- Opowiadanie: Vergil - Głosy zmarłych

Głosy zmarłych

Opowiadanie napisane jakoś w 2019-2020 roku, mniej więcej na rok przed zakończeniem prezydentury Donalda Trumpa. Trzymanie go w szafie chyba nie ma za bardzo sensu, bo tego typu teksty potrafią szybko się zestarzeć.  Niecałe 7 tysięcy znaków.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Głosy zmarłych

Jasona prześladowali zmarli. Nie, nie tacy rodem z filmów fantastycznych wygrzebujący się spod ziemi, żeby gonić za żywymi z okrzykiem BRAAAAINNS! Z takimi pewnie by sobie poradził. Nie, chodziło o całkiem zwyczajnych zmarłych. Czterokrotnego prezydenta Stanów Zjednoczonych i wielkiego męża stanu, Donalda J. Trumpa. Pierwszego czarnoskórego prezydenta, Baracka Obamę. Czasami nawet pierwszą kobietę-prezydenta, Vannessę X. Reem, albo jedynego cyborga, który został senatorem, Johna Treela. Od czasu do czasu do nagonki włączała się też pierwsza SI będąca sędzią sądu najwyższego, TRC-772, oraz pierwszy Amerykanin marsjańskiego pochodzenia w kongresie, Lua van Zan, i inni. No wiecie. Chodzi o tych wszystkich wielkich, wpływowych i dawno zmarłych polityków.

Oczywiście, nie prześladowali go osobiście, byli przecież od dawna martwi. Robiły to ich konta społecznościowe, które – dla odmiany – miały się bardzo, bardzo dobrze. Jak do tego doszło? Zaczęło się jakoś na początku dwudziestego pierwszego wieku. Eksplozja znaczenia social mediów sprawiła, że jeśli nie było cię na Twitterze, Facebooku, Instagramie, to nie istniałeś. Już przegrałeś wybory. Nie było i nie ma przecież szybszego i bardziej efektywnego sposobu, aby dotrzeć do swoich wyborców i ich zaktywizować. Podczas swojej trzeciej kadencji Donald Trump wydawał już executive ordery przez Twittera. Jakieś sto lat później prezydent Jessica Kwambe wrzuciła deklarację wojny z Jowiszem na Metagram. Na załączonym holo widać było startujące okręty. Miliardy Amerykanów, rozsianych po całym Układzie Słonecznym, dowiedziały się o tym od razu. Nie musieli czekać, aż tradycyjne media sprawdzą źródła, przemyślą etyczne konsekwencje publikacji, a potem napiszą artykuł i wrzucą go do sieci. Wtedy byłoby już zresztą dawno po wojnie. A na co komu spóźniony artykuł o deklaracji wojny, skoro wszyscy w psycho-sieci już wiedzą, że Jowiszanie się poddają? Tak przecież wyfeelował ich profil na Mindbooku.

Nic zatem dziwnego, że konta znanych polityków i osobistości miały olbrzymią moc. No, ale co zrobić z takim kontem po śmierci właściciela? Przecież go nie skasujesz i nie stracisz tych wszystkich milionów followersów, nie? Na samym początku dominowała wolna amerykanka – konta trafiały do rodzin zmarłych. Ci zarządzali nimi lepiej albo gorzej. Z reguły gorzej. Ktoś pamięta Hurran Nu Sig? Nie? Tak myślałem. Kiedyś miało pięćset milionów followersów i było pierwszym Amerykaninem z wymiaru T3, któro zamieszkało na Ziemi. Potem też senatorem i sekretarzem stanu. Po śmierci rodzina roztrwoniła ten wielki potencjał przez sprzeczne posty i niespójny feed. Ostatecznie konto dobiły nieustanne reklamy i nachalna komercjalizacja. Pięćset milionów zamieniło się w dwieście, potem w sto. Wreszcie stało się nic niewarte.

Jako że nikt nie chciał iść w ślady Hurran, co bardziej zapobiegliwe osobistości, bojąc się o swoją spuściznę, jeszcze za życia zaczęły się zabezpieczać. Powoływali fundacje i trusty, które miały zarządzać kontami po ich odejściu. Taka fundacja zatrudnia zwykle sztab ludzi, cyborgów, obcych i SI analitycznych. Finansuje się na ogół przez streamy na FeelTubie albo Twitchu. W czasach Jasona była to już od dawna standardowa praktyka. A jako że ludzie wolą polityków byłych od obecnych, konta zmarłych miały niesamowity wpływ na wynik wyborów. No bo kto ma w dzisiejszych czasach tyle wolnego, aby przeczytać programy kandydatów i wyrobić sobie o nich zdanie? Lepiej raz zrobić rozbudowany test zgodności politycznej i – boom! – już wiesz, że masz 98,7% zgodności z Barackiem Obamą i 86% z Johnem Treelem, a z Donaldem Trumpem i TRC-772A poniżej 40%. W efekcie głosujesz tak, jak radzą najbliższe ci konta. Dzięki subskrypcji dostajesz nawet bezpośrednio na feeda linka do już wypełnionej karty wyborczej. Dwie–trzy click-myśli i już obywatelski obowiązek spełniony. Demokracja ma się tak dobrze, jak nigdy dotąd. Blisko stuprocentowa partycypacja w wyborach.

Jeśli chcesz zostać wybranym, powinieneś mieć poparcie jakichś mocnych zmarłych. Im więcej, tym lepiej, oczywiście. Cztery-pięć miliardów subskrybentów to minimum, aby w dzisiejszych czasach poważnie myśleć o prezydenturze.

No i to właśnie był problem Jasona. Zmarli za nim nie przepadali. Przynajmniej ci najbardziej wpływowi. A niektórzy nawet aktywnie go zwalczali. Mógł, co prawda, liczyć na poparcie kilku radykałów w rodzaju Berniego Sandersa czy Oklahoma Rokit (słynnego podróżnika w czasie, który wysadził dom swoich rodziców, żeby ci się przeprowadzili i mógł urodzić się Amerykaninem). Co z tego, skoro tego typu radykałowie dawali mu raptem miliard głosów, a i to w sprzyjających warunkach. O wiele za mało. Niby miał miażdżącą przewagę wśród „żywych”. Blisko siedemdziesiąt procent świadomie głosujących – to jest tych wyborców, którzy przy oddawaniu głosów nie kierowali się sugestiami dawno zmarłych sław – deklarowało, że jest ich kandydatem. Analitycy też byli dobrej myśli. Mówili, że to jego czas, że po prawie trzystu latach ponownie nadszedł moment, aby wybrać białego, heteroseksualnego, niescyborgizowanego, w pełni materialnego i temporalnie stabilnego mężczyznę z uniwersum T1. Ale co z tego? Analizy nie dawały głosów. Nadal miał ich mniej niż stream z kotkami.

Rozwiązanie przyszło w środku nocy przy szklaneczce jego ulubionej whisky z równoległej Szkocji. Jakoś między jednym a drugim atakującym go tweetem Człowieka Bizona, szykującego swoich wyznawców do corocznego szturmu na Kapitol. Szybko zabrał się do roboty. W Kongresie miał całkiem spore wpływy – tam, tradycyjnie, moc kont społecznościowych była nieco mniejsza. Szybko przepchnął XXXVI poprawkę do Konstytucji Stanów Zjednoczonych Wszystkich Ameryk – „Zmarli również mogą sprawować urząd prezydenta”. Nikt z martwych nie protestował, wszyscy mieli ochotę na kolejną prezydenturę, no może poza Trumpem, który już odsłużył swoje cztery kadencje.

Potem zostało tylko dobrze umrzeć. Sondaże wykazały, że najlepiej z rąk terrorystów, niosąc pomoc potrzebującym. Wizyta na linii frontu w Konstelacji Magellana załatwiła sprawę. Kiedy przyszedł czas wyborów, nie mieli z nim szans. Jason W. Tarkowski – pierwszy prezydent, który objął urząd dopiero po śmierci. Kolejne kadencje były murowane.

 

 

Jeśli myślicie, że ta wizja jest absurdalna, to pomyślcie – Harman Cain, niegdysiejszy republikański kandydat na prezydenta Stanów Zjednoczonych, zmarł na COVID-19. Rodzina przejęła jego konta społecznościowe i wciąż postuje, kontynuując politykę zmarłego i wspierając Donalda Trumpa. Nie jest to bynajmniej jedyne konto społecznościowe człowieka zmarłego, które pozostaje aktywne i wciąż ma wpływ na dyskurs publiczny.

Koniec

Komentarze

Osobliwa wizja. Niestety, do mnie nie przemówiła.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Motyw wykorzystania kont społecznościowych zmarłych osób fajny, szkoda, że go tak spłyciłeś. Bo gdyby nadać temu wszystkiemu jakiś motyw z gatunku fantastyki, że to faktycznie ci zmarli dalej mają jakiś kontakt z serwerem (czy coś w tym rodzaju), nie wyszłoby to lepiej?

Ogólnie całość też do mnie nie przemówiła :(

 

Przy czym intryguje mnie jedno:

 

Nie musieli czekać, aż tradycyjne media sprawdzą źródła

 

Co wg. Twojej wizji było wtedy tradycyjnym medium? Miałeś na to jakiś pomysł?

Główną inspiracją dla napisania tego opowiadania była, wspomniana w przedmowie, historia kont społecznościowych Hermana Caina. Zmarł on w 2020 na COVID-19 (w którego nie wierzył), ale jego konto społecznościowe bynajmniej nie przestało działać. Jego rodzina publikowała posty wspierające Donalda Trumpa, który wtedy prowadził kampanię wyborczą, walcząc o reelekcję. W ten sposób konto było żywe, choć osoba, którą reprezentowało zmarła. I właśnie o ten kontrast aktywnych kont – zmarłych osób mi przede wszystkim chodziło.

Nie jest to bynajmniej jedyne konto osoby zmarłej wciąż publikujące i mające wpływ na dyskurs publiczny. Przykładowo kontro Michael Jacksona na Twitterze ma 880k tysięcy followersów (choć nim zarządza akurat trust). Przewiduje, że konta wielu znanych osób będą wciąż „żyły” długo po ich śmierci. Liczba takich kont będzie zapewne wzrastać.

 

@grzelulkas

Co do mediów tradycyjnych to moim zdaniem prasa, radio i telewizja zawsze będą miały dla siebie jakaś małą niszę. Powody mogą być różne, przykładowo w świecie, w którym można dzielić się uczuciami i myślami (jak w tym shorcie), pewne typy istot/osobowości mogą być niekompatybilne. Stąd potrzeba dla tego typu mediów, że tak powiem „zewnętrznych”, będzie istnieć zawsze.

 

Dzięki za wyjaśnienie

Drogi autorze, podoba mi się to, co zobaczyłem.

 

Udało ci się zbudować całkiem przekonujący świat. Rola mediów społecznościowych na wszystkich frontach jest niezaprzeczalna i wierzę, że to będzie postępować jeszcze dalej. Podoba mi się stopniowa eskalacja fantazji w pierwszym akapicie, gdy wymieniałeś nazwiska polityków. To dużo lepszy sposób na wyrażenie jak daleko zaszliśmy w przyszłość niż przykładowo „był to rok 8031”. Technologiczne smaczki były w pełni strawne, choć wieloświatami zabrnąłeś według mnie za daleko. Tutaj moje zawieszenie niewiary zostało już za mocno nadszarpnięte.

 

Trochę szkoda, że dzieło składa się niemal w całości z ekspozycji. Dwa ostatnie akapity to za mało, by mnie zadowolić w pełni. Spłyca to działania bohatera do osiągnięcia swojego celu w dwóch prostych krokach: przepchnąć poprawkę i umrzeć. Nie wiem też dlaczego właściwie Jason chciał być prezydentem. Swój urząd otrzymał dopiero po śmierci, więc nie mógł się nim cieszyć, ani nic nie zmienił osobiście. Nie widziałem nic o jego planach po objęciu stanowiska, ani nawet kto będzie dowodził w jego imieniu. Rozbawiło mnie to, że rozwiązanie jego problemu sprowadziło się do „Can't beat them? Join them!”, ale wszystko wskazuje na to, że zrobił to wyłącznie dla beki i chęci, by zostać memem.

 

Kończąc, są dodatkowe punkty za sprytne wprowadzenie mnie w błąd samym tytułem i pierwszymi słowami. Spodziewałem się historii o duchach, a otrzymałem wyjątkowo wyrafinowane samobójstwo i nawet nie jestem zły.

Może dla beki. A może dlatego, że ludzka próżność nie zna granic? Mało to ludzi poświęciło życie w imię jakiejś wizji czy dla obrony swojej spuścizny? Ja to widzę tak, że ambicja Jasona była na tyle duża, że gotowy był poświęcić życie, aby zapisać się w historii. Aby trust nazwany jego imieniem i nazwiskiem kierował Międzygalaktycznymi Stanami Zjednoczonymi i miał wpływ na historię ludzkości.

 

BTW: Dodałem krótką notkę na temat kontekstu opowiadania na końcu tekstu.

Właśnie do tego dążę. Stoję murem za unieśmiertelnieniem się w ten sposób i kontynuowaniem wizji przez osoby trzecie po wsze czasy. Ambicja niechybnie była duża. Pytanie brzmi: co jest tą ambicją i kto miałby ją kontynuować? Bez tych szczegółów Jason został prezydentem dla zostania prezydentem bez rzeczywistej kontroli nad tym, co wprowadził w ruch. A to, że był pierwszym swojego rodzaju, czyni go tylko memem. “Mieć wpływ na historię ludzkości” brzmi bardzo pięknie, ale w rzeczywistości to najpłytsze, co można wymyślić. 

Rozumiem, że ludzie mogą zabić dla władzy, ale żeby dać się zabić, w to już trudniej uwierzyć. Gdyby świadomość człowieka przed śmiercią była standardowo przenoszona do sieci, miałoby to sens, ale być prezydentem i nie móc rządzić, bo jest się martwym – to sensu nie ma.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Hej Vergil

Bardzo podobał mi się ten tekst. Nie patrzę na kwestie techniczne bo na tym się nie znam :)

Przemówiła do mnie wizja świata, która częściowo mogłaby się sprawdzić. Oczywiście tylko częściowo (całe szczęście).

 

Myślę, że bohater powinien raczej sfingować śmierć i obserwować wszystko z ukrycia – bardziej realistycznie, ale tekst mógłby na tym stracić.

Pozdrawiam

Sam pomysł wydaje się ciekawy i interesujący, jednak brakuje wyjaśnienia, jak martwi mają sprawować władzę. 

Obudź się – Jeśli to czytasz, jesteś w śpiączce od prawie 15 lat. Próbujemy nowej metody. Nie wiemy gdzie ta wiadomość pojawi się w Twoim śnie ale mamy nadzieję, że uda nam się do Ciebie dotrzeć. Prosimy, obudź się.

Witaj

Podczas lektury odniosłem dziwne wrażenie, że opowiadanie jest bardziej drwiną ze współczesności schowaną pod płaszczykiem kont zmarłych polityków.

Blisko siedemdziesiąt procent świadomie głosujących – to jest tych wyborców, którzy przy oddawaniu głosów nie kierowali się sugestiami dawno zmarłych sław – deklarowało, że jest ich kandydatem

Tutaj, wypisz wymaluj, ukazana współczesność. Świadomie głosujących (czyli takich, którzy czerpią wiedzę z innych źródeł niż TV i portale informacyjne), jest niewielu i w obecnym systemie demokratycznym ich głosy praktycznie przestały mieć znaczenie. Dawno zmarłe sławy, to dla mnie obecny układ media-“eksperci”.

 

Jako że nikt nie chciał iść w ślady Hurran, co bardziej zapobiegliwe osobistości, bojąc się o swoją spuściznę, jeszcze za życia zaczęły się zabezpieczać. Powoływali fundacje i trusty, które miały zarządzać kontami po ich odejściu.

To może być niezła sugestia dla większości dzisiejszych influencerów laugh

Może opatentuj to?

 

Ciekawie się czytało.

Pozdrawiam 

G.M.

Hej. 

Trochę to rzeczywiście jest drwina ze współczesności, trochę próba zastanowienia się jak sytuacja w socialach mediach i polityce może się rozwinąć. Oczywiście nie całościowo, ale z naciskiem na kwestię kont osób zmarłych. Ostatecznie była to inspiracja do napisania tego tekstu. Na końcu opowiadania dobiegam do absurdu, ale czy to rzeczywiście nie może się tak skończyć? Czasami życie jest przecież dziwniejsze niż fikcja.

Osobiście jestem trochę pesymistą w kwestii social mediów i wydaje mi się, że przyszłość, w której dyskursem publicznym zawładną komputery i trusty, chowające się za twarzami celebrytów (w tym zmarłych) nie jest wcale tak daleko.

 

Niżej linki do dwóch artykułów na temat kont zmarłych osób:

(2022): https://www.smh.com.au/culture/celebrity/tweet-of-the-dead-the-celebrities-who-keep-posting-from-beyond-the-grave-20220111-p59nci.html

(2012): https://www.forbes.com/sites/dorothypomerantz/2012/10/24/the-social-networking-lives-of-the-dead-celebrities/?sh=553d7aac78e3

Autorze!

Ha! Całkiem ciekawa wizja. Samemu się nad tym zastanawiałem ostatnio.

Nad nieco patologicznym wykorzystywaniem wizerunku zmarłych do siania nowej propagandy.

Przytoczę sobie cytat z mojego najnowszego opowiadania: Nikt nie powinien wskrzeszać tego, co już raz umarło.

 

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Nowa Fantastyka