- Opowiadanie: DHBW - Szpital dla wyświechtańców

Szpital dla wyświechtańców

Cześć Wszystkim,

Poniżej zamieszczam moje debiutanckie (na tym portalu :)) opowiadanie – w założeniu lekkie i przyjemne, dobre do pogimnastykowania wyobraźni. Mam nadzieję, że się spodoba – i że choć raz drgną Wam kąciki ust. ;)

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Szpital dla wyświechtańców

To był poniedziałek. Wczesny ranek, środek jesieni. Zatrzymałem się na wysokości niepozornych, przeszklonych drzwi. O tej porze przechodniów było jak na lekarstwo, toteż bez skrępowania rozgościłem się na środku chodnika. Zadarłem głowę ku widniejącemu nad drzwiami szyldowi.

 

SZPITAL DLA PRZYSŁÓW, UTARTYCH WYRAŻEŃ I WYŚWIECHTANYCH METAFOR

 

Przełknąłem ślinę. Za sprawą starej, drewnopodobnej sklejki i szkła o gruboziarnistej strukturze drzwi natychmiast skojarzyły mi się z niedostatecznym finansowaniem służby zdrowia i chudymi latami minionego systemu politycznego. Jeszcze bardziej onieśmielająca była świadomość, że to za nimi odbędę swoje pierwsze praktyki lekarskie. W placówce, której inni studenci bali się jak ognia.

Ja podjąłem wyzwanie. Zgłosiłem się sam, bez przymusu, nie dlatego, że jako ostatni wpisywałem się na listę. W głębi serca czułem, że wyjdzie mi to na dobre, a w przyszłości może jedynie zaowocować. Taka ciężka przeprawa niewątpliwie da mi w kość, sponiewiera mnie i doprowadzi na skraj wytrzymałości – ale i zahartuje, przygotuje na trudny lekarski los. Swoją decyzję, na którą inni pukali się w czoło, traktowałem jako inwestycję.

Wziąłem głęboki wdech i pchnąłem lewe, ruchome skrzydło drzwi. Znalazłem się w ciasnej klitce o ścianach pokrytych połyskliwą, szarą emalią. Świetlówka na suficie powitała mnie nerwowym mruganiem. Za ladą recepcji siedziała pulchna, niemłoda już kobieta w białym fartuchu i pielęgniarskim czepku. Jedyne cztery krzesła, ustawione w rządku przy ścianie po lewej, zajęte były przez długie cielsko najprawdziwszego w świecie krokodyla. Krokodyl łkał, chlipał, szlochał, a przede wszystkim – ronił łzy. W wielkiej obfitości.

Na posadzce utworzyła się już mała kałuża.

Odchrząknąłem.

 – Dzień dobry. Tadeusz Pumpernikiel, nowy praktykant… Jestem umówiony z doktorem Mordęgą.

 – Usiąść sobie – zakomenderowała recepcjonistka, niskim, acz nad wyraz donośnym głosem. – Poczekać. Zaraz przekręcę do doktora.

Rozejrzałem się bezradnie wokoło – po czym przylgnąłem do ściany naprzeciw zapłakanego gada. Początkowo przerażały mnie jego ogromne rozmiary i sterczące z paszczy zębiska, lecz jego konsekwentna, niesłabnąca rozpacz sprawiła, że szybko zdjęło mnie współczucie. Uśmiechnąłem się doń pocieszająco, a po chwili wahania pomachałem w przyjacielskim geście.

Recepcjonistka prychnęła z politowaniem.

 – Ignorować, nie zwracać uwagi – poradziła znudzonym tonem. – To są wszystko krokodyle łzy.

Na to krokodyl zaprzestał chlipania i łypnął na mnie bystro, chytrze, jakby sprawdzając moją reakcję. Zamrugałem, wielce skonsternowany, a wówczas chlipnął krótko, nie za głośno – jakby na próbę. Pomasowałem w roztargnieniu brodę; doprawdy nie wiedziałem, jak się w tej niezręcznej sytuacji zachować. Szczęśliwie z opresji wybawił mnie doktor Mordęga, który właśnie uchylił drzwi na dalekim końcu pomieszczenia.

 – Pan Pumpernikiel? Zapraszam tu do mnie. Antoni Mordęga. – Uścisnęliśmy sobie dłonie ponad progiem. – Proszę, proszę, oprowadzę pana, tak na dobry początek. – Piąty rok? – zagadał, gdy ruszyliśmy ponurym korytarzem, ogólnym wystrojem nie odbiegającym od recepcji.

 – Nie inaczej, panie doktorze. – Przyjrzałem się ukradkiem jego przedwcześnie posiwiałym włosom i podkrążonym na śliwkowo oczom. Złowróżbne były to omeny.

 – Na sesjach dają popalić?

 – I to jak, panie doktorze.

 – To dobrze. Bardzo dobrze.

Zatrzymał się pod pierwszymi drzwiami na lewo; umieszczona w nich była, mniej więcej na wysokości ludzkiej twarzy, niewielka, prostokątna szybka. Mordęga gestem zachęcił mnie, bym zajrzał do środka.

 – To nasz gabinet dentystyczny. Wiecznie okupowany… Ale pan ze specjalizacji chirurgicznej?

 – Zgadza się – odparłem, zaglądając przez szybkę. Ujrzałem typowy fotel dentystyczny z typową dentystyczną aparaturą, jak również całkiem typowego dentystę. Nietypowy był jedynie pacjent – ogromny, żółtawy, tu i ówdzie nadkruszony – ząb.

 – To Ząb Czasu – wyjaśnił Mordęga. – Wiecznie coś nadgryza, nawet najtwardsze materiały, najsolidniejsze struktury. A to nie pozostaje bez wpływu na zdrowie.

Pokiwałem ze zrozumieniem głową; Mordęga poprowadził mnie dalej.

 – To powinno bardziej pana zainteresować. Jedna z naszych sal operacyjnych.

Zachęcony przez doktora, spojrzałem przez identyczne jak w poprzednich drzwiach przeszklenie. O mało nie krzyknąłem z wrażenia. Na stole operacyjnym leżał indyk w dwóch kawałkach: ten mniejszy stanowiła głowa z fragmentem szyi, ten większy – reszta indyczego ciała.

Głowa obracała się to na jedną, to na drugą stronę; małe, czarne oczka zapamiętale mrugały.

 – T-t-t-ooo… To chyba jakiś ciężki przypadek – wyjąkałem, czując, że robię się blady jak prześcieradło.

Mój przewodnik zerknął na mnie spode łba, tak jakby podejrzewał, że stroję sobie żarty.

 – Mamy tak co sobotę – odparł z lekką naganą w głosie. – Ten tutaj to już na szczęście ostatni.

 – No tak, oczywiście – zaszemrałem i zaraz odchrząknąłem. – A na co oni jeszcze czekają?

Chirurg w szpitalnej zieleni stał przy stole operacyjnym, lecz przymknięte oczy miał utkwione w suficie; po jego głębokich westchnieniach poznałem, że na coś czeka. Czekał również indyk, łypiący przerażonymi oczkami to na mnie, to na chirurga. Pielęgniarz, ewidentnie zaaferowany, krzątał się na czworaka w odległym kącie, rozgarniając coś ramionami; zmartwiona salowa przyświecała mu latarką. Czemu służyły te zabiegi – tego nie potrafiłem odgadnąć.

 – Szukają igły – wyjaśnił Mordęga, takim tonem, jakby to było oczywiste. – W stogu siana – dodał cierpliwie, widząc, że niewiele z tego zrozumiałem.

Czerwony po same czubki uszu, pozwoliłem poprowadzić się dalej. Niestety, nim zdołałem przytknąć nos do kolejnej szybki, do Mordęgi podbiegła zasapana pielęgniarka. Na jej poszarzałej twarzy malowało się zmęczenie; zdawało się, że walczy z opadającymi powiekami. Fartuch miała wymięty, długie, czarne włosy – nieprzyzwoicie przetłuszczone. Pomimo przeciwności losu, których na ten moment nawet nie próbowałem sobie wyobrażać, patrzyła na świat przez różowe okulary.

 – Panie doktorze, jest pan pilnie potrzebny na czwórce. Z dużej chmury znowu pada duży deszcz.

 – Już biegnę – odparł mężczyzna, wyraźnie zaniepokojony, po czym zwrócił się do mnie: – Proszę się tutaj rozejrzeć na własną rękę… Wrócę tak szybko, jak to będzie możliwe.

Nie zdążyłem nic odpowiedzieć; odbiegli mnie oboje i zaraz zniknęli za zakrętem. Tak osamotniony nie czułem się jeszcze nigdy; byłem jednak zdeterminowany, by wywrzeć na nowym otoczeniu dobre wrażenie. Nie byłem jakimś tam nieopierzonym żółtodziobem – a pewnym siebie profesjonalistą.

Założyłem ręce za plecy i nucąc beztrosko pod nosem, spacerkiem przemieściłem się pod kolejne drzwi; maska, ledwo przywdziana, pod wpływem przeżytego szoku natychmiast opadła. Zamiast typowej szpitalnej sali ujrzałem za przeszkleniem coś w rodzaju miniaturowego placu zabaw, z linami, drabinkami, pętlami, huśtawkami i torami przeszkód. Harcowały na nim stadnie zielone, szpiczastouche chochliki drukarskie – poznałem je po wszechobecnych plamach atramentu, zdobiących zarówno ich złośliwie wykrzywione buźki, jak i kolorowe ubranka. Nawet przez drzwi dobiegały do mnie ich radosne piski i diaboliczne chichoty. Ponad tym harmidrem, na osadzonych tuż pod sufitem półkach i żerdziach, gnieździły się niewzruszone białe kruki. Jeden łypnął na mnie nieprzyjaźnie, jak gdyby przyłapał mnie na podglądaniu; drgnąłem nerwowo i już chciałem wziąć nogi za pas, gdy moją uwagę przykuło coś dziwnego. Zmrużyłem oczy, którym powoli przestawałem dowierzać; a jednak nie myliły się.

W pokoju za drzwiami ściany miały uszy.

Potrząsnąłem energicznie głową, lecz na próżno – to nie był sen. Teraz dostrzegłem również naścienną gablotę, a w niej całą gamę środków uspokajających i wzmacniających; były tam również patyczki kosmetyczne i preparaty do czyszczenia uszu. „Przynajmniej są czyste”, pomyślałem, i ta myśl natchnęła mnie jakąś higieniczną otuchą.

Tylko odrobinę roztrzęsiony, przylgnąłem plecami do ściany i rozejrzałem się za następnym celem. Po drugiej stronie korytarza spostrzegłem drzwi oznaczone napisem „Laboratorium”. Pełen nadziei – laboratorium kojarzyło mi się sterylnie z nauką i logiczną analizą – podszedłem do nich i zajrzałem do środka.

To było królestwo szkła i formaliny. W rozlicznych słoikach pływały najróżniejsze elementy anatomii, przeważnie ludzkiej. Czego tam nie było! Usta jak maliny; oczy jak gwiazdy; nosy orle i haczykowate; zęby jak perły; pępki świata. Złotych warkoczy było od groma, stalowych nerwów – na pęczki. W wysmukłych fiolkach fosforyzowała delikatnie błękitna krew. Języków cały przekrój: cięte, giętkie, niewyparzone; obok serca: złote i gołębie, z lodu i z kamienia. Na stoliku w kącie stało coś w rodzaju malutkiego popiersia, rzeźby osadzonej na postumencie; prostota formy, dopełniona połyskliwością kremowej bieli, podpowiedziała mi, że mam przed sobą alabastrowe czoło.

Czując, że dygoczę na całym ciele, na miękkich nogach ruszyłem dalej. Następny pokój zasnuwał gąszcz pajęczyn. Widok był na tyle swojski, że natychmiast wzbudził moje podejrzenia; przyjrzałem im się dokładniej. Przeczucie mnie nie myliło. Były tam pajęczyny intryg i powiązań, znaczeń i kłamstw, strachu i ciemności; zmarszczek, blizn i ran; pęknięć, ulic i przewodów. Oczami przecieranymi ze zdumienia śledziłem bieg poszczególnych nitek-nienitek, a każda taka sieć zdawała mi się nieomal odrębnym światem. Wbrew moim obawom, a ku mojej wielkiej uldze, pająków-rzemieślników nigdzie nie było widać.

Dalej szedłem już niemal po omacku, podobny błądzącemu lunatykowi; od nadmiaru wrażeń rozbolała mnie głowa. Początkowo zamierzałem zignorować ten karygodny objaw słabości, lecz z każdą salą, z każdym zapuszczonym żurawiem ból przybierał na sile. Zrezygnowany, niechętnie rozejrzałem się za kimś, kto mógłby mnie poratować jakimś farmaceutykiem; jak na złość, jedyna pielęgniarka, która minęła mnie w drodze do swoich zajęć, chodziła z głową w chmurach.

Wynajdowałem zatem coraz to nowe dziwy. Tam ktoś piernik do wiatraka ni przypiął, ni przyłatał; tam wyło przestraszone wilcze szczenię, przedwcześnie wywołane z lasu. Jeszcze gdzie indziej – ręka rękę myła; obie obtarte, spierzchnięte, zaczerwienione, zapewne nie zdawały sobie sprawy, że uzbrojony w notatnik i długopis mężczyzna diagnozuje u nich właśnie ciężki przypadek nerwicy natręctw.

Co dalej? Jedna z odnóg korytarza doprowadziła mnie do izby przyjęć, gdzie odmalowała się przede mną cała galeria przeważnie ludzkich tragedii. Ten jadł, aż mu się uszy trzęsły; tamtej włosy stanęły dęba; jeden mądry nic nie robił, tylko pisał wiersze, jakby nic innego już się nie liczyło. Tam cała grupa ma węże w kieszeniach, pokąsane całe rodziny wołają o antidotum – a tu chodzą pogłoski, że surowicy brak.

Zataczając się jak człowiek pod wpływem, dotańczyłem do drzwi naprzeciwko i z ulgą przycisnąłem czoło do chłodnej szyby. Pamiętając, że sam zgłosiłem się do tego właśnie szpitala i że teraz odwrotu już nie ma, niczym najbardziej perwersyjny z masochistów, bezlitośnie poderwałem głowę – i spojrzałem.

W środku – kobieta. Młoda, porządnie ubrana. Wyglądałaby zupełnie zwyczajnie, gdyby nie fakt, że szamotała się chaotycznie i zapamiętale niczym amazoński czarownik odprawiający najdziksze rytualne pląsy: a to wymachiwała zaciśniętymi pięściami, a to drapała i kopała powietrze, a to potrząsała głową… Warczała.

Dyszałem teraz i pociłem się jak przy najsroższej gorączce.

 – Panie Pumpernikiel…?

Obejrzałem się przez ramię; to był Mordęga, stał kilka kroków dalej i nawet nie próbował ukryć niepokoju.

Tak jakby wiedział, że uparte paskudztwo i tak wystawi zza poły jego fartucha swój paskudny pysk.

 – Dobrze się pan czuje? – dopytał, podchodząc bliżej.

Pokiwałem energicznie głową; zdawała mi się ciężka i lekka zarazem.

 – Jest pan pewien? – Mordęga nie wyglądał na przekonanego.

 – Tak, tak… To tylko… Uff… Lekka niestrawność.

 – Rozumiem. – Jako doświadczony specjalista, nie spuszczał ze mnie czujnego spojrzenia. – Zdążył pan sobie wszystko obejrzeć?

I znów potaknąłem gorliwie, po czym wycelowałem roztrzęsiony palec w kobietę za szybą.

 – Co… – Przełknąłem ślinę. – Co dolega tej pacjentce?

Zaintrygowany Mordęga zajrzał do środka. Przez chwilę marszczył w skupieniu czoło, lecz zaraz się rozpogodził.

 – A, to! To jest pani Małgosia. Od pewnego czasu zawzięcie bije się z myślami. To jak? Uśmiechnął się zachęcająco i zatarł ręce. – Pokażę panu zaplecze – i bierzemy się do roboty?

Poprowadził mnie betonowymi schodami w dół. Przyjemny chłód, który panował w podziemnym korytarzu, nieco mnie otrzeźwił. Chcąc otrzeć spocone czoło, sięgnąłem do kieszeni po chustkę; ku mojej rozpaczy, znalazłem jedynie kukułcze jajo.

Zza dalekiego zakrętu dobiegały nas jakieś miarowe uderzenia, jakieś drażniące zgrzyty, metaliczne szczęknięcia – coraz to głośniejsze.

 – Co to takiego? – wydyszałem Mordędze w kark, zdjęty irracjonalną zgrozą.

 – Te dźwięki? To nasza kuźnia. W tego rodzaju placówce nieodzowna. Chce pan zobaczyć?

Nie chciałem; wiedziałem jednak, że powinienem. Podeszliśmy do drzwi, zza których dobiegał złowieszczy hałas; były uchylone, zapewne dla wypuszczenia gorąca. Odważnie zajrzałem do środka, a pierwszym, co zobaczyłem, były szerokie plecy i muskularne ramiona kowala. Na jego szlachetnym fachu nie znałem się wcale, lecz widziałem, że nie próżnował – kuł żelazo, póki gorące. Pod ścianą piętrzył się cały stos motyk o nadtopionych ostrzach, zaś bliżej rozbuchanego pieca walały się same osmolone trzonki; czułem, że tych drugich nic już nie uratuje z opałów. Na prawo od drzwi, na półkach ogromnego regału, ustawiły się w karnych rządkach dziesiątki par butów.

 – To już na luty – wyjaśnił szeptem Mordęga. – Dla całego personelu.

Zaczynałem podejrzewać, że czyta mi w myślach.

– To nie tak – zapewnił łagodnie, jedynie wzmagając moje podejrzenia.

Wycofaliśmy się na paluszkach, nie chcąc przeszkadzać siłaczowi w pracy; a kiedy tak przymykałem te ognioodporne drzwi, kiedy traciłem z oczu te szerokie plecy, tę sylwetkę niedźwiedzią a prometeuszową, w głowie mojej zakołatało się doniosłe pytanie: „Jestże li on czy nie jest – kowalem własnego losu?”.

Odpowiedzi nie znałem; być może dane mi będzie ją odkryć. W międzyczasie zajrzeliśmy jeszcze do magazynu leków, do składziku z aparaturą, do brudownika; na koniec Mordęga zaprowadził mnie do pralni. Widok ułożonych w równe stosy ręczników, kołder, prześcieradeł, podziałał na mnie doprawdy uspokajająco; do momentu, kiedy zza brzydkiej, blaszanej przegrody dobiegł mnie jakiś dziwny szum, który przywodził na myśl przesypujący się piasek. Miałem wrażenie, że śmignął w dół, jakby przemieszczając się spod sufitu ku podłodze.

Zerknąłem na Mordęgę. Skinął przyzwalająco głową i ruszył przodem.

Szum musiał pochodzić z przepastnej rury, która rzeczywiście wyłaniała się z sufitu, a swój wylot miała jakieś pół metra nad solidnym, stalowym pojemnikiem. Pochyliliśmy się nad tym ostatnim; wypełniał go do połowy miałki proszek o nieciekawej, szarej barwie; gdzieniegdzie trafiały się większe okruchy czy też grudki tej samej nieokreślonej substancji.

Nie musiałem strzępić sobie języka – wystarczyło spojrzeć pytająco na mojego nauczyciela. Ów uśmiechnął się wyrozumiale, sięgnął do kontenera i roztarł odrobinę pyłu w palcach.

 – To, proszę pana studenta… Są utarte wyrażenia.

Ożeż! Wstyd mi było, że sam się tego nie domyśliłem. Aby wykazać się wreszcie jakąś inicjatywą, zakasałem rękawy, spojrzałem Mordędze głęboko w oczy – i z powagą skinąłem głową.

 – Panie doktorze, melduję gotowość do odbycia praktyk. Od czego powinienem zacząć?

Mordęga westchnął przeciągle i posłał mi typowo belfrowskie spojrzenie: karcące i pobłażliwe zarazem, pełne politowania, a jednocześnie wcale przychylne.

 – Nie wiem, proszę pana studenta, czego pana uczyli na tych studiach… Ale my tutaj, w szpitalu, w pierwszej kolejności…? No?

Zawiesił głos, jakby oczekiwał, że dokończę; kompletnie zdezorientowany, odwzajemniłem pytające spojrzenie. Cierpliwy mój mentor wskazał brodą na sterczący ze ściany kran.

 – W pierwszej kolejności… Od wszystkiego umywamy ręce.

 

Koniec

Komentarze

Jeżeli ktoś ma jeszcze inne pomysły na “wyświechtańców” – zapraszam do opisania ich w komentarzach. Chętnie wkomponuję je do utworu. ;)

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Cześć DHBW !!!

 

Dobrze się to czytało. Tylko, że to bardziej dla dzieci :) Ja wolę opowieści o wampirach i wilkołakach. Na początku byłem mile zaskoczony pomysłem. Podobał mi się motyw z wielkim zębem i indykiem. Później trochę było przewidywalnie. 

 

Pozdrawiam!!!

Jestem niepełnosprawny...

Hej, DHBW!

 

Czytało się bardzo płynnie, przyjemna lekturka. Wykorzystanie związków frazeologicznych, przysłów i tym podobnych sformułowań w dosłowny sposób, tworząc pewnego rodzaju ,,wariatkowo” to fajny pomysł i według mnie świetnie go wykorzystałaś!

 

pępki świata.

Prychnąłem fest na tym fragmencie xD

 

 

Parę uwag co do samej treści:

Ja podjąłem wyzwanie.

Tutaj usunąłbym “ja”. :3

 

Zatrzymał się pod pierwszymi drzwiami na lewo. W drzwiach,

Powtórzonko się wkradło.

 

byłem jednak zdeterminowany, by wywrzeć na nowym otoczeniu dobre wrażenie. Nie byłem jakimś tam nieopierzonym żółtodziobem – a pewnym siebie profesjonalistą.

Kolejne.

 

Następny pokój cały zasnuty był pajęczynami. Widok był na tyle swojski,

 

Znowu.

 

Pozdrawiam!

 

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

dawidiq150 – dziękuję za przeczytanie i za miłe słowa. ;) Co do przewidywalności, to… hm… Jeśli to opowiadanie miało być zaskakujące, to tylko na początku – bardziej chodziło mi tutaj o zabawę językiem i skłonienie czytelnika do poruszenia wyobraźnią. :)

 

BarbarianCataphract – wow, masz naprawdę czujne oko. ;) Cieszę się, że Ci się podobało, a nawet Cię rozbawiło. Co do uwag:

 

Ja – uważam – jest na miejscu. :3 xD Podkreśla kontrast z poprzednim paragrafem:

W placówce, której inni studenci bali się jak ognia. Ja podjąłem wyzwanie.

 

Co do powtórzeń – wszystkie były, że tak powiem, zamierzone – a już na pewno “w drzwiach”. Ale to akurat zaraz zmienię, bo skoro kogoś “uraziło”, to co będę tak kłuć w oczy. ;)

---> Zatrzymał się pod pierwszymi drzwiami na lewo; umieszczona w nich była, mniej więcej na wysokości ludzkiej twarzy, niewielka, prostokątna szybka.

 

Co do dwóch dalszych powtórzeń – hm… Bardzo długo nie umiałam ich w cytowanych fragmentach odnaleźć. ^^’ Przysięgam – patrzę, szukam, mówię: coś się chłopakowi pomyliło wink Nawet się zastanawiałam, czy nie przekleiłeś przypadkiem złych fragmentów… ^^’ Potem zorientowałam się wreszcie, że chodzi o “być”. Wydaje mi się, że akurat ten czasownik jest dość specyficzny – ma zbyt mały “ładunek semantyczny”, żeby koniecznie unikać powtórzeń z nim – i dlatego mnie w tych zdaniach nie przeszkadza. Nie wykluczam natomiast, że mogę się mylić. Fajnie byłoby usłyszeć wypowiedź strony trzeciej na ten temat. :>

 

Dziękuję moim pierwszym Czytelnikom ;)

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

DBHW, mogę wyrazić podziw, że pomieściłaś tu tak wiele przysłów, powiedzeń i zwrotów, a jednocześnie wyrazić żal, że zaprezentowałaś tę historię w postaci dość monotonnej wyliczanki, którą trudno nazwać opowiadaniem. Mam wrażenie, że chciałaś, aby w tekście znalazło się jak najwięcej „osobliwych przypadków”, a zupełnie nie postarałaś się, by przedstawić rzecz w bardziej atrakcyjnej formie.

Jakiś czas temu jedna z użytkowniczek tego portalu, Joseheim, zamieściła opowiadanie Panna z wilkiem,  oparte na podobnym pomyśle. Myślę, że może Ci się spodobać.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia. Mam też wrażenie, że nadużywasz średników.

 

wyj­dzie mi to na dobre, a w przy­szło­ści może je­dy­nie za­owo­co­wać. Taka cięż­ka prze­pra­wa nie­wąt­pli­wie da mi w kość, spo­nie­wie­ra mnie i… → Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

ko­bie­ta w bia­łym far­tu­chu i pie­lę­gniar­skim czep­ku na gło­wie. → Czy dookreślenie jest konieczne – czy mogła mieć czepek w innym miejscu, nie na głowie?

 

Je­dy­ne czte­ry krze­sła… → Skoro krzesła były cztery, to czy mogły być jedyne?

 

Głowa ob­ra­ca­ła się to na jedną, to na drugą stro­nę… → Głowa ob­ra­ca­ła się to w jedną, to w drugą stro­nę

 

od­bie­gli mnie oboje i zaraz znik­nę­li za za­krę­tem. → …od­bie­gli oboje i zaraz znik­nę­li za za­krę­tem.

 

la­bo­ra­to­rium ko­ja­rzy­ło mi się ste­ryl­nie z nauką… → Na czym polega sterylność kojarzenia?

 

je­dy­na pie­lę­gniar­ka, jaka mi­nę­ła mnie… → …je­dy­na pie­lę­gniar­ka, która mi­nę­ła mnie

 

Wy­naj­do­wa­łem zatem coraz to nowe dziwy. → Bohater ich nie wynajdował, one tam były.

 

do­pro­wa­dzi­ła mnie do izby przy­jęć, gdzie od­ma­lo­wa­ła się przede mną cała ga­le­ria… → Czy oba zaimki są konieczne? Czy galeria może się odmalować?

Proponuję: …do­pro­wa­dzi­ła mnie do izby przy­jęć, gdzie zobaczyłem całą galerię

 

sza­mo­ta­ła się era­tycz­nie i za­pa­mię­ta­le… → Na czym polega eratyczne szamotanie się?

 

zaj­rza­łem do środ­ka, a pierw­szym, co zo­ba­czy­łem… → …zaj­rza­łem do środ­ka, a pierw­sze, co zo­ba­czy­łem

 

tę syl­wet­kę niedź­wie­dzią a pro­me­te­uszo­wą… → …tę syl­wet­kę niedź­wie­dzią a Pro­me­te­uszo­wą

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy – dziękuję za przeczytanie i komentarz. Tak jak wspomniałam we wstępie, miało być lekko, przyjemnie i gimnastycznie, historia jest niepoważna, toteż nie siliłam się na głębie i poważne morały. ;)

 

Polecone opowiadanie obczaję, obczaję. ;)

 

wyjdzie mi to na dobre, a w przyszłości może jedynie zaowocować. Taka ciężka przeprawa niewątpliwie da mi w kość, sponiewiera mnie i… → Czy wszystkie zaimki są konieczne?

Hm… Moim zdaniem tak. W “wyjdzie mi to na dobre” zaimek jest oczywiście niezbędny; podobnie jak w “da mi w kość”. A przy sponiewiera? – uważam, że również – bo to jest odmienny przypadek, tutaj celownik, tam biernik.

“Taka ciężka przeprawa niewątpliwie da mi w kość, sponiewiera i doprowadzi na skraj wytrzymałości” – mnie jednak by tam czegoś brakowało.

 

Z czepkiem – masz rację, usunę “na głowie”.

 

Jedyne cztery krzesła… → Skoro krzesła były cztery, to czy mogły być jedyne?

Oczywiście, że mogły być “jedyne” – gdyby rzeczy w liczbie mnogiej nie mogły być “jedyne”, to owo słowo w tej właśnie liczbie raczej by nie występowało. ;p Mogły być cztery krzesła po lewej, trzy po prawej – i w mojej wyobraźni zmieściłoby się jeszcze jedno za recepcją. ;)

Jeśli chodzi o Twój link – rzeczywiście, stoi jak byk: “tylko jeden”. Tyle że tutaj chodzi o grupę – te krzesła stanowią swego rodzaju jedność. Poza tym – patrz wyżej, kwestia istnienia liczby mnogiej tego słowa.

 

Głowa obracała się to na jedną, to na drugą stronę… → Głowa obracała się to w jedną, to w drugą stronę

Hmm… To chyba kwestia gustu? Nie sądzę, żeby był to błąd, chociażby stylistyczny. A “na” podkreśla w mojej wyobraźni przywieranie jednej płaszczyzny – indyczego “policzka” – do drugiej.

 

odbiegli mnie oboje i zaraz zniknęli za zakrętem. → …odbiegli oboje i zaraz zniknęli za zakrętem.

Moim zdaniem w pełni poprawnie: zob. znaczenie 2. w haśle odbiec:

https://sjp.pwn.pl/doroszewski/odbiec;5463014.html

Owszem, jest tam informacja, że jest to wyrażenie przestarzałe – ale też opowiadanie, choć teoretycznie osadzone w czasach po komunizmie :), specjalnie jest stylizowane językowo na nie takie znowuż nowoczesne.

 

laboratorium kojarzyło mi się sterylnie z nauką… → Na czym polega sterylność kojarzenia?

https://sjp.pwn.pl/szukaj/sterylny.html – znaczenie 2. – “nieskazitelnie czysty”. Laboratorium kojarzyło mu się wyłącznie, a więc czysto, z nauką – a “sterylnie” stanowi odniesienie do charakteru tego pomieszczenia (w laboratorium bardzo często panują sterylne warunki).

Owszem, nie jest to standardowe połączenie – ale również nie widzę, żeby było w nic coś “niedopuszczalnego”. ;)

 

Jaki/który – po zrobieniu researchu w google rzeczywiście to zmienię.

 

“Wynajdować” – tutaj w znaczeniu 2. – https://sjp.pwn.pl/szukaj/wynajdowa%C4%87.html

Owszem, tutaj nie musiał szukać ani “długo”, ani daleko – ale jednak trochę szukał, zaglądał to tu, to tam – nie wiadomo, czy w każdym pokoju było coś dziwnego i uderzającego. :> Na pewno nie chodziło mi o “opracowywanie czegoś nowego”.

 

“Odmalowująca się galeria” było specjalnie – galeria kojarzy się przecież z rzeczami malowanymi, a niejedna rzecz już się komuś gdzieś odmalowała. Więc połączyłam te dwie rzeczy. Czy poprawnie, czy ładnie – to już kwestia dyskusyjna, ale ktoś inny musiałby Cię poprzeć, żebym dała się przekonać. ;)

 

Eratycznie – Hm. Zastanawiałam się, czy ktoś zwróci uwagę na to słowo. Szczerze mówiąc, wzięłam je od angielskiego erratic… laugh ^^’ I uznałam – wyrzucę to na jednym tchu – że na pewno ma łacińskie korzenie i po polsku musi mieć takie samo znaczenie!  devil devil laugh laugh 

No dobra, to akurat było trochę takie “ryzyk-fizyk”. Nie zadziałało, to nie. :( xD Poszukam lepszego określenia. cool

P.S. Dla jasności – sprawdziłam, że nie ma tego słowa w słownikach, znalazłam tylko głaz narzutowy – erratyk… Ale pomimo tego sięgnęłam do łacińskich korzeni. angel

 

Pierwszym, co zobaczyłem/pierwsze, co zobaczyłem – rzeczywiście, moja wersja trafia się w Google, ale ta proponowana przez Ciebie ma znacznie więcej wyników. Właściwie nie wiem dlaczego, mnie to zawsze dobrze brzmiało…

No bo – w drugą stronę:

Jego złamana noga była?/było? pierwsze, co zobaczyłem. (Pasowałoby mi tutaj ewentualnie toJego złamana noga to było pierwsze, co zobaczyłem).

Jego złamana noga była pierwszym, co zobaczyłem. <– Eee? Wydaje mi się jedyną poprawną wersją?

Więc dlaczego nie w drugą stronę…? Naprawdę, nie rozumiem.

Próbowałam coś znaleźć na PWN i nie ma – dlatego przed poprawieniem tego chętnie przygarnęłabym jakieś uczone wyjaśnienie.

 

Dlaczego “prometeuszowa sylwetka” ma być z wielkiej? Jak dla mnie nie ma to żadnych podstaw. Może gdyby to był prawdziwy Prometeusz – ale nie, to nie był prawdziwy Prometeusz. ;)

I na dowód:

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/mechanika-newtonowska-czy-Newtonowska;12593.html

https://sjp.pwn.pl/doroszewski/prometeuszowy;5481908.html

 

Swoją drogą – czy mogę wiedzieć, skąd ten nick? ;) I to jeszcze w liczbie mnogiej? Trudny do odmiany crying A, i ponieważ widzę, że uchodzisz tutaj za swego rodzaju guru ;) – co sądzisz o dwóch ostatnich powtórzeniach wskazanych w komentarzu BarbarianCataphract? Czy to całe “bycie” uchodzi w takiej sytuacji za powtórzenie?

 

Raz jeszcze dziękuję i pozdrawiam ;)

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Humorystyczny i lekki tekst, zgrabnie napisany, z dużą dawką wyobraźni, różniący się treścią od większości opowiadań tu publikowanych. Z przyjemnością przeczytałem!

Jak sama przyznajesz, tekst jest zabawą celującą w wywołanie uśmiechu i poruszenie wyobraźni. I ten cel moim zdaniem udało się osiągnąć.

Zgodzę się z niektórymi z powyższych komentarzy, że w tekst wplecionych jest zbyt dużo przysłów, metafor i wyrażeń, przez co od pewnego momentu staje się przewidywalny. Jako tekst lekki i przyjemny, w porządku, cel osiągnięty, ale gdybyś chciała zrobić z niego coś więcej, proponowałbym zastosować mniej przysłów (wybrać te najbardziej atrakcyjne) i mocniej osadzić je w fabule opowiadania, tzn. związać organicznie z całością. Ta sama uwaga dotyczy końcówki, która jest napisana zręcznie, ale oddziałuje tylko w wartwie formalnej (tzn. jest kolejnym powiedzeniem: “umywamy ręce”), zamiast zamykać całość w warstwie treści (dlaczego umywają ręce? Robią coś niezgodnego z prawem, nieetycznego? To jakieś nawiązanie do służby zdrowia w ogóle?)

Kronos.maximus – bardzo dziękuję. :) Myślę, że tekst zostawię tak jak jest, to bardziej taka zabawa językiem. ;) Co do końcówki – tu akurat intencja jest taka, żeby to “umywanie rąk” zrozumieć dosłownie . Po pierwsze – Mordęga wskazuje wymownie na kran, po drugie – to szpital, gdzie czyste ręce są zapewne w cenie. ;) Ale tak, wiedziałam, że czytelnik może tutaj mieć zagwozdkę. Raz jeszcze dzięki! :)

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

wyj­dzie mi to na dobre, a w przy­szło­ści może je­dy­nie za­owo­co­wać. Taka cięż­ka prze­pra­wa nie­wąt­pli­wie da mi w kość, spo­nie­wie­ra mnie i… → Czy wszyst­kie za­im­ki są ko­niecz­ne?

Hm… Moim zda­niem tak. W “wyj­dzie mi to na dobre” za­imek jest oczy­wi­ście nie­zbęd­ny; po­dob­nie jak w “da mi w kość”. A przy spo­nie­wie­ra? – uwa­żam, że rów­nież – bo to jest od­mien­ny przy­pa­dek, tutaj ce­low­nik, tam bier­nik.

“Taka cięż­ka prze­pra­wa nie­wąt­pli­wie da mi w kość, spo­nie­wie­ra i do­pro­wa­dzi na skraj wy­trzy­ma­ło­ści” – mnie jed­nak by tam cze­goś bra­ko­wa­ło.

Zastosowałaś narrację pierwszoosobową, więc z tekstu jasno wynika, że bohater mówi o własnym wrażeniach i odczuciach. Opowiada o tym, co sam widzi i czego doświadcza. Czy naprawdę za każdym razem trzeba podkreślać to kolejnymi zaimkami?

 

Oczy­wi­ście, że mogły być “je­dy­ne” – gdyby rze­czy w licz­bie mno­giej nie mogły być “je­dy­ne”, to owo słowo w tej wła­śnie licz­bie ra­czej by nie wy­stę­po­wa­ło. ;p Mogły być czte­ry krze­sła po lewej, trzy po pra­wej – i w mojej wy­obraź­ni zmie­ści­ło­by się jesz­cze jedno za re­cep­cją. ;)

Jeśli cho­dzi o Twój link – rze­czy­wi­ście, stoi jak byk: “tylko jeden”. Tyle że tutaj cho­dzi o grupę – te krze­sła sta­no­wią swego ro­dza­ju jed­ność. Poza tym – patrz wyżej, kwe­stia ist­nie­nia licz­by mno­giej tego słowa.

Nie przekonałaś mnie. Nadal uważam, że coś, co jest jedyne, nie może występować w czterech egzemplarzach. O czterech jednakowych krzesłach powiedziałabym, że to jedyny taki komplet, nie że to jedyne takie krzesła.

Jedyne nie oznacza liczby mnogiej, a rodzaj: To moje jedyne dziecko. To mój jedyny syn. To moja jedyna córka.

 

Głowa ob­ra­ca­ła się to na jedną, to na drugą stro­nę… → Głowa ob­ra­ca­ła się to w jedną, to w drugą stro­nę

Hmm… To chyba kwe­stia gustu? Nie sądzę, żeby był to błąd, cho­ciaż­by sty­li­stycz­ny. A “na” pod­kre­śla w mojej wy­obraź­ni przy­wie­ra­nie jed­nej płasz­czy­zny – in­dy­cze­go “po­licz­ka” – do dru­giej.

Nie zarzuciłam Ci błędu.

Kiedy obracam głowę to w jakąś stronę, np.: w bok lub w jedną czy w drugą stronę, ale nie obracam jej na stronę.

Jednakowoż bywa, kiedy smażę kotlety, placki kartoflane, albo naleśniki, to usmażone z jednej strony, obracam na drugą stronę. No, ale głowa to nie kotlet i nie placek. ;)

 

Moim zda­niem w pełni po­praw­nie: zob. zna­cze­nie 2. w haśle od­biec:

https://sjp.pwn.pl/doroszewski/odbiec;5463014.html

Ow­szem, jest tam in­for­ma­cja, że jest to wy­ra­że­nie prze­sta­rza­łe – ale też opo­wia­da­nie, choć teo­re­tycz­nie osa­dzo­ne w cza­sach po ko­mu­ni­zmie :), spe­cjal­nie jest sty­li­zo­wa­ne ję­zy­ko­wo na nie takie zno­wuż no­wo­cze­sne.

Tu też nie zarzuciłam Ci błędu, tylko zastanawiam się, czemu ma służyć mocno przestarzałe powiedzenie w całkiem współczesnym tekście. A tak po prawdzie to muszę wyznać, że nie zauważyłam, aby opowiadanie było stylizowane na cokolwiek.

 

https://sjp.pwn.pl/szukaj/sterylny.html – zna­cze­nie 2. – “nie­ska­zi­tel­nie czy­sty”. La­bo­ra­to­rium ko­ja­rzy­ło mu się wy­łącz­nie, a więc czy­sto, z nauką – a “ste­ryl­nie” sta­no­wi od­nie­sie­nie do cha­rak­te­ru tego po­miesz­cze­nia (w la­bo­ra­to­rium bar­dzo czę­sto pa­nu­ją ste­ryl­ne wa­run­ki).

Ow­szem, nie jest to stan­dar­do­we po­łą­cze­nie – ale rów­nież nie widzę, żeby było w nic coś “nie­do­pusz­czal­ne­go”. ;)

Tak się składa, że wiem, co to znaczy słowo sterylny. Ty napisałaś (podkreślenie moje): …laboratorium kojarzyło mi się sterylnie z nauką i logiczną analizą… więc zapytałam na czym polega sterylność kojarzenia, bo tego, niestety, nie wiem. Gdybyś napisała …laboratorium kojarzyło mi się ze sterylnością, nauką i logiczną analizą… nie zadawałabym żadnych pytań.

 

“Wy­naj­do­wać” – tutaj w zna­cze­niu 2. – https://sjp.pwn.pl/szukaj/wynajdowa%C4%87.html

Ow­szem, tutaj nie mu­siał szu­kać ani “długo”, ani da­le­ko – ale jed­nak tro­chę szu­kał, za­glą­dał to tu, to tam – nie wia­do­mo, czy w każ­dym po­ko­ju było coś dziw­ne­go i ude­rza­ją­ce­go. :> Na pewno nie cho­dzi­ło mi o “opra­co­wy­wa­nie cze­goś no­we­go”.

Skoro tak twierdzisz…

 

“Od­ma­lo­wu­ją­ca się ga­le­ria” było spe­cjal­nie – ga­le­ria ko­ja­rzy się prze­cież z rze­cza­mi ma­lo­wa­ny­mi, a nie­jed­na rzecz już się komuś gdzieś od­ma­lo­wa­ła. Więc po­łą­czy­łam te dwie rze­czy. Czy po­praw­nie, czy ład­nie – to już kwe­stia dys­ku­syj­na, ale ktoś inny mu­siał­by Cię po­przeć, żebym dała się prze­ko­nać. ;)

Otóż, moim zdaniem, galeria niekoniecznie kojarzy się z malarstwem, albowiem bywają i takie, w których prezentuje się rzeźby, grafikę, tudzież eksponaty innych dziedzin sztuki. Poza tym pod pojęciem galerii kryje się tyle znaczeń, że nie utożsamiałbym jej wyłącznie z wystawą malarstwa.

 

Jego zła­ma­na noga była pierw­szym, co zo­ba­czy­łem. <– Eee? Wy­da­je mi się je­dy­ną po­praw­ną wer­sją?

Więc dla­cze­go nie w drugą stro­nę…? Na­praw­dę, nie ro­zu­miem.

Pró­bo­wa­łam coś zna­leźć na PWN i nie ma – dla­te­go przed po­pra­wie­niem tego chęt­nie przy­gar­nę­ła­bym ja­kieś uczo­ne wy­ja­śnie­nie.

Ja bym napisała: Pierwsze co zobaczyłam, to jego złamana noga.

Nie jestem ani polonistką, ani językoznawczynią, więc nie spodziewaj się ode mnie „uczonych wyjaśnień”.

 

Dla­cze­go “pro­me­te­uszo­wa syl­wet­ka” ma być z wiel­kiej? Jak dla mnie nie ma to żad­nych pod­staw. Może gdyby to był praw­dzi­wy Pro­me­te­usz – ale nie, to nie był praw­dzi­wy Pro­me­te­usz. ;)

Istotnie. Chyba nie powinnam robić łapanek o tak późnej porze. ;)

 

 

Dodam jeszcze, że wszystkie moje uwagi to tylko propozycje i sugestie. Będzie mi miło, jeśli zechcesz skorzystać choć z jednej, zrozumiem, gdy będziesz wolała pozostać przy własnych sformułowaniach. To Twoje opowiadanie i będzie napisane takimi słowami, które Ty uznasz za najwłaściwsze.

 

 

…czy mogę wie­dzieć, skąd ten nick? ;) I to jesz­cze w licz­bie mno­giej? Trud­ny do od­mia­ny

„Regulatorzy” to tytuł książki Stephena Kinga – stąd się wziął login w moim adresie e-mailowym i portalowy nick. Jeśli regulatorzy sprawiają kłopot, używaj skrótu Reg. ;)

 

 

A, i po­nie­waż widzę, że ucho­dzisz tutaj za swego ro­dza­ju guru ;) – co są­dzisz o dwóch ostat­nich po­wtó­rze­niach wska­za­nych w ko­men­ta­rzu Bar­ba­rian­Ca­ta­ph­ract? Czy to całe “bycie” ucho­dzi w ta­kiej sy­tu­acji za po­wtó­rze­nie?

Nie wiem, gdzie to zobaczyłaś, ale pragnę wyprowadzić Cię z błędu – nie jestem żadnym guru.

Jeśli jakieś słowo powtarza się w kolejnych zdaniach to owszem, mamy do czynienia z powtórzeniami. W rzeczonych przykładach jeszcze nie ma rażącej byłozy, ale zdania można nieco poprawić.

Zamiast: …byłem jednak zdeterminowany, by wywrzeć na nowym otoczeniu dobre wrażenie. Nie byłem jakimś tam nieopierzonym żółtodziobem… w pierwszym zdaniu napisałabym: …bardzo mi zależało, aby wywrzeć na nowym otoczeniu dobre wrażenie.

Zamiast: Następny pokój cały zasnuty był pajęczynami. Widok był na tyle swojski… w pierwszym zdaniu napisałabym: Następny pokój zasnuwały pajęczyny.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg,

 

Co do jedynego – bardzo łatwo sprawdzić, czy ma czy nie ma liczby mnogiej…

https://pl.wiktionary.org/wiki/jedyny

https://odmiana.net/odmiana-przez-przypadki-przymiotnika-jedyny

Polecam również przejrzeć wyniki na Google – Książki: "były to jedyne" (w cudzysłowie). Jest tego całkiem sporo – te rzeczy/osoby są po prostu uważane za jedną grupę, w jakiś sposób odrębną od innej grupy.

 

Wiadomo, że galerie mogą być różne, natomiast ja nie widzę nic dziwnego w nawiązaniu w ten sposób do jednego z tych rozlicznych rodzajów (i to raczej jednego z powszechniejszych).

 

Pierwsze, co – hm, nie oczekiwałam akademicko “uczonego” wyjaśnienia, tylko jakiegoś uzasadnionego argumentu, który by mnie przekonał. ^^’ Na ten moment zostanę przy “pierwszym, co” – przeprowadzony powyżej eksperyment z zamianą kolejności zdań składowych utwierdził mnie w przekonaniu, że tak to powinno wyglądać. ;)

 

Co do powtórzeń – dziękuję za udział w – hm – dyskusji ;). Trochę się zgadzam i przyznaję, że do tej pory nie zwracałam na ten czasownik należytej uwagi (lubię proste rozwiązania, które gładko się czyta ;)). To z determinacją zostawię – “być” jest tam od siebie dość daleko. To z pajęczynami zmienię.

 

Reg, dziękuję za wszystkie uwagi – z większością nie mogłam się co prawda zgodzić, ale co tylko się dało – uwzględniłam. ;) Widzę, że udzielasz się tutaj z dużym zaangażowaniem (może jesteś jakimś adminem i właśnie palnęłam gafę, ale co tam xD), toteż liczę na kolejne takie komentarze pod innymi opowiadaniami – dobry beszt nie jest zły! laugh

P.S. Tak, wiem, że to nie “beszt”. ;)

 

Pozdrawiam :)

 

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

DHBW, miło mi, jeśli w jakiś sposób pomogłam, ale, jak już wspomniałam – to Twoje opowiadanie, Ty tu rządzisz.

I niczego nie palnęłaś. Wszak zadawanie pytań i dzielenie się wrażeniami nie nie jest żadną gafą. A ja nie jestem tu nikim ważnym, jestem zwykłą użytkowniczką. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo fajny pomysł. Oczywiście w końcu się wyczerpuje, ale czytało mi się przyjemnie.

Lożanka bezprenumeratowa

Dzięki Wam, dobre kobiety. ;)

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Hej, DHBW, zanim przeczytam – mała uwaga. Kategoria “fantasy” oznacza tu, no, fantasy ;) Czyli fantasylandy, elfy, karczmy, krasnoludy, miecze, średniowiecze i tak dalej, ojcami Tolkien, Howard i Sapkowski. Na ile zdążyłam się zorientować, Twoje opowiadanie to kategoria “inne”. Bo “inne” to też – tutaj – fantastyka, ale taka, która nie mieści się w konwencjach określanych jako “fantasy”, “science fiction” czy “horror”, a na tagi kategorii w rodzaju “urban fantasy” nie ma co liczyć (zob. p. 13 w Portal dla żółtodziobów; chyba jest w zwykłych tagach, ale nie jestem pewna), ergo nawet urban fantasy to “inne”. Jeśli dasz “fantasy”, to ludzie będą się spodziewali tego, co wyliczyłam, a że paradoksalnie sporo użytkowników nie przepada za klasyczną fantasy, “inne” jest bezpieczniejsze.

Powodzenia!

http://altronapoleone.home.blog

Hm… Drakaina, bardzo cenna uwaga. Co prawda na kategoriach fantastyki znam się bardzo słabo – rozróżniam fantasy i science fiction ^^’ – ale teraz już wiem, na co zwracać uwagę. ;) Już poprawione. Dzięki!

Będę również wdzięczna za skomentowanie samej treści. :>

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Jak przeczytam, to skomentuję, ale czytać opka portalowe będę na większą skalę dopiero za ok. tydzień, jak dotrę do Paryża i będę dużo czasu spędzać w zbiorkomie, na razie gonię to, co muszę sama przed wyjazdem napisać, głównie naukowo ;)

http://altronapoleone.home.blog

Ach, Paryż! Nigdy nie byłam broken heart Czyżby coś związanego z Napoleonem? ;)

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Oui :) Konkretnie z jego synem.

http://altronapoleone.home.blog

Cześć, DHBW!

 

Witaj na piątkowym dyżurze!

odbiegli mnie oboje i zaraz zniknęli za zakrętem.

coś tu poszło nie tak

 

Tak sobie wędruję po szpitalu z Tadziem, ale zaczynam przysypiać, bo nic się nie dzieje. Brakuje mi tu fabuły i czegoś, co by mnie przy tekście trzymało. Oczywiście ostatecznie dobrnąłem do końca, choć z koncentracją było coraz słabiej.

Masz fajne miejsce, tytuł przyciąga uwagę, ale zabrakło “mięsa”. Gdyby te wszystkie ozdobniki pojawiały się nie w trakcie monotonnej wędrówki przez szpital, a podczas rozwikływania szalonej intrygi, czy desperackiego poszukiwania sposobu leczenia nowego wyświechtańca – wtedy czytałbym i więcej!

Technicznie dość fajnie, nie zatrzymywałem się na niczym.

 

Pozdrówka!

 

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Ech, w sumie masz rację. Wszyscy macie rację. Ale to było tak na rozgrzewkę, dla zabawy crying crying

To chyba dlatego, że jestem niepoprawnym śmieszkiem – może czas dorosnąć crying crying crying crying crying

xD xD

 

No cóż, dzięki za dobrnięcie do końca. ;) Poprawy nie obiecuję, bo to była jednorazowa akcja. Następne opowiadania będą już z fabułą. ;)

 

Pozdrawiam :)

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Cześć!

 

Fajne to, podobało mi się. Taki lekki, zabawny tekst, który czyta się bardzo przyjemnie. Już sama nazwa szpitala wywołała uśmiech, a wszelki powiedzonka, frazesy i utarte zwroty bardzo sprawnie tu wkomponowałaś. Nie ma tu galopującej akcji, ale i tak opowiadanie zaciekawiło, bo chciałam się dowiedzieć, jacy pacjenci się tu jeszcze pojawią.

Reg. już Ci zrobiła porządną łapankę, to ja tylko dodam, że miejscami masz siękozę, np.: Zatrzymałem się na wysokości niepozornych, przeszklonych drzwi. O tej porze przechodniów było jak na lekarstwo, toteż nie krępowałem się wcale i rozgościłem się na środku chodnika, warto z tym powalczyć.

Nie zauważyłam tu powiedzenia: gdyby kózka nie skakała, to by nóżki nie złamała ;) Najbardziej podobał mi się ząb czasu.

Tekst jest na tyle pomysłowy i lekki, że moim zdaniem zasługuje na zgłoszenie do biblioteki.

Och, Alicello, dziękuję! Jako jedna z nielicznych zrozumiałaś głęboki przekaz autorki. ;) ;) Natomiast komentarz Krokusa (sugestie alternatywnej fabuły) przekonały mnie, że mogłam ten pomysł wykorzystać lepiej. Co do biblioteki – nie mam jeszcze 50 komentarzy. Poczekajmy, aż napiszę coś lepszego. ;) (Oby!)

 

Wiem, ząb czasu był fajny, trochę mi smutno, że nikt nie docenił krokodyla, no ale cóż. ;( xD

 

I owszem, cierpię na siękozę. Nie wiem tylko, jak się z nią walczy (w szpitalu dla wyświechtańców nie ma dla niej specjalnego oddziału…). Czy mam usunąć ostatnie się? Czy trzeba tak to przeformułować, żeby czasowników zwrotnych było mniej? Hm.

 

Pozdrawiam :)

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

I owszem, cierpię na siękozę. Nie wiem tylko, jak się z nią walczy…

DHBW, a może: Przystanąłem na wysokości niepozornych, przeszklonych drzwi. O tej porze przechodniów było jak na lekarstwo, toteż bezceremonialnie rozgościłem się na środku chodnika

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hm… “Przystanąć” sugeruje, że ktoś zaraz ruszy dalej. Ale masz rację, można usunąć to z krępowaniem. Albo: “bez skrępowania rozgościłem się”. Hehe. Dzięki.

 

“Siękoza” jest niesprawiedliwa. A się jest podłe. Takie mało znaczące słowo, które psuje fajne czasowniki. Fujka.

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Natomiast komentarz Krokusa (sugestie alternatywnej fabuły) przekonały mnie, że mogłam ten pomysł wykorzystać lepiej.

Tak, można by to rozwinąć w bardziej “fabularny” tekst, ale wcale nie jest powiedziane, że byłoby lepiej, w każdym razie nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś kiedyś spróbowała, bo ten pomysł jest na tyle fajny, że można w nim porzeźbić jeszcze.

Co do biblioteki – nie mam jeszcze 50 komentarzy. Poczekajmy, aż napiszę coś lepszego. ;) (Oby!)

50 skomentowanych opowiadań to trzeba mieć, żeby zgłaszać do biblioteko, ale żeby zostać zgłoszonym nie ma wymogów. Żeby tekst trafił do biblioteki musi uzbierać 5 punktów.

Wiem, ząb czasu był fajny, trochę mi smutno, że nikt nie docenił krokodyla, no ale cóż. ;( xD

Krokodyl też był fajny :)

I owszem, cierpię na siękozę. Nie wiem tylko, jak się z nią walczy (w szpitalu dla wyświechtańców nie ma dla niej specjalnego oddziału…). Czy mam usunąć ostatnie się? Czy trzeba tak to przeformułować, żeby czasowników zwrotnych było mniej? Hm.

Sposobów jest zawsze sporo, najlepiej szukać zwrotów, które “się” nie wymagają. Propozycja Reg. jest bardzo dobra.

DHBW, przystanąłem nie zapowiada, co bohater będzie robił za chwilę. Mówi jedynie o tym, że przestał iść.

Przystanąłem znaczy to samo, co zatrzymałem się.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

EHHHHH, REG cool

 

https://sjp.pwn.pl/szukaj/przystan%C4%85%C4%87.html

«zatrzymać się w ruchu na krótko»

Czyli ten ktoś zaraz ruszy dalej…

 

Mam nadzieję, że to początek pięknej przyjaźni crying crying crying crying xD

 

Alicella – ten “sięsiowy” fragment już zmieniłam. ;) Nie wiem, czy uzbieram pięć kliknięć, jeśli tak, proszę bardzo – nie będę protestować. ;)

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Ech, DHBW, jak już mówiłam, to Twoje opowiadanie i to Ty decydujesz, jakimi słowami będzie napisane. Obawiam się jednak, że podczas lektury Twoich przyszłych opowiadań, pewnie powstrzymam się od wszelkich uwag i sugestii.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg… Ja jestem pierwsza do wprowadzenia uzasadnionych poprawek/sugestii, ale przecież nie mogę ich wprowadzić, jeżeli się z nimi nie zgadzam – a tak się składa, że za każdym razem wyjaśniam, dlaczego się z nimi nie zgadzam.

Spójrz na to z drugiej strony – być może przed wyrażeniem jakiejś uwagi, albo ustosunkowaniem się do mojego kontrargumentu, mogłabyś zrobić mały research…? ^^’ I to do tego odnosiło się to moje “EHHHH” na górze.

No bo popatrz: Ty sugerujesz słowo; ja mówię, że ono nie do końca to właśnie znaczy – a Ty, zamiast sprawdzić w słowniku, idziesz w zaparte, zaprzeczasz – a zaprzeczasz niesłusznie. Jeżeli nie wierzysz linkowi powyżej, to łap jeszcze ten:

https://sjp.pwn.pl/doroszewski/przystanac;5487145.html – Tutaj są przykłady, we wszystkich widać dość wyraźnie, że intencją jest “ruszenie dalej” w bliskiej przyszłości. “Przystaje się” niejako mimochodem.

 

Mam nadzieję, że zmienisz zdanie i będziesz uwagować i sugerować, ile wlezie – przecież kilka uwag było bardzo trafionych, jako jedyna wyłapałaś moje zmyślone “eratycznie”. ;) Ja serdecznie do tego zapraszam, tylko że miło byłoby, gdybyś przed powtórzeniem tego samego (nie zaszkodzi nawet przed pierwszym skomentowaniem) sprawdziła, czy jednak mogę mieć rację. ;)

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

DHBW, rozumiem Cię, ale postaraj się zrozumieć także mnie i nie miej żalu, jeśli lekturze Twoich przyszłych opowiadań nie będę mogła poświęcić tyle czasu, ile poświęciłam Szpitalowi dla wyświechtanców.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dobrze. Będzie mi smutno, ale nie będę mieć żalu. ;)

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Misiowi się podobało. Wysoko ceni zabawy językowe. Czytając łapał się na tym, że czeka co będzie następnym wyświechtańcem. 

Dooooobry Misio. Miiiiiły Misio. <głaszcze>

 

Jeżeli Misiowi się podobało wystarczająco, to może kliknąć na bibliotekę – jednego klika Ziemniaczek już ma, może uzbiera jeszcze te cztery. ;) ;)

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Niestety, nie porwało mnie. Fajny tytuł, przyciągnął mnie do tekstu, doceniam też kreatywność we wkomponowywaniu związków frazeologicznych, ale poza tymi plusami tekst nie oferuje wiele. Jako czytadełko na niedzielne popołudnie sprawdza się nieźle, jest lekko napisany, tu i ówdzie uśmiechnął, jednak widzę w nim raczej coś w rodzaju bajki dla dzieci. Albo materiału dla nauczycieli w podstawówce, żeby zapoznać uczniów z “wyświechtanymi wyrażeniami” ;)

 

Trochę nadużywasz średników. Wiem, że w wydawnictwach zwracają uwagę na takie rzeczy, poza tym wydaje mi się, że warto mieć świadomość własnych manieryzmów, żeby w przyszłości za bardzo z nimi nie popłynąć :P

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Wiem, że trochę nadużywam, ale lubię średniki… Doszłam do wniosku, że to element mojego stylu. ;)

 

No cóż, przykro mi, że nie porwało – ale też nie miało być niczym więcej jak czytadełkiem, co powtarzałam wielokrotnie już powyżej crying

 

Ale dziękuję za poświęcony czas :)

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Hej DHBW

Jestem rozdarty. Z jednej strony, ciekawy pomysł i brawa za to. Z drugiej: zgadzam się regulatorzy co do wyliczanki i braku “opowiadania w opowiadaniu”. Było tego stanowczo za dużo. Spodziewałem się jakiegoś twistu np. że mu wytną złote serce albo… cokolwiek.

 

Niemniej jednak cieszę się, że tu zajrzałem i przeczytałem.

 

Mam nadzieję, że się spodoba – i że choć raz drgną Wam kąciki ust. ;)

Drgnęły :) Pozdrawiam

Ramshiri, dziękuję bardzo – cieszę się zwłaszcza, że kąciki zmobilizowane. ;) Co do wyliczanki – kurde, tyle osób przemawia w tym tonie, że chyba kiedyś to opowiadanie przepiszę… Chociaż na pewno nie w najbliższym czasie.

 

Również cieszę się, że zajrzałeś i przeczytałeś. :)

 

P.S. Masz cholernie seksowny awatar.

xD

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Pisz dalej :) Przepisywanie starych tekstów po publikacji jest czymś czego unikam. Pewnie masz dużo innych pomysłów, nie pozwól im kisić się w szufladzie…

 

P.S. Masz cholernie seksowny awatar.

Dziękuję ;)

Hej, przeczytałam w tym paryskim zbiorkomie, ale potem miałam tydzień jeżdżenia z miejsca w miejsce i ostatecznie komentarz się nieco odwlókł, więc oczywiście nie pamiętam już szczegółowych uwag, no i nie znajdę miejsc, do których bym się technicznie przyczepiła ;)

 

Zgodzę się natomiast z przedmówcami, że troszkę tu za dużo wyliczanki, a za mało “akcji”. Kiedy Dante wędruje z Wergiliuszem przez piekło, z kręgu do kręgu, to jest ciekawie przez to, że najpierw widzimy, że coś się dzieje, a potem Wergiliusz opowiada różne zajmujące historie, wyjaśniające, dlaczego konkretni ludzie cierpią konkretne kary. To są takie mikroopowiastki wplecione w wędrówkę. Jak potem Dante wędruje z kolejnymi przewodnikami przez czyściec i raj jest już nudniej, bo zostaje głównie wyliczanka – czyny, które ich bohaterom zapewniły takie zaświaty są po prostu mniej zajmujące niż zbrodnie i romanse ;) I u Ciebie mamy taki czyściec: tylko i wyłącznie kolejne grepsy. Bohater to obserwuje, narrator to wyjaśnia, idziemy dalej.

Oczywiście takie jest założenie – tylko że pomysłu wystarcza na kilka grepsów, potem to już się robi troszkę mnożenie bytów, można by dopisać kolejne i kolejne, ale to niczego nie wnosi, poza katalogiem frazeologizmów. Ten wybrany na zakończenie jest fajny i pasuje, ale całość lekko nuży. W sumie tytuł i finał to najmocniejsze punkty tekstu. I to jest główny problem tego tekstu: że pomysłu zatrzymującego czytelnika przy lekturze jest za mało. Może dało się tu jednak zbudować jakąś akcję, jakieś przysłowiowe zagrożenie dla bohatera (nie musi być dosłownie, choć niektóre frazeologizmy mogłyby się bardziej materializować i stanowić zagrożenie).

Ewentualnie to jest materiał na komiks ;)

 

W kwestii nadużywania średników zgadzam się z Gravel (czyli piekło zamarzło, choć skoro już przywołałam Dantego, to wspomnę, że ten konkretny frazeologizm w jego kontekście nie ma sensu, bo najgłębszy krąg piekła jest u niego właśnie lodowy) – po polsku one są mniej naturalne niż np. po angielsku i należy ich używać z umiarem (o ile pamiętam, masz kilka niezbyt poprawnie).

 

Natomiast punktujesz u mnie za “początek pięknej przyjaźni” w jednym z komentarzy. To ulubiony cytat jednego z moich bohaterów, tak btw XD

http://altronapoleone.home.blog

Cóż mogę rzec – przyzwyczaiłam się już do czytania tego rodzaju opinii. :( xD Toteż nie będę powtarzać tego, co powiedziałam już wcześniej. Tak, biję się w pierś, moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina.

 

Pocieszam się, że niektórym i tak się podobało. devil <bezczelnie pociesza się>

 

A skąd ten cytat o początku pięknej przyjaźni? ;) I co to za bohater?

 

P.S. Akurat Piekło przeczytałam i ono również mnie nie wciągnęło. :( Dlatego pozwól, że z całego tego porównania zapamiętam tylko to, że porównałaś mnie do Dantego.

devil devil devil devil

No dobra, żartuję. xD

 

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Ostatnie słowa “Casablanki”, ofkors XD

 

A lubi ten cytat niejaki Gienek Widok, bohater kilku moich opowiadań, ich lista jest pod ostatnim Pamiętna szarża

http://altronapoleone.home.blog

Casablanki nie oglądałam :( A do opowiadań może kiedyś dobrnę, powiedzmy, że walczę z zaległościami. xD

Skomentowałam za to Twoje opowiadanie na “Tu był las”, nie wiem, czy widziałaś. ;p

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Interesujący tekst. Koniec końców miałem wrażenie, że uczestniczę w wyliczance kolejnych przysłów i związków frazeologicznych, które często były pokazywane w zabawny sposób (mój ulubiony to Ząb Czasu). Jednak finalnie zabrakło mi jakiejś puenty – dokąd to zmierzało. Po przeczytaniu pomysł nadal wydawał się fajny, ale nie zostawił mocnego wrażenia, dzięki czemu mógłby na dłużej ze mną pozostać.

Podsumowując: solidny koncert fajerwerków, ale w moim odczuciu raczej to prezentacja niż ukierunkowana fabuła – co ma swoje plusy i minusy.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

smiley xD

(Patrz komentarze powyżej. ;)

 

Dziękuję za przeczytanie i dostrzeżenie pozytywów. :) Pozdrawiam!

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Cześć,

 

rewizytuję i nie żałuję, bo opowiadanie całkiem przyjemnie się czytało, kilka przykładów bym dodałam:

 

– drzwi, przez które nie można przejść, bo wywodzą w pole

– coś o młodym, dynamicznym zespole i owocowych czwartkach ^^

– piąte koło u wozu stojące w rogu pokoju

 

I chociaż zgadzam się z przedpiścami, że jest to wyliczanka, to sprawiła mi przyjemność, parę razy śmiechłam – o to chyba chodzi.

 

Zgłaszam do biblioteki, bo pomysł oryginalny, a wykonanie nie zgrzyta. 

 

Pozdrawiam

OG

 

Ha! Dziękuję. xD

Alicella też chciała dodać kózkę, co to złamała nóżkę, ale ludzie już mnie tak pobesztali za tę wyliczankę, że więcej nie dodaję. xD

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Oj tam, najważniejsze to dobrze się bawić przy pisaniu ;) 

Nadpełzam powoli acz nieubłaganie, wywijając czułkami!

Sztampy nie ma, dobra, świeża koncepcja. Najbardziej zapada w pamięć pierwszy mocny akord, czyli krokodyl. Chociaż na przykład kukułcze jajo też niczego sobie, a bicie się z myślami opisane bardzo dojmująco. Czego zabrakło – nie będę tu szczególnie oryginalny – głębiej zarysowanej fabuły lub zaskakującego zwrotu akcji. Wyobraźmy sobie na przykład, ile trudności sprawiłoby zdiagnozowanie zagranicznego pacjenta, siedzi taki chociażby nad stertą podrobów i czemuś rechocze… (smivat’ sa ako Honza na jelito).

Trochę nierówna stylizacja, fragmenty nasycone wzniosłą retoryką niczym z Ludzi bezdomnych:

Dalej szedłem już niemal po omacku, podobny błądzącemu lunatykowi;

kiedy traciłem z oczu te szerokie plecy, tę sylwetkę niedźwiedzią a prometeuszową, w głowie mojej zakołatało się doniosłe pytanie: „Jestże li on czy nie jest – kowalem własnego losu?”,

a tymczasem tuż obok lekkie i lekko podane żarciki:

Obejrzałem się przez ramię; to był Mordęga, stał kilka kroków dalej i nawet nie próbował ukryć niepokoju.

Tak jakby wiedział, że uparte paskudztwo i tak wystawi zza poły jego fartucha swój paskudny pysk.

Rozumiem, że to był świadomy zamysł, ale nie jestem pewien, czy w pełni się udał.

 

Widzę na dodatek, że przeoczyłem małą psychodramę językową. Szkoda, wolałbym wziąć udział na bieżąco, pomógłbym ustalić prawidłowe warianty i może udałoby się uniknąć zgrzytów… Skomentuję jednak parę wyrażeń pozostałych na pobojowisku.

Taka ciężka przeprawa niewątpliwie da mi w kość, sponiewiera mnie i doprowadzi na skraj wytrzymałości – ale i zahartuje, przygotuje na trudny lekarski los.

W języku polskim, inaczej niż w angielskim, nadmiar zaimków osobowych jest jednak najczęściej uważany za uchybienie stylistyczne. Gdyby zależało Ci na zaznaczeniu, że efekt psychologiczny ciężkiej przeprawy będzie z jakiegoś powodu szczególnie silny w przypadku danego bohatera, może jeden z nich byłby usprawiedliwiony – a jeżeli przeprawa ogółem jest ciężka i każdy by tak na nią zareagował, to chyba są zbędne.

laboratorium kojarzyło mi się sterylnie z nauką

Ta kolokacja naprawdę się nie broni. Przynajmniej w mojej opinii, SJP podaje zakres znaczeniowy tego przymiotnika zbyt szeroko, wolę stanowisko Doroszewskiego: “pozbawiony drobnoustrojów; wyjałowiony”. Rozumowanie czy skojarzenie nie może być sterylne.

Zrezygnowany, niechętnie rozglądnąłem się za kimś, kto mógłby mnie poratować jakimś farmaceutykiem

Małopolski regionalizm. Ogólnopolska forma aspektu dokonanego od “rozglądać” brzmi “rozejrzeć”.

Wynajdowałem zatem coraz to nowe dziwy.

Technicznie poprawne, ale przestarzałe w stopniu utrudniającym uchwycenie sensu; obecnie używa się w tym znaczeniu raczej słowa “odnajdować”.

Jedna z odnóg korytarza doprowadziła mnie do izby przyjęć, gdzie odmalowała się przede mną cała galeria przeważnie ludzkich tragedii.

Mnie to sformułowanie się podoba, “odmalować się” w znaczeniu “stać się widocznym” obecne w słownikach, a do kontekstu galerii pasuje, ale jeżeli Regulatorka bierze to za fałszywą nutę, zwykle nie warto lekceważyć jej wyczucia językowego. Ciekaw byłbym tutaj opinii innych odbiorców.

Odważnie zajrzałem do środka, a pierwszym, co zobaczyłem, były szerokie plecy i muskularne ramiona kowala.

Poprawne bez cienia wątpliwości. Oczywiście można też napisać “pierwsze, co zobaczyłem, były to…”, ale wcale nie mam pewności, czy takie rozwiązanie byłoby właściwsze stylistycznie.

Zatrzymałem się na wysokości niepozornych, przeszklonych drzwi. O tej porze przechodniów było jak na lekarstwo, toteż bez skrępowania rozgościłem się na środku chodnika.

Dwa “się” w dwóch średniej długości zdaniach to nie jest nieproporcjonalnie długo, a w mojej przynajmniej opinii nie można tutaj użyć słowa “przystanąłem”. Regulatorzy ma wprawdzie rację, że przystanąłem nie zapowiada dalszego faktycznego przebiegu zdarzeń – nie zapowiada, ale antycypuje, wskazując intencję. Może się zdarzyć, że przystaniesz i tak zostaniesz z jakiejś przyczyny, ale w momencie przystawania masz jednak zamiar zaraz ruszać dalej. Tutaj Tadzio przybył do miejsca swojego stażu, nie wyobrażam sobie napisania, jakoby przy nim przystanął. Dawno, dawno temu istniała forma dokonana przystać “przystanąć bez intencji ruszenia dalej”, ale chyba ostatni podaje ją Linde, potem zanikła i już Mickiewicz znał ją tylko w utartej kolokacji przystać za żołnierza “wstąpić do wojska”, dziś także niezmiernie rzadkiej.

Zadarłem głowę na widniejący nad drzwiami szyld.

Głowy raczej nie zadziera się “na coś”. Zadarłem głowę ku widniejącemu nad drzwiami szyldowi? Odrobinę staroświecka konstrukcja, ale skoro i tak stylizujesz…

 

Dziękuję za oryginalną lekturę i odpełzam w stronę wątku bibliotecznego!

Nadpełzam powoli acz nieubłaganie, wywijając czułkami!

Witamy oślizgłe waszmości! :3

Dziękuję za wszystkie uwagi, w niektórych przypadkach nadal uparcie bronię swojego (sterylnie, wynajdować). Poprawię za to tę zadzieraną głowę, cenna uwaga, przyda się na przyszłość. ;)

 

fragmenty nasycone wzniosłą retoryką niczym z Ludzi bezdomnych

Ta retoryka miała być żartobliwa, stąd jej obecność wśród żarcików wypowiadanych lekkim tonem. Właściwie to ta wzniosłość miała być kolejnym żarcikiem, o. ;)

 

Małopolski regionalizm

Nie wiem jakim cudem, jestem ze Śląska. :( xD Poprawiam i staram się pamiętać na przyszłość.

 

Taka ciężka przeprawa niewątpliwie da mi w kość, sponiewiera mnie i doprowadzi na skraj wytrzymałości – ale i zahartuje, przygotuje na trudny lekarski los.

(…) może jeden z nich byłby usprawiedliwiony – a jeżeli przeprawa ogółem jest ciężka i każdy by tak na nią zareagował, to chyba są zbędne.

Z zaimkozy nadal się leczę (na intensywnej terapii!), ale choć pierwszy krok za mną – uświadomiłam sobie problem – to tutaj naprawdę nie mogę się zgodzić. O ile na torturach usunęłabym “mnie” po “sponiewiera”, to ten pierwszy zaimek jest moim zdaniem niezbędny. No bo jak by to brzmiało?

 

Taka ciężka przeprawa niewątpliwie da w kość, sponiewiera i doprowadzi na skraj wytrzymałości – ale i zahartuje, przygotuje na trudny lekarski los.

 

Powtórzę:

Taka ciężka przeprawa niewątpliwie da w kość

 

No za nic mi to nie brzmi, “dać” potrzebuje dopełnienia! ;) Jakbym przeczytała:

Taka ciężka przeprawa niewątpliwie da w kość, sponiewiera i doprowadzi na skraj wytrzymałości – ale i zahartuje, przygotuje na trudny lekarski los.

w mojej głowie z miejsca pojawiłoby się zadane wielką czcionką pytanie: “KOMU”?! ;p

 

Dziękuję za oryginalną lekturę i odpełzam w stronę wątku bibliotecznego!

Cała oślizgłość po Twojej stronie <3 <3

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Witamy oślizgłe waszmości!

Jeżeli nie urządziłaś się farmakologicznie w takim stopniu, aby widzieć mnie podwójnie, witamy kogo? czego? – oślizgłego waszmości. Również serdecznie witam!

O ile na torturach usunęłabym “mnie” po “sponiewiera”, to ten pierwszy zaimek jest moim zdaniem niezbędny. No bo jak by to brzmiało? (…) No za nic mi to nie brzmi, “dać” potrzebuje dopełnienia! (…) w mojej głowie z miejsca pojawiłoby się zadane wielką czcionką pytanie: “KOMU”?!

Odpowiedź wydawałaby mi się naturalna: ogólnie każdemu, można założyć, że jest to uniwersalna prawda dla tej ciężkiej przeprawy, ale siłą rzeczy postrzegamy to z subiektywnej perspektywy narratora pierwszoosobowego. Jeżeli jednak chciałbym podkreślić, że narrator potrafi abstrahować od swoich odczuć i rozumie, że kto inny mógłby zareagować inaczej, to chyba też odczuwałbym potrzebę postawienia tego zaimka… Gdybym miał jeden pozostawić, to raczej wolałbym zmienić kolejność członów i utrzymać “mnie”, skoro w poprzednim zdaniu było “mi”. Nie jestem pewien, czy właściwą drogą jest wyrugowanie Twojej zaimkozy poprzez traumę, więc torturował Cię nie będę, chyba że sama poprosisz… (Wysuwam się pomału ze skorupy i zawisam nad Tobą tyleż intrygująco, co złowrogo).

w niektórych przypadkach nadal uparcie bronię swojego (sterylnie, wynajdować).

Czekam…

Cała oślizgłość po Twojej stronie

Dziękuję pięknie! A co będzie po Twojej? Sądząc po obrazku profilowym, może obłość?

Pardon cool, oczywiście, że witamy oślizgłego waszmości!

 

A co będzie po Twojej? Sądząc po obrazku profilowym, może obłość?

Obawiam się, że stonka albo inne paskudztwo. :( xD

 

siłą rzeczy postrzegamy to z subiektywnej perspektywy narratora pierwszoosobowego

No właśnie o to chodzi, on tam nie mówi o ludzkości i prawdach obiektywnych, jest studentem na pierwszych praktykach – zdecydowanie ma prawo koncentrować się na własnej biednej, studenckiej osobie. ;)

 

Czekam…

Oj no, co tu dużo mówić.

Kojarzy mi się sterylnie – a więc “czysto” → “bez zanieczyszczeń (czymś innym)” → “wyłącznie”.

Wynajdować – bo jakoś bardziej pasuje mi semantycznie, mimo wszystko, bardziej niż “odnajdować”. A stylowo nadal mnie nie razi, zwłaszcza, że – jak sam Ślimak zauważył – mam takie momenty, gdzie piszę trochę podniosłym stylem, to może być i przestarzały. ;)

Zostawiam! devil

 

Wysuwam się pomału ze skorupy i zawisam nad Tobą tyleż intrygująco, co złowrogo.

<3 Na szczęście jestem ziemniakiem, a nie sałatą.

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Kojarzy mi się sterylnie – a więc “czysto” → “bez zanieczyszczeń (czymś innym)” → “wyłącznie”.

Jak już uprzednio pisałem, sterylny to przede wszystkim “pozbawiony drobnoustrojów, wyjałowiony”, nie uważam, aby skojarzenie mogło być sterylne. Zapewne można odgadnąć zamysł twórczy, ale takie połączenie jest wysoce nienaturalne, wybija z toku lektury.

Wynajdować – bo jakoś bardziej pasuje mi semantycznie, mimo wszystko, bardziej niż “odnajdować”. A stylowo nadal mnie nie razi

Nie mówię, że jest w tym coś rażącego. Podstawowe znaczenie wynajdować to obecnie “opracowywać nowy przedmiot lub strukturę w ramach odkrycia naukowego”, więc trzeba się liczyć z tym, że czytelnik nie od razu zrozumie sens i będzie myślał, o jaki to wynalazek chodzi. A w znaczeniu, które zamierzyłaś, nie widzę istotnej różnicy w stosunku do odnajdować.

<3 Na szczęście jestem ziemniakiem, a nie sałatą.

Może i nie spałaszuję ziemniaczka (ziemniaczki?), ale mogę skubnąć tu i ówdzie, podrażnić czułkami – nie ucieknie przecież?…

Tak teraz patrzę na tę wiadomość i myślę, że zanurzyłem się mentalnie w scenie ze ślimakiem nachylającym się nad ziemniakiem, a sformułowanie wyszło jednak bardziej dwuznacznie, niżbym chciał. Przepraszam serdecznie! Mam nadzieję, że nie uraziłem?

xD Nie. Po prostu nie chciałam tutaj robić ziemniaczano-ślimaczej telenoweli. xD Ale nie zanurzaj się tak mentalnie w pobliżu przedszkoli. ;D

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

XDSDDD 

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Fajny pomysł na szpital dla wyrażeń. Bywały już na portalu zabawy z idiomami i powiedzonkami, ale w wersji szpitalnej chyba jeszcze nie.

Zgodzę się z ogółem, że opisy przygniatają wątłą oś fabularną.

Trochę dziwne, że w tym szpitalu zwroty nie są leczone, a tylko w nim przebywają. No, ale w pewnym stopniu wyjaśnia to puenta.

Babska logika rządzi!

Zgodzę się z ogółem, że opisy przygniatają wątłą oś fabularną.

crying crying crying Nie mogę już tego słuchać xD

 

Trochę dziwne, że w tym szpitalu zwroty nie są leczone, a tylko w nim przebywają. No, ale w pewnym stopniu wyjaśnia to puenta.

Ależ są! Albo leczone, albo zaopiekowane. cool Przecież białe kruki trzeba karmić i szczepić, pajęczyny dróg konserwować. Chochliki mają miejsce, gdzie mogą się wyładować, i dzięki temu jest ich mniej również w Twoich opowiadaniach, Finklo.

A Ząb Czasu? Leczony. A indyk? Chyba wszyscy rozumiemy, jakie to dla niego ważne. A uszy? Czyszczone. A ręce z nerwicą natręctw? Właśnie diagnozowane, pewnie dostaną krem i Zoloft.

A chmura, do której popędził Mordęga? Otrzymała profesjonalną pomoc. A pani Małgosia? Będą ją ratować.

Szpital pełni również funkcję laboratoryjną, owszem, stąd te wszystkie ciekawostki w słoikach.

Zarzut uważam za nieuzasadniony. frown xDD

 

To chyba od Ciebie dostałam klika do kolekcji, a zatem – dziękuję ślicznie! <3 Normalnie ten Szpital, wiszący na 4 klikach, spędzał mi sen z oczu. wink

 

Pozdrawiam ^^

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

No, niech będzie, że frazy są leczone. Ale raczej na NFZ… ;-)

Jam to, nie chwaląc się, uczyniła.

Babska logika rządzi!

No, niech będzie, że frazy są leczone. Ale raczej na NFZ… ;-)

I tu mnie masz cool Ale będziemy się starać o prywatyzację.

 

Jam to, nie chwaląc się, uczyniła.

A zatem już z pełną wiedzą i świadomością – dzięki Ci składam. blush

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Z tą prywatyzacją bym uważała. Jeszcze frazy zostaną całkowicie wyleczone… I co wtedy? Język nam zubożeje?

Babska logika rządzi!

Ale prywaciarze się wzbogacą. cool

 

A tak na poważnie – spokojnie. Wszystkich nie wyleczymy. Toż nie o to chodzi, żeby wyleczyć, tylko żeby leczyć… devil

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Aaaa, czyli to jak u prawników!

Babska logika rządzi!

Sympatyczny debiut (na tym portalu, jak przyznajesz sama).

Resztę już napisali inni :-) ,

Właśnie, sympatyczny! Napisałam, że to rozgrzewka, na uśmiechnięcie, a nie porywająca, mrożąca/burząca krew w żyłach opowieść spod znaku miecza i szpady, czy tam szaszłyka! :( Dziękuję za odwiedziny i przeczytanie ;D Pozdrawiam ^^

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Hej DHBW!

 

Dotarłam!

No więc, ogólnie się podobało, przede wszystkim przez pomysł i ciekawe wykorzystanie powiedzonek, metafor itp. 

Ale były też problemy ;) O braku fabuły nie będę się rozpisywać bo już chyba napisano wszystko. Nie wiem, czy ktoś zwróci uwagę na dwie rzeczy które bardzo mnie gryzły: 

Reakcje bohatera wydają mi się przesadzone, na przemian się czerwieni, chwieje, trzęsie itp. choć nie rozumiem dlaczego. Nic mu nie grozi, wiedział gdzie idzie, skąd więc to zdziwienie?

I kolejna mała uwaga: raz bohater jest niezbyt domyślny, jak przy igle, a raz, akurat wtedy gdy przebywa sam i nikt mu nie podpowie, wie dokładnie co jest czym, jak przy złotych lokach itp. 

Czyli słowem, reakcje bohatera i jego kreacja niezbyt mnie przekonują, zbytnio wygląda jakby grał pod fabułę.

Było też kilka dziwnie zbudowanych zdań i małych potknięć. Wybacz, że wszystkich nie wypiszę, czytałam tekst w nieco polowych warunkach ;P Jeden przykład:

Nie zdążyłem nic odpowiedzieć; odbiegli mnie oboje i zaraz zniknęli za zakrętem.

Nie do końca rozumiem tą część. Chodziło o obiegli, czy o odbiegniecie od czegoś? 

 

Ale ogólnie, było dobrze. Tekst mnie nie męczył, nie gubiłam się i czytałam z przyjemnością ;) Zagrał tutaj głównie pomysł i ciekawa gra słów ;)

 

Dziękuję za lekturę!

Cześć, Głus… Grrusz… Cześć! :)

xD

 

Dziękuję za wizytę i przeczytanie!

 

O braku fabuły nie będę się rozpisywać bo już chyba napisano wszystko.

A i tak każdy o tym pisze crying crying Sama niedługo trafię do tego szpitala xD

 

Reakcje bohatera wydają mi się przesadzone (…) skąd więc to zdziwienie?

Cóż, taka jest koncepcja tekstu – który, khę khę, nie jest realistyczny, a raczej nastawiony na zabawę – bardziej jak teatr niż serial, że tak powiem.

Co do zdziwienia, wspominam na początku, że nikt nie chciał w tym szpitalu praktykować – zapewne szpital jest wyjątkowy, wiadomo, że jest tam ostra jazda, ale człowiek do końca nie wie, czego się spodziewać. ;) Myślę, że nawet w prawdziwym szpitalu praktykant może na początku wpadać w przerażenie. ;)

 

I kolejna mała uwaga: raz bohater jest niezbyt domyślny, jak przy igle, a raz, akurat wtedy gdy przebywa sam i nikt mu nie podpowie, wie dokładnie co jest czym, jak przy złotych lokach itp. 

Bardziej teatr niż serial cool W sensie, przedmiotem/tematem opowiadania jest sam szpital i jego pacjenci, natomiast główny bohater jest tylko “oczami” czytelnika, toteż nie musiał być konsekwentny/wiarygodny/skomplikowany itp. ;)

 

wygląda jakby grał pod fabułę.

Otóż to! ;)

 

Nie do końca rozumiem tą część. Chodziło o obiegli, czy o odbiegniecie od czegoś? 

Momentami występują w tym tekście jakieś takie “porywy” językowe, że tak powiem (głównie z kowalem i prometeuszową sylwetką), i to jest jeden z nich. Jest to stara konstrukcja z użyciem tego słowa: LINK, znaczenie 2, owszem, przestarz. ^^

 

czytałam z przyjemnością ;)

Najważniejsze. :D Mam nadzieję, że uśmiechło, hue hue. blush

 

Dzięki i pozdławiam! ^^

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Takie miało być :D Dzięki :D

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Zgadzam się z Anet, że sympatyczne :)

 

Przywiódł mnie tutaj Twój komentarz pod moim opowiadaniem WALENTYNKOWE ROZEDRGANIE WALENCYJNE O WALENIACH, tam ośmieliłem się odpowiedzieć nań i wdać w lekką polemikę (hehe, nie taką lekką, bardziej po bandzie, jak będziesz miała chwilkę to sprawdź proszę ;-) ), i muszę przyznać, że nie zawiodłem się, znalazłem tu to, co chciałem, nawet zdarzyło mi się lekko z raz czy dwa razy uśmiechnąć czytając – a to w moim przypadku bardzo dużo ;-)

 

Tam ktoś piernik do wiatraka ni przypiął, ni przyłatał

 

Piękne. 100/100

 

 

Opowiadanko jest fajne, mimo braku porywającej fabuły – nie zgadzam się z opiniami, że opowiadanie koniecznie musi ją mieć. Opowiadanie może być nawet i listą zakupów, byle tylko potrafiło utrzymać czytelnika przy sobie…

 

I tutaj niestety przedpiścy mają nieco racji – że Twoja “lista zakupów” troszkę kuleje w tym utrzymywaniu czytającego w oczekiwaniu – i to wcale nie przez brak akcji. Uważam, że po prostu tu brakuje pewnej eskalacji, pewnego stopniowania absurdu, pewnego zwiększającego się nasilenia groteski. Oczekiwałem, że będzie dziwnie i coraz dziwniej, natomiast od początku było trochę dziwnie – a potem już na tym samym poziomie. Ale może to tylko ja – po prostu inaczej bym to napisał – a Ty miałaś akurat taki zamysł – nie wiem.

 

"Alicella też chciała dodać kózkę, co to złamała nóżkę, ale ludzie już mnie tak pobesztali za tę wyliczankę, że więcej nie dodaję. xD"

 

Aj waj. Ja bym mimo wszystko dodał XD

 

drakaina

Ewentualnie to jest materiał na komiks ;)

 

Taki w stylu "Podróż smokiem Diplodokiem"

 

drakaina

Natomiast punktujesz u mnie za “początek pięknej przyjaźni” w jednym z komentarzy. To ulubiony cytat jednego z moich bohaterów, tak btw XD

U mnie też, choć słabo już pamiętam Casablancę – bardziej z klimatu, niż z treści, muszę kiedyś obejrzeć na nowo, bo kiedy ostatnio oglądałem, nie byłem jeszcze chyba dostatecznie zgorzkniały, by się w pełni identyfikować z głównym bohaterem ;-)

 

“Siękoza” jest niesprawiedliwa. A się jest podłe. Takie mało znaczące słowo, które psuje fajne czasowniki. Fujka.

 

Zgadzam SIĘ!

Tfu… Chciałem napisać: Potwierdzam!! ;-)

 

regulatorzy

Nie wiem, gdzie to zobaczyłaś, ale pragnę wyprowadzić Cię z błędu – nie jestem żadnym guru.

 

Nie słuchaj jej. Jest ;-)

 

 

regulatorzy

Ech, DHBW, jak już mówiłam, to Twoje opowiadanie i to Ty decydujesz, jakimi słowami będzie napisane. Obawiam się jednak, że podczas lektury Twoich przyszłych opowiadań, pewnie powstrzymam się od wszelkich uwag i sugestii.

 

I to mnie u Ciebie Reg, irytuje niesamowicie – Twoje uwagi są bardzo trafne i przydatne, warto je zawsze rozważać, sama podkreślasz, że to autor jest ostateczną instancją i to on / ona bierze odpowiedzialność za utwór – ale jak ktoś wdaje się w mocną polemikę i broni swoich wyborów (w dobrej wierze przecież, a nie z autorskiej pychy), albo po prostu chce dopytać czemu, jak, dlaczego (chyba by rozumieć lepiej, w domyśle – lepiej pisać w przyszłości) – to już, że komentować nie będę… i tup śliczną nóżką… co prawda w następnym komentarzu to złagadzasz, ale dziewczyno – naprawdę robisz tu masę dobrej roboty, nie obrażaj się proszę, jeśli ktoś broni swoich sformułowań. Dyskusja pod opowiadaniem jest przecież – chyba – dyskusją i nawet jakby ktoś chciał napisać rzułć rzułta zrzeraua gszegszułkę – to jego / jej prawo ;-)

 

 

kronos.maximus

(…) dotyczy końcówki, która jest napisana zręcznie, ale oddziałuje tylko w wartwie formalnej (tzn. jest kolejnym powiedzeniem: “umywamy ręce”), zamiast zamykać całość w warstwie treści (dlaczego umywają ręce? Robią coś niezgodnego z prawem, nieetycznego? To jakieś nawiązanie do służby zdrowia w ogóle?)

Co do końcówki – tu akurat intencja jest taka, żeby to “umywanie rąk” zrozumieć dosłownie . Po pierwsze – Mordęga wskazuje wymownie na kran, po drugie – to szpital, gdzie czyste ręce są zapewne w cenie. ;) Ale tak, wiedziałam, że czytelnik może tutaj mieć zagwozdkę. Raz jeszcze dzięki! :)

 

A ja zrozumiałem metaforycznie i właśnie dlatego mi się spodobało… i co teraz? Czy ważniejsze co "poeta miał na myśli", czy jak czytelnik zrozumiał? ;-)

 

Pora na odrobinę czepialstwa, co do świata przedstawionego.

Ja rozumiem wielki Ząb Czasu na fotelu dentystycznym, czy krokodyla roszącego łzy w poczekalni, wszystko to być może, ale żeby Radziwił w niebie świnie pasał? Tfu… nie o tym chciałem…

Więc – wszystko to być może, absurd absurdem, ale jednak realia medyczne powinny być potraktowane bardziej serio, a najlepiej ze śmiertelną powagą – jak przystało na coś, czego dotyka NFZ.

Wystarczyłoby trochę pogooglać, lub podpytać kogoś, kto ma ze światkiem medycznym cokolwiek wspólnego. To mi właśnie nie pasuje – ale może to tylko moje widzimisię – ja bym po prostu robił to na zasadzie kontrastu – z jednej strony bardzo dziwni i coraz dziwniejsi pacjenci, z drugiej – student medycyny zachowujący się jak student medycyny a nie jak kosmita, niemieszanie medycyny ze stomatologią, praktyk ze stażem, kierunku ze specjalizacją itp. Słowem – wolałbym realizm z jednej strony, a surrealizm z drugiej = w coraz większym kontraście – ale to ja, a to jak zrobiłaś to Ty, to był Twój wybór i Twoje opko.

 

Ogólnie całość się całkiem przyjemnie czytało i tak jak wspomniałem – pojawił się cień uśmiechu na mej zakazanej gębie – a to dużo.

 

PS.

 

Zaciekawiła mnie Twoja stopka (nie to, żebym był fetyszystą stopek):

"She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love."

Z kogo (i czego) to cytat?

 

 

entropia nigdy nie maleje

Dobrze się czytało i mnie ubawiło. Wydawało mi się, że short ma charakter dowcipu, a to ponad 15k znaków, nie zgadłbym.

Nie wiem, jak to poprzednio przegapiłem.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

OMG, so cute, nie myślałam, że ktoś jeszcze tutaj kiedykolwiek zajrzy! ^^ Dziękuję ślicznie, cieszę się, że się spodobało. ^^

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Ach, bo Jim był pierwszy! ^^ Przescrollowałam na dół i nie zauważyłam. No to ale odniosę się po pracy, bo to widzę, grubsza sprawa. xD I do walencyjnych waleni też wrócę.

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Nie słu­chaj jej. Jest ;-)

Mylisz się, Jimie. Powtórzę: nie jestem żadnym guru.

 

I to mnie u Cie­bie Reg, iry­tu­je nie­sa­mo­wi­cie…

Bardzo mi przykro, Jimie, że przeze mnie czujesz się niesamowicie poirytowany, ale cóż… Obawiam się, że będziesz musiał z tym żyć, bo ja się już nie zmienię. Tak jak nie przesadza się starych drzew, tak trudno wymagać od starych ludzi, aby zmieniali dotychczasowe metody pracy, tudzież inne nawyki, bo niezbyt się one podobają niektórym użytkownikom/ użytkowniczką. Wtedy wolę zająć się opowiadaniami innych twórców/ twórczyń – a tych przecież mamy tutaj dostatek – niż barować się z jednym czy drugim niezadowolonym autorem/ autorką.

Nie mam nic przeciw wdawaniu się w polemikę i rozumiem tych, którzy bronią swoich wyborów, jeśli jednak czynią to w sposób zniechęcający mnie do pracy i dają jasno do zrozumienia, że wiedzą lepiej, a ja tylko wydziwiam, zwyczajnie odpuszczam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

…no tak, będę musiał z tym, żyć, ale…

 

regulatorzy

Nie mam nic przeciw wdawaniu się w polemikę i rozumiem tych, którzy bronią swoich wyborów, jeśli jednak czynią to w sposób zniechęcający mnie do pracy i dają jasno do zrozumienia, że wiedzą lepiej, a ja tylko wydziwiam, zwyczajnie odpuszczam.

 

A gdzie niby DHBW dała do zrozumienia, że wie lepiej i tylko wydziwiasz?

 

entropia nigdy nie maleje

A gdzie niby DHBW dała do zrozumienia, że wie lepiej i tylko wydziwiasz?

Jimie, ochotę do zajmowania się tekstami DHBW straciłam po wymianie zdań pod tym opowiadaniem: https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/28514

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Widzę dość gorącą polemikę, kiedyś sobie ją przeczytam w celach poznawczych, bo zawsze miło poczytać, jak dwójka (lub więcej) mądrzejszych ode mnie się kłóci.

A tak z ciekawości, Reg, skoro jak piszesz:

 

 

regulatorzy

Nie jestem ani polonistką, ani językoznawczynią, więc nie spodziewaj się ode mnie „uczonych wyjaśnień”.

 

skąd u Ciebie taki zmysł językowy i tak głęboka i dobrze ugruntowana wiedza? Zawsze mnie zdumiewa, z jaką “nieznośną lekkością” odnajdujesz w tekstach grzechy, błędy i potknięcia. Da się tego nauczyć czy to jakiś boski dar, talent, który objawiałaś już od pierwszych chwil, gdy tylko poznałaś abecadło?

 

entropia nigdy nie maleje

skąd u Cie­bie taki zmysł ję­zy­ko­wy i tak głę­bo­ka i do­brze ugrun­to­wa­na wie­dza?

Nie odpowiem Ci na to, Jimie, bo nie wiem. Mogę tylko wyznać, że zawsze cierpiałam, kiedy słyszałam kogoś mówiącego niepoprawnie. Natomiast nie mogę się zgodzić, że mam „głęboką i dobrze ugruntowaną wiedzę”, bo takiej nie mam, choć znajdowanie błędów i usterek w opowiadaniach przychodzi mi dość łatwo, nie przeczę. Nie wykluczam, że to swego rodzaju talent, bo wszak każdy jakiś ma – jedni piszą, inni śpiewają, malują, rzeźbią, gotują, są mistrzami w różnych dyscyplinach sportu, że na tym poprzestanę. A je widzę byczki i różne niedoskonałości w tekście, i to wszystko. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg – dziewczyna to tańca i różańca. Nie dość, że utalentowana, to jeszcze skromna ;)

 

Nie zawsze się z Tobą zgadzam i czasem jak lew bronię swoich wyborów (podobnie jak widzę czyni DHBW, być może czasem popadając w pewną przesadę, ale co ja tam wiem), jednak mam nadzieję, że nigdy nie pomyślisz, że pozostaję przy swoim li tylko z czystej próżności (choć próżny z pewnością jestem, niestety) – a skoro już tu wróciłem, to mam nadzieję Cię pod moimi tekstami (jeśli takie powstaną, oby) zobaczyć – jak zwykle bezlitosną dla byków, a litościwą dla bykotwórcy ;-)

 

entropia nigdy nie maleje

Jimie, jeśli tylko coś napiszesz i zamieścisz na stronie, Twoja nadzieja na pewno nie będzie płonna. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Uff, no, znalazłam chwilę na odpowiedź :D

 

A zatem, Jimie:

 

Uważam, że po prostu tu brakuje pewnej eskalacji, pewnego stopniowania absurdu, pewnego zwiększającego się nasilenia groteski.

Zgadzam się! Po prostu w mojej głowie powstało to opowiadanie w takiej formie i nawet mi przez myśl nie przeszło, żeby to jakoś udoskonalać. Chyba chodzi też o to, że ja traktowałam to bardziej jako żart, taką trochę zabawę językiem, niż coś, co ma porywać za sprawą akcji albo groteski. No, trudno, stało się. xD

 

student medycyny zachowujący się jak student medycyny a nie jak kosmita

Eee… Uważasz, że jakikolwiek student jest zwierzęciem poważnym i statecznym? xD Akurat uważam, że idąc na takie praktyki, miał prawo być przerażony. ^^

 

niemieszanie medycyny ze stomatologią, praktyk ze stażem, kierunku ze specjalizacją itp.

OMG, no to już jest przesada ;) Szpital jest zwariowany, to i nie wszystko musi być realistyczne. Nie sądzę, żeby aż tak wiele powiedzonek i metafor miało problemy z zębami – otwieranie osobnego gabinetu dentystycznego byłoby zwyczajnie nieopłacalne. ;)

 

Bardzo się cieszę, że na Twojej zakazanej gębie pojawił się cień uśmiechu! laugh :D

 

Zaciekawiła mnie Twoja stopka (nie to, żebym był fetyszystą stopek):

^^’ xD

 

"She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love."

Everything Is Illuminated Jonathana Safrana Foera. Wspaniała książka (choć podobno “nieakuratna” historycznie), gorąco polecam! Polecam również wspaniały film na podstawie powieści, z moim ukochanym Frodo Elijah Woodem w roli głównej. ^^

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Nowa Fantastyka