu bym miała rezygnować? Przecież nikt się nie rodzi pisarzem :) Jestem ogromnie wdzięczna za czas, jaki poświęciłeś i za chęci, że chciało Ci się to wszystko wypisać… jestem wzruszona.

 

Czy dorosły mężczyzna w tamtych czasach bałby się tego, że został sam w lesie?

Hm, no nie, bardziej chodziło mi o to, że się boi, bo las jest podejrzanie cichy. Ale jak widać, źle to ujęłam.

 

Da się słyszeć pulsującą krew w głowie?

Ja słyszę, jak jestem bardzo zestresowana ;p

 

Kim jest handlarz? Torvalda opisywałaś do tej pory jako tropiciela i myśliwego.

Tak, ale należał też do grupy handlarzy, którzy uciekali przed zarazą, ale najwyraźniej nie podkreśliłam tego wyraźnie albo za rzadko o tym przypominałam.

 

Do reszty nie będę się odnosić, bo się z nią zgadzam.

I to podsumowanie na końcu, nad czym mam popracować… Brak mi słów. Ten portal przywraca mi wiarę w ludzi :)

Po stokroć dzięki! smiley

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

:)

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Nowa Fantastyka