- Opowiadanie: dovio - Klub Stówka

Klub Stówka

Wi­taj­cie! Po­niż­sza opo­wieść może wy­da­wać się mocno ab­sur­dal­na, ale sta­ra­łem się na­pi­sać ją moż­li­wie jak naj­cie­ka­wiej. Mam na­dzie­je, że komuś się spodo­ba. Po­zdra­wiam i za­pra­szam do czy­ta­nia ;).

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Klub Stówka

W jed­nym z miesz­kań w cen­trum mia­sta zna­le­zio­no zwło­ki trój­ki męż­czyzn w wieku od osiem­na­stu do dwu­dzie­stu pię­ciu lat. Zwło­ki wy­glą­da­ły, jakby męż­czyź­ni zo­sta­li za­ata­ko­wa­ni przez grupę dzi­kich zwie­rząt. “Widok był na­praw­dę po­twor­ny” – po­wie­dział ko­men­dant po­li­cji To­masz Wir. “W całej swo­jej ka­rie­rze nie wi­dzia­łem cze­goś ta­kie­go. Zwło­ki były tak zma­sa­kro­wa­ne, że iden­ty­fi­ka­cja ofiar była bar­dzo trud­na. Z prze­pro­wa­dzo­ne­go śledz­twa udało się usta­lić, że męż­czyź­ni naj­pierw byli na meczu, a na­stęp­nie udali się do ma­łe­go, nowo otwar­te­go skle­pi­ku Traf­kol nie­da­le­ko lasu…

 

Ko­lej­na szo­ku­ją­ca wia­do­mość od mojej dziew­czy­ny Ka­ro­li­ny. Cza­sem wy­sy­ła­ła mi ta­kich po kilka w ciągu dnia, jakby nie miała nic cie­kaw­sze­go do ro­bo­ty, oprócz wy­szu­ki­wa­nia coraz bar­dziej dra­stycz­nych ar­ty­ku­łów.

To w na­szym mie­ście – na­pi­sa­ła mi na Mes­sen­ge­rze. Dziw­na spra­wa, nie? Taka ma­sa­kra w cen­trum mia­sta!! Kto mógł zro­bić coś ta­kie­go?!

Od­pi­sa­łem, że nie wiem, co w za­sa­dzie było zgod­ne z praw­dą.

No a Ty jak się czu­jesz? – Za­py­ta­ła do­da­jąc na ko­niec emot­kę po­ca­łun­ku.

Jest okej, wła­śnie prze­glą­dam jego rze­czy – Od­pi­sa­łem.

Dwa dni temu zmarł mój dzia­dek. Za bar­dzo się z nim nie do­ga­dy­wa­łem, więc nie od­wie­dza­łem go zbyt czę­sto i praw­dę mó­wiąc – prak­tycz­nie go nie zna­łem. Wi­dy­wa­li­śmy się tylko na świę­ta i pod­czas nie­wie­lu im­prez ro­dzin­nych, jed­nak wra­ca­jąc z po­grze­bu po­sta­no­wi­łem zaj­rzeć do jego domu, co ucie­szy­ło bab­cię, która teraz sie­dzia­ła w kuch­ni i piła w mil­cze­niu her­ba­tę oglą­da­jąc stare zdję­cia.

Nie mam po­ję­cia czemu tu przy­sze­dłem, czego szu­ka­łem. Może ża­ło­wa­łem, że nie po­świę­ci­łem wię­cej czasu dziad­ko­wi, gdy jesz­cze żył. No cóż, nie wiem, teraz je­stem w tym małym po­ko­ju pa­trzę, czym zaj­mo­wał się dzia­dek. 

Nic nie­sa­mo­wi­te­go – sza­chy, kilka sta­rych ksią­żek ze znisz­czo­ny­mi okład­ka­mi i pu­char z oka­zji za­ję­cia pierw­sze­go miej­sca w tur­nie­ju sza­cho­wym w ty­siąc dzie­więć­set sześć­dzie­sią­tym ósmym roku. Wy­glą­da na to, że dzia­dek lubił sza­chy. Nie­źle. Szko­da, że nie wie­dzia­łem wcze­śniej. Po obej­rze­niu Gam­bitu kró­lo­wej przez jakiś czas mia­łem na nie mocną chrap­kę. 

Na stole leżał za­mknię­ty notes. Za­sta­na­wia­łem się, czy mogę go otwo­rzyć, czy nie bę­dzie to na­ru­sze­niem pry­wat­no­ści dziad­ka. Wy­sła­łem py­ta­nie do Ka­ro­li­ny i jako, że dziew­czy­na za­wsze była głod­na no­wych wra­żeń od­pi­sa­ła tylko, że po­wi­nie­nem otwo­rzyć go czym prę­dzej!

No cóż, czemu nie? Dzia­dek się ra­czej o tym nie dowie.

Usia­dłem na drew­nia­nym krze­śle i za­czą­łem czy­tać na­pi­sa­ne sta­ran­nym pi­smem za­pi­ski dziad­ka. 

We wto­rek o osiem­na­stej – par­tia sza­chów z Jur­kiem – Znowu te sza­chy. Nie wiem, kim był Jurek, ale jego imię po­ja­wi­ło się jesz­cze kilka razy.

Prze­sze­dłem do naj­now­sze­go wpisu.

Spo­tka­nie klubu stów­ka prze­ło­żo­ne z so­bo­ty na nie­dzie­lę!!!!!! Tyle wy­krzyk­ni­ków, więc spra­wa mu­sia­ła być po­waż­na!!!!!

Co to mógł być klub stów­ka? Star­si pa­no­wie spo­ty­ka­li się tam i pla­no­wa­li dożyć stu lat? No cóż, mo­je­mu dziad­ko­wi się nie udało.

Pew­nie nie o to cho­dzi­ło, ale mam wra­że­nie, że klub ma coś wspól­ne­go z sza­cha­mi. Pew­nie grali do stu par­ty­jek, czy coś.

Nigdy nie sły­sza­łam o klu­bie stów­ka. Za­py­taj babci! To może być in­te­re­su­ją­ce – Na­pi­sa­ła Ka­ro­li­na, gdy po­in­for­mo­wa­łem ją o zna­le­zi­sku.

Cie­ka­wa spra­wa, na STÓW­KĘ, że po­zwo­lę sobie użyć gry słow­nej.

W każ­dym razie, klub za­cie­ka­wił mnie, a że nie chcia­łem się do­my­ślać o co może cho­dzić, zsze­dłem do kuch­ni, gdzie bab­cia wła­śnie do­pi­ła her­ba­tę i teraz tylko oglą­da­ła zdję­cia.

– Zna­la­złeś coś cie­ka­we­go, Mi­chał­ku? – za­py­ta­ła pa­trząc na mnie ze smut­nym uśmie­chem.

Tak. Uśmie­cha­ła się, ale jej oczy były takie mętne, jakby scho­wa­ne za mgłą. Dla­te­go uśmiech spra­wiał wra­że­nie smut­ne­go.

Usia­dłem obok niej. Zro­bi­ło mi się szko­da babci. Prze­ży­ła z dziad­kiem tyle lat, a teraz od­szedł. Mu­sia­ło być jej cięż­ko.

– Za­uwa­ży­łem, że dzia­dek lubił sza­chy – po­wie­dzia­łem cicho.

– O tak! – Bab­cia za­śmia­ła się. – Uwiel­biał sza­chy! Tak na­praw­dę nie wy­obra­żał sobie bez nich życia. Raz nawet wy­grał pu­char na tur­nie­ju.

– Tak, wi­dzia­łem w po­ko­ju – od­par­łem uśmie­cha­jąc się de­li­kat­nie. Trud­no było się nie uśmiech­nąć, gdy słu­cha­ło się babci mó­wią­cej o dziad­ku z taką… Mi­ło­ścią. – Wiesz może czym jest klub stów­ka? – za­py­ta­łem.

Bab­cia za­sta­na­wia­ła się chwi­lę pa­trząc na mnie, jakby nie wie­dzia­ła o czym mówię.

– Artur wy­cho­dził cza­sem wie­czo­ra­mi – mó­wi­ła po­wo­li. – Wspo­mi­nał o klu­bie. Spo­ty­ka­li się chyba… Na ulicy Se­zam­ko­wej.

– Bab­ciu, ulica Se­zam­ko­wa była w bajce – za­śmia­łem się, a bab­cia wciąż in­ten­syw­nie my­śla­ła.

– Zaraz… 

Zro­bi­ło się cicho, a ja nie chcia­łem tej ciszy prze­ry­wać. Bab­cia mru­ży­ła oczy i nagle…

– Na ulicy Ko­wal­skie­go! – wrza­snę­ła tak gło­śno, że pod­sko­czy­łem na krze­śle.

– Dzię­ku­ję za in­for­ma­cję – po­wie­dzia­łem cicho, bo z za­sko­cze­nia lekko drżał mi głos. – A co oni w ogóle ro­bi­li w tym klu­bie?

– Nie mam po­ję­cia – od­par­ła bab­cia wzru­sza­jąc ra­mio­na­mi i wra­ca­jąc do spo­koj­ne­go tonu głosu. – Nigdy mnie tam nie za­bie­rał, a ja nie na­le­ga­łam. Spo­ty­ka­li się u Jurka w piw­ni­cy, chyba świet­nie się tam ba­wi­li, bo Artur wra­cał z tych spo­tkań bar­dzo za­do­wo­lo­ny. 

– W po­rząd­ku. Chyba już pójdę. – po­wie­dzia­łem wsta­jąc od stołu.

– Nie chcesz może zjeść zupy ogór­ko­wej? – za­py­ta­ła bab­cia, a ja… No cóż, zo­sta­łem jesz­cze chwi­lę.

 

 

 

***

 

 

Jako, że dzi­siaj była so­bo­ta, a dzia­dek zmarł dwa dni temu, przy­pusz­cza­łem, że spo­tka­nie klubu stów­ka od­bę­dzie się jutro. A nawet jeśli nie, trud­no, nie za­szko­dzi spraw­dzić. Zna­łem ulicę Ko­wal­skie­go. Znaj­do­wa­ła się nie­da­le­ko od mo­je­go domu, więc do­stać się tam nie bę­dzie ja­kimś więk­szym pro­ble­mem. Bab­cia Ste­fa­nia na­pi­sa­ła mi na kart­ce adres Jurka, pod­czas gdy ja za­ja­da­łem się pysz­ną zupą. Teraz wy­star­czy­ło tylko za­cze­kać do na­stęp­ne­go dnia i udać się na spo­tka­nie. Szcze­rze mó­wiąc, czu­łem dziw­ną eks­cy­ta­cję.

Wró­ci­łem do domu i chwi­lę póź­niej wpa­dła Ka­ro­li­na, która czuła się jak u sie­bie. Wy­cią­gnę­ła z lo­dów­ki zimną pepsi i piła ją łap­czy­wie, jakby spę­dzi­ła ty­dzień na pu­sty­ni.

– Ale upał – sko­men­to­wa­ła i od­ru­cho­wo spoj­rza­łem na ter­mo­metr za oknem. Plus trzy­dzie­ści stop­ni i to w cie­niu!

– Nie da się ukryć. – od­par­łem sia­da­jąc wy­god­nie na ka­na­pie. – Czyli co? Jutro idzie­my do klubu! – Uśmiech­ną­łem się sze­ro­ko, ale Ka­ro­li­na nie wy­da­wa­ła się za­chwy­co­na.

– Po­wi­nie­neś iść sam – po­wie­dzia­ła i za­ru­mie­ni­ła się lekko. – To w końcu twój dzia­dek i… Chyba by­ło­by dziw­nie, gdy­bym po­szła tam z tobą. – mó­wi­ła cicho i po­wo­li, jak dziec­ko, które opo­wia­da mamie o ko­lej­nej je­dyn­ce w szko­le.

– Nie widzę w tym nic dziw­ne­go. – Wsta­łem i pod­sze­dłem do niej. – Je­ste­śmy razem, nie? A mnie bę­dzie z tobą raź­niej.

Uśmie­cha­ła się nie­pew­nie, jak­bym po­wie­dział coś dziw­ne­go.

Wie­dzia­łem, że nie da się prze­ko­nać. Ona już taka była… Spe­cy­ficz­na. Z ja­kie­goś po­wo­du lu­dzie ją prze­ra­ża­li i na samą myśl o więk­szym to­wa­rzy­stwie ro­bi­ło się jej nie­do­brze.

Nie na­ci­ska­łem więc. Nie chce iść to trud­no. Naj­wy­żej omi­nie ją nie­zła przy­go­da. Albo nudna par­tia sza­chów.

 

 

 

 

***

 

 

Ko­lej­ne ciało zna­le­zio­ne! Wczo­raj wie­czo­rem spa­ce­ro­wicz z psem na­tknął się na prze­ra­ża­ją­ce i wstrzą­sa­ją­ce od­kry­cie. Były to zwło­ki męż­czy­zny, wy­glą­da­ją­ce, jakby zo­stał roz­szar­pa­ny przez stado dzi­kich be­stii.

“Azor za­czął wę­szyć” – opo­wia­dał pan Adam wska­zu­jąc na owczar­ka nie­miec­kie­go. “Ru­szy­łem za nim i wtedy go zna­la­złem. Widok był po­twor­ny!”

Po­li­cja za­czę­ła pro­wa­dzić do­cho­dze­nie.

“Jak na razie nie mamy żad­ne­go po­dej­rza­ne­go” – mówił ko­men­dant To­masz Wir z miej­sco­wej po­li­cji. “Nie­da­le­ko miej­sca zda­rze­nia znaj­du­je się skle­pik Traf­kol, więc prze­słu­cha­li­śmy sprze­daw­cę. Nie­ste­ty, nie udzie­lił nam za­do­wa­la­ją­cych od­po­wie­dzi.

 

Taa, cu­dow­nie za­cząć nie­dziel­ny po­ra­nek od cu­dow­nych wia­do­mo­ści od Ka­ro­li­ny. Była do­pie­ro ósma, a ona już za­czę­ła czy­tać o ko­lej­nej ma­sa­krze.

To już ko­lej­na taka ofia­ra! Pi­sa­ła, za­pew­ne w nie­ma­łej eks­cy­ta­cji. Czyż­by do na­sze­go mia­sta przy­by­ły wil­ko­ła­ki?!

Na pewno. Apo­ka­lip­sa zom­bie! – od­pi­sa­łem.

Jakby to były zom­bie, to gość by ożył, dur­niu! 

No cóż, było w tym tro­chę praw­dy. Drzwi mo­je­go po­ko­ju otwo­rzy­ły się i do środ­ka wpa­ro­wał Mru­czek, nasz cu­dow­ny czar­ny kot z czer­wo­ną ko­kar­dą pod szyją. Od razu po­ło­żył się na łóżku.

Wsta­łem. To wiel­ki dzień! Już za kilka go­dzin od­kry­ję ta­jem­ni­cę klubu stów­ka! Ależ emo­cje! Na pewno nic lep­sze­go się nie wy­da­rzy w te wa­ka­cje!

 

***

 

– Może to sprze­daw­ca za­bi­ja? – za­sta­na­wia­ła się Ka­ro­li­na sie­dząc na ziemi i rzu­ca­jąc ka­mie­nia­mi w wodę.

Dzi­siaj nad je­zio­rem ze­bra­ło się cał­kiem sporo osób, ale nic dziw­ne­go, w końcu upał był taki, że dziw­ne, iż woda jesz­cze nie wy­pa­ro­wa­ła.

– A może po­ga­da­my o czymś przy­jem­nym, co? Wejdź­my do wody! Ochło­dzi­my się.

Ka­ro­li­na wy­krzy­wi­ła usta w nie­za­do­wo­le­niu. Tak jakby ktoś miał ją uto­pić.

– Daj spo­kój, nie bę­dzie­my się chyba cho­wać w cie­niu tylko dla­te­go, że jest tro­chę więk­szy tłum. Lep­sze to niż my­śle­nie o tej po­nu­rej spra­wie.

– Ale wiesz, jacy są sprze­daw­cy. Na przy­kład ci z Chin. Mają u sie­bie różne dziw­ne rze­czy. 

– Nie zmie­niaj te­ma­tu. Ja idę się kąpać, w końcu po to tutaj przy­szli­śmy, nie?

Nie po­wi­nie­nem jej zo­sta­wiać samej, ale by­li­śmy ró­wie­śni­ka­mi, a w wieku dzie­więt­na­stu lat już nie po­win­na być taka stra­chli­wa.

Poza tym, nie mia­łem za­mia­ru już słu­chać jej kry­mi­nal­nych za­ga­dek, jak­by­śmy byli w CSI.

 

 

 

 

***

 

 

Dzień minął spo­koj­nie. Ka­ro­li­na nie we­szła do wody ani razu i słoń­ce tak ją opa­li­ło, że była czer­wo­na jak dia­beł. Nic tylko do­pra­wić jej rogi.

– No cóż, dzię­ki za dzi­siaj, ba­wi­łem się faj­nie! – po­wie­dzia­łem.

– Tak, ja też. – Uśmiech­nę­ła się i wzru­szy­ła ra­mio­na­mi, co spra­wi­ło jej lekki ból.

– W takim razie do jutra.

– Do jutra. I pisz do mnie! Chcę wie­dzieć wszyst­ko o klu­bie!

– Nie za­po­mnę. A ty użyj ja­kie­goś kremu, bo za chwi­lę zrzu­cisz skórę jak wąż.

Ru­szy­li­śmy w prze­ciw­nych kie­run­kach. Była do­pie­ro dwu­dzie­sta i jesz­cze się nie ściem­ni­ło, ale uzna­łem, że to dobra pora na przy­go­dę. 

Szyb­ko do­tar­łem na ulicę Ko­wal­skie­go i od­na­la­złem adres wska­za­ny przez bab­cię. W oknach świe­ci­ły się lampy, więc na pewno ktoś był w domu. Za­dzwo­ni­łem do drzwi i cze­ka­łem.

Otwo­rzy­ła star­sza ko­bie­ta o si­wych wło­sach uło­żo­nych w kucyk. Spoj­rza­ła na mnie ba­daw­czo, jak­bym miał jej sprze­dać garn­ki, albo po­ściel.

– Słu­cham? – ode­zwa­ła się ostro skrze­kli­wym tonem.

– Czy tutaj znaj­du­je się klub stów­ka? Je­stem…

– Ko­ry­ta­rzem w prawo, pierw­sze drzwi pro­wa­dzą do piw­ni­cy.

Co ona taka wku­rzo­na? Nawet nie dała mi do­koń­czyć. Cała spra­wa za­czę­ła mnie coraz bar­dziej cie­ka­wić. Co te dziad­ki ro­bi­ły w piw­ni­cy, że star­sza pani o mało co nie za­bi­ła mnie wzro­kiem?

Pierw­sze drzwi. Biorę głę­bo­ki wdech i wcho­dzę.

W środ­ku star­si pa­no­wie sie­dzą przy stole i po­pi­ja­ją whi­sky. Black Label, taki napis wid­niał na ety­kie­cie bu­tel­ki sto­ją­cej na stole. Po­miesz­cze­nie było cał­kiem ład­nie urzą­dzo­ne. Dy­wa­nik, duża lampa, która świe­ci­ła mocno ni­czym la­tar­nia mor­ska. No, cał­kiem sym­pa­tycz­nie.

Pa­no­wie w gar­ni­tu­rach spoj­rze­li na mnie za­sko­cze­ni.

– Dobry wie­czór. – ode­zwa­łem się, starając się brzmieć jak najbardziej pewnie siebie. – Mam na imię Mi­chał i je­stem wnu­kiem Ar­tu­ra. Po­dob­no przy­cho­dził tu na spo­tka­nia.

Pa­no­wie naj­wy­raź­niej się roz­luź­ni­li i ski­nie­niem ręki za­wo­ła­li mnie do stołu.

– Ach, Artur. Strasz­na szko­da, że od­szedł z tego świa­ta – po­wie­dział star­szy pan, który prak­tycz­nie nie miał wło­sów. – Je­stem Jurek. – Wy­cią­gnął dłoń, którą od razu uści­sną­łem.

– An­drzej. – przed­sta­wił się ko­lej­ny je­go­mość. Jako je­dy­ny miał tu kra­wat.

– Ste­fan. – Ko­lej­na wy­cią­gnię­ta dłoń. Ten pan miał bar­dzo ostre rysy twa­rzy i usta uło­żo­ne w pałąk od wia­dra. Wy­glą­dał, jakby nigdy w życiu nawet nie po­my­ślał o uśmie­chu.

– Miło mi was po­znać. – po­wie­dzia­łem.

– No więc, Mi­cha­le, co cię do nas spro­wa­dza? – za­py­tał Jurek.

– No cóż. – Wzru­szy­łem ra­mio­na­mi. – Chcia­łem zo­ba­czyć, czym zaj­mo­wał się dzia­dek. Szcze­rze mó­wiąc, nie zna­łem go za do­brze.

Spoj­rza­łem na stół, bu­tel­ka whi­sky przy­cią­ga­ła mój wzrok. Mam na­dzie­ję, że dadzą się napić cho­ciaż łyk. Do­pie­ro wtedy za­uwa­ży­łem, że na stole jest coś jesz­cze. Wy­glą­da­ło jak in­dek­sy, które mają stu­den­ci. 

– Je­ste­śmy klu­bem stów­ka! – mówił dalej Jurek dum­nym gło­sem. 

– I czym się tu zaj­mu­je­cie? – za­py­ta­łem.

Spoj­rze­li po sobie, jakby się za­sta­na­wia­li, kto ma od­po­wie­dzieć na to py­ta­nie.

– Pła­ci­my stów­ka­mi. – od­po­wie­dział po­nu­ro Ste­fan i ciar­ki mnie prze­szły jak na hor­ro­rze.

– Chyba… Nie ro­zu­miem. – od­par­łem zmie­sza­ny.

– Idzie­my do skle­pu – tłu­ma­czył Ste­fan – ku­pu­je­my coś, a potem pła­ci­my stów­ką. Wszyst­ko za­pi­su­je­my tutaj, w in­dek­sach.

– Zna­czy się… Dziw­ne to dla mnie, w sen­sie… Po co? Dla­cze­go? – Ro­bi­li sobie ze mnie jaja, czy co?

– Tak to wy­glą­da! Cza­sem re­ak­cje sprze­daw­ców są cu­dow­ne i wszyst­ko za­pi­su­je­my, a póź­niej dzie­li­my się ze sobą wra­że­nia­mi. – po­wie­dział An­drzej wy­raź­nie za­do­wo­lo­ny.

– Jaka może być re­ak­cja na za­pła­tę stów­ką? – prych­ną­łem roz­ba­wio­ny.

– Różna. Cza­sem tłu­ma­czą, że nie mają jak wydać, a cza­sem bie­ga­ją i roz­mie­nia­ją. Zwy­kle jest przy tym dobra za­ba­wa. – mówił An­drzej.

– No, a jak aku­rat mają jak wydać? – Wy­da­wa­ło mi się to tak ab­sur­dal­ne, że nie mo­głem po­wstrzy­mać uśmie­chu.

– Drogi chłop­cze, to nie cho­dzi o wy­da­wa­nie. – ode­zwał się znowu Po­nu­ry Ste­fan. – Cho­dzi o to, żeby kogoś so­lid­nie zgno­ić. 

– Ale… Dla­cze­go? – Teraz się tro­chę za­nie­po­ko­iłem.

Wszy­scy wzru­szy­li ra­mio­na­mi.

– A czemu wy mło­dzi gra­cie w te durne gry? Bo to wasza za­ba­wa. My ba­wi­my się na swój spo­sób. – ode­zwał się Jurek. – Jeśli chcesz zo­ba­czyć, jak wy­glą­da to w prak­ty­ce, chodź jutro z nami o szó­stej do kio­sku.

– Dla­cze­go aku­rat o szó­stej?

– Bo wtedy nigdy nie mają jak wydać. – od­parł spo­koj­nie An­drzej.

 

 

 

***

 

Cóż za dziw­ne spo­tka­nie z dziw­ny­mi ludź­mi. Nie mo­głem uwie­rzyć, że ktoś mógł­by cho­dzić do skle­pu i pła­cić stów­ką tylko dla­te­go, żeby ze­psuć komuś dzień. Mu­sia­łem to zo­ba­czyć na wła­sne oczy. Wszyst­ko to, o czym mó­wi­li wy­da­wa­ło się takie durne, że mu­sia­ło być żar­tem. Wkrę­ca­li mnie! Pew­nie bab­cia Ste­fa­nia skon­tak­to­wa­ła się z Jur­kiem i robią mi jakąś ukry­tą ka­me­rę. Jutro pod kio­skiem pew­nie będą na mnie cze­kać śmie­jąc się w naj­lep­sze, że oto jakiś młody kre­tyn wstał w wa­ka­cje o szó­stej rano, żeby zo­ba­czyć jak trój­ka dziad­ków płaci stów­ką. Boże, bę­dzie nie­zły ubaw.

O wszyst­kim nie­zwłocz­nie po­in­for­mo­wa­łem Ka­ro­li­nę i w od­po­wie­dzi do­sta­łem emot­ki buźki pła­czą­cej ze śmie­chu.

Żar­tu­jesz, praw­da?! Chyba wy­pi­li za dużo alko, czy coś, i do­sta­li zwar­cia w mó­zgow­ni­cy!

Alko, fakt. Uświa­do­mi­łem sobie, że nie do­sta­łem ani kro­pli.

To na pewno wkręt­ka. Ale i tak dziw­nie mnie to cie­ka­wi. Trud­no, naj­wy­żej wy­lą­du­je na YouTu­be. – od­pi­sa­łem.

Nie za­po­mnij póź­niej wy­słać mi linka.

Po­ło­ży­łem się wcze­śniej. Usta­wi­łem bu­dzik na piątą trzy­dzie­ści nie mogąc uwie­rzyć jakim je­stem kre­ty­nem, że robię coś ta­kie­go w wa­ka­cje. Ma­sa­kra, co ja robię ze swoim ży­ciem? Czy już do końca mi od­wa­li­ło?

 

 

 

***

 

 

 

 

Ko­lej­ne zma­sa­kro­wa­ne zwło­ki zna­le­zio­ne! W jed­nym z miesz­kań na po­łu­dnio­wym końcu mia­sta, póź­nym wie­czo­rem, od­kry­te zo­sta­ły ciała.

“Usły­sza­łam hałas, jakby ktoś prze­wra­cał wszyst­kie meble w domu, a na­stęp­nie krzyk! Od razu we­zwa­łam po­li­cję” – mówi pięć­dzie­się­cio­let­nia są­siad­ka. Z na­szych usta­leń wy­ni­ka, że zwło­ki są w po­dob­nym sta­nie, co po­przed­nie. Ko­men­dant To­masz Wir nie przed­sta­wił żad­ne­go ko­men­ta­rza. Czy po­li­cja jest nie­udol­na? Kto lub co stoi za tymi mor­der­stwa­mi? Czy mo­że­my czuć się bez­piecz­ni?

 

Na dzień dobry moim oczom uka­za­ła się ta pięk­na wia­do­mość wy­sła­na o pierw­szej w nocy przez Ka­ro­li­nę. Chcia­łem nawet coś od­pi­sać, ale w mojej gło­wie była je­dy­nie pust­ka. Ale tak to już jest, gdy wsta­je się o tak nie­ludz­kiej go­dzi­nie.

Ubra­łem się zie­wa­jąc przy tym jak dziec­ko i po­sze­dłem na spo­tka­nie z klu­bo­wi­cza­mi. 

 

Kiosk znaj­do­wał się w cen­trum han­dlo­wym – je­dy­nym w tym mie­ście. Star­si pa­no­wie sie­dzie­li przed nim na ławce co jakiś czas zer­ka­jąc na ze­ga­rek. Zanim do­tar­łem było kilka minut po szó­stej i moje spóź­nie­nie nie­spe­cjal­nie się im po­do­ba­ło.

– Dzień dobry – po­wie­dzia­łem pod­cho­dząc.

– Witaj, Mi­cha­le. – ode­zwał się Jurek. – Go­to­wy zo­ba­czyć klub stów­ka w akcji?

– Oczy­wi­ście. W końcu po to tutaj przy­sze­dłem. 

– Ste­fan, pokaż mło­de­mu, jak to się robi.

Za­do­wo­lo­ny Ste­fan ru­szył przo­dem, ja byłem zaraz za nim.

Po tej krót­kiej wy­mia­nie zdań razem z pa­na­mi wsze­dłem do skle­pu i na­szym oczom uka­zał się nie­wiel­ki sa­lo­nik pra­so­wy. 

Znaj­du­ją­ca się w nim młoda sprze­daw­czy­ni nie wy­glą­da­ła na wię­cej niż dwa­dzie­ścia lat i gdy tylko Ste­fan wszedł do środ­ka uśmiech­nę­ła się na jego widok. Ja i Jurek sta­li­śmy przed wej­ściem wszyst­ko ob­ser­wu­jąc. 

Dziew­czy­na była bar­dzo ładna i wy­da­wa­ła się dość… nie­śmia­ła. 

– Dzień dobry! – za­wo­ła­ła we­so­ło ba­wiąc się pal­ca­mi.

Ste­fan nawet się nie ode­zwał. Spoj­rzał na dziew­czy­nę tak, że aż się cof­nę­ła. Wy­da­wa­ła się mocno ze­stre­so­wa­na. 

Męż­czy­zna pod­szedł do lo­dów­ki i wy­cią­gnął mała bu­tel­kę pepsi w cenie pięć zło­tych i czter­dzie­ści gro­szy i po­ło­żył ją przy kasie.

– Strasz­nie tu macie drogo, w tym skle­pie – sko­men­to­wał pio­ru­nu­jąc sprze­daw­czy­nie wzro­kiem.

–  No… cóż… wiem, ale… ale nie my usta­la­my ceny, przy­kro mi. – od­par­ła dziew­czy­na nie­pew­nie.

– Oczy­wi­ście, prze­cież to nigdy nie jest wasza wina. – Ste­fan lekko pod­niósł głos, a sprze­daw­czy­ni spu­ści­ła głowę bez słowa.

Ste­fan rzu­cił na ladę bank­not stu­zło­to­wy ob­ser­wu­jąc dziew­czy­nę, która po­wo­li wzię­ła go do ręki i otwo­rzy­ła kasę. Nawet sto­jąc tro­chę dalej od Ste­fa­na mo­głem do­strzec, jak prze­łknę­ła ślinę i zmarsz­czy­ła brwi.

– Prze­pra­szam, nie miał­by pan tro­chę drob­niej? – za­py­ta­ła cicho. – Do­pie­ro… otwo­rzy­łam i… i…

– Nie, nie bę­dzie nic drob­nych! – krzyk­nął Ste­fan i dziew­czy­na aż pod­sko­czy­ła. 

– A… ale ja…. Nie mam jak wydać… – Cała się trzę­sła. Chcia­łem po­dejść i po­wstrzy­mać Ste­fa­na, ale Jurek za­trzy­mał mnie kła­dąc mi dłoń na ra­mie­niu.

– A co mnie to ob­cho­dzi?! – wrzesz­czał Ste­fan. – Pro­szę mi wydać, albo za­dzwo­nię na po­li­cję! 

– Kiedy ja na­praw­dę… pro­szę se­kund­kę po­cze­kać. – Wy­cią­gnę­ła port­fel i wy­da­ła Ste­fa­no­wi resz­tę ze swo­ich pie­nię­dzy.

Jurek szturch­nął mnie.

– Patrz teraz – po­wie­dział i wszedł do skle­pu.

– Dzień dobry – po­wie­dzia­ła sprze­daw­czy­ni ła­mią­cym się gło­sem.

Jurek, tak jak Ste­fan, nic nie od­po­wie­dział. 

– Ale tu macie brud­no. Pani tak nic nie robi tylko sie­dzi za tą kasą? – Zgro­mił ją wzro­kiem. 

Dziew­czy­na nic nie od­po­wie­dzia­ła, tylko znów spu­ści­ła głowę. Z ja­kie­goś po­wo­du przy­po­mi­na­ła mi Ka­ro­li­nę, co spra­wi­ło, że chcia­łem za­koń­czyć całe to przed­sta­wie­nie. Nie­ste­ty, byłem zbyt cie­ka­wy, więc ob­ser­wo­wa­łem Jurka, który wziął ga­ze­tę i pod­szedł do kasy.

– To bę­dzie dwa złote i dwa­dzie­ścia gro­szy. – po­wie­dzia­ła dziew­czy­na, a Jurek rzu­cił stów­kę.

– Bar­dzo pana prze­pra­szam, ale… Nie będę miała jak wydać.

– Gówno mnie to ob­cho­dzi! Wy to nigdy nic nie macie. Płacę i wy­ma­gam – krzyk­nął Jurek.

Dziew­czy­na wy­da­wa­ła się bli­ska pła­czu. Trzy­ma­jąc bank­not w ręku, nie wie­dząc, co zro­bić. 

Wtedy spoj­rza­ła na mnie, sto­ją­ce­go za sa­lo­ni­kiem i ob­ser­wu­ją­ce­go całą sy­tu­ację. Pew­nie miała na­dzie­ję, że przyj­dę jej z po­mo­cą.

– Nawet o tym nie myśl. – po­wie­dział Ste­fan, który za­pi­sy­wał coś w swoim in­dek­sie.

Jurek wciąż wpa­try­wał się w sprze­daw­czy­nię.

– No wyda mi pani w końcu tę resz­tę, czy nie?! – krzyk­nął.

– Kiedy… Ja na­praw­dę nie mam jak… – od­par­ła dziew­czy­na. 

Jurek za­śmiał się zło­wro­go.

– Po­słu­chaj, głu­pia suko. Albo wy­dasz mi tę resz­tę, albo wejdę tam do cie­bie i sam sobie wezmę. Ro­zu­miesz mnie?

Dziew­czy­na wy­da­wa­ła się na­praw­dę prze­ra­żo­na. Po jej po­licz­ku spły­nę­ła łza. Był po­czą­tek wa­ka­cji, więc mogła do­pie­ro za­czy­nać pracę w sa­lo­ni­ku. Uzna­łem, że Jurek prze­sa­dził, ale cią­gle nic nie zro­bi­łem, a ona po raz ko­lej­ny na mnie spoj­rza­ła, kiedy sta­łem jak za­hip­no­ty­zo­wa­ny.

– A… Ale… – Pró­bo­wa­ła coś po­wie­dzieć, ale wy­glą­da­ła, jakby nagle stra­ci­ła głos.

– Do ni­cze­go się nie na­da­jesz – Jurek po­krę­cił głową. 

Chwy­cił ga­ze­tę i rzu­cił w sprze­daw­czy­nię.

– Że­gnam. – po­wie­dział i opu­ścił sa­lo­nik.

 

 

 

 

***

 

 

 

– Jurek, dzi­siaj prze­sze­dłeś sa­me­go sie­bie – mówił Ste­fan, gdy zna­leź­li­śmy się poza ga­le­rią. Na jego twa­rzy po­ja­wi­ło się coś przy­po­mi­na­ją­ce­go uśmiech. – I jesz­cze to że­gnam. Jak w fil­mie akcji.

Jurek za­śmiał się wi­docz­nie za­do­wo­lo­ny z sie­bie.

– No cóż, uczę się od naj­lep­szych. – Spoj­rzał na mnie. – Tak, młody. Twój dzia­dek był w tym praw­dzi­wym mi­strzem. 

Mój dzia­dek? Cie­ka­we, czy bab­cia o tym wie­dzia­ła.

– Co tak za­mil­kłeś? Nic nie po­wiesz? Akcja się nie po­do­ba­ła? – Jurek wciąż wpa­try­wał się we mnie, jakby chciał przej­rzeć mnie na wylot.

– To była miła dziew­czy­na… – od­par­łem.

– Miła, nie­mi­ła, ważne, że za­ba­wa była udana – po­wie­dział Jurek cho­wa­jąc za­pi­sa­ny in­deks.

– Co tam za­pi­su­je­cie? – za­py­ta­łem.

Różne takie. Za­cho­wa­nia sprze­daw­ców, całą akcję. – Wzru­szył ra­mio­na­mi. – A póź­niej, na spo­tka­niach, przy­zna­je­my sobie punk­ty. Twój dzia­dek miał za­wsze naj­wię­cej. – po­wie­dział w za­du­mie, jakby była to naj­wspa­nial­sza rzecz, ja­kiej można do­ko­nać.

Nie po­do­ba­ło mi się to ani tro­chę. Nie chcia­łem spę­dzić w tym to­wa­rzy­stwie wię­cej czasu, więc po­że­gna­łem się i po­sze­dłem w swoją stro­nę.

 

***

 

Opo­wie­dzia­łem o wszyst­kim Ka­ro­li­nie, która nie kryła swo­je­go obu­rze­nia.

– Mó­wisz po­waż­nie? – za­py­ta­ła nie­do­wie­rza­jąc.

– No tak, prze­cież tego nie wy­my­śli­łem. Naj­lep­sze jest to, że wszyst­ko no­tu­ją, a póź­niej dzie­lą się swo­imi… Osią­gnię­cia­mi.

– To strasz­ne! Bied­na dziew­czy­na. Po­win­ni­śmy do niej iść, jakoś ją prze­pro­sić, wy­na­gro­dzić.

W za­sa­dzie uzna­łem, że to cał­kiem nie­głu­pi po­mysł. Razem z Ka­ro­li­ną ru­szy­łem z po­wro­tem do ga­le­rii, jed­nak gdy do­tar­li­śmy na miej­sce zo­ba­czy­li­śmy kiosk za­sło­nię­ty ro­le­tą.

– Co teraz? – Spoj­rza­łem na Ka­ro­li­nę.

– Cze­ka­my. – od­par­ła.

I tak też zro­bi­li­śmy. Cze­ka­li­śmy jakiś czas, jed­nak sprze­daw­czy­ni nie po­ja­wia­ła się. Pod­sze­dłem do są­sied­nie­go skle­pi­ku z na­dzie­ją, że uda mi się cze­goś do­wie­dzieć.

– Za­mknę­ła i po­szła. – po­wie­dział wy­raź­nie znu­dzo­ny sprze­daw­ca pa­trząc w te­le­fon. – Pew­nie zaraz wróci.

– Nie wy­da­wa­ła się panu jakaś… Dziw­na?

Sprze­daw­ca wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Wiesz, nie zwra­ca­łem uwagi. Mam tu swoje pro­ble­my.

No cóż, pró­bo­wa­łem, nie wy­szło. Ka­ro­li­na była bar­dzo za­wie­dzio­na i chcia­ła jesz­cze ro­zej­rzeć się po ga­le­rii. Nic to nie dało.

 

Po­go­da na ze­wnątrz była tak cu­dow­na, że uzna­łem, że pora znowu wy­brać się nad wodę. Ka­ro­li­na, po dłu­gich na­mo­wach, w końcu od­wa­ży­ła się za­nu­rzyć i… Nawet jej się to po­do­ba­ło, z czego byłem bar­dzo za­do­wo­lo­ny. 

Dzień mijał nam miło i przy­jem­nie, więc prze­sta­łem my­śleć o klu­bie i dziew­czy­nie z kio­sku. Do domu wró­ci­łem zmę­czo­ny i opa­lo­ny, więc od razu po­ło­ży­łem się do łóżka. Za­sną­łem nie­mal na­tych­miast.

 

 

 

 

 

***

 

 

Mar­twa dziew­czy­na zna­le­zio­na w parku. Po­peł­ni­ła sa­mo­bój­stwo.

Oj­ciec dwu­dzie­sto­let­niej Na­ta­lii zgło­sił na po­li­cję za­gi­nię­cie tłu­ma­cząc, że córka po­pa­dła w de­pre­sję po śmier­ci matki z którą była bar­dzo zżyta. Nie­ste­ty, dziew­czy­na zo­sta­ła od­na­le­zio­na mar­twa. Jak udało nam się usta­lić – po­wie­si­ła się w parku. Ciało od­na­lazł przy­pad­ko­wy spa­ce­ro­wicz. Na­ta­lia pra­co­wa­ła w kio­sku w miej­sco­wej ga­le­rii. Około go­dzi­ny ósmej za­mknę­ła sa­lo­nik i już nie wró­ci­ła…

 

Z sa­me­go rana do­sta­łem taką wia­do­mość od Ka­ro­li­ny i zro­bi­ło mi się słabo. To dziew­czy­na, którą wczo­raj wi­dzia­łem, zgi­nę­ła przez dzia­dów, któ­rzy chcie­li się za­ba­wić. Po­czu­łem złość, bar­dzo pra­gną­łem pójść do tego dur­ne­go klubu i zro­bić im krzyw­dę. Za­ci­sną­łem pię­ści, aż mi kost­ki zbie­la­ły. Wie­dzia­łem, że dzi­siaj się spo­ty­ka­li, więc po­sta­no­wi­łem udać się do piw­ni­cy Jurka.

Bied­na dziew­czy­na – na­pi­sa­ła Ka­ro­li­na.

Tak samo po­my­śla­łem i ża­ło­wa­łem, że nic nie zro­bi­łem, kiedy mia­łem oka­zję.

 

Cały dzień my­śla­łem o Na­ta­lii. Wy­da­wa­ła się taka miła i… Kru­cha. Moja mama stwier­dzi­ła, że je­stem bar­dziej cichy niż zwy­kle, ale nie chcia­łem ni­ko­mu mówić, co się stało. Cze­ka­łem do wie­czo­ra, aż od­bę­dzie się ko­lej­ne spo­tka­nie klubu. Na myśl o tych dzia­dach, które będą się śmiać i przy­zna­wać sobie punk­ty po­czu­łem taką złość, że aż ręce mi się trzę­sły jak de­li­ry­ko­wi.

 

Wie­czo­rem uda­łem się do domu Jurka sta­ra­jąc się opa­no­wać, żeby przy­pad­kiem nie zro­bić ni­ko­mu krzyw­dy. Dziad­ki ra­czej nie uży­wa­li Fa­ce­bo­oka, więc pew­nie nie wie­dzie­li o Na­ta­lii i jej śmier­ci. Byłem cie­kaw, jak za­re­agu­ją, kiedy im o wszyst­kim po­wiem.

Po raz ko­lej­ny drzwi otwo­rzy­ła mi ta sama ko­bie­ta, co wcze­śniej i tylko ski­nę­ła głową po­zwa­la­jąc mi wejść.

Już z ko­ry­ta­rza sły­sza­łem śmiech tych pa­skud­nych dzia­dów i serce za­bi­ło mi moc­niej z na­pię­cia.

Wsze­dłem. Wszy­scy nagle za­mil­kli i spoj­rze­li na mnie. Po chwi­li Jurek uśmiech­nął się.

– Mi­chał! – krzyk­nął. – Nie spo­dzie­wa­li­śmy się cie­bie, za­pra­sza­my!

Ge­stem przy­wo­łał mnie do stołu i gdy po­wo­li do niego sze­dłem czu­łem, jak drżą mi nogi. Żebym tylko się nie prze­wró­cił – po­wta­rza­łem sobie w my­ślach.

– Wczo­raj by­li­śmy w kio­sku… – za­czą­łem pa­trząc na Jurka i Ste­fa­na. – Była tam taka dziew­czy­na.

– No była. – ode­zwał się Jurek za­sko­czo­ny. – Roz­pła­ka­ła się.

Na te słowa wszy­scy ryk­nę­li śmie­chem. Znowu za­czą­łem się de­ner­wo­wać.

– No cóż, ona… Nie żyje, po­peł­ni­ła sa­mo­bój­stwo. – Na­sta­ła cisza. – Naj­pierw umar­ła jej mama, a póź­niej ta cała akcja w skle­pie… Dziew­czy­na się za­ła­ma­ła. – mó­wi­łem po­wo­li, pa­trząc w dół.

Cisza prze­dłu­ża­ła się. Pew­nie nikt nie spo­dzie­wał się ta­kiej wia­do­mo­ści i teraz każ­de­mu jest przy­kro, że spra­wy po­to­czy­ły się tak, a nie ina­czej. Przez chwi­lę nawet po­czu­łem współ­czu­cie dla klubu. Oto kilku znu­dzo­nych ży­ciem dziad­ków, któ­rzy chcie­li się tylko za­ba­wić, jed­nak stała się tra­ge­dia.

Spoj­rza­łem na Jurka i za­uwa­ży­łem, że męż­czy­zna… Uśmie­cha się. Naj­pierw de­li­kat­nie, a póź­niej coraz sze­rzej, aż nagle ryk­nął śmie­chem, a za nim całe to­wa­rzy­stwo.

Zro­bi­ło mi się go­rą­co, nie wie­dzia­łem, co się dzie­je, o co cho­dzi?

Pa­trzy­łem na każ­de­go po kolei i każdy za­no­sił się do­no­śnym śmie­chem, jak­bym opo­wie­dział naj­lep­szy żart na świe­cie.

– To na­praw­dę wstrzą­sa­ją­ca wia­do­mość! – po­wie­dział Jurek trzy­ma­jąc się za brzuch.

– Dzię­ki, młody, po­pra­wi­łeś mi humor. – dodał Ste­fan.

– Ale… – Za­bra­kło mi słów, cał­kiem mnie za­tka­ło. Ta­kiej re­ak­cji się nie spo­dzie­wa­łem. – Ona nie żyje, przez to, co zro­bi­li­śmy wczo­raj.

– Po­słu­chaj mnie uważ­nie. – po­wie­dział Jurek, kła­dąc mi dłoń na ra­mie­niu. – Trud­no, nie żyje to nie żyje.

– Im wię­cej sa­mo­bój­ców, tym mniej sa­mo­bój­ców! – ryk­nął dotąd mil­czą­cy An­drzej.

– Do­kład­nie. – kon­ty­nu­ował Jurek. – W na­szym spo­łe­czeń­stwie nie ma miej­sca na takie słabe jed­nost­ki, które za­bi­ja­ją się, bo dwie osoby na nią na­krzy­czą. – Znowu za­czął się śmiać. – Tak że może i do­brze się stało, że nie żyje, teraz przy­naj­mniej spo­tka się z matką po tam­tej stro­nie. – Wszy­scy znowu gło­śno się za­śmia­li.

Nie wie­rzy­łem w to, co sły­szę. Czy to dzie­je się na­praw­dę? Za­krę­ci­ło mi się w gło­wie, po­czu­łem się jak pi­ja­ny, jak­bym był w innym świe­cie.

– Mu­si­my się za­sta­no­wić, gdzie mo­że­my teraz za­ata­ko­wać. – Jak przez szkło sły­sza­łem głos Jurka.

Z ja­kie­goś dziw­ne­go po­wo­du przy­po­mnia­ły mi się te wszyst­kie wia­do­mo­ści od Ka­ro­li­ny.

– Może Traf­f­kol? – po­wie­dzia­łem au­to­ma­tycz­nie.

Wszy­scy znowu spoj­rze­li na mnie.

– Traf­f­kol? A co to? – za­py­tał Jurek.

– Taki mały sa­lo­nik nie­da­le­ko lasu. Nie­daw­no go po­sta­wi­li. Czy­ta­łem na Fa­ce­bo­oku, że jest tam cał­kiem spoko.

Dzia­dy za­sta­na­wia­ły się i już po chwi­li stwier­dzi­li, że warto bę­dzie to spraw­dzić. Po­sta­no­wi­łem im to­wa­rzy­szyć. Nie wie­dzia­łem, czego się spo­dzie­wać. Mia­łem tylko na­dzie­ję, że dziad­ki będą cier­pieć.

 

 

 

 

 

***

 

 

Do skle­pi­ku uda­li­śmy się na­stęp­ne­go dnia i było tam, jak w ty­po­wym skle­pie. Ja­kieś ga­ze­ty, pa­pie­ro­sy za ladą – nic spe­cjal­ne­go. Na małym krze­seł­ku przed kom­pu­te­rem, sie­dział chudy sprze­daw­ca w oku­la­rach. Spoj­rzał na nas i przy­jaź­nie się uśmiech­nął.

– Dzień dobry! – po­wie­dział. W skle­pie było dość pusto.

Dzia­dy­gi oczy­wi­ście sło­wem się nie ode­zwa­li. Jurek wy­cią­gnął małą Colę z lo­dów­ki i pod­szedł do kasy.

– Dwa dzie­więć­dzie­siąt dzie­więć. – po­wie­dział sprze­daw­ca.

Jurek wy­cią­gnął z port­fe­la bank­not stuzłotowy i rzu­cił męż­czyź­nie jak kość nie­grzecz­ne­mu psu.

Sprze­daw­ca skrzy­wił się lekko, ale bez żad­ne­go pro­ble­mu wydał resz­tę.

– Strasz­nie tu brud­no… – ode­zwał się Ste­fan. – Syf taki, że cho­dzić się nie da.

– Do­pie­ro za­mia­ta­łem. – po­wie­dział gość za ladą, a z twa­rzy wciąż nie scho­dził mu uśmiech.

– To do dupy pan po­za­mia­tał, jak dalej jest taki gnój! Nie ma co się dzi­wić, że ni­ko­go tu nie ma.

– Jest pan bar­dzo nie­mi­ły, nie ro­zu­miem dla­cze­go. – mówił sprze­daw­ca spo­koj­nie.

– JA je­stem nie­mi­ły?! – krzyk­nął Ste­fan. – Ty cha­mie, je­stem BAR­DZO miły! Tylko nie po­do­ba mi się ten syf w skle­pie.

– To jak się panu nie po­do­ba, może sobie pan wyjść i pójść gdzie in­dziej. Nikt tu pana na siłę nie trzy­ma.

– Ej, chło­pie, może tro­chę grzecz­niej, co? – ode­zwał się Jurek. – Bo za chwi­lę mo­żesz wy­le­cieć z tego skle­pu.

– Okej. – po­wie­dział sprze­daw­ca wzru­sza­jąc ra­mio­na­mi.

Dziad­ki cze­ka­ły na coś wię­cej, ale on tylko usiadł na krze­seł­ku i za­czął prze­glą­dać coś w kom­pu­te­rze.

Wi­dzia­łem, że dziad­kom za­czy­na­ły pusz­czać nerwy. Pew­nie my­śle­li, że za­ba­wią się, jak z Na­ta­lią. Uśmiech­ną­łem się pod nosem. Czu­łem sa­tys­fak­cję, że młody sprze­daw­ca nie wdaje się w durne gier­ki dwóch nu­dzą­cych się dzia­dów.

Ste­fan pod­szedł do sto­ja­ka z ga­ze­ta­mi i kop­nął go na tyle mocno, na ile po­zwa­lał jego wiek. Wy­star­czy­ło jed­nak, żeby sto­jak się prze­wró­cił roz­wa­la­jąc prasę po całym skle­pie.

– Mó­wi­łem, że syf. – sko­men­to­wał Ste­fan ro­biąc przy tym minę ob­ra­żo­ne­go dziec­ka, które nie do­sta­ło cu­kier­ka.

– Co pan robi? – Sprze­daw­ca spoj­rzał na Ste­fa­na, który stał wśród roz­rzu­co­nych gazet.

– Gówno. – po­wie­dział Ste­fan.

Męż­czy­zna pod­szedł do sto­ja­ka i za­czął na nowo ukła­dać ga­ze­ty.

– Le­piej, niech pa­no­wie stąd wyjdą, ina­czej za­dzwo­nię na po­li­cję.

– Na po­li­cję?! – wrza­snął Jurek. – Le­piej uwa­żaj, że­by­śmy MY nie za­dzwo­ni­li! – Pchnął sto­jak, który prze­wró­cił się na sprze­daw­cę ude­rza­jąc go w głowę i roz­ci­na­jąc brew.

Dziad­ki chyba tro­chę prze­stra­szy­li się ca­łe­go za­mie­sza­nia i szyb­ko wy­szli ze skle­pu.

– Trud­ny klient. – sko­men­to­wał Jurek. – Ci obo­jęt­ni są naj­gor­si, ale i na nich jest spo­sób. – za­śmiał się.

Nie spo­dzie­wa­łem się ta­kiej re­ak­cji. My­śla­łem, że spo­tka­nie w Traf­f­kol oka­za­ło się kom­plet­ną klapą, ale star­si pa­no­wie wy­da­wa­li się za­do­wo­le­ni.

– Pięk­nie zrzu­ci­łeś na niego ten sto­jak, Jurek. – po­chwa­lił Ste­fan.

Jurek za­śmiał się.

– Szko­da, że cze­goś mu nie po­wie­dzia­łeś na ko­niec. Wy­szło­by tak… Fil­mo­wo.

Ste­fan wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Do tak pięk­nej akcji nie trze­ba było nic do­da­wać. To jak? Dzi­siaj u cie­bie.

– Oczy­wi­ście.

 

 

 

 

 

***

 

 

Opi­sa­łem Ka­ro­li­nie całe wy­da­rze­nie w Traf­f­kol i, ku mo­je­mu za­sko­cze­niu, za­dzwo­ni­ła do mnie.

– Nie idź tam dzi­siaj – mó­wi­ła zmar­twio­nym gło­sem – ci go­ście wy­da­ją się jacyś… no, nie­bez­piecz­ni. Nie chcę, żeby coś ci się stało.

Za­sta­no­wi­łem się chwi­lę nad tym. Być może fak­tycz­nie miała rację, ale z dru­giej stro­ny… Co mogą mi zro­bić? Prze­cież mnie nie za­bi­ją… Chyba.

– Pójdę, ostat­ni raz – od­par­łem za­my­ka­jąc oczy i moc­niej za­ci­ska­jąc palce na te­le­fo­nie. – oni muszą do­stać na­ucz­kę. Przez nich ta dziew­czy­na nie żyje. 

– Mi­chał, pro­szę, zo­staw to. – Gło­śno wcią­gnę­ła po­wie­trze. – Co niby chcesz zro­bić?

– Jesz­cze nie wiem, ale coś zro­bić muszę. Nie może im to ujść na sucho.

– To… Cho­ciaż uwa­żaj na sie­bie, dobra? I nie zrób nic głu­pie­go, pro­szę.

Uśmiech­ną­łem się.

– Spo­koj­nie, nic złego mi się nie sta­nie. Nie mu­sisz się ni­czym mar­twić. Ale w razie czego, wiesz gdzie mnie zna­leźć. 

 

***

 

Dzień nie­zwy­kle mi się cią­gnął. Nie mia­łem po­ję­cia, czym się zająć, żeby zle­ciał choć tro­chę szyb­ciej. Nie mo­głem spo­tkać się z Ka­ro­li­ną, bo po­je­cha­ła z ojcem do dziad­ka, który miesz­kał w innym mie­ście, więc po pro­stu cze­ka­łem na na­dej­ście wie­czo­ra. Cze­ka­łem za­sta­na­wia­jąc się, w jaki spo­sób mógł­bym uka­rać człon­ków tego cho­re­go klubu, ale nic nie przy­cho­dzi­ło mi do głowy.

Uzna­łem, że trze­ba bę­dzie im­pro­wi­zo­wać i na miej­scu wszyst­ko się okaże, a przy­naj­mniej taką mia­łem na­dzie­ję.

W końcu na­de­szła go­dzi­na spo­tka­nia. Ru­szy­łem do domu Jurka, gdzie po raz ko­lej­ny przy­wi­ta­ła mnie ta dziw­na, nie­uprzej­ma ko­bie­ta.

Na dole klu­bo­wi­cze pa­li­li cy­ga­ra i opo­wia­da­li sobie o całej akcji w Traf­f­kol.

– Gość za­czy­nał po­wo­li dzia­łać mi na nerwy. – opo­wia­dał Jurek pod­eks­cy­to­wa­ny. – Na­stęp­nym razem mu­si­my tam iść wszy­scy i zro­bić nie­złą roz­ró­bę. Ten gno­jek w oku­la­rach za­słu­żył sobie na to, jak mało kto! – Wszy­scy za­śmia­li się.

I co ja mam teraz zro­bić? Po­dejść i dać im w mordę? Czy może wylać whi­sky, które pili, na pod­ło­gę?

Słu­cha­jąc ich denerwowałem się tak bardzo, że trzęsły mi się dłonie.

– Mi­chał, coś ty taki cichy? Jak ci się po­do­ba­ła dzi­siej­sza akcja? – za­py­tał Ste­fan prze­bi­ja­jąc mnie wzro­kiem na wylot.

Wzru­szy­łem ra­mio­na­mi i po­czu­łem, że za­schło mi w gar­dle. Zu­peł­nie nie wie­dzia­łem, co po­wie­dzieć.

Czu­łem spoj­rze­nie wszyst­kich klu­bo­wi­czów, ale wciąż się nie od­zy­wa­łem. Za­czą­łem się pocić, mia­łem ocho­tę wszyst­kich ich tam po­za­bi­jać, a póź­niej uciec i nigdy nie wra­cać do tego okrop­ne­go miej­sca.

Nagle w po­ko­ju zga­sło światło i pokój pogrążył się w ciemności.

– Jurek, co jest? – ode­zwał się zde­ner­wo­wa­ny An­drzej – coś ci bez­piecz­ni­ki wal­nę­ły.

– Spo­koj­nie, pa­no­wie, świa­tło zaraz wróci i sy­tu­acja zo­sta­nie opa­no­wa­na. – Jurek nie wy­da­wał się przej­mo­wać czym­kol­wiek.

– Mam na­dzie­ję. Nie mam za­mia­ru całą noc sie­dzieć po ciem­ku.

Nagle do po­ko­ju otwo­rzy­ły się drzwi. W tej ciem­no­ści nie było widać kto wszedł. Na po­cząt­ku po­my­śla­łem, że była to ta dziw­na ko­bie­ta. Wy­cią­gną­łem te­le­fon i włą­czy­łem la­tar­kę. To nie była ko­bie­ta, tylko coś dziw­ne­go. Z prze­ra­że­nia upa­dłem na pod­ło­gę. To coś było… Czer­wo­ne i miało skrzy­dła. Chcia­łem krzyk­nąć, ale gar­dło mia­łem tak ści­śnię­te, jakby ktoś mnie dusił.

– Mi­chał, co jest z tobą? – za­czął Jurek, a po chwi­li wi­dzia­łem jak dziw­ne stwo­rze­nie wbija w niego ostre pa­zu­ry.

Pod­nio­sło Jurka i rzu­ci­ło nim o ścia­nę, jakby męż­czy­zna zu­peł­nie nic nie ważył.

– By­li­ście dzi­siaj bar­dzo nie­mi­li, pa­no­wie – ode­zwał się stwór gar­dło­wym gło­sem i pod­szedł do Ste­fa­na.

Dzia­dek pró­bo­wał ucie­kać, ale nie miał szans w star­ciu z przy­by­szem. Stwór wgryzł się w niego, a jego zęby wy­glą­da­ły jak mi­lio­ny ma­łych szpi­lek. Wi­dząc to te­le­fon wy­padł mi z dłoni i śmier­ci An­drze­ja już nie zobaczyłem. Sły­sza­łem je­dy­nie jego prze­raź­li­wy krzyk i od­głos ła­ma­nych kości. Na­stęp­nie wszyst­ko uci­chło.

Czu­łem, jak stwór zbli­ża się do mnie. Wi­dzia­łem jego czer­wo­ne oczy i czu­łem dziw­ny za­pach przy­po­mi­na­ją­cy siar­kę.

– Pr… Pro­szę… – beł­ko­ta­łem co­fa­jąc się za­la­ny potem i łzami. – Bła­gam… Ja… Ja… Nic nie zro­bi­łem.

– Zga­dza się… – wy­sy­cza­ła po­stać. – Nie zro­bi­łeś nic.

Czu­łem jego dotyk. Spu­ści­łem głowę nie mogąc już dłu­żej wpa­try­wać się w te okrop­ne czer­wo­ne śle­pia. Za­mkną­łem oczy cze­ka­jąc na śmierć, ale wszyst­ko się skoń­czy­ło. Wró­ci­ło świa­tło i wy­da­wa­ło­by się, że nic się nie stało, gdyby nie zma­sa­kro­wa­ne ciała dziad­ków, któ­rzy przed chwi­lą świet­nie się ba­wi­li.

– Mi­chał…?

 O nie, co tu robi Ka­ro­li­na? Wsta­łem na drżą­cych no­gach. Mu­sia­łem przy­trzy­mać się ścia­ny, żeby nie upaść. Dziew­czy­na była prze­ra­żo­na. Pa­trzy­ła na mnie sze­ro­ko otwar­ty­mi ocza­mi, była blada jak trup.

– Mi­chał… Ty… Ty to zro­bi­łeś? – za­py­ta­ła za­chryp­nię­tym gło­sem.

– Co? Nie… Nie, to nie ja! Był tu taki stwór, wszyst­kich po­za­bi­jał! – krzyk­ną­łem. Do­pie­ro wtedy za­uwa­ży­łem plamy krwi na mojej ko­szul­ce. – On do mnie pod­szedł, mu­siał zo­sta­wić te ślady! Ja… Nie mógł­bym zro­bić cze­goś ta­kie­go!

Krzy­cza­łem, ale do Ka­ro­li­ny wy­da­wa­ło się nic nie do­cie­rać. Po­krę­ci­ła głową i za­czę­ła po­wo­li się ode mnie od­da­lać.

– Ka­ro­li­na, znasz mnie! To nie ja! – Pod­cho­dzi­łem do niej coraz bliżej, ale w pew­nym mo­men­cie dziew­czy­na za­czę­ła ucie­kać. 

Gdy otwo­rzy­ła drzwi i ru­szy­ła po scho­dach, a do­bie­głem do niej i chwy­ci­łem za tył ko­szul­ki. Ka­ro­li­na stra­ci­ła rów­no­wa­gę i upa­dła, sta­cza­jąc się po scho­dach. Krew po­pły­nę­ła jej po twa­rzy, prze­sta­ła się ru­szać.

– Ka­ro­li­na? – za­czą­łem de­li­kat­nie kle­pać ją po po­licz­kach, ale dziew­czy­na nie wy­ka­zy­wa­ła żad­nej re­ak­cji.

Jej oczy były sze­ro­ko otwar­te z szoku i prze­ra­że­nia. Usia­dłem obok i wzią­łem ją w ra­mio­na.

– Ka­ro­li­na… – po­wie­dzia­łem cicho i za­czą­łem pła­kać. 

Bałem się to zro­bić, ale w końcu spraw­dzi­łem jej puls… Nie po­czu­łem nic.

 

 

 

 

***

 

 

Cał­kiem stra­ci­łem po­czu­cie czasu i gdy w końcu rze­czy­wi­stość za­czę­ła do mnie do­cie­rać za­uwa­ży­łem, że nad­szedł ranek. Zo­sta­wi­łem mar­twą Ka­ro­li­nę w po­ko­ju i wy­sze­dłem. W domu pa­no­wa­ła cał­ko­wi­ta cisza. Nie mia­łem po­ję­cia, gdzie po­dzia­ła się dziw­na ko­bie­ta, czy też nie żyła? Nie wie­dzia­łem i nic mnie to nie ob­cho­dzi­ło.

Wy­sze­dłem z domu i sze­dłem, nawet nie wie­dząc dokąd. Po pro­stu, pro­wa­dzi­ły mnie nogi. Po ja­kimś cza­sie za­uwa­ży­łem, że je­stem nie­da­le­ko skle­pu Traf­f­kol. Po­sta­no­wi­łem wejść do środ­ka.

Sprze­daw­ca spoj­rzał na mnie i uśmiech­nął lekko.

– Co cię do mnie spro­wa­dza? – za­py­tał.

– To byłeś ty, praw­da?

Męż­czy­zna wciąż się we mnie wpa­try­wał uśmie­cha­jąc się sze­rzej. Pod­sze­dłem bli­żej sta­jąc przy kasie.

– Chcę… Chcę ją tylko od­zy­skać, pro­szę, chcę, żeby Ka­ro­li­na do mnie wró­ci­ła.

– No cóż, to nie bę­dzie takie pro­ste. Naj­pierw mu­sisz coś dla mnie zro­bić.

– Co?! – krzyk­ną­łem sze­rzej otwie­ra­jąc oczy. – Po­wiedz, zro­bię wszyst­ko!

– Wszyst­ko? – wy­szep­tał sprze­daw­ca i wtedy usły­sza­łem tam­ten głos, który tak prze­ra­ził mnie w nocy. – Do­sko­na­le. – Uśmie­chał się sze­ro­ko. Wi­dzia­łem te same czer­wo­ne oczy i po­czu­łem jak ob­le­wa mnie pot.

Bałem się, o mało co nie upa­dłem na pod­ło­gę. Ale mu­sia­łem się trzy­mać, żeby Ka­ro­li­na mogła do mnie wró­cić, aby­śmy znowu mogli być razem.

– Co… Co muszę zro­bić? – za­py­ta­łem drżą­cym gło­sem.

– Do­brze się spi­sa­łeś przy­pro­wa­dza­jąc tych dziad­ków. Przy­pro­wadź wię­cej. A gdy spo­tkasz kogoś, kto za­słu­ży na śmierć, po pro­stu mnie we­zwij.

– Jak… Jak mam cię we­zwać? – Z oczu za­czę­ły spły­wać mi łzy.

– Bę­dziesz wie­dział… Bę­dziesz wie­dział do­sko­na­le.

Nie wiem kiedy zna­la­złem się znowu na ze­wnątrz. Nie od­wa­ży­łem się nawet obej­rzeć, nie chcia­łem wi­dzieć skle­pu. 

Li­czy­ło się tylko to, żeby znowu od­zy­skać Ka­ro­li­nę, a teraz wie­dzia­łem jak to zro­bić! 

Wy­cią­gną­łem te­le­fon i wsze­dłem na Fa­ce­bo­oka, gdzie na mojej ta­bli­cy wy­świe­tli­ła się wia­do­mość:

Ko­lej­ne zma­sa­kro­wa­ne zwło­ki zna­le­zio­ne!

Uśmiech­ną­łem się. Dziad­ki do­sta­ły, na co za­słu­ży­ły, ale Ka­ro­li­na nie­dłu­go znowu bę­dzie ze mną i wtedy wszyst­ko bę­dzie w po­rząd­ku.

Koniec

Komentarze

Pomysł fajny, ale wykonanie nie.

Zakładam, że to początki Twojej pisarskiej drogi, więc zachęcam do poprawek, bet i rozwoju.

Dziadki odrażające, co rzutuje na dziadka bohatera.

 

Dialog w komunikatorze też należałoby zapisywać jak dialog.

 

Za bardzo się z nim nie dogadywałem, więc nie odwiedzałem go zbyt często i prawdę mówiąc – praktycznie go nie znałem.

Te relacje są przedstawione zawile i nieprzekonująco. Czemu się nie dogadywali, skoro go nie znał?

Widywaliśmy się tylko na święta i podczas niewielu imprez rodzinnych, jednak wracając z pogrzebu postanowiłem zajrzeć do jego domu, co ucieszyło babcię, która teraz siedziała w kuchni i piła w milczeniu herbatę oglądając stare zdjęcia.

 

Podczas niewielu imprez brzmi dziwnie.

 

Przeszkadza mi mieszanie czasu teraźniejszego i przeszłego. Nie bardzo wiadomo, czy rzecz dzieje się teraz, czy to relacja z przeszłości. Wielokrotnie coś dzieje się dziś, a kolejnego dnia dziś i tak bez końca.

 

Sezamkowa powinna być z dużej litery.

 

– Ale upał. – skomentowała i odruchowo spojrzałem na termometr za oknem. Plus trzydzieści stopni i to w cieniu!

Bez kropki po upał. Zbędny wykrzyknik, chyba, że to myśli bohatera, ale wtedy powinny być odróżnione od dialogu.

 

Potem dalej błąd, ze zbędną kropką, kiedy ktoś coś mówi w dialogu.

Tu znajdziesz wszystko o zapisie dialogu: https://www.fantastyka.pl/loza/14

 

 

Kolejne zwłoki znalezione! Wczoraj wieczorem mężczyzna spacerujący z psem natknął się na przerażające i wstrząsające odkrycie. Były to zwłoki mężczyzny, wyglądające, jakby został rozszarpany przez stado dzikich bestii.

Żadna redakcja nie wypuściłaby tekstu z powtórzeniami????

 

Nie powinienem jej zostawiać samej, ale dziewczyna była w moim wieku, a w wieku dziewiętnastu lat już nie powinna być taka strachliwa.

 

Zadzwoniłem dzwonkiem i czekałem.

Rzadko dzwonią czymś innym.

 

– Ah, Artur. Straszna szkoda, że odszedł z tego świata – powiedział starszy pan, który praktycznie nie miał włosów. – Jestem Jurek. – Wyciągnął dłoń, którą od razu uścisnąłem.

 

Przeczytaj to sobie na głos.

 

Dziewczyna była bardzo ładna i wydawała się dość… nieśmiała. 

– Dzień dobry! – zawołała wesoło bawiąc się palcami.

Stefan nawet się nie odezwał. Spojrzał na dziewczynę tak, że aż się cofnęła. Wydawała się mocno zestresowana. 

 

Wiem, że „la donna a mobile” ale była nieśmiała, wołała wesoło, czy była zestresowana? Trzeba by się na coś zdecydować.

 

Mężczyzna podszedł do lodówki i wyciągnął mała butelkę pepsi w cenie pięć czterdzieści złotych  I położył przy kasie.

Co to za cena pięć czterdzieści? I co położył przy kasie?

 

Nie ma też ceny dwa dwadzieścia.

 

Chwycił gazetę i rzucił w sprzedawczynię.

 

 

 

 

Lożanka bezprenumeratowa

Drogi autorze, nazwanie swojego dzieła absurdalnym to bardzo odważne posunięcie. Brak sensu nie jest tutaj efektem twojego zamierzonego działania, a raczej braku doświadczenia.

 

Podoba mi się koncept dziadków – pranksterów, ale tutaj mój entuzjazm się kończy. Nie wierzę, żeby klub mógł bezkarnie prowadzić działalność w taki sposób. Staruszkowie bardzo szybko byliby znani w całej okolicy i nie zrobiliby nigdzie normalnych zakupów nawet jeśli nie ukarano by ich za rozbój. I jak długo takie figle mogą bawić? Możliwe reakcje często by się powtarzały i nie byłyby godne wspominania. Często też w ogóle by ich nie było, bo sprzedawcy na co dzień mają do czynienia z niegrzecznymi klientami. I co z punktami? Podobno panowie je sobie przyznawali, ale niczego takiego nie byłem świadkiem. Ile punktów przypada za doprowadzenie kogoś do płaczu? Ile za wyprowadzenie z równowagi? Dlaczego nie było rekordu za spowodowanie samobójstwa? Rywalizacja choć trochę przypominałaby wtedy grę.

 

Nie, ich żarty musiałyby być dużo bardziej wyrafinowane. Jestem w stanie sobie wyobrazić nietypowe wybory zakupowe, udawane ataki serca, napady demencji, czy wspólne skecze. Coś w stylu „Kim jesteś i gdzie jest mój koń?”. To otwierałoby olbrzymie pole do popisu i miałoby szansę dać dziadkom zajęcie na bardzo długo. Problem w tym, że nie zasługiwaliby już na śmierć i całe opowiadanie by się posypało. Swoją drogą, naprawdę uważasz, że człowiekowi należy się śmierć za bycie zwykłym chamem?

 

Ze wszystkich bohaterów niemal żaden nie jest interesujący. Staruszkowie są przesadnie źli tylko po to, by historia mogła mieć miejsce. Główny bohater błądzi jak we mgle. Między młodymi nie ma nawet nuty chemii. Miałem wrażenie, że spędzają ze sobą czas na siłę i to zupełnie odebrało dramatyzm ostatnim scenom. Tylko Pan Adam wzbudził we mnie sympatię. Mogłoby być go więcej.

 

Pozostaje też mnóstwo pytań, którym należy się odpowiedź. Skąd chłopak wiedział, że sprawcą jest sprzedawca? Dlaczego założył od razu, że ten spełnia życzenia? Dlaczego sprzedawca miałby potrzebować pomocy, skoro radził sobie wcześniej bardzo dobrze? Skąd na miejscu wzięła się Karolina? Czy naprawdę pierwszą rzeczą, jaką zrobiłaby po odzyskaniu życia jest wysłanie kolejnego artykułu?

 

Mocno nieprzemyślane dzieło. Oby następne otrzymały więcej uwagi.

 

Ambush 

Dzięki za wskazanie błędów, postaram się je w najbliższym czasie poprawić ;)

 

Wiem, że „la donna a mobile” ale była nieśmiała, wołała wesoło, czy była zestresowana? Trzeba by się na coś zdecydować.

tutaj trochę nie rozumiem. W związku z następującymi po sobie wydarzeniami mogły zmieniać się jej emocje. Na początku była wesoła, później przez zachowanie dziadka się zestresowała ;P

 

pozdrawiam ;)

 

P3rshing

 

Nie wierzę, żeby klub mógł bezkarnie prowadzić działalność w taki sposób. Staruszkowie bardzo szybko byliby znani w całej okolicy i nie zrobiliby nigdzie normalnych zakupów nawet jeśli nie ukarano by ich za rozbój

No cóż, w każdym mieście jest tyle sklepów, że na pewno jest w czym wybierać. Poza tym w takich małych sklepikach często zmienia się personel, więc ciągle są nowe osoby do zaatakowania. 

Swoją drogą, naprawdę uważasz, że człowiekowi należy się śmierć za bycie zwykłym chamem?

Nie wiem, skąd taki wniosek, to tylko opowieść ;). Ale odpowiadając na pytanie – nie uważam tak ;P

 

Skąd chłopak wiedział, że sprawcą jest sprzedawca? Dlaczego założył od razu, że ten spełnia życzenia? Dlaczego sprzedawca miałby potrzebować pomocy, skoro radził sobie wcześniej bardzo dobrze? Skąd na miejscu wzięła się Karolina? Czy naprawdę pierwszą rzeczą, jaką zrobiłaby po odzyskaniu życia jest wysłanie kolejnego artykułu?

Mógł się tego domyślić po słowach demona. No i sprzedawca Traffkol był ostatnią ofiarą dziadków.

Był zrozpaczony po śmierci dziewczyny, wiec powiedział, że chciałby ją odzyskać . Zreszta zakończenie starałem się napisać tak, żeby można było je zinterpretować też w inny, mniej horrorowy sposób ;)

Karolina przyszła na miejsce, bo bała sie o chłopaka, a nie chciała, żeby zrobił coś głupiego. 

Artykuł chłopak zobaczył, gdy wszedł na Facebooka. Po prostu wyświetliła mu sie kolejna wstrząsająca informacja. To nie dziewczyna wysłała wiadomość ;)

 

pozdrawiam ;)

 

 

 

 

 

 

Sklepików może być dużo, ale nie zapominaj, że ludzie jednak ze sobą rozmawiają. Wieści o gangu sadystycznych emerytów rozniosłyby się bardzo szybko. Zwłaszcza jeśli mieli swój znak rozpoznawczy – rozpoczynanie akcji od płacenia stuzłotówką. Nie mieliśmy przedstawionych kryteriów jakimi panowie się kierują poza tym, żeby nie było jak wydać. Nie było nic o braku kamer, ubogim ruchu, czy ograniczonej obsłudze. Zupełnie jakby nie zależało im na anonimowości. Listy gończe typu „tych panów nie obsługujemy” to byłby stały element krajobrazu. Niewykluczone też, że stanowiliby łakomy kąsek dla mediów społecznościowych. Od początku nawiązywałeś do tego zagadnienia. Ten proceder w wygodny sposób został przez nie u ciebie pominięty.

 

„Nie wiem, skąd taki wniosek, to tylko opowieść ;) "

 

Stąd, że to główny przekaz Twojej opowieści. Demon poluje na osoby, które zasłużyły na śmierć, a dziadkowie okazali się godni jego wizyty. Główny bohater przyznał mu rację i zgodził się pomóc w jego działalności. Nie chodzi mi o Twoje osobiste przekonania, nawet jeśli wyraziłem to w ten sposób. Całe opowiadanie oparte jest właśnie na tej myśli. Z jakiegoś powodu uznałeś, że jest ona warta eksploracji i będzie satysfakcjonująca dla czytelnika.

 

"– Byliście dzisiaj bardzo niemili, panowie – odezwał się stwór gardłowym głosem"

 

Potwór nie powiedział, że byli niemili dla niego. To, że był ostatnią ofiarą też niczego nie tłumaczy. Chcesz powiedzieć, że bohater w swoim stanie nabrał superintuicji i pamiętał takie szczegóły jak słowa demona?

 

"– Chcę… Chcę ją tylko odzyskać, proszę, chcę, żeby Karolina do mnie wróciła. "

 

To brzmi jak wyraźna prośba do osoby, która zna cały kontekst i może coś z tym faktem zrobić. Mocno, mocno naciągane. Demon swoim wyglądem i zachowaniem nie przypomina dżinna.

 

"Nie mogłem spotkać się z Karoliną, bo pojechała z ojcem do dziadka, który mieszkał w innym mieście"

 

Moja percepcja zamyka się w tym, co mi powiesz. Skoro nie mogło jej tam być, to dlaczego nagle ją tam teleportujesz? Jeśli miała się tam pojawić w tym czasie, to wpis o wyjeździe powinien zniknąć albo zostać wytłumaczony w inny sposób. Jeśli zmieniła zdanie i nie wyjechała, to muszę o tym wiedzieć. Inaczej wygląda to tak, jakbyś nie pamiętał, że to napisałeś, albo założyłeś, że to ja nie będę pamiętał. Pamiętam.

 

Od początku opowieści to dziewczyna była źródłem informacji o morderstwach w mieście. Bohater wyraził się na temat jej hobby w sposób "jakby nie miała nic ciekawszego do roboty". To sugeruje, że w ogóle nie jest zainteresowany tematem. Jest dla mnie bardzo dziwne, żeby algorytm wybrał akurat ten moment, żeby zmienić jego szacowane preferencje.

 

"Wyciągnąłem telefon i spojrzałem na ekran. Od razu moim oczom ukazała się wiadomość"

 

różni się trochę od "wszedłem na Facebooka i zobaczyłem artykuł". Ja tutaj bardziej widzę powiadomienie o prywatnej wiadomości. Pamiętaj, ja widzę to, co mi pokażesz, a nie to, co myślisz.

 

Można ich potraktować, jako kolejnych chamskich klientów, których nie brakuje, a rozpoczęcie zakupów od rzucenia stówki to również całkiem normalna sprawa, ot choćby po to, żeby rozmienić kasę ;)

Opowieść jest z perspektywy Michała, więc chłopak opisuje tylko to, co wie, chociaż po Twoim komentarzu widzę, że mogłem wspomnieć o innych akcjach starszych panów, jak np. Opowiadają młodemu o dziadku – nie pomyślałem o tym wcześniej, a byłoby ciekawe uzupełnienie całej historii.

 

Demon po prostu zabijał złych ludzi. Dziadki byli źli, więc zostali przez demona zgładzeni ;P

 

Bohater był mocno zrozpaczony po śmierci dziewczyny, a że spotkał demona uznał, że będzie miał on moc przywrócenia jej do życia. Tutaj również przyznam, że mogłem lepiej to rozbudować.

 

Co do dziewczyny, która wyjechała… Napisałem to dlatego, żeby jej pojawienie się na końcu było większym zaskoczeniem

 

Ostatni fragment zmienię, żeby był bardziej czytelny.

Przy­kro mi to pisać, Dovio, ale opo­wia­da­nie zdało mi się dość nudne, a no­tat­ki o zna­le­zie­niu ko­lej­nych zwłok nie za­spo­ko­iły mo­je­go ape­ty­tu na za­po­wie­dzia­ny hor­ror. W za­sa­dzie hi­sto­ria spro­wa­dza się do opi­sa­nia wy­bry­ków star­szych panów i cze­goś na kształt walki we­wnętrz­nej Mi­cha­ła, który jed­na­ko­woż nie robi nic, by się dziad­kom prze­ciw­sta­wić, by cze­mu­kol­wiek za­po­biec.  

Wzmian­ki o zma­sa­kro­wa­nych zwło­kach su­ge­ru­ją, że spra­wy w jakiś spo­sób łączą się, ale nie przy­pusz­cza­łam, że w fi­na­le nagle, nie wia­do­mo skąd, zjawi się krwio­żer­czy demon, za dnia bę­dą­cy skle­pi­ka­rzem, i do­ko­na sro­giej po­msty. Takie roz­wią­za­nie spra­wy zu­peł­nie mnie nie prze­ko­na­ło.

Wy­ko­na­nie, co stwier­dzam z ogrom­nym smut­kiem, po­zo­sta­wia bar­dzo wiele do ży­cze­nia.

 

To w na­szym mie­ście – na­pi­sa­ła mi na Mes­sen­ge­rze. Dziw­na spra­wa, nie? Taka ma­sa­kra w cen­trum mia­sta!! Kto mógł zro­bić coś ta­kie­go?!” → Czemu tu służy cu­dzy­słów?

 

No a Ty jak się czu­jesz? – Za­py­ta­ła do­da­jąc na ko­niec emot­kę po­ca­łun­ku. → Pi­sa­ła­bym to jak dia­log: – No a Ty jak się czu­jesz? – za­py­ta­ła, do­da­jąc na ko­niec emot­kę po­ca­łun­ku.

Uwaga do­ty­czy także dal­szej ko­re­spon­den­cji z Ka­ro­li­ną.

 

Nic nie­sa­mo­wi­te­go – Sza­chy, kilka sta­rych ksią­żek… → Dla­cze­go wiel­ka li­te­ra?

 

Po obej­rze­niu Gam­bit kró­lo­wej… → Po obej­rze­niu Gam­bitu kró­lo­wej

 

za­py­ta­ła pa­trząc na mnie ze smut­nym uśmie­chem na twa­rzy. → Zbęd­ne do­po­wie­dze­nie – czy mogła mieć uśmiech w innym miej­scu, nie na twa­rzy?

Wy­star­czy: …za­py­ta­ła, pa­trząc na mnie ze smut­nym uśmie­chem.

 

– Tak, uśmie­cha­ła się, ale jej oczy były takie mętne, jakby scho­wa­ne za mgłą. Dla­te­go uśmiech spra­wiał wra­że­nie smut­ne­go.

– Tak.

Uśmie­cha­ła się, ale jej oczy były takie mętne, jakby scho­wa­ne za mgłą. Dla­te­go uśmiech spra­wiał wra­że­nie smut­ne­go.

 

– Artur wy­cho­dził cza­sem wie­czo­ra­mi. – mó­wi­ła po­wo­li. → Zbęd­na krop­ka po wy­po­wie­dzi. Ten błąd po­ja­wia się wie­lo­krot­nie w całym opo­wia­da­niu.

Tu znaj­dziesz wska­zów­ki, jak za­pi­sy­wać dia­lo­gi.

 

Na ulicy se­zam­ko­wej.Na ulicy Se­zam­ko­wej.

 

– Bab­ciu, ulica se­zam­ko­wa była w bajce… → – Bab­ciu, ulica Se­zam­ko­wa była w bajce

 

zo­sta­łem jesz­czę chwi­lę. → Li­te­rów­ka.

 

Wró­ci­łem do domu i chwi­lę póź­niej wpa­dła do niego Ka­ro­li­na, która czuła się jak u sie­bie. → Zdaje mi się, że Ka­ro­li­na wpa­dła do bo­ha­te­ra, nie do jego domu.

Pro­po­nu­ję: Wró­ci­łem do domu i chwi­lę póź­niej wpa­dła Ka­ro­li­na, która czuła się tu jak u sie­bie.

 

Wy­cią­gnę­ła z lo­dów­ki zimną pepsi pijąc łap­czy­wie… → Co piła Ka­ro­li­na, wy­cią­ga­jąc pepsi z lo­dów­ki?

Pro­po­nu­ję: Wy­cią­gnę­ła z lo­dów­ki zimną pepsi i piła ją łap­czy­wie

 

A mi bę­dzie z tobą raź­niej.A mnie bę­dzie z tobą raź­niej.

 

“Azor za­czął wę­szyć” – opo­wia­dał Pan Adam… → “Azor za­czął wę­szyć” – opo­wia­dał pan Adam…

Formy grzecz­no­ścio­we pi­sze­my wiel­ką li­te­rą, kiedy zwra­ca­my się do kogoś li­stow­nie.

 

za­czę­ła czy­tać o ko­lej­nej ma­sa­krze.

To już ko­lej­na taka ofia­ra! → Czy to ce­lo­we po­wtó­rze­nie?

 

Już za kilka go­dzin od­kry­ję ta­jem­ni­cę Klubu Stów­ka! → Wcze­śniej pi­sa­łeś o klu­bie ma­ły­mi li­te­ra­mi. Na­le­ża­ło­by ujed­no­li­cić zapis w całym opo­wia­da­niu.

 

nic lep­sze­go się nie wy­da­rzy w te wa­ka­cję! → Li­te­rów­ka.

 

Za­dzwo­ni­łem dzwon­kiem i cze­ka­łem. → Brzmi to fa­tal­nie.

Pro­po­nu­ję: Za­dzwo­ni­łem do drzwi i cze­ka­łem.

 

o si­wych wło­sach uło­żo­nych w kucyk. → …o si­wych wło­sach zwią­za­nych/ ucze­sa­nych w kucyk.

 

Co te dziad­ki ro­bi­ły w tej piw­ni­cy, że ta star­sza pani… → Czy wszyst­kie za­im­ki są ko­niecz­ne?

 

– Dobry wie­czór. – ode­zwa­łem się jak naj­bar­dziej pew­nie sie­bie. → Ra­czej: – Dobry wie­czór – po­wie­dzia­łem, sta­ra­jąc się brzmieć jak naj­pewniej.

 

ski­nie­nem ręki za­wo­ła­li mnie do stołu. → Li­te­rów­ka. Nie ni­ko­go można za­wo­łać ski­nie­niem.

Pro­po­nu­ję: …ski­nie­niem ręki za­pro­si­li mnie do stołu.

 

Ah, Artur. Strasz­na szko­da… → Ach, Artur. Strasz­na szko­da

Ah to sym­bol am­pe­ro­go­dzi­ny.

 

że dadzą się napić cho­ciaż łyka. → …że dadzą się napić cho­ciaż łyk.

 

ku­pu­je­my sobie coś, a potem pła­ci­my stów­ką. Wszyst­ko za­pi­su­je­my sobie tutaj… → Czy to ce­lo­we po­wtó­rze­nie?

 

- Jeśli chcesz zo­ba­czyć, jak wy­glą­da to w prak­ty­ce, chodź jutro z nami o szó­stej do kio­sku → Nie dywiz a pół­pau­za po­win­na za­czy­nać wy­po­wiedź. Brak krop­ki na końcu zda­nia.

 

kre­tyn wstał w wa­ka­cję o szó­stej rano… → Li­te­rów­ka.

 

Boże, bę­dzie nie­zły ubaw, → Dla­cze­go zda­nie koń­czy prze­ci­nek?

 

że robię coś ta­kie­go w wa­ka­cję. → Li­te­rów­ka.

 

wy­cią­gnął mała bu­tel­kę pepsi w cenie pięć czter­dzie­ści zło­tych  I po­ło­żył przy kasie. → Li­te­rów­ka. Zbęd­ne do­po­wie­dze­nie. Dla­cze­go wiel­ka li­te­ra?

Pro­po­nu­ję: …wy­cią­gnął małą bu­tel­kę pepsi za pięć czter­dzie­ści i po­ło­żył przy kasie.

 

sko­men­to­wał pio­ru­nu­jąc sprze­daw­czy­nie wzro­kiem. → Tam była jedna sprze­daw­czy­ni, więc: …sko­men­to­wał, pio­ru­nu­jąc sprze­daw­czy­nię wzro­kiem.

 

– A… ale ja…. Nie mam jak wydać… → Zbęd­na jedna krop­ka w dru­gim wie­lo­krop­ku – po wie­lo­krop­ku nie sta­wia się krop­ki.

 

Trzy­ma­jąc bank­not w ręku i nie wie­dząc, co zro­bić. → Trzy­ma­ła bank­not w ręku, nie wie­dząc, co zro­bić.

 

Jurek wciąż wpa­try­wał się w sprze­daw­czy­nie. → Li­te­rów­ka.

 

Na myśl o tych dzia­dach, które będą się śmiać→ Dziad jest ro­dza­ju mę­skie­go, więc: Na myśl o tych dzia­dach, któ­rzy będą się śmiać

 

otwo­rzy­ła mi ta sama ko­bie­ta, co wcze­śniej i tylko ski­nę­ła głową po­zwa­la­jąc mi wejść. → Czy te za­im­ki są ko­niecz­ne?

 

Na te słowa wszy­scy ryk­ne­li śmie­chem. → Li­te­rów­ka.

 

Także może i do­brze się stało, że nie żyje… → Tak że może i do­brze się stało, że nie żyje

 

Jurek wy­cią­gnął małą Colę z lo­dów­ki→ Jurek wy­cią­gnął małą colę z lo­dów­ki

Nazwę na­po­ju pi­sze­my małą li­te­rą.

 

wy­cią­gnął z port­fe­la bank­not sto zło­tych… → …wy­cią­gnął z port­fe­la bank­not stu­zło­to­wy

 

Ste­fan pod­szedł do sto­ja­ka z ga­ze­ta­mi i kop­nął go na tyle silno→ Ste­fan pod­szedł do sto­ja­ka z ga­ze­ta­mi i kop­nął go na tyle sil­nie/ mocno

 

Na dole klu­bo­wi­cze pa­li­li cy­ga­ro… → Wszy­scy klu­bo­wi­cze pa­li­li jedno cy­ga­ro?

 

Słu­cha­jąc ich coraz bar­dziej z ner­wów trzę­sły mi się dło­nie. → Czy do­brze ro­zu­miem, że dło­nie, słu­cha­jąc ich z ner­wów, trzę­sły się coraz bar­dziej?

Pro­po­nu­ję: Słu­cha­jąc ich de­ner­wo­wa­łem się tak bar­dzo, że trzę­sły mi się dło­nie.

 

Zu­peł­nie nie wie­dzia­łem, co po­wie­dzieć → Brak krop­ki na końcu zda­nia.

 

Nagle w po­ko­ju zga­sły świa­tła po­zba­wia­jąc nas cał­ko­wi­cie ja­sno­ści. → A może: Nagle zga­sło świa­tło i pokój po­grą­żył się w ciem­no­ści.

 

Stwór wgryzł się w niego zę­ba­mi… → Masło ma­śla­ne – czy stwór mógł wgryźć się w niego ina­czej, nie zę­ba­mi?

 

Wi­dząc to te­le­fon wy­padł mi z dłoni i śmier­ci An­drze­ja już nie wi­dzia­łem. → Czy do­brze ro­zu­miem, że te­le­fon zo­ba­czył wgry­za­nie się i wy­padł z dłoni, a Mi­chał nie zo­ba­czył śmier­ci An­drze­ja? Po­wtó­rze­nie.

Pro­po­nu­ję: Wi­dząc to, upu­ści­łem te­le­fon i śmier­ci An­drze­ja już nie zo­ba­czy­łem.

 

Pod­cho­dzi­łem coraz bli­żej niej… → Ra­czej: Pod­cho­dzi­łem do niej coraz bli­żej

 

Gdy otwo­rzy­ła drzwi, ru­szy­ła po scho­dach, a do­bie­głem do niej i chwy­ci­łem ją za tył ko­szul­ki. → A może: Gdy otwo­rzy­ła drzwi i ru­szy­ła po scho­dach, do­bie­głem do niej i chwy­ci­łem za tył ko­szul­ki.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Szkoda, że opowieść nie bardzo Ci się spodobała i wydawała się dość nudna. 

I nie spodziewałem się, że znowu popełniłem tyle błędów mimo starań, by ich uniknąć ;D

Ale dziękuje za przeczytanie i wyłapanie wszystkich nieprawidłowości. Postaram się je poprawić, gdy tylko znajdę na to więcej czasu.

Pozdrawiam serdecznie! ;)

I ja żałuję, Dovio, ale cóż… Bywa tak, że trafi się opowiadanie, które nie spełnia moich oczekiwań i tak było w przypadku tej historii. Nie tracę jednak nadziei, że niebawem zaprezentujesz interesujący i świetnie napisany tekst. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mam taką nadzieję. Błędy zostały poprawione ;)

To bardzo ładnie z Twojej strony. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka