- Opowiadanie: idzi212 - Małe fanaberie

Małe fanaberie

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Małe fanaberie

Pociąg o tej porze roku jest, jak zwykle, zatłoczony. Ludzie uderzają się o siebie w wąskich przejściach pomiędzy przedziałami. Trudno jest złapać oddech w panującym zaduchu. Oczywiście okna nikt nie otworzy, bo (o zgrozo!) na drodze stoi im zakaz starszej pani, siedzącej dwa wagony dalej, która nie chce się przeziębić. Nie wspominając już o smrodzie potu którym każdy tutaj przesiąknął. Ci inteligentniejsi i zasobni we wspomagacze mają to wszystko gdzieś, opierają się o okno i piją ciepłe, wygazowane piwo, a ci jeszcze odważniejsi popalają sobie papierosa za papierosem, uchylając lekko okno i licząc, że nieszczęsna pani z drugiego końca składu się nie przeziębi a konduktor akurat znajdzie sobie inne zajęcie. Tak właśnie od wielu, wielu lat wyglądał mój wakacyjny dojazd do pracy. Ludzie powariowali, tyle mogę powiedzieć. Papież Polak góry kochał, więc leć zobaczyć te wielkie sterty kamieni, pooddychaj sobie ,,świeżym” powietrzem i zapłać góralowi krocie za przejechanie się na zmaltretowanym koniu. Możesz pojechać też w drugą stronę, zobaczyć i dotknąć sobie wielkiej kałuży brudnego, skażonego bałtyku i cieszyć się że zapłaciłeś jak za dwutygodniowe wakacje all-inclusive w Egipcie za dwa dni chodzenia po piasku i oparzenia od słońca. Jedno jest pewne: mogłem zdać to prawo jazdy.

Jadę tak już godzinę, od około dwudziestu minut dziecko w jednym z przedziałów płacze na cały głos. Jego matka, typowa reprezentantka polskiej myśli reprodukcyjnej, jest bardziej zajęta rozmową z koleżanką o tipsach niż zajmowaniem się nieszczęśnikiem, który jest jeszcze świadomy, że od startu ma przegrane życie. Obok jakieś starsze małżeństwo wspomina sobie jak to było miło na wczasach w góralskich lasach, i jak to za samej komuny było. Jeszcze za nimi siedzi jakiś wędkarz, rozmawiający głośno przez telefon, chwalący się tym ile karasi ostatnio złapał na swoim miejscu. Ludzie, człowiek chce tu tylko do pracy dojechać, a nie poznawać rozwarstwienie polskiego społeczeństwa! Jestem już naprawdę zdenerwowany tym co się wokół dzieje. Wstałem o trzeciej w nocy żeby zdążyć na busa, z którego przesiadłem się do pociągu żeby dojechać do pracy. Pomimo tego, że jestem jedynie wolnym słuchaczem tego wszystkiego i nie biorę w tym udziału, to czuję jakby każdy do mnie gadał, ale nie oczekiwał odpowiedzi. Stwierdziłem, że zrobię sobie spacer po wagonie, prosząc los: niech będzie jakieś miejsce siedzące bo zaraz nogi mi odpadną.

Wszystkie przedziały są zajęte, wręcz pękają w szwach. Niektórzy nawet siadają na kolanach innych. Wariactwo, czyste wariactwo! Zostaje mi ostatni przedział do sprawdzenia. O matko, prawie pusty! Siedzi tu tylko jeden człowiek, patrzący cały czas na świat za oknem, nie zwracający ani trochę uwagi na to co się dzieje na korytarzu. Nogi same chciały już tam wejść, dlatego łapię za drzwi, lecz zanim zdążyłem otworzyć je, łapie mnie za rękę kobieta opierająca się o walizkę obok wejścia. – Panie, tam wariat siedzi! – Patrzę na nią, a potem na cyrk dziejący się w przejściu przedziału. – Naprawdę? – Odpowiadam nawet nie udając że jej odpowiedź mnie zainteresuje, bo ja już postanowiłem i nic nie zmieni mojego zdania o tym, że jeden z foteli w przedziale jest dla mnie. Energicznie otwieram drzwi, wchodząc pośpiesznie do przedziału. Z ogromną satysfakcją zamykam drzwi za sobą, zostawiając ten cały nieład, i siadam wygodnie w fotelu, który jeszcze nigdy nie wydawał się tak wygodny.

Szanowny pan wariat siedzi naprzeciwko mnie, przy oknie. Wczesne promienie letniego słońca padają mu na twarz, pewnie oślepiając go, ale on nadal patrzy za okno na małe pagórki. Jest godzina szósta rano, a on siedzi w eleganckim…. no właśnie, ciężko mi to nazwać. Nie jest to garnitur. Marynarka jego jest szeroka przy nadgarstkach i posiada duże wcięcie, jakby na dekolt, ale jest przecież męska. Koszula, którą ma pod sobą jest bardzo elegancka, biała we wzory. Włosy, zaczesane do tyłu, błyszczą się w świetle słońca. Pierwsza moja myśl, była taka, że są przetłuszczone, ale nie sądzę by taki elegancik mógł sobie na coś takiego pozwolić. Musiał więc nałożyć jakąś dziwną pomadę bądź lakier. Mężczyzna swoim ubiorem zdaje się utknąć gdzieś może w latach dwudziestych zeszłego stulecia, być może jechał na jakiś bal przebierańców.

Elegant powoli zaczął reagować na moje przyjście. Najpierw odkleja wzrok od okna i przygląda mi się, potem wyprostowuje się w fotelu i kieruje głowę w moją stronę. Jest lekko opalony na twarzy, ale widać że na ogół dba o siebie. Może on mieć około trzydziestu, może czterdziestu lat. – A cóż waszmościa do mnie sprowadza? – Pyta z lekkim uśmiechem. Wydaje się być zadowolony, że ktoś w końcu się dosiadł do jego przedziału. – Zmęczenie. – Odpowiadam obojętnie. Nie chcę z nim rozmawiać, tylko odpocząć przez jeszcze godziny podróży.

– No proszę, ze zmęczeniem to jeszcze do mnie nie przychodzili. – Chyba mam to potraktować jako żart, ale nie jest mi do śmiechu. Na całe szczęście, po tym zapanowuje w przedziale chwila ciszy. Słychać jest jedynie płaczące dziecko i co chwila otwierane okno w korytarzu. Aż tu nagle, ten dziwny człowiek zrywa się z fotela, wstaje i zaczyna szukać czegoś w swoim bagażu nad siedzeniami. Wyciąga on porcelanową zastawę i termos. Dopóki jest odwrócony, przyglądam się temu, a na mojej twarzy na pewno można zobaczyć ogromne zdziwienie. Gdy zaczął się odwracać, udawałem że cały jego ceremoniał wyciągania zastawy, ominąłem patrząc w okno. Jak gdyby nigdy nic rozstawia porcelanę na małym stoliczku. Otworzył termos i zaczął przelewać herbatę do białej filiżanki we fioletowe wzory.

– Chciałby pan też? – Pyta się odwracając głowę w moją stronę, dalej przelewając herbatę. Pomimo tego że nie patrzy na kubek, idealnie leje gorący napój i nawet jedna kropla nie skapnęła na mały talerzyk, znajdujący się pod filiżanką.

– Nie dziękuję, mam własną. – Odpowiadam, szturchając lekko torbę przy nodze, dając mu znać, że w środku mam kubek termiczny z ciemną, mocną kawą na całą dwunastogodzinną zmianę w pracy.

– Może pan sobie przelać tutaj, przygotowałem dla pana tę oto filiżaneczkę. – Wskazuje mi palcem pusty kubek po mojej stronie.

– Nie, naprawdę dziękuję.

– Ale gdyby pan to zrobił, byłoby mi bardzo miło. – Uśmiecha do mnie szeroko, pokazując białe, zadbane zęby. Domyśliłem się że nie da mi za wygraną, więc żeby łaskawie dał mi spokój wyciągam mój kubek z kawą i odkręcam go. Smród, bo zapachem się tego nie da nazwać, czarnej kawy rozniósł się po całym przedziale, aż mi, pomimo tego że od lat nie brałem nic innego do pracy, zakręciło się w nosie. Przelewam ciemną ciecz do eleganckiej filiżanki. Niestety, trochę przelało się i ściekło po szklance by zaraz zalać bielutki talerzyk. Patrzę na elegancika, który nadal uśmiecha się szeroko patrząc na mnie. Jego uśmiech był bardzo szczery i życzliwy. Dawno nikt nie okazał mi tyle ciepła, co ten obcy mi mężczyzna w jednym uśmiechu.

– Po to właśnie zabieram tę zastawę. Co się będą brudzić naczynia i serwetki, skoro ja sam mogę to potem umyć w domu. – Mówi to jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie, przez co wydaję mi się, że nie zdaje on sobie sprawy z tego, jak bardzo nietypowe jego zachowanie jest. Zaczynam pić powoli gorącą kawę, gdy wyciąga trzy kartki z notesu ukrytego w marynarce, bądź też surducie, i kładzie je obok siebie. Jedną bierze z razu do ręki, zapisuje na niej parę zdań i odkłada. Bierze drugą, zapisuje dwa słowa i odkłada. Trzeciej, póki co, nie rusza. To naprawdę dziwak. Gdybym miał samochód, to pewnie nie musiałbym takich spotykać. Mój towarzysz podróży bierze kolejną kartkę i zapisuje na niej, tym razem dłuższe, zdania i kładzie ją obok pozostałych trzech, po czym zwraca się do mnie.

– Gdzież to pan jedzie w taki cudowny dzień? Wypoczynek pewnie jak w polskie góry, choć może rodzina? Ugryzłem się w język, żeby mu nie odpowiedzieć że to nie jego sprawa gdzie jadę. Ten człowiek już mi działa na nerwy, a siedzę z nim dopiero pięć minut. Nogi jednak mnie zbyt bolą, żeby wrócić do stania na zewnątrz.

– Nie trafiłeś. Jadę do pracy. A ty? – Pytam go tylko po to, żeby to on mówił i nie zadręczał mnie pytaniami.

– A ja no cóż… Jestem podróżnikiem. Zwiedzam sobie świat wzdłuż i wszerz, poznaję ludzi, co naprawdę kocham to robić. Całe moje życie to tak naprawdę ludzie. – Brzmi jakby rozmarzył się podczas odpowiadania. Mój misterny plan zadawania pytań tylko po to żeby on mówił chyba nie wyszedł, bo odpowiedział mi skromnie, jednak wyczerpująco. Liczyłem że się rozgada. Moją odpowiedzią rozpocząłem tylko lawinę pytań, której tak bardzo chciałem unikać.

– A pan czym się zajmuje? – Czuję, że nie może doczekać się mojej odpowiedzi.

– Aaa, dorabiam sobie, tu i tam. Jak się przytrafi praca na budowie to mieszam beton, jak na magazynie to sortuję paczki, tak dorywczo. Praca zawsze się znajdzie.

– Ahh, wolny strzelec. Nie lubisz mieć nikogo nad sobą tak? Dokładnie jak ja.– Wolny strzelec, ładnie powiedziane, gdybym zdał studia to pewnie bym pracował chociaż jako nauczyciel i miał stałą robotę, świetny wolny strzelec.

– A pan gdzieś pracuje?

– Ależ oczywiście. Znaczy, nie mam stałego zatrudnienia ani miejsca pracy. Bo widzi pan, ja jestem kolekcjonerem. Dlatego jestem w podróży, dostałem pewną informację że gdzieś na wschodzie czeka mnie bardzo intratny kontakt. Powiem panu, uwielbiam podróżować, właśnie tam jadę z Rzymu, skąd też odbierałem pewną starą kolekcję, która dosyć długo na mnie czekała. A jest iście bezcenna, powiem panu. Niech pan nikomu nie mówi, ale mam ją właśnie przy sobie. Ajj widzi pan, człowiek w podróży długiej i potrafi zapomnieć o manierach, wypadałoby się przedstawić. Nazywam się… Wincent, a pan?

– Mów mi Tadek. – Albo mi się wydaję, albo gość wymyślił to imię na poczekaniu, na pewno nie podał mi prawdziwego. Coraz bardziej mi się to nie podoba, ale zostało jeszcze tylko piętnaście minut mojej drogi więc uznałem że jakoś to przeboleję, aby nogi odpoczęły.

– Pan Tadeusz brzmi bardzo dostojnie, tak poetycko. Bardzo mi miło poznać, panie Tadeuszu. – Wyciąga rękę na przywitanie, którą odruchowo potrząsam. Ma bardzo silny, męski uścisk.

– To co pan zbiera takiego?

– Oj, długo by wymieniać, od dosyć dawna zajmuję się tą ciężką profesją. – Zaczął wyniośle, jakby to o czym mówił było sprawą wagi państwowej. – Moja kolekcja to lata ciężkiego zbierania. Gdybym miał panu odpowiedzieć ogólnikowo, powiedziałbym wszystko. I niestety obawiam się że w naszym pięknym języku nie ma lepszego stwierdzenia na to. Po prostu wszystko. Oczywiście nie wszystko wszystko, tylko wszystko to co mnie interesuje. A co mnie interesuje? Bardzo dużo, ale nie wszystko. Bo gdybym interesował się wszystkim, to, uwierzy mi pan, jestem genialnym kolekcjonerem, oczywiście nie chwaląc się, i za niedługo nie byłoby nic, absolutnie nic, co mógłbym kolekcjonować. A ja kocham kolekcjonować coraz to nowsze rzeczy, które okazują się interesujące dla mnie. A pan, Tadeuszu, zbiera pan może coś ?

– Monety za dzieciaka się liczą?

– Ależ oczywiście że tak. Monety to najpiękniejsza rzecz do kolekcjonowania! Czy zastanawiał się pan kiedyś przez ile ludzkich rąk przeszła jedna, mała moneta, ile przeleżała w bankach, kasach, ile świata przemierzyła by do pana dotrzeć? Monety są jednym z przedmiotów, którzy ludzie mają przy sobie najbliżej, jest jak najbardziej odzwierciedleniem człowieczeństwa, nie uważa pan? Rozumiem też że stwierdzenie ,,za dzieciaka” nie jest przypadkowe i już pan nie zbiera?

– Nie, zostawiłem je gdy wyprowadziłem się od rodziców. Pewnie gdzieś tam leżą, ale nie miały żadnej wartości, to były monety, z których każdy wtedy korzystał.

– Żadna strata, jak mówiłem każda moneta ma piękną historię! A, i przepraszam że nie odpowiedziałem na pytanie, jak mówiłem mam długą podróż za sobą i zapomina się o manierach. Otóż, proszę mnie uważnie słuchać, bo oto pan się nie przesłyszy, ponieważ jestem jedynym w swoim rodzaju kolekcjonerem gdyb. – Oznajmiając mi to poprawił sobie surdut i położył prawą rękę na brzuchu, lekko mi się kłaniając, jakby ponownie chciał mi się przedstawić w bardziej elegancki sposób.

– Gdyb?

– Zgadza się. Z tego co mi wiadomo to jedyny i niepowtarzalny. Bo oprócz bycia kolekcjonerem jestem również poetą, drogi panie, a tak się składa że obecnie jedno pokrywa się z drugim. Bo widzi pan, zaraz obok monet to gdybanie jest według mnie najbardziej ludzką rzeczą. A spotkałem w swoim życiu wiele osobliwości, proszę mi uwierzyć, od żebraków na ulicy po artystów aż do bogaczy. I każdy, dosłownie każdy, niezależnie od swojego stanu majątkowego i innych mało znaczących czynników gdybał. Gdybał co by było gdyby. Pozwoli pan, że pokaże panu moje kartki, które jak pan już zresztą wcześniej zauważył wyciągnąłem na starcie naszej rozmowy. Proszę bardzo, pierwsza kartka to taki protokół, ponieważ uwielbiam spisywać swoje rozmowy, a nuż przydadzą się później podczas pisania poematów. Druga kartka jest nieco osobliwa, ale jestem pewien że pan ją rozpozna po jej zobaczeniu, najbardziej powinny pana zainteresować ta ostatnia, za chwilę opowiem panu o niej.

Podaje mi kartki, a ja jestem już święcie przekonany że widać moje zdziwienie na twarzy. Na pierwszej faktycznie, protokół naszej rozmowy. Co do słowa. Na drugiej jakieś chaotyczne zapiski, pierwsze słowa to ,,naprawdę dziwak”, potem parę innych zdań, co chwila przerywanych słowem ,,wariat”

– Niestety, obawiam się że nie poznaję, nie znam się na poezji.

– Ależ to nie jest poezja, mogę pana zapewnić, mógłbym panu o tym opowiedzieć ale wysiada pan za dokładnie dwie minuty, więc musimy się śpieszyć. Proszę, oto ostatnia kartka. Niech pan przeczyta ją na głos, byłbym wdzięczny bo mam nadzieję że niczego nie pominąłem. Spojrzałem na kartkę i zaczynam recytować;

– Gdybym miał samochód to nie musiałbym takich spotykać. Gdybym zdał studia to miałbym lepszą pracę. Gdybym miał więcej monet to bym kupił dom. Co to ma być, do cholery? – Pytam zdenerwowany, cała ta dziwna gra sprawia że czuję się naprawdę zdezorientowany. – Jest pan jakimś psychologiem, czy o co do chuja chodzi?

– To są pańskie gdyby. Chciałbym by je pan podpisał. Tak na pamiątkę, trafią do mojej kolekcji. A odnośnie drugiego pytania, to nie, nie jestem. Psychologowie raczej nie jeżdżą pociągami. A przynajmniej żadnego dotychczas nie spotkałem.

– Po co ta cała szopka? Zresztą, właśnie wysiadam, miłej podróży chuj wie gdzie. – Tylko proszę podpisać, gdyby pan to zrobił byłoby mi bardzo miło. Jego słowa jakoś dziwnie na mnie wpłynęły, przez co czuję jak nagle moje emocje opanowują się, on natomiast wyciąga z kieszeni surduta długopis i podał mi go do ręki. Patrzę jeszcze raz na kartkę, odpieram myśl o podarciu jej i wyrzuceniu za okno. ,,Moje gdyby”. Zabawne. Szybko i energicznie podpisuję i podaję mu kartkę do ręki, po czym wychodzę z przedziału, a następnie z pociągu. On natomiast jeszcze wychyla się z pociągu i machając mi krzyczy: – Panie Tadeuszu, proszę nie iść do teatru, nie nadaje się pan. Słabo pan akcentuje końcówki! 

Nie pamiętam czy mu coś odpowiedziałem, a czy jeżeli to nie było to przez przypadek wulgarne. Zapomniałem o tym szybko, wchodząc w bramę zakładu nie potrafiłem sobie nawet przypomnieć jak wyglądał. No i niestety od samego początku nie był to mój szczęśliwy dzień. A przynajmniej tak mi się wtedy zdawało. Uległem wypadkowi w pracy, złamałem nogę. Później się okazało że to jakieś poważniejsze schorzenie, według zaleceń nie mogłem pracować fizycznie. Wtedy uznałem że czas skończyć studia, no bo co inwalida bez wykształcenia może zrobić? Pieniądze z ubezpieczenia wystarczyły na pokrycie dwóch semestrów, pracowałem dorywczo jako recepcjonista w przychodni. Po dwóch latach nie miałem już pieniędzy na pokrycie kolejnego semestru, w dodatku tydzień przed końcem okazało się że moi rodzice zginęli w wypadku. Byłem wtedy w okropnym dole, ale dostałem niemałe odszkodowanie za nich. Pozwoliło mi to dokończyć studia i nie pracować przez resztę nauki. Rodzice na pewno by chcieli bym dokończył edukację. Gdy zdobyłem tytuł magistra, praktycznie z marszu dostałem pracę w liceum oddalonym o dwadzieścia kilometrów od mojego mieszkania. Zarabiałem trochę lepiej niż w poprzednim miejscu pracy, dodatkowo dzieciaki okazały się znośne. No i w końcu kupiłem sobie samochód. Co prawda nie nowy, ale bardzo dobry, woził mnie do pracy dzielnie. I w końcu dzięki niemu nie muszę spotykać wariatów w pociągach. W końcu jestem na swoim

Koniec

Komentarze

Cześć, Idzi!

 

Witaj na piątkowym dyżurze!

 

Patrząc na stronę techniczną, zacznę od dialogów. Są bardzo kiepsko zapisane. Przykładowo:

Elegant powoli zaczął reagować na moje przyjście. Najpierw odkleja wzrok od okna i przygląda mi się, potem wyprostowuje się w fotelu i kieruje głowę w moją stronę. Jest lekko opalony na twarzy, ale widać że na ogół dba o siebie. Może on mieć około trzydziestu, może czterdziestu lat. – A cóż waszmościa do mnie sprowadza? – Pyta z lekkim uśmiechem. Wydaje się być zadowolony, że ktoś w końcu się dosiadł do jego przedziału. – Zmęczenie. – Odpowiadam obojętnie. Nie chcę z nim rozmawiać, tylko odpocząć przez jeszcze godziny podróży.

To wygląda jak osobny akapit, tymczasem są tu dwie wypowiedzi, dwóch postaci, a każda wypowiedź powinna zaczynać się półpauzą od nowej linijki. Powinno to wyglądać tak:

Elegant powoli zaczął reagować na moje przyjście. Najpierw odkleja wzrok od okna i przygląda mi się, potem wyprostowuje się w fotelu i kieruje głowę w moją stronę. Jest lekko opalony na twarzy, ale widać że na ogół dba o siebie. Może on mieć około trzydziestu, może czterdziestu lat.

– A cóż waszmościa do mnie sprowadza? – Pyta z lekkim uśmiechem. Wydaje się być zadowolony, że ktoś w końcu się dosiadł do jego przedziału.

– Zmęczenie. – Odpowiadam obojętnie. Nie chcę z nim rozmawiać, tylko odpocząć przez jeszcze godziny podróży.

Jeśli o to chodzi, to wystarczy, że zajrzysz do pierwszej lepszej normalnie wydanej książki. Mogę jeszcze dorzucić poradnik.

Zdarzyło się też, że nie rozdzieliłeś atrybucji dialogowej od samej wypowiedzi półpauzą, przez co zupełnie nie było wiadomo, czy to już myśli narratora, czy wciąż wypowiedź.

Czytałem na komórce, więc nie będzie większej łapanki, ale interpunkcja też jest do poprawy.

Co do samej historii, to początek jest mocno przegadany. Drugi akapit właściwie mówi o tym samym, co pierwszy – da się to spokojnie obciąć z zyskiem dla tekstu.

Później wszystko toczy się dość spokojnie, a na koniec rach-ciach – skrót reszty życia w jednym akapicie. Do tego klasycznie – tu wypadek, tam wypadek i finito. Muszę przyznać, że jestem tą końcówką nieco zawiedziony.

A to dlatego, że od pewnego momentu śledziłem sytuację z zaciekawieniem. Postać kolekcjonera pchała mnie do przodu – na początku byłem zaniepokojony, potem chciałem się dowiedzieć do czego to prowadzi, ale ostatecznie ta końcówka mi nie siadła.

Chwilami nie pasował mi też język wypowiedzi – ubrany staroświecko, a niektóre wypowiedzi miał bardzo współczesne (np. ta wypowiedź o “wszystkim”). Odniosłem wrażenie, że wziąłeś nastolatka i przebrałeś go za pana z wyższych sfer.

Sam pomysł na kolekcjonera “gdyb” jest całkiem ok, choć nie rzucił mnie na kolana.

 

Tyle ode mnie – jak coś jest niejasne, to pytaj :)

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cóż, Idzi, nie czytało się tego najlepiej. Opowiadanie zdało mi się mocno przegadane, raczej nudne, a w dodatku pozbawione fantastyki.

Wykonanie pozostawia wiele do życzenia – o źle zapisanych dialogach i nie najlepszej interpunkcji wspomniał już Krokus, ode mnie łapanka.

 

Lu­dzie ude­rza­ją się o sie­bie w wą­skich przej­ściach… → Raczej: Lu­dzie zderzają się w wą­skich przej­ściach

 

do­tknąć sobie wiel­kiej ka­łu­ży brud­ne­go, ska­żo­ne­go bał­ty­ku… → …do­tknąć wiel­kiej ka­łu­ży brud­ne­go, ska­żo­ne­go Bał­ty­ku

 

bar­dziej za­ję­ta roz­mo­wą z ko­le­żan­ką o tip­sach niż zaj­mo­wa­niem się… → Nie brzmi to najlepiej.

 

który jest jesz­cze świa­do­my, że od star­tu ma prze­gra­ne życie. → Chyba miało być: …który jest jesz­cze nieświa­do­my, że od star­tu ma prze­gra­ne życie.

 

sia­dam wy­god­nie w fo­te­lu, który jesz­cze nigdy nie wy­da­wał się tak wy­god­ny. → Czy to celowe powtórzenie?

 

a on sie­dzi w ele­ganc­kim…. no wła­śnie, cięż­ko mi to na­zwać. → …a on sie­dzi w ele­ganc­kim… no wła­śnie, trudno mi to na­zwać.

Zbędna kropka po wielokropku. Wielokropek ma zawsze trzy kropki.

 

Ma­ry­nar­ka jego jest sze­ro­ka przy nad­garst­kach i po­sia­da duże wcię­cie, jakby na de­kolt… → Szeroka przy nadgarstkach jest cała marynarka, czy może tylko jej rękawy? Marynarka niczego nie posiada. Marynarka może mieć wcięcie w talii, ale co talia ma do dekoltu? Bardzo nieczytelny opis.

 

Ko­szu­la, którą ma pod sobą jest bar­dzo ele­ganc­ka, biała we wzory. → Czy dobrze rozumiem, że ów pan, mając koszulę pod sobą, siedział na niej.  

 

była taka, że są prze­tłusz­czo­ne, ale nie sądzę by taki ele­gan­cik mógł sobie na coś ta­kie­go po­zwo­lić. → Czy to celowe powtórzenia?

 

potem wy­pro­sto­wu­je się w fo­te­lu… → Raczej: …potem pro­stu­je się w fo­te­lu

 

Wy­cią­ga on por­ce­la­no­wą za­sta­wę i ter­mos. → Zbędny zaimek.

 

– Chciał­by pan też? – Pyta się od­wra­ca­jąc głowę w moją stro­nę, dalej prze­le­wa­jąc her­ba­tę. → – Chciał­by pan też? – pyta, od­wra­ca­jąc głowę w moją stro­nę, dalej nalewając her­ba­tę.

 

Do­my­śli­łem się że nie da mi za wy­gra­ną… → Do­my­śli­łem się, że nie da za wy­gra­ną

 

Prze­le­wam ciem­ną ciecz do ele­ganc­kiej fi­li­żan­ki. Nie­ste­ty, tro­chę prze­la­ło się i ście­kło po szklan­ce… → Magik??? Nalewał do filiżanki, a przelało się i ściekało po szklance?

Powtórzenie.

 

nadal uśmie­cha się sze­ro­ko pa­trząc na mnie. Jego uśmiech był bar­dzo szcze­ry i życz­li­wy. Dawno nikt nie oka­zał mi tyle cie­pła, co ten obcy mi męż­czy­zna w jed­nym uśmie­chu. → Powtórzenia.

 

przez co wy­da­ję mi się… → Literówka.

 

nie zdaje on sobie spra­wy z tego… → Zbędny zaimek.

 

la­wi­nę pytań, któ­rej tak bar­dzo chcia­łem uni­kać. → …la­wi­nę pytań, któ­rej tak bar­dzo chcia­łem uniknąć.

 

Ahh, wolny strze­lec.Ach, wolny strze­lec.

 

– To co pan zbie­ra ta­kie­go?– To co takiego pan zbie­ra?

 

od dosyć dawna zaj­mu­ję się tą cięż­ką pro­fe­sją. → …od dosyć dawna zaj­mu­ję się tą trudną pro­fe­sją.

 

– Moja ko­lek­cja to lata cięż­kie­go zbie­ra­nia. → – Moja ko­lek­cja to lata długiego zbie­ra­nia.

 

za nie­dłu­go nie by­ło­by nic… → …i nie­dłu­go nie by­ło­by nic

 

od że­bra­ków na ulicy po ar­ty­stów aż do bo­ga­czy. → …od że­bra­ków na ulicy, przez ar­ty­stów aż do bo­ga­czy.

 

Po­zwo­li pan, że po­ka­że panu moje kart­ki… → Po­zwo­li pan, że po­ka­żę mu moje kart­ki

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Drogi autorze, gdybym tylko wiedział co właściwie chciałeś opowiedzieć, to komentarz dałbym dużo wcześniej. Czy mi się zdaje, czy narrator przyznał się przy końcu utworu, że nie pamięta spotkania z kolekcjonerem? To bardzo dziwne, bo opisał je dokładniej niż resztę swojego życia.

 

Gdyby elementy fantastyczne były choć trochę widoczne, nie musiałbym ich szukać na siłę. A tak się wciąż zastanawiam jakie znaczenie miały zapisane Gdyby. Zauważyłem, że pokrywają się one z wydarzeniami opisanymi później. Czy miało to oznaczać, że kolekcjoner maczał w tym palce za kulisami? Jeśli dobrze pamiętam, to narrator odniósł życiowy sukces głównie dzięki pieniądzom z ubezpieczenia za swój wypadek i śmierć rodziców. Kolekcjonerowi należy się jakieś uznanie za wysiłek i pomysłowość. Bardzo brzydko ze strony narratora, że o tym nie pamięta.

 

Gdyby dwie ostatnie gdyby z listy zostały, tak jak pierwsza, wygdybane przez narratora w ciągu utworu, to nie zastanawiałbym się czy kolekcjoner wyczytał je z myśli narratora, czy wyciągnął z dupy.

Gdyby dialogi były staranniej zapisane, to nie musiałbym się regularnie upewniać kto powiedział co.

Gdyby końcówka nie była tak pośpiesznie i niedbale streszczona, to utwór nie przypominałby może porzuconego brudnopisu na pomysły.

Gdyby bohater nie był tak niesympatyczny, ludzie pewnie częściej zapraszaliby go na imprezy.

Zabrakło fantastyki w opowiadaniu. Historia z człowiekiem w pociągu jest ciekawa, szkoda że nie została wpleciona w bardziej skomplikowaną fabułę. 

Nie odebrałam bohatera jako niesympatycznego. Zabrakło jego działania. Za dużo zostało opowiedziane, a za mało pokazane. Spróbuj w kolejnym opowiadaniu wyobrazić sobie, że rejestrujesz zachowanie bohaterów za pomocą aparatu fotograficznego. 

Fajny pomysł na kolekcjonera. Ja odebrałam, że wyczytał gdyby z myśli narratora.

Mam wrażenie, że struktura opowieści jest zaburzona – najpierw długi wstęp, nic istotnego się nie dzieje, następują opisy pociągu i pasażerów. Potem szybka rozmowa i błyskawiczne podsumowanie reszty życia.

Przydałaby się jakaś fabuła, nie streszczona, tylko oglądana na żywo.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka